- Opowiadanie: SaraWinter - Melodia, której nikt nie słyszy

Melodia, której nikt nie słyszy

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Melodia, której nikt nie słyszy

Syreny karetek, klaksony, głosy dobiegające z podwórza, szelest falujących zasłon, jej oddech… Ból skroni. Wyłącz to! Emiko leżała na łóżku z wypiekami na twarzy czytając kolejną książkę. Ja siedziałam nad pustą kartką papieru.

Zamknęłam oczy. Nauczyłam się żyć w świecie pełnym hałasu, bombardującym bodźcami i dźwiękami, których normalny człowiek nie rejestrował, ale ja… Czułam dyskomfort? Nie, to było bolesne. Mlaskanie, siorbanie, krzyki dzieci, ciągniki wyjeżdżające w pole, śpiew ptaków, a nawet trzepot motylich skrzydeł sprawiały, że krzyczałam. Chciałam to zagłuszyć. Chciałam słyszeć tylko swój krzyk. Kiedy dowiedziałam się, że cierpię na nadwrażliwość dźwiękową, mój tato nauczył mnie, jak sobie z tym radzić.

– Misaki, świat wokół nie ucichnie – powiedział, kucając obok zapłakanej, małej dziewczynki, która nie mogła spać. – Wsłuchaj się w swój oddech, niech stanie się twoim głośnym krzykiem. Skup się tylko na nim i postaraj się wyłączyć, dobrze?

Starałam się z całych sił. Wdech, wydech, wdech, wydech… Aż w końcu słyszałam tylko szum powietrza wkradającego się do płuc.

 

Minęło kilka godzin od zachodu słońca, a ja wciąż zastanawiałam się, jak to uchwycić. Każda moja wizja pozbawiona była konturów. Kiedy widzisz piękny ogród, dostrzegasz każdy pąk, każdy liść i każde źdźbło? Prawdopodobnie normalny człowiek widzi całość. Ale ja dostrzegałam pojedyncze fragmenty układanki. Nie potrafiłam skupić się na ogóle, jednak przelewając każdy element na papier, kreowałam krajobrazy perfekcyjnie spójne. To była zarówno słabość jak i siła mojego postrzegania świata.

Nie mogłam sobie przypomnieć, jak wygląda drzewo wiśni, jednak doskonale pamiętałam każdy pojedynczy płatek, gałąź, bruzdy w korze. Przypominało to układanie puzzli bez podglądania obrazka na pudełku.

Zaczęłam rysować od korzenia, aż szkic dotarł do góry kartki. Pięćdziesiąta dziewiąta gałąź, sto piętnasty kwiatek i nagle… Tim, tim, tim. Nie potrafiłam zlokalizować źródła dźwięku. Miałam wrażenie, że rozbrzmiewa bezpośrednio w mojej głowie, ale to nie ja go kreowałam. Tim, tim, tim. Bardzo wysokie, ale łagodne rejestry. Jak z filmu o kosmitach.

Moje ciało drżało. Nauczyłam się żyć z wiecznym hałasem w głowie, z echem wypełniającym czaszkę. Przystosowałam się do życia wśród ludzi, ale ta melodia niepokoiła nawet mnie. Spadała znienacka, dręczyła dniami i nocami. Nie istniał żaden koncertowy harmonogram. Czasem trwało to kilkanaście sekund, niekiedy kilkadziesiąt minut. Bywały noce, kiedy płynęła godzinami. Tim, tim, tim… Jak dzwoneczki? Nie wiedziałam, do czego porównać tę barwę.

Gdy kierowałam się do łazienki, mijałam pogrążoną w lekturze Emiko. Widząc moją skrzywioną twarz, odłożyła książkę i zapytała:

– Znowu boli cię głowa?

Przytaknęłam, marszcząc brwi.

– Powinnaś udać się do lekarza.

Odpowiedziałam, jak zwykle, łagodnym uśmiechem, wyrażając w ten sposób wdzięczność za troskę. Jednak Emiko nie mogła wiedzieć, że żaden specjalista nie był w stanie mi pomóc. Napełniłam wannę gorącą wodą, dodałam do niej kilka kropel różanego olejku eterycznego, po czym zanurzyłam się po szyję.

 

Zamiast skupić się na oddechu, nadstawiłam uszu. Słyszałam szum miasta, muzykę z głośników u sąsiadów z parteru, miauczenie kota gdzieś na ulicy, a to wszystko chaotycznie akompaniowało tej melodii.

 Pamiętałam, kiedy usłyszałam ją po raz pierwszy. Stało się to tuż po przeprowadzce do Tokio. Spacerowałam po Ogrodach Hamarikyū razem z nowymi znajomymi ze studiów. Emiko trzymała mnie pod rękę i zwierzała się ze swoich romantycznych marzeń. Pomyślałam, że jest dziwna, że nie powinna mówić takich rzeczy obcym. I denerwował mnie jej dotyk.

Płatki kwiatów wiśni ścieliły nam drogę wśród drzew, Emiko trajkotała jak szalona, swoim słodkim głosem. Starałam się zachowywać naturalnie, dać zarówno jej jak i sobie szansę na przyjaźń. Przytakiwałam i uśmiechałam się uprzejmie. Gdy inni od niej uciekli, ja szłam tuż obok. I wtedy… Tim, tim, tim…

– Słyszycie?

Zatrzymałam się, wytężając słuch.

– Co takiego? – spytała Emiko, rozglądając się po niebie, jakby dźwięk można było zobaczyć.

– Ta melodia, słyszycie?

Nikt, prócz mnie, nie słyszał. Patrzyli na mnie jak na dziwaczkę i dlatego już nigdy o tym nie wspomniałam.

 

Wyłącz to! Nawet teraz, po czubek głowy zanurzona w wodnej kąpieli, słyszałam ją. Zaczął się kolejny, nocny koncert kosmicznych dźwięków. Tym razem nie opierałam się. Wynurzyłam się, wytężyłam słuch jeszcze bardziej niż zwykle. Tim, tim, tim. Tim, tim, tim. Boże, jak rozsadzało mi czaszkę! Miałam dość!

Szybko wyszłam z wanny, ręcznikiem osuszyłam ciało i włosy, włożyłam dres i, ku zdziwieniu Emiko, wybiegłam z pokoju.

Tim, tim, tim. Towarzyszyło mi na schodach. Tim, tim, tim. Byłam już na ulicy. Tim, tim, tim. Rozejrzałam się dookoła. Gdzieś nad moją głową – Tokio Sky Tree? Nie. Tokio Tower? Obydwie wieże! Tak, miałam pewność. Z niedowierzaniem wytrzeszczyłam oczy. Powietrze między dwoma tokijskimi wieżami w linii prostej, widziałam to, wibrowało.

 

Poczułam w czaszce tępy ból. Zgięta wpół, opuszkami palców masowałam skronie. Chciałam krzyczeć, jednocześnie zbierając w sobie siłę, by biec. Pierwszy raz naprawdę wierzyłam, że nie jestem chora. Fale akustyczne przybrały widzialną dla mnie formę. Przemieszczały się między wieżami, by w połowie drogi utworzyć falę stojącą. Nie byłam pewna, ale wydawało mi się, że krople deszczu zawisły w przestrzeni nad miastem. Jeśli ktoś, lub coś, w tej chwili wysyłało sygnały z wież, musiałam to sprawdzić. Musiałam przekonać się na własne oczy, że nie oszalałam.

Biegnij! Podniosłam głowę, wyprostowałam plecy. Był środek nocy, więc nie mogłam liczyć na komunikację miejską. Od Tokio Tower dzieliły mnie około cztery kilometry drogi. Chciałam zdążyć, nim melodia w głowie ucichnie. Ruszyłam sprintem, jednak przy każdym wstrząsie czułam niebezpiecznie przyspieszający rytm serca. Zwolniłam, wpatrzona w czubek wieży, mając nadzieję, że dojrzę coś jeszcze, coś, czego normalnie nie widać. Zacisnęłam zęby, a okrutny ból orał mój mózg. Wdech, wydech, wdech… Tim, tim, tim… Tego moje drobne ciało nie było w stanie znieść.

 

***

 

Obudziło mnie ostre, białe światło. Czułam, że ktoś ściska moją dłoń. Powoli otwierałam oczy.

– Misaki, dzięki Bogu! – Usłyszałam głos Iwao. – Tak się martwiłem!

Mój narzeczony siedział na krześle przy szpitalnym łóżku. Z ulgą położył głowę na mojej dłoni, przytulając policzek do jej grzbietu.

– Co tu robię? – zapytałam, starając się odtworzyć z pamięci wydarzenia minionej nocy.

– Zemdlałaś. Emiko wezwała karetkę.

– Aa… – westchnęłam.

Ta melodia doprowadziła mnie tutaj. Czy to zwykły szpital, czy psychiatryczny? – zastanawiałam się. Rozejrzałam się dookoła. Na łóżku obok, zwrócona twarzą do okna, siedziała długowłosa dziewczyna. Być może poczuła na sobie mój wzrok, bo odwróciła się i obdarzyła mnie przyjaznym uśmiechem. Speszona podjęłam rozmowę z narzeczonym.

– Jak to się stało?

– Emiko widziała przez okno, jak biegniesz – opowiadał Iwao. – Zgarnęła ze sobą jakiegoś studenta kręcącego się po korytarzu i wybiegli za tobą. Kiedy chłopak cię dogonił, zemdlałaś. Wezwali karetkę i trafiłaś tutaj, a Emiko zadzwoniła do mnie.

Zapadła niezręczna cisza, a ja chciałam zapaść się pod ziemię. Nagle Iwao zapytał:

– Misaki, czy ty słyszysz dźwięki w swojej głowie?

Boże, czyżbym jednak nie zwariowała?

Tak, Iwao na pewno nie żartował. Jeszcze mocniej ścisnął moją dłoń, wpatrzony we mnie, czekał na odpowiedź. Nie chcąc, by druga pacjentka usłyszała naszą rozmowę, zamrugałam znacząco.

– Ja też ją słyszę.

Zamarłam. Ciemnowłosa dziewczyna, dotąd zafascynowana płatkami kwiatów wiśni wirującymi za szybą, patrzyła na mnie.

– Mam na imię Yuki. I ja również słyszę tę przeklętą melodię.

 

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Gapiłam się na nią, jakby była objawieniem. Jednocześnie zaskoczona i przerażona, tonęłam w jej czarnych, smutnych oczach, ledwo widocznych spod prostej grzywki.

– Przyniosę wam coś do picia – oznajmił nagle Iwao.

Kiedy wyszedł na korytarz, Yuki zapytała:

– Widziałaś go?

Nie miałam pojęcia, o czym mówi.

– Udało mi się. – Uśmiechała się dumnie. – Dobiegłam pod Sky Tree – opowiadała. – Widziałam go.

– Kogo widziałaś? – spytałam pospiesznie.

– Pięknego mężczyznę w bieli, z długimi, srebrnymi włosami, z kataną ukrytą pod płaszczem.

– Yokai? – zastanawiałam się na głos.

– Hmm… – Yuki przechyliła głowę na bok. – To chyba nie był duch.

– Jak mogłaś go dostrzec, skoro stał na szczycie wieży? Jesteś pewna, że ci się nie przywidziało? – Tak bardzo żałowałam, że nie pobiegłam pod Sky Tree! – Twierdzisz, że to był człowiek?

– Ani człowiek, ani duch. Coś pomiędzy. Tak. – Znów odwróciła twarz w stronę okna. – Był piękny.

Nie miałam pewności, czy mogę jej wierzyć. Siedziała skulona, tępo wpatrzona w przestrzeń. Sprawiała wrażenie osoby chorej na umyśle, ale oprócz mnie… Oprócz mnie, tylko ona to słyszała!

Iwao wrócił z dwoma kubkami gorącej czekolady. Najwyraźniej swoją obecnością wyrwał dziewczynę z głębokiego transu.

– Masz dobrego mężczyznę – stwierdziła Yuki, oplatając dłońmi kubek. – Dam wam dobrą radę. Zapomnijcie i nikomu o tym nie mówcie. – Wypiła łyk gorącego napoju. – Przyjdzie do ciebie ruda lekarka, wypyta cię. Jeśli powiesz jej, że to słyszysz, skończysz jak ja.

– To znaczy? – spytałam, chyba trochę za szybko.

– Powiedziałam jej prawdę – oznajmiła, odstawiając kubek na szafkę. – Odizolują mnie, umieszczą w zakładzie dla chorych psychicznie. – Ku mojemu przerażeniu, informowała o przebiegu dalszych działań lekarzy. – Ale przecież my nie jesteśmy chore, prawda?

– Tak że, ciii… – dodała po chwili milczenia, skrzyżowała palce wskazujące na wysokości ust.

Kiedy znów odwróciła się w stronę okna, wydawało mi się, że kąciki jej warg lekko drgały, jakby liczyła spadające płatki.

 

Po obiedzie, stało się. Poproszono mnie, bym udała się do gabinetu niejakiej doktor Mirandy Fog. Iwao prowadził mnie jasnymi, szpitalnymi korytarzami trzymając za rękę. Jak zwykle nie mówił dużo, ale ja czułam jego wsparcie.

Dokładnie o piętnastej zapukałam do drzwi, obok których przymocowano srebrną tabliczkę z wygrawerowanym napisem: „dr Miranda Fog, psychiatra”.

Otworzyła nie pani doktor, lecz humanoid do złudzenia przypominający ludzką kobietę. Kiedy Iwao próbował przekroczyć próg, robotka zatrzymała go.

– Tylko pacjentka – rzekła metalicznym głosem, zamykając mojemu narzeczonemu przed nosem drzwi.

– Witam! – Rudowłosa kobieta o cerze białej jak śnieg wstała z krzesła i ukłoniła się. – Nazywam się doktor Miranda Fog, od teraz zajmuję się pani przypadkiem.

– Dzień dobry – wydusiłam zdziwiona, że ruda, europejskim zwyczajem, nie podała mi dłoni na przywitanie.

– Ma pani zespół Aspergera, prawda? – spytała bez ogródek.

– Zgadza się – odrzekłam zaczerwieniona po uszy. To tłumaczyło, dlaczego z wyczuciem zachowywała dystans.

– Czytałam pani kartę. Proszę. – Wskazała krzesło obite ciemną tkaniną, które robotka odsunęła dla mnie.

– To jest Mirai, mój medyczny robot asystent – wytłumaczyła pani doktor.

Robotka ukłoniła się, po czym niezgrabnie usiadła przy maleńkim biurku w kącie gabinetu. Z daleka wyglądała jak człowiek. Miała idealną, białą jak mleko skórę, lśniące, kasztanowe włosy upięte w kok. Zdradzały ją tylko sztuczne ruchy i mowa.

Doktor Fog uśmiechała się przyjacielsko.

– Zacznijmy więc – oznajmiła wyjmując z teczki plik papierów. – Na początek przeprowadzimy małą ankietę.

Wypytała mnie o choroby całej mojej rodziny trzy pokolenia wstecz. Na większość pytań nawet nie znałam odpowiedzi. Przytakiwałam lub zaprzeczałam, wpatrzona w bardzo interesującą rzecz, która zdobiła biurko doktor Fog. Wyglądała jak kanciasta wanienka postawiona w pionie. Drewnianą podstawę i klosz wypełniały małe głośniczki membranowe, a pomiędzy nimi lewitowały trzy krople wody. Jedna nad drugą. Kiedy lekarka zorientowała się, że jej nie słucham, z trzaskiem odłożyła długopis.

– Podoba się pani? – spytała, wskazując przyrząd.

– Yhm – mruknęłam, wciąż skołowana i ogłuszona.

– Pani Tanaka, czy słyszy pani jakieś dźwięki w swojej głowie?

Zaskoczyła mnie! Przypomniałam sobie słowa Yuki. Kłam – szeptał mój wewnętrzny głos.

– Nie – odparłam niezbyt przekonująco.

Kłamałam. Brnęłam w to kłamstwo jak w bagno. Nie chciałam, by wysłano mnie do wariatkowa. Wymyśliłam, że w nocy zachciało mi się biegać i po prostu padłam z przemęczenia. Nie wspomniałam nic o melodii.

– Dlaczego trafiłam do pani? – spytałam, zmieniając temat i wydawało się dziwne, że opiekuje się mną psychiatra.

– Pani Tanaka, uprawianie sportów w środku nocy nie jest normalne – skwitowała.

Ten argument mnie nie przekonał. Zwłaszcza, że Yuki znalazła się na tej samej sali, co ja. Widząc rozgniewaną twarz doktor Fog, postanowiłam zamilknąć. Bałam się, że ta kobieta mnie złamie.

– No dobrze – rzekła doktor Fog patrząc na mnie podejrzliwie. – W takim razie zalecam odpoczynek. To byłoby wszystko.

Wstała i odprowadziła mnie do drzwi. Zatrzymała się z ręką zawieszoną na klamce.

– Gdyby chciała pani ze mną o czymś porozmawiać, zapraszam w każdej chwili. Jestem w stanie pani pomóc. – Przeszyła mnie spojrzeniem.

Czułam, jak z każdą sekundą moje dłonie stają się wilgotniejsze. Jak najszybciej musiałam stamtąd uciec, nie dając niczego po sobie poznać.

Podziękowałam za troskę sztucznym uśmiechem, najmilszym, na jaki w tamtej chwili mogłam się wysilić. Na korytarzu ujrzałam nerwowo krążącego narzeczonego.

Kiedy, trzymając się za ręce, wróciliśmy do sali, łóżko, na którym leżała Yuki, było już puste.

 

Wieczorem Iwao zabrał mnie do swojego domu. Oboje wstrzymywaliśmy się z podjęciem rozmowy na temat tej melodii. Kiedy dotarliśmy do rezydencji rodziny Kaguado, słońce ustępowało księżycowi miejsca na niebie. Niezawodna, kochana Emiko musiała  wcześniej przywieźć kilka moich rzeczy, w tym kosmetyczkę i materiały na uczelnię. Pewnie przez cały czas martwiła się o mnie. Narzeczony poszedł po mój ulubiony sweter, a ja zajęłam się przygotowaniem herbaty. Czekając, aż woda się zagotuje, oglądałam przyczepione magnesami do lodówki pocztówki z Europy – z Pizy, Barcelony, Paryża, Frankfurtu nad Menem, Warszawy i wielu innych europejskich miast. Na wszystkich wysokie budowle w tle. Uśmiechałam się do tych kart, z czułością wspominając pana i panią Kaguado, którzy od kilku lat zastępowali mi rodziców.

Zaparzyłam matchę w dwóch czarkach i wyniosłam je na taras. Iwao okrył mnie ulubionym, grubym swetrem. Oczywiście, Emiko wiedziała, jak bardzo go lubię, nie mogłaby o nim zapomnieć.

– Misaki, jaki to rodzaj melodii? – zapytał Iwao wpatrzony w powiewające gałązki japońskiego klonu.

– Trudno powiedzieć – zawahałam się.

Westchnął.

– Czy to ci przypomina dźwięk koshi?

– Brzmi podobnie, ale nie tak wyraźnie, subtelniej. Ty też słyszysz?

– Nie – odpowiedział łamiącym się głosem. – Misaki, słyszałaś kiedyś o skalarach?

– Skalary? Te rybki?

– Nie, skarbie, nie rybki. – Rozbawiło go moje skojarzenie.

Patrzyłam na niego oczekująco, aż rozwinie temat.

– Istnieje rodzaj fal, które kreują rzeczywistość – zaczął. – Świat nauki uznał ich istnienie za niedorzeczność, za wymysł szalonego naukowca. Nie można ich znaleźć, nie można ich zbadać, tak mówią – tłumaczył. – Potocznie nazywa się je skalarami. Są to fale wszechrzeczy odpowiedzialne za czas, materię i informację. Dzięki nim czujemy, pamiętamy, ale również kreujemy. Rozumiesz?

Nie rozumiałam.

– Jeśli człowiek pozna te fale – kontynuował – i zacznie je umiejętnie wykorzystywać, może nie tylko świadomie odbierać rzeczywistość, ale również ją kształtować.

– Czy to coś w stylu wizualizuj w głowie to, co chcesz, by się wydarzyło, a wszechświat ci to zwróci?

– Mniej więcej.

– Przecież to pierdoły – stwierdziłam.

– Możliwe. Jednak wierzę, że te fale naprawdę istnieją. I to one są odpowiedzialne za tę melodię.

– Skąd ta pewność? – zapytałam zaintrygowana.

– Mój ojciec to bada – oznajmił Iwao.

Ta informacja sprawiła, że poczułam się, jakby ktoś uderzył mnie obuchem w głowę. Czy mój przyszły teść również cierpi przez tę melodię? Miałam pod nosem człowieka, który mógłby mi pomóc, a ja, z obawy przed wyśmianiem i izolacją pozbawiłam samą siebie cennego źródła informacji?

– Twój tata też słyszy?

Iwao zaprzeczył.

– Będąc wykładowcą na uniwersytecie, natknął się na grupę naukowców, którzy potajemnie, po godzinach, badali te fale. Pamiętam, że ojciec zawsze wracał z uczelni bardzo późno, czasem w środku nocy. Nie znam szczegółów ich prac, ale… – Wziął głęboki wdech. – Czy kiedykolwiek w tym domu dokuczała ci ta muzyka?

Sięgnęłam pamięcią wstecz. Nie spędzałam u państwa Kaguado dużo czasu, więc brak dzwoneczków w ich rezydencji uznałam za zwykły przypadek.

– Widzisz, zespół ojca znalazł prosty sposób na tę melodię. U nas, w tym domu, nigdy nie usłyszysz tych dźwięków. – Wskazał wysokie ogrodzenie. – To ekran akustyczny. Ale nie tylko to. Dach i ściany również, a okna wykonano ze szkła akrylowego.

Bardzo żałowałam, że pan Kaguado był w tamtej chwili dla nas niedostępny. Chciałam zadać mu tyle pytań. Rodzice Iwao przebywali wtedy w Europie. Narzeczony wyznał mi w sekrecie, że pod przykrywką turystów badają fale skalarne przeszywające europejskie miasta. Ponoć na Starym Kontynencie występowały najczęściej.

– Ojciec cały czas to bada. Wziął ze sobą małe sprzęty, odbiorniki i szuka. Z tego, co udało mu się przekazać pocztą elektroniczną, domyślam się, że niczego nie znalazł.

– Wie skąd się bierze ta muzyka? – spytałam, przypominając sobie lewitujące krople deszczu.

– Prawdopodobnie – przełknął ślinę – z innego wymiaru.

– Z innego wymiaru? – powtórzyłam po nim. – To niemożliwe. Więc dlaczego ja ją słyszę, a na przykład ty nie? – Szukałam dowodów, by podważyć tę niedorzeczną teorię.

– Nadwrażliwość dźwiękowa.

– Tylko to?

– Nie wiemy – odrzekł. – I sądzę, że nigdy się nie dowiemy.

Iwao był zdenerwowany. Widziałam, że stara się ukryć zmieszanie. Jednak znałam go zbyt dobrze. I miałam wrażenie, że czegoś mi nie mówi.

– Misaki, proponuję, żebyś zamieszkała z nami już teraz – oznajmił nagle. – Nie chcę, byś znów musiała narażać się na ten ból.

Objął moje dłonie, a ja, mimo wcześniejszych podejrzeń, chciałam płakać ze szczęścia.

Zgodziłam się bez wahania. Już nigdy, przenigdy, miałam nie słyszeć tej muzyki.

 

Późnym wieczorem próbowałam skontaktować się z państwem Kaguado, by opowiedzieć im o wydarzeniach minionej nocy. Niestety Iwao skutecznie odwiódł mnie od tego pomysłu. Twierdził, że z niezrozumiałych dla mnie powodów, rządy czołowych państw bardzo interesują się badaczami  fal skalarnych. Wielu z nich nagle kończyło karierę, o niektórych słuch zaginął. Iwao zdradził mi, że jego ojciec wysnuł hipotezę, która mówiła, że dźwięki te są odpowiedzialne za ludzką agresję. Miał na myśli małe złośliwości, kłamstwa, nienawiść. Tak jakby ta muzyka wpływała na ludzki umysł, szeptała człowiekowi do ucha „bluźnij, kradnij, krzycz, gnęb!”. Tak, jakby ludzie byli kuszeni przez demony.

Przypomniałam sobie słowa Yuki o mężczyźnie w bieli stojącym na szczycie Tokio Sky Tree. Czy to on był kompozytorem? Przez kilka kolejnych dni nie mogłam skupić się na nauce.  Czułam niepokój i koniecznie chciałam… Musiałam znaleźć tę dziewczynę!

Najprościej i najszybciej byłoby, gdybym skontaktowała się z doktor Mirandą Fog. Intuicja podpowiadała mi jednak, by tę opcję zachować na koniec. Poza tym, nie ufałam ani rudej, ani jej humanoidalnej asystentce.

Przez kilka kolejnych dni dzwoniłam do wszystkich klinik i szpitali psychiatrycznych na terenie Tokio. Niestety, nigdzie nie udzielono mi pomocy. Nic dziwnego, nawet nie wiedziałam, jakie nazwisko nosi Yuki. Iwao również się zaangażował. W wyprawach po szpitalnych labiryntach nie odstępował mnie na krok. Zaniedbując własne obowiązki, wspierał mnie każdego dnia. Po zajęciach odbierał z uczelni, a później razem szukaliśmy dziewczyny o kruczoczarnych włosach. Po tygodniach bezowocnych wypraw, nadeszła ostateczność.

 

– Dzień dobry, czekałam na panią. – Doktor Miranda Fog, uprzedzona telefonicznie o mojej wizycie, otworzyła drzwi gabinetu. Tym razem nie towarzyszyła jej Mirai. – Co panią do mnie sprowadza? – spytała zaparzając senchę.

Postawiła herbatę na biurku, w ręcznie malowanej filiżance, zdobionej modnymi w Japonii słowiańskimi motywami ludowymi.

– Dziękuję. – Otuliłam naczynie dłońmi, ogrzewając zziębnięte palce.

Doktor Fog ze stoickim spokojem wypiła łyk gorącego naparu. Nie pospieszała mnie, jednak czułam, że to niegrzeczne kazać jej czekać.

– Przyszłam zapytać o tę dziewczynę – zaczęłam niepewnie. – Yuki. Leżałyśmy na tej samej sali podczas mojego pobytu w szpitalu.

Lekarka nieostrożnie odstawiła filiżankę na spodek. Dźwięk stukającej porcelany sprawił, że zacisnęłam powieki.

– Przepraszam – powiedziała, ale miałam wrażenie, że jej słowa nie były szczere. – Dlaczego pyta pani o tę dziewczynę?

– Chciałabym ją odwiedzić. Wydawała się bardzo samotna. – Zdawałam sobie sprawę, że brzmiałam nienaturalnie i trudno było komukolwiek uwierzyć, że troszczę się o osobę, z którą zamieniłam kilka zdań.

– Przykro mi, ale nie mogę zdradzić ani jej nazwiska, ani tym bardziej miejsca pobytu. To niezgodne z prawem i nieetyczne. – Osądziła mnie. – Czy mogę zrobić dla pani coś wykonalnego?

– Nie, dziękuję. – Spuściłam wzrok, by ukryć przed lekarką iskry gniewu w moich oczach.

Wpatrywałam się w zaciśnięte na kolanach palce i nagle… Tim, tim, tim…

Dlaczego teraz?!

– Dobrze się pani czuje? – Miranda Fog, podeszła bliżej, położyła dłoń na moim ramieniu.

– Nie dotykaj mnie! – Poirytowana, bez namysłu, energicznie zepchnęłam z siebie jej dłoń.

Stanęła jak słup soli, z otwartymi ustami, aby po chwili rozciągnąć je w tryumfalnym uśmiechu. Oddychałam ciężko, kręciło mi się w głowie. Walczyłam z własnym gniewem wywołanym frustracją. Walczyłam z muzyką płynącą wewnątrz mojej czaszki. Miranda Fog czekała, aż się przyznam. Ta chwila trwała wieczność. Aż w końcu… Wytrwałam! Ta przeklęta melodia… Ucichła.

– Czy jest pani pewna, że nie słyszy dźwięków w swojej głowie?

Nawet nie przeprosiłam za swoje zachowanie. Wzburzona, uciekłam.

