- Opowiadanie: Tarnina - Muzyka duszy

Muzyka duszy

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Muzyka duszy

Gomez po­de­rwał głowę. Pu­ka­nie po­wtó­rzy­ło się, tro­chę szyb­sze. Ale to był umó­wio­ny rytm.

– Nie śpię, nie śpię. Co tam, chica?

Ciem­ne oczy bły­snę­ły spod kap­tu­ra. Laura we­szła, oglą­da­jąc się przez ramię.

– Wszyst­ko idzie jak po maśle, dziew­czy­no.

– Na razie – mruk­nę­ła. Po­pra­wi­ła coś przy kla­pie torby.

Gomez za­mknął i za­ry­glo­wał drew­nia­ne drzwi stró­żów­ki. Po­pro­wa­dził Laurę wą­skim ko­ry­ta­rzem i scho­da­mi.

– Nie po­tknij się – ostrzegł, pcha­jąc drzwi u ich szczy­tu. Laura, która nu­ci­ła pod nosem jakąś me­lo­dyj­kę, gwizd­nę­ła ostro.

– Co to za jeden?

– Paco – Gomez wzru­szył ra­mio­na­mi – tu jest za­sa­da, że na war­cie musi być za­wsze dwóch. Za dużo ba­ła­ga­nu, księż­nicz­ko?

Laura gło­śno prze­łknę­ła ślinę i sze­ro­kim łu­kiem omi­nę­ła ciało.

– Tutaj, tutaj. Pro­szę. Rób swoje.

Dziew­czy­na wy­do­by­ła z torby ka­mer­ton. Przy­klę­kła.

– To zej­ście do pod­zie­mi – za­uwa­ży­ła – byłeś tam już?

– Nie, przez cały mie­siąc sie­dzia­łem i piłem piwo.

Kap­tur stłu­mił fuk­nię­cie. Potem brzęk­nął ka­mer­ton. Za­ćwier­kał flet. I znowu.

– Długo to po­trwa?

– Nie prze­szka­dzaj – syk­nę­ła.

Gomez oparł się o ścia­nę, pa­trząc na wej­ście i po­stu­ku­jąc czub­kiem buta w pod­ło­gę. Chciał tym roz­draż­nić ma­gicz­kę, ale wy­raź­nie była w swoim wła­snym świe­cie, z uchem przy­ci­śnię­tym do deski wy­pró­bo­wu­jąc kom­bi­na­cje dźwię­ków.

Nagle wsta­ła. Zro­bi­ła wdech, przy­ło­ży­ła do ust flet i za­gra­ła żwawą me­lo­dyj­kę. Zamek szczęk­nął. Drzwi otwo­rzy­ły się z ję­kiem.

– Ten pia­sek z dziur­ki od klu­cza, to nor­mal­ne?

– Prze­mie­ni­łam za­su­wę. Nie dam się tu za­mknąć.

Omal nie wy­buch­nął śmie­chem.

– Komu, chica?

– Któ­rę­dy?

Ro­zej­rzał się. Prze­li­czył na pal­cach i po­pro­wa­dził Laurę czwar­tym ko­ry­ta­rzem w piw­nicz­ny chłód.

– Teraz za­cze­kaj, ner­wu­sku – po­wie­dział. Gdzieś tu po­win­na być nisza, w któ­rej ukrył… a, pro­szę bar­dzo. Zwa­żył w ręku cze­ka­nik.

– Co to jest? – pi­snę­ła dziew­czy­na.

– Cze­kan.

– Po co – za­czę­ła, ale słowa uto­nę­ły w ło­sko­cie osu­wa­ją­cych się ka­mie­ni.

Gomez spo­koj­nie wszedł do sali. Już wcze­śniej oce­nił, że naj­le­piej bę­dzie strą­cić ży­wio­ła­ka w roz­pa­dli­nę, nie było tu miej­sca na tańce.

– Mó­wi­łeś, że to bar­dzo duży gnom – wy­szep­ta­ła ner­wo­wo Laura. Przy­tak­nął.

– Nie wzię­łam ni­cze­go-

Gomez prze­rzu­cił cze­kan z ręki do ręki.

– Wzię­łaś mnie.

Ży­wio­ła­ki nie po­trze­bu­ją snu. Mu­zy­ka ich duszy to jedna nuta, po­wta­rza­na bez końca. Gomez zaj­rzał w ciem­ne, lśnią­ce oczy. Prze­śli­znął się mię­dzy gła­za­mi, w prze­lo­cie rąb­nął po­two­ra, aż za­dzwo­ni­ło. Sko­czył na nogi. Gwizd­nął.

Jed­nak będą tańce.

W prawo, a głaz ude­rza o włos od stopy. W lewo. Chrzęst ka­mie­nia o ka­mień. Ostrze za­cze­pia się o szcze­li­nę, ze­śli­zgu­je ze zgrzy­tem. Po­dmuch wia­tru zza ple­ców, ze­pchnąć gnoma. Rów­nie do­brze mógł­byś spy­chać górę, od­zy­wa się szczą­tek zdro­we­go roz­sąd­ku, ale serce Go­me­za śpie­wa. Zro­bił­by to i za darmo. Uwaga! Prze­wrót i skok na nogi.

– Chodź tu, kupo ka­mie­ni!

Wiel­kie nogi wy­bi­ja­ją rytm. Jesz­cze chwi­la… Ży­wio­łak jest za cięż­ki, żeby się szyb­ko ob­ró­cić. Gomez zwo­dzi go, aż na skraj prze­pa­ści, i szczu­pa­kiem uska­ku­je.

Leży przez chwi­lę, dy­sząc. Dnem ja­ski­ni wstrzą­sa od­le­gły rumor.

– Wa­riat – po­wie­dzia­ła Laura. Przy­kuc­nę­ła tak, że wi­dział pasmo wło­sów, wy­my­ka­ją­ce się spod kap­tu­ra.

– Udało się.

– Jak teraz chcesz przejść na drugą stro­nę? Prze­cież sam mi mó­wi­łeś, gnom prze­no­sił wiel­kie­go skarb­ni­ka!

