- Opowiadanie: Mithrill - Sprawa homunkulusa

Sprawa homunkulusa

Tak, znów po­ry­wam się z mo­ty­ką na słoń­ce, tak, znów wrzu­cam opo­wia­da­nie po je­dy­nie po­wierz­chow­nej ko­rek­cie  i tak, je­stem okrop­ną osobą dając re­dak­to­rom za­le­d­wie dzień na od­nie­sie­nie się do tego utwo­ru.

Do rze­czy: opo­wia­da­nie osa­dzo­ne jest w po­cząt­kach XVII wieku i odro­bi­nę po­gry­wa z mo­ty­wem ,,Blade run­ne­ra”.  Sta­ra­łem się trzy­mać hi­sto­rii, ale pewne rze­czy mo­głem prze­oczyć, więc uprzej­mie pro­szę o wy­punk­to­wa­nie wszel­kich głu­pot.

 

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Sprawa homunkulusa

 – Panie mi­strzu, dzwo­nią na jutrz­nię. Pro­sił mistrz, żeby go obu­dzić.

Jo­han­nes Si­ber­tus Kuf­fler, mistrz al­che­mi­ków w Hof, prze­tarł oczy. Nad łóż­kiem stał ze świe­cą Mar­cus, naj­młod­szy uczeń brac­twa.

– Dziś świę­te­go Je­rze­go. Baron Gra­ven­reuth przy­jeż­dża ode­brać ho­mun­ku­lu­sa.

– Dzi­siaj? – Kuf­fler mo­men­tal­nie się ock­nął. – Do­brze, żeś przy­szedł. Bie­gnij teraz ter­mi­na­to­rów po­bu­dzić. Dom ce­cho­wy przy­go­to­wać trze­ba!

Mar­cus po­pę­dził wy­ko­nać po­le­ce­nie, a jego mistrz zdjął ko­szu­lę nocną i za­wo­łał w kie­run­ku spo­rej szafy:

Ad­mi­ra­ri annis.

Na hasło drzwi otwo­rzy­ły się i z szafy wy­szedł blady, łysy, czte­ro­rę­ki czło­wiek w pro­stym ka­fta­nie. Na czole wy­cię­to mu znak cechu al­che­mi­ków z Hof.

– Przy­go­tuj mnie na wi­zy­tę ba­ro­na – roz­ka­zał Kuf­fler ho­mun­ku­lu­so­wi.

Sługa bez słowa wy­szedł z po­ko­ju. Po chwi­li wró­cił, nio­sąc w każ­dej z rąk ele­ment ubio­ru: ko­szu­lę dzien­ną, jasno bar­wio­ny du­blet, bru­nat­ny płaszcz wierzch­ni i bu­fia­ste spodnie. Mistrz al­che­mi­ków roz­ło­żył ręce i po­zwo­lił się odziać. Na­stęp­nie pod­szedł do lu­stra, z któ­re­go spoj­rza­ła nań twarz około czter­dzie­sto­let­nia, wąska, przy­kry­ta czę­ścio­wo wą­sa­mi, choć po­zba­wio­na brody. Oka­la­ją­ce ją bru­nat­ne włosy były ak­tu­al­nie w nie­ła­dzie i to wła­śnie je sługa za­ata­ko­wał w pierw­szej ko­lej­no­ści. Nie­speł­na kwa­drans póź­niej od­su­nął się, aby jego pan oce­nił wy­ko­na­ną pracę.

– Ide­al­nie. – Al­che­mik był wy­raź­nie za­do­wo­lo­ny. – Nacht.

Ho­mun­ku­lus wró­cił do szafy. Per­fek­cyj­nie po­słusz­ny sługa, jeden z ty­się­cy dba­ją­cych o do­bro­stan eu­ro­pej­skich wyżyn spo­łecz­nych, naj­więk­sze dzie­ło ostat­nie­go stu­le­cia.

Baron miał przy­je­chać około dwóch go­dzin przed po­łu­dniem, więc Kuf­fler po­sta­no­wił zaj­rzeć do la­bo­ra­to­rium, zanim za­czną się po­rząd­ki. Zszedł na par­ter i otwo­rzył ma­syw­ne drzwi na ty­łach skle­pu. Tam pra­co­wał cech.

Cen­tral­ne miej­sce zaj­mo­wał pul­pit, na któ­rym spo­czy­wa­ła opra­wio­na w skórę księ­ga re­cep­tur. Do niej za­glą­dać mógł tylko mistrz i z niej ko­rzy­stał, wy­da­jąc po­le­ce­nia ter­mi­na­to­rom pra­cu­ją­cym przy sto­li­kach pod ścia­na­mi. Prawą stro­nę po­miesz­cze­nia zaj­mo­wa­ły szafy z in­gre­dien­cja­mi, a z lewej we wnęce nad ogniem stał ko­cioł. W rogu jeden ze star­szych ter­mi­na­to­rów sie­dział na zydlu, trzy­ma­jąc straż nocną. Gdy zo­ba­czył, kto stoi w drzwiach, pod­niósł się na­tych­miast.

– Mi­strzu Kuf­fler – za­wo­łał. – wcze­śnie dziś je­ste­ście.

– Baron przy­jeż­dża, cech trze­ba przy­go­to­wać. Jak de­sty­la­cja lutum vitae wy­glą­da?

– Do­brze, panie mi­strzu. Nie­dłu­go bę­dzie go­to­we.

– Jak rosną?

– Bez­piecz­nie, panie mi­strzu.

Kuf­fler ucie­szył się. Ge­stem od­pra­wił ter­mi­na­to­ra i sam za­czął oglą­dać za­war­tość kolb i tygli.

Naj­mniej­sze na­czy­nia wy­peł­niał czer­wo­ny płyn. W nich krew pod­le­ga­ła de­sty­la­cji aż do po­sta­ci lutum vitae, gliny życia. Po za­koń­cze­niu pro­ce­su wy­star­czy­ło de­li­kat­nie nalać aqua vitae i można było wy­cią­gnąć z na­czy­nia cien­kie, białe ni­tecz­ki. Esen­cję życia. Od­krył ją już Pa­ra­cel­sus, ale do­pie­ro wiel­ki Agryp­pa uka­zał świa­tu peł­nię jej moż­li­wo­ści.

Na stole obok go­to­we lutum vitae pły­wa­ło w du­żych mi­sach wy­peł­nio­nych wodą, przy­go­to­wa­ne by je ciąć, skła­dać i for­mo­wać. Od tego za­le­ża­ła przy­szła po­stać isto­ty, która po­wsta­nie z al­che­micz­ne­go pro­ce­su.

Kuf­fler de­li­kat­nie wy­cią­gnął jeden z ka­wał­ków gliny życia, który zo­sta­wił na noc, by doj­rzał i wrzu­cił go do więk­sze­go tygla wy­peł­nio­ne­go mie­szan­ką hu­mo­rów i in­nych sub­stan­cji, w któ­rej ho­mun­ku­lu­sy wy­ra­sta­ły. Jej do­kład­ny skład, po­dob­nie jak tynk­tu­ry uży­wa­nej do de­sty­la­cji, był ści­słym se­kre­tem al­che­micz­nych bractw i ce­chów.

W tym pły­nie do­ko­ny­wa­ła się naj­cu­dow­niej­sza prze­mia­na, jaką znał świat: mały kłę­bek pół­prze­źro­czy­stych nici po­wo­li przy­swa­jał ży­cio­daj­ne sub­stan­cje z oto­cze­nia, aby mógł z niego wy­ro­snąć sztucz­ny czło­wiek. Ho­mun­ku­lus. Choć pro­ces trwał dzie­więć mie­się­cy, tyle samo co w przy­pad­ku w pełni ludz­kie­go dziec­ka, ho­mun­ku­lu­sy miały prze­wa­gę: można było  je two­rzyć ma­so­wo. W tym mo­men­cie w samym la­bo­ra­to­rium Kuf­fle­ra rosło teraz ich kil­ka­na­ście, w róż­nym wieku. Naj­star­sze po­win­ny doj­rzeć w prze­cią­gu ty­go­dnia, naj­młod­sze – za pół roku.

Nawet po wyj­ściu z kadzi ho­mun­ku­lus rósł w po­dob­nym tem­pie co czło­wiek i po­dob­nie też do­ra­stał. Zanim osią­gał go­to­wość do pracy, mi­ja­ło kil­ka­na­ście lat. Przez ten czas uczo­no go obo­wiąz­ków jakie bę­dzie wy­peł­niał i – przede wszyst­kim – wpa­ja­no bez­wa­run­ko­we po­słu­szeń­stwo: prze­strze­ga­nie haseł na­ka­zu­ją­cych ak­tyw­ność, bez­czyn­ność lub go­to­wość do pracy oraz wy­peł­nia­nie co do joty po­le­ceń tego, kto je wy­po­wie­dział.

Dla­te­go za­koń­czyw­szy ob­chód la­bo­ra­to­rium Kuf­fler przy­wo­łał jed­ne­go ze star­szych braci i po­słał go do miej­skiej ochron­ki ho­mun­ku­lu­sów. Utrzy­my­wa­na wspól­nie przez radę miej­ską i cech al­che­micz­ny in­sty­tu­cja za­trud­nia­ła pięt­na­ście bon, któ­rych za­da­niem było przy­go­to­wa­nie kon­struk­tów do peł­nie­nia wy­zna­czo­nej im roli; w pracy po­ma­ga­ła po­dob­na ilość mło­dych dziew­cząt słu­żeb­nych.

Młod­szy al­che­mik wy­biegł, otrzy­maw­szy in­struk­cje, a mistrz przy­wo­łał do sie­bie wszyst­kich w cechu. Ze­bra­li się bły­ska­wicz­nie, co do jed­ne­go ubra­ni do pracy. Mar­cus do­brze wy­ko­nał po­le­ce­nie, po­my­ślał Kuf­fler.

– Krót­ko mówić będę – za­czął al­che­mik. – Baron Gra­ven­reuth dziś przy­jeż­dża i dom w spo­sób godny oka­zji ma się pre­zen­to­wać. Dla­te­go po­sprzą­tać na­le­ży. Do pracy!

Wszy­scy się roz­bie­gli i wkrót­ce w domu wrza­ło jak w ulu. Cze­ka­ło ich sporo pracy: pod­ło­gi na­le­ża­ło za­mieść, wszyst­kie meble od­ku­rzyć, ścia­ny wy­ka­dzić dla wy­tru­cia in­sek­tów i po­zby­cia się brzyd­kich woni, wresz­cie oczy­ścić fa­sa­dę. Pod kie­run­kiem ter­mi­na­to­rów ucznio­wie i dwa słu­żeb­ne ho­mun­ku­lu­sy sprzą­ta­ły z za­pa­łem god­nym in­kwi­zy­to­ra pod­czas pro­ce­su. Star­si cechu przy­go­to­wy­wa­li la­bo­ra­to­rium, aby uwa­rzyć mik­stu­ry i de­kok­ty do usta­wie­nia w skle­pie – choć głów­nym źró­dłem wpły­wu i bo­gac­twa al­che­mi­ków były ho­mun­ku­lu­sy, to jed­nak na­pa­ry usy­pia­ją­ce, kwasy gar­bar­skie i lecz­ni­cze wy­cią­gi z ziół rów­nież przy­cią­ga­ły klien­te­lę. Na­tu­ral­nie zda­rza­li się też i tacy, któ­rzy pro­si­li o prze­mie­nie­nie oło­wiu w złoto, elik­sir mło­do­ści czy inne sztucz­ki, które zda­niem Kuf­fle­ra mogli upra­wiać ku­gla­rze i jar­marcz­ni hochsz­ta­ple­rzy, a nie mi­strzo­wie sztu­ki al­che­micz­nej, z którą zresz­tą takie rze­czy nie mają nic wspól­ne­go. Al­che­mia, jak po­wta­rzał swoim uczniom, po­le­ga na wi­dze­niu po­wią­zań mię­dzy sub­stan­cja­mi, zna­czeń ukry­tych w świe­cie oraz me­ta­fi­zycz­nej siły wszel­kie­go stwo­rze­nia, a na­stęp­nie wy­ko­rzy­sty­wa­niu tej wie­dzy do wy­wo­ła­nia po­żą­da­nych re­zul­ta­tów. A po­nie­waż jak dotąd nie od­kry­to ta­kiej sieci po­wią­zań, zna­czeń i sił me­ta­fi­zycz­nych…

Kuf­fler zru­gał się w my­ślach. Cze­ka­ło ich jesz­cze sporo pracy, nie po­wi­nien był po­zwo­lić swo­je­mu umy­sło­wi dry­fo­wać.

 

Dwie go­dzi­ny póź­niej uczeń wy­sła­ny do ochron­ki wró­cił. Ho­mun­ku­lus, któ­re­go pro­wa­dził, był blady, łysy i chudy. Ba­zo­wa po­stać sztucz­nej isto­ty. Je­dy­ne, co zo­sta­ło zmie­nio­ne, to uszy; baron za­mó­wił eko­no­ma i ży­czył sobie u niego do­bre­go słu­chu, więc były lekko po­więk­szo­ne.

– Zdą­ży­łem, mi­strzu? – za­py­tał zdy­sza­ny uczeń.

– Jesz­cze dużo czasu, nim baron przy­je­dzie – od­po­wie­dział al­che­mik. – Jakiż on?

– Czuj­ny i spo­strze­gaw­czy. Cyfry czyta i pisze. Pra­co­wi­to­ści na­uczo­ny, le­ni­stwa nie znie­sie.

– Jakie hasła?

– Na Tag obu­dze­nie, na Nacht spa­nie, na na­zwi­sko ba­ro­na po­le­ce­nie przyj­mu­je.

Mistrz uśmiech­nął się. Do­sko­na­le przy­spo­so­bio­ny.

– Zna­ko­mi­cie – po­wie­dział do ucznia. – Teraz na pię­tro bie­gnij, sprzą­tać pomóż.

 

Baron przy­je­chał kwa­drans po umó­wio­nej go­dzi­nie pięk­ną ka­ro­cą z ciem­ne­go dę­bo­we­go drew­na, do któ­rej za­przę­gnię­te były dwa gnia­de konie. W sa­ty­no­wym du­ble­cie, ciem­no bar­wio­nych spodniach i de­ko­ro­wa­nej kur­cie wy­glą­dał wspa­nia­le. Choć Gra­ven­reu­tho­wie byli je­dy­nie ba­ro­na­mi, nie prze­szka­dza­ło im to w bu­do­wa­niu wi­ze­run­ku do­rów­nu­ją­ce­go rodom z ty­tu­łem land­gra­fów.

Kuf­fler wy­szedł przed sklep i gdy tylko baron otwo­rzył drzwi po­wo­zu, skło­nił się uni­że­nie. Jako cech­mistrz miał obo­wią­zek po­wi­tać go­ścia.

– Wasza wiel­moż­ność… – za­czął. – za­szczy­tem dla nas jest was go­ścić…

– Wy­star­czy, al­che­mi­ku – prze­rwał baron. – Po­wstań.

