
Hasło to anielski tamburyn
NaNa, dziękuję za betowanie
Hasło to anielski tamburyn
NaNa, dziękuję za betowanie
Straciłem pracę. Zdarza się. Nie osiągałem wymaganych rezultatów, a do tego popełniłem kilka głupich błędów, których moi pracodawcy nie byli w stanie wybaczyć. Z dnia na dzień stałem się bezrobotny. Nie napawało to optymizmem. Pewnie dlatego nie mogłem zasnąć w nocy, a może przez jasno świecący księżyc, zaglądający ukradkiem do mojej sypialni.
W końcu wstałem i zacząłem kręcić się po domu. Włączyłem radio, ale wydobył się z niego tylko jednostajny szum. W telewizji również na większości kanałów zawieszono emisję, aż do porannego odwołania. Tylko jeden wciąż nadawał, leciało na nim coś w stylu talk-show, gdzie toczyła się rozmowa dwóch mężczyzn. Pierwszy z nich, najpewniej prowadzący, prezentował sobą dość niecodzienny jak na standardy telewizyjne widok. Jego oczy wydawały się zajmować pół twarzy, na dodatek były tak potwornie wybałuszone, iż miało się wrażenie, że wystarczy by się pochylił, a wyleciałyby mu z oczodołów. Dyskutował z drugim osobnikiem, który jednak znajdował się poza okiem kamery. Słychać było tylko jego głos, jakby specjalnie zmodulowany. Gadali o jakiejś firmie sprzątającej, co akurat niespecjalnie mnie zainteresowało. Kamera ciągle pokazywała gospodarza programu, co jakiś czas robiąc zbliżenia na jego paskudną twarz, zwróconą bez przerwy w kierunku widzów. Nie odwracał wzroku, nawet gdy zadawał pytania niewidocznemu rozmówcy. Wyglądało tak jakby zwracał się wprost do siedzącej przed odbiornikami publiki. Nie mogłem dłużej znieść tego niepokojącego widoku i postanowiłem wyłączyć telewizor. Pilot jednak akurat odmówił posłuszeństwa, więc byłem zmuszony zbliżyć się do odbiornika i przez chwilę miałem własną twarz tuż przy gadzim spojrzeniu prowadzącego. Zobaczyłem w jego oczach podejrzane kurwiki i wcisnąłem przycisk z tyłu obudowy. Telewizor przeszedł w tryb czuwania, a ja odetchnąłem z ulgą.
Następnego dnia udałem się na targ. Przywitały mnie wyjątkowe pustki. Brakowało handlarek, wciskających na siłę, co popadnie i klientów, udających zbulwersowanie. Jedyną osobą, jaka rzuciła mi się w oczy był uśmiechnięty pan w beżowym sweterku, siedzący w niewielkiej budce i zachęcający do wzięcia udziału w loterii. Rzekomo każdy los wygrywał. W pojemniku znajdowały się pocięte kawałki papieru, a na nich rysunki symbolizujące nagrody. Wyciągnąłem kilka złociszy i postanowiłem się skusić. Facet miał widocznie coś w oczach albo w gadce, bo zazwyczaj niełatwo ulegam tego rodzaju podejrzanym atrakcjom. Wybrałem karteczkę, a po rozwinięciu okazało się, że wyrysowano na niej anioła. Lotermistrz od razu wyciągnął spod lady niewielki tamburyn. Miałem wrażenie, że nawet nie spojrzał, co wylosowałem.
"Kolejny niepotrzebny grat do kolekcji" – pomyślałem, ale za pół darmo nie ma co kręcić nosem. Instrument wyglądał trochę jak obroża do zabaw sado-maso, a na wewnętrznej stronie miał wyryte dziwaczne symbole.
Udałem się do parku i usiadłem na ławeczce. Wszędzie było wyjątkowo pusto. Naprzeciw mnie stały trzy karłowate wierzby. Nie przypominałem sobie, żebym wcześniej je widział w tym miejscu. Cóż, człowiek zamyślony nie zauważa wielu rzeczy wokół siebie. Odpuściłem podziwianie drzew i zacząłem poruszać tamburynem, wydobywając z niego dźwięki dalekie od perfekcji. W pewnym momencie za sobą usłyszałem szelest skrzydeł. Obejrzałem się, ale nic nie dostrzegłem.
Tymczasem trzy wierzby zbliżyły się.
Nie były to żadne omamy wzrokowe ani zaburzenia percepcji. Wyłapałem moment, gdy się poruszyły, przesunęły jakby zupełnie niezwiązane korzeniami. Teraz stały w bezruchu, ale i tak czułem się nieswojo. Drzewa nie powinny robić takich rzeczy, tylko od momentu zasadzenia aż do wykarczowania stać w jednym miejscu.
Wstałem i pospiesznie wróciłem do domu. Już po chwili do drzwi ktoś zapukał. Okazało się, że to obcy mężczyzna, cały w bieli.
– Witam – powiedział. – Czy nie chciałby pan nabyć…?
– Nie chciałbym.
Nie pierwszy raz miałem do czynienia z handlarzami-naciągaczami.
– A taki wyjątkowy anielski tamburyn? – kontynuował.
– Mam identyczny w domu.
– Ale, ale… Ooo! Teraz koniecznie musi pan nabyć drugi. One rezonują ze sobą i przeganiają złe moce. Jeden nie wystarczy. Będą się działy rzeczy straszne, a pan musi być przygotowany.
– Nie jestem zainteresowany.
– Ooo! Nie mogę tak pana zostawić na pastwę losu. Jeden tamburyn to w wierzeniach celtów symbol pecha, dwa natomiast dają niewyobrażalne szczęście. A wszystko to w wyjątkowo atrakcyjnej cenie.
– Do widzenia.
– Chwileczkę! – Przebieraniec próbował wedrzeć mi się do mieszkania, ale w porę przytrzymałem drzwi. – Ooo! Co pan robi?
– Zabezpieczam się przed złymi mocami.
– Sam sobie pan nie poradzi. Proszę chociaż tę ulotkę przyjąć. Gdy nadejdą bestie, ten numer telefonu pana ochroni.
Wypchnąłem niby-anioła za drzwi. Naciągacz zdążył mi wcisnąć do kieszeni ulotkę. Z jakiegoś powodu jej nie wyrzuciłem. Może dopadało mnie zbieractwo albo przeczuwałem, że jeszcze mi się przyda. Zwłaszcza, iż przed domem dostrzegłem trzy wierzby, niewątpliwie te same, co wcześniej.
Tamtej nocy również włączyłem telewizor, niby z ciekawości. Na wszystkich kanałach panowała jednakowa cisza, a tajemniczy talk-show nie został wyemitowany. Jakoś niespecjalnie mnie to zasmuciło. Doszedłem do wniosku, że to tylko kolejny koszmar. Najgorsze, że najwyraźniej zaczynałem śnić na jawie.
Ranek wcale nie przyniósł ukojenia. Obudziły mnie szepty. Gdy tylko otworzyłem oczy odkryłem, że tuż obok drzwi stoją trzy wierzby. Z bliska jednak wyraźnie widziałem, że to nie drzewa, tylko dziwaczne ludzko-roślinne hybrydy. Rozmawiały ze sobą.
– Wynoście się! – zawołałem.
– Zabijemy cię – odparły.
– Kim jesteście?
– Bestiami, upiorami, zmorami. Obedrzemy cię ze skóry i wypijemy krew.
Wyciągnąłem z kieszeni spodni pomiętą ulotkę. Napis na niej głosił, że ekipa poradzi sobie z każdym nadnaturalnym problemem. Drżącymi, spoconymi palcami wystukałem cyfry na telefonie i zadzwoniłem. Po chwili oczekiwania usłyszałem głos kobiety, ale brzmiący jak automat. Zapytała, w czym może pomóc.
– W moim domu są jakieś maszkarony. Chcą mnie zabić. Zróbcie coś z nimi.
– Oczywiście.
Podałem adres. Odparła tylko, że przyjęła zgłoszenie. Połączenie zostało zerwane. Miałem nadzieję, że działają ekspresowo.
Dziwadła ponownie zaczęły szeptać, ale się nie zbliżały, a ja siedziałem bez ruchu, modląc się by jak najszybciej przybyła odsiecz. Nie wiem ile czasu minęło, ale wreszcie usłyszałem warkot nadjeżdżającego samochodu. Drzewołaki się poruszyły. Dwa z nich w zasadzie rzuciły się do ucieczki. Dostrzegłem jak spod kory wysunęły krótkie blade palce, chwyciły za klamkę i ot tak po prostu wyszły. Przecież drzwi były na noc zamknięte na klucz. A może tym razem zapomniałem o tym?
Trzecia z maszkar została i wciąż coś szeptała niezrozumiale. Po chwili weszło kilku facetów, zapewne ci po których zadzwoniłem. Nie pukali, nie pytali o nic. Najważniejsze byleby uporali się z problemem. Od razu w oczy rzucił mi się mężczyzna z wyłupiastymi oczami, ten sam, który występował w nocnej telewizji. Najwyraźniej on wszystkimi dyrygował. Rozkazał wyciągnąć mutanta, co też jego ekipa zaraz uczyniła. Wstałem z łóżka i wyjrzałem na zewnątrz. Przewrócili drzewołaka, wyraźnie widziałem jak wierzga bosymi stopami i porusza krótkimi dłońmi. Stworzenie było bez szans. Ekipa ubrana w specjalne kombinezony i wyposażona w piły spalinowe przystąpiła do dzieła.
– Zaraz damy tym skurwysynom lekcję – zakomenderował wyłupiastooki. Na jego znak grupa mężczyzn zaczęła ciąć mutanta na kawałki. Warkot pił mieszał się z przeraźliwymi wrzaskami i tryskającą na wszystkie strony posoką. Cały trawnik przed domem umazany był w czerwieni. Siedziałem skulony pod drzwiami, bojąc się w ogóle wyjrzeć. Zapewne z nerwów nie zwróciłem uwagi, kiedy wyłupiastooki wszedł do mojego mieszkania. Stanął nade mną i wygiął usta w imitacji uśmiechu.
– Co wy zrobiliście? – zapytałem.
– Stare drzewa należy karczować.
– Ale to… to był chyba człowiek.
– Tak. Jeden z tych bezrobotnych, którzy wałęsają się po okolicy. Nie wiem, co z nimi robią, ani jak przekształcają w te ohydztwa. Sukinsynów jest coraz więcej. Dobrze, że działamy. Miałem kiedyś sen, w ktrórym drzewa, wyposażone w piły i siekiery, przybyły zemścić się na ludziach i ich wyrżnąć. Coś w tym jest. O!
Wyłupiastooki podniósł leżący na podłodze tamburyn. Obejrzał go dokładnie z każdej strony.
– Wygrałem na loterii – powiedziałem.
– Bawią się takimi rzeczami, a potem dziwią, że dostają obłędu.
Paskudny facet zabrał instrument, a potem poprosił o zapłatę za swe usługi. Nie ma nic za darmo. Wyłudził ode mnie sporo kasy i wyszedł. Zdałem sobie sprawę, że nie chcę o nic więcej pytać. Tak było najlepiej. Cała ekipa odjechała bez zbędnych słów po prowizorycznym posprzątaniu efektów swojej działalności.
Od tamtej pory zacząłem gorączkowo przeglądać oferty pracy. Niestety nigdzie nie poszukiwali takich jak ja. Gdziekolwiek dzwoniłem witał mnie ten sam metaliczny kobiecy głos, oznajmiający beznamiętnie o braku zapotrzebowania na siłę roboczą. Wszystkie miejsca zajęte, ludzie zębami trzymają się swoich posad. Na pewno ktoś już okupuje moje stare miejsce. Wielu oczekiwało dnia, kiedy zwolni się jakaś ciepła posada.
Mimo licznych prób zmiany stanu zawodowego, nie udało mi się nic wskórać. Wkrótce zadzwonili z urzędu pracy.
Zapytali, czy lubię drzewa.
Veni, vidi, readici.
Ciekawy pomysł na hasło konkursowe. Troszkę ciężko się czyta ze względu na małą ilość akapitów zwłaszcza we wstępie, więc zasugerowałabym takie techniczne ulepszenie dla tego tekstu.
Jest też troszkę nierówno jeśli chodzi o tempo akcji, bo pod koniec wszystko strasznie przyspiesza i trochę trudno za tym nadążyć. Aczkolwiek motyw krwiożerczych roślin urzekł bardzo, a historia wciąga i frapuje we właściwych momentach.
Widzę pomysł, ale nie jestem zadowolony z lektury ze względu na wykonanie.
Wydaje mi się, że sporej ilości zdań przydałyby się zmiany i/lub poprawki, np.
Pewnie dlatego nie mogłem zasnąć w nocy, a może przez jasno świecący księżyc, zaglądający ukradkiem do mojej sypialni.
W telewizji również na większości kanałów zawieszono emisję, aż do porannego odwołania.
Brzmią mi strasznie niezręcznie i wymagają ponownej lektury, by zrozumieć treść (szyk, zmiana słów/określeń etc.)
Wyglądało tak jakby zwracał się wprost do siedzącej przed odbiornikami publiki.
Zgubiło się “to” lub należałoby zmienić np. na “Wyglądał” (bo wciąż podmiotem jest ów prezenter z telewizji)
Zobaczyłem w jego oczach podejrzane kurwiki
Ujrzałem przefajnienie?
Itp. itd.
Ponadto wprowadzająca scena z telewizorem wydaje się mocno wysilona, sądzę że efekt wprowadzenia niepokoju można było spokojnie wprowadzić zagęszczając opis, szczególnie, że potem nagle akcja zaczyna gnać na łeb, na szyję i cała niesamowitość gubi się w odartych do kości scenach i “zgrzytających” w odbiorze określeniach, niezbyt szczęśliwy, doborze słów.
Sam pomysł mógłby być ciekawym, nawiązującym do obecnej sytuacji (bezrobocie w wyniku kryzysu ekonomicznego) dziwacznym tekstem, gdyby go bardziej dopracować.
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
Fajne :)
Przynoszę radość :)
Wreszcie dotarłem, Fan. :-)
Nie przewidziałem końcówki, ale też mnie nie zakończyła. Mówiąc szczerze brakuje mi ciągu dalszego. Zgadzam się z PsychoFish, że miejscami w tekście zgrzyta. Wiem, że może się to wydawać moją obsesją, ale moim zdaniem niektóre zaimki można wykreślić. Szczególnie na początku to bardzo widoczne. Jeszcze lubisz “jakiś”. :-)
Ale powiem tak. Przeczytałem bez bólu, że obiecałem i powinienem.
Myślę, że tekst jest naprawdę niezły, ale wymaga szlifu. Z drugiej strony, jaki tekst tego nie wymaga? Poprawiać można w nieskończoność. :-)
Bajo, poczytam inne Twoje teksty bez obaw.
Pod względem technicznym jest dość poprawnie – rzuciły mi się w oczy źle postawione przecinki, w jednym miejscu zaburzenie zapisu wypowiedzi dialogowej, parę niezręczności językowych. Zabrakło mi tutaj postawienia konkretnej tezy – o czym chcesz pisać; nie tyle jakie wydarzenia po kolei chcesz przedstawić, ale o czym one mają czytelnikowi mówić, na co go uczulić, jaki jest tak naprawdę problem do rozwiązania na drodze literackiej. Nie jest to warunek, rzecz jasna, niezbędny do napisania opowiadania – rozrywka ma też prawo być jedynie rozrywką – ale mam wrażenie, że weird fiction, groteska i absurd to konwencje, po które sięga się, by coś konkretnego przekazać. Jeśli już jestem przy konwencji – opowiadanie w moim odczuciu wpisuje się w nią raczej słabo.
Historia jest prosta, anielski tamburyn się w niej pojawia, ale nie mam wrażenia, by stanowił jej nieodzowną część. Gdyby był to diabelski trójkąt, opowieść równie sprawnie dałoby się domknąć, wobec czego hasło uznaję raczej za pretekst, a nie punkt wyjścia do stworzenia unikalnej fabuły.
A sama fabuła jest dość prosta, co w połączeniu z prostym, raczej zachowawczym stylem, niestety nie wróży, że zachowam to opowiadanie na długo w pamięci. Mam wrażenie, że są to pierwsze próby autora – jeśli mam rację, będę kibicować kolejnym Twoim opowiadaniom.
Jak dla mnie trochę za mało wyjaśnień – co sprowokowało te dziwne wierzby? Tamburyn, czy coś innego. Jeśli tamburyn, to dziwnie dużo ludzi zostało zaangażowanych w akcję – cały rynek trzeba było wyczyścić… Jaką rolę odgrywał domokrążca? Bo niby chce wcisnąć drugi tamburyn, ale i daje ulotkę z numerem…
No, ale może nie powinnam się czepiać, bo weird nie musi być zrozumiały.
Babska logika rządzi!
Podoba mi się niezwykłe płynnie przejście z „normalności” do „nienormalności” poprzez program telewizyjny. Bohater to akceptuje, co ładnie zaciera granice, co właściwie jest realne. Pustka na targu jest odpowiednio niepokojąca.
Lubię moment szarży isengardzkiej w wykonaniu wierzb: „Tymczasem trzy wierzby zbliżyły się”, ładne to, takie mimochodem wspomniane – przemieszczenie się wierzb to nic specjalnego. „Drzewa nie powinny robić takich rzeczy”.
Role natarczywego handlarza i niby-anioła ładnie ze sobą rezonują, jak sprzedane protagoniście tamburyna.
Przewija się smuta głównego bohatera, który pasywnie akceptuje to, co się wokół niego dzieje. Krwawe bestie to dla niego jedynie „maszkarony”, zwątpienie regularnie go dopada, ale interpretuje to jako własną porażkę. Koniec sugeruje, że bohater znalazł pracę z drzewami. Czyżby był skazany na bycie „przeklętym”? Tylko dlaczego? Wycinek jego historii przypomina mi limbo, w którymś z jakiegoś powodu się znalazł. Tamburyn kojarzy mi się przede wszystkim z irytującym dźwiękiem, może z karawaną hałasujących „maszkaronów”, jednak drzewa są statyczne, milczące. Ciekawe. Czy drzewa liśćmi zapisały los bohatera?