- Opowiadanie: tsole - Fideina

Fideina

Opo­wia­da­nie było pu­bli­ko­wa­ne w zbior­ku au­tor­skim “Mu­zy­ka Sfer Nie­bie­skich”, W dro­dze, 2009
Wła­ści­wie opo­wia­da­nie mo­gło­by nosić tytuł Jef­frey Wszech­mo­gą­cy, ale to byłby epi­go­nizm :)

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Fideina

Cięż­ko dy­sząc, zsu­ną­łem się z Rok­sa­ny i ob­ró­ci­łem na plecy. Od­cze­kaw­szy, aż od­dech się wy­rów­na, się­gną­łem po pa­pie­ro­sa. Wy­dmu­chu­jąc z na­masz­cze­niem dym, ob­ser­wo­wa­łem jak dwie muchy na su­fi­cie usi­łu­ją nie­udol­nie po­wtó­rzyć to, co przed chwi­lą ro­bi­li­śmy z Rok­sa­ną. Pa­trzy­łem na nie z nie­sma­kiem; nie lubię much (któż zresz­tą je lubi?).

„W po­rząd­nych bur­de­lach nie ma much” – po­my­śla­łem. – „Dia­beł wie, może już za kilka dni będę mógł za­mie­nić tę spe­lu­nę na coś z więk­szym szpa­nem?”

Nie, nie za­mie­nię. Lubię tę małą dziw­kę. Zwłasz­cza, że bę­dzie mnie stać na do­dat­ko­we pięć do­lców… Za te pięć do­lców Rok­sa­na krzy­cza­ła. Cho­ler­nie mnie to pod­nie­ca. Po­zwo­li­łem sobie na taki luk­sus może ze dwa razy, kiedy byłem przy for­sie… a ra­czej wy­da­wa­ło mi się, że przy niej je­stem. Ta praw­dzi­wa do­pie­ro przyj­dzie. Widzę ją do­kład­nie tak samo, jak prze­ra­żo­ną gębę ma­jo­ra Do­lthy'ego ga­pią­ce­go się na swą trój­pal­cza­stą dłoń. Bę­dzie jej tyle, że… Wła­ści­wie co będę z nią robił? Na co forsa czło­wie­ko­wi, który może wszyst­ko.

Rok­sa­na wło­ży­ła już te swoje czar­ne bur­de­lo­we majt­ki i pa­ra­do­wa­ła tak po po­ko­ju. Wy­cią­gnę­ła bu­tel­kę, na­la­ła do dwóch kie­lisz­ków: gin był wli­czo­ny w usłu­gę. Przy­sia­dła na skra­ju łóżka i są­cząc swój tru­nek, pa­trzy­ła na mnie. Ra­czej prze­ze mnie; my­śla­mi była już za­pew­ne przy na­stęp­nym klien­cie.

– Słu­chaj – za­gad­ną­łem. – Co byś zro­bi­ła, gdy­byś mogła wszyst­ko?

– Jak to: wszyst­ko – burk­nę­ła, nie­chęt­nie od­ry­wa­jąc się od wła­snych myśli.

– No, wszyst­ko, po pro­stu wszyst­ko. – Naj­trud­niej wy­ja­śnić rze­czy naj­prost­sze. – Wszyst­kie ży­cze­nia.

– Nie trzy?

– To było w innej bajce.

– Aha, w innej. To zna­czy, że ta jest twoja.

– Po­wiedz­my.

Rok­sa­na za­sta­na­wia­ła się. Pa­trzy­łem na nią i uświa­do­mi­łem sobie nagle, że nawet nie znam jej praw­dzi­we­go imie­nia.

– Za­wsze wy­my­ślisz jakąś głu­po­tę – od­par­ła w końcu. – A potem od sta­rej to mnie się ob­ry­wa. Mnie tam wy­star­czy­ło­by jedno ży­cze­nie.

– Jedno?

– Tak. Żeby była tylko jedna mi­łość. Ta bez pie­nię­dzy.

– Ale wy­my­śli­łaś.

– Dosyć tego. Ubie­raj się. Albo płać drugą szych­tę.

– Jesz­cze nie dzi­siaj – mruk­ną­łem, wkła­da­jąc spodnie.

 

***

Do Rok­sa­ny przy­gna­ła mnie eu­fo­ria. Więk­szość fa­ce­tów w moim po­ło­że­niu wy­bra­ła­by wódkę. Ja jed­nak wo­la­łem tra­cić nad­mia­ry ra­do­ści, tu­dzież fru­stra­cji w mi­ło­snych zma­ga­niach. Mówią, że wódka czyni cuda, do­da­je pew­no­ści sie­bie… Mnie to nie do­ty­czy. Mam swoją fi­de­inę. I choć bez wąt­pie­nia dawka, którą sobie za­apli­ko­wa­łem, dzia­ła­ła jesz­cze, to prze­cież nie w tym na­le­ży upa­try­wać przy­czyn mej eu­fo­rii. Ta po­ja­wi­ła się, niby zło­to­wło­sa anie­li­ca, gdym zbie­gał po ma­syw­nych, ala­ba­stro­wych scho­dach gma­szy­ska bę­dą­ce­go sie­dzi­bą Szta­bu Pół­noc­ne­go. Zo­sta­wiw­szy Do­lthy'ego z trój­pal­cza­stą ręką i krów­skim łaj­nem na biur­ku, nie umia­łem od­mó­wić sobie zło­śli­wej sa­tys­fak­cji. Ale prze­cież to jego wina: w końcu nie chcia­łem wiele. Te pięć, dzie­sięć minut, które za­jął­bym ge­ne­ra­ło­wi Ha­mil­to­no­wi z pew­no­ścią nie zba­wi­ło­by świa­ta. Lecz to, co mia­łem mu do za­ofe­ro­wa­nia – ow­szem. Czy wszy­scy ad­iu­tan­ci ge­ne­ra­ła są na tyle tępi, żeby tego nie pojąć?

Może nie wszy­scy. Ale major Do­lthy z pew­no­ścią do­rósł do swego na­zwi­ska.

Le­d­wie wsze­dłem, prze­biw­szy się uprzed­nio przez nie­zli­czo­ne kor­do­ny jesz­cze bar­dziej tę­pych straż­ni­ków, wy­ko­nał od biur­ka ruch jed­no­znacz­nie da­ją­cy do zro­zu­mie­nia, że od tej chwi­li je­dy­nym jego pra­gnie­niem bę­dzie moż­li­wie naj­szyb­sze po­zby­cie się in­tru­za. Od­po­wia­da­ło mi to: w końcu trak­to­wa­łem ma­jo­ra jako ko­lej­ną ba­rie­rę na dro­dze do ge­ne­ra­ła. Lecz zbież­ność celów była ilu­zo­rycz­na: o ile ja chcia­łem po­zbyć się to­wa­rzy­stwa Do­lthy'ego, prze­cho­dząc przez drzwi znaj­du­ją­ce się za jego ple­ca­mi, o tyle on wi­dział mnie zni­ka­ją­ce­go w drzwiach prze­ciw­le­głych – tych, przez które do­pie­ro co wsze­dłem.

– Ge­ne­rał jest za­ję­ty – wark­nął w od­po­wie­dzi na me uprzej­me, nawet tro­chę nie­śmia­łe py­ta­nie.

– To zro­zu­mia­łe w przy­pad­ku osoby na tak zna­czą­cym sta­no­wi­sku – od­rze­kłem, sta­ra­jąc się kon­ty­nu­ować linię po­jed­naw­czą. We­wnątrz jed­nak za­czę­ła za­le­wać mnie krew. – Zdaję sobie z tego spra­wę, toteż nie ośmie­lał­bym się za­kłó­cać panu ge­ne­ra­ło­wi spo­ko­ju, gdy­bym nie miał pew­no­ści, że…

– Że spra­wa jest ar­cy­waż­na – prze­rwał mi bru­tal­nie. – Daj pan z tym spo­kój. Ta­kich ar­cy­waż­nych spraw jak pań­ska mamy tu na pęcz­ki. Co­dzien­nie.

– A pan, ma­jo­rze, jest tu chyba od tego, aby z tych pęcz­ków wy­łu­skać ro­dzyn­ki. Nie mylę się, praw­da? Tym­cza­sem nie umie pan tego robić, czego ja choć­by je­stem naj­lep­szym do­wo­dem. Długo stu­dio­wa­łem dzia­łal­ność De­par­ta­men­tu d/s Po­stę­pu przy Szta­bie Pół­noc­nym. Wnio­sek na­su­wa się tylko jeden: ktoś knoci swoją ro­bo­tę. Pan, albo ge­ne­rał. Teraz widzę, że ra­czej pan – do­koń­czy­łem szy­der­czo.

Po­skut­ko­wa­ło. Do­lthy, pur­pu­ro­wy z wście­kło­ści, zlu­stro­wał mnie uważ­niej i mruk­nął nie­dba­le, jak gdyby to mogło za­tu­szo­wać efekt mych słów:

– Z czym pan przy­cho­dzi.

– O tym będę roz­ma­wiał z ge­ne­ra­łem Ha­mil­to­nem.

– Nie bądź pan dziec­ko – zi­ry­to­wał się. – Mo­żesz my­śleć, że je­stem dur­niem, ale po­sa­dzo­no mnie tu do wstęp­nej se­lek­cji i robię to bez wzglę­du na to, co o tym myślą tacy ja­jo­głow­cy jak pan!

– Teraz le­piej – od­par­łem z uśmie­chem. Do­lthy wwier­cał we mnie wście­kły wzrok. Wy­glą­dał jak na­stro­szo­ny kogut.

– Więc? – za­py­tał.

– Panu mogę po­wie­dzieć je­dy­nie tyle: wiem co zro­bić, żeby móc wszyst­ko.

– Jesz­cze jeden wa­riat – mruk­nął Do­lthy. – Wszech­mo­gą­cy, psia­krew! Je­śli­by tak było, już dawno sie­dział­by pan u ge­ne­ra­ła.

– Ow­szem. Lecz nie mo­głem sobie od­mó­wić przy­jem­no­ści…

– Skończ­my z tym. Mów pan serio albo zjeż­dżaj.

Bez­na­dziej­ny przy­pa­dek.

Skon­cen­tro­wa­łem się. Fi­de­inę za­ży­łem tuż przed wyj­ściem, więc po­wo­li zbli­ża­łem się do mak­si­mum moż­li­wo­ści. Krze­sło Do­lthy'ego. Lo­kal­ny, sko­ko­wy spa­dek en­tro­pii. Potem lo­kal­na an­ty­gra­wi­ta­cja. Minus g. Wy­star­czy?

Wy­star­czy­ło. Efekt był pio­ru­nu­ją­cy. Do­lthy naj­pierw po­czuł, że coś parzy mu po­ślad­ki, więc ze­rwał się ener­gicz­ne, a że znaj­do­wał się już w nie­waż­ko­ści, wy­rżnął głową w sufit.

Po­zwo­li­łem mu tam po­zo­stać. Ma­cha­jąc roz­pacz­li­wie koń­czy­na­mi, prze­su­nął się poza za­sięg ko­mi­na an­ty­gra­wi­ta­cyj­ne­go i runął w dół, lą­du­jąc na bla­cie biur­ka.

– Nie mogę podać panu szcze­gó­łów – po­wie­dzia­łem nie­win­nie, jak gdyby nic się nie wy­da­rzy­ło. Do­lthy roz­cie­rał po­tłu­czo­ny po­śla­dek. Jego wście­kłość się­ga­ła chyba apo­geum. Trud­no. Chcia­łem po do­bro­ci, Bóg mi świad­kiem.

– Zjeż­dżaj – wy­char­czał – w tej chwi­li! Bo jeśli nie…

Nie słu­cha­łem go. Kon­cen­tra­cja musi być bar­dzo głę­bo­ka, jeśli chce się pre­cy­zyj­nie zo­gni­sko­wać dzia­ła­nie woli na efek­cie, któ­re­go me­cha­nizm też nie może być wy­ssa­ny z palca: im więk­sze od­stęp­stwo od reguł fi­zy­ki ma­kro­świa­ta, tym więk­sza musi być po­przecz­na am­pli­tu­da praw­do­po­do­bień­stwa. A fi­de­ina ma swoje ogra­ni­cze­nia, więc trze­ba uwa­żać. Naj­lep­sze wy­ni­ki daje ma­ni­pu­la­cja na sta­łych kwan­to­wych. Ot, choć­by lo­kal­na zmia­na war­to­ści sta­łej Planc­ka. Mo­ment – i przed­mio­ty z biur­ka Do­lthy'ego za­czę­ły po­ja­wiać się na bla­cie. Efekt tu­ne­lo­wy w skali makro. Pa­trzy­łem roz­ba­wio­ny, jak major rzu­cił się, aby za­kryć cia­łem pięk­nie wy­da­ny album Fuc­king on Po­ly­ne­sia, który po­ja­wił się otwar­ty, o ile do­brze za­pa­mię­ta­łem, na po­zy­cji 72. Chcia­łem jej kie­dyś po­pró­bo­wać z Rok­sa­ną, ale ta mała cho­le­ra za­żą­da­ła dzie­się­ciu do­lców wię­cej. Po­wie­dzia­ła, że to i tak tanio, bo za per­wer­sję obo­wią­zu­je spe­cjal­na ta­ry­fa.

W ostat­niej chwi­li do­strze­głem, że Do­lthy, czer­wo­ny jak ko­mu­ni­stycz­na sztur­mów­ka, sięga ręką w kie­run­ku przy­ci­sku na przed­niej ścian­ce biur­ka. Re­orien­ta­cja kon­cen­tra­cji w tak za­wrot­nym tem­pie sporo mnie kosz­to­wa­ła. Ale udało się. Chyba głów­nie dla­te­go, że bły­ska­wicz­nie zde­cy­do­wa­łem po­zo­stać przy efek­cie tu­ne­lo­wym. W mo­men­cie wkro­cze­nia uzbro­jo­ne­go straż­ni­ka byłem już pię­tro wyżej, wzbu­dza­jąc prze­ra­że­nie i kon­ster­na­cję ja­kiejś pod­sta­rza­łej da­mul­ki, którą na­kry­łem wła­śnie przy zgoła nie urzę­do­wych czyn­no­ściach… dam spo­kój ze szcze­gó­ła­mi. Prze­pro­siw­szy ją grzecz­nie, wy­sze­dłem nor­mal­nie, drzwia­mi, zbie­głem po scho­dach. Na ko­ry­ta­rzu spo­tka­łem ro­ze­źlo­ne­go straż­ni­ka wra­ca­ją­ce­go na swój po­ste­ru­nek. Nawet nie za­szczy­cił mnie spoj­rze­niem.

Prze­nik­ną­łem przez drzwi ga­bi­ne­tu Do­lthy'ego i spy­ta­łem:

– Czy to już wy­star­czy, czy ba­wi­my się dalej?

Ze­rwał się, jak gdyby zo­ba­czył ducha. Jego ręka – za­pew­ne od­ru­cho­wo – znów po­wę­dro­wa­ła w kie­run­ku przy­ci­sku, lecz opa­dła cięż­ko na blat, cią­gnąc za sobą cały tułów, po­słusz­na no­we­mu, lo­kal­nie obo­wią­zu­ją­ce­mu współ­czyn­ni­ko­wi w dru­giej za­sa­dzie New­to­na.

– No i po co ten re­play? Tak pan lubi wy­cho­dzić na dur­nia wobec swo­ich pod­wład­nych?

Do­lthy usiadł, ma­su­jąc rękę (ła­ska­wie przy­wró­ci­łem new­to­now­ski współ­czyn­nik do sta­rej, nada­nej przez Stwór­cę war­to­ści). Potem wyjął chu­s­tecz­kę i wy­tarł ły­si­nę. Zro­bi­ło mi się go żal. Ale cóż: za głu­po­tę trze­ba pła­cić.

– Więc? Jak bę­dzie z moją au­dien­cją u ge­ne­ra­ła?

– Nie ma go – od­parł tak zmę­czo­nym gło­sem, że aż mu uwie­rzy­łem. – Czemu się pan nie zgło­si do cyrku u dia­bła? Za duża kon­ku­ren­cja, co? W armii hip­no­ty­ze­rzy są spa­le­ni. Ale za­pi­szę pana. – Się­gnął po pióro. – Tylko uprze­dzam: jest spora ko­lej­ka. Pro­szę się zgło­sić za – ob­li­czał coś w my­ślach – za dwa ty­go­dnie. Wtedy uści­ślę ter­min.

Nie je­stem ner­wu­sem. Lecz teraz krew mnie za­la­ła tak do­ku­ment­nie, że zo­ba­czy­łem jej czer­wo­ny blask pod po­wie­ka­mi (kto wie, może to ja­kieś dzia­ła­nie ubocz­ne fi­de­iny?). Mimo to zdo­ła­łem się skon­cen­tro­wać. Ani­hi­la­cja z trans­mi­sją ener­gii. Do­lthy'emu pióro wy­pa­dło z ręki. Trud­no, aby było ina­czej, skoro nie miał już tych pal­ców, co je pod­trzy­my­wa­ły.

– To zo­sta­wiam ci na pa­miąt­kę, nędz­ny biu­ro­kra­to – wark­ną­łem ze zło­ścią. – Od­zy­skasz te swoje ko­cha­ne, tłu­ściut­kie pa­lusz­ki, gdy będę opusz­czał ga­bi­net ge­ne­ra­ła Ha­mil­to­na, nie prę­dzej, daję ci na to me uro­czy­ste słowo ho­no­ru. Za­pew­ne nie je­steś na tyle tępy, by nie wie­dzieć, że bę­dzie to moż­li­we je­dy­nie wtedy, gdy tam uprzed­nio wejdę. A uczy­nię to tylko w sy­tu­acji, gdy mnie oso­bi­ście za­anon­su­jesz, choć teraz już chyba nie wąt­pisz, że mógł­bym na sto in­nych spo­so­bów. Może to od­uczy cię na­zy­wać mnie hip­no­ty­ze­rem. Będę tu jutro o dwu­na­stej – skie­ro­wa­łem się do drzwi. Już je za­my­ka­łem, gdy sza­tan pod­su­nął mi ra­czej nie­ele­ganc­ki po­mysł. Uchy­li­łem więc drzwi i przez szpa­rę po­wie­dzia­łem:

– A to za­miast tortu.

W tym mo­men­cie na samym środ­ku biur­ka Do­lthy'ego po­ja­wił się oka­za­ły, świe­żut­ki krowi pla­cek, który te­le­por­to­wa­łem tu z po­bli­skie­go pa­stwi­ska.

 

***

Ge­ne­rał był cał­kiem inny. Gdyby nie mun­dur, przy­siągł­bym, że jest astro­fi­zy­kiem, tym typem dzi­wa­ka, który nawet w czas urlo­pu nie opusz­cza wzgó­rza Kitt Peak. To wra­że­nie jakoś mnie pod­bu­do­wa­ło, choć do­brze prze­cież wie­dzia­łem, jak złud­na bywa ocena do­ko­ny­wa­na je­dy­nie na pod­sta­wie oglą­du po­wierz­chow­no­ści fi­zycz­nej.

– Sły­sza­łem o pań­skich wy­czy­nach. – Spra­wiał wra­że­nie roz­ba­wio­ne­go. Może też nie cier­piał Do­lthy'ego. – Mu­sia­ło panu bar­dzo za­le­żeć na spo­tka­niu ze mną. Albo jest pan nie­prze­cięt­nym cho­le­ry­kiem.

– I jedno i dru­gie – mruk­ną­łem, nie­zu­peł­nie zgod­nie z praw­dą. Po co ma zaraz wie­dzieć o mnie wszyst­ko.

Ha­mil­ton wska­zał mi fotel. Gdy usia­dłem, wy­cią­gnął pu­deł­ko z cy­ga­ra­mi. Od­mó­wi­łem, choć mnie skrę­ca­ło, żeby za­pa­lić. Fi­de­ina i ni­ko­ty­na dają w sumie mie­szan­kę pio­ru­nu­ją­cą. A mu­sia­łem się trosz­kę na­szpry­co­wać, pe­wien, że doj­dzie do de­mon­stra­cji.

– I co? Mógł­by pan to wszyst­ko po­wtó­rzyć dzi­siaj? – Ha­mil­ton jak gdyby czy­tał w moich my­ślach.

Ski­ną­łem głową.

– Oraz pod­trzy­mu­je pan, że to nie ma nic wspól­ne­go z hip­no­ty­zer­ką.

– Do­kład­nie nic.

– A z… hm… pa­rap­sy­cho­lo­gią?

Za­wa­ha­łem się. Na dzi­siej­sze spo­tka­nie przy­go­to­wa­łem sobie trzy tak­ty­ki. A roz­mo­wa po­dą­ża­ła w takim kie­run­ku, że wszyst­kie mogły oka­zać się bez­u­ży­tecz­ne.

– Tro­chę – od­par­łem la­ko­nicz­nie. Ge­ne­rał prze­stał się uśmie­chać.

– Pro­szę pana. Że­by­śmy się ro­zu­mie­li. Sztucz­ki mnie nie in­te­re­su­ją. Tylko pod­sta­wy. Mam na­dzie­ję, że jest to jed­no­znacz­ne.

Aha. Więc de­mon­stra­cji nie bę­dzie. No i do­brze.

– Ro­zu­miem. Tylko że…

– Tylko co?

– To może być… no… tro­chę trud­ne. Dla pana.

Zmarsz­czył brwi.

– W jakim sen­sie?

– W każ­dym. Mu­siał­by pan być dobry we wszyst­kim, ge­ne­ra­le. W fi­zy­ce, psy­cho­che­mii, psy­cho­neu­ro­lo­gii… A nawet w fi­lo­zo­fii. I re­li­gio­znaw­stwie.

– Może mnie pan nie do­ce­nia – mruk­nął, za­pa­la­jąc wy­ga­słe cy­ga­ro.

– Może. Ale nawet jeśli… i tak może pan nie dać wiary.

– A to czemu?

– Widzi pan… Po­służ­my się przy­kła­dem. W fi­zy­ce mie­li­śmy dwa prze­sko­ki, że tak po­wiem, świa­do­mo­ścio­we. To zna­czy takie, które zbu­rzy­ły pod­sta­wy fi­lo­zo­ficz­ne­go poj­mo­wa­nia świa­ta: ko­per­ni­kań­sko-new­to­now­ski i ein­ste­inow­ski. Wie pan do­brze, ile wy­wo­ła­ły opo­rów. Nie­ła­two prze­ła­my­wać pa­ra­dyg­ma­ty…

– Chce mi pan dać do zro­zu­mie­nia, że to pań­skie… hm… od­kry­cie może spo­wo­do­wać po­dob­ne kon­se­kwen­cje?

– Tak.

– Kim pan jest u dia­bła.

– Nie prze­czy­tał pan na wi­zy­tów­ce, ge­ne­ra­le?

– Prze­czy­ta­łem. Ale nie przy­cho­dzi chyba pan do mnie jako far­ma­ko­log!

– Ow­szem, czę­ścio­wo.

Ge­ne­rał wstał i za­czął prze­cha­dzać się po po­ko­ju.

– Wie pan, ile kosz­tu­je moja mi­nu­ta. Pro­szę więc za­czy­nać.

– Od pod­staw?

– Od pod­staw.

– Do­brze. Zna pan teo­rię su­per­prze­strze­ni Whe­ele­ra?

Przyj­rzał mi się uważ­nie.

– Ależ z pana far­ma­ko­log. Do­brze. Jeden zero dla pana. Pro­szę spró­bo­wać. Przy­stęp­nie, jeśli to moż­li­we.

– Ow­szem, moż­li­we. Otóż Whe­eler wraz z Eve­ret­tem i Gra­ha­mem za­pro­po­no­wa­li, bodaj jesz­cze w la­tach pięć­dzie­sią­tych XX wieku, wła­sną in­ter­pre­ta­cję me­cha­ni­ki kwan­to­wej, znaną jako teo­ria EWG. Po­glą­do­wa in­ter­pre­ta­cja tego nie­ska­zi­tel­ne­go mo­de­lu ma­te­ma­tycz­ne­go przed­sta­wia su­per­prze­strzeń jako twór, w któ­rym do­wol­ny punkt sta­no­wi wir­tu­al­ny Wszech­świat. Fak­tycz­na rze­czy­wi­stość re­ali­zu­je się w cza­sie po­przez se­kwen­cyj­ne „ak­tu­ali­zo­wa­nie się” tych wir­tu­al­nych wszech­świa­tów. Dzie­je się to zgod­nie z po­wszech­ną w fi­zy­ce za­sa­dą naj­mniej­sze­go dzia­ła­nia – tutaj ro­zu­mia­ną, jako mak­sy­ma­li­za­cja praw­do­po­do­bień­stwa. Tak jak rzeka pły­nie drogą mi­ni­mum po­ten­cja­łu gra­wi­ta­cyj­ne­go, tak Wszech­świat toczy się w cza­sie po­przez re­ali­za­cję tych punk­tów su­per­prze­strze­ni, które są naj­bar­dziej praw­do­po­dob­ne.

– Fak­tycz­nie za­czął pan od pod­staw – mruk­nął ge­ne­rał.

– Sam pan chciał. Jeśli po­wią­zać z teo­rią EWG kon­cep­cję ko­lap­su wek­to­ra stanu za­pro­po­no­wa­ną przez Wal­ke­ra – spoj­rza­łem nań wy­cze­ku­ją­co: po­krę­cił głową – z tym na razie dam panu spo­kój – to okaże się nie cał­kiem bez­sen­sow­ne twier­dze­nie, że świat NIE ZA­WSZE po­dą­ża linią mak­si­mum praw­do­po­do­bień­stwa.

– A to czemu?

– Cóż, nie da się bez Wal­ke­ra – wes­tchną­łem. – W swej in­ter­pre­ta­cji me­cha­ni­ki kwan­to­wej za­ło­żył on ist­nie­nie za­bu­rzeń w wek­to­rze stanu zde­ter­mi­no­wa­ne dzia­ła­niem świa­do­mo­ści. Wolą.

– Aha, sły­sza­łem. Pseu­do­fi­zycz­ne pod­sta­wy pa­rap­sy­cho­lo­gii.

