
Miejsce akcji: Korea (Królestwo Joseon)
Czas akcji: XIX wiek
Dziękuję Teyami i Fajromowi za czujne oczy i dobre uwagi.
Miejsce akcji: Korea (Królestwo Joseon)
Czas akcji: XIX wiek
Dziękuję Teyami i Fajromowi za czujne oczy i dobre uwagi.
I
Poranek był cichy i chłodny. Gałęzie drzew poruszały się bezdźwięcznie pod dotykiem wiatru. Mężczyźni w grubych, białych szatach stali wokół głębokiego dołu pełnego zaostrzonych pali. Tuż obok sterta gałęzi roztaczała gęsty zapach sośniny. Mały Seung-uk trzymał się tuż za plecami ojca, otoczonego przez innych męskich krewnych. Rozcierali zmarznięte dłonie i przestępowali z nogi na nogę. Szaman mówił, że muszą przyjść o brzasku.
Wczoraj cały wieczór pracowali nad przygotowaniem pułapki. Zahartowani na roli i nawykli do ciężkiej pracy, nie mogli powstrzymać sarknięć z niezadowolenia przesypując twarde grudy ziemi. Żaden nie sprzeciwiłby się głosowi sędziwego wuja Myeong-una, choćby kazał im przelewać wiadrami wodę z morza z jednej strony półwyspu na drugą. Posłuszeństwo wymogła na nich śnieżna biel jego brody, a bardziej jeszcze czerwień więzów krwi. Żaden nie powątpiewał też w moc baksu – szamana… Ponury przewodnik do świata duchów budził lęk i ostrożny szacunek.
Obecny pomysł był jednak szalony, całkowicie szalony. Chyba że to duchy przekonane tajemną mocą obrzędów same uchwycą bestię za kark i cisną w śmiercionośną czeluść. Dlaczego potwór miałby nadciągnąć właśnie tą, akurat tą ścieżką? Nie rozumieli. A może ceną za klucz do bram innego świata jest właśnie szaleństwo?
Szaman nadszedł w ciszy. Wiedziony za rękę przez sługę, małego chłopca. Baksu przesuwał głową w powietrzu, jakby mierzył zgromadzonych spojrzeniem. Przewodnik do świata duchów był ślepcem. Skierował twarz w stronę mężczyzn, lecz jeśli umiał któregoś z nich dostrzec, to nie cielesnymi oczyma. A jednak utkwił swoje jałowe źrenice właśnie w Seung-uku. Nienaturalnie prosta broda szamana, niby gęste kolce czarnego jeżowca, poruszyła się przy niezbyt życzliwym uśmiechu.
Seung-uk poczuł wyjątkowo nieprzyjemny niepokój. Uwaga ze strony tego obcego, dziwnego człowieka parzyła go niczym pręt wyciągnięty z rozżarzonego pieca. Niepotrzebnie dał się zwieść ciekawości, która kazała mu ruszyć z wioski w ślad za ojcem. Ciekawość napotkała zimne oczy, od których robiło się gorąco, aż na policzki wychodziły rumieńce. A jeszcze bardziej nie spodobał mu się głos obcego. Mówił niewyraźnie, zaś wiele spośród słów, które dało się zrozumieć, mały Seung-uk słyszał pierwszy raz.
– Teraz starożytne zaklęcie z grobowca królów Silla! Zakryjcie lepiej uszy, prości ludzie! Albo nie, jeśli nie chcecie, nie zakrywajcie! – Szaman roześmiał się neurotycznie.
Jego chłopiec nawet nie mrugnął oczami. Niby kukiełka pozostawiona samej sobie opuścił ręce, gdy baksu rozpoczął taniec azjatyckiego niedźwiedzia. Ciekawe, czy wpadnie do dołu – pomyślał bezrefleksyjnie Seung-uk. Tańcowi towarzyszyło mamrotanie magicznych wyrazów, powtarzających się w zmiennym rytmie. Po chwili szaman wyciągnął zza pasa drewnianą pałeczkę i zaczął machać nią w różnych kierunkach.
– Dobrze! Bardzo dobrze! – oznajmił nagle, przerywając taniec głośnym tupnięciem. – Teraz podajcie mi soju.
Ojciec Seung-uka szybko napełnił glinianą czarkę mocnym trunkiem i podał ją szamanowi. Czarnobrody wypił, siorbiąc głośno. Rozbił naczynie. Kilka razy uderzył pałeczką w ziemię a potem mruknął:
– Teraz zapalcie zioła.
Ich kobiety cały poprzedni dzień cierpliwie zbierały rośliny wskazane przez szamana. Seung-uk poczuł, jak od ostrego dymu chce mu się kaszleć, i zmrużył oczy. Zląkł się, że jeśli nie zapanuje nad odruchem, to będzie wielki wstyd, że ojciec obróci się na niego z gniewem. Z trudem przełknął więc ślinę i zacisnął piąstki. Patrzył na swojego rówieśnika u boku szamana. Tamten chłopiec wciąż był spokojny jak posąg. Kołysał się tylko powoli na stopach, jak gdyby się nudził. Jego mistrz krzyknął nagle:
– Teraz przykryjcie dół sosnowymi gałęziami, przykryjcie go szybko – i zaintonował nową pieśń z sylab, słów i pomruków.
Seung-uk powiódł spojrzeniem po obliczach mężczyzn ze swojej rodziny. Czy kiedykolwiek widział ich twarze równie poważnymi? Jeśli tak, nie mógł sobie przypomnieć.
II
Seung-uk nie był już młokosem. Czas wydłużył jego kości i obdarował go dojrzalszym licem. Nogi już nie chłopięce, a męskie, przemierzały wyboiste trakty joseońskiej prowincji. Na plecach pobrzękiwał ładunek towarów. Seung-uk trudnił się handlem. Gros jego kupieckich dóbr stanowiły przedmioty codziennego użytku sprzedawane średniozamożnym chłopom. Łyżki, miski, szkatułki i rozmaite szpargały. Nieraz handlował też sznurami z grubego papieru i pełnym życiodajnej energii czerwonym żeń-szeniem.
Bogactwa nie zdobył, ale praca powoli przynosiła owoce. Ożenił się z ładną i pracowitą dziewczyną. Ciekawe, czy brzuch dużo jej urósł od ostatniej pełni… Tak, Seung-uk wkrótce miał zostać ojcem.
Tymczasem spojrzał na krętą ścieżkę niknącą za pobliskim wzgórzem. Musiał chwilę odpocząć. Przysiadł na przydrożnym kamieniu, zdjął cylindryczny, bambusowy kapelusz i oswobodził plecy od ciężaru. Rozkoszując się chwilą, wyciągnął długą i wąską fajeczkę, nabił tytoniem i beztrosko zapalił. Ziewnął leniwie. Im dłuższy odpoczynek, tym trudniej potem ponownie zebrać się do marszu. Tylko jak to wytłumaczyć nogom, które błagają o odrobinę przerwy?
Na moment zamknął oczy. Gdy je otworzył, zdało mu się, że dostrzega poruszenie między zaroślami na szczycie wzgórza. Oczy muszę mieć już zmęczone – westchnął w duchu. Po chwili znów ujrzał coś pośród ciemnych gałęzi – tym razem nie tylko poruszenie, a cielesną formę. A potem, już na ścieżce, kształt przemieszczający się powoli i dostojnie, nieustępliwie ciągnący ku niemu. Przerażony Seung-uk spojrzał za siebie. Za plecami nierówna droga biegła pod górę zygzakiem. Ucieczka w tamtą stronę byłaby pewną śmiercią. Z bólem porzucił towary, ale wiedziony wolą przetrwania rzucił się pędem w bok. Dopadł pnia rozłożystego kasztanowca chińskiego i zwinnie wspiął się ku wierzchołkowi jego korony. Straszliwy prześladowca nawet nie przyśpieszył kroku. Zatrzymał się przy bambusowym kapeluszu, powąchał i odtrącił go daleko. Stanął u podnóża kasztanowca, wyczekując.
Ściskając drzewo mocno, aż zabolały mięśnie, Seung-uk opuścił wzrok. U stóp drzewa stał tygrys. Oprócz zagadkowej białej pręgi na grzbiecie biegnącej od karku aż po kraj ogona stworzenie wyglądało dokładnie tak, jak uciekinier wyobrażał je sobie, wspominając tanie ryciny, opowiadania szeptane przy ognisku i futra w kufrach zamożnych kupców. Dokładnie tak, lecz o wiele, wiele straszniej. Zwierz otworzył paszczę i błysnął rzędem wielkich białych sztyletów. Wbrew temu, co Seung-uk mógł sobie wyobrażać o mowie tygrysów, drapieżnik przemówił po koreańsku:
– Złaź z drzewa, nędzniku! – Głos bestii zaskoczył go, tak był nieludzki, niski i chrapliwy. Przede wszystkim zaskoczyło go jednak to, że wielki kot jednak mówi w ludzkim języku. A więc to duch w ciele tygrysa! Boski posłaniec!
Uciekinier odkrzyknął ku korzeniom kasztanowca:
– O pręgowany mistrzu! Złożyłem dziś rano ofiarę w przydrożnej kapliczce duchów tej ziemi! Klnę się na wszystkich bogów, że to prawda. Przyjmij ode mnie jeszcze w darze korzeń żeń-szenia. – Seung-uk przełknął ślinę i dodał niechętnie: – Weź cały mój dobytek! Tylko nie odbieraj mi życia, mam w domu żonę przy nadziei!
– Złaź, powiedziałem. – Tygrys nie dał się przekonać szczodrą ofertą młodego kupca. Ryknął gniewnie, zniecierpliwiony. Tym razem strach tak ścisnął człowiekowi gardło, że nie mógł nawet przełknąć śliny, nie mówiąc o wydobyciu głosu.
– W takim razie… – sapnął gniewnie tygrys i wsparłszy się na tylnych łapach, objął pień, wbijając się w niego pazurami. Potrząsnął z taką siłą, że kończyny Seung-uka poranione boleśnie korą poluźniły uścisk, a w końcu zupełnie puściły. Ziemia w zderzeniu z plecami okazała się wyjątkowo twarda i nieprzyjemna. Jeszcze mniej przyjemny był widok tygrysiego pyska – wielkich czarnych warg, poruszających się nozdrzy i jadowicie żółtych oczu wielkiego kota. Tygrys oznajmił, powolnie artykułując:
– Nawet małpa może spaść z drzewa. To było niesamowicie głupie, człowieku, chować się przed tygrysem jak ptak, na gałęzi. Mogłem ściągnąć cię z góry za kark jak niesforne kocię. Wolałem jednak, żebyś sam do mnie przyszedł. – Drapieżnik podrapał ziemię pazurami i dodał: – Masz fajkę? Czuję, że masz przy sobie tytoń. – Tygrysie nozdrza rozwarły się szeroko.
– Tak… Mam… – jęknął przestraszony Seung-uk, nie ruszając się z ziemi.
– To daj mi zapalić! – warknął wielki kot. – Kto wychował człowieka tak pozbawionego manier?
Kupiec miał własne zdanie na temat obyczajów nowo poznanego tygrysa, zachował je jednak dla siebie. Wyjął fajkę i nabił tytoniem. Nie bardzo wiedząc, co dalej zrobić, wsunął ją drapieżnikowi do pyska i zapalił. Zwierz zaśmiał się trochę jak demon, a trochę jak kot.
– Nie myślałeś, że czeka cię dzień, kiedy tygrys zapali na twoich oczach, człowieczku, czyż nie? – W istocie, od małego, gdy Seung-uk słyszał kogoś opowiadającego nieprawdopodobne historie, starsi zawsze reagowali na nie mrucząc z politowaniem: to było wtedy, gdy tygrysy zwykły palić. Rzeczywistość powoli przybierała senny wymiar, bo bestia właśnie wydmuchnęła spomiędzy kłów wąskie obłoczki pachnące palonym tytoniem. Na nieszczęście młodego kupca typ snu był raczej koszmarny.
Tygrys jednak nieco się uspokoił, lekko potrząsając fajką i wciągając kolejne porcje dymu. Zbliżył się o kilka kroków do Seung-Uka, wciąż leżącego na plecach jak bezbronna zdobycz. Człowiek zasłonił twarz ręką, nie mogąc patrzeć, co będzie dalej. Wielki kot, głosem wciąż chrapliwym i jeszcze mniej wyraźnym za sprawą fajki w pysku, pouczył go:
– Nie próbuj dłonią zasłaniać nieba. Nawet osaczony przez tygrysa możesz przetrwać, jeśli zachowasz spokojny umysł. – Wargi zwierza wykrzywiły się, tworząc coś w rodzaju uśmiechu.
– Widzę, żeś bardzo biegły w przysłowiach, mistrzu. Powiedz, czy jesteś wysłańcem Ducha Gór? Nie czyń mi krzywdy. Naprawdę żadnemu bogu nigdy w niczym nie uchybiłem!
– Nie jestem niczyim wysłańcem – zaprzeczył tygrys. – Za to zabiję cię i pożrę, jeśli nie zrobisz tego, co ci zaraz rozkażę.
III
Tygrys dobrze przedstawił mu drogę do domostwa i wiernie opisał miejsce, do którego Seung-uk musiał się udać. Wejścia w istocie strzegły dwa wyrzeźbione z drewna haechi; jednorogie, łuskowate stworzenia, na wpół lwy, na wpół psy. Młody kupiec poczuł się dziwnie nieswojo, przechodząc pomiędzy nimi, jakby ich magiczna aura przeszywała jego najgłębsze myśli. Czy w tamtej chwili coś mogło sprawić, by poczuł się jeszcze dziwniej?