– Nie mamy bęb­nów, żeby nim po­wo­do­wać – przy­po­mniał jej Gomez, sia­da­jąc – i to ty je­steś od my­śle­nia, mała.

– A czy to zwal­nia cie­bie?

Wsta­ła, prze­szła na skraj prze­pa­ści, tup­nę­ła i na­sta­wi­ła ucha. Gwizd­nę­ła na pal­cach. Tup­nę­ła jesz­cze raz.

– Dam radę prze­le­cieć – oce­ni­ła – ale sama. To zna­czy…

– Nie ma dru­gie­go wyj­ścia – uli­to­wał się Gomez. – Grunt, żebyś prze­nio­sła klej­no­ty.

– Klej­no­ty są łatwe, każdy na jed­nej nucie. Ale to po­trwa.

Po­na­glił ją ru­chem głowy. Laura wy­ję­ła flet.

Gomez wi­dy­wał już le­wi­ta­cję, choć czę­ściej w wy­ko­na­niu magów star­szych, grub­szych i po­słu­gu­ją­cych się bar­dziej ele­ganc­ki­mi in­stru­men­ta­mi stru­no­wy­mi. Flet, po­wia­da­no, przy­stoi dzie­ciom i ulicz­nym sztuk­mi­strzom. Ale, po­my­ślał, na pewno jest prak­tycz­niej­szy w no­sze­niu.

Me­lo­dia Laury była dziw­na, zbyt szyb­ka, żeby się do­słu­chać wa­ria­cji, ale na pewno nie mo­no­ton­na.

Gomez nawet nie za­uwa­żył, kiedy dziew­czy­na wy­lą­do­wa­ła po dru­giej stro­nie. Mu­zy­ka się urwa­ła.

Echo przy­nio­sło rytm spiesz­nych krocz­ków, gi­ną­cy w głębi skarb­ca.

Po chwi­li krocz­ki wró­ci­ły, wol­niej­sze. Zo­ba­czył Laurę z torbą wy­pcha­ną nie­mal do pęk­nię­cia.

– Zuch dziew­czy­na!

Syk­nę­ła. Pod­nio­sła flet do ust i za­czę­ła nową me­lo­dię, tro­chę inną. Opa­dła cięż­ko na skały, a Gomez ją przy­trzy­mał, zanim osu­nę­ła się w prze­paść.

– Oo… prze­sa­dzi­łam…

– Nie mdlej, ślicz­not­ko. Daj, ja po­nio­sę te skar­by.

Torba wa­ży­ła sporo.

– Pew­nie już tam nie wró­cisz?

Laura wspar­ła się moc­niej na jego ra­mie­niu. Wes­tchnę­ła. Trud­no. I tak zgar­nę­li ładny łup.

Szli z po­wro­tem. Wkrót­ce Laura za­czę­ła sama sta­wiać nogę za nogą, i nawet nucić. Ma­go­wie. Byle nie ze­mdla­ła. Nie za­mie­rzał jej tu zo­sta­wiać, wy­da­ła­by go na sam widok stra­ży, gdyby wcze­śniej nie umar­ła ze stra­chu. Łatwo bę­dzie póź­niej zwiać z torbą. A na razie cał­kiem przy­jem­nie się szło w takt tej me­lo­dyj­ki, jakby zna­jo­mej. Cał­kiem do­brze zna­jo­mej, stopy Go­me­za same przy­sta­wa­ły i po­ru­sza­ły się w ryt­mie, od­twa­rza­ły go stuk­nię­cia­mi o po­sadz­kę. Na scho­dach stał się trud­niej­szy, ale potem znowu pro­sty. Na­tu­ral­ny. Raz, dwa, raz dwa. Raz, dwa, trzy, czte­ry.

Mi­nę­li głów­ną salę i wy­szli w noc, pach­ną­cą wil­go­cią i miej­skim ku­rzem. Laura prze­sta­ła nucić i po­gła­dzi­ła go po grzbie­cie. Gomez par­sk­nął.

– Nie do końca tego się spo­dzie­wa­łam – wy­zna­ła dziew­czy­na. Za­sze­le­ścił zsu­wa­ją­cy się po wło­sach kap­tur.

– My­śla­łam, że wyj­dzie mi wół. Ale je­stem tro­chę zmę­czo­na.

Gomez za­ry­czał z sym­pa­tią. Dziew­czy­na wspię­ła się nie­zręcz­nie na grzbiet osła, obok torby peł­nej dro­gich ka­mie­ni, i ści­snę­ła zwie­rza­ka pię­ta­mi. Po­drep­tał w stro­nę mia­sta. Raz, dwa, trzy, czte­ry.

Koniec

Komentarze

Z twi­stem, O!

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

Po­zwól­cie, że rzucę pewną oczwi­sto­ścią: pi­sa­nie szor­tów to sztu­ka re­zy­gna­cji. Nie można dać jed­no­cze­śnie roz­bu­do­wa­nych dia­lo­gów, do­kład­nych opi­sów, nie można zro­bić po­rząd­ne­go wpro­wa­dze­nia – bo z szor­ci­ka zrobi się peł­no­wy­mia­ro­wa opo­wieść. Po pro­stu trze­ba z cze­goś zre­zy­gno­wać.

Ano­ni­mo­wy Autor cięć w ogra­ni­czo­nym li­ter­ko­wym bu­dże­cie do­ko­nał głów­nie na opi­sach. Szcze­rze rze­kł­szy, mu­sia­łem prze­czy­tać opo­wia­da­nie dwa razy, aby do­brze móc sobie wy­obra­zić całą akcję*. Choć szor­cik na­pi­sa­ny po­praw­nie i po pol­sku, to mia­łem wra­że­nie pew­ne­go po­śpie­chu, cha­osu. Zde­cy­do­wa­nie przy­jem­niej czy­ta­ło mi się dru­gie po­je­dyn­ko­we opo­wia­da­nie.

