- Opowiadanie: yantri - Michałku, odejdź

Michałku, odejdź

Po­sta­cią ra­dzą­cą sobie z nową rze­czy­wi­sto­ścią jest Baron Sa­me­di.

Czas – może być teraz, może kilka lat temu, na pewno nie wcze­śniej niż w 2005 roku (po­wsta­nie YouTu­be).

Miej­sce – Zie­mia, ja­kie­kol­wiek więk­sze mia­sto z ty­po­wy­mi atrak­cja­mi.

Miało być w do­my­śle pol­skie mia­sto, choć nie jest to ni­g­dzie za­zna­czo­ne, ale kilka osób słusz­nie za­uwa­ży­ło, że ta lo­ka­li­za­cja kłóci się z tre­ścią opo­wia­da­nia, więc po pro­stu – mia­sto.

 

Chcia­ła­bym po­dzię­ko­wać moim betom za po­świę­co­ny tek­sto­wi czas i uwagi. Bez Was opo­wia­da­nie na pewno by­ło­by gor­sze. :)

 

Dzien­ni­czek zmian

26.04 – kilka dro­bia­zgów po uwa­gach Ar­nu­bi­sa.

30.04 – nie­wiel­ka zmia­na po uwa­gach Ar­nu­bi­sa i None w te­ma­cie nie­ma­te­rial­ne­go tłumu.

03.05 – po­praw­ki po uwa­gach użyt­kow­ni­ków Sta­ruch i mr.maras

12.05 – dro­bia­zgi po uwa­gach re­gu­la­to­rów

18.05 – jesz­cze kilka ty­cich po­pra­wek po uwa­gach co­bol­da

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Michałku, odejdź

Roz­sta­wi­łem fio­le­to­we świe­ce, uło­ży­łem na wcze­śniej przy­go­to­wa­nym pod­wyż­sze­niu naj­lep­sze cy­ga­ra, jakie udało mi się zdo­być, i bu­tel­kę rumu Baron Sa­me­di. Do­da­łem jesz­cze jedną, naj­droż­szą z po­bli­skie­go skle­pu mo­no­po­lo­we­go, na wy­pa­dek gdyby pierw­szy na­pi­tek oka­za­ł się ja­kimś ba­dzie­wiem. Na­la­łem moc­nej kawy do fi­li­żan­ki, obok po­sta­wi­łem ta­lerz cia­sta. Za­pa­li­łem świe­ce. Spoj­rza­łem na czar­ne­go ko­gu­ta, a ptak spoj­rzał na mnie. Cóż, tylko jeden z nas uj­dzie z tego z ży­ciem. Wzru­szy­łem ra­mio­na­mi, chwy­ci­łem drób w od­po­wied­ni spo­sób, pró­bu­jąc uło­żyć jego szyję na ka­mie­niu. Bydlę za­czę­ło się wy­krę­cać i za nic nie mo­głem uciąć mu głowy. Mę­czy­łem się tak przez ładną chwi­lę, gdy nagle do­szedł mnie chi­chot gdzieś z tyłu. Od­wró­ci­łem się po­wo­li, nie pusz­cza­jąc ko­gu­ta ani tym bar­dziej nie od­kła­da­jąc ostrza – nigdy nie wia­do­mo, kto może się po­ja­wić póź­nym wie­czo­rem na cmen­ta­rzu. Gotów do akcji obron­no-za­czep­nych spoj­rza­łem na opie­ra­ją­cą się o po­bli­skie drze­wo po­stać. Mu­rzyn. Wy­so­ki. Szczu­pły. Roz­ba­wio­ny. Za­cią­gnął się dymem z cy­ga­ra i wska­zał mój te­atrzyk jego roz­ża­rzo­nym koń­cem.

– Daruj kur­cza­ko­wi, one ostat­nio ja­kieś nie­smacz­ne się zro­bi­ły – po­wie­dział. – Czego chcesz?

Spoj­rza­łem na drób. Miał być z wol­ne­go wy­bie­gu, eko­lo­gicz­ny i takie tam, ale kto wie, czym go paśli? Może facet miał rację… Chwi­la, chwi­la, co go to wła­ści­wie ob­cho­dzi­ło?

– Idź stąd – wark­ną­łem. – Cze­kam na kogoś.

– Ja też, jakby się za­sta­no­wić. – Po­ki­wał głową. – Ale Gran Bri­jit nie lubi tu ostat­nio prze­by­wać, mówi, że rzy­gać jej się od was chce.

Coś mnie tknę­ło. Pod­nio­słem się i utkwi­łem wzrok w roz­mów­cy. Owio­nął mnie za­pach cygar i al­ko­ho­lu, gdzieś da­le­ko za­gra­ła le­d­wie sły­szal­na mu­zy­ka, a twarz przy­by­sza zdała się czasz­ką. Za­niósł się de­mo­nicz­nym śmie­chem. Po chwi­li wizja znik­nę­ła, a ja pa­trzy­łem w czar­ne oczy w przed chwi­lą jesz­cze bia­łym ob­li­czu czar­ne­go czło­wie­ka.

– Wy­du­sisz to z sie­bie? Nie mam całej nocy, ale skoro już mnie tu ścią­gną­łeś, to słu­cham. Byle szyb­ko.

 

***

 

Do­wie­dzia­łem się o nim z klipu na YouTu­be. Szu­ka­łem cze­goś, co po­zwo­li­ło­by mi ne­go­cjo­wać ze śmier­cią. Nie, nie dla sie­bie. Dla żony. Za­ła­ma­ła się po odej­ściu synka, który zgi­nął po­trą­co­ny przez sa­mo­chód trzy lata temu. Wi­dzia­ła go wszę­dzie, na ulicy, w cen­trum han­dlo­wym, nawet w domu. Żaden psy­chia­tra nie zdo­łał jej pomóc, a była chyba u ośmiu. Zna­jo­my ksiądz po­mru­ki­wał coś o nie­do­koń­czo­nych spra­wach ducha, ale jakie nie­do­koń­czo­ne spra­wy może mieć sied­mio­la­tek?

Za­czą­łem prze­ko­py­wać cze­lu­ście In­ter­ne­tu w po­szu­ki­wa­niu nawet naj­bar­dziej ab­sur­dal­ne­go roz­wią­za­nia. Wy­da­łem ma­ją­tek na wszel­kiej maści oszu­stów – bio­ener­go­te­ra­peu­tów, eg­zor­cy­stów, media i im po­dob­nych. Tak do­wie­dzia­łem się o Vodou i ro­dzi­nie Guédé – ucie­le­śnie­niu śmier­ci i płod­no­ści. Nie­ste­ty, nie byłem w sta­nie do­trzeć do ni­ko­go, kto znał­by ja­ką­kol­wiek uży­tecz­ną prak­ty­kę. Wielu ofe­ro­wa­ło spo­rzą­dze­nie la­le­czek, inni obie­cy­wa­li nawet wskrze­sze­nie dziec­ka w for­mie zom­bie. Nikt jed­nak nie chciał pod­jąć się przy­wo­ła­nia ko­go­kol­wiek z Guédé, kto mógł­by od­po­wie­dzieć na py­ta­nia o los chłop­ca, czy nawet za­ka­zać mu na­wie­dza­nia matki.

Zro­bił­bym wszyst­ko, aby unik­nąć nie­mal­że już prze­są­dzo­ne­go od­da­nia Beaty do za­kła­du za­mknię­te­go. Gdy już na po­waż­nie roz­wa­ża­łem wy­ciecz­kę na Haiti, by od­na­leźć praw­dzi­wych wy­znaw­ców kultu, na­tra­fi­łem na wy­wia­d z DJ-em Sam­mym. Przy­cią­gnął mnie głupi tytuł – "Vo­odoo DJ – kim jest Sammy?" – i jakoś obej­rza­łem ca­łość. Roz­mo­wa zo­sta­ła prze­pro­wa­dzo­na kilka lat wcze­śniej w stu­diu ja­kiejś mało zna­nej sta­cji te­le­wi­zyj­nej, ma­te­riał nie za­chwy­cał ja­ko­ścią, jed­nak wy­raź­nie przed­sta­wiał fa­ce­ta ubra­ne­go i uma­lo­wa­ne­go jak Baron Sa­me­di. Dość po­wie­dzieć, że więk­szość wy­wia­du sta­no­wił ty­po­wy mar­ke­tin­go­wy bul­l­shit, jed­nak na sam ko­niec pre­zen­ter zadał py­ta­nie, na które pod­świa­do­mie cze­ka­łem: "Jak i gdzie można cię zna­leźć?", a jego gość po­chy­lił się do ka­me­ry, uśmiech­nął zło­wro­go i po­wie­dział:

– Idź na stary cmen­tarz na roz­sta­ju dróg. Złóż ofia­rę. Może przyj­dę.

Olał­bym ten fil­mik, gdyby nie to, że wtedy, tak jak przed chwi­lą, jego twarz na mo­ment stała się czasz­ką, nie na­ma­lo­wa­ną maską, ale praw­dzi­wą wy­szcze­rzo­ną tru­pią głową. Tak, mogli ten efekt spre­pa­ro­wać, jed­nak na mnie wy­warł on nie­sa­mo­wi­te wra­że­nie. Za­czą­łem prze­ko­py­wać sieć w po­szu­ki­wa­niu in­for­ma­cji za­rów­no o Ba­ro­nie Sa­me­di, jak i DJ-u Sam­mym. Pierw­szy był łatwy do od­na­le­zie­nia, drugi już nie tak bar­dzo – do­wie­dzia­łem się tyle, że po­dró­żu­je, gra w klu­bach na całym świe­cie, nigdy nie wia­do­mo, gdzie po­ja­wi się na­stęp­nym razem, no i że jego im­pre­zy są od­lo­to­we.

Zna­la­złem stary cmen­tarz na roz­dro­żu, za­opa­trzy­łem się w nie­zbęd­ne ar­ty­ku­ły i po­sze­dłem pro­sić o prze­ko­na­nie widma Mi­cha­ła, by wresz­cie zo­sta­wiło matkę w spo­ko­ju.

 

***

 

Wy­słu­chał mnie z na­ra­sta­ją­cym znie­cier­pli­wie­niem, po­pi­ja­jąc z bu­tel­ki, którą przy­nio­słem, i ku­rząc cy­ga­ro za cy­ga­rem. Otwo­rzył drugą flasz­kę, po­cią­gnął łyk, skrzy­wił się nie­mi­ło­sier­nie i splu­nął.

– Co za gówno na­zwa­li moim imie­niem – sko­men­to­wał. Podła ja­kość nie prze­szko­dzi­ła mu jed­nak w do­pi­ciu trun­ku.

Po­ki­wał głową do mojej opo­wie­ści i swo­ich myśli, i gdy już byłem pe­wien, że za chwi­lę za­śnie z upo­je­nia al­ko­ho­lo­we­go, nagle wstał, osu­szył fi­li­żan­kę kawy, za­gryzł spo­rym ka­wał­kiem cia­sta i kazał za­cze­kać. Za­brał ło­pa­tę usta­wio­ną obok naj­bliż­sze­go świe­żo wy­ko­pa­ne­go grobu, po­spiesz­nie okle­pał jego ścia­ny i bez słowa od­szedł do po­bli­skiej szopy. Kiedy wró­cił, nie wy­glą­dał już na spo­koj­ne­go gra­ba­rza – miał na sobie czar­ny sur­dut, fio­le­to­wą ka­mi­zel­kę, cy­lin­der i laskę za­koń­czo­ną srebr­ną czasz­ką. Ma­ki­ja­żu jesz­cze nie na­ło­żył.

– Chodź ze mną – za­rzą­dził.

 

***

 

Szli­śmy uli­ca­mi mia­sta, jego brud­ny­mi za­uł­ka­mi i ja­sny­mi ale­ja­mi. Czas zda­wał się nas omi­jać. Za­trzy­ma­li­śmy się w ob­skur­nym barze, gdzie mój to­wa­rzysz za­mó­wił górę pi­kant­ne­go je­dze­nia. Od­wie­dzi­li­śmy pa­skud­ną knaj­pę, gdzie wypił rzekę al­ko­ho­lu. Za­stu­ka­li­śmy do drzwi me­li­ny, z któ­rej wy­niósł trzy litry do­mo­wej ro­bo­ty al­ko­ho­lu.

– Pra­wie jak kle­ren – sko­men­to­wał, śmie­jąc się.

Nie­zwy­kłe było to, że nikt nie pró­bo­wał go za­trzy­mać, nikt się nie dzi­wił temu, co Baron robił, a za­cze­pia­ne ko­bie­ty zda­wa­ły się być mile za­sko­czo­ne, nawet gdy uży­wał bar­dzo spro­śne­go ję­zy­ka i su­ge­styw­nych ge­stów. Ema­no­wał od niego trud­ny do uchwy­ce­nia urok, który uwo­dził ludzi na tyle sku­tecz­nie, że jego za­cho­wa­nie zda­wa­ło im się czymś po­wsze­dnim.

– Dla­cze­go je­steś tutaj i ba­wisz się w DJ-a? – za­py­ta­łem w przy­pły­wie od­wa­gi.

Od­po­wie­dział mi śmie­chem.

Za­krę­cił się w pi­ru­ecie na środ­ku ulicy, roz­kła­da­jąc ra­mio­na.

– Patrz! – wy­krzyk­nął. – Cały ten świat, od któ­re­go tak długo trzy­ma­li­śmy się z dala! Cały ten świat na wy­cią­gnię­cie ręki, z jego żar­ciem, rumem i dziw­ka­mi.

Trud­no było nie przy­znać mu racji. Na do­da­tek to ja pła­ci­łem za wszyst­ko – je­dze­nie, al­ko­hol, tytoń. Go­tów­ka zni­ka­ła z port­fe­la w eks­pre­so­wym tem­pie.

– Zban­kru­tu­jesz – stwier­dził loa, jakby czy­ta­jąc mi w my­ślach. – Ale ofia­ra przy­naj­mniej po­rząd­na – dodał na po­cie­szenie.

Wzru­szy­łem ra­mio­na­mi i z pi­jac­ką szcze­ro­ścią oznaj­mi­łem:

– A na chuj mi kasa? Przy­naj­mniej jak po­mo­żesz, to się na coś przy­da.

Po­ki­wał głową w za­my­śle­niu, a po chwi­li ru­szy­li­śmy dalej, w drogę do klubu.

Od czasu do czasu Sa­me­di kiwał na kogoś ręką, by ten do nas do­łą­czył. Nikt nie pod­cho­dził bli­sko, ale kątem oka za­uwa­ży­łem nie do końca ma­te­rial­ny tłu­mek, który po­dą­żał na­szy­mi śla­da­mi i sys­te­ma­tycz­nie rósł.

Do­tar­li­śmy do klubu znaj­du­ją­ce­go się w sta­rej hali fa­brycz­nej. Bram­ka­rze bez słowa skie­ro­wa­li nas do wej­ścia dla per­so­ne­lu. Wid­mo­wy tłum prze­nik­nął przez ścia­ny. Ochro­nia­rze i zwy­kli go­ście zda­wa­li się go nie do­strze­gać. Baron Sa­me­di sta­nął przed lu­strem w małej ła­zien­ce na za­ple­czu. Su­mien­nie na­kła­dał ma­ki­jaż z bia­łej farby. Pro­wa­dził pę­dzel do­kład­nie po za­ry­sie czasz­ki, którą wtedy wy­raź­nie wi­dzia­łem. Dwoił mi się w oczach. Się­gną­łem po kawę, by się ocu­cić, wy­pi­łem so­lid­ny łyk i pra­wie na­tych­miast po­czu­łem przy­pływ ener­gii. Baron za­chi­cho­tał.

– Do­da­ją coś do tego gówna – wy­ja­śnił. – Zaraz bę­dziesz trzeź­wy jak świ­nia. I na haju. Idź się pobaw, a ja się zajmę lanmò.

Wsze­dłem do głów­nej sali, gdzie po­przed­nik wła­śnie za­po­wie­dział DJ-a Sammy'ego i lu­dzie za­czę­li wi­wa­to­wać. Nie co dzień ba­wi­li się przy mu­zy­ce ser­wo­wa­nej przez gwiaz­dę. Baron Sa­me­di pod­szedł do kon­so­le­ty, prze­chy­lił bu­tel­kę, pierw­sze dźwię­ki prze­nik­nę­ły po­wie­trze. Tłum za­fa­lo­wał do taktu. DJ Sammy krzy­czał wraz z wo­ka­li­stą: „Magic pe­ople, vo­odoo pe­ople”!

 

***

 

Mu­zy­ka dudni w uszach, prze­ni­ka całe ciało. To już któ­ryś utwór z rzędu przy­wo­ła­ny do życia przez Ba­ro­na, a ja wciąż sły­szę otwie­ra­ją­cy jego wy­stęp numer The Pro­di­gy ("The vo­odoo, who do what you don't dare do, pe­ople?"), tłum ko­ły­sze się w ryt­mie, dawno stra­ci­łem po­czu­cie czasu i miej­sca. Po co tu je­stem? Czy on mi po­mo­że? Ni­cze­go prze­cież nie obie­cał, tylko pił i palił na mój koszt.

Mo­men­ta­mi widzę je­dy­nie Ba­ro­na, jak uśmie­cha się do mnie znad kon­so­le­ty, świat wi­ru­je, a ja już nie chcę, już mam dość. W sumie… we­zwa­łem go, czas się roz­stać, ode­słać ducha śmier­ci, tylko jak? Po­wi­nie­nem móc odejść, od­wró­cić się i znik­nąć w tłu­mie. Nie mogę, nie mogę prze­rwać transu. Nar­ko­tyk trzy­ma mnie mocno. A może to nie pro­chy? Może to magia? Ta moż­li­wość po­wo­li do mnie do­cie­ra i za­czy­nam się bać. Przy­wo­ła­łem wcie­le­nie śmier­ci. Czego ocze­ki­wa­łem?!

Strach na­ra­sta, za­mie­nia się w pa­ni­kę, ale tylko we­wnętrz­nie, moje ciało wciąż tań­czy do rytmu wy­gry­wa­ne­go przez Ba­ro­na. Tłum ro­śnie, po­ło­wa zdaje się nie­ma­te­rial­na. Baron unosi ręce w za­pra­sza­ją­cym ge­ście i tłusz­cza po­dą­ża za nim w prze­cu­dacz­nej pa­ra­dzie. Po­ru­szam się wraz z nimi. Pró­bu­ję prze­ła­mać czar. Jak?! Ode­słać go? Ale jak? Po­dob­no Vodou już nie ist­nie­je, nie ma mocy, a tym­cza­sem Baron Sa­me­di pro­wa­dzi tłum dusz z klubu w czar­ną, ro­ze­dr­ga­ną noc, pro­sto w za­świa­ty, śmie­jąc się.

 

***

 

Obu­dzi­łem się, za­sko­czo­ny, że wciąż tu je­stem. Le­ża­łem z głową na mo­gi­le Mi­cha­ła. Jak się tu zna­la­złem? Czy ta noc była tylko snem? Ale prze­cież za­czy­na­łem cały ten cyrk na zu­peł­nie innym cmen­ta­rzu.

Ro­zej­rza­łem się. Nie­da­le­ko, na na­grob­ku, sie­dział Baron, znowu wy­glą­da­ją­cy jak zwy­kły gra­barz, w ogrod­nicz­kach, ro­bo­czych bu­tach i z ło­pa­tą. Sie­dział i palił cy­ga­ro.

– Ten twój chło­pak – po­wie­dział, wska­zu­jąc grób – już dawno w Ginen. Nie chciał­by wra­cać. A twoja żonka zdro­wa.

– Zdro­wa? – za­py­ta­łem zdzi­wio­ny. – A było jej coś?

– Było – po­twier­dził. – Guz mózgu, dla­te­go ma­łe­go wi­dy­wa­ła. Ale na­pra­wi­łem.

Po­sta­ra­łem się ze­brać myśli. Kac-mor­der­ca nie po­ma­gał.

– Le­ka­rze nic nie zna­leź­li – za­prze­czy­łem. – Je­steś pe­wien?

Na mo­ment znowu uj­rza­łem czasz­kę za­miast twa­rzy. W końcu wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Twoja spra­wa, komu uwie­rzysz. Ja swoje zro­bi­łem, a ty za­pła­ci­łeś.

Wstał, wyjął zza po­mni­ka bu­tel­kę i po­cią­gnął so­lid­ny łyk. Zbie­rał się do odej­ścia.

– Cze­kaj! – za­wo­ła­łem. – Czemu kluby?

– Bo tak jest ła­twiej. – Mach­nął ręką i świe­ży grób roz­cią­gnął się w prze­strze­ni, przy­bie­ra­jąc roz­mia­ry zbio­ro­wej mo­gi­ły. – Ben­dje po­wie­rzył nam opie­kę nad wami, za­srań­ca­mi. I gdy inni mogą to ole­wać, ja nadal mam obo­wiąz­ki. A was się na­mno­ży­ło. My­ślisz, że będę dla każ­de­go grób kopał? I ce­re­mo­nii też nie od­pra­wia­cie jak na­le­ży. A, nie za­po­mi­naj­my o tym po­pie­przo­nym za­uro­cze­niu zom­bie. Na­praw­dę nie warto, ale co zro­bić? Pracę sobie uła­twiam. Or­ga­ni­zu­ję ce­re­mo­nie, zbie­ram ofia­ry, spra­szam wszyst­kie nie­daw­no zmar­łe duchy i hur­to­wo je prze­pra­wiam na drugą stro­nę. A ile za­ba­wy przy tym!

Mru­gnął i po­szedł w stro­nę szopy. Zanim się ze­bra­łem, jego już nie było.

 

***

 

Beata prze­sta­ła wi­dzieć Mi­cha­ła. Cza­sem tę­sk­ni za nim i wo­la­ła­by, by wizje wró­ci­ły, ale przez więk­szość czasu cie­szy się tym, co mamy.

Każ­de­go roku, gdy nad­cho­dzi drugi li­sto­pa­da, wy­my­kam się wie­czo­rem na cmen­tarz, za­opa­trzo­ny w cy­ga­ra, sa­mo­gon, kawę i plac­ki wę­gier­skie. Bez ko­gu­ta. Nie po­tra­fię po­wie­dzieć, co mnie tam cią­gnie, dla­cze­go znowu chcę go spo­tkać. Może to jego urok, czar, któ­re­mu ule­głem, a może czuję, że nie do końca od­wdzię­czy­łem się wcie­lo­nej śmier­ci za spo­kój i szczę­ście mojej ro­dzi­ny.

Nigdy jesz­cze nie do­cze­ka­łem się wi­zy­ty Ba­ro­na, ale nie tracę na­dziei. Na­stęp­ne­go dnia sprzą­tam puste opa­ko­wa­nia i bar­dzo, ale to bar­dzo chcę wie­rzyć, że opróż­nił je albo on, albo ktoś z jego ro­dzi­ny. Jeśli to bez­dom­ni, to im współ­czu­ję – plac­ki są tak przy­pra­wio­ne chil­i, że wręcz nie­ja­dal­ne.

Koniec

Komentarze

Ależ świet­nie mi się to czy­ta­ło! Bar­dzo fajny po­mysł, zręcz­ne po­łą­cze­nie Ba­ro­na Sa­me­die­go z klu­bo­wą kul­tu­rą, bar­dzo do­brze to wszyst­ko się zgry­wa. Przy­jem­ny, lekki i wy­lu­zo­wa­ny język spra­wia, że czyta się mi­giem. A do tego w tle, mimo wszyst­ko, po­waż­na, dra­ma­tycz­na hi­sto­ria. Cała hi­sto­ria zresz­tą zgrab­nie po­pro­wa­dzo­na i ze świet­nym za­koń­cze­niem, epi­log super. 

, i bu­tel­kę rumu Baron Sa­me­di. Do­da­łem jesz­cze jedną, naj­droż­szą z po­bli­skie­go skle­pu al­ko­ho­lo­we­go, na wy­pa­dek gdyby tamta oka­za­ła się ja­kimś ba­dzie­wiem.

Teo­re­tycz­nie wszyst­ko jest tu ok, ale jed­nak ba­dzie­wiem to ra­czej może oka­zać się rum, a nie bu­tel­ka.

Bydlę za­czę­ło się wy­krę­cać i za nic nie mo­głem po­zba­wić go głowy. Mę­czy­łem się tak przez ładną chwi­lę, gdy nagle do­szedł mnie chi­chot gdzieś z tyłu.

Czy­ta­jąc ten frag­ment wy­obra­ża­łem sobie, że koleś pi­łu­je nożem szyję kur­cza­ka, ale sobie nie radzi. A nie o to cho­dzi­ło :D 

Zna­jo­my ksiądz po­mru­ki­wał coś o nie­do­koń­czo­nych spra­wach ducha, ale jakie nie­do­koń­czo­ne spra­wy może mieć sied­mio­la­tek?

Aku­rat ksiądz to nie bar­dzo by o ta­kich spra­wach po­mru­ki­wał, bo duchy na­wie­dza­ją­ce ży­wych po śmier­ci nie bar­dzo wpi­su­ją się w chrze­ści­jań­ską wizję świa­ta. 

Vodou

Niby ok, ale jed­nak wer­sja vo­odoo jest znacz­nie bar­dziej roz­po­wszech­nio­na i przez to na­tu­ral­niej­sza.

Wielu ofe­ro­wa­ło spo­rzą­dze­nie la­le­czek, inni obie­cy­wa­li nawet wskrze­sze­nie dziec­ka w for­mie zom­bie.

Zom­bie w vo­odoo to nie są wskrze­sze­ni zmar­li. W sen­sie, to są chyba ciała zmar­łych za­miesz­ka­łe przez znie­wo­lo­ne złe duchy, a nie przez duchy sa­mych zmar­łych. Ale tak tylko sobie na­rze­kam, w tym tek­ście to i tak nie prze­szka­dza :D 

Za­stu­ka­li­śmy do drzwi me­li­ny, z któ­rej wy­niósł trzy litry do­mo­wej ro­bo­ty rumu.

Jeśli akcja jest gdzieś w Pol­sce, to mógł bim­ber wy­nieść, a nie do­mo­wy rum :D 

Od czasu do czasu Sa­me­di kiwał na kogoś ręką, by ten do nas do­łą­czył. Nikt nie pod­cho­dził bli­sko, ale kątem oka za­uwa­ży­łem tłu­mek, który po­dą­żał na­szy­mi śla­da­mi i sys­te­ma­tycz­nie rósł.

Do­tar­li­śmy do klubu znaj­du­ją­ce­go się w sta­rej hali fa­brycz­nej. Bram­ka­rze bez słowa skie­ro­wa­li nas do wej­ścia dla per­so­ne­lu. Nie­ma­te­rial­ny tłum prze­nik­nął przez ścia­ny.

W tym mo­men­cie mu­sia­łem się na tro­chę za­trzy­mać. Pro­blem jest w tym, że pi­szesz, że “Nie­ma­te­rial­ny tłum prze­nik­nął ścia­ny”, ale wcze­śniej nic nie su­ge­ru­je, że ten tłum jest nie­ma­te­rial­ny, po pro­stu pi­szesz o lu­dziach idą­cych za Sa­me­dim.

Się­gną­łem po kawę, by się ocu­cić i pra­wie na­tych­miast po­czu­łem przy­pływ ener­gii.

Fi­li­żan­ka była po­kry­ta nar­ko­ty­ka­mi? Wy­pa­da­ło­by na­pi­sać, że łyk­nął tej kawy :D 

Mu­zy­ka dudni w uszach, prze­ni­ka całe ciało…

Ro­zu­miem chyba za­mysł, dla­cze­go na­pi­sa­łaś to tak a nie ina­czej, ale nagle cały aka­pit na­pi­sa­ny w cza­sie te­raź­niej­szym, gdy resz­ta opo­wia­da­nia jest w prze­szłym, nie­zbyt mi się po­do­ba.

 

Mó­wi­łem już, że bar­dzo mi się po­do­ba­ło? Po­wiem jesz­cze raz :D

 

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

Fajne. Lubię opo­wia­da­nia, które mają swój wła­sny, kon­se­kwent­ny styl od A do Z. To się trzy­ma, jest spój­ne, nic nie zgrzy­ta. No dobra, jedna rzecz, ale to tro­che cze­pial­stwo. Mamy pol­skie imio­na bo­ha­te­rów, a dla mnie, sko­ja­rze­nio­wo, ale też kli­ma­tem, akcja się dzie­je w Sta­nach. Nowym Or­le­anie na przy­kład (nigdy tam nie byłem;). 

Baron Sa­me­di to dla mnie od lat po­stać z Grafa Zero W. Gib­so­na. I pew­nie tak już zo­sta­nie, bo mnie te jego cy­ber­pun­ko­we hi­sto­rie strasz­li­wie ja­ra­ły swego czasu. 

Ale do­brze jest przy­bli­żyć sobie tę po­stać po­ka­za­ną bli­żej “re­aliów”. 

Po­do­ba mi się, dzię­ki. Kli­kau­bym do Bi­blio­te­ki. 

Frag­ment z bety: cie­ka­wy po­mysł na hur­to­we, im­pre­zo­we za­ła­twia­nie spra­wy przez Ba­ro­na i ogła­sza­nie się przez In­ter­net. Dla mnie po­ka­zu­je to jego do­sto­so­wa­nie się do współ­cze­snych cza­sów. Roz­ba­wił mnie kur­czak i jego eko­lo­gicz­ne po­cho­dze­niesmiley.

Dodam jesz­cze, że opo­wia­da­nie czyta się szyb­ko i z za­cie­ka­wie­niem. Baron wg mnie za­ry­so­wa­ny au­ten­tycz­nie, od­da­je kli­mat No­we­go Or­le­anu.

Dzię­ku­ję, ser­decz­nie dzię­ku­ję za tak po­zy­tyw­ne pierw­sze opi­nie. Cie­szę się, że tekst się po­do­ba.

 

Nigdy nie byłam w Sta­nach. Jeśli po­stać Ba­ro­na tak wpły­nę­ła na opo­wia­da­nie, że zdaje się ono roz­gry­wać w Nowym Or­le­anie, to wi­docz­nie bo­ha­ter za­czął żyć wła­snym ży­ciem. Nie był to jed­nak za­bieg ce­lo­wy. Ot, sku­tek ubocz­ny wczu­cia się w po­stać. wink

 

Ar­nu­bi­sie, tyle kom­ple­men­tów od Cie­bie! Dzię­ku­ję za wszyst­kie słowa, tak te chwa­lą­ce tekst, jak i te wy­ty­ka­ją­ce po­tknię­cia.

Co do tych ostat­nich, to po­zwo­lę sobie od­po­wie­dzieć na nie w kilku sło­wach.

 

, i bu­tel­kę rumu Baron Sa­me­di. Do­da­łem jesz­cze jedną, naj­droż­szą z po­bli­skie­go skle­pu al­ko­ho­lo­we­go, na wy­pa­dek gdyby tamta oka­za­ła się ja­kimś ba­dzie­wiem.

Teo­re­tycz­nie wszyst­ko jest tu ok, ale jed­nak ba­dzie­wiem to ra­czej może oka­zać się rum, a nie bu­tel­ka.

Racja. Zmie­ni­łam tro­chę.

 

Bydlę za­czę­ło się wy­krę­cać i za nic nie mo­głem po­zba­wić go głowy. Mę­czy­łem się tak przez ładną chwi­lę, gdy nagle do­szedł mnie chi­chot gdzieś z tyłu.

Czy­ta­jąc ten frag­ment wy­obra­ża­łem sobie, że koleś pi­łu­je nożem szyję kur­cza­ka, ale sobie nie radzi. A nie o to cho­dzi­ło :D

Nie­złe wy­obra­że­nie. Na razie tak zo­sta­wię, po­do­ba mi się, jak ma­ka­brycz­nie można ten frag­ment od­czy­tać. :D

 

Zna­jo­my ksiądz po­mru­ki­wał coś o nie­do­koń­czo­nych spra­wach ducha, ale jakie nie­do­koń­czo­ne spra­wy może mieć sied­mio­la­tek?

Aku­rat ksiądz to nie bar­dzo by o ta­kich spra­wach po­mru­ki­wał, bo duchy na­wie­dza­ją­ce ży­wych po śmier­ci nie bar­dzo wpi­su­ją się w chrze­ści­jań­ską wizję świa­ta.

To chyba za­le­ży od księ­dza… ten był zna­jo­my, a nar­ra­tor z otwar­tym umy­słem, to może i ksiądz wy­lu­zo­wa­ny. ;)

 

Vodou

Niby ok, ale jed­nak wer­sja vo­odoo jest znacz­nie bar­dziej roz­po­wszech­nio­na i przez to na­tu­ral­niej­sza.

Bo­ha­ter po­szu­ki­wał źró­deł, robił ri­sercz, a z jego per­spek­ty­wy opo­wia­da­nie jest pi­sa­ne. Dla niego to Vodou. Tytuł wy­wia­du czy tekst utwo­ru The Pro­di­gy są zwią­za­ne z kul­tu­rą ma­so­wą, i tam wy­stę­pu­je bar­dziej roz­po­wszech­nio­na wer­sji.

 

 

Wielu ofe­ro­wa­ło spo­rzą­dze­nie la­le­czek, inni obie­cy­wa­li nawet wskrze­sze­nie dziec­ka w for­mie zom­bie.

Zom­bie w vo­odoo to nie są wskrze­sze­ni zmar­li. W sen­sie, to są chyba ciała zmar­łych za­miesz­ka­łe przez znie­wo­lo­ne złe duchy, a nie przez duchy sa­mych zmar­łych. Ale tak tylko sobie na­rze­kam, w tym tek­ście to i tak nie prze­szka­dza :D

Ład­nie wy­ła­pa­ne :) Temat zom­bie jest tro­chę ob­szer­niej­szy, ale tu cho­dzi o to, że bo­ha­ter znaj­do­wał w sieci ofer­ty niby po­waż­ne, niby pro­fe­sjo­nal­ne, ale tak na­praw­dę ob­li­czo­ne na wy­cią­gnię­cie kasy ze zde­spe­ro­wa­nych la­ików.

 

Za­stu­ka­li­śmy do drzwi me­li­ny, z któ­rej wy­niósł trzy litry do­mo­wej ro­bo­ty rumu.

Jeśli akcja jest gdzieś w Pol­sce, to mógł bim­ber wy­nieść, a nie do­mo­wy rum :D

Racja :D Zmie­ni­łam.

 

Od czasu do czasu Sa­me­di kiwał na kogoś ręką, by ten do nas do­łą­czył. Nikt nie pod­cho­dził bli­sko, ale kątem oka za­uwa­ży­łem tłu­mek, który po­dą­żał na­szy­mi śla­da­mi i sys­te­ma­tycz­nie rósł.

Do­tar­li­śmy do klubu znaj­du­ją­ce­go się w sta­rej hali fa­brycz­nej. Bram­ka­rze bez słowa skie­ro­wa­li nas do wej­ścia dla per­so­ne­lu. Nie­ma­te­rial­ny tłum prze­nik­nął przez ścia­ny.

W tym mo­men­cie mu­sia­łem się na tro­chę za­trzy­mać. Pro­blem jest w tym, że pi­szesz, że “Nie­ma­te­rial­ny tłum prze­nik­nął ścia­ny”, ale wcze­śniej nic nie su­ge­ru­je, że ten tłum jest nie­ma­te­rial­ny, po pro­stu pi­szesz o lu­dziach idą­cych za Sa­me­dim.

Hmm. Bo­ha­ter widzi ich kątem oka, będąc już pi­ja­nym.

 

Się­gną­łem po kawę, by się ocu­cić i pra­wie na­tych­miast po­czu­łem przy­pływ ener­gii.

Fi­li­żan­ka była po­kry­ta nar­ko­ty­ka­mi? Wy­pa­da­ło­by na­pi­sać, że łyk­nął tej kawy :D

Znowu racja. Po­pra­wio­ne. :D

 

Mu­zy­ka dudni w uszach, prze­ni­ka całe ciało…

Ro­zu­miem chyba za­mysł, dla­cze­go na­pi­sa­łaś to tak a nie ina­czej, ale nagle cały aka­pit na­pi­sa­ny w cza­sie te­raź­niej­szym, gdy resz­ta opo­wia­da­nia jest w prze­szłym, nie­zbyt mi się po­do­ba.

Tak mi pa­so­wa­ło. Wi­dzia­łam tę scenę oczy­ma wy­obraź­ni (nadal nie mogę się po­zbyć "Vo­odoo Pe­ople" z głowy) i była ona klu­czo­wa dla magii Ba­ro­na Sa­me­di, stąd czas te­raź­niej­szy. Jakoś tak zdał mi się le­piej pod­kre­ślać at­mos­fe­rę. Jeśli jed­nak utrud­nia to czy­ta­nie, to po­my­ślę nad zmia­ną. Po­cze­kam, zo­ba­czę, ilu oso­bom ten za­bieg za­zgrzy­ta.

 

Mó­wi­łem już, że bar­dzo mi się po­do­ba­ło? Po­wiem jesz­cze raz :D

Jesz­cze raz dzię­ku­ję. :D

Re­we­la­cja, nie mo­głem się ode­rwać. Faj­nie za­ry­so­wa­na hi­sto­ria (co nie jest łatwe w tak krót­kim tek­ście) i cał­kiem sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce za­koń­cze­nie. Na­pię­cia nie czu­łem, ale re­kom­pen­su­je to kli­mat i cie­ka­wie przed­sta­wio­na po­stać Ba­ro­na Sa­me­di.

Obu­dzi­łeś moją cie­ka­wość, będę mu­siał po­ska­kać po an­glo­ję­zycz­nych stro­nach, żeby do­wie­dzieć się o nim nieco wię­cej. 

Po­zdra­wiam i po­wo­dze­nia. 

Oo, dzię­ku­ję. :) 

Fan­ta­stycz­nie się czy­ta­ło, mimo że Baron Sa­me­di jest dla mnie po­sta­cią kom­plet­nie obcą (co szyb­ko na­pra­wię, ko­rzy­sta­jąc z lin­ków, które po­da­łaś). Opo­wia­da­nie ma nie­po­wta­rzal­ny kli­mat, fak­tycz­nie myśli bie­gną w stro­nę No­we­go Or­le­anu. Być może wy­ni­ka to z ze­sta­wie­nia mo­ty­wów o róż­nym cię­ża­rze ga­tun­ko­wym, z jed­nej stro­ny śmierć dziec­ka, z dru­giej klu­bo­wa im­pre­za. To ra­czej nie pol­skie kli­ma­ty. ;) Ry­zy­kow­ne ze­sta­wie­nie, ale efekt na­praw­dę świet­ny. :D

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Dzię­ku­ję ser­decz­nie. :)

Mia­sto nie jest na­zwa­ne, bo wła­śnie kli­mat miał być taki, na wpół re­al­ny. Jeśli się udało, to się cie­szę.

Przy­jem­na lek­tu­ra. Po­do­ba mi się roz­po­czę­cie tek­stu akcją, po któ­rej na­stę­pu­je nie­śpie­szy po­wrót i wy­ja­śnie­nia sy­tu­acji. Ścią­ga to uwagę czy­tel­ni­ka. Sceny w klu­bie ład­nie opi­sa­ne. Bar­dzo po­praw­ny ję­zy­ko­wo tekst, choć nar­ra­cja pro­sta, bez więk­szych sza­leństw i smacz­ków.

 

Hi­sto­ria na­su­wa sko­ja­rze­nia z "Smę­ta­rzem dla Zwie­żąt" i "Pięk­nym umy­słem".

 

Dziwi mnie, że akcja tek­stu dzie­je się w Pol­sce, gdy nic tu Pol­ski nie przy­po­mi­na, ani wiel­kie kluby, ani plac­ki na cmen­ta­rzach, ani sam wy­bra­ny przez cie­bie bóg. Wy­da­je mi się, że im­mer­sja w tekst by­ła­by ła­twiej­sza, gdy­byś umie­ścił akcję w kraju, w któ­rym spo­tka­nie ta­kie­go boga by­ło­by lo­gicz­niej­sze (u nas spo­dzie­wa­ła­bym się ra­czej cze­goś sło­wiań­skie­go czy ka­to­lic­kie­go).

 

No, tak czy ina­czej, je­stem usa­tys­fak­cjo­no­wa­na lek­tu­rą. Kli­kam bi­blio­te­kę.

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

Dzię­ku­ję, kam_mod smiley

 

Bar­dzo po­chleb­ne sko­ja­rze­nia, szcze­gól­nie z “Pięk­nym umy­słem”, który bar­dzo cenię.

 

Pol­ska może tu i nie pa­su­je aż tak bar­dzo. Zna­la­zła­bym pew­nie kilka spo­rych klu­bów w więk­szych mia­stach, tak samo me­li­ny i inne wy­mie­nio­ne miej­sca. Po­dob­nie jak, przy­naj­mniej po­da­ją­cych się za ta­ko­wych, “wy­znaw­ców” vo­odoo w świat­ku ezo­te­rycz­nym. Plac­ki to już na­by­ta wie­dza bo­ha­te­ra.

Skoro jed­nak kilka osób za­uwa­ży­ło, że miej­sce wy­glą­da ra­czej na Nowy Or­le­an czy inne po­dob­ne, to nie będę lo­ka­li­za­cji na­rzu­cać, szcze­gól­nie że po­da­łam ją tylko jako do­myśl­ną w opi­sie, w samym tek­ście nic na ten temat nie ma.

 

Jesz­cze raz dzię­ku­ję, także za bi­blio­te­kę, i cie­szę się, że się po­do­ba­ło. smiley

W tym opo­wia­da­niu nie po­do­ba mi się tylko jedna rzecz. Tytuł. Su­ge­ru­je tekst zde­cy­do­wa­nie bar­dziej sen­ty­men­tal­ny, smut­niej­szy niż ten, z któ­rym rze­czy­wi­ście mamy do czy­nie­nia. 

 

Poza tym, jest na­praw­dę do­brze. Czyta się gład­ko, hi­sto­ria jest spój­na, ma nawet nie­du­ży twist pod ko­niec. Czuć tu ce­lo­wość i to mi się po­do­ba. Na po­zio­mie emo­cjo­nal­nym od­wa­li­łeś kawał do­brej ro­bo­ty. Ten tekst się po pro­stu czuje. Pod­czas lek­tu­ry mia­łem wra­że­nie, że pod sto­pa­mi dud­nią mi basy (a może bębny?), a po­wie­trzu unosi się ty­to­nio­wy dym. 

Kre­acja po­sta­ci jest po­rząd­na. Nie po­wa­la, nie za­chwy­ca, ale też nie wy­bi­ja z rytmu, nie prze­szka­dza. W takim opo­wia­da­niu to wy­star­czy.

Z na­tu­ry je­stem ma­rud­ny, ale tu po pro­stu nie mam ocho­ty się cze­piać. To po pro­stu bar­dzo dobry tekst.

 

No, może ma­lut­ki czep (tak dla pod­trzy­ma­nia re­pu­ta­cji) – rów­nież po­tkną­łem się na tym nie­ocze­ki­wa­nie nie­ma­te­rial­nym tłu­mie.

Dzię­ku­ję, None.

 

Cie­szy mnie to, że nie masz ocho­ty się cze­piać. Nie na­bie­raj jej, ok? wink

 

Co do ty­tu­łu – mia­łam z nim pro­blem, z po­cząt­ku brzmiał “DJ Sammy”, ale jesz­cze bar­dziej nie pa­so­wał mi do kli­ma­tu hi­sto­rii. “Mi­chał­ku, odejdź” w za­mie­rze­niu miało mieć ton ro­dzi­ca od­sy­ła­ją­ce­go na­tręt­ne dziec­ko, ale może być od­czy­ta­ny bar­dziej po­waż­nie. I wtedy, masz rację, wpły­wa na ocze­ki­wa­nia co do na­stro­ju tek­stu.

 

Chyba bę­dzie trze­ba po­pra­co­wać nad tym (nie­ma­te­rial­nym) tłu­mem. indecision

Dzie­ku­ję za uwagi i dobre słowa.

Dobre :)!

Czyta się samo. Na­pi­sa­ne bar­dzo po­rząd­nie (pra­wie, ale o tym za chwi­lę). I po­mysł cie­ka­wy, i sce­ne­ria, i bo­ha­te­ro­wie. No dobre to po pro­stu.

Do­dat­ko­wy plu­sik za Pro­di­gy :).

A co do cze­pial­stwa:

– “na wcze­śniej przy­go­to­wa­nym pod­nie­sie­niu” – chyba pod­wyż­sze­niu? pod­nie­sie­nie to jed­nak cał­kiem co in­ne­go – https://sjp.pwn.pl/sjp/podniesienie;2502455.html ;

– “z po­bli­skie­go skle­pu al­ko­ho­lo­we­go” – kur­cze, u nas się mówi “mo­no­po­lo­wy”, ale jak w USA, to nie wiem;

– “pró­bu­jąc uło­żyć szyję na ka­mie­niu” – to za­brzmia­ło mi tak, jakby nar­ra­tor kładł tę głowę;

– “tym bar­dziej nie od­kła­da­jąc ostrza” – a skąd­żeż to ostrze się wzię­ło? przed chwi­lą gość za­pa­lał świe­ce;

– “wska­zał mój te­atrzyk roz­ża­rzo­nym koń­cem” – a to znowu brzmi, jakby Baron miał, hm, roz­ża­rzo­ny ko­niec ;).

 

Abs­tra­hu­jąc od mo­je­go cze­pial­stwa – bar­dzo dobry tekst, który wy­eks­pe­dio­wa­łem tam, gdzie jego miej­sce ;P.

Pierw­sze prawo Sta­ru­cha - li­te­rów­ki w cu­dzych tek­stach są oczo­bi­ją­ce, we wła­snych - nie­do­strze­gal­ne.

Jak widać, dałem klika do bi­blio­te­ki, co wy­raź­nie su­ge­ru­je, że je­stem w sumie za­do­wo­lo­ny z lek­tu­ry.

Tek­sty z kon­kur­su, w któ­rym sam biorę udział, pla­no­wa­łem ko­men­to­wać po ter­mi­nie zgło­szeń, ale obo­wiąz­ki dy­żur­ne­go sta­wiam wyżej niż pry­wat­ne wi­dzi­mi­się ;)

Przede wszyst­kim, do­brze się czyta to opo­wia­da­nie. Mia­łaś na warsz­ta­cie prze­my­śla­ną, za­pla­no­wa­ną, kon­kret­ną, za­mknię­tą i do­brze roz­ło­żo­ną na sceny opo­wieść (opo­wiast­kę?). I to widać i czuć. Tek­stu i scen jest aku­rat tyle ile trze­ba. Na po­czą­tek po­chwa­lę zatem po­rząd­ną kon­struk­cję. Warsz­tat od stro­ny tech­nicz­nej też cał­kiem, cał­kiem. Zda­nia cza­sem za­chro­bo­czą, ale ogól­nie widać cał­kiem nie­złe pióro. Od wy­ty­ka­nia ba­bo­li są inni, więc pro­szę tylko, żebyś wzię­ła sobie do serca ich uwagi.

Lek­tu­rę na pewno uła­twia i uprzy­jem­nia "lu­zac­ki" styl opo­wie­ści i dosyć "lu­zac­ka" treść. Za to, że udało się Tobie nadać taki kli­mat hi­sto­rii, w któ­rej tle mamy prze­cież śmierć dziec­ka i roz­pacz matki, też spory plus. Nic tu nie fał­szu­je, nic nie obu­rza w wy­mo­wie opo­wia­da­nia, po­mi­mo tej dys­har­mo­nii. Lekki humor też pa­su­je do ca­ło­ści.

Sam Baron od po­cząt­ku wzbu­dza sym­pa­tię, a to, w jaki spo­sób mówi, za­cho­wu­je się i jak dzia­ła, zaraz pod­su­wa pod oczy obraz wiel­kie­go, wy­lu­zo­wa­ne­go Mu… zna­czy się Afro­ame­ry­ka­ni­na. Czyli kre­acja naj­waż­niej­szej po­sta­ci też na plus. Ostat­ni dodam za sam po­mysł, i cho­ciaż nie jest on z ga­tun­ku tych zwa­la­ją­cych z nóg, to jed­nak ca­łość gra i pa­su­je na kilku płasz­czy­znach.

 

Kilka uwag:

 

Co to jest kle­ren w zda­niu:

– Pra­wie jak kle­ren – sko­men­to­wał, śmie­jąc się.

 

Jakie ścia­ny grobu i po co je okle­py­wał w zda­niu:

 

Za­brał ło­pa­tę usta­wio­ną obok naj­bliż­sze­go grobu, po­spiesz­nie okle­pał jego ścia­ny i bez słowa od­szedł do po­bli­skiej szopy.

 

Co to za dziw­ny szyk w dru­gim zda­niu po­niż­szej wy­po­wie­dzi?

 

A na chuj mi kasa? Przy­naj­mniej jak po­mo­żesz, to się na coś przy­da.

 

Po­wo­dze­nia w kon­kur­sie.

 

Ps. Aha. Za­po­mnia­łem. Lekko mi fał­szo­wa­ły te zmia­ny czasu nar­ra­cji. Nie tylko w sce­nie klu­bo­wej, bo po­ja­wi­ły się też gdzieś w in­nych miej­scach.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Dzię­ku­ję, Sta­ru­chu, za ko­men­ta­rze i za klika. :)

Cie­szę się, że się po­do­ba­ło.

 

A co do cze­pial­stwa…

 

– “na wcze­śniej przy­go­to­wa­nym pod­nie­sie­niu” – chyba pod­wyż­sze­niu? pod­nie­sie­nie to jed­nak cał­kiem co in­ne­go – https://sjp.pwn.pl/sjp/podniesienie;2502455.html ;

Racja.

 

– “z po­bli­skie­go skle­pu al­ko­ho­lo­we­go” – kur­cze, u nas się mówi “mo­no­po­lo­wy”, ale jak w USA, to nie wiem;

Też nie wiem, ale wła­śnie tego słowa mi bra­ko­wa­ło. Czu­łam, że coś jest nie tak, tylko nie mo­głam uchwy­cić co. Dzię­ku­ję. :)

 

– “pró­bu­jąc uło­żyć szyję na ka­mie­niu” – to za­brzmia­ło mi tak, jakby nar­ra­tor kładł tę głowę;

Racja.

 

– “tym bar­dziej nie od­kła­da­jąc ostrza” – a skąd­żeż to ostrze się wzię­ło? przed chwi­lą gość za­pa­lał świe­ce;

Zmie­ni­łam wcze­śniej w tek­ście na “Bydlę za­czę­ło się wy­krę­cać i za nic nie mo­głem uciąć mu głowy.”, żeby to ostrze choć do­myśl­nie się po­ja­wi­ło. Dla mnie było oczy­wi­ste, ale prze­czy­ta­łam jesz­cze raz i rze­czy­wi­ście nic w tek­ście nie wska­zy­wa­ło, jak on chciał się tej głowy ko­gu­ta po­zbyć.

 

– “wska­zał mój te­atrzyk roz­ża­rzo­nym koń­cem” – a to znowu brzmi, jakby Baron miał, hm, roz­ża­rzo­ny ko­niec ;).

Do­da­łam jego, żeby się od­no­si­ło do cy­ga­ra. Może wy­star­czy, choć muszę przy­znać, że Twoja wizja ja­wi­ła się dość atrak­cyj­ną. :D ;)

 

Ps. Cze­pia­nie jest dobre, cze­pia­nie spra­wia, że za­uwa­żam w tek­ście błędy i nie­ja­sno­ści, które wcze­śniej mi umknę­ły.

Cze­pia­nie jest dobre

No nie wiem. Ja oso­bi­ście je­stem wtedy zły, że ba­bol­ków nie za­uwa­ży­łem ;P. Ale póź­niej mi prze­cho­dzi :D.

W każ­dym razie – teraz czuję się za­do­wo­lo­ny, że mo­głem być po­moc­ny.

Pierw­sze prawo Sta­ru­cha - li­te­rów­ki w cu­dzych tek­stach są oczo­bi­ją­ce, we wła­snych - nie­do­strze­gal­ne.

Mr.maras, dzię­ku­ję za bar­dzo przy­chyl­ny ko­men­tarz, i za klika do bi­blio­te­ki. :)

 

Od wy­ty­ka­nia ba­bo­li są inni, więc pro­szę tylko, żebyś wzię­ła sobie do serca ich uwagi.

Biorę, na­praw­dę biorę sobie ich uwagi do serca. Każdą po­nad­to ana­li­zu­ję i nawet, jeśli się z nią nie zga­dzam, to sta­ram się za­pa­mię­tać, co czy­tel­ni­kom się po­do­ba, co nie, co im w tek­ście zgrzy­ta. Tak na przy­szłość.

 

Co to jest kle­ren w zda­niu:

– Pra­wie jak kle­ren – sko­men­to­wał, śmie­jąc się.

“Bawon Samdi is no­to­rio­us for his for­mi­da­ble ap­pe­ti­te. He even makes his own li­qu­or: raw kle­ren, a form of cheap rum, ste­eped in 21 hot pep­pers, which ren­ders it so spicy that no other lwa can bear to drink it.”

Za https://www.britannica.com/topic/Bawon-Samdi

Kle­ren to ro­dzaj ta­nie­go rumu, wy­twa­rza­ne­go przez Ba­ro­na.

 

Jakie ścia­ny grobu i po co je okle­py­wał w zda­niu:

 

Za­brał ło­pa­tę usta­wio­ną obok naj­bliż­sze­go grobu, po­spiesz­nie okle­pał jego ścia­ny i bez słowa od­szedł do po­bli­skiej szopy.

Tak mi się wy­obra­zi­ło za­koń­cze­nie wy­ko­py­wa­nia grobu – okle­pa­nie jego ścian, coby zie­mia się nie osy­py­wa­ła. Czyli koń­czył za­da­nie wcze­śniej roz­po­czę­te. Teraz to widzę. Ni­g­dzie nie wspo­mnia­łam, że to świe­żo wy­ko­pa­ny grób. Do­da­ne.

 

Co to za dziw­ny szyk w dru­gim zda­niu po­niż­szej wy­po­wie­dzi?

 

A na chuj mi kasa? Przy­naj­mniej jak po­mo­żesz, to się na coś przy­da.

Lo­gi­ka pi­ja­ne­go.

 

Ps. Aha. Za­po­mnia­łem. Lekko mi fał­szo­wa­ły te zmia­ny czasu nar­ra­cji. Nie tylko w sce­nie klu­bo­wej, bo po­ja­wi­ły się też gdzieś w in­nych miej­scach.

Wezmę pod uwagę na przy­szłość. Tu mi tak aku­rat pa­su­je.

 

Jesz­cze raz dzię­ku­ję. :)

Sta­ru­chu, mnie też to z po­cząt­ku iry­tu­je i się cza­sem nawet od głu­pich wy­zy­wam, no bo jak można kilka razy czy­tać, po­pra­wiać i oczy­wi­sto­ści prze­ga­pić?

A potem myślę, że faj­nie, że jest taki Sta­ruch i kilka in­nych osób, które to wy­ła­pu­ją i w miły spo­sób mi wy­ty­ka­ją. I mi prze­cho­dzi. I na­stęp­nym razem czy­tam jesz­cze do­kład­niej. A ba­bol­ki znowu, jak te cho­chli­ki, się wkra­da­ją do tek­stu. ;)

Dzię­ku­ję za pomoc. :)

Fajne, po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Prze­czy­taw­szy z ukon­ten­to­wa­niem :) Poza tym wszyst­kim, co już na­pi­sa­li po­zo­sta­li, od sie­bie dodam, że po­do­bał mi się za­bieg zmia­ny czasu nar­ra­cji we frag­men­cie, gdzie bo­ha­ter jest pod wpły­wem nar­ko­ty­ków (”A może to nie pro­chy? Może to magia?” ). Przez to od­biór im­pre­zy staje się bar­dziej do­sad­ny.

 

Kli­ma­tycz­nie nieco zbli­żo­ne do nie­któ­rych opo­wia­stek Ga­ima­na, przy­naj­mniej w moim od­czu­ciu :)

Po­zdra­wiam!

Dzię­ku­ję, Anetarya. :)

Loa i klub w cał­kiem zgrab­nym po­łą­cze­niu. Fa­bu­ła pro­sta, ale na­kre­ślo­na po­stać Ba­ro­na urze­ka po­glą­da­mi oraz prag­ma­ty­zmem. Ge­ne­ral­nie to opo­wieść o nim i jak na tak krót­ki tekst, wy­cho­dzi nad zwy­czaj nie­źle.

Pod­su­mo­wu­jąc: krót­ki, ale skon­cen­tro­wa­ny na głów­nym ele­men­cie kon­cert fa­jer­wer­ków. Do­brze na­kre­ślo­na po­stać głów­na, z faj­nym po­my­słem na wkrę­ce­nie współ­cze­sno­ści.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Czuję się za­szczy­co­na Twoim ko­men­ta­rzem, No­Whe­re­Man.

Dzię­ku­ję. blush

Miło tu wi­dzieć ju­ror­kę. smiley

Przy­by­wam z nieco spóź­nio­nym ko­men­ta­rzem z bety:

Cie­ka­wy wybór po­sta­ci – dla mnie było to pierw­sze spo­tka­nie z Ba­ro­nem Sa­me­di, ale bar­dzo sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce, bo stwo­rzy­łaś wy­ra­zi­stą kre­ację. Uśmia­łam się z tego zbio­ro­we­go prze­pra­wia­nia dusz na drugą stro­nę. ;)

Samo opo­wia­da­nie ma przy­jem­ny kli­mat czar­nej ko­me­dii i przej­rzy­ście po­pro­wa­dzo­ną fa­bu­łę. Świet­nie się czyta.

I ten epi­log też ładny, jak roz­wie­wa­ją­cy się dym.

Rem­plis ton cœur d'un vin re­bel­le et à de­ma­in, ami fidèle

Spodo­ba­ło mi się. Bo choć bo­ha­ter prze­ży­wa po­dwój­ny dra­mat ro­dzin­ny, to rzecz zo­sta­ła opo­wie­dzia­na nie­zwy­kle lekko, miej­sca­mi za­baw­nie, bez zbęd­ne­go wzbu­dza­nia współ­czu­cia.

A Baron Sa­me­di, no cóż, Baron jest po pro­stu bar­dzo fajny! ;D

 

Po­ki­wał głową do mojej opo­wie­ści i swo­ich myśli… –> W jaki spo­sób można po­ki­wać głową do opo­wie­ści i myśli?

 

Się­gną­łem po kawę, by się ocu­cić, wy­pi­łem so­lid­ne­go łyka… –> …wy­pi­łem so­lid­ny łyk

 

Wy­sze­dłem do głów­nej sali… –> Ra­czej: W­sze­dłem do głów­nej sali… Lub: Wy­sze­dłem z głów­nej sali

 

Nie co dzień ba­wi­li się przy mu­zy­ce ser­wo­wa­nej przez gwiaz­dę. –> Mu­zy­ki się nie ser­wu­je.

 

Wstał, wyjął zza po­mni­ka bu­tel­kę i po­cią­gnął so­lid­ne­go łyka. –> …i po­cią­gnął so­lid­ny łyk.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Czwar­te opo­wia­da­nie w tym kon­kur­sie, które prze­czy­ta­łem i w końcu po­czu­łem ten dresz­czyk. To jest to co wcią­ga czy­tel­ni­ka. Cie­ka­wa hi­sto­ria z ta­jem­ni­czo­ścią i mro­kiem w tle a na końcu mrok się roz­wie­wa i na niebo wy­cho­dzi słoń­ce. Bar­dzo dobre. Po­stać Ba­ro­na Sa­me­di ide­al­nie na­kre­ślo­na, od­zwier­cie­dla jego pier­wot­ny cha­rak­ter ukształ­to­wa­ny cza­sa­mi w ja­kich się znaj­du­je­my, nad­gry­zio­na zębem czasu. 

Dzię­ku­ję, black_ca­pe, za opi­nię i przede wszyst­kim za be­to­wa­nie. smiley

To­masz R.Czarny, cie­szę się, że aż tak się po­do­ba­ło. smiley

re­gu­la­to­rzy, dzię­ku­ję za po­zy­tyw­ną opi­nię, uwagi i su­ge­stie po­pra­wek, z któ­rych jak naj­chęt­niej sko­rzy­stam. smiley Nie­któ­re już wpro­wa­dzi­łam, nad nie­któ­ry­mi muszę po­my­śleć.

Bar­dzo pro­szę, Yan­tri, i PSNP. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Po­tkną­łem się na tym aka­pi­cie:

Owio­nął mnie za­pach cygar i al­ko­ho­lu, gdzieś da­le­ko za­gra­ła le­d­wie sły­szal­na mu­zy­ka, a twarz przy­by­sza zdała się czasz­ką. Za­no­sił się de­mo­nicz­nym śmie­chem. Po chwi­li wizja znik­nę­ła,

Je­że­li trwa­ło to tylko przez chwi­lę, bar­dzie pa­so­wa­ło­by kon­se­kwent­ne trzy­ma­nie się formy do­ko­na­nej, czyli “za­niósł się”.

a ja pa­trzy­łem w czar­ne oczy w przed chwi­lą jesz­cze bia­łym ob­li­czu czar­ne­go czło­wie­ka.

a tu jest tro­chę za­gma­twa­ne, długa kon­struk­cja, bez prze­cin­ków, z dwoma “w”.

 

A poza tym cał­kiem, cał­kiem.

Frag­ment w cza­sie te­raź­niej­szym razi na pierw­szy rzut oka, po chwi­li za­sta­no­wie­nia ku­pu­ję jed­nak ten za­bieg. Do Cie­bie na­le­ży de­cy­zja, czy chcesz, żeby czy­tel­nik tak re­ago­wał, czy żeby lek­tu­ra zy­ska­ła na płyn­no­ści.

A do Ba­ro­na Sa­me­di mam sła­bość, o czym mam na­dzie­ję Was nie­ba­wem prze­ko­nać ;)

 

Dzie­ku­ję za uwagi, co­bol­dzie.

Co do formy do­ko­na­nej, to masz zu­peł­ną rację, jakoś mi ten cza­sow­nik umknął. Po­pra­wi­łam. Dzię­ku­ję.

a ja pa­trzy­łem w czar­ne oczy w przed chwi­lą jesz­cze bia­łym ob­li­czu czar­ne­go czło­wie­ka.

a tu jest tro­chę za­gma­twa­ne, długa kon­struk­cja, bez prze­cin­ków, z dwoma “w”.

 

Przy­zna­ję, że kon­struk­cja do naj­szczę­śliw­szych nie na­le­ży, na­to­miast od­da­je to, co “wi­dzia­łam” pi­sząc tę scenę. Utknę­łam z nią i nie za bar­dzo wiem, jak zmie­nić. Wszel­kie po­my­sły i pod­po­wie­dzi mile wi­dzia­ne. :)

 

Czas te­raź­niej­szy zo­sta­je. Nie wszyst­kich razi, a skoro “ku­pu­jesz ten za­bieg”, to i naj­gor­szym wy­bo­rem nie jest. Spró­bo­wa­łam prze­pi­sać te frag­men­ty w cza­sie prze­szłym i nie miały już po­żą­da­ne­go wy­dźwię­ku, przy­naj­mniej nie dla mnie. Biorę uwagi na ten temat za wska­zów­ki, że taki za­bieg jest czymś, nad czym muszę jesz­cze po­pra­co­wać, by wpla­tać go w tekst bar­dziej płyn­nie wła­śnie.

 

Z cie­ka­wo­ścią prze­czy­tam Twoje opo­wia­da­nie z Ba­ro­nem Sa­me­di. :)

http://altronapoleone.home.blog

Miło wi­dzieć ju­ror­kę. :)

Po­do­ba mi się zmien­ny na­strój aka­pi­tów. Scena przy­wo­ły­wa­nia ba­ro­na jest lekko hu­mo­ry­stycz­na, potem się robi smut­no, sur­re­ali­stycz­nie, a na końcu happy end, i to wszyst­ko współ­gra ze sobą. Zna­cze­nie ta­kich słów jak “Lanmó” czy “Ginen” można wy­wnio­sko­wać z kon­tek­stu, a do­da­ją faj­ne­go kli­ma­tu, widać, że od­ro­bi­łaś lek­cje przed pi­sa­niem. 

Że tak za­cy­tu­ję kla­sy­ka: “Fajne, po­do­ba­ło mi się”.

Dzię­ku­ję, woj­ta­sie.

Sta­ra­łam się wpleść kilka okre­śleń spe­cy­ficz­nych dla vo­odoo wła­snie dla kli­ma­tu, ale tak, żeby dało się wy­wnio­sko­wać lub do­my­ślić i żeby nie zmu­sza­ły czy­tel­ni­ka do prze­ry­wa­nia lek­tu­ry i szu­ka­nia w go­oglu. Cie­szę się, że mi się udało. I że się po­do­ba. :)

Fajna, in­te­re­su­ją­ca hi­sto­ria. Po­do­ba mi się, w jaki spo­sób Baron pełni swoje zwy­cza­jo­we funk­cje. Jakoś to współ­cze­sne wcie­le­nie wy­da­je się do niego pa­so­wać.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Dzię­ku­ję, Fin­klo.

Jeśli się nie mylę, to kult vo­odoo nadal funk­cjo­nu­je, a loa są po­strze­ga­ne jako wciąż żywe, więc nigdy nie wia­do­mo, co Baron teraz po­ra­bia. ;)

Z tymi nie­śmier­tel­ny­mi to czło­wiek nie zna dnia ani go­dzi­ny… ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

O, do­kład­nie tak. :-)

Bar­dzo fajne, nie­oczy­wi­ste (nawet po­zor­nie nie­pa­su­ją­ce) ze­sta­wie­nie mo­ty­wów po­waż­nych i smut­nych (śmierć, za­ła­ma­nie) z ta­ki­mi lek­ki­mi ele­men­ta­mi im­pre­zo­wy­mi. Baron Sa­me­di przed­sta­wio­ny bar­dzo wy­ra­zi­ście, cha­rak­te­ry­stycz­nie, a także (uwaga, bę­dzie dziw­nie) w tej swo­jej bo­sko­ści jakoś tak sym­pa­tycz­nie ludz­ki.

Język do­bra­ny w tak fajny spo­sób, że z jed­nej stro­ny te smut­ne zda­rze­nia po­zo­sta­ją w świa­do­mo­ści czy­tel­ni­ka, z dru­giej nie wy­wo­łu­ją ta­kie­go “pu­ste­go” żalu, o tyle w tym przy­pad­ku bez­ce­lo­we­go, że jed­nak tekst służy w pe­wien spo­sób (choć, ma się ro­zu­mieć, nie tylko) przed­sta­wie­niu Ba­ro­na Sa­me­die­go i jego po­czy­nań w rze­czy­wi­stym świe­cie.

Je­że­li cze­goś mi za­bra­kło, to chyba tylko ele­men­tu, który po­zwo­lił­by wy­raź­nie wy­róż­nić się temu opo­wia­da­niu spo­śród po­zo­sta­łych. Ta­kie­go, jaki można było zna­leźć u Le­ni­we­go2, czy Black_Ca­pe. Inna rzecz, że po­dob­ną uwagę można wy­sto­so­wać rów­nież i do mo­je­go tek­stu, a po­zwa­lam sobie na nią wy­łącz­nie przez wzgląd na fakt, że tutaj widzę jesz­cze pewne re­zer­wy. Tym nie mniej nie trak­tuj tego jako jakiś za­rzut, bo po­wo­ła­łem się prze­cież na tek­sty wal­czą­ce o piór­ko. Twoje opo­wia­da­nie jest bar­dzo dobre, czy­ta­ło się na­praw­dę faj­nie.

Po­zdra­wiam. :-)

Sa­mo­zwań­czy Lotny Dy­żur­ny-Par­ty­zant; Nie­ofi­cjal­ny czło­nek sto­wa­rzy­sze­nia Mal­kon­ten­tów i Hi­po­chon­dry­ków

Do­cze­ka­łam się Two­jej re­wi­zy­ty, CM. :) Cie­szę się nie­zmier­nie, także z tego, że opo­wia­da­nie Ci się po­do­ba­ło. Dzię­ku­ję za dobre słowa.

Tak na­praw­dę do­pie­ro zbie­ram do­świad­cze­nie w trud­nej sztu­ce pi­sa­nia i po­zy­tyw­ne opi­nie bar­dzo mnie pod­bu­do­wu­ją. Co do tek­stów Le­ni­we­go2 czy Black_Ca­pe, to są to maj­stersz­ty­ki, które po­dzi­wiam, i trud­no się ob­ra­żać za Twoją uwagę. Może któ­re­goś dnia uda mi się wy­ko­rzy­stać re­zer­wy i też stwo­rzyć coś war­te­go no­mi­na­cji do piór­ka. :)

Na razie cie­szę się, że lu­dziom się moje opka do­brze czyta, bo prze­cież o to cho­dzi.

Po­zdra­wiam. :-)

Do­cze­ka­łam się Two­jej re­wi­zy­ty, CM. :)

Punk­tu­al­ność to nie jest moja naj­moc­niej­sza stro­na. :-)

Z dru­giej stro­ny wolę wpaść tro­chę póź­niej i na­pi­sać choć kilka zdań, niż kle­cić krót­ki ko­men­tarz w po­śpie­chu i z ze­gar­kiem w dłoni.

Sa­mo­zwań­czy Lotny Dy­żur­ny-Par­ty­zant; Nie­ofi­cjal­ny czło­nek sto­wa­rzy­sze­nia Mal­kon­ten­tów i Hi­po­chon­dry­ków

I bar­dzo do­brze. :-)

Dodam, że warto było po­cze­kać, bo Twój ko­men­tarz jest na­praw­dę po­rząd­ny i przy­dat­ny.

 

Po­zdra­wiam. :)

Po­mysł na Ba­ro­na Sa­me­di i jego losy – zna­ko­mi­ty. Bar­dzo do­brze wpi­sa­ny za­rów­no w mit tej po­sta­ci, jak i i jej kul­tu­ro­we zna­cze­nie. Do­ce­niam smacz­ki w ro­dza­ju hu­mo­ry­stycz­ne­go mi­ni-twi­stu z ko­gu­tem. Ta idea ze sceną klu­bo­wą – zna­ko­mi­ta. Tro­chę mniej po­rwa­ła mnie fa­bu­ła – wiem, że na­zna­czy­ły­śmy mały limit, ale oso­bi­sty dra­mat bo­ha­te­ra i powód jego kon­tak­tu z Ba­ro­nem trosz­kę mało, jak dla mnie, wy­brzmie­wa i jest nieco zbyt pre­tek­sto­wy, zwłasz­cza bio­rąc pod uwagę emo­cjo­nal­ną wagę stra­ty dziec­ka. Ale ge­ne­ral­nie opo­wia­da­nie udane.

ninedin.home.blog

Mogę się pod­pi­sać pod opi­nią ni­ne­din, dodam tylko, że nie­ja­sne było dla mnie, że rzecz dzie­je się w Pol­sce – to ko­niecz­nie trze­ba pod­kre­ślić, jeśli opo­wia­da­nie trafi do an­to­lo­gii. Dla Ba­ro­na to po­win­no też być czymś za­ska­ku­ją­cym – do­da­ła­bym idą­ce­go w tym kie­run­ku dra­ma­ty­zmu sce­nie spo­tka­nia. Oraz zde­cy­do­wa­nie zmie­ni­ła­bym nutę tra­ge­dii bo­ha­te­ra – tu mo­żesz po­grać nawet na wy­so­kich emo­cjach, bo on prze­cież po­wi­nien być wy­koń­czo­ny sy­tu­acją z żoną, a za­ra­zem zła­ma­ny śmier­cią dziec­ka.

http://altronapoleone.home.blog

Ni­ne­din, Dra­ka­ino, przede wszyt­kim ser­decz­nie dzię­ku­ję za po­le­ce­nie mo­je­go opo­wia­da­nia do an­to­lo­gii, oraz za tak po­zy­tyw­ne opi­nie.

 

Jeśli cho­dzi o Pol­skę, to takie było za­ło­że­nie, ale tekst jakoś po­szedł swoją drogą i po tym, jak udało się w nim stwo­rzyć tę no­wo­or­le­ań­ską at­mos­fe­rę, zre­zy­gno­wa­łam z ja­kie­go­kol­wiek umiej­sca­wia­nia akcji. Le­piej niech kli­mat mówi sam za sie­bie.

 

Co do tra­ge­dii bo­ha­te­ra… ist­nie­ją lu­dzie, któ­rzy w ob­li­czu naj­strasz­niej­szych wy­da­rzeń od­ci­na­ją emo­cje i sku­pia­ją się na dzia­ła­niu. Oni nie są w sta­nie opi­sać tego, co się wy­da­rzy­ło ina­czej niż pro­sty­mi zda­nia­mi. To ci, co or­ga­ni­zu­ją wszyst­ko i nigdy nie pła­czą na po­grze­bach. Takim czło­wie­kiem jest oj­ciec Mi­chał­ka. On dzia­ła, szuka po­mo­cy dla żony, bo ina­czej jego świat stra­ci sens. On nawet sobie z tego nie zdaje spra­wy. I to on jest tu nar­ra­to­rem. Jak tak pa­trzę na ten tekst, to może rze­czy­wi­ście kre­acja po­sta­ci jest zbyt­nio po­zo­sta­wio­na w do­my­śle, może po­win­nam to do­kład­niej opi­sać, choć­by w jego za­cho­wa­niu i my­ślach już po roz­wią­za­niu pro­ble­mu. Przyj­rzę się temu.

 

Bar­dzo dzię­ku­ję za wszel­kie wska­zów­ki. :)

Przyj­mu­ję au­tor­skie wy­ja­śnie­nie, ale faj­nie by było, gdyby to wszyst­ko czy­tel­nik od­czy­ty­wał z tek­stu :) Jeśli pój­dzie do an­to­lo­gii, bę­dziesz miała czas po­pra­co­wać nad tym z re­dak­to­rem.

http://altronapoleone.home.blog

Masz cał­ko­wi­tą rację, po­win­no sie to zna­leźć w tek­ście. I praw­do­po­dob­nie się znaj­dzie w naj­bliż­szym cza­sie, dla no­wych czy­tel­ni­ków, i żeby mnie nie drę­czy­ło, że zo­sta­wi­łam temat w takim punk­cie. :)

Nowa Fantastyka