– Istot­nie, pseu­do­fi­zycz­ne, bo ist­nie­nie owych zwią­za­nych ze świa­do­mo­ścią zmien­nych ukry­tych jest ab­so­lut­nie nie­we­ry­fi­ko­wal­ne fi­zycz­nie. Ale są we­ry­fi­ko­wal­ne efek­ty…

– Do­praw­dy? Po­zy­tyw­ne efek­ty opi­sa­ne są je­dy­nie przez en­tu­zja­stów. Praw­dzi­wa nauka, opar­ta na scep­ty­cy­zmie po­znaw­czym…

– Wła­śnie, tu pan tra­fił! Na scep­ty­cy­zmie. Zaś efek­ty pa­rap­sy­cho­lo­gicz­ne, jeśli tylko istot­nie za­le­żą, jak twier­dzi Wal­ker, od ko­lap­su wek­to­ra stanu uwa­run­ko­wa­ne­go dzia­ła­niem woli – będą ob­ser­wo­wa­ne je­dy­nie przy ist­nie­niu owego czyn­ni­ka świa­do­mo­ści – w wa­run­kach po­zy­tyw­ne­go, a nie scep­tycz­ne­go na­sta­wie­nia do eks­pe­ry­men­tu. Wola, wiara – ro­zu­mie pan?

– Tak, tak – wy­da­wał się być roz­cza­ro­wa­ny. – A co z tym EWG?

– EWG sta­no­wi do­sko­na­ły grunt dla kon­cep­cji Wal­ke­ra. Prze­cież jasno widać, że jeśli od­chy­lić linię „ak­tu­ali­za­cji” Wszech­świa­ta od tej nor­mal­nej, na­tu­ral­nej – czyli bie­gną­cej zgod­nie z za­sa­dą mak­si­mum praw­do­po­do­bień­stwa – to moż­li­we są do po­my­śle­nia efek­ty nie­zu­peł­nie zgod­ne z pra­wa­mi fi­zy­ki.

– Ach tak – oży­wił się. – I tym czyn­ni­kiem po­wo­du­ją­cym od­chy­le­nie od nor­mal­nej – jak to pan ujął – linii mia­ła­by być świa­do­mość. Siła woli. Tak?

– Ow­szem.

– Zgrab­na ba­jecz­ka – wy­dmuch­nął dym przed sie­bie, ska­zu­jąc mnie na ka­tu­sze.

– Też tak my­śla­łem. Lecz ude­rzy­ła mnie pewna myśl przy czy­ta­niu – nie zgad­nie pan czego – Ewan­ge­lii. Nie je­stem czło­wie­kiem wie­rzą­cym, za­wsze chcę wszyst­ko wy­ja­śniać zgod­nie z na­tu­rą i żywię prze­ko­na­nie, że jest to moż­li­we. Żad­nych tam cudów – ro­zu­mie pan. No, a co pan powie o cu­dach Je­zu­sa?

Wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Nie zaj­mo­wa­łem się tym.

– A ja tak. Zro­bi­łem nawet pewną sta­ty­sty­kę. Pro­szę pana, on pra­wie za­wsze ba­zo­wał na sil­nej wie­rze uzdra­wia­ne­go. A jak szedł po wo­dzie – pa­mię­ta pan? Szy­mon ru­szył ku niemu, lecz w pew­nej chwi­li zwąt­pił – i co? Za­czął tonąć. – Cze­muś zwąt­pił – pyta Chry­stus. Gdzie in­dziej mówi wprost: wiara góry prze­no­si. Albo: gdy­by­ście mieli wiarę jak ziarn­ko gor­czy­cy, cał­kiem jak gdyby to był mie­rzal­ny pa­ra­metr! Naj­bar­dziej fra­pu­ją­ce jest jed­nak zda­rze­nie – bodaj w Na­za­re­cie, gdzie wszy­scy Go znali jako zwy­czaj­ne­go śmier­tel­ni­ka. – Co z niego za pro­rok – mó­wi­li. I cóż pisze ewan­ge­li­sta? Żad­ne­go cudu nie mógł tam zdzia­łać – bez po­par­cia ich wiarą! On, Bóg – a nie mógł!

– To istot­nie za­sta­na­wia­ją­ce – za­my­ślił się ge­ne­rał.

– Traf chciał, że aku­rat wtedy pra­co­wa­łem nad dok­to­ra­tem… jest pan do­brze po­in­for­mo­wa­ny – do­da­łem, wi­dząc jak unosi brwi w wy­ra­zie zdzi­wie­nia. – Nie do­koń­czy­łem go. Oczy­wi­ście, do­ty­czył far­ma­ko­lo­gii. „Roz­kład salw im­pul­sów w sy­nap­sach ak­so­den­dry­tycz­nych ukła­du lim­bicz­ne­go w wa­run­kach dzia­ła­nia tran­kwi­li­za­to­rów”. Ład­nie brzmi, nie­praw­daż? Lecz gdy wpa­dłem na ten trop, zo­rien­to­wa­łem się, że to temat nie na dok­to­rat…

– Może pan wy­ra­żać się ja­śniej?

– Pro­szę. Sły­szał pan o tym nar­ko­ma­nie, co to pod wpły­wem środ­ków psy­cho­tro­po­wych wy­sko­czył z ósme­go pię­tra, bo wy­da­ło mu się nagle, że jest orłem?

– Nie sły­sza­łem. Ale co to ma do…

– Jesz­cze tro­chę cier­pli­wo­ści. Długo my­śla­łem, czemu tam­ten się zabił, jeśli na­praw­dę uwie­rzył, że ma skrzy­dła. Wnio­sek był taki: albo ta cała kon­cep­cja jest beł­ko­tem, albo… albo jego wiary było za mało, żeby wy­ro­sły te cho­ler­ne skrzy­dła. Ter­tium non datur. Tak mi się przy­naj­mniej wtedy wy­da­wa­ło. Lecz rzecz nie jest tak pro­sta. Skrzy­dła to, wbrew po­zo­rom, wiel­ka spra­wa. Kiedy się do­brze przyj­rzy­my kon­cep­cji – na­zwij­my ją Whe­ele­ra-Wal­ke­ra – okaże się, że ste­ro­wa­nie po­przecz­ny­mi am­pli­tu­da­mi praw­do­po­do­bień­stwa w pro­ce­sie ak­tu­ali­za­cji świa­ta wy­ma­ga tym więk­szych na­kła­dów woli, im bar­dziej wy­mu­sza­ne zmia­ny od­bie­ga­ją od po­zio­mu kwan­to­we­go. Ina­czej: tym ła­twiej zmie­nić na­tu­rę da­ne­go zja­wi­ska, im bar­dziej ele­men­tar­nych me­cha­ni­zmów do­ty­ka­my. Toteż ła­twiej było Chry­stu­so­wi przejść przez za­mknię­te drzwi Wie­czer­ni­ka – efekt tu­ne­lo­wy w skali makro (po­wtó­rzy­łem go zresz­tą wobec pań­skie­go ad­iu­tan­ta) – niż temu nie­szczę­śni­ko­wi spra­wić sobie aktem wiary skrzy­dła.

– Chce pan po­wie­dzieć, że po­trzeb­na jest… hm… kon­cen­tra­cja woli na fi­zycz­nym me­cha­ni­zmie zja­wi­ska, żeby zmie­nić jego na­tu­rę? – pa­trzył na mnie z nie­do­wie­rza­niem.

– Z ust mi pan to wyjął, ge­ne­ra­le – od­po­wie­dzia­łem uprzej­mie.

– I pan na­uczył się to robić – ni spy­tał, ni stwier­dził.

– Na­uczył – to nie­wła­ści­we słowo.

– Pro­szę nie od­po­wia­dać za­gad­ka­mi.

– Po pro­stu: wy­na­la­złem śro­dek bę­dą­cy swo­istym wzmac­nia­czem woli.

– Far­ma­ceu­tycz­ny?

– Po­dzi­wiam pań­ską prze­ni­kli­wość.

Zi­gno­ro­wał moją zło­śli­wość.

– Ro­dzaj nar­ko­ty­ku?

– Można by po­wie­dzieć, że jest to da­le­ki krew­ny środ­ków ha­lu­cy­no­gen­nych. Ale ma się do nich tak, jak kom­pu­ter pią­tej ge­ne­ra­cji do li­czy­dła.

Ge­ne­rał mil­czał wy­cze­ku­ją­co.

– Naj­istot­niej­szą cechą fi­de­iny – tak na­zwa­łem ten mój „nar­ko­tyk” – jest moż­li­wość ste­ro­wa­nia kie­run­kiem i po­zio­mem kon­cen­tra­cji woli. Kla­sycz­ny ha­lu­cy­no­gen nie daje tych szans. Dzia­ła pro­ba­bi­li­stycz­nie, albo de­ter­mi­ni­stycz­nie, za­leż­nie od typu. I w jed­nym i w dru­gim przy­pad­ku po­zo­sta­je­my bez wpły­wu na ro­dzaj i ja­kość osią­ga­nych wizji. Mając takie moż­li­wo­ści, mogę kie­ro­wać wolę na te zja­wi­ska, które wy­bio­rę. Także na me­cha­ni­zmy kwan­to­we. Ot, wszyst­ko.

– Wszyst­ko? Ależ nawet pan nie za­czął!

– Chciał pan pod­staw.

– Chcia­łem od pod­staw, a to jest róż­ni­ca. Teraz kon­kre­ty. Re­cep­tu­ra, skład che­micz­ny. Przy­niósł pan pi­sem­ne opra­co­wa­nie?

– Bie­rze mnie pan za dur­nia, ge­ne­ra­le. Kon­kre­ty będą, ow­szem. Jak pod­pi­sze­my umowę.

– W ciem­no? Oba­wiam się, że to pan mnie ma za…

– Tak, w ciem­no. To są moje wa­run­ki. Bo to jest mój wy­na­la­zek.

Ge­ne­rał za­sta­na­wiał się dłuż­szą chwi­lę. Potem po­pa­trzył na mnie chłod­no.

– Wie pan, co my mo­że­my…

– Spró­buj­cie – rzu­ci­łem kpią­co. – Zu­peł­nie jakby pan nie chwy­cił, co ja mogę.

– Panu się wy­da­je, że ja nie mam prze­ło­żo­nych – wes­tchnął nie­ocze­ki­wa­nie i po­dra­pał się w ły­si­nę. – To może po­trwać koło ty­go­dnia. Spe­cja­li­ści oce­nią te pań­skie… pod­sta­wy. Od tego za­le­ży, czy za­ry­zy­ku­je­my. Bę­dzie­my w kon­tak­cie – wstał, dając mi do zro­zu­mie­nia, że roz­mo­wę uważa za skoń­czo­ną. Pod­nio­słem się rów­nież.

– Teraz pan nie może?

– Co?

– Za­ry­zy­ko­wać. Tak na pięć, dzie­sięć pro­cent. Je­stem spłu­ka­ny.

My­ślał chwi­lę.

– Do­brze – po­wie­dział w końcu. – Do­lthy wy­pi­sze panu czek. Ale – dodał zna­czą­co – pię­cio­ma pal­ca­mi!

– Jasne – ro­ze­śmia­łem się. – Obie­ca­łem mu.

– Co to za cza­ro­dziej – po­wie­dział ge­ne­rał, od­pro­wa­dza­jąc mnie do drzwi – który nie umie wy­pro­du­ko­wać paru zie­lo­nych…

Po­krę­ci­łem głową.

– Nie­wie­le pan zro­zu­miał, ge­ne­ra­le. Zie­lo­ne są z dru­kar­ni, a nie z po­zio­mu kwan­to­we­go.

– Żar­to­wa­łem – ro­ze­śmiał się. Po­ło­żył rękę na klam­ce, lecz za­trzy­mał ją. – Jesz­cze jedno. Czemu przy­cho­dzi pan z tym wła­śnie do nas?

– My­śla­łem, że to jasne, zwłasz­cza po tym, co po­wie­dzia­łem ostat­nio. Dla forsy, oczy­wi­ście.

Ge­ne­rał pa­trzył na mnie wy­cze­ku­ją­co, więc kon­ty­nu­owa­łem: – Jaką mia­łem al­ter­na­ty­wę? Chyba się pan do­my­śla: cyrk. Na­ha­ro­wał­bym się jak osioł, a i tak nie zgar­nął­bym nawet dwu­dzie­stu pro­cent tego, co wezmę u was.

– Nie liczy pan na zbyt wiele?

Przez chwi­lę mie­rzy­li­śmy się wzro­kiem.

– Może jak pan prze­my­śli rzecz na spo­koj­nie, jak wy­po­wie­dzą się pań­scy spe­cja­li­ści – może wtedy uświa­do­mi sobie pan, co może zna­czyć dla armii umie­jęt­ność zmia­ny fi­zycz­nych me­cha­ni­zmów zja­wisk. A wtedy da pan każdą cenę.

 

***

Wy­sze­dłem z banku na­ła­do­wa­ny za­do­wo­le­niem do­kład­nie tak, jak mój port­fel na­ła­do­wa­ny był forsą i skie­ro­wa­łem się wprost do tego bur­de­li­ku o obie­cu­ją­cej na­zwie „Unie­sie­nie”, gdzie pra­co­wa­ła Rok­sa­na. Otwo­rzy­ła mi sama sze­fo­wa i już od drzwi wie­dzia­łem, że stało się coś złego. Bo tylko coś nie­wy­obra­żal­nie złego jest w sta­nie wy­ci­snąć z oczu tak za­twar­dzia­łe­go du­si­gro­sza łzy, któ­rych nie­daw­ną obec­ność zdra­dza­ły czer­wo­ne, opu­chłe po­wie­ki.

– Och, drogi panie Jef­frey! – za­łka­ła na mój widok, za­rzu­ca­jąc mi ra­mio­na na szyję. Ugią­łem się pod jej cię­ża­rem. – Och, panie Jef­frey ko­cha­ny, cóż za nie­szczę­ście!

– Co się stało? – spy­ta­łem, sta­ra­jąc uwol­nić się z jej objęć.

– Dla­cze­go to zro­bi­ła? Dla­cze­go?! Prze­cież miała tu, jak u Pana Boga za pie­cem!

– Na li­tość boską! – po­trzą­sną­łem nią sil­nie. – Co się stało, pani Ju­dy­to!

– Praw­da, prze­cież pan nic nie wie! Rok­sa­na otru­ła się dziś w nocy!

Prze­sze­dłem kilka kro­ków i za­trzy­ma­łem się tak, jak za­trzy­mu­je się kie­row­ca prze­pusz­cza­ją­cy na za­tło­czo­nej ulicy mkną­cy z wwier­ca­ją­cym się w uszy wi­zgiem sy­re­ny am­bu­lans. Wraz ze mną za­trzy­ma­ły się wszyst­kie myśli – zje­cha­ły na po­bo­cze, żeby prze­pu­ścić tę jedną, nową, któ­rej bo­le­sny ogrom każe z tru­dem to­ro­wać sobie drogę do świa­do­mo­ści. Sze­fo­wa od­pły­nę­ła gdzieś wraz ze swoim za­wo­dzą­cym pła­czem, choć stała prze­cież obok, w dal­szym ciągu ob­da­rza­jąc mnie znacz­ną czę­ścią swego nie­ma­łe­go cię­ża­ru.

Nie wiem, ile czasu upły­nę­ło, nim ru­szy­łem dalej. Usia­dłem na ro­ko­ko­wym krze­śle, doj­rza­łem sto­ją­cą na stole ka­raf­kę. Na­la­łem sobie i wy­pi­łem. Potem za­mkną­łem oczy i przy­wo­ła­łem twarz Rok­sa­ny. Jej frag­men­ty jęły na­pły­wać z za­ka­mar­ków mózgu, le­ni­wie jak nie­zdy­scy­pli­no­wa­ni żoł­nie­rze na zbiór­kę. Twarz była już go­to­wa, gdy z prze­ra­że­niem uświa­do­mi­łem sobie, że nie pa­mię­tam ko­lo­ru oczu Rok­sa­ny.

 

***

Dotąd nie wy­obra­ża­łem sobie, że może ist­nieć ja­kieś wy­da­rze­nie zdol­ne do­ku­ment­nie prze­ni­co­wać psy­chi­kę ta­kie­go twar­dzie­la jak ja. A jeśli już coś po­dob­ne­go mógł­bym kie­dy­kol­wiek przy­pu­ścić, to żadną miarą nie by­ła­by to śmierć tej małej ku­rew­ki, do któ­rej, ow­szem, przy­wią­za­łem się nieco, lecz prze­cież poza wspól­no­tą in­te­re­sów (z mojej stro­ny była to moż­li­wość nie­naj­gor­szej próby za­spo­ka­ja­nia bio­lo­gicz­nych po­trzeb samca) nic mnie z nią nie łą­czy­ło. Takie było przy­naj­mniej do tej pory moje prze­świad­cze­nie. I może takim po­zo­sta­ło­by ono mimo tej sa­mo­bój­czej śmier­ci, gdyby nie wczo­raj­sze słowa Rok­sa­ny. Słowa, które po­łkną­łem, nie­świa­dom – jak ryba po­ły­ka ro­ba­ka, nie wie­dząc nic o ukry­tym we­wnątrz sta­lo­wym ha­czy­ku.

„Żeby była tylko jedna mi­łość. Ta bez pie­nię­dzy”.

Lecz chyba nigdy nie doj­rzał­bym w tym zda­niu ha­czy­ka, gdyby z kolei nie owa śmierć. Rok­sa­na ode­szła, nie­mal w ostat­niej chwi­li – i z pew­no­ścią cał­kiem nie­świa­do­mie – za­rzu­ca­jąc wędkę. Sie­dzia­łem nad bu­tel­ką rumu (nic in­ne­go w barku nie zna­la­złem), któ­rej dno prze­świ­ty­wa­ło już zło­wiesz­czo. Bolał mnie żo­łą­dek, bo nie od­cze­ka­łem na­le­ży­tych pię­ciu go­dzin po za­ży­ciu fi­de­iny, która al­ko­ho­lu nie cier­pia­ła bodaj bar­dziej jesz­cze, niż ni­ko­ty­ny. Lecz ból ten był ni­czym w po­rów­na­niu z ka­tu­sza­mi ducha tym do­tkliw­szy­mi, że ką­sa­ją­cy­mi znie­nac­ka ro­dza­jem udrę­ki cał­kiem obcym dotąd memu do­świad­cze­niu.

„Żeby była tylko jedna mi­łość. Ta bez pie­nię­dzy”.

Dwa krót­kie, nie­po­zor­ne zda­nia pie­kły jak świe­żo wy­pa­lo­ne pięt­no. Prze­wier­ca­ły świa­do­mość w go­rącz­ko­wych po­szu­ki­wa­niach mej etycz­nej jaźni, któ­rej wszak nie było.

Nie je­stem ma­so­chi­stą. W po­szu­ki­wa­niu le­kar­stwa mo­gą­ce­go uśmie­rzyć ten ból olśni­ła mnie nagle myśl: skoro śmierć Rok­sa­ny roz­ju­szy­ła we mnie ową sen­ten­cję, to tylko jedno może ją ugła­skać. Zmar­twych­wsta­nie.

 

***

Sta­łem w chło­dzie kost­ni­cy i wpa­try­wa­łem się w twarz Rok­sa­ny. Byłem sku­pio­ny, spo­koj­ny, by nie rzec – pe­wien suk­ce­su. Olśnie­nie, któ­re­go do­zna­łem, prze­pę­dzi­ło gdzieś gnę­bią­cą mnie sen­ten­cję, czego nie zdo­ła­ła do­ko­nać nawet pół­li­tro­wa bu­tel­ka rumu. Byłem sam. Gra­barz, fi­li­gra­no­wy czło­wie­czek o mysim spoj­rze­niu, do­stał w łapę wy­star­cza­ją­co, by już sie­dzieć nad bu­tel­ką. Mia­łem więc dość czasu i jeśli mi było spiesz­no, to pew­nie z po­wo­du owej go­rącz­ki, pod­nie­ce­nia, które ogar­nia na­ukow­ca w chwi­li prze­pro­wa­dza­nia epo­ko­we­go eks­pe­ry­men­tu. Zresz­tą i tak spa­la­łem się w domu, cze­ka­jąc aż za­tru­cie al­ko­ho­lem spad­nie do tego stop­nia, żebym mógł zażyć fi­de­inę. Uspo­ka­ja­łem się ar­gu­men­tem, że Ła­zarz leżał kilka dni w skwa­rze Pa­le­sty­ny, pod­czas gdy Rok­sa­na do­pie­ro dzień, do tego w chłod­ni.

Żeby nie być cał­kiem zie­lo­nym, a może też dla za­ję­cia czymś umy­słu, od­świe­ży­łem sobie wia­do­mo­ści z fi­zjo­lo­gii ukła­du krą­że­nia i – nie­ste­ty już cał­kiem po­bież­nie – z neu­ro­fi­zjo­lo­gii mózgu. Tak czy owak wy­cho­dzi­ło na to, że będę mu­siał wy­kro­czyć poza efek­ty kwan­to­we, bo wiel­ka była moja w tym przed­mio­cie igno­ran­cja. Zresz­tą bez­po­śred­nich, kla­row­nych po­wią­zań me­cha­ni­zmów funk­cjo­no­wa­nia sieci ner­wo­wej z kwan­to­wy­mi dotąd nauka nie wy­pra­co­wa­ła. Wzią­łem zatem sporą dawkę – na gra­ni­cy ry­zy­ka. Od­wró­ci­łem wzrok od Rok­sa­ny i wy­ko­na­łem kilka te­stów.

Naj­pierw, tak dla wpra­wy, do­pro­wa­dzi­łem świe­żut­kie jabł­ko do zgnił­ki. Potem w drugą stro­nę: było trud­niej, ale jakoś po­szło. Pod­bu­do­wa­ny tym, spró­bo­wa­łem na śnię­tej rybie, którą ku­pi­łem przed go­dzi­ną na stra­ga­nie (jesz­cze dziś mam w pa­mię­ci po­dejrz­li­wą minę han­dla­rza, gdy za­żą­da­łem nie­świe­żej). Po­wio­dło się za trze­cim razem. Ryba trza­ska­ła ogo­nem w kafle aż miło. Ża­ło­wa­łem, że nie ma tu ba­se­nu z wodą, gdzie mógł­bym ją wpu­ścić.

Eks­pe­ry­ment z rybą roz­ja­śnił mi tro­chę stra­te­gię kon­cen­tra­cji, jaką na­le­ża­ło­by przy­jąć w przy­pad­ku Rok­sa­ny. Po­cząt­ko­wo są­dzi­łem, że naj­le­piej roz­po­cząć od ak­ty­wi­za­cji ukła­du krą­że­nia (uprzed­nio przy­wró­ciw­szy krwi jej wła­ści­we, „żywe” cechy) zu­peł­nie jak przy re­ani­ma­cji elek­trow­strzą­sa­mi. Oka­za­ło się jed­nak, że nawet w przy­pad­ku ryby rzecz nie jest tak pro­sta: obok ak­ty­wi­za­cji centr ty­ło­mó­zgo­wia na­le­ża­ło wcze­śniej przy­go­to­wać wła­ści­we ośrod­ki ukła­du au­to­no­micz­ne­go w rdze­niu prze­dłu­żo­nym, a nade wszyst­ko – uru­cho­mić twór siat­ko­wy re­gu­lu­ją­cy i ko­or­dy­nu­ją­cy pro­ce­sy za­cho­dzą­ce w róż­nych re­gio­nach ukła­du ośrod­ko­we­go.

Wzbo­ga­co­ny tymi do­świad­cze­nia­mi, z otu­chą od­wró­ci­łem się ku Rok­sa­nie. Teraz widzę, że kie­ro­wa­ła mną pro­sta na­iw­ność. Eks­pe­ry­ment z rybą po­wi­nien na zdro­wy rozum obu­dzić we mnie scep­ty­cyzm: w końcu od ssaka na szczy­cie dra­bi­ny na­czel­nych dzie­li ją bio­lo­gicz­na prze­paść.

Pa­trząc póź­niej, chłod­nym już okiem, nie mo­głem na­dzi­wić się mej pod­ów­czas bez­tro­sce. Jakoś nie przy­szło mi do głowy wziąć pod uwagę choć­by tak ele­men­tar­nej rze­czy, jak fakt po­wią­zań ukła­du au­to­no­micz­ne­go z polem ko­ja­rze­nio­wym przed­nim, zlo­ka­li­zo­wa­nym w kre­so­mó­zgo­wiu, o któ­rym rybie nawet się nie śniło.

Tym­cza­sem otu­cha moja rosła: już po pię­ciu mi­nu­tach udało mi się uzy­skać pierw­szy skurcz serca. Po­ty­ka­jąc się jak ze­psu­ty, stary zegar, ru­szy­ło ono w końcu i po na­stęp­nym kwa­dran­sie mia­łem już pełne krą­że­nie. Usta­liw­szy tętno i ci­śnie­nie na mi­ni­mal­nym po­zio­mie, po­czu­łem pierw­sze ob­ja­wy „prze­ste­ro­wa­nia” kon­cen­tra­cji. Mu­sia­łem więc zre­lak­so­wać się, choć mo­ment nie był naj­ko­rzyst­niej­szy.

Od­po­czy­wa­jąc, sta­ra­łem się wy­ty­czyć dal­szą drogę. Lo­gi­ka na­ka­zy­wa­ła zająć się ukła­dem od­de­cho­wym; bez tlenu krew może sobie krą­żyć ile wle­zie, nie po­ru­szy to nawet cie­płe­go jesz­cze nie­bosz­czy­ka. Nie po­win­no to na­strę­czać trud­no­ści – w końcu ośro­dek re­gu­lu­ją­cy pracę ukła­du od­de­cho­we­go znaj­du­je się tuż obok na­czy­nio­ru­cho­we­go, w rdze­niu po­dłuż­nym.

Tak też po­stą­pi­łem. Po ko­lej­nym kwa­dran­sie mia­łem już re­gu­lar­ną pracę płuc. Pa­trzy­łem peł­nym try­um­fu wzro­kiem na pod­no­szą­ce się i opa­da­ją­ce pier­si.