Plot-twist na końcu nie był znowu takim "twi­stem" – mo­ty­wy zdra­dy nie lubią się z szor­ci­ka­mi. Aby zdra­da zro­bi­ła ja­kie­kol­wiek wra­że­nie, mu­si­my sobie przed­tem za­ko­do­wać, że mamy do czy­nie­nia z (względ­nie) lo­jal­ny­mi ludź­mi – a na bu­do­wa­nie lo­jal­no­ści w szor­ci­kach jest po pro­stu za mało miej­sca. Za­sko­cze­nie mu­sia­ło­by przyjść z zu­peł­nie innej stro­ny, aby fak­tycz­nie za­sko­czy­ło.

Motyw z magią opar­tą na mu­zy­ce na­praw­dę mi się spodo­bał. Zu­peł­nie od­mien­ny od wy­ma­chi­wa­nia różdż­ką, rzu­ca­nia ła­ciń­ski­mi in­kan­ta­cja­mi czy skła­da­nia dzie­wic z ofie­rze. Na­da­je magii tro­chę pięk­na, z któ­re­go czę­sto jest odzie­ra­na. Autor wy­niósł ją z roli rze­mio­sła czy na­rzę­dzia do rangi praw­dzi­wej sztu­ki. Duży plus za tę ideę.

Ogól­nie – po­mysł na plus, wy­ko­na­nie na "no spoko". Czy­ty­wa­łem lep­sze szor­ty, czy­ta­łem całą masę gor­szych, ten pla­su­je się nieco po­wy­żej śred­niej.

 

* Gwoli uczci­wo­ści, prze­szka­dza­ło rów­nież to, że jako nie­zbyt dumny przed­sta­wi­ciel in­te­lek­tu­al­ne­go fi­to­plank­to­nu nie wie­dzia­łem czym jest “ka­mer­ton” i mu­sia­łem to spraw­dzić po­mię­dzy od­czy­tem pierw­szym a dru­gim. No i ta za­leż­ność: ży­wio­łak=gnom też tro­chę wy­bi­ła mnie z rytmu.

Ładne. Cie­ka­we. Tra­fi­ło się kilka nie­złych zdań. Tra­fi­ło się też kilka in­ter­punk­cyj­nych dzi­wactw:

 

– Nie po­tknij się, – ostrzegł, pcha­jąc drzwi u ich szczy­tu. Laura, która nu­ci­ła pod nosem jakąś me­lo­dyj­kę, gwizd­nę­ła ostro.

– Paco, – Gomez wzru­szył ra­mio­na­mi – tu jest za­sa­da, że na war­cie musi być za­wsze dwóch. Za dużo ba­ła­ga­nu, księż­nicz­ko?

Czemu prze­cin­ki przed myśl­ni­ka­mi?

 

Idę zer­k­nąć do kon­ku­ren­cji. :)

"Wol­ność po­le­ga na tym, że mo­że­my czy­nić wszyst­ko, co nie przy­no­si szko­dy bliź­nie­mu na­sze­mu". Paryż, 1789 r.

Hmm… po­szar­pa­ny ten tekst. Nie­mal zu­peł­ny brak opi­sów nie jest zły z au­to­ma­tu, ale tutaj mi ich za­bra­kło. Takie przy­go­dy aż się pro­szą o pla­stycz­ne opisy, a przed­sta­wio­na w szor­cie scena zdała się tylko na­kre­ślo­na. Po­mysł magii opar­tej o mu­zy­kę jest na­praw­dę świet­ny, szko­da, że temat nie zo­stał bar­dziej roz­wi­nię­ty. No, i gnom jako ży­wio­łak – też mi się to nie kle­iło.

deviantart.com/sil-vah

Przy­jem­ny tekst. Z po­dob­nym po­my­słem już co praw­da się spo­tka­łem, ale re­ali­za­cja spra­wi­ła, że od po­cząt­ku do końca czy­ta­łem z za­in­te­re­so­wa­niem. Koń­ców­ka mnie uśmiech­nę­ła, a chyba taki był cel ;)

Nie­ste­ty, mu­zycz­ny rywal usta­wił po­przecz­kę tro­chę zbyt wy­so­ko – na kar­cie do gło­so­wa­nia krzy­żyk po­sta­wię przy „Mu­zy­ce sfer”.

OK, jest jakaś hi­sto­ria. Pro­sta jak kon­struk­cja cepa, ale nie ma co wy­ma­gać cudów od szor­ta.

Zgo­dzę się z Plisz­ką co do twi­stów. Jeśli wspól­ni­cy mają torbę cięż­ką od kosz­tow­no­ści, to współ­pra­ca nie po­trwa długo.

Przy­da­ło­by się wię­cej opi­sów, coś goło wy­glą­da­ją te dia­lo­gi.

No to teraz bę­dzie­my spraw­dzać, czy Ano­ni­mo­wi Po­je­dyn­ko­wi­cze maj­stro­wa­li coś przy frag­men­tach re­pre­zen­ta­cyj­nych…

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Muszę po­wie­dzieć, że do pew­ne­go mo­men­tu czy­ta­łem bez zro­zu­mie­nia. I nie­ste­ty wpły­nę­ło to na od­biór ca­ło­ści. Mu­zy­ka rów­nież nie po­wa­la, speł­nia taką uty­li­tar­ną rolę. Nie jest bo­ha­te­rem, jest tylko re­kwi­zy­tem.

Druga część i po­in­ta, znacz­nie lep­sze, ale nie były w sta­nie za­trzeć mojej po­cząt­ko­wej dez­orien­ta­cji.

Jeśli komuś się wy­da­je, że mnie tu nie ma, to spie­szę po­wia­do­mić, że mu się wy­da­je.

Kur­cze, dobre, ale nie po­tra­fi­łam sobie wy­obra­zić tych ży­wi­ło­ła­ków. Bar­dzo duży kon­den­sat. I któż to mówi/pisze – użysz­kod­nik, który skra­ca, usuwa, wy­rzu­ca i jest nie­zro­zu­mia­ły. Kur­cze, a jed­nak bra­ku­je tu prze­sław­nych in­fo­dum­pów.  Jak to wy­wa­żyć? Od czego za­le­żą?

