Rok 1093
Płonąca wioska powinna robić na Bolesławie większe wrażenie. Musiał uczciwe przyznać, że pierwsze walki podczas tej wyprawy na Morawy podnosiły mu adrenalinę w żyłach, a nawet nie walczył, zgodnie z zaleceniem ojca.
Książę siedział na młodym koniu i przyglądał się, jak wojska plądrowały budynki i rozprawiały się z niedobitkami. Z pobliskich kłębów dymu wyłoniło się trzech mężczyzn. Nie poznawał rycerza, który prowadził przed sobą zakrwawionego tubylca. Za nimi szedł Sieciech – mimo zaufania, jakim jego ojciec obdarzał palatyna, Bolesław zawsze miał gęsię skórkę, gdy na niego patrzył. Teraz też wyglądał demonicznie trzymając zakrwawiony miecz w ręce.
– Bolesławie – odezwał się Sieciech. – Czas na kolejną lekcję, zsiądź z konia.
Bolesław wykonał polecenie i stanął przed palatynem.
– Pokaż, że mieczyk przy twojej nodze nie jest jedynie dla ozdoby. Zabij wroga – Sieciech wskazał niedbale na zakrwawionego mężczyznę.
Bolesław powoli wyciągnął miecz z pochwy i staną przed mężczyzną. Więzień zaczął się szamotać, lecz rycerz mocno go trzymał. W końcu zaczął wydawać dziwny charkot.
– Nie przejmuj się książę. Obcięto mu język, aby nie przerywał lekcji. W prawdziwej walce też nie będziesz rozmawiał z wrogiem.
Miecz drżał w rękach Bolesława, gdy zbliżał się do szarpiącego się mężczyzny. Mimo to ostrze pewnym ruchem przecięło gardło wroga. Sieciech pokiwał głową z uznaniem i wrócił do płonącej wioski. Rycerz, rzuciwszy ciało pod nogi księcia, udał się w tym samym kierunku. Bolesław patrzył bezradnie, jak jego skórzane buty nasiąkają krwią zabitego.
Po zmroku w obozie wojskowym poza wesołymi rozmowami wojowników można było usłyszeć cichy płacz. Do namiotu Bolesława wszedł Romil, nauczyciel łaciny z samej Italii – jak mówił ojciec “wyprawa wyprawą, ale uczyć się trzeba”.
– Słyszałem co się stało – powiedział Romil, gdy jego rozmówca ukradkiem ocierał łzy. – To trudna, ale bardzo ważna lekcja, być może nawet ważniejsza niż nasze.
– Zabiłem bezbronnego człowieka – wyszeptał Bolesław.
– Bezbronny był tylko dlatego, że przegrał. W innym przypadku byłby śmiertelnym niebezpieczeństwem. Puszczony wolno szukałby zemsty. To było słuszne zachowanie. Na tronie często będziesz musiał zachowywać się słusznie, choć zwykle to nieprzyjemne. A teraz wracajmy do…
Romil nie dokończył, bo w pobliże namiotów Sieciecha i Bolesława wpadł posłaniec krzyczący:
– Panie, pilne wieści, uzurpator pojawił się na Śląsku!
– Jednak nie… Wyśpij się – powiedział nauczyciel. – Jak sądzę, jutro z samego rana wyruszamy.
Romil wyszedł, a Bolesław uspokojony jego słowami położył się i wkrótce zasnął. Mimo przeżyć spał spokojnie, jak powinna większość siedmiolatków.
***
Zgodnie z przeczuciem Romila wymarsz rozpoczął się następnego ranka. Przed wyruszeniem jednak Sieciech przywołał do siebie Bolesława i wytłumaczył mu obecną sytuację.
Uzurpator kształcił się do tej pory w Saksonii i miał zostać duchownym, jednak najwyraźniej zmienił zdanie. Nazywał się Zbigniew, chciał odebrać tron Bolesławowi…
I był jego starszym bratem.
Bolesław myślał, że dowie się czegoś więcej, ale najwyraźniej otaczający go ludzie albo nic nie wiedzieli, albo uznali, że młodemu następcy tronu nie należą się wyjaśnienia.