Wtedy Rok­sa­na usia­dła. Za­sko­czo­ny, spoj­rza­łem na jej twarz i nie mo­głem opa­no­wać prze­ra­że­nia. To nie była ludz­ka twarz. W za­wrot­nym tem­pie bie­gły po niej skur­cze, tiki, któ­rych po­wtó­rze­nia nie pod­jął­by się nawet zwy­cięz­ca ogól­no­świa­to­we­go kon­kur­su na miny. Przy­po­mi­na­ło to tro­chę ob­li­cze na ekra­nie te­le­wi­zo­ra, szar­pa­ne raz po raz znie­kształ­ce­niem wsku­tek prze­bi­cia kon­den­sa­to­ra. Co ja plotę. Wcale nie przy­po­mi­na­ło. Tam za­wsze jest jakaś pra­wi­dło­wość: szarp­nię­cia są po­zio­me, albo sko­śne, gdy „zrywa się” syn­chro­ni­za­cja. Tutaj żad­nej pra­wi­dło­wo­ści nie było. Wargi cho­dzi­ły w gry­ma­sach, jedna nie wie­dząc o dru­giej. Nos to roz­sze­rzał się, to kur­czył, to znów wpa­dał w ja­kieś wście­kłe drgaw­ki. Po­licz­ki prze­bie­ga­ło mro­wie­nie; zmarszcz­ki pły­nę­ły przez nie z ła­two­ścią fal na tafli je­zio­ra li­za­nej ła­god­nym ze­fir­kiem i – o zgro­zo – in­ter­fe­ro­wa­ły ze sobą w oko­li­cach ust, mo­dy­fi­ku­jąc ich su­we­ren­ne gry­ma­sy.

Potem ru­szy­ło całe ciało. Nie­za­leż­nie od wszyst­kich tych okrop­no­ści dzie­ją­cych się z twa­rzą, głowa po­czę­ła po­dry­gi­wać nie­re­gu­lar­nie, niby dynia na fur­man­ce ja­dą­cej wy­bo­istą polną drogą. Ru­chów rąk opi­sać nie spo­sób. Bra­ku­je po­rów­na­nia. I niech się scho­wa­ją wszyst­kie ga­łę­zie ani­mo­wa­ne wi­chu­rą w czas burzy.

Skóra raz po raz na­dy­ma­ła się w bą­bel­ki na kształt czy­ra­ków, które zni­ka­ły nagle, by nie­ocze­ki­wa­nie po­ja­wić się w innym miej­scu. Wy­glą­da­ło to jak po­wierzch­nia go­tu­ją­ce­go się sy­ro­pu.

Jed­nak naj­bar­dziej nie­sa­mo­wi­ty widok przed­sta­wia­ły pier­si. To pęcz­nia­ły, roz­dy­ma­ły się jak balon, to kur­czy­ły, skrę­ca­ły się, po­dry­gi­wa­ły i to bez żad­nej ko­or­dy­na­cji: prawa sobie, lewa sobie.

Za­mkną­łem oczy, chcąc opa­no­wać na­ra­sta­ją­cą falę mdło­ści. Mu­sia­łem nawet w tym celu zo­gni­sko­wać na mo­ment wolę.

„Wy­glą­da na to” – my­śla­łem in­ten­syw­nie – „że sa­mo­czyn­nie wy­star­to­wał ośro­dek ru­cho­wy ukła­du so­ma­tycz­ne­go. I to praw­do­po­dob­nie pi­ra­mi­do­we­go, od­po­wie­dzial­ne­go za ruchy wy­uczo­ne. Po­nie­waż jed­nak nie pra­co­wa­ło kre­so­mó­zgo­wie – zatem także pole ko­ja­rze­nio­we przed­nie, od­gry­wa­ją­ce jak wia­do­mo rolę re­gu­la­to­ra ru­chów do­wol­nych – pola elek­tro­mo­to­rycz­ne i so­ma­to­ru­cho­we kory, po­zba­wio­ne sy­gna­łów ste­ru­ją­cych, re­ago­wa­ły na szum. Gdyby udało mi się uak­tyw­nić kre­so­mó­zgo­wie… Ba, ale jak!”

Coś do­tknę­ło mojej nogi. Otwo­rzy­łem oczy: ciało Rok­sa­ny (jak i kiedy ze­szło? spa­dło?) wiło się bez­ład­nie po pod­ło­dze. Od­sko­czy­łem jak opa­rzo­ny. Opa­no­wa­łem się jed­nak. Prze­cież to Rok­sa­na. Schy­li­łem się, żeby ją pod­nieść, po­ło­żyć na ka­ta­fal­ku. Gdzież tam. Wy­my­ka­ła mi się jak ryba. W ru­chach, tak prze­cież cha­otycz­nych, prze­ja­wia­ła się nad­spo­dzie­wa­nie siła do­ro­słe­go męż­czy­zny. Po kilku bez­owoc­nych pró­bach spa­so­wa­łem i, usi­łu­jąc nie pa­trzeć na prze­ra­ża­ją­ce po­dry­gi trupa (osła­bia­ło to moją kon­cen­tra­cję) pró­bo­wa­łem uak­tyw­nić kre­so­mó­zgo­wie.

Wal­czy­łem tak może ze trzy kwa­dran­se. Trup Rok­sa­ny cały ten czas tań­czył swój wa­riac­ki ta­niec. Nic nie wskó­ra­łem. Po­jąw­szy, że prze­gra­łem, usi­ło­wa­łem za­blo­ko­wać spon­ta­nicz­nie uru­cho­mio­ny ośro­dek ru­cho­wy. Je­dy­nym skut­kiem było to, że Rok­sa­na za­czę­ła wyć. Nie, to nie jest wła­ści­we słowo. Bo dźwię­ki wy­do­by­wa­ją­ce się z jej krta­ni nie dadzą się na­zwać żad­nym ludz­kim okre­śle­niem. Naj­praw­do­po­dob­niej wy­star­to­wał ośro­dek Broca od­po­wie­dzial­ny za sko­or­dy­no­wa­ne dzia­ła­nie wszyst­kich mię­śni nie­zbęd­nych do wy­da­wa­nia ar­ty­ku­ło­wa­nych dźwię­ków. Lecz z kre­so­mó­zgo­wia – miast wła­ści­wych sy­gna­łów – pły­nął szum…

Nie dało się tego znieść. Wsa­dzi­łem palce w uszy i za wszel­ką cenę usi­ło­wa­łem od­wró­cić bieg wy­da­rzeń – to zna­czy za­blo­ko­wać układ od­de­cho­wy i krwio­no­śny. Bez re­zul­ta­tu. Po­na­wia­łem próby raz po raz – nie­ste­ty coraz bar­dziej ner­wo­we, więc po­zba­wio­ne szans. W trak­cie jed­nej z nich po­czu­łem (oczy mia­łem cały czas za­mknię­te) na po­licz­ku od­dech. Od­ru­cho­wo pod­nio­słem po­wie­ki. Przede mną była twarz Rok­sa­ny. Oczy na­prze­ciw oczu. Nie dalej, niż dzie­sięć cen­ty­me­trów.

Oczy. Te oczy będę pa­mię­tał do końca życia. Po­peł­ni­łem potem wiel­ki błąd, nie kon­cen­tru­jąc się na za­po­mnie­niu ich wła­śnie.

Były to, oczy­wi­ście nie­wi­dzą­ce oczy trupa. Ale tam, w tym mo­men­cie – teraz, bio­rąc rzecz na rozum, wiem: to mu­sia­ło być złu­dze­nie, bądź przy­pad­ko­wy gry­mas – doj­rza­łem w nich roz­pacz, bez­den­ną roz­pacz bła­ga­ją­cą, że­brzą­cą o po­wrót: gdzie – nie umiem po­wie­dzieć – może do życia, może na ka­ta­falk. Ani jed­ne­go, ani dru­gie­go dać nie umia­łem.

Wpa­dłem w pa­ni­kę. Ba­lan­su­jąc na gra­ni­cy „prze­ste­ro­wa­nia” kon­cen­tra­cji bar­dzo o to łatwo. Wy­bie­głem z kost­ni­cy, wy­da­jąc ciało Rok­sa­ny na pa­stwę lo­so­wych sy­gna­łów ma­ją­cych swe źró­dło gdzieś w ter­micz­nych ru­chach mo­le­kuł… Bie­głem, bie­głem… Ock­ną­łem się w lesie. Dobre dzie­sięć ki­lo­me­trów za mia­stem, jak się oka­za­ło.

Nie wiem jak długo to mogło tam trwać. Za­pew­ne do mo­men­tu, w któ­rym skoń­czy­ły się za­pa­sy ener­ge­tycz­ne or­ga­ni­zmu. Mó­wiąc ina­czej – do chwi­li, w któ­rej ciało trupa umę­czy­ło się na śmierć…

Znacz­nie póź­niej do­wie­dzia­łem się, że gra­barz, ten, któ­re­go prze­ku­pi­łem, wy­lą­do­wał w szpi­ta­lu psy­chia­trycz­nym. Nie dzi­wię się. Nawet jeśli był pi­ja­ny…

Ła­piąc bez­sku­tecz­nie oka­zję w dro­dze po­wrot­nej, uświa­do­mi­łem sobie, że Chry­stus jed­nak wskrze­sił Ła­za­rza. Wy­pa­da­ło albo nie dać wiary Ewan­ge­lii, albo przy­jąć, że miał on tak dużą wie­dzę (myślę o kwan­to­wych pod­sta­wach neu­ro­fi­zjo­lo­gii), albo…

Pierw­sze roz­wa­la­ło w proch prze­słan­ki mojej teo­rii, którą na tyle bły­sko­tli­wie wy­ło­ży­łem Ha­mil­to­no­wi, że dał się zła­pać, teo­rii prze­cież zwe­ry­fi­ko­wa­nej em­pi­rycz­nie!

Dru­gie było nie­wia­ry­god­ne. Wręcz ab­sur­dal­ne. Chyba żeby za­ło­żyć, że Chry­stus rze­czy­wi­ście był Bo­giem. Lecz w Boga prze­cież nie wie­rzy­łem… Lub że był – jak chcą da­ni­ke­now­scy ufo­en­tu­zja­ści – ko­smi­tą. W te bred­nie też nie wie­rzy­łem.

Po­zo­sta­ło to „albo”.

Od­grze­ba­łem w pa­mię­ci ów ewan­ge­licz­ny prze­kaz. Zaraz też spo­strze­głem, że stało się tam coś, czego na próż­no było szu­kać w przy­pad­ku in­nych cudów: przed wskrze­sze­niem Ła­za­rza Chry­stus za­pła­kał.

Za­pła­kał. Czemu za­pła­kał?

Bo ko­chał Ła­za­rza.

Czyż­by… czyż­by była jesz­cze jedna, inna opcja? Kon­cen­tra­cja woli zmie­nia rze­czy­wi­stość – zgod­nie z obo­wią­zu­ją­cy­mi me­cha­ni­zma­mi fi­zycz­nych zja­wisk, jeśli ich isto­ta jest roz­po­zna­na przez kon­tro­lu­ją­cy wolę umysł. To wie­dzia­łem. Wy­glą­da­ło na to, że ana­lo­gicz­ne zmia­ny rze­czy­wi­sto­ści są moż­li­we nawet bez wie­dzy o me­cha­ni­zmie – o ile kon­cen­tra­cji woli to­wa­rzy­szy dość silne uczu­cie. Mi­łość.

Ja nie ko­cha­łem Rok­sa­ny. Chęć jej wskrze­sze­nia wy­ni­ka­ła prze­cież z jak naj­bar­dziej ego­istycz­nych in­ten­cji.

Do­tar­łem do domu w sta­nie krań­co­we­go wy­czer­pa­nia fi­zycz­ne­go i psy­chicz­ne­go. Lecz mimo to nie uszedł mej uwa­dze czło­wiek w be­żo­wym pro­chow­cu, czy­ta­ją­cy ga­ze­tę na ławce, do­kład­nie na­prze­ciw mej klat­ki scho­do­wej. Lecz było mi wszyst­ko jedno. Wal­ną­łem się na tap­czan i na­tych­miast za­sną­łem twar­dym, pi­jac­kim snem.

 

***

Obu­dzi­łem się na­stęp­ne­go dnia koło po­łu­dnia i le­d­wie oprzy­tom­nia­łem, skie­ro­wa­łem się w stro­nę okna. Zer­k­ną­łem zza za­sło­ny. Był, oczy­wi­ście. Nie ten sam, inny, ale nawet dziec­ko nie da­ło­by się na­brać.

Za­pa­rzy­łem kawę, my­śląc cały czas in­ten­syw­nie. Radio bor­mo­ta­ło nie­wy­raź­nie wia­do­mo­ści; po­gło­śni­łem pi­lo­tem. Nic. Ani słowa o in­cy­den­cie z Rok­sa­ną. Ani słowa! To symp­to­ma­tycz­ne. Więc są na tyle głupi, by nie prze­wi­dzieć, że to jest dla mnie sy­gnał: wie­dzą.

Wy­ką­pa­łem się i ogo­li­łem. Potem prze­sze­dłem do mo­je­go po­ko­iku-la­bo­ra­to­rium. Zgar­ną­łem bu­tel­ki i sło­iki z półek, opróż­ni­łem je do zlewu. Na­peł­niw­szy bu­tel­ki octem, sło­iki zaś solą, usta­wi­łem je z po­wro­tem rów­niut­ko na półce.

Wy­ją­łem z sejfu zapas fi­de­iny i, wy­mie­szaw­szy ją z kwa­śnym wę­gla­nem sodu (po­wo­du­je on roz­pad jej pod­sta­wo­wych struk­tur), też wy­sy­pa­łem do zlewu. Zo­sta­wi­łem tylko jedną dawkę – koń­ską, ale jedną. Spa­li­łem całą do­ku­men­ta­cję – re­cep­tu­rę i tak mia­łem w gło­wie. Za­bra­ło mi to nie­ma­ło czasu: chcia­łem być do­kład­ny, więc prze­trzą­sną­łem wszyst­kie książ­ki. Mam zwy­czaj zo­sta­wia­nia w nich wła­snych no­ta­tek. Przy oka­zji prze­ko­na­łem się, że jesz­cze nie zro­bi­li żad­nej re­wi­zji.

Na­braw­szy pew­no­ści, że miesz­ka­nie oczy­ści­łem w miarę do­kład­nie, usia­dłem w fo­te­lu i jąłem wer­to­wać no­te­sik. Wybór padł na cie­bie. Dla­cze­go? Bo nie mie­ści­ło mi się w gło­wie, aby mogli do­trzeć do tej li­ba­cji sprzed trzech lat, w za­pa­dłej dziu­rze opo­dal Twin Falls, gdzie obe­rwa­łem od cie­bie po gębie za to, że po pi­ja­ku przy­sta­wia­łem się do two­jej żony.

Pew­nie, że przy­szło mi do głowy, iż te­le­fon może być na pod­słu­chu. Ale in­ne­go wyj­ścia nie mia­łem. Fa­ce­ci zmie­nia­li się równo co go­dzi­nę czter­dzie­ści (jakby w woj­sku po­miar czasu był dzie­sięt­ny, nie sześć­dzie­siąt­ko­wy) i nie spusz­cza­li wzro­ku nawet z przed­szko­la­ków, jeśli tylko prze­kra­cza­ły drzwi mojej klat­ki scho­do­wej.

Byłeś cho­ler­nie punk­tu­al­ny. Kiedy, do­kład­nie o ósmej jeden, uda­jąc pi­ja­ka, wsz­czą­łeś awan­tu­rę na skwer­ku, wło­ży­łem szyb­ko płaszcz i ko­rzy­sta­jąc z za­mie­sza­nia, które spro­ku­ro­wa­łeś, wy­pa­dłem z bramy. Za ro­giem miał stać czer­wo­ny mer­cu­ry. Stał. Wsko­czy­łem, za­pa­li­łem sil­nik i ru­szy­łem z im­pe­tem.

Gdzieś w po­ło­wie drogi się­gną­łem do skryt­ki. Był: Ca­ra­cas, go­dzi­na dwu­dzie­sta pierw­sza czter­dzie­ści pięć, lot nr 407.

Wy­wią­za­łeś się co do joty. A ja nawet ci nie po­dzię­ko­wa­łem. Nawet nie spy­ta­łem, ile prze­ze mnie wy­cier­pia­łeś przez nich. Wdzięcz­ność godna po­dzi­wu, praw­da?

Gdy prze­sze­dłem kon­tro­lę celną, opu­ści­ło mnie pod­nie­ce­nie. Byłem bez­piecz­ny.

Czu­łem się jak no­wo­że­niec. No, może le­piej – jak roz­wod­nik. Nie­spo­dzie­wa­nie bieg wy­da­rzeń spra­wił, że życie moje od­mie­ni­ło się, lecz zu­peł­nie ina­czej, niż to sobie wy­obra­ża­łem i za­pla­no­wa­łem po od­kry­ciu fi­de­iny. Mia­łem w kie­sze­ni nie­złą sumkę – za­licz­kę od Ha­mil­to­na, a w gło­wie re­cep­tu­rę mego wy­na­laz­ku. Lecz wczo­raj­sze do­świad­cze­nie z Rok­sa­ną nie tylko na­uczy­ło mnie ostroż­no­ści; także do resz­ty zre­orien­to­wa­ło mój ko­ściec etycz­ny. Toteż so­len­nie po­sta­no­wi­łem dzie­sięć razy po­my­śleć, zanim po­dej­mę znów jakąś próbę wy­ko­rzy­sta­nia fi­de­iny. Nie spo­dzie­wa­łem się, że już za chwi­lę los tak okrut­nie za­drwi z mojej de­cy­zji.

Usły­szaw­szy in­tym­ny, lecz wszech­obec­ny, gó­ru­ją­cy nad lot­ni­sko­wym gwa­rem głos spi­ker­ki za­po­wia­da­ją­cej mój lot, wsta­łem i włą­czy­łem się w potok po­dróż­nych. Przy końcu pa­sa­żu, tuż przed wyj­ściem na płytę lot­ni­ska ocze­ki­wał au­to­bus ma­ją­cy uwieźć nas w kie­run­ku sre­brzą­ce­go się w świe­tle ju­pi­te­rów cy­ga­ra sa­mo­lo­tu. Wła­śnie tutaj dwie po­dą­ża­ją­ce obok mnie panie wy­krę­ci­ły mi ręce tak zgrab­nie, że w oczach po­zo­sta­łych pa­sa­że­rów mu­sia­ło to wy­glą­dać na fa­mi­lij­ny uścisk. Nim się zo­rien­to­wa­łem, skrę­ci­li­śmy w bocz­ny, cał­kiem pusty ko­ry­tarz. Już po pierw­szej pró­bie za­nie­cha­łem sta­wia­nia oporu; te zgrab­ne dzie­wo­je znały się na rze­czach, które ko­ja­rzą się nam ra­czej z płcią brzyd­ką i na dobrą spra­wę jedna z nich wy­star­czy­ła­by w zu­peł­no­ści na mnie: zwa­rio­wa­ne­go wy­na­laz­cę, który sztu­kę sa­mo­obro­ny po­znał je­dy­nie po­przez przy­pad­kiem obej­rza­ne filmy z Bru­cem Lee.

Szli­śmy cią­gle pu­sty­mi ko­ry­ta­rza­mi, klu­cząc tak, że wkrót­ce stra­ci­łem orien­ta­cję zwłasz­cza, że byłem za­ab­sor­bo­wa­ny in­ten­syw­nym my­śle­niem, co zwy­kle ma miej­sce u fa­ce­ta kom­plet­nie za­sko­czo­ne­go roz­wo­jem wy­da­rzeń.

Były dwie moż­li­wo­ści: albo moje prze­czu­cia o pod­słu­chu spraw­dzi­ły się, albo… albo zdą­ży­li już coś wy­du­sić z cie­bie. Jak by nie było, mia­łem dowód na­ma­cal­ny na to, że Ha­mil­ton uwie­rzył do końca. Jesz­cze wczo­raj sta­no­wi­ło­by to szcze­gól­ny powód do po­pra­wy sa­mo­po­czu­cia, ale dziś…

Wy­szli­śmy wresz­cie z dwor­ca ja­ki­miś bocz­ny­mi drzwia­mi, wprost w ob­ję­cia czar­ne­go ca­dil­la­ca; ca­łość w spo­sób dość że­nu­ją­cy przy­po­mi­na­ła kadry ta­nich sen­sa­cyj­nych fil­mów. Cóż z tego, skoro była to bez­względ­na re­al­ność.

Za­ła­ma­łem się. Mam silny cha­rak­ter, stać mnie na upór, lecz do­ty­czy to zma­gań in­te­lek­tu­al­nych. Sta­jąc na­prze­ciw przy­mu­su bez­po­śred­nie­go, do tego bez żad­nych w tym wzglę­dzie do­świad­czeń (przed Ha­mil­to­nem tylko uda­wa­łem choj­ra­ka), czu­łem bez­sil­ność.

Moż­li­we, że po­peł­ni­łem błąd; moja psy­chi­ka jesz­cze nie wró­ci­ła do rów­no­wa­gi po wczo­raj­szym dia­bel­skim mły­nie z Rok­sa­ną. Znów ule­głem pa­ni­ce, temu nie­prze­jed­na­ne­mu wro­go­wi roz­trop­no­ści.

To był mo­ment. Ko­rzy­sta­jąc z chwi­lo­we­go za­mie­sza­nia przy wy­sia­da­niu z sa­mo­cho­du, do­by­łem ukrad­kiem ostat­nią por­cję fi­de­iny i po­łkną­łem ją.

Może jed­nak nie po­stą­pi­łem naj­go­rzej. Bo oczy­wi­ście, pierw­szą czyn­no­ścią po do­je­cha­niu na miej­sce (nigdy nie do­wie­dzia­łem się, gdzie to było) ro­ze­bra­li mnie do naga i zre­wi­do­wa­li.

Strach po­my­śleć, co sta­ło­by się ze świa­tem, gdy­bym… Strach też po­my­śleć, co sta­ło­by się ze mną.

Ha­mil­ton był in­te­li­gent­ny. Po od­kry­ciu tego, co wy­ra­bia­łem w kost­ni­cy, nie tylko uwie­rzył w praw­dzi­wość mych słów, ale prze­wi­dział też moją mo­ral­ną me­ta­mor­fo­zę. Nie do­ce­nił jed­nak jej za­się­gu; widać nie był w sta­nie pojąć, że je­stem gotów po­su­nąć się do tego stop­nia, żeby za­brać ta­jem­ni­cę fi­de­iny nawet sobie.

Tak zro­bi­łem. Na pierw­szym prze­słu­cha­niu gra­łem na zwło­kę: cze­ka­łem na dzia­ła­nie nar­ko­ty­ku. Gdyby mi zro­bi­li – ale to zaraz po przy­jeź­dzie – płu­ka­nie żo­łąd­ka, mie­li­by wszyst­ko: skład che­micz­ny i mnie.

Zro­bi­li to. Lecz za późno. Bo po około czter­dzie­stu mi­nu­tach od do­ust­ne­go za­ży­cia kwas solny roz­bi­ja struk­tu­rę pod­sta­wo­wych qu­asi­ha­lu­cy­no­ge­nów, któ­rych sko­ja­rzo­ne dzia­ła­nie – ale do­pie­ro we krwi – daje po­żą­da­ny efekt. Zmia­ny te są tak nie­od­wra­cal­ne, że ja­ka­kol­wiek próba od­two­rze­nia skła­du che­micz­ne­go – bez zna­jo­mo­ści pod­staw, oczy­wi­ście – musi za­koń­czyć się fia­skiem.

Tym­cza­sem we krwi mia­łem dość fi­de­iny, by skon­cen­tro­wać wolę na ośrod­ku pa­mię­ci mo­je­go mózgu. Był w tym pe­wien he­ro­izm z mej stro­ny, zwłasz­cza po ne­ga­tyw­nych wy­ni­kach prób z Rok­sa­ną; ma­ni­pu­la­cje na wła­snym mózgu na­ra­ża­ły mnie na nie­bez­pie­czeń­stwo, w naj­lep­szym przy­pad­ku śmier­ci – bo wo­lał­bym ją od nie­moż­li­wej do prze­wi­dze­nia mno­go­ści ro­dza­jów ka­lec­twa umy­sło­we­go. Dzia­ła­łem więc ostroż­nie, po­su­wa­jąc się tro­chę jak śle­piec (z tru­dem przy­po­mi­na­łem sobie to­po­gra­fię pól ko­ro­wych). Od­szu­kaw­szy en­gra­my pa­mię­ci dłu­go­trwa­łej, roz­po­czą­łem pro­ces dez­in­te­gra­cji struk­tur pre– i post­sy­nap­tycz­nych, cały czas kon­tro­lu­jąc efek­ty tego spe­cy­ficz­ne­go „ka­so­wa­nia” (w isto­cie bar­dzo to jest po­dob­ne do usu­wa­nia za­pi­su na ta­śmie ma­gne­tycz­nej po­przez po­rząd­ko­wa­nie jej ele­men­tów fer­ro­ma­gne­tycz­nych).

Re­sek­cja in­for­ma­cji z tak zwa­nej pa­mię­ci daw­nej oka­za­ła się nie­wy­star­cza­ją­ca: część wia­do­mo­ści do­ty­czą­cych struk­tu­ry fi­de­iny znaj­do­wa­ła się jesz­cze w polu ko­ja­rze­nio­wym przed­nim, gdzie lo­ku­je się pa­mięć „nowa”. Po­ru­sza­łem się po niej szcze­gól­nie ostroż­nie: za­cho­wa­ne tu struk­tu­ry sy­nap­tycz­ne zdra­dza­ły wła­sno­ści swo­istej „in­ter­fe­ren­cji” in­for­ma­cji i wła­śnie teraz łatwo było zro­bić z sie­bie de­bil­ka, a w naj­lep­szym wy­pad­ku skle­ro­ty­ka.

