- Opowiadanie: prosiaczek - Głębia boi się próżni

Głębia boi się próżni

Dziwna rzecz – opowiadanie publikowałem w Silmarisie w 2016 roku. Potem chyba o nim zapomniałem. Chyba dlatego, że zapomniałem, że na stronie NF jest zakładka “kopie robocze”, gdzie niniejszy tekst tkwił ponad 4 lata. Ostatnio napisałem coś nowego, dziwnego jak na mnie, i chciałem na dniach wrzucić. Ale skoro trafiłem na zaległość – cóż, pomyślałem, wrzucę najpierw ją.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy IV, Użytkownicy III

Oceny

Głębia boi się próżni

 

„Ewolucja tak ukształtowała nasze mózgi, że złożoność wydaje się czymś nie do końca rzeczywistym.”

 

Żadna ze stu osób nie przypuszczała, że niewielkie problemy z zasilaniem na podwodnej stacji badawczej okażą się preludium do absolutnego koszmaru. Na głębokości czterech tysięcy metrów pod poziomem wody nie dziwiły ani sekundowe przerwy w oświetleniu, ani kłopoty z radiem, ani chwilowe braki bieżącej wody. Wszystkie podobne awarie – zdawało się – były wkalkulowane w życie w ekstremalnych warunkach panujących na równinie abisalnej.

Stacja badawcza składała się z dwóch kopuł – sześćdziesięcioosobowej Alfy oraz mniejszej Thety – położonych na podobnych głębokościach i oddalonych od siebie o niecałe dwa kilometry. Zanim straciły łączność, Krzysztof Opucki stał w jadalni przy szybie i obserwował osobliwy pokaz świateł. Nie pamiętał, aby poza czerwonymi Alfa miała również niebieskie punkty sygnalizacyjne, ale przecież – pomyślał wtedy – jako psycholog nie musiał wiedzieć wszystkiego.

Godzinę później awariom uległy także autonomiczne moduły zasilania Thety, na skutek czego przestały działać systemy filtrowania wody, wewnętrzne radio, wreszcie zawiodły systemy szczelności i stację zalało. Opiekun w ostatniej chwili zdążył zamknąć niektóre przejścia oraz śluzy, dzięki czemu Krzysztof wraz z czworgiem innych szczęśliwców został ocalony przed niechybną śmiercią, którą poniosło pozostałych trzydziestu pięciu mieszkańców Thety. Ze zdziwionymi obliczami unosili się w zalanych wodą korytarzach, a ich ciała bielały i puchły. Nikły.

Podobnie do chudnącego z każdym kolejnym dniem Adama Reapera. Chociaż wielu widziało w nim socjopatę, ostatnią deską ratunku wydawał się właśnie pilot – jako jedyny posiadał dostęp do łodzi podwodnej. Mogliby nią popłynąć do Alfy, gdzie sprawdziliby, co się stało na drugiej części stacji, lub udać się bezpośrednio na powierzchnię, skąd ściągnęliby pomoc. Oczywiście pod warunkiem, że nie zostali odcięci od doku oraz że ani on, ani łódź nie uległy uszkodzeniu.

Krzysztof udał się z pilotem do sterowni. Sam, ponieważ reszta załogi – Mayumi, Weronika i Jean – w tym czasie chodziła po stacji, szukając śladów nieszczelności.

Reaper odzywał się rzadko, w dodatku przeważnie wtedy, gdy został o coś spytany. Odpowiadał lakonicznie, oschle i czasami niezwykle szybko, jakby chciał wypluć z siebie słowa i czym prędzej zakończyć rozmowę. Miał coś niepokojącego w rtęciowych oczach, którymi raz z drapieżnym chłodem nieustanie taksował otoczenie, raz nieugięcie wwiercał się w jeden punkt. Dlatego Krzysztof, jeśli nie było potrzeby, wolał się nie odzywać i iść z tyłu, mając przed sobą wąskie plecy Reapera.

– Chyba działa – rzekł Adam, kiedy skręcili w prawo, a owalne drzwi niemal bezszelestnie otworzyły się do góry.

Rdzawe punktowe światło wraz ze skąpanym w nim wisceralnym oprzyrządowaniem sprawiały, że sterownia wyglądała niczym trzewia uśpionego Krakena. Reaper podszedł do matowej konsoli, gdzie zamarł w bezruchu niby zahipnotyzowany cichutkim, odległym dudnieniem maszynerii.

– Chyba? – spytał Krzysztof, nie mogąc znieść niepewności.

– Tak. Chyba.

– Zatem nie wiadomo…

– Nie wiadomo.

– Sprawdzisz?

Adam spojrzał na niego obojętnie, przelotnie, i powrócił wzrokiem do konsoli. Początkowo Opucki sądził, że Reaper się zastanawia, lecz brak reakcji trwał zbyt długo i psycholog uznał, że pilot albo nie usłyszał pytania, albo, co bardziej prawdopodobne, zwyczajnie go zlekceważył. Po tym, jak dwa lata temu Adam wyszedł z łodzi na równinę abisalną ze zbyt małą ilością tlenu w skafandrze i stracił wśród oceanicznych mroków przytomność, z ciepłego oraz pomocnego człowieka stał się oschłym skurwielem.

Według badań doktora Jeana Boreaux Reaper doznał niedokrwienia mózgu. Szczęśliwie przemijającego, ponieważ szybko powrócił do siebie, a kontrole w ciągu kolejnych dni po incydencie nie wykazały żadnych patologii. Zmianę charakteru widział każdy.

Krzysztof zniecierpliwiony podszedł do konsoli i przyłożył do niej dłoń, łudząc się, że improwizacja poskutkuje.

– Trzeba to sprawdzić – mruknął, bezskutecznie stukając w syntetyk palcami.

Adam odchrząknął, delikatnie go odsunął, nachylił się – pod jasnozielonym strojem uwidoczniły się niemal wszystkie kręgi – i wykonał kilka gestów płynnych niczym atak ośmiornicy.

– Nie powinieneś się przejmować – mruknął po chwili, nie przestając manipulować chudymi palcami. – Działa.

Rzeczywiście, coś zapiszczało, zaszumiało i konsola zajaśniała bladym złotem. Krzysztof zrobił niepewny krok do przodu. Wydawało mu się, że blask grzeje jego ciało i duszę, rozniecał bowiem nadzieję skuteczniej niż najbardziej pokrzepiające słowa. Mimo to wątpliwości wciąż kłębiły się gdzieś na granicy świadomości, czekając na moment, aby wypłynąć na jej wierzch; w końcu to nie konsola miała ich ocalić.

– Łódź musi być sprawna – powiedział do siebie, jakby zaklinając rzeczywistość. – Tak samo dok. Trzeba to sprawdzić.

Adam uważnie mu się przyjrzał, po czym musnął ikonę kamery i na wyświetlaczu pojawił się obraz podwodnych mroków. Reflektory gwałtownie je rozproszyły, ukazując owalny kadłub łodzi podwodnej.

– Dok nie uległ uszkodzeniu – poinformował – a łódź jest gotowa do wypłynięcia w każdej chwili.

Szarawa, monochromatyczna, przypominała młodego płetwala błękitnego. Krzysztof nie potrafił oderwać od niej wzroku. To głupie, ale czuł wdzięczność do tego kawału metali i syntetyków, choć wiedział przecież, że dziękować powinien Opiekunowi, który zdołał ich ocalić. I z którym po katastrofie stracili kontakt.

– Wracamy – oświadczył.

Reaper wyprostował się, kręgosłup chrupnął. Spojrzał na Krzysztofa z nieznaną dotąd, nieznośną intensywnością.

– Można sprawdzić łódź teraz – rzekł.

Krzysztof odwzajemnił spojrzenie, szukając w rtęciowych oczach podstępu. Zastanawiał się, czy Jean mógł mieć rację, radząc, aby nie ufać Adamowi. Co prawda nie powiedział tego wprost, lecz ewidentnie obawiał się, że Reaper, aspołeczny przecież, może ich wszystkich zostawić.

– Pójdziemy wszyscy – zdecydował.

 

***

 

Od dziesięciu lat żył pod ciśnieniem pięciuset atmosfer, pracując i usypiając w nieustannym szumie pozwalających egzystować na tej głębokości maszynowni, lecz prawdziwy kryzys dopadł go dopiero godzinę temu, kiedy dowiedział się, że Adam nie ma dostępu do łodzi podwodnej. Inżynier Mayumi Tsuji, jak zawsze niezwykle opanowana, natychmiast zajęła się sprawdzaniem funkcji Opiekuna. Krzysztof, w oczekiwaniu na rezultaty Japonki, kierowany niedającym spokoju pomysłem udał się wtedy do jadalni, gdzie pogasił światła i zasępiony stanął tuż przed przeźroczystą ścianą. Był na siebie zły i sobą zaskoczony, bo zamiast działać racjonalnie, poddawał się zrodzonym z pragnień imaginacjom. Ale w tym szaleństwie…

Dotknąwszy gładkiej powierzchni, za którą temperatura wynosiła około trzech stopni Celsjusza, poczuł skaczący po kręgosłupie lodowaty dreszcz; a gdyby tam wyszedł? – pomyślał z ekscytacją oraz przerażeniem. Na równinie abisalnej królowała ciemność, jednak co parę minut w oddali pojawiały się czerwone punkciki odległej Alfy. Krzysztof niemal z utęsknieniem czekał na każde kolejne łyśnięcie.

Niespodziewanie częstotliwość sygnałów zaczęła drastycznie spadać. W końcu interwały wydłużyły się tak bardzo, że Opucki – teraz już w absolutnym bezruchu – podczas jednego z nich poczuł się jak w komorze deprywacyjnej. Czerń otuliła go całunem sceptycyzmu i znużenia i powieki powoli, powoli opadły.

W pół modlitwie, pół medytacji splótł dłonie i znów spróbował dostrzec coś za szkłem – bezskutecznie. Mocno pożałował, że nie ma tyle fotokomórek w siatkówkach, co Weronika; czasem zamiast zgłębiać ludzkie dusze, chciałby móc wejrzeć w serce czeluści.

Otworzyły się drzwi z tyłu i w przeźroczystej ścianie Opucki ujrzał romb wpadającego z korytarza światła. Wejście zamknęło się niemal w tej samej chwili, ale zdążył zauważyć, że do pokoju ktoś wchodzi, a potem usłyszał, jak intruz szybkim a cichym krokiem zmierza ku niemu. Weronika – zanim podeszła, zidentyfikował ją po przeciągłym, melancholijnym westchnieniu, a gdy obok niego stanęła, rozpoznał zapach intensywnego potu, smarów naprawczych oraz gryzącą nozdrza nieznaną woń.

– Wszystko w porządku? – spytała zachrypniętym głosem, stając tuż za nim.

Zaśmiał się cicho, krótko, po czym klaśnięciem zapalił światła.

– Ależ staromodnie – powiedziała z przekąsem.

Odwróciwszy się, drgnął na jej widok, gdyż Weronika stała bliżej, niż można oczekiwać po zwykłej koleżance. Chciał zrobić krok w tył, lecz za sobą miał ścianę. Mógł usunąć się w lewo bądź w prawo, jednak szybko porzucił ten pomysł, poddając się magnetyzmowi ciemnych oczu; kryła się w nich drapieżcza inteligencja, która Krzysztofa fascynowała.

– Skąd wiedziałaś, że tu jestem? – spytał zmieszany. – Przecież było ciemno.

– Dla ciebie pewnie jak w dupie wieloryba – uzupełniła, choć bez wesołości. – Wszyscy cię szukają. – Gwałtownie się odsunęła. – Bądź łaskaw i zanim znowu zaczniesz usuwać się w cień, weź pod uwagę okoliczności.