Po wielu dniach męczącej podróży w końcu połączyli się z siłami ojca. Książę polski był zadowolony z zebranej armii, szczególnie, że zdołał ją powiększyć o wojska węgierskie. Zbigniewa popierały Czechy i możni Śląscy, jednak wszyscy zdawali sobie sprawę, iż to jego ojciec ma przewagę.
Bolesław spodziewał się zobaczyć w ciągu kilku kolejnych dni wielką bitwę. Nic takiego jednak się nie stało, gdyż tydzień po połączeniu wojsk chłopiec został obudzony silną dłonią zatykającą mu usta.
– Spokojnie, książę – Bolesław usłyszał głos z silnie węgierskim akcentem. – Bądź cicho i nic ci się nie stanie.
Siedmiolatek początkowo się szarpał, ale poczuł na gardle zimną stal noża. W końcu czując groźbę śmierci pozwolił się zakneblować i związać.
***
Niewola nie była taka zła jak mogłaby się zdawać. Śląscy możni zapewnili mu całkiem sporą komnatę, której jedynym jej mankamentem były ciągle zamknięte drzwi, no i kraty w oknach. Zdaniem Bolesława była to zbytnia ostrożność, zważywszy na wysokość wieży, w której się znajdował.
Co najdziwniejsze, współtowarzyszem niedoli chłopca został jego nauczyciel. Bolesław podczas porwania widział jedynie Sieciecha. I po co ktoś miał porywać tak nieważną osobę jak nauczyciel z Italii? To pozostawało nieodgadnioną zagadką.
Niezależnie od przyczyn Bolesław nie marnował czasu w niewoli. Pożytkował ją na naukę.
- Amor patriae nostra lex – powiedział Romil siedząc na krześle obok drzwi.
– Miłość ojczyzny naszym prawem – odpowiedział książę siedząc przy stole. Często odwracał głowę w stronę okna, podziwiając błękit nieba.
– Bardzo dobrze. Bellum nec timendum, nec provocandum.
– Hmm… Nie trzeba bać się wojny, ani jej prowokować.
– Zgadzasz się z tym, książę?
– Oczywiście, że się zgadzam – powiedział Bolesław, odwracając głowę w stronę nauczyciela.
– Rozumiesz zatem, że prowokowanie wojny przez uzurpatora jest złe? – Romil uważnie przyglądał się chłopcu.
– Tak… Mój brat…
– Nie myśl tak o nim – sprzeciwił się szybko nauczyciel. – Pozostańmy przy uzurpatorze. To, że łączą was więzy krwi, nie powinno mieć żadnego znaczenia. W końcu wziął nas do niewoli. Absens carnes.
Po chwili ciszy Bolesław zrozumiał, że ostatnie zdanie było pytaniem.
– Nieobecni tracą.
– I to się właśnie dzisiaj stało. Pod twoją nieobecność, książę, twój ojciec zgodził się na warunki uzurpatora. To on zostanie następcą tronu.
Bolesław spurpurowiał na twarzy, gwałtownie wstał i podszedł do okna.
– Zapłacą mi za to! – krzyknął książę, trzymając kraty. Ręka Romila spoczęła na jego ramieniu, chłopiec nie usłyszał, kiedy do niego podszedł.
– Zapamiętaj to uczucie – powiedział nauczyciel łagodnym głosem. – Trzeba wiedzieć, że wszystko można stracić. Jeśli kiedyś staniesz przed dylematem pomyśl o tym i podejmij właściwą decyzję.
***
Lata 1095-1096
Niecałe dwa lata wystarczą, aby los odwrócił się diametralnie. Bolesław nigdy nie poznał całego planu ucieczki z niewoli oraz jaką w tym rolę odegrał Sieciech, jednak ostatecznie wszystko się powiodło i odzyskali wolność.
Gdy tylko syn szczęśliwe wrócił do ojca, Władysław Herman zwołał swoich rycerzy i ruszył na Zbigniewa. W związku z tą okolicznością Bolesław jako energiczny dziewięciolatek został giermkiem.
Chłopak myślał, że wyprawa przed pierwszą bitwą będzie nieciekawa tak jak na Morawach, jednak rycerz, u którego się szkolił, wymyślał mu co chwila jakieś nowe zajęcia. Bolesław nie wiedział, czy trafił mu się wyjątkowo pedantyczny nauczyciel, czy też wszyscy rycerze prawie codziennie ostrzą swoje miecze oraz czyszczą zbroję. Obowiązki były o tyle przydatne, że po ich spełnieniu sen ogarniał chłopaka momentalnie. Dzięki temu książę nie miał okazji rozważać okoliczności wyprawy.
Po drodze zdarzyło się kilka mniejszych potyczek, jednak bez większego zagrożenia jak i znaczenia. Nuda skończyła się nad Gopłem. Tam Bolesław zobaczył wiele tysięcy wojsk przeciwnika. Dopiero nad jeziorem nawiedziła go myśl, że być może nie są niezwyciężeni.
Po przygotowaniu swojego rycerza do walki, Bolesław pozostał na tyłach obserwując potyczkę z daleka. Książę przypuszczał, że na Morawach widział krwawe potyczki, jednak wtedy oglądał rzeź gorzej uzbrojonych tubylców z wyszkolonym wojskiem. Tym razem stanęły przed sobą dwie zdyscyplinowane armie, a to oznaczało dużo szczęku żelaza, dużo krzyków i dużo krwi wsiąkającej w ziemię.
***
Tron pozostał w stolicy, więc Władysław Herman siedział na zaimprowizowanym podwyższeniu, co miało sugerować pozycję siły. Bolesław siedział na zwykłem krześle po lewicy ojca. Po prawej stronie władcy stał Sieciech. Na przeciwko podwyższenia ustawili się co ważniejsi rycerze i możni.
Przed oblicze Władysława podprowadzono spętanego mężczyznę, a następnie puszczono, aby upadł na kolana. O ile Bolesław mógł to ocenić jego brat nie wyglądał na swoje dwadzieścia sześć lat życia. Może to wina dorastania w klasztorze – zastanawiał się chłopak.
– Witaj ojcze – powiedział cichym głosem Zbigniew.
– Co masz na swoją obronę? – spytał władczo Władysław.
– Po za tym, że jestem twoim pierworodnym? – zapytał brat Bolesława wstając. – Nie przyjechałem tu z własnej woli. Jak twój najmłodszy syn, zostałem uprowadzony. Jednak przyjąłem rolę, którą wyznaczyli mi możni. Nie sądziłem, że posuniesz się do zabijania takiej masy swoich poddanych…
– Buntownicy nie mogą liczyć na łaskę – przerwał mu Sieciech. Następnie zwrócił się do króla. – Panie co zamierzasz z nim zrobić? Zacząć planować egzekucję w stolicy, czy dokonamy tego tutaj?
Zbigniew sapną na te słowa, ale nie odezwał się. Postanowił pomimo przegranej nie tracić honoru.
Bolesław widział w oczach ojca zawahanie. Wiedział, że w tym momencie władca może podjąć kluczową decyzję, która może oznaczać śmierć uzurpatora… Jego brata.
– Ojcze, proszę – odezwał się chłopak. – To jest jednak twój syn. Na pewno uwięziony nie będzie problemem. Nie musisz go zabijać.
– Książę jeszcze nie nauczył się, że nie powinien zabierać głosu na tak ważnych spotkaniach – powiedział Sieciech. – Proszę o wybaczenie. Dopilnuję, aby nadrobił zaległości.
– Nie – odpowiedział Władysław. – Bolesław ma rację. Uwięzienie wystarczy.
Bolesław w momencie, gdy jego ojciec wypowiadał decyzję, dostrzegł Romila w tłumie przed podwyższeniem. W oczach nauczyciela zobaczył rozczarowanie.
***
Rok 1097
Romil wypomniał słabość Bolesława po roku od bitwy. Wtedy to książę Władysław za namową biskupów uwolnił swojego syna, a co gorsza przywrócił mu prawo do tronu. Na pocieszenie każdy z synów władcy dostał po połowie Polski do rządzenia jako wasale ojca.
