- Opowiadanie: wybranietz - Omasz

Omasz

Panie Jezu, nasze Słon­ko, po­bło­go­sław to je­dzon­ko!

(Czy to jesz­cze ja?)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Omasz

Naj­waż­niej­sze od­kry­cia za­wdzię­cza się przy­pad­ko­wi: woda prze­le­wa­ją­ca się przez brze­gi wanny, jabł­ko spa­da­ją­ce z drze­wa, ma­ka­ron pły­wa­ją­cy w zupie.

Mia­łem sześć lat, kiedy prze­sta­łem być sobą.

W tam­tych cza­sach, cza­sach ro­dzą­ce­go się ka­pi­ta­li­zmu, prze­stał wy­star­czać fakt, że ma­ka­ron był. Mu­siał mieć do za­ofe­ro­wa­nia coś wię­cej, niż tylko do­stęp­ność: mię­dzy ba­nal­ny­mi mu­szel­ka­mi, świ­der­ka­mi, tym pła­skim do ła­za­nek i in­ny­mi rur­ka­mi po­ja­wia­ły się di­no­zau­ry, sa­mo­cho­dy i al­fa­bet.

To była po­mi­do­ro­wa. Pa­mię­tam, że kość sło­nio­wa liter wy­raź­nie od­zna­cza­ła się od za­bie­lo­nej czer­wie­ni zupy. Pod nie­przej­rzy­stą po­wierzch­nią kłę­bi­ły się znaki. Upo­jo­ny świe­żo na­by­tą umie­jęt­no­ścią czy­ta­nia i pi­sa­nia, ła­pa­łem na łyżkę Ale, koty i psy, i po­ły­ka­łem je w ca­ło­ści.

W końcu po­zo­sta­ło tylko uło­żo­ne na ran­cie ta­le­rza moje imię i na­zwi­sko – Tomek Kiba. Chcia­łem ce­le­bro­wać ostat­nie li­te­ry, ich smak do­pra­wio­ny per­spek­ty­wą ry­chłe­go braku. Na­bra­łem na łyżkę Te i kiedy je prze­łkną­łem, sa­mot­nie pły­wa­ją­ce w bla­do-czer­wo­nej zupie, mój oj­ciec za­cmo­kał ze współ­czu­ciem. Spoj­rza­łem na niego, zdez­o­rien­to­wa­ny.

– Synu – po­wie­dział – ty już nie je­steś Tom­kiem Kibą. Od dziś na­zy­wasz się Omek Kiba.

Moje życie mo­men­tal­nie legło w gru­zach. Wszyst­kie moje za­baw­ki, mój pokój, moje ry­sun­ki nagle prze­sta­ły być moje, bo już nie byłem sobą. Czy ro­dzi­ce od­da­dzą mnie do domu dziec­ka? Czy wezmą na moje miej­sce ja­kie­goś lep­sze­go Tomką Kibę, ta­kie­go nie­wy­bra­ko­wa­ne­go? Czy ko­le­dzy na po­dwór­ku mnie po­zna­ją, czy też będą na próż­no wy­pa­try­wać Tomka, kiedy tylko Omek po­zo­stał? W moim śmier­tel­nym prze­ra­że­niu za­re­ago­wa­łem tak, jak mogło za­re­ago­wać sze­ścio­let­nie dziec­ko.

Wy­buch­ną­łem pła­czem.

Oj­ciec pró­bo­wał mnie uspo­ko­ić, ale był zbyt za­ję­ty du­sze­niem wła­sne­go śmie­chu, by mi pomóc. Kry­zys za­że­gna­ła matka, zbie­ra­jąc reszt­ki mnie na jedną łyżkę, którą ka­za­ła mi po­łknąć, mó­wiąc, że w brzusz­ku znaj­dą swoje Te i będą razem szczę­śli­we, a ja nie muszę się o nic mar­twić.

Ale we mnie pły­wa­ło al­fa­be­tycz­ne morze, skąd mogła więc mieć pew­ność, że to wła­ści­we Te się od­naj­dzie i prze­sta­nę być Omkiem? Po­chli­pu­jąc, wy­sior­ba­łem zupę, prze­ra­żo­ny, że już nigdy nie będą sobą, że już na za­wsze po­zo­sta­nę nie­kom­plet­ny.

