- Opowiadanie: Wiktor Orłowski - Czy koty też płaczą?

Czy koty też płaczą?

Znowu ja, znowu o psach i ko­tach, nie­ba­wem stwier­dzi­cie, że je­stem mo­no­te­ma­tycz­na oraz – o zgro­zo – że lubię koty.

Bo wła­ści­wie to nie lubię. No, może z wy­jąt­kiem jed­ne­go ga­tun­ku.

Za pomoc i wstęp­ny fe­ed­back ślicz­nie dzię­ku­ję kam_mod oraz Ka­ro­li­nie.

 

Enjoy. ;)

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Czy koty też płaczą?

– Ta sy­tu­acja ma jeden po­zy­tyw, Bob – po­wie­dzia­łem tam­te­go dnia, pół roku po akcji, w któ­rej stra­ci­łem oczy. – Nie widzę two­jej par­szy­wej mordy.

Był 8 sierp­nia 2034 roku, Price za­czy­nał wła­śnie trze­ci mie­siąc ocze­ki­wa­nia na za­strzyk w Star­ke Pri­son, a ja byłem wciąż zbyt głupi, by zro­zu­mieć, że wraz ze wzro­kiem nie utra­ci­łem wszyst­kie­go.

Wtedy jesz­cze nie wie­dzia­łem, że nie tylko ptaki ćwier­ka­ją, że nie ma spra­wy, która by­ła­by wy­łącz­nie moja i że bycia lep­szym czło­wie­kiem na­uczy mnie kot.

– Daj spo­kój, dla mnie to też jest trud­ne.

– Jasne.

– Cof­nę­li go z woj­sko­we­go pro­jek­tu wspar­cia obro­ny te­ry­to­rial­nej. Spe­cjal­nie dla cie­bie.

– Mam się wzru­szyć?

Usły­sza­łem, jak Bob za­ci­ska szczę­ki tak mocno, że aż zgrzyt­nę­ły mu zęby. Nie zmie­sza­łem się. Mógł być ka­pi­ta­nem wy­dzia­łu za­bójstw De­par­ta­men­tu Po­li­cji Miami, naj­lep­szym sze­fem, ja­kie­go kie­dy­kol­wiek mia­łem i moim ser­decz­nym przy­ja­cie­lem, a mimo to po­tra­fi­łem żywić wobec niego je­dy­nie nie­na­wiść.

Nic per­so­nal­ne­go – w tam­tym okre­sie byłem wście­kły na wszyst­ko, z czą­stecz­ka­mi tlenu włącz­nie. Bob to ro­zu­miał i nie miał mi za złe. Po pro­stu tak sobie ra­dzi­łem.

Lub, jak woli dok­tor Ger­ma­ine, nie ra­dzi­łem.

– Masz wziąć tę cho­ler­ną smycz, Scott, i po­go­dzić się z rze­czy­wi­sto­ścią. Nie od­zy­skasz wzro­ku. Zoo­bor­gicz­ny prze­wod­nik to je­dy­ny spo­sób, żebyś mógł wró­cić do czyn­nej służ­by, a i to tylko dla­te­go, że pani gu­ber­na­tor ma do cie­bie sła­bość, odkąd…

– …z rąk psy­cho­pa­ty ura­to­wa­łem jej córkę w ope­ra­cji, w któ­rej Rick zgi­nął, a mnie sa­me­mu wy­pra­ży­ło obie gałki, nerw wzro­ko­wy oraz pola Brod­man­na od sie­dem­na­ste­go do dzie­więt­na­ste­go. Wiem, sły­sza­łem, ko­ja­rzę z gazet.

Bob od­chrząk­nął i pod­jął wątek:

– Te­ra­peu­ta zgo­dził się na twój po­wrót do pracy pod wa­run­kiem, że bę­dzie ci to­wa­rzy­szy­ło wy­szko­lo­ne zwie­rzę. Prze­sze­dłeś trau­mę, je­steś w ża­ło­bie, ono po­mo­że ci to wszyst­ko prze­pra­co­wać.

– Mój part­ner nie żyje, a ja je­stem ka­le­ką. Je­dy­ne, co muszę prze­pra­co­wać, to pysk fa­ce­ta, który jest za to od­po­wie­dzial­ny.

– I wła­śnie o tym mówił Ger­ma­ine.

Wes­tchną­łem, kon­cen­tru­jąc się na dźwię­kach na­pły­wa­ją­cych do trans­for­ma­to­ra aku­stycz­ne­go.

Elek­tro­sty­mu­la­tor prze­zczasz­ko­wy mo­dy­fi­ko­wał mój zmysł słu­chu, przez co ope­ro­wa­łem w szer­szym spek­trum fo­nicz­nym. Po wtór­nym uwa­run­ko­wa­niu, za zgodą prze­świet­nej Ko­mi­sji Bio­cy­ber­ne­tycz­nej, mo­głem żyć jak cho­ler­ny nie­to­perz. W dal­szym ciągu nie wi­dzia­łem, ale przy­naj­mniej nie mu­sia­łem się oba­wiać, że na rogu Trze­ciej i Pią­tej rąb­nie mnie cię­ża­rów­ka, któ­rej bym nie za­uwa­żył.

– Mógł­bym cho­ciaż do­stać psa? – spy­ta­łem, ze zre­zy­gno­wa­niem się­ga­jąc po smycz.

– Przy­kro mi, to je­dy­ny zoo­borg o pod­wyż­szo­nej in­te­li­gen­cji, ja­kie­go nam udo­stęp­nio­no.

– Kła­miesz.

Zgrzyt­nię­cie zę­ba­mi. Trzask za­my­ka­nej szu­fla­dy.

– Okej, jest jesz­cze jeden w Nowym Yorku, pół­rocz­na świ­nia funk­cyj­na o imie­niu Her­ku­les. Bie­rzesz? Jak nie, to przy­łóż tu palec i je­steś wolny. Mo­żesz go za­brać od razu, Jor­dan cię za­pro­wa­dzi i wy­tłu­ma­czy, jak go kar­mić.

– To sa­miec?

– Trzy­let­ni. Na­zy­wa się Gats­by.

 

*

 

Wciąż pa­mię­tam tamto uczu­cie. Spu­ści­łem go ze smy­czy, a ręce drża­ły mi lekko z po­wo­du cze­goś, co na­le­ża­ło­by na­zwać ewo­lu­cyj­nie uza­sad­nio­nym stra­chem. Kot cho­dził po miesz­ka­niu, roz­sie­wa­jąc za­pach gówna, piżma i sa­wan­ny, a mój mózg bił na alarm: chyba cię po­rą­ba­ło, że wpusz­czasz to do domu!

Przy­zna­łem mu rację. Wi­dzi­cie, wtedy na­praw­dę nie mia­łem o ni­czym po­ję­cia.

Kot był iry­tu­ją­co cichy; mu­sia­łem co jakiś czas pstry­kać pal­ca­mi, by wie­dzieć, gdzie się znaj­du­je. Po­ru­szał się po­wo­li, ob­wą­chu­jąc każdy kąt, ze­stre­so­wa­ny nie mniej niż ja.

– Mó­wi­li, że byłeś w woj­sku – po­wie­dzia­łem wresz­cie.

– Słu­ży­łem w SEAL – od­po­wie­dział przez syn­te­za­tor.

Wgra­no mu miły dla ucha głos, mięk­ki i we­so­ły, jakby chło­pię­cy.

– I je­steś…?

– Ge­par­dem grzy­wia­stym.

Jezu.

Twier­dzi­li, że po cy­ber­po­dra­so­wa­niu jego in­te­li­gen­cja prak­tycz­nie nie ustę­pu­je ludz­kiej. Prze­szedł próby ko­gni­tyw­ne, test lu­stra i mo­dy­fi­ko­wa­ny test Tu­rin­ga, nie­źle mówił i ponoć nie wy­ka­zy­wał nie­uza­sad­nio­nej agre­sji. Ge­par­dy, jak mi wy­tłu­ma­czo­no, jesz­cze w sta­ro­żyt­no­ści udo­mo­wio­no i tre­so­wa­no do po­lo­wań.

Ale on nie miał być moim zwie­rzę­ciem łow­nym, tylko part­ne­rem.

Gats­by na­le­żał do dru­gie­go po­ko­le­nia cy­bor­gi­zo­wa­nych ge­par­dów wy­pro­wa­dzo­nych przez ZOO w Atlan­cie i wa­run­ko­wa­nych na po­trze­by armii. Prawo sta­no­we za­bra­nia­ło neu­ro­pro­te­zo­wa­nia ludzi, ale kot mógł nosić kom­pu­ter we łbie i prze­twa­rzać dane w sprzę­gu z SI.

Szcze­rze go za to nie­na­wi­dzi­łem.

– Cie­szę się, że mogę pomóc. Liczę na owoc­ną współ­pra…

– Nie po­trze­bu­ję two­jej po­mo­cy – prze­rwa­łem ob­ce­so­wo. – Je­steś tu, żeby psy­cho­log pod­bi­jał pie­cząt­ki na pa­pie­rach, któ­rych po­trze­bu­ję do pracy. Śpisz na kocu w przed­po­ko­ju, nie wła­zisz na sofę i si­kasz tylko do ku­we­ty. Jeśli za­uwa­żę, że meble są po­dra­pa­ne, prze­ro­bię cię na dy­wa­nik. Zro­zu­mia­no?

Syk urazy i za­sko­cze­nia. Wzru­szy­łem ra­mio­na­mi; wtedy jesz­cze byłem pe­wien, że się nie do­ga­da­my.

Praw­dę mó­wiąc, tego wła­śnie chcia­łem.

 

*

 

Pa­trząc wstecz, muszę przy­znać, że przez pierw­sze dwa mie­sią­ce za­cho­wy­wa­łem się wobec Gats­by’ego jak świ­nia nie gor­sza niż no­wo­jor­ski Her­ku­les. Winą mógł­bym obar­czyć whi­sky, któ­rej piłem wtedy sta­now­czo za dużo, stres wy­wo­ła­ny in­te­rak­cją z oto­cze­niem na ślepo i sny, które drę­czy­ły mnie do­słow­nie każ­dej nocy, ale praw­da była inna – byłem dla niego dup­kiem, bo chcia­łem.

Żeby nikt nie po­my­ślał, że za­czy­nam się go­dzić z ak­tu­al­nym ob­ra­zem świa­ta.

Żeby nikt nie po­my­ślał, że pół­pu­styn­ny kot może być tak samo dobry jak Rick, my­śleć kry­tycz­nie i lo­gicz­nie, ro­zu­mieć, co mam na myśli, zanim jesz­cze skoń­czę zda­nie, i w za­par­ko­wa­nym na krzy­wy ryj sa­mo­cho­dzie jeść ze mną do­nu­ty z Ro­set­ta Ba­ke­ry.

I przede wszyst­kim, żebym ja sam tak nie po­my­ślał.

Byłem sta­rym psem po­li­cyj­nym, wście­kłym, chu­dym char­tem, który nie od­pusz­czał, kiedy zwę­szył trop, a Gats­by do­trzy­my­wał mi kroku. Pra­co­wa­li­śmy nad spra­wą za­bój­stwa mło­dej mo­del­ki w Miami Beach. Mój ge­pard po­rząd­ko­wał in­for­ma­cje z su­mien­no­ścią szwaj­car­skie­go ban­kie­ra, a spraw­no­ścią ob­li­cze­nio­wą wpro­wa­dzał mnie nie­kie­dy w kon­ster­na­cję. Trud­no to przy­znać, ale z Gats­bym ra­dzi­łem sobie le­piej. Sto­po­wał mnie, kiedy było trze­ba, i chwy­tał zę­ba­mi za ma­ry­nar­kę, gdy cho­dzi­łem zbyt za­my­ślo­ny, by zwra­cać uwagę na ruch ulicz­ny. Parę razy po­wstrzy­mał mnie przed zro­bie­niem cze­goś głu­pie­go, jak wtedy, gdy w The An­der­son o mało nie przy­wa­li­łem temu krzy­kli­we­mu gru­ba­so­wi w ko­szul­ce polo.

Prze­słu­cha­nia też prze­bie­ga­ły spraw­niej. To dziw­ne, ale lu­dzie mówią szcze­rzej i skład­niej, mając na­je­żo­ny kłami pysk dzi­kie­go kota pięć cen­ty­me­trów od twa­rzy.

Dziw­niej­sze, że Gats­by ani razu nie użył ich prze­ciw­ko mnie, choć Bóg mi świad­kiem – miał po­wo­dy.

Pa­mię­tam te kłót­nie: salon ob­ró­co­ny w ruinę przez skoki po­iry­to­wa­ne­go kota, po­wie­trze wzbu­rzo­ne ru­chem ogona ner­wo­wo chlasz­czą­ce­go na boki. Niski war­kot z głębi trze­wi.

Moje nerwy na­pię­te jak po­stron­ki, słuch i węch wy­ostrzo­ne do gra­nic moż­li­wo­ści, piż­mo­wy odór sier­ści wkrę­ca­ją­cy się w noz­drza. Pstryk­nię­cia pal­ców, gdy nie wie­dzia­łem, gdzie ten cęt­ko­wa­ny skur­wiel się po­dział. Skra­da się? Mam się ru­szyć czy le­piej stać jak słup soli?

Ręka przy ka­bu­rze. Wolno mi za­strze­lić go w obro­nie wła­snej?

Miauk­nię­cie i krzyk.

– Je­steś okrop­ny czło­wiek! Okrop­ny! Sta­ram się pomóc!

– Mó­wi­łem, że…

– De­ner­wu­ję się, bo ty się de­ner­wu­jesz! – Syk godny kobry. – Nie skrzyw­dzi­łem cię, czło­wiek. Dla­cze­go mnie nie lu­bisz?

– Nie każdy musi się lubić, Gats­by. My, dla przy­kła­du, nie mu­si­my i nie bę­dzie­my tego robić.

– Spra­wiasz mi przy­krość, czło­wiek.