Pół­to­rej go­dzi­ny wy­tę­żo­nej kon­cen­tra­cji przy­nio­sło efekt sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cy: o fi­de­inie wie­dzia­łem teraz aku­rat tyle, co ge­ne­rał Ha­mil­ton.

Po­sze­dłem na ca­łość, wiem. Mo­głem pró­bo­wać blo­ka­dy cza­so­wej. Na pięć, po­wiedz­my, dzie­sięć lat. Ale: ani wie­dzia­łem, ja­ki­mi środ­ka­mi dys­po­nu­je armia (sądzę, że sam, bez fi­de­iny po­ra­dził­bym sobie z taką blo­ka­dą, a oni tam, w szta­bie też – przy­pusz­cze­nie to po­twier­dzi­ło się nie­ba­wem aż za­nad­to – nie mieli głup­ców za che­mi­ków), ani – jak długo ge­ne­rał ze­chce mnie go­ścić.

Pró­bo­wał wszyst­kie­go, trze­ba mu to uczci­wie przy­znać. I nie wy­pu­ścił mnie, póki na sto pro­cent nie uwie­rzył, że na­praw­dę wszyst­ko za­po­mnia­łem.

 

***

Pa­trzy­łem na niego wy­cze­ku­ją­co. Bawił się ni­klo­wa­ną za­pal­nicz­ką. Kto by po­my­ślał: gdyby nie ten cho­ler­ny katar, który zmu­sił mnie do od­szu­ka­nia ap­te­ki na tym za­du­piu, nigdy bym go nie spo­tkał. Nigdy nie do­wie­dział­bym się, po co mu był ten bilet do Ca­ra­cas, czer­wo­ny mer­cu­ry i moje pi­jac­kie awan­tu­ry przed jego domem.

Wy­czuł pew­nie moje wy­cze­ku­ją­ce spoj­rze­nie, bo po­wie­dział:

– To wszyst­ko, Frank. Wiem, nie wie­rzysz mi. Nie dzi­wię się. Cza­sem sam nie wie­rzę w całą tę hi­sto­rię.

– Cze­muś nie dał znaku… gdy cię wy­pu­ści­li?

Spu­ścił wzrok.

– Tak. Mo­żesz mnie mieć za gnoj­ka. Ale… wy­sze­dłem stam­tąd… no… nie­zu­peł­nie taki… ro­zu­miesz. Mó­wi­łem prze­cież, że Ha­mil­ton pró­bo­wał wszyst­kie­go. Do­pie­ro po kilku la­tach… Ale nie mo­głem cię zna­leźć. Jakoś tra­fi­łem tutaj – i zo­sta­łem.

– Nigdy nie pró­bo­wa­łeś?

– Czego?

– Przy­po­mnieć sobie.

Ro­ze­śmiał się.

– To nie­moż­li­we, Frank. Fi­de­ina na­praw­dę dzia­ła­ła.

– Ale… nie ro­zu­miem: prze­cież od­kry­łeś ją kie­dyś! Też nic wcze­śniej nie wie­dzia­łeś.

– Tak – za­my­ślił się. Wyjął pa­pie­ro­sa, po­ba­wił się nim i scho­wał z po­wro­tem do pacz­ki. – W od­kry­ciu jest coś z przy­pad­ku. Źle mówię. Coś z olśnie­nia. Ilu­mi­na­cja, która nie wia­do­mo kiedy i jak się po­ja­wia. Lecz myślę, że za­le­ży też od two­ich… hm… psy­chicz­nych pre­dys­po­zy­cji. Od wiary w od­kry­cie. Nie darmo jest po­wie­dzia­ne: „szu­kaj­cie, a znaj­dzie­cie”…

Zde­cy­do­wał się jed­nak za­pa­lić.

– Oczy­wi­ście, wie­lo­krot­nie pró­bo­wa­łem po­now­nie od­kryć fi­de­inę. Ale chyba tro­chę bez prze­ko­na­nia. Bez tego mło­dzień­cze­go za­pa­łu, za­cie­trze­wie­nia. Więc mi nie szło. Aż cał­kiem utra­ci­łem wiarę w to, że mogę tego do­ko­nać…

Mil­cze­li­śmy długo. Potem spy­ta­łem, prze­ła­mu­jąc we­wnętrz­ny opór:

– A Bóg?

– Co – Bóg?

– No, cho­dzi mi o wiarę. Wie­rzysz teraz w Boga?

Pod­niósł głowę i uśmiech­nął się. Cał­kiem tak samo, jak przed laty, w tym schro­ni­sku opo­dal Twin Falls, gdym mu dał w łeb za to, że się pod­wa­lał do mojej żony.

Tak samo? Co ja wy­ga­du­ję. Zu­peł­nie ina­czej.

Koniec

Komentarze

Ge­nial­ne! Dla­cze­go TA­KICH opo­wia­dań nie ma w Nowej Fan­ta­sty­ce? Ty, kurde, dla­cze­go tak mało na świe­cie i na tym por­ta­lu ta­kich piep…ge­niu­szy? Kurde, żebym pła­kał ze śmie­chu czy­ta­jąc tytuł pracy na­uko­wej głow­ne­go bo­ha­te­ra! Chło­pie, gdzieś Ty się ucho­wał z takim mó­zgiem? Klik, kurde, klik i jesz­cze raz klik! Pisz wię­cej, bo wresz­cie się bawię, jak lubię na tej pół­pu­sty­ni:D. Na cały gwiz­dek!:D Pozdr!

Dzię­ku­ję ry­ba­ku, ale z ge­niu­szem to już prze­sa­dzasz :) Lecz cie­szę się, jeśli do­brze się ba­wisz!

Po­zdra­wiam wza­jem­nie!

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

NIE prze­sa­dzam! Jak ktoś gada me­ta­ję­zy­kiem i po­tra­fi za­po­da­wać ana­lo­gie mię­dzy ana­lo­gia­mi, też po­tra­fię roz­po­znać. Trud­no, prze­pa­dło:D Trze­ba było sie­dzieć cicho, albo le­cieć 30-pro­cen­ta­mi mocy, dla nie­po­zna­ki:D. Hi,hi, nadze­ro­wiec jeden:DDD

 

No to już po mnie… crying

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

A to za­le­ży , zna­czy – kto tu kot, a kto – ob­ser­wa­tor ;D. Tak że ten …Nie ma co się mazać, ino trze­ba wien­cyi pisać!:)

 

Nie wię­cej tylko le­piej. Nie będę sta­cha­now­cem pol­skiej fan­ta­sty­ki! :)

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Dobre, tsole. Bar­dzo dobre. Tym razem zro­bi­łeś na mnie wra­że­nie tym no, warsz­ta­tem. To jest bar­dzo faj­nie na­pi­sa­ne, wy­sty­li­zo­wa­ne i ja­jecz­ne. Świet­na ro­bo­ta. Jak Ci ktoś znowu za­rzu­ci fi­zycz­ny beł­kot, oso­bi­ście na niego tutaj na­fu­kam. Kli­kam to jak mój tata win­dow­so­we­go pa­sjan­sa.

Dzię­ki, Ło­siot! Miło mi że do­star­czy­łem Ci do­brych wra­żeń. Takie ko­men­ta­rze czyta się z wiel­ką przy­jem­no­ścią, więc i Ty mi ta­kich wra­żeń do­star­czy­łeś :) Oso­bi­ście uwa­żam Fi­de­inę za mój naj­lep­szy pro­dukt hard SF – “za ca­ło­kształt”, ale zwłasz­cza za pe­wien wigor, dy­na­mi­kę i dra­ma­tur­gię (bo myślę, że in­te­lek­tu­al­nie “No­os­fe­ra” lep­sza). Dzię­ku­je też za klika!

A ci spece od “beł­ko­tu” niech sobie po­wy­brzy­dza­ją, nie mu­si­my od­bie­rać im do­bre­go sa­mo­po­czu­cia :)

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Dobre opo­wia­da­nie, kon­struk­cyj­nie, nar­ra­cyj­nie, bo­ha­te­ro­wo. Klik­nę na mur, bo czyta się wy­śmie­ni­cie.

Naj­sam­pierw po­na­rze­kam. Co Wy macie chło­pa­ki z tymi wąt­ka­mi dziew­czyń­ski­mi (Ty, Syf i inni), czy ko­cha­nie, seks jest naj­waż­niej­szą spra­wą na całym świe­cie. Przy­glą­dam się temu tak i wspak i zdaje mi się, że i inne spra­wy po­ru­sza­ją mnie rów­nie mocno jak Romeo i Ju­liet w róż­nych wer­sjach i od­sło­nach.

Kiedy czy­tam opo­wia­da­nia z wąt­kiem ko­bie­co-mę­skim (ko­lej­ność słów w ze­sta­wie­niu – przy­pad­ko­wa) to myślę sobie, że lu­dzie za­po­mnie­li o przy­jaź­ni i in­nych bli­skich re­la­cjach. Nic tylko ta mi­łość ro­man­tycz­na i pro­kre­acja w tle. To ona ma dawać szczę­ście, być im­pul­sem, mo­to­rem, punk­tem wyj­ścia.

Co praw­da, pi­sa­łeś o wy­na­laz­ku pew­ne­go bio­che­mi­ka, ale i tak ze­szło na to samo. Chyba dla­te­go bar­dziej po­do­ba­ła mi się No­os­fe­ra i nawet Chmu­ra, cho­cia­żem tę ostat­nią kon­te­sto­wa­ła.

Wiesz ostat­nio słu­cha­łam pod­ca­stu o neu­ro­no­win­kach i try­bach (sze­ściu) do­znań – od­czuć/uczuć/emo­cji. Cie­ka­we, czy che­micz­nie da­ło­by radę wy­wo­łać taki efekt.

U Cie­bie jak zwy­kle kró­lu­ją kwan­ty, fajny po­mysł, acz kom­plet­nie nie­re­al­ny – dla mnie, z mo­je­go po­zio­mu igno­ranc­twa – w tym mo­men­cie, ale świet­nie to opi­sa­łeś:) 

pzd srd, a

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Dzię­ku­ję Asy­lum, je­steś nie­za­wod­na. Już my­śla­łem, że czy­tel­ni­ków od­stra­sza ten pi­kant­ny po­czą­tek, ale Ty dziel­nie go znio­słaś, choć wy­brzy­dza­nie w tej kwe­stii mnie nie omi­nę­ło :) Zatem po­zwo­lę sobie na kilka słów uspra­wie­dli­wie­nia.

seks jest naj­waż­niej­szą spra­wą na całym świe­cie

Tak, Asy­lum, męż­czyź­ni tak mają, ko­bie­ty nie i dla­te­go mię­dzy płcia­mi po­wsta­ją na­pię­cia. Nie będę jed­nak tego te­ma­tu roz­wi­jał, od tego są sek­su­olo­dzy, a poza tym to nie z tego po­wo­du moje opo­wia­da­nie za­czy­na się jak za­czy­na. Był mi po­trzeb­ny jakiś ele­ment w nar­ra­cji dla zi­lu­stro­wa­nia prze­mia­ny etycz­nej bo­ha­te­ra. Nie ma tu ani mi­ło­ści ro­man­tycz­nej ani pro­kre­acji tylko sprze­da­wa­ny seks – mimo to tra­gicz­na śmierć Rok­sa­ny “do resz­ty zre­orien­to­wa­ła ko­ściec etycz­ny bo­ha­te­ra”.

A tak na­praw­dę isto­ta opo­wia­da­nia tkwi w prze­sła­niu, że nie tylko wiara góry prze­no­si – także mi­łość (a wła­ści­wie Mi­łość). I z tego po­wo­du jest to opo­wia­da­nie SF in­spi­ro­wa­ne myślą chrze­ści­jań­ską. Także i z tego, że mamy do czy­nie­nia z na­wró­ce­niem, o czym świad­czy ostat­nie zda­nie tek­stu.

fajny po­mysł, acz kom­plet­nie nie­re­al­ny

No nie wiem czy kom­plet­nie. Teo­ria EWG (którą wy­eks­plo­ato­wa­łem w moich opo­wia­da­niach do gra­nic moż­li­wo­ści) funk­cjo­nu­je w fi­zy­ce i to wcale nie pa­łę­ta się gdzieś po pe­ry­fe­riach, jak choć­by po­my­sły Wal­ke­ra, które z tą teo­rią tu po­że­ni­łem – i tu wła­śnie w tym opku bie­gnie gra­ni­ca mię­dzy nauką a fan­ta­sty­ką.

Raz jesz­cze bar­dzo Ci dzię­ku­ję – za pa­mięć, cie­ka­wy ko­men­tarz i klika!

Ser­decz­no­ści!

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Dobry tekst. Fajny po­mysł na wy­na­la­zek – cho­ciaż po­strze­gam go bar­dziej jako magię niż naukę – fa­bu­ła też nie od­sta­je. Cią­gle coś się zmie­nia. I do tego jesz­cze prze­mia­na pro­ta­go­ni­sty. Dużo tu za­war­łeś.

Acz prze­cin­ko­lo­gie wi­dy­wa­łam lep­sze, tu masz jesz­cze po­ten­cjał do po­pra­wy.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Dzię­ki Fin­kla, je­stem za­sko­czo­ny mile, oczy­wi­ście po­zy­tyw­nym wy­dźwię­kiem tej mi­ni­re­cen­zji, ale też tym, ze po­ja­wi­ła się ona tak szyb­ko, bo sy­gna­li­zo­wa­łaś, że masz sporą ko­lej­kę.

Acz prze­cin­ko­lo­gie wi­dy­wa­łam lep­sze, tu masz jesz­cze po­ten­cjał do po­pra­wy.

Aku­rat w tej kon­ku­ren­cji nie mam am­bi­cji się ści­gać, uwa­żam, że to pole kom­pe­ten­cyj­ne ko­rek­to­rów :)

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Mnie też się spodo­ba­ło. Cie­ka­wy po­mysł i nie­ustę­pu­ją­ca mu re­ali­za­cja. Głów­ny bo­ha­ter też wy­padł in­ter­su­ją­co. Może nie do końca mój ga­tu­nek, to, tak czy ina­czej, uwa­żam tekst za bar­dzo dobry i oczy­wi­ście kli­kam :)

Nie, po­czą­tek nie od­stra­sza, ra­czej wy­wró­ci­łam ocza­mi, że znowu to samo;), jakby nie było in­nych mo­ty­wów z Szek­spi­ra, gdyż chyba on więk­szość dra­ma­tów i ko­me­dii spi­sał.

W ogóle myślę sobie, że fan­ta­sty­ka (tak ogól­nie rzecz uj­mu­jąc) jest bar­dzo ste­ryl­na pod tym wzglę­dem, jest seks, gwałt, prze­moc i morze krwi, ale ja­kieś takie pa­pie­ro­we (na­tu­ral­nie tro­chę prze­sa­dzam i uogól­niam). Może jest to kwe­stia zbu­do­wa­nia wia­ry­god­nej po­sta­ci. U Cie­bie są uj­mu­ją­cy tzn. mam do nich jakiś sto­su­nek, po­nie­waż są jacyś i kon­se­kwent­nie pro­wa­dze­ni i lubię ich, nie lubię itd. 

Od­no­śnie – „męż­czyź­ni tak mają, ko­bie­ty nie i dla­te­go mię­dzy płcia­mi po­wsta­ją na­pię­cia”, zro­bi­łeś mi dobry wie­czór :DDD, który nie­ste­ty już się koń­czy – buu. Ob­ja­śniasz mi świat:) – skąd ten cytat?

Jasne, fa­ce­ci tak mają, ale nie za­wsze, nie cią­gle i nie jest to dla nich naj­waż­niej­sze. Po­dob­nie ko­bie­ty – teraz też tak mają. Seks jest ważną sferą życia, Życia pi­sa­ne­go dużą li­te­rą, z tym się zgo­dzę i na tym po­prze­stań­my. Za­bieg li­te­rac­ki ro­zu­miem, acz wła­śnie jemu się dzi­wię, czemu musi się za­wsze tak za­czy­nać?

Czy „Mi­łość góry prze­no­si”? Tak, prze­no­si przez – mu­sia­ła­bym spraw­dzić – ile ty­go­dni – bo potem jest przy­wią­za­nie i głę­bo­ka re­la­cja, na­tu­ral­nie jeśli udało się ją zbu­do­wać i mamy w miarę sta­bil­ne oso­bo­wo­ści, po­nie­waż dzi­siaj wszyst­ko sprzy­ja roz­pa­do­wi.

Z na­wró­ce­niem i in­spi­ra­cją chrze­ści­jań­ską – za­sko­czy­łeś mnie, cho­ciaż po­brzmie­wa­ły mi w trak­cie czy­ta­nia ja­kieś głosy o po­pra­wie, re­flek­sji, su­mie­niu. Prze­czy­tam jesz­cze raz, acz­kol­wiek „dia­lo­gu” tu za dużo nie było, bar­dziej eks­pia­cja, cho­ciaż może. Zo­ba­czę, ja je­stem z „sekty" dia­lo­gu:)

 

Czy kom­plet­nie ta kwan­to­wość i EWG jest od czapy – też tego nie wiem, więc je­ste­śmy w gru­pie, no nie, para to jesz­cze nie grupa (cho­ciaż nie­któ­rzy so­cjo­lo­dzy mają inne zda­nie na ten temat). Masz rację, że pęta się to EWG, ale ja­koś­pa­nie jej nie cier­pię i coraz bar­dziej draż­ni mnie uży­wa­nie słowa “kwan­to­wy” (ostat­nio) jako mar­ke­tin­go­we­go slo­ga­nu w róż­nych sfe­rach na­sze­go życia. Wszyst­ko jest kwan­to­wa­ne, choć nie po­win­no, bo takim nie jest i pew­nie stąd moja aler­gia (prze­czu­le­nie), ale nie ma to związ­ku z Twoim opo­wia­da­niem.

do­bra­noc­ka:)

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Ka­tia­72: Bar­dzo dzię­ku­je za wi­zy­tę i miły ko­men­tarz, tym dla mnie cen­niej­szy, że od osoby nie­spe­cjal­nie bę­dą­cej mi­ło­śni­kiem ga­tun­ku. Po­zdra­wiam ser­decz­nie!

 

Asy­lum: 

skąd ten cytat?

Na­pi­sa­łem to ad hoc, jeśli nie­świa­do­mie kogoś spla­gia­to­wa­łem, to prze­pra­szam :)

„Mi­łość góry prze­no­si”

Mia­łem tu na myśli Mi­łość bę­dą­cą esen­cją chrze­ści­jań­stwa. Nie będę po­sze­rzał te­ma­tu bo zaraz by mi jakaś ho­mi­lia wy­szła :) na­po­mknę tylko, że ową “esen­cję” naj­le­piej opi­sał św. Paweł w pierw­szym li­ście do Ko­ryn­tian.

ja je­stem z „sekty" dia­lo­gu

Ja też i to chyba widać w in­nych opo­wia­da­niach. Aku­rat tutaj “mo­ral­ne boje” bo­ha­te­ra dzie­ją się w głębi jego duszy i choć (co się oka­zu­je pod ko­niec) jest jakąś formą “spo­wie­dzi” wobec przy­ja­cie­la z daw­nych lat, to jed­nak (w prze­ci­wień­stwie do ta­jem­ni­cze­go spo­wied­ni­ka w “No­os­fe­rze”) ów przy­ja­ciel mil­czy, ergo mamy do czy­nie­nia z mo­no­lo­giem.

draż­ni mnie uży­wa­nie słowa “kwan­to­wy” (ostat­nio)

Mnie też :)

 

 

Silne po­zdro!

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

skąd ten cytat? 

Na­pi­sa­łem to ad hoc, jeśli nie­świa­do­mie kogoś spla­gia­to­wa­łem, to prze­pra­szam :)

Nie, nie, nie to ja prze­pra­szam:), za­wio­dła ko­mu­ni­ka­cja. Już tłu­ma­czę – kiedy tak ob­ja­śnia­łeś mi, że ko­bie­ty to… a męż­czyź­ni to… to na­tych­miast uru­cho­mi­ło mi się sko­ja­rze­nie z książ­ką, a wła­ści­wie ese­ja­mi R. Sol­nit “Męż­czyź­ni ob­ja­śnia­ją mi świat”. Prze­za­baw­ne (cho­ciaż nie­kie­dy to taki śmiech przez łzy), chyba ze dwa lata temu było sto­sun­ko­wo gło­śno na temat tej książ­ki (są tam ze­bra­ne jej eseje). Dam link do tego pierw­sze­go, od któ­re­go się za­czę­ło i nie złość się, że z Kry­ty­ki Po­li­tycz­nej, bo tylko tam ten tekst jest “wolny”

https://krytykapolityczna.pl/kultura/czytaj-dalej/mezczyzni-objasniaja-mi-swiat/

 

Hm, mi­łość, czy agape?

Kur­cze nie wiem, czy jest esen­cją. Je­stem na tak, kiedy czy­tam Ti­sch­ne­ra – zwłasz­cza za­ko­cha­nam w fi­lo­zo­fii dra­ma­tu i – bo krót­sze;) – ostat­nich jego ese­jach “Inny. Eseje o spo­tka­niu”, a potem odej­ście Ro­sen­zwe­ig i He­shel (ten nie­ste­ty leży na pół­kach i kwi­czy)

 

Masz rację, że ćmo­je-bo­je dzie­ją się w duszy tego bo­ha­te­ra. Teraz, kiedy o tym na­pi­sa­łeś, za­czę­łam za­sta­na­wiać się, czemu ten przy­ja­ciel mil­czy i jak można by­ło­by to “pod­krę­cić”, aby nie kon­cen­tro­wać się na mi­ło­ści ro­man­tycz­nej – a może Rok­sa­nie nie o to cho­dzi­ło?

 

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

aby nie kon­cen­tro­wać się na mi­ło­ści ro­man­tycz­nej – a może Rok­sa­nie nie o to cho­dzi­ło?

Lubię zo­sta­wiać otwar­te pola w opo­wia­da­niach. Niech czy­tel­nik ma szan­sę po­my­śleć, po­szu­kać wła­snych in­ter­pre­ta­cji. Wedle au­to­ra Rok­sa­nie nie cho­dzi­ło o mi­łość ro­man­tycz­ną. To po­stać ma­ją­ca w za­ło­że­niu przy­po­mi­nać trosz­kę Sonię ze “Zbrod­ni i kary” – oczy­wi­ście z do­kład­no­ścią do kon­tek­stu kul­tu­ro­wo-cy­wi­li­za­cyj­ne­go. Tak jak Sonia ma pewną rolę w prze­mia­nie we­wnętrz­nej Ra­skol­ni­ko­wa, tak Rok­sa­na ma po­dob­ną (choć dzia­ła już “zza grobu”) w prze­mia­nie Jef­freya.

Ale czy­tel­nik ma pełne prawo do wła­snych do­cie­kań w tym za­kre­sie :)

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Witaj, tsole! 

Zro­bi­łeś mi tym opo­wia­da­niem dzień! Po­wtó­rzę, to co rybak – ge­nial­ne!

Tekst jest na­pi­sa­ny świet­nie. Czy­ta­ło się płyn­nie, pięk­ny język.

Bar­dzo do­brze przed­sta­wi­łeś scenę w bur­de­lu. Wy­da­je się taka rze­czy­wi­sta (to tylko do­my­sły, nie spraw­dza­łam ;)).

Po­stać Rok­sa­ny bar­dzo cie­ka­wa, nie uwa­żam, żeby była pa­pie­ro­wa, tak samo jak jej re­la­cja z na­ukow­cem. 

Świet­ny po­mysł na wy­na­la­zek. Uwiel­biam taką te­ma­ty­kę. 

 

“Teo­ria EWG (którą wy­eks­plo­ato­wa­łem w moich opo­wia­da­niach do gra­nic moż­li­wo­ści) funk­cjo­nu­je w fi­zy­ce i to wcale nie pa­łę­ta się gdzieś po pe­ry­fe­riach, jak choć­by po­my­sły Wal­ke­ra, które z tą teo­rią tu po­że­ni­łem – i tu wła­śnie w tym opku bie­gnie gra­ni­ca mię­dzy nauką a fan­ta­sty­ką.”

 

Znam tę teo­rię. Cie­ka­wa jest też te­ma­ty­ka te­le­por­ta­cji (ty te­le­por­to­wa­łeś krowi pla­cek).

 

Fa­bu­ła świet­na. Wcią­ga, nie mo­głam się ode­rwać. Moim zda­niem do­brze, że eks­pe­ry­ment na Rok­sa­nie nie wy­pa­lił. Po­do­ba­ły mi się na­wią­za­nia do Ewan­ge­lii i wie­rzeń. Wszyst­ko do­sko­na­le wy­wa­żo­ne. 

 

“Skon­cen­tro­wa­łem się. Fi­de­inę za­ży­łem tuż przed wyj­ściem, więc po­wo­li zbli­ża­łem się do mak­si­mum moż­li­wo­ści. Krze­sło Do­lthy'ego. Lo­kal­ny, sko­ko­wy spa­dek en­tro­pii. Potem lo­kal­na an­ty­gra­wi­ta­cja. Minus g. Wy­star­czy?’

 

Nie ro­zu­miem, dla­cze­go tu na­stą­pił spa­dek en­tro­pii. Gdy­byś mógł wy­tłu­ma­czyć lub po­de­słać link wy­ja­śnia­ją­cy. Bo ja wciąż mam w gło­wie “en­tro­pia ukła­du za­wsze ro­śnie”.

 

Oczy­wi­ście opo­wia­da­nie zde­cy­do­wa­nie bi­blio­tecz­ne!

Po­zdra­wiam.

En­tro­pia może lo­kal­nie spaść, ale kosz­tem do­pły­wu ener­gii z ze­wnątrz. Ro­śli­ny bu­du­ją bar­dzo skom­pli­ko­wa­ne czą­stecz­ki z pro­stych H2O i CO2. Jed­nak od­by­wa się to kosz­tem ener­gii Słoń­ca i ro­sną­cej en­tro­pii w nim.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Saro, wita w swo­ich pro­gach spło­nio­ny tsole, któ­re­mu miód wy­la­łaś na serce swoim ko­men­ta­rzem blush Widzę w Tobie tyle żaru i tem­pe­ra­men­tu, że Sa­ra­Sum­mer pa­so­wa­ło­by o niebo le­piej (tyle że skrót byłby hmm… mniej atrak­cyj­ny).