Na podpisaniu aktu nadania zjawił się oczywiście Zbigniew. Wtedy to po raz pierwszy bracia mogli spotkać się i nie myśleć o walce. Bolesław musiał przyznać, że jego brat jest radosnym mężczyzną, czego nie można było powiedzieć o mnichu, który chodził za nim krok w krok. Kapłan miał ręce cały czas złożone, przynajmniej tak zakładał Bolesław, gdyż długie rękawy habitu nie pozwalały tego stwierdzić.
Książę przypuszczał, że po wyprawach wojennych i nadaniu mu ziemi będzie mógł zarządzać połową państwa, jednak ojciec nie pozwolił mu podejmować samodzielnych decyzji. Każda musiała być zatwierdzona przez opiekuna, z kolei opiekuna wybierał Sieciech.
***
Rok 1099
Pomimo licznych zmian Romil zawsze stał u boku Bolesława, a jego nauki nie ograniczały się jedynie do języka łacińskiego. Jednym z zajęć była też jazda konna, dlatego przejażdżka w pewien słoneczny dzień wydawała się naturalna.
Niespotykane za to było zatrzymanie się na popas na zielonej łące. Podczas postoju Bolesław zauważył dwóch zbliżających się jeźdźców. Romil nie był zdziwiony ich widokiem. Po chwili Bolesław rozpoznał, że to Zbigniew wraz ze swoim mnichem.
– To tajne spotkanie, książę – powiedział Romil. – Nie mogłem ci o tym powiedzieć wcześniej, gdyż obawiałem się szpiegów.
Minęła następna chwila i bracia stanęli na przeciw siebie. Zbigniew rzucił monetą w stronę Bolesława. Młodszy książę pewnie ją złapał.
– Widzisz czyja to moneta? – zapytał Zbigniew.
Bolesław przyjrzał się krążkowi. Wizerunek i podpis na monecie odnosił się do Sieciecha.
– Dzisiaj ruszam na wiec, na którym omówimy sprawę palatyna. Moim zdaniem nie możemy pozwolić, aby dalej działał, bo nigdy nie odda nam realnej władzy. Poprosiłem Kana żeby ustalił nasze spotkanie. Muszę wiedzieć czy jesteś po naszej stronie.
Bolesław spojrzał na swojego nauczyciela, ten jednak nie wyraził swojego zdania. Książę po chwili zastanowienia zgodził z bratem.
***
Rok 1102
Wygnanie palatyna było dla ojca Bolesława trudnym przeżyciem. Młody książę wiedział, że postąpił słusznie, jednak tego poglądu nigdy nie podzielał książę Władysław Herman. Mimo wszystko, teraz, gdy stał nad trumną swojego rodzica mógł jedynie wspominać dobre chwile.
Zbigniew pojawił się na nabożeństwie wraz ze swoim mnichem, Kanem. Jak dowiedział się od zaufanych ludzi, nikt nie wiedział kim jest mężczyzna w habicie. Niektórzy podejrzewali, że pochodzi z terenów starożytnej Galii – żadna informacja nie była istotna.
Bolesław widział smutek w oczach brata. Nie był pewien, czy dotyczy ich ojca, czy skutków jego śmierci.
***
Kraj podzielony na dwoje bez władzy zwierzchniej nie ma przyszłości. To fakt , ta wiedza płynąca z przeszłości. Tego nauczył się Bolesław od Romila.
Po śmierci Władysława Hermana kraj się rozpadł. Zbigniew co prawda przebąkiwał coś, że jest pierworodnym i do niego należy cała Polska. Bolesław jednak nie mógł się na to zgodzić.
Młodszy z braci osiągnął już wystarczający wiek, by podejmować ważne decyzje i za nic nie chciał oddać tego z powrotem.
Potyczki zaczęły się niewinnie – wyprawy wysłane na Prusy przynosiły podwójną korzyść. Po pierwsze łupy, a po drugie odwety wymierzone były w ziemie Zbigniewa.
W końcu brat zwrócił się przeciwko bratu. Wojna trwała lata jednak zwycięstwo było Bolesławowi pisane. Jedynym problemem była ucieczka Zbigniewa do Cesarstwa – starszy syn Władysława Hermana dawał idealny pretekst do wojny. Jednak wojny wygrywanej przez Bolesława.
***
Rok 1111
Bolesław lubił myśleć w swojej komnacie. Nikt nie miał prawa mu przeszkodzić. Nikt poza przyjacielem i nauczycielem. Romil stał przy oknie, gdy książę czytał list. Bolesław radził sobie z dyplomacją, choć wiedział, że jego prawdziwym żywiołem jest wojna.
– Czesi nie zrezygnują ze swoich żądań – odezwał się Romil, gdy Bolesław skończył czytać. – A w tym momencie nie możemy sobie pozwolić na dalsze prowadzenie wojny. Kraj potrzebuje odpoczynku.
– I mam sprowadzić tutaj Zbigniewa i dać mu kieszonkowe. Wiesz dobrze, że nigdy nie pogodził się ze stratą władzy.
– Wiem – powiedział powoli Romil. Tym razem nie dał władcy żadnej rady.
Bolesław zastanowił się. Przypomniał sobie moment litości, kiedy prosił o darowanie życia Zbigniewowi. Przypomniał sobie gniew jaki poczuł, gdy ojciec obiecał tron uzurpatorowi. Wiedział jednocześnie, że traktat pokojowy musi zostać podpisany.
– Zgodzimy się na warunki. Przysięgnę, że zadbam o bezpieczeństwo brata – zdecydował Bolesław. – Ale znajdź kogoś zaufanego i niech ma oko na Zbigniewa. Jeśli zacznie sprawiać kłopoty…
– Zabić go? – wszedł w słowo władcy Romil.
– Oślepcie go tylko – powiedział po krótkiej chwili Bolesław. – Nie chcę jego śmierci.
Romil wiedział, że Zbigniew zacznie sprawiać kłopoty. Być może sam, a być może ktoś będzie musiał go popchnąć w odpowiednim kierunku. Jakiś Rzymianin na przykład. Do tego oślepienie to za mało. Ślepcy mogą mieć dzieci, a te bywają kłopotliwe.
Nie podzielił się jednak swoimi przemyśleniami z Bolesławem. Skinął jedynie głową i wyszedł z komnaty.
***
Rok 1113
– Zbigniew zmarł – Romil usłyszał głos za sobą. Mężczyzna odwrócił się powoli, gdyż wiedział, kto jest jego rozmówcą i że nie musi się obawiać,
– W końcu rozwiązał problem zamiast go stwarzać, mnichu. – Kościelny doradca uzurpatora przekroczył próg komnaty. Spojrzał pogardliwie na otwarty kufer do którego pakował się Rzymianin.
– Byłby naprawdę dobrym księciem… Może nawet królem.
– Państwo musi być jedno – powiedział Romil, sam nie wiedząc dlaczego się tłumaczy. – Rozbicie osłabia kraj.
– Za jaką cenę – zapytał mnich, zbliżając się do Romila. Wciąż nosił habit z za długimi rękawami. – Złamanie przysięgi? Zabicie brata?
– Nie jest to łatwe, ale konieczne. Sam wiem to najlepiej.
– Rozumiem ból po tym, co się zrobiło. Bóg wybacza nawet największe zbrodnie, jednak wymagany jest żal za grzechy.
– Cięgle nie rozumiesz… To było konieczne i doprowadzi do rozkwitu kraju, jak kiedyś mojego. Niczego nie żałuję.
Na te słowa mnich zrobił trzy szybkie kroki w stronę Romila i wyciągnął rękę w stronę jego piersi. Sztylet z łatwością przebił serce. Romil osunął się na podłogę. Jego oczy zadawały nieme pytanie.
– Dziwisz się jak wielki Romulus może zginąć w tak prosty sposób? A może dziwisz się skąd cię znam. Też zrobiłem straszną rzecz, ale teraz odpokutowuje. Znajdę każdego bratobójcę, który nie żałuję. Nad księciem jeszcze popracuję, może zacznie żałować.
Mężczyzna odczekał jedną modlitwę i wyciągnął sztylet z martwego ciała. Romulus zmienił się w popiół. Wkrótce to samo spotkało kufer podróżny z zawartością.
Czeka nas mnóstwo pracy – pomyślał Kain wychodząc z komnaty.