Na­stęp­ne­go dnia ko­le­dzy na po­dwór­ku roz­po­zna­li mnie bez pro­ble­mów, naj­wy­raź­niej nawet nie po­dej­rze­wa­li, że przed nimi, za­miast Tomka może stać Omek; zresz­tą imio­na i tak były mniej ważne niż to, na któ­rym krań­cu kijka z kupą się znaj­do­wa­ło. Nie my­śla­łem o tym wię­cej i było to pra­wie tak samo, jak­bym za­po­mniał.

Do­pie­ro kiedy pod­czas re­kru­ta­cji do li­ceum oka­za­ło się, że w tej samej kla­sie co ja, ma być inny To­masz Kiba, po­now­nie ogar­nę­ła mnie groza. Za­dzwo­ni­łem do se­kre­ta­ria­tu, mając na­dzie­ję, że wkradł się błąd, że przez po­mył­kę wpi­sa­no mnie dwa razy, jakby ta po­dwój­ność miała przy­sło­nić nie­pew­ność ist­nie­nia. Se­kre­tar­ka pra­wie przy­zna­ła mi rację: nu­me­ry pesel za­czy­na­ły się tak samo, ale nie.

W moim mie­ście był inny To­masz Kiba, uro­dzo­ny tego sa­me­go dnia, za­pi­sa­ny do tego sa­me­go li­ceum. Z każ­dym dniem wa­ka­cji nie­na­wi­dzi­łem go coraz bar­dziej, z każ­dym dniem czu­łem się coraz bar­dziej Oma­szem, bo któ­ryś z nas mu­siał być fał­szy­wy, a to prze­cież ja głu­pio stra­ci­łem swoje imię, jak­bym oddał swe pier­wo­ródz­two za miskę so­cze­wi­cy.

Oczy­wi­ście, pierw­sze­go dnia szko­ły wszy­scy pa­trzy­li na nas.

– To­masz Kiba – po­wie­dzia­łem, wy­cią­ga­jąc rękę.

– To­masz Kiba – po­wtó­rzył, zu­peł­nie jak echo.

Moje pierw­sze star­cie z przy­bla­dłym kosz­ma­rem z dzie­ciń­stwa opra­wi­ły dźwię­kiem śmi­chy i chi­chy. Uści­snę­li­śmy sobie dło­nie. Tam­ten miał dłoń sfla­cza­łą jak śnię­ta ryba i zro­zu­mia­łem, że nie wszyst­ko stra­co­ne.

 Pewne było, że będą nas mylić, przy­pad­kiem i spe­cjal­nie, uda­jąc tylko, że to przy­pa­dek, więc rów­nie do­brze mo­gli­śmy sami do­łą­czyć do za­ba­wy. Za­przy­jaź­ni­łem się z tym dru­gim, by móc pa­trzeć mu na te śnię­te ręce. Zgod­nie z du­chem przy­sło­wia, że przy­ja­ciół bli­sko, ale wro­gów jesz­cze bli­żej, trzy­ma­łem go tak bli­sko sie­bie, jak tylko mo­głem. Był za­gro­że­niem dla mojej in­te­gral­no­ści. Gro­ził mi zde­ma­sko­wa­niem, wy­ka­za­niem mo­je­go braku: kto inny, jak nie To­masz mógł od­kryć we mnie Oma­sza? Za każ­dym razem, kiedy wo­ła­li nas, jego, mnie, moje serce za­mie­ra­ło i nie do końca wie­rzy­łem, czy to na pewno, czy to jesz­cze ja, czy już przej­rze­li moją farsę i śmie­jąc się w duchu, cze­ka­ją aż nie wy­trzy­mam pre­sji i przy­znam się do bycia Oma­szem.

Pa­trzy­łem więc na niego uważ­nie i ko­piu­jąc, po­pra­wia­łem jego dzia­ła­nia, by być bar­dziej. Jako Omasz mu­sia­łem prze­cież być lep­szy w byciu To­ma­szem niż To­masz. Mu­sia­łem sta­rać się po­dwój­nie, by uzu­peł­nić ten brak we mnie, znisz­czyć Omka wy­glą­da­ją­ce­go zza Tomka.