Kuf­fler po­wstał i przyj­rzał się ba­ro­no­wi. Zle­ce­nie na ho­mun­ku­lu­sa Gra­ven­reuth prze­ka­zał li­stow­nie i do­pie­ro teraz mistrz al­che­mii miał oka­zję zo­ba­czyć go we wła­snej oso­bie. Z wy­glą­du nie róż­nił się zbyt­nio od roz­ma­itych lor­dów i jun­krów, któ­rych ob­słu­gi­wał: ciem­ne, choć po­wo­li si­wie­ją­ce włosy za­cze­sa­ne do tyłu, broda Van Dyke’a, zmarszcz­ki bę­dą­ce świa­dec­twem za­awan­so­wa­ne­go wieku. W oczach jed­nak do­strze­gał cha­rak­te­ry­stycz­ne cechy szlach­ci­ca pew­ne­go swo­jej po­zy­cji: ła­ska­wość prze­peł­nio­ną po­czu­ciem wyż­szo­ści i cał­ko­wi­ty spo­kój.

– Czy mój nowy eko­nom gotów? – spy­tał baron.

– Tak, wasza wiel­moż­ność. Czy przy­wo­łać?

– Chęt­nie obej­rzę.

Kuf­fler wpro­wa­dził ba­ro­na do środ­ka i po­le­cił jed­ne­mu z ter­mi­na­to­rów przy­pro­wa­dzić ho­mun­ku­lu­sa, a sam za­czął wy­kła­dać ba­ro­no­wi moż­li­wo­ści isto­ty i hasła kie­ru­ją­ce jego umy­słem.

Sługa przy­był chwi­lę póź­niej i al­che­mik mu­siał prze­rwać wy­kład. Gra­ven­reuth naj­pierw prze­te­sto­wał hasła, każąc ho­mun­ku­lu­so­wi wy­ko­nać kilka pro­stych ru­chów, a na­stęp­nie usta­wił go z rę­ka­mi roz­ło­żo­ny­mi na boki i do­kład­nie mu się przyj­rzał. Stuk­nął go kilka razy w ramię, nogę i brzuch, zaj­rzał do oczu i uszu oraz zadał kilka pytań.

– Wart jest swej ceny – oznaj­mił, gdy skoń­czył testy. – Do­sko­na­łe dzie­ło.

Kuf­fler ukło­nił się i roz­ło­żył ręce w ge­ście ,,sługa uni­żo­ny”.

– Przy­go­tuj go do po­dró­ży. Ja się udam po sa­kiew­kę.

– Wasza Wiel­moż­ność, je­śli­ście ła­ska­wi, pra­gnę z wami je­chać.

Baron przy­sta­nął.

– Dla­cze­góż to? – spy­tał.

– Lubię domy moich klien­tów od­wie­dzać. Zo­ba­czyć, co z two­ra­mi moimi robić będą. Po­znać, jacy są. Ho­mun­ku­lu­sy zbyt wiele trudu kosz­tu­ją, by ot tak je od­stą­pić.

– Jedź więc, skoro pra­gniesz.

Kuf­fler znów skło­nił się, tym razem w po­dzię­ko­wa­niu, i po­szedł przy­go­to­wać ho­mun­ku­lu­sa do po­dró­ży. Po­le­cił mu sie­dzieć bez ruchu i zwią­zał mu koń­czy­ny. Na­stęp­nie razem z ter­mi­na­to­ra­mi wsa­dził go na dach ka­ro­cy i przy­wią­zał. Za­brał jesz­cze sa­kiew­kę i list ze zle­ce­niem, po­le­cił dom ce­cho­wy naj­star­sze­mu maj­stro­wi, po czym wszedł do po­jaz­du za ba­ro­nem.

Za­le­d­wie usiadł, stan­gret świ­snął batem i wy­strze­li­li do przo­du. Al­che­mik aż mu­siał się zła­pać opar­cia, tak nagłe było przy­spie­sze­nie

– Wspa­nia­łe konie, praw­da? – za­py­tał z uśmie­chem baron – Dzie­ło al­che­mi­ków z Arz­ber­gu. Bar­dzo szy­bie i mocne, po­tra­fią ga­lo­po­wać cały dzień z taką pręd­ko­ścią.

Kuf­fler po­czuł ukłu­cie za­zdro­ści. Jeśli będę miał czas, po­my­ślał, muszę się z ich­ni­mi mi­strza­mi roz­mó­wić.

 

Konie rze­czy­wi­ście były szyb­kie, bo drogę z Hof do Gra­ven­reuth, na którą na­le­ża­ło zwy­kle po­świę­cić dzień drogi, po­ko­na­li w ciągu nie­ca­łych sze­ściu go­dzin, wli­cza­jąc po­stój w karcz­mie. Kuf­fle­ra tak zdu­mia­ły ich moż­li­wo­ści, że za­le­d­wie wy­siadł, przyj­rzał im się bli­żej. Były znacz­nie więk­sze od zwy­kłych koni i bar­dziej ma­syw­ne, szcze­gól­nie w no­gach. Sierść miały krót­ką, a grzy­wy – nie­mal nie­wi­docz­ne. Na bo­kach wid­niał znak al­che­mi­ków z Arz­ber­gu wy­cię­ty w skó­rze, po­dob­nie jak u ho­mun­ku­lu­sów o ludz­kiej for­mie. Do­praw­dy za­dzi­wia­ją­ce twory.

Baron przy­wo­łał sługi. Po­le­cił im ścią­gnąć eko­no­ma z dachu, roz­wią­zać i od­pro­wa­dzić do rząd­cy ma­jąt­ku, by za­po­znał się ze szcze­gó­ło­wy­mi za­sa­da­mi pracy. Sam tym­cza­sem udał się z al­che­mi­kiem do dworu by sfi­na­li­zo­wać trans­ak­cję.

Kuf­fler bywał już w dwo­rach szla­chec­kich, ale rzad­ko wi­dy­wał rów­nie ładne re­zy­den­cje. Dwu­pię­tro­wy, jasno otyn­ko­wa­ny gmach stał na ka­mien­nym pod­mu­ro­wa­niu oto­czo­nym traw­ni­ka­mi. Dach był spa­dzi­sty i wy­ło­żo­ny błę­kit­ną da­chów­ką. Na bu­dy­nek skła­da­ła się sze­ro­ka bryła głów­na oraz dwa krót­kie skrzy­dła na każ­dym z krań­ców. Mimo nie­wiel­kich roz­mia­rów stał pew­nie i cie­szył oko, w czym po­ma­ga­ły sze­ro­kie scho­dy pro­wa­dzą­ca do głów­ne­go wej­ścia oraz prze­ci­na­ją­ce ścia­ny gzym­sy i pi­la­stry. So­lid­na re­zy­den­cja nie­za­moż­ne­go, lecz pra­gną­ce­go de­mon­stro­wać swój stan szlach­ci­ca.

Drzwi otwo­rzy­ły się, gdy tylko Gra­ven­reuth do nich pod­szedł. Kuf­fler po­dą­żył za nim do we­sty­bu­lu. Na­tych­miast dwóch słu­żą­cych pod­bie­gło pomóc ba­ro­no­wi ścią­gnąć kurtę, ale sta­nę­li w miej­scu na jeden jego gest.

Kuf­fler po­czuł, że mi­mo­wol­nie unosi brwi. Za­rów­no oni, jak i odźwier­ny, na któ­re­go rzu­cił okiem, wy­ka­zy­wa­li usłuż­ność i pre­cy­zję ru­chów przy­na­leż­ną tylko ho­mun­ku­lu­som. Sły­szał, że baron chęt­nie za­stę­po­wał pra­cow­ni­ków dworu sztucz­ny­mi ludź­mi, ale spo­dzie­wał się mak­sy­mal­nie trzech, czte­rech na cały ma­ją­tek. Tym­cza­sem zo­ba­czył tylu w prze­cią­gu nie­ca­łej mi­nu­ty od wej­ścia do dworu, a do­cho­dzi­ło jesz­cze paru eko­no­mów na po­lach, któ­rzy za­pew­ne rów­nież byli ku­pie­ni. Albo Gra­ven­reuth bar­dziej przej­mo­wał się pre­sti­żem niż sta­nem skarb­ca, albo miał ja­kieś nie­jaw­ne źró­dła do­cho­dów. Tak roz­my­śla­jąc, al­che­mik po­wo­li po­dą­żał za ba­ro­nem aż do jego ga­bi­ne­tu.

Po­miesz­cze­nie było nie­wiel­kie i w do­dat­ku w więk­szo­ści za­sta­wio­ne sza­fa­mi na do­ku­men­ty. Pod oknem stał se­kre­ta­rzyk i dwa krze­sła, a w kącie – ho­mun­ku­lus ze znacz­nie po­więk­szo­ną głową; za­pew­ne skry­ba.

Baron usiadł i za­chę­cił swo­je­go go­ścia, by uczy­nił to samo. Nie mar­no­wa­li czasu: od razu prze­szli do oma­wia­nia za­pła­ty za eko­no­ma. Kuf­fler wyjął list z za­mó­wie­niem i za­czął po kolei spraw­dzać, w jakim stop­niu żą­da­nia Gra­ven­reu­tha zo­sta­ły speł­nio­ne. Szlach­cic od­po­wia­dał za każ­dym razem, że czuje się usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny re­zul­ta­tem i gdy al­che­mik podał cenę, za­pła­cił bez mru­gnię­cia okiem. Dwa­dzie­ścia sie­dem ta­la­rów, wię­cej niż dobry koń.

Przy tej oka­zji al­che­mik po­sta­no­wił skie­ro­wać roz­mo­wę na temat ma­jąt­ku ba­ro­na.

– Wasza wiel­moż­ność, jeśli wolno spy­tać…

– Pytaj.

– Ile ho­mun­ku­lu­sów wasza wiel­moż­ność po­sia­da?

Baron za­my­ślił się.

– We dwo­rze sze­ściu chyba, plus tyleż w ma­jąt­kach.

Kuf­fle­ra na chwi­lę za­tka­ło.

– Nie spo­dzie­wa­łem się… To ol­brzy­mia suma…

– Ach, cie­ka­wi cię, jak żem za­pła­cił za nie?

Al­che­mi­ka ogar­nął nie­po­kój. Od tego, co po­wie­dział, nie­dłu­ga była droga do pro­ce­su o znie­sła­wie­nie.

Baron ski­nął na skry­bę i wydał mu krót­ki roz­kaz. Ten skło­nił się i po chwi­li po­ło­żył przed swoim panem długi zwój za­pi­sa­ny cy­fra­mi.

– Eko­no­mów moich kilku uży­czy­łem be­ne­dyk­ty­nom. Klasz­tor nie­da­le­ko mają, a wokół niego pól tro­chę. Po­nie­waż sami sztucz­nych mieć nie chcą, płacą mi za moich pracę na ich po­lach. Idź i zo­bacz, jeśli chcesz. To parę minut pie­cho­tą. Idź do rząd­cy, za­pro­wa­dzi cię. Pytaj sługi o drogę.

 

Rzad­ko zda­rza­ło się, żeby za­kon­ni­cy wy­ko­rzy­sty­wa­li ho­mun­ku­lu­sy. Ofi­cjal­nie bulla z roku Pań­skie­go 1566 zdej­mo­wa­ła zakaz upra­wia­nia al­che­mii i le­ga­li­zo­wa­ła sztucz­nych ludzi, twier­dząc że czło­wiek stwo­rzo­ny na po­do­bień­stwo Boże, ma prawo, ni­czym Bóg, po­wo­ły­wać do ist­nie­nia mniej do­sko­na­łe byty. Ze­zwa­la­no więc na two­rze­nie ho­mun­ku­lu­sów, gdyż we­dług hie­rar­chów nie po­sia­da­ły duszy.

Nie było jed­nak ta­jem­ni­cą, że bulla nie była wy­ni­kiem roz­wa­żań teo­lo­gicz­nych, lecz próby ra­to­wa­nia pa­pie­stwa po woj­nie re­li­gij­nej w Świę­tym Ce­sar­stwie. Ko­ściół nie mógł sobie po­zwo­lić na bez­czyn­ność po tym, jak stwo­rzo­ne przez lu­te­rań­skie księ­stwa le­gio­ny sztucz­nych ludzi nie­mal wy­ple­ni­ły ka­to­li­cyzm z Nie­miec i dla­te­go za­le­ga­li­zo­wał ich two­rze­nie. Wielu ludzi wciąż jed­nak uwa­ża­ło je za dia­bel­skie in­stru­men­ty i od­ma­wia­ło ich uży­wa­nia. Jak się jed­nak oka­za­ło, nawet w łonie sa­me­go Ko­ścio­ła można było zna­leźć chęt­nych do sko­rzy­sta­nia z udo­god­nień, jakie ofe­ro­wa­li bez­względ­nie po­słusz­ni słu­dzy. Kuf­fler roz­my­ślał nad tym idąc w kie­run­ku chaty rząd­cy.

Ten oka­zał się nie­zwy­kle miłym czło­wie­kiem i przy­jął Kuf­fle­ra z sza­cun­kiem. Al­che­mi­ka jed­nak to nie in­te­re­so­wa­ło, chciał tylko do­wie­dzieć się gdzie leży klasz­tor be­ne­dyk­ty­nów.

– Trze­ba, panie, w kie­run­ku wsi iść i przy ka­pli­cy w lewo skrę­cić. Na wzgó­rzu bę­dzie stał. Nie­da­le­ko. Może pana na mszę świę­tą wpusz­czą.

– Oj­co­wie na msze wszyst­kich wpusz­cza­ją?

– Wszyst­kich, co chcą.

Kuf­fler po­ki­wał głową i udał się we wska­za­ną stro­nę. Wokół niego na po­lach pra­co­wa­li chło­pi pod nad­zo­rem eko­no­mów ba­ro­na. Są­dząc po kom­plet­nych ubra­niach i nie­re­gu­lar­nych ru­chach, byli ludź­mi. Mimo po­stę­pu ja­kie­go do­ko­na­ła al­che­mia, od kiedy w roku Pań­skim 1524 pierw­sze kon­struk­ty wy­szły z kadzi Agryp­py, ho­mun­ku­lu­sy były dro­gie i za­stą­pie­nie nimi wszyst­kich chło­pów było poza za­się­giem nie­mal wszyst­kich szlach­ci­ców.

Zanim jesz­cze zo­ba­czył klasz­tor, usły­szał go – do­cho­dzi­ła piąta po po­łu­dniu i za­kon­ni­cy dzwo­ni­li na mszę. Potem do­strzegł cią­gną­cych do źró­dła dźwię­ku ludzi. Wresz­cie zza wzgó­rza wy­ło­ni­ły się za­bu­do­wa­nia za­ko­nu. Przed drzwia­mi ko­ścio­ła cze­kał już spory tłum; za­pew­ne przy­szli wszy­scy chło­pi z oko­licz­nych wsi.

Kuf­fler za­czął się po­wo­li prze­py­chać w stro­nę furty – chciał po­roz­ma­wiać z ojcem prze­ło­żo­nym jesz­cze przed mszą. W pew­nej chwi­li przy­pad­kiem wpadł na jed­ne­go z eko­no­mów. Już chciał go prze­pra­szać, gdy pe­wien szcze­gół zwró­cił jego uwagę. Eko­nom był kom­plet­nie łysy, a skóra na gło­wie spra­wia­ła wra­że­nie nie­na­tu­ral­nie bla­dej. Tknię­ty złym prze­czu­ciem al­che­mik prze­ci­snął się nieco do przo­du, by spoj­rzeć na jego twarz. Nie wy­ra­ża­ła żad­nych emo­cji, a na czole wid­nia­ły ślady na­cięć. Ho­mun­ku­lus.