– Po­my­ślał­by kto, że facet z ta­ki­mi kłami nie bę­dzie się mazać.

Cisza. Sub­tel­ny sze­lest sprę­ży­ste­go ciała, które ze­śli­zgu­je się ze sto­li­ka do kawy.

Cze­ka­łem, aż od­po­wie, by pal­nąć coś jesz­cze, coś nie­śmiesz­ne­go, idio­tycz­nie za­czep­ne­go i zło­śli­we­go, coś, od czego po­czuł­bym się jego kosz­tem le­piej, coś, czym udo­wod­nił­bym, że śmierć Ricka to wyrwa w struk­tu­rze świa­ta, któ­rej nie spo­sób za­ła­tać kłę­bem futra z kom­pu­te­rem mię­dzy usza­mi, ale Gats­by znik­nął.

 

*

 

Pa­mię­tam tę noc: po­ło­wa li­sto­pa­da, wil­got­ny chłód są­czył się przez mury mo­je­go pod­da­sza. Kro­ple desz­czu wiel­kie jak ko­li­bry wa­li­ły w man­sar­do­we okno nad łóż­kiem. Od­dy­cha­łem cięż­ko, prze­po­co­ny T-shirt kleił mi się do ple­ców.

Sny były je­dy­nym miej­scem, w któ­rym wciąż mia­łem wzrok.

Były też je­dy­nym miej­scem, w któ­rym nie chcia­łem go mieć.

Pa­mię­ta­łem wszyst­ko z bez­li­to­sną pre­cy­zją: łomot na­szych butów, szczęk broni, od­głos wy­strza­łu, za­dzi­wia­ją­co cichy i chłod­ny, fala bólu w ra­mie­niu, któ­rym przy­grzmo­ci­łem o zie­mię, gdy Rick mnie ode­pchnął. Jak na fil­mie, krok po kroku po­tra­fi­łem od­two­rzyć, jak łamie się w pół, jakby chciał zło­żyć Price’owi głę­bo­ki ukłon, i pada.

Wrzesz­cza­łem i od­twa­rza­łem: strzał, cios, ukłon, pada. I jesz­cze raz: strzał, cios, ukłon, pada, i do tyłu. I jesz­cze raz. I jesz­cze. Wrzesz­cza­łem w ciem­no­ści, a moje pa­znok­cie wbite w dło­nie zo­sta­wia­ły na skó­rze krwa­we pół­księ­ży­ce.

Bob, Ger­ma­ine i ge­pard opie­ko­wa­li się mną, jak po­tra­fi­li. Praca trzy­ma­ła mnie w pio­nie, więc po­zwa­la­li mi pra­co­wać, choć w moim sta­nie nie po­wi­nie­nem do­stać broni do ręki. Gdyby nie Gats­by, za­bił­bym sie­bie i pew­nie jesz­cze kogoś.

Dotyk futra na ręce spra­wił, że pod­sko­czy­łem.

– Kim jest Rick?

– Pod­słu­chu­jesz?

– Krzy­czysz na całą ka­mie­ni­cę. Kim jest Rick?

– Moim part­ne­rem. On… umarł – wy­krztu­si­łem, sta­ran­nie ar­ty­ku­łu­jąc słowa. – Zaj­mo­wa­li­śmy się spra­wą Price’a. Facet był in­ży­nie­rem woj­sko­wym, pra­co­wał w la­bo­ra­to­rium bio­che­micz­nym nad czymś, co na­zwa­li „sen­sho­ot”. Im­mu­no­po­cisk kie­ro­wa­ny na ukła­dy zmy­sło­we. Wiesz, co to zając mor­ski?

– Nie.

Do­la­bel­la au­ri­cu­la­ria, taki śli­mak. Tok­sy­na tego skur­wie­la jest jedną z naj­bar­dziej za­bój­czych cy­to­tok­syn, na­da­je się do te­ra­pii ce­lo­wa­nych. Uwią­za­na do no­śni­ka jest nie­groź­na, ale kiedy do­trze do wła­ści­wych ko­mó­rek, to po im­pre­zie. Price za­bi­jał tym ludzi. Wy­tro­pi­li­śmy go i aresz­to­wa­li­śmy, ale wszyst­ko się spie­przy­ło: Rick do­stał w głowę i umarł od razu, a mi mar­twi­ca wy­żar­ła oczy i czę­ści mózgu od­po­wie­dzial­ne za wi­dze­nie. Mam szczę­ście, że nie za­ję­ło krzy­żo­wo in­nych neu­ro­nów. Żeby od­zy­skać wzrok, mu­siał­bym do­stać do głowy kom­pu­ter, taki jaki ty masz, ale na to prawo nie ze­zwa­la.

Gats­by mil­czał.

Myślę, że roz­strze­lał­bym go, gdyby wy­je­chał z ba­na­łem o żalu, stra­cie i prze­mi­jal­no­ści życia. Wtedy jesz­cze spa­łem z moim gloc­kiem pod po­dusz­ką; gdyby gło­sem chło­pacz­ka z syn­te­za­to­ra po­wie­dział mi, że jest mu przy­kro, za­bił­bym go.

Ale Gats­by nie po­wie­dział nic. Słowa nie są naj­star­szym, a cza­sem i nie naj­lep­szym spo­so­bem ko­mu­ni­ka­cji.

Tam­tej nocy wy­cią­gnął się na łóżku obok mnie. Do świtu słu­cha­li­śmy desz­czu, swo­ich od­de­chów i od­gło­su ję­zy­ka szo­ru­ją­ce­go po mojej skó­rze. Wtedy jesz­cze nie wie­dzia­łem, że ge­par­dy mają takie szorst­kie ję­zy­ki; jakby we­tknąć w pysk wil­got­ny pa­pier ścier­ny. Wielu rze­czy jesz­cze wtedy nie wie­dzia­łem.

Nie ule­gło­by to zmia­nie, gdyby nie tam­ten te­le­fon.

 

*

 

Z ostat­niej chwi­li: Re­gi­nald J. Price, ocze­ku­ją­cy w Wię­zie­niu Sta­no­wym Flo­ry­dy na karę śmier­ci za czter­na­ście za­bójstw, w tym mor­der­stwo se­na­to­ra Ap­ple­by, w trak­cie po­łu­dnio­wej zmia­ny warty zbiegł, upro­wa­dza­jąc młodą ko­bie­tę. Po­li­cja utwo­rzy­ła go­rą­cą linę i ape­lu­je o kon­takt każ­de­go czy­tel­ni­ka, który po­sia­da ja­kie­kol­wiek in­for­ma­cje na temat…

Dobry wie­czór, de­tek­ty­wie Grey­ho­und.

Mo­men­tal­nie prze­sta­łem sły­szeć beł­kot opro­gra­mo­wa­nia czy­ta­ją­ce­go mi ga­ze­ty. Dźwię­ki tła stały się ostrzej­sze, za­pa­chy wy­raź­niej­sze, blat biur­ka pod moimi dłoń­mi bar­dziej chro­po­wa­ty, a głos skraj­nie zna­jo­my.

Price.

– Wy­bra­łem się na wy­ciecz­kę. Do­wie­dział­byś się z gazet, ale po­my­śla­łem, że za­dzwo­nię i sam po­wiem. Ostat­nio kiep­sko idzie ci czy­ta­nie, praw­da?

Za­gry­złem wargę nie­mal do krwi. Ze­wsząd ota­czał mnie gwar biura po go­dzi­nach: ludz­kie głosy i syn­te­tycz­ne ko­mu­ni­ka­ty SI, nie­cier­pli­we wa­le­nie pal­ców w biur­ka, ła­god­ny syk kli­ma­ty­za­cji, po­mruk le­żą­ce­go pod ścia­ną kota.

Co po­wi­nie­nem zro­bić?

Od­po­wia­daj na­tu­ral­nie. Za­blo­kuj softy au­to­na­mie­rza­ją­ce. Masz na to pięć se­kund, ina­czej się roz­łą­czę, a wo­lisz, żebym tego nie robił. Nie je­stem sam.

Wy­so­ki, ko­bie­cy jęk po dru­giej stro­nie linii. Co ja mam, kurwa, robić?

W po­rząd­ku – od­par­łem, przy­ci­ska­jąc kciuk do pa­ne­lu kon­tro­l­ne­go. – Niech mi pan przed­sta­wi ofer­tę wa­sze­go biura.

Price za­chi­cho­tał.

– Prze­ślę ci współ­rzęd­ne pew­ne­go miej­sca.

W do­kład­nie tej samej chwi­li mój te­le­fon za­wi­bro­wał. Wy­ga­si­łem apli­ka­cję, zanim za­czę­ła od­czy­ty­wać ko­or­dy­na­ty na głos, i wy­szu­ka­łem od­po­wia­da­ją­ce im miej­sce. Wy­po­ży­czal­nia ka­ja­ków, gdzieś w Coral Ga­bles.

– Spływ ka­ja­ko­wy brzmi in­te­re­su­ją­co. Jakie mają pań­stwo wolne ter­mi­ny?

– Bądź tam za go­dzi­nę. Sam. Po­strze­lę ją, jeśli za­uwa­żę, że masz wspar­cie. To bę­dzie tylko dra­śnię­cie, ale sam wiesz naj­le­piej, że bę­dzie wo­la­ła wtedy umrzeć.

 

*

 

Świat bez wzro­ku przy­po­mi­na próby uło­że­nia wy­bra­ko­wa­nych puz­zli. Roz­pacz­li­wie do­pa­so­wu­jesz do sie­bie bodź­ce: chłód ta­pi­cer­ki w au­to­no­micz­nej tak­sów­ce, za­pach roz­grza­ne­go słoń­cem as­fal­tu, ulicz­ny gwar, wy­so­ki śmiech lekko pod­pi­tych ko­biet, smak mię­to­wych drop­sów i żółci pod­cho­dzą­cej ci do gar­dła.

Miami kła­dzie się do łóżka je­dy­nie po to, by upra­wiać seks, a ja je­cha­łem przez to wiecz­nie roz­tań­czo­ne mia­sto i wie­dzia­łem, że umrę. Pro­si­łem Boga je­dy­nie, by przed śmier­cią po­zwo­lił mi ura­to­wać tę ko­bie­tę. Wpa­dła w to bagno prze­ze mnie.

To wy­łącz­nie moja spra­wa, od po­cząt­ku do końca.

Sa­mo­chód nagle zwol­nił i znie­ru­cho­miał. Przez kilka dłu­gich se­kund sie­dzia­łem, obu­rącz ści­ska­jąc gloc­ka. Wresz­cie wy­sia­dłem.

Po­wie­trze pach­nia­ło glo­na­mi i wy­brze­żem. Pa­no­wa­ła cisza; pstryk­nię­cie pal­ca­mi po­mknę­ło w dal i zanim tra­fi­ło w co­kol­wiek, zro­zu­mia­łem, że dałem się po­dejść.

Tam nic nie było. Nic, kurwa, nie było, ani łodzi w małej przy­sta­ni, ani przy­cup­nię­tych na dłu­gim par­kin­gu sa­mo­cho­dów, ani drzew, nic, po czym mógł­bym się orien­to­wać prze­strzen­nie. Woda znie­kształ­ca­ła echo. Wy­chwy­ty­wa­łem tylko obły zarys sa­mo­cho­du.

I dwie ludz­kie syl­wet­ki.

Sły­sza­łem tylko szum ni­skich fal i świer­got ptaka.

Ptak?

De­tek­tyw Grey­ho­und, jak miło. Wi­dzisz, moja droga, mó­wi­łem, że po cie­bie przyj­dzie. Bie­dac­two. Nie bar­dzo wie­rzy w sku­tecz­ność po­li­cji.

Puść ją, Price – po­wie­dzia­łem cicho. – Ona nie ma z tym nic wspól­ne­go.

Ależ oczy­wi­ście, że ma. Re­pre­zen­tu­je­my zbież­ne in­te­re­sy: wszy­scy zna­leź­li­śmy się tu po to, żebyś do­stał kulkę w łeb.

Usły­sza­łem, jak ko­bie­ta głę­bo­ko wcią­ga po­wie­trze i za­czy­na wrzesz­czeć; usły­sza­łem Price’a, z ci­chym zgrzy­tem od­bez­pie­cza­ją­ce­go broń; usły­sza­łem huk wy­strza­łu i świer­got pta­ków, i wtedy coś z im­pe­tem rąb­nę­ło mnie w plecy.

Już kiedy upa­da­łem, do­tar­ło do mnie kilka pro­stych prawd: że w pracy ta­kiej jak moja po to masz part­ne­ra, by żadna spra­wa nie na­le­ża­ła wy­łącz­nie do cie­bie.

Że spo­śród wiel­kich kotów jeden ga­tu­nek nie po­tra­fi ry­czeć, ale za to ćwier­ka jak ptaki.

I że nie było szans, by ktoś ura­to­wał mnie przed strza­łem w głowę, bo nikt by nie zdą­żył.

Z wy­jąt­kiem ge­par­da.

 

*

 

Ciem­ność. Cisza. Wrzask ko­bie­ty, piż­mo­wy za­pach kota prze­siąk­nię­ty odo­rem krwi. Część była moja; roz­bi­ty nos pul­so­wał bólem.

A część nie.

Strach.

– Kot?

Pstry­ka­łem pal­ca­mi na prawo i lewo. W od­le­gło­ści kilku me­trów zlo­ka­li­zo­wa­łem trzy kształ­ty: jeden klę­czał, jeden leżał na wznak bez ruchu, jeden, wiel­ko­ści prze­ro­śnię­te­go la­bra­do­ra, gra­mo­lił się z ziemi jak nie­do­kład­nie roz­dep­ta­ny żuk.

Cięż­ki od­dech.

– Czło… wiek?

Do­pa­dłem go, wci­sną­łem ręce w mokre futro.

Jezu Chry­ste, nie!

– Leż.

– Zdą… żyłem…

– Leż. Jak mnie zna­la­złeś?

– Słu­cha­łem Eche­lo­nu. Ja… zdą­ży­łem. Jak do­brze.

Tak, cho­le­ra, zdą­ży­łeś! Je­steś wiel­ki, Gats­by, ale teraz bła­gam cię, leż.

Drżą­cy­mi dłoń­mi ob­ma­cy­wa­łem jego kark w po­szu­ki­wa­niu ob­ro­ży z przy­ci­skiem emer­gen­cy. Krew ge­par­da pach­nia­ła trawą i słoń­cem.

– Chyba… go za­gry­złem.

Szorst­ki język na przed­ra­mie­niu.

Jak wy­glą­da ge­pard? To taki duży kot w ciap­ki, który ma czar­ne kre­ski na po­licz­kach, jakby pła­kał, roz­ma­zu­jąc sobie tusz.

Czy koty też pła­czą?

– Głupi czło­wiek. Po­szedł­bym z tobą.

GDZIE JEST TEN ZA­SRA­NY PRZY­CISK?

Tutaj.

Wdu­si­łem go, jakby było to gar­dło Price’a.

– 9-6-3-2, de­tek­tyw Grey­ho­und, kod czer­wo­ny. Po­trzeb­na pilna pomoc we­te­ry­na­ryj­na. Mój – głos ugrzązł mi w gar­dle – mój part­ner umie­ra.

 

*

 

Nie pa­mię­tam przy­jaz­du ka­ret­ki ani ka­ra­wa­nu, który za­brał zwło­ki Price’a. Nie pa­mię­tam ludzi, któ­rzy ob­ma­ca­li mnie i wbili coś w zgię­cie łok­cia, czy smaku gorz­kiej kawy w ko­ko­so­wym kubku, którą ktoś wci­snął mi do ręki. Nie pa­mię­tam po­dró­ży do am­bu­la­to­rium we­te­ry­na­ryj­ne­go Uni­wer­sy­te­tu w Miami.

Z tam­tej nocy naj­le­piej pa­mię­tam głos Boba i słowa mojej idio­tycz­nej mo­dli­twy:

Panie Boże, Ojcze Wszech­mo­gą­cy. który stwo­rzy­łeś Niebo, Zie­mię i wszyst­kie isto­ty żywe, czy Twój ka­pi­tal­ny plan, by koty spa­da­ły za­wsze na czte­ry łapy, obej­mu­je też ge­par­dy?

Nie umie­cie współ­pra­co­wać – przy­znał cicho Bob. – To było do prze­wi­dze­nia, po pro­stu… Pies z kotem to od po­cząt­ku był zły po­mysł, nie?

Co z nim teraz bę­dzie?

Wróci do woj­ska. Jeśli okaże się nie­zdol­ny do służ­by, wyślą go pew­nie do ZOO w Atlan­cie.

Z trza­skiem zgnio­tłem kubek.

– Daj nam jesz­cze jedną szan­sę, Bob. Przy­się­gam, że się z nim do­ga­dam – po­wie­dzia­łem, a potem wy­po­wie­dzia­łem słowo, które nie padło z moich ust od dzie­się­ciu lat, i nawet już nie pa­mię­ta­łem, jak sma­ku­je: – Pro­szę.

Koniec

Komentarze

Czy Kam wolno kon­ty­nu­ację przy­gód z Her­ku­le­sem w roli głów­nej?

Bar­dzo bym chcia­ła zo­ba­czyć Her­ku­le­sa w akcji :(

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

O ma­mu­siu, on ma wdzian­ko.

<3

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

Fak­tycz­nie ćwier­ka­ją :) Wspa­nia­łe opo­wia­da­nie.

Nigdy się nie pod­da­wać

Po­mysł jest bar­dzo wik­to­ro­wy, pełen wik­to­ro­we­go słow­nic­twa, wik­to­ro­wych gier słow­nych i wik­to­ro­we­go re­se­ar­chu. Z racji nie­wiel­kie­go roz­mia­ru na­zwa­ła­bym go Wik­tor [TM] demo pack. Da­jesz przed­smak tego, co ofe­ru­ją twoje tek­sty, choć nie po­zwa­lasz po­rwać się hi­sto­rii.

 

Jak zwy­kle u cie­bie in­ter­pre­ta­cja kon­kur­so­we­go hasła po­szła w za­ska­ku­ją­cym, świe­żym kie­run­ku i wy­stę­pu­je tutaj za­rów­no w war­stwie do­słow­nej jak i me­ta­fo­rycz­nej (po­li­cjant; który do­dat­ko­wo na­zy­wa się Grey­ho­und).

 

Sek­sa­pil ję­zy­ko­wy jak zwy­kle na wy­so­kim po­zio­mie (”Miami kła­dzie się do łóżka je­dy­nie po to, by upra­wiać seks”), plus za wstaw­ki hu­mo­ry­stycz­ne (”To dziw­ne, ale lu­dzie mówią szcze­rzej i skład­niej, mając na­je­żo­ny kłami pysk dzi­kie­go kota pięć cen­ty­me­trów od twa­rzy.”)

 

Przez cały tekst pro­wa­dzisz ładny bu­ild-up do koń­co­wej sceny ("Wi­dzi­cie, wtedy na­praw­dę nie mia­łem o ni­czym po­ję­cia", "wtedy jesz­cze byłem pe­wien, że się nie do­ga­da­my").

 

A chyba naj­gor­sze jest to, jak grasz na emo­cjach. Jak Gats­by mówi, że "Je­steś okrop­ny czło­wiek! Okrop­ny! Sta­ram się pomóc!" to aż mi coś w sercu trzep­nę­ło. Okrop­ny Wik­tor. No i to: "Nie skrzyw­dzi­łem cię, czło­wiek. Dla­cze­go mnie nie lu­bisz?" O ma­mu­siu.

No a za koń­cze­nie to już w ogóle weź, czło­wiek. (Choć mimo wszyst­ko te li­nij­ki po­wy­żej za­gra­ły mi na emo­cjach moc­niej).

 

O róż­ni­co­wa­niu mowy w dia­lo­gach chyba już nawet nie ma co wspo­mi­nać, bo ro­bisz to jak ra­so­wy spe­cja­li­sta.

 

Mi­nu­sem dla mnie jest to, że na po­cząt­ku sporo eks­po­zy­cji dzie­je się w dia­lo­gach (ład­nych dia­lo­gach, ale to nadal jest ta eks­po­zy­cja, gdzie dwóch bo­ha­te­rów in­for­mu­je się wza­jem­nie o tym, co już do­sko­na­le wie­dzą) i fakt, że więk­szość opo­wia­da­nia jest stresz­cza­niem akcji za­miast peł­no­praw­ną hi­sto­rią – limit cię skrzyw­dził, czło­wiek.

 

Ko­niec koń­ców – choć krót­ka i po­śpiesz­na, to jest bar­dzo sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ca lek­tu­ra. 

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

In­te­re­su­ją­ce opo­wia­da­nie. Masz cie­ka­wy styl. 

Do­brze prze­my­śla­ne, ład­nie na­pi­sa­ne. Czło­wiek świet­nie wy­kre­owa­ny. Ład­nie przed­sta­wio­na więź emo­cjo­nal­na czło­wie­ka z kotem. Gra słów rów­nież mi się bar­dzo po­do­ba­ła. Nie­ty­po­we kon­kur­so­we. Bar­dzo nie­ty­po­we. Ale jak do tej pory (nie wszyst­kie czy­ta­łam) mi się po­do­ba naj­bar­dziej.

Po­wo­dze­nia!

Chan­dle­ry­zmy, neo­no­ir, cy­ber­punk oraz skru­pu­lat­ny i lo­gicz­ny world­bu­ili­ding uczy­nił z tej ty­siac­kroć prze­ra­bia­nej, lekko ba­nal­nej hi­sto­rii ucztę.

Kie­dyś oba­wia­łem się, że wkrót­ce na­stą­pi ko­niec kul­tu­ry i nic no­we­go już nie wy­my­śli­my, bę­dzie­my tylko prze­żu­wać i ru­mi­no­wać to co po­wsta­ło wcze­śniej, ale jeśli ma to wy­glą­dać jak Twoje opo­wia­da­nie, to je­stem spo­koj­ny. Jakoś damy radę.

Świet­ne wy­ko­na­nie, tempo tro­chę nie­rów­ne, pięk­ny język.

Bar­dzo mi się po­do­ba­ło, dzię­ki za ten tekst. Kli­kam do bi­blio­te­ki.

 

Wik­to­rio, wy­bacz, ale jak­kol­wiek jest to jak zwy­kle na­pi­sa­ne bez za­rzu­tu, fa­bu­ła i bo­ha­te­ro­wie skon­stru­owa­ni wręcz pod­ręcz­ni­ko­wo, to mi znów tu cze­goś bra­ku­je. Nie emo­cji – bo tych u Cie­bie jest za­zwy­czaj w nad­mia­rach. Nie warsz­ta­tu – bo ten jest bez za­rzu­tu, wręcz pod­ręcz­ni­ko­wy wła­śnie.

Prze­czy­ta­łam to opo­wia­da­nie parę go­dzin temu i nie po­tra­fi­łam wy­my­ślić, czego mi bra­ku­je. Po za­sta­no­wie­niu się nad kil­ko­ma nie­daw­ny­mi tek­sta­mi do­cho­dzę do wnio­sku, że plus minus wiem czego: oso­bo­wo­ści au­to­ra za tymi po­pi­sa­mi fa­jer­wer­ków. Czy­ta­jąc to z geo i kotów kata, mam wra­że­nie, że to są cho­ler­nie zgrab­nie skro­jo­ne sce­na­riu­sze do se­ria­lu-an­to­lo­gii, a autor jest gdzieś da­le­ko, zdy­stan­so­wa­ny do tego, co pisze, mimo wy­so­kie­go ła­dun­ku emo­cjo­nal­ne­go w samym tek­ście. (Ina­czej było ze “Świ­tem nad do­li­ną”, gdzie bar­dziej po­sza­la­łaś i wszyst­ko nie było takie od li­nij­ki).

 

A teraz o tym tek­ście. Od po­cząt­ku wia­do­mo, nie­ste­ty, o co tu bę­dzie cho­dzić, jak to się musi po­to­czyć, bo da­jesz po­sta­cie bar­dzo mocno osa­dzo­ne w pew­nych ste­reo­ty­pach – bez iro­nicz­ne­go dy­stan­su. W związ­ku z tym oczy­wi­ście wszyst­ko jest na miej­scu, ale dla mnie nie było tu ani za­sko­cze­nia, ani na­pię­cia, ani lęku o los bo­ha­te­ra – bo to, że ge­pard jakoś tam ucier­pi (by ura­to­wać part­ne­ra), było oczy­wi­ste od po­cząt­ku. Na do­da­tek ko­lej­ne kli­sze: po­li­cjant, który stra­cił part­ne­ra, córka zna­nej po­li­tyk w ta­ra­pa­tach, kosz­mar­ny mor­der­ca ucie­ka­ją­cy z wię­zie­nia, ta gra z po­rwa­ną ko­bie­tą – to już na­praw­dę cięż­ko wcho­dzi na serio. Wi­dzie­li­śmy to w “Mil­cze­niu owiec”, kilku se­zo­nach “24” i tak dalej i tak dalej. Gdy­byż tu była jakaś iro­nia, ja­kieś przy­mru­że­nie oka…

Szcze­rze przy­znam, że do końca łu­dzi­łam się (i parę razy wra­ca­łam, żeby spraw­dzić, czy jed­nak tak nie jest), że Grey­ho­und na­praw­dę jest po­li­cyj­nym psem, który jest tak samo “uczło­wie­czo­ny” jak ge­pard i to bę­dzie twist. Nie­ste­ty :(

Tu pro­blem jest taki, że cały ten trans­hu­ma­nizm czy trans­ani­ma­lizm nie jest po­trzeb­ny do opo­wie­dze­nia fa­bu­ły, więc tro­chę sypie się brzy­twa Lema. Za­miast pod­ra­so­wa­ne­go ge­par­da mo­gła­byś mieć super spraw­ne­go fi­zycz­nie mło­de­go po­li­cjan­ta, któ­re­go za­da­niem jest ubez­pie­cza­nie tego star­sze­go i ka­le­kie­go. Mu­sia­ła­byś mi­ni­mal­nie po­kom­bi­no­wać z tym, jak się ukry­wa w fi­na­le, ale fa­bu­ła na tym nie ucier­pi. A jak zro­bisz go np. Afro­ame­ry­ka­ni­nem, a star­sze­go po­li­cjan­ta trosz­kę ra­si­stą, to za­stą­pisz rów­nież wątek mię­dzy­ga­tun­ko­wy.

Fajne jest wy­ko­rzy­sta­nie tej spe­cy­ficz­nej cechy ge­par­da (że ćwier­ka), ale szko­da, że nie w mniej ste­reo­ty­po­wej opra­wie.

http://altronapoleone.home.blog

@Zie­lon­ko, bar­dzo dzię­ku­ję. ;)

 

@Kam_mod, dzię­ki, czło­wiek. Je­że­li cho­dzi o eks­po­zy­cję – wiem, o co Ci cho­dzi, ale nie do końca zgo­dzę się z tym, że każ­do­ra­zo­wo po­pro­wa­dze­nie dia­lo­gu, w któ­rym bo­ha­te­ro­wie po­da­ją obu im znane in­for­ma­cje, jest zła (albo służy li i je­dy­nie in­for­ma­cji czy­tel­ni­ka). W praw­dzi­wych dys­ku­sjach też cza­sa­mi mó­wi­my rze­czy, o któ­rych wiemy, tylko po to, żeby padły i móc się z nimi zde­rzyć. Tak było i tutaj.

A że forma re­tro­spek­tyw­na – no, na tak nie­du­żej prze­strze­ni dało się zmie­ścić jedną grubą scenę, albo hi­sto­ryj­kę, która w za­mia­rze była wspo­mnie­niem.

 

@Sa­ro­Win­ter, witaj, cześć i dzię­ku­ję za ko­men­tarz! Jest mi nie­wy­mow­nie miło, że moje opo­wia­da­nie przy­pa­dło Ci do gustu i uzna­łaś je za naj­lep­sze z prze­czy­ta­nych w ra­mach “Jak pies z kotem”.

 

@Bron­cho­spa­zmie, o Boże, you make me cry. To ja Ci dzię­ku­ję za to pod­su­mo­wa­nie i ko­men­tarz.

 

@Dra­ka­ino, mam na­dzie­ję, że mój punkt wi­dze­nia przed­sta­wię kla­row­nie i nie­ofen­syw­nie, bo nie jest to pre­ten­sja ani za­rzut, a je­dy­nie, no wła­śnie, punkt wi­dze­nia: Za każ­dym razem, kiedy widzę do tek­stu (ja­kie­go­kol­wiek) za­strze­że­nia na temat dy­stan­su au­to­ra wobec jego utwo­ru, od­zy­wa się we mnie scep­ty­cyzm i za­sta­na­wiam się, jakie wła­ści­wie mamy tech­ni­ki ba­daw­cze po­zwa­la­ją­ce na zmie­rze­nie od­le­gło­ści au­to­ra od jego utwo­ru. Myślę, że do ta­kich ana­liz może zbli­żyć się (a i to tylko zbli­żyć) osoba, która au­to­ra, jego pry­wat­ne po­glą­dy, ścież­kę życia, cha­rak­ter, tok myśli, wy­kształ­ce­nie i pod­ło­że kul­tu­ro­we zna jak zły sze­ląg – wtedy można w ja­kimś za­kre­sie stwier­dzić, czy autor pisał z głębi serca, czy rze­mieśl­ni­czo wy­ko­nał przy­zwo­itą ro­bo­tę, z którą ide­olo­gicz­nie nie ma nic wspól­ne­go. W prze­ciw­nym wy­pad­ku wy­da­je mi się, że jest to ra­czej próba zde­fi­nio­wa­nia po­wo­du, dla któ­re­go tekst się nie po­do­bał – a mógł się nie po­do­bać i już. 

Oso­bi­ście sądzę, że dy­stans au­to­ra od utwo­ru, jeśli już ist­nie­je, jest zni­ko­my. Jak­kol­wiek na to nie spoj­rzeć, nawet je­że­li tekst jest za­mó­wio­ny, z na­rzu­co­nym mo­ty­wem, nawet z na­rzu­co­ną fa­bu­łą, kle­pa­ny z po­wo­du zo­bo­wią­zań, są to w dal­szym ciągu myśli i słowa czło­wie­ka, który go na­pi­sał, a wszy­scy bo­ha­te­ro­wie są ja­ki­miś ka­wał­ka­mi jego sa­me­go. Aż wresz­cie nie sądzę, żeby tekst sta­wał się war­to­ścio­wy do­pie­ro wtedy, kiedy mamy nie­zbi­tą pew­ność, że autor się w nim wy­krwa­wia.

Co się zaś sa­me­go opo­wia­da­nia tyczy – przy­znam, że nie ro­zu­miem, dla­cze­go wadą jest brak iro­nicz­ne­go dy­stan­su i po­pro­wa­dze­nie hi­sto­rii w spo­sób z góry wia­do­my (ba, na­rzu­co­ny przez formę re­tro­spek­tyw­ną), ope­ru­jąc na zna­nych i sta­bil­nych mo­ty­wach, zwłasz­cza przy ob­ję­to­ści li­mi­tu zbyt skrom­nej, by po­zwo­li­ła na peł­no­krwi­stą, na­szpi­ko­wa­ną plot twi­sta­mi opo­wieść. Moją ideą było dać sobie przy­jem­ność na­pi­sa­nia pro­stej i fi­nal­nie cie­płej hi­sto­rii, która wia­do­mo, jak się skoń­czy, a mimo to czy­tel­nik przez 9 stron ma­szy­no­pi­su bę­dzie chciał, by wła­śnie tak się skoń­czy­ła. Ko­men­ta­rze po­przed­ni­ków su­ge­ru­ją, że ra­czej wy­szło. ;) 

 

Dzię­ki!

 

 

 

Na­praw­dę nie­zła opo­wieść kry­mi­nal­na, z umie­jęt­nie wple­cio­ną hi­sto­rią mocno po­ka­le­czo­ne­go po­li­cjan­ta wra­ca­ją­ce­go do służ­by. Jego nowy part­ner za­sko­czył mnie, ale też na­tych­miast zy­skał wiel­ką sym­pa­tię i chyba mia­łam uza­sad­nio­ne prze­świad­cze­nie, że ich współ­pra­ca, choć po­cząt­ko­wo  pełna jed­no­stron­nej nie­chę­ci, w re­zul­ta­cie okaże się sku­tecz­na.

I bar­dzo się cie­szę, Wik­to­rze, że na­pi­sa­łaś praw­dzi­we opo­wia­da­nie, że to nie jest ko­lej­na bajka. ;)

 

jak łamie się w pół, jakby chciał zło­żyć Price’owi głę­bo­ki ukłon…  ―> …jak łamie się wpół, jakby chciał zło­żyć Price’owi głę­bo­ki ukłon

 

mi mar­twi­ca wy­żar­ła oczy…  ―> Ra­czej: …mnie mar­twi­ca wy­żar­ła oczy

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Cie­ka­wy tekst.

Jak zwy­kle nie da­jesz czy­tel­ni­ko­wi wy­bo­ru, komu po­wi­nien ki­bi­co­wać – stro­ny w kon­flik­cie na­kre­ślo­ne bar­dzo wy­ra­zi­ście, wręcz kon­tra­sto­wo. Ten dobry cięż­ko skrzyw­dzo­ny, ten zły taki zły, że trud­no bar­dziej.

Sta­ran­ny re­se­arch i dba­łość o szcze­gó­ły – na przy­kład wy­ko­rzy­sta­nie tok­sy­ny.

Zdaje mi się, że ge­par­dy nie po­tra­fią za­gryźć ofia­ry, która nie bie­gnie wy­star­cza­ją­co szyb­ko. Niby kom­pu­ter we łbie nie takie rze­czy po­tra­fi obejść, ale fi­zjo­lo­gia po­zo­sta­je. Cho­ciaż, pew­nie da­ło­by się dziab­nąć pro­sto w tęt­ni­cę…

Dra­ka­ina ma rację, że głów­ny zarys fa­bu­ły je­dzie na ste­reo­ty­pach. Ale jakoś mi to nie prze­szka­dza­ło.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nie chcę robić of­fto­pu Or­łow­skie­mu, ale mam py­ta­nie o brzy­twę Lema, a że po­wią­za­ne z jej tek­stem, to za­da­ję tutaj.

 

Za­miast pod­ra­so­wa­ne­go ge­par­da mo­gła­byś mieć super spraw­ne­go fi­zycz­nie mło­de­go po­li­cjan­ta, któ­re­go za­da­niem jest ubez­pie­cza­nie tego star­sze­go i ka­le­kie­go. Mu­sia­ła­byś mi­ni­mal­nie po­kom­bi­no­wać z tym, jak się ukry­wa w fi­na­le, ale fa­bu­ła na tym nie ucier­pi. A jak zro­bisz go np. Afro­ame­ry­ka­ni­nem, a star­sze­go po­li­cjan­ta trosz­kę ra­si­stą, to za­stą­pisz rów­nież wątek mię­dzy­ga­tun­ko­wy.

Czy brzy­twa Lema dzia­ła w ten spo­sób, że za­stę­pu­je się stwo­rze­nia fan­ta­stycz­ne nie­fan­ta­stycz­ny­mi i spraw­dza się, czy można po­pro­wa­dzić fa­bu­łę bez fan­ta­sty­ki?

 

Bo kupy mi się to nie trzy­ma.

 

Se­rial True Blood (ba­zo­wa­ny na książ­kach Char­la­ine Har­ris) był w cza­sie emi­sji pierw­szych se­zo­nów po­wszech­nie chwa­lo­ny za to, że po­przez wza­jem­ne re­la­cje ludzi i wam­pi­rów po­ka­zu­je kon­flik­ty spo­łecz­ne we współ­cze­snej Ame­ry­ce (sto­su­nek do wam­pi­rów przy­rów­ny­wa­no do sto­sun­ku do imi­gran­tów).

 

Po­dob­nie ma się rzecz w nowym se­ria­lu Net­fli­xa, Car­ni­val Row, gdzie wróż­ki zjeż­dża­ją­ce do wik­to­riań­skie­go Lon­dy­nu w po­szu­ki­wa­niu pracy są mało sub­tel­ną ana­lo­gią imi­gran­tów obec­nie zjeż­dża­ją­cych do UK.

 

I ogól­nie zdaje mi się, że to dość po­pu­lar­na rzecz w fan­ta­sty­ce, by po­przez stwo­rze­nia fan­ta­stycz­ne od­ma­lo­wy­wać rze­czy­wi­stą sy­tu­ację po­li­tycz­ną czy spo­łecz­ną. Jeśli Wik­tor miał­by za­mie­nić Gats­by’ego na Mu­rzyn­ka (co też zmie­ni­ło­by kon­cept, bo pro­blem Grey­ho­un­da nie ma pod­ło­ża ra­si­stow­skie­go), to rów­nie do­brze można pytać, czemu pro­du­cen­ci Car­ni­val Row nie za­mie­nią wró­żek na Sy­ryj­czy­ków, a Char­la­ine Har­ris nie pi­sa­ła o Mek­sy­ka­nach.

 

Czy cze­goś nie ro­zu­miem i może mi ktoś wy­ja­śnić, o co cho­dzi z tą brzy­twą Lema?

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

Wzru­szo­nam wiel­ce. Kli­kam. Wrócę póź­niej z ko­men­ta­rzem.

 

Edit:

Niby zwy­kła, nie­zbyt ory­gi­nal­na hi­sto­ria, po­ka­zu­ją­ca zmia­ny w re­la­cji po­sta­ci, ale na­pi­sa­na w taki spo­sób, że nie spo­sób przejść obok niej obo­jęt­nie. Może je­stem sen­ty­men­tal­na, ale to jeden z prze­czy­ta­nych prze­ze mnie ostat­nio tek­stów, który budzi au­ten­tycz­ne emo­cje.

Tak jak wspo­mnia­łam wcze­śniej fa­bu­ła nie jest jakaś spe­cjal­nie od­kryw­cza, ale to wła­śnie bo­ha­te­ro­wie i ich wza­jem­ne re­la­cje są tu naj­więk­szym atu­tem. Ki­bi­co­wa­łam im przez cały tekst i wie­rzę, że wszyst­ko do­brze się skoń­czy­ło. 

Świet­ny tekst. Muszę coś z nim zro­bić. :)

 

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak po­szedł­bym no­mi­no­wać, bo Dra­ka­ina po­wie­dzia­ła, że fajne". - Ma­Skrol

Po­do­ba mi się :) Zde­cy­do­wa­nie wy­róż­nia się (w sen­sie po­zy­tyw­nym) na tle in­nych opo­wia­dań kon­kur­so­wych, które zdą­ży­łam do tej pory prze­czy­tać. Opar­te na cie­ka­wym po­my­śle, bar­dzo do­brze na­pi­sa­ne, bo­ha­te­ro­wie też na plus. Ode mnie bi­blio­tecz­ny kli­czek :)

Przy­by­wam w oba­wie, że jak nie prze­czy­tam i nie sko­men­tu­ję, to speł­nisz swoją groź­bę ryp­snię­cia :P 

 

Kry­mi­nał, cy­ber­punk, wtrę­ty bio­lo­gicz­ne, za­sta­na­wia­łem się czy gdzieś po dro­dze nie doj­dzie noir. Ca­łość bar­dzo do­brze po­da­na, w na­stro­ju, wy­cho­dzi na to, że każdy ko­lej­ny tekst wy­cho­dzi Ci le­piej od po­przed­nie­go. Może koń­ców­ki ocze­ki­wa­łem bar­dziej dra­ma­tycz­nej, ale z dru­giej stro­ny taka, jaka jest, świet­nie pa­su­je do kry­mi­na­łów.

Po­li­cja utwo­rzy­ła go­rą­cą linę

linię

 

Cie­ka­wy był frag­ment z ga­ze­ta­mi w przy­szło­ści. Urzę­dy wia­do­mo, zaj­mu­ją się nimi, ale za­sta­na­wiam się, czy ta scena wy­ni­ka­ła bar­dziej z od­twa­rza­nia sko­ja­rzeń z urzę­da­mi, czy tez była su­ge­stią, że pa­ra­dok­sal­nie chęt­niej po pa­pier się­gnie nie­wi­do­my z syn­te­za­to­ra­mi mowy sprzę­żo­ny­mi z OCR.

 

Dwa py­ta­nia:

 

– pola Brod­man­na – czy uszko­dze­nie 18 i 19 nie po­win­no wy­wo­ły­wać ha­lu­cy­na­cji? Jeśli w po­łą­cze­niu ze uszko­dze­niem 17, to być może “w gło­wie”? Nie wiem, pytam, po­je­dyn­cze zda­nie z Wi­ki­pe­dii to dla mnie za mało, a za­cie­ka­wi­ło.

 

– ćwier­ka­nie ge­par­dów – czy rów­nież u do­ro­słych osob­ni­ków? Nie jest to tak jak z miau­cze­niem kotów, które – jeśli nie li­czyć miau­cze­nia do ludzi – miau­czą nie­mal wy­łącz­nie jako ko­cię­ta, ewen­tu­al­nie do ko­ciąt?

 

No i czy przy­pad­kiem głów­ny bo­ha­ter po oba­le­niu przez ge­par­da też nie po­wi­nien zo­stać ob­ję­ty opie­ką sa­ni­ta­riu­sza (ge­par­dy grzy­wia­ste nie po­tra­fią cho­wać pa­zu­rów)?

 

Ca­łość bar­dzo mi przy­pa­dła do gustu.

 

pola Brod­man­na – czy uszko­dze­nie 18 i 19 nie po­win­no wy­wo­ły­wać ha­lu­cy­na­cji?

O. I oto wła­śnie ory­gi­nal­ność, któ­rej w opo­wia­da­niu za­bra­kło. W rze­czy­wi­sto­ści nie było żad­ne­go ge­par­da, to je­dy­nie ha­lu­cy­na­cja bo­ha­te­ra!

A tak serio – znane mo­ty­wy są OK, nie wszyst­ko musi być no­wa­tor­skie. W tej kry­mi­nal­nej fa­bu­le nie­ty­po­wy ele­ment sta­no­wi cy­ber­ge­pard. We­dług mnie to zde­cy­do­wa­nie wy­star­czy, żeby nie uznać jej za wtór­ną.

Po­dob­nie jak Dra­ka­ina nie lubię pić wody de­sty­lo­wa­nej, ja tu jed­nak czuję in­dy­wi­du­al­ny smak. Bio­rąc pod uwagę krót­kość formy (limit), bar­dziej na­tę­żam kubki sma­ko­we :P

Nie wszyst­ko było prze­wi­dy­wal­ne, bo opo­wia­da­nie nie mu­sia­ło skoń­czyć się do­brze. Cie­szę się z happy endu – złe za­koń­cze­nie by­ło­by ten­den­cyj­ne ;) Cho­ciaż cze­kaj, tam jest ja­kieś “jeśli”…

Wiki mówi, że (wiel­ko­ko­cie) pan­te­ry śnież­ne też nie ryczą.

Bar­dzo dobre.  

Total re­co­gni­tion is cliché; total sur­pri­se is alie­na­ting.

Cie­ka­wa opo­wieść, którą do­brze się czy­ta­ło. Po­do­ba­ło mi się przed­sta­wie­nie świa­ta czło­wie­ka nie­wi­do­me­go po­przez dźwię­ki i za­pa­chy, wia­ry­god­ny opis sy­tu­acji bo­ha­te­ra i wple­ce­nie ter­mi­nów me­dycz­nych w taki spo­sób, że są zro­zu­mia­łe nawet dla laika.

Wy­bra­łaś spe­cy­ficz­ne ramy tej hi­sto­rii, dla­te­go od po­cząt­ku, kiedy tylko po­ja­wi­ła się wzmian­ka o mor­der­cy, było wia­do­mo, że on uciek­nie i bo­ha­ter bę­dzie mu­siał sta­wić mu czoła a kot bę­dzie go ra­to­wał. Do­brze, że nie uśmier­ci­łaś ge­par­da, przez to za­koń­cze­nie jest mniej prze­wi­dy­wal­ne.

Za­zgrzy­ta­ło mi w jed­nym miej­scu, kiedy po­li­cjant po­szedł na spo­tka­nie z mor­der­cą. My­śla­łam, że bę­dzie w ja­ki­kol­wiek spo­sób sta­rał się go zabić. Zwłasz­cza, że nie miał pew­no­ści, czy mor­der­ca puści ko­bie­tę.

Po­do­bał mi się spo­sób przed­sta­wie­nia emo­cji w tek­ście. Naj­bar­dziej ujęła mnie scena, kiedy ge­pard prze­stał mówić i po­cie­szał po­li­cjan­ta jak zwy­kły kot. Drugi taki mo­ment to mo­dli­twa bo­ha­te­ra po zra­nie­niu ge­par­da.

Edit.

Opo­wia­da­nie bar­dzo dobre warsz­ta­to­wo, pełne emo­cji, które nie po­zwa­la­ją czy­tel­ni­ko­wi po­zo­stać obo­jęt­nym wobec tej hi­sto­rii. Wia­ry­god­nie i przej­mu­ją­co przed­sta­wio­na sy­tu­acja czło­wie­ka nie­peł­no­spraw­ne­go, zma­ga­ją­ce­go się z trau­ma­mi.

Pięk­ne, niby prze­wi­dy­wal­ne, gdzieś tam od po­cząt­ku czło­wiek wie, dokąd go pro­wa­dzisz, a mimo tego czy­ta­ło mi się cho­ler­nie do­brze i byłam lek­tu­rą mocno usta­tys­fak­cjo­no­wa­na. Do­sko­na­le, wręcz bra­wu­ro­wo po­ka­za­łaś re­la­cję ka­le­kie­go gli­nia­rza z jego nowym part­ne­rem.

 

Nie skrzyw­dzi­łem cię, czło­wiek. Dla­cze­go mnie nie lu­bisz?

Ta i po­zo­sta­łe wy­po­wie­dzi Gats­bie­go – re­we­la­cyj­ne.

 

Kli­ma­cik masz tro­chę ze sta­rych fil­mów po­li­cyj­nych, bar­dzo mi się to po­do­ba­ło. Nar­ra­cja pierw­szo­oso­bo­wa tu mocno po­mo­gła.

Na­praw­dę, pie­kiel­nie dobry tekst. :D

 

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Bar­dzo fajne, lek­kie, cie­ka­we opo­wia­da­nie. Ko­men­ta­rze du­że­go kota w punkt, ru­sza­ły od­po­wied­nią stru­nę.

Dla mnie nie było aż takie prze­wi­dy­wal­ne, a wia­do­mo że limit na super twi­sty nie po­zwa­lał, także fa­bu­ła faj­nie wy­wa­żo­na :)

Ślepy glina, prawo sta­no­we za­bra­nia­ją­ce neu­ro­pro­tez – smacz­ki.

Po­do­ba­ło mi się. Dobra ro­bo­ta.

Cóż ja mogę na­pi­sać, cóż sko­men­to­wać?

Świet­ny po­mysł, świet­ne wy­ko­na­nie.

Temat kon­kur­su – w punkt, a nawet le­piej – bo pies nie jest pie­skiem, a kot, nie jest kot­kiem.

Za­koń­cze­nie tak mocne, jak rzad­ko – jedno słowo.

 

Jeśli miał­bym się do cze­goś przy­cze­pić, to to po­cząt­ku opo­wia­da­nia – jakoś trud­no mi było wejść w to opo­wia­da­nie. Nie wiem, czy za dużo in­for­ma­cji po­da­jesz w pierw­szym aka­pi­cie, czy też są one zbyt­nio po­mie­sza­ne – ale gdy wresz­cie to wszyst­ko sobie po­ukła­da­łem to po­szło­oo.

 

Takie małe uwagi tech­nicz­ne:

Nic per­so­nal­ne­go – kalka z an­giel­skie­go? Może nic oso­bi­ste­go?

mury mo­je­go pod­da­sza – na pod­da­szu to tro­chę mało murów?

Z wy­jąt­kiem ge­par­da. (tu po­my­śla­łem, że to już ko­niec)

Jeśli komuś się wy­da­je, że mnie tu nie ma, to spie­szę po­wia­do­mić, że mu się wy­da­je.

Ale Was przy­by­ło! Wra­cam z ko­lej­ną por­cją ukło­nów i od­po­wie­dzi:

 

Cześć, @reg, i jak za­wsze dzię­ku­ję za ła­pan­kę! Cie­szę się, że tekst Ci się po­do­bał – a wszyst­kie bajki są ponoć praw­dzi­we!

 

@Fin­klo, 

Dys­ku­syj­ne, czy “jak zwy­kle” (vide Nor­ton), nie­mniej kon­wen­cja, czę­ścio­wo z racji li­mi­tu, była dość pro­sta. Co do kwe­stii za­gry­za­nia ofiar – zgo­dzę się, ale wy­brnę: Gats­by był zwie­rzę­ciem o sztucz­nie pod­wyż­szo­nej in­te­li­gen­cji, a zatem można przy­pusz­czać, że po­sia­da ja­ko-ta­ką kon­tro­lę nad swo­imi za­cho­wa­nia­mi in­stynk­tow­ny­mi, tak samo jak czło­wiek.

Dzię­ki wiel­kie za dobre słowo (i no­mi­na­cję, woah)! <3

 

@Kam_mod, 

po praw­dzie za motyw “brzy­two­wy” uwa­ża­łam ra­czej tech­no­lo­gię pre­cy­zyj­ne­go oka­le­cza­nia czło­wie­ka na po­zio­mie mo­le­ku­lar­nym. Takie roz­wią­za­nie (jesz­cze) nie ist­nie­je (chyba? Szlag wie, co się kisi w la­bo­ra­to­riach woj­sko­wych…), a gdyby nie ono, fa­bu­ła nie mia­ła­by więk­sze­go sensu.

 

@AQQ, o rany, dzię­ku­ję Ci bar­dzo! Cie­szę się, że ode­bra­łaś opo­wia­da­nie w ten spo­sób, bo była to do­kład­nie taka po­sta­wa i stan ducha, jakie mia­łam na­dzie­je wzbu­dzić u czy­tel­ni­ka. 

I dzię­ku­ję za no­mi­na­cję, wdzięcz­nam do­zgon­nie. <3 

 

@Ka­tia­72, cześć, dzię­ki za wi­zy­tę, ko­men­tarz i klika! Miło mi, że uzna­łaś opo­wia­da­nie za po­zy­tyw­nie wy­róż­nia­ją­ce się. ;)

 

@Wil­ku, mia­łam na­pi­sać, że a gdzie tam, wilki są pod ochro­ną, ale wła­ści­wie dzi­siaj spraw­dza­łam, że nie są… więc, no. :>

linię

 

To­uche, prze­ga­pi­łam.

Cie­ka­wy był frag­ment z ga­ze­ta­mi w przy­szło­ści. Urzę­dy wia­do­mo, zaj­mu­ją się nimi, ale za­sta­na­wiam się, czy ta scena wy­ni­ka­ła bar­dziej z od­twa­rza­nia sko­ja­rzeń z urzę­da­mi, czy tez była su­ge­stią, że pa­ra­dok­sal­nie chęt­niej po pa­pier się­gnie nie­wi­do­my z syn­te­za­to­ra­mi mowy sprzę­żo­ny­mi z OCR.

Wła­ści­wie jako “ga­ze­tę” ro­zu­mia­łam tutaj wy­daw­nic­two cią­głe o cha­rak­te­rze in­for­ma­cyj­nym, bez kon­kret­ne­go sku­pia­nia się, czy była to kla­sycz­nie pa­pie­ro­wa, na e-pa­pie­rze czy wer­sja elek­tro­nicz­na (wi­try­no­wa). TBH z per­spek­ty­wy osoby nie­wi­do­mej jest wszyst­ko jedno, w każ­dej for­mie musi być jej od­czy­ta­na. Inna spra­wa, że faj­nym ga­dże­tem przy­szło­ści by­ła­by jakaś wy­god­nie do­stęp­na pod ręką “czy­tacz­ka” od­czy­tu­ją­ca nie­wi­do­me­mu na­pi­sy z oto­cze­nia.

 

 

Od­no­śnie Two­ich pytań:

– Pola Brod­man­na – cie­ka­we py­ta­nie i chyba nie po­tra­fię na nie od­po­wie­dzieć w pełni, ale: wy­da­je mi się, że nie. Tutaj na­le­ża­ło­by się za­sta­no­wić nad me­cha­ni­zmem po­wsta­wa­nia ha­lu­cy­na­cji wzro­ko­wych – czy jest to znie­kształ­ce­nie bodź­ca świetl­ne­go do­cie­ra­ją­ce­go do re­cep­to­rów, czy po­wsta­ją w ode­rwa­niu od bodź­ców na­pły­wa­ją­cych z oto­cze­nia, np. czy mo­że­my mieć ha­lu­cy­na­cje WZRO­KO­WE po ciem­ku?

Neu­ro­ny w ob­rę­bie pól (które są ob­sza­ra­mi umow­ny­mi) nie są jed­no­li­te, idea sto­ją­ca za opi­sa­ną tu tech­no­lo­gią po­le­ga­ła na spe­cy­ficz­nym kie­ro­wa­niu tru­ci­zny do ko­mó­rek uczest­ni­czą­cych w pro­ce­sie wi­dze­nia (na każ­dym eta­pie). Trud­no po­wie­dzieć, czy coś ta­kie­go by­ło­by fak­tycz­nie moż­li­we – na pewno tech­nicz­nie skom­pli­ko­wa­ne – ale po­zwo­lę tu sobie od­wo­łać się do słyn­nej wy­po­wie­dzi Tar­ni­ny: “spójrz­my na adres stro­ny i wy­ko­naj­my kilka ćwi­czeń od­de­cho­wych”. :D

– Ćwier­ka­nie ge­par­dów – tu już bę­dzie ła­twiej. :D Za­cy­tu­ję naj­le­piej z ory­gi­na­łu: “A che­etah’s chirp has dif­fe­rent me­anings: usu­al­ly, it’s is­su­ed as a di­stress call whe­ne­ver an in­di­vi­du­al che­etah is in dan­ger or fe­eling lo­ne­ly; du­ring the ma­ting se­ason, fe­ma­les in œstrus often chirp to at­tract mates; ad­di­tio­nal­ly, by chir­ping, a mo­ther calls for her cubs whe­ne­ver they’re lost in the sa­van­na or sim­ply hid­den – so she sim­ply calls them to get out of hi­ding in order to feed, or be­cau­se dan­ger is no lon­ger aro­und –, and so do che­etah bro­thers whe­ne­ver they wish to reu­ni­te with their com­ra­des.”

Skoro ćwier­ka­ją w ra­mach stra­te­gii re­pro­duk­cyj­nej, to na pewno jako osob­ni­ki do­ro­słe. Byłam dzi­siaj w ZOO w Opolu i sta­łam przy nich pół go­dzi­ny, ale coś żaden nie chciał ćwierk­nąć. :c

 

No i czy przy­pad­kiem głów­ny bo­ha­ter po oba­le­niu przez ge­par­da też nie po­wi­nien zo­stać ob­ję­ty opie­ką sa­ni­ta­riu­sza (ge­par­dy grzy­wia­ste nie po­tra­fią cho­wać pa­zu­rów)?

W ostat­niej sce­nie nar­ra­tor-bo­ha­ter sam stwier­dza, że nie do końca pa­mię­ta, co się z nim wtedy dzia­ło (w szoku chłop był), na­to­miast ktoś mu coś wstrzy­ki­wał do żyły, więc mo­że­my przy­pusz­czać, że opie­kę me­dycz­ną uzy­skał. ;) Też nie jest po­wie­dzia­ne, że oba­le­nie mu­sia­ło po­le­gać na wal­nię­ciu wy­pro­sto­wa­ny­mi ła­pa­mi.

 

Dzię­ki! <3 

 

Cześć, @je­ro­hu!

Faj­nie, że wpa­dłeś, i bar­dzo się cie­szę, że woda Ci sma­ko­wa­ła (oraz nie oka­za­ła się wy­de­sty­lo­wa­na do resz­ty z jonów au­to­ra). :D Też obiło mi się o uszy, że pan­te­ra śnież­na nie ryczy, ale moż­li­we, że nie­pre­cy­zyj­nie sfor­mu­ło­wa­łam zda­nie – cho­dzi­ło mi ra­czej o kon­tekst “jest taki ga­tu­nek kota, który nie ryczy, ale za to ćwier­ka”; pan­te­ra śnież­na na­to­miast ćwier­kać już nie po­tra­fi.

Chyba że po­tra­fi, ale to bym się zdzi­wi­ła tro­chę. o.o

Dzię­ku­ję raz jesz­cze!

 

Ciąg dal­szy na­stą­pi!

 

Otóż wilki są pod ochro­ną ści­słą, ale py­ta­nie czy to po­wstrzy­ma Wik­to­rzy­sko :P

Co do tych ha­lu­cy­na­cji – osoby nie­wi­do­me, które kie­dyś wi­dzia­ły mie­wa­ją sny wi­zu­al­ne, więc spra­wa jest chyba jed­nak bar­dziej skom­pli­ko­wa­na (in­for­ma­cja po­cho­dzą­ca z bloga jed­nej z ta­kich osób). Po­dob­nie co do ha­lu­cy­na­cji wzro­ko­wych po ciem­ku – przy de­pry­wa­cji sen­so­rycz­nej mogą takie wy­stą­pić i czę­sto wy­stę­pu­ją.

Oba­le­nie – nie mu­sia­ło łą­czyć się z ła­pa­mi, ale jeśli wszyst­ko miało się odbyć bły­ska­wicz­nie, to była to naj­prost­sza stra­te­gia ;) Motyw z za­strzy­kiem przyj­mu­ję, ale jed­nak od­bi­ło­by się to jesz­cze na wra­że­niach póź­niej­szych – można nie pa­mię­tać zda­rzeń, a jed­nak w tych re­jo­nach go­ją­ca się rana by­ła­by od­czu­wal­na.

 

Mogą po ciem­ku, jak naj­bar­dziej, a przy de­sen­sy­ty­za­cji jesz­cze sil­niej mogą wy­stę­po­wać. Eks­pe­ry­men­ty z sub­stan­cja­mi psy­cho­ak­tyw­ny­mi, lata sześć­dzie­sią­te, może i wcze­śniej, ubie­głe stu­le­cie. Pa­mię­tam świet­ny film, fa­bu­ło– do­ku­ment, tylko ty­tu­łu nie. Wiki:

https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Halucynacje

Wy­da­je się, że jeśli tru­ci­zna wstrzy­ki­wa­na przez oczy to po­szło­by po ner­wie wzro­ko­wym.

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Jak zwy­kle u Cie­bie.

Za­gry­za­nie ge­par­dów. OK, in­stynk­ty jedno, a fi­zjo­lo­gia ofiar dru­gie. Wieki temu o tym czy­ta­łam, ale chyba pro­blem po­le­ga na tym, że ge­par­dy mają za słabe szczę­ki, żeby prze­gryźć krę­go­słup stan­dar­do­wej ofia­ry, więc są zmu­szo­ne do ko­rzy­sta­nia z innej stra­te­gii: długo gonią, a do­pie­ro potem gryzą w szyję i cze­ka­ją, aż zdy­sza­ny obiad się cał­kiem udusi.

No, ale czło­wiek pew­nie słabo się spraw­dzi w walce wręcz ze spo­rym kotem. I po­dej­rze­wam, że siły na prze­gry­zie­nie tęt­ni­cy szyj­nej to kici bez pro­ble­mu star­czy.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

W twoim opo­wia­da­niu naj­bar­dziej po­do­ba mi się zarys głów­nych po­sta­ci. Ich cha­rak­ter jest bar­dzo prze­my­śla­ny, ani na mo­ment nie wy­cho­dzą z roli. Smaku do­da­ją rów­nież opisy z punk­tu wi­dze­nia nie­wia­do­me­go po­li­cjan­ta. Re­tro­spek­tyw­na nar­ra­cja i motyw mor­der­cy ni­czym strzel­ba Cze­cho­wa spra­wia­ły, że opo­wia­da­nie było prze­wi­dy­wal­ne, ale za­sko­cze­nie czy­tel­ni­ka chyba nie było twoim celem. Po­rząd­ny kawał brud­ne­go kry­mi­na­łu :)

mój mózg bił na alarm: chyba cię po­rą­ba­ło, że wpusz­czasz to do domu!

Przy­zna­łem mu rację.

Zgo­dził się sam ze sobą? Ten frag­ment miał chyba wy­paść bły­sko­tli­wie, ale jak dla mnie, prze­sa­dzi­łaś.

 

Prze­czy­ta­łem bez przy­kro­ści, ale i bez więk­sze­go za­chwy­tu. Przy­zwy­cza­iłaś mnie, że Twoje tek­sty ce­chu­je wy­so­ka ję­zy­ko­wa ja­kość. Tutaj też zna­la­zło się kilka god­nych za­chwy­tów sło­wo­try­sków. Jed­nak eks­po­zy­cja w dia­lo­gach w pierw­szej czę­ści, np tu:

– Masz wziąć tę cho­ler­ną smycz, Scott, i po­go­dzić się z rze­czy­wi­sto­ścią. Nie od­zy­skasz wzro­ku. Zoo­bor­gicz­ny prze­wod­nik to je­dy­ny spo­sób, żebyś mógł wró­cić do czyn­nej służ­by, a i to tylko dla­te­go, że pani gu­ber­na­tor ma do cie­bie sła­bość, odkąd…

– …z rąk psy­cho­pa­ty ura­to­wa­łem jej córkę w ope­ra­cji, w któ­rej Rick zgi­nął, a mnie sa­me­mu wy­pra­ży­ło obie gałki, nerw wzro­ko­wy oraz pola Brod­man­na od sie­dem­na­ste­go do dzie­więt­na­ste­go. Wiem, sły­sza­łem, ko­ja­rzę z gazet.

Gdy to czy­ta­łem, po­czu­łem się, jak­bym do­stał w twarz. Jakby mi ktoś do pasty we wło­skiej knajp­ce do­rzu­cił mor­ta­de­li. :p

Od­nio­słem rów­nież wra­że­nie, że pierw­szy frag­ment zo­stał zbu­do­wa­ny tak, by wzbu­dzić cie­ka­wość czy­tel­ni­ka na temat na­tu­ry oma­wia­ne­go part­ne­ra, wręcz zmu­sić go do spe­ku­lo­wa­nia, kim/czym on może być. Tutaj jed­nak wy­star­czy zer­k­nąć na tytuł i wszyst­kie te za­bie­gi z omi­ja­niem słowa “kot” tak w wy­po­wie­dziach, jak i nar­ra­cji, wy­da­ją mi się być nie­zro­zu­mia­łe. Tym bar­dziej, że chwi­lę póź­niej su­ge­stia z ty­tu­łu po­twier­dza się.

Akcja roz­wi­ja się po­wo­li, ale ma to swój urok. Wy­da­wa­ło mi się, że to wstęp do dużo dłuż­szej hi­sto­rii, na ja­kieś 50-60k, tym­cza­sem rzecz za­koń­czy­ła się i ucię­ła dość nagle. Jeśli ja­kieś li­mi­ty go­ni­ły, to szko­da.

Psy­cho­lo­gia głów­ne­go bo­ha­te­ra mnie na­to­miast ku­pi­ła. Jak dla mnie to naj­ja­śniej­szy punkt pro­gra­mu, gdy po­ka­zu­jesz, jak twar­dy męż­czy­zna cier­pi, pró­bu­je ra­dzić sobie z ka­lec­twem i stra­tą, jak wal­czy z wła­sną go­ry­czą, jest jej świa­dom, ale nie bar­dzo po­tra­fi ją okieł­znać. Trud­no mówić o ja­kiejś re­la­cji z kotem, ale scena, gdy Gats­by nie ro­zu­mie nawet nie nie­chę­ci, ale jaw­nej wro­go­ści swo­je­go part­ne­ra, wy­brzmia­ła mocno i myślę, że to taki ro­dzaj sceny, z któ­rej można bez krzty­ny wsty­du być dum­nym, nawet jeśli ca­łość opo­wia­da­nia jakoś szcze­gól­nie osza­ła­mia­ją­ca nie jest.

Finał, choć nie­po­zba­wio­ny dra­ma­tu, nie opie­ra się wy­łącz­nie na nim, i moim zda­niem: całe szczę­ście, bo kli­sza w takim miej­scu ode­bra­ła­by ca­ło­ści świe­żo­ści. Wy­bra­ne roz­wią­za­nie ode­bra­łem jako po­wiew cie­pła, a przez to cała hi­sto­ria nosi mi zna­mio­na li­te­ra­tu­ry “fe­el-go­od” (zwie się to jakoś po pol­sku?).

Krót­ko mó­wiąc – tro­chę mi­nu­sów i tro­chę plu­sów. Na pewno warto prze­czy­tać.

.

 

Peace!

"Za­ko­chać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, cza­sem pisać wier­sze." /FNS – Su­per­mar­ket/

three go­blins in a trench coat pre­ten­ding to be a human

Wra­cam z ko­lej­ną por­cją (mu­si­cie mi wy­ba­czyć, ale ostat­nio żyję w na­praw­dę ostrym nie­do­cza­sie :<)

 

@ANDO, cześć, witaj na po­kła­dzie!

Bar­dzo się cie­szę, że po­ru­szy­ła Cię war­stwa emo­cjo­nal­na w tek­ście, a ter­mi­no­lo­gia me­dycz­na wy­szła zro­zu­mia­le (oba­wia­łam się in­fo­dum­pów na tym polu, ale chyba nie jest tak źle :>). Co się tyczy samej sceny spo­tka­nia z mor­der­cą – zwróć­my uwagę na fakt, że Price nie wy­brał miej­sca spo­tka­nia przez przy­pa­dek. To jest cy­pe­lek oto­czo­ny wodą, w oko­li­cy któ­re­go mie­ści się duży par­king i wy­po­ży­czal­nia ka­ja­ków – w opi­sa­nej sy­tu­acji pusta. Mamy do czy­nie­nia z dość sporą, pustą prze­strze­nią i bli­sko­ścią otwar­tej wody, która znie­kształ­ca echo, a Scott prze­cież po po­gło­sie oto­cze­nia się na­wi­gu­je. Miał broń, mógł­by strze­lać, za­pew­ne zro­bił­by to w innym oto­cze­niu – ale czy mógł w tym przy­pad­ku ry­zy­ko­wać?

 

@Ir­ko­_Luz – dzię­ku­ję Ci bar­dzo za wi­zy­tę i ko­men­tarz, myślę, że nie ma dla au­to­ra miodu słod­sze­go niż słowa, że komuś czy­ta­ło się “cho­ler­nie do­brze”. Cie­szy mnie, że zła­pa­łaś na­wią­za­nia do fil­mów de­tek­ty­wi­stycz­nych, bo mniej wię­cej o taki kli­mat mi cho­dzi­ło – lekko kli­szo­wa­ty i już wie­lo­kroć prze­ro­bio­ny, ale ma­ją­cy wciąż pe­wien urok. :D W tu­tej­szym wy­da­niu po lek­kim pod­ra­so­wa­niu SF.

Dzię­ki i po­le­cam się na przy­szłość z ko­lej­ny­mi (mam na­dzie­ję!) pie­kiel­nie do­bry­mi tek­sta­mi. :>

 

@Aryo, miło czy­tać, że tekst nie wydał Ci się tak sztam­po­wy i prze­wi­dy­wal­ny. ;) Zgo­dzę się, że każ­de­mu, kto nie ma w do­wo­dzie “He­min­gway” (i nie Taco!) trud­no roz­bu­jać się z czym­kol­wiek kon­kret­nym na prze­strze­ni 17k, tym bar­dziej jest mi miło, że uzna­łaś po­ka­za­ną tu fa­bu­łę za wy­wa­żo­ną.

I że sma­ko­wa­ły Ci smacz­ki!

 

@Fi­zy­ku­111, kur­czę, dzię­ku­ję Ci bar­dzo! Przy­zna­ję, że po­cząt­ko­we aka­pi­ty mogą trą­cić tak tę­pio­nym w oko­li­cach “in­fo­fum­pem”, ale z dru­giej stro­ny – w każ­dym ro­dza­ju li­te­ra­tu­ry, który nie jest oby­cza­jów­ką osa­dzo­ną w do­brze nam zna­nym set­tin­gu zwy­kłe­go życia, COŚ cza­sa­mi trze­ba wy­tłu­ma­czyć. Na prze­strze­ni tych 17 ty­się­cy zna­ków też by­ło­by trud­no unik­nąć pew­ne­go ser­wo­wa­nia tre­ści, które w dłuż­szym opo­wia­da­niu mo­gły­by się roz­myć, ergo uwa­żam, że za­pre­zen­to­wa­na wer­sja to kom­pro­mis po­mię­dzy ab­so­lut­ną ko­niecz­no­ścią wy­tłu­ma­cze­nia czy­tel­ni­ko­wi sy­tu­acją a dłu­go­ścią zna­ków, w któ­rych mu­sia­łam za­mknąć hi­sto­rię.

Ech, li­mi­ty. :<

W kwe­stii Two­ich uwag: 1) Czy ja wiem, czy kalka z an­giel­skie­go? Wi­dy­wa­łam czę­sto w pol­sko­ję­zycz­nej li­te­ra­tu­rze; 2) Może mało, ale ja­kieś z pew­no­ścią są, prze­cież to nie szopa kryta strze­chą ;); 3) A to aku­rat był efekt za­mie­rzo­ny!

Dzię­ki!

 

@Wil­ku, Asy­lum – kon­ty­nu­ując wątek, wy­da­je mi się, że sy­tu­acja nie jest taka pro­sta i oczy­wi­sta. De­pry­wa­cja sen­so­rycz­na, o któ­rej pisze Asy­lum, w dal­szym ciągu do­ty­czy osób z ab­so­lut­nie spraw­nym ukła­dem “prze­twa­rza­nia bodź­ców” wrzu­co­nych do śro­do­wi­ska, w któ­rym re­cep­to­ry nie mają czego od­bie­rać. Moim zda­niem to inna sy­tu­acja niż osoba, któ­re­mu oba pod­ze­spo­ły wy­łą­czyć. TBH po­le­cia­łam tu sobie z fan­ta­zją, bo nie wiemy, jak wy­glą­da­ło­by funk­cjo­no­wa­nie ta­kiej osoby – nie mamy tego nawet jak zba­dać. Być może taki or­ga­nizm by nie prze­żył (ale z dru­giej stro­ny, lu­dzie są w sta­nie pze­żyć da­le­ko więk­sze oka­le­cze­nia mózgu?), albo inne neu­ro­ny prze­ję­ły­by funk­cję uszko­dzo­nych (ale jak, skoro nie by­ło­by bodź­ca ku ta­kiej pla­stycz­no­ści?).

Re­asu­mu­jąc – za­pre­zen­to­wa­ny tu qu­asi-me­dycz­ny sma­czek jest je­dy­nie smacz­kiem i nie pisz­my z niego dok­to­ra­tów. ;)

Wątek de­pry­wa­cji za­czą­łem, bo temat wy­da­je się po­krew­ny tez takim kwe­stiom, jak cho­ciaż­by bóle fan­to­mo­we. Tu zresz­tą pi­szesz nie tyle o znisz­cze­niu, co o uszko­dze­niu ukła­du – a to czyni róż­ni­cę. 

Sma­czek smacz­kiem, ale wła­śnie oka­zja do ta­kich dys­ku­sji jest smacz­kiem w smacz­ku :-)

Warto po­rów­nać z przy­pad­kiem Da­re­de­vi­la. Tylko z nim nie każde ba­da­nie bę­dzie moż­li­we, na MRI się nie zgo­dzi, bo hałas.

Total re­co­gni­tion is cliché; total sur­pri­se is alie­na­ting.

Mamy do czy­nie­nia z dość sporą, pustą prze­strze­nią i bli­sko­ścią otwar­tej wody, która znie­kształ­ca echo, a Scott prze­cież po po­gło­sie oto­cze­nia się na­wi­gu­je. Miał broń, mógł­by strze­lać, za­pew­ne zro­bił­by to w innym oto­cze­niu – ale czy mógł w tym przy­pad­ku ry­zy­ko­wać?

Prze­czy­ta­łam drugi raz, fak­tycz­nie. Jak zwy­kle, u Cie­bie wszyst­ko jest do­pra­co­wa­ne ze szcze­gó­ła­mi :)

@Fla­drif­fie, traf­ny wnio­sek – sama forma opo­wia­da­nia wręcz wy­klu­cza­ła ja­kieś dra­ma­tycz­ne zwro­ty akcji i nie­spo­dzie­wa­ne ploty wy­ska­ku­ją­ce z lo­dó­wek, ale nie o to też mi cho­dzi­ło. Clue opo­wia­da­nia była ope­ra­cja cha­rak­te­ra­mi, tym bar­dziej jest mi miło, że ich kre­acja zdo­by­ła Twoje uzna­nie. 

Oj tam brud­ne­go od razu. ;) 

Dzię­ki!

 

@John­nyB, 

Zgo­dził się sam ze sobą? T

A dla­cze­go nie? To rzad­ki przy­pa­dek zgody z in­ter­lo­ku­to­rem, która daje pełną sa­tys­fak­cję. ;)

Wzglę­dem eks­po­zy­cji w pierw­szym frag­men­tem, jak już za­war­łam to w jed­nym z ko­men­ta­rzy po­wy­żej, zdaję sobie spra­wę, że mogło pójść tro­chę za bar­dzo “jak strzał w ryj” (no ale żeby mor­ta­de­la?!), na­to­miast uwa­żam, że przy ta­kiej ob­ję­to­ści tek­stu i set­tin­gu hi­sto­rii było to naj­ła­god­niej­sze wy­brnię­cie z sy­tu­acji (tj. ko­niecz­no­ści wy­tłu­ma­cze­nia czy­tel­ni­ko­wi, o co cho­dzi), na jakie się mo­głam zdo­być. Mam na­dzie­ję, że na­stęp­nym razem po­czu­jesz się mniej spo­licz­ko­wa­ny?

Co się zaś osoby part­ne­ra tyczy – nie zgo­dzę się z za­strze­że­nia­mi. O ile, jak stwier­dzasz, lo­gicz­ne, wia­do­me i ocze­ki­wa­ne było, że okaże się on kotem, to myślę, że dobór ga­tun­ku nie był już tak oczy­wi­sty. 

Psy­cho­lo­gia głów­ne­go bo­ha­te­ra mnie na­to­miast ku­pi­ła. Jak dla mnie to naj­ja­śniej­szy punkt pro­gra­mu, gdy po­ka­zu­jesz, jak twar­dy męż­czy­zna cier­pi, pró­bu­je ra­dzić sobie z ka­lec­twem i stra­tą, jak wal­czy z wła­sną go­ry­czą, jest jej świa­dom, ale nie bar­dzo po­tra­fi ją okieł­znać. Trud­no mówić o ja­kiejś re­la­cji z kotem, ale scena, gdy Gats­by nie ro­zu­mie nawet nie nie­chę­ci, ale jaw­nej wro­go­ści swo­je­go part­ne­ra, wy­brzmia­ła mocno i myślę, że to taki ro­dzaj sceny, z któ­rej można bez krzty­ny wsty­du być dum­nym, nawet jeśli ca­łość opo­wia­da­nia jakoś szcze­gól­nie osza­ła­mia­ją­ca nie jest.

Awww man, dzię­ku­ję! 

Myślę, że li­te­ra­tu­rę “fe­el-go­od” można prze­ło­żyć na “czuj-się-cho­ler­nie-szczę­śli­wie” i tak też się czuję, gdy ktoś stwier­dza, że “przy­zwy­cza­iłam go do wy­so­kiej ję­zy­ko­wej ja­ko­ści”. 

Dzię­ęę-ku­uu-chirp!

 

@ANDO, ite­ra­cja 2: kur­czę, dzię­ku­ję, to bar­dzo miłe! C:

 

Ilu­zjo, Cie­niu, Gra­vel – nie my­śl­cie, że Was nie widzę!

Bo widzę! <3 

Mam dwie uwagi szcze­gó­ło­we i jedną ogól­ną:

Skąd nie­wi­do­my Scott wie­dział, że krzy­kli­wy gru­bas w The An­der­son miał ko­szul­kę polo?

Słowo “piżmo” robi o wiele lep­sze wra­że­nie, jeśli pada w tek­ście tylko jeden, nie trzy razy.

To jest bar­dzo dobre tech­nicz­nie pi­sa­nie (kiedy Ty tak do­ro­słaś, Wik­tor?), takie, że można za jego po­mo­cą two­rzyć świet­nie się sprze­da­ją­ce be­st­sel­le­ry. Teraz cze­kam na coś, za co można do­sta­wać na­gro­dy (zie­lo­no­gór­skie­go jesz­cze nie czy­ta­łem) – czyli na za­przę­gnię­cie tej tech­ni­ki, a może nawet jej okieł­zna­nie, w służ­bie cze­goś ta­kie­go, że pro­szę sia­dać (i my­śleć).

Ale w ocze­ki­wa­niu na takie opo­wia­da­nie i tak będę na TAK.

Zwró­ci­łam uwagę na to samo, co co­bold – skąd u śle­pe­go taka zdol­ność do roz­róż­nia­nia ro­dza­jów ele­men­tów ubio­ru. To i ten drob­ny in­fo­dump w dia­lo­gach, o któ­rym też ktoś wyżej wspo­mi­nał, były je­dy­ny­mi mo­men­ta­mi, kiedy wy­bi­łam się z im­mer­sji.

Poza tym, mimo w sumie pro­ste­go po­my­słu – za­twar­dzia­ły glina, stra­ta part­ne­ra, nowy part­ner prze­bi­ja­ją­cy się przez sko­ru­pę za­twar­dzia­łe­go gliny – hi­sto­ria mnie wcią­gnę­ła. Świet­ne dia­lo­gi, świet­na po­stać kota (ge­par­dy to w ogóle cie­ka­we in­dy­wi­dua na tle in­nych wiel­kich kotów, bar­dzo cie­ka­we z tym ćwier­ka­niem. Cho­ciaż dla mnie w tej kon­ku­ren­cji wy­gry­wa­ją małe no­so­roż­ce), bar­dzo cie­ka­wy motyw mo­dy­fi­ka­cji zwie­rząt, któ­rych lu­dzie po­zba­wie­ni praw­nie ta­kiej moż­li­wo­ści tro­chę im za­zdrosz­czą. Hol­ly­wo­odz­ki mo­ment po­świę­ce­nia Gats­bie­go mnie po­ru­szył. Kla­sycz­ny, ale dzia­ła. Do­brze od czasu do czasu do­stać happy end :)

Wow, te od­gło­sy wy­da­wa­ne przez małe no­so­roż­ce to nawet do pew­ne­go stop­nia przy­po­mi­na­ją nie­któ­re z ro­dza­jów wycia.

Ko­lej­ny bar­dzo dobry tekst do stro­ny kom­po­zy­cji czy tempa. Także nie ma co, dobra ro­bo­ta.

Fa­bu­ła dosyć ba­nal­na. Mia­łem na­dzie­ję, że wy­ci­śniesz z niej coś wię­cej, jak przy “Kotów kacie”, ale chyba limit nie za bar­dzo po­zwo­lił. Wy­szło przy­zwo­icie, ale nie ru­szy­ło. Przez to też emo­cje nie­ko­niecz­nie za­gra­ły tak, jak za­mie­rza­łaś – spo­dzie­wa­łem się ta­kie­go ob­ro­tu spraw i po­zo­sta­wa­łem nie­wzru­szo­ny na nie.

Tak więc bar­dzo dobry od stro­ny tech­nicz­nej kon­cert fa­jer­wer­ków. Tro­chę jed­nak za­bra­kło za­ba­wy fa­bu­łą.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Hej, Wik­to­rio.

Mam przy tym tek­ście wra­że­nie nie­wy­ko­rzy­sta­ne­go po­ten­cja­łu. Z jed­nej stro­ny wpa­dłaś na fajną po­stać (ge­pard) i fajny mia­łaś za­mysł bio­tech­no­lo­gicz­ny, dzię­ki czemu opo­wia­da­nie wy­róż­nia się, z dru­giej… za­do­wo­li­łaś się tym.

I resz­ta jest nie­ste­ty taka śred­nia. Przede wszyst­kim wtór­na i nie­zbyt an­ga­żu­ją­ca. Nie­któ­rzy chwa­lą stro­nę emo­cjo­nal­ną, na mnie nie­ste­ty nie zro­bi­ła szcze­gól­ne­go wra­że­nia. Może dla­te­go, że nigdy nie mia­łem w zwy­cza­ju wy­le­wać łez nad cier­pią­cy­mi zwie­rzę­ta­mi (choć oczy­wi­ście je­stem za­go­rza­łym wro­giem prze­mo­cy, za­zna­czam).

Warsz­ta­to­wo jak zwy­kle super, tempo im­mer­sja i spo­sób pro­wa­dze­nia opo­wie­ści – rów­nież.

Szko­da tylko, że to wszyst­ko tak mało sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce…

 

Trzy­maj się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Z całą pew­no­ścią to bar­dzo dobry tekst. 

Świet­nie na­pi­sa­ny, z wy­czu­ciem, pre­cy­zyj­nie, do tego dość po­wścią­gli­wie (bez po­go­ni za na­stro­jem, jak w tym o ge­sta­pow­skich prze­cin­kach) co bar­dzo do­brze pa­su­je do pro­stej, po­li­cyj­nej opo­wie­ści. Pi­szesz doj­rza­le, z pełną kon­tro­lą nad sty­lem, pro­fe­sjo­nal­nie. Mo­żesz tym za­ra­biać na chleb, jeśli chcesz. 

Tutaj jed­nak nie dość, że tekst spra­wia wra­że­nie, jakby po­wsta­wał bar­dzo szyb­ko (nawet jak na Twoje, su­per­szyb­kie stan­dar­dy) to jesz­cze za­szko­dzi­ły mu li­mi­ty. Chyba za dużo kon­kur­sów na raz :-) 

Taka hi­sto­ria po­trze­bu­je prze­strze­ni, a tu jej nie ma. Po­trzeb­ne jest miej­sce, żeby so­lid­nie na­ry­so­wać re­la­cje Scott – Gats­by (i ich ewo­lu­cję) żeby po­ka­zać je przy po­mo­cy kon­kret­nych scen, wy­da­rzeń. Tu mu­si­my wie­rzyć Scot­to­wi na słowo – był dup­kiem, bo z pew­nych wzglę­dów tak chciał, potem mu prze­szło. Kom­plet­nie nie czuć che­mii mię­dzy part­ne­ra­mi – kilka aka­pi­tów to za mało, żeby za­szła jakaś re­ak­cja :-) 

Wątek Prica może nie jest isto­tą tek­stu, ale jako siła na­pę­do­wa fa­bu­ły za­słu­gi­wał na lep­sze po­trak­to­wa­nie. Mówi się, że hi­sto­ria sen­sa­cyj­na (akcji, szpie­gow­ska) jest tak dobra, jak ad­wer­sarz. A Price jest taki sobie. Psy­cho­pa­ta, robi lu­dziom krzyw­dę w cie­ka­wy spo­sób i w za­sa­dzie tylko to jest w nim in­te­re­su­ją­ce. Zo­sta­je zła­pa­ny, ale jeden z po­li­cjan­tów ginie, a potem Price ucie­ka z wię­zie­nia (ro­zu­miem, że z celi śmier­ci – sama ta uciecz­ka już za­słu­gu­je na osob­ne opo­wia­da­nie ;-)) i chce się ze­mścić na dru­gim po­li­cjan­cie w naj­prost­szy i naj­nud­niej­szy spo­sób. 

Po­ru­sza­nie się w ra­mach kon­wen­cji to dobra spra­wa, choć­by dla­te­go, że czy­tel­nik czuje się kom­for­to­wo – może się za­sko­czyć na przy­kład fa­bu­łą, ale ogól­nie wie czego się mniej wię­cej spo­dzie­wać i czy do tego dania pije się mer­lo­ta czy może ca­ber­ne­ta. Ale do kon­wen­cji trze­ba pod­cho­dzić twór­czo – mie­szać, prze­sta­wiać, kom­bi­no­wać, ko­lo­ro­wać. Dawać coś od sie­bie. Ina­czej wy­cho­dzi sztam­pa. I nie­ste­ty muszę stwier­dzić, że hi­sto­ria "Pła­czą­cych kotów" ni­czym spe­cjal­nym się nie nie wy­róż­nia. Wła­ści­wie bo­ha­te­ro­wie też. Fakt, jeden jest cy­ber­ge­par­dem, a drugi po­strze­ga świat jak Da­re­de­vil. Ale za­rów­no ich sto­sun­ki, jak i (tfu, nie cier­pię tego słowa) psy­cho­lo­gia były wał­ko­wa­ne na ba­zy­lio­ny spo­so­bów. Ni­cze­go świe­że­go tu nie ma. Mo­gło­by, gdy­byś miała szan­se na roz­pi­sa­nie związ­ku Scott – Gats­by… Limit… Ale o tym już pi­sa­łem. 

Z kolei Miami… Dla­cze­go Miami wła­ści­wie? Kli­ma­tu Miami tam nie ma (mógł­by być, gdyby było miej­sce na jego zbu­do­wa­nie… Limit…) i dla fa­bu­ły zna­cze­nia też to nie ma. Gdyby kilka zdań o tym mie­ście zmie­nić na kilka zdań o, dajmy na to Gdyni, to nic by się nie stało. No, imio­na też trze­ba by­ło­by zmie­nić. 

Dobra, muszę klik­nąć "go­to­we" bo piszę z te­le­fo­nu na stro­nie Fan­ta­sty­ki, zaraz mi się prze­ła­du­je i szlag ko­men­tarz trafi. Resz­ta za chwi­lę. 

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

No to kon­ty­nu­ując:

Żeby nie było, że tylko kry­ty­ka i kry­ty­ka:

Jak wspo­mnia­łem wcze­śniej, tekst jest bar­dzo do­brze na­pi­sa­ny i lek­tu­ra spra­wia przy­jem­ność. Sporo tam ty­po­wych dla Cie­bie, cel­nych spo­strze­żeń i nie­zwy­kle traf­nych me­ta­for, na przy­kład:

Świat bez wzro­ku przy­po­mi­na próby uło­że­nia wy­bra­ko­wa­nych puz­zli. Roz­pacz­li­wie do­pa­so­wu­jesz do sie­bie bodź­ce: chłód ta­pi­cer­ki w au­to­no­micz­nej tak­sów­ce, za­pach roz­grza­ne­go słoń­cem as­fal­tu, ulicz­ny gwar, wy­so­ki śmiech lekko pod­pi­tych ko­biet, smak mię­to­wych drop­sów i żółci pod­cho­dzą­cej ci do gar­dła.

Cho­ler­nie dobre! 

Jest tego oczy­wi­ście wię­cej. Przy­zwy­cza­iłaś nas do wy­so­kie­go po­zio­mu ję­zy­ko­we­go i to opo­wia­da­nie nie jest na szczę­ście wy­jąt­kiem.

Wtedy jesz­cze nie wie­dzia­łem, że nie tylko ptaki ćwier­ka­ją, że nie ma spra­wy, która by­ła­by wy­łącz­nie moja, oraz że bycia lep­szym czło­wie­kiem na­uczy mnie kot.

Nie ma tu błędu, co wię­cej do­sko­na­le wia­do­mo po co jest to zda­nie, ale się na nim po­tkną­łem i mu­sia­łem prze­czy­tać dwa razy, zanim zro­zu­mia­łem o co cho­dzi. Może da­ło­by się jakoś pro­ściej. 

 

Kot był iry­tu­ją­co cichy; mu­sia­łem co jakiś czas pstry­kać pal­ca­mi, by wie­dzieć, gdzie się znaj­du­je. 

Ge­par­dy nie cho­wa­ją pa­zu­rów, więc taki cichy to by nie był, szcze­gól­nie na pod­ło­dze. 

 

… gdy w The An­der­son o mało nie przy­wa­li­łem temu krzy­kli­we­mu gru­ba­so­wi w ko­szul­ce polo. 

Skąd wie­dział, że to ko­szul­ka polo? 

 

Jesz­cze tylko takie ogól­ne spo­strze­że­nie – przy­wró­ce­nie do służ­by nie­wia­do­me­go po­li­cjan­ta, nawet po­krę­co­ne­go cy­ber­ne­tycz­nie, nawet z in­te­li­gent­nym kotem prze­wod­ni­kiem, wy­da­je mi się strasz­nie mało praw­do­po­dob­ne. To zna­czy do służ­by ogól­nie, to w sumie tak, bo z pew­no­ścią można by­ło­by zna­leźć mu od­po­wied­nie za­ję­cie, żeby nie mu­siał od­cho­dzić (no i jaki efekt pro­pa­gan­do­wy), ale pełna, czyn­na służ­ba na uli­cach? Z bro­nią? 

No do­brze, w końcu to fan­ta­sty­ka :-) 

Okej, żeby nie mę­dzić i nie prze­dłu­żać – świet­ny tekst, ale byłby znacz­nie lep­szy, gdyby nie limit, albo po­śpiech, albo jedno i dru­gie. 

Po­zdra­wiam! 

 

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

Nie mam się za bar­dzo nad czym roz­wo­dzić. Wszyst­ko ładne, ale szcząt­ko­we. Dro­bin­ki ory­gi­nal­no­ści trzy­ma­ją po­ziom, ale za­bu­rza­ją go spra­wy/po­tknię­cia ba­nal­ne – kot my­ślą­cy jak czło­wiek, przy­wró­ce­nie do służ­by świra, zły ge­niusz i bied­na nie­wia­sta, zbun­to­wa­ny bo­ha­ter, który się oczy­wi­ście re­ha­bi­li­tu­je w oczach czy­tel­ni­ka. Jakaś szcząt­ko­wa scen­ka z życia, fajna dla­te­go, że na­pi­sa­na ład­nym ję­zy­kiem. Nie­wie­le saj­fa­ja. I tyle. Te­ma­tycz­nie do kon­kur­su – spoko. Do piór­ka – w moim od­czu­ciu nie.

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Jest bar­dzo fil­mo­wo, a nawet ho­oly­wo­odz­ko, czy wręcz ame­ry­kań­sko. Nie będę się za­chwy­cał fa­bu­łą, bo jest to jed­nak ze­staw kalk, ogra­nych już wie­lo­krot­nie mo­ty­wów zna­nych z po­li­cyj­nych fil­mów i se­ria­li, za­nu­rzo­nych w szta­fa­żu fan­ta­sty­ki krót­kie­go za­się­gu oraz okra­szo­nych kil­ko­ma cie­ka­wy­mi (ale nie no­wa­tor­ski­mi) po­my­sła­mi (np. pod­ra­so­wa­ny kot).

Nie będę się rów­nież za­chwy­cał kom­po­zy­cją tek­stu, bo jed­nak widać ja­kieś takie przy­spie­sze­nie i uprosz­cze­nie fa­bu­ły (zwłasz­cza pod ko­niec), głów­nie wątku zwią­za­ne­go z an­ta­go­ni­stą. Zresz­tą ten wątek jest chyba naj­bar­dziej wtór­ny i po­trak­to­wa­ny po ma­co­sze­mu, a jego roz­wią­za­nie zwy­czaj­nie ba­nal­ne (młody po­li­cjant, albo kot w Twoim przy­pad­ku ra­tu­je sta­re­go wygę na­ra­ża­jąc życie i zdo­by­wa­jąc przy­jaźń i ak­ce­pa­ta­cję part­ne­ra). Widać tu naj­le­piej, jaką krzyw­dę wy­rzą­dził tek­sto­wi limit, bo za­rów­no re­la­cje mię­dzy "part­ne­ra­mi" jak i dobór czy ob­ję­tość po­szcze­gól­nych scen na­praw­dę cier­pią na tym li­mi­cie.

Nie będę się za­chwy­cał lo­gi­ką przed­sta­wio­nych zda­rzeń, bo jak za­uwa­ży­li przed­mów­cy, sporo tu nie­lo­gicz­no­ści, po­czy­na­jąc od kota my­ślą­ce­go jak czło­wiek czy ka­le­kie­go po­li­cjan­ta na służ­bie.

Ja przy­sze­dłem tutaj chwa­lić styl. Kurde, serio, opo­wia­da­nie na­pi­sa­ne jest jakby za kom­pem sie­dział ame­ry­kań­ski pi­sarz sen­sa­cji. Gryp­sy, styl, opisy, język, roz­k­min­ki we­wnętrz­ne bo­ha­te­ra, całe to po­li­cyj­ne en­to­ura­ge, oraz tzw. one-li­ne­ry – to wszyst­ko użyte i po­da­ne z taką pro­fe­sjo­nal­ną swo­bo­dą, świe­żo­ścią, luzem, lek­ko­ścią, że nic tylko przy­kla­snąć.

To na­praw­dę świet­ny tekst w ka­te­go­rii "zna­cie? lu­bi­cie? to po­słu­chaj­cie…". Czy­sta, wy­so­ko­ok­ta­no­wa roz­ryw­ka, która od­po­wied­nio roz­wi­nię­ta i do­pra­co­wa­na (zwłasz­cza wątek bad assa) zmie­ści się na półce "be­st­sel­le­ry". Sam za­sta­na­wiam się (po­dob­nie jak Co­bold) skąd u Cie­bie takie wy­czu­cie kon­wen­cji, taki do­ro­sły (a przy tym męski) styl i ra­so­we, sen­sa­cyj­ne za­cię­cie.

Umie­jęt­nie ko­rzy­sta­jąc z go­to­wych wzor­ców, zasad kon­wen­cji, sche­ma­tów, chwy­tów i wąt­ków ga­tun­ko­wych stwo­rzy­łaś tutaj świe­ży i świet­nie się czy­ta­ją­cy ka­wa­łek sen­sa­cyj­nej fan­ta­sty­ki, do­pra­wio­ny szczyp­tą emo­cji, wzru­sze­nia, mę­skiej przy­jaź­ni i chan­dle­row­skie­go kli­ma­tu.

Dla mnie ści­sła czo­łów­ka kon­kur­su.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Fajne są te wszyst­kie twi­sty z tym, kto jest/nie jest czło­wie­kiem w tym opo­wia­da­niu. Go­rzej, że po­szcze­gól­ne sceny bu­do­wa­ne są na moc­nych po­pkul­tu­ro­wych ste­reo­ty­pach (np. „ame­ry­kań­ski po­li­cjant”), co jed­nak wy­bi­ja z im­mer­sji, nie po­zwa­la się wczuć w bo­ha­te­rów. Po­dob­nie mo­men­ty emo­cjo­nal­nych prze­si­leń – przy takim me­lo­dra­ma­ty­zmie trze­ba uwa­żać, żeby nie prze­kro­czyć gra­ni­cy nie­za­mie­rzo­ne­go pa­sti­szu. 

 

Dobry tekst.

Od razu za­cie­ka­wia, a jest na­pi­sa­ny tak spraw­nie, że czy­ta­nie jest czy­stą przy­jem­no­ścią. Ktoś już chwa­lił po­wścią­gli­wość nar­ra­cji: rze­czy­wi­ście, świet­nie pa­su­je do po­li­cyj­nej opo­wie­ści. W sto­sun­ko­wo nie­dłu­gim tek­ście udało ci się też wy­kre­ować cie­ka­wych bo­ha­te­rów, któ­rych re­la­cja jest mo­to­rem ca­łe­go opo­wia­da­nia.

Szko­da tylko, że tekst strasz­nie się kli­nu­je w to­rach ko­lej­nych sche­ma­tów ame­ry­kań­skie­go kry­mi­na­łu. Hi­sto­ryj­ka z ga­tun­ku tych, które prze­wał­ko­wa­no już ty­sią­ce razy, tylko że ty wło­ży­łaś w nią dwie wy­róż­nia­ją­ce się po­sta­ci i pod­la­łaś ca­łość fan­ta­sty­ką dla zmył­ki. 

Wy­ko­rzy­sta­nie hasła kon­kur­so­we­go: yes

 

Dzię­ki za udział.

three go­blins in a trench coat pre­ten­ding to be a human

Fajne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Nowa Fantastyka