- Opowiadanie: Harry Willson - Lato wchodzi do miast

Lato wchodzi do miast

Jeśli mó­wi­my o szczę­ściu, czym wła­ści­wie ono jest ? Skry­wa się wśród ma­te­rii, czy unosi ponad ty­sią­ca­mi za­chmu­rzo­nych miast ? Jeśli szu­ka­my od­po­wie­dzi na py­ta­nia, to spo­glą­da­my za ho­ry­zont, czy pod wła­sne stopy ? Jeśli mó­wi­my o losie, to jest on na­szym sprzy­mie­rzeń­cem czy może pod­stęp­nym bytem, ży­wią­cym się nie­świa­do­mo­ścią i bólem ? 

 

 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Lato wchodzi do miast

 Pięt­na­ście po sie­dem­na­stej. Czas który dzie­lił mnie od tego mo­men­tu zda­wał się być nie­usta­ją­cym kar­na­wa­łem błę­dów i po­ra­żek. Nie wiem co to wszyst­ko ma zna­czyć, ale jakiś głos, jakby duch, wciąż szep­cze mi do ucha abym tym razem nie zmar­no­wa­ła daru, który choć z nie­chę­cią, po raz ko­lej­ny wy­sy­ła mi los. Na ple­cach czuję ukry­ty wzrok ca­łe­go świa­ta, po skro­ni spły­wa pot nieba a ręce, ści­ska­ją­ce ma­łe­go dzier­ga­ne­go kota, zdają się wy­my­kać spod kon­tro­li świa­do­mo­ści. Ze­ga­rek nie­po­strze­że­nie wy­sy­ła przez żyły ko­mu­ni­kat do mózgu, aby wzrok po­wę­dro­wał na jego tar­czę – JUŻ DWA­DZIE­ŚCIA PO! PIĘĆ MINUT I DALEJ NIC! PIĘĆ MINUT! – duch za­czy­na się de­ner­wo­wać. Co jeśli nasze nie­cne za­mia­ry znowu legną a głos za­milk­nie znowu, do mo­men­tu aż po­ja­wi się ko­lej­na oka­zja? Nie wiem już kogo słu­chać, ale jeśli nie zjawi się tutaj w ciągu na­stęp­nych trzech, czwar­ta mi­nu­ta bę­dzie cza­sem odej­ścia, po­wro­tu do mo­no­ton­ne­go świa­ta zwy­kłych ludzi.

Ob­ser­wu­jąc star­sze­go męż­czy­znę, któ­re­go twarz, jakby nie­śmia­ła, ukry­wa się za pa­ra­wa­nem ty­sią­ca czar­nych liter, za­sta­na­wiam się czy też na kogoś czeka. Jeśli tak, to od jak dawna? Si­wi­zna w tym przy­pad­ku nie może być wy­znacz­ni­kiem czasu, ale za to od­ci­śnię­ty ślad wokół palca już tak. Jeśli znam drze­wo wy­da­rzeń, pra­gnę po­znać ich ko­rzeń – nic się nie sta­nie jeśli przej­dę na drugą stro­nę ścież­ki, to za­le­d­wie kilka me­trów, a jeśli w końcu się zjawi, na pewno za­uwa­żę. Pod­no­sząc się z ławki, jed­nej z tych które przy­cią­ga­ją swoją barwą pta­sie od­cho­dy oraz mar­gi­nes spo­łecz­ny w cie­płe let­nie dni, za­czy­nam od­czu­wać nie­pew­ność – czy aby na pewno to w po­rząd­ku po­dejść do przy­pad­ko­wej osoby i za­py­tać ”Jak długo już cze­kasz na śmierć?”. ”Nie duchu, nie teraz, nie mogę po­pa­trzeć na ze­ga­rek, uspo­kój się, ma jesz­cze czas a ja muszę po­znać od­po­wiedź”. Męż­czy­zna za­czy­na ro­snąć przede mną jak­bym zbli­ża­ła się do pod­nó­ża ta­jem­ni­czej góry, a ga­ze­ta po­wo­li ujaw­nia rysy jego twa­rzy. Zanim przy­gląd­nę się im w pełni, rzu­cam krót­kie spoj­rze­nie na naj­więk­szy wy­dru­ko­wa­ny na­głó­wek – ”Lato wcho­dzi do miast”.

 

 Gdyby ktoś mi po­wie­dział że na sta­rość wszyst­ko za­czy­na być ja­śniej­sze, bar­dziej kla­row­ne, a ob­ser­wa­cje oto­cze­nia dają wię­cej od­po­wie­dzi na py­ta­nia niż roz­mo­wy z ludź­mi, nie uwie­rzy­ła­bym. Prze­cież sta­rość to udrę­ka, ból, ciem­no­ta, cho­ro­by, od­dech śmier­ci za ple­ca­mi, utra­ta kon­tak­tu z rze­czy­wi­sto­ścią. Po­sia­da­jąc dwu­cy­fro­wą licz­bę z ósem­ką na po­cząt­ku na swoim oso­bi­stym kon­cie, nie mo­żesz być w sta­nie zro­zu­mieć mło­de­go po­ko­le­nia. Ich zwy­cza­je, slo­ga­ny, za­cho­wa­nie, to wszyst­ko bu­du­je prze­paść mię­dzy nimi a tobą, prze­paść któ­rej ani jedna ani druga stro­na nie jest w sta­nie prze­sko­czyć. Nie uwie­rzy­ła­bym… Do mo­men­tu aż uśmiech sta­rusz­ka po­wi­tał mnie cie­płem, za­chę­ca­jąc jed­no­cze­śnie do za­ję­cia miej­sca obok niego.

 

 

 Pa­mię­tam do­brze każdy mo­ment, kiedy mu­sia­łam ukry­wać za­pła­ka­ną twarz w rę­kach, jakby je­dy­nie ich cie­pło mogło za­ta­mo­wać stru­mie­nie gorz­kich łez, pły­ną­cych z moich ja­sno­nie­bie­skich oczu. Los, mój dobry przy­ja­ciel, choć mam co do tego pewne wąt­pli­wo­ści, a na pewno co do jego za­mia­rów, czę­sto pró­bo­wał na­pro­wa­dzić mnie wraz z ży­ciem na drogę, która usła­na ba­śnio­wy­mi płat­ka­mi, po­cho­dzą­cy­mi z krze­wów wy­da­rzeń, miała w końcu do­pro­wa­dzić do za­ła­ta­nia dziu­ry w eg­zy­sten­cjal­nej czę­ści cze­goś, co na­zy­wa­my po­tocz­nie ser­cem. Nie­za­leż­nie ile razy po­ja­wia­ła się nowa ścież­ka, za­wsze już na samym jej po­cząt­ku mu­sia­łam wdep­nąć w psie od­cho­dy, skrę­cić kost­kę czy zo­stać obry­zga­ną przez ścia­nę brud­nej wody, zbie­ra­ją­cej się przy kra­wę­dziach dróg, wy­rzu­co­nej w moją stro­nę za po­śred­nic­twem złych kół sa­mo­cho­do­wych. Są to oczy­wi­ście me­ta­fo­ry błę­dów, tych nie­chcia­nych, które swoje ist­nie­nie na każ­dej dro­dze za­wdzię­cza­ją głów­nie na­szym we­wnętrz­nym nie­zgod­no­ściom, plą­cząc nasze nogi w naj­mniej od­po­wied­nich mo­men­tach. Uży­wam tych wy­obra­żeń głów­nie po to, aby le­piej zro­zu­mieć na­tu­rę ich po­cho­dze­nia – dla­cze­go da­je­my się po­ko­ny­wać wła­snych lękom, i skąd one wła­ści­wie po­cho­dzą?

Wiele pytań, zbyt mało od­po­wie­dzi, a sam los nie chce o tym roz­ma­wiać, nie po­tra­fi nawet wy­tłu­ma­czyć skąd przy­by­wa­ją wszyst­kie duchy, krą­żą­ce wokół mnie w dziw­nym, nie­zro­zu­mia­łym tańcu, sy­piąc tym samym nad moją głową swoim ma­gicz­nym, pach­ną­cym jak cie­pła szar­lot­ka z cy­na­mo­nem, pyłem nie­pew­no­ści. Ostat­nio mu­sia­łam wy­rzu­cić po­ło­wę ubrań, gdyż ów pył nie chce się sprać, nawet ką­piel w mo­dli­twie nie po­tra­fi sobie z nim po­ra­dzić. Naj­gor­sze jest jed­nak to, iż z cza­sem pył za­czy­na przy­kle­jać się do ciała, a to bo­le­sne do­świad­cze­nie, szcze­gól­nie że za­sy­cha­jąc, za­bie­ra ze sobą cząst­ki mojej wła­snej duszy, która i tak za­czę­ła tra­cić ko­lo­ry wiele lat temu. Dla­te­go wła­śnie wiele razy pró­bo­wa­łam do­wie­dzieć się od sta­re­go przy­ja­cie­la, gdzie znaj­du­je się dom du­chów, gdy­bym sama wie­dzia­ła, już dawno od­wie­dzi­ła­bym to miej­sce i po dłuż­szej roz­mo­wie z tam­tej­szy­mi oby­wa­te­la­mi, pró­bo­wa­ła­bym wy­ne­go­cjo­wać spo­kój. Mam jed­nak prze­czu­cie, że los świa­do­mie nie od­po­wia­da na moje py­ta­nia, a przy­naj­mniej na to kon­kret­ne, gdyż mo­gło­by się oka­zać że duchy to wła­ści­wie kosz­ma­ry scho­wa­ne za ma­ska­mi, aby nie zdra­dzać swo­je­go praw­dzi­we­go ob­li­cza.

 Co do kosz­ma­rów, to pa­mię­tam pe­wien desz­czo­wy dzień, pod­czas któ­re­go ścia­na wody była tak gęsta, że świat nik­nął za okna­mi, jakby wszyst­kie ma­lut­kie kro­pel­ki łą­czy­ły się w ulewę po to, aby ukryć za nią próbę kra­dzie­ży świa­ta. Tam­te­go dnia, a wła­ści­wie wie­czo­ru, gdyż była to pora mojej drzem­ki (za­wsze po­świę­ca­ły­śmy sobie czas każ­de­go dnia o tej samej porze), znów od­wie­dził mnie jeden z kosz­ma­rów. Za­wsze po­dzi­wia­łam ich spryt, ze wzglę­du na to że każdy z nich zda­wał się przy­bie­rać po­stać ma­łych my­szek, aby jak naj­ci­szej za­kraść się do mojej głowy pod­czas gdy wraz z drzem­ką od­wie­dza­ły­śmy coraz to bar­dziej nie­zro­zu­mia­łe rze­czy­wi­sto­ści. Tym razem jed­nak, prze­by­wa­jąc na pu­sty­ni usła­nej ab­sur­dal­nie po­wy­gi­na­ny­mi kak­tu­sa­mi, które za­miast w zie­lo­ne gar­ni­tu­ry zdo­bio­ne kol­ca­mi, były ubra­ne w aż na­zbyt po­ły­sku­ją­ce, białe ko­szu­le z ce­ki­na­mi, usły­sza­łam jakiś szmer. Nie po­tra­fiąc okre­ślić miej­sca jego po­cho­dze­nia, za­py­ta­łam się mojej to­wa­rzysz­ki :

 – Sły­sza­łaś to?

– Mó­wi­łam Ci że jak bę­dziesz się ru­szać, to długo tu nie po­bę­dzie­my. Patrz, jeden z nich wy­cią­gnął ko­rze­nie i za­czy­na biec! – od­po­wie­dzia­ła, kie­ru­jąc mój wzrok na ko­micz­nie po­ru­sza­ją­ce­go się kak­tu­sa.

 – Nie, to nie to! Jeśli bym się po­ru­szy­ła, to po­czu­ła­bym, ale tym razem je­dy­nie coś sły­sza­łam, jakby szmer… – rzu­ci­łam w suchą prze­strzeń, czu­jąc jak na mojej twa­rzy za­czy­na ma­lo­wać się nie­pew­ność o bar­wie zgni­ło­zie­lo­nej.

 – Ech, chcesz wra­cać? Spodo­ba­ło mi się to miej­sce, ale jeśli mu­sisz spraw­dzić czy to coś z ze­wnątrz, po pro­stu po­wiedz. – Czu­łam że drzem­ka nie­chęt­nie to zrobi, ale nie mo­głam zlek­ce­wa­żyć tego dziw­ne­go dźwię­ku. Prze­pro­szę ją przy ju­trzej­szym spo­tka­niu, ale teraz trze­ba wra­cać. Po­ki­wa­łam tylko głową aby po­twier­dzić że na pewno chce urwać ten sen. Po chwi­li trwa­ją­cej mniej wię­cej tyle, ile spada jabł­ko na zie­mie, od­ry­wa­ją­ce się od oj­czy­stej ga­łę­zi, prze­strzeń przede mną stała się ide­al­nie czar­na. ”Do wi­dze­nia kak­tu­si­ki, ubierz­cie się w te ko­szu­le na­stęp­nym razem!” rzu­ci­łam

w ostat­niej chwi­li, zanim po­czu­łam że pod­ło­ga ciem­ne­go eteru za­czy­na się ob­ra­cać, ma­te­ria­li­zu­jąc się w moje łóżko. Aby nie zdra­dzać swo­jej świa­do­mo­ści, od­cze­ka­łam kilka se­kund, zanim pro­mie­nie czer­wo­ne­go świa­tła, wy­cho­dzą­ce z lamp­ki noc­nej oświe­tla­ją­cej pokój, za­czę­ły de­li­kat­nie ośle­piać lewe oko. Od mo­men­tu kiedy byłam jesz­cze wśród kak­tu­sów, po­dej­rza­ny me­ta­licz­ny szmer nie ode­zwał się po­now­nie, ale czu­łam że coś, co go wy­da­ło, nadal prze­by­wa­ło razem ze mną w po­miesz­cze­niu. Pró­bo­wa­łam uło­żyć w gło­wie szyb­ki plan dzia­ła­nia, na wy­pa­dek gdyby oka­za­ło się że ta­jem­ni­czy przy­bysz przy­bie­rze ludz­ką po­stać, przed­sta­wia­jąc się jako Pan Wła­my­wacz. W ta­kiej sy­tu­acji jed­nak, moja głowa po­mi­mo skrzęt­nie opra­co­wa­ne­go planu, od­po­wie­dzia­ła­by je­dy­nie ”UCIE­KAJ!”, z prze­raź­li­wą in­ten­syw­no­ścią, skła­nia­ją­cą do pa­ni­ki i stra­chu. Nic jed­nak się nie dzia­ło, a ko­lej­ne se­kun­dy mi­ja­ły, choć zda­wa­ło się że trwa­ją o wiele dłu­żej niż po­win­ny, jakby w tej chwi­li po­zwo­li­ły sobie od­po­cząć od cią­głe­go pę­dze­nia na­przód. Serce za­czy­na­ło ko­ła­tać coraz szyb­ciej, przez co za­czę­łam się oba­wiać że jego bicie zaraz mnie zdra­dzi, a nie­zna­ny byt zo­rien­tu­je się, że już od dłuż­szej chwi­li wy­cze­ku­je na jego błąd.