Kuf­fle­ra za­mu­ro­wa­ło z wra­że­nia. Ho­mun­ku­lus w ko­ście­le? Za­mru­gał, chcąc spraw­dzić, czy nie uległ ilu­zji. Wszyst­ko jed­nak zo­sta­ło takie samo – blady eko­nom jak był, tak był. Jed­nak miał rację. Złe prze­czu­cia na­si­li­ły się.

– Pro­szę za­cze­kać. Chcę po­roz­ma­wiać – za­wo­łał, ła­piąc sztucz­ne­go czło­wie­ka za rękę. Ten po­słusz­nie dał się od­pro­wa­dzić na bok.

Gra­ven­reuth. – Twarz ho­mun­ku­lu­sa za­mar­ła w ocze­ki­wa­niu na po­le­ce­nie, gdy al­che­mik wy­po­wie­dział hasło. – Zgod­nie z praw­dą od­po­wia­daj na moje py­ta­nia.

– Tak, panie.

– Czy baron przyjść tu ci kazał?

– Nie, panie.

– Dla­cze­go więc je­steś tu?

– Oj­ciec Au­gust na­ka­zu­je jak naj­czę­ściej przy­cho­dzić.

– Czy mówił, dla­cze­go?

– Tak, panie.

– Dla­cze­go?

– Dla zba­wie­nia duszy.

Ostat­nie słowa spa­dły na Kuf­fle­ra jak grom z ja­sne­go nieba. Za­kon­nik roz­ma­wia­ją­cy ze sztucz­nym czło­wie­kiem i wie­rzą­cy, że ma on duszę?! Jeśli oka­za­ło­by się to praw­dą, w klasz­to­rze po­peł­nio­no naj­więk­szą he­re­zję ostat­nich kil­ku­set lat. Al­che­mik nawet nie za­re­je­stro­wał, gdy au­to­ma­tycz­nie wy­po­wie­dział for­mu­łę zwal­nia­ją­cą ho­mun­ku­lu­sa z po­le­ceń, tak był za­afe­ro­wa­ny. Pod­biegł zaraz do fur­tia­na i za­py­tał:

– Ojcze, ho­mun­ku­lu­sy wpusz­cza­cie do domu Bo­że­go?

– Cze­muż mie­li­by­śmy ich nie wpusz­czać? – od­po­wie­dział za­kon­nik.

– Wszak Oj­ciec Świę­ty Pius V ogło­sił w De cre­atio vitae, że one duszy nie po­sia­da­ją.

– I czy po­zba­wia je to miej­sca w domu Bożym?

– Ojcze, jeśli ktoś się pozna, może was przed Sanc­tum Of­fi­cium po­sta­wić!

– Synu, Try­bu­nał staje po stro­nie praw­dy. Jeśli chcesz, wy­słu­chaj mszy. Zo­ba­czysz, że nic się nie dzie­je, co mo­gło­by po­dej­rze­nia wzbu­dzić.

Kuf­fler nie chciał. Po­że­gnał się z fur­tia­nem i od­szedł. We­wnętrz­ny zmysł pod­po­wia­dał mu, że mury opac­twa skry­wa­ją wię­cej, niż mnisi chcą po­wie­dzieć. Przede wszyst­kim nie po­do­ba­ło mu się, że ho­mun­ku­lus, któ­re­go prze­py­tał, po­stą­pił wbrew po­le­ce­niom ba­ro­na. Po­win­no to być nie­moż­li­we. Sztucz­nych ludzi od wyj­ścia z kadzi wy­cho­wy­wa­no tak, by nie do­pu­ścić do wy­kształ­ce­nia się świa­do­mo­ści, że ist­nie­je inne życie niż służ­ba. No i ta uwaga o duszy… Dziw­ne było, żeby czło­wiek Ko­ścio­ła zrów­ny­wał ho­mun­ku­lu­sy z praw­dzi­wy­mi ludź­mi.

Nagle al­che­mik sta­nął. Nagle za­uwa­żył wzór ukry­ty za fak­ta­mi. Wizja zmro­zi­ła go do szpi­ku kości.

 

– Be­ne­dyk­ty­ni z Gra­ven­reuth dążą do buntu ho­mun­ku­lu­sów.

Zgod­nie z prze­wi­dy­wa­nia­mi Kuf­fle­ra star­szy­zna cechu al­che­mi­ków z Hof spoj­rza­ła na niego jakby po­wie­dział, że wie­rzy w tezy Gior­da­na Bruna.

– Jo­han­ne­sie… – Hen­rich Hurn­bach był jak za­wsze naj­więk­szym scep­ty­kiem

– To tylko mówię, com wi­dział. Ho­mun­ku­lu­sa ro­bią­ce­go, czego mu nie ka­za­no i fur­tia­na go­to­we­go przy­znać, że ho­mun­ku­lu­sy mają duszę. Nie wi­dzi­cie lo­gi­ki za tym?

Wszy­scy z wy­jąt­kiem naj­młod­sze­go maj­stra, Geo­r­ga Re­ti­cu­sa, po­krę­ci­li gło­wa­mi.

– Do­brze – wes­tchnął Kuf­fler – Wie­cie wszy­scy w jakim cza­sie Oj­ciec Świę­ty De cre­atio wydał.

Wie­dzie­li. Bulla zo­sta­ła wy­da­na w 1566 roku, pod ko­niec wojny mię­dzy ka­to­li­ka­mi a pro­te­stan­ta­mi. Wojny, którą po­plecz­ni­cy pa­pie­ża nie­mal prze­gra­li. Lu­te­ra­nie pla­no­wa­li ją, odkąd w 1524 Agryp­pa przy­był do zamku Fry­de­ry­ka Wet­ty­na, elek­to­ra sa­skie­go, i po­ka­zał mu pierw­szych sztucz­nych ludzi. Ksią­żę Fry­de­ryk, po­plecz­nik re­for­ma­to­rów, wi­dział w wy­na­laz­ku śro­dek do za­gwa­ran­to­wa­nia nie­za­leż­no­ści no­we­go Ko­ścio­ła i re­ali­za­cji wła­snych pla­nów. Przez lata szy­ko­wał armię, a w 1550 roku wkro­czył do Bran­den­bur­gii.

Suk­ces prze­rósł jego ocze­ki­wa­nia. Sak­so­nia zy­ska­ła nowe te­ry­to­ria, a nie­mal całe Sa­crum Ro­ma­num Im­pe­rium przy­ję­ło lu­te­ra­nizm. Tym­cza­sem w Rzy­mie wy­buchł chaos. Hie­rar­cho­wie nie mogli zi­gno­ro­wać za­gro­że­nia, jakie sta­no­wi­li sztucz­ni lu­dzie. Za­ka­zy i ogra­ni­cze­nia były na nic, bo pro­te­stan­tów nie ob­cho­dzi­ły do­ku­men­ty pa­pie­skie. Dys­ku­sja to­czy­ła się więc o to, czy za­le­ga­li­zo­wać prace nad ho­mun­ku­lu­sa­mi w kra­jach ka­to­lic­kich, czy wzmoc­nić obro­nę kon­wen­cjo­nal­ną.

Osta­tecz­nie spór za­koń­czył Pius V, wy­da­jąc bullę De cre­atio vitae. Bulla zdej­mo­wa­ła ko­ściel­ny zakaz upra­wia­nia al­che­mii i sank­cjo­no­wa­ła two­rze­nie sztucz­nych ludzi, ofi­cjal­nie uzna­jąc je za isto­ty po­zba­wio­ne duszy, ergo można było z nimi pra­co­wać nie uzur­pu­jąc sobie prawa do bo­sko­ści. Na­stał złoty wiek al­che­mi­ków, któ­rzy szyb­ko zy­ska­li ogrom­ne wpły­wy na dwory i rządy, sta­jąc się solą w oku hie­rar­chów ko­ściel­nych. Ho­mun­ku­lu­sy oka­za­ły się jed­nak zbyt uży­tecz­ne, by mogli wy­stą­pić prze­ciw ich twór­com. Gdyby jed­nak uczy­nić ludzi wro­gi­mi tej idei, brac­twa al­che­micz­ne spa­dły­by na samo dno. Eu­ro­pa cof­nę­ła­by się w roz­wo­ju o ponad stu­le­cie.

– Poj­mu­je­cie za­pew­ne, że jeden nie­bez­piecz­ny in­cy­dent ze sztucz­nym czło­wie­kiem dzie­li nas od upad­ku – kon­ty­nu­ował Kuf­fler.

– Do czego zmie­rzasz? – spy­tał Hurn­bach.

– Do tego, bra­cie, że oni tego wła­śnie pra­gną. Jeśli prze­ko­na­ją ho­mun­ku­lu­sy, że mają one dusze i spra­wa się­gnie Sanc­tum Of­fi­cium, za he­re­zję nas skażą. Jeśli doj­dzie do buntu, lud prze­ciw nam się ob­ró­ci.

– Uwa­żam, że mistrz Jo­han­nes ma rację – prze­mó­wił mil­czą­cy dotąd Re­ti­cus. – Jeśli dzie­je się to, co nam przed­sta­wia, nie­bez­pie­czeń­stwo nam grozi.

– A jeśli nie? – Hurn­bach nie dawał za wy­gra­ną.

– Może się bli­żej tej spra­wie przyj­rzyj­my? – za­su­ge­ro­wał Re­ti­cus.

Za­pa­dła cisza

– Tak – po­wie­dział Kuf­fler. – jesz­cze nie jest groź­nie. Zo­ba­czyć mo­że­my, co robią mnisi. A jeśli po­twier­dzą się nasze obawy, po­dej­mie­my kroki.

Al­che­mi­cy po­ki­wa­li gło­wa­mi.

– Do­brze. – Hurn­bach ustą­pił. – Gło­suj­my. Kto sądzi, że zba­dać spra­wę na­le­ży?

Wszy­scy oprócz niego pod­nie­śli ręce.

– Dzię­ku­ję, bra­cia – oznaj­mił z za­do­wo­le­niem Kuf­fler – Za kilka dni do Arz­ber­gu wy­jeż­dżam, klasz­to­ro­wi się przyj­rzę. Jeśli co złego zo­ba­czę, wnie­sie­my skar­gę do Try­bu­na­łu.

– Je­steś pewny, że skar­gę przyj­mą? – za­py­tał jesz­cze He­in­rich.

– Za­dbam o to – od­parł Kuf­fler.

 

Bar­tho­lo­meo de Witte był in­kwi­zy­to­rem – nie­wy­so­kiej rangi, ale in­kwi­zy­to­rem – i przy­ja­cie­lem Kuf­fle­ra z uni­wer­sy­te­tu. Choć roz­po­czął naukę, gdy przy­szłe­mu al­che­mi­ko­wi bra­ko­wa­ło tylko dwóch lat do dok­to­ra­tu, ten czas wy­star­czył, by zdą­ży­li się po­znać i po­lu­bić – do tego stop­nia, że utrzy­my­wa­li ze sobą kon­takt nawet po wy­jeź­dzie Kuf­fle­ra z Pragi. Ten po­sta­no­wił teraz po­wo­łać się na tę przy­jaźń, po­trze­bo­wał bo­wiem wspar­cia Sanc­tum Of­fi­cium.

Na szczę­ście dla niego de Witte rów­nież do­sko­na­le pa­mię­tał starą zna­jo­mość, le­d­wie bo­wiem zo­sta­li sami, mocno uści­snął mu dłoń, po­czę­sto­wał winem i na­tych­miast za­czął wy­py­ty­wać co ta­kie­go mu się przy­tra­fi­ło ostat­ni­mi czasy. Al­che­mi­ka zresz­tą też ogar­nął dobry na­strój i cały na­stęp­ny kwa­drans ga­wę­dzi­li, wy­mie­nia­jąc do­świad­cze­nia.

W końcu jed­nak Kuf­fler prze­szedł do me­ri­tum.

– Po­wiedz, czy ja­kichś in­kwi­zy­to­rów z oko­lic Gra­ven­reuth znasz?

– Kilku.

– A be­ne­dyk­ty­nów tam­tej­szych znasz?

– Nie, ale ta­kich co znają, znam. Czemu py­tasz?

– Nie­daw­nom w tam­tej­szych oko­li­cach bawił. Baron ho­mun­ku­lu­sa ode mnie kupił. Gdym z nim po­szedł na pole, msza się w klasz­to­rze za­czę­ła. Wtedy… – urwał na chwi­lę, szu­ka­jąc słów – sta­rzy eko­no­mo­wie ba­ro­na tam po­szli. Ho­mun­ku­lu­sy też.

Na twa­rzy de Witte’a po­ja­wił się wyraz nie­po­ko­ju.

– Jed­ne­gom za­py­tał, czy baron iść mu kazał. Nie kazał, sam przy­szedł. A oj­ciec fur­tian nic w tym złego nie wi­dział.

In­kwi­zy­tor za­marł.

– Ale… De cre­atio… He­re­zja? W za­ko­nie? – wy­beł­ko­tał po chwi­li.

– Oba­wiam się he­re­zji. Do­cho­dze­nie chcę prze­pro­wa­dzić.

Bar­tho­lo­meo ode­tchnął.

– Tak, do­cho­dze­nie… Mą­drześ zro­bił. Do­wo­dy masz?

– Na razie in­tu­icję.

In­kwi­zy­tor po­krę­cił głową.

– Bez do­wo­dów nic nie zro­bię.

– Wiem. Zdo­bę­dę je. Po­trze­bu­ję tylko do­ku­men­tu, coby nadać im war­tość.

De Witte za­my­ślił się.

– Hmm… Mo­żesz o upo­waż­nie­nie do in­kwi­zy­cji wy­stą­pić. Co znaj­dziesz, w pro­ce­sie bę­dzie się li­czyć jako ma­te­riał przez in­kwi­zy­to­ra ze­bra­ny.

– Za­ła­twisz mi to?

– Spró­bu­ję.

Po­że­gna­li się i Kuf­fler wró­cił do Hof.

Mie­siąc póź­niej al­che­mik otrzy­mał długi list opa­trzo­ny pie­czę­cią Sanc­tum Of­fi­cium. Roz­wi­nął go, prze­czy­tał i uśmiech­nął się. Bar­tho­lo­meo wy­pro­sił upo­waż­nie­nie i do­łą­czył je do listu. Pięk­nie za­dru­ko­wa­ny pa­pier opa­trzo­no pod­pi­sa­mi i pie­czę­cia­mi kilku wy­so­ko po­sta­wio­nych in­kwi­zy­to­rów, w tym sa­me­go in­kwi­zy­to­ra Ko­lo­nii.

Kuf­fler był roz­pro­mie­nio­ny. Spra­wa mogła ru­szyć na­przód.

 

In no­mi­ne Pa­tris et Filii et Spi­ri­tus Sanc­ti.

W klasz­to­rze be­ne­dyk­ty­nów w Gra­ven­reuth roz­po­czy­na­ła się msza świę­ta dla ludu. Ko­ściół wy­peł­nia­li chło­pi z oko­licz­nych wsi, pil­nu­ją­cy ich eko­no­mo­wie, bart­ni­cy miesz­ka­ją­cy pod po­bli­skim lasem, sło­wem wszy­scy, któ­rzy wokół żyli i pra­co­wa­li. W tyl­nej czę­ści nawy stał też jeden czło­wiek in­ne­go ro­dza­ju. Jasno ubra­ny i czy­sty, wy­glą­dał na pa­try­cju­sza.