Kiedy ten drugi pił piwo, ja się­ga­łem po wino. Kiedy on do­pie­ro ca­ło­wał, ja pie­ści­łem już pier­si. Bił się do pierw­szej krwi, a ja do pierw­sze­go zła­ma­nia. Ale też, kiedy on do­sta­wał piąt­ki ze spraw­dzia­nów, ja wy­gry­wa­łem olim­pia­dy. Kiedy szedł do do­ryw­czej pracy, by za­ro­bić na kurs prawa jazdy, ja od­kła­da­łem już na sa­mo­chód.

Na­praw­dę się sta­ra­łem.

By­li­śmy w jed­nej kla­sie, ten sam pro­fil, nie było więc dziw­ne, że wy­bra­li­śmy ten sam kie­ru­nek stu­diów. Było mi nie­swo­jo, bar­dziej nie­swo­jo niż zwy­kle, na myśl, że jego przy­szłość mo­gła­by być różna od mojej.

Jakże mógł­bym je po­rów­nać i oce­nić?

Po­ma­ga­łem mu przy­go­to­wać się do ma­tu­ry – już wcze­sniej za­uwa­ży­łem, że ten drugi fla­cze­je. Zo­sta­je w tyle. Róż­ni­ca mię­dzy nami była coraz wy­raź­niej­sza. Na moją ko­rzyść, oczy­wi­ście, ale im wy­raź­niej od­bie­ga­łem od To­ma­sza, tym bar­dziej czu­łem się Oma­szem.

Do­stał się na ten kie­ru­nek, na który chcia­łem i mo­głem w spo­ko­ju żyć dalej, nie­zde­ma­sko­wa­ny. Ten drugi zła­pał drugi od­dech i znowu mógł być ze mną pra­wie równy, choć do­strze­ga­łem w nim na­ra­sta­ją­ce ozna­ki znie­chę­ce­nia.

Nim skoń­czy­li­śmy stu­dia, nie mo­głem mieć ład­niej­szej dziew­czy­ny – bo on nie miał żad­nej, nie mo­głem mieć lep­szej pracy – on nie miał żad­nej, nie mo­głem mieć lep­szych per­spek­tyw – nie miał żad­nych.

Sta­wał się coraz bar­dziej prze­cięt­ny, coraz nud­niej­szy, ni­ja­ki. Czy taki ma być To­masz Kiba, mniej­szy niż życie? Nie mo­głem na to po­zwo­lić. Nie mo­głem i nie chcia­łem być bar­dziej nie­ogo­lo­ny, bar­dziej byle jaki i zo­bo­jęt­nia­ły, bar­dziej za­prze­pa­ścić szan­se i bar­dziej po­grą­żyć się w ma­ra­zmie. To­masz za­pa­dał się w sobie, kur­czył, jakby i on miał Oma­sza dep­czą­ce­go po pię­tach. Bałem się, że znik­nę razem z nim, nigdy nie osią­ga­jąc pełni sie­bie. Nie mo­głem po­zwo­lić, by prze­padł do szczę­tu.

Nie tak wi­dzia­łem naszą przy­szłość. Mia­łem wię­cej do zy­ska­nia niż on do stra­ce­nia. Do­pro­wa­dzi­łem bycie To­ma­szem do per­fek­cji, a do pełni sie­bie bra­ko­wa­ło mi tylko Te. Nigdy się z tym bra­kiem nie po­go­dzi­łem, wi­docz­nie Omasz Kiba nie od­na­lazł swo­je­go Te w moim sze­ścio­let­nim żo­łąd­ku.

Po­sze­dłem więc do domu tego dru­gie­go. Spał na ka­na­pie, w nie­do­sko­na­łym ory­gi­na­le mo­je­go sa­lo­nu. Obok stała pusta bu­tel­ka po whi­sky. Oczy­wi­ście, ja pi­ja­łem lep­sze al­ko­ho­le.

Za­ło­ży­łem la­tek­so­we rę­ka­wicz­ki, roz­ło­ży­łem folię ochron­ną, pod­sta­wi­łem wia­der­ko pod jego szyję i prze­cią­łem tęt­ni­cę. Za­drżał, ale krew opusz­cza­ła go szyb­ciej niż wra­ca­ła świa­do­mość i nawet nie zdą­żył się obu­dzić. Ścią­gną­łem go z ka­na­py na pod­ło­gę i ostroż­nie roz­cią­łem brzuch. Z lewej stro­ny, prze­bi­ja­jąc skal­pe­lem, jak włócz­nią prze­bi­to Chry­stu­sa, bo w końcu obaj umar­li dla mo­je­go zmar­twych­wsta­nia.

Wy­cią­łem jego trzust­kę, po­kro­iłem na dwa­na­ście ka­wał­ków i ugo­to­wa­łem w zupie po­mi­do­ro­wej.

Zjem je wszyst­kie, by w końcu uzu­peł­nić ten brak Te we mnie i stać się Teo­ma­szem Kibą.

 

Koniec

Komentarze

Czy­tam sobie czy­tam, uśmie­cham się, jest miło, nie­po­zor­nie, ot bę­dzie taka przy­jem­na hi­sto­ryj­ka, a potem mam uczu­cie… ej ten czło­wiek to psy­cho­pa­ta… No i cóż ostat­nia scena to po­twier­dza. Fajne :)

Świet­ne.

Gro­te­sko­we, dzi­wacz­ne i po­kręt­ne, a jed­no­cze­śnie – wy­cho­dzą­ce z re­ali­stycz­ne­go psy­cho­lo­gicz­nie do­świad­cze­nia dzie­cia­ka. Nie stric­te fan­ta­stycz­ne, ale idące w ten ro­dzaj dzi­wacz­nej gro­te­ski, któ­rej do re­ali­zmu da­le­ko. Świet­nie się czy­ta­ło, bo i wy­ko­na­nie bar­dzo dobre. Klik.

ninedin.home.blog

Świet­ny tekst, tro­chę w kli­ma­cie in­ter­ne­to­wych past, ale w po­zy­tyw­nym sen­sie. Hi­sto­ria Oma­sza dla mnie bar­dzo prze­ko­nu­ją­ca i kurde, to mogło się wy­da­rzyć! Oso­bi­ście li­czy­łem na tro­chę inne za­koń­cze­nie, ale takim re­ali­zem ide­al­nie po­ka­za­łeś schi­zo­fre­nię na­ra­sta­ją­cą przez lata.

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Wow, skąd takie po­my­sły? Bar­dzo fajne, do­brze na­pi­sa­ne i nie­sa­mo­wi­ty po­mysł. Nie­po­ko­ją­ce. Kli­ka­la­bym ale nie mam jesz­cze ta­kich mocy;)

Tak, to nadal Ty.

Ale że kijek z kupą?

Dziw­ne, nie­po­ko­ją­ce, po­my­sło­we, ale przede wszyst­kim bar­dzo dobre. Od po­cząt­ku do końca prze­czy­ta­łam z ogrom­nym za­in­te­re­so­wa­niem i na­ra­sta­ją­cym z każ­dym zda­niem po­czu­ciem prze­ra­ża­ją­ce­go od­re­al­nie­nia. Jak to u Cie­bie świet­ny warsz­tat.

Oczy­wi­ście kli­kam :)

Zna­ko­mi­te. Za­czy­na się tak nie­win­nie i za­baw­nie, tak au­ten­tycz­nie dzie­cię­co. Potem za­czy­na się Kafka, a za­koń­cze­nie to już hard­co­re. Język bar­dzo pla­stycz­ny i lekko przy­swa­jal­ny, jak po­mi­do­ro­wa. W takim krót­kim for­ma­cie udało się osią­gnąć nie­prze­wi­dy­wal­ność fi­na­łu. Re­spekt i klik ode mnie.

Bar­dzo sma­ko­wi­ta lek­tu­ra devil. Bo­ha­ter psy­cho­lo­gicz­nie wia­ry­god­ny. Naj­pierw od­kry­wa w sobie fun­da­men­tal­ny, me­ta­fi­zycz­ny brak. Potem ob­ja­wia się ktoś, kto w jakiś spo­sób jest tego braku “winny”. Potem walka i ry­wa­li­za­cja z cie­niem. A na ko­niec… znowu zupa!

Jedno mnie tutaj fra­pu­je: czemu trzust­ka?

No to lecę po klika, bom już na tyle mocna.

Dzię­ku­ję za osło­dę tego wred­ne­go po­nie­dział­ku, po­zdra­wiam smiley

Wow, pięk­nie wszyst­kim dzię­ku­ję za miłe słowa!

 

Wow, skąd takie po­my­sły?

Z życia xD

Ale że kijek z kupą?

Raz na apo­ka­lip­sę mogę ; )

I would pre­fer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Jedno mnie tutaj fra­pu­je: czemu trzust­ka?

Tu mo­ty­wa­cja jest pro­sta, by nie rzec pro­stac­ka – jest na Te i jest w ukła­dzie po­kar­mo­wym ; )

I would pre­fer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Ale… co?

<szczy­pie się w ramię by spraw­dzić, czy jesz­cze śni>

 

To ci nie­spo­dzian­ka…

<sztur­cha wy­bra­nietz i spraw­dza, czy się nie roz­pu­ści>

 

Wy­bra­nietz, jeśli oby prze­ję­li twoje ciało, mru­gnij dwa razy.

Jeśli zmar­twych­wsta­łaś i je­steś tym­cza­so­wo zu­peł­nie żywa, mru­gnij trzy.

 

 

Opo­wia­da­nie jak zwy­kle qu­ali­ty stuff, ni­cze­go in­ne­go bym się po tobie nie spo­dzie­wa­ła – po­my­sło­we, każda li­nij­ka do­szli­fo­wa­na, ślicz­ne tło psy­cho­lo­gicz­ne, choć niby gro­te­sko­we, to od­wo­łu­ją­ce się do rze­czy­wi­stych pro­ble­mów z po­szu­ki­wa­niem wła­snej toż­sa­mo­ści. Mocny po­wrót. Kliku kliku. Witaj z po­wro­tem, ko­le­żan­ko. Miło cię wi­dzieć :)

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

fajne ;-)

 

edit: po­my­śla­łem sobie, że tam­ten to­masz po­wi­nien przy­wi­tać się pierw­szy. Mie­li­by­śmy wtedy do czy­nie­nia ze swego ro­dza­ju zwro­tem akcji i bo­ha­te­rem dy­na­micz­nym…

Cie­ka­wy szort. Nar­ra­cja prze­my­śla­na i po­zor­nie sto­no­wa­na, a jed­nak z wy­czu­wal­ną pod­skór­nie ob­se­syj­no­ścią bo­ha­te­ra. Roz­ter­ki z jed­nej stro­ny re­ali­stycz­ne, z dru­giej zu­peł­nie ab­sur­dal­ne ze wzglę­du na całą sy­tu­ację wyj­ścio­wą. Wpro­wa­dze­nie dru­gie­go To­ma­sza tylko po­tę­gu­je na­ra­sta­ją­cą pa­ra­no­ję, ale krwa­wy finał osta­tecz­nie i tak za­ska­ku­je. Samo ostat­nie zda­nie bar­dzo prze­wrot­ne.

Rem­plis ton cœur d'un vin re­bel­le et à de­ma­in, ami fidèle

Po­do­ba­ło mi się. Bar­dzo przy­jem­ne, choć krwa­we.

Cie­szę się, że znów pi­szesz na por­ta­lu. :)

Cie­ka­we opo­wia­da­nie, które lekko się czyta. Nie zin­ter­pre­to­wa­łam tej hi­sto­rii jako drogi do re­al­ne­go za­bój­stwa. Moim zda­niem, u bo­ha­te­ra widać pro­ble­my psy­chicz­ne, a finał od­czy­tu­ję jako uro­je­nie tak silne, że wy­da­je się rze­czy­wi­sto­ścią.

Mnie też się po­do­ba­ło. Cał­kiem fajny szor­cik. :)

<mryg>

<dyg>

<pląs>

po­my­śla­łem sobie, że tam­ten to­masz po­wi­nien przy­wi­tać się pierw­szy.

Ano, wtedy Omasz mógł­by się do­dat­ko­wo mar­twić, że to jego za echo wzię­to. Choć to by­ło­by +10 do ob­se­sji i chyba za bar­dzo?

 

Dzię­ku­ję wszyst­kim! :D

<cała w słod­kich uśmie­chach, dy­gach i plą­sach>

I would pre­fer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Ciemo, wró­ci­łaś! :))

 

Faj­nie znów Cię czy­tać.

Szor­cik jak dla mnie super – jest kon­se­kwent­ny, twar­dy język, jest świet­ny kli­mat i pa­skud­ne za­koń­cze­nie. Niby krót­ki tekst, ale do­brze wy­kre­owa­łaś za­ra­zem Tomka, jak i Omka.

A to ostat­nie zda­nie… Heh, po­wia­ło grozą ;)

 

Trzy­maj się cie­pło.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Fajne i mile. Smierc lekka i przy­jem­na, tez faj­nie. Cie­ka­wie sie czy­ta­lo.

Oł maj Gad. Wy­bran­ko, za­chwy­ci­łaś i wy­stra­szy­łaś, aż ła­pan­ki zro­bić nie zdo­łam (bo też co to jest, parę omsknięć… ooojjjj…)

Cha­pe­aux bas.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Po­czą­tek za­po­wia­dał coś do­bre­go, ko­niec w pełni te ocze­ki­wa­nia speł­nił. Świet­ne :D

Ponoć robię tu za mo­de­ra­cję, więc w razie po­trze­by - pisz śmia­ło. Nie gryzę, naj­wy­żej na­pusz­czę na Cie­bie Lu­cy­fe­ra, choć Księż­nicz­ki na­le­ży bać się bar­dziej.

Dzię­ko­wać ; )

 

Ale, Tar­ni­no, gdzie gif? ;c

I would pre­fer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Wy­stra­szył się. No, chodź, chodź, gifie, do cioci. No, do­sta­niesz pik­sel­ków…

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Pe­reł­ka! 

I would pre­fer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

No cóż, prima sort :) 

Wy­bra­nietz! Wró­ci­łaś <3

Te opisy ma­ka­ro­nu z po­cząt­ku – coś pięk­ne­go. Faj­nie po­ba­wi­łaś się też mo­ty­wem dop­pel­gan­ge­ra. To było jed­nak moje pierw­sze sko­ja­rze­nie, po­nie­waż, kiedy spo­tka się ta­kie­go czło­wie­ka, cóż, koń­czy się to nie­chyb­nym nie­szczę­ściem. Przy­znam też, że od po­cząt­ku lek­tu­ry mia­łam po­czu­cie za­nie­po­ko­je­nia. 

Co tu wię­cej pisać? Szor­ciak na wy­so­kim po­zio­mie.

Dzię­ku­ję! <3 

I would pre­fer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Na­ra­sta­ją­ca dziw­ność, po­stę­pu­ją­cy obłęd w opo­wia­da­niu jest zde­cy­do­wa­nie jedną z jego więk­szych zalet. Prze­czy­ta­łem z przy­jem­no­ścią. :)

Dzie­ci fan­ta­zju­ją, ale nie­zmier­nie rzad­ko prze­ra­dza się to w praw­dzi­wy obłęd koń­czą­cy się zre­ali­zo­wa­niem psy­cho­pa­tycz­ne­go czynu. Ale ok. Ka­zu­isty­ka

po­zdra­wiam

Co tu dużo mówić, świet­ny tekst. Re­we­la­cyj­nie na­pi­sa­ny, rów­nie re­we­la­cyj­nie się czyta. Sam opis dzie­ciń­stwa, do­ra­sta­nia, wresz­cie do­ro­sło­ści nie tyle wcią­ga, co po­że­ra z bu­ta­mi – re­ali­zmem, bez­li­kiem prze­my­śleń, spryt­nych roz­wią­zań nar­ra­cyj­nych i in­nych ta­kich. Za­koń­cze­nie mnie roz­ba­wi­ło i za­sko­czy­ło, w po­zy­tyw­ny spo­sób, choć i bez niego opko re­we­la­cyj­ne.

Po­zdra­wiam!

P.s. dla­cze­go aku­rat śle­dzio­na? To taki ba­nal­ny organ.

— Nie cmyka! Mó­wi­łem, że nie ma zębów.

Dzię­ku­ję ślicz­nie ; )

 

nie śle­dzio­na a trzust­ka – jest na T i jest w ukła­dzie po­kar­mo­wym.

I would pre­fer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Fajne, po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Ra­dość! ;D

I would pre­fer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Ach tak, prze­pra­szam. Nie wiem dla­cze­go my­śla­łem o śle­dzio­nie – muszę mieć chyba jakąś ob­se­sję. W ogóle śle­dzio­na jest passe. Niby coś tam wy­twa­rza, wchła­nia i tak dalej, ale na dobrą spra­wę jest jak zupa po­mi­do­ro­wa – można bez niej żyć.

Tak czy siak, wiel­ki plus za trzust­kę. To o wiele cie­kaw­szy organ.

— Nie cmyka! Mó­wi­łem, że nie ma zębów.

jak zupa po­mi­do­ro­wa – można bez niej żyć.

… nie, całe moje dzie­ciń­stwo tra­fił szlag.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

ja mia­łam fazę na pie­czar­ko­wą <3 

I would pre­fer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Bar­dzo dobry szort, opar­ty na cie­ka­wym po­my­śle. Tempo nar­ra­cji i nie­zły język spra­wia­ją, że przez tekst się bar­dzo przy­jem­nie pły­nie. Koń­ców­ka też ni­cze­go sobie.

Dobre, ab­sur­dal­ne, ale wy­cho­dzą­ce z ja­kie­goś re­al­ne­go pro­ble­mu. Po­cząt­ko­wo za­baw­ne, ale wraz z po­ja­wie­niem się dru­gie­go Tomka, at­mos­fe­ra coraz bar­dziej gęst­nie­je. Za­koń­cze­enie mnie za­sko­czy­ło. Koń­co­wy Twist świet­ny.

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Świet­nie mi się czy­ta­ło ten tekst. Na po­cząt­ku tak sie­lan­ko­wo , przy­jem­nie się dzie­je, a póź­niej jak nie po­le­ci z gru­bej rury. Za­sko­cze­nie to­tal­ne na końcu – i bar­dzo do­brze.

Cza­ru­ją­ca hi­sto­ria, opo­wie­dzia­na ze swadą i hu­mo­rem, a przy tym ocie­plo­na eg­zy­sten­cjal­ną pod­szew­ką. Cu­dow­na rzecz.

Wy­bra­niec jest świet­na w kre­owa­ni nie­oczy­wi­stych sko­ja­rzeń.

The fair bre­eze blew, the white foam flew, The fur­row fol­lo­wed free: We were the first that ever burst Into that si­lent sea.

Świet­ny po­mysł okra­szo­ny por­cją ab­sur­du i hu­mo­rem zna­ko­mi­tej ja­ko­ści. Bar­dzo sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ca lek­tu­ra. ;D

 

mię­dzy ba­nal­ny­mi mu­szel­ka­mi, świ­der­ka­mi, tym pła­skim do ła­za­nek i in­ny­mi rur­ka­mi po­ja­wia­ły się di­no­zau­ry, sa­mo­cho­dy i al­fa­bet. ―> Nie ro­zu­miem zda­nia – co to jest tym pła­skim do ła­za­nek?

 

sa­mot­nie pły­wa­ją­ce w bla­do-czer­wo­nej zupie… ―> …sa­mot­nie pły­wa­ją­ce w bla­doczer­wo­nej zupie

 

zbie­ra­jąc reszt­ki mnie na jedną łyżkę, którą ka­za­ła mi po­łknąć… ―> Po­łknąć łyżkę?

A może: …zbie­ra­jąc na łyżkę reszt­ki mnie, które ka­za­ła mi po­łknąć

 

już wcze­sniej za­uwa­ży­łem… ―> Li­te­rów­ka.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Sym­pa­tycz­ny szor­cik z ma­ka­brycz­nym twi­stem. Cie­ka­wam, czy od­na­lazł swoje T.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nowa Fantastyka