
Komandor Lionel de Eagle, z Zakonu Akolitów Patriarchy Romana zwanych powszechnie zakapiorami, czuł narastającą wściekłość. Ktoś ukradł mu parę butów. Co gorsza, znikły nie te, od oficjalnego zakonnego stroju, z szarej skóry na plecionej podeszwie, tych miał w szafie jakieś trzydzieści sześć par: w tym wersje letnie, zimowe, bagienne i wojenne. Pozbawiono go obuwia przeznaczonego do działań incognito, wyjątkowo kosztownego i eleganckiego. Zginęły nowiutkie ciżmy z długimi nosami kręconymi jak baranie rogi, do tego zgodnie z najnowszą modą pięknie barwione, prawy na żółto, a lewy na czerwono i magicznym, rocznym, gwarantowanym zaklęciem, zabezpieczone przed przemoknięciem i przetarciem. Irytacja Lionela była tym większa, że dziś wieczorem miał w nich udać się do księżnej Katarzyny de Bimbodur. Oczywiście w celu zachowania dyskrecji miał stawiać się u niej nie w charakterze przełożonego zakonnej komandorii, ale jako rycerz don Juan de Juran. Spektrum misji było bardzo szerokie i obejmowało: ochronę bezpośrednią, omówienie politycznych planów księcia małżonka, synchronizację działań zakonu i służb książęcych, wymianę danych wywiadowczych oraz praktycznych sposobów pozyskiwania informacji. O zaangażowaniu komandora w ten ostatni aspekt krążyły legendy. Zwykle pomijały one służbowe spektrum sprawy, a koncentrowały się na powierzchownej cielesności. Plotki sugerowały nawet, iż rycerz de Juran regularnie oddawał się z księżną cielesnym uciechom i miał znaczący osobisty wkład w przedłużenie dynastii de Bimbodur. Złe języki niekiedy wiązały don Juana z zakapiorami, wówczas komandor był zmuszony zwalczać te kalumnie. Patriarcha Roman nauczał, iż najprostsze metody są zwykle najskuteczniejsze, toteż Lionel ucinał plotki, ucinając języki plotkarzy. Niektórych oszczerców broniła pozycja, więc nie można było ich uciszyć tym prostym sposobem. Jednakże karzące ramię Daćboga chroniącego zakon znajdowało i na to sposób, bo od czego są magia i trucizna.
Utrudniono mu kontakty z księżną Katarzyną. Szybko skojarzył fakty. To musiała być zdrada, osobista złośliwość, lub przejaw typowej dla cielęcego wieku głupoty. Znał swych podwładnych, żaden z funkcyjnych oraz starszych braci nie byłby tak szalony, aby połaszczyć się na przedmioty służące komandorowi do pracy w terenie. Siedziba zakonu była dobrze chroniona, toteż nie dostałby się tu nikt obcy. Eliminując niemożliwe pozostało mu tylko jedno rozwiązanie. Głupotą musiał wykazać się któryś ze szkolonych tu nowicjuszy. Natychmiast ruszył ze swej komnaty w wieży do konwiktu na pierwszym piętrze zamku klasztornego.
– Bakałarz, fechmistrz, woltyżer i starsi roczników do mnie!
– Jesteśmy na twe wezwanie. – Wywołani pojawili się przy komandorze cicho i sprawnie niczym duchy.
– Sprowadźcie też tu wszystkich nowicjuszy.
– Z jakiego to powodu?
– Zarządzam przeszukanie konwiktu.
– Czego mamy szukać?
– Moich ciżm do tajnych misji.
– Stanie się jako rzeczesz, bracie.
W chwili, kiedy komandor przekroczył próg wspólnej sypialni, wszyscy kandydaci na akolitów stali już w równych szeregach przed swoimi posłaniami.
– Nicponie, tracimy na wasze szkolenie czas i nerwy! – Lionel od razu przeszedł do rzeczy. – A jak wy mi się odwdzięczacie? Kradniecie mi ciżmy służbowe. Czy rozumiecie coście uczynili?