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Szort na­pi­sa­ny cał­kiem przy­zwo­icie, do tego faj­nie skon­stru­owa­ne i wple­cio­ne w tekst dia­lo­gi. Ży­wio­łak niby był , ale w sumie to tak jakby go nie było, coś im za łatwo po­szło :) No ale limit zna­ków ci­snął, trze­ba było się sprę­żyć. Za­koń­cze­nie za­ska­ku­ją­ce, choć z dru­giej stro­ny tego można było się spo­dzie­wać po cza­ro­dziej­ce, ale ja je­stem mało do­myśl­ny, więc nie zga­dłem co się wy­da­rzy xd

Po­zdra­wiam!

Cał­kiem fajny szor­cik, choć widać tu pe­wien po­śpiech. Mu­zy­ka za­miast różdż­ki fajna. Za­koń­cze­nie… Łatwo było prze­wi­dzieć, że ktoś tu kogoś zdra­dzi. Ki­bi­co­wa­łam Lau­rze, więc mi się po­do­ba­ło ;)

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Pro­sta hi­sto­ryj­ka, lecz cie­ka­wa i ładna. Tro­chę za późno wy­ja­wi­ło się, co oni w ogóle robią, nie lubię, gdy nie wia­do­mo, o co cho­dzi w tek­ście. Po­do­bał mi się po­mysł na wiecz­nie nu­cą­cych pod nosem magów (tu za­rzu­cę su­cha­rem: Co mag nuci sobie pod nosem? – Mana, mana…) i mo­ment prze­mie­nie­nia się Go­me­za w osła, naj­pierw raz-dwa, a póź­niej do czte­rech, bo miał już czte­ry nogi :) Dobry warsz­tat, choć tro­chę dziw­na in­ter­punk­cja, prze­cin­ki przez pół­pau­za­mi w dia­lo­gach? 

Je­stem już po lek­tu­rze obu opo­wia­dań i muszę przy­znać, że to dru­gie bar­dziej mi się po­do­ba. To jest dobre, ale w po­rów­na­niu z tam­tym hi­sto­ria wy­pa­da zbyt pro­sto i płyt­ko.

Super po­mysł wple­ce­nia mu­zy­ki w magię. Koń­ców­ka jak dla mnie fajna, uśmia­łem się :) Choć oczy­wi­ście zga­dzam się z in­ny­mi, że do prze­wi­dze­nia. Je­dy­nie czu­łem miej­sca­mi lekki chaos, głów­nie pod­czas akcji i po­tycz­ki. Opisy nie tyle szcząt­ko­we, co jakoś mało kon­kret­ne/ob­ra­zo­we. Przy­naj­mniej dla mnie. W efek­cie koń­co­wym nie wie­dzia­łem np. co stało się z ży­wio­ła­kiem, bo zwy­czaj­nie tę in­for­ma­cję zgu­bi­łem w tym cha­osie.

Re­asu­mu­jąc: Super po­mysł, fajne za­koń­cze­nie, spo­sób opi­sa­nych wy­da­rzeń jed­nak nieco ze­psuł wra­że­nia ca­ło­ści.

Lecę do dru­gie­go tek­stu i po­zdra­wiam! ;)

Motyw mu­zy­ki nie jest tu może tak cał­kiem na pierw­szym pla­nie, ale hi­sto­ryj­ka o dwóch ta­kich, co ukra­dli pre­cjo­za bar­dzo przy­jem­na. Ka­mer­ton to prze­cież taki nie­odzow­ny ga­dżet w ekwi­pun­ku każ­de­go sen­sow­ne­go zło­dzie­ja, jak wia­do­mo z kla­sy­ki ga­tun­ku. Za­koń­cze­nie za­ska­ku­ją­ce zde­cy­do­wa­nie punk­tu­je. Mo­ty­wy la­ty­no­skie tak samo.smiley Di­da­ska­liów, które po­mo­gły by zbu­do­wać bar­dziej gęsty kli­mat tro­szecz­kę jed­nak za­bra­kło. Mó­wiąc krót­ko, sporo tu ele­men­tów uj­mu­ją­cych, ale coś jesz­cze można by…

Cał­kiem zacna hi­sto­ryj­ka, tylko coś jakby nieco skon­den­so­wa­na – tro­chę żal, że nie mogła być dłuż­sza. A oko­licz­ność, że Gomez nie do końca po­zo­stał sobą, roz­ba­wi­ła. ;)

Skoda, że ma­gicz­na mu­zy­ka nie wpły­nę­ła na ja­kość szor­ta i zna­la­zło się w nim kilka uste­rek.

 

– Nie po­tknij się, – ostrzegł… ―> Przed pół­pau­zą nie sta­wia się prze­cin­ka.

 

– Paco, – Gomez wzru­szył ra­mio­na­mi… ―> Jak wyżej.

 

Omal nie wy­buch­nął śmie­chem. – Komu, chica? ―>

Omal nie wy­buch­nął śmie­chem.

– Komu, chica?

 

– Nie wzię­łam ni­cze­go - ―> Czemu służy dywiz na końcu wy­po­wie­dzi?

 

przy­po­mniał jej Gomez, sia­da­jąc, – i to ty je­steś od my­śle­nia, mała. ―> Zbęd­ny prze­ci­nek przed pół­pau­zą.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Sym­pa­tycz­ne.

Faj­nie wy­ko­rzy­sta­ny motyw mu­zycz­ny i po­wią­za­nie go z magią. Za­koń­czo­ny cie­ka­wym twi­stem, który za­sko­czył. Po­zo­sta­wia tro­chę wra­że­nie nie­do­sy­tu, do­sta­li­śmy scen­kę, ury­wek ca­ło­ści, faj­nie by­ło­by zo­ba­czyć wię­cej. 

– Nie po­tknij się[-,] – ostrzegł, pcha­jąc drzwi u ich szczy­tu.

Prze­ci­nek w tym miej­scu się po­wta­rza, nie po­win­no go tam być.

– Nie wzię­łam ni­cze­go -

Po co ten myśl­nik na końcu? Jakiś inny znak po­wi­nien tu być.

– Nie mamy bęb­nów, żeby nim po­wo­do­wać – przy­po­mniał jej Gomez, sia­da­jąc[-,] – i to ty je­steś od my­śle­nia, mała.