Je­stem mocno za­kło­po­ta­ny, bo choć mam o tym opo­wia­da­niu dobrą opi­nię, to nie aż tak dobrą jakby z tego ko­men­ta­rza wy­ni­ka­ło. Nie ucho­dzi więc za­prze­czyć (bo wyjdę na gbura), ale też nie ucho­dzi po­twier­dzić (bo wyjdę na py­szał­ka). Dzię­ku­ję więc z ca­łe­go serca (tego ob­la­ne­go mio­dem) i cóż mi po­zo­sta­je – chyba tylko ufać, że “Fi­de­ina” za­chę­ci Cię do lek­tu­ry in­nych moich tek­stów – w szcze­gól­no­ści No­os­fe­ry i Ni­vri­ti Stre­am (gdzie EWG także się po­ja­wia). W każ­dym razie za­pra­szam i kła­niam się szar­manc­ko :)

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Aha, jesz­cze spra­wa en­tro­pii – tu rze­czy­wi­ście ro­zu­mia­nej jako miara nie­upo­rząd­ko­wa­nia ukła­du ter­mo­dy­na­micz­ne­go. Szklan­ka na­peł­nio­na let­nią wodą ma dużą en­tro­pię, w każ­dym razie więk­szą niż wy­peł­nio­na wodą na dole zimną, na górze go­rą­cą. Po­dob­nie w krze­śle Do­lthy’ego po za­ser­wo­wa­niu mu lo­kal­ne­go, sko­ko­we­go spad­ku en­tro­pii czą­stecz­ki “upo­rząd­ko­wa­ły się” – na górze wy­so­ko-, na dole ni­sko­ener­ge­tycz­ne. Oczy­wi­ście, to fan­ta­sty­ka, skoro jed­nak są ponoć lu­dzie ła­mią­cy siłą woli ły­żecz­ki, to chyba nie prze­kro­czy­łem ja­kiejś gra­ni­cy ab­so­lut­ne­go nie­praw­do­po­do­bień­stwa :)

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Po­zo­sta­łe tek­sty mam za­miar nad­ro­bić, czym prę­dzej! 

A co do en­tro­pii – ro­zu­miem, jest ok. :)

Skoro tak, to bar­dzom rad. Tyle, że trosz­kę za Two­imi su­ge­stia­mi na pri­vie zmie­ni­ły sie moje su­ge­stie co do ko­lej­no­ści. Szcze­gó­ły na pri­vie.

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Choć nie jest to opo­wia­da­nie tak do końca z ga­tun­ku tych, które czy­tam naj­chęt­niej, bo za­zwy­czaj tra­fia­ją się w nich frag­men­ty – jak na przy­kład roz­mo­wa bo­ha­te­ra z ge­ne­ra­łem Ha­mil­to­nem – opie­ra­ją­ce się mojej zdol­no­ści poj­mo­wa­nia pew­nych ter­mi­nów, to tym razem lek­tu­ra prze­bie­gła za­dzi­wia­ją­co lekko i bez­bo­le­śnie, do­star­czy­ła świet­nej ja­ko­ści roz­ryw­ki i nie ukry­wam, że także przy­jem­no­ści. ;)

Bar­dzo to zacne opo­wia­da­nie i mocno ża­łu­ję, że w osią­gnię­ciu peł­nej czy­tel­ni­czej sa­tys­fak­cji prze­szko­dzi­ły uster­ki, ka­żą­ce mi wstrzy­mać się z ode­sła­niem Fi­de­iny do Bi­blio­te­ki.

 

– „W po­rząd­nych bur­de­lach nie ma much” – po­my­śla­łem. – „Dia­beł wie, może już za kilka dni będę mógł za­mie­nić tę spe­lu­nę na coś z więk­szym szpa­nem?” –> Za­pi­su myśli nie roz­po­czy­na­my od pół­pau­zy.

Tu znaj­dziesz wska­zów­ki, jak za­pi­sy­wać myśli: http://www.jezykowedylematy.pl/2014/08/jak-zapisac-mysli-bohaterow/

 

– No, wszyst­ko, po pro­stu wszyst­ko – naj­trud­niej wy­ja­śnić rze­czy naj­prost­sze. – Wszyst­kie ży­cze­nia. –> – No, wszyst­ko, po pro­stu wszyst­ko.Naj­trud­niej wy­ja­śnić rze­czy naj­prost­sze. – Wszyst­kie ży­cze­nia.

Tu znaj­dziesz wska­zów­ki, jak za­pi­sy­wać dia­lo­gi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

– Za­wsze wy­my­ślisz jakąś głu­po­tę. – od­par­ła w końcu. –> Zbęd­na krop­ka po wy­po­wie­dzi.

 

– Zjeż­dżaj – wy­char­czał. – w tej chwi­li! Bo jeśli nie… –> Zbęd­na krop­ka po di­da­ska­liach.

 

do­da­łem, wi­dząc jak unosi brwi w ge­ście zdzi­wie­nia. –> …do­da­łem, wi­dząc jak unosi brwi w wy­ra­zie zdzi­wie­nia.

Gesty wy­ko­nu­ję się rę­ka­mi, nie brwia­mi.

 

Chce pan po­wie­dzieć, że po­trzeb­na jest…hm… –> Brak spa­cji po pierw­szym wie­lo­krop­ku.

 

„Żeby była tylko jedna mi­łość. Ta bez pie­nię­dzy.” –> Krop­kę sta­wia­my po za­mknię­ciu cu­dzy­sło­wu.

Ten błąd po­ja­wia się jesz­cze kilka zdań dalej.

 

prze­pro­wa­dzi­łem kilka te­stów.

Naj­pierw, tak dla wpra­wy, spro­wa­dzi­łem świe­żut­kie jabł­ko… –> Nie brzmi to naj­le­piej.

 

(oczy trzy­ma­łem cały czas za­mknię­te) –> Ra­czej: (oczy mia­łem cały czas za­mknię­te)

 

Nawet nie spy­ta­łem ile prze­ze mnie wy­cier­pia­łeś od nich. –> Można cier­pieć przez kogoś, ale czy można cier­pieć od kogoś?

 

wprost w ob­ję­cia czar­ne­go Ca­dil­la­ca… –> …wprost w ob­ję­cia czar­ne­go ca­dil­la­ca

http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

Bo po około 40 mi­nu­tach… –> Bo po około czter­dzie­stu mi­nu­tach

 

pro­ces dez­in­te­gra­cji struk­tur pre– i post­sy­nap­tycz­nych… –> W wy­ra­że­niach tego typu uży­wa­my dy­wi­zu, nie pół­pau­zy: …pro­ces dez­in­te­gra­cji struk­tur pre- i post­sy­nap­tycz­nych

 

Re­sek­cja in­for­ma­cji z tzw. pa­mię­ci daw­nej… –> Re­sek­cja in­for­ma­cji z tak zwa­nej pa­mię­ci daw­nej

Nie uży­wa­my skró­tów.

 

– Cze­muś nie dał znaku … gdy cię wy­pu­ści­li? –> Zbęd­na spa­cja przed wie­lo­krop­kiem.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Dzię­ku­ję Reg, wzru­szy­łaś mnie; słowo “zacne” wiele dla mnie zna­czy. Dzię­ku­ję też za ła­pan­kę; błędy usu­ną­łem (przy­naj­mniej tak mi się wy­da­je).

Czemu masz pro­blem ze zgło­sze­niem do bi­blio­te­ki?Pytam bo np. Rybak dziś ta­kie­go pro­ble­mu nie miał przy trio­le­tach…

A tu przy Fi­de­inie jest już 5 zgło­szeń, więc tyle ile trze­ba ale jakoś nie jest jesz­cze prze­nie­sio­na do bi­blio­te­ki.. Ja się w tych re­gu­łach gubię :(

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Tsole, Reg robi nam wszyst­kim dużą uprzej­mość, spo­rym na­kła­dem czasu i sił (na który mnie np. nie stać;). To, co Ci na­pi­sa­ła, to ogrom­ny por­ta­lo­wy kom­ple­ment i kon­kret­na ​Obiet­ni­ca. Jako człek ku­ma­ty, wy­cią­gniesz z niej wnio­sek. Je­dy­ny słusz­ny:D. A Twoje 5 zgło­szeń prze­ło­ży się na Bi­blio­te­kę, ino trze­ba po­cze­kać na Moda Bi­blio­te­ki, który za­twier­dza wnio­ski Bez­piór­kow­ców i Nie­lo­ża­tych raz na kilka dni . W przy­pad­ku Piór­kow­ców i Lo­ża­tych dzie­je się to au­to­maycz­nie . Pozdr.

Uwa­żam, Tsole, że Bi­blio­te­ka jest miej­scem dla opo­wia­dań wy­róż­nia­ją­cych się pod każ­dym wzglę­dem. Pod wzglę­dem wy­ko­na­nia także.

Skoro jed­nak usu­ną­łeś błędy, klik­nę­łam. ;D

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Rybak: dzię­ku­ję za wy­ja­śnie­nia. Wiedz, że do­ce­niam ofiar­ność Reg i chylę czoła przed Jej mrów­czą pracą, która dla mnie by­ła­by ka­tor­gą (inna spra­wa, że ze swoim roz­tar­gnie­niem nie był­bym w sta­nie wy­kryć 5% uste­rek, które Ona wy­kry­wa.

Reg: Dzię­ki wiel­kie za klika i w ogóle za sym­pa­tię :)

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Tsole, Ry­ba­ku – bar­dzo dzię­ku­ję za tak dobre o mnie mnie­ma­nie. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Cie­kaw je­stem, jak dawno temu to na­pi­sa­łeś. Bo ma to opo­wia­da­nie taki sta­ro­świec­ki (czyt. XX-wiecz­ny) sznyt. I w de­ko­ra­cjach, su­ge­ru­ją­cych zim­no­wo­jen­ne tło, albo i to jak au­to­rzy z na­szej stro­ny że­la­znej kur­ty­ny po­strze­ga­li woj­sko­wych po dru­giej jej stro­nie, i w spo­so­bie pre­zen­ta­cji pod­ło­ża na­uko­we­go (wy­kład bę­dą­cy po­łą­cze­niem so­lid­ne­go ri­ser­czu z bły­ska­niem lu­ster­kiem po oczach), i w tkwią­cym za tym wszyst­kim po­czu­ciem misji, ka­żą­cej pisać o rze­czach waż­nych.

Nie­za­leż­nie od tego, czy tak jest, bo opo­wia­da­nie po­cho­dzi z tam­tej epoki, czy jest to świa­do­ma sty­li­za­cja – ja takie pi­sa­nie sza­nu­ję. A wtrę­ty re­li­gij­ne w SF u mnie za­wsze w cenie.

Je­stem na TAK.

P.S. Do­szu­ka­łem się 4 bra­ku­ją­cych zna­ków za­py­ta­nia.

Dzię­ku­ję za wi­zy­tę i ko­men­tarz; także za do­cie­kli­wość :) Fi­de­ina po­wsta­ła w 1988 roku, czyli w koń­co­wych la­tach PRL-u.

Z py­taj­ni­ka­mi może być tak, że coś prze­ga­pi­łem (ale nie wie­rzę, że prze­ga­pi­ła­by Reg :-) ), ale też są miej­sca, gdzie nie sta­wiam ich świa­do­mie. np. tu”

– Z czym pan przy­cho­dzi.

Cho­dzi o in­to­na­cję wy­po­wia­da­ją­ce­go zda­nie. Idąca w górę ozna­cza grzecz­ność, w dół – nie­chęć – np. sy­gnał “je­steś in­tru­zem”. Tak wła­śnie jest w przy­pad­ku Do­lthy’ego.

Drugi przy­kład:

Jak to: wszyst­ko – spy­ta­ła, nie­chęt­nie od­ry­wa­jąc się od wła­snych myśli.

Dla za­my­ślo­nej Rok­sa­ny py­ta­nie jest na­tręt­ne.

 

Trze­ci przy­kład:

– Oraz pod­trzy­mu­je pan, że to nie ma nic wspól­ne­go z hip­no­ty­zer­ką.

Ge­ne­rał za­da­je py­ta­nie re­to­rycz­ne, upew­nia się.

Po­dob­nie tu:

– I pan na­uczył się to robić – ni spy­tał, ni stwier­dził.

raz jesz­cze dzię­ku­ję i po­zdra­wiam!

 

 

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Ostat­nie­go się nie cze­pia­łem, przed­ostat­nie ku­pu­ję, na dwa pierw­sze kręcę nosem.

I jesz­cze tu:

– Kim pan jest u dia­bła.

No wła­śnie to jest takie py­ta­nie, które in­to­nu­je się (slowo “dia­bła”) w dół a nie w górę. :) Przy­naj­mniej ja tak bym to zro­bił. I jeśli już miał­bym tam coś po­sta­wić, to wy­krzyk­nik, ale ten z kolei pod­no­si emo­cję, a tu ma być tylko za­in­try­go­wa­nie. Zatem krop­ka.

 

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

E, tam, tro­chę bro­nisz Czę­sto­cho­wy, Tsole:)

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Asy­lum, lo­gi­ka nie po­win­na Cię spro­wa­dzać na ma­now­ce :)

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Hi, hi. A co, ma­now­ce są nie­do­bre?

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

(ale nie wie­rzę, że prze­ga­pi­ła­by Reg :-) )

Le­piej uwierz, Tsole. Łatwo coś prze­ga­pić, kiedy tekst jest czy­ta­ny tylko raz, a uwaga po­dzie­lo­na mię­dzy ewen­tu­al­ne bycz­ki i śle­dze­nie zaj­mu­ją­cej tre­ści. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Jeśli za­in­try­go­wa­nie, z opa­da­ją­cą in­to­na­cją, roz­wa­żył­bym wie­lo­kro­pek.

Co­kol­wiek, tylko nie krop­kę, bo krop­ka nie nie­sie żad­nych emo­cji.

Asy­lum: Jeśli nie pro­wa­dzą do punk­tu B to są nie­do­bre :)

Reg: To brzmi jak kom­ple­ment więc dzię­ku­ję :)

Co­bold: Może masz rację, wie­lo­kro­pek pa­so­wał­by tu le­piej.

wtrę­ty re­li­gij­ne w SF u mnie za­wsze w cenie

Jesli tak, to za­chę­cam do lek­tu­ry No­os­fe­ry”.

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Bar­dzo pro­szę, Tsole. ;D

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Tsole, pkt B to wy­obraź­nia:), mam sobie ima­gi­no­wać py­taj­ni­ki? i czy­tać na glos z wła­ści­wą in­to­na­cją? 

No do­brze, spró­bu­ję:D

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Asy­lum, czy­ta­nie na głos wiele wnosi, za­chę­cam :) Mia­łem w życiu takie do­świad­cze­nie, że pi­sa­łem sporo tek­stów dla lek­to­rów. Mu­sia­łem im cią­gle tłu­ma­czyć z jaką in­to­na­cją trze­ba czy­tać po­szcze­gól­ne frag­men­ty. Wtedy za­czą­łem uży­wać zna­ków in­ter­punk­cyj­nych w spo­sób nie­kon­wen­cjo­nal­nie okre­śla­ją­cy wybór in­to­na­cji, ak­cen­tu, rytmu etc.

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Ano, i mnie też zmu­szo­no:) Była róż­ni­ca, spora, ale, ale mamy uła­twiać, czyli uni­wer­sal­ny zapis?

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Naj­le­piej by­ło­by do­łą­czać zapis nu­to­wy :)

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Dobre.

Prze­czy­ta­łem parę dni temu, na dwa po­dej­ścia. I za­zna­czam, że prze­rwa nie była spo­wo­do­wa­na znu­dze­niem tylko hra­biow­ski­mi obo­wiąz­ka­mi – samo opo­wia­da­nie jest bar­dzo cie­ka­we.

Na pierw­szy plan wy­su­wa­ją się na­tu­ral­nie ele­men­ty scien­ce i re­li­gij­ny. Ten pierw­szy przed­sta­wi­łeś w przy­stęp­nej for­mie, nie roz­wad­nia­jąc za bar­dzo tre­ści. In­fo­dum­py są, ale z pew­no­ścią znacz­nie ła­twiej by­ło­by ze­psuć nimi ten tekst, niż uczy­nić lep­szym, więc je­stem ukon­ten­to­wa­ny.

Ele­ment re­li­gij­ny też daje radę, sta­no­wi dobrą prze­ciw­wa­gę. Nie brną­łeś za bar­dzo w tego Je­zu­sa, sku­pi­łeś się na tym, co ważne.

Na plus rów­nież sam po­mysł – zgrab­ny, in­te­re­su­ją­cy – i wy­ko­na­nie, które po­mi­mo pew­nej nie­po­rad­no­ści in­ter­punk­cyj­nej daje radę (”zwłasz­cza że” po­win­no być bez prze­cin­ka w środ­ku itd).

Na minus ubo­gość akcji. Taka fajna zdol­ność, a w samym opo­wia­da­niu dzie­je się wła­ści­wie nie­wie­le. Tempo jest wolne i jed­no­staj­ne. Takie, nie wiem, kon­tem­pla­cyj­ne. Przy­spie­szasz tro­chę w kost­ni­cy, ale te dwa-trzy aka­pi­ty to tro­chę mało jak na 45 tysi.

Bo­ha­ter też dość bez­pł­cio­wy. Bra­kło mi w nim cha­rak­te­ru – nie mu­siał za­ko­chać się w pro­sty­tut­ce, ale skoro cho­dził do niej, by się wy­ła­do­wać, a jego praw­dzi­wą pasją było stwo­rze­nie fi­de­iny, mo­głeś chyba dodać mu tro­chę wię­cej ele­men­tu “sza­lo­ne­go na­ukow­ca”. Zresz­tą, może prze­kra­czam gra­ni­cę – to w sumie wybór au­to­ra ;)

Po­czą­tek wła­ści­wie dość ni­ja­ki (+banał zwią­za­ny z “je­dy­ną mi­ło­ścią”, któ­rym sta­ra­łeś się nadać cha­rak­te­ru po­sta­ci, którą zaraz póź­niej po­rzu­ci­łeś), za­koń­cze­nie nie­zbyt mi się po­do­ba­ło, ale to kwe­stia zu­peł­nie su­biek­tyw­na. Jest ra­czej ok.

 

Tak więc je­stem roz­dar­ty w oce­nie. Część ele­men­tów bar­dzo mi się po­do­ba­ła, po­zo­sta­łe mniej. Nie zmie­nia to jed­nak faktu, że na­pi­sa­łeś kawał do­bre­go opo­wia­da­nia. Tak trzy­maj ;)

 

Tyle ode mnie.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Bar­dzo dzię­ku­ję za wi­zy­tę i wni­kli­wy ko­men­tarz. Ucie­szy­ła mnie opi­nia do­ty­czą­ca zrów­no­wa­że­nia struk­tu­ry opo­wia­da­nia, co dla mnie jest rze­czą bar­dzo istot­ną i trud­nym wy­zwa­niem. Po­dob­nie moją sła­bo­ścią jest kre­owa­nie wy­ra­zi­stych oso­bo­wo­ści bo­ha­te­rów – owa “bez­pł­cio­wość” o któ­rej pi­szesz. Świa­dom braku tej umie­jęt­no­ści nigdy nie po­wa­ży­łem się na dzie­ło dłuż­sze np. po­wieść.

Na­to­miast nie do końca zgo­dził­bym się z ubo­go­ścią akcji. Sądzę, że – zwa­żyw­szy na ob­ję­tość tek­stu – dzie­je się w nim dość, żeby można mówić o wart­kiej akcji. W każ­dym razie tak uwa­żam, zwłasz­cza w kon­tek­ście in­nych moich tek­stów. Był­bym zatem cie­kaw Two­jej opi­nii o np. “No­os­fe­rze” i za­pra­szam do za­po­zna­nia się z tym opo­wia­da­niem, jeśli, rzecz jasna, hra­biow­skie obo­wiąz­ki po­zwo­lą :)

Po­zdra­wiam!

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Muszę przy­znać, że jeśli czy­ta­łem inne Twoje tek­sty, to ich nie za­pa­mię­ta­łem. Choć to za­pew­nie wy­ni­ka z cha­osu, który do­ty­ka coraz to in­nych aspek­tów moje ży­cio­wej dzia­łal­no­ści – por­ta­lo­wej rów­nież – coś za­czy­nam czy­tać, po­rzu­cam, prze­ska­ku­ję, wra­cam, mie­szam, za­po­mi­nam sko­men­to­wać itd.

"Fi­de­inę" jed­nak z pew­no­ścią za­pa­mię­tam, gdy z jest to tekst zna­ko­mi­ty. Dy­na­micz­ny fa­bu­lar­nie i emo­cjo­nal­nie, z cie­ka­wym po­my­słem pod­par­tym so­lid­ną wie­dzą, w do­dat­ku na­pi­sa­ny tak, że nawet mo­men­ty szcze­gó­ło­we­go opi­sy­wa­nia wy­da­rze­nia przy po­mo­cy na­uko­we­go (okej – przy­stęp­nie na­uko­we­go) ję­zy­ka, jak choć­by próba re­su­rek­cji Rok­sa­ny, czyta się płyn­nie i lekko, jak scenę akcji nie­mal­że. 

Jest to fan­ta­sty­ka jaką lubię i jaką chcę czy­tać. Gdzie tam po­ja­wi­ło się, że tekst po­wstał trzy­dzie­ści lat temu – być może dla­te­go tak mi się po­do­ba, bo prze­cież wy­cho­wa­łem się na opo­wia­da­niach z lat osiem­dzie­sią­tych, a "Fi­de­ina" w ni­czym nie ustę­pu­je czo­łów­ce tego okre­su. I co naj­waż­niej­sze, nie ze­sta­rza­ła się. To wciąż świe­ży tekst, mimo pew­nych zim­no­wo­jen­nych na­le­cia­ło­ści (ale to tylko de­ko­ra­cje, na­da­ją­ce zresz­tą uroku) a ra­so­wa fan­ta­sty­ka się nie sta­rze­je. 

Po­zdra­wiam! 

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

Dzię­ku­ję pięk­nie za wi­zy­tę i ko­men­tarz. Cie­szy mnie on nie­zmier­nie, po­nie­waż w swo­jej su­biek­tyw­nej oce­nie po­dob­ne cechy uwa­żam za mocne stro­ny tego opo­wia­da­nia. Naj­bar­dziej ra­du­je to, że sie nie ze­sta­rza­ło :)

Je­stem tu od nie­daw­na, dla­te­go może być tak, że nie czy­ta­łeś moich tek­stów (a już na pewno nie ko­men­to­wa­łeś). Skoro Fi­de­ina się po­do­ba­ła, to za­pra­szam do lek­tu­ry po­zo­sta­łych, bo ta te­ma­ty­ka sta­no­wi mój ma­in­stre­am – zwłasz­cza w ta­kich opo­wia­da­niach jak Ni­vri­ti stre­am, No­os­fe­ra, Demon Ma­xwel­la.

Po­zdra­wiam wza­jem­nie!

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Do­ce­niam po­mysł, ale wy­ko­na­nie po­rwa­ło mnie znacz­nie mniej. To dość długi tekst, w któ­rym jak dla mnie za dużo tech­no­beł­ko­tu, a za mało cze­goś, co prze­mó­wi do zwy­kłe­go czy­tel­ni­cze­go żucz­ka. Fa­bu­ła nawet się klei, ale mia­łam sporo razy dużą chęć prze­wi­nię­cia ka­wał­ków tek­stu, żeby wresz­cie coś się dzia­ło. A nie je­stem fe­ty­szyst­ką akcji. Ba, cenię eks­pe­ry­men­ty for­mal­ne – ale tu tego aku­rat nie ma. Trosz­kę draż­nił mnie ten re­li­gij­ny wątek, ale to pew­nie dla­te­go, że nie prze­pa­dam za cle­ri­cal fic­tion; nie­mniej za­koń­cze­nie nad­ra­bia.

Zga­dzam się z Co­un­tem, że na tak fajny po­mysł strasz­nie po­ską­pi­łeś akcji – jak dla mnie to jest roz­praw­ka o po­my­śle, a nie peł­no­praw­ne opo­wia­da­nie. A kilka epi­zo­dów jest fajne – naj­lep­szy ten w kost­ni­cy (ską­d­inąd: kost­ni­cy czy domu po­grze­bo­wym? bo jeśli to pierw­sze, a o tym jest w pew­nym mo­men­cie mowa, to nie ma ka­ta­lal­ków). To jest rze­czy­wi­ście li­te­rac­ko bar­dzo dobre i szko­da, że resz­ta tek­stu nie do­rów­nu­je temu ka­wał­ko­wi. Te całe prze­pra­wy z woj­skiem tro­chę prze­ga­da­ne i wła­ści­wie w ta­kiej dawce nie­po­trzeb­ne.

 

Z tech­ni­ka­lia­mi cza­sem kru­cho, sporo jest do nad­ro­bie­nia, ale na por­ta­lu są po­rad­ni­ki. Dzi­wię się tylko, że uster­ki wska­za­ne przez Reg nie zo­sta­ły po­pra­wio­ne (część z nich od­ru­cho­wo wy­pi­sa­łam też – to tro­chę mar­no­wa­nie na­sze­go czasu…)

 

– Słu­chaj – za­gad­ną­łem. – Co byś zro­bi­ła, gdy­byś mogła wszyst­ko?

– Jak to: wszyst­ko – spy­ta­ła, nie­chęt­nie od­ry­wa­jąc się od wła­snych myśli.

→ Jak to: wszyst­ko[+?}

 

– No, wszyst­ko, po pro­stu wszyst­ko – naj­trud­niej wy­ja­śnić rze­czy naj­prost­sze. – Wszyst­kie ży­cze­nia.

→ – No, wszyst­ko, po pro­stu wszyst­ko[+.] – nNajt­rud­niej wy­ja­śnić rze­czy naj­prost­sze.