– Wątpię bracie, albowiem to są nicponie i głąby kapuściane. – Bakałarz, jak to miał w zwyczaju, wszedł swemu przełożonemu w słowo.
– Powiem wam coście zrobili. Ulegliście pożądaniu, a to, jak nauczał nasz założyciel, najcięższy grzech. Ktoś z was dostrzegł je i zapragnął posiąść, więc ukradł. Co gorsza okradł nawet nie mnie, bo jako akolita nie mam żadnej własności, ale nasz święty i zasłużony zakon. Zrobił to, bez wątpienia z głupiej bezmyślności, a jak nauczał patriarcha Roman, to z niej biorą się wszelkie grzechy, te zaś przyciągają monstra wszelakie. Podejmiemy więc kroki zaradcze, dzięki którym zrozumiecie, powinności prawdziwego zakapiora. Winny kradzieży, o ile się przyzna, dostanie pięćdziesiąt batów na goły zad, by wybić mu głupotę z głowy. Pozostali nowicjusze po pięć batów, aby na przyszłość byli czujni i nie dopuszczali do grzechu. Gdyby jednak nie chciał się przyznać, dostanie sto razów. Jednakże jeśliby ktoś z was miał wiedzę o sprawcy kradzieży, niech mi o tym powie a batów uniknie. Zrozumiano?
– Głupio jest lać w zad, by wybić coś z głowy. – Ktoś z końca szeregu wyraził swoje wątpliwości.
– Za pyskowanie gagatku dostaniesz dodatkowe pięćdziesiąt batów – rzekł Lionel.
– Wątpię.
Nowicjusz skoczył na jedno z okien konwiktu. Komandor dostrzegł, na jego nogach swoje drogie ciżmy. Odruchowo rzucił się by złapać złodzieja. Ten jednak ani myślał czekać na karzącą rękę sprawiedliwości. Z przysłowiową elfią zręcznością począł uciekać po gzymsie. Komandor nie odpuszczał i ruszył za nim. Uciekający widząc, iż w najbliższym oknie czeka na niego ekipa starszych zakapiorów, mamroczących modlitwy telekinetyczne saltem skoczył w dół. Rozwieszone tam były suszące się po praniu ubrania zakonników. Złodziej wylądował nogami w spodniach będących kompletem z komandorskimi ciżmami. Odpiął spinacze, stanął na wewnętrznym dziedzińcu, wyciągnął zza pazuchy pasek i jakby nigdy nic, zaczął go przewlekać przez szlufki w portkach. Komandor wznowił pościg. Fenomenalnym piruetem, godnym rasowego pogromcy potworów, zeskoczył na sznur z praniem. Przemknął po nim ślizgiem, lekko jedynie posiłkując się lewitacją. Przechylił się i złapał złodzieja za kark. Ten jednak próbował wyrwać się i dalej uciekać. W efekcie Lionel spadł ze sznura do nogawki wyjątkowo obszernych pantalonów brata bakałarza, jednak nie puścił, tylko rzutem całego ciała, zerwał spinacze i przewrócił przeciwnika. Szarpali się chwilę, aż komandor chwycił złodzieja za ręce. Niestety, nawet teraz nie potrafił ustalić, kim jest rabuś, ponieważ ten krył swą twarz za czarnym woalem. Wściekły komandor schwycił materiał zębami i szarpnął. Tkanina puściła, jednakże zamiast spodziewanej pryszczatej twarzy młodego adepta był koci pyszczek. Zdumienie sprawiło, iż przełożony zakapiorów obudził się.
Ciężki to był powrót ze świata sennych marzeń do rzeczywistości. Niemal nagi komandor siedział na podłodze z nogami spętanymi kocem i zębami zaciśniętymi na wyrwanym fragmencie koszuli nocnej księżnej de Bimbodur.
– Dzikusie, nawet we śnie zdzierasz ze mnie ubranie.
– Ależ duszko moja, to było niechcący. Miałem sen…
– Skoro mnie obudziłeś, to się głupio nie tłumacz, tylko… – Katarzyna spojrzała na niego swymi zielonymi, odziedziczonymi po elfiej matce, oczami i skinęła zapraszająco palcem. – Kontynuuj…
– Słowa waszej wysokości są dla mnie rozkazem – rzekł, wstając z podłogi.
– Wydam ci więc jeszcze jeden. Jak skończymy, nie chcę cię widzieć, dopóty nie kupisz mi jedwabnej, tkanej przez elfy sukni, w miejsce tej, którą właśnie zniszczyłeś.
– Ledwie odrobinkę poszarpałem, ale zaraz to zmienię. – Lionel skoczył na łoże.
Tuż przed świtem Lionel de Eagle wszedł do tajnego tunelu łączącego leśną kaplicę patriarchy Romana z komandorią. Był zmęczony po całonocnych działaniach operacyjnych w książęcym zamku i miał ochotę się wyspać, jednakże obowiązki wzywały. Dotarłszy do swoich komnat, szybko przebrał się w szary strój zakonny. Kiedy tylko tarcza słoneczna wzeszła nad horyzont, poprowadził poranną zaprawę fizyczną akolitów oraz uczniów. Choć padał prawie padał ze zmęczenia, udał się do zakonnej biblioteki, by zanalizować swój sen. Teoretycznie mógłby skorzystać z pomocy brata pełniącego zaszczytną funkcję klasztornego freuderusa, tłumacza snów. Niestety musiałby mu wówczas podać również tajne szczegóły operacyjne misji u księżnej Katarzyny. Problem w tym, że brat freuderus był potwornym plotkarzem. Komandorowi nie wypadało zaś pozbawiać języka własnego podwładnego, de facto nie miał więc wyboru i sam musiał znaleźć wyjaśnienie swego snu w naukowej literaturze. Studiował zagadnienie ze znacznym trudem, bo oczy same mu się zamykały.
– Czego szukasz bracie? – Lionel dopiero teraz dostrzegł, iż naprzeciwko niego usiadł jakiś stary zakapior.
– Miałem sen. Teraz staram się poznać jego znaczenie.
– Może ja ci go objaśnię?
– Dziękuję, ale to niepotrzebne.
– To ja decyduję o tym, co jest potrzebne akolitom mego zakonu.
– Ty jesteś…
– Roman.
– Przebacz patriarcho.
– Przebaczę gdy bat zaśwista nad twą głowa sto razy, a plecy zrobią się krwistoczerwone.
– Tak się stanie.
– Teraz słuchaj mnie uważnie, bo nie będę powtarzał. Znam twe czyny, myśli i sny. Sen twój przeniósł cię w przeszłość.
– Jak to?
– Byłeś już w sypialni księżnej, a śniło ci się, że masz dopiero tam wyruszyć.
– Faktycznie – rzekł pokornie komandor.
– Miałeś osobisty kłopot, ale ścigałeś przeciwnika i ujawniłeś jego tożsamość.
– No właśnie nie bardzo mi to wyszło.
– Rusz głową. Ktoś z przeszłości może sprawić ci kłopoty, to nasz akolita, kot jest jego…
Szarpnięcie za ramię wyrwało komandora ze snu nad księgami.
– Co się dzieje?
– Wasza zakapiorskość śniadanie przyniosłem. – Uczeń z krasnoludzką delikatnością budził Lionela.
– Ty… – Komandor przez chwilę zastanawiał się nad ukaraniem adepta, ale zapach jedzenia wpłynął na złagodzenie decyzji. – Pobiegniesz teraz do brata fechmistrza i polecisz mu aby za godzinę stawił się w kaplicy z namoczonym batem i dziesięcioma braćmi najbieglejszymi we władaniu tym narzędziem.
– Dobrze.
– Oprócz tego niech przyniosą miskę ochry oraz wszystko co potrzebne do złożenia ofiary patriarsze Romanowi za udzielenie rady.
– Tak jest, komandorze.
W kaplicy przed naturalnej wielkości posągiem Daćboga płonęły ofiarne zioła, obficie polane mocnym bimbrem, znacząco podnosząc temperaturę w całym pomieszczeniu. Lionel de Eagle rozebrany do pasa sennie kiwał się w milczącej modlitwie. Po czerwonych od ochry plecach ściekały strużki potu. Właśnie ostatni z wyznaczonych braci skończył świstać mu nad głową batem. Skrupulatnie odliczono, setne świśnięcie. Komandor lekko przymknął oczy, a zjawił się przed nim Roman.
– Akolito, czy jesteś pewien, że to miałem na myśli, gdy mówiłem o bacie świszczącym nad głową i krwistoczerwonych plecach.
– Patriarcho, wszak sam nauczałeś, że gdy polecenie pozwala na różne interpretacje, nie jest winą podwładnego, gdy wykona je w najdogodniejszy dla siebie sposób. Dostałem polecenie, by bat świstał nad mą głowa sto razy i tak się stało. Plecy me miały być krwistoczerwone i tak również się stało.
– Ciekawa interpretacja. Co zaś powiesz na to? Nauczałem też, aby nie pożądać, a ty regularnie odwiedzasz sypialnię księżnej de Bimbodur.
– Owszem, ale nauczałeś też, że nadrzędnym jest dobro zakonu i porządek społeczny. Dzięki moim wizytom u księżnej zakon ma pełen wgląd w politykę księstwa i nie grozi mu los, który spotkał nasze komandorie w Alamrii u księcia Filipa. Nikt nas tu nie rozwiąże i by zająć zamki i przetrząsnąć skarbce. Ponadto samo księstwo Bimbonii zabezpieczyłem przed kryzysem dynastycznym spowodowanym brakiem następcy tronu.
– Tak pojętni akolici zawsze radowali me serce. – Roman uśmiechnął się i rozpłynął w powietrzu.
Lionel zaś mógł w końcu pogrążyć się w normalnym, a nie przepojonym przepowiedniami śnie. Śnie szczęśliwym albowiem sam duch patriarchy Romana pochwalił komandorskie interpretacje nauk zakonu.
Momentami całkiem zabawne. Trochę brakowało mi tu jakiegoś sedna, czy głębszej historii, ale jak na krótkie humorystyczne opowiadanie, to jest bardzo w porządku, według mojego gustu. :) Teraz człowiek może zastanawiać się, czy nie ma tu jeszcze głębszego snu w śnie, niczym w filmowej “Incepcji”.
Kilka błędów, które wychwyciłem:
wyciągnął za pazuchy -> zza pazuchy
szlówki -> szlufki
polecisz mu aby w za godzinę -> bez "w"
Przyjemne. Sny ciekawe, obrazowe. Zabawne nawet :)
Czy ja wiem…
Sprawnie napisane, czyta się lekko, humor jakiś tam jest, ale zbrakło mi gdzieś pół ciuta fabuły, bo trochę taki o niczym ten tekst. Sen, objawienie, wszystko zdaje się ku czemuś prowadzić, a ostatecznie nic się w sumie nie dzieje.
Nie mówię, że to zły tekst, ale wodnisty, nawet jeżeli w tej wodzie błyśnie czasem łuską rybka dowcipu.
Poprawki naniosłem.
None wszak w opowiadaniu jest:
– wątek kryminalny z kradzieżą ciżm do misji incognito,
– wątek mistyczny związany z interpretacją snów,
– wątek edukacyjny związany z tym, iż każdą naukę należy właściwie zinterpretować,
– jest nawet szczęśliwe zakończenie
Przeczytawszy.
Finkla
lozanf@fantastyka.pl
None wszak w opowiadaniu jest:
– wątek…
Przypomina mi się dowcip, jak to pani w szkole kazała dzieciom napisać wypracowanie z wątkiem religijnym, historycznym, romantycznym i tajemnicą. Jasio wykpił się jednym zdaniem:
O, mój Boże (wątek religijny) – powiedziała hrabina (wątek historyczny) – jestem w ciąży (wątek romantyczny) i nie mam pojęcia, z kim (tajemnica).
To pisałam ja, Finkla.
lozanf@fantastyka.pl
Owszem, jest, ale wątki te nie składają się na historię, a na zbiór luźnych zdarzeń – z początku fabuła wydaje się dokądś prowadzić, ale okazuje się, że to był sen. Potem mamy próbę interpretacji snu, która zdaje się dokądś prowadzić, ale nie prowadzi. Wtrąca się za to siła wyższa, co też nie prowadzi do niczego, poza dość przewidywalnym twistem – choć przyznaję, że to miło, gdy dla odmiany to śmiertelnik przechytrzy nadprzyrodzonego cwaniaka, dosłownie i co do słowa przestrzegając umowy. To nie jest opowieść, to luźne wątki, z których tylko jeden zostaje porządnie zwieńczony.
W humorystycznym tekście niekoniecznie jest to niewybaczalny błąd, niemniej nie jest to mój typ opowiadania.
Jest zamysł, akcja, kilka scenek, trochę humoru bardziej lub mniej do mnie trafiającego. I jest jakaś puenta. Fabuła niestety szczątkowa, ale i znaków znów nie tak dużo.
W niektórych zdaniach zmieniłbym szyk. I te duże bloki-akapity podzielił na mniejsze. Warsztatowo jest okej, użycie tu czy tam odpowiedniego słownictwa na plus.
Fajna interpretacja świstającego bicza i krwawych pleców :-)
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
Nie lubię opowieści o cudzych snach, ale przez Właściwą interpretację przebrnęłam w miarę bezboleśnie, z tym że jakoś nic nie wzbudziło we mnie szczególnej chęci roześmiania się – ani pościg za złodziejem ciżem, ani wizyta w łożu księżnej, ani świstanie bata.
Wykonanie mogłoby być lepsze.
Oczywiście w celu zachowania dyskrecji stawiał się u niej… –> Wizyta miała nastąpić dopiero wieczorem, więc: Oczywiście w celu zachowania dyskrecji miał stawić się u niej…
…lub przejaw typowej dla nastolatków głupoty. –> To słowo, jako że pojawiło się dopiero w latach sześćdziesiątych XX wieku, w tym opowiadaniu nie ma racji bytu.
– Zrządzam przeszukanie konwiktu. –> Pewnie miało być” – Zarządzam przeszukanie konwiktu.
…zaczął go przewlekać przez szluwki w portkach. –> …zaczął go przewlekać przez szlufki w portkach.
Ten jednak dalej próbował wyrwać się i dalej uciekać. –> Powtórzenie.
…aż komandor schwytał złodzieja za ręce. –> Raczej: …aż komandor chwycił złodzieja za ręce.
…zamiast spodziewanej pryszczatej twarzy nastolatka był koci pyszczek. –> To nie mógł być nastolatek.
…a plecy zrobią się krwisto-czerwone. –> …a plecy zrobią się krwistoczerwone.
Skrupulatnie odliczono, setne świstnięcie. –> Skrupulatnie odliczono, setne świśnięcie.
Plecy me miały być krwisto-czerwone… –> Plecy me miały być krwistoczerwone…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Kruca fuks niedobrze, że nieśmieszne
No to wnoszę poprawkę, Anonimie – świstanie bata i krwistoczerwone plecy, rozbawiły mnie. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dziękuję w ramach podziękowania za dobre słowo dorzucę świniaka w kopercie, ale dopiero po tem jak na poczcie znajdę tak dużą kopertę ;)
Fajna humoreska! Podobało mi się zgrabne przechodzenie z jednego absurdalnego snu w drugi i równie zgrabne połączenie w finale ich prawiefreudowskich podtekstów. Nawiasem mówiąc pomysł uzupełnienia zestawu klasztornych „fachowców” o brata freuderusa wielce znaczący. I zabawny! Skoro był potrzebny, to musiało się dziać w tym zgromadzeniu zakapiorów! Komandor, z najwyższym poświęceniem, całymi nocami i w pocie czoła realizujący „nauki zakonu”, godzien najwyższej pochwały!
Atmosfera dyskretnego rozpasania, polane bimbrem zioła fajczące się przed ołtarzem Daćbora, „tajne szczegóły operacyjne misji u księżnej Katarzyny”, „krasnoludzka delikatność” itd. – uroczy, nienachalny dowcip słowny. I na dodatek to klasyczne zakończenie, gdy niezrozumiałe działania bohatera zostają objaśnione i nabierają zaskakującego sensu, niczym w „Baśniach z tysiąca i jednej nocy” albo w „Trzech elektrycerzach” Lema.
Tak więc ogólnie – jestem prawie usatysfakcjonowana lekturą. Prawie! Bo, Panie Anonimie, a z pewnością jest pan panem nie panią, kropnął pan bolesnym babolem! TU:
Niemal nagi komandor siedział na podłodze z nogami spętanymi kocem i zębami zaciśniętymi na wyrwanym fragmencie koszuli nocnej księżnej de Bimbodur.
(…)
Jak skończymy, nie chcę cię widzieć, dopóty nie kupisz mi jedwabnej, tkanej przez elfy sukni, w miejsce tej, którą właśnie zniszczyłeś.
Suknia i koszula nocna to dla pana ganz egal? No, psiakość! Czuję się osobiście dotknięta! Owszem, niegdyś wdziewało się nocne suknie, ale księżna pani nie użyła epitetu „nocna” to raz, a dwa – skuszona wyprzedażą w Zarze i tropikiem w powietrzu – nabyłam niedawno zarąbistą kieckę i od Bliskiej Mi Osoby usłyszałam: „No, co ty! W koszuli nocnej będziesz chodziła?”. Dlatego właśnie pomylenie odzieży nocnej z dzienną uważam za niegodne, świadczące o głębokiej niewiedzy autora tudzież braku zrozumienia dla istotnych kwestii mody!
w_baskerville ogólnie miód na mą literacką duszę i w dowód wdzięczności ślę podpiętą pod gołębia pocztowego, butelkę przedniego miodu pitnego.
Takie pytanie czy zamiast nocnej koszuli może być halka? to to samo czy też inne coś. Albowiem jak wydedukowano jam jest Pan i nie bardzo łapię co to sukienka, co to spódnica. Na szczęście kilt szkocki od nich umiem odróżnić co pozwala uniknąć mi niezręcznych sytuacji.
Miód chętnie przytulę. A o halce zapomnij. Dla niektórych współczesnych czytelników Halka to ksywa tej depresyjnej laski z opery Reymonta “Chłopi” albo powieści Moniuszki “Straszny dwór”. Co sobie będziesz zawężał krąg odbiorców!
To był “Niesamowity dwór”. Z Panem Samochodzikiem. ;-)
Babska logika rządzi!
Przyjemnie się czytało, w kilku miejscach uśmiechnęłam się. Dzięki odpowiedniemu słownictwu łatwiej mi było wczuć się w zakonny klimat. Szkoda, że nie dowiedzieliśmy się kim był ten “kot”, ale całościowo ciekawie to poukładałeś. w_baskerville doskonale ujęła wszystko w pierwszej części komentarza, więc nie będę już powtarzać. No i świetna ostatnia scena.
Powodzenia w konkursie
To był “Niesamowity dwór”. Z Panem Samochodzikiem. ;-)
Fakt, machnęłam się. Rzeczywiście chodzi o “Niesamowity dwór” który, rzecz jasna, jest na dodatek baletem i to nie Moniuszki a Czajkowskiego. Sorki!
Co do kwestii koszuli nocnej to, Anonimie, śmiem twierdzić, że alternatywą dla nazwy tego przyodziewku mogłaby być “pyjama”. W takiej właśnie archaicznej, jeszcze nie spolszczonej formie. Brzmi arystokratycznie, idiotycznie, francusko – współgra więc z nazwiskiem księżnej, która – sądząc na podstawie urody i upodobań – ani chybi jest reinkarnacją pani de Pompadour. Ale upierać się nie będę.
Finkla, mogłabyś dodać jeszcze wątek fantastyczny, zakończenie “może z tym kosmitą?” i jest gotowy szorcik na Twój konkurs :)
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Hmmm. Coś w tym jest… Czajkowski w pyjamie Nienackiego. Koniecznie tańczący w balecie. Owszem, dostrzegam potencjał komiczny. A jak się dobrze pogrzebie, to i kosmiczny się znajdzie.
Babska logika rządzi!
Podsumowując, halkę noszą kobiety kiedy niesamowicie depresyjni chłopi są na dworze.
Jak rozumiem tą część kobiecej garderoby wypromowali Reymont, Moniuszko i Nienacki odstawiając balety.
Teraz pozostało tylko ustalić kto się kryje pod ksywką Pan Samochodzik i co to ma wspólnego z komisowym zagłębiem w Ostrowi Mazowieckiej
Depresyjni chłopi na dworze – to musi być pańszczyzna i ekonom z batem. Twór obrasta w dodatkowe wątki…
Babska logika rządzi!
Myślałem raczej o inwazji emo
Emo, emu, ecu… Wszystko się nada na dobrą inwazję.
Babska logika rządzi!
Strasznie trudny do oceny tekst. Bo i lekki i zgrabnie napisany, ma parę naprawdę zabawnych momentów, ale jednocześnie jest on jakiś taki… nienachalny dla pamięci czytelnika. :-)
Czytałem parę dni temu, teraz usiłuję się wygrzebywać z zaległych komentarzy i tak, jak wrażenia z lektury miałem w sumie dość pozytywne, tak jednocześnie ciężko było mi sobie wspomnieć, czymże właściwie rzeczony tekst mnie urzekł.
Głupio jest lać w zad, by wybić coś z głowy.
Nie mając więc zbyt wiele mądrego do napisania, pochwalę Cię za to spostrzeżenie, bo tak, jak jest ono dosyć niepozorne, tak w swojej prawdziwości niebywale zabawne.
Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków
Zapewniam że urodę księżnej Bimbodur trudno zapomnieć ;)
Tekst zaczął się nieźle, ma też całkiem sympatyczny pomysł, ale żebym się przy nim zaśmiewała, to nie powiem. Jest momentami zabawny, to prawda, ale spodziewałam się większych wodotrysków humoru. Ogólnie – całkiem sympatyczna rzecz, ale niepozostająca na długo w pamięci.
Czyta się płynnie, ale trochę baboli się znajdzie.
Nowicjusz skoczył na okno konwiktu.
Trochę to dziwnie brzmi. Jakby było tylko jedno okno w jednym jedynym pomieszczeniu, a nigdzie nie wyczytałam, że było to wspólne dormitorium dla wszystkich.
Przecinki nieco chaotycznie – są, gdzie ich być nie powinno, a nie ma ich tam, gdzie ich miejsce. Kilka przykładów (nie wszystkie):
– Stanie się jako rzeczesz[+,] bracie.
wszyscy kandydaci na akolitów[-,] stali już
Ktoś z was dostrzegł je[-,] i zapragnął posiąść
http://altronapoleone.home.blog
Drakino, po zastanowieniu się przypomniałem sobie, że konwikt miał więcej okien ;)
Nie rozbawiło mnie, nie wywołało uśmiechu. Sorki.
Momentami zabawne. Żeby tylko jeszcze akcja podążała w jakimś sprecyzowanym kierunku.
No przecież akcja podąża za ciżmami i to zgodnie z naukami patriarchy Romana ;)
Nie mogę powiedzieć, że tekst mi się nie podoba. Jest napisany sprawnie, zgrabnie, z polotem i humorem. To czy dowcip jest lepszy czy gorszy, zależy już od konkretnego czytelnika i jego osobistego dowcipu wyczucia. Ważne, że humor ów jest czytelny i nie absurdalny, a do tego również nie prostacki i nie trzeba śmiechów z offu, żeby wiedzieć kiedy się uśmiechnąć. Czyli wszystko co trzeba, by zrobić lekką, łatwą i przyjemną humoreskę. Fakt, fabularnie fajerwerków nie ma i nie mogę powiedzieć, że za miesiąc na pewno będę tekst pamiętał. Ale też nie jest to najistotniejsze w tego rodzaju opowieści. Liczy się kilka chwil niezłej rozrywki.
Pozdrawiam!
Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!
Dziękuję za miłą opinię ;)
Kurcze, pomysł jest, pogoń za ciżmami fajna:)
Trochę za dużo tego śnienia i wydaje mi się, że przez to oraz ozdobniki (odchudziłabym niektóre zdania) uciekał mi wątek.
Zastanawiałabym się też nad rozbiciem niektórych długich akapitów.
pomocy brata pełniącego zaszczytna funkcję
literówka
Pozdrawiam!
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Sympatyczny lekki tekst. Podobało mi się. :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
dziękuję za opinię :)
Ja powiem tak: nie czytało się źle, ale nie rozbawiło mnie :(
Przynoszę radość :)
Potencjał był, nawet mimo faktu, że pewne pomysły wydają się dość przewidywalne (rycerz-zakonnik łamiący śluby czystości z seksowną niewierną księżną, na przykład). Czytało się całkiem przyjemnie. Trochę zabrakło jakichś fajerwerków, dociągnięcia pomysłów (mnie np. męczyło to przechodzenie od snu do snu); pomysł z nagrodzonym sprytem rycerza, który wybrał właściwą interpretację, całkiem zabawny. Ale też była to jedyna rzecz, która mnie naprawdę w tym tekście rozbawiła.
ninedin.home.blog
Bardzo przyjemne opowiadanko oparte na fajnym pomyśle, a do tego całkiem sprawnie napisane. Dobrze mi się czytało, nawet parę razy się uśmiechnęłam :) Chyba trochę popracowałabym nad stroną fabularną, ale tak czy inaczej ode mnie kliczek i powodzenia w konkursie :)
Już myślałem, że będę jedynym, który “kliknie” ten tekst. Fabuła, rzeczywiście, to najsłabszy element opowiadania (sama ta “właściwa interpretacja” to temat max na drabla), ale co z tego, kiedy cała reszta wynagradza to z nawiązką. Cała słodycz tkwi tu w czymś, co zazwyczaj mnie potwornie nudzi, nazwijmy to “światotwórstwem”, lub jak w grach settingiem (no, cały ten sztafaż dla opowieści). Podane jest to smacznie, jak rzadko kiedy, może tylko wstęp przytłacza nadmiarem, ale poza tym jest świetnie.
Więc klik i zdziwienie, że do tej pory tych klików tak niewiele.
Sam nie wiem. Humor dostrzegam i doceniam, ale całość aż dąży do kulminacji, której nie doznałem. Trochę się zawiodłem. Chociaż tekst jak najbardziej poprawny.
katia72 i Michał Pe dziękuję wam za dobre słowo i za wsparcie :)
Jeden z moich problemów to to że łatwo tworzy mi się światy ale ich warsztat którym je opisuje, kuleje.
Jest lekko, jest przyjemnie. Stylizacja czy jakiś dialog momentami mi gdzieś zazgrzytały, ale generalnie napisane jest sprawnie i z polotem. Humor chyba nie do końca w moim typie, ale końcówka z interpretacją mi się spodobała i tutaj nie mogłam się nie uśmiechnąć.
OK, są elementy humoru, freuderus nawet mi się spodobał. Interpretacja fajna, ale bardzo przewidywalna.
Za to z fantastyką cienko, pojawia się głównie w snach (czy ktoś Ci już wspominał, że zabieg „a potem się obudził” prawie zawsze wypada słabo?). No, jest jeszcze finałowa rozmowa z Romanem, ale równie dobrze mogła być wywołana palonymi ziółkami.
Bohaterowie raczej słabi – szef mnichów sztampowo zakłamany, kochanka rozwiązła jak nimfomanka, o reszcie właściwie niewiele wiemy.
Zabrakło mi jakiegoś naprawdę oryginalnego elementu.
Sceny łóżkowe mnie niespecjalnie ruszają, więc i tę czytałam bez emocji.
Warsztatowo – bardzo słabo. Przegląd byków różnej maści, od kulejącej interpunkcji, przez niechlujne powtórzenia tego samego słowa w zdaniu, do paskudnego ortografa. Jak można było aż tak skrzywdzić szlufkę?!
Babska logika rządzi!