Sta­wiasz prze­cin­ki w dziw­nych miej­scach.

No, ogól­nie nie po­rwa­ło mnie, ale nie czy­ta­ło się źle ;)

 

Przy­no­szę ra­dość :)

Zgrab­ny po­mysł na szor­ciak. Może nie szcze­gól­nie od­kryw­czy, bo magię dźwię­ku czy w dźwię­kach już spo­tka­łem, a też nie zo­sta­ła ona wy­eks­po­no­wa­na na tyle mocno, by wy­brzmieć w opo­wia­da­niu moc­niej niż tylko jako do­da­tek (to zna­czy rów­nie do­brze mo­gła­by to być magia in­ne­go ro­dza­ju) – gdyby opi­sa­ne były całe kom­po­zy­cje, przej­ścia orzez skalę dźwię­ków itp. nada­ło­by to jej wy­ra­zi­sto­ści. 

Za to twist na ko­niec wy­szedł super, ocze­ki­wa­łem cze­goś za­ska­ku­ją­ce­go i się nie za­wio­dłem. :) 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Mnie nie po­rwa­ło. Opo­wia­da­nie po­mie­ści­ło­by 1200 do­dat­ko­wych zna­ków, które można by prze­zna­czyć choć­by na opisy. Sam po­mysł na hi­sto­rię i twist ok, ale ca­łość zbyt skon­den­so­wa­na i za szyb­ka.

Ano­ni­mo­wy Autor cięć w ogra­ni­czo­nym li­ter­ko­wym bu­dże­cie do­ko­nał głów­nie na opi­sach.

Oj, praw­da Ci to, praw­da. Czę­ścią dla­te­go, że Autor ciut się spie­szył do wy­no­sze­nia worów gra­tów (argh). Ale głów­nie dla­te­go, że mu­siał upchnąć.

Plot-twist na końcu nie był znowu takim "twi­stem" (…) a na bu­do­wa­nie lo­jal­no­ści w szor­ci­kach jest po pro­stu za mało miej­sca.

I to praw­da. Ale nie do końca cho­dzi­ło tu o lo­jal­ność – Laura miała ra­czej grać taką, co to się boi wła­sne­go cie­nia i dla­te­go nie zdra­dzi ko­le­gi. No loy­al­ty among thie­ves ;)

Motyw z magią opar­tą na mu­zy­ce na­praw­dę mi się spodo­bał.

He, he, o tym wię­cej za chwi­lę.

No i ta za­leż­ność: ży­wio­łak=gnom też tro­chę wy­bi­ła mnie z rytmu.

Gnomy są ży­wio­ła­ka­mi (ziemi), ale fak­tycz­nie, nie każdy musi stu­dio­wać al­che­mię.

Czemu prze­cin­ki przed myśl­ni­ka­mi?

Kurka, znowu mi się coś po­kieł­ba­si­ło? Muszę po­grze­bać w li­te­ra­tu­rze…

Takie przy­go­dy aż się pro­szą o pla­stycz­ne opisy, a przed­sta­wio­na w szor­cie scena zdała się tylko na­kre­ślo­na.

Ano, nie­ste­ty. Sama sobie pod­ło­ży­łam nogę, jak zwy­kle.

Jeśli wspól­ni­cy mają torbę cięż­ką od kosz­tow­no­ści, to współ­pra­ca nie po­trwa długo.

Teo­ria gier, Fin­klo. Teo­ria gier :)

Muszę po­wie­dzieć, że do pew­ne­go mo­men­tu czy­ta­łem bez zro­zu­mie­nia.

A mógł­byś to ciut­kę uści­ślić? To zna­czy, czy zdez­o­rien­to­wa­ło Cię coś kon­kret­ne­go, czy tak ogól­nie?

Kur­cze, dobre, ale nie po­tra­fi­łam sobie wy­obra­zić tych ży­wi­ło­ła­ków. Bar­dzo duży kon­den­sat.

Argh, sie­dem ty­się­cy zna­ków, z któ­rych wy­szło pięć, bo jak za­cznę roz­bu­do­wy­wać, to na pewno wy­le­zę za linie :)

Ży­wio­łak niby był , ale w sumie to tak jakby go nie było, coś im za łatwo po­szło :)

Yup. Limit :)

widać tu pe­wien po­śpiech

Gu­il­ty. Very, very gu­il­ty.

Co mag nuci sobie pod nosem? – Mana, mana…

… XD

Dobry warsz­tat, choć tro­chę dziw­na in­ter­punk­cja, prze­cin­ki przez pół­pau­za­mi w dia­lo­gach?

Gdzieś to już wi­dzia­łam, ale być może w kosz­mar­nych snach.

W efek­cie koń­co­wym nie wie­dzia­łem np. co stało się z ży­wio­ła­kiem, bo zwy­czaj­nie tę in­for­ma­cję zgu­bi­łem w tym cha­osie.

Eee… limit :)

Ka­mer­ton to prze­cież taki nie­odzow­ny ga­dżet w ekwi­pun­ku każ­de­go sen­sow­ne­go zło­dzie­ja, jak wia­do­mo z kla­sy­ki ga­tun­ku.

No, ba.

Cał­kiem zacna hi­sto­ryj­ka, tylko coś jakby nieco skon­den­so­wa­na – tro­chę żal, że nie mogła być dłuż­sza. A oko­licz­ność, że Gomez nie do końca po­zo­stał sobą, roz­ba­wi­ła. ;)

W pew­nym sen­sie po­zo­stał… osioł jeden :D Po­praw­ki wpro­wa­dzę wie­czor­kiem, heart, reg.

Po­zo­sta­wia tro­chę wra­że­nie nie­do­sy­tu, do­sta­li­śmy scen­kę, ury­wek ca­ło­ści, faj­nie by­ło­by zo­ba­czyć wię­cej.

Może bę­dzie wię­cej. Nie chcę się teraz de­kla­ro­wać, bo nigdy nic nie wia­do­mo, po­rząd­ki so­bot­nie ra­czej po­trwa­ją do lipca (a pew­nie i do sierp­nia), no i jesz­cze Sta­szek czeka w ko­lej­ce (prze­ra­bia­ny po raz trze­ci…), i cała masa in­nych rze­czy. Ale – patrz dalej.

Sta­wiasz prze­cin­ki w dziw­nych miej­scach.

Mam coraz moc­niej­sze wra­że­nie, że coś mi się po­pier­ni­czy­ło z tymi prze­cin­ka­mi.

Zgrab­ny po­mysł na szor­ciak.

Merci.

Opo­wia­da­nie po­mie­ści­ło­by 1200 do­dat­ko­wych zna­ków, które można by prze­zna­czyć choć­by na opisy.

Tak, tylko, zna­jąc życie, te opisy roz­ro­sły­by się do pię­ciu ty­się­cy. Mo­głam od razu po­sta­wić na dzie­sięć… Z dru­giej stro­ny, tym­cza­so­wo stra­ci­łam so­bo­ty, moje tra­dy­cyj­nie naj­lep­sze dni, więc…

Re­asu­mu­jąc – czego Tar­ni­na się na­uczy­ła:

1. Nie za­czy­naj od on­to­lo­gii, a już na pewno nie w szor­tach: mu­zycz­ność jest w tejże on­to­lo­gii dobre umo­co­wa­na, i jest to na­praw­dę fajna on­to­lo­gia – co z tego, skoro w takim małym szor­ci­ku nie dałam rady jej Wam po­ka­zać?

2. Nie musi być do­sko­na­le: i nawet nie trze­ba wy­grać :) Jak się nie ma czasu na trzy zmia­ny zda­nia, to przy­naj­mniej nie do­sta­je czło­wiek kręć­ka, że cią­gle nie­do­brze.

3. Sie­dem ty­się­cy zna­ków to wście­kle nie­wy­god­na licz­ba, nie upchnie się w nią dość opisu, a jak wy­brać, co opi­sać?

Wszyst­kim ni­niej­szym po­dzię­ko­wu­ję wi­zu­al­nie:

 

Oraz mu­zycz­nie. heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Teo­ria gier, Fin­klo. Teo­ria gier :)

No. Pra­wie dy­le­mat więź­nia. Wy­star­czy pod­sta­wić wspól­ni­ko­wi nogę tak, żeby upew­nić się, że nie bę­dzie miał oka­zji do re­wan­żu.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Cóż, na­tu­ral­nie cie­szę się z wy­gra­nej, ale gdy prze­czy­ta­łem Twój tekst, jesz­cze przed pierw­szy­mi gło­sa­mi, to mina mi zrze­dła. Jest le­piej na­pi­sa­ny niż mój, płyn­niej, ład­niej­szy­mi zda­nia­mi, w któ­rych czuć rytm, me­lo­dię. Może i u mnie sam po­mysł bar­dziej wy­ko­rzy­sty­wał mu­zy­kę, ale u Cie­bie mu­zy­ka sie­dzia­ła w stylu, w samej kon­struk­cji tek­stu, na po­zio­mie zda­nia. 

I gdyby nie ta­jem­ni­cze, bal­ko­no­wo-paw­la­czo­we wory, to za­pew­ne ze­brał­bym zdro­we cięgi. Tym bar­dziej po­kło­ny dla Cię, że zgo­dzi­łaś się w za­ba­wie wziąć udział. 

Dla pod­kre­śle­nia wagi moich słów, Si­łacz pal­nie pię­ścią w stół!

Mnie tam się po­do­ba­ło. O ta­kiej „mu­zycz­nej magii” jesz­cze nie czy­ta­łem, więc za­wsze coś no­we­go. Cza­sem mia­łem pro­blem ze zro­zu­mie­niem, ale to chyba wina ogra­ni­cze­nia zna­ków (i moja!). Za­koń­cze­nie nie­spo­dzie­wa­ne, więc też do­brze. Nie oce­nił­bym, który z tek­stów lep­szy, bo były dia­me­tral­nie różne, ale nie ża­łu­ję prze­czy­ta­nia ani jed­ne­go, ani dru­gie­go. Po­zdra­wiam :)

Do ko­men­ta­rza przy­stąp:

To nie jest zły tekst.

To na­praw­dę nie jest zły tekst…

Opo­wia­da­nia po­je­dyn­ko­we ko­men­tu­je się dosyć spe­cy­ficz­nie, bo siłą rze­czy po­ja­wia się taki dosyć na­tu­ral­ny od­ruch, by w opi­nii po­rów­ny­wać ze sobą oba tek­sty. Wy­ka­zy­wać “lep­siej­szość” jed­ne­go nad dru­gim. Nie jest to do końca uczci­we, ale tak już przy oka­zji po­je­dyn­ków musi chyba być.

Za­cznę więc od po­rów­na­nia. Nie ko­men­to­wa­łem zbyt wielu tek­stów po­je­dyn­ko­wych, więc może bę­dzie to opi­nia tro­chę na wy­rost, ale w tej Wa­szej po­tycz­ce widzę taki kla­sycz­ny sche­mat: szar­żu­ją­cy vs punk­tu­ją­cy.

Thar­go­ne po­sta­wił na tak­ty­kę. Wie­dział, co może zro­bić, na ile go stać w danym li­mi­cie i ter­mi­nie i na­pi­sał tekst tak, żeby się nie wy­ło­żyć. Tar­ni­na po­sta­wi­ła na od­wa­gę. I jak to z od­waż­ny­mi bywa, zo­sta­ła “wy­py­ka­na” na punk­ty. ;-)

Róż­ni­ca nie była duża. Przy­naj­mniej u mnie. Nie była duża, bo jak już wspo­mnia­łem, to nie jest zły tekst. Można w nim zna­leźć taką na­praw­dę uro­czą na­iw­ność, że uda się w tych kilku ty­sią­cach zna­ków za­wrzeć wię­cej niż to moż­li­we. Że uda się opo­wie­dzieć jakąś hi­sto­rię, w spo­sób skon­den­so­wa­ny, ale wciąż atrak­cyj­ny dla czy­tel­ni­ka. Od po­cząt­ku wia­do­mo, że się nie uda, bo udać się nie ma prawa.

Jed­no­cze­śnie jed­nak jest w ta­kiej po­sta­wie coś dla czy­tel­ni­ka za­chę­ca­ją­ce­go. To tro­chę tak, jak z wal­ka­mi mi­strza de­fen­sy­wy Niby wiesz, że wygra. Niby wiesz, że jest mi­strzem. Że świet­nie wal­czy tak­tycz­nie. Ale i tak bę­dziesz ki­bi­co­wa­ła ry­wa­lo­wi. Temu nie­szczę­śni­ko­wi, który pró­bu­je ata­ko­wać, który pruje cio­sa­mi na oślep, który za cho­le­rę nie może czy­sto tra­fić i wszy­scy wie­dzą, że do końca walki nie trafi. Że bę­dzie punk­to­wa­ny ja­ki­miś nie­po­zor­ny­mi cio­sa­mi.

Bę­dziesz mu ki­bi­co­wa­ła wła­śnie za to, że pró­bu­je ata­ko­wać.

Z tym Twoim tek­stem jest wła­śnie tak, jak z ry­wa­la­mi mi­strza de­fen­sy­wy. Thar­go­ne robi swoje, punk­tu­je tym, czym może, bez żad­nych sza­lo­nych szarż, nie­prze­my­śla­nych ata­ków. A to Twoje bie­dac­two mota się tro­chę w swo­ich sza­leń­czych pró­bach szarż, a cho­ciaż czy­tel­nik wie, że to pew­nie błąd, że to się nie może udać, to jed­nak pod­świa­do­mie ki­bi­cu­je temu Two­je­mu bied­ne­mu szor­cia­ko­wi.

Ki­bi­cu­je, bo jest w nim jakaś próba ofen­sy­wy. Ta na­iw­na wiara, że może być czymś wię­cej niż rze­czy­wi­ście jest w tym li­mi­cie zna­ków. I choć trud­no wy­ka­zać wyż­szość Two­je­go tek­stu nad Thar­go­no­wym, to jed­nak po cichu, tro­chę na siłę, szuka się jed­nak tych po­zy­ty­wów, żeby choć dać remis, albo wynik bli­ski re­mi­su, za tę próbę za­wal­cze­nia o coś wię­cej niż tekst ide­al­nie skro­jo­ny pod limit zna­ków.

Dobra, ale może o samym tek­ście.

Tekst, jak na­pi­sa­łem, na­praw­dę nie­zły.

Ale…

Jak wspo­mnia­łem, tekst wy­da­je się kon­cep­cyj­nie prze­szar­żo­wa­ny. Jakby igno­ro­wał limit zna­ków, jakby nie przej­mo­wał się fak­tem, że na po­wsta­nie ma je­dy­nie ty­dzień.

Tutaj ma się wra­że­nie ta­kie­go opo­wia­da­nia z syn­dro­mem zupki chiń­skiej. Jest zupa? Jest? Za­bi­ja głód? Za­bi­ja. Więc o co cho­dzi?

Ano cho­dzi o to, że jed­nak z ja­kie­goś po­wo­du zupek chiń­skich w re­stau­ra­cjach się nie po­da­je. Ten tekst to taka hi­sto­ria in­stant. Niby wszyst­ko jest: jest po­mysł, jest hi­sto­ria, jest zbu­do­wa­na re­la­cja bo­ha­te­rów, jest twist koń­co­wy. Wszyst­ko jest.

A w prak­ty­ce wszyst­kie­go bra­ku­je. Nie opo­wia­da­niu nawet. Tar­ni­nie.

Z na­praw­dę dużą ła­two­ścią mogę sobie wy­obra­zić jak mógł­by wy­glą­dać ten tekst bez li­mi­tów zna­ków i bez pre­sji czasu.

A co tutaj widzę?

Tutaj widzę je­dy­nie prze­bły­ski. Jak­bym do­stał taką na­miast­kę peł­nej opo­wie­ści. Taki go­ścin­ny wy­stęp, gdzie Tar­ni­na rzuci jakiś ochłap ze­bra­nej ga­wie­dzi. Jasne, zro­bio­ny w naj­lep­szej wie­rze i na miarę okro­jo­nych cza­so­wo moż­li­wo­ści, ale jed­nak ochłap opo­wia­da­nia, bo to wy­stęp go­ścin­ny.

To chyba dobry mo­ment, żeby za­zna­czyć jedną istot­ną rzecz. To nie jest uczci­wy ko­men­tarz. Nie będę tutaj ściem­niał, ani uda­wał, że jest ina­czej. Bo ja do­sko­na­le ro­zu­miem, że to po­je­dy­nek. Że te tek­sty rzą­dzą się swo­imi pra­wa­mi. Że po­je­dyn­ki to wła­śnie ko­niecz­ność stwo­rze­nia tek­stu in­stant. I że trze­ba na nie pa­trzeć z uwzględ­nie­niem tego, ile czasu mieli au­to­rzy na stwo­rze­nie opo­wia­dań.

Sło­wem, ro­zu­miem, że to ten ro­dzaj tek­stów, gdzie au­to­rów czy au­tor­ki trze­ba do­ce­nić za od­wa­gę. Trze­ba spoj­rzeć na ich opo­wia­da­nia uczci­wym, nieco ła­skaw­szym okiem.

Ja jed­nak tego nie robię. Choć chciał­bym.

Wi­dzisz, ja na­praw­dę chęt­nie bym na­pi­sał, że to na po­zio­mie po­je­dyn­ko­wym na­praw­dę po­rząd­ny tekst. Bo to opo­wia­da­nie, po­wtó­rzę po raz ko­lej­ny, nie jest złe. I chęt­nie bym na­pi­sał, że mogę przy­mknąć na to i owo oko, bo w tym przy­pad­ku sta­wia­nie ocze­ki­wań na po­zio­mie peł­ne­go tek­stu jest nie­ra­cjo­nal­ne.

Tyle że w przy­pad­ku Tar­ni­ny tych peł­nych tek­stów jest ostat­nio mało. Gdzie więc mam sta­wiać te ocze­ki­wa­nia? Innej oka­zji nie do­sta­nę.

Ocze­ki­wa­nia są nie­uczci­we, ale nie ma w nich zło­śli­wo­ści. Bo jeśli ma­ru­dzę, że to nie jest Tar­ni­no­wy po­ziom, to nie dla­te­go, że Tar­ni­na musi. Bo Tar­ni­na nic nie musi. Jed­no­cze­śnie jed­nak wrzu­ca taki jakby zwia­stun cie­ka­we­go lek­kie­go opo­wia­da­nia. A dalej wy­obraź­nia robi swoje. Pod­rzu­ca ko­lej­ne su­ge­stie, jak mogło to opo­wia­da­nie wy­glą­dać od­po­wied­nio do­pra­co­wa­ne i roz­wi­nię­te. I gdzieś tam na końcu zo­sta­je żal, że tego nie ma. I pew­nie nie bę­dzie. Wła­śnie żal, w żad­nym razie nie pre­ten­sja.

Tutaj mamy, jak pi­sa­łem, taką na­miast­kę faj­nej lek­kiej opo­wie­ści. Bo jest i po­mysł i kon­cep­cja na bo­ha­te­rów i jakiś ele­ment fa­bu­ły. Jest so­lid­ny fun­da­ment do bu­do­wy faj­ne­go tek­stu.

Nie ma już jed­nak żad­nych pra­wie opi­sów, jakby sza­now­na Tar­ni­na upar­ła się, że bę­dzie wal­czyć bez broni. Jasne, wiem, że limit, że ta­kich opi­sów wiele nie wci­śniesz. Wiem, że czas, wiem, że pew­nie nie ma za bar­dzo prze­strze­ni, żeby nad tymi opi­sa­mi po­my­śleć.

Ja to na­praw­dę wszyst­ko wiem.

Ale jeśli wy­obra­zisz sobie, jak to opo­wia­da­nie mogło wy­paść w "peł­nej wer­sji", to wiesz, że strasz­nie tu tego bra­ku­je.

Bo­ha­te­rów masz dosyć wy­raź­nych i jak na limit wy­pa­da­ją wcale nie­źle. Nie po­wi­nie­nem się cze­piać. Ale znów, bra­ku­je tu miej­sca, żeby zbu­do­wać ich re­la­cję moc­niej. Żeby tro­chę się wię­cej pod­szczy­py­wa­li, żeby le­piej wy­brzmia­ła forma ta­kiej wza­jem­nej nie­uf­no­ści czy ogra­ni­czo­ne­go za­ufa­nia.

I znów, czy ja mam prawo ocze­ki­wać wię­cej w tym ele­men­cie od szor­ta?

Nie. Jasne, że nie. Z dru­giej stro­ny gdzie ja mam tego wy­ma­gać, kiedy Ty pra­wie nic in­ne­go nie pi­szesz. ;-)

Dobra. Koń­czę.

Wresz­cie, co? :D

Skoń­czę tak, jak za­czą­łem. To nie jest zły tekst. Tyle że faj­nie bę­dzie kie­dyś zo­ba­czyć takie opo­wia­da­nie w peł­nej kra­sie. Bez ale:

– ale limit

– ale ter­min

– ale po­je­dyn­ki rzą­dzą się swo­imi pra­wa­mi

Bo cho­ciaż to na­praw­dę nie­zły tekst, to jed­nak dalej po­zo­sta­je na­miast­ką. Pewną krót­ką formą po­ka­zo­wą, że Tar­ni­na to prze­cież po­tra­fi świet­nie pisać…

…i teraz cze­kam, kiedy się tym po­chwa­li. ;-)

Tyle.

Po­zdro­wił i po­szedł.

P.S. Nie­za­leż­nie od tego, co na­pi­sa­łem w ko­men­ta­rzu, sza­cu­nek za ten tekst, bo jak na szort in­stant to po­ziom na­praw­dę wcale wy­so­ki. :)

P.S. 2 Daruj tro­chę dziw­ny zapis ko­men­ta­rza, ale po prze­kle­je­niu z no­tat­ni­ka za­czę­ły mi się tu dziać ja­kieś dziw­ne rze­czy. ;)

P.S. 3 Co to się tu dzia­ło z tą in­ter­punk­cją? ;-)

Jakiś sza­tan prze­cin­ko­wy Cię opę­tał? :D

Sa­mo­zwań­czy Lotny Dy­żur­ny-Par­ty­zant; Nie­ofi­cjal­ny czło­nek sto­wa­rzy­sze­nia Mal­kon­ten­tów i Hi­po­chon­dry­ków

Eeee… au­da­ces for­tu­na iuvat? winkUlu­bio­na­_e­mot­ka­_Ba­ila.

 

ETA: A, i:

– Nie wzię­łam ni­cze­go – ―> Czemu służy dywiz na końcu wy­po­wie­dzi?

za­zna­cza, że wy­po­wiedź jest urwa­na.

Oraz:

Pra­wie dy­le­mat więź­nia.

<wcale nie wy­ry­so­wa­ła sobie ma­cie­rzy wy­płat, wcale :D>

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

A co tu ry­so­wać: nie ma współ­pra­cy, jest cała torba z kosz­tow­no­ścia­mi; jest współ­pra­ca – pół torby i ry­zy­ko, że part­ner zrobi coś głu­pie­go, wsy­pu­jąc oby­dwo­je.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Jak czło­wiek myśli (ha, ha) to sobie ry­su­je na kar­te­lusz­kach. Ulu­bio­na­_e­mot­ka­_Ba­ila.

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Cie­ka­wa hi­sto­ria, spraw­nie opo­wie­dzia­na, z nie­spo­dzie­wa­nym, uda­nym twi­stem na ko­niec. Lubię fan­ta­sy i magów, ujął mnie też po­czą­tek, kiedy w nie­wie­lu sło­wach po­da­jesz szcze­gó­ły opi­su­ją­ce bo­ha­te­rów: gesty, ko­smyk wło­sów, spo­sób mó­wie­nia. Ki­bi­co­wa­łam Lau­rze i nie za­wio­dłam się za­koń­cze­niem.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Po­in­ta uśmie­cha­ją­ca. Ca­łość taka sobie. 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka