
To pierwsze moje opowiadanie tutaj. Oby się udało wstawić w odpowiednie miejsce!
Hasło: mięciutka imigracja.
To pierwsze moje opowiadanie tutaj. Oby się udało wstawić w odpowiednie miejsce!
Hasło: mięciutka imigracja.
Nazywam się Philip Kyber Dean, dla przyjaciół Kyber, i właśnie rozsiadam się na wyjątkowo nędznej pryczy w lokalnym posterunku policyjnym oskarżony o rozkopywanie miejskiego cmentarza. Nie ukrywam, że całkiem słusznie. A jednak, gdyby ci ignoranccy policjanci znali całą przerażającą prawdę! Z pewnością nie siedzieliby tutaj tak spokojnie. Szykowaliby wszelką możliwą broń, konwencjonalną i magiczną! A tak… Nie wiem, czy dotrwamy do rana. Wszystko w rękach mojego przyjaciela i maga, Toma Hexa. Mam nadzieję, że uruchomione przez niego czary dadzą jakiś efekt, bo inne środki, mam na myśli medycynę, definitywnie zawiodły.
Zacznę jednak od początku.
Czekaliśmy sobie spokojnie w kolejce do szczepienia, kiedy nagle facet po drugiej stronie ulicy eksplodował. To znaczy, eksplodowała jego głowa. Reszta ciała osunęła się bezwładnie, tryskając na chodnik falami krwi.
A taki był mądry – mruknął mój kumpel Hex.
Ludzie w kolejce pokiwali głowami. Była nas tutaj chyba setka i zanosiło się na długie, męczące stanie. Na miejscu eksplozji, w powietrzu, pozostał jedynie obłok zarodników, ale nikt się nim specjalnie nie przejmował. Wszyscy byli już w zasadzie uodpornieni na Pierwszą Fazę choroby. Rzadko trafiał się ktoś taki, jak ten nieszczęśnik.
– Pewnie antyszczepionkowiec – zawyrokował Galen, mój drugi kumpel. Staliśmy oddaleni od siebie o cały metr, dopasowując się do odległości zaznaczonych na podłodze czerwonymi paskami. Miało to utrudnić przenoszenie się zakażenia. Zwiększony dystans społeczny! Chmura zarodników osiadła na ziemi i przybrała postać czarnego, puchatego kłębuszka, nazywanego z tego powodu kotkiem. Kotki takie jak ten wyczuwały ludzi, przysuwały się do nich i tuliły. Niczym prawdziwe koty. A potem naruszały barierę ściany komórkowej i wnikały w ciało ofiary.
Zdałem sobie nagle sprawę, że Hex i Galen się nie znają. Przedstawiłem ich sobie i pokrótce opowiedziałem, co kto porabia.
– Hex skończył właśnie dwutygodniowe odosobnienie medytacyjne w ciemności – oświadczyłem – więc nie za bardzo wie, co się tutaj wyrabia.
– Coś tam wiem – mruknął Hex – Byłem daleko, a właściwie głęboko stąd, i kiedy wróciłem, czekało na mnie skierowanie na szczepienie drugiego stopnia.
– Siedziałeś dwa tygodnie po ciemku? – zainteresował się Galen – Na własne życzenie? To jakiś eksperyment psychologiczny?
– Owszem – Hex przesunął się o krok, podążając za kolejką – W ciemności, po pewnym czasie zaczynasz widzieć różne rzeczy i dobrze wiesz, że są tworem wyłącznie twojego umysłu. A bywają tak realne, jak rzeczywistość. Może nawet są rzeczywistością? Jak ta projekcja, którą widzimy wokół nas, dokładnie w tej chwili.
Przesunąłem się o następny metr.
Galen nie skomentował usłyszanych rewelacji, więc opowiedziałem o nim trochę więcej Hexowi. Też był naukowcem, jak ja, ale nie astrofizykiem, a chemikiem, chociaż przez rok studiowaliśmy wspólnie jeden z fakultetów. Niestety od lat pasjonowała go nie tyle klasyczna, akademicka wiedza, ile eksperymenty z substancjami oddziałującymi na ludzki (i nie tylko) mózg. Mówiąc krótko, był krypto narkomanem. Stymulował się praktycznie wszystkim, co tylko wpadło mu w ręce, bo chciał osobiście się przekonać, jaki to wywiera namacalny efekt. Jeszcze na studiach Galen wstrzyknął sobie w tym celu w żyłę esencję herbaty, co oczywiście zakończyło się bardzo bolesnym tygodniem dochodzenia do siebie. Wtedy jeszcze mówiliśmy na niego Aptekarz, z wiadomych względów, a później został ochrzczony nazwiskiem patrona farmacji. Lata ryzykownych eksperymentów szybko wystawiły rachunek w formie pogarszającej się kondycji psychofizycznej. Galena zaczęła męczyć astma, miał trudności ze snem i zamartwiał się postępującą łysiną. Potem doszły do tego inne schorzenia, łykał więc przeróżne substancje, a one tworzyły w jego ciele specyficzny koktajl molekularny. I to, jak się okazało, ocaliło go od zakażenia.
Znowu usłyszeliśmy charakterystyczny odgłos pękającej głowy. Dochodził z ulicy. Potem korpus głucho uderzył w ziemię, a wiatr przyniósł nam woń zarodników. Pachniały jak zawsze, słodko-gorzko. Czarna chmura skondensowała się przy chodniku i do złudzenia przypominała małe, futrzaste zwierzątko. Ot, taki kotek, który tylko czekał, by się do kogoś przytulić. Jednak prawie wszyscy w okolicy byli już uodpornieni na Fazę Pierwszą, więc nic nam nie groziło. Kotek szybko znalazł żywiciela i wsączył się w jego nogę. Temu nie można było zaradzić.