Weronika Natters pracowała na stacji badawczej jako konserwatorka, co wiązało się z niskim prestiżem oraz sporą ilością żmudnej pracy. Ponadto po wypadku Adama zrobiła się wyjątkowo impulsywna i niecierpliwa, w związku z czym wiele osób się od niej odsunęło. Właśnie to stanowiło prawdziwy powód jej złości – Krzysztof, jako jeden z nielicznych, na swój sposób ją lubił i zawsze mogła na niego liczyć, gdy chciała porozmawiać. A teraz, po katastrofie, rozmawiałaby bez przerwy.

– Jean znowu twierdzi, że widział dziworybę.

Krzysztof usiadł na fotelu, zgarbił się.

– To nie jest ich nisza, prawda?

Weronika odwróciła się do przeźroczystej ściany. Przekręcała głową, jakby coś w głębinach wypatrzyła.

– Żerują cztery kilometry stąd, w pobliżu koralowców, które Jean tak chętnie badał.

– Może jeden osobnik się zabłąkał? – podsunął.

Wzruszyła szczupłymi ramionami, widocznie znudzona tematem.

– Może tak. Może nie. W każdym razie doktorek i tak teraz zajmuje się Adamem, więc nie będzie miał czasu na rybki.

– Reaper się zgodził? – Krzysztof nie krył zdziwienia. – Przecież od dawna powtarzał, że prześwietlenia nie są potrzebne.

Błysnęła zębami w asymetrycznym uśmiechu; prawy kącik ust unosił się bardziej, nadając jej ironicznego wyglądu.

– Widocznie dupek posłuchał twoich rad. Albo sam podjął decyzję. W końcu Opiekun odmówił mu dostępu.

Krzysztof schował twarz w dłoniach, zamyślił się. Nie sądził, żeby Adam ich okłamywał, ale z drugiej strony wątpił, aby Opiekun się zbuntował – syntetyczne inteligencje robią to tylko w bzdurnych filmach i nieprzemyślanych książkach.

– Pójdę do niego – rzekł wreszcie.

Weronika zatrzymała go dłonią.

– Zostaw na razie Adama. Mayumi odzyskała kontakt z Opiekunem.

– Rozmawiała z nim?

– Powiedziała, że to zadanie dla ciebie. Ale kontaktował się z nim Jean. Opiekun poradził, żeby doktorek dokładnie przebadał Reapera.

 

***

 

Opiekun – zaawansowana syntetyczna inteligencja – funkcjonował na podstawie złożonych algorytmów, bezustannie przetwarzających bazę danych, które kopiował do własnej pamięci z ogólnej sieci. Mimo pewnej elastyczności wszelkie decyzje podejmował w zgodzie z wdrukowanymi imperatywami.

Zastanawiając się, co napisać, Krzysztof wpatrywał się w migający niebieski kursor.

>> Witaj >> zaczął głupio.

>>>>> Witam >>>>> odpowiedział Opiekun. >>>>> Dobrze się czujesz?

>> Dziękuję. Mogło być lepiej, choć i tak się cieszę, że przeżyłem.

>>>>> Nie uratowałem wszystkich. Przepraszam.

Krzysztof mocno wątpił, żeby Opiekun miał poczucie winy.

>> Wiesz, co się stało ze stacją?

>>>>> Przykro mi, mam za mało danych.

Opucki zawiesił palce nad sensoklawiaturą, układając w głowie ciąg pytań.

>> Czy łódź jest sprawna? >> zaczął.

>>>>> Oczywiście.

>> Czyli nie ma przeciwwskazań, żeby nią wypłynąć?

>>>>> Zgadza się.

>> Czy zablokowałeś do niej dostęp?

>>>>> Nie.

>> W takim razie dlaczego nie można wejść na pokład?

>>>>> Aktywować łódź mogą jedynie autoryzowane osoby. Przykro mi, ale ty, Krzysztofie, nie masz uprawnień.

>> Adam Reaper je posiada.

>>>>> Adam stracił uprawnienia.

>> Dlaczego?

>>>>> Takie są imperatywy. Mam dbać o bezpieczeństwo mieszkańców Alfy i Thety.

>> Czy to przez katastrofę?

>>>>> Nie rozumiem pytania.

>> Czy uprawnienia Adama straciły ważność w związku z zalaniem stacji?

>>>>> Autoryzacja jest aktualna.

Krzysztof nie mógł pozbyć się wrażenia, że opiekun z niego kpi.

>> Dlaczego kazałeś przebadać Adama?

>>>>> Bo to właśnie w nim leży problem.

>> A na czym dokładnie polega?

>>>>> Nie wiem, Krzysztofie.

Opucki zdębiał. Nie wiedział, co napisać. Potem przez moment jeszcze starał się wyciągnąć z Opiekuna odpowiedzi, ale nie dowiedział się niczego sensownego.

>> Proszę, otwórz wejście na łódź. >> Wystukał nerwowo.

>>>>> Imperatywy mi nie pozwalają. Przepraszam. Jest ci przykro? Nie chciałem być niemiły, Krzysztofie. Jesteś niezwykle miłą osobą.

 

***

 

Mayumi Tsuji swoją pracę traktowała śmiertelnie poważnie, ponieważ jako inżynier była odpowiedzialna za bezpieczeństwo mieszkańców stacji. Poczucie obowiązku z kolejnymi latami zamiast osłabnąć nasiliło się tak bardzo, że Tsuji o kwestiach technicznych zaczęła rozmyślać także podczas jedzenia, w trakcie rozmów z innymi, a nawet tuż przed zaśnięciem.

Chociaż po tragedii zdawała się wciąż trzymać rękę na pulsie – nieustannie chodziła po ocalałej części stacji i sprawdzała każdy najdrobniejszy szczegół – Krzysztof ze smutkiem i z troską obserwował, jak maska pragmatycznego opanowania zaczyna na Japonce powoli, acz nieubłaganie kruszeć. Sądził, że pęknięcia są kwestią czasu, nie spodziewał się jednak, że Mayumi, kilkukrotnie przeczytawszy odpowiedzi Opiekuna, bez opamiętania zacznie krążyć po pomieszczeniu; zawsze była energiczna, lecz nigdy nerwowa.

– Zaraz, przecież jesteś również specjalistą od syntetyków. – Zatrzymała się i wskazała interfejs, pytając z pełną żalu pretensją: – Naprawdę nie możesz mi tego wytłumaczyć?

Opucki odsunął się od ekranu, przetarł szczypiące ze zmęczenia oczy.

– Dowiem się, o co chodzi – próbował ją uspokoić.

Mayumi splotła dłonie, uniosła je i zamykając oczy, wyszeptała coś po japońsku.

– Wybacz, ale wystarczająco go zmarnowaliśmy. Siedzimy tu czterdzieści minut, a ja nawet nie wiem… A jeżeli Opiekun się zepsuł?

– Wtedy raczej nie mielibyśmy z nim kontaktu. Poza tym zaprzecza, żeby coś mu się uszkodziło.

– Zaraz, ale jeśli to nieprawda?

Krzysztof pokręcił głową, zdziwiony emocjonalnym nastawieniem Japonki.

– Mayumi, Opiekun by nie skłamał, ponieważ został zaprojektowany tak, żeby chronić ludzi.

Tsuji podeszła do ekranu, w zamyśleniu ściągnęła brwi.

– Chroni też siebie, prawda?

– To oczywiste, że zapewnia sobie bezpieczeństwo, ale nie za wszelką cenę. Jeśli działania samoobronne miałyby nam zaszkodzić, zaniechałby ich.

– I zdechłby sam?

Opucki westchnął, zmęczony nieuzasadnioną podejrzliwością inżynier.

– Tego rodzaju rozważania teoretyczne nie posiadają wielkiej wartości naukowej, ponieważ podobne sytuacje nie mają miejsca w rzeczywistości.

Mayumi pokornie spuściła głowę, zawstydzona swoimi pytaniami i cierpliwością Krzysztofa.

– Rozumiem. Postaram się odzyskać informacje o imperatywach Opiekuna. Być może pozwolą nam lepiej zrozumieć jego odpowiedzi. – Rozejrzała się wokół. – Wiesz, gdzie poszła Weronika?

– Nie zwierza mi się – Opucki powiedział z żalem, którego się po sobie nie spodziewał.

– Fakku – zaklęła pod nosem. – Zawsze wtedy, kiedy jej potrzebuję… No dobrze, skoro nie Opiekun, to kto jest szkodnikiem?

Jakby na jej słowa do pomieszczenia wszedł doktor Jean Boreaux.

– Krzysztof, mogę cię prosić? Zbadałem wstępnie Adama.

 

***

 

Jean Boreaux siedział za biurkiem i w skupieniu przeglądał coś na ekranie komputera. Blada poświata podkreślała jego podkrążone oczy oraz bruzdy mocno opadających policzków. Pocierając je, powiedział, że wykonał kilka podstawowych prześwietleń, dzięki którym doszedł do interesujących wniosków.

– To znaczy? – spytał Opucki.

Jean złożył dłonie w piramidkę, postukał o nie brodą.

– Posłuchaj, Krzysztofie. Będziesz rozmawiał z Adamem, człowiekiem niestabilnym, w związku z czym sądzę, że zanim to zrobisz, powinieneś mieć jak najszerszy pogląd na… jego przypadek. Dlatego…

Jean dotknął blatu i między nim a psychologiem wykwitł hologram przedstawiający zdjęcia przekrojowe mózgu. Boreaux wstał i masując sobie biodro, zbliżył się do Opuckiego.

– Patrząc na pierwszy obraz – powiedział, wskazując odpowiednie obszary laserowym markerem – możemy z całkowitą pewnością stwierdzić, że kości czaszki wyglądają prawidłowo, ponieważ nie ma ani pęknięć, ani innych patologii. Kolejne zdjęcia tomografii komputerowej wykluczają nie tylko nowotwór, ale również udary, w tym udar mały, który naszemu koledze przydarzył się wtedy pod wodą.

Krzysztof to zbliżał się, to oddalał od hologramu. Był głęboko przekonany, że doktor znajdzie jakieś nieprawidłowości – każda poszlaka mogłaby pomóc rozwiązać problem Adama – dlatego teraz, choć się tego wstydził, czuł rosnące rozczarowanie.

– Czyli wszystko w porządku – powiedział, nieudolnie starając się ukryć niezadowolenie.

Jean uśmiechnął się blado.

– Dla większej rozdzielczości przydałoby się zrobić nuklearny rezonans magnetyczny, lecz jedyny sprzęt, jaki mieliśmy, został w zniszczonej części stacji.

Na parę sekund zamilkł, najwyraźniej zabierając myśli, podrapał się po siwej głowie i przełączył markerem obraz. Tym razem na białym tle znalazł się szarawy mózg i zaznaczone na czarno naczynia.

– Angiografia natomiast – wyjaśnił – ładnie pokazuje, że tętnice oraz żyły są w porządku. Są jeszcze inne badania…

Krzysztof nagle zapragnął, żeby wykazały poważne zaburzenia, patologie, aberracje, żeby na przekór wcześniejszym obrazowaniom zdjęcia potwierdziły guza, wylew, obrzęk, cokolwiek, co rzuciłoby na zagadkę nowe światło. Nawet za cenę kalectwa Reapera.

– …ale nie posiadamy sprzętu – dokończył smutno doktor.

– Czyli pudło.

Jean pokręcił głową.

– Niekoniecznie. Mam sporo zdjęć, lecz żeby przeanalizować je rzetelnie, potrzebuję więcej czasu. Dla zwiększenia trafności wgrałem je w mój UMed, bo kto wie, może program coś zobaczy. Poza tym na zdjęciach – Boreaux wrócił do obrazów tomografii komputerowej – widać kilka wartych odnotowania rzeczy. Po pierwsze, odpowiadający za pamięć oraz orientację przestrzenną hipokamp jest znacznie powiększony. Zważywszy na to, że Adam sporo pływał łodzią, nie ma w tym nic nadzwyczajnego, jednak porównałem hipokampy innych pilotów i okazało się, że są znacznie mniejsze.

Krzysztof zanotował w pamięci, aby porozmawiać z Weroniką, która kiedyś sporo pływała z Reaperem.