Ta suka wiedziała! Musiała wiedzieć, inaczej nie zapytałaby o to w takiej chwili. Nie wtedy, kiedy kosmiczna melodia dudniła mi w uszach. I ta jej wymowna mina. Nie miałam pojęcia, co to wszystko znaczyło, ale jednego byłam pewna – lepiej trzymać się jak najdalej doktor Mirandy Fog.

 

Dopadła mnie jesienna chandra, wzmożona poczuciem winy z powodu Yuki. Cały czas towarzyszyło mi złe przeczucie, że dzieje się z nią coś złego, że ktoś robi jej krzywdę. Wyobrażałam sobie, jak poddają ją działaniu fal akustycznych i obserwują jej zachowanie. W moich najmroczniejszych wizjach, dziewczyna słuchała tej melodii dwadzieścia cztery godziny na dobę, w mękach, wyjąc z bólu, starając się wyłączyć.

Próbowałam znaleźć rozwiązanie, ale jedyne, co przychodziło mi do głowy, to mężczyzna w bieli, którego Yuki widziała na Sky Tree.

– Nie zgadzam się! – zaprotestował Iwao, gdy spytałam, czy mogę wrócić do akademika. – Nie wystawisz się ponownie na te dźwięki dla jakiegoś widmo-gościa. Nie wiemy nawet kim, lub czym jest. Nie narazisz się na takie niebezpieczeństwo. Chcesz znowu wpaść w szpony tej kobiety i pozwolić jej wysłać cię do wariatkowa, albo Bóg wie dokąd?

Czułam, że miał rację. Poza tym, skąd mogłam mieć pewność, że Yuki mówiła prawdę? A może mężczyzna w bieli tylko jej się przyśnił? Tak więc, ostatecznie, poddałam się.

 

Nastał grudzień. W Tokio rzadko padał śnieg, ale tym razem zima przyszła jeszcze przed Nowym Rokiem. Lekki, biały puch przykrył ogród, na szczęście w domu miałam do dyspozycji kawałek przestrzeni, gdzie pielęgnowałam drzewka bonsai. Emiko odwiedziła mnie przed przerwą świąteczną.

– Dlaczego nie wychodzisz na miasto? – zapytała, podziwiając efekty mojej pracy w zimowym ogrodzie. – Widujemy się tylko na uczelni, albo u ciebie.

– Dobrze mi tu.

Czy mówiłam prawdę? I tak, i nie. Niestety moja jedyna przyjaciółka nie potrafiłaby zrozumieć. Dodatkowo, Iwao prosił, bym nikomu nie opowiadała o skalarach. Gdyby to się rozniosło po świecie, jego ojciec miałby problemy, a ludzie… Trudno powiedzieć, jaka byłaby reakcja społeczeństwa. Strach, panika, kpina? Dopóki naukowy światek oficjalnie nie potwierdzi istnienia tych fal, tak długo w umysłach ludzkości nie staną się one prawdziwe.

Jednak czy to, co teraz uznajemy za dowody, na pewno nimi są?

 

Trzydziestego pierwszego grudnia po kolacji udaliśmy się do świątyni. Nowy Rok spędziliśmy w domu. Siedząc przed ołtarzem malowałam oko lalce daruma. Miałam tylko jedno noworoczne życzenie – znaleźć Yuki.

Późnym wieczorem Iwao ślęczał w gabinecie nad firmowymi wykresami.

– Kochanie, kładę herbatę i onigiri pod drzwiami. Zjedz, proszę – mówiłam przez zamknięte drzwi, nie chcąc przeszkadzać narzeczonemu.

– Dziękuję! – Usłyszałam odpowiedź, po czym udałam się do sypialni.

Położyłam się na plecach, otulona grubym kocem.

– Yuki, Yuki – szeptałam, palcem kreśląc w powietrzu niewidzialny portret dziewczyny z grzywką na powiekach. Jak zwykle, nie mogłam przypomnieć sobie jej twarzy, pamiętałam natomiast każdy pojedynczy kontur, budowę nosa, kolor oczu. Ciemne, bardzo ciemne. Miała czarne, smutne oczy.

Obróciłam się na bok. Kiedy oswobodziłam umysł z myśli i powoli odpływałam w sen, poczułam, jak ktoś siada na łóżku.

– Iwao? – zachrypnięta szeptałam, po omacku szukając jego dłoni.

Wstał. Otworzyłam oczy. Widziałam jak przez mgłę, ale poznałam, że to nie był Iwao.

– Witaj, Misaki – powiedział obcy człowiek. Miał niski, ale ciepły głos.

– Co tu robisz? – zapytałam, jakby w ogóle nie zdziwiła mnie jego obecność.

– Szukasz Yukihiry Yuki – oznajmił piękny mężczyzna w bieli. – Znajdziesz ją w prywatnej klinice rodziny Fog. Pokój numer cztery. Kod dostępu: trzy-jeden-cztery-jeden-pięć-dziewięć.

– Pokój numer cztery, pokój numer cztery. Kod dostępu trzy-jeden-cztery-jeden-pięć-dziewięć… – powtarzałam.

Widziałam jak przez mgłę. Byłam bardzo śpiąca, a biały mężczyzna znikał mi z oczu. Wyprostowałam rękę, by go dosięgnąć. Ciężka, bardzo ciężka. Poddałam się i ponownie zasnęłam.

Wczesnym rankiem obudziło mnie donośne chrapanie przyszłego męża. Musiał w nocy niepostrzeżenie wśliznąć się pod koc.

Pokój numer cztery, pokój numer cztery…

– Yukihira Yuki! – Gwałtownie usiadłam, krzykiem budząc narzeczonego.

– Co jest? – spytał ochryple.

– Wiem, jak nazywa się ta dziewczyna – oznajmiłam, drżąc z przejęcia.

Nie byłam pewna, czy mi się przyśniło, czy biały samuraj odwiedził mnie naprawdę. Ale nie miałam wątpliwości, że znałam, czułam to, poznałam nazwisko dziewczyny o czarnych oczach.

Energicznie wyskoczyłam z łóżka i włączyłam komputer. Wpisałam w wyszukiwarkę „prywatna klinika dr Fog”.

– Iwao, znalazłam ją!

– Misaki, chodź ze mną.

Jeszcze tego samego dnia, po śniadaniu Iwao zaprowadził mnie do gabinetu swojego ojca. Z szacunku do pracy i prywatności pana Kaguado, nigdy tam nie wchodziłam. Na środku stało ciężkie biurko, na którym piętrzyły się stosy idealnie ułożonych teczek, gazet i papierów. Litery zdobiące grzbiety książek odbijały słabe światło lamp.

– Chcę, byś coś zobaczyła. – Iwao wziął maleńki kluczyk, który leżał w koszyku na stole.

Otworzył nim szafkę wiszącą nad komodą i wyjął plik związanych cienką tasiemką gazet.

– Przeczytaj nagłówki.

Rozrzucił po podłodze pisma z różnych stron świata. Zaintrygowana usiadłam na dywanie i czytałam:

 

„Rzeź w Rikers Island w Nowym Jorku. Stanowe więzienie całe we krwi”.

„Masowe mordy i samobójstwa we francuskich więzieniach Baumettes i La Santé​”.

„Masakra w rosyjskim Czarnym Delfinie”.

 

– Przypatrz się datom – rzekł Iwao, pokazując palcem górny róg każdej z gazet. – Drugi marca dwa tysiące dwudziestego roku.

 

Przyjrzałam się kilkunastu innym czasopismom w językach, których nie potrafiłam odczytać. Ale czułam, że wszystkie mówiły to samo – masowe rzezie w więzieniach na całym świecie. W tym samym dniu. To nie mógł być przypadek. Drżącymi palcami gładziłam nagłówki. Iwao wyjął z szuflady pod biurkiem wyblakły kawałek papieru.

– Ojciec nie chciał, żebym o tym wiedział. Pragnął, bym wiódł zwyczajne, spokojne życie. Ale moja ciekawość wzięła górę. Znalazłem to dziś w nocy.

Zawstydzony podał mi kartkę.

Czytałam:

 

3 marca 2020r.

 

Drogi przyjacielu!

 

Być może słyszałeś już o masowych mordach i samobójstwach, które miały miejsce kilka dni temu w wielu więzieniach na świecie.

Tego dnia pełniłem służbę w San Quentin. Około godziny szóstej wieczorem więźniowie jedli kolację. Wszystko przebiegało jak zwykle, ale dokładnie od szóstej pięć z głośników zaczęła wydobywać się pewna muzyka. Okazało się, że oprócz mnie nikt jej nie słyszał. Zapewne pamiętasz, że cierpię na nadwrażliwość dźwiękową. Nie przyznałem się nikomu więcej. Ileż to już razy wysyłano mnie do lekarzy, psychiatrów albo drwiono ze mnie, że nie jestem normalny. Ale wtedy, drugiego marca, ta muzyka bardzo mnie zaniepokoiła. Zauważyłem, że więźniowie zrobili się nadzwyczaj rozdrażnieni i agresywni. Zaczęło się od wyzwisk i rzucania mięsem, dosłownie i w przenośni. Doszło do bójek. Strażnicy weszli do akcji. Jeden z nich dał sobie wyrwać broń. Skazańcy zachowywali się jak dzikie, bezduszne bestie. Mnie i kilku innych wysłano po wsparcie. Po drodze, zakrywając uszy, dostrzegłem dziwną kobietę, której towarzyszyła inna kobieta albo humanoid. Nie miałem czasu, by się jej przyjrzeć. Pamiętam, że obie miały czerwone włosy. Gdy przebiegałem obok nich, z opuszkami palców w uszach, kobieta zatrzymała mnie, chwytając za łokieć. Zapytała, czy ja też to słyszę. Przytaknąłem.

Piszę do ciebie, przyjacielu, ten list, ponieważ mam złe przeczucia. Obawiam się, że ta muzyka ma jakąś demoniczną moc. Jak inaczej wytłumaczyć masowe rzezie w tylu więzieniach na całej kuli ziemskiej?

Boję się o swoje życie. Jeśli po dostarczeniu tego listu, słuch o mnie zaginie, wiedz, że zapewne nie żyję.

Chciałem, by ktoś na tym świecie wiedział, co naprawdę zaszło w San Quentin. List dostarczy, w sekrecie, mój znajomy. Nie śmiałem wysłać go pocztą, a tym bardziej mailem.

Mogę mieć jedynie nadzieję, że ta muzyka nie okaże się niczym złym, i to tylko moje urojenia.

Pozdrów ode mnie żonę i syna.

 

Jean

 

 

Gdy skończyłam czytać, drżały mi dłonie.

– Czy ten człowiek… – zaczęłam, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.

– Nie pisał od dziesięciu lat – rzekł Iwao, odbierając ode mnie list.

Zapakował go do koperty, włożył z powrotem do szuflady i zapytał:

– Nadal chcesz tam pójść?

Byłam przerażona. Czułam w ustach kwaśny posmak.

– Chcę! – krzyknęłam, wstając gwałtownie. – Jeśli wszystkie informacje, jakie mamy, są elementami tej samej układanki, tym bardziej powinnam tam pójść! Yuki może grozić niebezpieczeństwo!

Dyszałam, w napięciu oczekując odpowiedzi. Proszę, Iwao, pójdź ze mną! Ten ostatni raz! Wiedziałam, że nie powinnam go w to wplątywać, ale bez niego nie dałabym rady.

– Zgoda – oznajmił, zapalając papierosa. – Ale tylko się rozejrzymy.

– Dziękuję.

 

Jeszcze tego samego dnia udaliśmy się do Ginzy, najbogatszej dzielnicy Tokio.

Zatrzymaliśmy się na parkingu przed olbrzymią rezydencją. Budynek z zewnątrz w ogóle nie przypominał szpitala.

– Jesteś pewna? – zapytał Iwao, przekręcając kluczyk w stacyjce.

Kiwnęłam głową.

Stanęliśmy na schodach pod drzwiami, zadzwoniłam do drzwi. Po chwili z domofonu wydobył się łagodny, kobiecy głos.

– Klinika Fog, w czym mogę pomóc?

– Dzień dobry. Nazywam się Iwao Kaguado, przyszliśmy odwiedzić pacjentkę Yukihirę Yuki.

– Panienka Yukihira nie ma zaplanowanych wizyt na dzisiaj – odparła szorstko recepcjonistka.

– Są święta – kręcił Iwao. – Chcieliśmy zrobić jej niespodziankę. Mamy prezenty, proszę nas wpuścić.

Faktycznie, zabraliśmy ze sobą kubełek pełen kurczęcych polędwiczek i małe drzewko bonsai z zimowego ogrodu ozdobione świąteczną kokardką. Po chwili drzwi przed nami rozsunęły się. W recepcji najpewniej zasiadała osoba, nie jakiś humanoid. Byłam pewna, że gdyby było inaczej, nie poszłoby tak gładko. Ku naszemu zdziwieniu w holu nikogo nie zastaliśmy. Iwao dodał mi otuchy, chwytając moją dłoń.

Korytarz rozgałęział w trzech kierunkach. Skręciliśmy w lewo po tym, jak na najbliższych drzwiach dojrzeliśmy tabliczkę z numerem sześć. W końcu stanęliśmy przed czwórką. Drżącymi palcami wdusiłam sekwencję zapamiętanych cyfr. Modliłam się w duchu, by kod okazał się właściwy. Po chwili usłyszałam charakterystyczne piknięcie. Nacisnęłam klamkę.

Yuki leżała na szpitalnym łóżku, podłączona do dziwnej aparatury. Dwa cienkie kable zakończone maleńkimi monitorami dźwięku łączyły małżowiny uszne dziewczyny ze sprzętem. Ręce miała przywiązane do poręczy. Wiedziałam! Męczyli ją!

Wyglądała jak śmierć. Czarne, posklejane włosy opadały na bladą twarz. Obojczyki wystawały spod kremowej płachty, w którą ją zawinęli. To nie był szpital. To była sala tortur. Wcisnęłam bonsai w ręce Iwao.

– Yuki! – Podeszłam do niej, z sercem w gardle. Nogi mi się trzęsły. Bałam się, że kiedy ją dotknę, rozsypie się na kawałki. Delikatnie wyjęłam monitory z jej uszu. Skrzywiłam się na dźwięk wydobywający się z aparatów. – To ja, Misaki, słyszysz mnie?

Otworzyła oczy i przechyliła głowę w moją stronę. Miałam wrażenie, że jej skóra skrzypnęła.

– Boże, co oni ci zrobili?

Ze łzami w oczach rozpinałam sprzączki skórzanych pasów.

– On po mnie przyjdzie – bredziła. Popękane kąciki jej ust krwawiły. – Misaki – mówiła coraz wyraźniej. Wyciągnęła ku mnie zimną dłoń, którą chwyciłam bez wahania. – Nie martw się. Biały samuraj, Rycerz Białej Fali mnie ocali. Widziałaś go, prawda?

– Widziałam – odrzekłam, przełykając gęstą ślinę.

– Co tu się wyrabia?

Do pokoju weszła doktor Miranda Fog w towarzystwie humanoida.

– Ty dziwko!

Wpadłam w szał. Miałam ochotę wyrwać jej te rude kłaki. Iwao powstrzymał mnie przed rzuceniem się z pięściami na tę okropną kobietę.

– Pani doktor, co to ma znaczyć? – spytał gniewnie, trzymając mnie w ramionach.

– Nie przypominam sobie, byście mogli przebywać na terenie kliniki. – Miranda Fog próbowała przybrać spokojny ton. – Recepcjonistka na pewno zostanie ukarana. A państwo natychmiast opuśćcie ten budynek!

– Nie wyjdziemy bez niej! – krzyknęłam.

– Misaki! Misaki! – wołała mnie Yuki.

Podbiegłam do niej, chwyciłam jej dłoń.

– Misaki, już dobrze. On idzie po mnie.

– Co mówisz, kochana? – Tak się bałam.

– Piękny mężczyzna w białych szatach. Biały samuraj. Zostanę jego kapłanką, wiesz?

Co ona bredzi?

– Ja chcę być z nim, rozumiesz? Chcę! – Uśmiechała się, a do mnie w końcu dotarło, że tylko w ten sposób, dziewczyna zazna spokoju.

– Rozumiem. – Pocałowałam ją w czoło, a słone łzy popłynęły po policzkach.

– Dziękuję, Misaki – powiedziała cicho. – Jestem szczęśliwa. Już nigdy nie usłyszę tej melodii.

I wtedy powietrze w jej płucach zatrzymało się.

 

***

 

Objęci wyszliśmy z kliniki. Padał gęsty śnieg. Widzieliśmy Yuki zostawiającą ślady bosych stóp na usypanym ze śnieżynek dywanie. Szła spokojnie, ubrana w kremową szatę zawiązaną na karku. Przy bramie czekał biały samuraj. Gdy stanęła przy nim, odwróciła się. Uśmiechała się tak szczerze. Była szczęśliwa. Zerwał się silny wiatr. Czy to śnieg, czy to oni zaczęli śnieżyć niczym ekran starego telewizora? Nie dowiedziałam się. Obudziłam się zlana zimnym potem.

 

***

 

Próby oskarżenia doktor Mirandy Fog o znęcanie się nad pacjentką nie przyniosły rezultatów. Ku naszemu zdziwieniu, wszędzie odprawiano mnie z kwitkiem lub wysyłano do psychiatry. Prawdopodobnie nawet nikt nie sprawdził, co się tam działo, a ja otrzymałam dożywotni zakaz wejścia do kliniki.

– Przypuszczam, że chroni ją rząd – stwierdził Iwao. – Lepiej siedźmy cicho. Nie przywrócimy Yuki życia.

Dlaczego poddałam się tak łatwo? Myślę, że przez ten sen. Gdzieś w głębi duszy wiedziałam, że Yuki jest szczęśliwa, a ja, zwyczajnie, chciałam tego samego dla siebie.

 

W domu państwa Kaguado czułam się bezpiecznie. Od kilku miesięcy sypiałam bardzo dobrze. Nie zrezygnowałam ze studiów, ukończyłam architekturę krajobrazu. W małym światku ogrodzonym ekranem akustycznym, przez który dźwięki miasta nie mogły się przedostać, byłam szczęśliwa.

Po zakończeniu nauki na uniwersytecie Emiko jeszcze przez jakiś czas odwiedzała mnie w weekendy. Nie mogąc wyznać jej prawdy, wiedziałam, że się od siebie oddalamy. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego zamknęłam się w tym domu. Przecież zrobiłabyś wspaniałą karierę! – mówiła. Ale nawet świetlana przyszłość najlepszej architekt krajobrazu nie była dla mnie lepszą wizją od życia w tej przyjemnej ciszy.

Kiedy teściowie wrócili z podróży, przywitali mnie z otwartymi ramionami. Ale ja już nawet nie chciałam wiedzieć. Nie chciałam słyszeć o skalarach. Udawałam, że nie istnieją. A oni nie naciskali.

Znalazłam w życiu nowy cel. Zostałam ogrodnikiem w domu męża. Zaprojektowałam każdy kamień, każde drzewko, każdy liść, każdy płatek. Wysoki płot, niegdyś zimny i surowy oplatały ozdobne krzewy, wiosną i latem upstrzony był pąkami kwiatów. Z matczyną czułością pielęgnowałam drzewka bonsai. Klon japoński, który rósł tam od zawsze, rzucał cień na taras, powstrzymywał krople deszczu, selektywnie przepuszczał promienie słońca. Na środku dziedzińca, przed głównym wejściem, posadziliśmy drzewo wiśni. Kiedy zakwitło po raz pierwszy, moje monotonne życie nabrało sensu – byłam w dziewiątym miesiącu ciąży.

– Yuki. – Położyłam otwartą dłoń na brzuchu. – Czekamy na ciebie.

Z uśmiechem oglądałam białe chmury płynące po błękitnym niebie. Już nawet nie pamiętałam, jak brzmiała ta melodia.

 

Kilka miesięcy później

 

– Ciiii, skarbie, śpij. – Starałam się utulić ją do snu.

Malutka księżniczka kwiliła na moich rękach. Bałam się, że nie będę mogła znieść dziecięcego płaczu. Ale jej głos nie sprawiał mi bólu.

 

Chira chira, chira chira,

Spadają płatki z drzew.

Chira chira, chira chira,

Czy słyszysz ptaków śpiew?

 

Nuciłam jej do snu.

 

Chira chira, chira chira,

Mała Yuki.

Biały samuraj obroni cię

Chira chira…

Chira…

 

– Och! – Zasłoniłam dłonią usta.

Zamilkłam, kiedy zdałam sobie sprawę, że śpiewam melodię.

Koniec

Komentarze

Cześć. 

Uważam, że opowiadanie nie jest złe. Nie rozkłada też na łopatki, ale w sumie czytało się je całkiem przyjemnie. 

Ponieważ myślę, że konstruktywna krytyka jest lepsza od głaskania po plecach, podam poniżej parę uwag, które narzucają mi się po lekturze. 

Przede wszystkim, dobrze by było tekst jeszcze podrzucić kilku “betom”, które czują się mocne w pracy ze stylistyką. Niestety sam nie należę do tej grupy, ale mam przekonanie, że korekta pomogłaby w odbiorze opowiadania. Jednak jest tu jeszcze sporo potknięć i brakuje spójności stylistyki opowiadania jako całości. 

Druga sprawa – postać bohaterki jest fajnie zbudowana (chyba najmocniejszy punkt tekstu), ale postać antagonistki jest dla mnie trochę nieczytelna i mało wiarygodna. Przydałoby się trochę więcej historii w konflikcie z demoniczną panią doktor. Nie wydaje mi się, by tak łatwo odpuściła głównej bohaterce najazd na jej klinikę. Ktoś zamieszany w wywołanie krwawych zamieszek w więzieniach, spokojnie wypuszcza na ulicę świadków swoich dziwacznych eksperymentów medycznych? Poważnie? ;) 

Eskalacja konfliktu, jakieś dramatyczne sytuacje, przeszkody do pokonania, uwięzienie, walka – nie ma sensu unikać tego w tekście. Złoczyńca jest tutaj na pierwszym miejscu draniem, a dopiero na drugim miejscu lekarzem. Zamiast formalnego chłodu mamy oczywiste miejsce na frontalny atak. 

Nie klei mi się też związek między tajemniczymi falami, melodią, samurajem, naukowcami. Wiele osób lubi takie niedopowiedziane tajemnice, ale jak na mój gust tego niedopowiedzenia jest ciut za mało, bym zbudował sobie jakąś wiarygodną teorię na temat tego, co się właściwie wydarzyło. 

A właściwie – dane są, ale mało spójne. 

Mimo wszystko widzę potencjał. Myślę, że mocni i doświadczeni “betujący” mogli by tu mocno pomóc.

Witaj, silver_advent. :)

Przyznaję, że wciąż szukam swojego stylu. Ten tekst w pierwszej fazie miał około 10k mniej, i tak mi się wydaje, był bardziej spójny stylistycznie. Możliwe, że późniejsze grzebanie spowodowało, że powstał ten stylistyczny bigos. Ale tego już nikt nie oceni, bo nie dałam pod betę. :(

 

“Przydałoby się trochę więcej historii w konflikcie z demoniczną panią doktor. Nie wydaje mi się, by tak łatwo odpuściła głównej bohaterce najazd na jej klinikę.”

 

No, tu otworzyłeś mi oczy. Dziękuję! Faktycznie, zapomniałam o tym.

 

“Nie klei mi się też związek między tajemniczymi falami, melodią, samurajem, naukowcami.”

 

Rozumiem. Przyznaję, chciałam stworzyć uniwersum, dlatego musiałam dozować informacje, by wszystkiego nie wyklepać w jednym opowiadaniu. Z tego też powodu prowadziłam narrację w pierwszej osobie. Bohaterka nie umie i nie chce powiązać ze sobą kilku faktów. Nie drąży. To historia opowiedziana z jej perspektywy.

 

Dziękuję, że poświęciłeś swój czas i za pomocny komentarz, również dziękuję. :)

Jestem pod wrażeniem, przeczytałem jednym tchem, mimo że nie jest to literatura akcji.

Bardzo fajnie dawkowane napięcie, tajemnica, która wydaje się, że już już będzie rozwiązana, ale nie, jeszcze nie teraz.

Zachowując wszelkie proporcje (to tylko opowiadanie) było to dla mnie połączenie “Nie opuszczaj mnie” Kazuo Ishiguro (sposób narracji, relacja z Emiko) z “Teorią trzech ciał” Cixin Liu (skalary, tajemnica).

I najważniejszy element tego opowiadania, świetnie napisana postać bohaterki, tak jakbyś znała to co ona czuje z autopsji.

 

Żeby nie przesłodzić, to są też elementy, które albo mi nie pasują, albo się nie podobają:

Trochę nie pasujący biały samuraj. Taki element z innej bajki. 

Polska przedstawiona tak jakoś na siłę.

A i Japonia też nie wydaje się konieczna, chociaż niewątpliwie nadaje jakiś egzotyczny rys temu opowiadaniu.

No i cóż, nic nie wyjaśniłaś na koniec. Pozostawiłaś nas z tą tajemnicą, nie dając nawet najmniejszej wskazówki do zrozumienia. Czy będzie kontynuacja? Może wtedy biały samuraj nabierze sensu?

 

Oczywiście nominuję do biblioteki.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

fizyku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. :)

Bardzo mnie twoje słowa cieszą.

“I najważniejszy element tego opowiadania, świetnie napisana postać bohaterki, tak jakbyś znała to co ona czuje z autopsji.”

 

Przyznaję, coś mnie z bohaterką łączy. :)

 

“Polska przedstawiona tak jakoś na siłę.

A i Japonia też nie wydaje się konieczna, chociaż niewątpliwie nadaje jakiś egzotyczny rys temu opowiadaniu.”

 

Rozumiem. Faktycznie, może nie wyszło zbyt naturalnie. :(

 

“Pozostawiłaś nas z tą tajemnicą, nie dając nawet najmniejszej wskazówki do zrozumienia. Czy będzie kontynuacja? Może wtedy biały samuraj nabierze sensu?”

 

Kontynuacji tego opowiadania jako takiej nie będzie. To znaczy konkretnie to koniec historii Misaki. Nudno byłoby pisać o kimś, kto zaszył się w domu i próbuje zapomnieć. 

Mam nakreślonych kilka opowiadań w uniwersum, które mają mówić o losach innych bohaterów, niektórzy się spotkają, ale już jako mniej znaczące jednostki, i z każdym opowiadaniem co nieco ma się wyjaśnić. Dla białego samuraja również ma powstać osobna lecz powiązana historia. 

Wrzuciłam to opko jako pierwsze, ponieważ tu bohaterka jest również narratorem, niejako wprowadza do świata, który w sumie dla niej na ten moment się skończył. 

 

Bardzo dziękuję za komentarz i za nominację. :)

 

Bardzo interesujący tekst.

Stoi główną bohaterką – jest świetnie wykreowana; jej inność, wyobcowanie, zrozumienie dla Yuki, niechęć do opuszczania bezpiecznej przystani…

Trochę zgadzam się z zarzutami fizyka; Polska wydaje się wciśnięta na siłę. Jaka jest rola Warszawy?

Bohaterce za łatwo udaje się wydostać z kliniki, żadnych skutków, jeszcze próbuje się procesować z doktorką, zamiast skończyć z kosą między żebrami, względnie popełnić samobójstwo, strzelając sobie w tył głowy.

Dlaczego bohaterka o masowych rzeziach (sprzed co najmniej roku) dowiaduje się nagle ze starych gazet? Dziennikarze powinni mieć używanie na takim zbiegu okoliczności. Dlaczego wszystkie odbyły się jednego dnia? Ogólnoświatowy koncert to nie mógł być, bo wtedy nie ograniczałby się do więzień. Ruda obskoczyła kilka ośrodków w różnych krajach jednego dnia? Bo jeśli to sprawka większej organizacji, to tym bardziej nie wypuściliby bohaterki ze szponów.

Rodzice Iwao spędzali Boże Narodzenie w Polsce.

Czy dla bohaterów Boże Narodzenie ma aż takie znaczenie? To w końcu inna kultura. Oni mogą przypadkiem być katolikami, ale że w klinice to łyknęli bez wahania? Nie lepiej było wybrać jakieś japońskie albo chociaż inne azjatyckie (na przykład buddyjskie) święto?

 

Edytka: Aha, jest kilka drobnych błędów – jakieś zgubione przecinki, połknięty przyimek…

Babska logika rządzi!

No cóż, nie porwało, niestety. Czytałam z nadzieją, że w końcu wydarzy się coś interesującego, ale srodze się zawiodłam.

Najbardziej przeszkadzało mi, że wszystko w opowiadaniu dzieje się niejako przypadkowo, a każda sytuacja znajduje cudowne rozwiązanie. Dlatego nie kupuję pomysłu, że akurat rodzice narzeczonego bohaterki zajmują się sprawami, wiążącymi się z jej przypadłością.

Nie bardzo też chce mi się wierzyć, że Misaki ― zabrana przez pogotowie z ulicy do, jak mniemam, przypadkowego szpitala ― trafiła akurat do sali z Yuki, cierpiącej na podobną dolegliwość. Za mało prawdopodobne uważam także nagłe zadzierzgnięcie się więzi między dziewczynami i tak jak jeszcze mogę dać wiarę, że Yuki, będąca zapewne pod wpływem stosownych leków, opowiada o pięknym samuraju, tak nie pojmuję, że opowiastka zrobiła na Misaki tak piorunujące wrażenie, że bez wahania uwierzyła w senne widziadło.

Mam wrażenie, że chciałaś sporo opowiedzieć, ale nie wystarczyło miejsca, by należycie zająć się wszystkimi wątkami, z których najbardziej niedopracowany wydał mi się ten poświęcony dr Fog i związane z nią późniejsze wypadki ― tak jak nie wierzę, że samuraj nawiedził śpiącą bohaterkę i przekazał jej niezbędne informacje, tak nie wierzę, że Misaki i Iwao bez najmniejszego problemu weszli do kliniki i dotarli do Yuki.

Przeczytałam bez większej przykrości, ale i bez szczególnej satysfakcji.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

Za­czę­łam ry­so­wać od ko­rze­nia, a szkic piął się w górę kart­ki. ―> Masło maślane ― czy coś może piąć się w dół?

 

Gwał­tow­nie wy­sko­czy­łam z wanny… ―> Dlaczego niemal zawsze się pisze i mówi o wskakiwaniu do wanny lub wyskakiwaniu z niej, tu w dodatku gwałtownym? Niemal zawsze mam wtedy wrażenie, że zażywający kąpieli raczej poślizgnie się i przewróci w wannie pełnej wody, w dodatku mocno nachlapie, ale chyba raczej z wanny nie wyskoczy. ;)

 

Zgię­ta w pół, opusz­ka­mi pal­ców ma­so­wa­łam skro­nie. ―> Zgię­ta wpół, opusz­ka­mi pal­ców ma­so­wa­łam skro­nie.

 

Chcia­łam zdą­żyć, nim me­lo­dia w mojej gło­wie ucich­nie. ―> Zbędny zaimek ― wiemy w czyjej głowie rozbrzmiewa melodia.

 

zwró­co­na do nas ple­ca­mi, sie­dzia­ła dłu­go­wło­sa dziew­czy­na. Być może po­czu­ła na sobie mój wzrok, bo od­wró­ci­ła się i ob­da­rzy­ła mnie przy­ja­znym uśmie­chem. ―> Czy wszystkie zaimki są konieczne?

Miejscami nadużywasz zaimków.

 

Także, ciii… – Do­da­ła po chwi­li mil­cze­nia… ―> Tak że ciii… – do­da­ła po chwi­li mil­cze­nia

 

że ruda nie po­da­ła mi w eu­ro­pej­skim zwy­cza­ju dłoni na przy­wi­ta­nie. ―> …że ruda, eu­ro­pej­skim zwy­cza­jem, nie po­da­ła mi dłoni na przy­wi­ta­nie.

 

– Zga­dza się – od­rze­ka­łam za­czer­wie­nio­na po uszy. ―> Literówka.

 

To by było na tyle. ―> To byłoby wszystko.

Nie wydaje mi się, aby dr Fog używała niepoprawnego zwrotu, stworzonego i wylansowanego przez satyryka Jana Tadeusza Stanisławskiego.

 

Cięż­ko po­wie­dzieć.Za­wa­ha­łam się. ―> Trudno po­wie­dzieć – za­wa­ha­łam się.

 

– Nie – od­po­wie­dział ła­ma­nym gło­sem. ―> Chyba miało być: – Nie – od­po­wie­dział łamiącym się gło­sem.

 

po­zba­wi­łam samej sie­bie cen­ne­go źró­dła in­for­ma­cji? ―> …po­zba­wi­łam samą sie­bie cen­ne­go źró­dła in­for­ma­cji?

 

Le­kar­ka nie­ostroż­nie odło­ży­ła fi­li­żan­kę na spodek. ―> Le­kar­ka nie­ostroż­nie odstawiła fi­li­żan­kę na spodek.

 

cięż­ko było ko­mu­kol­wiek uwie­rzyć… ―> …trudno było ko­mu­kol­wiek uwie­rzyć

 

z otwar­ty­mi usta­mi, aby po chwi­li prze­kształ­cić je w try­um­fal­ny uśmiech. ―> Owszem, uśmiechamy się ustami, ale nie wydaje mi się, aby usta można przekształcić w uśmiech.

Może: …z otwar­ty­mi usta­mi, aby po chwi­li rozciągnąć je w try­um­fal­nym uśmiechu. Lub: …z otwar­ty­mi usta­mi, na których po chwili wykwitł try­um­fal­ny uśmiech.

 

Cięż­ko po­wie­dzieć, jaka by­ła­by re­ak­cja spo­łe­czeń­stwa. ―> Trudno po­wie­dzieć, jaka by­ła­by re­ak­cja spo­łe­czeń­stwa.

 

Do­sta­łam od Iwao pięk­ny, nowy swe­ter.

– Tam­ten jest już tro­chę zno­szo­ny, nie są­dzisz? –  Pa­trzył, jak z wy­pie­ka­mi na po­licz­kach wtu­lam się w tka­ni­nę w ko­lo­rze in­dy­go. ―> Pa­trzył, jak z wy­pie­ka­mi na po­licz­kach wtu­lam się w dzianinę w ko­lo­rze in­dy­go.

 

Po­ło­ży­łam się na ple­chach, otu­lo­na gru­bym kocem. ―> Czy plechy są celowe, czy to literówka?

 

Kiedy oswobodziłam umysł z myśli i powoli odpływałam w sen, poczułam, jak ktoś siada na łóżku. ―> Czy w japońskim domu sypia się na łóżku, czyraczej na futonie?

 

„Rzeź w Ri­kers Is­land w Nowym Jorku. Sta­no­we wię­zie­nie całe we krwi.”

„Ma­so­we mordy i sa­mo­bój­stwa we fran­cu­skich wię­zie­niach Bau­met­tes i La Sante.” ―> Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Finklo, witaj! :)

 

“Bohaterce za łatwo udaje się wydostać z kliniki, żadnych skutków, jeszcze próbuje się procesować z doktorką, zamiast skończyć z kosą między żebrami, względnie popełnić samobójstwo, strzelając sobie w tył głowy”.

 

Ileż wersji wymyśliłaś. :D A tak poważnie, to masz rację. Przemyślę jeszcze, jak to ugryźć. Tzn, chyba już wiem…

 

“Dlaczego bohaterka o masowych rzeziach (sprzed co najmniej roku) dowiaduje się nagle ze starych gazet?”

 

Łaaa…. I na to miałam odpowiedź, o której zapomniałam. Obiecuję dopisać.

 

“Czy dla bohaterów Boże Narodzenie ma aż takie znaczenie? To w końcu inna kultura”.

 

Aż takiego znaczenia nie ma. Tam Boże Narodzenie to trochę drugie walentynki. ;) Podowiadywałam się z różnych źródeł i mam też kontakt z kilkoma Japończykami – oni są bardzo otwarci na inne kultury, ściślej mówiąc, chętnie je poznają. A Boże Narodzenie w Japonii obchodzi się jednego dnia, dają sobie prezenty i zamawiają kubełek kurczaków z popularnej sieciówki. Poza tym… Iwao w Wigilię ślęczy nad firmowymi wykresami. No w Polsce by to nie przeszło. ;)

 

Dziękuję za komentarz i klik. :)

 

Droga Reg! Cieszę się, że zajrzałaś. Szkoda, że nie podeszło. Trudno. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się ciebie zadowolić. :)

Błędy poprawiłam. Co do wyskoku z wanny, jeszcze nic innego mi do głowy nie przyszło, ale pomyślę. Ale masz fajne wyobrażenie. :D

 

Reg, widzę, że nie wierzysz w nic, co się w tym opowiadaniu działo. Powiem tak – przypadki się zdarzają, czasem to los, czasem przeznaczenie. Gdyby kilka rzeczy nie wyszło przez przypadek (tak jak z rodzicami), bardzo musiałabym rozwlec opowiadanie, dodać kilka nużących wydarzeń. Ale ten problem z wyjściem z kliniki przemyślę. To, że one trafiły do tego samego szpitala to akurat nie jest przypadek, ale Misaki nie mogła o tym wiedzieć, a skoro jest narratorką, to ta kwestia nie została wyjaśniona.

Gdybym chciała rozwinąć wszystkie wątki, to by chyba wyszła jakaś grubsza sprawa zamiast opowiadania. 

Jak już wspomniałam, mam pomysł na uniwersum, w którym zależności od bohaterów będą rozwijanie pewne kwestie. Byłoby bez sensu podawać wszystko na tacy już w pierwszym opku.

 

Dziękuję, że poświęciłaś swój czas na to opowiadanie. Za wskazanie błędów również jestem bardzo wdzięczna.

:)

Bardzo interesujący, nietuzinkowy pomysł na bohaterkę. Udało Ci się w przekonujący sposób pokazać jej inność i na tej podstawie stworzyć ciekawe opowiadanie. Może parę kwestii wymagałoby rozwinięcia i dodatkowego wyjaśnienia. Tak czy inaczej, jestem zadowolona z lektury. Od mnie biblioteczny kliczek :)

Z początku bardzo mnie zaintrygowałaś, bo sama mam nadwrażliwość słuchową i to dość ciężką, więc doskonale rozumiałam, o czym mowa. Kibicowałam pomysłowi, ale niestety potem pogubiłam się fabularnie i napięcie nieco spadło. Nie czułam się też usatysfakcjonowana wątkiem demonicznej melodii, tą dosłownością dość stereotypowego rozwiązania zagadki. Nagrodziłaś mnie pięknym finałem, ale środek nadal niestety pozostawia niedosyt. Mam wrażenie, że chciałaś tu upchnąć zbyt dużo: wątków, motywów, postaci, zdarzeń. I z czegoś, co mogło być oryginalne, zaskakujące, w końcu wyszła dość banalna historyjka – nawet ta końcówka nie jest tak naprawdę odkrywcza, ale za to jest bardzo ładnie napisana.

Ogólnie wrażenie nie jest złe, ale czytając oscylowałam między bardzo mi się podoba a jednak irytuje i och, czemu to idzie w tę stronę ;)

Nie bardzo rozumiem też, po co tu Japonia – spodziewałam się bardziej egzotycznego klimatu i wykorzystania cech szczególnych, ale nie bardzo je dostałam.

Najlepszy jest wątek Misako – Yuki i może szkoda, że obudowałaś go zbyt dużą ilością szczegółów, zwłaszcza tych realistycznych.

 

Mam też, niestety, sporą garść uwag natury techniczno-stylistyczno-światotwórczej.

 

– Misaki, dzięki Bogu!

Czy oni wszyscy są japońskimi chrześcijanami? Bo nie wydaje mi się, żeby to pasowało do japońskości.

 

– Czytałam pańską kartę.

Ona mówi do kobiety, a więc “pani kartę”.

 

– Czy to ci przypomina dźwięk koshi?

Nie mam pojęcia, co to jest dźwięk koshi, a nie wyjaśniasz tego, więc to zdanie jest całkowicie pozbawione znaczenia dla czytelnika niewiedzącego, co to.

 

Czy mój przyszły teść[-,] również cierpi przez tę melodię

 

Miałam pod nosem człowieka

Jakoś mi to stylistycznie zgrzyta

 

Czy kiedykolwiek w tym domu dokuczała ci ta muzyka?

 

Objął moje dłonie

Niezbyt to dobrze brzmi

 

dziewczyny o kruczoczarnych włosach

To w Japonii niezbyt wyróżniająca cecha. Nigdy tam nie byłam, ale znajoma Japonka wyjaśniała mi kiedyś, jakie cechy oni dostrzegają, jako różnicujące ludzi – zupełnie inne niż my. A z kolei kolega z Polski opowiadał mi, że jak był na stypendium we Francji, to zapoznany niedawno Japończyk przeprosił go, że go nie poznał, bo “wszyscy Europejczycy są do siebie podobni”. Ergo nie wydaje mi się, żeby dla Misako, która chyba jednak jest Japonką, mimo tych związków z Polską (też: po co?), to było coś, na co zwróci uwagę.

 

energicznie zepchnęłam z siebie jej dłoń.

zaimek chyba niekonieczny

 

– Nie zgadzam się! – sStanowczo zaprotestował Iwao

Przysłówek tylko dookreśla czynność gębową ;)

 

La Sante

→ La Santé

 

Tego dnia[-,] pełniłem służbę w San Quentin.

 

Okazało się, że oprócz mnie[-,] nikt jej nie słyszał.

 

której towarzyszyła inna kobieta[-,] albo humanoid.

 

kurczęcych polędwiczek

Raczej: polędwiczek z kurczaka, w przypadku drobiu tak się mówi

 

Ku naszemu zdziwieniu[-,] w holu nikogo nie zastaliśmy.

 

Jej czarne, posklejane włosy opadały na bladą twarz.

Zaimek niekonieczny

 

– On po mnie przyjdzie – bredziła.

Bredziła jest tu chyba zbyt mocne, zwłaszcza że zazwyczaj odnosi się do dłuższej wypowiedzi. Majaczyła w gorączce?

 

– Nie przypominam sobie, byście mogli przebywać na terenie kliniki[.] – Miranda Fog próbowała przybrać spokojny ton. –

“Byście” jest nieco zbyt formalne na wypowiedź. I może “siliła się na spokój”? Bo to próbowała… trochę sztywne

 

A państwo[-,] natychmiast opuśćcie ten budynek!

 

Po zakończeniu nauki na uniwersytecie[-,] Emiko jeszcze przez jakiś czas odwiedzała mnie w weekendy.

 

Ale nawet świetlana przyszłość najlepszej architekt krajobrazu nie była dla mnie lepszą wizją od życia w tej przyjemnej ciszy.

 

Znalazłam sobie w życiu nowy cel. Zostałam ogrodnikiem w domu mojego męża.

Zaimki raczej niepotrzebne.

 

Kiedy zakwitło po raz pierwszy, moje monotonne życie nabrało sensu – byłam w dziewiątym miesiącu ciąży.

Dopiero w ostatnim miesiącu uznała, że ciąża daje jej sens życia?

http://altronapoleone.home.blog

Katiu, bardzo dziękuję za komentarz i klika. Cieszę się, że mimo wszystko tekst się podobał. :)

 

Drakaino, witam serdecznie! :)

 

“Mam wrażenie, że chciałaś tu upchnąć zbyt dużo: wątków, motywów, postaci, zdarzeń.”

 

Czyli znowu bigos. :( I ja teraz walę głową o blat, bo trzeba było zostawić wersję pierwszą, krótszą. Nauka na przyszłość. :)

 

dziewczyny o kruczoczarnych włosach

To w Japonii niezbyt wyróżniająca cecha. 

Szczerze? Też tak myślałam, ale za cholerę nie wiedziałam jak to ugryźć. 

 

“Dopiero w ostatnim miesiącu uznała, że ciąża daje jej sens życia?”

Trafna uwaga. 

 

Zabieram się za poprawki. 

Wszystkim Wam bardzo dziękuję! 

 

A, jeszcze to:

– Misaki, dzięki Bogu!

“Czy oni wszyscy są japońskimi chrześcijanami? Bo nie wydaje mi się, żeby to pasowało do japońskości.”

 

Lepsze by było Kami, albo Kami-sama, ale bałam się używać obcych słów, nie wiedziałam, czy to będzie odpowiednie. Niektórych, takich jak “yōkai”, czy “onigiri” się nie tłumaczy, ale słowo “bóg” już można. Eee… Przyznaję, że sama się pogubiłam i nie wiem, jakie rozwiązanie jest poprawne. :(

Szczerze? Też tak myślałam, ale za cholerę nie wiedziałam jak to ugryźć. 

Nie potrafię dokładnie powtórzyć tego, co mi tłumaczyła znajoma, bo dla mnie część tych cech była nieuchwytna albo bardzo słabo widoczna. Np. kwestia szerokości i kształtu nosa, rozstawu oczu… W Twoim przypadku, ponieważ czytają to Europejczycy, może np. jakiś charakterystyczny element ubioru czy biżuterii?

Tak w ogóle to nie do końca chwytam, czemu to się dzieje w Japonii, już chyba o tym wspominałam ;)

 

http://altronapoleone.home.blog

“Tak w ogóle to nie do końca chwytam, czemu to się dzieje w Japonii, już chyba o tym wspominałam ;)”

 

Taki miałam kaprys… blush

…widzę, że nie wie­rzysz w nic, co się w tym opo­wia­da­niu dzia­ło.

Saro, w nic to może za dużo powiedziane, ale z dużą dozą nieufności podchodzę do ciągów zdarzeń, które zachodzą na zasadzie zbiegów okoliczności, uzupełniają się i sprawiają, że wszystko biegnie jak po sznurku

 

To, że one tra­fi­ły do tego sa­me­go szpi­ta­la to aku­rat nie jest przy­pa­dek…

Przecież nieprzytomna Misaki została zabrana przez wezwane pogotowie. Czy w szpitalu ktoś się spodziewał, że zostanie przywieziona? A jeśli tak, to wydaje mi się, że w interesie dr Fog było, żeby Misaki i Yuko w ogóle o sobie nie wiedziały.

 

Co do wy­sko­ku z wanny, jesz­cze nic in­ne­go mi do głowy nie przy­szło, ale po­my­ślę. Ale masz fajne wy­obra­że­nie. :D

Tak, za każdym razem kiedy czytam, że ktoś wskakuje do wanny, pod prysznic albo do samochodu, zawsze staram się zwizualizować to sobie i cóż, śmiech mnie ogarnia za każdym razem. Wyskakiwanie jest jeszcze śmieszniejsze. ;D

Co do rzeczonego zdania może wystarczy: Szybko wyszłam z wanny

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

“Przecież nieprzytomna Misaki została zabrana przez wezwane pogotowie. Czy w szpitalu ktoś się spodziewał, że zostanie przywieziona? A jeśli tak, to wydaje mi się, że w interesie dr Fog było, żeby Misaki i Yuko w ogóle o sobie nie wiedziały.”

 

Ok, ugryzę to jakoś inaczej. 

Przeczytałem tekst z wielką przyjemnością bo temat oddziaływania muzyki za świadomość bardzo mnie rajcuje, co było widać w opowiadaniu “Muzyka Sfer Niebieskich”. U mnie “nadawcą” była jakaś pozaziemska CNT, u Ciebie pochodziła z jakiegoś innego wymiaru – i, jeśli dobrze zrozumiałem, jest akustyczną odmianą fal skalarnych, których istnienie sugerował Tesla.

Podobał mi się klimat (w tym także akcenty orientalne, które nadają utworowi koloryt odbiegający od tutejszego mainstreamu), dobrze zarysowana sylwetka głównej bohaterki i swobodna, czytelna narracja. Lecz końcówką jestem zawiedziony, jest taka, powiedziałbym, nijaka, choć ładnie napisana. Liczyłem na jakieś fajerwerki (podejrzewałem, że będzie bardziej dramatycznie, np. to narzeczony będzie “umoczony” w tej sprawie, nie pani doktor).

Kilka uwag technicznych (pewnie już “łapacze” wyłapali; nie sledziłem tego dokładnie, ale wtedy zignoruj)

powiedział, kucając obok zapłakanej, małej dziewczynki, która nie mogła spać.

Wygląda jakby jakiś zewnętrzny podmiot przejął narrację, a to chyba pochodzi od Misaki? Proponowałbym

“powiedział, kucając obok mnie, zapłakanej, małej dziewczynki, która nie mogła spać.”

Zgarnęła ze sobą przypadkowego studenta kręcącego się po korytarzu

Kłuje mnie ten przypadkowy student. Może

“Zgarnęła ze sobą jakiegoś studenta kręcącego się po korytarzu”

Nazywam się doktor Miranda Fog

Wiem, że ludzie się tak przedstawiają ale to nieścisłe, doktor to tytuł, n ie część nazwiska, lepiej

“Jestem doktor Miranda Fog”

niezgrabnie zajęła miejsce

“ zajęła miejsce” też mnie kłuje, może po prostu “niezgrabnie usiadła”

Masakra w rosyjskim Czarny Delfinie

Literówka.

Ode mnie klik i buziaki :)

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Boże Narodzenie w Japonii. OK, przyjmuję Twoje wyjaśnienia. Ale nadal zdanie, które wynotowałam, mi trochę zgrzyta. Zdarzało mi się świętować halloween, ale gdyby ktoś z moich znajomych wyjechał na przełomie października i listopada, to nigdy bym nie powiedziała, że obchodzi halloween w Grecji czy gdzieś tam. Ani święto dziękczynienia, ramadan, chanukę…

Babska logika rządzi!

Tsole, dziękuję za wizytę, komentarz i klika. :)

 

“jeśli dobrze zrozumiałem, jest akustyczną odmianą fal skalarnych, których istnienie sugerował Tesla.”

 

Dokładnie tak. :)

 

“Lecz końcówką jestem zawiedziony, jest taka, powiedziałbym, nijaka, choć ładnie napisana.”

 

No cóż, szkoda. Dla bohaterki to miał być dramat, bo ostatecznie nie zdołała uwolnić się od tej muzyki.

 

Przyjrzę się poprawkom i co trzeba, naniosę.

Jeszcze raz dziękuję!

 

Finklo, ja wciąż się nad tym głowię (niestety dopadła mnie gorączka i trochę ciężko mi się myśli) Heh… Na ten moment nie jestem w stanie odpowiedzieć. Przepraszam :(

 

 

Zdrowia, nieustającego! :)

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Dziękuję, już mi lepiej. :)

 

Finklo, naprawiłam to Boże Narodzenie. ;)

Wreszcie udało mi się wykroić trochę czasu na przeczytanie i napisanie komentarza. Niestety, długo to trwało:(

Związujesz czytelnika z bohaterką, to duży walor, chciałam poznać jej losy. Wspominasz fale skalarne, co budzi zaciekawienie, podobnie jak połączenie ich z wrażliwością na dźwięki i powracającą melodią. Fajna jest też fabuła i wybór kluczowych momentów. 

Po przeczytaniu myślałam o kilku sprawach. Popracowałabym chyba nad każdą ze scen z osobna. Odnosiłam wrażenie, że te emocjonalne, bliskie bohaterki rozmywają się w jej przeżyciach, nie ma w nich wyraźnie nasilającego się napięcia i rozwiązania, podobnie w tych opartych głownie o dialog, są też i takie fragmenty, w których pośpiesznie streszczasz. 

Drugą sprawą jest powiązanie elementów: skalary, mężczyzna w bieli, dwa budynki, z których nadawano tajemniczą melodię oraz wyjaśnienie, czym te fale są, oraz czy chodzi o melodię czy dżwięki. Zdają mi się przypadkowe, nie dostrzegam pomiędzy nimi związku. 

I ostatnia rzecz. O ile bohaterka jest osobą silnie przeżywającą wewnętrznie w obrębie swojego kłopotu, problemu, przypadłości, to jej relacje z koleżanką (właściwie przyjaciółką) i chłopakiem są schematyczne w znaczeniu za typowe i przez co jej postać blednie, a i inni też stają się niewidoczni.

 

Zatrzymywały mnie niektóre zdania, na przykład:

,Uporządkowałabym pierwszy akapit. Mnie zmylił: kim jest Emiko, kto jest bohaterką, czyją myśl czytam.

‚Chciałam to zagłuszyć. Chciałam słyszeć tylko swój krzyk.

Krzyk mi nie pasuje, chciała słyszeć ciszę.

‚mój tato nauczył mnie

Mój, usunęłabym, ponieważ tato, a nie ma tu patchworkowej rodziny, ale to może być moje przyzwyczajenie

‚rysować od korzenia, a szkic piął się

zmieniłabym kolejność: rysowanie-szkic. Wyobrażam sobie, że najpierw się szkicuje, a potem powstaje rysunek.

‚I denerwował mnie jej dotyk.

Wzmocnij, przejdź na zachowanie. Dla mnie to coś więcej niż „zdenerwowanie się”, ona tego nie mogła znieść i wyrwała dłoń. „Zakawyczkę” mam też z intymnymi zwierzeniami Emiko. Zgoda, mogła tego nie rozumieć, ale była bliskość tajemnic, dlaczego ich nie podzielała ze współlokatorką, chyba przyjaciółką? Nie z powodu romantyzmu, lecz może dlatego, że ona nie chciała się dzielić swoimi, chyba? Romantyczne marzenia – niejasne dla mnie, czy myślisz o chłopakach i zakochiwaniu się i cdn.? Jeśli tak, to trochę za duży skrót, zwłaszcza w zestawieniu późniejszym idealnym narzeczonym.

 

Sam tekst i uniwersum jest interesujące, lecz trzeba pomyśleć nad wypełnieniem luk i miejscami zapisem:)

pzd  srd, a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dziękuję, Asylum, że poświęciłaś swój czas na tę, wydaje mi się, niezbyt satysfakcjonującą lekturę. :)

Nie masz racji. Była satysfakcjonująca! Akcja gnała na łeb na szyję plus emocjonalne wstawki, które lubię oraz rozkminianie, co można byłoby zrobić inaczej, aby zwiększyć siłę wyrazu.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dziękuję ci za Twoje uwagi. Też miałam wrażenie, że coś tam się rozjeżdża. Wydaje mi się, że jak piszę coś “na raz”, to mi klimat nie ucieka, ale jak zaczynam rozgrzebywać, to mi wena ucieka xD 

Wciąż się uczę, a tu nauczyciele dobrzy są. :)

Dziękuję!

Saro, ale proszę weź pod uwagę, że to tylko moje odczucia, koniecznie i żaden ze mnie znawca! Historia jest naprawdę dobra.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Zdanie każdego użytkownika jest dla mnie ważne. :)

Czytałam jeszcze z Bożym Narodzenie, fajnie, że zmieniłaś, bo zgrzytało mi to jak diabli. :)

Klimatyczne, nastrojowe. Początkowo samuraj i skalary jakoś mi nie pasowały, ale tak fajnie zbudowałaś nastrój, że o tym zapomniałam. Niezwykłe zakończenie. Generalnie fajny tekst. :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dziękuję. :)

Ciekawe, z naprawdę interesującym pomysłem i wcale dobrym wykonaniem. Na razie tyle, bo chciałbym złożyć “wniosek” o tego ostatniego klika do biblioteki i odesłać opowiadanie tam, gdzie jego miejsce, a z pełnym komentarzem zjawię się najwcześniej za parę dni.

I ostrzegam: będzie długi i nudny! :)

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Dziękuję, CM. Długi i nudny, posiadasz? Nie mogę się doczekać! :D

Witam! 

Jakoś nie jestem bardzo tekstem zachwycony, ale chyba jest w nim coś niezwykłego, bo przeczytałem go dość dawno, a w głowie mi utknął. Na tyle, że gdy w końcu zabrałem się za komentarz, nie musiałem czytać od nowa, ani nawet zerkać, by sobie cokolwiek przypomnieć :-) 

Ale najpierw plusy. 

Nie będę oryginalny – najfajniejsza w tym wszystkim jest bohaterka. Przedstawiona bardzo ciekawie, nietuzinkowo, wielowymiarowo, a do tego ze sporą dozą naturalności. Ładnie to wszytko napisane, pełne pięknych obrazów, emocji, zdań. Jest też oczywiście japońskość, pokazana dość… hmm, nie potrafię tego odpowiednio nazwać, więc powiem – odważnie. Chodzi mi o to, że bardziej niż na opisach zwyczajów, tradycji i tym podobnych, bazujesz właśnie na efektownych, nieco przerysowanych obrazach (śnieg, obowiązkowe wiśnie, no i ów biały samuraj). Z naszego punktu widzenia może się wydawać, że to wszystko jest bardzo sztuczne, że to jarmarczna japońskość, a autorka czerpie wiedzę z mangi i anime. Facet w bieli, ze srebrnymi włosami, z kataną, na szczycie wieżowca? W deszczu? Co to, "Bleach"? 

Tyle, że to nie prawda, bo coś, co my bierzemy za mangowe stereotypy, jest w istocie mocno zakorzenione w kulturze, mitologii, demonologii, czy czym tam jeszcze. I to zarowno jeśli chodzi o postaci, jak i sposób ich przedstawienia, oraz ogólnie pewną poetykę przerysowania, co Europejczykowi kojarzy się z kiczem… no dobra, bo zaczynam teoretyzować. Zmierzałem do tego, że pokazywanie Japonii w ten sposób (choć nie Japonia jest tu głównym bohaterem, ale tłem tylko) to proszenie się o krytykę, bo nie każdy będzie zdawał sobie sprawę, że taki obraz bierze się z czegoś więcej, niż popularnych anime.

Czas na minusy, a te już znasz, bo będę powtarzał po przedpiścach.

Choć poszczególne elementy są naprawdę świetne, gorzej jest ich łączeniem. Jakoś mi się to wszystko nie układało w zwartą, logiczną fabułę, jakby czegoś brakowało, jakby coś mi wciąż uciekało. Jakby nie było konkretnego związku między poszczególnymi częściami układanki. Jakby wycięto kilka istotnych, spajających historię rzeczy, a tekst miał być w założeniu tak ze dwa razy dłuższy… 

Ale, choć tak jak na początku mówiłem, nie jestem jakoś bardzo zachwycony, to opowiadanie jest bardzo dobre i przede wszystkim zapamiętywalne. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Długo zabierałam się do przeczytania tego tekstu, bo japońska kultura to zupełnie nie moje klimaty. Ale realia wprowadzone są konsekwentnie, dla mnie jako laika były wiarygodne. Podobała mi się postać głównej bohaterki, rzetelnie opisałaś Zespół Aspergera. Pomysł, że bohaterka słyszy muzykę uznałam za wprowadzenie fantastyki.

Piszesz zupełnie inaczej niż ja, chwilami akcja toczyła się zbyt wolno moim zdaniem, ale to pewnie kwestia preferencji. Zastanawiałam się, dlaczego bohaterka szukała tak długo dziewczyny, którą widziała przez krótki czas i z którą nie łączyła jej żadna więź. Postać samuraja nie zachwyciła, za to pani doktor wypadła ciekawie i przekonująco.

Witaj thargone! :)

Dziękuję, że zajrzałeś, przeczytałeś i skomentowałeś. Przepraszam, że długo nie odpowiadałam, ale nie miałam chwili, by na spokojnie usiąść.

 

“Nie będę oryginalny – najfajniejsza w tym wszystkim jest bohaterka. Przedstawiona bardzo ciekawie, nietuzinkowo, wielowymiarowo, a do tego ze sporą dozą naturalności.”

 

To zadziwiające, że chyba wszystkim tak spodobała się ta postać. Osobiście mnie to cieszy, tym bardziej, że wyszła mi tak naturalnie. Jakoś tak chyba się w nią wczułam. ;)

 

“Jest też oczywiście japońskość, pokazana dość… hmm, nie potrafię tego odpowiednio nazwać, więc powiem – odważnie.”

 

Bałam się o tę japońskość. Nie chciałam przerysować, ale chciałam, by laik też coś tam zrozumiał. Dlatego jest dość stereotypowo. Anime i mangę znam, ale nie mogę powiedzieć, że jestem znawcą. Wiedzę o Japonii częściej czerpię z dostępnej na polskim i angielskim rynku literatury lub od znajomych, którzy w Japonii mieszkają. Masz rację mówiąc, że “(…) coś, co my bierzemy za mangowe stereotypy, jest w istocie mocno zakorzenione w kulturze, mitologii, demonologii, czy czym tam jeszcze.”

 

“Choć poszczególne elementy są naprawdę świetne, gorzej jest ich łączeniem.”

 

Dziękuję za tę uwagę. Zdaję sobie sprawę, że mam z tym jeszcze problem. Wiesz, jak zaczynam wymyślać jakąś historię, to zaraz w głowie tworzę kilka podocznych, dla mnie również ciekawych i tak to jakoś wszystko wychodzi. Jeśli chodzi o ten konkretny tekst, chciałabym dopisać do niego kilka historii pobocznych, w których rozwinę pewne wątki, np. wątek pani doktor. Dlatego starałam się dozować informacje, by ich nie powielać. Możliwe, że nie powinnam myśleć w ten sposób. Dzięki Wam się uczę. Dziękuję!

Cieszy mnie fakt, że mimo wszystko opowiadanie nie umknęło. 

Raz jeszcze dzięki!

Pozdrawiam!

 

Witaj, ANDO! :)

 

Fajnie, że przeczytałaś tekst, mimo że to nie Twoje klimaty. Starałam się, by osoby, które nie interesują się Japonią nie czuły się przytłoczone tą japońskością.

Zauważyłam, że piszemy trochę inaczej. Ale to chyba dobrze, że każdy ma swój styl, prawda? ;)

 

“Zastanawiałam się, dlaczego bohaterka szukała tak długo dziewczyny, którą widziała przez krótki czas i z którą nie łączyła jej żadna więź.”

 

Hmm… Tak mi się wydaje, że kiedy człowiek spotyka kogoś odmiennego, a podobnego do niego samego, to już od pierwszej chwili coś ich łączy. Poza tym ludzie często robią niezrozumiałe rzeczy. xD

Samuraja to ja bym chciała rozkręcić w innym opowiadaniu. Fajnie, że dr Fog nieźle wyszła. O nią też się bałam.

Dziękuję Ci, ANDO, za odwiedziny i komentarz.

Pozdrawiam!

すみません、遅れました (mam nadzieję, że napisałem to, co chciałem:))

Bez zbędnych ceregieli przejdę od razu do rzeczy:

 

REDAKTÓR: Witam wszystkich w cotygodniowej audycji “Piętnaście minut dla kultury, ale nie więcej, bo nikt tego nie chce słuchać”. Zaprosiliśmy dzisiaj najznamienitszego gościa… na jakiego pozwolił nam budżet. Powitajmy zwykłego, prostego czytelnika. Dzień dobry panu.

PROSTY CZYTELNIK: Dobry, dobry!

REDAKTÓR: Rozmawiamy dzisiaj o najnowszym opowiadaniu Sary Winter “Melodia, której nikt nie usłyszy”. Jak pan znajduje ów tekst.

PROSTY CZYTELNIK: Wiesz pan, z trudem. Opowiadanie spadło już na drugą stronę i trochę się człowiek musi tego naszukać. Niby można kombinować z kliknięciem na profil, ale weź pan ten profil najpierw znajdź.

REDAKTÓR: Taa… Chodzi mi raczej o to, jakie wrażenie zrobił na panu ów tekst?

PROSTY CZYTELNIK: A! Że jak się podobał! No, to mów pan od razu! Fajne! Naprawdę fajne! Czyta się to to dobrze. Nie męczy się człowiek, a to ważne, bo weź pan brnij przez prawie czterdzieści tysięcy znaków na telefonie. Pomysł z melodią wcale fajny, bohaterka charakterystyczna, a i Japonii człowiek trochę liźnie. Fajne! Zupełnie fajne!

REDAKTÓR: Sporo pan używa tego “fajne”.

PROSTY CZYTELNIK: “Fajne” mam za darmo, to nie będę na nim oszczędzał!

REDAKTÓR: Wróćmy do opowiadania. Wspomniał pan o Japonii. U części czytelników budziła ona pewien dysonans.

PROSTY CZYTELNIK: Dysonans to jakiś rodzaj badania?

Redaktór zamyśla się na chwilę, po czym przestraja na “Radio motłoch”.

REDAKTÓRNie wszystkim się ta Japonia podobała, znaczy!

PROSTY CZYTELNIK: No to mów pan, panie redaktórze, wprost, a nie mnie tu bombarduje jakimiś zawijasami słownymi. Wiesz pan, ja to sobie z początku myślałem tak: Czego akurat ta Japonia? Po kiego grzyba właśnie ona? Ale potem, jak już mi się natentegowało w głowie, to sobie mówię tak: A czego ty byś tu chciał, co? Byłaby Polska, to byś jojczał, że zawsze to samo. To może Niemce, Angole, albo Makaroniarze, myślę sobie? Ale to przecież też od czapy, bo dlaczego akurat Makaroniarze, a nie, na przykład Żabojady? I wtedy żem sobie tak pomyślał, że ta Japonia jest OK. Klimat jest, człowiek rzeczywiście czuje, jakby w tej Japonii był. Nie ma co marudzić. Wiesz pan, brakło mi może tego, żeby ten kraj był jakoś silniej powiązany z samą historią. Żeby Autorka wrzuciła jakieś dwa, trzy dinksy, wiążące pomysł z Japonią.

REDAKTÓR: Części słuchaczy podpowiem, że dinksy znaczą tyle, co elementy.

PROSTY CZYTELNIK: Toć wszyscy wiedzą przecież! Ale niech panu redaktórowi będzie. Gdyby tak znaleźć jakieś elementy charakterystyczne właśnie dla Japonii i powiązać je jakoś z pomysłem na melodię…

REDAKTÓR: Wtedy byłby pan już zupełnie kontent?

PROSTY CZYTELNIK: Jak?

Redaktór wzdycha nerwowo

REDAKTÓR: Wtedy byłby pan w pełni zadowolony?

PROSTY CZYTELNIK: Taaa! Wtedy już by było naprawdę fajne!

REDAKTÓR: Zgodzi się pan z innym czytelnikami, że najmocniejszym punktem opowiadania jest postać głównej bohaterki?

PROSTY CZYTELNIK: Bohaterka rzeczywiście wyszła świetnie. Charakterystyczna, budząca emocje. Ale nie zgadzam się z innymi czytelnikami. To oni zgadzają się ze mną! 

REDAKTÓR: Pan przecież wypowiada się później, więc…

PROSTY CZYTELNIK: Ale ja wiem najlepiej! Zaznacz pan to wyraźnie! I nie mów pan “postać”, bo wpadnie Inspektor do Spraw Gifologii Stosowanej i da panu po łapach.

REDAKTÓR: Wiemy już, co jest, pana zdaniem, silną stroną opowiadania. A czy coś panu może nie podeszło?

PROSTY CZYTELNIK: Śledź smarowany nutellą. Fatalne połączenie!

REDAKTÓR: A gdyby miał się pan ograniczyć do samego tekstu?

PROSTY CZYTELNIK: No to mów pan pełnym zdaniem, zamiast durnia ze mnie robić! Wiesz pan, opowiadanie zostało oparte na głównej bohaterce, jej postawie, charakterze. Ja to bym z kolei wolał, żeby bardziej skupiało się na samej melodii. Ten wątek był dla mnie najbardziej interesujący. Wtedy byłbym, jak żeś pan to powiedział, zupełnie tenkąt. Z francuskiego to chyba będzie “tęką”.

REDAKTÓR: Chyba kontent?

PROSTY CZYTELNIK: Niech będzie i kontent, jeśli tak panu redaktórowi pasuje.

REDAKTÓR: Miałem tu jeszcze pytanie o samo wykonanie tekstu, ale…

PROSTY CZYTELNIK: Co?! Że niby jak prosty czytelnik, to baboli nie znajdzie?! A to redaktórska hołota! Będzie mnie tu obrażał! Pacz pan!

Moje ciało drżało

Na przykład tutaj: rym! Inspektor do Spraw Gifologii Stosowanej pokarałaby gifem jak nic!

Zaczął się kolejny, nocny koncert kosmicznych dźwięków. Tym razem nie opierałam się. Wynurzyłam się, wytężyłam słuch jeszcze bardziej niż zwykle.

Albo tu. Lekka “siękoza”.

Wsłuchaj się w swój oddech, niech stanie się twoim głośnym krzykiem. Skup się tylko na nim i postaraj się wyłączyć, dobrze?

Starałam się z całych sił.

A tutaj można by posądzać “się” o hipopotyzm.

REDAKTÓR: Chyba nepotyzm?

PROSTY CZYTELNIK: Tak. Ma pan redaktór rację. Oczywiście, że chodziło mnie o poetyzm.

REDAKTÓR: To chyba wszystko z mojej strony. Chciałby pan może coś dodać na koniec?

PROSTY CZYTELNIK: A czemu nie? Jeśli pan redaktór taki łaskaw. Uwaga, dodaję: trzy plus cztery. To będzie… siedem! Może pan redaktór chciałby sobie zapisać?

REDAKTÓR: Myślę, że zapamiętam. Dziękuję za poświęcony czas.

PROSTY CZYTELNIK: Dziękuję i pozdrawiam rodzinę: Mietka, Zosię, Zbyszka, Halinę, Zygmunta, Helmuta…

 

P.S. Cieszyłaś się na długi i nudny komentarz, to masz! XD

EDIT: dorzuciłem jeszcze jeden fragment z “siękozą”, bo wcześniej nie mogłem go znaleźć.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

To ja nominuję ten komentarz do biblioteki.

 

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

A co napisałeś tymi krzaczkami na początku? Bo chyba nie jest to przerysowane z menu japońskiej restauracji? 

 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Translator podpowiada: przepraszam za spóźnienie.

Ale liczę się z tym, że równie dobrze może to znaczyć:

– Daj wiadro!

– Weź łopatę!

– Gryź ziemniaka!

albo

– Jak ty sadzisz ten ryż?!

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

 

CM, zrobiłeś mi tym komentarzem dzień! No teroz to jo doskonale szystko rozumim, co było lepi, a co było gorzy niczym ta psia szminka. xD

 

Bardzo dziękuję, że poświęciłeś swój czas. Gdyby była taka możliwość, też bym nominowała ten komentarz do biblioteki. xD

O tej melodii tak mało, bo to na zaś chciałam zostawić. Wydałoby się wszystko tutaj, to gdzie później zabawa? Ale zapisuję uwagi w notatniku, by dalej tych samych błędów nie popełniać. 

Translator podpowiada raczej dobrze, chociaż sama się już kiedyś przekonałam, że różnie to z nim bywa i równie dobrze mogło wyjść coś o ryżu :D

 

Bardzo dziękuję! smiley Miłego dnia! Pozdrawiam! :)

Twoje opowiadanie wzbudziło we mnie ambiwalentne odczucia. Niby mi się podobało, a jednak wraz z lekturą narastało we mnie wrażenie, że mam do czynienia z równią pochyłą.

Moim zdaniem zaczyna się bardzo dobrze. Przede wszystkim błyszczy tutaj interesująca, przykuwająca uwagę główna bohaterka. Odebrałem jej punkt widzenia, skrzywiony nieco trapiącymi ją przypadłościami, jako wiarygodny. Ponadto pocięcie narracji na krótkie akapity sprytnie zdynamizowało ten stroniący raczej od akcji tekst.

Krztyna orientalnych dekoracji w postaci scenografii jak dla mnie dodała całości wartości. Nie było tego do przesady dużo, nie było na tyle mało lub wspomniane na tyle rzadko, by w ogóle zapomnieć o samym fakcie. I o ile ten element wydał mi się wyważony, tak na przykład wątek robotycznych asystentów nie wiem po co był. Pojawia się tylko w kontekście Mirai i bodajże przelotnie gdzieś przy sekretarce w szpitalu, ale nie widzę dla uczynienia z tych postaci maszyn większego sensu. Element fantastyczny jest tutaj trochę na siłę, tym bardziej że po dacie listu można wnioskować, że czas akcji to raczej przyszłość bliskiego zasięgu.

Nie podobała mi się pewna filmowa schematyczność, jakiej użyłaś do pokazania wątku leczenia zaburzeń umysłowych. Jestem przekonany, że gdybyś nieco więcej pogrzebała w temacie, dotarłabyś na przykład do paru magicznych trików wywiadu psychiatrycznego i na pewno nie wepchnęłabyś w usta swojej bohaterki pytania “czy słyszy pani głosy?”. Bo pytając o to osobę uważającą się za zdrową, nie usłyszymy odpowiedzi innej niż “nie”.

Moja największa bolączka to jednak zastosowane rozwiązywanie problemów. Bo ich zawiązywanie mnie satysfakcjonowało – powoli acz konsekwentnie zarzucałaś haczyk i byłem zwyczajnie ciekawy, jak sprawy się potoczą. Niestety odpowiedzi rzucasz mało satysfakcjonujące, nie wynikają z wcześniejszych wydarzeń, są bardziej życzeniowe; przypadek goni przypadek i myślę, że trudno zachwycić czymś takim. Piszesz, że tekst długo dojrzewał, lecz odniosłem wrażenie, że końcówka jest raczej napisana naprędce; odstaje od bardzo porządnego początku.

Witaj, MrBrightside!

 

“(…)tak na przykład wątek robotycznych asystentów nie wiem po co był. Pojawia się tylko w kontekście Mirai i bodajże przelotnie gdzieś przy sekretarce w szpitalu, ale nie widzę dla uczynienia z tych postaci maszyn większego sensu. Element fantastyczny jest tutaj trochę na siłę, tym bardziej że po dacie listu można wnioskować, że czas akcji to raczej przyszłość bliskiego zasięgu.”

 

Rozumiem. Mirai (tu pozwolę sobie wytłumaczyć, że mirai znaczy przyszłość) została wprowadzona do świata z dwóch powodów – primo, jak sam zauważyłeś, by określić czas akcji, po drugie… I tu jest problem, ponieważ w mojej głowie, w innym opowiadaniu osadzonym w tym samym świecie, Mirai odegra bardzo, ale to bardzo ważną rolę.

 

“Nie podobała mi się pewna filmowa schematyczność, jakiej użyłaś do pokazania wątku leczenia zaburzeń umysłowych.”

 

Rozumiem. Argument nie do podważenia.

 

No i ta życzeniowość. Kurcze. Zapewne mnie zrozumiesz, kiedy powiem, że toczyłam ze sobą walki wewnętrzne. “Co już powiedzieć, czego jeszcze nie powiedzieć. A może to za dużo? A może za mało? Wyjaśnić to tutaj, czy w następnym?”

Zdaję sobie też sprawę z tego, że nadal łączenie elementów sprawia mi problem. Staram się, a to pisanie to ciężka robota jest. Heh…

 

Bardzo ci MrBrightside dziękuję za cenne uwagi i za Twój czas. 

Opowiadanie zaciekawia od początku – rzucasz kilka intrygujących informacji o bohaterce, szybko pojawia się tytułowa melodia, tu i ówdzie delikatnie zasugerowana scenografia, a czyta się to wszystko płynnie bez potknięć. Lektura szybko stała się dla mnie przyjemnością i właściwie pozostała nią do końca, choć zgodzę się z MrB, że im dalej w las, tym jakoś nieco słabiej.

Mnie również raziły zbiegi okoliczności i przypadki – profesja teścia, obecność rudych kobiet w tym jednym z wielu więzień, w którym akurat pracował jego znajomy, sam fakt znalezienia tego listu przez syna akurat w tym momencie, takie rzeczy. Pojedynczo to nawet można by kupić, ale jak się robi tego za dużo, to historia mocno traci na wiarygodności, niestety :(

Nie do końca dobrze wybrzmiała mi również scena kulminacyjna w klinice, przy czym sama nie wiem, czy była dla mnie za bardzo czy za mało dramatyczna. Niby sporo się tam działo (uwaga spoilery!) – krzyki, przytrzymywanie bohaterki, żeby się nie rzuciła na lekarkę, śmierć… ale z drugiej strony słabo to poczułam. Jakby czegoś zabrakło. Lub coś było za bardzo (może właśnie ta śmierć Yuki akurat w tym momencie – to też taki podejrzany zbieg okoliczności, a ponieważ jest kolejnym takim zabiegiem, to traci swój emocjonalny potencjał. Na zasadzie – no tak, to by tutaj pasowało, żeby umarła, to umrze).

Ale wróćmy do tego, co wyszło – zdecydowanie początek, zdecydowanie bohaterka (no, może trochę by można jeszcze podkręcić pokazanie zespołu Aspergera, inne jego kawałki niż fiksację na detalach), zdecydowanie zakończenie i ostatnie zdanie, a także klimat, który przez większość tekstu jednak naprawdę fajnie budujesz.

Dziękuję, Werweno za przeczytanie i opinię. 

Widzę w czym tkwi mój problem. Nie jestem pocieszona, ale to kolejny krok i dobra nauka. Postaram się coś zrobić z zainteresowaniem odwrotnie proporcjonalnym do długości tekstu i tą nieszczęsną przypadkowością.

:)

Jest tu pomysł i bardzo dobrze opisana bohaterka. Motyw z melodią słyszalną przez niewielu ma potencjał. Fajnie też pokazujesz reakcje bohaterki na to wszystko – ona sama w ogóle to dobrze obrobiona postać.

Gorzej z główną fabułą, która niestety stoi na cudownych zbiegach okoliczności. Jeden lub dwa mogą się przydarzyć w tekście. Ale tutaj co chwila coś cudownie się staje. Duża w tym rola tego, że wiele rzeczy pozostaje poza wzrokiem czytelnika aż do momenty ukazania. Gdyby je jakoś subtelnie zapowiedzieć, mogłoby być lepiej.

Zakończenie fajne, optymistyczne. Klimat Japonii poczułem, choć nie jakiś szczególnie mocny. Można by podkręcić detale kulturowe i jeszcze mocniej zaczepić czytelnika, ale to nie było jakoś wymagane. Na obecnym poziomie jest wystarczający :)

Jednak koncert fajerwerków definitywnie na plus.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

NoWhereMan, dziękuję za wizytę i komentarz.

Ta nieszczęsna przypadkowość… W chwili obecnej chyba nie powinnam przy tym tekście kombinować. Widzę jednak, że jest problem, który muszę naprawić. Jeszcze dokładnie nie wiem, w jaki sposób to rozwiążę. Może skatiuję i napiszę od nowa, choć nie wiem, czy to miałoby sens, tutaj na portalu, bo dla ćwiczenia oczywiście tak. Muszę się nauczyć rozróżniać cudowne zbiegi okoliczności od zazębiających się w jakiś sposób… hmm… losów bohaterów? Oj, mam kłopoty.

Cieszę się, że znalazłeś w tym opowiadaniu coś pozytywnego.

 

 

Szybki EDIT:

“Zakończenie fajne, optymistyczne.”

 

Optymistyczne? Ja tak nie sądzę… Coś jeszcze mi nie wyszło, jak chciałam? :(

 

Może dodam coś jeszcze. Nie usprawiedliwiam się, przedstawiam swój tok myślenia. Powiązałam ze sobą te wszystkie postaci, ponieważ uznałam, że ci ludzie musieli mieć takie a nie inne znajomości, gdyby nie to, nie byłabym w stanie wytłumaczyć pewnych rzeczy w formie opowiadania, a na powieść to mnie jeszcze nie stać. Za głęboka woda, a ja nie umiem pływać. 

Starałam się zamknąć to opowiadanie bez zbyt wielu niewiadomych. Chyba już tak nie zrobię. 

Po wstępie wydawało mi się, że będzie super. Później… wrażenie balansowało.

Wybrałaś tematykę i scenerię, którą bardzo lubię, więc czytałem z zainteresowaniem i dużymi nadziejami.

“Choroba” Misaki nie wydawała się super odkrywcza, ale z pewnością obiecująca. Liczyłem, że uda Ci się wykrzesać z niej coś ciekawego, tymczasem wyszło enigmatycznie.

Mam wrażenie, że to opowiadanie byłoby naprawdę super, gdybyś napisała je odważniej. Postawiła dwa kroki tam, gdzie postawiłaś jeden. I dlatego bohaterka ma zalążki charakteru, ale jej zdecydowaniu towarzyszą chwilę bierności i tchórzliwości (chowanie się za “ekranami”?). Japońskość jest zaakcentowana, a przydałby się jej wiarygodniejszy szkic. Nie wystarczy napisać yokai i wrzucić drzewko bonsai.

Fabuła idzie po linii najmniejszego oporu, a świat prowadzi bohaterkę po sznurku do finału, przez co czasem cierpi również wiarygodność przedstawianych wydarzeń.

Napisane poprawnie, natomiast najlepszym elementem tekstu jest dla mnie z pewnością zakończenie. Prawdziwie creepy – bardzo mi przypadło do gustu :)

 

Tyle ode mnie.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Witaj CountPrimagen!

Szkoda, że się rozczarowałeś przebiegiem tego opowiadania. Nie miałam odwagi na ten drugi krok. Bałam się, że przerysuję postać. 

Japońskość też chciałam przedstawić bezpiecznie, żeby nie generalizować lub nie napisać głupot. To ciekawy temat, ale nie jestem ekspertem, dlatego wyszło dość symbolicznie. 

Fajnie, że końcówka się spodobała. Też uważam, że jest creepy. xD

 

Dziękuję za wizytę i komentarz!

Zaczęło się obiecująco, ale potem skręciło w kierunku prostego young adult rozpisanego na dwie nieprzystosowane przyjaciółki i cudnego narzeczonego. Dużo obiecywałaś sugerując ciemniejsze oblicze tego ostatniego, ale ostatecznie wszystkie tropy zostały porzucone a rodzinne zakończenie (które mogłoby mieć w sobie coś sarkastycznego) przyszło zbyt nagle i prosto.

Do końca nie zrozumiałem, czy ojciec Iwao słyszał tajemnicze dźwięki (bo przecież je badał), czy nie (bo Iwao temu zaprzeczał).

Popracuj nad dialogami – brzmią nienaturalnie i brakuje im tła w didaskaliach.

Właściwie to wszyscy już wszystko napisali i to jest problem tego, kto przychodzi na końcu.

Moja nadwrażliwość na dźwięki wygląda inaczej, dlatego tutaj byłam ciekawa, jak to wygląda, lubię też japońskie klimaty i generalnie opowieść początkowo do mnie przemówiła. Ale stoi tylko główną bohaterką. Nad wszystkim innym trzeba by popracować. Niejedno opowiadanie napisałam podobnie – na przykład kreując wyrazistego bohatera, który jednak okazywał się marionetką w moich rękach, wypełniającą scenariusz, który sobie wymyśliłam, bez życia i niezależności.

Myślę, że brakuje tu tylko więcej i więcej prób i szlifowania warsztatu, bo potencjał historii – najważniejszy – odnajduję :)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

cobold, Naz, dziękuję!

Pracuję nad sobą. Mam nadzieję, że dzięki Waszym uwagom następne opowiadanie będzie lepsze. 

 

Saro, bardzo mi się podobało. To jeden z tych tekstów, które należy czytać w ciszy, nocą, gdy nikt nie przeszkadza. Ja niestety czytałem w dzień, ale i tak doceniam.

Od strony językowej bardzo dobrze. Do tego jest klimat, poruszająca historia, wiernie oddane cierpienie głównej bohaterki. Jest też zbudowane napięcie. 

Sam tytuł mnie zniechęcał, bo generalnie nie lubię pisania o muzyce, ale że mam słabość do dyżurnych, to dałem mu szansę. I bardzo dobrze.

Jedno z najlepszych opowiadań, jeżeli nie najlepsze, jakie czytałem tu ostatnio. Rację miała Finkla głosując na TAK. Shame on You, reszto Loży!

 

Na koniec dwie drobnostki:

Mijając pogrążoną w lekturze Emiko, kierowałam się do łazienki. Widząc moją skrzywioną twarz, odłożyła książkę i zapytała:

Dwa zdania o bliźniaczej konstrukcji obok siebie. Wywaliłbym imiesłów z jednego. 

„Masakra w rosyjskim Czarny Delfinie”.

Tu nie gra odmiana.

 

Czy ten tekst był może pisany na “Japońskie Koszmary” w Białym Kruku?

 

Moja ocena: 5.2/6.

Gratulacje.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Chrościsko, witaj! :)

Miło mi było czytać Twój komentarz. Cieszę się, że opowiadanie Ci się podobało. 

Poprawki naniosłam. 

O “Japońskich Koszmarach” wiedziałam, jednak wtedy nie czułam tematu, więc odpuściłam. 

 

Bardzo Ci dziękuję za ciepłe słowa. Aż mi chęć do pisania wróciła. :D

Aż mi chęć do pisania wróciła. :D

A dlaczego gdziekolwiek poszła, że aż musiała wrócić?

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Poszła się zastanowić, co by tu zrobić, żeby było lepiej. :)

Ładne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka