Miotłówki uwijały się w oddali, kreśląc na rozgwieżdżonym niebie kurs dla Skorupy. Manfred stał za sterem swojego Bąbelka, który, razem z innym drobiazgiem unoszącym się wokół latającego miasta, ustawiał się właśnie wokół smug ciągnących się za podniebnym grodem. Nagle rozległ się tupot nóżek i zaraz maluchy przykleiły mu się do ogona.
– Tatku! Opowiedz nam bajeczkę!
– Tę o wiecznej ucieczce przed słońcem!
– Nie! Tę o tym, jak ziemia zmieniła się w morze ognia!
– Nie! O ucieczce!
Manfred pyknął fajką, trzymaną niedbale w zębach, co od razu uciszyło przychówek. Rzucił okiem na palenisko i uniósł pytająco brew. Wiedział, że jego ukochana jest tuż za niesforną dzieciarnią. Odpowiedział mu perlisty śmiech.
– Nie mogłam ich zatrzymać. Ciągle proszą o twoje historie. Cóż, jakoś moje sylficzne klechdy nie są w stanie ich uśpić… Będę pilnowała ognia, utrzymamy wysokość. Ja też chętnie posłucham twojej opowieści, kochanie…
Manfred uśmiechnął się pod wąsem i skinął głową. Dzieci zapiszczały z radości i rozsiadły się pod sterem, a ojciec odezwał się w te słowa:
– Urwiszony moje lube, dziś nie opowiem wam ani o wiecznej ucieczce przed słońcem, ani o morzu ognia. Dziś opowiem wam… – zerknął ukradkiem na panią Richthofen, cud jego życia – …o trudach miłości wśród chmur. A wszystko zaczęło się od stada burzowych wilków, które wylądowało na wyspie Kos i ścigającego je Czarnego Księżnika…
*
– Nie! – warknął przywódca watahy, burzowy wilk o porwanych uszach, naznaczonym szramą siwym pysku i pokrytym bielmem oku. Agatowy flet kołysał się na wietrze między jego łapami, migocząc raz po raz w świetle księżyca.
Wilki przycupnęły na gałęziach drzew nieopodal chmurołazu, kierowanego przez Czarnego Księżnika. Warczały, ostrzegawczo obnażając zęby i rozpościerając skrzydła. Księżnik, najczarniejszy z czarnych, czarny tak bardzo, iż jego skóra zdawała się pochłaniać światło, zacisnął mocniej szpony na drążkach sterowych pojazdu. Przekładnie maszyny terkotały cicho, czekając na przyzwalające drgnięcie jeźdźca.
– To nierozsądne – odezwał się czarny przybysz, gdy wilcze powarkiwania nieco ucichły. – Muszę mieć ten flet. Ja to wiem i wy to wiecie. Naprawdę, wolałbym, byście się do mnie przyłączyli… Moglibyśmy razem władać całym nocnym niebem!
– Nie – powtórzył wilk. – Agatowy flet jest zbyt potężnym… narzędziem, by mógł pozostać w łapach kogoś takiego jak ty.
Czarny Księżnik westchnął i szponem czarniejszym od najczarniejszych snów niedbale przestawił jeden z wichajstrów maszyny. Chmurołaz zawibrował i wystrzelił z siebie kulę mazi wprost w jednego z burzowych wilków. Trafione zwierzę zaskomlało krótko i runęło na ziemię. Sierść i skrzydła oblepiała smolista substancja, unieruchamiająca drapieżnika. Przewodnik stada zawył, reszta watahy dołączyła, zlatując na ziemię i zasłaniając pobratymca. Wilki pochyliły łby, groźnie błyskając kłami i dobywając z siebie głuchy warkot. W oddali zagrzmiała burza, przyzwana wyciem stada. Czarny Księżnik wiedział, że nie ma zbyt wiele czasu i ze smutkiem – bo bardzo lubił wilki – wychylił drążek do oporu, popychając chmurołaza do ataku.
*
– Tatku! A czemu wilki nie uciekły? – wyrwała się Najstarsza.
– No właśnie, czemu? – zawtórował jej Młodszy.
– A pamiętacie, co o nich mówią? Jak lojalne są wobec siebie?
Jam jest burzowy wilk
“Semper fi”
mam we krwi!
*
– Nie!
Niewidzialna Czarodziejka kurczowo trzymała się kopytkami dosiadanej miotłówki. Jej krzyk przeciął niebo w ostatniej chwili: odnóża chmurołaza już miały przebić dzikie serce Barnaby Jednookiego, przywódcy watahy i wyrwać flet spomiędzy jego łap. Czarny Księżnik drgnął, rozejrzał się pospiesznie, a potem obrócił maszynę. Chmurołaz posłusznie wodził zbrojnymi szczypcami wokół siebie, szukając przeciwnika.
Niewidzialna nie zwlekała. Skierowała miotłówkę w dół i runęła wprost na maszynę i jej jeźdźca. Na chwilę odrzuciła kaptur płaszcza-niewidziadła, ściągnęła z głowy kapelusz i, wykorzystując dezorientację Księżnika, wsadziła go hultajowi na łeb, zasłaniając oczy. Chmurołaz zaczął wywijać na oślep odnóżami, tnąc grafitowy ślad zostawiony w powietrzu przez miotłówkę. Czarodziejka narzuciła kaptur, znów stając się w pełni niewidoczna i zeskoczyła na ziemię.
– Uwolnij wilki! – szepnęła towarzyszce, która, nie zwlekając, zaczęła zaciekle gumkować maź więżącą drapieżniki. Czarodziejka, ukryta przed wzrokiem pod magicznym płaszczem, pogalopowała w kierunku maszyny i, niemal zawracając w miejscu, rąbnęła z całej siły tylnymi kopytkami w metalowy korpus. Chmurołaz wyleciał w powietrze, koziołkując szaleńczo.
– Ooooooo! – jęknął głośno Czarny Księżnik, gdy machina spadała między drzewa. Nad miejscem upadku wzbiły się w powietrze przestraszone lewidła, na przemian skarżąc się i grożąc intruzowi.
Czarodziejka odwróciła się do stada. Wiedziała, że czują jej zapach doskonale, mimo, że niczego nie widzą.
– Uciekajcie stąd. Ja się nim zajmę.
– Skąd wiedziałaś? – Barnaba skłonił głowę z szacunkiem.
– Tylko wy potraficie jedną pieśnią przyzwać sztormowe chmury wysokie aż do gwiazd. Burza gna na takiej wichurze, że zaraz rozpęta się tu piekło. Szybko, precz mi, zanim znów złapie wasz ślad!
Barnaba szczeknął krótko i wilki natychmiast zerwały się na cztery łapy. Wataha pobiegła ku brzegowi podniebnej wyspy. Nocni łowcy, jeden po drugim, zeskakiwali z klifu, rozpościerając skrzydła i szybując na wzmagającym się z każdą chwilą wietrze.
Niewidzialna Czarodziejka wskoczyła na miotłówkę i razem pomknęły między drzewami w kierunku miejsca, gdzie upadł chmurołaz Czarnego Księżnika.

Miotłówka i Niewidzialna Czarodziejka w płaszczu-niewidziadle
*
– Tatku, a co jedzą burzowe wilki? – zapytał Młodszy, przytulając mocno pluszowego obłoczka. Dokładnie takiego, jakiego wataha oderwałaby od stada białych chmur. I dokładnie takiego, którego nagłe zniknięcie mogłoby sprawić, że spokojne obłoki przemienią się w groźne, miotające piorunami cumulonimbusy, uderzające z całą mocą wszędzie tam, gdzie usłyszą wilcze wycie.
– No, polują na…
– Trawę. Polują na trawę, bo są wegetarianami – dokończyła szybko pani Richthofen, rysując gniewne znaki w powietrzu.
– T-tak, trawę, no oczywiście, że trawę! Wracając do Niewidzialnej Czarodziejki…
*

Miotłówka gna
– Nie. – Czarny Księżnik pochylił się, mrużąc ślepia i smagając ogonem ziemię. W szponach miął brązowy kapelusz. – Nie przestanę. Agatowy flet może naprawić ten świat, mój świat! Nie wiem, czy ktokolwiek poza mną wie jak go użyć, by tego dokonać.
– Ile razy jeszcze będziemy odbywali tę rozmowę? – Niewidzialna Czarodziejka, wciąż ukryta pod płaszczem-niewidziadłem, podkradała się ostrożnie do stwora. Silny wiatr porywał jej głos i utrudniał przeciwnikowi odgadnięcie, gdzie jest ukryta. Z drugiej strony miotłówka śmigała między pniami drzew okalających miejsce katastrofy, zmuszając Czarnego Księżnika do nerwowego rozglądania się dookoła. – Myślę, że ten świat ma dość zmian na jakiś czas. Wasi, tfu, bogowie wyryćkali wszystko, co się dało tutaj wyryćkać, namieszali wśród gwiazd i odeszli. – Nie przestając mówić, Niewidzialna Czarodziejka sięgnęła do boku po wierne lasso i pod osłoną krzewów szarpanych porywistym wiatrem szykowała się do rzutu. – Jesteś sierotą i wygnańcem na własnym niebie! – Musiała podnieść głos, by przekrzyczeć wzmagającą się z każdą chwilą zawieruchę. Błyskało. Grzmoty dudniły coraz bliżej. Nadciągająca burza zakryła księżyc, pociemniało gwałtownie. Czarny Księżnik tylko na to czekał. Skoczył ku wrakowi chmurołaza, chcąc wyrwać się niezauważenie z potrzasku, gdy znienacka oświetlił go błysk pioruna. Rzucone wprawnym kopytkiem lasso pofrunęło na podmuchu wiatru i opadło na zbiega. Czarodziejka szarpnęła liną, zaciskając pętlę i zrzucając przeciwnika na ziemię.
– Teraz! – krzyknęła do miotłówki – Teraz mamy szansę! Wygumkuj go! Niech to szaleństwo w końcu się skończy!
Miotłówka pomknęła w kierunku Księżnika. Zawisła nad schwytanym stworem i wbiła w niego wzrok. Patrzyła tak dłuższą chwilę. Głuche stuknięcia kopytek anonsowały zbliżającą się czarodziejkę, a zwijana lina nikła w powietrzu pod płaszczem-niewidziadłem.
– Nie. Nie chcę – burknęła w końcu miotłówka. – Znajdźmy schronienie albo szybko stąd uciekajmy. Ta burza musi bardzo nienawidzić watahy Barnaby i zaraz nas rozszarpie.
– Zawsze to samo – sarkała czarodziejka, krępując mocniej Czarnego Księżnika. – Masz dla tego złola za miękkie serce. Mówię ci, te jego próby zawrócenia czasu źle się skończą. Udźwigniesz nas oboje?
Przyjaźń z kopytkową wiedźmą czasami oznaczała cięższe chwile. Miotłówka bez słowa ustawiła się do startu, pozwalając dosiąść się czarodziejce i jej więźniowi. Ruszyła w milczeniu, kreśląc kurs między silniejszymi porywami wiatru. Grzmiało raz za razem, błyskawice przecinały niebo coraz to bliżej.
Czarny Księżnik parsknął, przerywając milczenie.
– Zrozum, bogowie zostawili po sobie wiedzę. Nie na darmo jestem Księżnikiem: potrafię odczytać ich tajemnice, potrafię użyć ich wiedzy! – Przekrzykiwał wiatr, wyraźnie poirytowany.
– Srali muchy, będzie wiosna! Od lat nie mogę wrócić do domu, a ty dalej wierzysz, że coś zmienisz i ścigasz bez przerwy wilki! Wilki! Wilki, które są mądrzejsze od was wszystkich i nie pozwolą, by kolejny przekonany o własnej jedwabistości nawiedzeniec popsuł wszystko jeszcze bardziej! – wrzasnęła czarodziejka. Była zła na Czarnego Księżnika za jego upór i determinację, zła na przyjaciółkę-miotłówkę za jej oczywisty afekt do drania, zła na zacinający deszcz i oślepiające pioruny, zła na szarpiący ich wicher i zła na tych pokichanych bogów, przez których niespodziewanie znalazła się na tutejszym nocnym niebie.
Czarny Księżnik najpierw skulił się w sobie, jakby rażony czarodziejskim kopytkiem, a potem wrzasnął wściekle:
– Idiotko! Chcę to wszystko naprawić, bo cię kocham!
Miotłówka drgnęła zaskoczona, pogubiła się w kreślonym kursie. Porwał ich potężny szkwał. Wirowali w powietrzu nad latająca wyspą Kos, gdy Niewidzialna Czarodziejka spadła, krzycząc rozpaczliwie.

Pochwycenie Czarnego Księżnika
*
Najstarsza aż zatchnęła się, a Młodszy mocniej przytulił obłoczek. Pani Richthofen jakby skurczyła się w sobie. Manfred spojrzał na żonę niespokojnie, ale uciekała przed jego wzrokiem.
– Tatku, ale czemu ona spadła? Przecież latała na tej miotłówce nie raz i nie dwa razy? – zapytał przytomnie Młodszy.
Manfred spojrzał z dumą na syna. Zimna krew, analityczne spojrzenie… Mógłby być dobrym Księżnikiem w przyszłości. Wspaniałe dzieci wyrysowała im żona.
– Spadła, bo trudniej trzymać się miotłówki kopytkami niż szponami. A jeszcze gdy gna jak szalona… No, potem ci to wyjaśnię dokładniej. Słuchajcie dalej.
*
– Nie. Nie kocham go. – Szarpnęła się ponownie, ale więżące ją kolczaste liany trzymały mocno. – Szczerze, to ja myślę, że to jego uczucie to jest na jeden raz, jeśli wiesz co chcę powiedzieć – dodała, uważnie przyglądając się wielkiemu jak drzewo kielichowi kwiatu nieopodal. Na płatkach lśniło kilka rzędów szpilkowatych zębów, sprawiających wrażenie ostrych jak języki straganiarek ze Skorupy. Nie była pewna, czy ciecz skapująca z kwiatu to jeszcze pozostałości ulewy czy już ślina. Płaszcz-niewidziadeł był w strzępach, nie mogła użyć kopytek. Była w kropce.
Plącze drgnęło lekko, zdawałoby się: westchnęło. Po chwili w powietrzu rozległ się ciepły głos:
– Dlaczego nie chcesz go pokochać?
– Bo jest brzydki i okropny, no zrozum mnie! Dlaczego tak o to dopytujesz? Wypuść mnie! Natychmiast!
Zębaty kwiat wyszczerzył się w chutliwym uśmieszku, a kielich zwrócił się w stronę czarodziejki. Plącze znów drgnęło-westchnęło.
– Posłuchaj, bo to bardzo ważne. Będę musiała spytać cię jeszcze raz, ale zanim to się stanie, opowiem ci pewną historię. Mnie też spotkał zły los. Jestem przemieniona. Wcześniej byłam piękną nimfą, która pokochała samego wielobarwnego boga, tego od muzyki życia. Z nieznanych mi powodów on także wybrał mnie na swoją ukochaną. Och, jakaż byłam szczęśliwa! Ale inny bóg, Asklepios, także zakochał się we mnie.
– Asklepios? Ten szaleniec, który przetwarzał wszystko, co tylko mógł, w latające stworzenia?
– Tenże sam. Chłopaki nie mogli się dogadać, a przecież mogłam obydwóm dać wiele szczęścia, tylko oni nie chcieli jakoś tak razem… I stało się tak, że zazdrosny Asklepios zaciągnął mnie do swojej świątyni, tutaj, na wyspie Kos. Wtedy jeszcze nie pływała ona po niebie, ale po szmaragdowym morzu. Kiedy mój wielobarwny bóg przybył mi na ratunek, wywiązała się walka, którą wygrał Asklepios. Nie mógł jednak tak do końca zabić innego boga, więc w swojej przeklętej kadzi uwięził całą moc mego ukochanego w niewielkim, acz znaczącym instrumencie.
– Agatowy flet…
Plącze zadrżało smutno, bardzo smutno. Po chwili podjęło opowieść:
– Mnie zaś przemienił w plącze odrzuconej miłości, zostawiając mi całą pamięć i niewiele kontroli nad ciałem. Od tej pory chwytam wszystkich, którzy nie odwzajemniają uczucia. Mam bardzo długie pnącza i co one robią z tymi, których schwytam, to nawet nie jestem pewna. Wiem tylko, że muszę zapytać trzy razy, że porastam ruiny świątyni Asklepiosa, a tamten zębaty łobuz wyrósł z jego nasienia.
Wyszczerzony kwiat uśmiechnął się jeszcze bardziej. Niewidzialna Czarodziejka była teraz pewna, że się ślinił.
– Ale ja odwzajemniłam miłość. Tylko nie tutaj – burknęła, zezując na żarłoczny kielich.
– Jak to?
– Zanim oddech odchodzących bogów wyrwał mnie z mojej farmy, miałam ukochanego. Zacny kuc herbu Gruszka, planowaliśmy wspólną przyszłość. Odkąd tu jestem, próbuję wrócić do domu, zostałam nawet wiedźmą latającą na miotłówce, ja, farmerka… Ech.
– Niewiarygodne! Zaprzyjaźniłaś się z miotłówką? Dlaczego jeszcze nie narysowała ci drogi do domu?
– Mój dom nie jest na waszym niebie… To zupełnie inny świat.
– To nieważne! Miotłówki mogą narysować kurs wszędzie, rozumiesz, wszędzie. Tak zostały stworzone przez bogów, zanim odeszli. Wystarczy, że mają odpowiednio dużo wkładu i znają wzór. Hmmm…
– Co: hmmm?
– Jeśli naprawdę odwzajemniłaś miłość, moje pnącza musiałyby cię wypuścić. Czy potrafisz wezwać swoją przyjaciółkę?

Zębaty kwiat, w dwóch ujęciach
*
– Tatku, a kto to jest ten wielobarwny bóg? – zapytała Najstarsza.
– Agat. Jego kamienne szczątki znajdujemy do dziś na tych fragmentach lądów, które wędrują po niebie. Asklepios naprawdę dołożył wszelkich starań, by konkurent nie mógł łatwo się odrodzić – odparł Manfred.
– Tatku… a czy to prawda, że każda miotłówka kiedyś wyrysuje się do końca i zniknie? – zapytał Młodszy, z niepokojem oglądając się na mamę.
– Kochanie, ja tu zawsze jestem – odparła pani Richthofen. – I nie zamierzam się wyrysować do końca. My, miotłówki, zostałyśmy stworzone do wożenia wiedźm nawigacyjnych i kreślenia kursów tak długo, jak jesteśmy potrzebne; choćby i do końca czasu.
*
– Nie. – Miotłówka cała drżała, od szpiczastego czubka aż po gumkę. – Nie wierzę ci. Wszyscy bogowie odeszli, zostawiając nas na pastwę losu.
Czarny Księżnik spojrzał w rozgwieżdżone niebo, zmełł przekleństwo w zębach. Odetchnął, przymknął ślepia na chwilę i kontynuował:
– Nie wszyscy. Ciotka wielobarwnego boga została tutaj. Spoczywa gdzieś, w uśpieniu czekając na dogodny moment, by odnaleźć esencję siostrzeńca. Mam w swojej księżnicy miliony glifów, które to potwierdzają. Mogłaby to wszystko odwrócić…
– I co, nie byłoby mnie i moich sióstr? Podniebnych wysp, Skorupy miasta bogów, w której teraz żyją miliony? Tego chcesz? A może chodzi ci po głowie coś bardziej samolubnego, co? A czytałeś ty w tej swojej księżnicy, że nie ma takiej siły, która może kogoś zmusić do miłości, hę?
Księżnik nie odpowiedział. Lecieli nad Kos, zygzakami, nisko, wypatrując Niewidzialnej Czarodziejki. Zawarli tymczasowy rozejm, by odnaleźć najcenniejszą dla obojga osobę. Rozzłoszczona burza odpłynęła już znad wyspy, wciąż szukając znienawidzonej watahy. W pewnej chwili Czarny zastrzygł uchem, potem drugim, trzecim, czwartym…
– Na gwiazdę Dzienną… Coś tam słyszę…
Miotłówka skreśliła natychmiast nowy kurs i poleciała we wskazanym kierunku. Rzeczywiście, po krótkiej chwili oboje usłyszeli ochrypłe wołanie. Pognali ku niemu i ujrzeli skrępowaną pnączami czarodziejkę. Podarty płaszcz-niewidziadeł nie chronił już krągłych boczków przed ciekawskim wzrokiem. Dziwaczny, kolczasty bluszcz wypełniał prawie w całości polanę. Nieopodal ogromny, drapieżny kwiat rozwierał i zamykał zębaty kielich; po płatkach ściekała mu ślina.
– Nie lądujcie! – wychrypiała na ich widok Czarodziejka. – To plącze odrzuconej miłości!
Jak na zawołanie kolczaste liany wystrzeliły w powietrze, próbując pochwycić Czarnego Księżnika. Miotłówka odbiła gwałtownie w górę, unikając pułapki i zawisła w bezpiecznej odległości nad przyjaciółką.
– Jesteś cała? – krzyknęła z góry.
– Na razie tak… – Czarodziejka zaniosła się kaszlem. W powietrzu rozległo się westchnienie, plącze zadrżało i rozległ się łagodny, kojący głos:
– Ona wciąż może się uwolnić, ale muszę mieć pewność, że naprawdę odwzajemniła miłość.
Serce Czarnego Księżnika zabiło mocniej. Miotłówka zesztywniała.
– Muszę zajrzeć do jej świata, a jeśli jest prawdą to, co mówi, zwrócić ją. Miotłówko, czy znasz kurs do domu swojej przyjaciółki?
Czarny Księżnik poczuł, jak kręci mu się w głowie; noc zdała się ciemniejsza od jego skóry, a w paszczy poczuł popiół. Miotłówka tkwiła dłuższą chwilę w bezruchu, jakby przetrawiając możliwe kursy zdarzeń. W końcu zrobiła nerwowe kółko nad polaną, szkicując pospiesznie między gwiazdami skomplikowane wzory.
– Niekompletny – odparła głucho. – Na podstawie jej opowieści zdołałam odkryć tylko tyle.
Księżnik przetarł oczy, odetchnął głęboko, ni to z ulgą, ni ze smutkiem. Zaczął przyglądać się wzorom skreślonym przez miotłówkę i poczuł suchość w gardle. Wśród całej wiedzy pozostawionej przez bogów znajdowały się również glify opisujące ścieżki, jakie budowali między światami. Był niemalże pewien, że widział już taką, której część nakreśliła na niebie miotłówka. Im bardziej się przyglądał, tym bardziej czuł gorycz na języku.
– Co się stanie, jeżeli nie zajrzysz do jej świata, plącze? – zapytał.
Zębaty kwiat wyszczerzył się okrutnie, kłapiąc znacząco w kierunku uwięzionej. Czarodziejka drgnęła, usiłując bezskutecznie wyrwać kopytka z oplatających je pnączy. Krew popłynęła z rozciętej kolcami skóry. Czarny Księżnik odruchowo zacisnął szpony tak mocno, że miotłówka aż pisnęła z bólu. Od razu rozluźnił palce i pogładził uspokajająco skaleczoną oprawkę. Walczył ze sobą jeszcze, ważył to, czego chciał, przeciw temu, co chciała najważniejsza dla niego istota. W końcu zdecydował.
– Musimy polecieć do mojej księżnicy. – Słowa wyciskał z siebie z trudnością, każde twarde, gorzkie i bolesne jak dziecięce rozczarowanie. – Wrócimy tu… z resztą kursu.
Później mówiono, że tej nocy nad Kos zabłysło światło tak jasne i zimne jak wtedy, gdy odchodzili bogowie. Że ku niebu najpierw sięgnęły macki plącza, a potem uniosła się niewielka postać. I że właśnie wtedy na niebie pojawił się po raz pierwszy gwiazdozbiór Trzech Jabłek, a od tamtej pory wszelki słuch o Niewidzialnej Czarodziejce zaginął.

Magiczne drzwi z powrotem, narysowane dla Niewidzialnej Czarodziejki przez miotłówkę według wskazówek Czarnego Księżnika
*
– Nie i jeszcze raz nie – warknął Barnaba Jednooki na widok Czarnego Księżnika, wkraczającego do leża burzowych wilków. Czas przyprószył siwizną już niemal cały pysk starego basiora.
– Zapomnij o flecie, zapomnij o wszystkim, czego chcesz. A ty co, pokumałaś się na starość z niegrzecznym chłopcem? – rzucił w kierunku miotłówki, która sunęła powoli za intruzem. Wataha przerwała swoje zajęcia, w napięciu obserwując przybyłych.
– Barnabo – odezwała się miotłówka – bądź tak miły i przez chwilę zamknij paszczę. Upłynęło już wiele lat i nastąpiły pewne zmiany. Przyszliśmy zaprosić was na nasze wesele. Całą watahę. Nie chcemy niczego, prawda?
Czarny Księżnik wpatrywał się jak zahipnotyzowany w instrument między łapami wilka. Barnaba ostentacyjnie przeciągnął językiem po flecie, od ustnika aż po stopkę.
– PRAWDA, KOCHANIE? – powtórzyła z naciskiem miotłówka, trącając narzeczonego.
– Co? Prawda, prawda… – ocknął się Księżnik. – Nic, zero, żadnych fletów. Tylko ten, eee, ślub. Jesteście mile widziani, o ile nie zjecie żadnych gości.
Wilki rozwarły paszcze i wywaliły jęzory, dysząc w niemym uśmiechu.
*

”Boska” ciotka Agata
Dzieci zasypiały pod sterem. Manfred buchnął z fajki, szponem czarniejszym od najczarniejszych snów zablokował ster i rozpoczął wieczorny pacierz:
Miotłówko niebna, stróżko moja…
Maluchy odpowiedziały niezbornym, półsennym mamrotaniem:
Gdy jesteś obok, to się nie bojam
Przed świtem chroń i wiedź ku nocy,
Miłuj i bądź mi ku pomocy
Strzeż od kłów wilka burzowego
I nie wymazuj mnie z nieba naszego…
– Cała naprzód – dokończyła pani Richthofen. Zrobiła kilka zawijasów w powietrzu, kreśląc główką serca i gwiazdy nad dziećmi. Manfred posłał jej niemego całusa. Odkąd Barnaba Jednooki zagrał im w ślubnym prezencie na flecie boga, wiedzieli, że mogą się razem nawet zestarzeć i roztyć.
Najstarsza przekręciła się na bok i nie otwierając ślipków, sennym głosem zapytała:
– Tatku, a co się stało z plączem nieod… dzajemnej miłości?
Manfred pochylił się i cicho odparł, głaszcząc córkę:
– Powiadają, że krótko potem pojawiła się boska ciotka Agata i odzyskała flet od burzowych wilków. Przytknęła instrument do ust i, grając z nadzwyczajną wprawą, zdjęła zaklęcie z nieszczęsnej nimfy. Plącze nieodwzajemnionej miłości na powrót stało się piękną kobietą. Powiadają też, że potem ujęły się za ręce i razem ruszyły do Skorupy, żeby kogoś pokochać.

Pamiątkowy szkic ze ślubu, wykonany przez inną miotłówkę
Ciąg dalszy być może nastąpi…