Myśl o sercu zo­sta­ła jed­nak na­tych­mia­sto­wo urwa­na, gdy do uszu, za­kry­tych przez ko­smy­ki brą­zo­wych wło­sów, do­tarł prze­ra­ża­ją­cy głos. Nie mia­łam wąt­pli­wo­ści co do tego, że dźwięk był w isto­cie gło­sem, choć jeśli mia­ła­bym po­wie­dzieć gdzie taki można usły­szeć, to je­dy­nie na dnie sa­me­go pie­kła, wy­da­wa­ny przez cier­pią­ce dusze sa­mo­bój­ców. Miał w sobie coś z me­ta­licz­ne­go tonu, od­bi­ja­ją­cych się od pod­ło­gi kro­pel krwi, prze­cie­ra­nych o ka­fel­ki dro­bin pia­chu oraz sko­wy­tu pta­ków, sma­żą­cych się we wnę­trzu ko­mi­na wy­cho­dzą­ce­go od roz­grza­ne­go pieca hut­ni­cze­go. Kiedy nad­zwy­czaj­nie prze­ra­ża­ją­cy dźwięk po­ra­ził całe moje ciało, od­bi­ja­jąc się od każ­dej ko­mór­ki, na­tych­mia­sto­wo wy­sko­czy­łam z łóżka. To co uj­rza­łam przed sobą, było jesz­cze bar­dziej nie­po­ko­ją­ce, niż głos jaki z sie­bie wy­da­wa­ło.

 Trud­no było na­zwać go po­sta­cią, choć na pewno skła­dał się z wielu, tak samo jak z twa­rzy, które zmie­nia­ły się jak w ka­lej­do­sko­pie, na prze­mian uka­zu­jąc szczę­śli­we oraz ma­ka­brycz­ne gry­ma­sy setek ludzi, choć te dru­gie bar­dziej mo­gły­by po­cho­dzić od zwłok, z któ­rych czą­stecz­ki życia ule­cia­ły z po­wo­du tra­gicz­nych wy­pad­ków sa­mo­cho­do­wych. Ciało zda­wa­ło się utrzy­my­wać w sobie wiele po­stur, które na prze­mian upa­da­ły oraz po­wsta­wa­ły, jakby były za­klę­te w za­pę­tlo­nym cyklu życia i śmier­ci, trwa­ją­cym kilka set­nych se­kun­dy.

Fi­zycz­nie nie wy­da­wał z sie­bie żad­nej woni, ale pod­świa­do­mość do­brze od­czu­wa­ła spe­cy­ficz­ną at­mos­fe­rę która od­bi­ja­ła się od ścian, ude­rza­jąc we mnie ze zdwo­jo­ną siłą, wpra­wia­jąc w hip­no­ty­zu­ją­cy pa­ra­liż z któ­re­go nie spo­sób się wy­do­stać. Mo­głam je­dy­nie wpa­try­wać się jak po­twór wije się przede mną, cze­ka­jąc aż za­bie­rze mnie razem ze sobą do miej­sca o wiele gor­sze­go niż pie­kło, miej­sca z któ­re­go nie po­wra­ca nawet świa­do­mość, jak pod­czas za­gu­bie­nia w one­iro­nau­tycz­nych po­dró­żach. Gdy­bym mogła cho­ciaż ru­szyć ręką, wy­ko­na­ła­bym jeden z te­stów które sto­su­je się pod­czas świa­do­me­go śnie­nia, aby upew­nić się że to wszyst­ko to nadal sen, lub stan fał­szy­we­go prze­bu­dze­nia, w któ­rym wszyst­ko wy­da­je się być w rze­czy­wi­stym po­rząd­ku, ale umysł nadal znaj­du­je się w fazie REM. Coś jed­nak pod­po­wia­da­ło mi, że test mógł­by je­dy­nie po­głę­bić mój strach. Wśród ko­tłu­ją­cych się twa­rzy ob­ce­go pró­bo­wa­łam od­na­leźć ja­kieś spoj­rze­nie, na­wią­zu­jąc z nim ja­ki­kol­wiek kon­takt, jed­nak zmora zda­wa­ła się być tak samo za­sko­czo­na moim spa­ra­li­żo­wa­nym cia­łem sto­ją­cym przed nią, jak ja jej obec­no­ścią w je­dy­nej kry­jów­ce jaką po­sia­da­łam. Nagle, jakby z roz­ka­zu, wszyst­ko co na­le­ża­ło do ciała przy­by­sza, wpę­dzo­ne w ab­sur­dal­ny ruch, za­trzy­ma­ło się.

Teraz przy­po­mi­nał je­dy­nie cień, roz­ma­za­ną pio­no­wą plamę za­wie­szo­ną w at­mos­fe­rze, dla któ­rej za­gro­że­niem by­ło­by zwy­czaj­ne mach­nię­cie ręką. Moje ręce dalej jed­nak były przy­ku­te do ciała, choć od we­wnątrz pró­bo­wa­łam na­pie­rać na nie aby po­ru­szyć choć­by małym pal­cem. Gdy­bym miała po­rów­nać do cze­goś ten stan, to pa­ra­liż senny zda­wał­by się być od­prę­ża­ją­cym eta­pem me­dy­ta­cji. Pod­czas ca­łe­go tego zaj­ścia nie za­uwa­ży­łam nawet że czer­wo­ne świa­tło mojej lamp­ki noc­nej zo­sta­ło przy­ćmio­ne, tak bar­dzo, że wła­ści­wie nie po­win­nam ni­cze­go wi­dzieć na cen­ty­metr przed sobą. Kiedy zo­rien­to­wa­łam się, że źró­dło świa­tła dzię­ki któ­re­mu mo­głam ob­ser­wo­wać za­cho­wa­nie nie­zna­jo­me­go, jest praw­do­po­dob­nie czymś w ro­dza­ju szó­ste­go zmy­słu, zo­sta­łam ude­rzo­na pro­sto w klat­kę pier­sio­wą siłą która wy­rwa­ła mnie z fi­zycz­ne­go ciała. Nie mo­głam w żaden spo­sób za­re­ago­wać, gdy zaraz po fali ude­rze­nio­wej po­twór ru­szył za mną, opla­ta­jąc mac­ka­mi to, co teraz sta­no­wi­ło ”mnie”. W tym mo­men­cie mo­głam je­dy­nie ob­ser­wo­wać ob­ra­zy, wy­świe­tla­ne przede mną jak znisz­czo­ne klat­ki sta­rej taśmy fil­mo­wej, pró­bu­jąc nie udu­sić się od na­ci­sku, jaki wy­wie­ra­ły macki stwo­ra.

 Pierw­sze co zo­sta­ło przed­sta­wio­ne mojej, i tak już do­sta­tecz­nie roz­szar­pa­nej świa­do­mo­ści, było kil­ko­ma ru­cho­my­mi klat­ka­mi z któ­rych byłam w sta­nie od­czy­tać je­dy­nie emo­cje bi­ją­ce jak cie­płe pro­mie­nie słoń­ca w let­nie upal­ne dni. Pierw­sza była eu­fo­ria – szczę­ście to­wa­rzy­szą­ce nam pod­czas zda­rzeń które wy­cze­ku­je­my z nie­cier­pli­wo­ścią, a kiedy w końcu bie­rze­my w nich udział, pra­gnie­my aby czas za­trzy­mał się wła­śnie w tym mo­men­cie. Po­mi­mo ak­tu­al­nej sy­tu­acji, w ja­kiej się znaj­do­wa­łam, ten stan był na­praw­dę błogi, i być może nawet mia­łam myśl aby spę­dzić resz­tę wiecz­no­ści w tej chwi­li, razem z nie­zna­jo­mym wsz­cze­pio­nym we mnie tak mocno, że mo­gli­by­śmy sta­no­wić razem ca­łość.

Eu­fo­ria nie trwa­ła jed­nak długo, o ile w ogóle trwa­ła choć­by jedną ty­sięcz­ną se­kun­dy, gdyż zaraz po niej prze­szy­ło mnie na­tych­mia­sto­we zdzi­wie­nie, za­mie­nia­ją­ce się w prze­ra­że­nie. Zdą­ży­łam już za­po­mnieć o od­czu­wal­nym przed chwi­lą szczę­ściu, bo teraz chcia­łam krzy­czeć tak gło­śno, aby samej ogłuch­nąć od na­tę­że­nia wła­sne­go głosu. Macki zda­wa­ły się na chwi­lę roz­luź­nić swój uścisk, aby ból to­wa­rzy­szą­cy ak­tu­al­nym emo­cjom nie po­zba­wił mnie peł­nej świa­do­mo­ści, tak jakby stwór chciał zro­bić w na­szej ca­ło­ści miej­sce jesz­cze dla niego. Nie mam po­ję­cia co od­czu­wa czło­wiek do któ­re­go ciała prze­do­sta­je się jakiś obcy przed­miot, nisz­cząc or­ga­ny od środ­ka, ale po­dej­rze­wam że jest to bar­dzo zbli­żo­ne uczu­cie do tego które teraz tor­tu­ro­wa­ło mnie.

Jak to w ogóle było moż­li­we, skoro nawet nie po­sia­da­łam fi­zycz­ne­go ciała? Nie po­tra­fię na to od­po­wie­dzieć, ale naj­gor­szym był fakt, że nie mo­głam nawet do­znać cze­goś w ro­dza­ju omdle­nia, które w tam­tym mo­men­cie by­ło­by dla mnie zba­wie­niem. Ból na­ra­stał coraz bar­dziej i bar­dziej, jakby po­sia­dał wła­sną psy­cho­pa­tycz­ną oso­bo­wość, a je­dy­nym jego celem było spra­wie­nie mi jak naj­więk­szej krzyw­dy, o wiele więk­szej niż innym z jego ga­tun­ku. Je­dy­ne czego byłam pewna w tej chwi­li, to prze­ko­na­nie że w rze­czy­wi­stym świe­cie nic nie może się rów­nać z tym uczu­ciem, i tylko dla­te­go byłam w sta­nie dalej je prze­ży­wać, po­nie­waż wszyst­ko dzia­ło się w prze­strze­ni jakby spe­cjal­nie przy­go­to­wa­nej tylko dla mnie i tylko dla tej chwi­li. Po kilku na­stęp­nych chwi­lach ból za­czął nagle ustę­po­wać, i nic nie zwia­sto­wa­ło aby coś miało na­stą­pić po nim. Klat­ki przede mną zda­wa­ły się zwal­niać, wy­ga­sać, a po pew­nym cza­sie je­dy­nym co mogło mi przy­po­mnieć o wcze­śniej­szych wy­da­rze­niach, był płacz. Cała prze­strzeń zo­sta­ła wy­peł­nio­na bła­gal­nym pła­czem, któ­re­go źró­dło po­zo­sta­wa­ło nie­zna­ne, a ja sama czu­łam się jakby wszyst­ko inne umar­ło, ode­szło na za­wsze i nie miało już po­wró­cić… To jed­nak nie był jesz­cze ko­niec przed­sta­wie­nia, jakie przy­go­to­wał dla mnie kosz­mar. 

 Kiedy po chwi­lo­wej śmier­ci zo­sta­łam przy­wró­co­na do stanu sprzed pro­jek­cji od­czuć, po­sia­da­łam już fi­zycz­ne ciało. Nic oprócz tego ele­men­tu po­zo­sta­ło jed­nak takie samo, i wie­dzia­łam, że czeka mnie jesz­cze jeden seans. Tym razem mia­łam wi­dzieć wszyst­ko wła­sny­mi ocza­mi, jakby nowy film miał od­ci­snąć za ich po­śred­nic­twem ślad, nie ma­ją­cą się za­go­ić bli­znę w pa­mię­ci. Nowe klat­ki po­ja­wi­ły się zni­kąd, i ru­szy­ły jak po­bu­dzo­ne stra­chem an­ty­lo­py ucie­ka­ją­ce przed na­cie­ra­ją­cym ge­par­dem. Ak­tu­al­ny obraz przed­sta­wiał… ka­wał­ki mięsa. Dwa pio­no­we stosy mięsa, jeden wyż­szy od dru­gie­go, i zda­ją­cy się być mniej świe­ży niż ten niż­szy. Su­ro­we wieże były wpra­wio­ne w ruch, i zda­wa­ły się krą­żyć wokół sie­bie, uczest­ni­czyć w tańcu, któ­re­go ruchy za­leż­ne były od wyż­sze­go stosu. Nie ro­zu­mia­łam już zu­peł­nie nic, to wszyst­ko zda­wa­ło się być ja­kimś okrut­nym żar­tem który miał jak naj­bar­dziej zdez­o­rien­to­wać jego ofia­rę, czyli mnie.

Za spra­wą stru­gi świa­tła, która, jak­że­by ina­czej, po­ja­wi­ła się zni­kąd, mię­sne słup­ki sta­nę­ły w miej­scu. Jasna po­świa­ta roz­sze­rzy­ła się, tak że mo­gła­by po­cho­dzić z jed­ne­go z tych re­flek­to­rów, które oświe­tla­ją sceny pod­czas kon­cer­tów lub deski w te­atrze, a mniej­sza mię­sna wieża za­czę­ła prze­chy­lać się. Ka­wał­ki mięsa, które skła­da­ły się na nią, upa­da­ły na nie­wi­dzial­ną, oświe­tlo­ną pod­ło­gę, a kiedy ru­nę­ły już wszyst­kie, na­tych­miast zo­sta­ły za­ata­ko­wa­ne przez rój much, a z ich wnę­trza za­czę­ły wy­ła­zić larwy. To samo stało się z dru­gim, więk­szym sto­sem, z tym wy­jąt­kiem że jego ka­wał­ki po­zo­sta­wa­ły nie­na­ru­szo­ne, tak jakby wszyst­kie owady i czer­wie wy­brzy­dza­ły, i nie miały za­mia­ru tykać mniej świe­że­go mięsa. Moją kon­ster­na­cje nad sceną, która zo­sta­ła przed­sta­wio­na wła­śnie przede mną, prze­rwa­ły znane już macki. Znowu zo­sta­łam ople­cio­na przez byt, o któ­rym zu­peł­nie za­po­mnia­łam w trak­cie trwa­nia se­an­su, i za­sta­na­wia­łam się co ko­lej­ne­go czeka przede mną, jak nie­zro­zu­mia­ły bę­dzie ko­lej­ny obraz.

 – Nie za­po­mi­naj… – usły­sza­łam nagle, a wy­szep­ta­ne słowa kie­ro­wa­ne były wprost do uszu. Zna­jo­my, prze­ra­ża­ją­cy głos uświa­do­mił mi, że pa­ra­liż zo­stał zdję­ty z moich ust, co zna­czy­ło że mam zadać py­ta­nie na które czu­łam, że nie chce po­znać od­po­wie­dzi.

– O czym mam nie za­po­mi­nać? – za­py­ta­łam, ze sły­szal­nym stra­chem, ale jed­no­cze­śnie re­al­ną nie­świa­do­mo­ścią o czym mówi mój to­wa­rzysz.

 – Droga, którą po­dą­żasz, usła­na jest za­słu­żo­nym cier­pie­niem. Droga, którą po­dą­żasz, to droga pro­wa­dzą­ca do obłę­du. Droga, po­dą­ża­nie, wciąż za od­po­wie­dzia­mi choć od­po­wie­dzi są znane, lecz pod­świa­do­mość nie po­zwo­li o nich pa­mię­tać. To TY! To TY! TO TY! – jego głos coraz bar­dziej sta­wał się nie­zno­śny, a wy­po­wia­da­ne dwa słowa ata­ko­wa­ły moją psy­chi­kę jak igły, wbi­ja­ją­ce się jedna po dru­giej, za­ka­ża­jąc cały or­ga­nizm.

– O czym ty mó­wisz!? O czym mam pa­mię­tać? GADAJ! – ostat­nie słowo, które wy­do­by­ło się z moich ust, nie zo­sta­ło wy­mó­wio­ne prze­ze mnie. Ktoś obcy prze­mó­wił moimi usta­mi, po­zo­sta­wia­jąc po sobie kwa­śny, me­ta­licz­ny po­smak.

 – Nie­win­ność bez­sen­sow­nie ode­szła, lecz po­wi­do­ki nie od­bi­ja­ły się z dru­giej stro­ny.

W mo­dli­twach nie szu­kaj sło­dy­czy, bo mo­dli­twa je­dy­nie przy­wró­ci starą prze­szłość ukry­tą przed nimi wszyst­ki­mi, od­bi­ja­ją­cy­mi się od ciała w świe­cie rze­czy­wi­stym, choć pod­świa­do­mość bro­niąc znie­kształ­ci wspo­mnie­nia. Tylko świa­do­mość po­sia­dać bę­dzie moc zbaw­czą, a kiedy od­bi­je się od dna, wy­le­czyć bę­dzie mogła krwa­we rany, z któ­rych sączą się błędy, okle­ja­ją­ce swoją hi­sto­rią każde ko­lej­ne kroki. Nie szu­kaj w nich, szu­kaj głę­biej… Nie szu­kaj w nich, szu­kaj we wnę­trzu.. Nie szu­kaj nich, szu­kaj w… – nie zdą­żył do­koń­czyć ta­jem­ni­czych słów.

Kiedy zda­wa­ło się że jest chwi­lę od ujaw­nie­nia cze­goś bar­dzo waż­ne­go, w tym mo­men­cie znów każda część jego ciała za­czę­ła wi­ro­wać, jak wtedy, kiedy po raz pierw­szy go za­uwa­ży­łam. Prze­strzeń prze­szył obłą­ka­ny śmiech, mie­sza­ją­cy się z czymś, co brzmia­ło jak słowa wy­ma­wia­ne w nie­zna­nym mi ję­zy­ku. Macki ści­snę­ły mnie naj­moc­niej jak po­tra­fi­ły, i znów pod wpły­wem po­twor­ne­go na­ci­sku, two­rząc złud­ną ca­łość, za­czę­li­śmy cofać się w cza­sie. Wszyst­ko co się do tej pory wy­da­rzy­ło za­czę­ło prze­my­kać obok moich oczu we wstęcz­nym tem­pie, a kiedy wszyst­ko zda­wa­ło się pę­dzić tak szyb­ko, że sta­no­wi­ło pas ko­lo­rów, zna­la­złam się znowu w swoim po­ko­ju. Le­ża­łam w łóżku, a kosz­mar, sto­jąc w je­dy­nym nie­oświe­tlo­nym czer­wo­ną lamp­ką kącie, przy­brał dziw­nie zna­jo­mą, za­po­mnia­ną twarz i ru­szył w moim kie­run­ku. W ostat­niej chwi­li zdą­ży­łam zła­pać ma­łe­go dzier­ga­ne­go kota i za­mknąć oczy. Potem była już tylko ciem­ność.

 

 Długo potem za­sta­na­wia­łam się nad sen­sem tego snu. Był jed­no­cze­śnie naj­gor­szym ze wszyst­kich, które mo­głam uznać za kosz­ma­ry, ale także czu­łam że mógł być je­dy­nym, który można było za­li­czyć do tych ”waż­nych”. Choć po dziś dzień nie je­stem pewna czy całe spo­tka­nie z kosz­ma­rem było rze­czy­wi­ste czy nie, wolę uzna­wać wszyst­kie tamte wy­da­rze­nia za ko­lej­ny etap jed­ne­go, dłu­gie­go snu.

 

 

Mały dzier­ga­ny kot to­wa­rzy­szył mi od kiedy pa­mię­tam. Tak na­praw­dę nawet nie wiem czy w rze­czy­wi­sto­ści był to przed­sta­wi­ciel tego ga­tun­ku, po­nie­waż ca­łość była wy­ko­na­na dosyć nie­sta­ran­nie, ale ze wzglę­du na to że lubię te zwie­rza­ki, zwy­kłam na­zy­wać go wła­śnie kotem. Za­wsze ła­pa­łam go w ręce w mo­men­cie kiedy się bałam, lub kiedy spę­dza­łam całe go­dzi­ny na wy­le­wa­niu łez z po­wo­du ko­lej­nej nie uda­nej rand­ki. Cza­sa­mi ża­ło­wa­łam że nie był więk­szy, na tyle, abym mogła się do niego przy­tu­lić, ale mimo swo­jej nie­wiel­kiej po­stu­ry, za­wsze mi po­ma­gał. Za­wsze był przy mnie kiedy dzia­ło się coś złego, choć nie pa­mię­tam skąd wła­ści­wie we­szłam w jego po­sia­da­nie. Wiem że był zwią­za­ny z kimś, kto był dla mnie bar­dzo bli­ski kiedy byłam małą dziew­czyn­ką, lecz utra­ci­li­śmy kon­takt.

Wpływ czasu zdą­żył znie­kształ­cić wspo­mnie­nia na temat tej osoby, więc nawet nie pa­mię­tam jego imie­nia. Zo­stał mi je­dy­nie ko­ciak nie przy­po­mi­na­ją­cy kota, ale nie było to ważne, w mojej wy­obraź­ni był to naj­ład­niej­szy zwie­rzak na świe­cie. Mia­łam wra­że­nie, że jest je­dy­ną po­sta­cią w moim świe­cie, która nie ob­wi­nia mnie za nic, nie chce zro­bić mi krzyw­dy ani nie sta­wia mi kłód pod no­ga­mi. Duchy, które tak czę­sto po­dą­ża­ły moimi kro­ka­mi, zda­wa­ły się pa­nicz­nie bać ma­skot­ki, dla­te­go za­wsze ucie­ka­ły kiedy tylko wcho­dzi­łam do po­ko­ju, mojej kry­jów­ki i kró­le­stwa kota.

 Od wielu lat czu­łam się sa­mot­na. Żyjąc w świe­cie zu­peł­nie nie­zro­zu­mia­łym dla mnie, sta­ra­łam się od­na­leźć kogoś, kto wy­peł­nił­by pust­kę w moim sercu i nieco pod­ko­lo­ro­wał tą wy­bla­kłą rze­czy­wi­stość. Nie mógł być to oczy­wi­ście ktoś zu­peł­nie zwy­czaj­ny, po­nie­waż za­pew­ne uciekł­by w chwi­li, kiedy po­wie­dzia­ła­bym że cze­ka­jąc na niego, duchy sy­pa­ły mi na głowę swój ma­gicz­ny pył. Tak na­praw­dę nigdy nie za­sta­na­wia­łam się nad tym, czy inni także je widzą, czy są na świe­cie tacy jak ja, któ­rzy świat po­strze­ga­ją przez pry­zmat wła­snej wy­obraź­ni. Dla­te­go wła­śnie czę­sto się zda­rza­ło, że kiedy nawet już się z kimś umó­wi­łam, to albo ze stra­chu zo­sta­wa­łam w domu, albo przy pierw­szej roz­mo­wie wy­cho­dzi­łam na zu­peł­ną idiot­kę. Praw­dę mó­wiąc byłam dosyć za­mknię­ta w sobie, a kon­tak­ty mię­dzy­ludz­kie nie były moją mocną stro­ną. Po­mi­mo tego, cały czas wy­ko­rzy­sty­wa­łam ko­lej­ne oka­zje, które po­sy­łał mi los, a przy­naj­mniej tak to sobie tłu­ma­czy­łam, bo w chwi­li gdyby oka­za­ło się że bę­dzie to ko­lej­na po­raż­ka, to za­wsze mo­głam wszyst­ko zrzu­cić na niego.

Myślę że nigdy nie miał mi tego za złe, cho­ciaż z dru­giej stro­ny trud­no było wy­cią­gnąć od niego od­po­wie­dzi na py­ta­nia, i może wła­śnie dla­te­go że ob­wi­nia­łam go za ko­lej­ną szan­sę która osta­tecz­nie nie za­wio­dła mnie ni­g­dzie. Nigdy jed­nak nie byłam na tyle od­waż­na, żeby wy­pę­dzić go ze swo­je­go życia, więc ak­cep­to­wa­łam jego obec­ność.

 

 Od do­brych dwóch lat sta­ram się kogoś po­ko­chać. Wła­ści­wie cho­dzi bar­dziej o to, żeby ktoś po­ko­chał mnie. Po­trze­bu­je re­al­ne­go do­wo­du na to, że po­mi­mo wszyst­kich błę­dów jakie po­peł­ni­łam w życiu, a szcze­gól­nie tego jed­ne­go, sprzed wielu lat, nadal je­stem w sta­nie żyć nor­mal­nie, być ko­cha­ną i po­trzeb­ną komuś. Mimo że mam za sobą wiele nie­uda­nych ran­dek, nie po­tra­fię zmie­nić na­sta­wie­nia. Nie po­tra­fię za­ak­cep­to­wać samej sie­bie, do­pó­ki ktoś nie za­ak­cep­tu­je mnie, taką jaką je­stem, bez uda­wa­nia kogoś kim nie je­stem. Lata nie­na­wi­ści i szu­ka­nia od­po­wie­dzi na to, jak spra­wić aby szczę­ście za­go­ści­ło w końcu w moim życiu wy­płu­ka­ło ze mnie wszyst­ko, a zna­le­zie­nie kogoś kto udo­wod­ni mi że je­stem po­trzeb­na temu świa­tu, bę­dzie zba­wie­niem. Dla­te­go wciąż daje się ranić du­chom. Dla­te­go wciąż szu­kam, wkra­czam na ko­lej­ne ścież­ki. Cią­gle mam na­dzie­je że każda na­stęp­na bę­dzie tą, która za­pro­wa­dzi mnie w końcu do miej­sca, gdzie znaj­dę prze­ba­cze­nie.

Jutro wezmę ze sobą kota. Za­wsze po­ma­ga mi w naj­gor­szych chwi­lach, więc może nie jest to głupi po­mysł żeby za­brać go ze sobą. Nic in­ne­go i tak już mi nie po­zo­sta­ło. ”Kotku, sły­szysz? Je­steś mi po­trzeb­ny. Jutro razem po­szu­ka­my szczę­ścia. Ko­cham Cię.”

 

 

Uśmiech sta­rusz­ka spo­tkał się z moim spoj­rze­niem i za­chę­cił do za­ję­cia miej­sca obok niego. Duch pró­bo­wał prze­bić się do moich myśli, ale ści­ska­jąc moc­niej kota w rę­kach sku­tecz­nie od­pie­ra­łam jego głos. Nadal nie byłam pewna, czy to co robię, oraz to co za­mie­rzam zro­bić, to dobry po­mysł, w końcu może być to dla niego draż­li­wy temat, ale mimo wszyst­ko mu­sia­łam spró­bo­wać.

– Za­uwa­ży­łaś że lato w tym roku za­ska­ku­ją­co szyb­ko od­wie­dzi­ło nasze mia­sto? – ode­zwał się zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­nie, kiedy umiej­sco­wi­łam się obok niego. Pierw­sze na co zwró­ci­łam uwagę, to jego per­fu­my. Był to chyba naj­słod­szy za­pach jaki kie­dy­kol­wiek czu­łam w życiu, ale nie taki, który by od­py­chał, wręcz prze­ciw­nie, za­chę­cał do roz­luź­nie­nia. – Wszę­dzie o tym wy­pi­su­ją. Po­dob­no nawet na­ukow­cy twier­dzą że to po­czą­tek prze­mian kli­ma­tycz­nych, które od­mie­nią nasze po­strze­ga­nie ca­łe­go roku. Co o tym my­ślisz? – kon­ty­nu­ował. Jego spo­sób mó­wie­nia zu­peł­nie wybił mnie z torów, był tak cie­pły, jak­by­śmy byli ro­dzi­ną. Jego py­ta­nie spra­wi­ło, że mo­men­tal­nie zro­bi­łam się czer­wo­na i nie wie­dzia­łam co od­po­wie­dzieć.

 – Myślę że to do­brze. Wy­da­je mi się że zmia­ny… zmia­ny cza­sa­mi do­brze wpły­wa­ją na czło­wie­ka, ale to tylko taka luźna myśl, jeśli wie Pan o co mi cho­dzi – wy­mam­ro­ta­łam. ”Hej, czy aby na pewno nie było to nie­uprzej­me?” po­my­śla­łam. Chcia­łam już prze­pra­szać ale prze­rwał mi ła­god­ny głos.

 – Je­steś bar­dzo in­te­li­gent­ną pa­nien­ką! – gdyby nie trzy­mał ga­ze­ty, to mogło się wy­da­wać że kla­śnie w dło­nie. – Może dla mnie już za późno na takie zmia­ny, bo mogą odbić się na moich sta­wach, ale myślę że wszyst­kim innym wyj­dzie to na dobre – dodał, od­kła­da­jąc ga­ze­tę obok sie­bie, prze­rzu­ca­jąc nogę na nogę w tym samym mo­men­cie. – Czę­sto przy­cho­dzę do tego parku. Wła­ści­wie to co­dzien­nie, bo wie pa­nien­ka, co mi wła­ści­wie in­ne­go zo­sta­ło? Może to być ode­bra­ne jako nie­kul­tu­ral­ne, ale uwiel­biam sie­dzieć na tej ławce i ob­ser­wo­wać ludzi. Pa­trząc na nich, mogę w jakiś spo­sób uczest­ni­czyć w rze­czach, na które już sam je­steś za stary. W po­nie­dział­ki na ten przy­kład za­wsze przy­jeż­dża grup­ka mło­dych chłop­ców na swo­ich ro­we­rach. Kiedy byłem w ich wieku, to ra­czej nikt nie my­ślał o tym żeby wy­ko­rzy­sty­wać rower do ska­ka­nia i krę­ce­nia w locie kie­row­ni­cą, ale muszę przy­znać, im­po­nu­ją mi za każ­dym razem. Środy to dzień jog­gin­gu, po­praw mnie jeśli coś prze­krę­ci­łem, i nie będę ukry­wał, fakt że głów­nie bie­ga­ją tutaj młode ko­bie­ty tylko wszyst­ko ulep­sza – ro­ze­śmiał się. – Choć chyba ze wszyst­kich dni, naj­bar­dziej lubię nie­dzie­le. To je­dy­ny dzień pod­czas któ­re­go wię­cej czasu spę­dzam na prze­cha­dza­niu się wśród bi­wa­ku­ją­cych ro­dzin z dzieć­mi i zwie­rzę­ta­mi. Ten park to chyba naj­lep­sze co mogło mnie spo­tkać na sta­rość – oparł rękę o twarz w ge­ście za­my­śle­nia. Swoją otwar­to­ścią zu­peł­nie mnie za­cza­ro­wał, spra­wił że nie po­trze­bo­wa­łam już nawet kota aby po­czuć się w pełni roz­luź­nio­na, i bez stre­su pro­wa­dzić z nim roz­mo­wę, choć jak na razie wy­po­wie­dzia­łam jedno krót­kie zda­nie.

 – Myślę że to miej­sce było po­trzeb­ne temu mia­stu, dla­te­go po­sta­no­wi­li je zro­bić – do­da­łam od sie­bie.

– Co masz na myśli? – za­py­tał, tak jakby bar­dzo chciał żebym roz­wi­nę­ła tą myśl. 

 – To, że wszy­scy stali się szczę­śliw­si. W końcu chyba wię­cej osób woli się spo­ty­kać ze swo­imi bli­ski­mi w takim miej­scu, niż sie­dzieć wśród czte­rech ścian. – rzu­ci­łam zu­peł­nie bez za­sta­no­wie­nia. Nie pa­mię­tam kiedy ostat­ni raz roz­ma­wia­łam z kimś w spo­sób tak na­tu­ral­ny.

– I tutaj masz zu­peł­ną rację, pa­nien­ko. Wszy­scy sta­li­śmy się szczę­śliw­si. Ale czy Ty rów­nież? – py­ta­nie, jak po­cisk wy­strze­lo­ny w ka­ra­bi­nu wy­bo­ro­we­go, prze­bi­ło moje wnę­trze. ”Dla­cze­go tak nagle?” po­my­śla­łam. Łzy już zbie­ra­ły się w ką­ci­kach moich ust, jesz­cze chwi­la i tamy runą, a ja za­le­ję się przy do­pie­ro co po­zna­nej oso­bie mo­rzem łez. – S-Słu­cham?– reszt­ką wy­trzy­ma­ło­ści wy­du­si­łam z sie­bie py­ta­nie.

 – Och, prze­pra­szam bar­dzo, cza­sem nie po­tra­fię się kon­tro­lo­wać. Ob­ser­wo­wa­łem Cię wcze­śniej, i wy­da­wa­łaś się być jed­no­cze­śnie bar­dzo zde­ter­mi­no­wa­na ale i za­smu­co­na, choć po­trze­bo­wa­łem dłuż­szej chwi­li żeby dojść do tego dru­gie­go wnio­sku. Jeśli to py­ta­nie było nie­sto­sow­ne to wy­bacz star­co­wi, który nie po­tra­fi ugryźć się w jęzor – od­parł zu­peł­nie spo­koj­nie. Widać było że rze­czy­wi­ście się prze­jął, ale czy na­praw­dę wie­dział o tym tylko i wy­łącz­nie z ob­ser­wa­cji? To py­ta­nie było wręcz nie­po­ko­ją­co traf­ne. Cały spo­kój, jaki jesz­cze przed chwi­lą ogar­niał moje wnę­trze zo­stał ro­ze­rwa­ny na strzę­py, nawet kot który cały czas mi to­wa­rzy­szy nie jest w sta­nie uspo­ko­ić moich myśli w tym mo­men­cie. Co mam mu od­po­wie­dzieć? Nie mogę prze­cież po­wie­dzieć mu że…

 – Na­praw­dę wy­bacz mi pa­nien­ko, głupi sta­ruch gada głu­po­ty. Może zmień­my temat, bo widzę że to py­ta­nie zu­peł­nie wy­bi­ło Cię z rytmu, a zu­peł­nie nie chcia­łem żebyś się po­czu­ła ura­żo­na. – po­wie­dział szyb­ko, prze­ry­wa­jąc potok nie­pew­no­ści w mojej gło­wie.

– Nie, nie, pro­szę nie prze­pra­szać, p-po pro­stu… po pro­stu je­stem tutaj z kimś umó­wio­na i chyba trosz­kę się stre­su­je – ”Ty idiot­ko, to było naj­głup­sze wy­tłu­ma­cze­nie świa­ta”.

 – Ro­zu­miem. W takim razie pro­szę się nie mar­twić, bo jest Pani na­praw­dę ślicz­na

i myślę że szczę­śli­wiec na któ­re­go cze­kasz bę­dzie onie­mia­ły kiedy Cię zo­ba­czy! – rzu­cił znowu ze spo­ko­jem, lekko pod­no­sząc głos. – Ale mam prze­czu­cie, że to nie stres spra­wił że po­sta­no­wi­ła pa­nien­ka zająć miej­sce obok nud­ne­go star­ca… No więc, pro­szę pytać – wy­pro­sto­wał się i skie­ro­wał gło­wię w moją stro­nę. Nadal je­stem roz­trzę­sio­na po ostat­nim py­ta­niu, ale teraz do tego wszyst­kie­go do­szła znowu nie­pew­ność. Za­da­jąc sobie py­ta­nie gło­wie po raz ostat­nie, spoj­rza­łam mu pro­sto w oczy i po­wie­dzia­łam: 

 – Wcze­śniej za­uwa­ży­łam ślad na pań­skiej ręce, a do­kład­niej palcu… Chcia­łam się za­py­tać czy… Czy długo już cze­kasz na śmierć? – za­mil­kłam. Nie wie­rzę że to po­wie­dzia­łam. Nie wie­rzę że na­praw­dę o to za­py­ta­łam.

 – HA­HA­HA­HA­HA, A TO DOBRE! – wy­buchł śmie­chem tak, że para nie­da­le­ko nas spoj­rza­ła z za­py­ta­niem. W tym mo­men­cie zu­peł­nie już nie wie­dzia­łam co o nim my­śleć. Śmiać się z ta­kie­go py­ta­nia? Ze wszyst­kich re­ak­cji, jakie mo­głam prze­wi­dzieć, ta nawet na chwi­lę nie przy­szła mi do głowy. – Po­zwól że od­po­wiem Ci na to py­ta­nie pewną hi­sto­rią. Ale tylko dla­te­go ją opo­wiem, po­nie­waż sam wcze­śniej za­cho­wa­łem się nie­kul­tu­ral­nie. Otóż bę­dzie to hi­sto­ria męż­czy­zny, który miał w swoim życiu wszyst­ko, od pie­nię­dzy po pięk­ną ko­bie­tę, z którą każdy dzień zda­wał się być zu­peł­nie inną przy­go­dą. Po­zna­li się jesz­cze na stu­diach, i cał­ko­wi­cie po­pa­dli w sidła za­uro­cze­nia. Wy­star­czy­ło jedno spoj­rze­nie, kilka słów rzu­co­nych zu­peł­nie bez za­sta­no­wie­nia, i oboje wie­dzie­li, że jeśli nie wy­ko­rzy­sta­ją szan­sy którą dał im los, to już na za­wsze po­zo­sta­ną nie­szczę­śli­wi. Jak można się do­my­ślić, po mie­sią­cu za­miesz­ka­li razem. Łóżko w ich sy­pial­ni prze­ży­wa­ło istne ka­tor­gi, gdyż po­tra­fi­li spę­dzać w nim całe dnie, ko­cha­jąc się od rana do wie­czo­ra. Kiedy seks sta­wał się chwi­lo­wo nu­dzą­cy, wy­bie­ra­li się na wy­ciecz­ki, aby po­dzi­wiać pięk­no dzi­kiej na­tu­ry. Nie będę opi­sy­wał wszyst­kich szcze­gó­łów, ale mo­żesz się do­my­śleć że wy­peł­nia­li oboje swoje świa­ty cał­ko­wi­cie, żyli w prze­świad­cze­niu że jedno nie może żyć bez dru­gie­go. Brzmi jak bajka, co? Ale na­praw­dę tak było. To była pięk­na bajka, która, zda­wa­ło się, bę­dzie trwać wiecz­nie. Ale jak to każda bajka, w pew­nym mo­men­cie musi po­ja­wić się zły bo­ha­ter, pró­bu­ją­cy znisz­czyć wszyst­ko do czego dążą pro­ta­go­ni­ści.

W ich bajce, rolę złego bo­ha­te­ra ode­grał sam los, ten sam, który do­pro­wa­dził ich do sie­bie na­wza­jem. Kiedy pew­ne­go dnia nasz męż­czy­zna po­wró­cił do miesz­ka­nia z siat­ką kiwi oraz bia­łym winem, które oboje uwiel­bia­li, po jego uko­cha­nej po­zo­sta­ło tylko puste ciało. Nie było go przy niej pół go­dzi­ny, a mimo tego jak nie­wiel­ki jest to okres czasu, wy­star­czy­ło żeby los ode­brał mu wszyst­ko, co było źró­dłem szczę­ścia w jego życiu. Nie­wy­kry­ty tęt­niak mózgu, w bar­dzo za­awan­so­wa­nej fazie. Na wszel­kie próby re­ani­ma­cji było już za późno. Mimo wiel­kich sta­rań, nie był w sta­nie jej już pomóc. Mo­żesz sobie wy­obra­zić co prze­ży­wał przez na­stęp­ne ty­go­dnie, mie­sią­ce, lata… Wie­lo­krot­nie pró­bo­wał po­peł­niać sa­mo­bój­stwo, lecz nigdy nie miał na tyle od­wa­gi, żeby zro­bić to po­rząd­nie. Ob­wi­niał Boga, kim­kol­wiek on był, ob­wi­niał los, ob­wi­niał wszyst­ko co go ota­cza­ło. Aż w końcu, po­sta­no­wił ob­wi­nić sa­me­go sie­bie. Po pew­nym cza­sie za­czął uświa­da­miać sobie, że ob­ser­wo­wał dziw­nie za­cho­wa­nia z jej stro­ny które zu­peł­nie lek­ce­wa­żył. Głów­nie cho­dzi­ło o za­po­mi­na­nie po­szcze­gól­nych słów, ale wtedy oboje się z tego śmia­li. Śmiał się, za­miast za­brać swoją uko­cha­ną do le­ka­rza. Wina była tylko i wy­łącz­nie po jego stro­nie. On był od­po­wie­dzial­ny za uśmier­ce­nie ko­bie­ty, która nie za­słu­gi­wa­ła na to. Była nie­win­na, była dobra, pięk­na… A on do­pro­wa­dził do jej śmier­ci. Żyjąc w nie­na­wi­ści do sa­me­go sie­bie przez wiele dłu­gich lat, po kil­ku­dzie­się­ciu spę­dzo­nych w sa­mot­no­ści, sam już za­czął za­po­mi­nać skąd tak na­praw­dę po­cho­dzi ta nie­na­wiść. Od mo­men­tu śmier­ci jego part­ner­ki wszyst­ko czego się po­dej­mo­wał, koń­czy­ło się fia­skiem. Po­zo­sta­wa­ło mu je­dy­nie za­tra­ca­nie się we wła­snym bólu i zło­ści, co po­wo­li do­pro­wa­dza­ło do za­tra­ce­nia świa­do­mo­ści.

Tak jak po­wie­dzia­łem wcze­śniej, po kil­ku­dzie­się­ciu la­tach od tego wy­da­rze­nia, sam już prze­stał za­uwa­żać, skąd biorą się wszyst­kie błędy, co jest ich źró­dłem, dla­cze­go tak bar­dzo nie­na­wi­dzi sam sie­bie. Mo­żesz po­my­śleć, że to nie­re­al­ne żeby za­po­mnieć o tak tra­gicz­nym wy­da­rze­niu, ale tak wła­śnie się stało. Po­zo­sta­ła tylko nie­na­wiść do sa­me­go sie­bie. Jego umysł ukrył przed nim samym wspo­mnie­nie o uko­cha­nej, żeby tylko utrzy­mać go przy życiu. Coś w ro­dza­ju sys­te­mu obron­ne­go, włą­cza­ją­ce­go się je­dy­nie w kry­tycz­nych dla czło­wie­ka sy­tu­acjach. Był zu­peł­nie za­tra­co­ny w bólu, i nic nie mogło go przy­wró­cić do nor­mal­no­ści. Przy­szedł jed­nak ko­lej­ny mę­czą­cy dzień, który mu­siał prze­żyć, i jak póź­niej się oka­za­ło, ten dzień oka­zał się być zba­wien­ny.

 – Co się wy­da­rzy­ło? – rzu­ci­łam z nie­cier­pli­wo­ścią, kiedy star­szy męż­czy­zna na chwi­lę za­trzy­mał się, aby zła­pać od­dech. Zu­peł­nie za­tra­ci­łam się w jego sło­wach, za­po­mi­na­jąc o wszyst­kim co mnie ota­cza, wi­dząc przed ocza­mi wy­obraź­ni je­dy­nie obraz męż­czy­zny z opo­wie­ści.

– Na to py­ta­nie mu­sisz od­na­leźć od­po­wiedź sama, April… – nim się zo­rien­to­wa­łam co wła­śnie do mnie po­wie­dział, wszyst­ko wokół za­mil­kło. Ze­rwał się wiatr, który po­trzą­sa­jąc ko­ro­na­mi drzew, zda­wał się zwia­sto­wać na­dej­ście burzy. 

 – Gdzie? Gdzie mam szu­kać? Bła­gam… – nie wie­dzia­łam co mówię. Moja świa­do­mość była roz­cze­pio­na mię­dzy chwi­lą obec­ną, a re­tro­spek­cją ca­łe­go życia. Czu­łam się jak w kosz­ma­rze sprzed lat, który po­zo­sta­wił po sobie jesz­cze wię­cej pytań. Rzu­ci­łam krót­kie spoj­rze­nie przed sie­bie i wie­dzia­łam, że nie mam czasu. Wie­dzia­łam że na ho­ry­zon­cie zaraz po­ja­wią się setki du­chów, pra­gną­cych uto­pić mnie w pyle. 

 – On cały czas czeka na Cie­bie. Wy­bacz, ale moja rola w twoim świe­cie wła­śnie się za­koń­czy­ła. Mogę je­dy­nie spra­wić żeby zbyt szyb­ko Cię nie zła­pa­li, ale nie mogę zro­bić nic wię­cej. Mu­sisz sama od­na­leźć od­po­wiedź. Uwierz mi, jest bli­żej niż Ci się wy­da­je. – po tych sło­wach wstał i od­ry­wa­jąc wła­sną twarz jak maskę, ru­szył po­wol­nym kro­kiem w stro­nę ho­ry­zon­tu. Jego kroki po­zo­sta­wia­ły za sobą kle­istą maź o za­pa­chu cie­płej szar­lot­ki z cy­na­mo­nem.

Zo­sta­łam sama na ławce i nie wie­dzia­łam co robić. W którą stro­nę zmie­rzać? Gdzie mam szu­kać? Gdzie skry­wa się od­po­wiedź któ­rej szu­kam od tak dawna? Nie mam już siły. Nie mam siły na walkę ze wszyst­ki­mi wy­da­rze­nia­mi, które zdają się bawić moim ży­ciem jak tylko chcą. To wszyst­ko nie ma sensu. Wszy­scy chcą mi pomóc, ale tylko od­cho­dzą, cią­gle mówią, ale nie po­tra­fią od­po­wie­dzieć. Kła­dąc się na ławce, za­mknę­łam oczy i po­sta­no­wi­łam po­zo­stać tu już na za­wsze. Niech utonę w pyle nie­pew­no­ści, stanę się jedną z nich, aby za­tru­wać umy­sły in­nych. Kim­kol­wiek jest los, ja­ką­kol­wiek po­sia­da twarz, to twarz kłam­cy. Nie będę się bawić w Twoją grę dłu­żej, nie będę Twoją ma­rio­net­ką którą ste­ru­jesz jak chcesz. Stań przede mną i po­zwól cho­ciaż ze­drzeć wszyst­kie fał­szy­we war­stwy z two­je­go ob­li­cza. Jeśli mam się za­tra­cić we wła­snym obłę­dzie, chce cho­ciaż uj­rzeć praw­dzi­wą twarz.

 – April, wsta­waj, mamy jesz­cze coś do za­ła­twie­nia zanim umrzesz – cichy głos wy­do­był mnie z wnę­trza wła­snych myśli. Ostat­kiem sił otwo­rzy­łam oczy i spoj­rza­łam w brud­ne niebo, potem na boki, ale ni­ko­go nie było. Pew­nie była to tylko ko­lej­na sztucz­ka. 

 – Do ja­snej cho­le­ry April, na­praw­dę nie po­zna­jesz mo­je­go głosu? – rzu­cił w zło­ści. – Tutaj je­stem! W two­jej ręce! HALO! – coś po­ru­szy­ło się w mojej dłoni i zda­wa­ło się, że nie od­pu­ści do­pó­ki tego nie wy­pusz­czę. Ostroż­nie opar­łam rękę o brzuch i roz­luź­ni­łam palce. Czu­łam jak jakiś kształt prze­dzie­ra się przez koń­czy­ny jak przez ama­zoń­ską pusz­czę. Po chwi­li moim oczom uka­zał się dzier­ga­ny kot, mokry od potu moich dłoni.

– Nie wie­rzę… – rzu­ci­łam z prze­ra­że­niem.

 

 

 – Na­praw­dę sta­ruch nie był wy­star­cza­ją­cą wska­zów­ką? – ode­zwał się kiedy bie­głam przed sie­bie, czu­jąc chłod­ny od­dech za sobą i kro­ple cięż­kie­go potu spły­wa­ją­ce po roz­grza­nym czole.

– Skąd mo­głam wie­dzieć? Urwał hi­sto­rię w naj­waż­niej­szym mo­men­cie! – od­par­łam ze zło­ścią, choć tak na­praw­dę zła nie byłam. Teraz li­czy­ło się aby jak naj­szyb­ciej do­trzeć do miej­sca, w któ­rym wszyst­ko miało się wy­ja­śnić.

 – Mniej­sza z tym. Je­steś pewna że wiesz gdzie to jest? Nigdy tam nie byłaś. Nawet w dzień po­grze­bu… – kot sie­dzą­cy mi na ra­mie­niu chyba bar­dziej mę­czył się sta­ra­jąc się nie spaść, niż ja bie­gnąc przez opu­sto­sza­łe mia­sto, mi­ja­jąc ce­gla­ne ka­mie­ni­ce, któ­rych okna pę­ka­ły z każ­dym moim ko­lej­nym kro­kiem.

 – Na­praw­dę uwa­żasz że nigdy tam nie byłam? Dobra, masz rację. Ale to nie zna­czy że nie wiem gdzie to jest. Do cho­le­ry, to mój brat! – w tym mo­men­cie na­praw­dę się na niego ze­zło­ści­łam. Po­dej­rze­wać że nie wiem gdzie znaj­du­je się grób mo­je­go ro­dzo­ne­go brata to było już za wiele. Może mia­łam pewne wąt­pli­wo­ści, ale nie mia­łam teraz czasu na od­twa­rza­nie drogi w my­ślach, mu­sia­łam za­ufać wła­snym zmy­słom i gnać przed sie­bie, je­że­li nie chcia­łam zo­stać za­la­na przez pył nie­pew­no­ści.

 – Po­wiedz­my że Ci ufam. I tak nic in­ne­go nam nie po­zo­sta­ło. Ale mam na­dzie­ję że już wiesz co trze­ba zro­bić? W sen­sie, znasz od­po­wiedź? – w gło­sie ma­skot­ki wy­czuć można było za­kło­po­ta­nie. Tak na­praw­dę to mu się nie dzi­wię, bio­rąc pod uwagę ile czasu za­ję­ło mi do­tar­cie do tego mo­men­tu. Ale prze­cież nie mo­głam być miła po ostat­nim co po­wie­dział.

 – Wiesz co, tak na­praw­dę to się kurwa boje du­chów i śmier­ci przez za­tra­ce­nie we wła­snej nie­świa­do­mo­ści. Dla­te­go bie­gnę – od­par­łam iro­nicz­nie.

– Bar­dzo śmiesz­ne, szcze­gól­nie bio­rąc pod uwagę oko­licz­no­ści. UWA­ŻAJ, KOSZ­MAR! – z prze­ra­że­nia na­tych­mia­sto­wo scho­wał się pod moją ulu­bio­ną czar­ną ko­szul­kę z ar­bu­zem na pier­si. Zza rogu ulicy wy­ło­nił się ab­sur­dal­ny kształt, który nie zda­wał się mieć po­ko­jo­wych za­mia­rów. Nie mia­łam jed­nak in­ne­go wyj­ścia, za­kręt na któ­rym stał był je­dy­ną drogą na cmen­tarz. Mu­sia­łam po­biec jesz­cze szyb­ciej i li­czyć na to, że kosz­mar albo uciek­nie albo sama z kotem pod ko­szul­ką ja­kimś cudem się przez niego prze­bi­je. Zbli­ża­jąc się coraz bli­żej do opo­nen­ta, za­czy­na­łam sły­szeć w gło­wie jego prze­ra­ża­ją­cy głos. Kro­ple krwi, piach i tak dalej, ale nie bałam się. Byłam zbyt zde­ter­mi­no­wa­na. Byłam zbyt spra­gnio­na szczę­ścia.

 – April? April!? APRIL!? CO TY CO CHOL… JA PIER­DO­LE­EEEEE!!! – wy­krzy­cza­ny wul­ga­ryzm kota był ostat­nim co usły­sza­łam na chwi­lę przed zde­rze­niem z ko­tłu­ją­cym się cia­łem kosz­ma­ru. Chwi­lę potem wszyst­ko ogar­nę­ła pust­ka. Znowu zna­la­złam się w miej­scu, które przed laty wcią­gnę­ło mnie do swo­je­go wnę­trza, a wszyst­kie emo­cje, klat­ki, ob­ra­zy, prze­bi­ły się prze­ze mnie ze zdwo­jo­ną siłą niż kie­dyś. Ból. Nigdy go nie za­po­mnia­łam. Z ca­łe­go tam­te­go wy­da­rze­nia to wła­śnie ból był naj­gor­szy, ból który pro­wa­dzi tylko do wiecz­nej ciszy. To wła­śnie tak się wtedy czu­łeś?

Prze­pra­szam…

 Świa­tło rze­czy­wi­sto­ści ośle­pi­ło mnie na­tych­mia­sto­wo. O dziwo dalej bie­głam, i to chyba przez to o mało co nie wy­wró­ci­łam się pro­sto na twarz. Byłam prze­ko­na­na że jeśli się obu­dzę, to będę le­ża­ła na środ­ku drogi z po­zdzie­ra­ną po­ło­wą twa­rzy. Ale moje nogi nie za­wio­dły. Już nie­da­le­ko, jesz­cze tylko jeden za­kręt.

 – Hej kocie, ży­jesz!? – mu­sia­łam się upew­nić że nic mu nie jest. Bez niego to wszyst­ko by­ło­by nie­moż­li­we. Zanim do­cze­ka­łam się od­po­wie­dzi, po­czu­łam cie­płą wy­dzie­li­nę na gołej skó­rze pier­si.

– CZY TY NA MNIE ZWY­MIO­TO­WA­ŁEŚ!? – krzyk­nę­łam z obrzy­dze­niem. Kot wy­chy­la­jąc swoją weł­nia­ną głowę chyba nie miał ocho­ty jesz­cze od­po­wia­dać.

 – Wy­bacz ko­cha­nie, ale nie każdy jest na tyle od­waż­ny, a bar­dziej głupi, żeby wbie­gać pro­sto w śro­dek kosz­ma­ru! – wy­burk­nął ob­ra­żo­ny, ledwo co nie zwra­ca­jąc na mnie ko­lej­ną por­cję wy­mio­cin.

– Jak to w ogóle moż­li­we? Ty coś jesz?

– To nie do końca u mnie tak dzia­ła, April. To bar­dziej coś w ro­dza­ju zma­te­ria­li­zo­wa­ne­go stra­chu, więc nie martw się, nie bę­dzie plam. A jeśli już, to na pewno nie będą tak wi­docz­ne jak te które zo­sta­wiam na Tobie kiedy śpisz… – w tym mo­men­cie nie mo­głam się nie za­trzy­mać. Zła­pa­łam kota w rękę i ści­snę­łam z całej siły.

 – SŁU­CHAM!? COŚ TY WŁA­ŚNIE PO­WIE­DZIAŁ!? – nie wie­rzy­łam w to co usły­sza­łam.

 – Ża… Żart… Żar­to­wa­łem… pu… puść mnie dz… dziew­czy­no! – od­po­wie­dział ledwo co ła­piąc od­dech. Roz­luź­ni­łam uścisk, ale nie byłam pewna czy aby na pewno to był żart. 

 – To była prze­sa­da, kocie! Nie dość że moja uko­cha­na ma­skot­ka jest wul­gar­na, to jesz­cze jest zbo­czeń­cem! NIE WIE­RZĘ! – sto­jąc na środ­ku as­fal­to­wej drogi, mia­łam ocho­tę ro­ze­rwać go na strzę­py.

 – Może psy­cho­ana­li­zę i ana­to­mię mo­je­go ”ciała” zo­sta­wi­my na póź­niej April, bo gdy­byś za­po­mnia­ła to mamy za sobą armię du­chów i jak na razie jeden kosz­mar, które ra­czej nie prze­sta­ły nas gonić – kot za­czął się mą­drzyć. Rzu­ca­jąc mu krót­kie zło­wiesz­cze wspo­mnie­nie, znowu za­czę­łam gnać przed sie­bie. Duchy naj­pew­niej z każdą chwi­lą się po­mna­ża­ły, więc za­trzy­ma­nie się, choć­by na chwi­lę, na­praw­dę było dosyć głu­pim po­my­słem. Nogi za­czy­na­ły mnie już boleć, ale ad­re­na­li­na która wy­peł­nia­ła moje żyły da­wa­ła wy­star­cza­ją­co dużo siły, żeby mię­śnie nie po­sta­no­wi­ły od­mó­wić po­słu­szeń­stwa za­wcza­su. Od kiedy kot do mnie prze­mó­wił nie mia­łam nawet czasu za­sta­no­wić się nad wszyst­kim co się do tej pory wy­da­rzy­ło, ale nie było to istot­ne. Zna­łam od­po­wiedź, a droga którą sta­ra­łam się od­na­leźć od tak dawna w końcu była pod moimi sto­pa­mi. Kiedy do­bie­głam do ostat­nie­go za­krę­tu, po­ja­wi­ło się za­wa­ha­nie – nie wiem czego się spo­dzie­wać tam. Co się wy­da­rzy? Czy będę mu­sia­ła jesz­cze wal­czyć z by­ta­mi, któ­rych ist­nie­nia nie do końca ro­zu­mia­łam?

 – April… Nie ma czasu na wąt­pli­wo­ści. Obie­cu­je Ci, że będę cały czas przy Tobie. Obie­cu­je. Ru­szaj… – po tych sło­wach kot kupił sobie wy­ba­cze­nie. Wy­ba­cze­nie, oraz:

– Ko­cham Cię, kocie. – nie pa­trząc na jego re­ak­cję, wyj­rza­łam za róg.

 

 Jeśli kie­dy­kol­wiek wy­obra­ża­łam sobie jak może wy­glą­dać los, to za­pew­ne stwo­rzy­łam obraz po­waż­ne­go star­sze­go męż­czy­zny, od któ­re­go bije mą­drość oraz in­te­li­gen­cja. Ubra­ny byłby w gar­ni­tur w kratę, me­lo­nik oraz opie­ra­jąc się o zdo­bio­ną laskę, pa­lił­by fajkę. Tak wła­śnie mo­gła­bym go na­ry­so­wać, jeśli ktoś wy­dał­by mi takie po­le­ce­nie. Rze­czy­wi­stość jed­nak, od­bie­ga­ła od mo­je­go wy­obra­że­nia. Od­bie­ga­ła to mało po­wie­dzia­ne.

 Przed cmen­tar­ną bramą za­stał mnie widok, który chyba jesz­cze cał­kiem nie­daw­no mógł­by po­ja­wić się w naj­gor­szym kosz­ma­rze, jaki tylko mógł­by wejść mi do głowy. Na pierw­szy plan rzu­ca­ły się dwie ko­lum­ny du­chów, po jed­nej na każdą stro­nę drogi z ko­ry­ta­rzem na środ­ku, tak aby można było przejść mię­dzy nimi. Pył nie­pew­no­ści uno­sił się na ich gło­wa­mi, two­rząc ma­gicz­ny ob­ra­zek, taki które wi­du­je się w prze­ło­mo­wych mo­men­tach bajek, z tym wy­jąt­kiem, że wiem co by się stało ze mną gdyby nagle duchy po­sta­no­wi­ły zrzu­cić go na mnie, w mo­men­cie kiedy prze­cho­dzi­ła­bym mię­dzy nimi w stro­nę bramy.

Sa­me­go wej­ścia pil­no­wa­ły dwie nie­kształt­ne plamy, które za­pew­ne na roz­kaz za­mie­ni­ły­by się w wi­ją­ce się ciała kosz­ma­rów, go­to­wych po­zba­wić mnie ro­zu­mu swo­imi wi­zja­mi. Lecz tak na­praw­dę to nie te twory wzbu­dzi­ły moje prze­ra­że­nie, lecz to, co po chwi­li wy­ro­sło wprost z wnę­trza ziemi, na samym środ­ku ko­ry­ta­rza pro­wa­dzą­ce­go do miej­sca do­ce­lo­we­go.

Naj­pierw po­ja­wi­ła się trum­na, niby zwy­czaj­na, ale coś mi pod­po­wia­da­ło że jej lo­ka­tor może wy­glą­dać nieco bar­dziej nie­po­ko­ją­co. Kiedy trum­na stała za­mknię­ta, i zu­peł­nie nic nie dzia­ło się przez dłuż­szą chwi­lę, zro­zu­mia­łam że je­że­li wy­da­rze­nia mają iść na­przód, to muszę się zbli­żyć. Jeden krok. Skrzyp­nię­cie. Drugi krok. Za­wia­sy pu­ści­ły. Zro­zu­mia­łam. W tym mo­men­cie li­czył się każdy mój krok, gdyż te­raź­niej­szość za­leż­na była wła­śnie od mo­je­go ruchu. Po­dej­ście od razu, bez wa­ha­nia, mo­gło­by oka­zać się zbyt nagłe, więc sta­wia­łam stopy po­wo­li, tak aby re­je­stro­wać każdy szcze­gół.

Kiedy zbli­ży­łam się na około dwa metry, drzwi trum­ny były już cał­ko­wi­cie uchy­lo­ne. Kilka kro­ków dzie­li­ło mnie od po­zna­nia ostat­niej isto­ty, któ­rej obec­ność wy­czu­wa­łam od za­wsze, ale nigdy nie wi­dzia­łam jej ob­li­cza.”Kocie, je­steś, praw­da?” po­my­śla­łam. Nie wiem czy te­le­pa­tia była moż­li­wa mię­dzy nami, ale po­czu­łam jak ma­skot­ka wier­ci się pod ko­szul­ką, więc uzna­łam to za”tak”. Nie było już od­wro­tu. Nie mogło być od­wro­tu. 

 Z za­mknię­ty­mi ocza­mi po­sta­wi­łam na­stęp­ne czte­ry kroki. Kiedy unio­słam po­wie­ki, nie zdą­ży­łam nawet za­krzy­czeć. Łzy ule­cia­ły z moich oczu, i pły­nę­ły z taką in­ten­syw­no­ścią jak jesz­cze nigdy. Po raz ko­lej­ny nie wie­rzy­łam. Nie chcia­łam uwie­rzyć. Cała moja de­ter­mi­na­cja, wizja szczę­ścia, od­wa­ga i wszyst­ko co prze­peł­nia­ło mnie pod­czas sza­leń­cze­go biegu, umar­ło cał­ko­wi­cie. Na około metr ode mnie stał mój brat bra­ci­szek, z nożem wbi­tym pro­sto w żo­łą­dek, a stru­mie­nie krwi zdą­ży­ły uło­żyć mię­dzy nami ciem­no­czer­wo­ny dywan. 

 – Wi­dzisz? To TY. 

 – Ja… Ja… Ja… – nie byłam w sta­nie wy­du­sić z sie­bie słowa. Wnętrz­no­ści ści­snę­ły się w supeł, rozum zo­stał ska­żo­ny po­czu­ciem winy i nie­na­wi­ścią do samej sie­bie, a całe ciało ogar­nął pa­ra­liż. Nie byłam w sta­nie zro­bić nic. Mo­głam je­dy­nie wpa­try­wać się w po­stać mar­twe­go brata, który prze­ma­wiał teraz do mnie gło­sem kosz­ma­ru, lecz jesz­cze bar­dziej prze­ra­ża­ją­cym i mrocz­nym.

 – My­śla­łaś że co tutaj za­sta­niesz? Czego się spo­dzie­wa­łaś? Przyj­dziesz, prze­pro­sisz, wy­znasz swoje grze­chy które pró­bo­wa­łaś ukryć przez całe swoje nędz­ne życie i to wszyst­ko wy­star­czy, żeby uzy­skać do­stęp do szczę­ścia? Na­praw­dę je­steś aż tak na­iw­na, żeby wie­rzyć w to kłam­stwo? ZA­BI­ŁAŚ MNIE! PO­ZBA­WI­ŁAŚ ŻYCIA SWO­JE­GO WŁA­SNE­GO BRATA, SUKO! NIE CZU­JESZ WSTY­DU? NIE CZU­JESZ SIĘ JAK MOR­DER­CA? TO TY, SIO­STRZYCZ­KO! – kon­ty­nu­ował, a ja czu­łam jak coraz bar­dziej za­czy­na ogar­niać mnie pust­ka. – Moje wszyst­kie twory, które nę­ka­ły Cię przez całe życie, to była tylko po­ło­wa kary. Nie miały Cię do­pro­wa­dzić do mnie, miały za za­da­nie przy­go­to­wać Twój umysł na osta­tecz­ne za­tra­ce­nie, karę za czyn, o któ­rym sta­ra­łaś się za­po­mnieć. Gdzie byłaś przez te wszyst­kie lata? Skąd wzię­ła się Twoja od­wa­ga, kiedy tutaj bie­głaś, skoro nie mia­łaś jej na tyle, żeby cho­ciaż raz od­wie­dzić grób swo­je­go ro­dzo­ne­go brata, uśmier­co­ne­go twoją wła­sną ręką? Za­bio­rę Cię ze sobą do snów, snów tak tra­gicz­nych, że bę­dziesz tę­sk­nić za słod­ki­mi kosz­ma­ra­mi, które wy­sy­ła­łem aby Cię nę­ka­ły. Tutaj wła­śnie koń­czy się twoja droga. Szczę­ście któ­re­go tak bar­dzo pra­gnę­łaś przez całe życie nigdy nie było dla Cie­bie za­re­zer­wo­wa­ne. Je­dy­ne na co za­słu­gu­jesz to za­tra­ce­nie. – kiedy skoń­czył, nie ob­cho­dzi­ło mnie już nic.

Cze­ka­łam na karę, bez­sil­na, sła­nia­jąc się na no­gach, byłam go­to­wa oddać się w jego ręce bez walki, po­dą­ża­jąc na samo dno pie­kła, gdzie spę­dzę resz­tę wiecz­no­ści. Teraz już ro­zu­mia­łam. Teraz już wszyst­ko ro­zu­mia­łam jak nigdy wcze­śniej. Wszyst­kie błędy które po­peł­nia­łam, wszyst­ko co czego dą­ży­łam, wszyst­ko to było je­dy­nie uciecz­ką od praw­dy, która za­ko­rze­ni­ła się tak głę­bo­ko, że nie mo­głam jej do­strzec. Szczę­ście do któ­re­go dą­ży­łam oka­za­ło się być bru­tal­ną praw­dą o samej sobie.

Tak, to ja. Za­bi­łam swo­je­go młod­sze­go brata, kiedy miał je­dy­nie 4 lata. Byłam star­szą sio­strą, więc za­wsze się nim opie­ko­wa­łam kiedy ro­dzi­ce byli w pracy. Pew­ne­go dnia obie­ca­łam, że ugo­tu­je dla nas obiad, po­nie­waż matka miała wró­cić póź­niej niż zwy­kłe, a ojca już od dawna z nami nie było. Nie wiem jak do tego do­szło, ale kiedy od­wró­ci­łam się żeby po coś się­gnąć, było już za późno. Nóż, który trzy­ma­łam w dłoni, utkwił w ciele mo­je­go bra­cisz­ka, który chciał mnie tylko wy­stra­szyć, dla­te­go za­kradł się po ci­chut­ku za moje plecy. Wszel­kie próby po­mo­cy oka­za­ły się być bez­sen­sow­ne, tylko na­tych­mia­sto­wa pomoc chi­rur­gów mogła ura­to­wać mu życie. Ale ja, pod wpły­wem pa­ni­ki, bar­dziej sku­pi­łam się na pła­ka­niu i krzy­cze­niu, pró­bach sa­mo­dziel­ne­go opa­try­wa­nia rany, niż wy­ko­na­nia na­tych­mia­sto­we­go te­le­fo­nu na po­go­to­wie. Wy­krwa­wił się na moich rę­kach.To był wy­pa­dek, ale mimo wszyst­ko przez resz­tę życia ob­wi­nia­łam się. Znie­na­wi­dzi­łam samą sie­bie. Ka­za­li mi żyć, choć nie chcia­łam tego życia. Pró­bo­wa­łam szu­kać ak­cep­ta­cji wśród in­nych, kogoś kto bę­dzie w sta­nie mnie po­ko­chać. Po­ko­chać ta­kie­go po­two­ra jak ja. Udało Ci się bra­cisz­ku. Udało Ci się mnie wy­stra­szyć. Na całe życie… 

 Słowa nie mają na tyle mocy, aby mogły przy­wró­cić kogoś do życia. Są w sta­nie prze­ba­czać, krzyw­dzić, uwol­nić od śmier­ci lub na nią ska­zać. Ale na tym koń­czy się ich wła­dza, kiedy jest już za późno, nawet słowa nie są w sta­nie od­wró­cić czasu lub wy­rwać duszę z wnę­trza za­świa­tów. Nawet w sy­tu­acji, kiedy cho­dzi o zu­peł­nie nie­win­ną, po­zba­wio­ną grze­chu, czy­stą duszę dziec­ka. Jeśli ist­nia­ło­by ja­kieś za­klę­cie, kilka fraz wy­mó­wio­nych z głębi ca­łe­go smut­ku i żalu, od­da­ła­bym za nie wła­sne życie. Ale wiem że to nie moż­li­we. Nawet jeśli takie jed­nak ist­nie­je, ukry­te gdzieś na samym końcu wszech­świa­ta, lub skry­te wśród le­gend, jest jed­nym wy­jąt­ko­wym ziarn­kiem uni­kal­ne­go pia­sku po­śród mi­liar­da in­nych, to i tak nie mo­gła­bym po nie się­gnąć, po­nie­waż naj­więk­szy skarb jaki mogę oddać to bez­war­to­ścio­we życie. Co się teraz ze mną sta­nie?

 – Wiem że sy­tu­acja wy­glą­da nie­cie­ka­wie, ale czy cza­sem wszyst­ko nie jest kwe­stią per­spek­ty­wy?

 – Per­spek­ty­wy… tak, mógł mieć przed sobą tyle per­spek­tyw… mógł łapać oka­zje i prze­mie­niać je w szczę­śli­we wspo­mnie­nia… a ja, za­bra­łam mu tą moż­li­wość… spra­wi­łam że sam stał się wspo­mnie­niem… wspo­mnie­niem które było zbyt bo­le­sne żeby o nim pa­mię­tać…

 – Na­praw­dę uwa­żasz że stał się tylko wspo­mnie­niem? Lu­dzie są na­praw­dę głupi. Za­mknię­ci w swo­ich cie­le­snych sko­ru­pach, nie po­tra­fią w pełni wy­ko­rzy­sty­wać ro­zu­mu, daru który sta­no­wi ich naj­więk­szą broń. Mu­sisz się jesz­cze dużo na­uczyć, April. Ale teraz mu­sisz wró­cić. Nie po­zwo­lę Ci umrzeć. Masz tam jesz­cze coś do za­ła­twie­nia.

 – Dla­cze­go? Dla­cze­go nie mogę w końcu za­snąć i za­cząć po­ku­to­wać za swoje winy?

 – Bo bez cie­bie, nie ma także i mnie. Nie po­trze­bu­jesz mo­je­go prze­ba­cze­nia, ani prze­ba­cze­nia od ko­go­kol­wiek in­ne­go na świe­cie, żeby go po­ko­nać. Nigdy nie po­trze­bo­wa­łaś. Wróć tam i pokaż mu, że wszyst­ko w co wie­rzy­my, to tylko per­spek­ty­wy, a kiedy już od­naj­dziesz tą wła­ści­wą, to nawet śmierć traci swoją wła­dzę. Leć. Za nie­dłu­go się spo­tka­my…

 

 Kle­ista maź ob­le­wa­ła całe moje ciało. Znaj­do­wa­łam się pod war­stwą pyłu nie­pew­no­ści, tak grubą, że ledwo star­czy­ło tlenu na wdech po prze­bu­dze­niu. Nie mo­głam po­ru­szyć żad­nej koń­czy­ny, w tym głowy, dla­te­go nie wie­dzia­łam czy los razem ze swo­imi zmo­ra­mi nadal znaj­do­wa­li się w tym samym miej­scu. Może znowu znaj­du­je się w ja­kimś innym wy­mia­rze? Coś po­ru­szy­ło pod moją ko­szul­ką. Wił się, wierz­gał, aż w końcu, po cięż­kiej walce z moim przy­gnia­ta­ją­cym cia­łem, udało mu się wyjść spoza ubrań. 

 – My­śla­łem że na­praw­dę umar­łaś! Co Ty sobie my­śla­łaś!? My­śla­łem że na­praw­dę wiesz co Cię tu spo­tka! My­śla­łem że na­praw­dę znasz od­po­wiedź!!! – mimo braku tlenu, wy­po­wia­dał słowa z pełną wście­kło­ścią. Nie dzi­wię się, na­ra­zi­łam także i jego eg­zy­sten­cję na nie­bez­pie­czeń­stwo.

 – Ja też tak my­śla­łam kocie, na­praw­dę… wy­bacz, ale chyba na­praw­dę je­stem idiot­ką – rzu­ci­łam niby żar­tem, ale na pewno nie po­pra­wi­ło mu to hu­mo­ru.

 – Teraz to i tak nie jest to istot­ne, mu­si­my się wy­do­stać. Pył nie­pew­no­ści nie bę­dzie już dzia­łał na Cie­bie tak jak wcze­śniej, ale nadal po­trze­bu­je­my spo­rej siły żeby się spod niego wy­do­stać, głów­nie fi­zycz­nej, a ja jak się do­my­ślasz, nie dys­po­nu­je zbyt du­ży­mi po­kła­da­mi – był na tyle mały, że zdo­łał ro­zej­rzeć się wokół. Czy mam jesz­cze ja­ką­kol­wiek siłę w sobie? – Tylko się upew­nię… Roz­ma­wia­łaś z nim? – za­py­tał się cał­kiem po­waż­nie, tak jakby za­le­ża­ło od tego nasze życie.

 – Tak… Ja… – nie zdą­ży­łam do­koń­czyć, bo na­tych­mia­sto­wo od­po­wie­dział mi swoim za­ska­ku­ją­co mę­skim gło­sem.

 – Nie teraz, April. Naj­waż­niej­sze że już wiesz co trze­ba zro­bić. To ile prób Ci za­ję­ło doj­ście do praw­dy, nie jest istot­ne. Dasz radę nas wy­rwać spod tego? – znowu się ro­zej­rzał. Czu­łam spory na­cisk pyłu, i rze­czy­wi­ście, zda­wa­ło się że po­trze­ba bę­dzie na­praw­dę dużo siły żeby ro­ze­rwać jego grubą war­stwę. Naj­pierw spró­bo­wa­łam się ode­przeć od ziemi, ale ręce na to nie po­zwo­li­ły. Zo­sta­ły tylko nogi, ale od­czu­wal­ny ból po wcze­śniej­szym sza­leń­czym biegu nie sprzy­jał sy­tu­acji. – Kie­dyś sły­sza­łem, że cie­płe po­wie­trze jest w sta­nie roz­ta­piać pył. Wiesz, wtedy kiedy lato wcho­dzi do miast, duchy pro­du­ku­ją go o wiele mniej – jego wie­dza na te­ma­ty zwią­za­ne ze wszyst­kim co nas spo­tka­ło w ostat­nim cza­sie, była na­praw­dę za­ska­ku­ją­ca. Cie­ka­we tylko skąd ją po­sia­dał?

 – Pro­blem w tym, że dla mnie jest zbyt mało po­wie­trza tutaj żebym mogła za­cząć chu­chać nim z ust, jeśli o to Ci cho­dzi­ło – od­po­wie­dzia­łam.

 – A co je­że­li… roz­grzać nieco at­mos­fe­rę? – za­nie­mó­wi­łam. Je­że­li miał to być ko­lej­ny żart, to wy­brał naj­gor­szy mo­ment jaki mógł.

 – Słu­cham? – od­par­łam.

 – Ci z góry ra­czej nie widzą co tu się dzie­je, bo z ich per­spek­ty­wy wy­glą­da na to że ich plan się po­wiódł, więc mamy jesz­cze chwi­lę czasu zanim się zo­rien­tu­ją. Przy­po­mi­nasz sobie te sny, pod­czas któ­rych, jakby to po­wie­dzieć, ogar­nia­ła Cię dzika eu­fo­ria i pra­wie każ­dej nocy pra­gnę­łaś, żeby znów to po­czuć, choć ich czę­sto­tli­wość była sto­sun­ko­wo nie­wiel­ka? – rze­czy­wi­ście, mie­wa­łam takie sny. Naj­wię­cej pod­czas okre­su doj­rze­wa­nia, ale…

 – SKĄD W OGÓLE MO­ŻESZ WIE­DZIEĆ CO MI SIĘ ŚNIŁO!? – wy­ko­rzy­stu­jąc ostat­ni tlenu, sta­ra­łam się jak naj­gło­śniej wy­krzy­czeć całe zda­nie.

 – Spo­koj­nie, April, spo­koj­nie, nie było mnie tam. Aku­rat w tych snach nie, bo wy­star­cza­ło mi że czu­łem jak tem­pe­ra­tu­ra two­je­go ciała za­czy­na­ła dra­stycz­nie ro­snąć, puls nie­bez­piecz­nie przy­spie­szał, a…

 – SKOŃCZ! Do­brze, wiem o co Ci cho­dzi… Spró­bu­ję… – to co mówił było tak za­wsty­dza­ją­ce, że mo­men­tal­nie cała moja twarz zro­bi­ła się czer­wo­na. Ale je­że­li w ten spo­sób mo­gli­śmy się wy­do­stać, mu­sia­łam po­ko­nać także i wstyd.

Rze­czy­wi­ście, te sny wy­wie­ra­ły na mnie jedne z naj­więk­szych emo­cji. Ich prze­bie­gu nie zdra­dzi­ła­bym nawet pa­mięt­ni­ko­wi, jeśli ta­ko­wy bym po­sia­da­ła, ale w lep­sze dni, tuż przed za­śnię­ciem od­twa­rza­łam w wy­obraź­ni ich prze­bieg. Jako nie­zdar­na na­sto­lat­ka, nie ma­ją­ca naj­lep­szych kon­tak­tów z ró­wie­śni­ka­mi, tak silne emo­cje mo­głam po­czuć tylko we wła­snej wy­obraź­ni. Czę­sto za­sta­na­wia­łam się jak to jest prze­żyć taką przy­go­dą w re­al­nym świe­cie, mogąc czer­pać z chwi­li każ­dy­mi zmy­sła­mi w pełni świa­do­mo­ści. Czuć cie­pło dru­giej osoby, za­pach, bicie serca, napór ob­ce­go ciała, chorą eks­cy­ta­cje od­bie­ra­ją­cą rozum, spo­glą­dać w swoje od­bi­cie w jego oczach…

 Zanim po­wró­ci­łam my­śla­mi do chwi­li obec­nej, kot za­czął bie­gać i ska­kać po moim brzu­chu. Kiedy przed ocza­mi spoj­rza­łam na szare niebo, ogar­nął mnie strach. Pył rze­czy­wi­ście zo­stał roz­pusz­czo­ny, i wy­da­wa­ło się, że stało się to o wiele szyb­ciej niż można było się spo­dzie­wać. Pod­no­sząc się z twar­de­go as­fal­tu, po­zwo­li­łam aby kot znów scho­wał się pod ko­szul­kę. Sto­jąc już w pełni na no­gach, od­cze­ka­łam chwi­lę aż obraz sta­nie się w pełni kla­row­ny. Wszyst­ko wy­da­wa­ło się być nie­zmien­ne – sze­re­gi du­chów, kosz­ma­ry ko­tłu­ją­ce się przed bramą cmen­tar­ną, oraz… Ja sama, spo­glą­da­ją­ca na sie­bie z zło­wiesz­czym wzro­kiem.

 – Po co wró­ci­łaś? – rzu­cił mój so­bo­wtór z wście­kło­ścią w moją stro­nę.

 – April, nie pa­ni­kuj, już wiesz jak on dzia­ła. – cichy głos kota po­wę­dro­wał do moich uszu i dodał nieco otu­chy. Fak­tycz­nie, już zdą­ży­łam się zo­rien­to­wać. Wszyst­ko za­le­ża­ło od tego, czy zdążę wy­po­wie­dzieć praw­dę zanim wy­ko­na jakiś ruch.

 – Nie boję się… – za­czę­łam, ale coś na­tych­mia­sto­wo ści­snę­ło moje gar­dło.

 – Do­praw­dy, April? – druga ja rzu­ci­ła iro­nicz­nie – Już się nie boisz? Nagle, po tylu la­tach, jak za mach­nię­ciem ma­gicz­ną różdż­ką, cały strach opu­ścił twoje puste serce? I co teraz, bę­dziesz bła­gać o wy­ba­cze­nie swo­je­go mar­twe­go bra­cisz­ka? – jej głos sta­wał się coraz bar­dziej za­pad­nię­ty, jakby stru­ny gło­so­we skle­ja­ły się ze sobą.

 – Nie masz prawa…

 – Ow­szem, mam, bo je­stem tobą w każ­dym calu, i do­sko­na­le znam twoje myśli, twój strach, twoje serce… – słu­cha­jąc jej słów po­czu­łam falę wście­kło­ści bi­ją­cą od we­wnątrz, jakby setki słów chcia­ły wy­do­stać się na ze­wnątrz w tym samym mo­men­cie.

 – NIE MASZ PRAWA DE­CY­DO­WAĆ O TYM, CO JEST PRAW­DĄ!!! – wy­krzy­cza­łam. Mój głos miał w sobie tyle siły, że coś na wzór fali ude­rze­nio­wej po­wę­dro­wał w stro­nę sze­re­gów du­chów, za­mie­nia­jąc jeden po dru­gim w róż­no­ko­lo­ro­we opary dymu, który za­miast wzno­sić się do góry, wę­dro­wał wprost pod zie­mię. – ZA­BI­ŁAM GO! TAK, PA­MIĘ­TAM! PA­MIĘ­TAM KAŻDY JEDEN MO­MENT Z TAM­TE­GO DNIA! TO JA! ZNIE­NA­WI­DZI­ŁAM SAMĄ SIE­BIE! NIE MAM PRAWA ŻYĆ! – ko­lej­ne fale ata­ko­wa­ły fał­szy­wą April, ale zda­wa­ło się że nie robią na niej wra­że­nia. – Ale je­że­li nie je­stem w sta­nie żyć dla sie­bie, to będę żyć dla niego. Będę żyć w szczę­ściu, po to żeby mógł cie­szyć się tym szczę­ściem razem ze mną. Nie chce dłu­żej się ob­wi­niać… Nie chce dłu­żej żyć w wy­biór­czej pa­mię­ci, aby tylko móc prze­ży­wać od po­cząt­ku każdy ko­lej­ny bo­le­sny dzień… Chce w końcu prze­ba­czyć samej sobie, żyć nor­mal­nym ży­ciem, a kiedy przyj­dzie czas, opo­wie­dzieć mu o wszyst­kim… opo­wie­dzieć, czym jest szczę­ście, żeby też mógł je po­czuć… – kiedy skoń­czy­łam mówić, czu­łam jak wszyst­ko co sie­dzia­ło we mnie od tylu lat, wszyst­ko co spra­wia­ło że czu­łam ból, chcia­ło ro­ze­rwać moje ciało od środ­ka.

Na mojej skó­rze za­czę­ły po­ja­wiać się prze­bar­wie­nia, z któ­rych wy­ra­sta­ły zgni­ło­zie­lo­ne bąble, wy­peł­nia­ją­ce się od środ­ka krwią, a po­zo­sta­łe miej­sca na skó­rze za­czy­na­ły pękać. Kiedy pierw­sza łza opa­dła na zie­mię, mo­men­tal­nie cała sko­ru­pa moje ciała roz­pę­kła się na drob­ne ka­wał­ki, które za­wie­szo­ne w po­wie­trzu, krą­ży­ły wokół mojej osoby. Ob­na­żo­ne żyły za­czy­na­ły od­ry­wać się od mięsa, spla­ta­jąc się w pło­mien­nie war­ko­cze, po­wę­dro­wa­ły w stro­nę losu który przy­bie­rał moją formę. Nie był w sta­nie teraz uciec, kosz­ma­ry sto­ją­ce zanim za­ła­ma­ły się w same w sobie, wy­da­jąc przy tym me­ta­licz­ny świst. Zo­sta­łam tylko ja i on. Moja świa­do­mość, i los który kie­ro­wał moim ży­ciem. Na­de­szła pora żeby to zmie­nić. Przy­cią­ga­jąc go do sie­bie war­ko­cza­mi sple­cio­ny­mi z żył, w któ­rych pły­nął ogień, byłam go­to­wa go za­ak­cep­to­wać jako część sie­bie, two­rząc z nim ca­łość. Gdy był na tyle bli­sko, że nasze ciała za­czy­na­ły się sty­kać, ka­wał­ki skóry la­ta­ją­ce wokół za­czę­ły po­wra­cać na swoje miej­sca. Po chwi­li, byłam tam już tylko ja.

 

 

– Na­praw­dę od po­cząt­ku cho­dzi­ło tylko o to? O za­ak­cep­to­wa­nie praw­dy i prze­ba­cze­nie samej sobie?

– Mimo wszyst­kie­go przez co prze­szłaś ostat­nio, mimo wszyst­kie­go co czu­łaś przez wszyst­kie lata swo­je­go życia, uwa­żasz że TYLKO o to cho­dzi­ło?

– No bo… wy­da­je się że mo­głam to zro­bić o wiele wcze­śniej… nigdy nie my­śla­łam o tym, żeby spró­bo­wać zmie­nić per­spek­ty­wę…

– April, to ile po­trwa prze­ba­cze­nie za­le­ży od każ­de­go z osob­na. Nie można tej drogi prze­sko­czyć, pójść na skró­ty, od­kryć praw­dę wcze­śniej. Wszyst­ko jest pro­ce­sem, który musi trwać od po­cząt­ku do końca, nie­za­leż­nie ile by to za­ję­ło. Tak samo jest ze zna­ka­mi, po­ja­wia­ją się, ale to kiedy za­czniesz je ro­zu­mieć, za­leż­ne jest od sił któ­rych nawet my nie ro­zu­mie­my.

– Ale prze­cież w osta­tecz­no­ści, to wy po­ka­zy­wa­li­ście mi drogę, to Ty, razem z kotem, mó­wi­li­ście co mam robić…

– Jeśli cho­dzi o ko­cu­ra, to nie mógł się do­wie­dzieć o czymś wcze­śniej niż Ty. Jego pomoc po­le­ga­ła na po­ka­zy­wa­niu Ci tego, co już sama wie­dzia­łaś, ale nie po­tra­fi­łaś jesz­cze wy­ko­rzy­stać. Co do mnie… przy­zna­je, zła­ma­łem kilka zasad, ale jest to do­pusz­czal­ne w ta­kich przy­pad­kach.

– Co z ludź­mi któ­rzy, no wiesz, nie uda im się?

– Rzad­ko do tego do­cho­dzi, ale kiedy już się za­tra­cą, stają się po­słusz­ni lo­so­wi. Mogło Ci się wy­da­wać że go wchło­nę­łaś, ale jego już dawno tam nie było. To z czym się po­łą­czy­łaś, było tylko jego zdol­no­ścią do kie­ro­wa­nia twoim ży­ciem. Krót­ko mó­wiąc, ode­bra­łaś mu to co na­le­ża­ło od po­cząt­ku do Cie­bie. 

– A co z tym star­cem, tym któ­re­go po­zna­łam w parku? Na po­cząt­ku wy­da­wa­ło mi się że jest praw­dzi­wy, ale potem, kiedy ru­szył prze­ciw­ko du­chom… 

– Sta­ruch, bo tak go na­zy­wa­my, i ty też mo­żesz, pra­cu­je ak­tu­al­nie dla nas. Ale hi­sto­ria, którą Ci przed­sta­wił, i nie tylko tobie, jest jak naj­bar­dziej au­ten­tycz­na. Kie­dyś na­praw­dę się wy­da­rzy­ła, w jego pierw­szym życiu, ale w prze­ci­wień­stwie do cie­bie, jemu za­ję­ło o wiele wię­cej czasu zanim po­ła­pał się we wszyst­kim. Teraz zaj­mu­je się ser­wo­wa­niem tak zwa­nych, pierw­szych wska­zó­wek.

– To zna­czy że ja też bym mogła być kimś takim? Po­ma­gać innym od­na­leźć praw­dę

i prze­zwy­cię­żyć los? 

– Naj­pierw, April, mu­sisz prze­żyć swoje życie w szczę­ściu, co też na po­cząt­ku nie jest łatwe. Uwierz mi, zda­rza­ją się przy­pad­ki kiedy nasza in­ter­wen­cja jest po­trzeb­na nawet już po wszyst­kim, bo lu­dzie po pro­stu nie wie­dzą z czym to się je, w sen­sie, jak wy­ko­rzy­sty­wać szczę­ście. Dla­te­go wła­śnie, zo­sta­wiam Ci ko­cu­ra, jest gbu­rem i cha­mem, ale po­tra­fi być uży­tecz­ny. Poza tym, nie chce też żebyś nadal czuła się sa­mot­na. A kiedy spo­tka­my się na­stęp­nym razem, po­roz­ma­wia­my co zro­bić z twoją resz­tą wiecz­no­ści. 

– Dzię­ku­je… prze­pra­szam… nie wiem co po­wie­dzieć… 

– Nic nie mu­sisz mówić, April, już nic. Ale teraz przy­kro mi, ale mu­si­cie zni­kać. Prze­by­wa­nie istot nadal ży­ją­cych w za­świa­tach nie pro­wa­dzi do ni­cze­go do­bre­go. 

– Jesz­cze jedno py­ta­nie, ”Lato wcho­dzi do miast”, to też był znak?

– Hmmm… Zna­kiem trud­no to na­zwać, ale zwia­stu­nem już jak naj­bar­dziej.

– Zwia­stu­nem czego?

– Zwia­stu­nem nad­cho­dzą­ce­go szczę­ścia.

Koniec

Komentarze

Harry, czy w przed­mo­wie mu­sia­łeś stre­ścić opo­wia­da­nie? Oso­bi­ście wo­la­ła­bym do­wie­dzieć się wszyst­kie­go z lek­tu­ry, nie z wpro­wa­dze­nia. :(

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Wła­śnie przed­mo­wa oka­za­ła się być naj­trud­niej­szym eta­pem, czego zu­peł­nie tak na­praw­dę nie bra­łem pod uwagę, Chcia­łem ująć te­ma­ty­kę na tyle, aby za­in­te­re­so­wać do tej, jak mi się wy­da­je, dłu­giej lek­tu­ry jak na zwy­cza­je forum. Oso­bi­ście jed­nak uwa­żam że przed­mo­wa zdra­dza je­dy­nie otocz­kę, a opo­wia­da­nie nadal po­zo­sta­wia przed czy­tel­ni­kiem wiele do od­kry­cia. Dzię­ku­je jed­nak za ko­men­tarz, i za­py­tam, czy w razie moż­li­wość zmie­nić przed­mo­wę ?

Harry, skoro twier­dzisz, że przed­mo­wa nie zdra­dza naj­istot­niej­szych spraw opo­wia­da­nia, zo­staw ją. Ale roz­patrz też moż­li­wość, by za­miast dru­giej czę­ści przed­mo­wy dodać od­po­wied­nie tagi, które, ni­cze­go nie zdra­dza­jąc, dadzą czy­tel­ni­ko­wi po­ję­cie o tym, czego może się spo­dzie­wać w opo­wia­da­niu.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Po pierw­szym ko­men­ta­rzu wła­śnie po­my­śla­łem o takim roz­wią­za­niu. Biorę się od razu do edy­cji. 

OK. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Z tru­dem do­czy­ta­łam do mo­men­tu, kiedy bo­ha­ter­ka wró­ci­ła ze snu i zła­pa­ła dzier­ga­ne­go kota, a po­nie­waż cudze sny są czymś co nigdy nie zdoła mnie za­in­te­re­so­wać, dodam tylko, że prze­czy­ta­ny frag­ment oka­zał się dla mnie strasz­li­wie prze­ga­da­ny i tyleż nudny, co mało zro­zu­mia­ły. Nie zdo­łał też za­chę­cić do po­zna­nia dal­sze­go ciągu opo­wia­da­nia.

Wy­ko­na­nie po­zo­sta­wia wiele do ży­cze­nia – sporo tu róż­nych błę­dów, po­wtó­rzeń, li­te­ró­wek, nie za­wsze po­praw­nie zło­żo­nych zdań. In­ter­punk­cja mocno ku­le­je, a zwar­te bloki tek­stu do­dat­ko­wo utrud­nia­ły lek­tu­rę.

Zu­peł­nie zbęd­na jest pusta prze­strzeń pod opo­wia­da­niem.

 

Na ple­cach czuję ukry­ty wzrok ca­łe­go świa­ta… –> Czy rze­czo­ny wzrok na pewno był ukry­ty na ple­cach?

 

po skro­ni spły­wa pot nieba… –> Co to jest pot nieba?

 

nie­cne za­mia­ry znowu legną a głos za­milk­nie znowu… –> Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nie?

 

po­ja­wi się ko­lej­na oka­zja? Nie wiem już kogo słu­chać, ale jeśli nie zjawi się tutaj… –> Nie brzmi to naj­le­piej.

 

męż­czy­znę, któ­re­go twarz, jakby nie­śmia­ła, ukry­wa się za pa­ra­wa­nem ty­sią­ca czar­nych liter… –> Skoro twarz męż­czy­zny skry­wa pa­ra­wan ga­ze­ty, skąd ob­ser­wu­ją­ca wie, że twarz jest jakby nie­śmia­ła?

 

przej­dę na drugą stro­ną chod­ni­ka… –> Czy tu aby nie miało być: …przej­dę na drugą stro­nę ulicy

 

Pod­no­sząc się z ławki, jed­nej

z tych które przy­cią­ga­ją… –> Zbęd­ny enter.

 

ławki, jed­nej z tych które przy­cią­ga­ją swoją barwą pta­sie od­cho­dy… –> Je­stem prze­ko­na­na, że pta­kom jest wszyst­ko jedno, ja­kiej barwy ławki ob­sry­wa­ją.

 

ga­ze­ta po­wo­li ujaw­nia rysy jego twa­rzy. –> W jaki spo­sób ga­ze­ta to robi?

 

Zanim przy­gląd­nę się nim w pełni… –> Zanim przy­gląd­nę się im w pełni

 

rzu­cam krót­kie spoj­rze­nie na naj­więk­szy pa­pie­ro­wy na­głó­wek… –> Jeśli to na­głó­wek w ga­ze­cie, nie jest on pa­pie­ro­wy, a wy­dru­ko­wa­ny. Pa­pie­ro­wa jest ga­ze­ta.

 

Ich zwy­cza­je, slo­gan, za­cho­wa­nie… –> Ich zwy­cza­je, slo­gany, za­cho­wa­nie

Chyba że bo­ha­ter­ka my­śla­ła o jed­nym slo­ga­nie.

 

wszyst­ko bu­du­je prze­paść mię­dzy nimi a Tobą… –> …wszyst­ko bu­du­je prze­paść mię­dzy nimi a tobą

Za­im­ki pi­sze­my wiel­ką li­te­rą, kiedy wra­ca­my się do kogoś li­stow­nie.

 

Pa­mię­tam do­brze każdy jeden mo­ment… –> Wy­star­czy: Pa­mię­tam do­brze każdy mo­ment

 

za­ta­mo­wać stru­mie­nie gorz­kich łez, są­czą­cych się… –> Nie bar­dzo to widzę – stru­mień jawi mi się jako wart­ki, a coś, co się sączy, ciek­nie ra­czej po­wo­li i nie­zbyt ob­fi­cie.

 

czy zo­stać obry­zga­ną przez ścia­nę brud­nej wody… –> …czy zo­stać obry­zga­na ścia­ną brud­nej wody

 

da­je­my się po­ko­ny­wać wła­snych lękom… –> …da­je­my się po­ko­ny­wać wła­snym lękom

 

gdyż owy pył nie chce się sprać… –> …gdyż ów pył nie chce się sprać

 

nawet ką­piel w mo­dli­twie nie po­tra­fi sobie z nim po­ra­dzić. –> Na czym po­le­ga ką­piel w mo­dli­twie?

 

za­py­ta­łam się mojej to­wa­rzysz­ki : –> …za­py­ta­łam moją to­wa­rzysz­kę:

 

– Mó­wi­łam Ci że jak bę­dziesz się ru­szać… –> – Mó­wi­łam ci, że jak bę­dziesz się ru­szać

 

– Ech, chcesz wra­cać? Spodo­ba­ło mi się to miej­sce, ale jeśli mu­sisz spraw­dzić czy to coś z ze­wnątrz, po pro­stu po­wiedz. – czu­łam że drzem­ka nie­chęt­nie to zrobi, ale nie mo­głam zlek­ce­wa­żyć tego dziw­ne­go dźwię­ku. Prze­pro­szę ją przy ju­trzej­szym spo­tka­niu… –> – Ech, chcesz wra­cać? Spodo­ba­ło mi się to miej­sce, ale jeśli mu­sisz spraw­dzić czy to coś z ze­wnątrz, po pro­stu po­wiedz. – Czu­łam, że drzem­ka nie­chęt­nie to zrobi, ale nie mo­głam zlek­ce­wa­żyć tego dziw­ne­go dźwię­ku.

Prze­pro­szę ją przy ju­trzej­szym spo­tka­niu

Nie za­wsze po­praw­nie za­pi­su­jesz dia­lo­gi. Może przy­da się po­rad­nik: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/zapis-partii-dialogowych;13842.html

 

że na pewno chce urwać ten sen. –> Li­te­rów­ka.

 

ile spada jabł­ko na zie­mie, od­ry­wa­ją­ce się ogon­kiem od oj­czy­stej ga­łę­zi… –> Li­te­rów­ka.

Jabł­ko jest przy­twier­dzo­ne do ga­łę­zi ogon­kiem, ale ono ogon­kiem się nie od­ry­wa. Nie wy­da­je mi się też, aby gałąź mogła być oj­czy­sta.

Pro­po­nu­ję: …ile spada na zie­mię jabł­ko, od­ry­wa­ją­ce od ma­cie­rzy­stej ga­łę­zi

 

ubierz­cie się w te ko­szu­le na­stęp­nym razem!” rzu­ci­łam

w ostat­niej chwi­li… –> Zbęd­ny enter.

 

pro­mie­nie czer­wo­ne­go świa­tła, wy­cho­dzą­ce z lamp­ki noc­nej oświe­tla­ją­cej pokój… –> Nie brzmi to naj­le­piej.

Pro­po­nu­ję: …pro­mie­nie czer­wo­ne­go świa­tła lamp­ki noc­nej, roz­ja­śnia­ją­ce pokój

 

ta­jem­ni­czy przy­bysz przy­bie­rze ludz­ką po­stać… –> Nie brzmi to naj­le­piej.

Może: …ta­jem­ni­czy gość przy­bie­rze ludz­ką po­stać

 

od dłuż­szej chwi­li wy­cze­ku­je na jego błąd. –> Li­te­rów­ka.

 

Miał w sobie coś z me­ta­licz­ne­go tonu, od­bi­ja­ją­cych się od drew­nia­nej pod­ło­gi kro­pel krwi… –> Skąd me­ta­licz­ny ton w od­bi­ja­ją­cych się od drew­nia­nej pod­ło­gi kro­plach krwi?

 

ko­mi­na wy­cho­dzą­ce­go od roz­grza­ne­go pieca hut­ni­cze­go. –> …ko­mi­na wy­cho­dzą­ce­go z roz­grza­ne­go pieca hut­ni­cze­go.

 

na­tych­mia­sto­wo wy­sko­czy­łam z łóżka. –> …na­tych­mia­st wy­sko­czy­łam z łóżka.

 

pró­bu­jąc nie udu­sić się od na­ci­sku, jakie wy­wie­ra­ły macki stwo­ra. –> …pró­bu­jąc nie udu­sić się od na­ci­sku, jaki wy­wie­ra­ły macki stwo­ra.

 

zo­sta­ło przed­sta­wio­ne dla mojej, i tak już do­sta­tecz­nie roz­szar­pa­nej świa­do­mo­ści… –> …zo­sta­ło przed­sta­wio­ne mojej, i tak już do­sta­tecz­nie roz­szar­pa­nej świa­do­mo­ści

 

Pierw­sza była eu­fo­ria szczę­ście to­wa­rzy­szą­ce nam pod­czas zda­rzeń które wy­cze­ku­je­my z nie­cier­pli­wo­ścią… –> Pierw­sza była eu­fo­ria, szczę­ście to­wa­rzy­szą­ce nam pod­czas zda­rzeń, któ­rych wy­cze­ku­je­my z nie­cier­pli­wo­ścią…

 

mia­łam chwi­lo­wą myśl aby spę­dzić resz­tę wiecz­no­ści w tej chwi­li… –> Nie brzmi to naj­le­piej.

 

tylko dla tej chwi­li. Po kilku na­stęp­nych chwi­lach… –> Jak wyżej.

 

Nic oprócz tego ele­men­tu po­zo­sta­ło jed­nak takie samo… –> Chyba miało być: Nic, oprócz tego ele­men­tu, nie po­zo­sta­ło jed­nak takie same

 

ślad, nie ma­ją­cą się za­go­ić bli­znę w pa­mię­ci. –> …ślad, niema­ją­cą się za­go­ić ranę w pa­mię­ci.

Bli­zna to ślad po za­go­je­niu się rany.

 

i zda­ją­cy się być mniej świe­ży niż ten niż­szy. Su­ro­we wieże były wpra­wio­ne w ruch, i zda­wa­ły się krą­żyć wokół sie­bie, uczest­ni­czyć w tańcu, któ­re­go ruchy za­leż­ne były od wyż­sze­go stosu. Nie ro­zu­mia­łam już zu­peł­nie nic, to wszyst­ko zda­wa­ło się być… –> Nie brzmi to naj­le­piej, zwłasz­cza że wdała się jesz­cze lekka by­ło­za.

 

a kiedy ru­nę­ły już wszyst­kie, na­tych­mia­sto­wo zo­sta­ły za­ata­ko­wa­ne przez rój much… –> …a kiedy ru­nę­ły już wszyst­kie, na­tych­mia­st zo­sta­ły za­ata­ko­wa­ne przez rój much

 

– O czym mam nie za­po­mi­nać? – po­wie­dzia­łam… –> Ra­czej: – O czym mam nie za­po­mi­nać? – zapyta­łam

 

Ktoś obcy prze­mó­wił moim gar­dłem… –> Czy na pewno prze­mó­wił gar­dłem?

 

Nie szu­kaj w nich, szu­kaj we wnę­trzu.. –> Jeśli na końcu zda­nia miała być krop­ka, jest o jedną krop­kę za dużo, a jeśli miał być wie­lo­kro­pek, bra­ku­je jed­nej krop­ki. Wie­lo­kro­pek ma za­wsze trzy krop­ki.

 

za­czę­ło prze­my­kać obok moich oczu w od­wró­co­nym tem­pie… –> Na czym po­le­ga od­wró­ce­nie tempa?

 

sto­jąc w je­dy­nym nie oświe­tlo­nym czer­wo­nym świa­tłem kącie… –> Nie brzmi to naj­le­piej.

Może: …sto­jąc w je­dy­nym nieoświe­tlo­nym czer­wo­ną lamp­ką kącie

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

@re­gu­la­to­rzy Dzię­ku­je za wy­punk­to­wa­nie błę­dów, szcze­gól­nie tych zwią­za­nych z szy­kiem zdań. Li­te­rów­ki wzię­ły się z prze­ocze­nia, co pew­nie jest nor­mal­ne, nawet w sy­tu­acji kiedy czyta się wła­sny tekst kil­ka­na­ście razy – czło­wiek nie jest w sta­nie wy­ła­pać wszyst­kie­go. Zdaję sobie spra­wę z tego że po­cząt­ko­we wy­da­rze­nia się dłużą i mam świa­do­mość jak cięż­ko się to czyta – tak to wła­śnie za­pla­no­wa­łem. Nie będę pro­sił oczy­wi­ście o danie szan­sy ca­ło­ści opo­wia­da­nia, ale może jed­nak warto ? :) Tak czy ina­czej, dzię­ku­je jesz­cze raz za po­świę­co­ny czas i ko­men­tarz :D 

Harry, jeśli uwa­żasz, że ła­pan­ka przy­da się, to bar­dzo się cie­szę. ;)

Nie mogę obie­cać, że zja­wię się po­now­nie, ale su­ge­ru­ję abyś po­dzie­lił bloki tek­stu na aka­pi­ty. W ten spo­sób uła­twisz lek­tu­rę tym czy­tel­ni­kom, któ­rzy pew­nie jesz­cze się tu zja­wią.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Jasne, dzię­ki jesz­cze raz za po­ra­dy :)

Bar­dzo pro­szę. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nowa Fantastyka