– Czy to ktoś nieszczepiony? – rozległy się głosy w kolejce – Łazi taki jeden z drugim i zakaża innych.
– Pewnie chciał zostać profesorem – odpowiedział inny głos – No i się doigrał.
– Nie mogę się doczekać – rozmarzył się Galen – kiedy wreszcie uda im się wyodrębnić czynnik aktywny z wirusa. Jeśli tego nie zrobią, ja na pewno się tym zajmę. Żałuję, że nie zachorowałem. Mógłbym rozwinąć swoją karierę naukową, dokonać cudów. A tak? Co robić.
Okazało się, że Hex nie wszystko z tego rozumie. Faktycznie, w ciągu ostatnich tygodni wypadki toczyły się z szybkością fluktuacji kwantowych. Streściłem mu więc pokrótce przebieg dramatycznych wydarzeń.
Na początku 2020 roku ludzkość zmierzyła się z nowym wirusem i wygrała, przypomniałem. Ledwo z nim sobie poradziliśmy, kiedy zawitało do nas nowe świństwo, i to wyjątkowo zjadliwe. Wybuchła pandemia, ponieważ sprzyjał jej długi okres zaraźliwości i brak standardowych objawów. Oglądałeś film Jestem Bogiem?
– Oczywiście – zapewnił Hex – Oglądam wszystko, co dotyczy narkotyków.
Zauważyłem, że Galen spojrzał na niego z wyraźnym uznaniem.
Otóż wirus – kontynuowałem – przez całe tygodnie atakował i przenosił się między ludźmi w sposób całkowicie niezauważalny. Nie dość tego, pierwsze objawy, jakie zaczęły masowo występować, były tak niecodzienne, że nikt nie wiązał ich z żadnym czynnikiem chorobotwórczym. To tak zwane zakażenie latentne, czyli utajone. Genom wirusa jest obecny w komórce, lecz nie wytwarza potomnych wirionów, więc komórka nie jest niszczona ani nie występują objawy chorobowe. Jednak przez cały czas produkowane są pewne kodowane przez wirusy związki chemiczne. Tak się dzieje na przykład u adenowirusów. Wirusy chronione są w ten sposób przed działaniem układu immunologicznego i jest to rodzaj strategii, umożliwiającej pozostanie w komórkach gospodarza przez długi czas, nawet całe życie.
Hex ziewnął znacząco.
Chodzi mi o to – zauważyłem – że te uboczne związki produkowane przez niewidocznego wirusa zaczęły u zarażonych dawać taki efekt, jaki dawał osławiony enzit, substancja NZT-48 ze wspomnianego filmu: nagły, permanentny wzrost inteligencji i jasności umysłu. W pewnej chwili na świecie zaczęli się masowo pojawiać geniusze i nikt nie wiedział, jaka jest tego przyczyna.
– To musi być jakaś dziwna mutacja – zauważył Hex – W filmach wirus zawsze przemienia ludzi w żywych i głodnych umarlaków. Nigdy w kogoś mądrego.
– Tak – odrzekłem, siląc się na powagę – Ale właśnie ten przemienił wszystkich w geniuszy!
– Nie wszystkich – wtrącił Galen.
– Za chwilę do tego dojdę – zapewniłem – Pod wpływem różnych czynników wirusy mogą się reaktywować, przechodząc do aktywności cytolitycznej, czyli ujawniając się w klasyczny, morderczy sposób: niszczą komórki żywiciela. Następuje niepohamowana replikacja wirusa. I tak się właśnie stało. Kiedy ty sobie, drogi Hexie, oglądałeś ciemność własnej duszy, w naszym świecie okazało się, że po czterech tygodniach od zakażenia u ofiar pojawiają się gigantyczne bóle głowy zakończone widowiskowym rozerwaniem tkanek, z wyrzuceniem w powietrze tak zwanych zarodników. Po prostu ludziom zaczęły eksplodować głowy!
Galen roześmiał się.
– Mówiliśmy wtedy, że to był wybuchowy gość albo że się rozerwał.
– Widziałem po drodze – zapewnił Hex – Ale chyba nie wszyscy zarażeni stawali się inteligentni?
– Oczywiście – zgodziłem się – Jak zawsze, mogliśmy zaobserwować w populacji zróżnicowane spektrum reakcji. Byli też tacy, którzy sami się ochoczo zarażali, chcąc jeszcze przed śmiercią czymś przed znajomymi zabłysnąć, co nierzadko kończyło się raptowną zmianą stylu życia. Niestety wybuchali wszyscy bez wyjątku: naukowcy, dresiarze, duchowni i kobiety w ciąży. Mieliśmy do czynienia z długim i bezobjawowym okresem zarażania, co dało gigantyczne ilości zakażonych, a potem niepohamowane fale zgonów. Śmiertelność była duża i nie oszczędzała nikogo. Dodatkowo pojawiła się fala apoptoz, czyli samoistnych samobójstw. Otóż pod wpływem pewnych zmian komórki mają możliwość inicjowania samodestrukcji, apoptozy, w celu zapobiegnięcia wytwarzania potomnych cząstek wirusowych. Forma rozpaczliwej samoobrony organizmu.
Pandemia uruchomiła dwojakie działania: poszukiwanie lekarstwa na tajemniczego wirusa i oczywiście próbę wyizolowania czynnika zwiększającego inteligencję. Czynnik ten został oznaczony jako 4LG-3R-0. Ktoś inteligentny szybko zauważył, że jeśli odczytamy 0 jako „none”, czyli żaden, to nazwa wirusa zabrzmi wtedy jak ALGERNON. I taka się przyjęła. O wirusie zaczęto mówić Algernon.
Naukowcy szukali szczepionki, ale też badali, jakie substancje powodują wzrost inteligencji. Oczywiście zainteresowane było wojsko. Są podejrzenia, że wojsko specjalnie zarażało naukowców, żeby w tajnych laboratoriach mogli dać z siebie wszystko, zanim umrą. Ponoć gdzieś jeszcze istnieją rządowe obozy pracy, a porwania naukowców trwają w najlepsze. Dlatego musimy się mieć na baczności!
Rozejrzeliśmy się podejrzliwie dookoła. Tymczasem kolejka przesunęła się o następny metr.
Kontynuowałem:
Jak było do przewidzenia, zgodnie z zasadami statystyki, pewne jednostki okazały się odporne na wirusa: nie zyskiwały na inteligencji, ale też nie umierały, tak jakby w ogóle choroba ich nie dotyczyła. Jednym z takich szczęśliwców okazał się obecny tutaj kolega Galen. Opowiedz, Galen, co się tobie przydarzyło.
– No cóż – zamyślił się Galen – Szybko zostałem zlokalizowany i skierowany na badania do przychodni. A tak naprawdę porwało mnie wojsko do tajnego ośrodka pod ziemią, takiego jak w filmie Andromeda znaczy śmierć. Spotkałem tam dziesiątki ludzi podobnych do mnie, czyli odpornych, zebranych z całego kraju. Po długich, żmudnych i drobiazgowych, lecz skutecznych badaniach, o dziwo pozbawionych (jak się okazało – niekoniecznej) przemocy, naukowcy odkryli, w czym rzecz. Okazało się, że mój organizm wytworzył w sobie wysoce niesprzyjające wirusowi środowisko biochemiczne. Uratowało mnie moje łysienie, bezsenność i tanie wino, no i namiętność do migdałów. Codziennie wcierałem sobie w skórę czaszki maść hormonalną na łysienie. Ona zaś pod wpływem ritaliny, którą brałem na sen (z domieszką hialuronidazy ułatwiającej przedostawanie się lekarstwa do naczyń krwionośnych), tworzyła pewien aktywny kompleks, aktywowany z udziałem katalizatora związków cyjanku z siarką rodanków. Te pochodziły w ilościach śladowych, lecz wystarczających, z gorzkich migdałów, a siarka brała się z substancji stosowanej w fabryce do dezynsekcji, i dostawała się do emulsji, w której moczono migdały przed włożeniem do pieca. Po osiągnięciu temperatury karmelizacji cukru cyjanki migdałów łączyły się z siarką w rodan. Drugim zaś katalizatorem były wolne jony siarkowe z taniego wina, jakie z lubością popijałem w pewnym niewyszukanym towarzystwie.
– Spokojnie – rzekłem do Hexa, widząc jego zbolałą minę – To przecież chemik. On w ten sposób normalnie myśli, na co dzień i przy jedzeniu.
– Oczywiście w przypadkach innych ludzi – kontynuował Galen – środowisko biochemiczne ich organizmów mogło się brać z innych okoliczności. Na przykład ktoś nie pił siarkowanego wina, ale za to brał kąpiele lecznicze w źródłach z wodą nasyconą jonami siarki. Albo łykał plimasinę na astmę. Albo coś na katar. Po odkryciu tej biochemicznej zupy naukowcy szybko opracowali szczepionkę wspomaganą farmakologicznie, no i dlatego ludzie już nie wybuchają.
Kolejka przesunęła się o następny metr, a za oknem jak na zawołanie usłyszeliśmy odgłos pękającej głowy i świst rozpylanych zarodników.
– Zawsze trafi się ktoś taki – oceniłem – Ludzie się nie szczepią, nie myją rąk, nie przestrzegają procedur.
– No ale przecież Galen nie jest łysy – zauważył przytomnie Hex.
– To proste – wyjaśnił Galen – Jako ten, który przyczynił się do wynalezienia lekarstwa, zyskałem pewien rozgłos. Napisałem książkę, otworzyłem kanał streamingowy o enteogenach. Po zarobieniu kupy forsy sfinansowałem sobie nowe włosy. Zacząłem też dobrze sypiać i nie piję już taniego siarkowanego wina, a tylko trunki z odpowiednim bukietem aromatów.
– Skoro masz odporność na wirusa – zdziwił się Hex – to dlaczego czekasz w kolejce na zaszczepienie?
Galen rozdziawił usta, jakby chciał coś z siebie wyrzucić, a wtedy do poczekalni wtoczył się kotek. Naprawdę tak wyglądał: puchaty, czarny, niezdarny kłębuszek. Przetaczał się między ludźmi, usiłując do kogoś przylgnąć. Jedni go odtrącali, inni nie zwracali uwagi. W końcu niezauważenie wsączył się w kogoś stojącego w kolejce.
Świeżo zakażona kobieta zaklęła pod nosem i na tym się skończyło.
– Nic jej nie będzie? – zapytał Hex.
– Przecież za chwilę się zaszczepi – wyjaśniłem – Algernon, podobnie jak wirus wścieklizny, potrzebuje kilku tygodni, żeby dotrzeć do mózgu, a wykształcenie odpowiedzi immunologicznej wymaga paru dni, więc w tym wypadku można się szczepić po zakażeniu.
Kolejka przesunęła się o następny kawałek.
Galen spojrzał na Hexa jak na kosmitę.
– To twoje pierwsze szczepienie?
– Tak – przyznał Hex.
– Więc albo jesteś odporny, albo już masz wirusa w sobie i niebawem eksplodujesz.
– Hex nie wygląda na inteligentnego – stwierdziłem, a Galen przyznał mi rację – To musi być odporność. Pijesz tanie wino czy kąpiesz się w siarce?