Jo­han­ne­sa Si­ber­tu­sa Kuf­fle­ra nie­wie­le ob­cho­dzi­ło, że się wy­róż­nia. Słu­chał mszy z uwagą, cze­ka­jąc na ja­kie­kol­wiek słowo które mogło po­twier­dzić jego po­dej­rze­nia. Otrzy­maw­szy list od de Witte’a po­je­chał do Arz­ber­gu i roz­po­czął śledz­two. Co kilka dni przy­cho­dził do ko­ścio­ła, pró­bu­jąc wy­ła­pać w ka­za­niach ob­cią­ża­ją­ce za­kon­ni­ków słowa.

Na razie jed­nak ni­cze­go ta­kie­go nie usły­szał. Msza za­czę­ła się jak każda inna. Nic nad­zwy­czaj­ne­go. Pierw­sze mi­nu­ty upły­nę­ły w ocze­ki­wa­niu. Potem ka­płan otwo­rzył mszał i za­czął czy­tać Ewan­ge­lię. Przy­po­wieść o ro­bot­ni­kach w win­ni­cy. Al­che­mik oży­wił się. Stąd nie­da­le­ko było do kwe­stii ho­mun­ku­lu­sów.

Za­czę­ło się ka­za­nie.

– Bra­cia – mówił ka­płan. – przy­po­wieść o ro­bot­ni­kach to przy­po­wieść o spra­wie­dli­wo­ści. Spra­wie­dli­wo­ści Bożej, tak innej od ludz­kiej, a prze­cież ma­ją­cej dla nas być wzo­rem. Zatem, bra­cia, na­my­śl­cie się i słu­chaj­cie.

Kuf­fler nad­sta­wił uszu.

– Ewan­ge­lia mówi o go­spo­da­rzu, który ro­bot­ni­ków do swo­jej win­ni­cy szu­kał. O de­na­ra za dzień umó­wił się z nimi i po­słał do pracy. Potem in­nych zo­ba­czył i tak samo uczy­nił. A na ko­niec dnia każ­de­mu po de­na­rze wy­pła­cił. Go­spo­da­rzem, bra­cia, Bóg jest, a ro­bot­ni­ka­mi lu­dzie. Każ­de­go z nas Pan do pracy w swej win­ni­cy po­sy­ła i każ­de­mu z nas tę samą za­pła­tę wy­sta­wi.

,,Czyż­by jesz­cze wie­rzył w rów­ność ludz­ką?” po­my­ślał al­che­mik.

– Dla­cze­go, bra­cia? Dla­te­go, że wszy­scy Bożym dzie­łem je­ste­śmy. On nas stwo­rzył i w Jego oczach wszy­scy je­ste­śmy jak Adam. Proch. Każdy czło­wiek jest pro­chem. Słu­chaj­cie, bra­cia. Przed Panem każdy czło­wiek jest pro­chem.

Kuf­fler za­czął po­wo­li kiwać głową. Ten ka­płan sta­wiał śmia­łe tezy.

– I tu wła­śnie wiel­ka spra­wie­dli­wość Pań­ska się ob­ja­wi­ła. O Są­dzie Osta­tecz­nym, bra­cia, sły­sze­li­ście. U kresu ziem­skiej na­szej drogi Pan nas przy­wo­ła przed sąd i wier­nym da zba­wie­nie, a wy­stęp­nym po­tę­pie­nie; i nie bę­dzie przy tym na ziem­skie wasze bo­gac­twa i stan spo­glą­dał. Każdy z was, chło­pi pańsz­czyź­nia­ni, eko­no­mo­wie, rze­mieśl­ni­cy, kupcy, wszy­scy przed Panem w ostat­niej go­dzi­nie sta­nie­cie jako proch.

Miał to! Nie ma szans, by ka­zno­dzie­ja nie wie­dział o ho­mun­ku­lu­sach w sali, a jed­nak mówił o Są­dzie Osta­tecz­nym! I do tego wszyst­kich w sali zrów­nał, nie pa­trząc kto był sztucz­ny, a kto nie! Jaw­nie wy­stą­pił prze­ciw pa­pie­skim do­gma­tom!

W dal­szym ciągu słu­chał ka­za­nia, jed­nak już mniej uważ­nie. Jeśli chciał zdo­być moc­niej­szy dowód, mu­siał­by po­roz­ma­wiać z za­kon­ni­ka­mi bez­po­śred­nio.

 

Msza trwa­ła dalej. Al­che­mik wy­słu­chał jej do końca, z obo­wiąz­ku, i za­czął się szy­ko­wać do wyj­ścia, gdy zo­ba­czył, że żaden z ho­mun­ku­lu­sów nie rusza się z miej­sca. Nor­mal­nie stwier­dził­by, że cze­ka­ją na roz­kaz od swo­je­go pana, ale już jakiś czas temu do­szedł do wnio­sku, że nic w tym klasz­to­rze nie jest nor­mal­ne. Dla­te­go po wyj­ściu scho­wał się w przed­sion­ku i ob­ser­wo­wał.

Ko­ściół opu­sto­szał, po­zo­sta­li tylko nie­ru­cho­mi sztucz­ni lu­dzie. W pew­nym mo­men­cie drzwi w pre­zbi­te­rium otwo­rzy­ły się i szyb­ko za­mknę­ły. Ho­mun­ku­lu­sy po­wsta­ły, jak na hasło, i za­czę­ły iść w tamtą stro­nę. Za­in­try­go­wa­ny, Kuf­fler pod­kradł się bli­żej i ukrył w nawie bocz­nej.

Sztucz­ni lu­dzie stali jeden za dru­gim przed wej­ściem do za­kry­stii. Po chwi­li drzwi znów się otwo­rzy­ły i pierw­szy z ho­mun­ku­lu­sów wszedł do środ­ka. Po około dzie­się­ciu mi­nu­tach wy­szedł, a na­stęp­ny zajął jego miej­sce.

Kuf­fler wci­snął się głę­biej w nawę by unik­nąć wy­kry­cia. Co się tu dzie­je, my­ślał. Nie dość, że mszy słu­cha­ją, to jesz­cze po niej zo­sta­ją na ja­kieś pry­wat­ne roz­mo­wy z księ­dzem? Co one, spo­wia­da­ją się? Al­che­mik aż się wzdry­gnął. Mu­siał się tego do­wie­dzieć.

Po­cze­kał, aż ostat­ni ho­mun­ku­lus opu­ści za­kry­stię i za­stu­kał do drzwi.

– Po spo­wiedź czy Eu­cha­ry­stię? – za­py­tał głos ze środ­ka.

– Po­roz­ma­wiać – od­po­wie­dział Kuf­fler.

– Pro­szę wejść.

Za­kry­stia była nie­du­ża i skrom­nie urzą­dzo­na. Je­dy­ny­mi me­bla­mi były: sto­lik ze świecz­ni­ka­mi i Bi­blią, dwa krze­sła, skrzy­nia na szaty li­tur­gicz­ne i do­ku­men­ty oraz mały kre­dens. Ka­płan stał przy stole w czar­nym be­ne­dyk­tyń­skim ha­bi­cie.

Był czło­wie­kiem śred­nie­go wzro­stu i nie­wy­róż­nia­ją­cej się po­stu­ry. Włosy, siwe i nieco już prze­rze­dzo­ne, za­cze­sał do tyłu od­sła­nia­jąc czoło po­zna­czo­ne zmarszcz­ka­mi. Oczy, drob­ne i ciem­ne, pa­trzy­ły na świat cie­pło i spo­koj­nie, ale po ob­li­czu znać było skry­wa­ną su­ro­wość. Kuf­fle­ro­wi na myśl przy­szedł wo­jow­nik, który po­tęż­nie się po­sta­rzał.

– Niech bę­dzie po­chwa­lo­ny Jezus Chry­stus – przy­wi­tał się al­che­mik.

– Na wieki wie­ków, amen – od­po­wie­dział za­kon­nik. – Usiądź, synu.

Obaj usie­dli.

– Je­stem Jo­han­nes Si­ber­tus Kuf­fler, mistrz cechu al­che­mi­ków z Hof.

– Au­gust Marz­ham. Prze­wo­dzę tej wspól­no­cie.

Po­da­li sobie ręce.

– Chcia­łem o ojca ka­za­niu po­mó­wić – za­czął al­che­mik.

– Czy coś nie­ja­sne było? – za­py­tał z tro­ską za­kon­nik.

– Nie, ab­so­lut­nie. Rzecz w tym, że… bar­dzo śmia­łe było.

– Śmia­łe?

– Ktoś o złej woli rzec mógł­by, że oj­ciec do ro­ko­szu za­chę­ca.

– Ro­ko­szu? Jak? – Be­ne­dyk­tyn wy­da­wał się coraz bar­dziej za­gu­bio­ny.

Kuf­fler, wi­dząc bez­sen­sow­ność skry­te­go po­dej­ścia, po­sta­no­wił za­grać w otwar­te karty.

– Na mszy były ho­mun­ku­lu­sy. Mu­siał oj­ciec o nich wie­dzieć, bo bez ojca po­zwo­le­nia fur­tian by ich nie wpu­ścił. W ka­za­niu oj­ciec zrów­nał ich z praw­dzi­wy­mi ludź­mi; a potem jesz­cze wpu­ścił je oj­ciec do za­kry­stii. Oba­wiam się, że…

Wy­star­czył uła­mek se­kun­dy by spo­kój i tro­ska na twa­rzy ojca Au­gu­sta zmie­ni­ły się w zde­ner­wo­wa­nie i wro­gość.

– Tyś tu… Na po­le­ce­nie Of­fi­cium przy­szedł?

– Nie, ojcze. Sam się tym za­in­te­re­so­wa­łem. Je­stem al­che­mi­kiem i jeden bunt ho­mun­ku­lu­sów wy­star­czy, by mój byt jako al­che­mi­ka za­koń­czyć.

Za­kon­nik uspo­ko­ił się.

– Tego się boisz? Nie martw się, synu. Po­wsta­nie nie jest moim celem. Chcę im po­ka­zać ich war­tość, którą im ode­bra­li­ście.

– War­tość?

– Duszę.

Kuf­fler opadł na krze­sło. Już nie po­dej­rze­wał buntu, był go pe­wien. Jeśli sztucz­ni lu­dzie zo­sta­ną uświa­do­mie­ni, że są równi praw­dzi­wym, że jest dla nich inna opcja niż wiecz­na służ­ba za nic, ro­ze­rwą stary po­rzą­dek na strzę­py. Nawet jeśli nie był to jego cel, dzia­łal­ność ojca Au­gu­sta sta­no­wi­ła za­gro­że­nie dla wszyst­kich po­le­ga­ją­cych na ho­mun­ku­lu­sach.

– Więc oj­ciec wie­rzy, że mają duszę?

– Tak, wie­rzę. Nie wiem, jak to osią­gnę­li­ście, ale stwo­rzy­li­ście per­fek­cyj­ną kopię czło­wie­ka.

Al­che­mi­ko­wi od­ję­ło mowę.

– Teraz pew­nie za he­re­ty­ka mnie uznasz. Ale mimo to po­wiem ci wszyst­ko. Kiedy czło­wiek duszę otrzy­mu­je?

– W mo­men­cie po­czę­cia – od­po­wie­dział Kuf­fler, rad że roz­mo­wa zmie­rza­ła w stro­nę po­le­mi­ki.

– Czym jest po­czę­cie?

– Po­łą­cze­niem mę­skie­go i żeń­skie­go pier­wiast­ka.

– Zatem czło­wiek oba te pier­wiast­ki łączy w sobie?

– Tak.

– Do­brze. A z czego two­rzą się ho­mun­ku­lu­sy?

– Z lutum vitae.

– Które po­wsta­je?…

– Z krwi.

– Ludz­kiej, jak mnie­mam.

– Tak – nie­chęt­nie przy­znał al­che­mik.

– Czyli ho­mun­ku­lus z frag­men­tu czło­wie­ka wy­ra­sta?

– Można tak rzec.

– Czło­wie­ka po­czę­te­go, pier­wia­stek męski i żeń­ski ma­ją­ce­go?

– Tak

– Zatem ho­mun­ku­lus też oba te pier­wiast­ki po­sia­da?

– Tak

– Zatem musi po­sia­dać duszę – pod­su­mo­wał za­kon­nik.

Kuf­fler za­marł. Mimo że koń­co­wy re­zul­tat był błęd­ny, lo­gi­ka była jak naj­bar­dziej po­praw­na.

– Nie wie­rzę – wy­du­sił z sie­bie w końcu.

– Spo­koj­nie, synu. Jesz­cze wiele bę­dzie­my mieli oka­zji do roz­mów.

Be­ne­dyk­tyn wstał.

– Kiedy ze­chcesz, przy­chodź. Ale na razie po­wi­nie­neś wyjść.

 

Choć al­che­mik nie chciał tego przy­znać przed sobą, roz­mo­wa z ojcem Au­gu­stem za­sia­ła w jego umy­śle ziar­na wąt­pli­wo­ści. A co jeśli rze­czy­wi­ście ho­mun­ku­lu­sy nie były po­zba­wio­ne duszy? Jeśli były zdol­ne do do­świad­cza­nia uczuć i emo­cji nawet po­mi­mo wy­cho­wy­wa­nia? Ten, któ­re­go spo­tkał na dro­dze na świę­te­go Je­rze­go wy­raź­nie prze­cież pod­jął de­cy­zję sam. Kuf­fler od­wie­dzał klasz­tor jesz­cze kilka razy, pró­bu­jąc coraz to no­wych kontr na ar­gu­men­ty za­kon­ni­ka. Be­ne­dyk­tyn jed­nak za każ­dym razem oka­zy­wał się być górą. Być może jed­nak to on ma rację, a myśmy po­błą­dzi­li, my­ślał al­che­mik, sie­dząc w karcz­mie w Arz­ber­gu i są­cząc piwo.

– Słu­chaj­cie, lu­dzie! Przy­szli!

Kuf­fler o mało się nie za­krztu­sił. Był tak za­to­pio­ny w my­ślach, że na krzyk go­ścia pra­wie pod­sko­czył na ławie ze stra­chu.

– Kto?

– In­kwi­zy­to­rzy.

Al­che­mik za­nie­po­ko­ił się.

– Cóż robią?

– Ka­za­nie gło­szą. He­re­ty­ków będą szu­kać.

Kuf­fler wy­biegł z karcz­my i po­pę­dził na rynek. Istot­nie, w cen­trum placu na pod­wyż­sze­niu stał in­kwi­zy­tor i czy­tał edykt łaski.

– …dla­te­go wszyst­kich praw­dzi­wych wy­znaw­ców Pana Na­sze­go do skła­da­nia do­wo­dów wzy­wa­my. Nadto na dwie nie­dzie­le czas łaski ogła­sza­my. Wszy­scy, któ­rzy­ście od Pana ode­szli, przy­stąp­cie, a zo­sta­nie­cie oczysz­cze­ni…

Al­che­mik sły­szał o ka­za­niach in­kwi­zy­tor­skich wy­gła­sza­nych przed roz­po­czę­ciem wła­ści­we­go pro­ce­su. Wzy­wa­no he­re­ty­ków do do­bro­wol­ne­go wy­zna­nia win w za­mian za zła­go­dze­nie kary. Jeśli czas łaski się skoń­czył, a od­stęp­cy nie zna­le­zio­no, roz­po­czy­na­no do­cho­dze­nie. Za­pew­ne Arz­berg zo­sta­nie cen­trum ope­ra­cji.

Sy­tu­acja roz­wi­ja­ła się bar­dzo szyb­ko.

 

Zgod­nie z ocze­ki­wa­nia­mi Kuf­fle­ra ani oj­ciec Au­gust ani żaden z mni­chów nie przy­stą­pił do in­kwi­zy­to­rów. Sanc­tum Of­fi­cium za­czę­ło więc po­wol­ne tro­pie­nie he­re­zji. Do sali rady w ra­tu­szu, gdzie urzę­do­wał Try­bu­nał, ścią­ga­li lu­dzie ze wszyst­kich oko­licz­nych miast i wsi. Wzy­wa­no ich do skła­da­nia ze­znań w na­dziei, że ktoś coś wie­dział.

W końcu po ty­go­dniu na­stą­pił prze­łom. Try­bu­nał uznał, że zgro­ma­dzo­nych do­wo­dów jest wy­star­cza­ją­co dużo, by móc we­zwać na prze­słu­cha­nie głów­ne­go po­dej­rza­ne­go. Oj­ciec Au­gust sta­wił się na­tych­miast. In­kwi­zy­to­rzy nawet nie mu­sie­li go prze­ko­ny­wać – za­le­d­wie od­czy­ta­li wia­do­mość, za­kon­nik po­szedł do Arz­ber­gu i jesz­cze tego sa­me­go dnia roz­po­czę­to prze­słu­cha­nia.

Be­ne­dyk­tyn nie przy­zna­wał się do żad­ne­go z za­rzu­ca­nych mu czy­nów, po­wta­rza­jąc je­dy­nie: ,,Osta­tecz­nie Pan praw­dę ukaże”. Nawet gdy za­czę­to mu gro­zić kaź­nią, od­ma­wiał ze­znań. Kuf­fler po­dzi­wiał jego wy­trwa­łość, wie­dział jed­nak, że be­ne­dyk­tyn nie wygra z Sanc­tum Of­fi­cium. Może i nie da się zła­mać tor­tu­ra­mi, ale był już stary i, jeśli od­ma­wiał­by ze­znań, mógł umrzeć na mę­kach. Al­che­mik nie chciał dla niego ta­kie­go końca, bo zdą­żył po­lu­bić jego cie­płą i ser­decz­ną oso­bo­wość. Za­kon­nik jed­nak wciąż po­zo­sta­wał nie­bez­piecz­ny i Kuf­fler długo bił się z my­śla­mi, co po­cząć.

Wresz­cie al­che­mik po­wie­dział sobie: ,,Tak nie może być” i po­szedł do ra­tu­sza. Był zde­ter­mi­no­wa­ny, by za­koń­czyć pro­ces. Od­szu­kał pro­wa­dzą­ce­go śledz­two in­kwi­zy­to­ra i oznaj­mił:

– Chcę ze­zna­wać.

Za­pro­wa­dzo­no go do sali try­bu­na­łu. Za ławą sie­dzia­ło już kilku du­chow­nych, w tym Bar­tho­lo­meo. Kuf­fler za­żą­dał, aby po­zwo­lo­no mu mówić w obec­no­ści ojca Au­gu­sta.

– Prawo na­ka­zu­je nam toż­sa­mość świad­ków trzy­mać w ta­jem­ni­cy przed oskar­żo­nym – od­po­wie­dział in­kwi­zy­tor.

– Nawet jeśli świa­dek sobie tego życzy?

– Po co?

– Pra­gnę, aby moje ze­zna­nia po­twier­dził.

In­kwi­zy­tor chwi­lę bił się z my­śla­mi, ale ustą­pił i kazał wpro­wa­dzić be­ne­dyk­ty­na.

Mimo że nie był tor­tu­ro­wa­ny, wy­glą­dał mar­nie. Spę­dził kilka ty­go­dni w aresz­cie, za­pew­ne o chle­bie i wo­dzie. Mimo wy­mi­ze­ro­wa­ne­go wy­glą­du, twarz miał spo­koj­ną i nawet dumną. Usiadł pod stra­żą, a in­kwi­zy­to­rzy za­czę­li prze­słu­cha­nie.

– Nie­chaj świa­dek oznaj­mi swą god­ność.

– Je­stem Jo­han­nes Si­ber­tus Kuf­fler, mistrz cechu al­che­mi­ków z Hof.

Oj­ciec Au­gust otwo­rzył sze­rzej oczy.

– Czy świa­dek miał z oskar­żo­nym kon­takt?

– Tak. Kilka razy żem był w klasz­to­rze i z nim roz­ma­wiał.

– Co zatem świa­dek chce rzec?

– Rzec pra­gnę, że… – urwał. Spoj­rzał w oczy sta­re­go za­kon­ni­ka. Na jego twa­rzy widać było zmę­cze­nie i strach, ale też na­dzie­ję. Jed­nym sło­wem mógł go wy­ba­wić lub ska­zać… Nie za­słu­żył na taki los.

In­kwi­zy­tor chrząk­nął. Kuf­fler od­wró­cił wzrok. Wahał się. W końcu ode­tchnął głę­bo­ko i kon­ty­nu­ował:

– Rzec pra­gnę, że do­wo­dy na winę ojca Au­gu­sta po­sia­dam.

Na mo­ment za­pa­dła cisza, którą prze­rwał do­pie­ro be­ne­dyk­tyn:

– Nie! – W jego gło­sie sły­chać było smu­tek, nie gniew – Bła­gam…

– Zatem… – prze­rwał in­kwi­zy­tor.

– Na świę­te­go Je­rze­go bawił żem u ba­ro­na Gra­ven­reuth i do klasz­to­ru za­sze­dłem. Tam zo­ba­czy­łem, że oj­co­wie ho­mun­ku­lu­som po­zwa­la­ją na msze świę­te przy­cho­dzić – Try­bu­nał za­mru­czał – Nadto, około dwa mie­sią­ce póź­niej na mszę za­sze­dłem. Oj­ciec ka­za­nie wy­gła­szał do Ewan­ge­lii o ro­bot­ni­kach w win­ni­cy. W ka­za­niu rzekł: ,,Pan nas przy­wo­ła przed sąd i wier­nym da zba­wie­nie, a wy­stęp­nym po­tę­pie­nie; i nie bę­dzie przy tym na ziem­skie wasze bo­gac­twa i stan spo­glą­dał. Każdy z was, chło­pi pańsz­czyź­nia­ni, eko­no­mo­wie, rze­mieśl­ni­cy, kupcy, wszy­scy przed Panem w ostat­niej go­dzi­nie sta­nie­cie jako proch”. Tych słów użył, choć o sztucz­nych lu­dziach na mszy wie­dzieć mu­siał.

– To jesz­cze nie jest dowód! – za­pro­te­sto­wał oj­ciec Au­gust.

– Ojcze – kon­ty­nu­ował Kuf­fler. – po tej mszy roz­ma­wia­li­śmy i do wiary w po­sia­da­nie przez ho­mun­ku­lu­sy duszy się przy­zna­łeś.

– Do­ma­gam się unie­waż­nie­nia ze­zna­nia! Świa­dek ma w mym ska­za­niu in­te­res! – gło­śno krzyk­nął za­kon­nik.

Al­che­mik wes­tchnął.

– Czy świa­dek może słowa swe po­twier­dzić? – za­py­tał głów­ny in­kwi­zy­tor.

Kuf­fler, za­miast od­po­wie­dzieć, po­wo­li się­gnął za pas i wyjął zwój per­ga­mi­nu. Podał go woź­ne­mu są­do­we­mu, który z kolei po­ło­żył go na ławie. In­kwi­zy­tor roz­wi­nął do­ku­ment i za­czął czy­tać.

– Oto upo­waż­nie­nie do pro­wa­dze­nia do­cho­dze­nia, przez Jego Eks­ce­len­cję Co­sma­sa Mo­rel­le­sa, in­kwi­zy­to­ra Ko­lo­nii pod­pi­sa­ne.

Try­bu­nał za­milkł. Wpraw­dzie Mo­rel­les z praw­ne­go punk­tu wi­dze­nia nie miał ju­rys­dyk­cji nad re­jo­nem Arz­ber­ga, ale jako po­sła­ny przez pa­pie­ża czę­sto sta­no­wił naj­wyż­szą in­stan­cję nad­zo­ru­ją­cą try­bu­na­ły Sanc­tum Of­fi­cium. Każdy do­ku­ment opa­trzo­ny jego pod­pi­sem zy­ski­wał więc zna­czą­cą wagę.

– Bra­cia – ode­zwał się w końcu in­kwi­zy­tor pro­wa­dzą­cy. – kto jest gotów wia­ry­god­ność ze­zna­nia po­świad­czyć?

– Po­świad­czam – nie­mal z miej­sca od­po­wie­dział de Witte.

Kuf­fler po­gra­tu­lo­wał sobie w duchu, że przed roz­po­czę­ciem do­cho­dze­nia od­wie­dził sta­re­go przy­ja­cie­la.

– Po­świad­czam – oznaj­mił po paru mi­nu­tach ko­lej­ny in­kwi­zy­tor. Do osta­tecz­ne­go po­twier­dze­nia ze­znań wy­star­czył jesz­cze tylko jeden głos. Al­che­mik cze­kał z na­dzie­ją, oj­ciec Au­gust ze stra­chem.

– Po­świad­czam – ostat­ni z sę­dziów ska­pi­tu­lo­wał. Za­kon­nik po­nu­ro zwie­sił głowę. Prze­grał.

– Ni­niej­szym ze­zna­nie Jo­han­ne­sa Si­ber­tu­sa Kuf­fle­ra za wia­ry­god­ne uzna­je­my – ogło­sił prze­wod­ni­czą­cy try­bu­na­łu. – Pro­szę kon­ty­nu­ować.

I al­che­mik opo­wie­dział in­kwi­zy­to­rom wszyst­ko. Przy­to­czył treść wszyst­kich roz­mów, jakie odbył z be­ne­dyk­ty­nem, punk­tu­jąc każde zda­nie świad­czą­ce o jego winie. Do­wo­dy były jasne jak słoń­ce.

Roz­pra­wa do­bie­gła końca. Kuf­fler po­pro­sił, by mógł za­mie­nić z ojcem Au­gu­stem kilka słów na osob­no­ści.

– Synu, czemu? – za­py­tał za­kon­nik ła­mią­cym się gło­sem.

– Nie prze­żył­by oj­ciec tor­tur – od­po­wie­dział al­che­mik.

– My­ślisz, że prze­mó­wił­bym, gdy­bym żyć chciał?

Be­ne­dyk­ty­na od­pro­wa­dzo­no. Mistrz al­che­mii rów­nież za­czął się zbie­rać do wyj­ścia. Gdy wy­cho­dził z sali, usły­szał apro­bu­ją­cy szmer do­bie­ga­ją­cy od sę­dziow­skiej ławy. Cie­szył go, ale mimo to nie mógł stłu­mić żalu gry­zą­ce­go dno jego duszy. To dla dobra świa­ta, mówił sobie.

 

– Bra­cia, Eu­ro­pa oca­lo­na – gło­śno oznaj­mił Kuf­fler kła­dąc przed star­szy­zną cechu zwój z tre­ścią wy­ro­ku Try­bu­na­łu In­kwi­zy­cyj­ne­go z dnia 25 men­sis iulii Anno Do­mi­ni 1633. Oj­ciec Au­gust Marz­ham zo­stał po­zba­wio­ny god­no­ści i ob­ło­żo­ny grzyw­ną dzie­się­ciu ta­la­rów. Część in­nych za­kon­ni­ków, któ­rzy po­pie­ra­li jego dzia­ła­nia, rów­nież zo­sta­ła zdję­ta z funk­cji, a na ich miej­sce do Gra­ven­reuth przy­by­li nowi. Wresz­cie, na klasz­tor jako ca­łość na­ło­żo­no kon­try­bu­cję i umiesz­czo­no w nim ob­ser­wa­to­ra ma­ją­ce­go unie­moż­li­wić dal­sze kon­tak­ty z ho­mun­ku­lu­sa­mi.

– Wy­glą­da, Jo­han­ne­sie, że rację mia­łeś. – Re­ti­cus po­ki­wał głową

– Nig­dym w to nie wąt­pił, Geo­r­gu – od­po­wie­dział Kuf­fler

– A co jeśli żad­ne­go spi­sku nie było? – za­py­tał jak za­wsze scep­tycz­ny Hurn­bach

– I tak do­brze by się stało. He­in­ri­chu, le­piej jest za­dzia­łać gdy nie trze­ba niż nie za­dzia­łać gdy trze­ba.

Wszy­scy obec­ni w po­miesz­cze­niu zgo­dzi­li się, że do­ko­na­no naj­lep­sze­go wy­bo­ru z moż­li­wych.

Koniec

Komentarze

Znu­ży­ła mnie Spra­wa ho­mun­ku­lu­sa, bo, jak na mój gust, bar­dziej to roz­wa­ża­nia na­tu­ry etycz­nej i re­li­gij­nej, niż opo­wia­da­nie na kon­kurs Re­tro­wi­zje. W do­dat­ku, nie zna­la­złam tu nic, co uspra­wie­dli­wia­ło­by ozna­cze­nie tek­stu ta­giem scen­ce-fic­tion.

Wy­ko­na­nie, de­li­kat­nie mó­wiąc, po­zo­sta­wia bar­dzo wiele do ży­cze­nia, zwłasz­cza że w wielu zda­niach za­sto­so­wa­łeś szyk prze­staw­ny, co do­sko­na­le utrud­nia­ło lek­tu­rę, a miej­sca­mi wręcz unie­moż­li­wia­ło zro­zu­mie­nie, co też Autor miał na­dzie­ję po­wie­dzieć.

Mam na­dzie­ję, Mi­th­ril­lu, że Twoje przy­szłe opo­wia­da­nia będą cie­kaw­sze i znacz­nie le­piej na­pi­sa­ne.

 

nio­sąc w każ­dej z rąk ka­wa­łek ubio­ru: –> Ra­czej: …nio­sąc w każ­dej z rąk ele­ment ubio­ru:

 

włosy były ak­tu­al­nie w nie­ła­dzie i to wła­śnie fry­zu­rę za­ata­ko­wał sługa w pierw­szej ko­lej­no­ści. –> Nie mógł za­ata­ko­wać fry­zu­ry, bo tej jesz­cze nie było.

 

od­su­nął się, aby al­che­mik oce­nił wy­ko­na­ną pracę.

– Ide­al­nie – al­che­mik był wy­raź­nie za­do­wo­lo­ny – Nacht. –> Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nie?

 

księ­ga re­cep­tur. Do niej za­glą­dać mógł tylko mistrz i z niej wy­da­wał po­le­ce­nia… –> Na czym po­le­ga wy­da­wa­nie po­le­ceń z księ­gi?

 

– Mi­strzu Kuf­fler – za­wo­łał – Wcze­śnie dziś je­ste­ście. –> – Mi­strzu Kuf­fler – za­wo­łał – wcze­śnie dziś je­ste­ście.

Nie za­wsze po­praw­nie za­pi­su­jesz dia­lo­gi. Pew­nie przy­da się po­rad­nik:

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/zapis-partii-dialogowych;13842.html

 

który zo­sta­wił na noc do doj­rza­nia… –> …który zo­sta­wił na noc do doj­rze­nia… Lub: …który zo­sta­wił na noc, by doj­rzał

 

Bona Arft się nim zaj­mu­je –> Brak krop­ki na końcu zda­nia – ten błąd po­ja­wia się w opo­wia­da­niu wiele razy.

 

ka­ro­cą z ciem­ne­go dę­bo­we­go drew­na, do któ­rej za­przągł dwa gnia­de konie. –> Ra­czej: …do któ­rej za­przęgnięto dwa gnia­de konie.

Nie po­dej­rze­wam, aby baron sam za­przę­gał konie do ka­ro­cy.

 

– Wasza Wiel­moż­ność… – za­czął – za­szczy­tem dla nas jest Was go­ścić… –> – Wasza wiel­moż­ność… – za­czął – za­szczy­tem dla nas jest was go­ścić…

Zwro­ty grzecz­no­ścio­we i za­im­ki pi­sze­my wiel­ką li­te­rą, kiedy zwra­ca­my się do kogoś li­stow­nie – ten błąd po­ja­wia się w opo­wia­da­niu wie­lo­krot­nie.

 

Za­le­d­wie usiadł, stan­gret świ­snął batem i wy­strze­li­li do przo­du. –> Czy nie wy­star­czy: Za­le­d­wie usiadł, stan­gret świ­snął batem i ru­szył.

Nie przy­pusz­czam, by stan­gret za­czął jazdę od co­fa­nia.

 

Al­che­mik aż mu­siał się zła­pać za opar­cie… –> Al­che­mik aż mu­siał się zła­pać opar­cia

 

roz­wią­za­ły go. Na­stęp­nie kazał mu iść do rząd­cy ma­jąt­ku, który miał go po­in­stru­ować w spra­wach do­ty­czą­cych jego za­ję­cia… –> Nad­miar za­im­ków.

Skąd ho­mun­ku­lus wie­dział, gdzie szu­kać rząd­cy?

 

Dwu­pię­tro­wy, jasno otyn­ko­wa­ny gmach stał na sztucz­nym pod­mu­ro­wa­niu oto­czo­nym przez traw­ni­ki. –> Co to jest sztucz­ne pod­mu­ro­wa­nie? Czy traw­ni­ki mogą co­kol­wiek oto­czyć?

 

Dach był dość wy­so­ko pod­nie­sio­ny i wy­ło­żo­ny błę­kit­ną da­chów­ką. –> Co to zna­czy, że dach był wy­so­ko pod­nie­sio­ny? Czy może cho­dzi o to, że dach był spa­dzi­sty?

 

Mimo nie­wiel­kich roz­mia­rów stał pew­nie i cie­szył oko, w czym po­ma­ga­ła sze­ro­ka klat­ka scho­do­wa pro­wa­dzą­ca do głów­nych drzwi oraz prze­ci­na­ją­ce ścia­ny gzym­sy i pi­la­stry. –> Opi­su­jesz dom na ze­wnątrz, więc dla­cze­go pi­szesz o klat­ce scho­do­wej, która znaj­du­je się we­wnątrz bu­dyn­ku i któ­rej nie widać?

 

Kuf­fler po­dą­żył za nim do sali wej­ścio­wej. –> Mia­łeś za­pew­ne na myśli hol/ przed­po­kój/ we­sty­bul.

 

Kuf­fler po­czuł, że mi­mo­wol­nie unosi brwi do góry. –> Masło ma­śla­ne. Czy mógł­by uno­sić brwi do dołu?

 

Szlach­cic od­po­wia­da­ła za każ­dym razem… –> Baron stał się ko­bie­tą???

 

Mimo że bulla z Roku Pań­skie­go 1566… –> Mimo że bulla z roku Pań­skie­go 1566

 

Kuf­fler roz­my­ślał nad tym idąc w kie­run­ku chaty rząd­cy. –> Kuf­fler jest w ma­jąt­ku pierw­szy raz; skąd wie­dział dokąd iść?

 

Ten oka­zał się nie­zwy­kle miłym czło­wie­kiem i przy­jął Kuf­fle­ra z nie­zwy­kłym sza­cun­kiem. –> Po­wtó­rze­nie.

 

od kiedy w Roku Pań­skim 1524… –> …od kiedy w roku Pań­skim 1524

 

Zanim jesz­cze zo­ba­czył klasz­tor, usły­szał go – do­cho­dzi­ła piąta po po­łu­dniu i za­kon­ni­cy dzwo­ni­li na mszę. –> Nie zga­dza mi się czas – baron miał przy­być po ho­mun­ku­lu­sa dwie go­dzi­ny przed po­łu­dniem, czyli o dzie­sią­tej, ale spóź­nił się kwa­drans. Tro­chę czasu za­ję­ła po­ga­węd­ka z al­che­mi­kiem, pre­zen­ta­cja ho­mun­ku­lu­sa i jego ła­do­wa­nie na ka­ro­cę. Po­dróż trwa­ła sie­dem go­dzin, a przy­byw­szy do dworu, pa­no­wie udali się naj­pierw do ga­bi­ne­tu, by sfi­na­li­zo­wać trans­ak­cję. Na­stęp­nie Kuf­fler od­szu­kał dom rząd­cy i po­szedł do klasz­to­ru, a to za­pew­ne też tro­chę trwa­ło, stąd wno­szę, że mu­sia­ło być znacz­nie póź­niej niż przed piątą po po­łu­dniu.

 

za­pew­ne przy­szli wszy­scy chło­pi z oko­licz­nych pól. –> Ra­czej: …za­pew­ne przy­szli wszy­scy chło­pi z oko­licz­nych wsi.

Wy­da­je mi się dość dziw­ne, że – choć to nie była nie­dzie­la – oko­licz­ni chło­pi, za­miast pra­co­wać, szli do ko­ścio­ła.

 

Eko­nom był kom­plet­nie łysy, a głowa pod czap­ką spra­wia­ła wra­że­nie nie­na­tu­ral­nie bla­dej. –> Skoro eko­nom miał na gło­wie czap­kę, to skąd wia­do­mo, że był kom­plet­nie łysy?

 

Jego we­wnętrz­ny zmysł pod­po­wia­dał mu, że mury… –> Drugi za­imek zbęd­ny. Czy we­wnętrz­ny zmysł mógł pod­po­wia­dać coś komu in­ne­mu?

 

Nagle al­che­mik sta­nął. Nagle za­uwa­żył wzór ukry­ty za fak­ta­mi. –> Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nie?

 

można było z nimi pra­co­wać nie uzur­pu­jąc sobie bo­sko­ści. –> Czy bo­skość można uzur­po­wać?

Pro­po­nu­ję: …można było z nimi pra­co­wać nie uzur­pu­jąc/ nie przy­pi­su­jąc sobie prawa do bo­sko­ści.

 

Jeśli co złego zo­ba­czę, wnie­sie­my skar­gę na Try­bu­nał. –> Jeśli co złego zo­ba­czę, wnie­sie­my skar­gę do Try­bu­nału.

 

Gdym z nim po­szedł na pole, Msza się w klasz­to­rze za­czę­ła. –> Gdym z nim po­szedł na pole, msza się w klasz­to­rze za­czę­ła.

 

Ko­ściół wy­peł­nia­li chło­pi z oko­licz­nych pól… –> Ko­ściół wy­peł­nia­li chło­pi z oko­licz­nych wsi

 

pró­bu­jąc wy­ła­pać w ka­za­niach ob­cią­ża­ją­ce za­kon­ni­ków słowa. Na razie jed­nak ni­cze­go ta­kie­go nie zna­lazł. –> Ra­czej: Na razie jed­nak ni­cze­go ta­kie­go nie usły­szał.

 

za­czął czy­tać Ewan­ge­lię. Przy­po­wieść o ro­bot­ni­kach w win­ni­cy. –> Nie wy­da­je mi się, aby w Ewan­ge­lii było co­kol­wiek o ro­bot­ni­kach.

 

,,Czyż­by jesz­cze wie­rzył w rów­ność ludz­ką?” po­my­ślał al­che­mik –> Brak krop­ki na końcu zda­nia.

Tu znaj­dziesz po­rad­nik, jak za­pi­sy­wać myśli: http://www.jezykowedylematy.pl/2014/08/jak-zapisac-mysli-bohaterow/

 

– Na Mszy były ho­mun­ku­lu­sy. –> – Na mszy były ho­mun­ku­lu­sy.

 

Be­ne­dyk­tyn jed­nak za każ­dym razem oka­zy­wał się górą. –> …oka­zy­wał się być górą.

 

by móc we­zwać na prze­słu­cha­nie głów­ne­go oskar­żo­ne­go. Oj­ciec Au­gust sta­wił się na we­zwa­nie na­tych­miast. –> Nie brzmi to naj­le­piej.

 

Be­ne­dyk­tyn nie przy­zna­wał się do żad­ne­go z za­rzu­ca­nych czy­nów… –> Be­ne­dyk­tyn nie przy­zna­wał się do żad­ne­go z za­rzu­ca­nych mu czy­nów

 

– Co zatem świa­dek rze­cze? –> – Co zatem świa­dek chce rze­c?

 

Oj­ciec ka­za­nie wy­gła­szał do Ewan­ge­liiro­bot­ni­kach w win­ni­cy. –> Byłam prze­ko­na­na, że ka­za­nie wy­gła­sza się do wier­nych, nie do księ­gi.

 

Kuf­fler po­wo­li się­gnął za pas i wyjął zwi­nię­ty zwój per­ga­mi­nu. –> Masło ma­śla­ne. Czy zwój może mieć inną po­stać, niż być zwi­nię­ty?

Wy­star­czy: Kuf­fler po­wo­li się­gnął za pas i wyjął  zwój/ rulon per­ga­mi­nu.

 

Podał go woź­ne­mu są­do­we­mu, który z kolei po­ło­żył go na ławie. In­kwi­zy­tor roz­wi­nął go i za­czął czy­tać. –> Czy wszyst­kie za­im­ki są ko­niecz­ne?

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Zaj­rza­łam, prze­czy­ta­łam.

ninedin.home.blog

Re­gu­la­to­rzy – dzię­ki za uwagi, byki po­pra­wię, na razie szyb­ko co do me­ry­to­ry­ki.

 

Scien­ce-fic­tion, no… mnie też to nie leży, ale jest to naj­lep­sze przy­bli­że­nie te­ma­tu ze wszyst­kich tagów. Sta­ra­łem się przed­sta­wić pro­ces two­rze­nia ho­mun­ku­lu­sów tak, by miał sens i dla al­che­mii, i dla współ­cze­snej nauki i na­cią­gać tylko tam, gdzie uni­wer­sum wy­ma­ga (lutum vitae to DNA). W moim od­czu­ciu jest to sci-fi, tylko osa­dzo­ne w prze­szło­ści.

Szyk prze­staw­ny. Moim celem w tym tek­ście było jak naj­wier­niej­sze od­da­nie epoki, dla tego od sa­me­go po­cząt­ku byłem pe­wien, że bo­ha­te­ro­wie nie będą mówić współ­cze­sną pol­sz­czy­zną. Aku­rat tego aspek­tu nie pla­nu­ję zmie­niać, przy­kro mi.

Na czym po­le­ga wy­da­wa­nie po­le­ceń z księ­gi?

Mistrz czy­tał na głos prze­pis z księ­gi i na jego pod­sta­wie wy­da­wał po­le­ce­nia. Zmie­nię na coś in­ne­go, jeśli star­czy mi zna­ków.

 

Jeśli idzie o opis dworu, to w za­ło­że­niu miał on się przed­sta­wiać mniej wię­cej po­dob­nie do Cha­te­au de Ma­isons-Laf­fit­te:

Image illustrative de l’article Château de Maisons-Laffitte

Mó­wiąc ,,sztucz­ne pod­mu­ro­wa­nie” mia­łem na myśli wy­nie­sio­ny ka­wa­łek grun­tu, na któ­rym stoi dwór. Jeśli uwa­żasz, że to też ple­onazm, po­pra­wię.

Dach ,,wy­so­ko pod­nie­sio­ny” to rze­czy­wi­ście nie naj­szczę­śliw­sze okre­śle­nie. Czy ,,z wy­so­kim szczy­tem” jest lep­sze?

A klat­ka scho­do­wa… nie wiem, jak ina­czej na­zwać takie ze­wnętrz­ne scho­dy.

 

Kuf­fler jest w ma­jąt­ku pierw­szy raz; skąd wie­dział dokąd iść?

Przy­zna­ję się: z tek­stu nie wy­ni­ka skąd. W do­my­śle mia­łem, że baron wska­zał mu drogę lub przy­dzie­lił prze­wod­ni­ka. Po­pra­wię.

 

Czas – tu mnie masz, za­po­mnia­łem że roz­mo­wa nie jest dar­mo­wą akcją :) Jakoś to na­pra­wię.

 

Wy­da­je mi się dość dziw­ne, że – choć to nie była nie­dzie­la – oko­licz­ni chło­pi, za­miast pra­co­wać, szli do ko­ścio­ła.

Może to mój ogra­ni­czo­ny re­se­arch, ale jak mi się wy­da­je we wcze­snym XVII w. funk­cjo­no­wał jesz­cze zwy­czaj cho­dze­nia na msze św. w dzień po­wsze­dni. Szcze­gól­nie że w tej linii cza­so­wej spory re­li­gij­ne były gwał­tow­niej­sze, więc za­pew­ne du­cho­wień­stwo kła­dło więk­szy na­cisk na takie rze­czy. Na mar­gi­ne­sie: czy takie wy­ko­rzy­sta­nie be­ne­dyk­ty­nów ma sens pa­trząc na ich re­gu­łę i du­cho­wość?

 

Skoro eko­nom miał na gło­wie czap­kę, to skąd wia­do­mo, że był kom­plet­nie łysy?

My­śla­łem tu o ta­kiej czap­ce w stylu sar­mac­kie­go czep­ca, na­kry­wa­ją­ce­go tylko czu­bek głowy. Ale racja, nie jest ona po­trzeb­na.

 

Nagle al­che­mik sta­nął. Nagle za­uwa­żył wzór ukry­ty za fak­ta­mi. –> Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nie?

Tak.

 

za­czął czy­tać Ewan­ge­lię. Przy­po­wieść o ro­bot­ni­kach w win­ni­cy. –> Nie wy­da­je mi się, aby w Ewan­ge­lii było co­kol­wiek o ro­bot­ni­kach.

Mt 20.1 ,,Al­bo­wiem kró­le­stwo nie­bie­skie po­dob­ne jest do go­spo­da­rza, który wy­szedł wcze­snym ran­kiem, aby nająć ro­bot­ni­ków do swej win­ni­cy”. Bi­blia Ty­siąc­le­cia, wyd. V po­pra­wio­ne, Pal­lo­ti­nium.

 

Oj­ciec ka­za­nie wy­gła­szał do Ewan­ge­liiro­bot­ni­kach w win­ni­cy. –> Byłam prze­ko­na­na, że ka­za­nie wy­gła­sza się do wier­nych, nie do księ­gi.

Skrót my­ślo­wy zna­czą­cy: ka­za­nie od­no­szą­ce się do tre­ści Ewan­ge­lii, kon­kret­nie frag­men­tu tego i tego.

 

Jesz­cze raz dzię­ku­ję za przej­rze­nie. Na swoje uspra­wie­dli­wie­nie po­wiem tylko, że wer­sja wcze­sna wi­sia­ła na be­ta­li­ście od ok. 20 marca jak nie wię­cej i do­sta­ła zero za­in­te­re­so­wa­nia, więc nie­zbyt mia­łem oka­zję pchnąć Spra­wę pod pro­fe­sjo­nal­ną ko­rek­tę, szcze­gól­nie że ostat­nie frag­men­ty pi­sa­łem w so­bo­tę 30 marca do 23 z ha­kiem.

Jest tu jakiś po­mysł, choć chyba śred­nio re­tro­wi­zyj­ny, bo udział nauki jest tu nie­wiel­ki, ra­czej magia i al­che­mia. Ale roz­pra­wa o kwe­stii duszy istot stwa­rza­nych przez czło­wie­ka by­ła­by nawet cie­ka­wa, gdyby nie to, że tro­chę się tym wszyst­kim gu­bi­łam, bo nar­ra­cja jest roz­wle­czo­na i nieco cha­otycz­na. Przy­da­ło­by się temu tek­sto­wi nieco wię­cej dy­na­mi­ki i za­miast in­fo­dum­pu w środ­ku, wię­cej kon­kret­nych in­for­ma­cji roz­miesz­cza­nych re­gu­lar­nie od po­cząt­ku.

Nie ku­pu­ję przede wszyst­kim hi­sto­rii al­ter­na­tyw­nej, bo się w niej gubię, także za przy­czy­ną po­kręt­nej geo­gra­fii. Masz Hof (za­kła­da­jąc, że cho­dzi o ten obec­nie w Ba­wa­rii) w opi­sy­wa­nym przez Cie­bie okre­sie (do ostat­nie­go roz­dzia­li­ku mia­łam pro­blem, żeby go do­kład­nie okre­ślić, były pewne wska­zów­ki, ale cha­otycz­ne) był mia­stem na­le­żą­cym do Bran­den­bur­gii, czyli wg za­sa­dy cuius regio pro­te­stanc­kim. Inna spra­wa, że obok masz Arn­hem, które było w Ni­der­lan­dach, oraz Ko­lo­nię, więc geo­gra­fia sza­le­je.

Ergo, jest po­ten­cjał, ale nad hi­sto­ryj­ką można by po­pra­co­wać.

 

cech trze­ba przy­go­to­wać

Cech to sto­wa­rzy­sze­nie albo jego sie­dzi­ba, a warsz­ta­ty ra­czej nie mie­ści­ły się w tej sie­dzi­bie

 

do doj­rza­nia

???

 

Zanim mógł za­cząć pracę w spo­łe­czeń­stwie

Śred­nio to brzmi

 

Cyfry czyta i pisze, słów nie

Dla eko­no­ma to tro­chę mało, bo re­je­stry obej­mu­ją rów­nież “za co”…

 

broda Van Dyke’a

Je­steś pewny, że to okre­śle­nie było sto­so­wa­ne w epoce? Zresz­tą jeśli gdzie­kol­wiek miało szan­se, to w An­glii, w Niem­czech to się na­zy­wa “Kne­bel­bart”

 

grzy­wy – prak­tycz­nie zgo­lo­ne

W sen­sie: zgo­lo­ne z po­wo­dów prak­tycz­nych czy też pra­wie zgo­lo­ne? Ską­d­inąd jeśli to dru­gie, to ra­czej przy­cię­te tuż przy samej skó­rze, bo golić aku­rat ten ka­wa­łek?

 

Kuf­fler bywał już w dwo­rach szla­chec­kich, ale nigdy nie wi­dział rów­nie im­po­nu­ją­cej re­zy­den­cji. Dwu­pię­tro­wy, jasno otyn­ko­wa­ny gmach stał na sztucz­nym pod­mu­ro­wa­niu oto­czo­nym przez traw­ni­ki. Dach był dość wy­so­ko pod­nie­sio­ny i wy­ło­żo­ny błę­kit­ną da­chów­ką. Na bu­dy­nek skła­da­ła się sze­ro­ka bryła głów­na oraz dwa krót­kie skrzy­dła na każ­dym z krań­ców. Mimo nie­wiel­kich roz­mia­rów stał pew­nie i cie­szył oko, w czym po­ma­ga­ła sze­ro­ka klat­ka scho­do­wa pro­wa­dzą­ca do głów­nych drzwi oraz prze­ci­na­ją­ce ścia­ny gzym­sy i pi­la­stry. So­lid­na re­zy­den­cja nie­za­moż­ne­go, lecz pra­gną­ce­go de­mon­stro­wać swój stan szlach­ci­ca.

Jak dla mnie to jest we­wnętrz­nie sprzecz­ne. A Ma­isons-La­fit­te, na który się po­wo­łu­jesz, to spory pałac, a nie “dwór”, zresz­tą nie­tyn­ko­wa­ny. Na do­da­tek ar­chi­tek­tu­ra fran­cu­ska jest spe­cy­ficz­na i nie wy­obra­żam jej sobie prze­no­szo­nej na grunt nie­miec­ki bez bar­dzo moc­ne­go rzu­ca­nia się w oczy od­ręb­no­ścią sty­li­stycz­ną. Po­miń­my fakt, że Ma­isons-La­fit­te po­cho­dzi z lat 1640-80.

 

Na­tych­miast dwóch słu­żą­cych pod­bie­gło ścią­gać kurtę z ba­ro­na, ale sta­nę­li na jeden jego gest.

Ścią­gać kurtę z ba­ro­na brzmi dzi­wacz­nie. Oraz ra­czej: za­trzy­ma­li się. Lub sta­nę­li w miej­scu.

 

nie rzu­ca­jąc nawet okiem na eko­no­mów na po­lach

Po co mu taki tłum eko­no­mów? Oraz czy te pola są zaraz pod “dwo­rem”?

 

– A z Be­ne­dyk­ty­nów tam­tej­szych znasz?

A be­ne­dyk­ty­nów…?

 

roz­po­czy­na­ła się Msza Świę­ta dla ludu

Małe li­te­ry

 

25 Iu­lius Anno Do­mi­ni 1633

→ men­sis Iulii

http://altronapoleone.home.blog

Scien­ce-fic­tion, no… mnie też to nie leży, ale jest to naj­lep­sze przy­bli­że­nie te­ma­tu ze wszyst­kich tagów.

W tej spra­wie wy­po­wie­dzia­ła się już Dra­ka­ina, a ja, cóż, zga­dzam się jej zda­niem.

 

Szyk prze­staw­ny. Moim celem w tym tek­ście było jak naj­wier­niej­sze od­da­nie epoki…

Nie wy­da­je mi się, aby szyk prze­staw­ny był wi­zy­tów­ką epoki. Mnie bar­dzo prze­szka­dzał w lek­tu­rze, bo bar­dzo udziw­niał tekst. Można po­zo­stać wier­nym epoce, pi­sząc zwy­czaj­nie, uni­ka­jąc przy tym słów i zwro­tów nie­pa­su­ją­cych do wy­bra­nych cza­sów. Poza tym pi­szesz po pol­sku o wy­da­rze­niach dzie­ją­cych się w Niem­czech, więc mam prawo nie nie mieć pew­no­ści, czy Twoje wy­obra­że­nie o nie­miec­kim tam­tych cza­sów jest do­brze prze­ło­żo­ne na pol­ski.

Su­ge­ru­ję, abyś prze­czy­tał opo­wia­da­nia Dra­ka­iny, trak­tu­ją­ce o dzie­więt­na­sto­wiecz­nej Fran­cji i zwró­cił uwagę, ja­ki­mi środ­ka­mi bu­du­je na­strój i od­zwier­cie­dla tamtą epokę.

 

Dach ,,wy­so­ko pod­nie­sio­ny” to rze­czy­wi­ście nie naj­szczę­śliw­sze okre­śle­nie. Czy ,,z wy­so­kim szczy­tem” jest lep­sze?

Wy­da­je mi się, że za­pro­po­no­wa­ny w ła­pan­ce dach spa­dzi­sty, roz­wią­zu­je spra­wę.

 

A klat­ka scho­do­wa… nie wiem, jak ina­czej na­zwać takie ze­wnętrz­ne scho­dy.

Twoje zda­nie brzmi: “Mimo nie­wiel­kich roz­mia­rów stał pew­nie i cie­szył oko, w czym po­ma­ga­ła sze­ro­ka klat­ka scho­do­wa pro­wa­dzą­ca do głów­nych drzwi oraz prze­ci­na­ją­ce ścia­ny gzym­sy i pi­la­stry”.

Pro­po­nu­ję: Mimo nie­wiel­kich roz­mia­rów stał pew­nie i cie­szył oko, a urody do­da­wa­ły mu sze­ro­kie scho­dy pro­wa­dzą­ce do głów­ne­go wej­ścia oraz prze­ci­na­ją­ce ścia­ny gzym­sy i pi­la­stry.

 

Mó­wiąc ,,sztucz­ne pod­mu­ro­wa­nie” mia­łem na myśli wy­nie­sio­ny ka­wa­łek grun­tu, na któ­rym stoi dwór.

Za SJP PWN: pod­mu­rów­ka, pod­mu­ro­wa­nie «płyt­ki fun­da­ment z ka­mie­nia, cegły lub be­to­nu, na któ­rym coś się bu­du­je»

Pro­po­nu­ję: Dwu­pię­tro­wy, jasno otyn­ko­wa­ny gmach stał na nie­wiel­kim wznie­sie­niu, oto­czo­ny za­dba­nym ogro­dem.

 

…jak mi się wy­da­je we wcze­snym XVII w. funk­cjo­no­wał jesz­cze zwy­czaj cho­dze­nia na msze św. w dzień po­wsze­dni.

Msze może i były od­pra­wia­ne co­dzien­nie, ale nie wy­da­je mi się, aby chło­pi z oko­licz­nych wsi, pro­sto z pola, za­pew­ne brud­ni i nie­wła­ści­wie ubra­ni byli spę­dza­ni na na­bo­żeń­stwo, zwłasz­cza że nie­któ­rzy z pew­no­ścią mieli do ko­ścio­ła da­le­ko. Msza była uro­czy­sto­ścią i na­le­ża­ło na niej wy­glą­dać god­nie. Nie od rze­czy do dziś mówi się o “ko­ściół­ko­wym” stro­ju, czyli takim, który za­kła­da się od świę­ta.

 

Mt 20.1 ,,Al­bo­wiem kró­le­stwo nie­bie­skie po­dob­ne jest do go­spo­da­rza, który wy­szedł wcze­snym ran­kiem, aby nająć ro­bot­ni­ków do swej win­ni­cy”. Bi­blia Ty­siąc­le­cia, wyd. V po­pra­wio­ne, Pal­lo­ti­nium.

W tej spra­wie po­zwo­lę sobie ode­słać Cię do ko­men­ta­rzy pod opo­wia­da­niem Sta­ru­cha, Opo­wieść o wo­dzie i ogniu

https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/21958. Tam miała miej­sce dys­ku­sja w po­dob­nej spra­wie ro­bot­ni­ków.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Szyk prze­staw­ny nie jest wi­zy­tów­ką epoki. Pro­blem w tym, że wy­stę­pu­je w po­ezji (co wy­mu­sza za­zwy­czaj rym i rytm), no i oczy­wi­ście w tek­stach po­zo­sta­ją­ych pod wpły­wem ła­ci­ny – jak ów­cze­śni głów­nie po ła­ci­nie pi­sa­li, to i prze­no­si­li jej oby­cza­je do pisma. Ale nic nie wska­zu­je, że tak rów­nież mó­wio­no na co dzień. Chyba że to mają być kalki z nie­miec­kie­go ;)

 

A chło­pi nie mieli czasu ga­niać co­dzien­nie do ko­ścio­ła.

http://altronapoleone.home.blog

Dra­ka­ino, moje wra­że­nia po­czu­ły się zde­cy­do­wa­nie pew­niej. ;D

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

E no, znowu mal­kon­tenc­two :)!

Po­mysł nie­zły. Gdzie Re­tro­wi­zje? Skoro ktoś gdzieś przy­ta­czał słowa Funa, że “teo­rię hu­mo­ral­ną” można wziąć na warsz­tat. No to skoro jest opo­wia­da­nie z flo­gi­sto­nem, to czemu nie ho­mun­ku­lu­sy?

Czyli po­mysł mi się dosyć po­do­bał. Choć nie­no­wy – czy ro­bo­ty/SI/ho­mun­ku­lu­sy to isto­ty świa­do­me/po­sia­da­ją­ce dusze. Wy­ko­na­nie (acz tylko miej­sca­mi) nie.

Na in­fo­dupm­py zwra­ca­ła uwagę Dra­ka­ina. Może mniej in­for­ma­cji o świe­cie, ale prze­ka­za­nej usta­mi po­sta­ci? No­to­rycz­nie bra­ku­je ci kro­pek po zda­niach. Nie­po­trzeb­nie uży­wasz nad­mia­ru wiel­kich liter, co szcze­gól­nie boli w dia­lo­gach. Zi­ry­to­wa­ło mnie prze­sty­li­zo­wa­nie – za ko­lej­ne “żem” mógł­bym zabić ;P.

Szcze­gó­ły (pew­nie się będę po­wta­rzał):

– “ka­wa­łek ubio­ru” – to już wiesz;

– “grube drzwi” – nie le­piej “ma­syw­ne”?;

– “zo­sta­wił na noc do doj­rza­nia” – brr, “by doj­rza­ło” ra­czej;

– “by od tak je od­stą­pić” – ot tak;

– “tak zdu­mia­ły ich moż­li­wo­ścia­mi” – zdu­mia­ły ich moż­li­wo­ści;

– “sztucz­nym pod­mu­ro­wa­niu” – a wi­dzia­łeś kie­dyś na­tu­ral­ne pod­mu­ro­wa­nie ;)?;

– “sze­ro­ka klat­ka scho­do­wa pro­wa­dzą­ca do głów­nych drzwi” – eee, ra­czej ci o scho­dy cho­dzi­ło;

– “Szlach­cic od­po­wia­da­ła” – li­te­rów­ka;

– “wszę­dzie, gdzie wład­cy od­rzu­ci­li do­mi­na­cję Rzymu, po­wsta­wa­ła armia” – chyba armie, bo prze­cież to nie był jeden zwią­zek woj­sko­wy;

– “wnie­sie­my skar­gę na Try­bu­nał” – chyba do try­bu­na­łu?

 

Moim zda­niem – cał­kiem, cał­kiem. A jak jesz­cze na­bę­dziesz od­po­wied­niej tech­ni­ki, to bę­dzie już bar­dzo do­brze :).

Pierw­sze prawo Sta­ru­cha - li­te­rów­ki w cu­dzych tek­stach są oczo­bi­ją­ce, we wła­snych - nie­do­strze­gal­ne.

Mel­du­ję, że prze­czy­ta­łam. 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Dra­ka­ino, Sta­ru­chu – dzię­ku­ję rów­nież za opi­nie. Po­praw­ka­mi zajmę się zaraz, na szyb­ko jesz­cze tylko rzucę wy­ja­śnie­nie ca­łe­go pro­ce­su po­wsta­wa­nia ho­mun­ku­lu­sa od stro­ny na­uko­wej żeby tro­chę roz­ja­śnić spra­wę.

Jak pi­sa­łem wyżej, lutum vitae to al­che­micz­na nazwa DNA. W mojej linii cza­so­wej Pa­ra­cel­sus przy­pad­kiem od­krył me­to­dę jego wy­wa­bia­nia, na modłę tego: http://badania.net/mozesz-zobaczyc-dna-we-wlasnej-kuchni/ Dalej na­stę­pu­ją już ,,czary”, bo wąt­pię, by na­rzę­dzia i tech­ni­ki z prze­ło­mu XVI i XVII wieku wy­star­cza­ły do pro­wa­dze­nia in­ży­nie­rii ge­ne­tycz­nej, ale lekko na­cią­ga­jąc można po­wie­dzieć, że pro­ces opra­co­wa­no me­to­dą prób i błę­dów. No i etap wzro­stu: DNA wrzu­ca się do mie­szan­ki pły­nów ustro­jo­wych i do­le­wa sub­stan­cje, które roz­kła­da­ją je na prost­sze związ­ki. Tutaj jest też naj­więk­szy babol bio­lo­gicz­ny, bo DNA nie zbu­du­je or­ga­ni­zmu samo, po­trze­bu­je ko­mór­ki. Ale po­nie­waż do­kład­ny skład trzy­ma­ny jest w ta­jem­ni­cy, czy­tel­nik nie musi wie­dzieć, czy przy­pad­kiem parę ry­bo­so­mów i in­nych or­ga­nel­li się w tym pły­nie nie znaj­dzie.

 

Oczy­wi­ście bar­dzo dzię­ku­ję za ko­men­tarz do war­stwy hi­sto­rycz­nej. Muszę chyba sobie przy­go­to­wać bazę wie­dzy o róż­nych epo­kach na zaś, żeby na­stęp­nym razem nie mu­sieć spę­dzać ty­go­dnia grze­biąc po in­ter­ne­cie i bi­blio­te­ce Wy­dzia­łu Prawa UŁ.

 

Jesz­cze jedno: in­fo­dum­py. Jeśli ktoś (jak ja) cier­pi na syn­drom Sien­kie­wi­cza i musi każdy istot­ny aspekt hi­sto­rii opa­trzyć szcze­gó­ło­wym opi­sem, to li­mi­ty za­czy­na­ją na­praw­dę ci­snąć. Pierw­sze pa­ra­gra­fy są tak dia­blo dłu­gie wła­śnie dla­te­go, żeby unik­nąć in­fo­dum­pa. Mo­głem skró­cić ten tekst o ja­kieś dwa – trzy ty­sią­ce zna­ków, gdy­bym za­czął akcję od przy­jaz­du ba­ro­na i po­zwo­lił eks­po­zy­cji świa­ta dziać się w gło­wie Kuf­fle­ra. Ale by­ła­by to ścia­na tek­stu, ab­so­lut­nie nie­prze­ni­kal­na. Na ładne po­szat­ko­wa­nie wtrę­tu hi­sto­rycz­ne­go nie star­czy­ło miej­sca, a gdy­bym miał robić to teraz, mu­siał­bym prze­bu­do­wać cały utwór, a nie wiem czy za­sa­dy kon­kur­su na to po­zwa­la­ją. Prze­pra­szam i na­stęp­nym razem spró­bu­ję le­piej.

Muszę chyba sobie przy­go­to­wać bazę wie­dzy o róż­nych epo­kach na zaś, żeby na­stęp­nym razem nie mu­sieć spę­dzać ty­go­dnia grze­biąc po in­ter­ne­cie i bi­blio­te­ce Wy­dzia­łu Prawa UŁ.

Tu na Hyde Parku jest wątek z po­mo­cą me­ry­to­rycz­ną…

 

https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133

 

http://altronapoleone.home.blog

Po­praw­ka­mi zajmę się zaraz…

Mi­th­ril­lu, punkt 10 re­gu­la­mi­nu sta­no­wi: “Do­pusz­cza­ne jest po­pra­wia­nie błę­dów w opu­bli­ko­wa­nym już tek­ście do dnia 31.03.2019. Je­że­li po­praw­ki do­ty­czą zmian istot­niej­szych niż for­ma­to­wa­nie tek­stu, li­te­rów­ki, in­ter­punk­cja czy po­je­dyn­cze słowa, pro­si­my o umiesz­cze­nie in­for­ma­cji o dacie wpro­wa­dze­nia zmian w przed­mo­wie do tek­stu. Po za­mknię­ciu przyj­mo­wa­nia opo­wia­dań pro­si­my o nie­wpro­wa­dza­nie ko­lej­nych zmian”.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

No cóż… Zatem na­pra­wię tylko li­te­rów­ki, in­ter­punk­ty i naj­bar­dziej ra­żą­ce nie­lo­gicz­no­ści. A dalej – dziej się wola nieba.

Prze­czy­ta­łem. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Veni, vidi, legi.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Prze­czy­ta­łem.

Cał­kiem mi się po­do­ba­ło, choć warsz­ta­to­wo nie jest naj­le­piej. Rażą in­fo­dum­py – to taka droga na skró­ty do przed­sta­wie­nia wy­my­ślo­ne­go przez Cie­bie świa­ta. Styl cał­kiem przy­zwo­ity, więc czy­ta­ło się płyn­nie. Może tro­chę skró­cił­bym tę hi­sto­rię.

Ho­mun­ku­lu­sy na plus. Faj­nie, że po­ku­si­łeś się o opis tego, w jaki spo­sób po­wsta­ją. Ja to w pełni ku­pu­ję jako kon­kur­so­wy motyw.

Ogól­ny wy­dźwięk tek­stu zmie­rza nie­ste­ty ku ogra­nym kwe­stiom tego, czy coś stwo­rzo­ne­go przez czło­wie­ka może mieć duszę. Można by to nie­mal wsa­dzić w sce­ne­rię fu­tu­ry­stycz­ną. Na szczę­ście wy­ko­rzy­stu­jesz hi­sto­rycz­ne tło, by moc­niej i le­piej wy­eks­po­no­wać swój po­mysł.

Fa­bu­ła w po­rząd­ku.

Mia­łem tylko pro­blem z tym, jak trak­to­wać głów­ne­go bo­ha­te­ra. Ki­bi­co­wać mu? Mia­łem wra­że­nie, że Ty, jako autor, nie mo­głeś się zde­cy­do­wać lub po pro­stu tego nie prze­my­śla­łeś. A warto za­wsze się za­sta­no­wić, jaki efekt chce się wy­wo­łać u czy­tel­ni­ka.

Tak więc po­ten­cjał jest na coś na­praw­dę faj­ne­go, ale do peł­nej sa­tys­fak­cji tro­chę za­bra­kło. 

 

Do­pi­sek po wy­ni­kach:

Po cza­sie mogę stwier­dzić, że mam dobre wspo­mnie­nia z tego tek­stu. Pa­su­je do an­to­lo­gii, oby do niej tra­fił. Nie­wąt­pli­wie trze­ba tu roz­ma­itych szli­fów, dla­te­go ro­zej­rzyj się po forum i po­szu­kaj do­świad­czo­nych au­to­rów, któ­rzy Ci z tym po­mo­gą w becie. Ale “re­tro­wi­zyj­nie” jest cacy. 

Gra­tu­lu­ję wy­róż­nie­nia :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Świa­to­twór­czo mamy tutaj kla­sycz­ny przy­czy­nek do póź­niej­sze­go buntu SI w wer­sji sie­dem­na­sto­wiecz­nej :) Nie jest to złe, wręcz bar­dzo mi się spodo­ba­ły po­li­tycz­no-re­li­gij­ne tło całej za­wie­ru­chy. Fakt fak­tem, nie­do­pa­trze­nia tu i ów­dzie widać, ale i tak jest do­brze. Misię i to bar­dzo.

Sama hi­sto­ria to wła­ści­wie kla­sycz­ne śledz­two z tłem. Nie służy ona ni­cze­mu in­ne­mu, tylko przed­sta­wie­niu świa­ta, na który kie­ru­jesz re­flek­to­ry. Po­dob­nie po­sta­cie to tylko na­rzę­dzia ma­ją­ce do­pro­wa­dzić fa­bu­łę z punk­tu A do punk­tu B. Ni zię­bią przez to, ni grze­ją. Jeśli coś na­le­ża­ło­by roz­bu­do­wać, to wła­śnie je, bo oprócz mi­strza cechy wszyst­kie inne nie za­pa­da­ją w pa­mięć.

Pod­su­mo­wu­jąc: choć resz­ta jest przy­zwo­ita, to jed­nak kon­cert fa­jer­wer­ków ma cie­ka­wy świat obu­do­wa­ny in­te­re­su­ją­cym tłem po­li­tycz­nym i fi­lo­zo­ficz­nym.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

A mnie się po­do­ba­ło. Fajny po­mysł z ho­mun­ku­lu­sa­mi. I dobry, żeby pchnąć akcję w stro­nę in­kwi­zy­cji i roz­wa­żań o duszy stwor­ków.

In­fo­dum­py fak­tycz­nie rzu­ca­ją się w oczy. I po­pra­cuj nad za­pi­sem dia­lo­gów.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Mia­łeś, Mi­th­ril­lu, złoty róg… Serio – temat i spo­sób snu­cia opo­wie­ści tra­fi­ły bez­po­śred­nio w moje gusta. W sce­nie ka­za­nia w ko­ście­le ku­pi­łeś mnie na dobre, a kiedy jesz­cze za­su­ge­ro­wa­łeś, że ho­mun­ku­lu­sy po mszy usta­wia­ją się w ko­lej­ce po sa­kra­ment, byłem gotów przy­znać Ci pierw­sze miej­sce w kon­kur­sie. Potem jed­nak nie utrzy­ma­łeś po­zio­mu: scena roz­mo­wy z za­kon­ni­kiem wy­pa­dła drę­twa­wo, a dal­szy ciąg opo­wia­da­nia to już zjazd w dół, jeśli cho­dzi o dy­na­mi­kę, bez twi­stu, kul­mi­na­cji czy skrę­tu fa­bu­lar­ne­go. Kiedy in­kwi­zy­cja zda­wa­ła się łamać ojca Au­gu­sta, a al­che­mik zde­cy­do­wał się wkro­czyć do akcji, spo­dzie­wa­łem się wła­śnie ja­kie­goś prze­ło­mu – nic ta­kie­go nie do­sta­łem, wy­da­rze­nia po­to­czy­ły się tak, jak prze­bie­gły­by i bez udzia­łu Kuf­fle­ra (cyt.: „jeśli od­po­wied­nio długo będą drą­żyć spra­wę, w końcu znaj­dą do­wo­dy prze­ciw niemu”), do­gra­łeś wątek do końca siłą roz­pę­du, jak­byś był już znu­dzo­ny hi­sto­rią i chciał ją tylko za­koń­czyć w li­mi­cie zna­ków. Tak się nie robi!

A poza tym to bar­dzo dobre opo­wia­da­nie ;)

 

Dzię­ku­ję za udział w kon­kur­sie!

Heh, pa­trz­cie, od­wró­ci się czło­wiek na dłuż­szą chwi­lę i taka nie­spo­dzian­ka…

 

Dzię­ku­ję wszyst­kim za opi­nie i za wy­róż­nie­nie! Nie spo­dzie­wa­łem się ta­kie­go ob­ro­tu spra­wy, więc tym bar­dziej się cie­szę! Teraz pew­nie będę się brał za do­pra­co­wa­nie tego pod stan­dar­dy Fan­ta­zma­tów.

 

Fun­the­sys­tem, jeśli cho­dzi o mi­strza Kuf­fle­ra, to cóż… Po­wiem tyle: w kla­sycz­nej hi­sto­rii o bun­cie znie­wo­lo­nych ma­szyn byłby an­ta­go­ni­stą. Jego celem jest utrzy­ma­nie sta­tus quo i, co za tym idzie, uci­sku ho­mun­ku­lu­sów. Chce unik­nąć tego buntu. Ocenę jego mo­ral­no­ści po­zo­sta­wiam czy­tel­ni­ko­wi, choć w mojej gło­wie funk­cjo­nu­je ra­czej jako vil­la­in-pro­ta­go­ni­sta.

 

Jesz­cze raz dzię­ku­ję!

We­szła pierw­sza więk­sza po­praw­ka. Skró­ci­łem in­fo­dump w środ­ku, prze­no­sząc część in­for­ma­cji do sceny, gdy Kuf­fler pierw­szy raz wy­bie­ra się do klasz­to­ru. Zmo­dy­fi­ko­wa­łem rów­nież za­koń­cze­nie, czy­niąc je (mam na­dzie­ję) odro­bi­nę bar­dziej dy­na­micz­ne (Co­bol­dzie, mam na­dzie­ję, że teraz nie masz wra­że­nia, że obec­ność mi­strza nic nie zmie­nia). Do­da­łem tam też parę li­ni­jek nieco po­głę­bia­ją­cych cha­rak­te­ry­sty­kę ojca Au­gu­sta i na­wią­zu­ją­cych do jego re­la­cji z Kuf­fle­rem. Zmie­ni­łem też w paru miej­scach od­mia­nę “Arz­ber­gu” na “Arz­ber­ga” – wy­da­je mi się, że tak jest bar­dziej po­praw­nie. 

Po­do­ba­ło mi się. Płyn­nie się czyta, nic mi się nie dłu­ży­ło, in­fo­dum­pów nie za­uwa­ży­łam, ale ja rzad­ko za­uwa­żam. Po­mysł cie­ka­wy. Ho­mun­ku­lu­sy sko­ja­rzy­ły mi się od razu ze sztucz­ną in­te­li­gen­cją, ale pew­nie nie tylko mnie. Za­koń­cze­nie gorz­ko wy­brzmie­wa. Już mi się zda­wa­ło, że do­mi­ni­ka­nin prze­ko­nał al­che­mi­ka, a tu takie coś. Czego to się nie robi dla kasy i ochro­ny wła­snych in­te­re­sów.

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Druga więk­sza po­praw­ka, i za­pew­ne ostat­nia. Usu­ną­łem po­stać bony, prze­ka­zu­jąc jej kwe­stie jed­ne­mu z uczniów Kuf­fle­ra, żeby nie zwięk­szać nie­po­trzeb­nie ob­sa­dy. Do­da­łem kilka słó­wek w sce­nie przy­jaz­du ba­ro­na, żeby do­pre­cy­zo­wać miej­sce akcji i nieco roz­bu­do­wa­łem dia­log z za­kon­ni­kiem. Po­wi­nien nieco bar­dziej przed­sta­wiać lo­gi­kę ojca Au­gu­sta (raz jesz­cze pytam, Co­bol­dzie, jak po­do­ba ci się tekst po po­praw­kach?).

My­śla­łem, że to py­ta­nie re­to­rycz­ne ;)

Po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Nowa Fantastyka