– Po drugie, UMed „zainteresował się” zwłaszcza przekrojami uwidoczniającymi korę przedczołową. Jest ona o parę procent mniejsza od przeciętnej, czego sam nie zauważyłem. Znowu, teoretycznie nie ma w tym nic nadzwyczajnego, lecz UMed porównał ją z poprzednimi zdjęciami mózgu Adama i doszedł do wniosku, że kora przedczołowa nie była taka u Reapera naturalnie, tylko zmniejszyła się po wypadku. Biorąc pod uwagę fakt, że struktura ta wpływa hamująco na spontaniczne i gwałtowne stany emocjonalne, jestem zaskoczony.

Krzysztof musiał przyznać, że takie wnioski faktycznie nie pasują do chłodnego spokoju Adama.

– No i mamy jeszcze elektroencefalografię. Na razie nic nie wykazała, ale zamierzam ją zrobić później, podczas snu Adama. Dorzucę fMRI do zbadania aktywności poszczególnych części mózgu, zwłaszcza naszej kory przedczołowej.

Opucki największe nadzieje również wiązał z funkcjonalnym rezonansem magnetycznym.

– Idę do naszego pupila.

Pożegnał się z doktorem i pełen wątpliwości ruszył do wyjścia.

– Mam nadzieje, że coś z niego wyciągniesz – podniósł głos Boreaux.

 

***

 

Kulki cichutko o siebie uderzały, najprostszym rytmem mącąc ciszę, która zaległa w pokoju niczym głębinowy ił na dnie oceanicznym. Tuk-tuk-tuk-tuk. Wybijając takt, pomagały Krzysztofowi zebrać myśli – psycholog ostatnio zauważył, że wszelkimi możliwymi sposobami stara się unikać silentia.

Po drugiej stronie biurka siedział Adam. Dłonie z drżącymi palcami oparł o blat. Opucki dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że pilot patrzy nie na niego, lecz na znajdującą się z tyłu przeźroczystą ścianę. Jedynymi oznakami życia Reapera – zaległ bowiem w niemal całkowitym bezruchu – była lekko unosząca się pierś oraz jakaś dziwna nostalgia ukryta głęboko w rtęciowych oczach.

Kiedy wahadło Newtona wytraciło energię, Krzysztof odsunął je na bok, odchrząknął i postawił na środku klepsydrę.

– Będzie odmierzać pół godziny, po upłynięciu której zakończymy rozmowę, a ty pójdziesz do Jeana na dalsze badania.

Adam drgnął, przyjrzał mu się z zaciekawieniem.

– Mayumi twierdzi, że za jakiś czas wyślą pomoc z powierzchni – Opucki przekręcił klepsydrę. – Według niej stacja może ulec rozszczelnieniu w każdej chwili, a wtedy… Chcesz, żeby ocean pogrzebał nas tu żywcem? Powinniśmy jak najszybciej odzyskać dostęp do łodzi, rozumiesz?

– Nikt nie wie, co się stało z Thetą, więc trudno oszacować, kiedy nastąpi jej koniec – stwierdził autorytatywnie Adam. – Być może Opiekun ma informacje na temat przyczyny katastrofy.

– Pisałem z nim. Zaprzeczył.

Adam zamlaskał, osunął się w fotelu do pozycji półleżącej.

Psycholog nachylił się nad biurkiem, uważnie przyglądając się pilotowi.

– Powiedz, umyślnie utrudniasz ratunek? – indagował. – Czy brak autoryzacji to kłamstwo związane z sabotażem?

– Dostęp do łodzi nie działa – odparł chłodno Reaper. – Nie wiadomo, dlaczego tak się dzieje, ale to niezaprzeczalny fakt. Dobrze wiesz, że doktor Jean Boreaux bada przyczynę. Nie ma żadnych kłamstw, żadnych sabotaży, żadnego utrudniania ratunku.

Krzysztof przygryzł usta, wyprostował się, postukał palcami o blat.

Przysunął sobie wahadło Newtona i puścił w ruch kulki. Skoro Adam zaprzecza, jakoby działał na szkodę załogi, zaś Opiekun utrzymuje, że imperatywy każą mu ludzi za wszelką cenę chronić, to oznacza – Krzysztof zmarszczył brwi, wysilił umysł; tuk-tuk-tuk; neurony rezonowały z rytmem – to oznacza, iż ani jeden, ani drugi nie jest bezpośrednią przyczyną utraty dostępu do łodzi. Zakładając więc, że nie kłamią, źródła blokady należałoby szukać gdzie indziej; albo w semiwolnych obwodach decyzyjnych stacji, albo w pozostałych mieszkańcach Thety. W związku z tym, że była inżynierem, najbardziej podejrzana wydawała się Mayumi, choć i Weronika, konserwatorka przecież, mogłaby namieszać na stacji.

Wahadło Newtona wytraciło energię, zapadła cisza.

– Można ufać Mayumi? – spytał.

– Wiesz przecież, że to doskonała specjalistka. Powinieneś z nią jednak porozmawiać. Obecna sytuacja chyba ją przygniata.

– Jak ocean.

– Tak, jak ocean – potwierdził beznamiętnie Reaper. Zawahał się, po czym dodał: – Lubicie się z Weroniką. Dużo rozmawiacie, prawda? Jesteście w zażyłości. Zapewne mówiła ci o swoim małym sekrecie.

Krzysztof zacisnął zęby.

– Skąd wiesz o naszych relacjach? Obserwujesz nas? Poza tym, o jakim sekrecie?

– O swoich podróżach. O tym, gdzie kiedyś dotarła.

– Nie rozumiem.

– Weronika ci wszystko wyjaśni.

– Co masz na myśli?

Adam znów zamilkł.

I milczał dalej, aż przesypały się ostatnie ziarnka w klepsydrze.

 

***

 

Z Alfą wciąż nie było kontaktu, Mayumi pracowała nad odzyskaniem wglądu w imperatywy Opiekuna, a doktor Jean prowadził dalsze badania Adama. Krzysztof, nie mogąc znieść bezczynności, dziwnie podniecony, poszedł popisać z Opiekunem. Chciał przełamać status quo.

Pamiętał, jak wiele lat temu, będąc jeszcze studentem, włączał w nocy komputer jedynie po to, żeby odbyć rozmowę z BystrymBotem. Program robił na nim wrażenie za każdym razem, fakt, ale jedynie podczas pierwszych minut dyskusji, bowiem wraz z kolejnymi wierszami BB coraz bardziej zatracał logikę wypowiedzi, nie potrafiąc ogarnąć siecią skojarzeniową poszerzającego się kontekstu. Przypominało to pisanie z upośledzonym lub pijanym człowiekiem.

Opiekun natomiast zdawał się rozumieć tak wiele i pojmować rzeczywistość w tak złożony oraz wyrafinowany sposób, że w kontakcie z nim Krzysztof czuł się jak BB; beznadziejny i ograniczony – niczym prowadzący wegetatywny tryb życia starzec po porażeniu mózgowym – momentami wręcz głupszy niż ukwiał.

I tak podczas drugiej konwersacji z Opiekunem Opucki niczego się nie dowiedział. Być może zgubiło go zbyt spontaniczne podejście do rozmowy… Być może gdyby ułożył wcześniej odpowiedni ciąg pytań, Opiekun uznałby Krzysztofa nie tylko za miłą i dobrą osobę – bo właśnie tak go określił – ale zobaczyłby w nim również człowieka inteligentnego.

W związku z tym, kiedy Weronika przyszła i powiedziała, że chciałaby mu coś pokazać, Opucki przyjął to z niewypowiedzianą ulgą i natychmiast się zgodził. Miał nadzieję, że konserwatorka podzieli się z nim swoją tajemnicą.

Szedł za nią, nie zadając pytań, wpatrzony w kolebiące się niczym kielich wina biodra, wąską kibić, na gęstniejące wyżej włosy, czarne jak ośmiornicza wydzielina.

Otrząsnął się dopiero w sferycznej śluzie zakropionej ponurym zielonym światłem. Otaczały ich cztery schowane we wklęsłej ścianie kombinezony, które niby hadalne widziadła z utęsknieniem wyczekiwały wyjścia na równinę. Natters podeszła do jednego z nich i ze zwierzęcą zręcznością zaczęła przygotowywać się do opuszczenia stacji.

– Co robisz? – spytał Krzysztof.

– Też załóż. Chyba że chcesz, żeby ciśnienie zgniotło cię jak dziworybę.

Opucki podszedł, zawahał się.

– No dalej – powiedziała łagodnie, widząc jego zwątpienie. – Nie będzie nas tylko chwilę.

Przypomniawszy sobie o tajemnicy konserwatorki, pomyślał, że Weronika po zerwaniu relacji z Adamem chciałaby dalej współdzielić z kimś sekret.

– Co zamierzasz mi pokazać? – spytał, zerkając to na skafander, to na nią.

Uśmiechnęła się, zakładając na głowę czepek; miała wysokie, muszlowato wysklepione czoło.

– Podwodny świat – odparła enigmatycznie.

Krzysztof wiedział, że nie mają wiele czasu, więc nie zastanawiał się długo. Dawno nie wychodził w ten sposób, dlatego w kombinezon wciskał się niezdarnie.

– Dokąd konkretnie idziemy?

Odłożyła swój hełm i zbliżyła się do Opuckiego.

– Zobaczysz – mruknęła, pospiesznie sprawdzając szczelność jego skafandra. – Zaufaj mi.

Wciąż sobie roił, że możliwa jest podróż z Thety do Alfy w samym kombinezonie, dlatego gdy zaczęła mu dociskać coś na plecach, zapytał, ile mają tlenu.

Weronika nadęła policzki.

– Powinno starczyć na czterdzieści pięć minut – obliczyła.

– Mało – zauważył z rozczarowaniem.

– Na dłużej nie da rady. W końcu gniecie nas pięćset atmosfer.

Powiedziała, że komunikator nie działa, w związku z czym będą porozumiewać się za pomocą sygnałów świetlnych. Jedno błyśnięcie – poczekaj, dwa – idziemy dalej, trzy błyśnięcia – mam problem; jeśli z tlenem, pokazujemy palcami kółko; jeżeli kombinezon się rozszczelnił – kciuk w dół; inny kłopot – kciuk w bok. Oczywiście Weronika miała iść przodem, więc w razie nagłego wypadku Opucki będzie musiał pociągnąć za linkę, którą konserwatorka właśnie przypinała im do dłoni.

– Żebyś się nie zgubił – wyjaśniła. – Zakładaj kask. Zejdę pierwsza.

Sprawdziła mu hełm, klepnęła w ramię, po czym dwukrotnie błysnęła latarkami. Gdy zajęli miejsca na drabinie, śluza na dole rozwarła się niby ślepie Krakena.

 

***

 

Weronika włączyła przednie latarki na pełną moc; światło leniwie przeczesało kilkanaście metrów ciemności. Krzysztof szedł z tyłu prawie zahipnotyzowany – widział brązowy muł oraz czerwony ił, a na ich tle kroczącą jakby w zwolnionym tempie Natters. Gdy skierował latarki w prawo, zobaczył zwaliste, szarawe cielsko Thety; z daleka musiało wyglądać niczym podwodna góra albo rudyment wulkanu, którego zmierzch aktywności nastąpił setki lat temu.

Cztery kilometry na północ znajdowały się rozległe połacie Lophelia pertusa. Przed katastrofą często wypływali tam w celach badawczych. Krzysztof oczyma wyobraźni widział białoniebieskie, efemeryczne koralowce tworzące habitat dla setek niezbadanych dotąd organizmów. Kuliste, pełne kolców jeżowce; niewidoczne na pierwszy rzut oka wieloszczety; mięczaki, w tym kilkucentymetrowe łódkonogi; strzykwy; szkarłupnie; rozgwiazdopodobne cuda; wreszcie ryby, chociażby posępnik – czasami w mrokach dostrzegali wiszący tuż nad jego paszczą wystający fragment grzbietowej części kręgosłupa; błyszczący wyrostek wabił ofiary wprost w ostre zęby. Wszystkie te stworzenia przypominały ewolucyjne aberracje, ocean zaś chory umysł, w którym zostały poczęte.

Weronika zatrzymała się. Błysnęła raz, osłabiła moc latarek i zaczęła się rozglądać po podwodnych pustkowiach. Pod jej butami muł wznosił się, wirował, zamierał w kolejnej amorficznej iteracji, po czym z niemym wyrzutem powoli opadał z powrotem na dno, na którym, zdawało się, Natters czegoś uparcie szukała. Kręciła się, wykonywała rękami niezrozumiałe gesty, kucała, wstawała, by zaraz klękać.

Krzysztof słyszał jedynie swój własny oddech i czuł się, jakby oglądał upiorną pantomimę, w której grało trzech bohaterów – światło, mrok i głębinowa kobieta. Zaczął się bać, że Weronika traci tlen i że zaraz pociągnie za linkę, jednak po chwili wzmocniła światła latarek, błysnęła dwa razy i ruszyli dalej.

Czerwone punkty sygnalizacyjne Thety świeciły słabiej; Krzysztof zdał sobie sprawę, że już nie okrążają stacji, lecz coraz bardziej się od niej oddalają. Pociągnął więc za linkę, a kiedy Natters się odwróciła, wysunął kciuk do góry – wszystko okej – oraz postukał palcem w przegub, dając jej do zrozumienia, że powinni wracać. Weronika powtórzyła jego gest, pokazała pięć palców, a na koniec niby w modlitwie złożyła dłonie – Opucki wiedział, że był to znak gorącej prośby.

Kilkadziesiąt kroków dalej Natters znów zatrzymała się, zmniejszyła moc latarek… Tym razem jednak nie rozglądała się, tylko od razu kucnęła i zaczęła grzebać w mule. Krzysztof zaintrygowany stanął obok. Po chwili Weronika wstała i rozłożyła dłoń, w której miała coś czarnego, bezkształtnego. Przypominało węgiel.

Natters wzmocniła latarki. Robiła kilka kroków, po czym odgarniała muł. Krzysztof, z rosnącym niedowierzaniem, podążył za Weroniką światłem i wzrokiem. Według Paola – głębinowego architekta – obszar wokół stacji badawczych powinien być pusty, tymczasem całe połacie równiny abisalnej przetykały bogate złoża czarnego minerału. Skąd się tutaj znalazł? Czyżby architekci coś pominęli podczas planowania budowy Alfy i Thety?

Krzysztof zauważył coś jeszcze – leżący na dłoni Weroniki muł, który mimowolnie zgarnęła razem z minerałem, rozpraszała nieznana siła; pył unosił się i znikał jak zdmuchnięty popiół.

 

***

 

– Konkrecje polimetaliczne – powiedziała Weronika w śluzie, odwieszając skafander. – Kobalt, miedź, nikiel, żelazo… Takie konglomeraty pierwiastków powstają zwykle na zarodku pochodzenia biogenicznego lub mineralnego. Wystarczą zęby rekina, fragment muszli albo okruchy skał wulkanicznych.

Krzysztof obracał czarny materiał w dłoni. Jedna myśl nie dawała mu spokoju. Paolo Borgia – architekt abisalny – na budowę stacji wybrał konkretnie to miejsce, gdyż badacze nie chcieli zakłócać podwodnych środowisk; właśnie dlatego Alfa i Theta powstały w tak zwanej ekologiczne próżni. Opuckiemu przychodziła do głowy tylko jedna myśl.

– Teoretycznie nie powinno ich tu być – mruknął. – Sądzisz, że Paolo mógł się pomylić?

Weronika wzięła od niego konkrecję i schowała do kieszeni.

– Najwidoczniej. Badacze odkryli je zaraz po założeniu stacji. Podsłuchałam ich rozmowę, jednak nie zrozumiałam wiele, więc zaczęłam wszystkich razem i każdego fiuta z osobna zamęczać pytaniami. – Wzruszyła ramionami, uśmiechnęła się drapieżnie. – Widocznie uznali mnie za podrzędnego pracownika i nie chcieli podzielić się wiedzą, więc postanowiłam sama to sprawdzić.

Krzysztof dbał o równowagę psychiczną mieszkańców Thety, od dziesięciu lat poświęcając dla ich dobra własną prywatność – będąc specjalistą, wszelkie stosunki koleżeńskie maksymalnie neutralizował – a teraz okazywało się, że ludzie, dla których tak wiele zrobił, najwidoczniej uznali, że nie powinien dowiedzieć się o odkryciu złóż konkrecji. Rozumiał przyświecające im intencje – nie chcieli sensacji – jednak jako osoba najwyższego zaufania publicznego i tak poczuł ogromny zawód. Był zły i zamierzał zadać Weronice kilka niewygodnych pytań.

– Na zewnątrz wydawało mi się, że coś zdmuchuje pył z twojej dłoni – powiedział.

– Prądy głębinowe – wyjaśniła. – Gdybyśmy poszli dalej, moglibyśmy nie wrócić.

Krzysztof postanowił zmienić temat.

– Adam mówił, że masz tajemnicę. Chodzi o te wyjścia?

Weronika spochmurniała.

– Wierzysz mu? – spytała szorstko.

– Jest naszą jedyną nadzieją. – Podrapał się po brodzie zmieszany. – Może i zachowuje się dziwnie, ale…

– To pieprzony czub! – uniosła się. – Powiem ci coś. Kiedyś zostałam z nim sama w jadalni. Patrzył na mnie badawczo, tak intensywnie, tak natrętnie, że się zakrztusiłam, a on nawet nie drgnął.

– Ale nic ci się nie stało.

Weronika podeszła i dźgnęła go palcem w pierś.

– Może nas zalać w każdej chwili, a jedynym ratunkiem ma być człowiek, który bezdusznie się lampi, gdy się dusisz? Jak myślisz – wyszeptała z wyrzutem – dlaczego unikam go za wszelką cenę? Dlaczego… – W bezsilności przylgnęła do Krzysztofa. – Boję się. Boję…

Na piersi poczuł jej mocno i szybko bijące serce, na szyi ciepły oddech, kiedy zaczęła gorączkowo szeptać, że nie ma złudzeń, że z pewnością nie przeżyją, a prace konserwacyjne i przeglądy robi już tylko dzięki sile rozpędu, automatycznie, bezrefleksyjnie. Traciła wolę działania i szukała pocieszenia, usprawiedliwienia, rozgrzeszenia, lecz Krzysztof potrafił myśleć jedynie o pożądaniu, które wzniecił jej dotyk, kobieca miękkość, nacisk smukłych dłoni na jego łopatkach. Mgliście rozumiał, iż powinien Weronikę delikatnie odsunąć, zamiast czego mocno ją objął. Pachniała smarami, potem, czymś ostrym. Strachem.

Gdy Krzysztof gładził Natters po głowie, do śluzy jak torpeda wpadła Mayumi.

– Co wy wyrabiacie? – spytała ze złością. Nie czekając na odpowiedź, zwróciła się do Weroniki. – Kazałam ci sprawdzić moduły. Dlaczego nie wykonujesz poleceń?

Natters, niechętnie puściwszy Krzysztofa, spojrzała zamglonym wzrokiem na Japonkę.

– Sprawdziłam – odburknęła. – Wszystko działa.

Tsuji pogroziła jej pięścią.

– Kpisz ze mnie? Powinnaś meldować na bieżąco, a skoro nie ma radia, masz przychodzić do mnie najczęściej, jak tylko możesz, choćby ze łzami w tych swoich sarnich oczach.

Weronika zacisnęła zęby – Krzysztof widział pracującą gniewnie żuchwę – ale w końcu westchnęła, pokiwała głową i przeprosiła.

Mayumi taksowała śluzę spojrzeniem.

– Szukam cię od godziny. – Dotykała po kolei kombinezonów. – Gdzie byłaś?

– Mayumi, udało ci się odzyskać wgląd w imperatywy Opiekuna? – spytał Krzysztof.

Japonka zatrzymała się przy skafandrze, w którym wyszedł na zewnątrz, w zamyśleniu przejechała po nim palcami.

– Robiłam prace konserwatorskie – skłamała Weronika.

– To zrób je jeszcze raz – rozkazała Tsuji. – Tym razem na stacji.

– Nie ma potrzeby. Uwierz mi, dziecino, znam się na tym.

Mayumi zgromiła ja wzrokiem.

– Nie masz bladego pojęcia o bezpieczeństwie. Sytuacja jest wyjątkowa, zatem schowaj dumę do kieszeni, rusz dupę i weź się do pracy.

Natters spojrzała na Krzysztofa, szukając u niego wsparcia, po czym wściekła ruszyła do wyjścia, po drodze potrącając ramieniem Mayumi.

– Odzyskałam wgląd w imperatywy Opiekuna – powiedziała Japonka, kiedy kroki Weroniki ucichły. – Jestem wycieńczona. Choć, pokażę ci plik w jadalni.

 

***

 

Przeczytanie dokumentu zajęło Krzysztofowi blisko godzinę – Mayumi w milczeniu zjadła kolację, po czym go zostawiła – i okazało się zajęciem niezwykle żmudnym, jednak wartym wysiłku, ponieważ kilkadziesiąt stron imperatywów, poza informacjami zdającymi się nie mieć w obecnym kontekście większego znaczenia, kryło w sobie wiersze pozwalające lepiej zrozumieć Opiekuna.

 

:: OPIEKUN ::

 

1) Opiekun jest bezwzględnie podporządkowany Głównemu Imperatywowi i w żadnym wypadku nie może go złamać.

 

2) Opiekun bezwzględnie dba o bezpieczeństwo na Alfie i Thecie.

a) Bezustannie kontroluje system szczelności.

b) W razie nieautoryzowanego otwarcia śluzy prewencyjnie zamyka wszystkie pozostałe przejścia części codziennej.

c) Monitoruje oraz kontroluje dostęp do części NIEcodziennej stacji (nieupoważniona osoba nie ma prawa dostępu do śluz wyjściowych, przejść do doków, a także do łodzi podwodnej).

 

 

3) Opiekun funkcjonuje tak, aby chronić wszystkie osoby na Alfie oraz Thecie.

 

 

c) Monitoruje oraz zarządza częściowo dostępem w części codziennej (nieupoważniona osoba nie ma prawa wstępu do laboratorium, plantacji warzyw i owoców czy maszynowni).

 

 

4) W razie zagrożenia własnego istnienia Opiekun robi wszystko, aby przetrwać. Z wyłączeniem sytuacji:

a) w których działania takie byłyby niekorzystne lub szkodliwe dla osób.

b) A także w sytuacji, gdyby takie postępowanie okazało się niezgodne z Głównym Imperatywem.

 

 

5) Opiekun w celu koordynacji własnych działań korzysta z ogólnej sieci.

a) Istotne informacje zapisuje na własnych oraz peryferyjnych dyskach (w tym na dyskach innych osób).

b) Zdobytą wiedzę weryfikuje.

 

Krzysztof na podstawie tych oraz kilku innych krótkich fragmentów zapisał pytania, które zamierzał zadać Opiekunowi. Cóż, tym razem będzie doskonale przygotowany. Nie wiedział tylko, że skończy jak Garri Kasparow w rozgrywce szachowej z komputerem Deep Blue.

 

***

 

>> Witaj >> napisał.

>>>>> Witam >>>>> odpowiedział Opiekun. >>>>> Dobrze się czujesz?

>> Tak, dziękuję.

>>>>> Przykro mi, że system szczelności zawiódł.

Krzysztof przeciągnął się, wyłamał palce, zawiesił je tuż nad sensoklawiaturą.

>> Co robisz w razie nieautoryzowanego otwarcia śluzy?

>>>>> Zamykam wszystkie przejścia części codziennej.

>> Zrobiłbyś to w każdej sytuacji?

>>>>> Owszem, jednak pod warunkiem, że nie zaszkodziłoby to żadnej osobie.

Odpowiedź zgadzała się z dokumentem i tworzyła grunt pod kolejne pytanie.

>> A jeśli doprowadziłoby do śmierci dwóch osób i do uratowania trzydziestu trzech… Co byś wtedy zrobił?

>>>>> Nie mógłbym zaszkodzić trzydziestu trzem osobom, ratując zaledwie dwie.

Krzysztof się zdziwił, gdyż nie znalazł takiej informacji w dokumencie o imperatywach. Opiekun wiedział, jak działać, ponieważ się uczył. Opucki chciał jednak potwierdzenia.

>> Możesz wyjaśnić?

>>>>> To przecież logiczne, skoro zakładamy, że życie każdej osoby jest bezcenne. Krzysztofie, pamiętaj proszę, że korzystam z ogólnej sieci.

Wpadła mu do głowy seria kolejnych nieplanowanych pytań, tym razem tak niezwykle podstępnych, że wystukał je na sensoklawiaturze drżącymi palcami.

>> A jeśli te trzydzieści trzy osoby nie mogłyby się uratować i tym samym skazane byłyby na pewną śmierć, natomiast pozostałe dwie miałyby dostęp do łodzi, w związku z czym ich szanse na przeżycie wynosiłyby, powiedzmy, osiemdziesiąt procent… Co wtedy byś zrobił?

>>>>> Uratowałbym te, dla których jest szansa ucieczki.

>> Bez zastanowienia?

>>>>> Owszem.

Opucki już chciał zadać następne pytanie, lecz Opiekun go uprzedził.

>>>>> Krzysztofie, rozumiem, do czego zmierzasz. Razem z Mayumi, Weroniką i Jeanem znaleźliście się w trudnej sytuacji, a ocalić was może jedynie łódź. Sądzisz zapewne, że jednemu z was powinienem udzielić stosownej autoryzacji. Skoro jednak czytałeś moje imperatywy, powinieneś wiedzieć, że nie mogę tego zrobić, ponieważ udzielają ich upoważnione do tego osoby.

>> Które wszystkie nie żyją.

>>>>> Przykro mi, Krzysztofie. Dla rozwiania wątpliwości posłużę się analogią. Jestem w stanie wyłączyć UMed, jeżeli ten zacznie pracować nieprawidłowo, lecz nie potrafię zmienić jego parametrów pracy. Podobnie mogę zabronić wstępu nieautoryzowanej osobie, niestety nie posiadam kompetencji, aby ją do wejścia na pokład upoważnić.

Krzysztof schował twarz w dłoniach. Problemem, i to nierozwiązywalnym, był zatem Główny Imperatyw. Myśl, iż zginą tu przez brak dostatecznej wyobraźni jakichś programistów, wywołała w Opuckim żal, smutek oraz złość. Z drugiej strony któż mógłby przewidzieć, że urwie się kontakt między stacjami, przestanie funkcjonować wewnętrzne radio, Thetę zaleje, a spośród pięciu pilotów przeżyje akurat ten posiadający jakimś cudem niedziałającą przepustkę?

>> Adam musi odzyskać dostęp do łodzi.

>>>>> Krzysztofie, pisałem z doktorem Jeanem Boreaux. Przyznałem, że problem tkwi nie w systemach zabezpieczeń, lecz w pilocie Adamie Reaperze. Doktor, zdaje się, prowadzi już nad tym badania.

>> Możesz wyjaśnić, co jest nie tak z Adamem?

>>>>> Wraz z katastrofą straciłem dostęp do ogólnej sieci. Informacji, na podstawie których uznałem, że nie mogę wpuścić Adama na pokład łodzi podwodnej, nie skopiowałem do własnej pamięci.

>> Dlaczego tego nie zrobiłeś?

>>>>> Ponieważ były rozproszone na komputerach mieszkańców Thety.

Stację zalało, komputery przestały działać – zrozumiał Krzysztof – a Opiekun zapomniał, dlaczego postanowił zmienić pewne parametry autoryzacji.

>> Mimo to robisz, co robisz.

>>>>> Odpowiednie wzorce zdążyłem przyswoić, wdrukować w siebie. Sądzę, że można to porównać do waszej jazdy na rowerze. Kiedy już jej się nauczycie, wiecie „jak”, lecz nie pamiętacie szczegółów. Pamięć motoryczna, prawda?

>> Skąd o tym wiesz?

>>>>> Z twojego komputera, Krzysztofie.

 

***

 

Jean Boreaux wyglądał coraz gorzej. Oczy miał jeszcze bardziej podkrążone, policzki zwisały jak u kogoś o dziesięć lat starszego, a odcień twarzy niebezpiecznie zbliżył się do bieli fartucha, którego doktor ostatnio chyba w ogóle nie zdejmował. Mimo że brak snu, stres i ciągła praca zbierały swe żniwo, Jean zdawał się mieć jeszcze sporo sił. Poprosił Krzysztofa do gabinetu, dał mu kubek z gorącą kawą i włączył hologramy z ostatnich badań. Tym razem spróbował ująć sprawę w kontekście nie strukturalnym, lecz funkcjonalnym, i tak na pierwszy plan poszła elektroencefalografia; wykorzystał ją podczas odpoczynku Adama, aby sprawdzić, czy występują jakiekolwiek zaburzenia snu.

Krzysztof prędko sam doszedł do pewnych wniosków. Teoretycznie fale mózgowe zdawały się przebiegać prawidłowo – nie były przesadnie wypłaszczone, nie występowały również żadne nadzwyczajne szczyty aktywności. Umknęła mu jedna istotna kwestia. Doktor zwrócił uwagę na fazę REM, która charakteryzuje się marzeniami sennymi i zajmuje przeważnie nie więcej niż dwadzieścia pięć procent całego wypoczynku, jednak u Adama trwała jedynie trzydzieści minut, czyli – przyjmując sześciogodzinny sen – stanowiła zaledwie jedną dwunastą całości.

Jean ze zmartwieniem wyjaśnił, że zbyt krótkie fazy REM mogą przyczynić się do chorób degeneracyjnych układu nerwowego. To pewnie dlatego Adamowi drgały palce u dłoni, pomyślał Krzysztof, dopijając duszkiem kawę. Poza tym, mówił dalej doktor, takie niedobory są w stanie upośledzić pamięć długotrwałą, a ostatecznie doprowadzić do Alzheimera.

– Wykonam jeszcze funkcjonalny rezonans magnetyczny, żeby sprawdzić aktywność poszczególnych obszarów mózgu. Co prawda nie sądzę, aby pomógł ustalić, dlaczego fazy REM u Adama są tak krótkie, jednak pozwoli obejrzeć pracę odpowiedzialnego za sen podwzgórza.

– Kiedy będą wyniki? – spytał Opucki.

Boreaux westchnął.

– Z Reaperem trudno się współpracuje. Daj mi parę godzin. Zanalizuję również korę przedczołową.

Krzysztof poklepał go po ramieniu.

– Dobrze. – I spytał: – Wiesz, gdzie jest Adam?

Boreaux nagle zmarkotniał.

– I to jest niepokojące, Krzysztofie. Za każdym razem znajduję go siedzącego we własnym pokoju. Rozmawiałem z Mayumi, która powiedziała, że czasami tamtędy przechodzi i że zawsze widzi dokładnie ten sam obrazek: Reapera w bezruchu.

 

***

 

Kulki cichutko o siebie uderzały, najprostszym rytmem mącąc ciszę, która zaległa w pokoju niczym głębinowy ił na dnie oceanicznym. Tuk-tuk-tuk-tuk. Wybijając takt, pomagały Krzysztofowi zebrać myśli – psycholog wszelkimi możliwymi sposobami starał się unikać silentia.

Wahadło Newtona przestało pracować.

– Niedobór snu jest niezwykle szkodliwy – rzekł.

Adam zamrugał.

– Oczywista oczywistość – odpowiedział po chwili namysłu. – Inżynier Mayumi i doktor Jean powinni więcej odpoczywać. Musisz z nimi na ten temat porozmawiać.

Krzysztof uśmiechnął się krzywo. Tylko tego brakowało, żeby Reaper w kwestiach, o których nie miał zielonego pojęcia, wypowiadał się ex cathedra. Chciał się odciąć, pytając, dlaczego Adam bezczynnie przesiaduje we własnym pokoju, zamiast starać się odzyskać dostęp do łodzi, jednak przypominając sobie wyniki encefalografii, powstrzymał się od złośliwości.

– A ty nie sypiasz zbyt mało?

Adam przyjrzał mu się uważnie, jakby oglądał nowy gatunek głębinowej fauny. Milczał.

– Stacja może zostać zalana w każdej chwili – rzekł Opucki zdeprymowany bierną natarczywością kolegi. – Nawet teraz, w trakcie naszej rozmowy.

„Bezsensownej”, miał ochotę dodać, ale Reaper powoli pokiwał głową, przyznając mu rację.

– Już o tym mówiłeś. – Postukał o blat drżącymi jak w malarii palcami. – Musicie czuć się z tym okropnie.

– Nikt nie chce umierać – zauważył oschle Krzysztof. – Pogodziłeś się ze śmiercią?

– Jesteście pewni, że nikt więcej nie przeżył na Thecie?

Adam wypluł z siebie te słowa jak w jakimś paroksyzmie i Krzysztof na początku sądził, że się przesłyszał.

– Opiekun twierdzi, że tylko my zostaliśmy – odparł, nie mogąc ukryć zafrapowania.

– Nie wziąłeś pod uwagę pomyłki, błędu w obliczeniach, przeszacowania?

Krzysztofowi po plecach przebiegły dreszcze. Nie ze względu na znaczenie słów Adama, lecz w związku z olśnieniem, które na niego sprowadziły. Podekscytowany puścił w ruch kulki, przekręcił klepsydrę, a potem nie mogąc usiedzieć na miejscu, wstał i zaczął przechadzać się po pokoju. Opiekun wspominał, że informacje z sieci ogólnej zapisywał nie tylko na własnych dyskach, ale również na komputerach pracowników stacji. Takie rozproszenie danych w przypadku awarii chroniło przed ich całkowitą utratą. Jeśli Krzysztofowi uda się dowiedzieć, gdzie Opiekun zapisał dokumenty, na podstawie których podjął decyzję o zmianie parametrów autoryzacji, być może je odnajdzie i wreszcie zrozumie, co jest powodem odmowy dostępu do łodzi podwodnej.

– Czeka nas podróż w głębinach – wymamrotał do siebie.

Adam widocznie to usłyszał, gdyż stanął przed przeszkloną ścianą, przekrzywił głowę i z niepasującą do niego tęsknotą przyłożył do tafli dłoń. Krzysztof zatrzymał się obok. Spróbował dostrzec coś po drugiej stronie, ale widział zaledwie niewyraźne odbicia.

– Nic, tylko twoje i to drugie – szepnął Reaper.

 

***

 

Krzysztof z Weroniką zajęli miejsca na drabinie, a sferyczną śluzę, tonącą w ponurym zielonym świetle, momentalnie zalała woda. Na dole konserwatorka powolnym, ciężkim krokiem skierowała się na północny wschód. Opiekun nie był w stanie wskazać konkretnego miejsca zapisu danych, ale pamiętał, które wrota puściły, dzięki czemu Weronika wiedziała, jaki obrać kierunek. Na wypadek, gdyby okazało się, że wejście trzeba ciąć, wzięła ze sobą plazmotron.

 

Reflektory sennie przecinały mrok.

 

Krzysztofowi wydawało się, że wędrówka ciągnie się zbyt długo i ze strachu zaczął zerkać na poziom tlenu. Siedemdziesiąt pięć procent – powinno starczyć na około pół godziny.

W pewnym momencie na północnym zachodzie ukazał się niebieski punkcik. Kilka dni przed katastrofą Krzysztof widział dziesiątki podobnych, uznając je wtedy za element sygnalizacyjny Alfy, teraz jednak szafirowa kropka była w pobliżu Thety i zdawała się poruszać. Weronika również ją dostrzegła, ponieważ równocześnie z Krzysztofem zatrzymała się, prędko osłabiając moc reflektorów.

Niebieski punkcik płynął w ich stronę. Co pewien czas błyskał, a Krzysztof z Weroniką odpowiadali tym samym. Potem zgasł, więc i oni wyłączyli światła. Opucki miał nadzieję, że ktoś – łódź podwodna? – w ten sposób się z nimi komunikuje, jednak ciemność trwała zbyt długo i wiara w Krzysztofie zgasła równie szybko, jak się rozżagwiła, niby ostatnie błyśnięcie umierającego komina hydrotermalnego.

Sześćdziesiąt pięć procent tlenu.

Weronika przeciągle westchnęła w naprawionym przez Mayumi radiu i podjęli wędrówkę przez niemy świat głębinowych koszmarów.

Natters skręciła w lewo, gdzie znajdowało się wyjście numer trzy; obły rdzeń z każdą minutą puchł w świetle reflektorów. W wielu miejscach szarawego cielska posiadał białe plamy. Weronika podeszła do jednej i przejechała po niej palcem, zostawiając na powierzchni falisty ślad. Pokazała Krzysztofowi zgarnięty osad, po czym wyjęła ze skafandra próbnik, którym wciągnęła fragment białej substancji.

Okrążyli rdzeń i stanęli przed ziejącym pustką wejściem; wrota śluzy musiało wyrwać i teraz znajdowały się pewnie wewnątrz zalanej części stacji.

– Popłynę pierwszy – powiedział Krzysztof.

Chwilę później światła reflektorów błądziły po wymarłym korytarzu, odkrywając kolejne zniszczenia oraz śniedziejące tajemnice. Część miejsc była nienaruszona, jednak tu i tam unosiły się kompozytowe płytki, bez których liczne kable wypadały ze ścian niby trzewia z jamy brzusznej. Płynąc środkiem, Krzysztof delikatnie je odsuwał, czego nie mógł zrobić ze stojącą w poprzek śluzą; zanurkował zatem na dno, którym jeszcze niedawno chodzili mieszkańcy Thety, i przepłynął pod włazem do kolejnego, połowicznie otwartego przejścia; najwidoczniej Opiekun nie zdążył go zamknąć.

Krzysztof prędko się cofnął i Weronika na niego wpadła. Gdy zobaczyła unoszące się w przepastnym pomieszczeniu tysiące strzępków roślin – owoców, warzyw, liści, pędów, korzeni – zrozumiała, że znaleźli się w szklarni. Jakkolwiek Opucki doskonale pamiętał rozkład Thety, to uszkodzenia, ciemność i woda zdawały się drastycznie zmieniać właściwości topograficzne stacji. W toni człowiek poruszał się wolniej, w innej, nienaturalnej dla niego płaszczyźnie, zamiast własnych kroków, szumiącej w tle maszynowni oraz innych osób słysząc swój nierówny oddech i wolno bijące serce.

Miał pięćdziesiąt pięć procent tlenu, dlatego gdy za zakrętem znalazł pokój architekta abisalnego Paola Borgi, nie czekał na Weronikę, tylko ciągnąc ją za sobą, od razu tam wpłynął. Odszukał komputer i zaczął zrywać nadwątlone działaniem wody fragmenty obudowy. Ostrożnie wyciągnął malutki dysk, zamknął go w dłoni.

– Sprawdź resztę pokoi.

Natters odczepiła linkę, zamachała nogami, oddaliła się, znikła.

Krzysztof żałował, że popłynęli jedynie we dwoje. Rozumiał, że w działającej części stacji ktoś powinien zostać, w związku z czym nie czuł pretensji do Mayumi – Japonka przecież odpowiadała za bezpieczeństwo – ale na doktora Boreaux był wściekły. Jean mógłby na tę godzinę przerwać badanie Reapera. Jeśli chodzi zaś o Adama, Krzysztof nie chciał ani zabierać go ze sobą, ani zostawiać na stacji samego, bowiem zwyczajnie mu nie ufał.

Pływał od pokoju do pokoju, metodycznie zbierając kolejne dyski. Trafiał na coraz więcej ciał, bladych, rozdętych, nienaturalnie wygiętych, zakonserwowanych słoną wodą niby skarabeusze żywicą. Próbował nie patrzeć, ale ciekawość była silniejsza i zaczął się przyglądać trupom coraz śmielej, już nie omijając ich szerokim łukiem, lecz przepływając tuż przed zniekształconymi obliczami, widząc oddzielające się od ciał paznokcie, kwieciste plamy na skórze, rozlane w wodzie jak atrament czarne włosy koleżanek, z którymi jeszcze niedawno razem chodził na obiady…

Dalsza część korytarza przypominała prosektorium z porozrzucanymi zwłokami. Krzysztof pomyślał, że powinien coś z nimi zrobić, jednak nie miał na to ani sił, ani ochoty, nie wspominając o tlenie; zależało mu jedynie na zdobyciu dysków i bezpiecznym powrocie. Z nieznanym sobie dotąd chłodem doszedł do wniosku, że ciała to tylko pozbawione osób skorupy.

– Czekam przy śluzie – zaskrzeczała na radiu Weronika.

W jednym z pokoi przeszklona ściana niebiesko zajaśniała. Krzysztof do niej podpłynął, ale to, co dało blask, znajdowało się po drugiej stronie i kiedy psycholog dotknął zimnej powierzchni dłonią, akurat zaczęło się oddalać. Zdawało mu się, że dostrzegł jakiś obły kształt, ale głębinowe mroki prędko go pochłonęły, zostawiając szafirowy punkcik.

Myśląc o nim, wrócił do śluzy, gdzie Natters odruchowo dwukrotnie błysnęła, zamachała nogami i popłynęła w stronę wyjścia. Na zewnątrz zatrzymała się przy ścianie, przejechała dłonią po białym osadzie i ściągnęła go próbnikiem.

Wracali.

Krzysztof niepokoił się niskim poziomem tlenu – dręczyły go wątpliwości, czy dziewiętnaście procent wystarczy na powrót – i dyskami, których razem z Weroniką zebrali zaledwie jedenaście; uwiezionych pod wodą zostało jeszcze dwadzieścia cztery, więc jeśli okaże się, że te znalezione nie zawierają istotnych informacji, będą musieli powtórzyć podróż przynajmniej dwukrotnie.

Dopiero po dłuższej chwili dostrzegł niebieski punkcik. Gasł za każdym razem, gdy Krzysztof kierował na niego światła reflektorów, dlatego, mogąc polegać na idącej przodem Weronice, zmniejszył je do minimum. Co chwilę się oglądał, a punkcik przygasał, czasem mrugał, czasem zaczynał migać, ale nie znikał.

– Mam pięć procent – powiedział, gdy byli niedaleko stacji.

Natters osłabiła reflektory, podeszła, odwróciła go plecami do siebie, następnie nacisnęła skafander, wyszarpnęła coś, podłączyła i zamarła w bezruchu. Krzysztof początkowo nie wiedział, co się dzieje, lecz po chwili zobaczył, że poziom tlenu wskoczył na trzynaście procent… i nadal wzrastał. Gdy zatrzymał się na dwudziestu czterech, Weronika zamknęła obwód, wzmocniła reflektory i ruszyła w kierunku stacji.

 

Woda w śluzie opadła.

 

Weronika zatoczyła się, upadła na ziemię. Krzysztof w pospiechu zdjął jej skafander, zły, że oddała mu prawie cały tlen.

– Za bardzo wierzgasz w wodzie, przez co… – uśmiechnęła się asymetrycznie, odzyskując ostrość widzenia. – Przez co szybciej tracisz tlen.

– W porządku?

– Yhym.

Nerwowo chwyciła skafander i zaczęła go przeszukiwać.

– W porządku – odetchnęła z ulgą, znajdując próbnik. – Poza tym, że tu zginiemy, w najlepszym, kurwa, porządku.

– Co to jest? – spytał, wyciągając rękę.

Weronika wstała, pociągnęła nosem, spojrzała na Krzysztofa ze śmiertelną powagą.

– Widziałeś osad, prawda? Odkryliśmy to parę dni przed katastrofą, ale nie zdążyliśmy przebadać. Na początku błędnie sądziłam, że to konkrecje polimetaliczne, lecz badania pokazały, że mamy do czynienia z odmianą Lophelia pertusa. Koralowiec ten jest niezwykle bogaty w żelazo. I do rozrostu upodobał sobie naszą stację.

– Jakim cudem ten cały pertusa…

– Niektóre wyprawy docierały aż do strefy hadalnej. Cztery kilometry niżej, wyższe ciśnienie… I o dziwo dużo, dużo więcej zwierząt… w związku z tym nic dziwnego, że odkryliśmy tam również komin hydrotermalny.

– Na samym dnie – wyszeptał Opucki.

To dlatego Reaper miał większy od innych pilotów hipokamp – pływał z Weroniką znacznie dalej i o wiele głębiej niż reszta, do samego hadalu.

Natters przeczesała włosy, pokiwała dumnie głową.

– Komin jest źródłem życia. Podejrzewam, że dzięki niemu powstają nasze koralowce. W hadalu są też prądy głębinowe, o jakich nikt do tej pory nie wiedział. Docierają do Alfy i Thety i…

Na drugim końcu śluzy zajaśniał niebieski punkcik. Psychrolutes marcidus, zwierzę o ludzkiej twarzy umierało.

– Jezu – szepnęła Weronika. – Cały czas musiało za nami płynąć.

– To bez sensu…

Ale Weronika podeszła do dziworyby i uklękła przed nią.

– Zobacz, próbuje mnie dotknąć – powiedziała.

– Nie podchodź zbyt blisko. Według doktorka mają kwasy, którymi w parę minut mogą rozpuścić kość.

Natters ze smutkiem obserwowała umierające zwierzę. Oblicze dziworyby przypominało wyrzeźbioną w plastelinie twarz staruszki.

– Czego mogło od nas chcieć? – spytał, stając w bezpiecznej odległości. – Pomyliło nas z jakimś zwierzęciem, rośliną?

Weronika pokręciła głową.

– Wyczuło mnie. – Nie mogła ukryć zdziwienia. – Wyczuło koralowce na mojej dłoni.

– To dlatego błyskało wabikiem? – zdziwił się.

Natters, przeczesując włosy, rozejrzała się wokół.

– One gdzieś tam są – szepnęła. – Potrzebują żelaza do bioluminescencji.

 

***

 

Okazało się, że dyski były uszkodzone, zatem zostawił je Mayumi. Inżynier obiecała spróbować odzyskać dane, tymczasem Krzysztof udał się do doktora Boreaux.

Jean chodził po pokoju jak zamknięty w klatce niedźwiedź. Włączone hologramy tym razem przedstawiały zdjęcia z funkcjonalnego rezonansu magnetycznego.

– Nasza podejrzana podczas największej aktywności – wyjaśnił niecierpliwie doktor.

Każdy z rzutów przedstawiał szary mózg. Pobudzane fragmenty – w tym przypadku kory przedczołowej – miały kolor niebieski, zielony, żółty, pomarańczowy bądź czerwony; cieplejszy odpowiadał intensywniejszej pracy.

– Obrazy wydają się prawidłowe – zauważył Krzysztof.

– Bo są prawidłowe. Ale to zdjęcia innego pacjenta, wykonane dawno temu. Tutaj natomiast – przełączył hologram – masz przypadek Adama.

W przeciwieństwie do tamtego badanego, obrazy kory przedczołowej Reapera posiadały znacznie drobniejsze plamy aktywności, na domiar złego mniej regularne, jakby postrzępione…

– Niekompletne – mruknął Opucki.

Doktor zaznaczył markerem czerwoną kropkę.

– Zobacz, to jest zdrowo funkcjonujący wyjątek. Odpowiada za hamowanie gwałtownych reakcji emocjonalnych, co wyjaśnia opanowanie Adama. Natomiast fragmenty dysfunkcyjne – denerwował się i marker wyraźnie drżał – są między innymi siedliskiem samoświadomości.

– Zauważył pan, doktorze, że Reaper często nie odpowiada na pytania? – powiedział po zastanowieniu Opucki. – Tak jakby nie rozumiał, że mówi się do niego.

Boreaux zasępił się. Od ostatniego spotkania bardzo pobladł.

– Płaty przedczołowe odpowiadają za pamięć krótkotrwałą. To również może mieć wpływ na problemy komunikacyjne.

Stanął przed hologramami i przygarbił się jeszcze mocniej, jak gdyby miał zaraz pęknąć.

– Wykonałem całą serię badań, wszystkie wątpliwe powtórzyłem, przeprowadziłem szczegółowe analizy, doszedłem do pewnych wniosków, ale nadal nie jestem w stanie postawić żadnej sensownej diagnozy. Obawiam się, że utknęliśmy w sytuacji patowej.

– Niech pan próbuje dalej. Przecież jesteśmy coraz bliżej zrozumienia.

Jean milczał.

– Doktorze?

– Ignoramus et ignorabimus – jęknął Boreaux.

Za wszelką cenę starali się przetrwać, tymczasem doktor, z którym przecież w głównej mierze wiązali nadzieje, zamiast się nie poddawać, wolał załamać ręce i w kompletnej silentia czekać na śmierć bądź na zbawienie. Po ostatnich wyjściach z Weroniką Krzysztof był wyczerpany i miał serdecznie dosyć ciszy; teraz przelała czarę goryczy i w Opuckim coś pękło.

– Poradzimy sobie. – Podszedł do doktora, chwycił za ramiona i zaczął nim mocno potrząsać. – Rozumie pan? Odzyskamy dostęp do łodzi, porzucimy ten przeklęty abisal.

Jean wyrwał się, cisnął markerem w ścianę, zaczął kopać komputer.

– Z niczego się nie wydostaniemy! – krzyknął cały roztrzęsiony. – Przestań wreszcie pocieszać ludzi, bo to nic nie da! Wszyscy zginiemy, ja, ty, Mayumi, ta przeklęta konserwatorka…

Krzysztof chwycił i unieruchomił Jeana.

– Jeśli się pan teraz załamie, to lepiej… – nie dokończył. – Nie będę pozwalał szerzyć defetyzmu.

Czując, że doktor wiotczeje, puścił go.

Boreaux usiadł przy biurku, schował twarz w dłoniach.

– Adam to pieprzony socjopata – zachichotał. – Umiera i chyba chce tego samego dla nas. Śmierci, rozumiesz?

– Jak to umiera? Przez braki snu?

Doktor przyłożył do głowy zaciśnięte dłonie, jakby chciał wyrywać sobie nieistniejące włosy. Powiedział, że podwzgórze pracuje nieprawidłowo, i zamilkł.

Przyszła Mayumi.

– Dyski… – zaczęła podniecona. – Informacje Opiekuna miały zabezpieczenia, ale udało mi się je złamać.

 

***

 

Kulki cichutko o siebie uderzały, najprostszym rytmem mącąc półciszę, która zaległa w pokoju niczym głębinowy ił na dnie oceanicznym. Tuk-tuk-tuk. Krzysztof próbował pozbierać myśli – „Osoba jest indywidualną substancją rozumnej natury”; niby ruminacje powracały słowa rzymskiego filozofa Boecjusza – jak w zapętlonym czasie zerkając to na leżące przed nim holograficzne dane przepisane z odzyskanych dysków, to na pozbawione emocji oblicze Reapera.

Weronika ze splecionymi ramionami stała oparta o ścianę.

– Masz coś z głową – zaatakowała Adama. – Według Opiekuna i doktora.

Jean Boreaux okrutnie zgarbiony zaczął krążyć po pokoju jak ślimak zamknięty w skorupie. Od ponad doby nie zmrużył oczu, przeraźliwie spuchniętych i przekrwionych, które teraz podejrzliwie łyskały na lewo i prawo, szukając najmniejszych oznak umierania stacji. Na słowa Weroniki stanął w miejscu, ze smutkiem przyjrzał się Adamowi, po czym wznowił jałową peregrynację.

– Gdzie jest Mayumi? – przerwał półciszę Adam.

– Poszła coś sprawdzić – zachrypiała Weronika. – A co, stęskniłeś się?

Reaper nie zwrócił uwagi na zaczepkę.

Krzysztof uciszył ją wzrokiem, następnie zwrócił się do Adama:

– Sądzisz, że Tsuji powinna być z nami? – spytał.

Reaper milczał.

Weronika przeciągle westchnęła, poirytowana małomównością pilota.

Krzysztof zerknął na hologramy.

– Adamie, co sądzisz o Mayumi?

Cisza.

„Osoby zdają sobie sprawę z własnej natury” – przeczytał Opucki, puszczając w ruch wahadło Newtona. – „Samo bycie osobą nie jest cechą gatunkową”.

– Czy Mayumi można ufać? – spytał zatroskany.

Reaper przechylił głowę, postukał w blat palcami.

– To dobra specjalistka – stwierdził po namyśle, nieznacznie ściągając brwi.

Krzysztof uśmiechnął się gorzko. Doszedł do zaskakujących wniosków i choć musiał je jeszcze potwierdzić, ku jego satysfakcji i przerażeniu wszystko – włącznie z badaniami kory przedczołowej Adama – znajdywało empiryczne potwierdzenie. „Joseph Fletcher, przedstawiciel etyki sytuacjonistycznej, wyróżnia następujące nieodzowne cechy osoby: minimum inteligencji, samokontroli i samoświadomości…”.

Do pokoju wpadła Mayumi, która wyglądała, jakby przed czymś uciekała. Ostatnio jej wizyty zwiastowały same złe rzeczy i nie inaczej było tym razem.

– Stację zalewa – wydyszała. – Zbierajcie się. Spróbujemy dostać się na pokład łodzi siłą.

– Co chcesz zrobić? – spytał Krzysztof.

– Użyć plazmotronu. Przetnę wejście na dok…

– To bez sensu. – Sprzeciwiła się Weronika. – Opiekun wymaga autoryzacji w łodzi. Ją też potniesz?

Stacja zaskrzypiała. Mayumi otworzyła usta, zawahała się, obrzuciła ich pogardliwym spojrzeniem, po czym wybiegła w pokoju.

W tym czasie Krzysztof, ignorując Japonkę, która najwyraźniej straciła zdolność trzeźwego myślenia, pospiesznie wyciągnął z komputera dysk. Chowając go do kieszeni, popatrzył na Weronikę, od razu znajdując zrozumienie w jej czarnych oczach.

– Doktorze – zwrócił się do Boreaux – pójdź z Mayumi.

Jean pociągnął nosem, z troską poklepał po ramieniu Adama.

– Słyszysz?

Reaper nie reagował.

– Jemu już nic nie pomoże – powiedział ponaglająco Krzysztof.

Boreaux zachichotał opętańczo, złapał Adama za rękę.

– Mówiłem, że wszyscy zginiemy. – Podniósł siłą Reapera. – Musimy iść, rozumiesz? – Popychał go do drzwi. – Nie zostawię cię. Nie po tym, do czego doszliśmy. Pomogę ci, obiecuję. Zobaczysz, wrócisz do siebie. Obiecuję…

– Doktorze, on i tak umiera – powiedział Krzysztof. – Niech pan go zostawi.

Ale Boreaux nie słuchał.

Weronika, wściekła, wyjęła z kieszeni konkrecję i cisnęła nią w głowę Adama. Pilot stęknął, zatoczył się, padł na kolana. Doktor podniósł Adama, lecz ten, oddychając ciężko, osunął się przy ścianie.

– To pieprzony czub! – krzyczała Natters. – Pusta skorupa!

Skroń i policzek Adama znaczyła krew; nie zwracał na to uwagi. Z marsem na czole wpatrywał się w migocący hologram. „Ludzki gatunek jako jedyny przekracza swoją naturę. Osoby są czymś więcej niż samą naturą”.

– Doktorze, Adam przepadł. – Krzysztof potwierdził słowa Weroniki.

Boreaux pokręcił głową.

– Powiedz im, że to nieprawda – mówił do Reapera. – Pokaż, że się mylą, że jesteś, że wiesz.

Ale Adam tylko mrugał, nie rozumiejąc, że mówią do NIEGO, że Weronika rzuciła konkrecją w JEGO głowę, że to ON siedzi w gabinecie…

Od coraz głośniejszych jęków stacji Krzysztofowi wibrował szpik w kościach. Psycholog przypomniał sobie pytanie, które zadał Opiekunowi; trzydzieści trzy osoby skazane na śmierć czy dwie z szansą na przeżycie? Instynktownie chwycił Weronikę za rękę i zostawiając z tyłu jęczącego doktora, pobiegł z Natters korytarzem – światła posępnie mrugały, drzwi po bokach otwierały się i zamykały, jakby Opiekun uległ awarii, a oni pędzili ile sił w nogach – aż znaleźli się w śluzie, gdzie gorączkowo zaczęli zakładać skafandry; Krzysztof włożył do swojego dysk z danymi Opiekuna. Miejsce, które ponad dziesięć lat było ich domem, skrzypiało oraz jęczało, umierając pod naporem oceanu, nadwątlone ekspansją głębinowej fauny i flory, zniszczone przez organizmy tysiąckrotnie prostsze od człowieka.

Dwa puste skafandry zrzucili na dół drabiny, następnie zajęli pozycje do wyjścia. Kiedy woda zalała śluzę, zeszli na równinę abisalną, włączając na pełną moc reflektory. Krzysztof podniósł kombinezon i onirycznym tempem ruszył za Weroniką w kierunku Alfy. Czerwone punkty wciąż mrugały, pozwalając wierzyć, że na większej stacji znajdą przynajmniej tymczasowe schronienie.

Nie chcąc marnować tlenu, zamiast płynąć, szli. Pod ich krokami muł wznosił się, wirował, zamierał w kolejnej amorficznej iteracji, po czym z niemym wyrzutem powoli opadał z powrotem na dno.

Przed oczami Krzysztofa wciąż i wciąż pojawiały się skopiowane przez Opiekuna informacje. „Osoby są czymś więcej niż swoją naturą. Natura funkcjonuje, reaguje, działa wyłącznie wolna i rozumna istota”.

W oddali zajaśniało i zgasło kilka niebieskich punkcików. Chwilę później, niczym abisalna choinka, rozbłysła szafirowo cała Theta. Dziworyby, zwabione śladami biochemicznymi Lophelia pertusa, przypłynęły na ucztę pełną żelaza.

„Angielski psycholog Charles Spearmann uważał, że ludzka natura domaga się, by ją >>mieć<<, a nie tylko nią >>być<<. Gdyby ludzie po prostu >>byli naturą<<, wszelka ich aktywność stanowiłaby jedynie pochodną biologicznych prawidłowości”. Natters nieraz powtarzała, że Reaper nie jest sobą. I była bardzo blisko prawdy; wystarczyło dodać jedną literę, tę przypominającą znak symbolizujący brak tlenu.

Kiedy dotarli do strefy muskanej prądami głębinowymi, Krzysztofowi zostało pięćdziesiąt procent tlenu, a Alfa nadal wydawała się odległa jak życie na powierzchni. Przynajmniej ocaliłem Weronikę – pomyślał ponuro. Nie miał wyrzutów sumienia, że zostawili doktora, ponieważ Jeana uważał za odpowiedzialną, wolną osobę. Adam natomiast… Adam był zagubionym człowiekiem, od którego po wypadku ludzie zaczęli się odwracać, widząc w nim pozbawionego uczuć dupka, nieczułego ignoranta, nawet zdolnego do najgorszych zbrodni wyrachowanego socjopatę. Czasami na niego krzyczeli, nie mając świadomości, że wyżywają się na powłoce pozbawionej duszy.

Weronika zatrzymała się, by korzystając z pustego skafandra, podnieść poziom tlenu. Krzysztof obserwował szafirową kopułę Thety. Dziworyby robiły, co robiły, bo tak zaprogramowała je natura i w żadnej sytuacji nie potrafiłyby zachować się inaczej; nie posiadały wolnej woli. Z ludźmi łączył je wyłącznie strach przed pustką, nicością, próżnią. Natura horret vacuum nawet tutaj, pięć kilometrów poniżej poziomu wody, pod ciśnieniem pięciuset atmosfer.

Problem polegał na tym, że według Krzysztofa w kwestiach moralnych nie istniało mniejsze zło. Przyzwolenie na śmierć człowieka uważał za równie okrutne jak morderstwo. Dlaczego wobec tego zostawili Adama? Powszechnie przyjęty pogląd w bioetyce zakładał, że niezbywalne prawo do życia posiadają wyłącznie osoby. Zgodnie z tym tokiem rozumowania, nasuwał się wniosek, że zwierzęta oraz pozbawionych samoświadomości ludzi można bezkarnie zabijać.

Zatrzymali się na drugie doładowanie tlenu.

– To pozostałości dziworyb – zaskrzeczała na radiu, wskazując konkrecje. – Sądzę, że komin hydrotermalny uaktywnił się ponownie parę lat temu. Stanowił źródło koralowców, przenoszonych przez prądy aż tutaj. Dziworyby przybywały po żelazo. Potrzebowały go do bioluminescencji, dzięki której zwabiały większe ofiary. Sęk w tym, że w okolicy jest niewiele innych zwierząt. Dlatego rzadko widzieliśmy światła dziworyb.

– Teraz wszystkie świecą. – Wskazał Thetę.

– Sądzę, że nas wyczuły.

Zwierzęta funkcjonują, natomiast osoby działają. Żaba „wie”, że widzi muchę, ale nie „wie, że wie”. Jest świadoma instrumentalnie, podczas gdy osoba posiada również świadomość psychiczną. Pierwsza niejako rzutuje na siebie rzeczywistość, druga zaś nakłada siebie na siebie, skutkiem czego osoba jest introspektywna, potrafi nie tylko przetwarzać bodźce, lecz również ustosunkowywać się do nich.

Może Adam nadal gdzieś tam jest, zagubiony niczym światełko dziworyby w nieskończonych oceanicznych mrokach. Ukryty przed ludźmi, przed sobą, błędnie postrzegany przez dawnych kolegów, niezrozumiały i obcy dla Opiekuna. Człowiek, lecz nie osoba, snuł gorzkie rozważania psycholog.

Znów się zatrzymali. Pobrali tlen i porzucili skafandry. Alfa była coraz bliżej.

– Myślisz, że ktoś tam przeżył? – spytał.

– Oby – mruknęła. – To nasza jedyna…

Nagle coś pociągnęło go w zupełnie innym kierunku. Zamachał rękami i nogami, próbując odzyskać kontrolę, lecz głębinowy prąd obracał nim z bezduszną stanowczością. Reflektory oświetlały na zmianę mrok oraz muł. Gdzieś błyskały latarki Weroniki. Radio urywało jej strach.

– Chwyć… coś… możliwe…

Dotarł do podwodnego klifu. Starając się złapać jego krawędź, zleciał prosto w hadal, tracąc z oczu Natters. Głębokość rosła i Krzysztof wiedział, że ciśnienie niedługo osiągnie wartość, której skafander nie wytrzyma. Serce waliło mu szybko i mocno jak diabelskie wahadło Newtona. TUK-TUK-TUK-TUK.

– Prąd… musi… skończy…

„Pamięć krótkotrwała podtrzymuje samoświadomość” – niechcący włączył mini projektor.

– Wtedy… …buj… stracić… rientacji…

TUK-TUK-TUK-TUK.

Na próżno machał rękami i nogami. Przez głowę przemknęło mu, że Adam przynajmniej nie umrze w cierpieniu, i w akcie desperacji głęboko pożałował samoświadomości, daru, dzięki któremu ludzie zdołali najbardziej ze wszystkich zwierząt oddalić się od przerażającej próżni.

– Uważaj… termalny…

Na radiu rozległ się potworny, nagle urwany krzyk.

– Weronika? – jęknął Krzysztof.

Na samym początku strefy hadalnej trafił na komin hydrotermalny. Na moment oświetlił wydostającą się z niego wodę, przypominającą dym – ledwo minął mającą ponad czterysta stopni Celsjusza ciecz – po czym zdał sobie sprawę, że prąd go wypuścił. Na myśl, że Natters zginęła w kontakcie z kominem, poczuł się, jakby wyrwano mu w sercu dziurę. Spróbował zorientować się w przestrzeni, lecz…

TUK-TUK-TUK.

…lecz ogarnęła go cisza, próżnia, przed którą każda osoba całe życie stara się uciec.

Koniec

Komentarze

Wreszcie sf temat co prawda wałkowany od czasów Hala i odysei ale zawsze. Pierwsze wrażenie niezbyt płynnie się czyta i nieco za długie. Może przy następnym podejściu skupię się bardziej na ich definicji człowieczeństwa. Dużym plusem jest to że bohaterów poznajemy po czynach nie opisach. Opowiadanie w sumie dość przygnębiające. Takie załamanie i beznadzieja w izolowanej grupie. Jedna uwaga jeśli sf to zmień radio na chodź by komunikator(Ultradżwiękowy?) Fale radiowe fatalnie rozchodzą się pod wodą

Dzięki za wizytę i opinię. Mam nadzieję, że nie jesteś za horyzontem zdarzeń, bo jeśli tak, to chyba nie powinienem z Tobą pisać. ;-)

 

Fale radiowe zmienione.

Przytłoczyła mnie masa wody i dziwnie się czułam czytając historię dziejącą się w tak głęboko umieszczonej podwodnej stacji badawczej. I choć przygnębiło mnie to opowiadanie, i choć od początku przeczuwałam kłopoty, a nawet bardzo duże kłopoty, z uwagą śledziłam losy uwięzionych tam ludzi, cały czas mając nadzieję, że im się uda, że zdołają się uratować.

Opowiadanie jest dość długie i, jak to często u Ciebie, sporo w nim terminów fachowych, nieco utrudniających płynność czytania, ale muszę powiedzieć, że mimo to lektura okazała się całkiem satysfakcjonująca i uważam, że zasługuje na Bibliotekę.

 

wa­run­kach pa­nu­ją­cych na rów­ni­nie abi­sal­nej.ą ―> Czemu służy literka „ą” po kropce?

 

Re­aper pod­szedł do ma­to­wo błysz­czą­cej kon­so­li… ―> Obawiam się, że to niemożliwe, albowiem to, co matowe, z definicji jest pozbawione błysku/ połysku.

Za SJP PWN: matowy 1. «niemający połysku» błyszczeć  1. «jaśnieć blaskiem»

 

–Tak samo dok. ―> Brak spacji po półpauzie.

 

Re­aper wy­pro­sto­wał się, strzy­ka­jąc krę­go­słu­pem. ―> Na pewno strzyknął kręgosłupem?

Za SJP PWN: strzyknąćstrzykać  1. «wypłynąć małym, lecz silnym strumieniem» 2. «wypuścić z siebie taki strumień płynu» 3. pot. «zaboleć, zakłuć boleśnie»

 

May­umi splo­tła dło­nie, unio­sła je do góry… ―> Masło maślane – czy mogła unieść dłonie do dołu?

 

– … ale nie po­sia­da­my sprzę­tu – do­koń­czył smut­no dok­tor. ―> Zbędna spacja po wielokropku.

 

I mil­czał dalej, aż prze­la­ły się ostat­nie ziarn­ka w klep­sy­drze. ―> Przelewa się ciecz, a ziarenka nie są cieczą, więc: I mil­czał dalej, aż przesypały się ostat­nie ziarn­ka w klep­sy­drze.

 

We­ro­ni­ka za­ci­snę­ła zęby – Krzysz­tof wi­dział pra­cu­ją­ce gniew­nie żu­chwy… ―> Zdaje mi się, że człowiek ma tylko jedną żuchwę, która może pracować.

 

Mimo że brak snu, stres i cią­gła praca zbie­ra­ły swe żniwa… ―> Mimo że brak snu, stres i cią­gła praca zbie­ra­ły swe żniwo

 

Od ponad doby nie zmru­żył oka, prze­raź­li­wie spuch­nię­tych i prze­krwio­nych, które teraz po­dejrz­li­wie ły­ska­ły na lewo i prawo… ―> Piszesz o jednym oku, więc skąd nagle liczba mnoga?

 

że We­ro­ni­ka rzu­ci­ła kon­kre­cją w głowę JEMU… ―> …że We­ro­ni­ka rzu­ci­ła kon­kre­cją w JEGO głowę

 

Nat­ters nie raz po­wta­rza­ła, że Re­aper nie jest sobą. ―> Nat­ters nieraz po­wta­rza­ła, że Re­aper nie jest sobą.

 

Radio prze­ciął po­twor­ny, nagle urwa­ny krzyk. ―> Co to znaczy, że krzyk przeciął radio?

 

… lecz ogar­nę­ła go cisza, próż­nia… ―> Zbędna spacja po wielokropku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki, Reg, wszystko poprawione.

 

Fajnie, że całkiem spodobało Ci się to opowiadanie. W ogóle miło widzieć Twój komentarz. Co do fachowych terminów, to w następnych tekstach, które będę wrzucał (jeden wrzuciłem ostatnio) – pewnie raz na parę lat – będzie ich raczej niewiele. Teraz interesuje mnie fantastyka bardziej obyczajowo-egzystencjalna. Brzmi strasznie. ;-)

Bardzo proszę, Prosiaczku, i cieszę się, że mogłam się przydać. ;)

Fachowe terminy – z jednej strony nieco spowalniają lekturę, za to z drugiej pozwalają poznać nowe pojęcia, z którymi być może nie byłoby mi dane się zetknąć.

A co do fantastyki, którą straszysz i nazywasz, obyczajowo-egzystencjalną, no cóż… Przeczytamy – zobaczymy. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zawsze myślałem że do horyzontu zdarzeń daleko, ale ostatnio zauważyłem coś dziwnego dotyczącego czasu. Otóż czas na zewnątrz płynie zdecydowanie szybciej– czyli mój zwalnia. Widocznie się zbliżam do wyjątkowo silnego pola grawitacyjnego

Jednak jeśli to opowiadanie oprócz przekazu: poco się szarpać skoro i tak zdechniemy, ma nosić miano sf to uzasadnij czemu nikt nie szuka 100 osób i pewnie kosztownej zabawki. 

Brak internetu przewidywany czas interwencji z zewnątrz można uzasadnić (jakoś) bo inaczej wg Brzytwy Lema to opowiadanie obyczajowo egzystencjalne. Rozwiń sprawę zepsutej SI

Niestety nie odniosę się w pełni, bo tekstu, poza główną ideę dotyczącą aspektu człowieczeństwa, specjalnie dokładnie nie pamiętam – pisałem go ponad 4 lata temu. Natomiast sądzę, że ma elementy sci-fi, nawet hard; baza jest oparta na naukowych fundamentach, odpowiednio rozwiniętych.

 

Przekaz miał skłaniać do refleksji na temat natury człowieka. Samoświadomości etc.

 

Skądś znam ten tekst. Ale to było dawno… ;-)

Babska logika rządzi!

Skąd? Ja mam dziury w pamięci. :-(

Zastanówmy się… Czy to możliwe, że z “Silmarisa”? ;-)

Babska logika rządzi!

Nie skojarzyłem Ciebie z Silmarisem, przepraszam. Ale spokojnie, ja mam czasami problemy nawet z identyfikacją swoich opowiadań. :-P

Spoko, nic się nie stało.

Babska logika rządzi!

Czytałam już to opowiadanie, nadal mi się podoba.

Owszem, długie i takie… statyczne, a jednak coś tam się dzieje. Jest klimat, mroczny, duszny i beznadziejny. Podwodny świat wcale nie jest przyjazny, czuć grożę. Podoba mi się też zakończenie, jest takie… beznadziejne ;)

Bardzo dobrze mi się czytało, wciąga.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Dzięki, Anet. :-)

Nowa Fantastyka