Hex powiedział tylko: ha, ha, ha, ale śmieszne, i pokazał amulet na swojej piersi.
– Chronią mnie specjalne, potężne zaklęcia. A i tak przestrzegam zaleceń kwarantanny. Jako mag jestem realistą i racjonalistą, dezynfekuję ręce i zachowuję odpowiedni dystans.
Galen znacząco westchnął.
– Opowiem ci jeszcze o Drugiej Fazie – powiedziałem do Hexa – Otóż dzięki szczepionce Pierwszej Fazy i lekarstwom wspomagającym bardzo szybko udało się epidemię wygasić. Nie było nowych zakażeń, ludzie już nie wybuchali, oczywiście z wyjątkiem tych, którzy znajdowali się w stanie terminalnym. Nadal chodzą jeszcze po ulicach, lecz za tydzień nie będzie po nich śladu. Nie możemy im pomóc. Niestety po dokładniejszych badaniach okazało się, że wirus nadal zaraża. Tylko że przechodzi w stan hibernacji. To są właśnie te kotki wałęsające się po ulicach. Praktycznie każdy z nas ma w sobie jednego albo kilka z nich. Kociaki zarażają, lecz nie wywołują choroby. Wchodzą w ludzi w taki eteryczny sposób, że nie sposób temu zapobiec.
– Ja powiem tak – odezwał się Galen – Wirus mutował pod wpływem szczepionki pierwszej generacji, wytworzył te cholerne kotki, które wchodziły w ludzi i osadzały się w organizmie jak grzybnia, jakaś forma przetrwalnika. Więc wytworzyliśmy nową szczepionkę. I to jest właśnie druga fala szczepień. Kiedy się zaszczepimy, kotki, które mamy w sobie, umrą, a właściwie ulegną rozpuszczeniu bądź pożarciu przez system immunologiczny, albo też uciekną z żywiciela. Dzięki drugiej szczepionce zostaje stworzone bardzo niesprzyjające środowisko dla przetrwalników.
– Właśnie – dodałem – Naukowcy boją się, że forma przetrwalnikowa po pewnym czasie się aktywuje. Musimy więc to cholerstwo wyrzucić z naszych organizmów.
Zza okna znowu dobiegły hałasy. Dla odmiany była to manifestacja.
– To te świry z AI! – krzyknął ktoś w kolejce – Wynoście się, oszołomy! Już was tutaj nie ma!
Inni kolejkowicze też zaczęli wygrażać manifestantom.
– Zwolennicy wirusa? – zdziwił się Hex – AI oznacza sztuczną inteligencję!
– AI to Amnesty International – wyjaśniłem – Obrońcy wirusa twierdzą, że tak zwane kotki są dobre i należy się z nimi porozumieć, bo to świadome istoty, które przybyły z kosmosu i chcą naszego dobra. A że w Pierwszej Fazie okazaliśmy się nieodporni, to już nie ich wina. One chciały nam dać nieograniczoną inteligencję i z pewnością do tego dojdzie w drugiej fazie. Nazwali swoją akcję Kwiaty dla Algernona. Uważają, że kotki obdarują nas potężnymi Mocami.
– Jest też Kościół Psychodeliczego Kota! – dodał ktoś z kolejki.
– W istocie – potwierdziłem – Kościół ten głosi, że puchate kłębki wirusa to PRAWDZIWE koty Schrödingera. Czyli nieoznaczoności kwantowe wyniesione do widzialnej dla nas formy. Hasłem sztandarowym kościoła jest „Mieć ciastko i zjeść ciastko”. A kotki są według nich jednocześnie żywe i martwe.
– Czysty obłęd! – krzyknął Hex – Dla mnie to raczej manifestacje stworów z filmu Gremlinsy albo Crittersi. Skąd to przybyło? Z Kosmosu?
Ludzie z kolejki ochoczo zaczęli podawać swoje wersje zdarzeń: zakazane eksperymenty, nowa broń biologiczna, strefa 51, depopulacja, naturalna mutacja, kara boża, karma…
Galen miał jednak swoją własną teorię – To wina tych, którzy niszczą środowisko naturalne. Popatrzcie, co się dzieje! Przełowione i zaśmiecone morza. Zadymione powietrze, wyjałowiona ziemia. Naruszona równowaga, ekosystem kompletnie rozregulowany. Wirusy mutują i atakują kogo? Największego szkodnika! Oto samoregulacja! Ludzie zostaną zdziesiątkowani na własne życzenie!
– Nieprawda! – krzyknął ktoś za oknem – Kotki to dobre, żywe istoty z kosmosu! Przyłączcie się do Kwiatów dla Algernona!
– Bzdura! – odciął się Galen – Wirusy są martwe, choć zachowują się jak żywe! Podobnie jak moja była żona!
Tymczasem Hex sprawdzał coś w Internecie.
– Wiecie, że Galen po szwedzku znaczy szalony, obłąkany? Przypadek? Nie sądzę!
– Coś w ty jest – zaśmiałem się – Pamiętam horror, w którym pewien obłąkany aptekarz likwiduje za pomocą trucizny ludzi niszczących środowisko. To jak ulał pasuje do ciebie, Galen.
– Jak jesteś taki mądry – Galen zwrócił się do Hexa – to powiedz mi, na czym polegają twoje czary w walce z wirusem. Bardzo mnie to interesuje jako naukowca.
– Nic trudnego – rzekł Hex – Przede wszystkim, przestrzegam zalecanych procedur, ponieważ wierzę w naukę. Wchodząc w magiczny trans, pracuję z systemem odpornościowym, neurotransmiterami i mikroflorą organizmu, żeby moja wewnętrzna biochemia wiedziała, na co się przygotować i jak walczyć.
– Rozmawiasz z neurotransmiterami? – Galen z wrażenia prawie uniósł się w powietrze.
– To jeszcze nic! – Hex wyraźnie się rozpromienił – Skonstruowałem specjalny, wirtualny Byt antywirusowy. Chroni przed zakażeniem, ale też pomaga w wyzdrowieniu. Jesteś biochemikiem, więc wyjaśnię tak: wirus podłącza się do komórki przez jej błonę komórkową i wstrzykuje swój RNA, nadpisując kod komórki, co każe jej, zamiast dotychczasowej działalności, produkować kopie wirusa. Zgadza się?
– Z grubsza – wybąkał Galen.
– No właśnie. A mój Byt działa w ten sposób, że wytwarza barierę ochronną dookoła komórki i aktywnie atakuje wirusa, wstrzykując się w jego łańcuch białkowy i zmieniając jego RNA w nieszkodliwy kod. Jako urządzenie działające zgodnie z prawami natury Byt potrzebuje energii, zasilany jest więc przez samego wirusa. Aktywuje się, kiedy pojawia się wirus, i karmi się, pożerając go.
– O czym my w ogóle mówimy? – Galen rozłożył ręce – Chciałbym mieć dostęp do takiej technologii! Gdzie masz to urządzenie?
Hex wskazał na amulet wiszący na jego piersi.
– Przechowuję je tutaj. W tym symbolu graficznym zwanym sigilem. Jednak i tak jest już zintegrowany z moim systemem odpornościowym i rezyduje w ciele.
Galen zrobił dziwną minę. Zrozumiałem, że zastanawia się, skąd ja znam Hexa i co mnie z nim łączy.
Tymczasem kolejka przesunęła się o krok. Nagle wybuchło jakieś zamieszanie. Ludzie zaczęli się rozstępować.
– Szczepionka działa! – krzyknął ktoś z początku kolejki – Te cholerstwa zaczynają z nas uciekać!
Faktycznie. Ujrzeliśmy, jak z kilku osób wydobywają się czarne puchate obłoczki, najwyraźniej uciekające przed niegościnnym, toksycznym dla nich środowiskiem dotychczasowych gospodarzy. Jednak największe zamieszanie trwało na zewnątrz. Przez ulicę przetaczał się tłum wiwatujących ludzi, a obok nich tabuny zdezorientowanych kotków. A potem wydarzyło się coś bardzo dziwnego.
Jeden z biednych, wyrzuconych obłoczków podbiegł nieśmiało do Galena. Pomiział go w nogę, a potem się w nią wsączył. Raptownie wszystkie pozostałe w poczekalni kotki ożywiły się, ruszając w jego stronę.
– Co się dzieje? – Galen był wyraźnie przestraszony – Dlaczego one do mnie idą?
Patrzyliśmy jak oniemiali, bo nie mogliśmy nic zrobić. Wiedzieliśmy, że nie można ich zniszczyć żadną bronią, bo to tak, jakby próbować zabić powietrze. Po prostu były wszędzie. I właśnie zaczęły się masowo kondensować wokół Galena. Biedak stał na środku poczekalni otoczony wirującą czarną chmurą wirusa. Kotki przymilały się do niego, a potem wnikały przez nogi do wnętrza organizmu.
– To ten gość! – krzyknął ktoś z kolejki – Ten, co nie chorował, ten odporny!
– Ale dlaczego? – wydusił Galen, próbując bezskutecznie opędzić się od kotków – Dlaczego one wchodzą we mnie, zamiast wychodzić?
Zaczęło do mnie docierać, że przecież tak naprawdę Galen w ogóle nie został zaszczepiony! Na początku był odporny, a potem zmienił tryb życia: nie brał już hormonów, zaczął dobrze sypiać i przestał pić tanie wino! Kotki poczuły nagle, że to jest jedyny niezatruty chemicznie żywiciel w okolicy! Ich exodus to ucieczka z jałowych terenów do jedynego żyznego środowiska!
Tego tylko brakowało! Oblepiły biedaka, zmieniając go w sięgającą sufitu, pulsującą czarną chmurę. Galen z rozpaczliwym krzykiem wybiegł z przychodni, ale wtedy kotki z okolicy błyskawicznie wyczuły jego obecność. Ściągały ku niemu ze wszystkich stron, a czarna chmura potężniała. To nie był już Galen, jakiego znaliśmy. To był jakiś kosmiczny potwór! Najwidoczniej wpadł w panikę, bo biegł na oślep, całkowicie bez sensu, bez planu, byle uciekać…
Pobiegliśmy za nim, ja i Hex.
Galen był sunącą po ziemi czarną chmurą o gigantycznych rozmiarach.
Szybko okazało się, że nieszczęśnik zmierza prosto w kierunku cmentarza.
O co mu chodzi? – zastanawiałem się – Czy on może jeszcze racjonalnie myśleć?
– Ponoć pod cmentarzem znajdują się jakieś stare podziemia – zauważył zdyszany Hex – I ciągną się w głąb ziemi.
– Skąd to wiesz? – też ledwo dyszałem.
– Mam swoje źródła. Te kotki przedostały się z innego wymiaru, z Kadath, albo z podobnej czeluści. To są organizmy pasożytujące na Starych Bogach, Przedwiecznych. Dawały się we znaki już Dagonowi i Cthulhu, a Yog Sothoth próbował je przekląć, ale mu się to nie udało!
Zmierzchało, więc zaopatrzyliśmy się w pochodnie i zaczęliśmy schodzić w podziemia pod cmentarzem.
Rzecz, która była ongiś Galenem, zniknęła w czeluściach, ale czuliśmy wyraźnie woń posilających się nim kotków.
– Musimy wytropić i uratować albo zabić naszego przyjaciela, który gdzieś tam jest, albo to, co z niego zostało. W co się zmienił. Czy czary pomogą, drogi Hexie? Czy zdołamy pokonać te mordercze istoty?
– Wezwę na pomoc starożytną Boginię Przestrzeni SiyPhe DhjalMo! – oznajmił Hex, ściskając w jednej dłoni pochodnię, a w drugiej swój amulet – Tylko ona może nas ochronić przed Cthulhu i jego pobratymcami! Ona jest starsza niż Przedwieczni Bogowie, pierwotna i zawarta w powietrzu!
Zaczął mamrotać potężne zaklęcia i zszedł do podziemi.
A potem dobiegały mnie już tylko ciche, monotonne śpiewy: Lä Lä Sigurath, Ainalhin Ferndokk, Lä Lä! Nie był to jednak głos Hexa!
Niespodziewanie pojawiła się policja zaalarmowana przez wścibskie babcie, że niby ktoś z pochodniami niszczy groby i odprawia bluźniercze rytuały ku czci mrocznych bóstw z otchłani. Zgarnęli mnie i odstawili na tutejszy posterunek. No i siedzę na pryczy z wystającymi gwoździami, czekając na adwokata.
Co będzie dalej? Czy Hex pokona mordercze kotki z Kadath? Czy Galen zostanie ocalony, odzyska zdrowie i wróci do taniego siarkowanego wina?
A ja? Czy zostanę uniewinniony z zarzutów o rozkopywanie grobów?
Doprawdy nie wiem.
Jedyne słowa, jakie same cisną mi się w tej chwili na usta to Lä Lä Sigurath, Ainalhin Ferndokk, Lä Lä!
Rzekłabym, że debiut nader udany :) Dla formalności jednak do kilku rzeczy się przyczepię.
Po pierwsze, interpunkcja w dialogach wymaga dopracowania, np.:
A taki był mądry – mruknął mój kumpel Hex.
^ W wielu miejscach gubisz rozpoczynające wypowiedź półpauzy. Zwłaszcza zdarza Ci się to w przypadku bohatera, który jest narratorem – co prawda ciągnięta przez niego opowieść w wielu miejscach mogłaby być po prostu włączona do narracji, ale raczej nie w sytuacji, kiedy dodajesz didaskalia typu “ciągnąłem dalej”. Albo kiedy w trakcie pojawia się bezpośrednie pytanie do innego bohatera (np.: “Oglądałeś film Jestem Bogiem?”)
– Coś tam wiem – mruknął Hex – Byłem daleko…
^ Prawidłowo powinna być kropka:
– Coś tam wiem – mruknął Hex. – Byłem daleko…
– Owszem – Hex przesunął się o krok, podążając za kolejką – W ciemności…
^ A tu powinny być już dwie kropki:
– Owszem. – Hex przesunął się o krok, podążając za kolejką. – W ciemności…
Mam też pewne wątpliwości co do stosowania w dialogach nawiasów, ale w tym temacie się nie wypowiem, bo właściwie nie wiem, jak to z nawiasami jest. Osobiście bym unikała i tyle.
Ogólnie rzecz biorąc, pod względem interpunkcji zapis dialogów jest dość skomplikowany, więc sugerowałabym się zagłębić w jakiś poradnik traktujący o tym zagadnieniu (osobiście polecam poradnik na fantazmaty.pl – mi bardzo swego czasu rozjaśnił w głowie).
Mówiąc krótko, był krypto narkomanem.
Pewności co do poprawności tego nie mam, ale raczej zapisałabym “kryptonarkomanem” razem.
…drogie Hexie…
W tym wypadku, kiedy bohater zwraca się do drugiego, powinno być “Heksie”. Gdzieś pod koniec drugi raz jest ten sam błąd.
Odmiana wyrazów obcego pochodzenia też jest dość interesującym zagadnieniem, również proponuję zagłębić się w temat.
(…) i oczywiście próbę wyizolowania czynnika zwiększającego inteligencję. (…) Ktoś inteligentny szybko zauważył…
Powtórzenie.
(…) aktywowany z udziałem katalizatora związków cyjanku z siarką rodanków.
Po “siarce” bezwzględnie powinien być przecinek, żeby zdanie było zrozumiałe. Generalnie w kilku miejscach Ci tych przecinków zabrakło, ale tego się już nie czepiam, bo nie było to bardzo rażące – ale tutaj koniecznie.
(…) siarka brała się z substancji stosowanej w fabryce do dezynsekcji i dostawała się do emulsji…
Tutaj może lepiej byłoby “z substancji stosowanej w fabryce do dezynsekcji, dostającej się do emulsji”, bo przypuszczam, że jednak do emulsji dostawała się substancja, a nie sama siarka, jak to obecnie wynika z kontekstu?
Nawiasem, już tak tylko pro forma – na pewno chodzi o dezynsekcję, czy jednak dezynfekcję (wybacz, zboczenie zootechniczne)?
Po odkryciu tej biochemicznej zupy naukowcy szybko opracowali szczepionkę…
I znów zootechnik dochodzi do głosu… Mianowicie: szczepionka zawiera antygeny i prowadzi do wytworzenia przeciwciał, a więc odporności swoistej czynnej. Z kolei substancje tworzące specyficzne środowisko w organizmie, uniemożliwiające rozwój patogenów, zaliczyłabym już do odporności nieswoistej biernej.
Zresztą, klasyfikacja nie jest tu istotna – chodzi mi tylko o to, że to, co nazwałeś w tekście szczepionką, w istocie nią nie jest. Z punktu widzenia czytelnika w kontekście odbioru całości może nie jest to bardzo krzywdzącym przekłamaniem, ale skoro mamy do czynienia z naukowcami (zalewającymi nas zresztą “naukowym bełkotem”), to jednak wypadałoby zwrócić na to uwagę ;)
One chciały nam dać nieograniczoną inteligencję i z pewnością do tego dojdzie w drugiej fazie.
Przez cały tekst przewijają się fazy zapisywane wielkimi literami, więc tu chyba trzeba poprawić.
Dla mnie to raczej manifestacja stworów z filmu Gremlinsy albo Crittersi.
Albo “Gremliny/Crittery”, albo “Gremlins/Critters”. Albo “Gremliny/Critters”, stosując się do polskich tytułów wspomnianych filmów.
Ludzie z kolejki ochoczo zaczęli podawać swoje wersje zdarzeń: zakazane eksperymenty, nowa broń biologiczna, strefa 51…
Strefa 51 również powinna być z wielkiej litery raczej, bo to jednak nazwa własna.
– Coś w ty jest – zaśmiałem się…
Zjadłeś końcówkę “w tym”. A no i po “zaśmiałem się” też brakuje kropki.
Pomiział go w nogę…
Ale że się ocierał jak kot, tak? Bo “pomizianie” mi się raczej kojarzy z pogłaskaniem czegoś, a nie z otarciem się.
Czy zostanę uniewinniony z zarzutów o rozkopywanie grobów?
Raczej “oczyszczony z zarzutu rozkopywania grobów”.
A tak nawiasem jeszcze, słowa “piosenki”, które przewijając się na końcu dwukrotnie, powinny być ujęte w cudzysłów.
Dobra, koniec tego wytykania. Generalnie bardzo dobry styl (choć interpunkcja do dopracowania, jak już wspominałam) i ciekawy pomysł… Choć szczerze powiedziawszy, ten “naukowy bełkot” trochę ciężkawy – w pewnym momencie zalewasz czytelnika taką dawką informacji, że mózg paruje. Osobiście mi to nie przeszkadza, bo z racji wykształcenia jestem obeznana w temacie i rozumiem to, co chcesz przekazać, ale przeciętny czytelnik może mieć z tym problem, co może trochę zniechęcić. Niemniej ogólnie język dość płynny i przyjemnie się czyta.
No i piękne nawiązania do klasyki! Doceniam, pochwalam, szanuję :)
Momentami ciężko się czytało przez natłok informacji i język dość specjalistyczny, ale ogólnie jestem zadowolona z lektury. Jak już mówiłam, niezły debiut :)
Spodziewaj się niespodziewanego
Bardzo Ci jestem wdzięczny, Nano, za wszystkie uwagi. Są jak najbardziej trafne. Przyznaję się do ogromnej nonszalancji, a jedynym usprawiedliwieniem może być tylko to, że bujałem w obłokach wyobraźni. Podziwiam Twoją skrupulatność i wnikliwość. Z pewnością przestudiuję poradnik na Fantazmatach i pouczę się na własnych błędach. “Krypto narkoman” to oczywiście przeoczenie, podobnie jak “druga faza” czy “strefa 51” i inne. Wstyd! Poza tym:
Jeśli chodzi o odmianę nazwiska Hex, to jakoś nie pasowało mi mówić o Heksie, bo kojarzyło się to z keksem, a przecież hex znaczy urok, czar, więc powinno wyglądać bardziej magicznie.
Powtórzenie z inteligencją było akurat zamierzone.
Mizianie rozumiem nie tylko jako głaskanie, ale także jako dotyk (zgodnie ze słownikiem), a poza tym mizianie jest bardzo kocie.
W przypadku dezynsekcji chodziło właśnie o nią. W ogóle cały motyw z siarką, łysieniem, ritaliną, bezsennością i siarkowanym winem jest nawiązaniem do pewnej bardzo fajnej powieści, której tytuł jest dyskretnie podany w opowiadaniu.
Natomiast niekonsekwencja dotycząca biochemicznej zupy / szczepionki to jak najbardziej moja wina. Oczywiście masz rację co do antyciał i tak dalej. W całej historii chodziło jednak o to, że zastosowano obie metody, to znaczy szczepienia, ale też farmakologię. Być może skracając tekst za dużo wyciąłem.
Cieszy mnie, że się dobrze bawiłaś, bo o to chodziło. Tak trzymaj!
Tytuł też wyłapałam, ale nie miałam przyjemności czytać, stąd nie wyłapałam nawiązań niestety :) Cieszę się, że trochę pomogłam :)
Spodziewaj się niespodziewanego
Widzę pomysł, mrugnięcie oczkiem do czytelnika i nawiązania do paru klasyków, ale cały tekst to praktycznie jedna scena – dialog w kolejce. W dodatku dialog, który przede wszystkim polega na wyjaśnieniu skąd się wzięła zaraza, szczepionki etc etc. – bardziej jak zapis, nieco zbeletryzowany, pomysłu na środowisko, otoczenie, w którym mogłoby się wydarzyć coś interesującego. Gdybyś o tym napisał.
Skręt w Lovecrafta taki trochę mocno nie klejący się z resztą zdał mię się. Moim zdaniem nie potrzebujesz go, wprowadzasz maga jako człeka oświeconego, łączącego światy mistycyzmu i nauki, a potem zjeżdżasz do paru żarcików o pasożycie, który dawał się nawet Wielkim Przedwiecznym we znaki.
Czytanie nie boli, styl jest, tylko ta konstrukcja tekstu – głównie prezentujesz pomysł na zjawisko, a nie historię, która się na tle tego zjawiska dzieje (tu: porwanie Galena przez kotki). Retrospekcyjna klamra ok.
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
Pomysł jest w porządku, ale dla mnie to jeden bardzo długi i źle zapisany dialog, streszczający/wprowadzający do jakiejś historii. No, niestety, to trochę za mało.
Przynoszę radość :)
W sumie mi się podobało, bardzo fajny pomysł, kotki były niezłe :)
Szkoda tylko, że większość opka to rozmowa w kolejce. Fajniej by było trochę więcej pokazać.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Moi drodzy, PsychoFish, Anet, Irka_Luz, niestety macie rację. Za szybko skończyły mi się literki (24.000). Skracałem jak mogłem, nie zdążyłem wprowadzić akcji i skończyło się na długiej statycznej rozmowie w kolejce. Zamierzałem rozwinąć postać maga z jego rytuałami molekularnymi, pozwolić na dalszą ewolucję-mutację kotków i ich kontratak z cmentarnych podziemi. Chętnie bym też rozwinął wątek tajnych badań wojskowych, wątek pękających głów związanych ze wzrostem inteligencji i narkotyków, które lubił sobie aplikować Galen, czyli dodałbym dużo więcej akcji. Narkotyki miałyby interferować z biochemią kotków, co mogłoby się skończyć niezłą awanturą.
Jak widać, za dużo chciałem i za szybko, no i się rozjechało. Ale bardzo Wam dziękuję za trafne uwagi, bo faktycznie jest tak, jak piszecie. Jednak co pięć głów, to nie jedna. Z zewnątrz inaczej wszystko widać niż od środka. Wszystkie uwagi biorę sobie do serca i wyciągam z nich naukę na przyszłość.
Cieszę się, że przeczytaliście, z dającym nadzieję zadowoleniem.
Veni, vidi, readici.
Pomysł urzekł, ale sama akcja troszkę przegadana w kolejce. Podoba mi się wplecenie motywu zarazy i małe, ale zacne odwołanie do Lovecrafta. Mam nadzieję, że rozwiniesz ten pomysł już poza konkursem, bo świat w tej historii też jest bardzo ciekawy.
Bądź błogosławiona oidrin za te miłe słowa. Być może Tom Hex jeszcze się pojawi i dokończy dzieła.
Tekst jest w głównej mierze oparty na dialogu i przedstawieniu koncepcji, a nie akcji, co jest zabiegiem typowym dla weird – i chociaż mam wrażenie, że miałeś tu materiału na dużo więcej (i chciałeś to „dużo więcej” napisać), to jednak w obliczu limitu udało Ci się kompozycyjnie tę historię domknąć, a zatem świadczy to o kontroli języka.
Wylosowane hasło – mięciutka imigracja – stało się dla Ciebie punktem wyjścia do stworzenia naprawdę ciekawego settingu stanowiącego swoisty komentarz sytuacyjny. A że czasy mamy, jakie mamy, opowiadanie w moim odczuciu zadziałało dwa razy lepiej, niżbym miała przeczytać je przed lub po epidemii.
Myślę, że część czytelników może zrazić się ogromem terminologii biomedyczno-farmaceutycznej, dla mnie gruntowny research jest jednak wartością dodaną (choć nawet moim zdaniem miejscami przesadzałeś z tonem wykładowym – ale może tu chodzić o to, że znam zagadnienia, o których piszesz, dlatego tłumaczenie podstawowych pojęć wydało mi się niepotrzebne). Sprawnie lawirujesz odniesieniami do tekstów kultury, kreując lekką atmosferę absurdu, czyli dokładnie to, o co chodziło nam w tym konkursie.
Imigrację możemy potraktować tu dwojako: jako napływ kotków do naszego świata z Kadath, a także inwazję na organizm Galena. A że są zapewne tak mięciutkie, jak to uroczo przedstawiłeś, hasło konkursowe uważam za zrealizowane.
Język jest niezły, wartki i zabawny – rzuciły mi się w oczy szczegóły (głównie niekonsekwencja w sposobie zapisu dialogów).
Jejku, jaka fajna recenzja! I wszystko co napisałaś, to najprawdziwsza prawda! Chyba nadajemy na podobnych falach… Ale wcześniejsi recenzenci też mieli trafne spostrzeżenia. Wszystko to jest dla mnie jako autora bardzo cenne. I cieszę się ze wspólnej zabawy!
Fajny tekst. Podoba mi się pomysł na zarazę, akcja (ja tu jednak widzę fabułę oprócz gadania w kolejce), nawiązania do klasyków fantastyki, zabawa z nazwiskami… Wirusowe kotki Schroedingera są słodkie. :-)
Mniej mi się podobały medyczne infodumpy. Za dużo tego było, IMO.
Babska logika rządzi!
Czytanie o wirusie podczas pandemii to trochę jak polewanie się wodą z butelki podczas pływania w basenie ;) (to nie krytyka)
Najdziwniejszy zwrot akcji to pojawienie się magicznego amuletu, co było dość zabawne biorąc pod uwagę poprzedzający je infodumpowy i wyczerpujący wywód o bardzo realnym wirusie wyrządzającym bardzo realne szkody. Dobry absurd czy odrobina niezamierzonej grafomanii? Tak czy siak, punkt dla Ciebie. Późniejszy absurd kłębuszkowy mniej mi się podobał (opierał się głównie na zaskoczeniu, nie dziwności), choć kotki będące "dobrym, żywym wirusem z kosmosu" upewniły mnie, że to nie jednorazowa wstawka, a konkretny wątek.
Udało Ci się rozciągnąć absurd do światowych (a nawet kosmicznych!) rozmiarów, nie potykając się o logikę absurdu. Mamy bohaterów googlujacych znaczenie własnych imion, a więc coś, co najpewniej zrobiliby Rosemcrantz i Guildenstern, gdyby mieli dostęp do internetu (polecam sztukę Toma Stopparda); mamy problem egzystencjalizmu, którym bawi się konwencja Teatru Absurdu. Orwellowskie zakończenie bardzo ładne.