 

Urwa­ne zda­nie “Rok­sa­na za­sta­na­wia­ła się.” też nie brzmi do­brze. Le­piej np. “R. za­my­śli­ła się.” (Bo poza wszyst­kim nie masz nar­ra­to­ra wszech­wie­dzą­ce­go, więc wła­ści­wie nie po­wi­nien on znać stanu jej myśli.)

 

– Z czym pan przy­cho­dzi.

To też py­ta­nie. Jeśli bo­ha­ter ma zwy­czaj py­ta­nia za­da­wać tonem oznaj­mu­ją­cym, na­le­ży to wy­ja­śnić w di­da­ska­lium, a nie po­przez brak py­taj­ni­ka ;)

 

Ale za­pi­szę pana – się­gnął po pióro.

→ Ale za­pi­szę pana[+.] – sSię­gnął po pióro.

 

– Sły­sza­łem o pań­skich wy­czy­nach – wy­da­wał się być roz­ba­wio­ny

→ – Sły­sza­łem o pań­skich wy­czy­nach[+.] – wWyda­wał się być roz­ba­wio­ny.

“Być” nie­po­trzeb­ne. I le­piej: Spra­wiał wra­że­nie roz­ba­wio­ne­go. Kon­struk­cja po­dob­na do ła­ciń­skiej AcI jest po pol­sku mało na­tu­ral­na, acz­kol­wiek cza­sem się używa, ale le­piej nie z “być”.

 

Błę­dów w za­pi­sie dia­lo­gów jest znacz­nie wię­cej, ale nie wy­pi­su­ję, bo te już wy­tknię­te wcze­śniej po­zo­sta­ją nie­po­pra­wio­ne.

 

gra­barz (…) do­stał w łapę na tyle

→ tyle

 

– „Wy­glą­da na to” – my­śla­łem in­ten­syw­nie – „że sa­mo­czyn­nie wy­star­to­wał ośro­dek

Zły zapis myśli. Bez pierw­szej pół­pau­zy.

 

głos spi­ker­ki za­po­wia­da­ją­cej mój lot prze­rwał me roz­wa­ża­nia

Za­im­ko­za

 

Po od­kry­ciu tego, co wy­ra­bia­łem w kost­ni­cy[+,] nie tylko uwie­rzył w praw­dzi­wość mych słów,

nigdy go nie spo­tkał­bym

→ nigdy bym go nie spo­tkał

http://altronapoleone.home.blog

Dzię­ku­ję za wi­zy­tę i uwagi. Ciut się od­nio­sę.

Dzi­wię się tylko, że uster­ki wska­za­ne przez Reg nie zo­sta­ły po­pra­wio­ne

Prze­pra­szam, nie wie­dzia­łem, że to ob­li­ga­to­ryj­ne. Wpro­wa­dzi­łem zde­cy­do­wa­ną więk­szość, wszyst­kie, co do któ­rych byłem prze­ko­na­ny. Np. nie wpro­wa­dzi­łem po­praw­ki w tym zda­niu

“ – No, wszyst­ko, po pro­stu wszyst­ko – naj­trud­niej wy­ja­śnić rze­czy naj­prost­sze. – Wszyst­kie ży­cze­nia.”

bo taki zapis nie zo­stał za­kwe­stio­no­wa­ny przez ko­rek­to­ra wy­daw­nic­twa, które wy­da­ło zbiór “Mu­zy­ka Sfer Nie­bie­skich, w któ­rym “Fi­de­ina” się zna­la­zła, więc uzna­łem zapis na po­praw­ny.

Urwa­ne zda­nie “Rok­sa­na za­sta­na­wia­ła się.” też nie brzmi do­brze.

Nie ro­zu­miem tego za­rzu­tu. Uwa­żam, że opo­wia­da­ją­cy tę hi­sto­rię czło­wiek jest w sta­nie roz­po­znać, że ktoś się za­sta­na­wia i nie musi wie­dzieć o czym on/ona myśli, choć może przy­pusz­czać, że za­sta­na­wia się, co od­po­wie­dzieć. Dla mnie taka sy­tu­acja jest na­tu­ral­na.

Po­zo­sta­łe uwagi wpro­wa­dzi­łem.

 

Co do uwag me­ry­to­rycz­nych:

nie prze­pa­dam za cle­ri­cal fic­tion

Myślę, że trze­ba spo­rej wy­obraź­ni, by w tym opku do­pa­trzeć się cle­ri­cal fic­tion :)

strasz­nie po­ską­pi­łeś akcji

Na ten temat jest chyba naj­więk­szy roz­rzut opi­nii w ko­men­ta­rzach. Nie je­stem zbyt dobry w kon­struk­cji akcji, ale aku­rat uwa­żam, że w “Fi­de­inie” jest jej w sam raz. Oczy­wi­ście, sza­nu­je każdy po­gląd.

Raz jesz­cze dzię­ku­ję i po­zdra­wiam.

 

 

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Nic nie jest ob­li­ga­to­ryj­ne, ale tech­nicz­ne spra­wy takie jak błęd­ny zapis dia­lo­gów wy­pa­da jed­nak po­pra­wić, bo ina­czej ko­lej­ny czy­ta­ją­cy bę­dzie się na­ty­kał na błędy i nie­po­trzeb­nie iry­to­wał… Nie mam po­ję­cia, jak wy­glą­da re­dak­cja w “W dro­dze”, bo nigdy z nimi nie współ­pra­co­wa­łam, ale z tym za­cy­to­wa­nym zda­niem bym po­le­mi­zo­wa­ła, choć je­stem sobie w sta­nie wy­obra­zić, że re­dak­to­rzy de­li­be­ro­wa­li­by nad nim ;)

 

Co do za­sta­na­wia­ją­ce się Rok­sa­ny – tu się na­kła­da­ją dwie rze­czy. W ja­kimś tam stop­niu su­biek­tyw­ne, bo czło­wiek czy­ta­jąc jakoś tam sły­szy to, co czyta i albo mu zda­nie pa­su­je, albo nie. A tu po pierw­sze cho­dzi to, o czym na­pi­sa­łam – dla mnie to nieco zbyt duże wej­ście w głowę bo­ha­ter­ki, która nie jest punk­tem wi­dze­nia. Mogła być za­my­ślo­na, ale my­śleć o tym, ilu bę­dzie mieć jutro klien­tów, a nie za­sta­na­wiać się nad tym, o czym mówił bo­ha­ter. To sub­tel­na róż­ni­ca, ale dla mnie zna­czą­ca, może dla­te­go, że je­stem fe­ty­szyst­ką nar­ra­cji sper­so­ni­fi­ko­wa­nej i bar­dzo ostro re­agu­ję na wszyst­ko, co ją łamie.

Druga spra­wa: część re­dak­to­rów od­ra­dza koń­cze­nie za­im­kiem “się”. Teo­re­tycz­nie po­win­no być jesz­cze ja­kieś do­peł­nie­nie. Chyba że cza­sow­nik go nie wy­ma­ga (jak np. za­my­ślić się, za­du­mać się; za­sta­na­wiać się – może nie wy­ma­gać, ale ra­czej w ro­zu­mie­niu “wahać się”).

 

Co do cle­ri­cal fic­tion – też nie uwa­żam, że to naj­lep­szy ter­min tutaj i wa­ha­łam się, czy go użyć, ale nie mam lep­sze­go. Zwłasz­cza że ten pod­ga­tu­nek jest dość roz­la­zły, jeśli cho­dzi o gra­ni­ce. Może więc ina­czej: za­zwy­czaj nie prze­pa­dam za wąt­ka­mi re­li­gij­ny­mi czy mi­stycz­ny­mi w fan­ta­sty­ce (w ogóle w li­te­ra­tu­rze), za­wsze pod­cho­dzę do nich z nie­uf­no­ścią. Le­d­wie je tra­wię u Hu­be­ra­tha, choć bar­dzo cenię jego wy­obraź­nię li­te­rac­ką. Ale “Dru­giej po­do­bi­zny w ala­ba­strze” nie mogę, zbyt wiele tam au­tor­skiej tezy. Nie­mniej, jak na­pi­sa­łam, za­koń­cze­nie wiele nie­uf­no­ści mi wy­na­gro­dzi­ło, więc w sumie wy­sze­dłeś obron­ną ręką.

Co do kon­struk­cji – może po pro­stu to opo­wia­da­nie po­win­no być nieco krót­sze? Na po­cząt­ku dużo tłu­ma­czysz w kwe­stiach tech­nicz­nych, a ja już i tak zdą­ży­łam za­po­mnieć, mimo że było pro­sto i dość ło­pa­to­lo­gicz­nie ;)

 

 

http://altronapoleone.home.blog

Mogła być za­my­ślo­na, ale my­śleć o tym, ilu bę­dzie mieć jutro klien­tów, a nie za­sta­na­wiać się nad tym, o czym mówił bo­ha­ter.

Ow­szem, wedle bo­ha­te­ra wła­śnie się nad tym za­sta­na­wia­ła, kilka li­ni­jek wyżej:

Przy­sia­dła na skra­ju łóżka i są­cząc swój tru­nek, pa­trzy­ła na mnie. Ra­czej prze­ze mnie; my­śla­mi była już za­pew­ne przy na­stęp­nym klien­cie.

Tak po­my­ślał Jef­frey i chciał od­wró­cić jej uwagę od tego “na­stęp­ne­go klien­ta”:

– Słu­chaj – za­gad­ną­łem. – Co byś zro­bi­ła, gdy­byś mogła wszyst­ko?

– Jak to: wszyst­ko – burk­nę­ła, nie­chęt­nie od­ry­wa­jąc się od wła­snych myśli.

To mu się udało, więc na­tu­ral­nym ko­lej­nym jego przy­pusz­cze­niem jest to, że skoro nie od­po­wia­da od razu to się za­sta­na­wia. Moim zda­niem psy­cho­lo­gicz­nie jest tu wszyst­ko OK.

A z tym “się” na końcu to już dzie­le­nie włosa na czwo­ro. Co po­win­no się takim re­dak­to­rom od­po­wie­dzieć? “Się odwal”? laugh

Wy­znam, że pa­nu­ją­ca tu in­ter­punk­cyj­na or­to­dok­sja ciut mnie roz­ba­wia :)

 

Co do wąt­ków re­li­gij­nych w fan­ta­sty­ce: jedni re­agu­ją aler­gicz­nie, inni są za­chwy­ce­ni, jesz­cze innym wsio rawno. De gu­sti­bus non di­spu­tan­dum est. Mój przy­ja­ciel, pro­fe­sor fi­lo­zo­fii i żar­li­wy ka­to­lik był zgor­szo­ny Fi­de­iną (że niby pro­fa­nu­ję głę­bię wiary sta­wia­jąc ją na jed­nym po­zio­mie z pro­cha­mi), a oj­czul­ko­wie do­mi­ni­ka­nie cmo­ka­li z za­chwy­tu :)

 

 

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

I wła­śnie – jak da­jesz “za­pew­ne”, to jest ok, bo nie wy­pa­dasz z per­spek­ty­wy bo­ha­te­ra. On co naj­wy­żej zga­du­je, a nie stwier­dza, co ro­bi­ła :) Dałeś ide­al­ny przy­kład tego, jak to dzia­ła. A to, że on dzia­ła wg swo­ich po­dej­rzeń – ok, a jak ina­czej ma dzia­łać?

 

Z tym “nie­chęt­nie” już bym po­le­mi­zo­wa­ła. Zo­sta­wi­ła­bym “burk­nę­ła nie­chęt­nie”. Czy­tel­nik do­my­śli się, po­dob­nie jak bo­ha­ter, że za­pew­ne była nie­za­do­wo­lo­na z tego, że jej prze­szka­dza my­śleć. Ale on tego nie wie. Na tym po­le­ga nar­ra­cja z per­spek­ty­wy bo­ha­te­ra – czy­tel­nik po­wi­nien do­sta­wać tylko tyle in­for­ma­cji, ile po­sia­da punkt wi­dze­nia. Albo jego po­dej­rze­nia. Ale te ostat­nie nie mogą być po­da­wa­ne jako fakty.

 

Nie, z tym się to nie do końca dzie­le­nie włosa na czwo­ro – to za­zwy­czaj po pro­stu nie­szcze­gól­nie brzmi :D A co do in­ter­punk­cyj­nej or­to­dok­sji – to jedna z wiel­kich zalet tego por­ta­lu, że ta­kich rze­czy się pil­nu­je. Nie­chluj­na in­ter­punk­cja jest okrop­nie iry­tu­ją­ca.

 

Pełna na­to­miast zgoda, że jedni lubią okre­ślo­ne wątki, inni nie. Na szczę­ście – bo ina­czej świat byłby nudny i prze­wi­dy­wal­ny :)

 

Na ko­niec po­wtó­rzę: uwa­żam sam po­mysł, scenę w kost­ni­cy i za­koń­cze­nie za na­praw­dę dobre. Nie­uda­ne “zmar­twych­wsta­nie” Rok­sa­ny to bar­dzo mocna scena, dla mnie naj­lep­sza w tek­ście. Ale bra­kło mi w tym opo­wia­da­niu li­te­rac­ko­ści, stąd ocena niż­sza niż czę­ści ko­men­ta­to­rów.

http://altronapoleone.home.blog

A co do in­ter­punk­cyj­nej or­to­dok­sji – to jedna z wiel­kich zalet tego por­ta­lu, że ta­kich rze­czy się pil­nu­je. Nie­chluj­na in­ter­punk­cja jest okrop­nie iry­tu­ją­ca.

Nie udało mi się, two­rząc ten skrót my­ślo­wy, wy­ra­zić isto­ty rze­czy, więc spró­bu­ję ina­czej. Ob­ser­wu­jąc to zja­wi­sko nie mogę opę­dzić się od wra­że­nia, że mamy tu do czy­nie­nia z “in­ter­punk­cyj­ną po­praw­no­ścią” ro­zu­mia­ną w sen­sie po­li­tycz­nej po­praw­no­ści, sta­wia­ją­cej ową in­ter­punk­cję na oł­ta­rzu przy­na­leż­nym rze­czom istot­niej­szym. Ja ro­zu­miem, że “nie­chluj­na in­ter­punk­cja jest okrop­nie iry­tu­ją­ca” (choć ta opi­nia jest su­biek­tyw­na, bo nie dla każ­de­go), lecz jest to do­me­na ko­rek­to­ra (z całym sza­cun­kiem dla jego wie­dzy i pracy), nie li­te­ra­ta.

Nie­uda­ne “zmar­twych­wsta­nie” Rok­sa­ny to bar­dzo mocna scena, dla mnie naj­lep­sza w tek­ście.

Dla mnie też, choć po­dej­rze­wam, że nie do końca z tych sa­mych po­wo­dów. :)

A li­te­rat ze mnie kiep­ski, mam tego świa­do­mość i Twoją ocenę przyj­mu­ję z po­ko­rą.

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

W kwe­stii in­ter­punk­cji: każdą pracę, każde za­da­nie na­le­ży wy­ko­ny­wać jak naj­rze­tel­niej. Re­gu­ły in­ter­punk­cji i za­pi­su dia­lo­gów nie są aż tak skom­pli­ko­wa­ne, żeby in­te­li­gent­ny czło­wiek nie był w sta­nie ich ogar­nąć. A sza­cu­nek dla czy­tel­ni­ka wy­ma­ga za­dba­nia o szcze­gó­ły. Więk­szość pol­skich wy­daw­nictw i me­diów ma to w głę­bo­kim po­wa­ża­niu i jest to bar­dzo smut­ne. Dla­te­go tak cenna jest dba­łość tego por­ta­lu, a także np. Fan­ta­zma­tów, ale i wy­daw­nic­twa Ga­le­ria Książ­ki, z któ­rym współ­pra­cu­ję jako tłu­macz­ka i au­tor­ka, o ko­rek­tę, o po­praw­ność ję­zy­ko­wą. I będę tego bro­nić jak nie­pod­le­gło­ści :)

 

A co do Rok­sa­ny – dla mnie w tej sce­nie jest au­ten­tycz­na tra­ge­dia obu stron i to jest dla mnie mocne. Plus jest faj­nie opi­sa­ne, li­te­rac­ko aku­rat cał­kiem do­brze wy­szło. Jest w tym za­sko­cze­nie bo­ha­te­ra, jest groza, jest bar­dziej ludz­kie prze­ra­że­nie. Przy­znam, że je­stem cie­ka­wa Two­ich po­wo­dów :)

http://altronapoleone.home.blog

I będę tego bro­nić jak nie­pod­le­gło­ści

A ja będę jak nie­pod­le­gło­ści bro­nił pry­ma­tu tre­ści nad formą :)

 

Przy­znam, że je­stem cie­ka­wa Two­ich po­wo­dów

Nie do­ce­ni­łem Cię, moje po­wo­dy są bar­dzo po­dob­ne :)

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Ależ ja też uwa­żam, że treść jest naj­waż­niej­sza! Nie­mniej nie­do­pra­co­wa­na forma mnie boli (jak w przy­pad­ku tego tek­stu), nie­chluj­ność tech­nicz­ną zaś uwa­żam po pro­stu za brak sza­cun­ku dla czy­tel­ni­ka. Naj­lep­szy po­mysł na­pi­sa­ny byle jak i na do­da­tek tech­nicz­nie szwan­ku­ją­cy ma u mnie -10 do atrak­cyj­no­ści – jest tylko po­my­słem.

 

Nie do­ce­ni­łem Cię

Pro­szę, nie mów, że uwa­ża­łeś mnie za bez­dusz­ną gram­mar nazi :P Nazi to je­stem do po­ezji, tak, przy­zna­ję. Ale to z po­wo­du duszy.

http://altronapoleone.home.blog

-10 do atrak­cyj­no­ści

Ro­zu­miem, że nasza wy­mia­na zdań jest roz­mo­wą. Czyli dia­lo­giem. A w dia­lo­gach licz­ny pisze się słow­nie: “minus dzie­sięć” laugh

bez­dusz­ną gram­mar nazi :P Nazi to je­stem do po­ezji, tak, przy­zna­ję. Ale to z po­wo­du duszy.

Bez­dusz­na gram­mar nazi z po­wo­du duszy? Nie ro­zu­miem…

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Nie je­stem gram­mar nazi, wbrew po­zo­rom :P Ale po­etry nazi je­stem, tyle że nie bez­dusz­ną, bo bie­rze mi się to ze zbyt­nie­go prze­ję­cia duszą i du­chem po­ezji ;)

 

Dia­log, ale nie li­te­rac­ki :P No i ko­mu­ni­ka­cja in­ter­ne­to­wa do­zwa­la różne za­pi­sy – w końcu ina­czej za­miast laugh na­le­ża­ło­by na­pi­sać “uśmie­cham się ło­bu­zer­sko” ;) I w konk­tek­ście cy­to­wa­nia maila, ese­me­sa czy innej tego ro­dza­ju ko­mu­ni­ka­cji prze­pu­ści­ła­bym każdy dzi­wacz­ny zapis. W sumie w “My­siej Wieży” mamy dwój­kę dzie­cia­ków róż­nie trak­tu­ją­cych ese­me­sy i część nie­po­ro­zu­mień po­cho­dzi z tego, że w czę­ści z nich nie ma prze­cin­ków…

http://altronapoleone.home.blog

Potem wpad­nę prze­czy­tać, ale na razie

Więk­szość pol­skich wy­daw­nictw i me­diów ma to w głę­bo­kim po­wa­ża­niu i jest to bar­dzo smut­ne. Dla­te­go tak cenna jest dba­łość tego por­ta­lu, a także np. Fan­ta­zma­tów, ale i wy­daw­nic­twa Ga­le­ria Książ­ki, z któ­rym współ­pra­cu­ję jako tłu­macz­ka i au­tor­ka, o ko­rek­tę, o po­praw­ność ję­zy­ko­wą. I będę tego bro­nić jak nie­pod­le­gło­ści :)

heart heart heart yes yes yes heart heart heart

https://www.youtube.com/watch?v=_ybGbrBEl9w

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

No to do­pie­ro mnie łomot czeka… frown

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Bar­dzo fajny kon­cept na dzia­ła­nie mocy. Lubię takie na­uko­we po­dej­ście do magii/psio­ni­ki/nad­na­tu­ral­nych mocy. Tutaj wy­sze­dłeś od tego kon­cep­tu i po­ka­za­łeś jego dzia­ła­nie na trzech przy­pad­kach. Świet­ny opis każ­de­go z nich to mocne pod­wa­li­ny tego tek­stu.

Tym moc­niej więc boli ten “tell” w roz­mo­wie z ge­ne­ra­łem. Przy trzech przy­pad­kach, kiedy ro­bisz “show” dzia­ła­nia nar­ko­ty­ku, jest on po pro­stu nie­po­trzeb­ny. Tym bar­dziej, że nie­ste­ty w tej for­mie ma też ten­den­cje do przy­nu­dza­nia, brzmi bo­wiem jak wy­kład au­to­ra do czy­tel­ni­ka, a nie krót­kie stresz­cze­nie dla cier­pią­ce­go na brak czasu woj­sko­we­go.

Tro­chę też siada na­pię­cie po nie­uda­nym oży­wie­niu Rok­sa­ny. Bo­ha­te­ra wła­śnie po­zba­wi­łeś staw­ki i nie­ste­ty nie dałeś mi, czy­tel­ni­ko­wi, nic rów­nie moc­ne­go w za­mian. Bo usu­nię­cie pa­mię­ci, by za­grać na nosie woj­sko­wym jest za krót­kie, bym się tym prze­jął.

Jed­nak poza tymi dwoma man­ka­men­ta­mi, nie mam się czego cze­piać. Forma cza­sem chrzę­ści, ale nie prze­szka­dza aż w czy­ta­niu. Bo­ha­ter może nie wy­bi­ja się ni­czym szcze­gól­nym, ale jego cha­rak­ter ide­al­nie pa­su­je do samej tre­ści.

Pod­su­mo­wu­jąc: kon­cert fa­jer­wer­ków ma kilka moc­nych scen i punk­tów, ale też nie jest ide­al­ny. Nie­mniej to bar­dzo za­do­wa­la­ją­ca lek­tu­ra.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Dzię­ku­ję za wi­zy­tę i wy­wa­żo­ną opi­nię. Cóż mogę po­wie­dzieć… chyba to, że nie je­stem nie­ste­ty Hitch­coc­kiem, który za­czy­nał od trzę­sie­nia ziemi, a potem na­pię­cie rosło :)

Za­ska­ku­jesz mnie twier­dze­niem, że “tell” jest nie­po­trzeb­ny. Mo­głem wy­brać jakąś inną formę, ale bez ob­ja­śnie­nia jakie me­cha­ni­zmy fi­zy­kal­ne są kanwą po­my­słu ja sobie tego opka nie wy­obra­żam.

Ale cie­szę się, że bi­lans koń­co­wy jest mimo to in plus :)

Po­zdra­wiam!

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Po­mysł po­dob­ny jak w "De­mo­nie Ma­xwel­la", znowu za­ba­wa praw­do­po­do­bień­stwem i uza­sad­nie­nie me­cha­ni­ką kwan­to­wą i Eve­ret­tem. I ten tekst rów­nież mi się spodo­bał. Bar­dzo dobra, lekka nar­ra­cja pierw­szo­oso­bo­wa, cie­ka­wa ma­ka­brycz­nie-dzi­wacz­na scena ze zmar­twych­wsta­niem. Dobra kom­po­zy­cja i uka­za­nie prze­war­to­ścio­wa­nia głów­ne­go bo­ha­te­ra.

„Czę­sto sły­szy­my, że ma­te­ma­ty­ka spro­wa­dza się głów­nie do «do­wo­dze­nia twier­dzeń». Czy praca pi­sa­rza spro­wa­dza się głów­nie do «pi­sa­nia zdań»?” Gian-Car­lo Rota

Dzię­ku­ję za wi­zy­tę i opi­nię. Rze­czy­wi­ście kon­cept EWG wy­eks­plo­ato­wa­łem do gra­nic moż­li­wo­ści (bo i w “No­os­fe­rze” i w “Ni­vri­ti Stre­am” są one obec­ne, choć w każ­dym w nieco innej opty­ce). Przy czym uczci­wie za­zna­czam, że chro­no­lo­gicz­nie Fi­de­ina jest tu pierw­sza, a “Demon” ostat­ni :)

Po­zdra­wiam!

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Kon­cept na tyle fa­scy­nu­ją­cy, że warto go eks­plo­ato­wać na mnó­stwo spo­so­bów. Pew­nie zaj­rzę i do tam­tych dwóch tek­stów na “N”. :)

„Czę­sto sły­szy­my, że ma­te­ma­ty­ka spro­wa­dza się głów­nie do «do­wo­dze­nia twier­dzeń». Czy praca pi­sa­rza spro­wa­dza się głów­nie do «pi­sa­nia zdań»?” Gian-Car­lo Rota

Asy­lum: tak a pro­pos Two­jej uwagi

draż­ni mnie uży­wa­nie słowa “kwan­to­wy” (ostat­nio)

Przej­rza­łem wła­śnie na S24 notkę Ar­ka­diu­sza Jad­czy­ka, fi­zy­ka teo­re­ty­ka “Pa­rap­sy­cho­lo­gia 2019 w Pa­ry­żu”

https://www.salon24.pl/u/arkadiusz-jadczyk/968507,pa­rap­sy­cho­lo­gia-2019-w-pa­ry­zu

i jest tam taki wpis, który Ci się po­wi­nien spodo­bać (pod­kre­śle­nie moje):

Jesz­cze jeden zna­jo­my "przy­pad­kiem" się na­pa­to­czył:

 

http://biocuantica-original.com/?page_id=163

 

Prze­ga­da­li­śmy ze dwie go­dzi­ny. Nie wiem co o tym my­sleć. Że niby "Kwan­to­wa bio­lo­gia". Po­wie­dział mi otwar­cie, że nic kwan­to­we­go w tym nie ma, ale jak się dziś chce coś sprze­dać, to w na­zwie musi być, że kwan­to­we. Nie­mniej twier­dzi, że jego od­kry­cie dzia­ła i fo­to­gra­fia Kir­lia­na się nie umywa, bo on nie tylko aurę re­je­stru­je, ale i ludzi leczy i aurę na­pra­wia. Bę­dzie­my spraw­dzać.

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Exac­tly, aby Tar­ni­na się nie zdrzaź­ni­ła, że nie po pol­sku:DDD

Myślę tak samo, no, ja to betka, nawet nie mrów­ka.

Edit: Muszę dodać, że moje po­par­cie było dla Two­je­go pod­kre­śle­nia.

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Cześć, tsole :)

Mam pro­blem z tym opo­wia­da­niem. Je­dy­ną mocną, na­le­ży­cie zbu­do­wa­ną sceną jest w moim od­czu­ciu sy­tu­acja w kost­ni­cy. Ma fa­bu­łę, akcję, kli­mat, jest ob­cią­żo­na mo­ral­nie i emo­cjo­nal­nie. Po­ka­zu­je ogra­ni­cze­nia stwo­rzo­ne­go przez cie­bie świa­ta. No wła­śnie, po­ka­zu­je. Poza tym ów świat – świat fi­de­iny – po­ka­zu­je je­dy­nie scena druga, która wła­ści­wie wy­da­je się nie­po­trzeb­nie roz­wle­kła; pokaz umie­jęt­no­ści nie robi wra­że­nia. Na­to­miast ponad po­ło­wa opo­wia­da­nia to ga­da­nie nar­ra­cyj­ne, ga­da­nie dia­lo­go­we i ga­da­nie we­wnętrz­ne, a do­dat­ko­wo ga­da­nie o rze­czach mocno her­me­tycz­nych, które jed­nak nawet mnie wy­da­ją się ze sobą nie za­zę­biać. Kon­struk­cja Wszech­świa­ta, nar­ko­ty­ki i wola (boska) – mix straw­ny jak dla mnie tylko dzię­ki nie­złym umie­jęt­no­ściom warsz­ta­to­wym. Kom­po­zy­cja po­zo­sta­wia wiele do ży­cze­nia, mo­ty­wa­cje bo­ha­te­ra są gwał­tow­ne i nie­ja­sne; przy­wią­za­nie do pro­sty­tut­ki ob­ra­ca­ją­ce go o 180 stop­ni, a potem łatwa uciecz­ka, łatwa pu­łap­ka i łatwa re­zy­gna­cja z wy­na­laz­ku – to wszyst­ko mnie nie prze­ko­na­ło. Prze­ko­nał mnie sam po­mysł na fi­de­inę, ale to za mało.

 

Tak, Asy­lum, męż­czyź­ni tak mają, ko­bie­ty nie i dla­te­go mię­dzy płcia­mi po­wsta­ją na­pię­cia.

Ist­nie­ją męż­czyź­ni, któ­rzy tak nie mają, i ko­bie­ty, które tak mają, są też lu­dzie, któ­rzy wy­my­ka­ją się temu po­dzia­ło­wi, a ów po­dział ma rów­nież bar­dzo dużo wy­mia­rów, łącz­nie z takim, w któ­rym nie ist­nie­je ;)

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Roz­kład salw sy­naps ak­so­den­dry­tycz­nych ukła­du lim­bicz­ne­go w wa­run­kach dzia­ła­nia tran­kwi­li­za­to­rów

Sy­nap­sa to po pro­stu “miej­sce styku” dwóch neu­ro­nów lub neu­ro­nu i efek­to­ra, stąd nie ro­zu­miem okre­śle­nia “salwy sy­naps”. Na moje bra­ku­je tutaj słowa “im­puls” → roz­kład salw im­plu­sów w sy­nap­sach…

 

„Żeby była tylko jedna mi­łość. Ta bez pie­nię­dzy”.

Dwa krót­kie, nie­po­zor­ne zda­nia

Ja tu widzę jedno zda­nie. W dru­gim wy­ra­że­niu brak orze­cze­nia.

 

 

Cóż, zmę­czy­ło mnie to opo­wia­da­nie. Na fi­zy­ce znam się jak kura na pie­przu, toteż scenę u ge­ne­ra­ła ode­bra­łem jak “Krót­ką hi­sto­rię czasu” Haw­kin­ga, tyle że z dia­lo­ga­mi – czyli sta­ram się na­dą­żać, nie za­wsze się udaje, brzmi to może i in­try­gu­ją­co, ale jed­nak zbyt abs­trak­cyj­nie. Scena oży­wia­nia z kolei, tutaj już bez dia­lo­gów, to znowu wy­kład z dzie­dzi­ny ana­to­mii i fi­zjo­lo­gii, o któ­rych ja­kieś tam po­ję­cie mam, stąd myślę, że na­le­żą się tutaj po­chwa­ły za szcze­gó­ło­we od­da­nie rze­czy­wi­sto­ści, jed­nak nie ukry­wam, że po­czu­łem, jak­bym czy­tał Bo­chen­ka czy Kon­tur­ka. A nie są to wy­bit­nie po­ry­wa­ją­ce lek­tu­ry.

I tak znaki lecą, tym­cza­sem w opo­wia­da­niu dzie­je się bar­dzo nie­wie­le. Jak­kol­wiek po­chwa­lam za­ko­twi­cze­nie wątku fan­ta­stycz­ne­go w nauce, tak uwa­żam, że zbyt dużo zna­ków po­świę­co­no tutaj na eru­dy­cyj­ne po­pi­sy. Nie­wąt­pli­wie taki za­bieg za­wę­zi grono w pełni usa­tys­fak­cjo­no­wa­nych czy­tel­ni­ków.

Spodo­bał mi się po­mysł na nad­na­tu­ral­ną umie­jęt­ność i zgrab­ne splą­ta­nie go z mo­ty­wa­mi bi­blij­ny­mi. W moim od­czu­ciu sama koń­ców­ka wy­pa­da naj­le­piej. Moż­li­wo­ści fi­de­iny po­ka­zu­jesz w prak­ty­ce, gdy bo­ha­ter zo­sta­je przy­szpi­lo­ny przez woj­sko, a nie tylko po­pi­su­jesz się słow­nic­twem i sa­my­mi moż­li­wo­ścia­mi. Roz­bu­dze­nie wiary w samej koń­ców­ce ode­bra­łem jako wia­ry­god­ne.

Po­stać głów­ne­go bo­ha­te­ra jest na­to­miast dla mnie wy­bit­nie an­ty­pa­tycz­na i wręcz cze­ka­łem, aż w końcu trafi go szlag. Ero­to­man, mi­zo­gin, za­ro­zu­mia­lec, omni­bus z syn­dro­mem boga. Na­praw­dę trud­no mi do­strzec ja­kieś jego po­zy­tyw­ne cechy. Jego wspa­nia­łość osią­gnę­ła ku­rio­zum, gdy nisz­czył no­tat­ki i za­pa­sy fi­de­iny, w mię­dzy­cza­sie po­wta­rza­jąc, że na pewno nikt jesz­cze nie prze­szu­kał jego miesz­ka­nia. Mo­men­tal­nie na myśl przy­szła mi po­stać or­wel­low­skie­go Win­sto­na, który od­kła­da­jąc pa­proch na swój no­tat­nik był rów­nie pe­wien swo­je­go bez­pie­czeń­stwa, co Twój bo­ha­ter.

Naz:

Przy­kro mi, że w swych opo­wia­da­niach nie się­gam po­zio­mu który dałby Ci sa­tys­fak­cję. Ale cóż: je­dy­ną od­po­wie­dzią z mojej stro­ny może tu być mą­drość lu­do­wa, która dawno za­mknę­ła isto­tę rze­czy w po­wie­dzon­ku: „wyżej pępka nie pod­sko­czysz”.

Łączę wy­ra­zy sza­cun­ku.

 

MrBri­ght­si­de:

Na moje bra­ku­je tutaj słowa “im­puls” → roz­kład salw im­plu­sów w sy­nap­sach…

Słusz­na uwaga (z do­kład­no­ścią do słowa “im­plu­sów”) – po­sze­dłem na skró­ty. By­ło­by to do­pusz­czal­ne w mało zna­czą­cej roz­mo­wie, ale nie w ty­tu­le pracy dok­tor­skiej :)

 

Po­stać głów­ne­go bo­ha­te­ra jest na­to­miast dla mnie wy­bit­nie an­ty­pa­tycz­na i wręcz cze­ka­łem, aż w końcu trafi go szlag.

Ależ tra­fia go prze­cież! Bo­ha­ter prze­cho­dzi grun­tow­ną me­ta­mor­fo­zę, któ­rej może ło­pa­to­lo­gicz­nie nie przed­sta­wiam, lecz jest na tyle czy­tel­na żeby zdo­ła­li ją zna­leźć inni czy­tel­ni­cy. Szcze­gól­nie widać to w koń­ców­ce, ale może byłeś już na tyle zmęc­czo­ny, by tego nie wy­ła­pać. A pro­pos – przy­kro mi, że opo­wia­da­nie Cię zmę­czy­ło. Przy­się­gam, że nie było to moim za­mia­rem. Lecz chyba przy­znasz, że mier­ne opo­wia­da­nia też speł­nia­ją uży­tecz­ną funk­cję: na ich tle wy­raź­niej od­bi­ja­ją się te dobre, te, które nie męczą :)

Po­zdra­wiam.

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Bar­dzo mnie ten tekst za­in­try­go­wał – w kwe­stii styku nauki i wiary tra­fił do­kład­nie w moje za­in­te­re­so­wa­nia. Nie sły­sza­łem wcze­śniej o teo­rii EWG, ale jest pod pew­ny­mi wzglę­da­mi mocno zbież­na z moimi wła­sny­mi prze­my­śle­nia­mi na temat świa­do­mo­ści/wiary/woli jako czyn­ni­ka kształ­tu­ją­ce­go rze­czy­wi­stość. No ale to temat na dłuż­szą roz­mo­wę, którą mu­sie­li­by­śmy za­cząć od roli dzie­le­nia przez zero w kon­struk­cji wszech­świa­ta – i piszę to cał­kiem serio.

 

Od tej stro­ny jest na­praw­dę cie­ka­wie i do­brze. Fa­bu­lar­nie na­to­miast – cóż, tutaj mam wra­że­nie, że tekst się nieco roz­je­chał. Prze­ko­nu­je mnie re­la­cja bo­ha­te­ra z pro­sty­tut­ką – na­miast­ka bli­sko­ści, przy­wią­za­nie po­my­lo­ne z głęb­szym uczu­ciem. Facet jest ego­istycz­ny i an­ty­pa­tycz­ny, ale ro­zu­miem, że taki ma być – udało Ci się go pod tym wzglę­dem wia­ry­god­nie skon­stru­ować. Na­to­miast szwan­ku­je cały wątek kon­tak­tu z woj­skiem – choć­by ze wzglę­du na to, że w mo­men­cie, kiedy bo­ha­ter za­de­mon­stro­wał swoje umie­jęt­no­ści ma­jo­ro­wi, na pewno nie zo­stał­by do­pusz­czo­ny przed ob­li­cze ge­ne­ra­ła. Mógł­by naj­wy­żej spo­dzie­wać się po­sta­wie­nia ca­łe­go miej­sca na nogi, wy­ro­je­nia się żoł­nie­rzy i mniej lub bar­dziej krwa­wych prób zneu­tra­li­zo­wa­nia za­gro­że­nia, jakie sta­no­wił. Nie mó­wiąc o tym, że po tej wstęp­nej roz­mo­wie rów­nież naj­praw­do­po­dob­niej zo­stał­by po­trak­to­wa­ny zu­peł­nie ina­czej.

 

No i pro­sta spra­wa na ko­niec: facet nie musi za­ra­biać sprze­da­jąc swój wy­na­la­zek armii. Wy­star­czy­ło­by, żeby zmie­nił na swoją ko­rzyść wy­ni­ki w to­to­lot­ku oglą­da­jąc lo­so­wa­nie w te­le­wi­zji, z ku­po­nem w gar­ści na­gi­na­jąc praw­do­po­do­bień­stwo pod swoje po­trze­by i de­cy­du­jąc, które pi­łecz­ki zo­sta­ną wy­ło­wio­ne przez ma­szy­nę. Nie musi dru­ko­wać bank­no­tów, ni­cze­go ma­te­ria­li­zo­wać, itp. – dys­kret­na ma­ni­pu­la­cja en­tro­pią, o któ­rej tylko on jeden by wie­dział. No, chyba że pi­łecz­ki by­ły­by tref­ne, lo­so­wa­nie usta­wio­ne, a ktoś mógł­by się bar­dzo zdzi­wić, że wynik jest inny od za­mie­rzo­ne­go. Ale to już punkt wyj­ścio­wy cał­kiem innej hi­sto­rii. ;)

Bar­dzo dzię­ku­ję za wi­zy­tę i in­te­re­su­ją­cy ko­men­tarz.

Jeśli cho­dzi o EWG i oko­li­ce (Wal­ker), ko­rzy­sta­łem z eseju Lau­ren­ce M. Bey­na­ma “Fi­zy­ka kwan­to­wa i zja­wi­ska pa­ra­nor­mal­ne” Choć było to lata temu, można go jesz­cze zna­leźć w necie, choć­by tu:

https://pl.scribd.com/document/72474986/Beynam-Laurence-M-Fizyka-Kwantowa-i-Zjawiska-Paranormalne

W szer­szym kon­tek­ście spra­wę pre­zen­tu­je An­drzej Łu­ka­sik w pu­bli­ka­cji Me­cha­ni­ka kwan­to­wa dla ko­gni­ty­wi­stów http://www.old.if.pwr.wroc.pl/~wsa­lej­da/skrypt5.pdf

W przy­pi­sach można tu zna­leźć także pol­ski ak­cent – osobę Woj­cie­cha Żurka który do­ko­nał mo­dy­fi­ka­cji teo­rii mul­ti­świa­ta Eve­ret­ta-De­Wit­ta, który to wątek wy­ko­rzy­sta­łem w “De­mo­nie Ma­xwel­la”.

Na­to­miast co do dru­giej czę­ści ko­men­ta­rza – zga­dzam się, że jest wiele roz­wią­zań tak­tycz­nych, jakie mógł roz­wa­żać bo­ha­ter. Autor pod­po­wie­dział mu wła­śnie to, bo w cza­sach gdy pisał to opo­wia­da­nie (PRL) wy­da­ło mu się naj­bar­dziej atrak­cyj­ne (dziś trąci mysz­ką, co już za­uwa­żył pe­wien ko­men­ta­tor). Nie za­sta­na­wia­łem się, co wy­brał­bym dziś, ale z pew­no­ścią nie wy­gra­ną w to­to­lot­ka – mógł­bym zo­stać po­są­dzo­ny o alu­zje do Lecha Wa­łę­sy, a wpro­wa­dze­nie wątku po­li­tycz­nie “wraż­li­we­go” ra­czej mnie nie in­te­re­su­je :)

Nie do końca zgo­dzę się tez z tym, że

w mo­men­cie, kiedy bo­ha­ter za­de­mon­stro­wał swoje umie­jęt­no­ści ma­jo­ro­wi, na pewno nie zo­stał­by do­pusz­czo­ny przed ob­li­cze ge­ne­ra­ła.

Można przy­jąć za wia­ry­god­ną hi­po­te­zę, że Do­lthy za­re­ko­men­do­wał Ha­mil­to­no­wi Jef­freya bo przede wszyst­kim chciał od­zy­skać swoje tłu­ściut­kie pa­lusz­ki. Z dru­giej stro­ny tak na­praw­dę nie­wie­le się do­wie­dział od Jef­freya w kwe­stii me­cha­ni­zmów jakie ten wy­ko­rzy­sty­wał w swo­ich “cu­dach”, więc kto miał­by powód do po­sta­wie­nia “ca­łe­go miej­sca na nogi”?

A po tej roz­mo­wie z Ha­mil­to­nem zo­stał po­trak­to­wa­ny ina­czej (czyli ob­ję­ty tro­skli­wą in­wi­gi­la­cją, za­koń­czo­ną osta­tecz­nie uję­ciem na lot­ni­sku). Prze­cież

Ha­mil­ton był in­te­li­gent­ny. Po od­kry­ciu tego, co wy­ra­bia­łem w kost­ni­cy, nie tylko uwie­rzył w praw­dzi­wość mych słów, ale prze­wi­dział też moją mo­ral­ną me­ta­mor­fo­zę.

więc nie dzia­łał z gru­bej rury tylko sub­tel­nie. Wy­da­je mi się ten wa­riant lo­gicz­ny i praw­do­po­dob­ny. No ale każdy może mieć wła­sne wy­obra­że­nie od­no­śnie kie­run­ku roz­wo­ju akcji.

Po­zdra­wiam i łączę wy­ra­zy sza­cun­ku!

Edit:

za­cząć od roli dzie­le­nia przez zero w kon­struk­cji wszech­świa­ta

Rolę dzie­le­nia przez zero opi­sał tu nie­daw­no Szysz­ko­wy­Dzia­dek :)

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

“Rolę dzie­le­nia przez zero opi­sał tu nie­daw­no Szysz­ko­wy­Dzia­dek :)”

 

A mogę po­pro­sić o link? Cie­kaw je­stem, czy jego spo­strze­że­nia są zbież­ne z moimi. :)

Dzię­ki za re­kla­mę, oczy­wi­ście za­pra­szam :)

„Czę­sto sły­szy­my, że ma­te­ma­ty­ka spro­wa­dza się głów­nie do «do­wo­dze­nia twier­dzeń». Czy praca pi­sa­rza spro­wa­dza się głów­nie do «pi­sa­nia zdań»?” Gian-Car­lo Rota

Gra­tu­lu­ję piór­ka.

 

Opo­wia­da­nie czy­ta­ło się szyb­ko i bez przerw, co z pew­no­ścią jest za­słu­gą wy­ro­bio­ne­go pióra.

 

Prze­szka­dza­ła mi tro­chę po­cząt­ko­wa ło­pa­to­lo­gia w sce­nie roz­mo­wy z ge­ne­ra­łem (frag­ment za­czy­na­ją­cy się od słów “Ow­szem, moż­li­we. Otóż Whe­eler wraz z Eve­ret­tem i Gra­ha­mem za­pro­po­no­wa­li, bodaj jesz­cze w la­tach pięć­dzie­sią­tych XX wieku…” to wręcz bo­le­sne ude­rze­nie czy­tel­ni­ka w twarz kan­tem en­cy­klo­pe­dii); scena zresz­tą stoi w opo­zy­cji do póź­niej­szej w po­sta­wie do za­sa­dy “show, don’t tell”. Iry­to­wa­ła mnie rów­nież epi­zo­dycz­ność opo­wia­da­nia, które ska­ka­ło od sceny do sceny, jak­byś nie mógł się zde­cy­do­wać na temat prze­wod­ni i cel bo­ha­te­ra.

Z kolei scena sto­ją­ca w opo­zy­cji do roz­mo­wy z Ha­mil­to­nem, o któ­rej wspo­mi­na­łam, to wi­zy­ta u Rok­sa­ny w kost­ni­cy. Tam, wy­ko­rzy­stu­jąc swoją wie­dzę, prze­pla­tasz in­for­ma­cje akcją. Dobra ro­bo­ta – w ten spo­sób po­wi­nie­neś edu­ko­wać czy­tel­ni­ka, jak dobry na­uczy­ciel – na prak­tycz­nych przy­kła­dach.

Świet­na była też dy­na­mi­ka hi­sto­rii, jakby nie pa­trzeć dłu­giej, w któ­rej nie­wie­le się dzia­ło. Dzię­ki ję­zy­ko­wi i spo­so­bo­wi opo­wie­ści czy­ta­łam tekst z nie­słab­ną­cym za­cie­ka­wie­niem.

 

Jesz­cze kilka bra­ku­ją­cych prze­cin­ków:

Panu mogę po­wie­dzieć je­dy­nie tyle: wiem[+,] co zro­bić, żeby móc wszyst­ko.

– I jedno[+,] i dru­gie – mruk­ną­łem, nie­zu­peł­nie zgod­nie z praw­dą.

Kim pan jest [+,] u dia­bła.

 

Ten brak py­taj­ni­ków w nie­któ­rych miej­scach też gryzł w oczy i przy­znam, że “oznaj­mu­ją­ca in­to­na­cja” nie­spe­cjal­nie mnie prze­ko­nu­je.

 

Gdyby mi zro­bi­li – ale to zaraz po przy­jeź­dzie – płu­ka­nie żo­łąd­ka, mie­li­by wszyst­ko: skład che­micz­ny i mnie.

Czy gdyby to wy­star­czy­ło do od­kry­cia prze­pi­su na nar­ko­tyk, czy nie wy­star­czy­ło­by zba­dać skła­du żo­łąd­ka osoby, która wy­pi­ła Colę, by od­kryć jej ta­jem­ną re­cep­tu­rę? (Cola to przy­kład, wiem, że sporo marek robi se­kret ze skła­du swo­ich pro­duk­tów).

 

Dzię­ki za kawał do­brej lek­tu­ry, uści­ski!

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

Dzię­ku­ję za wi­zy­tę, ko­men­tarz i gra­tu­la­cje. Nie li­czy­łem na to, że ktoś tu jesz­cze zaj­rzy, a tu taka miła nie­spo­dzian­ka!

Z nie­któ­ry­mi uwa­ga­mi się zga­dzam, z in­ny­mi mniej– jak to w życiu. Np. ta jest zna­ko­mi­ta:

bo­le­sne ude­rze­nie czy­tel­ni­ka w twarz kan­tem en­cy­klo­pe­dii

Pięk­nie to uję­łaś :)

 

Za­sa­da “show, don’t tell” jest oczy­wi­ście słusz­na, choć dla mnie trud­na do wdro­że­nia, bo ja okrop­ny ga­du­ła je­stem (tu przy­po­mnia­ła mi się za­baw­na scena jaka miała miej­sce pod­czas wy­kła­du ks. prof. Mi­cha­ła Hel­le­ra jesz­cze w la­tach 70. XX w. w To­ru­niu. W fazie pytań jeden ze stu­den­tów po­pro­sił o opi­nię dot. Lema i Jego twór­czo­ści. Hel­ler uśmiech­nął się i po­wie­dział: Z Lemem zna­ko­mi­cie się roz­ma­wia – pod wa­run­kiem, że się go słu­cha.)

Czy gdyby to wy­star­czy­ło do od­kry­cia prze­pi­su na nar­ko­tyk, czy nie wy­star­czy­ło­by zba­dać skła­du żo­łąd­ka osoby, która wy­pi­ła Colę, by od­kryć jej ta­jem­ną re­cep­tu­rę?

Nie wiem, może by wy­star­czy­ło? Tylko po co ten trud z po­bie­ra­niem tre­ści żo­łąd­ka, skoro można prób­kę wziąć wprost z bu­tel­ki? :)

Nie wiem jak Coca Cola “utaj­nia” skład che­micz­ny swo­je­go sztan­da­ro­we­go pro­duk­tu, na­to­miast pod­sta­wo­we nar­ko­ty­ki można wy­kryć w śli­nie czy w moczu, nawet w do­mo­wych wa­run­kach:

https://www.allecco.pl/multi-test-wykrywa-narkotyki-w-moczu-1-szt.html

https://www.aleleki.pl/produkt/8598-multi-test-do-wykrywania-narkotykow-1-sztuka-hydrex.html

Myślę jed­nak, że te te­ste­ry mają też ogra­ni­cze­nie cza­so­we, bo nar­ko­tyk jakoś się tam roz­pusz­cza i osta­tecz­nie tra­fia do krwi.

Wiem na­to­miast jak to się dzie­je w przy­pad­ku fi­de­iny, bo sam ją od­kry­łem :)

po około czter­dzie­stu mi­nu­tach od do­ust­ne­go za­ży­cia kwas solny roz­bi­ja struk­tu­rę pod­sta­wo­wych qu­asi­ha­lu­cy­no­ge­nów, któ­rych sko­ja­rzo­ne dzia­ła­nie – ale do­pie­ro we krwi – daje po­żą­da­ny efekt. Zmia­ny te są tak nie­od­wra­cal­ne, że ja­ka­kol­wiek próba od­two­rze­nia skła­du che­micz­ne­go – bez zna­jo­mo­ści pod­staw, oczy­wi­ście – musi za­koń­czyć się fia­skiem.

Po­zdra­wiam i uści­ski od­wza­jem­niam heart

 

 

 

 

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Mimo że tekst tro­chę długi, prze­czy­ta­łem go za pierw­szym po­dej­ściem. Opo­wia­da­nie bar­dzo mi się po­do­ba­ło, a zwłasz­cza scen­ka w ka­pli­cy ( jako fan hor­ro­ru mu­sia­łem nad­mie­nić ;) 

Dla mnie wszyst­ko jest tu na plus, może poza dość dłu­gi­mi roz­mo­wa­mi w któ­rych po­ru­sza się ter­mi­ny jak EWG. Zdaję sobie rów­nież spra­wę, że była to istot­na kwe­stia, aby zro­zu­mień to opo­wia­da­nie, ale jed­nak tro­chę to mi się cią­gnę­ło :D Poza tym nie mam żad­nych za­strze­żeń. 

To trze­cie opo­wia­da­nie, które mia­łam oka­zję prze­czy­tać ( te aku­rat Pan mi po­le­cił), i nie ża­łu­ję, że zaj­rza­łem. Styl pi­sar­ki jest re­we­la­cyj­ny, te­ma­ty­ka rów­nież jak dla mnie za­chę­ca­ją­ca, zatem już nie­dłu­go prze­czy­tam ko­lej­ne ;) 

Ser­decz­nie po­zdra­wiam!

Do góry głowa, co by się nie dzia­ło, wiedz, że każdą walkę mo­żesz wy­grać tu przez K.O - Chada

Dzię­ku­je za wi­zy­tę i ko­men­tarz. Miło, że się po­do­ba­ło. mam tylko jedną proś­bę: o do­sto­so­wa­nie się do oby­cza­ju na tym por­ta­lu, że nikt ni­ko­go nie “pa­nu­je”. Wszy­scy­śmy równi, nie­za­leż­nie od wieku, wy­kształ­ce­nia, za­wo­du, po­zy­cji spo­łecz­nej, osią­gów li­te­rac­kich etc. Jak byłem w Twoim wieku (a był to czas głę­bo­kiej ko­mu­ny) to w ta­kich sy­tu­acjach ma­wia­ło się “pa­no­wie to do Lon­dy­nu wy­je­cha­li” :)

Po­zdra­wiam wza­jem­nie!

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

A to prze­pra­szam :D Mimo mło­de­go wieku nigdy nie mia­łem konta na żad­nym forum i w ogóle i stąd taki zwy­czaj. Zatem dzię­ki Ci za uwagę ;p

Do góry głowa, co by się nie dzia­ło, wiedz, że każdą walkę mo­żesz wy­grać tu przez K.O - Chada

Pierw­sze sko­ja­rze­nie w trak­cie czy­ta­nia to film Lucy z Scar­let Jo­han­son.

 

Dru­gie sko­ja­rze­nie mam z tym cy­ta­tem

 

„Roz­kład salw im­pul­sów w sy­nap­sach ak­so­den­dry­tycz­nych ukła­du lim­bicz­ne­go w wa­run­kach dzia­ła­nia tran­kwi­li­za­to­rów”

a do­ty­czy kursu fi­lo­zo­fii na stu­diach czyli, że “byty jed­nost­ko­we są ak­cy­den­sa­mi esen­sji roz­wo­jo­wej” – do­brze to za­pa­mię­ta­łem choć do dziś nic nie ka­pu­ję o co w tym cho­dzi­ło smiley . Ten roz­kład salw jest mi ja­śniej­szy. 

 

Prze­szka­dzał mi : bur­del i ukry­ta (chyba) afir­ma­cja seksu za kasę. Było to tłem dla fa­bu­ły ale tło mogło by być pięk­niej­sze. No i mucha i seks . Pa­pie­ros z tru­dem ale uj­dzie . Ko­ja­rzy mi się on z fil­ma­mi usmań­ski­mi.

 

Dla mnie śred­nie. Głów­ny bo­ha­ter jest mało roz­gar­nię­ty. Prze­cież mógł­by się za­cho­wać jak bo­ha­ter z filmu Jum­per. 

 

Warsz­tat pi­sar­ski na wy­so­kim po­zio­mie. A co do Coca – Coli. Mój syn ma do­sko­na­ły smak a nie od­róż­nił Coli Ori­gi­nal z Bie­dry od Pep­si-Co­li :-). Ja też jej nie widzę a cza­sa­mi pijam – ory­gi­nal bo jeśli nie ma róż­ni­cy, to po co prze­pła­cać.

 

 

 

 

 

 

 

 

nie ma

“byty jed­nost­ko­we są ak­cy­den­sa­mi esen­sji roz­wo­jo­wej” – do­brze to za­pa­mię­ta­łem choć do dziś nic nie ka­pu­ję o co w tym cho­dzi­ło

Źle za­pa­mię­ta­łeś. “Esen­sja” to zin in­ter­ne­to­wy. Resz­ta to beł­kot. Ob­ja­śniam:

  • byt jednostkowy – pojedynczy, konkretny byt – Ty, ja, tsole, miska na włóczkę stojąca na moim biurku, spinacz na sznurku, cokolwiek.
  • akcydens – własność bytu, która nie należy do jego istoty. Np. mogłabym sobie pofarbować włosy na fioletowo – wtedy fioletowość włosów byłaby moją własnością akcydentalną. Ale wcale nie muszę, na szczęście.
  • “esensja” to prawdopodobnie miała być “esencja”, czyli istota. Ponieważ nie ma czegoś takiego, jak “istota rozwojowa”, to albo Twój wykładowca nie rozumie Arystotelesa (najbliższego, na moje oko, temu tworowi językowemu), albo jednak nie masz tak dobrej pamięci, jak Ci się wydaje.

Ten post spon­so­ru­je fun­da­cja “Przy­wróć­my Tar­ni­nie po­czu­cie hu­mo­ru”.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

 

ukry­ta (chyba) afir­ma­cja seksu za kasę

Co w takim razie po­wie­dzieć o “Zbrod­ni i karze”?

Scena ta jest nie­odzow­na dla zi­lu­stro­wa­nia me­ta­mor­fo­zy mo­ral­nej głów­ne­go bo­ha­te­ra. Gdyby An­to­nio­ni krę­cił z tego film, ka­me­ra po­ka­za­ła­by bo­ga­ty wy­strój ścian w tym bur­de­lu :)

Dla mnie śred­nie. Głów­ny bo­ha­ter jest mało roz­gar­nię­ty.

Dla­te­go że bo­ha­ter mało roz­gar­nię­ty? Co w takim razie z po­wie­ścią “Kwia­ty dla Al­ger­no­na” i fil­mem Char­ly? Też słabe? :)

 

 

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Z tej afir­ma­cji się wy­co­fu­ję. A o tych by­tach to tekst wy­ku­ty jest z książ­ki „Fi­lo­zo­fia mark­si­stow­ska”. Innej nie uczy­li na kie­run­ku tech­nicz­nym. Być może esen­cji. 

nie ma

– Na czym opie­ra się fi­lo­zo­fia mark­si­stow­ska?

– Na Kan­cie i Nie­tz­schem…

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Innej nie uczy­li na kie­run­ku tech­nicz­nym.

… to kie­dyś Ty stu­dio­wał? Chło­pie, na przy­szłość: gor­szy beł­kot od mark­si­stów pro­du­ku­ją tylko eg­zy­sten­cja­li­ści ate­istycz­ni i post­mo­der­ni­ści (zresz­tą jedni i dru­dzy z mark­si­zmem zwią­za­ni). Gonią ich fe­no­me­no­lo­dzy, któ­rym w po­pad­nię­ciu w cał­ko­wi­ty non­sens prze­szka­dza wro­dzo­na do­cie­kli­wość.

– Na czym opie­ra się fi­lo­zo­fia mark­si­stow­ska?

– Na Kan­cie i Nie­tz­schem…

yes Fun­da­cja “Przy­wróć­my Tar­ni­nie po­czu­cie hu­mo­ru” chcia­ła­by za­pro­sić na cha­ry­ta­tyw­ny wy­stęp ka­ba­re­tu “Fin­kla” – bi­le­ty do na­by­cia w kasie.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Brawo Fun­da­cja!

A pro­pos bytów, mój ho­mo­nim do od­gad­nię­cia”

 

Hym­nów po­chwal­nych trwa­nie

za­pew­nia wy­próż­nia­nie

:)

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

To była ta książ­ka. Obo­wią­zy­wa­ła chyba do końca 1990 roku a a może nieco dalej ?

https://static.tezeusz.pl/product_show/images/76/0f/5d//filozofia-marksistowska.jpeg

 

Ży­je­my w twar­dym, po­zba­wio­nym skru­pu­łów świe­cie. Każdy pro­dukt – w tym książ­ka – ma być i musi być to­wa­rem. Jej głów­nym za­da­niem jest przede wszyst­kim się sprze­da­wać. Opo­wia­da­nie ko­le­gi jest świet­ne jako wyj­ścio­wy ma­te­riał do sce­na­riu­sza filmu. Film lubi kuso odzia­ne pa­nien­ki. Być może forma krót­ka opo­wia­da­nia wy­mu­sza inny styl pi­sa­nia ?. A może ja je­stem zbyt wy­bred­ny albo ma­rud­ny ?. Wkrót­ce po­ka­żę co na­pi­sa­łem ( wer­sja tre­iler ) i bar­dzo ża­łu­je, że nie mam ta­kie­go warsz­ta­tu jak ko­le­ga i kilka ko­le­ża­nek. Bo na star­cie będę miał mocno pod górkę smiley

Ale dia­lo­gów idzie się na­uczyć. Wezmę się za to nie wcze­śniej jak przej­dę na eme­ry­tu­rę – za 5 lat yes. O ile będę miał ta­lent i naj­bar­dziej by mnie ucie­szy­ło gdy­bym jego nie miał. Aby się prze­ko­nać trze­ba coś na­pi­sać yes Innej drogi nie ma. 

 

 

 

nie ma

Życzę zatem ta­len­tu pod cho­in­kę! :)

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Jeden pro­cent ta­len­tu i 99 pro­cent ha­ró­wy :P Książ­ki nie znam, na szczę­ście. (Jak mawia mój wy­kła­dow­ca fi­lo­zo­fii pol­skiej – Na co umarł Hegel? Na szczę­ście!)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

:DDD

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Naj­pierw przy­mie­rzy­łem się do Nu­po­le, po­czą­tek jed­nak mnie zmę­czył i od­pu­ści­łem. Tro­chę się bałem, że bę­dziesz wpi­sy­wał się w te­ma­ty­kę, któ­rej nie lubię, że trzy­mał się bę­dziesz PRLu, albo cią­gle (czy­taj w wielu opo­wia­da­niach) do niego na­wią­zy­wał. Takie to były czasy, które mocno od­ci­snę­ły się na star­szym po­ko­le­niu. Tak mi się przy­naj­mniej wy­da­je.

Ale tu było na­praw­dę nie­źle, ory­gi­nal­ny po­mysł, cie­ka­wie i za­wa­diac­ko opi­sa­ny. Nie wszyst­ko zro­zu­mia­łem z na­uko­wych wy­wo­dów, ale nie prze­szka­dza to w ca­ło­ścio­wym od­bio­rze opo­wia­da­nia. Bo­ha­ter cha­rak­te­ry­stycz­ny, przy­po­mi­na­ją­cy co praw­da pol­skie­go mę­czen­ni­ka we wła­snym mnie­ma­niu, ale Twój ma też sporo wad, które two­rzą z niego wie­lo­wy­mia­ro­we­go bo­ha­te­ra, co za tym idzie – wia­ry­god­ne­go. Nawet Rok­sa­na, któ­rej dałeś rap­tem parę zdań, brzmi au­ten­tycz­nie. Dobra ro­bo­ta. Mimo, że opo­wia­da­nie na­pi­sa­ne dawno temu, jego sty­lem wpu­ści­łeś na por­tal tro­chę świe­żo­ści.

Po­zdra­wiam.

Dar­co­nie, jeśli prze­zwy­cię­żysz po­cząt­ko­wą nie­chęć do Nu­po­li i prze­czy­tasz opo­wia­da­nie do końca, po­wi­nie­neś byś usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny lek­tu­rą. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Dar­co­nie, dzię­ku­ję za ko­men­tarz, cie­szy mnie, że do­brze Ci się czy­ta­ło. Śla­dem reg za­chę­cam do prze­ła­ma­nia drę­two­ty pierw­szych stron Nu­po­li, bo potem jest nieco ży­wiej (choć może nie tak za­wa­diac­ko (je­stem wdzięcz­ny za to słowo) jak w Fi­de­inie :)

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Tsole, za czy­ta­nie Fi­de­iny za­bra­łem się już dawno temu, ale z ja­kie­goś po­wo­du nie udało mi się wów­czas do­czy­tać do końca. Mu­siał jed­nak ten po­czą­tek opo­wia­da­nia mieć coś w sobie, skoro zde­cy­do­wa­łem się do niego wró­cić po kilku mie­sią­cach.

Oso­bli­wa pierw­sza scena. Za­ry­zy­ku­ję stwier­dze­nie, że ero­ty­ka w takim wy­da­niu, w dzi­siej­szych cza­sach się już nie po­ja­wia. Po­ja­wia się albo bar­dziej sub­tel­na i zmy­sło­wa, albo bar­dziej wul­gar­na. U cie­bie jest taka, że do­strze­gam zmia­nę po­ko­le­nio­wą, która za­szła w tej dzie­dzi­nie. I nie jest to ani za­rzut, ani po­chwa­ła. Ra­czej luźna, su­biek­tyw­na ob­ser­wa­cja.

I wcale nie uwa­żam, że jest to afir­ma­cja seksu za pie­nią­dze. Ra­czej przed­sta­wie­nie jed­ne­go z ob­licz na­szej rze­czy­wi­sto­ści, bo ow­szem seks za pie­nią­dze ist­nie­je, dla wielu ludzi pełni w życiu ważną rolę, bez wzglę­du na spo­łecz­ną ocenę ta­kich za­cho­wań. W tym przy­pad­ku pełni istot­ną rolę za­rów­no dla fa­bu­ły, jak i przed­sta­wie­nia głów­ne­go bo­ha­te­ra, o któ­rym ta scena wiele nam mówi.

Wspo­mnia­ne muchy na su­fi­cie rów­nież mi nie prze­szka­dza­ły. Cał­kiem cie­ka­we po­rów­na­nie aktu z na­tu­ry pięk­ne­go, acz­kol­wiek ska­żo­ne­go ma­mo­ną, który się wła­śnie do­ko­nał, z czy­sto bio­lo­gicz­nym aktem stwo­rzeń uwa­ża­nych za obrzy­dli­we.

Fa­bu­ła i po­mysł to duży plus. Wiem, że lu­bisz wią­zać wiarę z nauką i w tej wizji wy­szło Ci to na­praw­dę nie­źle. Trosz­kę prze­sa­dzasz cza­sem z tech­nicz­nym slan­giem, przez co mo­men­ta­mi tekst jest mało przy­ja­zny. Warto nad tym po­pra­co­wać, bo da się te same pro­ce­sy i idee przed­sta­wić w bar­dziej przy­swa­jal­ny spo­sób.

Je­że­li miał­bym się cze­piać, to oprócz po­pi­sów słow­nic­twa z za­kre­su me­cha­ni­ki kwan­to­wej, dwa frag­men­ty za­bu­rzy­ły mą sa­tys­fak­cję z lek­tu­ry:

Tym­cza­sem otu­cha moja rosła: już po pię­ciu mi­nu­tach udało mi się uzy­skać pierw­szy skurcz serca. Po­ty­ka­jąc się jak ze­psu­ty, stary zegar, ru­szy­ło ono w końcu i po na­stęp­nym kwa­dran­sie mia­łem już pełne krą­że­nie. Usta­liw­szy tętno i ci­śnie­nie na mi­ni­mal­nym po­zio­mie, po­czu­łem pierw­sze ob­ja­wy „prze­ste­ro­wa­nia” kon­cen­tra­cji. Mu­sia­łem więc zre­lak­so­wać się, choć mo­ment nie był naj­ko­rzyst­niej­szy.

Od­po­czy­wa­jąc, sta­ra­łem się wy­ty­czyć dal­szą drogę. Lo­gi­ka na­ka­zy­wa­ła zająć się ukła­dem od­de­cho­wym; bez tlenu krew może sobie krą­żyć ile wle­zie, nie po­ru­szy to nawet cie­płe­go jesz­cze nie­bosz­czy­ka. Nie po­win­no to na­strę­czać trud­no­ści – w końcu ośro­dek re­gu­lu­ją­cy pracę ukła­du od­de­cho­we­go znaj­du­je się tuż obok na­czy­nio­ru­cho­we­go, w rdze­niu po­dłuż­nym.

Tutaj jest po­waż­ny błąd lo­gicz­ny. Serce to nie per­pe­tu­um mo­bi­le. Za­kła­da­jąc, że Twój bo­ha­ter ma zdol­no­ści przy­wró­ce­nia krą­że­nia, by to miało sens mu­siał­by jed­no­cze­śnie przy­wró­cić od­dy­cha­nie oraz pracę mózgu. Serce nie bę­dzie biło bez im­pul­sów z mózgu, nie bę­dzie też w sta­nie bić, gdy jego ko­mór­ki nie zo­sta­ną na­tle­nio­ne. Tym­cza­sem u Cie­bie, serce bije sobie przez kil­ka­na­ście minut, bez akcji płuc i przy ob­umar­łym mózgu, a bo­ha­ter re­lak­su­je się w naj­lep­sze.

za­cho­wa­ne tu struk­tu­ry sy­nap­tycz­ne zdra­dza­ły wła­sno­ści swo­istej „in­ter­fe­ren­cji” in­for­ma­cji i wła­śnie teraz łatwo było zro­bić z sie­bie de­bil­ka, a w naj­lep­szym wy­pad­ku skle­ro­ty­ka.

Dla­cze­go zdrob­ni­łeś słowo debil? Bo­ha­ter wy­po­wia­da się w spo­sób na­uko­wy, używa sfor­mu­ło­wań me­dycz­nych, więc po­wi­nien użyć słowa “debil” jako me­dycz­nej nazwy osoby lekko upo­śle­dzo­nej.

Zdrob­nie­nie tego słowa, spra­wia, że ma ono wy­dźwięk pe­jo­ra­tyw­ny, po­gar­dli­wy.

Czy Twój bo­ha­ter gar­dzi oso­ba­mi upo­śle­dzo­ny­mi? Je­że­li tak, to mógł­by tak rzec, je­że­li nie (a nie za­uwa­ży­łem u niego ta­kich za­cho­wań), to słowo to tu nie pa­su­je.

Zda­rzy­ło mu się uży­wać słowa “ku­rew­ka”, ale tutaj zdrob­nie­nie ma swoje uza­sad­nie­nie, bo jako czło­wiek w mi­ło­ści nie­speł­nio­ny, mógł swoją fru­stra­cję i oso­bi­ste nie­po­wo­dze­nia, prze­le­wać na osobę, która z racji za­wo­du (wy­bo­ru), w jego opi­nii na sza­cu­nek nie za­słu­gi­wa­ła.

Poza tymi kil­ko­ma ułom­no­ścia­mi tekst bar­dzo udany. Dużo bar­dziej mi się po­do­bał niż No­os­fe­ra.

Sty­li­stycz­nie na­pi­sa­ny po­praw­nie z pewną na­le­cia­ło­ścią cza­sów mi­nio­nych ;).

Moja oce­nia 5.2/6.

Piór­ko za­słu­żo­ne.

"Wol­ność po­le­ga na tym, że mo­że­my czy­nić wszyst­ko, co nie przy­no­si szko­dy bliź­nie­mu na­sze­mu". Paryż, 1789 r.

Chro­ści­sko, dzię­ku­ję za ten ko­men­tarz, szcze­rze mó­wiąc już stra­ci­łem na­dzie­ję i ża­ło­wa­łem, bo bar­dzo sobie Twoje ko­men­ta­rze ce­ni­łem. Są takie wy­wa­żo­ne, wręcz ude­rza­ją bez­stron­no­ścią a jed­no­cze­śnie cel­no­ścią za­rów­no w tych kry­tycz­nych jak też po­zy­tyw­nych par­tiach. Do­cze­ka­łem się i nie za­wio­dłem, na­praw­dę można by ten ko­men­tarz wy­słać do Se­vres jako wzo­rzec :)

Co do scen ero­tycz­nych, masz rację, dzi­siej­sze tren­dy są inne, przy czym wy­da­je mi się, że te wul­gar­ne do­mi­nu­ją (a może po pro­stu za dużo się Ho­uel­le­be­cqa na­czy­ta­łem :)

Przy­znam się, że tej sceny jakoś spe­cjal­nie nie pro­jek­to­wa­łem, po pro­stu na­pi­sa­łem ją ma­chi­nal­nie, z mar­szu.

bo da się te same pro­ce­sy i idee przed­sta­wić w bar­dziej przy­swa­jal­ny spo­sób.

Oczy­wi­ście, może nawet dał­bym radę, gdy­bym się przy­ło­żył. Tu jed­nak uży­łem ce­lo­wo tego ma­new­ru ze wzglę­du na oko­licz­no­ści. Jef­frey świa­do­mie pró­bu­je za­de­mon­stro­wać swoją prze­wa­gę w tej “kon­ku­ren­cji” (za­uważ, że ani jeden ani drugi nie są fi­zy­ka­mi) i to mu się udaje. Naj­pierw jest prze­py­chan­ka (Mu­siał­by pan być dobry we wszyst­kim, ge­ne­ra­le. W fi­zy­ce, psy­cho­che­mii, psy­cho­neu­ro­lo­gii… A nawet w fi­lo­zo­fii. I re­li­gio­znaw­stwie.

– Może mnie pan nie do­ce­nia. )

a potem Ha­mil­ton pod­da­je się (– Kim pan jest u dia­bła.) Kon­se­kwent­nie sto­su­jąc na­uko­wy slang, Jef­frey chce utrzy­mać zdo­by­tą prze­wa­gę.

Serce nie bę­dzie biło bez im­pul­sów z mózgu

Cały Twój wywód jest słusz­ny, po­sze­dłem tu na duże skró­ty (i nie tylko tu), nie­mniej trze­ba wziąć pod uwagę, że wedle Jef­frey za­my­słu jest “wszech­mo­gą­cy”. Skoro można zmu­sić serce do pracy de­fi­bry­la­to­rem, to uru­cho­mie­nie przez Jef­freya ta­kie­go de­fi­bry­la­to­ra “wir­tu­al­ne­go” jest do po­my­śle­nia.

Swoją drogą oso­bi­ście tę scenę uwa­żam za naj­lep­szą z punk­tu wi­dze­nia dra­ma­tur­gii i naj­słab­szą “in­fo­dum­po­wo”. Po pro­stu je­stem z wy­kształ­ce­nia bar­dziej fi­zy­kiem (kon­kret­nie astro­fi­zy­kiem) a w neu­ro­fi­zjo­lo­gii pro­fa­nem. Przy­go­to­wu­jąc tę scenę prze­czy­ta­łem pod­ręcz­nik do neu­ro­fi­zjo­lo­gii, taki na po­zio­mie pod­sta­wo­wym. To tro­chę mało, ale aku­rat wśród moich zna­jo­mych nie mia­łem z kim się skon­sul­to­wać (a be­to­wa­nia jesz­cze nie było :). )

Z de­bil­kiem masz rację, to efekt nie­do­pra­co­wa­nia, uży­łem tego słowa zu­peł­nie bez­re­flek­syj­nie, w żad­nym przy­pad­ku nie dla zi­lu­stro­wa­nia ja­kiejś po­gar­dy. Teraz, gdy mi zwró­ci­łeś uwagę, myślę, że chyba bar­dziej pa­so­wa­ło­by okre­śle­nie im­be­cyl.

Raz jesz­cze dzię­ku­ję i po­zdra­wiam no­wo­rocz­nie!

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Pod­cho­dzi­łem do tego tek­stu, co tu dużo ukry­wać, nie­chęt­nie. Wpro­wa­dze­nie – scena z ko­bie­tą ne­go­cjo­wal­nej cnoty – nie za­chę­ca­ła do dal­szej lek­tu­ry. Nie dla­te­go nawet nawet, że coś z nią było nie tak. Zwy­czaj­nie mia­łem po­czu­cie, że znacz­nie wy­kra­cza ona poza ob­szar za­in­te­re­so­wań li­te­rac­kich CM-a.

Czy­ta­łem więc, tro­chę po­go­dzo­ny z tym, że się od tego tek­stu od­bi­ję, ale opo­wia­da­nie (chwa­ła mu za to!) było na tyle ła­ska­we, że szyb­ko jed­nak wsko­czy­ło w to pole moich za­in­te­re­so­wań. Mo­men­ta­mi nawet obie­cu­ją­co zbli­ża­ło się do jego środ­ka. Jest tu bo­wiem fajny fan­ta­stycz­ny po­mysł, czyli to, czego w opo­wia­da­niach szu­kam naj­bar­dziej. Jest też prak­tycz­na pre­zen­ta­cja tego po­my­słu, co cenię jako czy­tel­nik. Dla­cze­go? Bo z tego typu tek­sta­mi (opar­ty­mi na kon­kret­nym po­my­śle lub ja­kiejś wy­myśl­nej kon­cep­cji) jest tro­chę tak, jak z ro­bo­tem wie­lo­funk­cyj­nym. Jeśli przy­mie­rza­my się do ta­kie­go ro­bo­ta, to naj­waż­niej­sze jest dla nas: co ten robot może? Do­pie­ro w dal­szym rzę­dzie in­te­re­su­je nas jak (i dla­cze­go) dzia­ła.

Z tym opo­wia­da­niem w moim przy­pad­ku było do­kład­nie tak samo. Kon­cept fi­de­iny aż się pro­sił o do­kład­ną pre­zen­ta­cję, z uwzględ­nie­niem wszyst­kich ele­men­tów: na samym spo­so­bie dzia­ła­nia za­czy­na­jąc i na wszyst­kich skut­kach tego dzia­ła­nia koń­cząc. Proś­ba to zo­sta­ła nie­ja­ko w tym tek­ście speł­nio­na. I po­nie­waż tego typu opo­wia­dań pisze się – od­no­szę takie wra­że­nie – coraz mniej, tym bar­dziej je do­ce­niam. Zwłasz­cza, że jest na­pi­sa­ne w taki spo­sób, że i ob­co­wa­nie z tą war­stwą in­for­ma­cyj­ną czy tech­nicz­ną (omó­wie­nie fi­de­iny) wy­da­je się dosyć przy­stęp­ne.

Sa­mo­zwań­czy Lotny Dy­żur­ny-Par­ty­zant; Nie­ofi­cjal­ny czło­nek sto­wa­rzy­sze­nia Mal­kon­ten­tów i Hi­po­chon­dry­ków

Dzię­ki CM za ten ko­men­tarz. Za­czy­na mi się we łbie ry­so­wać taka pra­wi­dło­wość dot. re­ak­cji czy­tel­ni­ków na moje opo­wia­da­nia: po­czą­tek jest znie­chę­ca­ją­cy, cza­sem wręcz od­py­cha­ją­cy. Taka przy­naj­mniej była re­ak­cja wielu w przy­pad­ku dwóch opo­wia­dań Fi­de­ina i Nu­po­le, które uwa­żam za naj­lep­sze (nie tylko ja zresz­tą, bo są one także naj­wy­żej uho­no­ro­wa­ne tutaj przez czy­tel­ni­ków).

Pew­nie ma to zwią­zek z tym, że bar­dzo jest mi trud­no roz­po­cząć pi­sa­nie, wszyst­ko wy­cho­dzi takie “drew­nia­ne”. Do­pie­ro jak się roz­krę­cę, leci lżej. A może jest to prze­pust­ka do tych atrak­cyj­niej­szych par­tii tek­stu? :)

Po­zdra­wiam!

Za­le­ży mi na do­brej opi­nii u tych ludzi, o któ­rych mam dobrą opi­nię

Nowa Fantastyka