Może to tylko emocje związane z przestępowaniem progu cudzego domu. Był gościem, którego nikt nie zapraszał. Nawet strach przed tygrysem, pierwotny strach ofiary przed drapieżnikiem, ustąpił poczuciu niepewności. Głębokiemu pragnieniu, żeby srogi ojciec lub surowa matka potrząsnęli jego głową i wybudzili z tygrysich majaków, tak jak budzili go zawsze z koszmarnych snów. Tymczasem haechi, surowi strażnicy ze świata legend, nie rozwarli drewnianych paszcz, nie podnieśli wystruganych łap w obronie domowego miru. Nie zabronili mu wejść.
Seung-uk w wyuczonym odruchu momentalnie ściągnął sandały. Wewnątrz panował półmrok. Pręgowany drapieżnik wywieszczył, że w środku kramarz znajdzie starą, śpiącą kobietę. W pierwszej chwili jej nie dostrzegł, lecz w istocie siedziała na podłodze, oparta plecami o ścianę. Oczy miała zamknięte, uszlachetniona niezliczonymi zmarszczkami twarz na swój sposób przypominała pierwszą pracę snycerza, któremu bardzo trzęsła się ręka. Zmęczona życiem pierś poruszała się miarowo, powoli.
Seung-uk cicho przesuwał stopy po wyściełanej grubym papierem glinianej podłodze, by nie przerwać piastunce odpoczynku. W następnej izbie, zgodnie z wizją tygrysa, odnalazł malca. Berbeć leżał na posłaniu z mat, również spał spokojnie. Jego ciała nie chroniła żadna odzież, jedną jedyną rzeczą, w którą go przyodziano, był amulet przytwierdzony do sznurka wokół szyi. Wykonany z barwionego na czerwono drewna, wyobrażał twarz ludowego demona z szeroko rozwartą paszczą. Miał odstraszać te prawdziwe, czyhające na życie bezbronnego dziecka.
Seung-uk nie był demonem. Nie mógł wyciągnąć dłoni po niewinne życie.
Musi istnieć jakiś sposób, żeby przechytrzyć okrucieństwo tygrysa. Brzuch żony jak księżyc w pełni powracał w myślach i przesłaniał sobą świeże wspomnienie kłów i żółtych ślepiów. Małe śniade rączki były tu i teraz, ściskając serce Seung-uka mocniej niż dreszcz wywołany w mózgu skojarzeniem z grubymi łapami drapieżnika uzbrojonymi w zaostrzone pazury. Rozbity i udręczony westchnął na tyle głośno, że przebudził śpiącego. Dziecko otworzyło oczy. Usta Seung-uka otwarły się szeroko w wyrazie zdziwienia.
Ani jako ciekawski podrostek, ani jako wędrowny kupiec, ani nawet w najdziwniejszych snach nie widział czegoś podobnego. Oczy jego niedoszłej ofiary pozbawione były pięknego brązowego koloru, tak właściwego wszystkim mieszkańcom krainy rozciągającej się od chłodnych wód rzeki Amnok aż po górskie szczyty i wodospady wyspy Czedżu. Tęczówki malca połyskiwały barwą chińskiego nefrytu, kolorem nieśmiertelności. Dziecko wykrzywiło buzię w grymasie, zbierając w małym gardle wysoki okrzyk strachu. Seung-uk nie czekał. Wybiegł z domostwa i już tam nie powrócił. Nigdy nie zapomniał o groźbie tygrysa ani o zielonych oczach malca z czerwonym demonem na szyi.
IV
Szaman pojawił się na targu jak zjawa. Nagle, niczym nieprzyjemne wspomnienie, na wpół zapomniany, w pełni niezrozumiany strach z dzieciństwa. Jego broda nie była już czarna, przybrała kolor szarego popiołu z paleniska, barwę mądrości. Pojawił się akurat tego dnia, akurat w tym miejscu. Seung-uk na żadnym targowisku nigdy go wcześniej nie widział. Spotkał go ponownie dopiero teraz, pośród handlarzy, choć sam nie był już wędrownym kupcem. Od spotkania z tygrysem nie zebrał już w sobie odwagi, by wyruszyć na trakt i wyuczył się garncarskiego rzemiosła. Chciał czuć, że trzyma swój los we własnych rękach i że przeznaczenie da się ugniatać jak glinę.
Z szamanem znów był chłopak. Milczący. Czy ten sam, co przed laty? Na pewno starszy niż malec spotkany nad pułapką wówczas, ale czy jego wiek się zgadzał? Nie sposób było odgadnąć. W Korei nie brak ciemnowłosych, ciemnookich i śniadoskórych młodzieńców. Niechęć ku spotkaniu szybko zresztą zwyciężyła ciekawość i Seung-uk począł dyskretnie oddalać się, nim tajemnicze zmysły baksu dadzą o sobie znać. Za późno. Ślepiec, choć nie mógł posłużyć się oczyma, dostrzegł go i zawołał zupełnie niedyskretnie:
– Boisz się. Ale boisz się nie tego, co trzeba! Pamiętaj o ścieżce, po której kroczył twój ojciec!
Na te słowa skonsternowany Seung-uk nie mógł nic odpowiedzieć, podbiegł tylko do szamana i jego pomocnika i syknął:
– Ciszej, mistrzu! – A potem, zawahawszy się, dodał: – Nie rozumiem, o czym mówisz.
– Nie oszukasz tego, który widzi oczami duszy – oznajmił poważnie szaman, a potem wyjął z zanadrza butelkę andońskiego soju i obficie pokropił nim byłego kupca. Seung-uk nastroszył się jak kot wrzucony do wody i warknął niezadowolony:
– Mistrzu, co to ma znaczyć?
– Lepiej przywyknij do tego zapachu, Seung-uku. – Szaman zwrócił się doń po imieniu, bezpośrednio, jak mędrzec do ucznia. – Tygrys brzydzi się pijanym człowiekiem – dodał tonem nauczyciela. – Tam gdzie jest zapach gorzałki, wielki kot nie położy łapy z ochotą.
– Ciszej! Na bogów, nie wymawiaj tak głośno imienia bestii!
Seung-uk nie znosił, gdy ktoś wymawiał to słowo. Za dnia zabraniał sobie myśleć o nim. Nocami nie mógł powstrzymać snów. Śnił o tygrysie. O jego wielkim, złym pysku. Budził się z mokrym czołem i suchością w gardle, szukając w ciemności dwóch złowrogich, żółtych świateł. Czy złamał przysięgę, nie spełniając jego rozkazu? Czy w ogóle coś mu przysięgał? Strach zawładnął wówczas jego umysłem, myśli uderzały o siebie jak fale wody roztrzaskujące się na klifach Taejongdae przy busańskim porcie.
Dzień spotkania z szamanem minął, ale Seung-uk nie mógł już znieść bezczynności. Odnalazł w wiosce rzeźbiarza i ukłoniwszy się przed nim głęboko, poprosił o wykonanie strażniczych rzeźb haechi.
– Mądrze postępujesz. Gdy w posągu zamieszka duch strażnika, zatrzyma on nawet demona w ciele złorzeczącej rodzajowi ludzkiemu lisicy.
Seung-uk nie chciał zdradzić rzeźbiarzowi, jakiego ducha naprawdę chce powstrzymać przed wejściem do swojego domostwa. Pamiętał, że tygrys nie wkroczył do budynku strzeżonego przez haechi, wysyłając z tym zadaniem zastraszonego człowieka. To dawało nadzieję. Gdy praca była gotowa, garncarz sowicie wynagrodził artystę. Żona, z natury oszczędna, nie cieszyła się z wydatku, ale nieśmiało przyznała, że twórca wykazał się kunsztem. Naruszyłaby niebiański porządek, otwarcie krytykując męża. Przynajmniej dom wyglądał okazale… Seung-uk przechadzał się przed frontem podziwiając swoje rzeźby, nieraz głaszcząc je z lubością. A gdy nikt nie patrzył, nacierał je soju.
Żaden z domowników nie znał jego sekretu. Na niespokojne sny żona proponowała lekarstwa, które nie mogły przynieść ulgi. Wywar z leśnych ziół, suszone lecznicze grzyby, chińska maść, wymiana poduszki z haftowaną kaczką, którą dostali w prezencie ślubnym, i mocniejsze podgrzewanie podłogi, byle drogiemu mężowi było w nocy wygodnie. Córka łagodziła niepokój, śpiewając mu stare pieśni, gdy zdobił rylcem dzbany i półmiski. To w istocie uspokajało stargane nerwy. Potem pełnym szacunku gestem podawała mu czarkę naparu z palonego jęczmienia, a on przyjmował ją bez drżenia rąk.
Młodziutki syn nie dostrzegał, że z ojcem coś jest nie tak. Innego go po prostu nie znał. Uwagę skupiał na matce, która zawsze miała dla niego otwarte ramiona i nie szczędziła żadnych dobrodziejstw, którymi mogła go obdarzyć. Od ojca tylko jeden raz dostał gliniane zabawki. Zwierzątka. Świnię, małpę, gęś, żółwia i kota. Wykonane ze zwykłej gliny, niepokolorowane i chropowate, wciąż zachwycały starannością detali i niezwykłą symetrią. Malec dziękował ojcu okrzykami radości. Bawił się figurkami, gdzie tylko naszła go ochota. Aż przyszedł z nimi do warsztatu ojca, ustawiać je i przesuwać po podłodze od jednej ściany do drugiej. Skupiony na pracy Seung-uk nie zwracał na niego uwagi. W pewnym momencie, odkładając uformowany garnek i sięgając po kolejną porcję surowca, rzucił okiem na małego.
– Co ty robisz? Co to ma być?! – Bryła gliny z głuchym plaskiem upadła rzemieślnikowi pod nogi. Dziecko patrzyło na rodzica z otępiałą nieświadomością. Seung-uk warknął: – Coś ty zrobił z tą zabawką?
– Pomalowałem kotka węgielkiem i teraz mam tygryska, ojcze – wytłumaczył chłopiec.
– Jeśli nie umiesz szanować tego, co ci daję, to pożegnaj się z zabawkami. Od jutra będziesz podawał mi glinę, a nie marnował czas na gnuśne dziecinady. Zarobisz na ryż, którym cię karmię.
Chłopiec przestraszył się ojca, szybko pozbierał gliniane zwierzątka z podłogi i pobiegł do matki, która pogładziła go po czuprynie prostych czarnych włosów. Malec znalazł w kuchni skrawek bawełnianego czyściwa i tarł narysowane węgielkiem pręgi, aż zeszły.
V
Gong wstrząsający nocną ciszą był udźwiękowieniem strachu. Każdy z mieszkańców wioski przynajmniej raz słyszał tę ponurą opowieść. Gong. Kto wysunie głowę za próg domostwa, temu tę głowę rozbiją maczugą, odrąbią od szyi jak kawał rzodkwi. Tylko poddanie się paraliżowi lęku uratuje życie. Bandyta na tę jedną noc będzie nowym szlachcicem. Tak, jak duchy lasu i gór ułagadza się ofiarą z ryżu i warzyw, tak i rozbójnikowi ofiarują swoje skromne płody. Wybłagają ocalenie od jego gniewu. Biedni, nieszczęśni głupcy. Gdyby wiedzieli, z kim mają do czynienia i czyj gniew na nich spadnie, każdy ratowałby swoje życie ucieczką za zasłonę ciemności.
Seung-uk wpierw zastygł na posłaniu z łańcuchem przerażenia wokół nóg i rąk. Był jeszcze otumaniony nagłym rozbudzeniem. Potem zebrał w sobie odwagę, skupiwszy myśli na domownikach, którzy polegali na jego opiece. Zgromadził wszystkich we wspólnej izbie i wyjrzał przez szparę w drzwiach. Napastnicy przemierzali wioskę szybkim krokiem, oświetlając sobie drogę latarniami i pochodniami. Widział krzepkich mężczyzn uzbrojonych we włócznie, kusze i długie muszkiety. Wielu nosiło grube słomiane płaszcze. Oczom garncarza ukazał się szalony obraz chochołów nadchodzących nocą, jak gdyby pragnęły zemścić się na rolnikach za zbiory.
Z różnych stron rozlegał się lament mieszanych głosów. Kobiecy, męski, starczy, dziecięcy. Seung-uk pobieżnym spojrzeniem dostrzegł, z jakim strachem walczą jego domownicy. Żona, dwoje dzieci i para służących tulili się do siebie nawzajem jak pracowite mrówki, których gniazdo zalewa strumień wody. Nadszedł ich moment. Bandyci zebrali się przed domem, postukując włóczniami o ziemię. Seung-uk widział ich i słyszał. Zbóje na zewnątrz umilkli, gdy nadszedł herszt. Twarz miał dziką, a odzienie z pręgowanego futra. Z długim nożem w dłoni bez mrugnięcia okiem ruszył wprost na drzwi, za którymi krył się gospodarz. Wstrzymał go niepewny głos podwładnego:
– Wodzu, nie wolno nam wejść z bronią do domostwa wrotami strzeżonymi przez niebiańskie lwy. Bogowie nas za to srogo ukarzą.
– Tchórzu – zaśmiał się herszt. – Myślisz, że boję się bogów?
– Wodzu, ty nie wiesz, co to lęk, ale miej litość nad nami! – jęknął bandyta-podwładny.
Herszt prychnął z pogardą, skrzywił się w grymasie, ale na końcu odburknął:
– No to dawaj siekierę.
Podszedł w stronę kuchni, jedynego pomieszczenia z dużym oknem. Zamachnął się solidnie, rąbnął kilka razy i wysokim kopnięciem wcisnął resztki okiennic do środka. Wlazł przez powstały otwór, a za nim jego ludzie. Seung-uk pobiegł po nóż garncarski i zasłonił piersią swoich bliskich w momencie, gdy do izby wtargnęło przynajmniej siedmiu zbójców. Gospodarz przyglądał się intruzom, tracąc resztki nadziei. Herszt uśmiechnął się w złowieszczym triumfie i zarzucił na ramię futrzany płaszcz. Dłoń Seung-uka rozluźniła się na nożu, który upadł z brzękiem. Czerwony demon na szyi. Płaszcz z futra tygrysa. Futro z białą pręgą. Oczy zimne jak śmierć. Oczy nefrytowe i niekoreańskie.
– Ty. Ty… Ja TOBIE uratowałem życie – wymamrotał garncarz na wpół do bandyty, na wpół sam do siebie, nie mogąc uwierzyć.
– Milcz! – krzyknął herszt. – Mnie nikt nigdy nie ratował. To przede mną ratują i nigdy uratować nie mogą. Należy ci się pochwała za tę próbę, bo rzygam już błaganiem o łaskę. To było coś nowego! Daj mi swoje kosztowności i… swoją córkę, a resztę zostawię.
Seung-uk bez wahania sięgnął po małą szkatułkę koreańskich monet i położył ją przed hersztem, a potem złapał za rękę służącą i pchnął w jego stronę. Wtedy jeden ze zbójców, niski i smagły, z paskudną blizną na twarzy, syknął złośliwie:
– To nie jego córka! Znam tę wioskę, jego córka to ta druga!
Herszt kopnął z gniewem gliniane garnki tak, że kilka z trzaskiem rozbiło się na przeciwległej ścianie. Rodzina i słudzy Seung-uka gwałtownie zamknęli oczy. Bandyta w tygrysim futrze postąpił naprzód, przewracając gospodarza na plecy i zdecydowanym gestem schwycił jego prawdziwą córkę za warkocz ciemnych włosów. Seung-uk upadł na kolana i krzyknął:
– Błagam, puść moją córkę! W lesie ukryty jest skarb mojego klanu, zaprowadzę cię tam, tylko nie czyń jej krzywdy!
– Myślałem, że mieliśmy umowę. Miałeś wymienić ze mną życie swoje i reszty twojej rodziny, za kosztowności i córkę. Nie dałeś mi ani kosztowności, ani córki. Powinienem cię teraz dwukrotnie uśmiercić. Niestety, człowiekowi życie można odebrać tylko raz.
Seung-uk uderzył czołem o podłogę i krzyknął ponownie:
– Zmiłuj się, ukryty skarb będzie twój!
– Zgoda – powiedział herszt i splunął. – To już nasza ostatnia wymiana. Jeżeli oszukasz mnie raz jeszcze, skręcę kark twojej córce, a wszystkich was pozabijam i dom spalę na popiół.
Rozkazał swoim ludziom przeszukać izby mieszkalne i warsztat, co uczynili, przewracając wszystkie meble, zrywając maty z podłóg i rozpruwając sienniki. Przez cały czas herszt nie spuszczał surowego wzroku z rodziny Seung-uka. Gdy jego podwładni wrócili z pustymi rękoma (nie licząc butelek soju zrabowanych z kuchni), rzucił córkę garncarza jej matce pod nogi i krzyknął tak, żeby wszyscy wyraźnie go zrozumieli:
– Jeżeli wasz ojciec mnie oszuka, wrócę tu i wszystkich was pozabijam!
Żona Seung-uka objęła swoje dzieci i wybuchnęła płaczem.
VI
Zapomniana przez innych ludzi ścieżka, którą niegdyś Seung-uk podążał za swoim ojcem, wciąż wiła się wyraźnie na mapie jego wspomnień. Tej nocy to on prowadził, a po jego śladach stąpał herszt w tygrysiej skórze na czele bandy rozbójników. Wybujałe krzewy zagradzały drogę, gałęzie zniżały się, chwytając za ramiona. Ścieżka zarosła, ale Seung-uk znał drogę. Jeszcze kilkadziesiąt kroków. Zapach sosen. Światło księżyca oświetlające drogę. Za nim blaski pochodni i cichy trzask łamanych gałęzi. Zatrzymał stopę w powietrzu, gdy przestrzeń wypełnił pohukujący odgłos skrytej w gęstwinie sowy.
– Nie próbuj ucieczki, garncarzu – syknął herszt w tygrysim futrze, nie zwracając uwagi na ptasi okrzyk. – Mnie jeszcze nikt nie umknął. Moi ludzie nie chybiają z muszkietów, jeśli uciekniesz w las, dościgną cię ich kule. A jeśli spróbujesz mnie oszukać…
– Jesteśmy już blisko. Byłem tu tylko raz, jako mały chłopiec. – Seung-uk zadumał się i dodał cicho, jakby sam do siebie: – Tak bardzo się wtedy bałem.
– Teraz chyba nie jest lepiej, co? – zarechotał herszt. Jego podwładni nie mogli słyszeć słów Seung-uka, ale zawtórowali wodzowi służalczym rechotem, dla zasady. Księżyc skrył się za chmurami.
– To tutaj – oznajmił przewodnik.
– Gdzie? Niczego nie widzę!
– Mówiłem, że skarb mojego klanu jest ukryty.
Seung-uk stał w miejscu, jakby czegoś wypatrywał. Herszt, nie mogąc powściągnąć ciekawości, podszedł bliżej.
– Widzisz te gałęzie? – wyszeptał Seung-uk i bandyta zbliżył się jeszcze o krok. Wówczas garncarz cofnął się i pchnął go ze wszystkich sił do przodu. Herszt nie spodziewał się podstępu. Stracił równowagę i runął przed siebie. Ku jego zaskoczeniu sosnowe gałęzie skrywały dół. Wypełniony palami, które wciąż były ostre.
Ludzie herszta zakrzyknęli dziko na widok człowieka, który zdradził ich pana. Dobywszy noży i maczug, zaczęli okładać nimi ciało Seung-uka. Świst ostrzy i odgłosy uderzeń miażdżących tkanki zagłuszyły jęki mordowanego. Zagłuszyły i jęki herszta w tygrysim futrze, który dogorywał w pułapce. Bandyci przestali dopiero, gdy pot wystąpił na czoła, a ręce zmęczyły się żmudną pracą. Ciężko dysząc, patrzyli przy poświacie księżyca i blasku pochodni na swoje okrwawione ramiona i bezmyślne twarze. Żaden z nich nie zdążył wyszeptać słowa, gdy z jamy rozległ się ryk.
– Mistrzu? – spytał ktoś z bandy.
– Panie? – zapytał drugi, przestraszony.
– Ty żyjesz? – wymamrotały usta innego zaskoczonego rozbójnika.
A wtedy ryk rozległ się jeszcze donośniej, aż skryte w koronach drzew ptaki odleciały z nerwowym piskiem, a chwiejące się listki pospadały z drzew. Bandyci ze strachu wypuścili z dłoni oręż. Nim któryś z nich zebrał w sobie inicjatywę, by zrobić krok, ruszyć się, czy krzyknąć, ci którzy stali najbliżej, wpadli wprost do jamy, jakby pchnięci niewidzianą siłą. Krew trysnęła wysoką strugą jak woda z artezyjskiej studni. Wizg przerażenia ugrzązł w gardłach pozostałych, gdy jeden po drugim wpadali bezwładnie do dołu pułapki. Oczy bandytów widziały tylko ciała skaczące bez skoku, ludzi lecących za sprawą niewidzialnej siły prosto ku zagładzie. Seung-uk w ostatniej chwili przytomności rozwarł fioletowe powieki i ujrzał wielką, pomarańczowo-czarną łapę zagarniającą jego nieprzyjaciół jednego po drugim w czeluść. Do jamy ducha tygrysa.
* * *
Po nocy nastał raz jeszcze cichy poranek. Ciało Seung-uka leżało powyginane od niemiłosiernych uderzeń bandytów i od konwulsji jego ostatnich chwil. Krew pokrywała sine członki, ciemnoczerwone plamy znaczyły ziemię u stóp iglastych drzew. Syn przyszedł o poranku i wędrując między sosnami szlakiem nadłamanych gałęzi, odnalazł ciało ojca. Opuścił głowę i zastygł w milczeniu. Trwał tak na ścieżce, gdy objęło go stare, lecz wciąż silne ramię.
– Chodź ze mną, chłopcze – powiedział szaman.
Dopisz w przedmowie czas akcji, dobrze?
Babska logika rządzi!
Przeczytawszy.
Babska logika rządzi!
Całkiem mi się podobało, studiuję sinologię, więc klimaty niezupełnie obce. W ogóle podczas lektury miałem wrażenie, że czytam zhiguai xiaoshuo, takie zbiory starych opowieści na tematy dziwne i straszne.
Nie wiem czy odnosiłeś się do koreańskiego folkloru, czy posłużyłeś licentia poetica, jeśli chodzi o postać tygrysa(bo może jest jakiś konkretny tygrys z białą pręgą) i dziecka z amuletem/herszta, ale oba pomysły mi się podobały, zwłaszcza kotek o specyficznym charakterku ;)
Mam lekki problem z klarownością tekstu, głównie przez pierwszy fragment, nie oczekuję odpowiedzi na tacy, ale może jakaś wzmianka o tym czemu wuj zdecydował się na wykopanie pułapki?
Czysto warsztatowo, są powtórzenia, są drobne nielogiczności, najbardziej wybijało zastosowanie kilku słów/zwrotów, które ze względu na stylistykę, nie powinny mieć tu racji bytu. Garść problematycznych fragmentów z “czubka głowy”:
Seung-uk poczuł wyjątkowo nieprzyjemny niepokój.
Masło maślane, rozumiem zamysł, ale niepokój jest zawsze nieprzyjemny, chyba że mowa o niepokoju twórczym.
Jego chłopiec nawet nie mrugnął oczami.
Czym innym miał mrugnąć?
Ojciec Seung-uka szybko napełnił glinianą czarkę mocnym trunkiem i podał ją szamanowi. Czarnobrody wypił, siorbiąc głośno. Rozbił czarkę.
Tylko jak to wytłumaczyć nogom, które błagają o odrobinę przerwy?
Ta przerwa mnie razi, jak kiedyś stawało się na popas/odpoczynek to nie mówiło się chyba o tym “przerwa”? Wytchnienie, spokój zdaje się lepiej pasują.
Zwierz otworzył paszczę i błysnął rzędem wielkich białych sztyletów.
To nie on błysnął tylko rzędy błysnęły, wielkie białe kły błysnęły. Metafora moim zdaniem niepotrzebna(trochę dziecinna), ale to zależy jak na twoje ucho.
Tygrys jednak nieco się uspokoił, lekko potrząsając fajką i wciągając kolejne porcje dymu.
Dym chyba nie dzieli się na porcje.
Sprawiali szalone wrażenie chochołów nadchodzących nocą, by zemścić się na rolnikach za zbiory.
Niefortunne sformułowanie.
Nie rozumiem też jak duch tygrysa znalazł się w końcu w wilczym dole. Był w ciele herszta? Ale jak skoro, ten dalej nosił amulet ochronny? Wcześniej tam wpadł? Jeśli tak skąd herszt miał skórę? Był w samej skórze i śmierć herszta jakoś go wyzwoliła? Możliwe, ale nie jestem pewien.
W każdym razie ogólne wrażenia przyjemne ;) Niewykluczone, że samym klimatem staniesz na podium(o ile będzie top trójka, bo nie wiem jak Finkla zdecyduje się oceniać teksty), pomijając, że i warsztat niezgorszy.
Finkla ma obiecane nagrody za trzy pierwsze miejsca, więc postara się wyłonić podium. ;-)
Babska logika rządzi!
;)
Całkiem mi się podobało
Dziękuję :)
Nie wiem czy odnosiłeś się do koreańskiego folkloru, czy posłużyłeś licentia poetica, jeśli chodzi o postać tygrysa(bo może jest jakiś konkretny tygrys z białą pręgą) i dziecka z amuletem/herszta, ale oba pomysły mi się podobały, zwłaszcza kotek o specyficznym charakterku ;)
Te konkretne postaci zrodziły się gdzieś w mojej głowie.
Mam lekki problem z klarownością tekstu, głównie przez pierwszy fragment, nie oczekuję odpowiedzi na tacy, ale może jakaś wzmianka o tym czemu wuj zdecydował się na wykopanie pułapki?
Koreańczycy w przeszłości bardzo bali się tygrysów, a rady proponowane przez szamanów nie zawsze muszą wydawać się racjonalne.
Czysto warsztatowo, są powtórzenia, są drobne nielogiczności, najbardziej wybijało zastosowanie kilku słów/zwrotów, które ze względu na stylistykę, nie powinny mieć tu racji bytu. Garść problematycznych fragmentów z “czubka głowy”:
Seung-uk poczuł wyjątkowo nieprzyjemny niepokój.
Masło maślane, rozumiem zamysł, ale niepokój jest zawsze nieprzyjemny, chyba że mowa o niepokoju twórczym.
Wyjątkowo nieprzyjemny niepokój, tak jak wyjątkowo mały karzeł albo wyjątkowo wielki olbrzym.
Jego chłopiec nawet nie mrugnął oczami.
Czym innym miał mrugnąć?
Tu mnie masz.
Ojciec Seung-uka szybko napełnił glinianą czarkę mocnym trunkiem i podał ją szamanowi. Czarnobrody wypił, siorbiąc głośno. Rozbił czarkę.
Tylko jak to wytłumaczyć nogom, które błagają o odrobinę przerwy?
Ta przerwa mnie razi, jak kiedyś stawało się na popas/odpoczynek to nie mówiło się chyba o tym “przerwa”? Wytchnienie, spokój zdaje się lepiej pasują.
Zrobiłem dziesięciominutowy research i nie udało mi się tego jednoznacznie ustalić, jeżeli znajdę więcej czasu, spróbuję się dowiedzieć kiedy to słowo weszło do użycia w tym kontekście i wrócę z tą informacją.
Zwierz otworzył paszczę i błysnął rzędem wielkich białych sztyletów.
To nie on błysnął tylko rzędy błysnęły, wielkie białe kły błysnęły. Metafora moim zdaniem niepotrzebna(trochę dziecinna), ale to zależy jak na twoje ucho.
Wydaje mi się, że na tym poziomie metafory analizowanie, czy błysnął tygrys czy kieł mija się z celem. Ale każdy ma swoje ucho, albo i dwa : ).
Tygrys jednak nieco się uspokoił, lekko potrząsając fajką i wciągając kolejne porcje dymu.
Dym chyba nie dzieli się na porcje.
Wydaje mi się, że słowo porcja można stosować w połączeniu z różnymi rzeczami, spotkałem się z porcją gazu albo porcją aerozolu.
Sprawiali szalone wrażenie chochołów nadchodzących nocą, by zemścić się na rolnikach za zbiory.
Niefortunne sformułowanie.
Zgodzę się, że zwykle “szalone wrażenie” stosuje się jednak w innym kontekście.
Nie rozumiem też jak duch tygrysa znalazł się w końcu w wilczym dole. Był w ciele herszta? Ale jak skoro, ten dalej nosił amulet ochronny? Wcześniej tam wpadł? Jeśli tak skąd herszt miał skórę? Był w samej skórze i śmierć herszta jakoś go wyzwoliła? Możliwe, ale nie jestem pewien.
Wszystkiego nie będę zdradzał ;).
W każdym razie ogólne wrażenia przyjemne ;) Niewykluczone, że samym klimatem staniesz na podium(o ile będzie top trójka, bo nie wiem jak Finkla zdecyduje się oceniać teksty), pomijając, że i warsztat niezgorszy.
Pięknie dziękuję za obszerny komentarz!
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!
W tym momencie papierowy tygrys nabiera dla mnie zupełnie nowego znaczenia.
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
O pręgowany mistrzu!
przecinek przed wołaczem
Pamiętaj o ścieżce, po której kroczył twój ojciec!
którą
Uwagę skupiał na matce, która zawsze miała dla niego otwarte ramiona i nie szczędziła żadnych dobrodziejstw, którymi mogła obdarzyć.
brak dopełnienia
czyj spadnie na nich gniew,
szyk
Bandyci przestali, dopiero gdy pot wystąpił na czoła
przecinek w złym miejscu
Przeczytałam.
www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/
O pręgowany mistrzu!
przecinek przed wołaczem
https://sjp.pwn.pl/zasady/Przecinek-po-wyrazach-wyrazajacych-okrzyk;629811.html
Pamiętaj o ścieżce, po której kroczył twój ojciec!
którą
Czy to błąd? Wydaje mi się, że znaczenie trochę by się zmieniło (na mniej dosłowne), gdyby było “ścieżce, którą kroczył”.
Co do ostatniej uwagi odnośnie przecinka, muszę się zgodzić.
Dziękuję za lekturę : ).
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
O, nauczyłam się czegoś nowego :D Dzięki za linka :)
Czy to błąd? Wydaje mi się, że znaczenie trochę by się zmieniło (na mniej dosłowne), gdyby było “ścieżce, którą kroczył”.
No ale on właśnie niedosłownie tą ścieżką kroczył, nie? W znaczeniu drogi życia.
Upierać się nie będę, to drobiazg.
www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/
No właśnie chodziło mi o tamtą konkretną wydeptaną ścieżkę :D.
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Co prawda wrażenie to przyszło dopiero pod koniec lektury (wcześniej nie, ale jak już przyszło, to względem całego tekstu), ale opowiadanie przywołało mi na myśl klimat baśni koreańskich, które kiedyś, gdzieś tam miałem okazje przeglądnąć (właściwie to był to cały zbiór, dotyczący tamtego regionu – baśni Korei, Wietnamu i jeszcze jakiegoś państwa) – a więc faktycznie pasuje do Korei i wpada w ten ton.
Jego podwładni nie mogli słyszeć słów Seung-uka, ale zawtórowali wodzowi służalczym rechotem, dla zasady
To jest bardzo dobry fragment, przykuwa uwagę.
Generalnie fajnie się czyta, choć na końcu kilka rzeczy wyszło z rytmu:
ludzi lecących dzięki niewidzialnej sile
W tym kontekście raczej “za sprawą” niż “dzięki”.
Seung-uk w ostatniej przytomnej chwili
Trochę ciężko, żeby po opisanej sytuacji jeszcze jakkolwiek funkcjonował. Ale to akurat ratuje to skojarzenie z baśnią – jako smutna baśń, czy legenda, tekst ma swoje prawa.
Przerwa… samo słowo istniało, pytanie czy w tym kontekście. Trudno powiedzieć. Niby można zmienić na popas, ale pytanie czy popas przypadkiem nie jest w kontekście zatrzymania się, by zwierzęta odpoczęły, a przy okazji tez ludzie. Ale w sumie jeśli można przerwać pracę, to czemu nie przerwać marszu?
Za to z tym mrugnięciem oczami to trochę czepialstwo. Taki zwrot funkcjonuje w języku i tyle. Zresztą można mrugnąć na przykład jednym okiem, a nie oczami.
Teraz wróćmy do treści… Przechodzę w fazę gdybania i gdybam “co autor mógł mieć na myśli”. W trakcie czytania przyszła mi do głowy interpretacja, w której jeden duch tygrysa decyduje się na atak względem drugiego ducha, który inkarnował się w ciele człowieka, ale nie jako sam człowiek, a jako coś, co w nim zamieszkało, a co zagraża tygrysowi. Z jakiegoś powodu wydaje mi się to bardziej pasujące, niż interpretacja z wieszczeniem, ale tak czy inaczej ten element sam w sobie nie sklejałby opowiadania (choć może być jego istotną częścią).
No i tu w grę wchodzi rola szamana. Szamana, który wiedział, kiedy wrócić do wsi. A potem wiedział, kiedy pójść po nowego ucznia.To, dlaczego tygrys znalazł się w pułapce i dlaczego w pułapce, przy tworzeniu której garncarz był obecny (a przecież mógł być ktokolwiek) bardzo splata się w całość. Baśń baśnią, ale coś wietrze tutaj “zaplecze twórcze”.
Być może kompletnie odlatuję i nadinterpretuję, ale jeśli jednak rola szamana nie ogranicza się do tego, co napisano wprost, to mamy tu niezłe skrzyżowanie interesów ducha tygrysa, dziecka, które wyrosło na bandytę (być może wraz z mieszkającym w nim innym duchem, a być może po prostu człowieka, który gdy dorósł, upolował tygrysa bliskiego duchowi tygrysa) i właśnie szamana (który pewnie jest odpowiedzialny, za moment, w którym duch tygrysa wpadł w pułapkę.
Yyyy… chyba jednak pojechałem z interpretacją :-) Ale to dobrze świadczy o opowiadaniu, a mnie takie zagadki (nawet jeśli sam je sobie tworze :P ) bardzo odpowiadają.
@wilku – zimowy Co do problemu z “przerwą”, mniej na uwadze mam to, czy owo słowo rzeczywiście wówczas funkcjonowało w tym kontekście(chociaż podejrzewam, że raczej nie), bardziej grupy skojarzeniowe i charakter tekstu. Pierwsze co mi przychodzi do głowy, na dźwięk słowa “przerwa” to klimaty szkoły podstawowej/liceum, piętnaście minut na papierosa i reklama Knoppersa. Dziewiętnastowieczna Korea – średnio.
Słowo “popas” ewidentnie tam nie pasuje, ale nie proponowałem go, jeśli doczytasz ;) Proponowałem wytchnienie/spokój, które, wydaje mi się, lepiej odpowiadają duchowi epoki.
Tylko jak to wytłumaczyć nogom, które błagają o odrobinę przerwy?
Tylko jak to wytłumaczyć nogom, które błagają o chwilę wytchnienia?
Co do oczu: to że jakiś zwrot w języku funkcjonuje, nie znaczy, że powinien się znaleźć w tekście literatury pięknej. Zresztą może to czepialstwo, ale czego innego mam się czepiać w dobrym opku? ;)
@Nevaz
Pięknie dziękuję za obszerny komentarz!
Przyjemność po mojej stronie ;D Chętnie zobaczę mniej obszerny u siebie ;p
Wyjątkowo nieprzyjemny niepokój, tak jak wyjątkowo mały karzeł albo wyjątkowo wielki olbrzym.
No tak, ale jeśli piszemy o tym wyjątkowo wielkim olbrzymie, to zwykle mamy w tym jakiś narracyjny cel(element ważny dla historii bo przez to np. inne olbrzymy zawsze wybierały go pierwszego do gry w koszykówkę). Wydaje mi się, że tutaj ten “wyjątkowo nieprzyjemny niepokój” takiej celowości nie ma i lekko daje masełkiem ;)
Wszystkiego nie będę zdradzał ;)
No to będę skazany na wieczną niepewność, chyba że tęższe rozumy znajdą rozwiązanie za mnie. O, już wilk coś tam pichci.
Słowo “popas” ewidentnie tam nie pasuje, ale nie proponowałem go, jeśli doczytasz ;)
Ależ ja Ci tego nie przypisuję – to już moje gdybanie “co w zamian” :-)
Dobrze napisane opowiadanie, tylko że nieco się ciągnie… Pierwszy rozdział interesujący, ale w końcówce mnie rozczarował, bo brak mu zakończenia. No dobrze, chłopi starali się, trudzili, ale po co? Brak zajawki tajemnicy, tropu, a wcale nie musi być wyraziście podany. Drugi rozdział ciekawy, mocno zabawowy, ale na razie nijak wiąże się z pierwszym. W sumie opowieść dla opowieści.
Przeczytam całość i jeszcze wrócę, ale na razie opowiadanie specjalnie mnie nie uwiodło.
Pozdrówka..
Wilku, dziękuję za interesujący komentarz.
Roger, serdecznie zapraszam : ).
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Nakombinowałem, a to chyba prostsze jest :D
Szaman stworzył pułapkę ot tak. Tygrys zażądał ofiary od przypadkowej osoby. Garncarz ofiary nie złożył, uciekł do wioski, tygrys podążył za nim, ale wpadł w pułapkę. Po latach traf chciał, ze ocalony z ofiary, będąc bandytą, trafił akurat do tej wsi. Gdy pułapka została naruszona, tygrys zaatakował wszystkich w jej pobliżu, ale nie tknął garncarza ze względu na ubranie nasączone soju.
Widzę, Nevaz, ze nie odniosłeś się do mojej wcześniejszej rozpiski, ale chyba też miałbym doskonałą zabawę , gdyby czytelnicy zaczęli akie gdybanie :D
Nevazie, podoba mi się twój styl, podoba mi się klimat opowieści, ale przyznaje, że niewiele z niej zrozumiałam. Być może wynika to stąd, że kompletnie nie znam mitów i bajek z tego regionu. Nie mam pojęcia, kto tu jest tym złym; tygrys, dzieciak o dziwnych oczach, który wyrósł na rozbójnika, czy może… szaman.
Sprawę komplikuje na dodatek fakt, że ja jakoś tak zwracam uwagę na rzeczy, do których inni nie przywiązują wagi, co doprowadzało do szału moje kolejne polonistki. I w twoim opku mocno mnie zainteresowali chłopcy, towarzyszący szamanowi. Skąd on ich brał, co z nimi robił, że pozostawali tacy niewzruszeni i czy cała ta afera nie było przypadkiem tylko po to, aby zgarnąć syna Seung-uka?
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Wilku, jeśli chcesz, mogę podesłać Ci autorską interpretację w wiadomości prywatnej ;). Przyznam, że to ciekawe uczucie, obserwować co inni układają z elementów, które porozrzucałeś w tekście. Generalnie bardzo przyjemne ^ ^.
Irko, właśnie zaproponowałaś kolejną wersję tej historii.
W tym tekście starałem się kłaść większy nacisk na klimat, niż na jasność przekazu, co nie znaczy, że fabuła jest całkiem pozbawiona sensu :). Jeśli chodzi o znajomość regionu, gdy pisałem to opowiadanie, zaczerpnąłem tyle wiedzy, ile dałem radę z dostępnych mi źródeł, ale to wciąż tylko moje wyobrażenie, które może być baardzo odległe od tego, jak podobną historię próbowałby opisać prawdziwy Koreańczyk.
Wydaje mi się, że w fantasy czasem unika się jednoznacznego etykietowania, kto jest “tym złym”. Z punktu widzenia głównego bohatera, bez wątpienia źli są ludzie, którzy pozbawili go życia.
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Nevazie, bardzo chętnie, ale… dopiero jutro (przypomnę się), bo chcę jeszcze trochę pogłówkować :D
No i chyba mamy faworyta konkursu. Jest klimat, jest tajemnica, jest ciekawa akcja, czyta się łatwo i wciąga do ostatniej kropki. Niektórzy przyczepiają się do szczegółów, a dlaczego tak, a nie tak, a skąd to się wzięło. Ludziska, jakby wam wyłożyć wszystko, to to opowiadanie straciło by tajemniczość i klimat. Dla mnie OK. Gratuluję Nevaz.
Przeczytałem do końca. Niewątpliwie dobry tekst, moim zdaniem wymaga jeszcze niewielkiego dopracowania, może nawet poszerzenia, ale na pewno jest biblioteczny, więc kliknąłem.
Dopracowania chyba wymaga przez bardziej wyraziste zarysowanie osi narracji, a także pokazania przy końcu każdego rozdziału zajawki następnego. No, ale dobrze napisane opowiadania łatwo się tak z zewnątrz poprawia…
Chyba to jest materiał na powieść o fatum ludzkiego losu w ciekawej scenerii…
Pozdrawiam.
gęsty zapach
Hmm, czy ja wiem, czy on jest gęsty…
ojca, otoczonego przez innych męskich krewnych
Troszkę mi się nie ułożyło, bo przecież krewni otaczają ich obu?
Pocierali zmarznięte dłonie
Zwykle pisze się "rozcierali".
nie mogli powstrzymać sarknięć z niezadowolenia przesypując twarde grudy ziemi
Jakieś to nie teges. Moja wersja: nie mogli powstrzymać sarknięć niezadowolenia, kiedy przesypywali twarde grudy ziemi.
nie sprzeciwiłby się głosowi
Głosowi – czy zdaniu?
Obecny pomysł był jednak szalony
Pomysły nie bywają w pełni władz umysłowych, a i "obecny" nie bardzo mi się łączy.
Chyba że to duchy przekonane tajemną mocą obrzędów same uchwycą
Chyba, że to duchy, przekonane tajemną mocą obrzędów, same chwycą.
przesuwał głową w powietrzu
To brzmi tak, jakby ta głowa była czymś oddzielnym od reszty.
umiał któregoś z nich dostrzec
Anglicyzm trochę, ale chyba ujdzie.
utkwił swoje jałowe źrenice
Hmm.
Ciekawość napotkała zimne oczy
Hmm.
Albo nie, jeśli nie chcecie, nie zakrywajcie!
Nie wydaje mi się zdolny do wykonywania obowiązków służbowych ;)
roześmiał się neurotycznie
Bardzo europejskie słowo, zgrzyta mi.
pomyślał bezrefleksyjnie
Oksymoron.
zaczął machać nią
Naturalniej: zaczął nią machać.
rośliny, wskazane
Bez przecinka, to jest określenie roślin.
widział ich twarze równie poważnymi
Może raczej: równie poważne.
Czas wydłużył jego kości i obdarował go dojrzalszym licem.
Hmm. Nie wiem. Dla mnie brzmi pretensjonalnie.
kupieckich dóbr
Tak się mówi?
Ciekawe czy
Ciekawe, czy.
cylindryczny, bambusowy kapelusz
Bez przecinka (grupa nominalna).
beztrosko zapalił. Ziewnął leniwie
Wycięłabym "beztrosko" – już to pokazałeś, a dwa przysłówki obok siebie źle wyglądają.
Oczy muszę mieć już zmęczone
Hmm.
znów ujrzał coś pośród
Naturalniej: znów coś ujrzał pośród.
nie tylko poruszenie a cielesną formę
Nie tylko poruszenie, ale cielesną formę. Formę?
potem już na ścieżce
Potem, już na ścieżce.
Ucieczka w tamtą stronę byłaby pewną śmiercią.
Myślę, że naturalniej byłoby: Ucieczka w tamtą stronę, to byłaby pewna śmierć.
Z bólem porzucił towary, ale wiedziony wolą przetrwania rzucił się pędem w bok.
Trochę rozwleczone.
rozłożystego kasztanowca chińskiego
I miał czas na rozważania o botanice, uciekając przed potworem?
podnóża kasztanowca
U stóp – drzewa mają stopy, nie podnóża (arbitrariness of the sign).
wyczekując. Ściskając
Ąc-ąc.
kraj ogona
"Kraj" przywodzi mi na myśl raczej krawędź, niż koniuszek.
wiele, wiele straszniej
Anglicyzm.
Wbrew temu, co Seung-uk mógł sobie wyobrażać o mowie tygrysów, drapieżnik przemówił po koreańsku:
Nie wiem, co to wnosi. Zapowiadasz to, co zaskoczy bohatera – myślę, że niepotrzebnie.
ku korzeniom kasztanowca
Dziwnie to brzmi, przeczytaj głośno.
zabraniu głosu
Głos zabiera się w dyskusji – nie miałeś na myśli wydobycia z siebie głosu?
pień, wbijając się weń
Rym.
kończyny Seung-uka poranione boleśnie korą poluźniły
Kończyny Seung-uka, poranione boleśnie korą, poluźniły. Nie brzmi mi to, zwłaszcza te kończyny (stopy też miał chwytne?)
Ziemia w zderzeniu z plecami okazała się wyjątkowo twarda i nieprzyjemna.
On ma czas na takie refleksje?
powolnie artykułując:
Nie wydaje mi się to naturalne.
Wolałem jednak żebyś
Wolałem jednak, żebyś.
zapali przed twoimi oczami
Idiom: na twoich oczach. Wydaje mi się, że skalkowałeś jego angielską wersję "before your eyes" – nie rób tak.
gdy Seung-uk słyszał (…), starsi zawsze patrzyli z politowaniem
Dlaczego patrzyli z politowaniem, kiedy on słyszał bajdy, a nie, kiedy ktoś je opowiadał? ;)
przybierała senny wymiar
Co to znaczy?
pachnące palonym
Aliteracja.
typ snu był raczej koszmarny
Mało naturalne.
wciąż leżącego na plecach
Czyli najpierw wstał po swoje bagaże, wyjął z nich fajkę, zapalił, podał tygrysowi, a potem znów się położył?
nie mogąc patrzeć, co będzie dalej
Co to wnosi?
ich magiczna aura przeszywała jego najgłębsze myśli
potrząsnęli jego głową
Mmm… syndrom dziecka potrząsanego.
w wyuczonym odruchu momentalnie
Za dużo tego, ale mało konkretne. Ja napisałabym np.: odruchowo zdjął sandały w progu.
drapieżnik wywieszczył
Od razu wywieszczył. Zapowiedział.
Zmęczona życiem pierś
Nie brzmi to poważnie.
izbie zgodnie z wizją tygrysa odnalazł
Izbie, zgodnie z wizją tygrysa, odnalazł. Hmm.
jedną jedyną rzeczą, w którą go przyodziano, był amulet
Amulet to nie odzienie. Naturalniej byłoby: miał tylko amulet zawieszony na sznurku na szyi.
ludowego demona
W przeciwieństwie do demona kapitalistycznego :D
Brzuch żony jak księżyc w pełni powracał w myślach
Hmm.
ściskając serce Seung-uka mocniej niż dreszcz wywołany w mózgu
Ten dreszcz ściska serce? Poplątane metafory.
zbierając w małym gardle wysoki okrzyk strachu
Purpurowe.
na żadnym targowisku nigdy go wcześniej nie widział
Naturalniej: nie widział go nigdy na żadnym targowisku.
ten sam co
Ten sam, co.
Niechęć ku spotkaniu
"Ku spotkaniu" jest w najlepszym razie archaizmem, a tak czy siak wygląda dziwnie, chociaż stylizujesz tekst na staro.
począł dyskretnie oddalać się
Nienaturalne. Zaczął się dyskretnie oddalać.
nie mógł posłużyć się oczyma
Naturalniej: nie mógł się posłużyć oczyma.
o ścieżce, po której kroczył
Zgrabniej: o ścieżce, którą kroczył.
bezpośrednio jak
Bezpośrednio, jak.
Innego go po prostu nie znał.
Skoro stylizujesz, to może: innym po prostu go nie znał?
wciąż zachwycały
Kalka z angielskiego "still", które ma szersze pole semantyczne. Po polsku powinno być "mimo to", "a jednak", albo coś w tym stylu.
Bawił się figurkami gdzie
Bawił się figurkami, gdzie.
z otępiałą nieświadomością
Jak nieświadomość może być otępiała? I – zobacz to dziecko. Wygląda naturalnie?
bawełnianego czyściwa
Czyściwo jest w fabryce, w domu ludzie mają szmatki.
Gong wstrząsający nocną ciszą był udźwiękowieniem strachu.
… ?
wysunie głową
Głowę.
poddanie się paraliżowi lęku
Purpurowe.
Tak jak
Tak, jak.
ułagadza
Czasem słowo jest gramatycznie poprawne, ale brzmi okropnie. Ponadto – kto jest podmiotem tego zdania?
ucieczką za zasłonę ciemności
Hmm.
z łańcuchem przerażenia wokół nóg i rąk
To chyba trochę zbyt daleko posunięta metafora.
otumaniony nagłym rozbudzeniem
Hmm.
Nadszedł ich moment.
W jakim sensie?
zebrali się przed domem postukując
Zebrali się przed domem, postukując.
Twarz miał dziką, a odzienie z pręgowanego futra.
Oho. Wzrok dziki, suknia plugawa ;)
w dłoni bez mrugnięcia okiem ruszył
Chyba zrobiłabym tu wtrącenie.
niepewny głos
Antropomorfizujesz.
wejść z bronią do domostwa wrotami strzeżonymi
Trochę to niejasne. Może: wejść z bronią przez wrota, których strzegą?
Bogowie nas za to srogo ukażą.
No to
No, to.
kopnięciem wcisnął
Wcisnął – czy wbił?
w momencie
Nic nie wnosi, wycięłabym.
Dłoń Seung-uka rozluźniła się na nożu
Hmm.
tracąc resztki nadziei
Spowalnia.
krzyknął herszt
Hmm. To ile lat ma ten bandyta?
kopnął z gniewem gliniane garnki tak, że kilka z trzaskiem rozbiło się na przeciwległej ścianie.
Skróciłabym: kopnął stertę garnków tak, że kilka rozbiło się z trzaskiem na ścianie.
jego prawdziwą córkę
Powtarza się "córka".
mieliśmy umowę. Miałeś
Powtórka.
ze mną
Niepotrzebne.
rodziny, za kosztowności
Bez przecinka.
człowiekowi życie można odebrać tylko raz
Szyk trochę nienaturalny.
ignorujący ptasi okrzyk
Anglicyzm. Nie zwracając uwagi na.
do przodu
Jasne z kontekstu, skoro pcha go w plecy.
na widok człowieka, który zdradził ich pana
Tego człowieka już dawno widzieli – na widok zdrady.
zaczęli okładać nimi
Naturalniej: zaczęli nimi okładać.
miażdżących tkanki
Mmm. Less is more.
przestali, dopiero gdy
Przestali dopiero, gdy.
zebrał w sobie przytomność
Dziwne to.
ci którzy
Ci, którzy.
w ostatniej przytomnej chwili
To nie chwila była przytomna, tylko on. W ostatniej chwili przytomności?
fioletowe powieki
Fioletowe?
leżało powyginane
To może realistyczne, ale nie brzmi poważnie.
wzdłuż nadłamanych gałęzi
Wzdłuż? Czy szlakiem nadłamanych gałęzi?
Chodź ze mną, chłopcze – powiedział szaman.
… o. A tego się nie spodziewałam.
Ładne i z atmosferą. Logiczne. Te niezręczności językowe trochę psują efekt, ale ogólnie jest nieźle.
Ale każdy ma swoje ucho, albo i dwa : ).
Otóż to :)
Wydaje mi się, że słowo porcja można stosować w połączeniu z różnymi rzeczami, spotkałem się z porcją gazu albo porcją aerozolu.
Można, ale technicznie to brzmi.
W tym momencie papierowy tygrys nabiera dla mnie zupełnie nowego znaczenia.
Kiciuś ^^
Wydaje mi się, że znaczenie trochę by się zmieniło (na mniej dosłowne), gdyby było “ścieżce, którą kroczył”.
Nie, dlaczego? To prawidłowe sformułowanie.
O, nauczyłam się czegoś nowego :D Dzięki za linka :)
Ja też. W życiu bym nie zgadła…
Tylko jak to wytłumaczyć nogom, które błagają o chwilę wytchnienia?
O, ładne.
Co do oczu: to że jakiś zwrot w języku funkcjonuje, nie znaczy, że powinien się znaleźć w tekście literatury pięknej.
Właśnie.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
System Tarnina dokonała listingu: jedna trzecia scrollowania strony :D
[debug mode ON]
[read line 1]
[debug: bug found]
[log bug]
[read line 2]
…
[debug mode OFF]
[dump log]
You think it’s air you’re breathing now? Knock, knock, winter-wolf. Follow the white rabbit. Wear your shades.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Wybieram czerwone poziomki.
I ja się zastanawiałam nad koleją rzeczy, powodami poczynań postaci i wynikającymi z tego skutkami, a potem przeczytałam komentarze i nie ukrywam, że teoria wysnuta przez Zimowego Wilka, nadzwyczaj jest zbliżona do moich przemyśleń.
Mnie także szalenie spodobał się nastrój opowiadania, nasycony wschodnim kolorytem, więc Ostatnią wymianę czytałam z prawdziwą przyjemnością. ;)
…wiernie opisał miejsce, gdzie Seung-uk musiał się udać. –> …wiernie opisał miejsce, do którego Seung-uk musiał się udać.
…a potem wyjął zza poły kaftana butelkę andońskiego soju i obficie pokropił nią byłego kupca.
–> Ze zdania wynika, że szaman pokropił byłego kupca butelką.
Proponuję: …a potem wyjął z zanadrza kaftana butelkę andońskiego soju i obficie pokropił nim byłego kupca.
Za SJP PWN: poła «dolny fragment jednej z dwóch części ubioru rozpinającego się z przodu» zanadrze daw. «miejsce pod wierzchnim ubraniem na piersi»
Potem podawała mu w pełnym szacunku geście czarkę naparu… –> Potem pełnym szacunku gestem podawała mu czarkę naparu…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Tomaszu, bardzo dziękuję.
Roger, zaintrygowała mnie twoja sugestia odnośnie rozdziałów. Czy mógłbyś proszę podzielić się ze mną jednym albo kilkoma przykładami, jak dobrze wplatać w rozdziały zajawki tego, co będzie dalej? Brzmi jak umiejętność, którą warto by przyswoić :).
Reg, przyjemność czytelnika to przyjemność autora :P.
Tarnino, moje uczucia do Ciebie w trakcie rozważania kolejnych uwag pod tekstem zmieniały się od sympatii, poprzez głęboką niechęć, aż po specyficznego rodzaju wdzięczność ;))).
Mam nadzieję, że w przyszłości będziesz miała ochotę na tak szczegółową analizę warsztatu kolejnych moich tekstów – jestem pewien, że nawet jeśli wyłapywanie wszelkich niedoskonałości przychodzi Ci naturalnie i tak poświęciłaś na to sporo czasu. Z częścią uwag musiałem się zgodzić, część dała mi do myślenia, zwłaszcza anglicyzmy – istotnie z kulturą anglojęzyczną obcuję więcej niż z polskojęzyczną, w pracy również posługuję się przede wszystkim angielskim (żeby tak jeszcze przekładało się to na poprawność językową w tymże języku…). Poniżej moje uwagi do twoich uwag ^ ^.
sprzeciwić się głosowi
Głosowi – czy zdaniu?
Wg mojej wiedzy słowo głos występuję również w znaczeniu “zdanie”
szalony pomysł
Pomysły nie bywają w pełni władz umysłowych
Podobnie jak z otępiałą nieświadomością czy niepewnym głosem, stoję na stanowisku, że nie ma nic niepoprawnego w przekazywaniu za pomocą przymiotnika informacji o stanie psychicznym człowieka, który znajduje odzwierciedlenie w zewnętrznych przejawach jego aktywności – umysłowej albo fizycznej, czy nawet stanów, w jakich się dany człowiek znajduje. W ten sposób interpretuję słownikowe definicje, np. szalony – «świadczący o czyimś szaleństwie». Nie sądzę, by sugerowana przez Ciebie restrykcyjność była uzasadniona upraszczaniem przekazu, natomiast z pewnością ograniczałaby mi środki wyrazu ;). Co innego z “przytomną chwilą” – tutaj zmiana na “chwilę przytomności” rzeczywiście jest w pełni uzasadniona.
Chyba że – przecinek
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Chyba-ze-i-inne-spojniki-z-ze;16506.html
pomyśleć bezrefleksyjnie
Oksymoron
Nie zgadzam się, że to oksymoron. Spróbuję przedstawić swoje stanowisko za pomocą przykładu:
Ania spojrzała na Janka. Fajne pośladki – pomyślała bezrefleksyjnie. Dwa – pomyślała – dwa pośladki.
Ania spojrzała na Janka. To będzie przyszły ojciec moich dzieci – pomyślała, pogrążając się w refleksji.
cylindryczny, bambusowy kapelusz
Bez przecinka (grupa nominalna).
senny wymiar
Co to znaczy?
wymiar w znaczeniu "znaczenie, zakres lub aspekt czegoś". Rzeczywistość przybierająca senny wymiar, to rzeczywistość przybierająca aspekt snu
sądzę, że podobnie można by napisać:
“kolejna porażka polskich piłkarzy przybrała metafizyczny wymiar”
wciąż leżącego na plecach
Czyli najpierw wstał po swoje bagaże, wyjął z nich fajkę, zapalił, podał tygrysowi, a potem znów się położył?
Nie musiał stawać na dwóch nogach, żeby wykonać wszystkie opisane wyżej czynności. Biorąc pod uwagę, że w Korei siedzi się zwykle na podłodze, sądzę, że w wielu przypadkach powstanie, aby zaraz potem znów usiąść byłoby zbędną czynnością. Ale to moje przypuszczenia, nie znam żadnych badań na ten temat i nie prowadziłem szczegółowych obserwacji ;). Na pewno bohater nie robiłby tego wszystkiego leżąc na plecach, więc słowo “wciąż” to rzeczywiście małe oszustwo.
nie mogąc patrzeć, co będzie dalej
Co to wnosi?
To taka próba podkreślenia, że bohater wciąż odczuwa strach
ich magiczna aura przeszywała jego najgłębsze myśli
Aura?
W znaczeniu drugim przywołanej przez Ciebie definicji
Amulet to nie odzienie. Naturalniej byłoby: miał tylko amulet zawieszony na sznurku na szyi.
może to troszkę kontrowersyjne, ale stoję na stanowisko, że jeśli ktoś ma ochotę sięgnąć po staromodne słowo to może nawet przyodziać choinkę.
bawełnianego czyściwa
Czyściwo jest w fabryce, w domu ludzie mają szmatki.
A jeśli ktoś ma małą fabrykę w domu ;D? Przyznam, że nie zastanawiałem się nad tym słowem zbyt długo, ale wydaje mi się, że w sklepach z używaną odzieżą szmatki nieraz sprzedawane są właśnie jako “czyściwo”, a nikt nie sprawdza klientów w CEIDG i KRS przed wydaniem produktu. Co do zasady, pewnie masz rację…
Tak, jak duchy lasu i gór ułagadza się ofiarą z ryżu i warzyw
kto jest podmiotem tego zdania?
A kto jest podmiotem w zdaniach “Fantastykę się czyta”. “Fantastykę się lubi”?
Swoją drogą, mnie się bardzo podoba słowo “ułagadzać”. To chyba kwestia gustu. Może lubię literkę “Ł”. Pomaga mi zachować resztki tożsamości kulturowej w morzu anglicyzmów ;D.
Wydaje mi się, że znaczenie trochę by się zmieniło (na mniej dosłowne), gdyby było “ścieżce, którą kroczył”.
Nie, dlaczego? To prawidłowe sformułowanie.
Z pewnością prawidłowe, ale dalej uważam, że sformułowanie “ścieżka, po której kroczę” kładzie nacisk na przemieszczanie się, a “ścieżka, którą kroczę” jest znacznie bardziej uniwersalne i może z równym prawdopodobieństwem oznaczać drogę życiową. W tym przypadku świadomie decyduję się na pierwszą opcję.
I jeszcze jedno.
Dziękuję :* !
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Wg mojej wiedzy słowo głos występuję również w znaczeniu “zdanie”
Tak, występuje. Nie jestem tylko pewna, czy to jest tutaj odpowiednie użycie.
stoję na stanowisku, że nie ma nic niepoprawnego w przekazywaniu za pomocą przymiotnika informacji o stanie psychicznym człowieka, który znajduje odzwierciedlenie w zewnętrznych przejawach jego aktywności
Nie, ale nie posuwajmy się do antropomorfizacji tych stanów. Chociaż faktycznie, z "szalonym pomysłem" się zagalopowałam.
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Chyba-ze-i-inne-spojniki-z-ze;16506.html
Chyba muszę się zasłonić consuetudo. Naprawdę mam odruch stawiania przecinka w tych miejscach i nie mogę się go pozbyć.
pomyślała, pogrążając się w refleksji.
No, nie wiem. Z pustyni wpadasz na głębię. Refleksja to rozważanie, więc już prędzej się zgodzę, że ktoś coś myśli, nie rozważając (czyli przelotnie, o co Ci chyba chodziło).
tutaj takie stanowisko
Dobra, ustępuję.
“kolejna porażka polskich piłkarzy przybrała metafizyczny wymiar”
Ale to już bez sensu. Co do frazy z Twojego tekstu – nie mam w tej chwili literatury pod ręką, ale wydaje mi się, że jednak "wymiaru" nadużyłeś.
stoję na stanowisko, że jeśli ktoś ma ochotę sięgnąć po staromodne słowo to może nawet przyodziać choinkę.
Oj, można wszystko. Tylko konsekwencje bywają nie takie, jakie byś chciał – w przypadku opowiadania zwykle nie zamierzasz skonfundować czytelnika, nie? Nie daję Ci imperatywu kategorycznego ;)
wydaje mi się, że w sklepach z używaną odzieżą szmatki nieraz sprzedawane są właśnie jako “czyściwo”
Nie przyglądałam się. Ale co brzmi naturalniej w codziennym użyciu?
A kto jest podmiotem w zdaniach “Fantastykę się czyta”. “Fantastykę się lubi”?
W porządku, zmyliło mnie otoczenie – faktycznie, zdanie jest poprawne.
mnie się bardzo podoba słowo “ułagadzać”. To chyba kwestia gustu.
Podobanie się jest z definicji kwestią gustu :)
“ścieżka, którą kroczę” jest znacznie bardziej uniwersalne
Hmm. No, faktycznie. Tylko "ścieżka, po której kroczę" jakoś mi nie brzmi.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Wydaje mi się, że wszystko zależy do stylu… Osobiście do pierwszego rozdziału na koniec dopisałbym jedno, góra dwa zdania, od akapitu, w rodzaju: Seung-uk nie mógł nawet przypuszczać, że w kwiecie wieku wróci na to miejsce, z duszą skostniałą z przerażenia…
Oczywiście, takie zdanie albo zdania należy dopracować, ale czytelnik wie, że rozdział nie jest tylko opisowy, ma duże znaczenie dla dalszej fabuły, a informacja ogólna o duszy skostniałej z trwogi chyba pobudzi jego ciekawość.
Podobnie w pozostałych rozdziałach, oczywiście niekoniecznie wszystkich.
Pozdróweczka.
Myślę, ze wersja, w której dziwił się obrzędowi i NIE przypuszczał, ze tam wróci lepiej buduje klimat. Ale to tez chyba kwestia jak kto sobie w głowie ten tekst układa i… jaką tonacją czyta w głowie te zdania. Wszystkich naraz się nie zadowoli :-)
Tak jak napisałem – kwestia literackiego gustu i sposobu pisania. Tyle tylko, że akurat pierwszy rozdział niespecjalnie mnie zaciekawił. Dla mnie ciekawie zrobiło się od trzeciego.
Pozdrówka świąteczne.
karku aż po kraj ogona (…)
Chyba “s” się zgubiło.
Hmm…
Zanim przejdę do mojej nadinterpretacji, powiem Ci, Nevazie, że miałam skojarzenia z pokrętną logiką bóstw oraz ich tendencją do załatwiania swoich spraw rączkami ludzi.
<Nadinterpretacja alert>
Jeżeli przyjmę sobie, że tygrys był duchem/bóstwem, to mogę sobie wydumać, że pułapka, której stworzeniem zajął się Szaman, była z dedykacją dla przyszłego herszta – a właściwie tego, co w nim było – od samego początku do końca. Dlaczego Szaman podjął się jej wykonania? Może zwierzę coś–niecoś opowiedziało mu o przyszłości, a jemu konweniowało to, co usłyszał.
Generalnie myk polegał na tym, że baksu umieścił w pułapce fragment duszy tygrysa; stąd pochodziłby ten ryk.
Czyli tygrys wiedział, że zostanie zabity przez dzieciaka o nefrytowych oczach – swojego przeciwnika? demona? dawnego rywala? – oraz że Seung-uk stchórzy. I właśnie dlatego za młodu garncarz był obecny przy konstruowaniu pułapki: miał zapamiętać jej miejsce położenia, aby później doprowadzić do niej herszta (a właściwie tą "bestię", która w nim była) – w momencie konfrontacji z nim bowiem, nawet jeżeli zapomniał, to pod wpływem silnego stresu przypomniałby sobie o tym miejscu; w końcu to była jakaś opcja ratunku.
I tutaj cofnę się do Szamana – mężczyzna posłużył się tym zdaniem o ścieżce może właśnie odnośnie tej pułapki, aby lekko Seung-ukowi przypomnieć po tylu latach? Nie wprost, no ale…
Poza tym, jeżeli o postać baksu chodzi, zakładam, że tygrys wyjawił mu, kiedy zdobędzie nowego ucznia i stąd wiedział, kiedy wrócić w obręb tej pułapki.
Inaczej: wszystko było zaplanowane.
Z tymi uczniami… Jeja, pierwsza myśl – dla Szamana są to pewnego rodzaju naczynia, do których może przetransportować swoją duszę w odpowiednim momencie, a z kolei ich dusza trafi do jego starego ciała. Ale wiem, że to już chybione zupełnie. XD
Niemniej, zaczęłam się zastanawiać, bo coś mi tutaj…
Ale na razie nie rozwijam dalej, bo pewnie przestrzeliłam jak jasna cholera i całość moich wynurzeń nie ma sensu, ale to pierwsza nadinterpretacja, jaka przyszła mi na myśl po lekturze, więc może po dłuższym namyśle przyszłaby mi wersja bliższa właściwej. :p
Cóż, jeszcze sobie podumam.
Ogólnie czytało się płynnie – ładnie napisane, klimatyczne, interesujące. Postać tygrysa najbardziej przypadła mi do gustu.
Hej, naprawdę mi się podobało. Fajnie odzwierciedlony klimat, niezły styl, wszystko sprawia że czyta się bardzo przyjemnie i płynnie. No i przede wszystkim to, co zazwyczaj najbardziej sobie cenię – solidna, ciekawa historia. Zdołałeś przedstawić praktycznie całą historię bohatera, a przynajmniej najważniejsze elementy, wszystko to ładnie poprowadzić i się za bardzo nie poplątać. Wszystko też całkiem fajnie się splata i większość elementów ma sens, chociaż liczyłem na to, że fakt, że Seung-uku został akurat garncarzem też odegra jakąś rolę w opowiadaniu :D
Trochę poczepiam się pewnych rozwiązań fabularnych:
Tygrys jest super. Naprawdę fajna postać ci wyszła, widać w nim niebezpiecznego ducha, widać w nim złośliwy humor, a z fajką prezentuje się świetnie. Tylko dlaczego jest taki niezbyt rozgarnięty? W sensie, jeśli faktycznie wiedział, że dziecko gdy dorośnie to go zabije, to czemu nie postarał się bardziej niż wysłanie przypadkowego handlarza z misją dzieciobójstwa? Ok, sam nie mogł wejść do domu, bo posągi, nie mógł zabić, bo amulet. Ale mógł chociaż siedzieć pod domem i pilnować, żeby Seung-uku wypełnił zadanie. Albo nie kazać mu zabić dziecka, tylko przynieść jego amulet, sam by zabił. A jak już Seung-uku jednak zawiódl, no to powinien jakieś inne próby podejmować, a potem dopiero się zająć zabiciem handlarza. No halo, są priorytety.
Herszt bandytów. Trochę niezgrywa mi się wiek tej postaci. W ogóle trochę pogubiłem się w czasie, bo nie bardzo zaznaczasz jego upływ. W każdym razie herszt powinien być praktycznie w wieku córki Seung-uku. Z opisu nie wynika, że jest jakimś młodzikiem. Córka bohatera nie powinna być już dawno hajtnięta? :D
To już na siłę trochę, ale myślę, że przydałoby się dodać jakiś krótki fragment we wstępie, w którym wioska jest atakowana. Albo przez bandytów, albo może przez ducha tygrysa? Wtedy z jednej strony robienie pułapki miałoby więcej sensu, z drugiej miałbyś ładną klamrę opowieści. Ale to już mocne wtrącanie się w twój tekst, więc tak tylko sobie piszę.
Seung-uk bez wahania sięgnął po małą szkatułkę koreańskich monet i położył ją przed hersztem
Wiemy, że akcja dzieje się w Korei, nie ma sensu zaznaczać, że to były koreańskie monety. To miałoby sens tylko wtedy, gdyby akcja działa się w innym miejscu i chciałbyś podkreślić zagraniczne pochodzenie monet.
Kliknąłbym, ale już dawno nie trzeba :D
Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.
Widząc Koreę, trochę bałem się tego opowiadania. Spodziewałem się trudnych do ogarnięcia imion, których nie będę potrafił rozróżnić i które zabiją całą przyjemność z lektury.
Teraz już wiem, że trzeba bardziej ufać autorom. :)
Opowiadanie od A do Z. Była ciekawa historia, był kapitalny klimat. Zostawiasz pewne pole do interpretacji. Ja akurat z tych, co to lubią mieć wszystko podane na tacy, więc… wygrzebałem sobie interpretacje z komentarzy innych. :)
Czyta się bardzo dobrze. Klimat robi swoją robotę.
Naprawdę świetnie napisane opowiadanie.
Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków
Draconis, ciekawa interpretacja. Dziękuję za miłe słowa i cieszę się, że tekst się spodobał : ).
Arnubis, jeśli chodzi o słabe punkty w logice tygrysa, jak najbardziej się zgadzam. Gdybym zaczynał tę historię od początku, z pewnością drobiazgowo bym to sobie rozpisał i przeanalizował. Ale wiesz, we Władcy Pierścieni też mogli polecieć na orłach ;D. Herszt siłą rzeczy jest młodszy od głównego bohatera, a ja rzeczywiście nie uwypukliłem tego w żaden sposób w opisie.
CM, dzięki!
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Dobra baśń :) Klimat pierwsza klasa, postać bohatera wyraźna. Wielki plus za imiona, które łatwo wpadają w pamięć i nie powodują zagubienia.
Trochę zastanawia mnie pierwsza scena. Postać szamana przewija się przez cały tekst, ale poza celami klimatycznymi nie widzę jej jakiegoś mocnego zaczepienia w historii. Właśnie przez tę pierwszą scenę, której sens niestety z lekka mi umyka.
Sama konstrukcja i akcja w porządku. Poza tym prologiem nic nie zwróciło mej uwagi, a napięcie wygenerowane od spotkania z tygrysem (który najbardziej mi zapadł w pamięć) utrzymało się do końca.
Podsumowując: dobry koncert fajerwerków.
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
Mnie również się podobało :) Wybrałeś bardzo ciekawe miejsce jak i czas akcji.
Troszkę szkoda, że postawiłeś głównie na klimat i nie dopracowałeś tego splotu wydarzeń, że nie domknąłeś skrupulatnie opowieści i sugerowanych sensów i wątków. Początek obiecywał porządnie ułożoną w czasie i sensownie rozplanowaną, a przy tym dobrze zaplątaną historię w stylu dalekowschodniej baśni (tak, jak je sobie ogólnie wyobrażam).
Moje myśli i wrażenia podczas lektury było nieco zbliżone do interpretacji Draconisa. Ludzie jako marionetki w rękach bóstw i demonów, którzy wysługują się nimi na Ziemi. Pułapka zastawiona w przeszłości z myślą o przyszłych wydarzeniach, przez Szamana, który wie więcej, zna przyszłość i bierze udział w tej grze sił nadprzyrodzonych (a może jest po prostu Tygrysem w ludzkiej postaci?). I sam jest graczem w tej grze? Przecież ostrzegając, że bohater obawia się nie tego, którego powinien, zdradza nam prawdziwe oblicze Tygrysa i sens wydarzeń. Niewinne dziecko nie jest takie niewinne, bo wyrośnie na postać Złego. Straszny Tygrys okazuje się tym dobrym, który chce powstrzymać Złego przed późniejszymi czynami. Ale wszystko to względne, bo przecież dziecko zawsze będzie kojarzyło się z niewinnością i jest bezbronne. I w sumie Seung-uk nie miał przecież wyboru, nie mógł skrzywdzić bobasa w kołysce. A Tygrys doskonale wiedział, że bohater w końcu wypełni nakazaną misję, tyle że dopiero w dalekiej przyszłości. Także pułapka na bestię, od początku miała swoje przeznaczenie tak jak obecność młodego Seung-uka podczas jej budowy itd. itd.
Wszystko to sensownie się plotło i wyglądało na dobrze przemyślaną i zapętloną historię i nagle sru!. Jakiś ryk Tygrysa w jamie, w której nie powinno go być. Jakoś niezręcznie i dosyć pociesznie opisane “zagarnianie” zbójców do jamy. Jakieś pręgowane futro na herszcie bandy, które sugeruje niektórym, że Zły zabił owego Tygrysa (dla mnie to było po prostu pręgowane futro, ale Autor chyba celowo te pręgi wskazuje, czyli może Tygrys wie, że zginie, a cała ta akcja jest zaplanowaną z wyprzedzeniem zemstą na zabójcy?). Zostawiam jednak te rozważania, bo ich sednem jest fakt, że pod koniec trochę rozmyła się ta opowieść, przez co troszkę w moich oczach straciła.
Warsztatowo jest więcej niż dobrze, tekst czyta się z przyjemnością, chociaż masz twardą rękę do zdań oczyszczonych z niepotrzebnych słów. Czasem nawet jakichś słów mi w tych zdaniach aż brakowało. I na pewno dopracowałbym rytm zdań, ponieważ są w opowiadaniu fragmenty naprawdę płynne, sprawne i gładkie, ale są też takie, w których brzmienie, szyk, konstrukcja zdań wybijają z rytmu.
Nie znam wschodnich opowieści, nie czytałem żadnych baśni czy legend pochodzących z Korei. Mogę tylko powiedzieć, że na pewno czuć w Twoim opowiadaniu lekko wschodni klimat i widać próbę stylizacji na wschodnie opowieści, ale mam wrażenie, że Autor tak budował ten klimat i tak stylizował opowieść, jak ja je odebrałem podczas lektury – na czuja. W oparciu o jakieś tam wyobrażenia, odczucia, skojarzenia i ograniczone informacje. Mentalność Azjatów, zawsze będzie nam obca i niezrozumiała.
Natomiast chciałbym pochwalić tekst jako całość i przyznaję, że pomijając moje zastrzeżenia i uwagi, to naprawdę sympatyczne, dobrze napisane, wciągające i ciekawe opowiadanie. No i bardzo fajnie je zakończyłeś spinając klamrą "chłopca – przewodnika" Szamana, która podsuwa kolejne interpretacje wydarzeń.
Po przeczytaniu spalić monitor.
Klimatyczne opowiadanie, czuć ten zapach dymu, ziół i sosnowego lasu.
Historia bardzo naturalnie i starannie osadzona w realiach, niespieszne tempo sprzyja wczuwaniu się w nastrój i akcję. Szczególnie podobało mi się spotkanie Seung-uka z tygrysem i motyw z synem przemalowującym glinianego kotka. Przyjemnym smaczkiem było też nawiązywanie do przysłów. Szkoda, że postać szamana nie została mocniej wyeksponowana – ale to już nie zarzut wobec opowiadania, a wyłącznie osobiste preferencje.
À propos szamana, fabuła ładnie zatacza koło w epilogu, sugerując pewną cykliczność historii i niejako podkreślając związek z naturą.
Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle
NoWhereMan, Arya, black_cape – bardzo dziękuję!
Mr. Maras, oczywiście, że na czuja. Nie mam wątpliwości, że czytałem o Korei zdecydowanie więcej niż przeciętny Europejczyk, a mimo to jestem pewien, że ledwie się otarłem o jej interesującą kulturę.
Dużo przyjemności sprawiało mi czytanie waszych interpretacji, ale momentami miałem wrażenie, że przypisujecie mi większą inteligencję, niż powinniście ;)). Jeśli macie ochotę na prawdziwie dopracowaną, klimatyczną, dalekowschodnią opowieść na tym portalu, zdecydowanie polecam “Wszystkie klatki Bei Fenga” Małego Słowika – tekst, choć trochę trudny w odbiorze, jest naprawdę drobiazgowo przemyślany.
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Sympatyczne :)
Przynoszę radość :)
Dzięki :)
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Fajne, spodobało mi się i zostanie ze mną postać tygrysa z białą pręgą.
Ha, był dobrym, opiekuńczym bóstwem wbrew pozorom. Szkoda, że Seung-uk nie spełnił jego prośby, chociaż z drugiej strony, przecież nie mógł tego zrobić, więc jego los został przypieczętowany, a koło losu ruszyło. W zasadzie stało się to już wtedy, kiedy skrycie podążył za ojcem i był świadkiem rytuału zbudowania pułapki na jednej z dróg.
Ładnie to powiązałeś, a i cieszę się, że dałeś bohaterowi trochę lat życia, młodość, małżeństwo, dzieci.
Tygrys – świetny, stare bóstwa są takie nieprzewidywalne i lubią palić fajki, a człowiek cóż, czasem jest bardziej ślepy niż prawdziwy niewidomy. Cóż go mami? Czasem myślę, że tylko wydaje nam się, że wybieramy, decydujemy.
Dzięki za opowiadanie:)
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Dzięki za lekturę i komentarz :).
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Kraj jest, powiązania z nim średnio mocne – ta historia mogła wydarzyć się w każdym państwie, w którym żyją tygrysy i jest rolnictwo. Mam wątpliwości co do szamanizmu w Korei. Prędzej uwierzyłabym w buddyzm, konfucjanizm albo inny taoizm. Ale szamanizm połączony z ochronnymi posągami? Hmmm. Odnoszę wrażenie, że to dwa różne systemy.
Element fantastyczny mocny, bez gadającego drapieżnika nic by z tego nie wyszło.
Fabuła w porządku. Coś się dzieje, ale masz również miejsce na ładne, plastyczne opisy. Ale końcówka jakby mistyczna, nie bardzo wiem, skąd się tam nagle tygrys wziął… Gdybyś chociaż opisał, że skóra ożyła…
Wydaje mi się, że historia dość oryginalna. Pewnie duża w tym zasługa tygrysa, elementu raczej obcego w naszej kulturze. Ale motyw z ocalonym dzieckiem po latach też zacny.
Bohaterowie też dają radę. Łatwo można uwierzyć w protagonistę, który boi się tygrysa, ale może wszystko zaryzykować dla dobra córki. Zgrabnie skłaniasz do kibicowania Seungowi. To na plus.
Czy przez tyle lat (najpierw jeden chłopiec dorósł, potem drugi) maskowanie na wilczych dołach by się nie popsuło? Nie wyschłoby na wiór, wiatr by nie zwiał, deszcz nie spłukał dołów? Chyba że ktoś je ciągle konserwował, ale w takim razie pewnie okoliczni mieszkańcy by o nich wiedzieli, zbójcy też.
Wykonanie bardzo przyzwoite, acz czasem coś mi zgrzytało; „udźwiękowienie strachu” czy „ułagadza”. To może nawet nie są błędy, ale jakoś chropowato brzmią.
Babska logika rządzi!
Mam wątpliwości co do szamanizmu w Korei.
Wtrącę: był w całej Azji. W jej południowych częściach (Chiny, Korea) wysublimował w taoizm, na Syberii pozostał. Ale był.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
To ja się jeszcze wtrącę. Szamani(najczęściej szamanki) w Korei dalej są, a przynajmniej w latach osiemdziesiątych były, kiedy mój profesor, pojechał do Seulu.
Także wszystko się zgadza jeśli chodzi o ich obecność w opowiadaniu.
Ja tez wtrącę odnośnie kraju i jego “przenaszalności” wszędzie gdzie tygrysy – to opowiadanie bardzo mocno przypomina klimat baśni z regionu wschodniej i południowo-wschodniej Azji. Głównie własnie koreańskich, czy np. wietnamskich (niby Wietnam trochę dalej od Korei, ale baśnie z tamtego regionu są własnie jakoś w tę nutę). W na przykład Indiach pomimo obecności tygrysów styl tekstu mocno by nie pasował.
A kiedy z grubsza się skończył? Wydaje mi się, że szamanizm nieźle się sprawdza w plemionach łowców-zbieraczy. Przy rolnictwie już trochę gorzej. Ale nie znam się zbytnio.
Babska logika rządzi!
Powiedzmy, że europejskie wyobrażenie szamanizmu wygląda trochę inaczej od wyobrażenia azjatyckiego :-) BTW, w Syberii 100 lat temu jeszcze szamani funkcjonowali (jedno z opowiadań konkursowych zresztą do tego nawiązuje), ale wiadomo, w ZSRR trochę inaczej to wyglądało. Do kiedy w Korei nie wiem, ale przedmówcy sugerują, ze coś w temacie wiedzą.
Hm Finklo szamanizm, tam gdzie był silnie zakorzeniony, zwykle nigdy się nie kończy, po prostu, jak wszystko inne, staje się coraz bardziej komercyjny.
W Chinach niektórzy ludzie dalej chodzą to kapłanów taoistycznych/szamanów, żeby rzucić na kogoś klątwę, poronną, na przykład.
Oczywiście skala zjawiska się stopniowo zmniejsza, ale to tak jak u nas wróżki, nigdy się ich do końca nie pozbędziesz.
PS Polecam koreański thriller “The Wailing” z ważną rolą szamana właśnie.
@Finklo, i ja się dołączam do przedmówców. I był, i jest tam szamanizm.
Co więcej, i może tu Ciebie zaskoczę szamanizm zaczyna królować też w Europie.
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Przy rolnictwie już trochę gorzej. Ale nie znam się zbytnio.
Nie do końca. Shinto to czysty animizm/szamanizm – nie jestem ekspertem, ale w Europie szamanizm też trwał całkiem długo. Po prostu u nas to się nazywało baba szeptucha, nie szamanka.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Hmmm. Szeptuchę bardziej kojarzyłam z zielarką, ale możecie mieć rację.
Babska logika rządzi!
Szeptucha to kompletnie co innego…
Ten tekst dość długo przeleżał w “szufladzie”. Nie pamiętam już wszystkich źródeł, z których korzystałem, ale ten abstrakt wygląda znajomo:
“Szamanizm jest jedną z najstarszych religii i istnieje niemal na całym świecie. Koreański szamanizm wykazuje jednak pewne cechy szczególne odróżniające go od innych form tego zjawiska na świecie, gdyż jest zmonopolizowany przez kobiety (…) Koreański szamanizm nigdy nie został zaakceptowany przez klasę rządzącą jako oficjalna religia, nie był także popierany przez elitę społeczeństwa i w związku z tym musiał funkcjonować jedynie na marginesie kultury koreańskiej. Konfucjański patriarchat w czasie dynastii Joseon (1392-1897) istotnie przyczynił się do tego, że koreański szamanizm został religią kobiet. Według ideologii konfucjańskiej, w sprawach rodzinnych należy dokonywać segregacji płciowej, która została rozszerzona nawet na sferę rytuałów religijnych. Mężczyźni zaspokajali swoje potrzeby religijne praktykując konfucjanizm, ale całkowicie wykluczyli z niego kobiety. Skoro zaś kobiety zostały wykluczone z rytuałów konfucjańskich, musiały znaleźć jakąś religię dla siebie. Bogowie czczeni w koreańskim szamanizmie oraz sam rytuał szamański były bowiem traktowane przez klasę rządzącą jako trywialne, wręcz wulgarne i nadające się jedynie dla ludzi klas niższych i kobiet. Bogowie szamanizmu koreańskiego nie są istotami dostarczającymi ludziom szlachetnych ideałów lub marzeń a jedynie pomagają im w życiu codziennym chroniąc przed nieszczęściami i gwarantując szczęście. Koreański rytuał szamański składa się głównie z tańców i śpiewu. Szamani komunikują się z bogami-patronami w transie osiągniętym poprzez energiczne i energetyczne tańce. Należy jednak pamiętać, że w zdominowanym przez ideologię konfucjańską okresie panowania dynastii Joseon takie zachowanie było postrzegane jako bardzo nieodpowiednie dla mężczyzn.”*
*Kyong-geun OH, Korean Shamanism – the Religion of Women
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Cześć, Nevazie!
– początek sztywny i mało melodyjny (duże natężenie krótkich zdań); ale ładny (bardzo mi się podoba „posłuszeństwo wymogła na nich śnieżna biel jego brody, a bardziej jeszcze czerwień więzów krwi”)
– trudna do płynnego czytania melodyka tekstu
– ogromny plus za wplecenie przysłów koreańskich, dobry i solidny reseach
– duża dbałość o detale zgodne z opisywanym krajem – znów, solidny research i umiejętne pióro pisarza
– ładna historia, tygrys okazał się duchem opiekuńczym mężczyzny; wszystkie wątki splecione, nic nie zostało niedokończone i skończyłam lekturę całkowicie usatysfakcjonowana. Interesująca i na swój sposób zabawna postać tygrysa – bardzo podobała mi się dynamika między nim a głównym bohaterem
– zakończenie wydaje mi się wyrwane z innej powieści i nie pozwalające wybrzmieć historii przez zmianę przedmiotu opowieści
– u mnie było piąte miejsce – gratulacje!
Dziękuję za udział w konkursie.
www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/
Przeczytałam i muszę przyznać, że mi się podobało. Może nie do końca ogarnęłam cały zamysł fabularny, choć czytałam późno w nocy, więc może to wina zmęczenia. Niemniej wciągnęło mnie i urzekło wyraźnym azjatyckim charakterem. Dobrze udało ci się oddać klimat Dalekiego Wschodu i tamtejszej mentalności i to z pewnością jest dużym plusem tego opowiadania.
Odrobinę rozczarowało mnie jedynie zakończenie, liczyłam na nieco większą przebiegłość bohatera, ale rozumiem zamierzenie, że miał on być przedstawiony raczej jako zwykły człowiek, bez jakiegoś niesamowitego sprytu czy szczęścia.
Nie jestem z tych, co wypiszą liczne uwagi techniczne, bo też nie czuję się ekspertem, rzuciły mi się w oczy tylko dwie rzeczy:
Mały Seung-uk trzymał się tuż za plecami ojca, otoczonego przez innych męskich krewnych.
To zdanie brzmi dziwnie. To “otoczonego” mi tutaj nie pasuje. Kto był otoczony? Ojciec, syn, a może obaj? Może lepiej coś w stylu: “Mały Seung-uk trzymał się tuż za plecami ojca, stojącego w towarzystwie innych męskich krewnych.”
Oczy jego niedoszłej ofiary pozbawione były pięknego brązowego koloru, tak właściwego wszystkim mieszkańcom krainy rozciągającej się od chłodnych wód rzeki Amnok aż po górskie szczyty i wodospady wyspy Czedżu.
Tutaj (choć to nie jedyne miejsce, ale to zapamiętałam), uderzył mnie trochę przerost formy nad treścią. Mężczyzna jest przerażony sytuacją, właśnie ma zanieść dziecko do bestii i przesądzić o jego losie, tymczasem zbiera mu się na geograficzne rozważania.
Niekiedy uderzała przesadna kwiecistość języka, ale mimo wszystko czytało mi się to dobrze i z zainteresowaniem.
Pozdrawiam C.
Ładnie wymyślona baśń. Z dalekowschodnim sztafażem, ale przecież w swoim fatalizmie bardzo europejska, czy nawet grecka. Podobała mi się konstrukcja z pozornie porzuconym prologiem i spinającą wszystko klamrą.
Językowo kilka przekombinowanych zdań, np.
Zahartowani na roli i nawykli do ciężkiej pracy, nie mogli powstrzymać sarknięć z niezadowolenia przesypując twarde grudy ziemi.
Ciąłbym te nadmiarowe określenia. Podobnie rzecz się ma z porównaniami – wolę, gdy jest to kilka perełek w opowiadaniu, niż zabieg powtarzający się w kolejnych akapitach.
Zazgrzytały anachronizmy, takie jak “neurotyczny śmiech”. Z kolei “kasztanowiec chiński” trąci encyklopedią, dla Koreańczyka to chyba po prostu “kasztanowiec”. (Bo to trochę tak, jakby Reymont pisał, że “Jagna pędziła przed sobą bydło rasy czerwonej polskiej, odmiany rawickiej”). Na drugim końcu spektrum masz fajne nawiązania do geografii (”od chłodnych wód rzeki Amnok…”) – klimatyczne, ale właśnie wskazujące, że Twój narrator jest w zamyśle zatopiony w tym świecie i nie powinien używać sformułowań pełnych dystansu.
Czytając drugi akapit rozumiałem, że to ten wujek jest szamanem – że jest inaczej zorientowałem się dopiero po kolorach bród – zerknij na ten fragment.
No i finał – doceniam odwagę nie postawienia na happy end, ale pomysł z zabiciem Seung-uka implikuje konieczność wprowadzenia widmowej tygrysiej łapy do posprzątania. Osobiście po prostu z pomocą jakiejś sztuczki szamana rozgoniłbym bandę i tak już wcześniej trzymającą się tylko dzięki charyzmie przywódcy.
Aha, tytuł. Tytuł słaby jest. Za kilka tygodni nie będę pamiętał, że to to opowiadanie (wiem, wiem, trzeba było więcej warzyw jeść ;)
Dobra robota, Nevazie. Opowiadanie stoi atmosferą, takim azjatyckim folklorem, przywołał mi wspomnienie chociażby Mushishi czy Nioh. Wiem, Twoje jest koreańskie ;)
Tempo jest niespieszne, ale opowiadanie nie nudzi. Od początku budujesz zainteresowanie pułapką, a później do niej wracasz w zgrabnej klamrze. Świetna postać tygrysa, niewiele gorsza Seung-uka i Szamana.
Upakowałeś całkiem sporo treści w niewielką objętość i podlałeś to sosem z gęstego, charakterystycznego klimatu. Jeśli czegoś mi brakło, to może takiego dłuższego, wejrzenia w świat duchów i demonów. Heh, oniryzmu, na który zazwyczaj narzekam. Więcej tygrysa ;)
Z drugiej strony w ten sposób pewnie rozwodniłbyś główną fabułę opowiadanie – trudno tu o złoty środek. Wiem jedynie, że przeczytałem z dużą przyjemnością.
Przyklasnę Coboldowi w kwestii tytułu – zaiste, słaby. A jeśli nie słaby, to… nędzny :/
Tyle ode mnie.
"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."
Dziękuję za komentarze, wybaczcie przeciętny tytuł ;). Kiedy go wymyślałem, wydawał się cool.
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Kolejne kwietniowe opowiadanie, które nastrojem stoi. Inne składowe wypadają raz nieźle, raz mocno tak sobie. Moim zdaniem jest za bardzo nierówno.
Bo na przykład scena rozmowy z tygrysem – bardzo dobra. Obie postaci ciekawie skonstruowane, a dialog toczy się w interesujący sposób. Ale chwilę później mamy scenę napadu herszta, która wygląda, jakby ją ktoś wyciął z innego opowiadania. Gość wygłasza sztampowe kwestie, jest w tym bardzo nienaturalny, sztuczny wręcz i mocno kontrastowało mi to z bardziej subtelną resztą opowiadania.
Co do języka, to nie czytało mi się tego źle, ale muszę przyznać, że nie roztrząsałem też każdego zdania, bo ciekawił mnie ciąg dalszy. Potykałem się tylko czasami na dziwnych sformułowaniach, na przykład, że ktoś “uśmiechnął się neurotycznie” – na pewno dałbyś radę pokazać tę neurotyczność bez nazywania jej wprost.
Co do historii natomiast, to nie do końca wiem, co miałeś nadzieję mi opowiedzieć. Gdy dotarłem do końca, pomyślałem w pierwszej kolejności: “to już?”. Mam jakąś koncepcję interpretacji, ale może nie będę się tu uzewnętrzniać, bo może taka mętność przekazu była tutaj zamierzona. ^^
Dziękuję za lekturę.
Co do tego neurotycznego uśmiechu, dla Ciebie to słowo ma pewnie inny wydźwięk niż dla mnie, zgaduję, że osadzony w konkretniejszych, medycznych realiach. Ja lubię sobie czasem poszukać oryginalnego przymiotnika i dla mnie słowo neurotyczny brzmi równie egzotycznie i tajemniczo, co metafizyka albo kaligrafować. Czasem komentarze czytelników wskazują, że jednak za bardzo sobie folguję :).
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Eeee… Wybierasz sobie losowo jakieś trudne słowo i wstawiasz do zdania? ;-)
Babska logika rządzi!
Bez przesady ;).
Chodzi mi o to, że dla Brightside’a użycie słowa neurotyczność, to powiedzenie czegoś wprost, dla mnie to słowo nad którym muszę się chwilę zastanowić i jest mniej “wprost” niż inne słowa, którymi mógłbym ją opisać. I brzmi ciekawiej. Wkraczamy w kwestie gustów :).
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Przeczytałem
Dziękuję za lekturę.
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem