- Opowiadanie: drakaina - Zima

Zima

Za zgodą wy­daw­cy “prze­dru­ko­wu­ję” tu mój tekst z tomu “Sny Umar­łych. Pol­ski rocz­nik weird fic­tion 2019”. Opo­wia­da­nie wcze­śniej za­ję­ło II miej­sce w VIII Kon­kur­sie im. Kry­sty­ny Kwiat­kow­skiej (2018).

Aha, to jest też moje “zła­ma­ne złote piór­ko”, bo CM zde­cy­do­wał się wziąć ten tekst do NF, jak już przy­ję­ły go “Sny umar­łych”.

 

PS. Dzię­ku­ję wszyst­kim oso­bom, które na por­ta­lu i poza nim prze­czy­ta­ły be­to­wo ten tekst. Nie­ste­ty nie mam już bety w pli­kach, a było to dwa lata temu, więc nie je­stem w sta­nie przed­sta­wić tu listy, ale mo­że­cie – jak Chro­ści­sko – przy­po­mi­nać się w ko­men­ta­rzach :)

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Zima

Sty­czeń 1813

 

– Pa­nien­ko, pa­nien­ko!

Wo­ła­nie ode­rwa­ło Ma­rian­nę od lek­tu­ry, więc z wes­tchnie­niem odło­ży­ła tomik. Zmierz­cha­ło już, a chcia­ła przed snem skoń­czyć czy­tać po­wieść, po­nie­waż na­stęp­ne­go dnia skoro świt zjawi się za­pew­ne ciot­ka Kle­men­ty­na i za­żą­da zwro­tu książ­ki.

Otu­li­ła się odzie­dzi­czo­nym po matce płasz­czem, pod­bi­tym lekko wy­le­nia­łym fu­trem, i wy­szła na ganek.

– Co się stało, Pio­trze?

Sta­jen­ny wska­zał poza ro­sną­ce wokół pod­jaz­du krze­wy róż, po­kry­te śnież­nym pu­chem. W pół­mro­ku Ma­rian­na do­strze­gła mię­dzy drze­wa­mi sadu głęb­szy cień i serce za­bi­ło jej moc­niej. Od kilku mie­się­cy cze­ka­ła na wie­ści – od ojca, brata, na­rze­czo­ne­go. Ten czło­wiek, bo roz­po­zna­ła ludz­ką syl­wet­kę, jest za­pew­ne któ­rymś z nich…

Chwy­ci­ła la­tar­nię, którą Piotr po­sta­wił na ganku, i ze­szła ostroż­nie po ob­lo­dzo­nych schod­kach. Sta­jen­ny chwy­cił ją za rękaw.

– Niech pa­nien­ka tam nie idzie – szep­nął.

Wy­rwa­ła się, czu­jąc, jak zmro­żo­ne kudły ba­ra­nie­go ku­bra­ka szo­ru­ją po de­li­kat­nej skó­rze dłoni. Zer­k­nę­ła w stro­nę domu: rę­ka­wicz­ki le­ża­ły na ko­mo­dzie, ale nie miała czasu po nie wra­cać, skoro tam, w sa­dzie, mógł cze­kać ktoś z jej bli­skich.

– Sam mnie prze­cież za­wo­ła­łeś, Pio­trze – burk­nę­ła.

– Bo żem po­my­ślał w pierw­szej chwi­li, że to pa­nicz po­wra­ca. – Słu­żą­cy od­ru­cho­wo zdjął czap­kę i mię­to­sił ją w rę­kach. – Ale teraz widzi mi się, że to może upiór jaki…

Ma­rian­na nie słu­cha­ła. W bu­ci­kach o cien­kiej po­de­szwie z tru­dem po­ru­sza­ła się nawet po ścież­ce pro­wa­dzą­cej do sadu. Wi­dzia­ła to, co za­pew­ne spra­wi­ło, że sta­jen­ny wziął sku­lo­ne­go pod drze­wem czło­wie­ka za widmo: błę­kit­no-sza­rą po­świa­tę, mgieł­kę uno­szą­cą się wokół cie­nia, ciem­niej­sze­go niż ota­cza­ją­cy go mrok.

„Mój od­dech two­rzy po­dob­ny obłok w po­wie­trzu”, po­wta­rza­ła w my­ślach. „To tylko bred­nie za­bo­bon­ne­go chło­pa”.

– Tam ocze­ku­je po­mo­cy ktoś, kogo ko­cham – szep­nę­ła.

Kiedy do­brnę­ła do miej­sca, gdzie opar­ty o pień drze­wa kulił się młody męż­czy­zna, wie­dzia­ła już, że się po­my­li­ła: nigdy wcze­śniej go nie wi­dzia­ła, był jej cał­ko­wi­cie obcy.

…ktoś, kogo ko­chasz… – po­wtó­rzył le­d­wie do­sły­szal­nie śnieg, który znów za­czął padać, prze­sła­nia­jąc kształ­ty i barwy ni­czym ko­ron­ko­wa za­sło­na.

Młody męż­czy­zna wy­cią­gnął przed sie­bie rękę: oku­ta­na w po­tar­ga­ny mun­dur i reszt­ki ko­żu­cha wy­da­wa­ła się urwa­nym ki­ku­tem. Ma­rian­na omal nie krzyk­nę­ła, kiedy ta dłoń czy nie dłoń mu­snę­ła jej spód­ni­cę.

Ma­de­mo­isel­le – wy­szep­tał młody żoł­nierz. – J’ai froid, si froid.

 

Li­sto­pad 1812

 

Płat­ki śnie­gu prze­sła­nia­ły wizję. Ale­xan­dre Meu­nier, nie­daw­no mia­no­wa­ny po­rucz­nik hu­za­rów, z roz­pa­czą spo­glą­dał na nie­do­bit­ki od­dzia­łu, wy­glą­da­ją­ce jak widma we mgle. Mało który z ka­wa­le­rzy­stów miał jesz­cze konia, za to kilka dni wcze­śniej wi­dział pie­chu­ra nio­są­ce­go na ra­mio­nach puł­ko­we­go psa, co w tym śnie­gu i mro­zie wy­ma­ga­ło nie­ludz­kie­go od­da­nia i wy­sił­ku. Żoł­nie­rze po­rzu­ca­li ple­ca­ki, a nawet broń, byle marsz był lżej­szy. Zda­rza­ły się nie­wi­dzia­ne wcze­śniej sy­tu­acje, kiedy nie chcie­li dzie­lić się stra­wą z to­wa­rzy­sza­mi. Pa­trząc na swo­ich kom­pa­nów i pod­wład­nych krę­cą­cych się przy mar­nych ogni­skach w ocze­ki­wa­niu na znak do wy­mar­szu, Meu­nier wolał nie wy­obra­żać sobie, co będą jedli.

Prze­bi­ja­ją­ce przez śnie­go­we chmu­ry po­je­dyn­cze pro­mie­nie słoń­ca od­bi­ja­ły się od lśnią­cej po­wierzch­ni. Po­rucz­nik nie łu­dził się, że to, co mieli przed sobą, okaże się skutą lodem taflą je­zio­ra, po któ­rej lu­dzie i zwie­rzę­ta przej­dą bez­piecz­nie – na po­spiesz­nej od­pra­wie kilka go­dzin wcze­śniej wi­dział mapę i me­an­dry rzeki. Sły­szał nawet jej nazwę – Be­re­zy­na. Sły­szał też szep­ty star­szych ofi­ce­rów o spo­dzie­wa­nych pro­ble­mach z prze­pra­wą: o braku pon­to­nów, opóź­nie­niu w bu­do­wie mo­stów i Ko­za­kach krą­żą­cych ni­czym sępy wokół fran­cu­skich obo­zo­wisk, nie­do­sta­tecz­nie chro­nio­nych przez zdzie­siąt­ko­wa­ną ka­wa­le­rię.

Otu­lił się tak szczel­nie, jak po­tra­fił, cie­płym płasz­czem z ba­ra­niej skóry. Nabył go w pierw­szych dniach po­by­tu w Mo­skwie od ży­dow­skie­go kupca, który słu­żył Fran­cu­zom za prze­wod­ni­ka, kiedy usi­ło­wa­li po­wstrzy­mać po­ża­ry wznie­ca­ne wśród drew­nia­nej za­bu­do­wy mia­sta. Stary Żyd miał rację: pod­czas ro­syj­skiej zimy tylko takie okry­cie było w sta­nie za­pew­nić zno­śne cie­pło. Ale­xan­dre ob­ra­cał w pal­cach krą­żek po­pę­ka­ne­go me­ta­lu z le­d­wie wi­docz­nym nu­me­rem pułku. Na cia­łach tych, któ­rzy zo­sta­li w śnie­gach, wi­dział roz­cheł­sta­ne mun­du­ro­we kurt­ki i płasz­cze, któ­rych nie były w sta­nie utrzy­mać roz­pa­da­ją­ce się na mro­zie gu­zi­ki.

Na twa­rzy po­czuł cie­plej­szy po­dmuch, ale nie po­wi­tał go z ra­do­ścią, po­dob­nie jak słoń­ca, które nieco od­waż­niej wyj­rza­ło zza chmur. Ta zmia­na po­go­dy mogła ozna­czać tylko jedno: jeśli na rzece był lód, nie utrzy­ma się dość długo, by umoż­li­wić prze­pra­wę.

– Po­rucz­ni­ku. – Meu­nier pod­niósł wzrok i uj­rzał nad sobą jed­ne­go z wia­ru­sów, trzy­ma­ją­ce­go w rę­kach cy­no­wą miskę. – Niech pan coś zje.

Nie za­py­tał, co jest w zupie, ale uśmie­chem po­dzię­ko­wał żoł­nie­rzo­wi.

Chmu­ra prze­sło­ni­ła na mo­ment słoń­ce i Ale­xan­dre po­czuł znów doj­mu­ją­ce zimno, prze­ni­ka­ją­ce aż do kości, zda­ją­ce się ema­no­wać z ziemi i po­chła­niać wszyst­ko do­oko­ła. W od­da­li roz­legł się dźwięk bę­ben­ka do­bo­sza – na po­si­łek zo­sta­ło rap­tem kilka minut.

 

Sty­czeń 1813

 

Ma­rian­na Kru­szew­ska sie­dzia­ła od kilku go­dzin przy łóżku, na któ­rym leżał fran­cu­ski ofi­cer. Sta­jen­ny z tru­dem dał się na­mó­wić, żeby prze­nieść nie­spo­dzie­wa­ne­go przy­by­sza do po­ko­ju go­ścin­ne­go, gdzie słu­żą­ca szyb­ko na­go­to­wa­ła pie­rzy­nę i balię z wodą. Piotr po­mru­ki­wał pod nosem i krę­cił głową, aż Ma­rian­na mu­sia­ła go zbesz­tać za nie­go­ścin­ność.

Fran­cuz był tak prze­mar­z­nię­ty, że kon­takt z le­d­wie let­nią wodą oka­zał się zbyt bo­le­sny, toteż uło­ży­li go je­dy­nie pod cie­płym okry­ciem i dali mu się wy­spać do rana.

Ma­rian­na upar­ła się, że bę­dzie przy nim czu­wać. Odkąd za­rów­no star­szy brat, jak i na­rze­czo­ny wy­je­cha­li z woj­skiem, a oj­ciec po Nowym Roku udał się do da­le­kiej War­sza­wy, to ona za­rzą­dza­ła domem. Matka zmar­ła czte­ry lata temu po uro­dze­niu ostat­nie­go z dzie­ci, które po­ży­ło za­le­d­wie kilka dni. Młod­szy brat, dwu­na­sto­la­tek, uczył się w Kra­ko­wie. Ma­rian­na była więc obec­nie we dwor­ku sama z dwój­ką słu­żą­cych; od­wie­dza­ła ją co naj­wy­żej ciot­ka, jeśli przy­szła jej ocho­ta wsiąść do sań i za­je­chać do sio­strze­ni­cy.

Mu­sia­ła przy­snąć pod­czas czu­wa­nia, po­nie­waż kiedy otwo­rzy­ła oczy, za oknem uj­rza­ła słabe zi­mo­we świa­tło po­ran­ka, a z ganku do­cho­dził nie­da­ją­cy się z ni­czym po­my­lić głos Kle­men­ty­ny Gó­rec­kiej.

Zer­k­nę­ła na śpią­ce­go chło­pa­ka. Jego twarz była nie­na­tu­ral­nie wręcz blada, ale pierś uno­si­ła się lekko z każ­dym od­de­chem, co upew­nia­ło Ma­rian­nę, że pod­opiecz­ny żyje. Nie­chęt­nie ode­szła od łóżka i wyj­rza­ła do sieni.

– No, moja panno! – Star­sza­wa dama spo­glą­da­ła kry­tycz­nie na Ja­dwi­się, czter­dzie­sto­let­nią słu­żą­cą, która otrze­py­wa­ła jej płaszcz ze śnie­gu. Okrzyk jed­nak naj­wy­raź­niej skie­ro­wa­ny był do Ma­rian­ny. – Co to ja sły­szę? Przyj­mu­jesz po nocy pod dach nie­zna­jo­mych męż­czyzn?

Panna Kru­szew­ska do­strze­gła w oczach krew­nej cień roz­ba­wie­nia, ale na wszel­ki wy­pa­dek od­par­ła szyb­ko:

– To ranny żoł­nierz, cio­ciu. Po­trze­bo­wał po­mo­cy.

Kle­men­ty­na spoj­rza­ła na nią z za­in­te­re­so­wa­niem i lek­kim nie­do­wie­rza­niem.

– Żoł­nierz? – za­py­ta­ła. – Skąd wziął się tu ranny żoł­nierz?

Ma­rian­na po­krę­ci­ła głową.

– Jest nie­przy­tom­ny – od­po­wie­dzia­ła. – Wczo­raj zdo­łał po­wie­dzieć tylko, że mu zimno, po czym ze­mdlał.

Ciot­ka zmie­rza­ła już ku go­ścin­ne­mu po­ko­jo­wi, skąd chwi­lę póź­niej do­tar­ły do Ma­rian­ny mam­ro­ta­ne pod nosem uwagi.

– Dok­to­ra tu trze­ba, ani chybi – oznaj­mi­ła w końcu gło­śno pani Gó­rec­ka, zanim jesz­cze jej sio­strze­ni­ca, która po dro­dze wy­da­ła po­le­ce­nia Ja­dwi­si, zdą­ży­ła wró­cić do ran­ne­go. – Bo ja nic z tego nie ro­zu­miem.

Ma­rian­na sta­nę­ła w drzwiach. Żoł­nierz leżał nie­ru­cho­mo na łóżku, jak przed chwi­lą, a ciot­ka sie­dzia­ła na krze­śle, trzy­ma­jąc nie­przy­tom­ne­mu chło­pa­ko­wi dłoń na czole.

– Nie ma go­rącz­ki – za­wy­ro­ko­wa­ła. – A teraz od­wróć się, moja panno.

Ma­rian­na, choć po­słusz­nie wy­ko­na­ła po­le­ce­nie, kątem oka do­strze­gła, że ciot­ka bez­ce­re­mo­nial­nie roz­pi­na mun­dur, od­sła­nia­jąc za­bru­dzo­ną ko­szu­lę.

– No wła­śnie – oznaj­mi­ła Kle­men­ty­na – nie widzę krwi, nie widzę ran. Jadę po dok­to­ra.

Na­kry­ła żoł­nie­rza pie­rzy­ną i po­zwo­li­ła Ma­rian­nie wejść z po­wro­tem do po­ko­ju.

– Może cio­cia przy­naj­mniej zje coś cie­płe­go?

– A, chęt­nie – mruk­nę­ła star­sza dama. – Mróz dziś więk­szy niż wczo­raj, a w tym śnie­gu to do Mie­cho­wa pół dnia po­ja­dę. Do­brze, że od kiedy owdo­wia­łam – mru­gnę­ła do sio­strze­ni­cy – utrzy­mu­ję stały kon­takt z dok­to­rem Ku­nic­kim.

Ma­rian­na nie oka­za­ła zdzi­wie­nia. Ro­mans ciot­ki z le­ka­rzem był sta­łym te­ma­tem oj­cow­skich kpin, od któ­rych Igna­cy Kru­szew­ski po­wstrzy­my­wał się wy­łącz­nie w obec­no­ści ma­ło­let­nie­go syna, ale już nie przy osiem­na­sto­let­niej córce. Praw­da, Ma­rian­na miała tej zimy wy­cho­dzić za mąż, była już naj­wyż­sza na to pora, ale na­rze­czo­ny wraz ze star­szym bra­tem…

Otrzą­snę­ła się z po­nu­rych myśli. Może jakaś panna w innym dwor­ku albo choć­by chłop­ka w cha­łu­pie opa­tru­je któ­re­goś z nich, tak jak ona stara się pomóc temu nie­szczę­śni­ko­wi. Może gdzieś we Fran­cji na­rze­czo­na drży teraz o jego los.

…ktoś, kogo ko­chasz… – za­szu­miał wiatr za oknem i Ma­rian­na wzdry­gnę­ła się, jakby przez pokój prze­biegł lo­do­wa­ty po­dmuch. Zer­k­nę­ła na drew­no w ko­min­ku. Miała wra­że­nie, że ogień przy­ga­sa; trze­ba bę­dzie po­wie­dzieć Pio­tro­wi, żeby przy­niósł wię­cej opału z dre­wut­ni, skoro mają do­dat­ko­we po­miesz­cze­nie do ogrza­nia.

Nie za­uwa­ży­ła, kiedy ciot­ka wy­szła, i do­pie­ro do­bie­ga­ją­ce od stro­ny kuch­ni gniew­ne głosy spra­wi­ły, że po­bie­gła w tam­tym kie­run­ku.

– No, nie chce się za­pa­lić – mó­wi­ła Ja­dwi­sia, roz­kła­da­jąc ręce. – Jakby drew­no za­mo­kło.

– Nie mogło – od­parł Piotr od drzwi wio­dą­cych na po­dwó­rze za kuch­nią. – Le­ża­ło cały dzień przy piecu.

– Latem z dachu ka­pa­ło. – Ja­dwi­sia wska­za­ła na sufit w miej­scu, gdzie istot­nie nad kuch­nią nie było in­nych po­miesz­czeń, je­dy­nie niski stry­szek upchnię­ty sta­ry­mi gra­ta­mi.

– Na dachu lód taki, że nic nie prze­ciek­nie – oznaj­mił Piotr, za­pa­la­jąc fajkę. – Za to tytoń mi za­wilgł, niech go dia­bli! – par­sk­nął, po czym się zre­flek­to­wał. – Za prze­pro­sze­niem pani do­bro­dziej­ki – dodał – i pa­nien­ki.

Lód na dachu mógł się topić od pieca, po­my­śla­ła Ma­rian­na, ale nie po­wie­dzia­ła tego na głos. Wpa­try­wa­ła się w ster­tę drew­na opa­ło­we­go, które nie wy­glą­da­ło jak za­mok­nię­te. Na su­fi­cie nie było też widać cha­rak­te­ry­stycz­nej plamy.

– Roz­pal tylko pod głów­nym pa­le­ni­skiem – za­ko­men­de­ro­wa­ła ciot­ka, zwra­ca­jąc się do Ja­dwi­si. – Na pod­grza­nie zupy wy­star­czy.

Ogień był marny, ale w końcu na stole sta­nął gar­nek pach­ną­ce­go żuru z że­ber­ka­mi. Ciot­ka zja­dła z ape­ty­tem całą miskę, Ma­rian­na zmu­si­ła się do tego sa­me­go, po czym na­peł­ni­ła kubek samą zupą i po­szła do go­ścin­ne­go po­ko­ju. Wcze­śniej zdo­ła­ła wlać żoł­nie­rzo­wi nieco wody do gar­dła – prze­ły­kał, jakby nie był cał­kiem nie­przy­tom­ny, miała więc na­dzie­ję, że po­dob­nie bę­dzie z roz­grze­wa­ją­cym żurem.

Nie­mniej, kiedy tylko zbli­ży­ła na­czy­nie do ust swo­je­go pa­cjen­ta, chło­pak wzdry­gnął się i cof­nął, jakby go opa­rzy­ło. Ma­rian­na od­sta­wi­ła zupę na nocny sto­li­czek i przyj­rza­ła się twa­rzy żoł­nie­rza. Była tak samo biała, jak kiedy go tu przy­nie­sio­no, ale nie tak bar­dzo wy­chu­dła. Jakby nie miał za sobą dłu­giej drogi przez śnie­gi, bez je­dze­nia.

 

Li­sto­pad 1812

 

Koń­skie ko­py­to po­śli­zgnę­ło się na po­kry­tych za­ma­rza­ją­cą wodą de­skach na­pręd­ce skle­co­ne­go mostu. Wierz­cho­wiec runął na lód, któ­re­go cien­ka tafla – znacz­nie cień­sza, niż Ale­xan­dre się spo­dzie­wał – za­ła­ma­ła się z trza­skiem. Zwie­rzę pró­bo­wa­ło się ra­to­wać, ale Meu­nier czuł, że koń szyb­ko traci siły i wolę walki. W końcu jeźdź­co­wi po­zo­sta­ło tylko jedno: wy­plą­tać nogi ze strze­mion i do­brnąć czy do­pły­nąć do dru­gie­go mostu, któ­rym w tej chwi­li prze­pra­wia­ła się pie­cho­ta. Nurt uniósł go ku drew­nia­nym palom, ale zimna woda do­sta­ła się do ust; Ale­xan­dre zro­zu­miał, że jego ostat­nia chwi­la na­de­szła, kiedy po­czuł uścisk moc­nej dłoni na ra­mie­niu. Zo­ba­czył nad sobą bro­da­te ob­li­cze sa­pe­ra, potem ko­lej­ne ręce po­mo­gły mu wy­do­stać się na most i po­cią­gnę­ły na drugi brzeg.

Tam roz­pa­la­no już ogni­ska, mimo że pło­mie­nie chwia­ły się w po­dmu­chach wia­tru. Saper, który jako pierw­szy podał Ale­xan­dro­wi rękę, po­pro­wa­dził go teraz ku to­wa­rzy­szom.

– Niech się pan za­grze­je, po­rucz­ni­ku – po­wie­dział. A kiedy Meu­nier pod­niósł na niego py­ta­ją­co wzrok, dodał: – Pan tego pew­nie nie pa­mię­ta, ale jesz­cze w Mo­skwie ura­to­wał mi pan życie, a przy­naj­mniej zdro­wie, kiedy na nasz od­dział zwia­dow­czy walił się dach. No to teraz się od­wdzię­czy­łem.

Meu­nier jak przez mgłę przy­po­mniał sobie za­sadz­kę w jed­nym z mo­skiew­skich domów. Lu­dzie byli z róż­nych od­dzia­łów, nie znał wszyst­kich z na­zwi­ska, a bro­da­ci sa­pe­rzy za­wsze wy­da­wa­li mu się po­dob­ni jeden do dru­gie­go. Uśmiech­nął się do tego czło­wie­ka, dając mu do zro­zu­mie­nia, że pa­mię­ta i dzię­ku­je, choć otę­pia­ły po lo­do­wa­tej ką­pie­li miał­by pew­nie pro­blem z roz­po­zna­niem wła­sne­go do­wód­cy.

 

Sty­czeń 1813

 

Dok­tor Ku­nic­ki po­krę­cił głową.

– Nigdy nie wi­dzia­łem ta­kie­go przy­pad­ku – po­wie­dział. – On zdra­dza ob­ja­wy skraj­ne­go wy­zię­bie­nia, ale… brak od­mro­żeń, brak, po praw­dzie, ja­kich­kol­wiek ob­ra­żeń. Nie mam po­ję­cia, jak prze­żył, bo mo­że­my chyba za­ło­żyć, że do­tarł tu z Rosji?

Ma­rian­na pa­trzy­ła na le­żą­cy na ko­mo­dzie nie­wy­pra­ny mun­dur. Po­de­szła i do­tknę­ła po­pę­ka­nych me­ta­lo­wych gu­zi­ków – i wzdry­gnę­ła się. Były zimne jak brył­ki lodu. Przyj­rza­ła się bli­żej: sukno zda­wał się po­kry­wać de­li­kat­ny, le­d­wie za­uwa­żal­ny kurz. „Albo szron”, po­my­śla­ła.

Dok­tor z ciot­ką wy­je­cha­li kilka go­dzin póź­niej. Ku­nic­ki uznał, że skoro pa­cjent nie go­rącz­ku­je i śpi, to jest tylko bar­dzo wy­czer­pa­ny i na­le­ży dać mu od­po­cząć.

– Niech go panna pró­bu­je poić, choć­by i wodą – po­wie­dział na od­jezd­nym – a jak się obu­dzi, niech mu da ro­so­łu z roz­drob­nio­nym mię­sem.

Ma­rian­na wró­ci­ła do czu­wa­nia przy nie­przy­tom­nym. Ka­za­ła Pio­tro­wi wsta­wić do po­ko­iku duży fotel z ga­bi­ne­tu ojca i drze­ma­ła teraz, od czasu do czasu uno­sząc po­wie­ki i ob­ser­wu­jąc, jak w ko­min­ku do­ga­sa­ją po­la­na, jak za oknem księ­życ wę­dru­je po nie­bie, jak mróz ma­lu­je ob­raz­ki na szy­bie.

Mu­sia­ło być nie­dłu­go przed świ­tem, kiedy pod­czas jed­ne­go z ta­kich prze­bu­dzeń po­czu­ła na sobie czyjś wzrok. Spo­glą­da­ły na nią oczy nie­bie­skie jak lód sku­wa­ją­cy głę­bo­kie je­zio­ro. Za­mru­ga­ła po­wie­ka­mi i zo­ba­czy­ła znów sza­ro­zie­lo­ne oczy żoł­nie­rza.

– Obu­dził się pan! – Już chcia­ła po­de­rwać się i za­wo­łać Ja­dwi­się, żeby za­go­to­wa­ła bu­lion, kiedy on chwy­cił ją za rękę. De­li­kat­nie, jakby nie chciał jej prze­stra­szyć.

Ma­de­mo­isel­le – wy­szep­tał, a Ma­rian­na uświa­do­mi­ła sobie, że prze­cież on nie ro­zu­mie po pol­sku.

– Prze­pra­szam – od­rze­kła po fran­cu­sku, mając na­dzie­ję, że lek­cje, ja­kich udzie­la­ła jej od lat ciot­ka Kle­men­ty­na, na coś się zda­dzą. – Czy czuje się pan le­piej?

– Zimno, jest mi tak zimno…

Te same słowa wy­po­wie­dział, kiedy go zna­la­zła. Jakby nie pa­mię­tał in­nych. Ma­rian­na przy­wo­ła­ła na twarz ła­god­ny uśmiech – taki, jakim matka sta­ra­ła się po­cie­szać ją, kiedy pła­ka­ła jako małe dziec­ko.

– We­dług dok­to­ra to ważne, że się pan obu­dził – po­wie­dzia­ła. – Jesz­cze tro­chę, a za­cznie pan cho­dzić, wy­zdro­wie­je pan i za­tań­czy na moim we­se­lu.

Po­krę­cił głową.

– Zimno… – po­wtó­rzył.

 

Li­sto­pad 1812

 

Po­rucz­nik Meu­nier wpa­try­wał się w do­ga­sa­ją­cy po­wo­li ogień. Po ostat­niej po­tycz­ce z jego ludzi po­zo­sta­ła za­le­d­wie garst­ka, która po­łą­czy­ła się z in­ny­mi, po­dob­nie zdzie­siąt­ko­wa­ny­mi od­dzia­ła­mi, żeby za­cho­wać tak ważną dla mo­ra­le dys­cy­pli­nę. Do Nie­mna i po­ło­żo­ne­go za nim Księ­stwa War­szaw­skie­go nie było już da­le­ko, ale wszy­scy wie­dzie­li, że Ro­sja­nie nie za­trzy­ma­ją się na gra­ni­cy.

Ale­xan­dre po­ru­szył skost­nia­ły­mi pal­ca­mi. Zdo­by­te w Mo­skwie grube fu­trza­ne rę­ka­wi­ce le­d­wie chro­ni­ły przed zim­nem, wi­dział jed­nak po­odm­ra­ża­ne dło­nie żoł­nie­rzy, któ­rym za­bra­kło do­brej osło­ny. Spoj­rzał na swoje ka­wa­le­ryj­skie buty: bło­go­sła­wił wy­so­kie cho­lew­ki, choć za­sta­na­wiał się, jak zdoła prze­być dal­szą drogę pie­cho­tą. Odkąd wstą­pił do armii, był nie­mal­że zro­śnię­ty z koń­skim grzbie­tem. Do­pie­ro w Mo­skwie na­uczył się pro­wa­dzić zwiad rów­nież pie­szo, w wa­run­kach zu­peł­nie od­mien­nych od tych, do któ­rych na­wykł pod­czas wcze­śniej­szych kam­pa­nii.

Mu­sia­ła to spra­wić po­świa­ta bi­ją­ca od ża­rzą­cych się ka­wał­ków drew­na, ale przez mo­ment wy­da­ło mu się, że pa­trzy w ko­mi­nek w domu pań­stwa Gi­rard, tego wie­czo­ra, kiedy przy­szedł po­że­gnać się z na­rze­czo­ną. Julie miała łzy w oczach, ale prze­ko­nał ją, że wy­ru­szy z armią jesz­cze ten jeden raz, po czym po­pro­si o zwol­nie­nie albo przy­naj­mniej kil­ku­let­ni urlop, a wtedy ożeni się i ustat­ku­je. Zresz­tą prze­cież po tej wy­pra­wie na­stą­pi znów okres po­ko­ju, za­pew­niał jej ojca.

– Po­rucz­ni­ku?

Tym razem po­chy­lał się nad nim jeden z jego ludzi, Ja­cqu­es Schmitt.

– Niech pan zje co­kol­wiek cie­płe­go – po­wie­dział Al­zat­czyk. – I niech pan nie sie­dzi tak nie­ru­cho­mo na śnie­gu, bo pan za­mar­z­nie. A poza tym ka­pi­tan pana wzywa, jak już sam skoń­czy od­pra­wę.

Meu­nier ski­nął głową i po­zwo­lił Schmit­to­wi wsu­nąć sobie do ręki kubek z ro­so­łem, który zdą­żył już tro­chę wy­sty­gnąć, ale wciąż roz­ta­czał przy­jem­ne cie­pło.

Spoj­rzał ku miej­scu, gdzie kilku wyż­szych ofi­ce­rów ob­ra­do­wa­ło nad mapą roz­ło­żo­ną na zmro­żo­nym śnie­gu. Jego bez­po­śred­ni prze­ło­żo­ny, Ne­apo­li­tań­czyk, stał opa­tu­lo­ny w futro, za­pew­ne na­le­żą­ce nie­gdyś do bo­ga­tej mo­skiew­skiej damy, ale i tak trząsł się z zimna, nie­na­wy­kły do ta­kiej po­go­dy bar­dziej niż inni.

Ale­xan­dre zer­k­nął raz jesz­cze na przy­ga­sa­ją­ce węgle, które nie były ko­min­kiem pań­stwa Gi­rard. Twarz Julie za­cie­ra­ła się w jego pa­mię­ci, toteż zdjął rę­ka­wi­cę i zgra­bia­ły­mi pal­ca­mi się­gnął do sza­bel­ta­sa, by wy­cią­gnąć por­tre­cik. Na po­cząt­ku kam­pa­nii zer­kał na niego co­dzien­nie, potem zda­rza­ło mu się za­po­mi­nać o tym, a od wy­mar­szu z Mo­skwy coraz rza­dziej miał czas i siły, żeby roz­pa­try­wać mi­nio­ne dni lub tym bar­dziej nie­pew­ną przy­szłość.

Wy­ma­cał ka­wa­łek su­che­go chle­ba, ja­kieś pa­pie­ry, kilka drob­nych monet, ale mi­nia­tu­ry nie zna­lazł. Nie po­tra­fił przy­po­mnieć sobie, czy na pewno miał ją w Mo­skwie… Tak, stała prze­cież koło łóżka na kwa­te­rze, ale może potem w po­śpie­chu nie wrzu­cił ob­raz­ka do torby? Czy też por­tre­cik wy­su­nął się z niej, kiedy Ale­xan­dre wpadł do lo­do­wa­tej rzeki?

– Ka­pi­tan wzywa – po­wie­dział Schmitt i po­rucz­nik Meu­nier prze­rwał po­szu­ki­wa­nia.

 

Sty­czeń 1813

 

Ma­rian­na prze­su­wa­ła dłoń­mi po weł­nie mun­du­ru, daw­niej za­pew­ne mięk­kiej i przy­jem­nej w do­ty­ku, ale teraz wy­glą­da­ją­cej tak, jakby po­kry­ła ją cie­niu­teń­ka tafla lodu, któ­rej nie zdo­łał­by sto­pić nawet ogień w ko­min­ku. Przy­bla­kłe sza­me­run­ki, nie­gdyś po­ły­sku­ją­ce złotą nitką, kłuły w palce.

Żoł­nierz wo­dził za nią wzro­kiem. Czuła na sobie spoj­rze­nie jego oczu, py­ta­ją­ce, nie­pew­ne. Była prze­ko­na­na, że chło­pak nie wie, gdzie się znaj­du­je, ani kim jest go­spo­dy­ni.

– Na­zy­wam się Ma­rian­na Kru­szew­ska – wy­ma­wia­ła te słowa po­wo­li, uśmie­cha­jąc się ła­god­nie. – Jest pan nie­da­le­ko Kra­ko­wa, na samym krań­cu Księ­stwa War­szaw­skie­go.

Od­nio­sła wra­że­nie, że zro­zu­miał, bo na jego twa­rzy od­ma­lo­wa­ło się zdu­mie­nie.

– Tak da­le­ko – od­po­wie­dział. – Nie wiem, jak…

– Ważne, że pan prze­żył.

Po­ło­ży­ła mu dłoń na czole, które było za­ska­ku­ją­co chłod­ne. Po­dob­nie jak ciot­ka i dok­tor, Ma­rian­na spo­dzie­wa­ła się go­rącz­ki.

– Jak panu na imię? – za­py­ta­ła, do­ty­ka­jąc lekko pal­ca­mi jego po­licz­ka i ze zdu­mie­niem kon­sta­tu­jąc, że chło­pak nie wy­glą­da jak ktoś, kto od ty­go­dni nie mył się i nie golił. Czyż­by cho­ro­ba do­pa­dła go do­pie­ro w ostat­nich dniach albo i go­dzi­nach wę­drów­ki?

– Zimno – od­po­wie­dział ze wzro­kiem utkwio­nym na lewo od Ma­rian­ny.

Od­wró­ci­ła się w tamtą stro­nę. Na krze­śle le­ża­ła nie­du­ża ka­wa­le­ryj­ska torba, po­dob­na do tej, którą z dumą po­ka­zy­wał jej brat, zanim wy­ru­szył na wojnę.

– Podać ją panu?

Przy­mknął po­wie­ki, więc uzna­ła to za po­tak­nię­cie.

Rze­mien­ny pas był twar­dy, jakby mróz wnik­nął w skórę. Kiedy Ma­rian­na przy­pad­kiem do­tknę­ła zło­tych nitek, któ­ry­mi wy­szy­to ce­sar­skie­go orła i numer pułku, haft nie­mal­że przy­marzł jej do pal­ców.

Po­da­ła sza­bel­tas pod­opiecz­ne­mu, ale on nawet nie otwo­rzył oczu. Nie­pew­nie otwar­ła torbę i zaj­rza­ła do środ­ka. Za­brzę­cza­ły po­je­dyn­cze mo­ne­ty, za­sze­le­ścił pa­pier. Ma­rian­na wy­ję­ła do­ku­ment, w któ­rym zna­la­zła na­zwi­sko: Ale­xan­dre Meu­nier. Po­rucz­nik hu­za­rów, do­czy­ta­ła. Ka­wa­le­rzy­sta, jak jej bli­scy. Koń pew­nie padł po dro­dze, uświa­do­mi­ła sobie. Jej myśli po­wę­dro­wa­ły znów ku na­rze­czo­ne­mu i bratu, a palce wy­ma­ca­ły jesz­cze jeden przed­miot, nie­du­ży, owal­ny. Wie­dzia­ła, co to musi być i nie po­my­li­ła się – z me­ta­lo­wej ramki spo­glą­da­ły na nią ciem­ne oczy ład­niut­kiej dziew­czy­ny o gład­ko za­cze­sa­nych, ja­sno­brą­zo­wych wło­sach, ubra­nej w pro­stą białą su­kien­kę. Po­dob­na do mnie, po­my­śla­ła Ma­rian­na, tylko ja mam nie­bie­skie oczy.

– Julie.

Szept był le­d­wie sły­szal­ny i Ma­rian­na przez chwi­lę my­śla­ła, że to wiatr szumi w ko­mi­nie. Żoł­nierz – Ale­xan­dre – miał jed­nak oczy otwar­te i pa­trzył na nią z cie­niem uśmie­chu na ustach.

– Pań­ska na­rze­czo­na, po­rucz­ni­ku – po­wie­dzia­ła, po­da­jąc mu mi­nia­tu­rę. – A może żona?

– Julie – po­wtó­rzył, wpa­tru­jąc się w na­pię­ciu w Ma­rian­nę.

On sądzi, że do­tarł do domu, prze­mknę­ło jej przez myśl. Bie­rze mnie za osobę, którą zna. „Jak ja, kiedy zo­ba­czy­łam go w sa­dzie” – na to wspo­mnie­nie prze­szedł ją dreszcz.

Do­strze­gła w jego oczach łzy. Uniósł się nie­znacz­nie na po­dusz­kach, więc wy­cią­gnę­ła ku niemu rękę z por­tre­ci­kiem. Po czym omal nie krzyk­nę­ła, bo kiedy palce ofi­ce­ra do­tknę­ły ramki, metal po­krył się cie­niut­ką war­stew­ką szro­nu. Ale­xan­dre wy­cią­gnął do Ma­rian­ny rękę i dziew­czy­na zmar­twia­ła. Z ob­raz­ka spo­glą­da­ły na nią oczy błę­kit­ne od po­kry­wa­ją­ce­go je lodu. Jej wła­sne oczy.

 

Gru­dzień 1812

 

Ale­xan­dre Meu­nier stra­cił na­dzie­ję, że zdoła iść dalej. Nie na­wykł do pie­szych mar­szów, a nawet mo­skiew­skie futra nie po­tra­fi­ły od­go­nić prze­ni­kli­we­go zimna. Jakby jego mun­dur nigdy nie wy­sechł po ką­pie­li w Be­re­zy­nie.

Sły­szał, że ka­pi­tan coś do niego mówi, przez chwi­lę mi­gnę­ła mu przed ocza­mi po­tęż­na po­stać al­zac­kie­go pod­wład­ne­go, po­czuł słaby za­pach zupy, ale wszyst­ko za­sy­py­wał śnieg.

Wśród wi­ru­ją­cych płat­ków do­strzegł ko­bie­cą twarz i zwi­dzia­ło mu się, że to Julie przy­je­cha­ła tu z Fran­cji. Weź­mie­my ślub – po­wie­dzia­ła – i wtedy nie umrzesz. Wiatr roz­wie­wał jej lekką su­kien­kę, taką jak na por­tre­cie, ale jakby utka­ną z płat­ków śnie­gu, i białe włosy. „Julie nie ma bia­łych wło­sów”, po­my­ślał, ale wtedy ona po­ca­ło­wa­ła go i wszyst­ko prze­sta­ło mieć zna­cze­nie.

Kiedy prze­bu­dził się po tym po­ca­łun­ku, nie czuł już wcze­śniej­szej sła­bo­ści. Zimne po­wie­trze otu­la­ło go ni­czym naj­cie­plej­sze futro. Ro­zej­rzał się do­oko­ła: z od­dzia­łu nie było już widać nawet ma­ru­de­rów. Ślady to­wa­rzy­szy dawno przy­sy­pał śnieg. Ale­xan­dre wstał i mimo przej­mu­ją­ce­go zimna ru­szył przez zaspy przed sie­bie, do domu.

 

Luty 1813

 

Ma­rian­na zgra­bia­ły­mi rę­ka­mi uło­ży­ła drew­no w piecu, a na­stęp­nie z tru­dem zdo­ła­ła roz­nie­cić marny ogień. Ostat­nio wszyst­ko mu­sia­ła robić sama: przez kilka dni na­pa­da­ło tyle śnie­gu, że nikt nie był w sta­nie do­je­chać do dworu. Nawet Piotr, któ­re­go wcze­śniej wy­sła­ła do ciot­ki i po dok­to­ra, nie wró­cił – za­pew­ne zo­stał w Mie­cho­wie. Ja­dwi­sia sła­bo­wa­ła, jakby ją do­pa­dła go­rącz­ka, więc zaj­mo­wa­nie się całym go­spo­dar­stwem spa­dło na barki panny Kru­szew­skiej.

Ale­xan­dre Meu­nier leżał nadal w po­ko­ju go­ścin­nym, uno­sząc się nie­kie­dy nie­znacz­nie na po­sła­niu i wpa­tru­jąc w Ma­rian­nę. Z po­cząt­ku wzdry­ga­ła się, ile­kroć wołał ją imie­niem na­rze­czo­nej, ale w końcu przy­wy­kła do tego. Julie zaś spo­glą­da­ła na nią z po­kry­te­go szro­nem por­tre­ci­ku jej wła­sny­mi błę­kit­ny­mi ocza­mi. Ma­rian­na miała wra­że­nie, że obraz wodzi za nią wzro­kiem.

Opału w koszu było mało. Wy­star­czy naj­wy­żej na jeden dzień, uświa­do­mi­ła sobie nagle. Trze­ba bę­dzie po­słać Ja­dwi­się do dre­wut­ni albo choć­by chru­stu na­zbie­rać… Jak na­zbie­rać, skoro wszę­dzie zaspy takie, że czło­wie­ka z głową na­kry­ją?

Wy­szła na ganek i spoj­rza­ła w to miej­sce, gdzie – kiedy? ty­dzień? dwa ty­go­dnie temu? – zna­la­zła fran­cu­skie­go żoł­nie­rza. Krót­ki zi­mo­wy dzień umy­kał już przed nad­cho­dzą­cą wraz ze śnie­go­wy­mi chmu­ra­mi ciem­no­ścią, a pod drze­wa­mi zda­wa­ła się cią­gnąć droga wio­dą­ca aż do da­le­kiej Rosji.

Ma­rian­na wzdry­gnę­ła się i szyb­ko wró­ci­ła do domu, gdzie do­ga­sa­ją­cy piec dawał jesz­cze odro­bi­nę cie­pła. Zaj­rza­ła do izby przy kuch­ni, w któ­rej le­ża­ła Ja­dwi­sia, i zo­ba­czy­ła, że słu­żą­ca nie od­dy­cha. Upa­dła na ko­la­na, nie wie­dząc, co teraz po­cząć, jak zająć się zmar­łą, skoro nie ma kogo po­pro­sić o pomoc. Ukry­ła twarz w rę­kach i pła­ka­ła, ale łzy za­mie­nia­ły się na po­licz­kach w krysz­tał­ki lodu, po­kry­wa­ją­ce po­ły­skli­wym ko­bier­cem pod­ło­gę u jej stóp.

Nie wie­dzia­ła, jak długo tkwi­ła w tym otę­pie­niu, ale kiedy ock­nę­ła się, ciało Ja­dwi­si było prze­zro­czy­ste jak lo­do­wa rzeź­ba i zda­wa­ło się roz­pły­wać w po­wie­trzu. Ścia­ny iz­deb­ki po­kry­wa­ła cie­niu­teń­ka war­stwa szro­nu, po­wo­li peł­zną­ca w stro­nę kuch­ni. Ma­rian­na pa­trzy­ła na to z prze­ra­że­niem, a jed­no­cze­śnie czuła, że wszyst­ko, co wy­da­rzy­ło się przez ostat­nie ty­go­dnie, ukła­da się w upior­ną ca­łość. Do­my­śli­ła się, jak może po­wstrzy­mać zimę. Za­ci­snę­ła po­wie­ki, usi­łu­jąc przy­wo­łać wspo­mnie­nie na­rze­czo­ne­go, ale przed ocza­mi miała je­dy­nie twarz Ale­xan­dre’a.

Wy­szła z po­wro­tem na ganek, wpa­tru­jąc się w wid­mo­wą drogę wio­dą­cą na pół­noc, jakby spo­dzie­wa­ła się stam­tąd od­po­wie­dzi. I zo­ba­czy­ła: brata i na­rze­czo­ne­go to­ną­cych w za­spach, ko­lum­ny woj­ska za­sy­py­wa­ne przez śnieg, smu­kłą po­stać w sukni ze śnież­nych płat­ków, po­chy­la­ją­cą się nad żoł­nie­rza­mi. Wresz­cie lo­do­wa pani za­trzy­ma­ła się przy jed­nym z nich, ujęła go za rękę i unio­sła głowę, roz­glą­da­jąc się do­oko­ła, aż jej wzrok po­wę­dro­wał ku to­ną­ce­mu w śnie­gach dwor­ko­wi i drob­nej po­sta­ci sku­lo­nej przy ko­lu­mien­ce…

W tym samym mo­men­cie Ma­rian­na po­czu­ła, że obej­mu­je ją czy­jeś ramię. Ale­xan­dre Meu­nier stał koło niej, wpa­tru­jąc się w mrok. Jego usta po­ru­sza­ły się, jakby coś szep­tał, a Ma­rian­na usły­sza­ła w tym szep­cie i w pa­da­ją­cym śnie­gu swoje imię.

– Weź­mie­my ślub – po­wie­dział sto­ją­cy obok niej męż­czy­zna – a wtedy nie umrzesz.

Ujęła lo­do­wa­to zimną dłoń, ale nie po­czu­ła bólu. Pod­nio­sła oczy i na­po­tka­ła jego wzrok.

…ktoś, kogo ko­chasz… – za­szep­tał wiatr.

…ktoś, kogo ko­chasz… – za­wtó­ro­wał mu śnieg.

Płat­ki opa­da­ły na ciem­ną su­kien­kę, ma­lu­jąc ją na biało. Ale­xan­dre uniósł dłoń Ma­rian­ny do ust, a potem na­chy­lił się i zło­żył po­ca­łu­nek na jej war­gach. Śnie­żyn­ki za­wi­ro­wa­ły, za­my­ka­jąc w za­mie­ci ich dwoje, dwór i sad. Na zmro­żo­ną zie­mię pod krze­wem róży upadł z brzę­kiem nie­wiel­ki przed­miot.

 

Ma­rzec 1813

 

Sta­jen­ny po­chy­lił się nad prze­mar­z­nię­tym krza­kiem. Roz­to­py przy­szły w tym roku wy­jąt­ko­wo późno: do­pie­ro ostat­niej nocy śnieg sta­jał na tyle, żeby drogi stały się prze­jezd­ne, ale tu, na tym małym skraw­ku ziemi mróz nadal nie chciał ustą­pić.

Nie to jed­nak nie­po­ko­iło Pio­tra. Zda­rza­ło mu się, ow­szem, wypić, ale nie aż tak, żeby nie zna­leźć drogi do dworu pań­stwa Kru­szew­skich. Dziś też byłby przy­siągł, że szedł wła­ści­wą ścież­ką, ale domu nie było i sadu też nie było. Tylko ta kępa zmar­z­nię­tych róż.

Na ziemi coś roz­bły­sło w pro­mie­niach słoń­ca. Słu­żą­cy schy­lił się i zo­ba­czył pod krze­wem nie­du­ży lśnią­cy przed­miot. Taki mały por­tre­cik, jakie wi­dy­wał cza­sem u róż­nych pań­stwa. Się­gnął ręką i na­tych­miast ją cof­nął – me­ta­lo­wa ramka była lo­do­wa­to zimna, aż pa­rzy­ła. Na­chy­lił się i przez lo­do­wą mgieł­kę przyj­rzał ob­raz­ko­wi. Spo­glą­da­ła z niego dziew­czy­na, która w pierw­szej chwi­li wy­da­ła mu się pa­nien­ką Ma­rian­ną. Kiedy jed­nak przyj­rzał się bli­żej, zo­ba­czył pięk­ną ko­bie­tę o bia­łych jak śnieg wło­sach i oczach przy­po­mi­na­ją­cych krysz­tał­ki lodu. W szkieł­ku przez mo­ment za­mi­go­tał cień dworu i dwóch sto­ją­cych na ganku po­sta­ci.

Piotr splu­nął na wszel­ki wy­pa­dek przez ramię, po czym ru­szył z po­wro­tem w stro­nę Mie­cho­wa, by po­szu­kać nowej pracy.

Koniec

Komentarze

Be­to­wa­łem ten tekst, więc moją opi­nię już znasz. 

Z wszyst­kich Two­ich tek­stów, jak do­tych­czas, ten przy­padł mi do gustu naj­bar­dziej.

Czy w ory­gi­na­le on nie był cza­sem dużo dłuż­szy?

"Wol­ność po­le­ga na tym, że mo­że­my czy­nić wszyst­ko, co nie przy­no­si szko­dy bliź­nie­mu na­sze­mu". Paryż, 1789 r.

Dzię­ki, Chro­ści­sko :)

 

Nie, on za­wsze był krót­ki, a nie pa­mię­tam, żebym pod kon­kurs Kwiat­kow­skiej bar­dzo cięła – tam jest mały limit, a już chyba beta była z myślą o kon­kur­sie. Do­da­łam po­dzię­ko­wa­nia za betę, ale nie­ste­ty nie przy­po­mnę sobie listy be­tu­ją­cych :(

http://altronapoleone.home.blog

Je­stem kiep­ska w me­ry­to­rycz­nych ko­men­ta­rzach, bo li­te­ra­tu­rę od­bie­ram głow­nie emo­cja­mi, więc na­pi­szę tylko: czy­ta­łam w zbio­rze i zro­bi­ło na mnie wra­że­nie nie­sa­mo­wi­tym na­stro­jem. Jedno z moich ulu­bio­nych w SU.

... życie jest przy­pad­kiem sza­leń­stwa, wy­my­słem wa­ria­ta. Ist­nie­nie nie jest lo­gicz­ne. (Cla­ri­ce Li­spec­tor)

Ja też czy­ta­łam wcze­śniej i bar­dzo ten tekst cenię, za na­strój i umie­jęt­ność wy­kre­owa­nia cze­goś, co bar­dzo płyn­nie łączy hi­sto­rycz­ność i fan­ta­sty­kę.

ninedin.home.blog

In­te­re­su­ją­cy po­mysł, upior­na przy­pa­dłość. Brrr! Tro­chę jak Kró­lo­wa Śnie­gu.

Jak zwy­kle, umie­jęt­nie wy­ko­rzy­stu­jesz zna­jo­mość re­aliów hi­sto­rycz­nych.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Coś, co uwiel­biam – po­łą­cze­nie hi­sto­rii z fan­ta­sty­ką. Na do­da­tek XIX wiek, któ­re­go na­strój za­wsze mi się po­do­bał. Samo opo­wia­da­nie naj­bar­dziej ujęło mnie spo­ko­jem, który pły­nie spod lodu, mimo grozy. Tekst przy­po­mi­na mi nieco takie stare ra­dziec­kie bajki, które kie­dyś pusz­cza­li w te­le­wi­zo­rze. Świet­ne czy­ta­nie.

XXI cen­tu­ry is a fuc­king fa­ilu­re!

Dzię­ki wszyst­kim za miłe opi­nie. Przy­znam, że sama też lubię ten tekst :)

 

Ca­er­nie – w dru­gim zda­niu ide­al­nie ują­łeś to, co chcia­łam w tym opo­wia­da­niu osią­gnąć, a więc chyba wy­szło. Zresz­tą uza­sad­nie­nie wer­dyk­tu jury Kwiat­kow­skiej szło w po­dob­ną stro­nę, a i kilka re­cen­zji SU :)

http://altronapoleone.home.blog

Prze­czy­ta­łem. Z ko­men­ta­rzem wrócę w do­god­niej­szej chwi­li.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Bar­dzo smut­na opo­wieść o umie­ra­niu i braku na­dziei (tak ją od­czy­ta­łam). Temat trud­ny, ale przed­sta­wio­ny w ory­gi­nal­ny spo­sób. Śnieg – jako ro­dzaj pie­kła, mia­łam wra­że­nie, że chwi­la­mi prze­wi­jał się motyw kró­lo­wej śnie­gu.

Po­do­ba­ło mi się po­ka­za­nie wojny od innej stro­ny: nie zwy­cięstw, ale tru­dów mar­szu i cięż­kiej sy­tu­acji żoł­nie­rzy. Za­uwa­ży­łam dużo “smacz­ków”, szcze­gó­łów z epoki, które uwia­ry­gad­nia­ją tę opo­wieść. O wa­lo­rach hi­sto­rycz­nych wspo­ina­li już przed­pi­ś­cy, więc nie będę po­wta­rzać.

“Po­do­ba­ło się” to złe słowo, zmro­zi­ło mnie to opo­wia­da­nie, ale lek­tu­ra oka­za­ła się bar­dzo sa­ty­sak­cjo­nu­ją­ca.

 

Edit.

Wra­cam do­pi­sać wię­cej, żeby nie było wąt­pli­wo­ści, że po­wa­li­ło na ko­la­na, zwłasz­cza pod wzglę­dem emo­cjo­nal­nym. Czy­ta­jąc to opo­wia­da­nie, do­sta­je­my “coś poza” kli­ma­tem i emo­cja­mi: do­pra­co­wa­ną kon­struk­cję ze sceną wpro­wa­dza­ją­cą i dwu­to­ro­wą nar­ra­cją, re­alia hi­sto­rycz­ne, nie­sa­mo­wi­ty kli­mat, po­my­sło­we po­łą­cze­nie wątku ro­man­tycz­ne­go ze śmier­cią, po­ka­za­nie wojny od stro­ny co­dzien­no­ści. Jed­nak po­ru­sza­ją­ce dla mnie było przede wszyst­kim stop­nio­we za­ma­rza­nie świa­ta wokół, nawet łez. To tekst, który pro­wo­ku­je do my­śle­nia.

zmro­żo­ne kudły ba­ra­nie­go ku­bra­ka szo­ru­ją

Dziw­ne zda­nie.

Bo żem po­my­ślał w pierw­szej chwi­li, że to pa­nicz po­wra­ca.

Sty­li­za­cja wy­po­wie­dzi słu­żą­ce­go wy­pa­da dość nie­udol­nie.

Słu­żą­cy od­ru­cho­wo zdjął czap­kę i mię­to­sił ją w rę­kach.

Okrut­nie wy­tar­ta kli­sza… Nie wiem, po co przed­sta­wiać tak słu­żą­cych.

wokół cie­nia, ciem­niej­sze­go niż ota­cza­ją­cy go mrok.

Nie za bar­dzo ten cień ciem­niej­szy od mroku.

oku­ta­na w po­tar­ga­ny mun­dur i reszt­ki ko­żu­cha wy­da­wa­ła się urwa­nym ki­ku­tem. Ma­rian­na omal nie krzyk­nę­ła, kiedy ta dłoń czy nie dłoń mu­snę­ła jej spód­ni­cę.

Oku­ta­na ręka to tak nie­zbyt. Cały czło­wiek może być oku­ta­ny… Może syl­wet­ka. A część ciała? Ra­czej dziw­nie to brzmi.

Czemu z po­szar­pa­ne­go ubra­nia wy­ni­ka, że ręka wy­glą­da jak kikut? Nie ro­zu­miem.

Płat­ki śnie­gu prze­sła­nia­ły wizję.

Na pewno wizję? Nie widok?

kilka dni wcze­śniej wi­dział pie­chu­ra nio­są­ce­go na ra­mio­nach puł­ko­we­go psa, co w tym śnie­gu i mro­zie wy­ma­ga­ło nie­ludz­kie­go od­da­nia i wy­sił­ku.

No, to rze­czy­wi­ście wzru­sza­ją­ce. Cie­ka­we, czy coś po­dob­ne­go za­cho­wa­ło się w pa­mięt­ni­kach? Może czy­ta­łaś?

Prze­bi­ja­ją­ce przez śnie­go­we chmu­ry po­je­dyn­cze pro­mie­nie słoń­ca od­bi­ja­ły

Na cia­łach tych, któ­rzy zo­sta­li w śnie­gach, wi­dział roz­cheł­sta­ne mun­du­ro­we kurt­ki i płasz­cze, któ­rych nie były w sta­nie utrzy­mać roz­pa­da­ją­ce się na mro­zie gu­zi­ki.

To fajna cie­ka­wost­ka – szko­da, że nie opi­sa­łaś jej bar­dziej szcze­gó­ło­wo, dla tych, któ­rzy nie wie­dzą, w czym rzecz.

które nieco od­waż­niej wyj­rza­ło zza chmur.

Od­waż­niej, od­waż­niej ;D Po co “nieco”.

Na twa­rzy po­czuł cie­plej­szy po­dmuch, ale nie po­wi­tał go z ra­do­ścią, po­dob­nie jak słoń­ca, które nieco od­waż­niej wyj­rza­ło zza chmur. Ta zmia­na po­go­dy mogła ozna­czać tylko jedno: jeśli na rzece był lód, nie utrzy­ma się dość długo, by umoż­li­wić prze­pra­wę.

Chmu­ra prze­sło­ni­ła na mo­ment słoń­ce i Ale­xan­dre po­czuł znów doj­mu­ją­ce zimno, prze­ni­ka­ją­ce aż do kości, zda­ją­ce się ema­no­wać z ziemi i po­chła­niać wszyst­ko do­oko­ła.

Ten cały opis od­wro­tu jest fajny i bar­dzo mi się po­do­ba. Na­to­miast po­dwój­na zmia­na po­go­dy nie ma wiel­kie­go sensu, bo w efek­cie nic się nie zmie­ni­ło, i jest to tylko próż­ne prze­le­wa­nie wody.

na­go­to­wa­ła pie­rzy­nę i balię z wodą

Na­go­to­wa­ła pie­rzy­nę? To na­go­to­wa­nie po­brzmie­wa ekwi­wo­ka­cją, nie wiem, może ce­lo­wo.

a w tym śnie­gu to do Mie­cho­wa pół dnia po­ja­dę

Za­baw­na i nie­tu­zin­ko­wa forma.

Ro­mans ciot­ki z le­ka­rzem był sta­łym te­ma­tem oj­cow­skich kpin, od któ­rych Igna­cy Kru­szew­ski po­wstrzy­my­wał się wy­łącz­nie w obec­no­ści ma­ło­let­nie­go syna, ale już nie przy osiem­na­sto­let­niej córce. Praw­da, Ma­rian­na miała tej zimy wy­cho­dzić za mąż, była już naj­wyż­sza na to pora, ale na­rze­czo­ny wraz ze star­szym bra­tem…

Takie ze­sta­wie­nie zdań stwa­rza wra­że­nie opo­zy­cji z po­przed­nim stwier­dze­niem i jest to, jak sądzę, nie­za­mie­rzo­ne.

Otrzą­snę­ła się z po­nu­rych myśli. Może jakaś panna w innym dwor­ku albo choć­by chłop­ka w cha­łu­pie opa­tru­je któ­re­goś z nich, tak jak ona stara się pomóc temu nie­szczę­śni­ko­wi. Może gdzieś we Fran­cji na­rze­czo­na drży teraz o jego los.

Cie­ka­wa mo­ty­wa­cja dla po­czy­nań bo­ha­ter­ki. Ładne, fajne.

stry­szek upchnię­ty sta­ry­mi gra­ta­mi.

Stry­szek nie był upchnię­ty, naj­wy­żej za­pcha­ny. Sądzę, że pro­ble­mem by­ło­by upchnąć gdzieś stry­szek.

prze­ły­kał, jakby nie był cał­kiem nie­przy­tom­ny, miała więc na­dzie­ję, że po­dob­nie bę­dzie z roz­grze­wa­ją­cym żurem.

Nie­przy­tom­ni też prze­ły­ka­ją, no ale niech bę­dzie, że Ma­rian­na jest znaw­cą prze­ły­ka­nia i umie po­znać. Boję się, że go po­pa­rzy.

Koń­skie ko­py­to po­śli­zgnę­ło się na po­kry­tych za­ma­rza­ją­cą wodą

Ten lód bar­dzo wy­god­ny do po­śli­zgnię­cia. Skąd za­ma­rza­ją­ca woda na de­skach? Ktoś ją świe­żo wylał na most? Chyba nie padał śnieg z desz­czem, skoro jest tak zimno? Lód jest ewi­dent­nie po to, że był po­trzeb­ny au­to­ro­wi, żeby koń się po­śli­zgnął.

do­brnąć czy do­pły­nąć do dru­gie­go mostu, któ­rym w tej chwi­li prze­pra­wia­ła się pie­cho­ta. Nurt uniósł go ku drew­nia­nym palom

Ta rzeka była przed chwi­lą za­mar­z­nię­ta, więc po­win­na być dalej za­mar­z­nię­ta, oprócz jed­ne­go miej­sca, gdzie wpadł koń i prze­bił lód.

kiedy na nasz od­dział zwia­dow­czy walił się dach.

Czemu saper był w od­dzia­le zwia­dow­czym? Może ma to ja­kieś na­po­le­oń­skie uza­sad­nie­nie.

Mu­sia­ło być nie­dłu­go przed świ­tem,

Dziw­ne zda­nie.

Spo­glą­da­ły na nią oczy nie­bie­skie jak lód sku­wa­ją­cy głę­bo­kie je­zio­ro.

Hm?…

sza­bel­tas

Hej, nie zna­łem tego słowa!

 

Na­stro­jo­wy tekst. Przy­stęp­nie i cie­ka­wie od­da­ne re­alia. Czy­ta­ło się faj­nie. W pew­nym mo­men­cie nar­ra­cja ucie­kła w sen­ty­men­tal­ność, która roz­mi­nę­ła się z moją wraż­li­wo­ścią, ale może komuś in­ne­mu się spodo­ba. Naj­słab­szym ele­men­tem jest w sumie pu­en­ta – ocze­ki­wa­na i nie­szcze­gól­nie do­bit­na.

The fair bre­eze blew, the white foam flew, The fur­row fol­lo­wed free: We were the first that ever burst Into that si­lent sea.

Wi­siel­cze, dzię­ku­ję za wi­zy­tę, jed­na­ko­woż mógł­byś da­ro­wać sobie pro­tek­cjo­nal­ny ton w cze­pial­stwie, zwłasz­cza kiedy cze­piasz się rze­czy, któ­rych nie spraw­dzi­łeś.

 

może komuś in­ne­mu się spodo­ba

Jak nad­mie­ni­łam w przed­mo­wie, już się spodo­ba­ło: jury na­gro­dy im. Kry­sty­ny Kwiat­kow­skiej dwa lata temu oraz Wojt­ko­wi Guni, który umie­ścił je w “Snach Umar­łych 2019”, więc w sumie je­stem usa­tys­fak­cjo­no­wa­na.

 

Sorry, że nie po kolei:

 

No, to rze­czy­wi­ście wzru­sza­ją­ce. Cie­ka­we, czy coś po­dob­ne­go za­cho­wa­ło się w pa­mięt­ni­kach? Może czy­ta­łaś?

Wiesz, tu pra­wie wszyst­ko jest opar­te na pa­mięt­ni­kach. O tej sce­nie to nawet na­pi­sa­łam w ar­ty­ku­le na­uko­wym o psach w armii na­po­le­oń­skiej.

 

Czemu saper był w od­dzia­le zwia­dow­czym?

A kto w pło­ną­cej Mo­skwie naj­le­piej miał szan­se ra­dzić sobie z po­ża­ra­mi, hę? Saper w tam­tych cza­sach to bar­dzo wszech­stron­na for­ma­cja, to głów­nie sa­pe­rzy bu­do­wa­li mosty itp. Była teo­re­tycz­nie od­ręb­na for­ma­cja génie czyli wła­śnie jed­nost­ki in­ży­nier­skie, ale w prak­ty­ce były po­łą­czo­ne z sa­pe­ra­mi.

 

Ta rzeka była przed chwi­lą za­mar­z­nię­ta

Wspo­mnia­łam o ocie­ple­niu. Lód był cien­ki, lód szyb­ko pęka. Nie­ste­ty wiem z pra­wie że au­top­sji – bli­ski mi czło­wiek zmarł z wy­zię­bie­nia po wy­pad­ku na Wiśle, kiedy ra­to­wał swo­je­go psa.

To fajna cie­ka­wost­ka – szko­da, że nie opi­sa­łaś jej bar­dziej szcze­gó­ło­wo, dla tych, któ­rzy nie wie­dzą, w czym rzecz.

Kon­kurs miał limit. Dla “SU 2019” zo­sta­ło to lekko roz­wi­nię­te, z re­dak­to­rem uzna­li­śmy, że zbyt­nie tłu­ma­cze­nia w na­stro­jo­wym tek­ście są bez sensu.

 

Skąd za­ma­rza­ją­ca woda na de­skach? Ktoś ją świe­żo wylał na most?

To na­pręd­ce skle­co­ny most, który czę­ścio­wo za­le­wa rzeka, a poza tym jeśli jeź­dzisz sa­mo­cho­dem, to za­pew­ne wiesz, że od po­rząd­ne­go lodu znacz­nie groź­niej­szy i bar­dziej śli­ski jest taki le­d­wie za­ma­rza­ja­cy na jezd­ni, a na to wy­star­czy mżaw­ka czy so­lid­na mgła. Poza tym znowu: scena z pa­mięt­ni­ków.

słu­żą­cy od­ru­cho­wo zdjął czap­kę i mię­to­sił ją w rę­kach.

Okrut­nie wy­tar­ta kli­sza… Nie wiem, po co przed­sta­wiać tak słu­żą­cych.

To jest opo­wia­da­nie hi­sto­rycz­ne i chło­pi tak się w pa­mięt­ni­kach za­cho­wu­ją. Po pro­stu.

 

Oku­ta­na ręka to tak nie­zbyt. Cały czło­wiek może być oku­ta­ny… Może syl­wet­ka. A część ciała? Ra­czej dziw­nie to brzmi.

Nie­ste­ty, słow­nik PWN się z Tobą nie zga­dza.

https://sjp.pwn.pl/slowniki/okutany.html

 Takoż kwe­stia upchnię­te­go strysz­ku:

https://sjp.pwn.pl/slowniki/upchn%C4%85%C4%87.html

Na pewno wizję? Nie widok?

Nie.

 

Za­baw­na i nie­tu­zin­ko­wa forma.

“pół dnia” czy “po­ja­dę”? Bo ja tu nie widzę nic nie­ty­po­we­go, ni­ne­din, którą spy­ta­łam, też nie.

 

Co do in­nych kwe­stii ję­zy­ko­wych po­zwa­lam sobie mieć zda­nie od­ręb­ne, a że nikt z jury i re­dak­cji się nie cze­pił, to przy nim po­zo­sta­nę.

 

http://altronapoleone.home.blog

Zdaje się, że czy­ta­łem przed­pre­mie­ro­wo :)

Dobry tekst!

Pierw­sze prawo Sta­ru­cha - li­te­rów­ki w cu­dzych tek­stach są oczo­bi­ją­ce, we wła­snych - nie­do­strze­gal­ne.

Wi­siel­cze, dzię­ku­ję za wi­zy­tę, jed­na­ko­woż mógł­byś da­ro­wać sobie pro­tek­cjo­nal­ny ton w cze­pial­stwie, zwłasz­cza kiedy cze­piasz się rze­czy, któ­rych nie spraw­dzi­łeś.

Czy­tam życz­li­wie tek­sty, do któ­rych się za­bio­rę, więc to co wy­pi­sa­łem, z róż­nych po­wo­dów mi zgrzy­ta­ło. W uwa­gach ję­zy­ko­wych nie po­wo­łu­ję się na słow­nik, bo nie wy­da­ją mi się nie­po­praw­ne, tylko może miej­sca­mi nie­po­rad­ne. Cho­ciaż “upchnię­ty stry­szek” brzmi wy­jąt­ko­wo dzi­wacz­nie.

To jest opo­wia­da­nie hi­sto­rycz­ne i chło­pi tak się w pa­mięt­ni­kach za­cho­wu­ją. Po pro­stu.

Uwa­żam, że ta sty­li­za­cja jest zro­bio­na po ta­nio­ści.

To na­pręd­ce skle­co­ny most, który czę­ścio­wo za­le­wa rzeka,

Ale rzeka była za­mar­z­nię­ta, a ocie­ple­nie zwod­ni­cze… Bez sensu jest opi­sy­wa­nie ocie­ple­nia, do któ­re­go niby do­szło, ale nie do­szło. Można się zresz­tą tych nie­zgod­no­ści po­zbyć bez żad­nej szko­dy dla tek­stu, więc zu­peł­nie nie po­trze­ba ich bro­nić. Koń może się po­tknąć na czym­kol­wiek, rzeka może być po bo­że­mu za­mar­z­nię­ta i nic złego się nie sta­nie, a epi­lep­sja po­go­do­wa znik­nie.

A kto w pło­ną­cej Mo­skwie naj­le­piej miał szan­se ra­dzić sobie z po­ża­ra­mi, hę? Saper w tam­tych cza­sach to bar­dzo wszech­stron­na for­ma­cja, to głów­nie sa­pe­rzy bu­do­wa­li mosty itp. Była teo­re­tycz­nie od­ręb­na for­ma­cja génie czyli wła­śnie jed­nost­ki in­ży­nier­skie, ale w prak­ty­ce były po­łą­czo­ne z sa­pe­ra­mi.

Ok, to ma sens.

“pół dnia” czy “po­ja­dę”?

Pół dnia po­ja­dę – nie spo­tka­łem tego nigdy. Cie­ka­wie to brzmi, może re­gio­na­lizm.

Nie­ste­ty, słow­nik PWN się z Tobą nie zga­dza.

https://sjp.pwn.pl/slowniki/okutany.html

 Takoż kwe­stia upchnię­te­go strysz­ku:

https://sjp.pwn.pl/slowniki/upchn%C4%85%C4%87.html

Te de­fi­ni­cje nie do­wo­dzą braku słusz­no­ści moich uwag, zwłasz­cza, że nie od­no­szą się zu­peł­nie do ko­lo­ka­cji.

The fair bre­eze blew, the white foam flew, The fur­row fol­lo­wed free: We were the first that ever burst Into that si­lent sea.

Ładny tekst, nie dzi­wię się, że się tylu oso­bom spodo­bał :-). Po­do­ba­ło mi się, jak pro­wa­dzisz dwie nar­ra­cje (tak pod wzglę­dem czasu, jak i miej­sca) ku sobie, żeby po­łą­czyć je w fi­na­le. Roz­prze­strze­nia­nie się zimna i to, że zo­sta­wi­łaś Ma­rian­nę sam na sam z Alek­san­drem, uśmier­ca­jąc słu­żą­cą wy­pa­dło prze­ko­nu­ją­co i nada­ło tek­sto­wi pew­nej su­ro­wo­ści i przy­da­ło hi­sto­rii fa­ta­li­zmu. W ogóle uda­nie ba­lan­su­jesz mię­dzy świa­tem rze­czy­wi­stym a pew­nym sur­re­ali­zmem przed­sta­wia­nych wy­da­rzeń – te przej­ścia są bar­dzo gład­kie. Spodo­ba­ło mi się też po­wtó­rzo­ne czy ra­czej zwró­co­ne “na­rze­czo­nej” zda­nie “Weź­mie­my ślub, a nie umrzesz”. Kom­po­zy­cyj­nie też ład­nie, ja bym pew­nie da­ro­wa­ła sobie ostat­nią część ze słu­żą­cym, ale to już kwe­stia moich pre­fe­ren­cji, widać, że tekst jest pod tym kątem prze­my­śla­ny i do­pra­co­wa­ny.

 

Co mi się nie po­do­ba­ło – scena z to­pią­cym się ko­niem; za­bra­kło w niej dy­na­mi­zmu, jest bo­le­śnie sta­tycz­na, przez co zu­peł­nie nie po­czu­łam dra­ma­tu to­pią­ce­go się żoł­nie­rza (”dra­ma­tu” czy ra­czej re­ak­cji konia wal­czą­ce­go o życie zresz­tą też).

 

Ale­xan­dre czuł, że jego ostat­nia chwi­la na­de­szła, kiedy po­czuł uścisk moc­nej dłoni na ra­mie­niu – zgrzyt­nę­ło mi to po­wtó­rze­nie

 

Wo­ła­nie ode­rwa­ło Ma­rian­nę od lek­tu­ry, więc z wes­tchnie­niem odło­ży­ła tomik. Zmierz­cha­ło już, a chcia­ła przed snem skoń­czyć czy­tać po­wieść, po­nie­waż na­stęp­ne­go dnia skoro świt zjawi się za­pew­ne ciot­ka Kle­men­ty­na i za­żą­da zwro­tu książ­ki. – a tu mia­łam wra­że­nie, że aż za bar­dzo chcesz unik­nąć po­wtó­rze­nia; szcze­gól­nie, że tomik i po­wieść to przy­naj­mniej dla mnie tro­chę na­cią­ga­ne sy­no­ni­my; po­my­śla­ła­bym, czy któ­re­goś słowa nie da się za­stą­pić za­im­kiem

It's ok not to.

Ładne, kli­ma­tycz­ne. Siłą Two­ich tek­stów jest do­sko­na­ła zna­jo­mość re­aliów. Czuje się, że to nie są tylko wia­do­mo­ści z Wi­ki­pe­dii, ale rze­czy­wi­ście do­sko­na­le wiesz, o czym pi­szesz. Przy opi­sie od­wro­tu z Rosji wy­bra­łaś mocno zdy­stan­so­wa­ny styl nar­ra­cji. Nawet ką­piel w lo­do­wa­tej prze­cież rzece jest opi­sa­na bar­dzo oszczęd­nie. Mia­łam wra­że­nie, że ob­ser­wu­ję ra­czej marsz du­chów niż ży­wych ludzi, że oni już nic nie czują, są bar­dziej mar­twi niż żywi. Nie wiem, czy było to Twoim za­mia­rem, ale efekt jest kli­ma­tycz­ny.

Czy to wpad­nię­cie Ma­rian­ny w ra­mio­na Fran­cu­za i sku­wa­ją­cy ich lód jest me­ta­fo­rą ów­cze­snych zda­rzeń w Księ­stwie? Znik­nę­ło, jak dwo­rek Ma­rian­ny ;)

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Dzię­ki, Irko :)

 

Mia­łam wra­że­nie, że ob­ser­wu­ję ra­czej marsz du­chów niż ży­wych ludzi, że oni już nic nie czują, są bar­dziej mar­twi niż żywi.

Z punk­tu wi­dze­nia umie­ra­ją­ce­go Ale­xan­dre’a to w sumie tak wy­glą­da… Ład­nie to uję­łaś.

 

Czy to wpad­nię­cie Ma­rian­ny w ra­mio­na Fran­cu­za i sku­wa­ją­cy ich lód jest me­ta­fo­rą ów­cze­snych zda­rzeń w Księ­stwie? Znik­nę­ło, jak dwo­rek Ma­rian­ny ;)

To mi nie przy­szło do głowy, bo na ko­lej­nych stu­diach ra­czej od­ucza­no mnie od szu­ka­nia tego ro­dza­ju ale­go­rii, ale po­do­ba mi się taka in­ter­pre­ta­cja :)

http://altronapoleone.home.blog

Ależ mi się Twój tekst do­brze czy­ta­ło, cho­ciaż za bar­dzo chyba się wczu­łam w kli­mat i aż mi się zimno zro­bi­ło :) Pięk­ne, na­stro­jo­we opo­wia­da­nie. Chyba moje ulu­bio­ne z Two­ich, które mia­łam przy­jem­ność prze­czy­tać. Jak zwy­kle je­stem pod wra­że­niem przed­sta­wie­nia hi­sto­rycz­nych re­aliów. I tym razem udało Ci świet­nie po­łą­czyć hi­sto­rię z fan­ta­sty­ką, a ra­czej w moim od­czu­ciu, z nie­sa­mo­wi­tą, mrocz­ną, lo­do­wa­tą magią… 

Gra­tu­lu­ję pu­bli­ka­cji w “Snach umar­łych”, a ze swo­jej stro­ny za dwa dni oddam ma­lut­ki gło­sik na piór­ko­wą no­mi­na­cję :)

Dzię­ki za wy­jąt­ko­wo sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cą lek­tu­rę.

Na­strój rze­czy­wi­ście za­cza­ro­wa­ny i tro­chę mrocz­ny, przy­po­mi­na mi nieco ten z dzie­więt­na­sto­wiecz­nych opo­wie­ści nie­sa­mo­wi­tych. Bar­dzo udany “ko­stium” hi­sto­rycz­ny, nie­in­wa­zyj­ny, ale cały czas wy­czu­wal­ny. Naj­bar­dziej chyba urze­kły mnie sma­ko­wi­te de­ta­le – tu ro­mans ciot­ki z dok­to­rem, tu szorst­ki pod pal­ca­mi sza­me­ru­nek, tu kwia­ty z mrozu na oknie, tu bro­da­ty saper, który ura­to­wał kie­dyś Ale­xan­dro­wi życie. Takie szcze­gó­ły spra­wia­ją, że tekst jest na­praw­dę pla­stycz­ny i żywy. Pięk­ny styl, udana “prze­pla­ta­na” nar­ra­cja. 

Ma­rian­na zde­cy­do­wa­nie wzbu­dza sym­pa­tię. Tak sobie myślę, że te dziew­czy­ny kie­dyś to na­praw­dę mu­sia­ły być bar­dzo za­rad­ne – zo­sta­wa­ły zu­peł­nie same, za­rzą­dza­ły całym ma­jąt­kiem, nie tra­ci­ły zim­nej krwi. Oczy­wi­ście pew­nie nie wszyst­kie, ale wciąż, myślę, że to bar­dzo im­po­nu­ją­ce. 

Za­koń­cze­nie ba­śnio­wo-mrocz­ne, a przy tym nieco sen­ty­men­tal­ne. Mocny kli­mat Kró­lo­wej Śnie­gu. Sło­wem (czy ra­czej kil­ko­ma), bar­dzo przy­jem­na lek­tu­ra :)

Mam mie­sza­ne uczu­cia co do tego tek­stu 

Bez wąt­pie­nia jest do­brze na­pi­sa­ny sty­lem przy­wo­dzą­cym na myśl – przy­naj­mniej mnie – pol­skich kla­sy­ków (z Orzesz­ko­wą mi się sko­ja­rzył, może ze wzglę­du na set­ting), uste­rek nie do­strze­głem – może poza tym mi­go­czą­cym cie­niem – ale też żaden ze mnie eks­pert. 

Po­do­ba­ło mi się umiej­sco­wie­nie w hi­sto­rii i spo­sób pro­wa­dze­nia fa­bu­ły w dwóch róż­nych cza­sach, które na ko­niec się zbie­ga­ją, tylko…

…no wła­śnie. Za­sko­cze­nia nie było. Skąd bie­rze się zimno wia­do­mo w za­sa­dzie od razu, może dla­te­go ele­ment bu­do­wa­nej grozy na mnie nie za­dzia­łał. Twist na ko­niec, ten ze zni­ka­ją­cym dwo­rem, to była ra­czej taka krop­ka nad i niż coś, co po­sta­wi­ło­by fa­bu­łę w innym świe­tle, albo za­koń­czy­ło tekst jakąś pu­en­tą. Fan­ta­sty­ka jest w tym tek­ście bar­dzo sub­tel­na, nie po­czy­tu­ję tego za wadę, bar­dzo taką fan­ta­sty­kę lubię, tylko druga, oby­cza­jo­wa war­stwa opo­wia­da­nia – tra­gicz­ny los żoł­nie­rza i cier­pie­nie opusz­czo­nej dziew­czy­ny– zbyt słabo zo­sta­ła wy­eks­po­no­wa­na. 

W efek­cie do­sta­li­śmy hi­sto­rię czło­wie­ka, co za­marzł i nie­sie zimno szlach­cian­ce, która (przy­pad­kiem?) przy­po­mi­na jego uko­cha­ną. Wy­star­cza­ją­co na opo­wia­da­nie, ale dla mnie tekst był nieco za długi wzglę­dem nie­sio­nej tre­ści (a jesz­cze z tyłu głowy mia­łem "Lód" Du­ka­ja) i stąd mój od­biór jest taki, a nie inny.

Oczy­wi­ście to nie zmie­nia faktu, że obiek­tyw­nie jest to dobre opo­wia­da­nie, ale przy­wie­dzio­ny zo­sta­łem tutaj przez dwa głosy na naj­lep­sze opo­wia­da­nie czerw­ca i, nie­ste­ty, tro­chę się roz­cza­ro­wa­łem – jed­nak wy­cho­dzi na to, że tylko ja, więc nie przej­muj się moim na­rze­ka­niem. :) 

Po­zdra­wiam. 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny, Ge­ki­ka­ro, ale je­dy­ne, co mogę od­pi­sać na “za­sko­cze­nia nie było” to coś ta­kie­go: w tym tek­ście nie cho­dzi o za­sko­cze­nie. W li­te­ra­tu­rze nie za­wsze cho­dzi o za­sko­cze­nie. Jeśli ten tekst wpi­su­je się w ja­kieś “tren­dy” w fan­ta­sty­ce zwią­za­nej z zi­mo­wą sce­ne­rią, to nie w “win­ter is co­ming” ani nawet “Lód”, ale prę­dzej w “Lewą rękę ciem­no­ści”, gdzie też nie o za­sko­cze­nie czym­kol­wiek, ale o re­la­cje mię­dzy­ludz­kie cho­dzi…

http://altronapoleone.home.blog

No i pro­szę. Nie­zły przy­kład na to, że hor­ror nie musi za­wie­rać scen gore, czy po­two­rów bie­ga­ją­cych mie­dzy po­sta­cia­mi.

Jest na­stój, jest wra­że­nie stop­nio­we­go za­ma­rza­nia, jest ty­tu­ło­wa zima i cza­ją­ca się ta­jem­ni­ca. Tech­nicz­nie dobre i pa­su­ją­ce do epoki. Także w stylu pi­sa­nia wpada ta epoka. Nie moja szu­fla­da, ale w tym kie­run­ku. Dla pre­cy­zji: idzie w tym kie­run­ku gdzieś w koń­co­wej ćwier­ci opo­wia­da­nia.

Czego jed­nak bra­kło… Coś z tem­pem tego fi­na­łu. I nawet nie mogę jasno od­po­wie­dzieć co kon­kret­nie. Z jed­nej stro­ny za wolno, by od­czuć przy­spie­sze­nie tego za­ma­rza­nia. Z dru­giej prze­cież nad­mier­na dy­na­mi­ka kom­plet­nie roz­bi­ła­by na­strój wy­kre­owa­ny we wcze­śniej­szej czę­ści tek­stu, a to istot­ny ele­ment tego opo­wia­da­nia. To chyba jakiś nie­uchwyt­ny ele­ment, który ko­ja­rzy mi się z fi­nal­ny­mi sce­na­mi sta­rej wer­sji “Coś” (choć tam kom­po­no­wa­ło się to z dy­na­mi­ką, więc po­rów­na­nie nie­ade­kwat­ne), czy w chro­ści­sko­wym “I’ll be se­eing you, Oppy” (tu aku­rat nie za­ma­rza­nie, ale jed­nak takie wy­ga­sza­nie, choć to tez nie do końca ade­kwat­ne). Trud­no mi więc jasno wska­zać ja­kiej zmia­ny bym jako czy­tel­nik ocze­ki­wał (i czy przy­pad­kiem nie do­pro­wa­dzi­ła­by do ze­psu­cia tek­stu), ale jed­nak coś kom­po­zy­cyj­nie… hm, nie zgrzy­ta, bo zgrzy­tów tu nie ma, dzia­ła po­praw­nie, ale mam po­waż­ne wra­że­nie, że coś jed­nak da się tu zmie­nić z do­bre­go na bar­dzo dobre. Może o pro­por­cje koń­ców­ki do wcze­sniej­sze­go tek­stu cho­dzi?

Za to epi­log do­brze wpa­so­wa­ny. Takie pro­ste wy­par­cie nie­zna­ne­go i przej­ście do po­rząd­ku dzien­ne­go.

"sza­ro­zie­lo­ne oczy"

Yyyy… Zie­lo­ne mają już tro­chę do­miesz­ki pig­men­tu od­po­wie­dzial­ne­go za ciem­ną barwę oczu. Szare prze­ciw­nie – mają mniej barw­ni­ka niż nie­bie­skie.

 

 

Dzię­ki, Wilku :)

 

Tempo nie ro­śnie, bo i za­ma­rza­nie nie przy­spie­sza… Tylko po pro­stu za­ma­rza po­wo­li do końca.

http://altronapoleone.home.blog

Nie cho­dzi nawet o tempo, tylko o sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cą kul­mi­na­cję. Ta może być albo kon­cep­to­wa, albo in­ter­per­so­nal­na.

Nie bar­dzo widzę, co tu się wy­da­rzy­ło na grun­cie in­ter­per­so­nal­nym, żeby do­mknąć hi­sto­rię. Ma­ria­na tę­sk­ni­ła za na­rze­czo­nym i opie­ko­wa­ła się przy­gar­nię­tym od­mro­żeń­cem. Na­rze­czo­ny nie wró­cił, a od­mro­że­niec ją za­cza­ro­wał. Nie widzę, żeby re­la­cje mię­dzy po­sta­cia­mi jakoś się roz­wi­ja­ły.

Stąd opo­wia­da­nie funk­cjo­nu­je jako ob­ra­zek ro­dza­jo­wy, ale trud­no w nim zna­leźć nić ja­kiejś hi­sto­rii. Mar­z­li, mar­z­li, aż za­mar­z­li.

The fair bre­eze blew, the white foam flew, The fur­row fol­lo­wed free: We were the first that ever burst Into that si­lent sea.

Czy ja wiem? Strasz­nie pre­ten­sjo­nal­ne. Zu­peł­nie o ni­czym. Ani prze­sła­nia, ani akcji, ani no­wa­tor­stwa. Ani to im­pre­sja, ani kla­sy­ka. Ani barok, ani ro­man­tyzm. Pa­nien­ka z do­bre­go domu na­pi­sa­ła dla ma­mu­si opo­wia­dan­ko, żeby po­ka­zać, jaka jest zdol­na. Ma ró­żo­we ko­kard­ki, ró­żo­we­go li­za­ka i jest bar­dzo, bar­dzo po­praw­na. Jeśli chcesz do­stać piąt­kę w kon­kur­sie na opo­wia­da­nia w li­ceum, to się śmia­ło mo­żesz zgło­sić, ale świa­ta tym nie za­wo­ju­jesz. Ne­tl­fix tego nie kupi. A pro­pos: wi­dzia­łaś Al­te­red Car­bon? A może czy­ta­łaś? Jeśli nie: po­le­cam. Cho­dzi o to “coś”, o ten “sos”, sens, masło, gę­stość, duszę, życie. Ty tego wszyst­kie­go nie masz. Zresz­tą… może mam za duże wy­ma­ga­nia. Szcze­ciń­skiej or­kie­stry tez nie słu­cham, jeż­dżę do Ber­li­na. Wina z Bie­dron­ki nie lubię i muszę pić kawę sta­ran­nie skom­po­no­wa­ną. Osta­tecz­nie nie pre­ten­du­je się tutaj do Na­gro­dy Nobla, nie? Zresz­tą ta, po ostat­niej no­mi­na­cji naj­gor­szej pol­skiej pi­sar­ki w dzie­jach, też stra­ci­ła smak. A może to te czasy? Prze­brzmia­łe, zgra­ne mo­ty­wy po­wta­rza­ne do znu­dze­nia przez spuch­nię­tych od ego opor­tu­ni­stów. Żad­nych idei, żad­nych re­wo­lu­cji, żad­nych tren­dów, żad­nych po­my­słów. Twoje opo­wia­da­nie do­sko­na­le wpi­su­je się w tą nudę i ni­cość po­cząt­ku XXI wieku. Ko­men­ta­rze wy­da­ją mi się nie­szcze­re, jak okla­ski dla Pierw­sze­go Se­kre­ta­rza na któ­rymś -tam zjeź­dzie PZPR. Je­dy­nie Wi­sie­lec po­ka­zał pazur. Ech… fan­ta­sty­ka w Pol­sce też zdy­cha, staje się po­praw­na i grzecz­na, jak od­dział har­ce­rek przed pierw­szą mie­siącz­ką. Ale za­wsze można wró­cić do Al­te­red Car­bon :)

O, kurde! Ale kli­ma­cik! Wła­śnie tego mi trze­ba było, na taki wła­śnie mia­łem ocho­tę tekst. Się czyta, się pły­nie, się… ;-)

Ab­so­lut­nie nie zga­dzam się z Truk­szy­nem w kwe­stii To­kar­czuk (cho­ciaż ro­zu­miem, czemu jej twór­czość przy­pa­dła mu do gustu). Jed­nak, mimo że ostro i nie­po­trzeb­nie po­pły­nął w tym ko­men­ta­rzu (Net­flix nie ku­pu­je też wielu DO­BRYCH rze­czy, ale co z tego?), muszę mu przy­znać rację od­no­śnie do sa­me­go opo­wia­da­nia. To jest oczy­wi­ście na­pi­sa­ny po­praw­nie, ale jed­nak po­cia­cha­niec, z któ­re­go nie da się wy­łu­skać żad­nej myśli prze­wod­niej. Z dru­giej stro­ny nie można tego prze­czy­tać z mar­szu, bo tekst jest zbyt cięż­ki, rzekł­bym, iż pre­ten­sjo­nal­ny.

 

“Żad­nych idei, żad­nych re­wo­lu­cji, żad­nych tren­dów, żad­nych po­my­słów”

 

Pod tym nie­ste­ty muszę się pod­pi­sać. Jed­na­ko­woż nie w kon­tek­ście całej pol­skiej li­te­ra­tu­ry, tylko tego opo­wia­da­nia, które po­rzu­ci­łem, prze­czy­taw­szy może 1/3, bo mnie znu­ży­ło.

Truk­szyn – atak per­so­nal­ny na au­tor­kę to nie jest ocena opo­wia­da­nia. Ko­men­tuj tak, by nie ob­ra­żać in­nych. Ostrze­gam Cię.

 

Za­na­is – a Ty nie je­steś tutaj od wy­mie­rza­nia spra­wie­dli­wo­ści po­przez obe­lgi. Jesz­cze jeden ko­men­tarz, w któ­rym prze­czy­tam, że w Two­jej opi­nii ktoś po­pi­su­je się głu­po­tą i ma za­ćmie­nie umy­słu i usunę Twoje konto.

 

Nie mu­si­cie od­pi­sy­wać.

Ad­mi­ni­stra­tor por­ta­lu Nowej Fan­ta­sty­ki. Masz ja­kieś py­ta­nia, uwagi, a może coś nie dzia­ła tak, jak po­win­no? Na­pisz do mnie! :)

EDIT, bo się roz­pę­dzi­łem, a nie chciał­bym zo­stać bez konta, tutaj :-)

Edy­tu­ję jesz­cze raz, jak do­czy­tam opko do końca.

Aha, jesz­cze jedno. Wino z Bie­dron­ki jest spo­czi i nie po­zwo­lę go ob­ra­żać. :-) 

Pierw­sza no­mi­no­wa­łam opo­wia­da­nie do piór­ka, więc włą­czę się do dys­ku­sji.

Myślę, że tego opo­wia­da­nia nie po­win­no się in­ter­pre­to­wać zbyt do­słow­nie. Słowa o ślu­bie nie ozna­cza­ją pro­ste­go wątku ro­man­tycz­ne­go, żoł­nierz nie jest tylko żoł­nie­rzem, dwo­rek i dziew­czy­na też mają głęb­sze zna­cze­nie.

Wyżej na­pi­sa­łam, jak ja zin­ter­pre­to­wa­łam to opo­wia­da­nie. Myślę, że przed ko­men­to­wa­niem tego tek­stu warto za­po­znać się z mo­ty­wem bia­łe­go pie­kła, który wy­da­je się tutaj klu­czo­wy. Jak to u Dra­ka­iny bywa, IMO, duże zna­cze­nie ma też hi­sto­ria opi­sy­wa­ne­go okre­su. Śnieg i mróz nie za­wsze ozna­cza­ją do­słow­nie zimę, mogą być np. śmier­cią.

Chyba po­dob­na hi­sto­ria była w opo­wia­da­niu świą­tecz­nym – niby lekka opo­wieść o Śnie­żyn­ce i mi­li­cjan­cie, ale ile kon­tek­stu na­bu­do­wa­ne­go wo­ko­ło. Łań­cuch na cho­in­kę z łusek po na­bo­jach, wspo­mnie­nia ze stanu wo­jen­ne­go w tle. Myślę, że nie za­wsze cho­dzi o to, żeby po­wie­dzieć coś wprost, sztu­ką jest na­pi­sa­nie opo­wia­da­nia wno­szą­ce­go coś poza przed­sta­wio­ny­mi wy­da­rze­nia­mi.

 

Za­czę­ło się re­we­la­cyj­nie. Ale im dalej w las, tym w tek­ście wię­cej drzew. Ostat­nia ćwiart­ka opo­wia­da­nia wg mnie po pro­stu nie udżwi­gnę­ła bar­dzo do­bre­go po­cząt­ku i nie­złe­go roz­wi­nię­cia. Tak jakby się za­pa­dła pod cię­ża­rem ocze­ki­wań czy­tel­ni­ków ;).

Nie wiem – za duże skró­ty my­ślo­we, zbyt szyb­kie i gwał­tow­ne prze­sko­ki, lecz co naj­gor­sze – trud­no po­wie­dzieć, że mię­dzy punk­ta­mi klu­czo­wy­mi fa­bu­ły widać wy­raź­ne po­wią­za­nia. Wkradł się – też za­zna­czam, że moim zda­niem – pe­wien kom­po­zy­cyj­ny chaos.

No i w efek­cie – jak to ma­wia­li kie­dyś re­dak­to­rzy w pra­sie – “Lead za­grze­ba­ny”.

Czyli super pod­ło­że , bar­dzo mocny po­czą­tek, potem widać nie­złe kieł­ki ład­nych kwia­tów, ale… finał fak­tycz­nie (mnie przy­naj­mniej) nie za­chwy­ca.

Były tu już znacz­nie lep­sze opo­wia­da­nia Dra­ka­iny, za­chwy­ca­łem się nawet nimi pu­blicz­nie, więc wiem, że Au­tor­kę stać na zde­cy­do­wa­nie wię­cej.

Zatem Piór­ko? Jed­nak… wg mnie… skrom­nie są­dząc… nie tym razem.

 

Zwró­cić piór­ko Sowom i Skow­ron­kom z Ke­ple­ra!

Przy­zna­ję się do be­to­wa­nia. Po po­now­nej lek­tu­rze po­do­ba mi się tak samo jak wtedy, czyli bar­dzo :)

Płat­ki śnie­gu prze­sła­nia­ły wizję

Hmm. Je­steś pewna?

 Mało który z ka­wa­le­rzy­stów miał jesz­cze konia, za to kilka dni wcze­śniej wi­dział pie­chu­ra

Nie­ja­sność skła­dnio­wa. Kto jest pod­mio­tem?

 Zda­rza­ły się nie­wi­dzia­ne wcze­śniej sy­tu­acje, kiedy nie chcie­li dzie­lić się stra­wą

Zro­zu­mia­łe, ale coś mi tu zgrzy­ta fo­ne­tycz­nie.

 zno­śne cie­pło

Brzmi to tro­chę tak, jak­byś je prze­ciw­sta­wia­ła nie­zno­śne­mu cie­płu.

 któ­rych nie były w sta­nie utrzy­mać roz­pa­da­ją­ce się na mro­zie gu­zi­ki.

Dy­gre­sja: czyli z tą za­ra­zą cy­no­wą to praw­da?

 nie po­wi­tał go z ra­do­ścią, po­dob­nie jak słoń­ca, które nieco od­waż­niej wyj­rza­ło zza chmur

Hmm.

słabe zi­mo­we świa­tło po­ran­ka

Je­steś pewna tej grupy rze­czow­ni­ko­wej? To zna­czy, jej bu­do­wy?

 po­wstrzy­my­wał się wy­łącz­nie w obec­no­ści ma­ło­let­nie­go syna, ale już nie przy osiem­na­sto­let­niej córce

"Wy­łącz­nie" bym wy­cię­ła. "Let­nie" się po­wta­rza, ale nie bar­dzo widzę, jak tego unik­nąć.

po­śli­zgnę­ło się na po­kry­tych

Ali­te­ra­cja.

 Zwie­rzę pró­bo­wa­ło się ra­to­wać, ale Meu­nier czuł, że koń szyb­ko traci siły i wolę walki.

Zdą­żył­by po­my­śleć?

 wy­do­stać się

Prze­sta­wi­ła­bym.

 miał­by pew­nie pro­blem z roz­po­zna­niem

Coś jakby współ­cze­sne.

 nie­wy­pra­ny mun­dur

A czemu miał­by być wy­pra­ny?

 lek­cje, ja­kich

Chyba jed­nak "któ­rych".

 Zdo­by­te w Mo­skwie grube fu­trza­ne rę­ka­wi­ce le­d­wie chro­ni­ły przed zim­nem, wi­dział jed­nak po­odm­ra­ża­ne dło­nie żoł­nie­rzy, któ­rym za­bra­kło do­brej osło­ny.

Hmm.

 nie­na­wy­kły do ta­kiej po­go­dy bar­dziej niż inni.

Hmm.

 cie­niu­teń­ka tafla lodu

Tylko tafla to cią­gła, pła­ska po­wierzch­nia, taka lu­strza­na – nie bar­dzo umiem ją do­pa­so­wać do zmro­żo­nej tka­ni­ny.

wra­że­nie, że zro­zu­miał, bo na jego twa­rzy od­ma­lo­wa­ło się zdu­mie­nie

Rym.

 Bie­rze mnie za osobę, którą zna. „Jak ja, kiedy zo­ba­czy­łam go w sa­dzie”

Ładna sy­me­tria.

 uło­ży­ła drew­no w piecu, a na­stęp­nie z tru­dem zdo­ła­ła roz­nie­cić

Nie wiem, czy to dobry po­mysł, żeby to łą­czyć.

 nie­kie­dy nie­znacz­nie

Ali­te­ra­cja.

 po­kry­wa­ją­ce po­ły­skli­wym

Jak wyżej.

ock­nę­ła się

Zde­cy­do­wa­nie bym prze­sta­wi­ła.

 Do­my­śli­ła się, jak może po­wstrzy­mać zimę.

Wy­cię­ła­bym, less is more.

 

Uuu, mocne. Bar­dzo po­rząd­nie skon­stru­owa­ne i nie­źle stra­szą­ce (weź po­praw­kę na to, że mnie w ogóle trud­no prze­stra­szyć, li­te­ra­tu­rą w każ­dym razie) – to nie są cechy nie­zgod­ne, nie tak na­praw­dę, ale nie każdy umie je zgrab­nie po­że­nić: na­praw­dę strasz­ne jest to, co nie­zna­ne, nie­zba­da­ne, obce – nawet nie wro­gie, ale nie­bez­piecz­ne w spo­sób nie­wy­tłu­ma­czal­ny (kró­lo­wa śnie­gu), kiedy dobra kon­struk­cja wy­ma­ga jed­nak tro­chę ob­ja­śnień. A u Cie­bie jest wy­ja­śnień aku­rat dość, i ani krzty wię­cej. Miej­sca­mi nie gra mi sty­li­za­cja – ale to są dro­bia­zgi.

Brr.

 Po­do­ba­ło mi się, jak pro­wa­dzisz dwie nar­ra­cje (tak pod wzglę­dem czasu, jak i miej­sca) ku sobie, żeby po­łą­czyć je w fi­na­le.

Tak, to wła­śnie jest dobra, pod­bu­do­wu­ją­ca fa­bu­łę kon­struk­cja. Wia­do­mo, dokąd idzie­my – ale py­ta­my sie­bie sami, któ­rę­dy.

 scena z to­pią­cym się ko­niem; za­bra­kło w niej dy­na­mi­zmu, jest bo­le­śnie sta­tycz­na, przez co zu­peł­nie nie po­czu­łam dra­ma­tu to­pią­ce­go się żoł­nie­rza

Mhm, tu też się zgo­dzę.

 Yyyy… Zie­lo­ne mają już tro­chę do­miesz­ki pig­men­tu od­po­wie­dzial­ne­go za ciem­ną barwę oczu. Szare prze­ciw­nie – mają mniej barw­ni­ka niż nie­bie­skie.

Po­sła­ła­bym Ci zdję­cie moich :P ale nie będę się wy­głu­piać.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Bar­dzo po­rząd­nie skon­stru­owa­ne

Po­dej­miesz się wska­za­nia tej kon­struk­cji? Mam dwa głów­ne py­ta­nia:

  1. Co jest tematem opowiadania? Nie, co się dzieje w tekście, tylko o czym jest tekst?
  2. Co stanowi kulminację historii? Do czego zmierzają wydarzenia i co oznacza puenta?

Moje od­czu­cia są zu­peł­nie od­wrot­ne: uwa­żam, że “Zima” to barw­ny i umie­jęt­nie osa­dzo­ny w re­aliach ob­ra­zek ro­dza­jo­wy, ale przed­sta­wia se­kwen­cję wy­da­rzeń, z któ­rych nic nie wy­ni­ka.

Dziew­czy­na czeka i jej cze­ka­nie nie jest w żaden spo­sób zwień­czo­ne. Żoł­nierz za­mra­ża rze­czy no i tyle. Na ko­niec wszyst­ko za­ma­rza, przy­cho­dzi chłop, który olewa spra­wą i idzie żyć wła­snym ży­ciem.

Bar­dzo po­do­ba­ła mi się mo­ty­wa­cja, która skło­ni­ła Ma­rian­nę, by za­ję­ła się od­mro­żeń­cem – to wy­pa­dło wia­ry­god­nie i roz­bu­dzi­ło duże na­dzie­je, że ta re­la­cja do­kądś zmie­rza. Nie­ste­ty za­wio­dłem się w tej kwe­stii.

The fair bre­eze blew, the white foam flew, The fur­row fol­lo­wed free: We were the first that ever burst Into that si­lent sea.

Po­dej­miesz się wska­za­nia tej kon­struk­cji?

Służę (co tam, że mam swoje do pi­sa­nia :P)

 

Mamy tu dwa spla­ta­ją­ce się wątki, na­zwij­my je A – wątek Ma­rian­ny i B – wątek Meu­nie­ra.

 

Eks­po­zy­cja/Wstęp:

A: Ma­rian­na zbie­ra ran­ne­go z sadu, bo "tam ocze­ku­je po­mo­cy ktoś, kogo ko­cham"

B: Meu­nier mar­z­nie nad Be­re­zy­ną

 

Roz­wi­nię­cie – pierw­sze kło­po­ty, na razie do roz­wią­za­nia:

A: pierw­sze kło­po­ty z ogniem, który nie chce się palić (zimno pra­wie zwy­cię­ża, ale na razie jesz­cze ie cał­kiem)

B: Meu­nier wpada do wody, ale tym razem jesz­cze prze­ży­wa

 

Roz­wi­nię­cie – kło­po­ty się po­głę­bia­ją:

A: le­karz w krop­ce, pierw­szy raz po­ja­wia­ją się nie­bie­skie oczy, "za­tań­czy pan na moim we­se­lu" (za­po­wiedź za­koń­cze­nia)

B: Meu­nier mar­z­nie, stwier­dza, że zgu­bił por­tre­cik na­rze­czo­nej (więź z domem!) i że za­po­mi­na, jak ona wy­glą­da

A/B (po­wią­za­nie wąt­ków): Ma­rian­na prze­glą­da jego pa­pie­ry, znaj­du­je por­tre­cik (!) stwier­dza, że jest bar­dzo po­dob­na do na­rze­czo­nej Meu­nie­ra – tak po­dob­na, że można je po­my­lić

 

Kul­mi­na­cja:

B: Meu­nier umie­ra z zimna (po­ca­łu­nek an­tro­po­mor­fi­zo­wa­ne­go mrozu) – "Weź­mie­my ślub i wtedy nie umrzesz"

A: wizja Ma­rian­ny – pani mróz stoi nad żoł­nie­rza­mi; Ma­rian­na do­zna­je olśnie­nia, jej “ślub” z Meu­nie­rem

 

Roz­wią­za­nie/epi­log:

Piotr znaj­du­je por­tret Julie/pani mrozu, ale nie znaj­du­je dwor­ku (który pani mrozu sobie za­bra­ła)

 

Wi­dzisz więc, że sama kon­struk­cja fa­bu­ły jest jasna, wy­raź­na, bar­dzo kla­sycz­na, żeby nie po­wie­dzieć kon­wen­cjo­nal­na. Wszyst­ko pro­stą drogą zmie­rza do celu – ślubu Meu­nie­ra z Ma­rian­ną, czyli za­bra­nia Ma­rian­ny przez zimę, która nieco wcze­śniej za­bra­ła już sobie Meu­nie­ra.

 

Opo­wia­da­nie jest bo­wiem hor­ro­rem – pe­wien sto­pień nie­do­po­wie­dze­nia jest nie­zbęd­ny, żeby prze­stra­szyć czy­tel­ni­ka. I to hor­ro­rem typu "ko­smicz­ne­go", lo­ve­cra­ftow­skie­go, opar­te­go na tezie, że ist­nie­ją na tym świe­cie siły, prze­ciw­ko któ­rym nic nie mo­że­my zro­bić, i które trak­tu­ją nas (w naj­lep­szym razie) jak za­baw­ki.

 

Mam więc od­po­wiedź na Twoje dru­gie py­ta­nie: kul­mi­na­cją hi­sto­rii jest "ślub", czyli mo­ment, w któ­rym pani mróz za­bie­ra sobie głów­nych bo­ha­te­rów. Do tego wła­śnie zmie­rza­ją wy­da­rze­nia. Pu­en­ta służy głów­nie po­ka­za­niu, że świat się od tego nie za­wa­lił, że znik­nę­li oni dwoje i dwo­rek, a resz­ta ludz­ko­ści (w oso­bie Pio­tra) na razie jesz­cze żyje.

 

Teraz kwe­stie te­ma­tu i prze­sła­nia.

 

Au­tor­ka stale na­pro­wa­dza nas na cie­pło, zimno i ich kon­trast ("może cio­cia przy­naj­mniej zje coś cie­płe­go", "niech pan nie sie­dzi tak nie­ru­cho­mo na śnie­gu, bo pan za­mar­z­nie"), oraz na kogoś ko­cha­ne­go (oboje bo­ha­te­ro­wie są za­rę­cze­ni, przy­po­mi­na­ją sobie na­wza­jem uko­cha­ne osoby). Te mo­ty­wy prze­wi­ja­ją się przez cały tekst, na­da­jąc mu spój­ność. Jaki jest ich sens?

 

Nie może tu cho­dzić o mi­łość sil­niej­szą od śmier­ci – bo Ma­rian­na i Meu­nier prze­cież się nie ko­cha­ją (poza mi­ło­ścią chrze­ści­jań­ską, którą oka­zu­je Ma­rian­na, ale która jest bez­stron­na – więc to nie to). Ale na pewno prze­wi­ja się tu motyw śmier­ci: trwa wojna, trwa zima (kiedy wszyst­ko jest umar­łe).

 

Jak już po­wie­dzia­łam, to jest hor­ror ko­smicz­ny. Va­ni­tas va­ni­ta­tum et omnia va­ni­tas – tyle, że Meu­nier albo się zimie prze­ciw­sta­wia, albo robi do­kład­nie to, czego ona chce, znaj­du­jąc na­stęp­ną ofia­rę. Ale na­stęp­ną ofia­rą mógł­by rów­nie do­brze być kto­kol­wiek, dla­cze­go wle­cze się aż do dziew­czy­ny, która przy­po­mi­na mu na­rze­czo­ną? Meu­nier chce, co zro­zu­mia­łe, wró­cić do domu. Bio­rąc Ma­rian­nę za Julie sądzi, że wró­cił. Że wy­peł­nił swój cel. Jako, na­zwij­my to, zi­mo­we zom­bie, ma ten jeden cel, który go ani­mu­je. Skoro go wy­peł­nił, może odejść – i to chyba wła­śnie zro­zu­mia­ła Ma­rian­na.

 

Oczy­wi­ście, to wszyst­ko tylko moja in­ter­pre­ta­cja, po­ru­szam się tu po dość cien­kim lo­dzie i wła­ści­wie roz­pra­co­wu­ję tekst w trak­cie pi­sa­nia tego, co tu piszę.

 

Re­asu­mu­jąc, moja od­po­wiedź na py­ta­nie pierw­sze: te­ma­tem opo­wia­da­nia jest ludz­ka mar­ność, a za­ra­zem ludz­ka siła (gdyby Ma­rian­na, po­wiedz­my, ucie­kła, zi­mo­we zom­bie do­te­le­pa­ło­by się za­pew­ne aż do Fran­cji – więc po­wstrzy­ma­ła go, pod­da­jąc się, co cza­sem trze­ba zro­bić).

 

Czy je­steś usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny?

 

ETA: Bo l’espi­rit d’esca­lier. Za­po­mnia­łam się od­nieść do tego ocze­ki­wa­nia “nie wia­do­mo, na co”. To mu­sisz roz­pa­trzyć z dwóch punk­tów wi­dze­nia: wat­so­now­skie­go (po­sta­ci w opo­wia­da­niu, czyli tutaj: Ma­rian­ny) i doy­low­skie­go (celów au­to­ra).

Wat­son: Ma­rian­na czeka na po­wrót uko­cha­nych z wojny. Z woj­na­mi już tak jest, że lu­dzie nie za­wsze z nich wra­ca­ją – czy to zna­czy, że nie trze­ba na nich cze­kać?

Doyle: Ma­rian­na czeka i się nie do­cze­ku­je. Ale czy celem au­tor­ki jest danie Ma­rian­nie tego, czego ona chce? Nie sądzę. Na moje oko, ocze­ki­wa­nie Ma­rian­ny służy umiesz­cze­niu jej na po­zy­cji (fi­zycz­nej i emo­cjo­nal­nej), z któ­rej może star­to­wać do fa­bu­ły, jeśli wy­ba­czysz tak spor­to­wą me­ta­fo­rę (zwy­kle ich nie uży­wam, ale po­go­da i kurz la­su­ją mi mózg). W opo­wia­da­niu dzie­ją­cym się współ­cze­śnie nie ma­ru­dził­byś na przy­kład na to, że bo­ha­ter­ka łapie au­to­stop (czy tego się już nie robi? To, po­wiedz­my, w la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych) – praw­da? Zaj­rzyj, pro­szę, tutaj, a zro­zu­miesz, co mam na myśli.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Czy je­steś usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny?

Szcze­rze mó­wiąc – nie.

Na­pi­sa­łem na ten temat bar­dzo długi ko­men­tarz, ale go ska­so­wa­łem, bo uzna­łem, że dla au­tor­ki bę­dzie bo­le­sny, a nic do­bre­go nie przy­nie­sie.

 

The fair bre­eze blew, the white foam flew, The fur­row fol­lo­wed free: We were the first that ever burst Into that si­lent sea.

No, cóż, trud­no. Chyba nic na to nie po­ra­dzę.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tar­ni­no – dzię­ki za ab­so­lut­nie w punkt ana­li­zę tego tek­stu :) Pew­nych rze­czy nie za­mie­rzy­łam świa­do­mie (po­dob­nie jak np. tego, co w nim do­strze­gły ANDO i Irka), nie­mniej do­sko­na­le pa­su­ją do tego, co tu chcia­łam przed­sta­wić.

Dla mnie naj­waż­niej­szy w tym tek­ście jest na­strój i to po­wol­ne za­ma­rza­nie, a za­ra­zem go­dze­nie się z losem przez oboje bo­ha­te­rów. Ja to wi­dzia­łam tak, że Ale­xan­dre w swo­jej hi­sto­rii jest umie­ra­ją­cy i po­ca­łu­nek kró­lo­wej zimy daje mu ja­kieś tam życie, pod­czas gdy Ma­rian­na utra­ci­ła wszyst­kich, któ­rych ko­cha­ła, więc zwią­zek z zi­mo­wym zom­bim jest je­dy­nym, co jej po­zo­sta­je. Za­ra­zem ona świa­do­mie po­no­si ofia­rę, żeby po­wstrzy­mać to, co on ze sobą przy­no­si. W moim uni­wer­sum, gdzie jest miej­sce na gorz­kie happy endy, oni jakoś tam trwa­ją, a może ich de­cy­zje, ich hi­sto­ria, ła­go­dzi samą Zimę?

 

Wi­siel­cze – nasza wizja fan­ta­sty­ki i li­te­ra­tu­ry jest naj­wy­raź­niej tak skraj­nie różna, że nie sądzę, żebyś był w sta­nie spra­wić mi przy­krość, po­nie­waż za­pew­ne w rów­nym stop­niu jak Tobie nie po­do­ba się moje pi­sa­nie, mnie nie po­do­ba się Twoje, bo nie lubię na­wa­lan­ki w stylu Fa­bry­ki Słów. Ty z kolei naj­wy­raź­niej nie lu­bisz li­te­ra­tu­ry, w któ­rej nie ma dy­na­micz­nej, li­ne­ar­nej akcji. Szko­da tylko, że uwa­żasz wy­łącz­nie swój spo­sób pi­sa­nia li­te­ra­tu­ry za dobry i słusz­ny w fan­ta­sty­ce.

http://altronapoleone.home.blog

Śmierć au­to­ra? :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ty z kolei naj­wy­raź­niej nie lu­bisz li­te­ra­tu­ry, w któ­rej nie ma dy­na­micz­nej, li­ne­ar­nej akcji.

Nie mam nic prze­ciw­ko akcji nie­li­ne­ar­nej – to co zro­bi­łaś w “Zimie”, czyli po­dwój­na nar­ra­cja z re­tro­spek­cją, albo prze­ła­ma­ny tan­dem, jest bar­dzo do­brym roz­wią­za­niem. Gry­zie mnie coś in­ne­go i masz rację, że nie­zgod­ność na­szych opi­nii wy­ni­ka z fun­da­men­tal­nych prze­ko­nań.

Wg mnie dobra hi­sto­ria po­win­na mieć silną linię akcji, która nie po­zo­sta­wia wąt­pli­wo­ści co do tego, co się wy­da­rzy­ło. Linię akcji po­win­na ob­ra­stać wy­ni­ka­ją­ca z niej linia re­la­cji, która wy­zna­cza tra­jek­to­rię roz­wo­ju cha­rak­te­ro­lo­gicz­ne­go bo­ha­te­ra/bo­ha­te­rów. I to też po­win­no mieć jakiś wy­raź­nie po­pro­wa­dzo­ny kie­ru­nek, w ro­dza­ju: na­iw­ność – zawód – wy­ra­cho­wa­nie; na­dzie­ja – roz­go­ry­cze­nie – roz­pacz; mi­łość – mi­łość pod­da­na pró­bie – mi­łość wzmoc­nio­na przez próbę; nie­na­wiść – nie­chęt­ny sza­cu­nek – bra­ter­ska przy­jaźń. Nie musi to być jed­no­znacz­ne, ale faj­nie, jakby było wy­ra­zi­ste.

Do­pie­ro na tym, jak lu­kier na tor­cie, po­win­na się w moim prze­ko­na­niu zna­leźć sym­bo­li­ka, w na­tu­ral­ny spo­sób wy­ra­sta­jąc z dwóch niż­szych warstw. Bo­wiem cha­rak­ter bo­ha­te­rów nie może roz­wi­jać się w próż­ni, a sym­bo­le za­wie­szo­ne na kołku nie­wie­le zna­czą.

Uwa­żam zatem, że nie­do­po­wie­dze­nia w tek­ście po­win­ny być jak dziu­ry w serze i trze­ba je roz­mie­ścić stra­te­gicz­nie. Kiedy dziur jest wię­cej, niż sera, robi się to iry­tu­ją­ce. Po­sze­dłem do skle­pu po ser. Nie po dziu­ry.

Do “Zimy” od­no­si się to tak, że uwa­żam opo­wia­da­nie za cha­otycz­ne w sfe­rze wy­da­rzeń (nie­wy­ja­śnio­na “magia” spra­wia, że nie wia­do­mo, co z czego wy­ni­ka; po­stać ciot­ki nagle znika z hi­sto­rii; nie wia­do­mo, cóż ta­kie­go ozna­cza “ślub”, więc trud­no po­wie­dzieć, czy cie­szyć się z tego, czy smu­cić). Linia re­la­cji jest w związ­ku z tym po­zry­wa­na dla Ma­ria­ny (za­czy­na się cie­ka­wie, a potem gubi), a dla lo­do­we­go zom­bie nie­ist­nie­ją­ca. Wobec tego sym­bo­li­ka całej opo­wie­ści jest dla mnie mętna i kwi­tu­ję ją wzru­sze­niem ra­mion.

Te man­ka­men­ty kon­struk­cyj­ne są za­ma­sko­wa­ne do­brym warsz­ta­tem i cie­ka­wym osa­dze­niem hi­sto­rii w re­aliach. Poza tym nie wie­dzieć czemu wśród kry­ty­ki NF pa­nu­je kult nie­ja­sno­ści – jak coś jest nie­ja­sne, to zna­czy, że na pewno jest am­bit­ne i li­rycz­ne. Otóż nie­ko­niecz­nie. W dzie­wię­ciu przy­pad­kach na dzie­sięć nie­ja­sność to nie­po­ro­zu­mie­nie ko­mu­ni­ka­cyj­ne. “Mętne” nie równa się “ta­jem­ni­cze”.

Bo­ha­ter musi mieć zro­zu­mia­ły dla czy­tel­ni­ka pro­blem i ak­tyw­nie dążyć do jego roz­wią­za­nia – ina­czej wszyst­ko… Po­wo­li… Za­ma­rza…

 

The fair bre­eze blew, the white foam flew, The fur­row fol­lo­wed free: We were the first that ever burst Into that si­lent sea.

No, Wi­siel­cze, z tym kul­tem nie­ja­sno­ści to nie prze­sa­dzaj. Może i nie­któ­rzy lubią takie rze­czy, ale na pewno nie wszy­scy.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Prze­pra­szam! Wiem, że Ty nie lu­bisz. ;D

The fair bre­eze blew, the white foam flew, The fur­row fol­lo­wed free: We were the first that ever burst Into that si­lent sea.

Bo­wiem cha­rak­ter bo­ha­te­rów nie może roz­wi­jać się w próż­ni, a sym­bo­le za­wie­szo­ne na kołku nie­wie­le zna­czą.

A, tak. Ow­szem. Ale ani Ma­rian­na, ani Meu­nier nie są po­sta­cia­mi dy­na­micz­ny­mi. Oni tu nie są po to, żeby się uczyć. Nie każda hi­sto­ria jest o doj­rze­wa­niu. Zwłasz­cza krót­ka.

po­stać ciot­ki nagle znika z hi­sto­rii

Była, kiedy była po­trzeb­na. Speł­ni­ła swoje za­da­nie (spro­wa­dze­nie le­ka­rza), potem od­je­cha­ła i nie mogła wró­cić przez zaspy. Nie widzę tu pro­ble­mu.

nie wia­do­mo, cóż ta­kie­go ozna­cza “ślub”, więc trud­no po­wie­dzieć, czy cie­szyć się z tego, czy smu­cić

Hmm, czy na pewno nie wia­do­mo?

 Poza tym nie wie­dzieć czemu wśród kry­ty­ki NF pa­nu­je kult nie­ja­sno­ści – jak coś jest nie­ja­sne, to zna­czy, że na pewno jest am­bit­ne i li­rycz­ne. Otóż nie­ko­niecz­nie. W dzie­wię­ciu przy­pad­kach na dzie­sięć nie­ja­sność to nie­po­ro­zu­mie­nie ko­mu­ni­ka­cyj­ne.

Nie, nie­ko­niecz­nie. Ale (i tak, wiem, ze zwy­kle mówię coś, co brzmi zu­peł­nie ina­czej – ale wcale nie je­stem tu nie­kon­se­kwent­na) cza­sa­mi banan – to tylko banan. Nie sym­bol ko­lo­nia­li­zmu. Zaj­rza­łeś pod link, który wkle­iłam?

Tak czy siak, dla mnie tekst jest zu­peł­nie jasny. Nie każdy pro­blem da się roz­wią­zać mie­czem. Also:

Tak, pod­pie­ram się ko­mik­sem. Ktoś ma pro­blem? :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Wg mnie dobra hi­sto­ria po­win­na mieć silną linię akcji, która nie po­zo­sta­wia wąt­pli­wo­ści co do tego, co się wy­da­rzy­ło.

Sło­wo-klucz: we­dług Cie­bie. Pro­blem w tym, że usi­łu­jesz to sto­so­wać do wszyst­kie­go, na­rzu­casz i tę normę, bo TY tak lu­bisz albo wie­rzysz, że ist­nie­je jeden prze­pis na li­te­ra­tu­rę, z któ­re­go wszy­scy po­win­ni ko­rzy­stać. Dal­szy ciąg z tra­jek­to­ria­mi wy­wo­łu­je we mnie upior­ne sko­ja­rze­nia pracy na po­lo­ni­sty­ce, w ka­te­drze za­pa­trzo­nej w post­mo­der­ni­stycz­ny beł­kot ter­mi­no­lo­gicz­ny, więc po­zwo­lisz, że nie sko­men­tu­ję.

 

I nie, nie uwa­żam, że wszyst­ko musi być do bólu wy­ra­zi­ste i wy­ło­żo­ne. Może dla­te­go wolę Kaya od “Ku­la­we­go szer­mie­rza” (choć inne po­wo­dy też mo­gła­bym wy­li­czyć). Co do sym­bo­li­zmu – zważ, że do­pi­sa­li go “Zimie” ko­men­ta­to­rzy, ja go tam nie wpi­sy­wa­łam. Na­to­miast cie­szy mnie, że lu­dzie tam widzą do­dat­ko­we war­stwy, bo to zna­czy, że jest w tym jakiś uni­wer­sal­ny prze­kaz. No i może jury Kwiat­kow­skiej, re­dak­cja “Snów Umar­łych” i MC do­ce­ni­li nie tylko war­stwę ję­zy­ko­wą czy na­strój. Choć mnie by to wy­star­czy­ło.

 

Uwa­żam zatem, że nie­do­po­wie­dze­nia w tek­ście po­win­ny być jak dziu­ry w serze i trze­ba je roz­mie­ścić stra­te­gicz­nie.

Wy­bacz, ale to brzmi jak mą­drość z kur­sów cre­ati­ve wri­ting. Po­dob­nie jak bred­nie w ro­dza­ju “linii re­la­cji” (sorry, ale nie będę się z tym pa­tycz­ko­wać). Nie zga­dzam się. Li­te­ra­tu­ry nie po­win­no się pisać od sztan­cy, to za­bi­ja li­te­ra­tu­rę.

 

cóż ta­kie­go ozna­cza “ślub”, więc trud­no po­wie­dzieć, czy cie­szyć się z tego, czy smu­cić

To na serio? Bo mam wra­że­nie (na­dzie­ję?), że pi­sząc aku­rat to – jed­nak trol­lu­jesz. Na­praw­dę aż tak sim­pli­cy­stycz­nie trak­tu­jesz fa­bu­ły?

 

A wra­ca­jąc do sil­nej linii akcji i tego, co się wy­da­rzy­ło – po­wieść eu­ro­pej­ska za­czy­na się od “Don Ki­cho­ta”, w któ­rym bo­ha­te­ro­wie się włó­czą i nic z tego nie wy­ni­ka. A epika – od “Ilia­dy”, gdzie nie masz ani linii akcji ani re­la­cji ani in­nych bzdur, Bry­ze­ida po­ja­wia się jako punkt za­wią­za­nia i znika, inne po­sta­cie po­ja­wia­ją się na jeden epi­zod i tak dalej. W ogóle fe­tysz “wy­strze­la­ją­cej strzel­by” jest szko­dli­wy, jeśli sto­su­je się go zbyt ry­go­ry­stycz­nie.

Potem weź choć­by “Lalkę” Prusa, naj­więk­sze ar­cy­dzie­ło pol­skiej po­wie­ści re­ali­stycz­nej – nawet tam masz wąt­pli­wo­ści co do tego, co na­praw­dę się na końcu wy­da­rzy­ło – prze­żył ten Wo­kul­ski, czy nie prze­żył? Za­aran­żo­wał swoją śmierć, udał sa­mo­bój­stwo? Jasno i pro­sto jest u Sien­kie­wi­cza, któ­re­go Gom­bro­wicz słusz­nie na­zwał “pierw­szo­rzęd­nym pi­sa­rzem dru­go­rzęd­nym” (acz­kol­wiek i tu nie do końca, bo nie wiemy, co z Bo­hu­nem).

U wspo­mnia­ne­go Kaya – jego cu­dow­ne po­wie­ści to jest, jeśli za­sto­so­wać Twoje kry­te­ria, snu­cie się bez celu. Po­sta­cie się po­ja­wia­ją, zni­ka­ją, na ko­niec masz nie­do­po­wie­dze­nia. U Kań­toch, na­gra­dza­nej czym się da – masz oczy­wi­ste za­koń­cze­nia, wy­ja­śnie­nia, spój­ne fa­bu­ły? Nie, i jak­kol­wiek ja sama mam cza­sem do niej pre­ten­sje o jedno czy dru­gie roz­wią­za­nie, uwa­żam ją za bez­względ­nie jedną z naj­cie­kaw­szych au­to­rek fan­ta­sty­ki w Pol­sce.

Spójrz też na in­nych wy­bit­nych pol­skich fan­ta­stów: w “So­la­ris” czy “Nie­zwy­cię­żo­nym” masz jasne wy­ja­śnie­nia, co się wy­da­rzy­ło? Nie. W “In­nych pie­śniach” Du­ka­ja? Nie. W “Gnieź­dzie świa­tów” Hu­be­ra­tha? Nie. A to wszyst­ko jest na­praw­dę świet­na fan­ta­sty­ka.

 

Bo­ha­ter musi mieć zro­zu­mia­ły dla czy­tel­ni­ka pro­blem i ak­tyw­nie dążyć do jego roz­wią­za­nia – ina­czej wszyst­ko… Po­wo­li… Za­ma­rza…

Nie, nie, nie i jesz­cze raz NIE!!! Może, ale nie musi. Musi wy­łącz­nie, jeśli chcesz pisać pro­ste jak bu­do­wa cepa po­wie­ści ga­tun­ków, w któ­rych nie­wy­ro­bio­ny czy­tel­nik bę­dzie się czuł bez­piecz­nie w stre­fie kom­for­tu. To jest do­pie­ro jakiś fe­tysz, zro­dzo­ny z hol­ly­wo­odz­kie­go kina i kur­sów pi­sa­nia – ta ak­tyw­ność bo­ha­te­ra (a weź np. Wat­so­na i nawet głów­ne­go bo­ha­te­ra, Hol­me­sa…) i zro­zu­mia­łość pro­ble­mu. Jeśli to lu­bisz – Twoja spra­wa, masz do tego prawo. W swo­ich ko­men­ta­rzach jed­na­ko­woż su­ge­ru­jesz, że po­win­nam pisać we­dług tego sa­me­go sche­ma­tu. A ja tym­cza­sem ta­kiej li­te­ra­tu­ry nie lubię i nie cenię. Dla­cze­go więc mia­ła­bym ją pisać?

 

I tu ską­d­inąd do­cho­dzi­my do naj­waż­niej­sze­go: nie pi­szesz “mnie się nie po­do­ba”. Pi­szesz: jest źle, bo nie jest tak, jak być po­win­no. Na­rzu­casz mi, jak po­win­no być zro­bio­ne opo­wia­da­nie, które NIE JEST taką li­te­ra­tu­rą, o ja­kiej pi­szesz. Jed­nym sło­wem: sonet po­wi­nien być epo­pe­ją, bo wszy­scy po­win­ni pisać epo­pe­je. Nie, nie, nie i jesz­cze raz nie.

 

Na­praw­dę, nie wszy­scy muszą pisać pro­ste fa­bu­ły, z któ­rych każdy zro­zu­mie to samo: co się wy­da­rzy­ło. I nie, nie ob­ra­zi­łeś mnie, zdu­mia­łeś mnie ra­czej, że na­praw­dę można tak my­śleć o li­te­ra­tu­rze.

http://altronapoleone.home.blog

Co do sym­bo­li­zmu – zważ, że do­pi­sa­li go “Zimie” ko­men­ta­to­rzy, ja go tam nie wpi­sy­wa­łam.

Tak, i to mnie roz­ba­wi­ło, bo Tar­ni­na na­pi­sa­ła, że opo­wia­da­nie jest o “mar­no­ści i sile czło­wie­ka”. To samo można po­wie­dzieć o każ­dym dzie­le fik­cji, o Małym Księ­ciu, Ham­le­cie i przy­go­dach Mi­ko­łaj­ka. In­ter­pre­ta­cja, że tekst do­ty­czy “mar­no­ści i siły czło­wie­ka”, czyli od­po­wiedź moż­li­wie naj­bar­dziej uni­wer­sal­na i ase­ku­ra­cyj­na, upew­ni­ła mnie, że można w to miej­sce wpi­sać w sumie co­kol­wiek.

Sło­wo-klucz: we­dług Cie­bie. Pro­blem w tym, że usi­łu­jesz to sto­so­wać do wszyst­kie­go, na­rzu­casz i tę normę, bo TY tak lu­bisz albo wie­rzysz, że ist­nie­je jeden prze­pis na li­te­ra­tu­rę, z któ­re­go wszy­scy po­win­ni ko­rzy­stać.

Ależ ja ni­cze­go nie na­rzu­cam, wy­ra­żam swoją opi­nię, co jak sądzę za­wie­ra się im­pli­ci­te w na­zwie tej ru­brycz­ki, w któ­rej wstu­ku­ję zda­nia: “twój ko­men­tarz”.

Ilia­da i Ody­se­ja mają pięk­nie po­pro­wa­dzo­ne fa­bu­ły, jeśli je tylko roz­ło­żyć – tym, co może ten obraz za­my­dlić, jest mno­gość rów­no­le­gle roz­wi­ja­nych wąt­ków w Ilia­dzie i re­tro­spek­cyj­na struk­tu­ra Ody­sei. Tych aku­rat ty­tu­łów nie da się wprząc w służ­bę ar­gu­men­ta­cji na rzecz pro­po­no­wa­nej przez Cie­bie wizji li­te­ra­tu­ry.

Nie, nie, nie i jesz­cze raz NIE!!! Może, ale nie musi. Musi wy­łącz­nie, jeśli chcesz pisać pro­ste jak bu­do­wa cepa po­wie­ści ga­tun­ków, w któ­rych nie­wy­ro­bio­ny czy­tel­nik bę­dzie się czuł bez­piecz­nie w stre­fie kom­for­tu.

Im bar­dziej fa­bu­ła mi­ster­na i zło­żo­na, tym bar­dziej kla­row­ne i przej­rzy­ste muszą być jej ele­men­ty skła­do­we, żeby za­cho­wać spój­ność. So­lid­na struk­tu­ra nie musi wią­zać się z po­wie­le­niem sche­ma­tu ani nie jest do­me­ną “nie­wy­ro­bio­nych czy­tel­ni­ków”.

Uwa­żam od­wrot­nie – że roz­my­dle­nie wąt­ków w roz­ma­itych nie­ja­sno­ściach jest próbą prze­sko­cze­nia nad fun­da­men­ta­mi rze­mio­sła pi­sar­skie­go. Po pro­stu za­mknię­ciem oczu na pod­sta­wy.

Wy­bacz, ale to brzmi jak mą­drość z kur­sów cre­ati­ve wri­ting. Po­dob­nie jak bred­nie w ro­dza­ju “linii re­la­cji” (sorry, ale nie będę się z tym pa­tycz­ko­wać). Nie zga­dzam się. Li­te­ra­tu­ry nie po­win­no się pisać od sztan­cy, to za­bi­ja li­te­ra­tu­rę.

We­dług mnie nie ma być od sztan­cy – ma być o czymś. To “coś” ma być wy­ra­żo­ne w spo­sób nie­ba­nal­ny, lecz czy­tel­ny. Wy­da­rze­nia muszą wy­wie­rać wpływ na bo­ha­te­ra w spo­sób, który jest wy­mier­ny i moż­li­wie nie­tu­zin­ko­wy.

“Linię re­la­cji” można na­zwać ina­czej, jeśli nie po­do­ba Ci się ter­min. Cho­dzi zwy­czaj­nie o to, że sens wy­da­rze­niom na­da­je to, jak wpły­nę­ły na bo­ha­te­rów. W “Zimie” Ma­ria­na znika, zom­bie znika, Kle­men­ty­na znika, zo­sta­je chłop, który wzru­sza na to ra­mio­na­mi. Z kon­struk­cyj­ne­go punk­tu wi­dze­nia roz­wią­za­nie kul­mi­na­cji jest abo­mi­na­cją.

Nie­któ­re star­sze po­wie­ści są skon­stru­owa­ne mniej “gęsto” niż współ­cze­sne nar­ra­cje, ale u He­min­gway’a, Do­sto­jew­skie­go, Bal­za­ca wy­da­rze­nia nie są umiesz­czo­ne bez przy­czy­ny. I choć wiele z nich po­sia­da zna­cze­nie sym­bo­licz­ne, to w war­stwie akcji za­wsze po­zo­sta­je jasne, co się stało.

“Zgu­bio­ny wątek” nie za­wsze jest zły, cza­sem ma swoje uza­sad­nie­nie, ale Kle­men­ty­na była je­dy­ną po­sta­cią bli­ską Ma­ria­nie, więc li­czy­łem, że rzu­cisz świa­tło na jej los. Wy­da­ła mi się szcze­rze mó­wiąc barw­niej­szą pro­ta­go­nist­ką niż sen­ty­men­tal­na i pa­syw­na Ma­ria­na.

Na­praw­dę, nie wszy­scy muszą pisać pro­ste fa­bu­ły, z któ­rych każdy zro­zu­mie to samo: co się wy­da­rzy­ło. I nie, nie ob­ra­zi­łeś mnie, zdu­mia­łeś mnie ra­czej, że na­praw­dę można tak my­śleć o li­te­ra­tu­rze.

Cenię na przy­kład Bal­za­ca, któ­re­go trud­no po­są­dzić o pro­sto­tę w bu­do­wa­niu fabuł. Nie w tym rzecz. Uwa­żam, że jest okre­ślo­na doza spe­ku­la­cji, którą może znieść do­wol­ne dzie­ło fik­cji. I uwa­żam, że przed­mio­tem spe­ku­la­cji po­win­ny być py­ta­nia takie jak:

“I co zrobi dalej, skoro mor­der­stwo uszło mu na sucho”?

“Czy bo­ha­te­ro­wie ko­cha­li się, czy to była tylko chora ob­se­sja”?

“Kto miał słusz­ność w tym spo­rze”?

“Jak po­stą­pił­bym na miej­scu bo­ha­te­ra”?

A nie:

“Co tu się wła­ści­wie wy­da­rzy­ło”?

Żeby zro­bić w tek­ście miej­sce na jedną, klu­czo­wą, da­ją­cą do my­śle­nia nie­ja­sność, trze­ba uprząt­nąć całą resz­tę opo­wie­ści ze wszyst­kich męt­nych ele­men­tów.

To moje zda­nie. Na samym po­cząt­ku za­strze­głem, że róż­ni­my się na po­zio­mie ak­sjo­ma­tów. Nie ozna­cza to, że nie cenię in­nych aspek­tów Two­jej twór­czo­ści – ję­zy­ka, świa­ta, bo­ha­te­rów. Ba, w nie­któ­rych Two­ich opo­wia­da­niach za­cho­wa­na jest kla­sycz­na struk­tu­ra trzy­ak­to­wa, co jest o tyle in­te­re­su­ją­ce, że wno­sząc z wy­ło­żo­nej przez Cie­bie fi­lo­zo­fii li­te­rac­kiej, wcale nie pla­no­wa­łaś jej tam umie­ścić. Sama się tam po­ja­wi­ła. In­tu­icyj­nie.

The fair bre­eze blew, the white foam flew, The fur­row fol­lo­wed free: We were the first that ever burst Into that si­lent sea.

Bo­ha­ter musi mieć zro­zu­mia­ły dla czy­tel­ni­ka pro­blem i ak­tyw­nie dążyć do jego roz­wią­za­nia

 

Obiek­tyw­nie, na dużym po­zio­mie ogól­no­ści – tak. W prak­ty­ce moż­li­wo­ści ro­zu­mie­nia, co zna­czy “zro­zu­mia­ły dla czy­tel­ni­ka pro­blem” i “ak­tyw­ne dzia­ła­nie” jest ogrom­na ilość, od pro­ste­go “bo­ha­ter ma prze­sie­dzieć noc przy gro­bow­cu strzy­gi i roz­wią­zać pro­blem jej ewen­tu­al­ne­go oży­wie­nia” po znacz­nie mniej oczy­wi­ste i wy­ma­ga­ją­ce mniej stric­te ak­tyw­ne­go dzia­ła­nia ze stro­ny bo­ha­te­ra – patrz dość do­wol­ne opo­wia­da­nie Lo­ve­cra­fta (przy czym ce­lo­wo wy­bie­ram oba przy­kła­dy z puli tek­stów, które cenię). 

Ja w ogóle lubię, przy­znam, ozdob­ni­ki – jak sobie cenię kon­se­kwen­cję w pro­wa­dze­niu hi­sto­rii, tak uwiel­biam do­stać, nawet w opo­wia­da­niu, do­dat­ko­we smacz­ki, z któ­rych nic kom­plet­nie nie wy­ni­ka dla samej fa­bu­ły, ale które bu­du­ją kli­mat, po­ma­ga­ją cha­rak­te­ry­zo­wać bo­ha­te­rów, do­da­ją po­sta­ciom i fa­bu­le odro­bi­ny – nie­prze­wi­dy­wal­no­ści.

Po­twor­nie mnie od ja­kie­goś czasu męczy ry­go­ry­stycz­ne i li­te­ral­ne trzy­ma­nie się za­sa­dy, że jak w pierw­szym akcie jest strzel­ba, to w ostat­nim musi wy­strze­lić. Za­bi­ja mi to ocze­ki­wa­nia, czy­ta­nie za­mie­nia się wy­łącz­nie w ukła­dan­kę, do­bie­ra­nie puz­zli i cze­ka­nie na twist, co, pa­ra­dok­sal­nie, prze­sta­je za­ska­ki­wać.  

 

BTW, Wi­siel­cze, nie masz ocho­ty na­pi­sać w pię­ciu-sze­ściu zda­niach, jak Ty byś uło­żył fa­bu­łę “Zimy”, mając wyj­ścio­wo tych sa­mych bo­ha­te­rów? Bo bym chęt­nie zo­ba­czy­ła.

 

 

ninedin.home.blog

Tar­ni­no:

A, tak. Ow­szem. Ale ani Ma­rian­na, ani Meu­nier nie są po­sta­cia­mi dy­na­micz­ny­mi. Oni tu nie są po to, żeby się uczyć. Nie każda hi­sto­ria jest o doj­rze­wa­niu. Zwłasz­cza krót­ka.

Może być o upad­ku, o roz­cza­ro­wa­niu, o po­rzu­ce­niu ma­rzeń/misji/ocze­ki­wań, o ze­rwa­niu re­la­cji, na­wią­za­niu re­la­cji, zmia­nie sta­tu­su re­la­cji, może być o wszyst­kim, byle o czymś. Wcale nie ocze­ku­ję hi­sto­rii z mo­ra­łem, nie musi być dy­dak­tycz­nie.

Moim zda­niem w Zimie do­strze­gasz rze­czy, któ­rych tam nie ma; co wię­cej, moim zda­niem wy­da­jesz się oce­niać ten tekst we­dług in­nych stan­dar­dów, niż po­zo­sta­łe opo­wia­da­nia na forum – trud­no mi po­wie­dzieć, czemu tak jest.

Dzię­ki za ar­ty­kuł, jak wszyst­kie Twoje ar­ty­ku­ły, na pewno prze­czy­tam z przy­jem­no­ścią ;)

Ni­ne­din:

Po­twor­nie mnie od ja­kie­goś czasu męczy ry­go­ry­stycz­ne i li­te­ral­ne trzy­ma­nie się za­sa­dy, że jak w pierw­szym akcie jest strzel­ba, to w ostat­nim musi wy­strze­lić. Za­bi­ja mi to ocze­ki­wa­nia, czy­ta­nie za­mie­nia się wy­łącz­nie w ukła­dan­kę, do­bie­ra­nie puz­zli i cze­ka­nie na twist, co, pa­ra­dok­sal­nie, prze­sta­je za­ska­ki­wać.  

O tak, coś w tym jest.

BTW, Wi­siel­cze, nie masz ocho­ty na­pi­sać w pię­ciu-sze­ściu zda­niach, jak Ty byś uło­żył fa­bu­łę “Zimy”, mając wyj­ścio­wo tych sa­mych bo­ha­te­rów? Bo bym chęt­nie zo­ba­czy­ła.

Nie znam na dobrą spra­wę za­my­słu au­tor­skie­go. Chciał­bym na pewno wie­dzieć:

– jak dzia­ła klą­twa – bo od jej dzia­ła­nia za­leż­ne jest za­gro­że­nie i staw­ki w fa­bu­le. Jeśli bo­ha­ter­ka się jej pod­da­je, to chcę wie­dzieć, jaką ofia­rę po­no­si. Jeśli wal­czy z klą­twą, to chcę wie­dzieć, przed czym pró­bu­je się oca­lić.

– na czym po­le­ga upodob­nie­nie Ma­ria­ny i na­rze­czo­nej lo­do­we­go zom­bie? Czy on po­my­lił dziew­czy­ny? Czy wszyst­ko jedno? Czy chce prze­mie­nić jedną w drugą? To jest mi po­trzeb­ne, żeby zro­zu­mieć, co czuje zom­bie do Ma­ria­ny, jaką re­la­cję za­wią­zu­ją. Czy ofi­cer jest obłą­ka­ny? Czy się po­my­lił?

Wie­dząc to zde­cy­do­wał­bym się na jakiś łuk cha­rak­te­ro­lo­gicz­ny dla Ma­ria­ny. Punk­tem wyj­ścia jest tro­ska o czło­wie­ka, który przy­po­mi­na jej na­rze­czo­ne­go. Co po­win­no być na­stęp­nym kro­kiem?

Zom­bie mógł­by do­stać jakiś wła­sny kie­ru­nek w tej re­la­cji.

Trud­no mi za­pro­po­no­wać al­ter­na­tyw­ny układ wy­da­rzeń, bo nie bar­dzo wiem, co tu się wła­ści­wie stało. Jeśli chciał­bym do­stać opo­wieść z za­gad­ką, to umie­ścił­bym jeden znak za­py­ta­nia w wy­bra­nym miej­scu, a uprząt­nął wszyst­kie inne, tak, żeby skon­cen­tro­wać py­ta­nia czy­tel­ni­ka wokół ele­men­tu, na któ­rym mi za­le­ży.

Oba­wiam się też, że hi­sto­ria wy­my­ślo­na przez Dra­ka­inę jest utrzy­ma­na w takim tonie i po­cho­dzi z ta­kie­go miej­sca, do któ­re­go ja nie po­tra­fię się zbli­żyć emo­cjo­nal­nie, więc grze­biąc przy jej fa­bu­le mógł­bym ją po pro­stu ze­psuć.

 

The fair bre­eze blew, the white foam flew, The fur­row fol­lo­wed free: We were the first that ever burst Into that si­lent sea.

To jest do­pie­ro jakiś fe­tysz, zro­dzo­ny z hol­ly­wo­odz­kie­go kina i kur­sów pi­sa­nia – ta ak­tyw­ność bo­ha­te­ra (a weź np. Wat­so­na i nawet głów­ne­go bo­ha­te­ra, Hol­me­sa…) i zro­zu­mia­łość pro­ble­mu.

Ano, nie­ste­ty tro­chę tak.

 Tar­ni­na na­pi­sa­ła, że opo­wia­da­nie jest o “mar­no­ści i sile czło­wie­ka”

… bo tak zro­zu­mia­ła? To nie zna­czy, że au­tor­ka o tym expli­ci­te my­śla­ła. I – dawno czy­ta­łam Mi­ko­łaj­ka, ale siły czło­wie­ka ra­czej tam nie ma, to jest ko­me­dia.

 tekst do­ty­czy “mar­no­ści i siły czło­wie­ka”, czyli od­po­wiedź moż­li­wie naj­bar­dziej uni­wer­sal­na i ase­ku­ra­cyj­na

Mmm, nie­ko­niecz­nie. O czym jest, na przy­kład, Kim? Albo Lato le­śnych ludzi? Albo Młyn nad Flos­są? Bo tylko ten ostat­ni zdo­ła­ła­bym pod­cią­gnąć pod motyw mar­no­ści i siły, a i to z tru­dem (i jest to, nie­ste­ty, siła pły­ną­ca z mar­no­ści, w tym przy­pad­ku głu­po­ty).

Im bar­dziej fa­bu­ła mi­ster­na i zło­żo­na, tym bar­dziej kla­row­ne i przej­rzy­ste muszą być jej ele­men­ty skła­do­we, żeby za­cho­wać spój­ność.

Na­tu­ral­nie. Ta aku­rat jest pro­sta, a jej ele­men­ty dość jasne, poza tymi, które wła­śnie jasne być nie po­win­ny. Bo nie wszyst­ko można i na­le­ży wy­ło­żyć kawa na ławę.

 Uwa­żam od­wrot­nie – że roz­my­dle­nie wąt­ków w roz­ma­itych nie­ja­sno­ściach jest próbą prze­sko­cze­nia nad fun­da­men­ta­mi rze­mio­sła pi­sar­skie­go.

<z tru­dem po­wstrzy­mu­je zło­śli­wy ko­men­tarz :P>

 Wy­da­rze­nia muszą wy­wie­rać wpływ na bo­ha­te­ra w spo­sób, który jest wy­mier­ny i moż­li­wie nie­tu­zin­ko­wy.

Zde­fi­niuj?

 Z kon­struk­cyj­ne­go punk­tu wi­dze­nia roz­wią­za­nie kul­mi­na­cji jest abo­mi­na­cją.

Matko, dla­cze­go? Ciot­ka, jako się rze­kło, zro­bi­ła swoje – ciot­ka może odejść. Ma­rian­na i Meu­nier od­cho­dzą w ni­cość w kul­mi­na­cji. A chłop – chło­pa już zin­ter­pre­to­wa­łam.

 He­min­gway’a, Do­sto­jew­skie­go, Bal­za­ca wy­da­rze­nia nie są umiesz­czo­ne bez przy­czy­ny.

Aku­rat u He­min­gwaya nie za­wsze tę przy­czy­nę widzę. Nie wy­klu­czam, że nasza dys­ku­sja ob­ra­ca się wokół po­dzia­łu we­dług płci – mę­skie pi­sa­nie He­min­gwaya prze­ciw­sta­wiasz ra­czej ko­bie­ce­mu (choć też nie prze­sad­nie) sty­lo­wi dra­ka­iny. Ale nie będę przy tym ob­sta­wać.

 “I co zrobi dalej, skoro mor­der­stwo uszło mu na sucho”?

Wy­je­dzie na Ka­ra­iby, jak oni wszy­scy. Nie wy­da­je mi się, żeby to aku­rat miało ko­go­kol­wiek in­te­re­so­wać (chyba, że z fa­bu­ły wy­ni­ka, że coś cie­ka­we­go zrobi).

 “Czy bo­ha­te­ro­wie ko­cha­li się, czy to była tylko chora ob­se­sja”?

W jaki spo­sób chciał­byś od­po­wie­dzieć na takie py­ta­nie?

 “Kto miał słusz­ność w tym spo­rze”?

Nie każdy spór można roz­strzy­gnąć.

 “Jak po­stą­pił­bym na miej­scu bo­ha­te­ra”?

To roz­pra­co­wał już Lewis: https://www.fadedpage.com/showbook.php?pid=20140725

 W prak­ty­ce moż­li­wo­ści ro­zu­mie­nia, co zna­czy “zro­zu­mia­ły dla czy­tel­ni­ka pro­blem” i “ak­tyw­ne dzia­ła­nie” jest ogrom­na ilość

Wła­śnie.

 Po­twor­nie mnie od ja­kie­goś czasu męczy ry­go­ry­stycz­ne i li­te­ral­ne trzy­ma­nie się za­sa­dy, że jak w pierw­szym akcie jest strzel­ba, to w ostat­nim musi wy­strze­lić. Za­bi­ja mi to ocze­ki­wa­nia, czy­ta­nie za­mie­nia się wy­łącz­nie w ukła­dan­kę, do­bie­ra­nie puz­zli i cze­ka­nie na twist, co, pa­ra­dok­sal­nie, prze­sta­je za­ska­ki­wać.  

Prze­ja­dło Ci się po pro­stu. Ile można czy­tać to samo? Czy każda hi­sto­ria musi być za­gad­ką?

 Może być o upad­ku, o roz­cza­ro­wa­niu, o po­rzu­ce­niu ma­rzeń/misji/ocze­ki­wań, o ze­rwa­niu re­la­cji, na­wią­za­niu re­la­cji, zmia­nie sta­tu­su re­la­cji

Wszyst­ko to jest doj­rze­wa­niem, to jest, zmia­ną w po­sta­ci. A, po­wta­rzam, nie każda po­stać się zmie­nia, zwłasz­cza w krót­kim tek­ście.

 Moim zda­niem w Zimie do­strze­gasz rze­czy, któ­rych tam nie ma

Moż­li­we. Ale nie mogę spoj­rzeć na świat Two­imi ocza­mi, tylko wła­sny­mi. A moje widzą to.

 co wię­cej, moim zda­niem wy­da­jesz się oce­niać ten tekst we­dług in­nych stan­dar­dów, niż po­zo­sta­łe opo­wia­da­nia na forum – trud­no mi po­wie­dzieć, czemu tak jest.

Bo zwy­kle tłukę au­to­ra po gło­wie źle uży­ty­mi sło­wa­mi? A tutaj nie mu­sia­łam. Błędy se­man­tycz­ne i ich wy­łu­ski­wa­nie tro­chę jed­nak prze­szka­dza­ją w od­bio­rze tek­stu. Trud­niej dojść do war­stwy kom­po­zy­cyj­nej, kiedy się to robi.

Poza tym – oczy­wi­ście, nie mogę wy­klu­czyć, że sym­pa­tia wobec au­tor­ki prze­szka­dza mi być obiek­tyw­ną, ale chyba jed­nak nie do tego stop­nia.

 

ETA: bo wsta­łam i mnie olśni­ło. Roz­wią­za­nie na­szej kon­tro­wer­sji jest pro­ste jak ma­ka­ron świ­der­ki. Po pro­stu, Wi­siel­cze, po­my­li­łeś środ­ki z celem. Cel – to na­pi­sa­nie do­brej hi­sto­rii, która coś od­bior­cy mówi (czę­sto coś, czego nie da się po­wie­dzieć wprost).

A kon­struk­cja, język, bo­ha­te­ro­wie i wszyst­ko, co zwie­my warsz­ta­tem – to są środ­ki. Na­rzę­dzia. I tak, ist­nie­ją kon­wen­cjo­nal­ne spo­so­by ich uży­cia, i naj­czę­ściej są to spo­so­by naj­lep­sze. Cza­sa­mi jed­nak używa się na­rzę­dzi ina­czej, niż ich twór­ca przy­ka­zał – może to być zły po­mysł, jak wbi­ja­nie gwoź­dzi śru­bo­krę­tem, ale może też być dobry. Nie­kon­wen­cjo­nal­ne uży­cie na­rzę­dzi może po­zwo­lić osią­gnąć cele nor­mal­nie nie­do­stęp­ne.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Wi­siel­cze, mogę po­wie­dzieć jedno: na­pi­sa­łam zu­peł­nie inne opo­wia­da­nie, niż chciał­byś prze­czy­tać. I nie za­mie­rzam pisać ta­kie­go, które chciał­byś prze­czy­tać, bo by­ło­by to wbrew moim pre­fe­ren­cjom li­te­rac­kim.

Ty byś chciał re­ali­stycz­nej hi­sto­rii o ja­kimś trój­ką­cie, czwo­ro­ką­cie czy innym wie­lo­bo­ku, a dla mnie to, co wy­ni­ka z Two­ich pytań, by­ło­by nie­mi­ło­sier­nie wręcz sztam­po­we i nudne. Nie mia­ła­bym ocho­ty tego czy­tać. Śmiem za­ry­zy­ko­wać stwier­dze­nie, że za tekst na­pi­sa­ny wg tych wska­zó­wek nie do­sta­ła­bym na­gro­dy, nie zo­stał­by on opu­bli­ko­wa­ny aku­rat w “Snach umar­łych” (bo wiesz, weird to taka li­te­ra­tu­ra nie­do­po­wie­dzeń i nie­ja­sno­ści, znacz­nie za­zwy­czaj więk­szych niż w tym opo­wia­da­niu), nie wiem, czy spodo­bał­by się MC, ra­czej nie do­stał­by piór­ko­wej no­mi­na­cji od Katii, któ­rej zda­nie cenię sobie wy­jąt­ko­wo wy­so­ko.

Chcia­łam mieć oni­rycz­ną opo­wieść o ba­śnio­wej zimie (pa­mię­tam do­kład­nie ten mo­ment, kiedy to zo­ba­czy­łam: zimę i lód peł­zną­ce od tej Be­re­zy­ny gdzieś pod Kra­ków) i mam. Nie chcia­łam mieć oby­cza­jów­ki z ele­men­tem fan­ta­stycz­nym.

Ergo, w moim opo­wia­da­niu nie jest istot­ne, “czym jest klą­twa”, bo nie ma “klą­twy”. Jest siła – Tar­ni­na na­zwa­ła ją “ko­smicz­ną”, która ma moc prze­mie­nia­nia ludzi w my­ślą­ce sople lodu, które, jeśli się wyrwą z jej wła­snych objęć, niosą tę “za­ra­zę” dalej, co uczy­nił Ale­xan­dre, my­śląc, że nadal żyje i pra­gnąc wró­cić do domu. Nie ma klą­twy. Jest bo­gi­ni i jej moc. Są za­ślu­bi­ny z bo­gi­nią i po­wrót do niej dzię­ki ofie­rze Ma­rian­ny. Ale­xan­dre ni­ko­go z nikim nie “myli”, nie wiemy, co on myśli w sce­nach w dwor­ku, to je­dy­nie Ma­rian­na sobie in­ter­pre­tu­je jego za­cho­wa­nie i pół­słów­ka. Może on wszyst­kie trzy ko­bie­ty widzi jako jedną? Dla niej klu­czo­we jest to, że na po­cząt­ku mówi, ze tam jest ktoś, kogo kocha – to je­dy­ne “za­klę­cie” w tym tek­scie, ona to sobie wy­wró­ży­ła po­nie­kąd.

Tu jest struk­tu­ra i lo­gi­ka baśni, a nie kry­mi­na­łu czy przy­go­dów­ki – może tego nie je­steś w sta­nie za­ak­cep­to­wać?

http://altronapoleone.home.blog

 “Czy bo­ha­te­ro­wie ko­cha­li się, czy to była tylko chora ob­se­sja”?

W jaki spo­sób chciał­byś od­po­wie­dzieć na takie py­ta­nie?

Nie chcę od­po­wia­dać na to py­ta­nie; to przy­kład py­ta­nia, z jakim może zo­stać czy­tel­nik po za­koń­cze­niu czy­ta­nia.

 Z kon­struk­cyj­ne­go punk­tu wi­dze­nia roz­wią­za­nie kul­mi­na­cji jest abo­mi­na­cją.

Matko, dla­cze­go? Ciot­ka, jako się rze­kło, zro­bi­ła swoje – ciot­ka może odejść. Ma­rian­na i Meu­nier od­cho­dzą w ni­cość w kul­mi­na­cji. A chłop – chło­pa już zin­ter­pre­to­wa­łam.

Bo cię­żar kul­mi­na­cji wy­ni­ka z de­cy­zji bo­ha­te­ra, z za­gro­że­nia po­raż­ką, z tego, że czy­tel­nik nie jest pewny za­koń­cze­nia, albo prze­czu­wa nie­unik­nio­ną klę­skę i czeka na upa­dek bo­ha­te­ra.

Jeśli pro­ta­go­ni­sta po­no­si klę­skę, to po kul­mi­na­cji mu­si­my albo zo­ba­czyć kon­se­kwen­cje tej klę­ski, żeby od­czuć wagę za­koń­cze­nia, albo skut­ki po­raż­ki muszą być tak oczy­wi­ste, że nie trze­ba ich po­ka­zy­wać i wy­star­czy za­su­ge­ro­wać (np. zje­dze­nie Czer­wo­ne­go Kap­tur­ka przez wilka).

W “Zimie” po­sta­cie zni­ka­ją. Zni­ka­ją wszyst­kie. Nie jest po­wie­dzia­ne, co to zna­czy. Czy to smut­ne? Czy we­so­łe? Opis su­ge­ru­je wy­da­rze­nie ro­man­tycz­ne i sen­ty­men­tal­ne. Nie ma żad­nej su­ge­stii tego, że Ma­ria­na ża­łu­je, że z na­rze­czo­nym się już nie zo­ba­czy – co na po­cząt­ku wy­da­wa­ło się istot­ne. Gdzie znik­nę­ła ta mo­ty­wa­cja? Dla­cze­go znik­nę­ła? Dla­cze­go dziew­czy­ny nie opła­ku­je choć­by ciot­ka Kle­men­ty­na? Do­sta­je­my tylko obo­jęt­ne­go chło­pa, który ma to wszyst­ko gdzieś, co jest za­mknię­ciem pra­wie pa­ro­dy­stycz­nym.

U Lo­ve­cra­fta, cho­ciaż opi­su­je róż­ne­go au­to­ra­men­tu ko­smicz­ne siły, groza za­wsze ma cię­żar, a bo­ha­ter po­zo­sta­je ak­tyw­ny – albo przez strach, albo przez cie­ka­wość.

**

Dziew­czy­ny, nie usta­wiaj­cie mnie pro­szę w ta­kiej po­zy­cji, którą łatwo za­ata­ko­wać. To nie tak, że nie ro­zu­miem kon­wen­cji oni­ry­zmu i ta­jem­ni­cy. Moim zda­niem te ele­men­ty trze­ba roz­mie­ścić stra­te­gicz­nie na so­lid­nym pla­nie wy­da­rzeń i mo­ty­wa­cji bo­ha­te­rów. Nie­ko­niecz­nie in­te­re­su­je mnie re­alizm.

Chcia­łam mieć oni­rycz­ną opo­wieść o ba­śnio­wej zimie (pa­mię­tam do­kład­nie ten mo­ment, kiedy to zo­ba­czy­łam: zimę i lód peł­zną­ce od tej Be­re­zy­ny gdzieś pod Kra­ków) i mam. Nie chcia­łam mieć oby­cza­jów­ki z ele­men­tem fan­ta­stycz­nym.

Aku­rat ob­ra­zo­wość do­brze funk­cjo­nu­je w tym tek­ście, nie mam za­rzu­tu do opi­sów ani na­stro­ju.

Ce­lo­wo wy­stę­pu­ję w nie­wdzięcz­nej roli, bo kry­ty­ko­wa­nie nie­ja­snej prozy to trud­ne za­da­nie – czło­wiek z miej­sca na­ra­ża się na za­rzu­ty “a bo ty nie ro­zu­miesz” albo “ty byś chciał mieć wszyst­ko na wprost po­da­ne”, tu­dzież “nie do­ce­niasz sub­tel­no­ści” i “dobra li­te­ra­tu­ra po­win­na skła­niać do my­śle­nia”. Nie wy­pa­da po­wie­dzieć “nie ro­zu­miem o co tu cho­dzi”.

Pod­czas gdy nie­ja­sność jest w moim prze­ko­na­niu łatwą drogą uciecz­ki od kiczu. Za­miast stwo­rzyć nie­tu­zin­ko­wą sy­tu­ację i na­tu­ral­ny dia­log, ła­twiej jest na­pi­sać coś nie­zro­zu­mia­łe­go i można ze sporą dozą praw­do­po­do­bień­stwa li­czyć, że duża grupa od­bior­ców się przed tym po­kło­ni w myśl za­sa­dy, że jak coś jest za­mo­ta­ne, to na pewno ma wiel­ką war­tość li­te­rac­ką.

Gdyby ni­niej­szy opis, sta­no­wią­cy kul­mi­na­cję linii wy­da­rzeń opo­wia­da­nia, był zwień­cze­niem szczę­śli­wej hi­sto­rii mi­ło­snej, pre­zen­to­wał­by się ckli­wie:

…ktoś, kogo ko­chasz… – za­szep­tał wiatr.

…ktoś, kogo ko­chasz… – za­wtó­ro­wał mu śnieg.

Płat­ki opa­da­ły na ciem­ną su­kien­kę, ma­lu­jąc ją na biało. Ale­xan­dre uniósł dłoń Ma­rian­ny do ust, a potem na­chy­lił się i zło­żył po­ca­łu­nek na jej war­gach. Śnie­żyn­ki za­wi­ro­wa­ły, za­my­ka­jąc w za­mie­ci ich dwoje, dwór i sad. Na zmro­żo­ną zie­mię pod krze­wem róży upadł z brzę­kiem nie­wiel­ki przed­miot.

Ale bach bach ba­ła­buch, po­nie­waż fa­bu­ła jest oni­rycz­na i nie wia­do­mo o co cho­dzi, to ten sam aka­pit ozdo­bi­ła sza­cow­na pa­ty­na li­ry­zmu.

The fair bre­eze blew, the white foam flew, The fur­row fol­lo­wed free: We were the first that ever burst Into that si­lent sea.

czy­tel­nik nie jest pewny za­koń­cze­nia, albo prze­czu­wa nie­unik­nio­ną klę­skę i czeka na upa­dek bo­ha­te­ra.

Mów o sobie, a nie o ogól­nym “czy­tel­ni­ku” i skoń­czą się kło­po­ty. Jak widać z ko­men­ta­rzy (i nie tylko), czy­tel­ni­cy dzie­lą się na tych, któ­rym ta forma opo­wie­ści od­po­wia­da, i tych, któ­rym nie od­po­wia­da. Po­dob­nie jak Twój model. Czemu chcesz uraw­ni­łow­ki, że wszy­scy mają my­śleć tak samo (oczy­wi­ście jak Ty)? Czemu uwa­żasz swój model lek­tu­ry za je­dy­ny słusz­ny i upraw­nia­ją­cy do tak da­le­ko idą­cych ge­ne­ra­li­za­cji?

Nie masz obo­wiąz­ku lubić tego tek­stu. Nie masz obo­wiąz­ku lubić ta­kie­go pi­sa­nia. Ale ja też nie mam obo­wiąz­ku prze­strze­gać Two­ich wy­my­ślo­nych przez kogoś “reguł”, które służą do pro­du­ko­wa­nia sztam­po­wych, rze­mieśl­ni­czych po­wie­ści czy opo­wia­dań.

W XVII czy XVIII w. w szko­łach je­zu­ic­kich i in­nych uczo­no pisać wier­sze ła­ciń­skie. Wg reguł. Me­trum, zbiór me­ta­for, to­po­sy, te­ma­ty. Czy to ozna­cza, że byle szlach­ciu­ra był poetą? Nie, on co naj­wy­żej umiał zło­żyć po­praw­ny rze­mieśl­ni­czo utwór. Ale to nie wszyst­ko. Tak samo opo­wieść zło­żo­na we­dług Two­ich zasad nie­ko­niecz­nie bę­dzie li­te­ra­tu­rą. Co wię­cej, naj­lep­sze dzie­ła naj­czę­ściej wy­ła­mu­ją się z norm. Cza­sem bar­dzo sub­tel­nie, cza­sem re­wo­lu­cyj­nie.

 

Dziew­czy­ny, nie usta­wiaj­cie mnie pro­szę w ta­kiej po­zy­cji, którą łatwo za­ata­ko­wać.

Sam się w niej usta­wiasz. Bo usi­łu­jesz na­rzu­cać całej li­te­ra­tu­rze jakiś model wy­pra­co­wa­ny na po­trze­by ucze­nia rze­mio­sła, a to po pro­stu tak nie dzia­ła. Takoż nie je­steś żadną wy­rocz­nią, wiec Twoje ex ca­the­dra stwier­dze­nia nie mają mocy więk­szej niż stwier­dze­nia Katii czy ko­go­kol­wiek in­ne­go, komu się po­do­ba takie, jakie jest i dla­te­go, że jest takie, jakie jest.

 

I jesz­cze jedno: je­steś jedną z nie­licz­nych osób, które tu widzą za­mo­ta­nie, a je­dy­ną, która w tym widzi ja­kieś ukry­wa­nie “wad warsz­ta­to­wych”. Ergo, nie ge­ne­ra­li­zuj, nie na­rzu­caj su­biek­tyw­ne­go oglą­du wszyst­kim do­oko­ła.

 

PS. Bo nie zdzier­żę.

 

Dla­cze­go dziew­czy­ny nie opła­ku­je choć­by ciot­ka Kle­men­ty­na?

A skąd wiesz? To, że tego nie ma w tek­ście, nie zna­czy, że nie ist­nie­je. Nie wiemy, co myśli Julie i nie wiemy, co w tym cza­sie robi pre­zy­dent USA. Też źle?

 

Do­sta­je­my tylko obo­jęt­ne­go chło­pa, który ma to wszyst­ko gdzieś, co jest za­mknię­ciem pra­wie pa­ro­dy­stycz­nym.

A to aku­rat jest “cytat” z kody “Don Gio­van­nie­go” Mo­zar­ta. Tam Le­po­rel­lo, któ­re­mu pan wpadł do pie­kła, też szuka no­we­go pana. Taki li­te­rac­ki żar­cik. Z epoki. Poza tym, co on ma zro­bić? Po­peł­nić sa­mo­bój­stwo?

http://altronapoleone.home.blog

Nie zro­zu­mia­łam :(

Ale nie czy­ta­ło się źle ;)

Przy­no­szę ra­dość :)

Tak samo opo­wieść zło­żo­na we­dług Two­ich zasad nie­ko­niecz­nie bę­dzie li­te­ra­tu­rą. Co wię­cej, naj­lep­sze dzie­ła naj­czę­ściej wy­ła­mu­ją się z norm. Cza­sem bar­dzo sub­tel­nie, cza­sem re­wo­lu­cyj­nie.

To, o czym mówię, to nie jest jakaś norma spo­łecz­na, spi­sek ma­so­nów czy fe­tysz po­lo­ni­stów. Po pro­stu ma sens, dla­te­go się to prak­ty­ku­je. So­lid­na linia wy­da­rzeń, sta­no­wią­ca opar­cie dla ewo­lu­cji po­staw i prze­ko­nań bo­ha­te­rów to jest po pro­stu coś, co uwa­żam za ra­cjo­nal­ną pod­sta­wę fik­cji, nie za wy­ssa­ny z księ­ży­ca do­gmat.

Moje wra­że­nie było takie, że trud­no mi śle­dzić Ma­ria­nę, bo nie wiem, co jej za­gra­ża, na co ma na­dzie­ję i jak się zmie­nia jej du­cho­wy kra­jo­braz w toku opo­wie­ści. W końcu dziew­czy­na godzi się na coś w tonie ro­man­tycz­no-sen­ty­men­tal­nym, ale na co? Trud­no po­wie­dzieć, jest to coś ode­rwa­ne­go od rze­czy­wi­sto­ści i zu­peł­nie ba­śnio­we­go, więc co z tego za­koń­cze­nia wy­ni­ka – zu­peł­nie nie wiem.

A to aku­rat jest “cytat” z kody “Don Gio­van­nie­go” Mo­zar­ta. Tam Le­po­rel­lo, któ­re­mu pan wpadł do pie­kła, też szuka no­we­go pana. Taki li­te­rac­ki żar­cik. Z epoki. Poza tym, co on ma zro­bić? Po­peł­nić sa­mo­bój­stwo?

Ok. I jest to opera ko­me­dio­wa. Takie za­koń­cze­nie do­sko­na­le do ko­me­dii pa­su­je. Stąd zwró­ci­łem uwagę, że gry­zie się z tonem resz­ty tek­stu.

A skąd wiesz? To, że tego nie ma w tek­ście, nie zna­czy, że nie ist­nie­je. Nie wiemy, co myśli Julie i nie wiemy, co w tym cza­sie robi pre­zy­dent USA. Też źle?

Pre­zy­dent USA nie jest bo­ha­te­rem opo­wia­da­nia. A ciot­ka Kle­men­ty­na, po­szu­ku­ją­ca za­gi­nio­nej Ma­ria­ny, dużo le­piej spraw­dzi­ła­by się w epi­lo­gu, niż chłop Piotr, bo jej roz­pacz, zmar­twie­nie czy też bez­rad­ność wobec nad­na­tu­ral­nej “siły” sta­no­wi­ła­by lep­sze za­mknię­cie hi­sto­rii utrzy­ma­nej w tonie stra­ty i ta­jem­ni­cy.

I jesz­cze jedno: je­steś jedną z nie­licz­nych osób, które tu widzą za­mo­ta­nie, a je­dy­ną, która w tym widzi ja­kieś ukry­wa­nie “wad warsz­ta­to­wych”.

Su­biek­tyw­nie uwa­żam, że Twoim naj­więk­szym wro­giem jako twór­cy jest, pa­ra­dok­sal­nie, do­świad­cze­nie i dobry warsz­tat, który ma­sku­je pro­ble­my kon­struk­cyj­ne, ujaw­nia­ją­ce się wy­raź­nie w mniej wy­ro­bio­nej pro­zie.

Nie zro­zu­mia­łam :(

Ale nie czy­ta­ło się źle ;)

Anet tra­fi­ła w sedno xD

The fair bre­eze blew, the white foam flew, The fur­row fol­lo­wed free: We were the first that ever burst Into that si­lent sea.

@Wi­sie­lec

Po­nie­waż to ja za­da­łam wcze­śniej py­ta­nie o to, jak­byś ty zło­żył taką fa­bu­łę, to wrócę do niego na mo­ment i po­wiem, że wy­szły­by wam dwa ra­dy­kal­nie różne od sie­bie tek­sty: różne w fa­bu­le, tre­ści, kon­cep­cji po­sta­ci, nawet, jak po­dej­rze­wam, ga­tun­ko­wo by się roz­mi­nę­ły (twoje by pew­nie nie do końca miało ele­men­ty co­smic hor­ro­ru, który IMHO traf­nie za­uwa­ży­ła Tar­ni­na u Dra­ka­iny). Może po pro­stu pora pod­pi­sać pro­to­kół roz­bież­no­ści mię­dzy wami?

BTW za­ło­ży­ła­bym na Hy­de­Par­ku wątek “Jakie opo­wia­da­nia fan­ta­stycz­ne (ogól­nie, nie z forum) uwa­żasz za naj­lep­sze i dla­cze­go”, to by nam może coś po­wie­dzia­ło o pre­fe­ren­cjach i oce­nach na bar­dzo kon­kret­nych przy­kła­dach, ale czy komuś się bę­dzie chcia­ło o tym – mię­dzy de­adli­ne’ami kon­kur­sów a upa­łem – dys­ku­to­wać? 

ninedin.home.blog

Anet tra­fi­ła w sedno xD

Anet ma po­dob­ne ogól­ne od­czu­cia jak Ty. I wy­ra­zi­ła je jako swoje od­czu­cia, a nie kry­ty­kę “tak się nie pisze”. Wi­dzisz sub­tel­ną róż­ni­cę?

 

Co do moich wro­gów jako twór­cy, to oni ist­nie­ją, ale moim skrom­nym zda­niem są zu­peł­nie inni. Po­wtó­rzę: jed­nym się spodo­ba­ło, innym tak sobie, innym nie. Nie mam po­trze­by ani am­bi­cji pisać dla ab­so­lut­nie wszyst­kich, zwłasz­cza że jest to nie­moż­li­we. Biorę na klatę, że komuś nie pa­su­je. Nie biorę na klatę ubra­nych w pre­ten­sjo­nal­ne ter­mi­ny prób zmu­sza­nia mnie czy prze­ko­ny­wa­nia do pi­sa­nia ina­czej, bo ktoś wie­rzy w re­gu­ły li­te­rac­kie.

 

A na­wia­sem mó­wiąc, za­na­li­zuj gdzieś “Ilia­dę” wg tego, co tu pre­zen­tu­jesz. “Ilia­dę”, nie opo­wieść o woj­nie tro­jań­skiej.

 

A ciot­ka Kle­men­ty­na, po­szu­ku­ją­ca za­gi­nio­nej Ma­ria­ny, dużo le­piej spraw­dzi­ła­by się w epi­lo­gu, niż chłop Piotr, bo jej roz­pacz, zmar­twie­nie czy też bez­rad­ność wobec nad­na­tu­ral­nej “siły” sta­no­wi­ła­by lep­sze za­mknię­cie hi­sto­rii utrzy­ma­nej w tonie stra­ty i ta­jem­ni­cy.

No wi­dzisz, moim zda­niem ab­so­lut­nie NIE. By­ła­by ba­nal­na. Nie­ste­ty, więk­szość Two­ich roz­wią­zań od­no­śnie do tej fa­bu­ły wy­da­je mi się ba­nal­na.

 

Ba, w nie­któ­rych Two­ich opo­wia­da­niach za­cho­wa­na jest kla­sycz­na struk­tu­ra trzy­ak­to­wa, co jest o tyle in­te­re­su­ją­ce, że wno­sząc z wy­ło­żo­nej przez Cie­bie fi­lo­zo­fii li­te­rac­kiej, wcale nie pla­no­wa­łaś jej tam umie­ścić. Sama się tam po­ja­wi­ła. In­tu­icyj­nie.

Nie. Po pro­stu każdą opo­wieść kon­stru­uję tak, jak mi pa­su­je do fa­bu­ły. A fa­bu­ły są różne – jedne wy­ma­ga­ją kla­sycz­nych ram kon­struk­cyj­nych, inne nie. Nie uzna­ję jed­nej re­gu­ły dla wszyst­kich tek­stów. Jak chcę pisać oni­rycz­ną baśń, to nie będę jej roz­pi­sy­wać na akty, bo to za­bi­je na­strój. Nie wiem, jak ja­śniej wy­tłu­ma­czyć moją “fi­lo­zo­fię li­te­rac­ką”? Nie ma reguł. Tyle. Re­gu­ły za­bi­ja­ją li­te­ra­tu­rę.

http://altronapoleone.home.blog

No wi­dzisz, moim zda­niem ab­so­lut­nie NIE. By­ła­by ba­nal­na. Nie­ste­ty, więk­szość Two­ich roz­wią­zań od­no­śnie do tej fa­bu­ły wy­da­je mi się ba­nal­na.

Na pewno roz­pacz ciot­ki jest trud­niej­szym te­ma­tem niż obo­jęt­ność chło­pa. Przy sil­nych emo­cjach łatwo po­paść w banał. Może mo­gli­by po­ja­wić się razem? Kle­men­ty­na mo­gła­by też skoń­czyć w przy­tuł­ku dla cho­rych cio­tek, a jej po­krę­co­ną re­la­cję spi­sał­by le­karz, któ­re­go no­tat­ka za­mknę­ła­by opo­wia­da­nie. Można róż­nie.

Nie­ste­ty, więk­szość Two­ich roz­wią­zań od­no­śnie do tej fa­bu­ły wy­da­je mi się ba­nal­na.

Masz rację. Nie czuję tej hi­sto­rii – w sen­sie czuję na­strój, jak czy­tam, ale moja wy­obraź­nia nigdy ni­cze­go po­dob­ne­go nie wy­pro­du­ku­je.

A na­wia­sem mó­wiąc, za­na­li­zuj gdzieś “Ilia­dę” wg tego, co tu pre­zen­tu­jesz. “Ilia­dę”, nie opo­wieść o woj­nie tro­jań­skiej.

Trze­ba ją po pro­stu roz­ło­żyć na wątki i epi­zo­dy. Achil­les ma naj­wy­raź­niej za­ry­so­wa­ną linię fa­bu­lar­ną, która znaj­du­je kul­mi­na­cję w roz­mo­wie z Pria­mem i koń­czy się na po­grze­bie Pa­tro­kla. Hek­tor ma wła­sną, cho­ciaż krót­szą. Dużym łu­kiem spi­na­ją­cym jest ry­wa­li­za­cja bogów, która do­ty­ka mo­ty­wów po­rząd­ku spo­łecz­ne­go. A każda mała ry­wa­li­za­cja, po­je­dy­nek, epi­zod to ma­lut­ka hi­sto­ria z wła­sną pu­en­tą. Na różne spo­so­by pod­bi­ja­ją wio­dą­ce te­ma­ty wojny, ze­msty, prze­ba­cze­nia, hie­rar­chii spo­łecz­nej, sza­cun­ku dla star­szych, od­wa­gi w ob­li­czu śmier­ci, ak­cep­ta­cji nie­unik­nio­ne­go losu i wiele in­nych. Kiedy czy­tam Ilia­dę, widzę wiel­ką wo­jen­ną pa­no­ra­mę, która unika jed­no­znacz­nych roz­strzy­gnięć, mo­ra­łów, po­uczeń.

Po­nie­waż to ja za­da­łam wcze­śniej py­ta­nie o to, jak­byś ty zło­żył taką fa­bu­łę, to wrócę do niego na mo­ment i po­wiem, że wy­szły­by wam dwa ra­dy­kal­nie różne od sie­bie tek­sty: różne w fa­bu­le, tre­ści, kon­cep­cji po­sta­ci, nawet, jak po­dej­rze­wam, ga­tun­ko­wo by się roz­mi­nę­ły (twoje by pew­nie nie do końca miało ele­men­ty co­smic hor­ro­ru, który IMHO traf­nie za­uwa­ży­ła Tar­ni­na u Dra­ka­iny).

Jeśli miał być co­smic hor­ror, to cał­kiem mi umknę­ło – widzę na­stro­jo­wy film ko­stiu­mo­wy z ba­śnio­wym mo­ty­wem, ale nic strasz­ne­go się tu nie dzie­je w moich oczach.

Sam zresz­tą przy­zna­łem, że nie po­dej­mu­ję się tego uło­żyć, bo bym to ze­psuł, a poza tym nie ro­zu­miem, co miało się wy­da­rzyć. Gdy­bym miał na­pra­wiać la­ta­ją­cy spodek, czuł­bym się po­dob­nie.

The fair bre­eze blew, the white foam flew, The fur­row fol­lo­wed free: We were the first that ever burst Into that si­lent sea.

Nie chcę od­po­wia­dać na to py­ta­nie; to przy­kład py­ta­nia, z jakim może zo­stać czy­tel­nik po za­koń­cze­niu czy­ta­nia.

Aaa, chyba, że tak. Ale nie wiem, czy tę kon­kret­ną kwe­stię można po­sta­wić jako py­ta­nie roz­strzy­gnię­cia – nie twier­dzę, że ono by­ło­by nie­roz­wią­zy­wal­ne, ale ra­czej, że jeśli dwie moż­li­wo­ści są aż tak wy­raź­ne, to łatwo od­róż­nić, która z nich za­cho­dzi.

W “Zimie” po­sta­cie zni­ka­ją.

"Kto po­peł­nia sa­mo­bój­stwo, za­bi­ja nie jed­ne­go czło­wie­ka, ale całą ludz­kość."

Dla­cze­go dziew­czy­ny nie opła­ku­je choć­by ciot­ka Kle­men­ty­na?

To aku­rat wpi­su­je mi się w motyw zimy i chło­du – obo­jęt­ny chłop.

Dziew­czy­ny, nie usta­wiaj­cie mnie pro­szę w ta­kiej po­zy­cji, którą łatwo za­ata­ko­wać.

My Cię usta­wia­my, hmm? Czy po pro­stu wy­ko­rzy­stu­je­my Twoje otwar­cia?

Pod­czas gdy nie­ja­sność jest w moim prze­ko­na­niu łatwą drogą uciecz­ki od kiczu.

A wi­dzisz, w moim jest drogą pro­wa­dzą­cą pro­sto do kiczu. Ale mu­si­my od­róż­nić nie­ja­sność – męt­ność od nie­do­po­wie­dze­nia. Tutaj mamy do czy­nie­nia z tym dru­gim. Na­praw­dę, nie widzę w tek­ście Dra­ka­iny za­mo­ta­nia.

Gdyby ni­niej­szy opis, sta­no­wią­cy kul­mi­na­cję linii wy­da­rzeń opo­wia­da­nia, był zwień­cze­niem szczę­śli­wej hi­sto­rii mi­ło­snej, pre­zen­to­wał­by się ckli­wie:

Ale nie jest – jego od­dzia­ły­wa­nie wy­ni­ka z tego, co go po­prze­dza. Nie mo­żesz wy­pre­pa­ro­wać z tek­stu kilku li­ni­jek i roz­pa­try­wać ich w ode­rwa­niu od ca­ło­ści, to tak nie dzia­ła.

Ale ja też nie mam obo­wiąz­ku prze­strze­gać Two­ich wy­my­ślo­nych przez kogoś “reguł”, które służą do pro­du­ko­wa­nia sztam­po­wych, rze­mieśl­ni­czych po­wie­ści czy opo­wia­dań.

Dra­ka­ino, jak po­wie­dzia­łam wyżej: Wi­sie­lec ma swoją skrzyn­kę z na­rzę­dzia­mi, które do­brze mu leżą w ręku, i które za­pew­ne wziął z za­chod­nich źró­deł ("łuk po­sta­ci" to prze­cież do­słow­ne, go­oglo­we tłu­ma­cze­nie "cha­rac­ter arc" – nie wy­da­je mi się, żeby to było tłu­ma­cze­nie po­praw­ne, ale nie mam tu słow­ni­ka ter­mi­nów li­te­rac­kich – może jed­nak jest). Ja też przez jakiś czas wie­rzy­łam w te po­rad­ni­ki i prze­pi­sy. Prze­sta­łam, może pa­ra­dok­sal­nie, po prze­czy­ta­niu więk­szej licz­by po­rad­ni­ków i za­uwa­że­niu primo, że każdy z nich opi­su­je tylko jeden (cza­sem bar­dzo wąski) typ hi­sto­rii, a se­cun­do – że więk­szość z nich pro­mu­je po­dej­ście tak ana­li­tycz­ne, że fa­bu­ła po pro­stu roz­pa­da się na atomy. Po­nie­waż ja i tak mam kło­pot z po­łą­cze­niem wy­da­rzeń przy­czy­no­wo, po­rad­ni­ki wy­wo­ła­ły u mnie dłu­go­trwa­łą blo­ka­dę.

Ana­lo­gia z życia – czy któ­reś z Was ma­lo­wa­ło kie­dyś na tka­ni­nie? Cien­kim pę­dzel­kiem i farbą? W takim razie wie­cie, jak trud­no zro­bić kółka, łuki i w ogóle linie krzy­we. Pę­dze­lek cze­pia się pod­ło­ża, farba nie­rów­no się kła­dzie, czło­wiek musi cały czas uwa­żać, ma­lo­wać kró­ciut­ki­mi po­cią­gnię­cia­mi, a i tak wy­cho­dzi nie­rów­no. Ostat­nio ku­pi­łam sobie fla­ma­ster – lu­dzie, jak to do­brze leży w ręku! Jakie te linie równe, czy­ste, gła­dziu­sień­kie!

Fla­ma­ster jest lep­szym na­rzę­dziem do pi­sa­nia i ry­so­wa­nia kółek – o ile chcesz, żeby Twoje kółka miały czy­ste linie. Ale nie mu­sisz tego chcieć. Wię­cej, gdy­bym ze­chcia­ła na ko­szul­ce wy­ma­lo­wać enso wzię­ła­bym farby. Enso nie ma być gład­kie. Gład­kość ode­bra­ła­by mu cały sens. Li­te­ry pi­sa­ne la­tyn­ką po­win­ny być gład­kie (fla­ma­strem mogę nawet zro­bić fajne li­ter­nic­two!), ale enso – nie.

Cho­dzi o do­sto­so­wa­nie na­rzę­dzi, środ­ków – do celów. Inna me­ta­fo­ra: Ty chcesz zbu­do­wać fotel bu­ja­ny, Wi­sie­lec – stół. Pew­ny­mi na­rzę­dzia­mi i tech­ni­ka­mi po­słu­ży­cie się oboje. Ale ry­su­nek tech­nicz­ny stołu bę­dzie Ci zu­peł­nie, ale to zu­peł­nie nie­przy­dat­ny, bo Ty bu­du­jesz co in­ne­go. Nie jest Ci wcale po­trzeb­ny klucz im­bu­so­wy (czyli na­rzę­dzie, które za­le­ca Wi­sie­lec), a za to się­gniesz po laub­ze­gę.

Nie wiem na­to­miast, czy isto­tą sporu jest nie­chęć Wi­siel­ca do bu­ja­nych fo­te­li.

To, o czym mówię, to nie jest jakaś norma spo­łecz­na, spi­sek ma­so­nów czy fe­tysz po­lo­ni­stów. Po pro­stu ma sens, dla­te­go się to prak­ty­ku­je.

Jak już wyżej po­wie­dzia­łam – ma sens. Jako śro­dek (ze­spół środ­ków) do pew­ne­go celu. Ale cel Dra­ka­iny, mam wra­że­nie, był nieco inny od tego, któ­re­go Ty tu szu­kasz. Żeby wró­cić do po­przed­niej me­ta­fo­ry – ona zbu­do­wa­ła fotel, a Ty chcesz stół. I nie mo­żesz zro­zu­mieć, dla­cze­go blat taki mały, skąd te gięte fiu-bździu po bo­kach. Po pro­stu. To nie jest stół.

czy komuś się bę­dzie chcia­ło o tym – mię­dzy de­adli­ne’ami kon­kur­sów a upa­łem – dys­ku­to­wać?

Wy­zna­ję ze skru­chą – mnie nie bar­dzo. Może w zimie.

A fa­bu­ły są różne – jedne wy­ma­ga­ją kla­sycz­nych ram kon­struk­cyj­nych, inne nie.

Co po­wie­dzia­łam wyżej, acz bar­dziej roz­wle­kle (bo mu­sia­łam się po­chwa­lić, jaki mam fajny nowy mazak :D)

Na pewno roz­pacz ciot­ki jest trud­niej­szym te­ma­tem niż obo­jęt­ność chło­pa.

Nie­ko­niecz­nie.

Kle­men­ty­na mo­gła­by też skoń­czyć w przy­tuł­ku dla cho­rych cio­tek,

Że grusz­ka? Wi­siel­cze, po­sta­cie w opo­wia­da­niu są rzu­co­ne w jakiś świat, który po­wi­nien się trzy­mać kupy – z tym się chyba zgo­dzisz. Kupę tę usta­la autor. Ale jak ją już usta­li, to nie po­wi­nien od niej od­cho­dzić tylko dla­te­go, że coś mu się nagle od­wi­dzia­ło – wtedy bę­dzie mę­tlik. Je­że­li autor oparł się na re­aliach hi­sto­rycz­nych, jak tutaj, to ocze­ku­je­my, że bę­dzie się ich trzy­mał, a od­stęp­stwa uza­sad­ni. Otóż – nie je­stem hi­sto­ry­kiem, ale wsa­dze­nie ciot­ki Kle­men­ty­ny do czub­ków wy­da­je mi się skraj­nie nie­wia­ry­god­ne. To za­moż­na, zdro­wa fi­zycz­nie i psy­chicz­nie dama (ona wy­raź­nie nie z tych, co wa­riu­ją z roz­pa­czy), która nie daje sobie w kaszę dmu­chać i za­pew­ne cięż­kie życie mają ci, któ­rzy się jej na­ra­ża­ją.

Jeśli miał być co­smic hor­ror, to cał­kiem mi umknę­ło – widzę na­stro­jo­wy film ko­stiu­mo­wy z ba­śnio­wym mo­ty­wem, ale nic strasz­ne­go się tu nie dzie­je w moich oczach.

Mó­wi­łam, że na to trze­ba być ko­bie­tą?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Jeśli miał być co­smic hor­ror, to cał­kiem mi umknę­ło – widzę na­stro­jo­wy film ko­stiu­mo­wy z ba­śnio­wym mo­ty­wem, ale nic strasz­ne­go się tu nie dzie­je w moich oczach.

Mó­wi­łam, że na to trze­ba być ko­bie­tą?

Yyyy… No ja też nie widzę hor­ro­ru :/

Przy­no­szę ra­dość :)

Na pewno roz­pacz ciot­ki jest trud­niej­szym te­ma­tem niż obo­jęt­ność chło­pa.

Wręcz prze­ciw­nie. Roz­pacz jest oczy­wi­sta, spo­dzie­wa­na, w związ­ku z czym ba-nal-na. Na do­da­tek ma mi­lion mo­de­li, więc na­pi­sa­nie jej to bułka z ma­słem, tyle że dosyć czer­stwa. Prze­szedł­byś nad nią do po­rząd­ku dzien­ne­go, bo w twoim wy­obra­że­niu by­ła­by na swoim miej­scu. Obo­jęt­ność chło­pa Cie­bie rusza ne­ga­tyw­nie, ale przy­naj­mniej rusza, przy­naj­mniej ją za­uwa­żasz.

 

Dra­ka­ino, jak po­wie­dzia­łam wyżej: Wi­sie­lec ma swoją skrzyn­kę z na­rzę­dzia­mi, które do­brze mu leżą w ręku, i które za­pew­ne wziął z za­chod­nich źró­deł

Tak i nawet już wiem z ja­kich. Za­in­try­go­wa­ło mnie, że na po­lo­ni­sty­ce nigdy nie sły­sza­łam tych wszyst­kich ter­mi­nów, więc po­gu­gla­łam. I jest to albo bez­po­śred­nio, albo po­śred­nio, ale z książ­ki nie­ja­kiej Lindy Aron­son (an­glo-au­stra­lij­skiej sce­no­pi­sar­ki bez więk­szych suk­ce­sów, o któ­rej ist­nie­niu nie do­wie­dzia­ła­bym się, gdyby nie śledz­two w kwe­stii tych linii tego i owego) albo też kursu pi­sa­nia pro­wa­dzo­ne­go w Pol­sce przez tłu­macz­kę książ­ki Aron­son, która na stro­nie swo­ich kur­sów pi­sa­nia jest wy­kre­owa­na na To­kar­czuk z bia­ły­mi wło­sa­mi.

I teraz naj­cie­kaw­sze: za­rów­no książ­ka Aron­son jak i kursy pani Kruk na tej książ­ce opar­te skie­ro­wa­ne są do osób pi­szą­cych czy za­mie­rza­ją­cych pisać sce­na­riu­sze, głów­nie se­ria­li. Przy oka­zji kursy są rów­nież po­le­ca­ne m.in. po­wie­ścio­pi­sa­rzom, a zatem mogą być przy­dat­ne, jeśli chcesz być Re­mi­giu­szem Mro­zem albo Iloną Łep­kow­ską, ale ab­so­lut­nie nie mają szans na­uczyć wraż­li­wo­ści li­te­rac­kiej. Uczą rze­mio­sła, spro­fi­lo­wa­ne­go pod kon­kret­ny typ fabuł, w któ­rych (se­ria­le) rze­czy­wi­ście obo­wią­zu­je pe­wien sche­mat.

I w sumie nie by­ło­by po­ło­wy pro­ble­mu, gdyby wi­sie­lec na­pi­sał, że opie­ra swoje prze­ko­na­nia i tezy na tej kon­kret­nej książ­ce, bo pro­to­kół roz­bież­no­ści byłby od po­cząt­ku jasny: ja nie za­mie­rzam pisać tak, jak się pisze for­mu­lar­ne sce­na­riu­sze czy nawet for­mu­lar­ne po­wie­ści, dzię­ku­ję. Po­da­wa­nie tego wszyst­kie­go jako osta­tecz­nej li­te­rac­kiej wy­rocz­ni i je­dy­ne­go spo­so­bu na za­spo­ko­je­nie czy­tel­ni­czych po­trzeb uwa­żam za po pro­stu nie okej.

 

Scre­en ze stro­ny storylab.pro

 

http://altronapoleone.home.blog

My Cię usta­wia­my, hmm? Czy po pro­stu wy­ko­rzy­stu­je­my Twoje otwar­cia?

Tak, bo ata­ku­je­cie struk­tu­ra­lizm, for­mu­lar­ne fa­bu­ły, rze­mieśl­ni­cze po­wie­la­nie sche­ma­tu, to wszyst­ko co krę­pu­je twór­czą wol­ność, pod­czas gdy ja chciał­bym zwró­cić uwagę na rze­czy pro­ste. Nie chcę ni­ko­mu na­rzu­cać mo­de­lu Smi­leya-Thom­so­na, nie zwra­cam uwagi na ja­kieś tam punk­ty zwrot­ne. Je­stem do­sko­na­le świa­dom, że nie wszy­scy pod­cho­dzą do pi­sa­nia z men­tal­no­ścią ar­chi­tek­ta – ba, ja sam zwy­kle nie spo­rzą­dzam planu wy­da­rzeń przed roz­po­czę­ciem pracy, a spoj­rze­nie struk­tu­ral­ne służy mi głów­nie do wy­kry­wa­nia pro­ble­mów w go­to­wej fa­bu­le.

Uży­wam ter­mi­no­lo­gii za­pro­po­no­wa­nej przez Vo­gle­ra i Aron­son, bo wy­da­je mi się traf­na, ale to samo można po­wie­dzieć w in­nych sło­wach – bo to nie do­gmat, to po pro­stu ma sens i skła­da się na kom­plet­ną fa­bu­łę. Da się to ująć tak:

– Niech wy­da­rze­nia wy­ni­ka­ją z sie­bie w spo­sób, który można śle­dzić.

– Niech wy­wie­ra­ją wy­mier­ny wpływ na bo­ha­te­rów i zmie­nią ich w czy­tel­ny spo­sób; to na­da­je wy­da­rze­niom sens.

– Niech bo­ha­te­ro­wie dzia­ła­ją we­dług swo­ich mo­ty­wa­cji. Z ak­cen­tem na dzia­ła­ją.

I uwa­żam, że pi­sząc w myśl tych zasad można by­ło­by Zimę po­pra­wić, nie tra­cąc nic z na­stro­jo­wo­ści. Pewna doza nie­ja­sno­ści jest w po­rząd­ku, jeśli sta­no­wi przy­pra­wę do tek­stu.

Książ­kę Lindy Aron­son, na­wia­sem mó­wiąc, ser­decz­nie po­le­cam.

Cho­dzi o do­sto­so­wa­nie na­rzę­dzi, środ­ków – do celów. Inna me­ta­fo­ra: Ty chcesz zbu­do­wać fotel bu­ja­ny, Wi­sie­lec – stół. Pew­ny­mi na­rzę­dzia­mi i tech­ni­ka­mi po­słu­ży­cie się oboje. Ale ry­su­nek tech­nicz­ny stołu bę­dzie Ci zu­peł­nie, ale to zu­peł­nie nie­przy­dat­ny, bo Ty bu­du­jesz co in­ne­go. Nie jest Ci wcale po­trzeb­ny klucz im­bu­so­wy (czyli na­rzę­dzie, które za­le­ca Wi­sie­lec), a za to się­gniesz po laub­ze­gę.

Nie wiem na­to­miast, czy isto­tą sporu jest nie­chęć Wi­siel­ca do bu­ja­nych fo­te­li.

Nie no, ja nie pró­bu­ję zro­bić z tego opo­wia­da­nia filmu akcji ani za­gad­ki kry­mi­nal­nej. Sedno mo­je­go ko­men­ta­rza jest takie, że ten sam tekst byłby lep­szy, gdyby:

– Sku­pić się na re­la­cji zom­bie i Ma­ria­ny.

– Zde­fi­nio­wać mo­ty­wa­cje przy­naj­mniej jed­nej ze stron (zom­bie może być ta­jem­ni­czy, ale niech Ma­ria­na do cze­goś aspi­ru­je).

– Okre­ślić staw­ki w kul­mi­na­cji – żeby nadać jej cię­żar.

The fair bre­eze blew, the white foam flew, The fur­row fol­lo­wed free: We were the first that ever burst Into that si­lent sea.

“Mul­ti­pro­ta­go­ni­sta”, my God. Toć to gwałt na pol­sz­czyź­nie. Mó­wi­łam, że to jest prze­tłu­ma­czo­ne ma­szy­no­wo? Wy­ni­ki Two­ich badań po­twier­dza­ją moje do­my­sły.

Z in­nych wia­do­mo­ści – chcesz fotel bu­ja­ny? Mam na zby­ciu (yes, re­al­ly).

 

ETA: Argh, mu­si­cie od­po­wia­dać, kiedy ja od­po­wia­dam?

 Tak, bo ata­ku­je­cie struk­tu­ra­lizm, for­mu­lar­ne fa­bu­ły, rze­mieśl­ni­cze po­wie­la­nie sche­ma­tu, to wszyst­ko co krę­pu­je twór­czą wol­ność,

Nie krę­pu­je. A przy­naj­mniej nie po­win­no – po­wta­rzam raz jesz­cze, to są na­rzę­dzia. Na­rzę­dzi się nie czci, tylko się ich używa, żeby uzy­skać okre­ślo­ne efek­ty. Wra­ca­jąc do przy­kła­du z fla­ma­strem i farbą: ma­lo­wa­nie farbą daje pewną tek­stu­rę, uwi­docz­nia po­cią­gnię­cia pędz­la. Fla­ma­ster daje pre­cy­zję. Jeden ry­su­nek le­piej bę­dzie zro­bić farbą, drugi fla­ma­strem, i tyle. Cza­sem warto je po­łą­czyć. Cza­sem ab­so­lut­nie nie. Cza­sem w ogóle lep­sze będą kred­ki.

Tak czy siak, kon­wen­cja jest na­rzę­dziem. Zbyt­nie za­pa­trze­nie się w na­rzę­dzie jest nie­bez­piecz­ne, zob. C. S. Lewis, Po­dział osta­tecz­ny.

 Uży­wam ter­mi­no­lo­gii za­pro­po­no­wa­nej przez Vo­gle­ra i Aron­son, bo wy­da­je mi się traf­na

Aku­rat ter­mi­no­lo­gia jest spra­wą kon­wen­cji – dla kogoś, kto się uczył w innej szko­le, ta kon­kret­na może być zu­peł­nie nie­zro­zu­mia­ła. Cie­ka­wost­ka – ter­mi­no­lo­gia szy­deł­ko­wa w Sta­nach i Wiel­kiej Bry­ta­nii jest różna. Ktoś, kto zna tylko ame­ry­kań­ską, a pró­bu­je prze­ra­biać wzór bry­tyj­ski, otrzy­ma jeden wiel­ki ba­ła­gan, i vice versa. A to jest róż­ni­ca tylko w samej ter­mi­no­lo­gii! Spo­so­by, na przy­kład, roz­bio­ru mięsa w Bra­zy­lii i Pol­sce są różne. Z tej samej krowy otrzy­mu­jesz zu­peł­nie inne pół­pro­duk­ty.

 Niech wy­da­rze­nia wy­ni­ka­ją z sie­bie w spo­sób, który można śle­dzić.

Ano, niech. Ale co jest ta­kie­go skom­pli­ko­wa­ne­go w tym, że facet się błąka, błąka i na­tra­fia na przy­ja­zne do­mo­stwo? Albo w tym, że to do­mo­stwo zo­sta­ło nam z góry przed­sta­wio­ne? Gdyby nie miało zna­cze­nia w całej hi­sto­rii, po co au­tor­ka mia­ła­by o nim opo­wia­dać?

 Niech wy­wie­ra­ją wy­mier­ny wpływ na bo­ha­te­rów i zmie­nią ich w czy­tel­ny spo­sób; to na­da­je wy­da­rze­niom sens.

A nie wy­wie­ra­ją?

 Niech bo­ha­te­ro­wie dzia­ła­ją we­dług swo­ich mo­ty­wa­cji. Z ak­cen­tem na dzia­ła­ją.

A ja po­ło­ży­ła­bym ak­cent ra­czej na mo­ty­wa­cje. Nie za­wsze można dzia­łać (po­miń­my tu fakt, że nie­dzia­ła­nie jest formą dzia­ła­nia, bo za­brnie­my w zen).

 Zde­fi­nio­wać mo­ty­wa­cje przy­naj­mniej jed­nej ze stron (zom­bie może być ta­jem­ni­czy, ale niech Ma­ria­na do cze­goś aspi­ru­je).

Ale do czego mia­ła­by aspi­ro­wać? Po­wta­rzam, Ma­rian­na jest córką swo­ich cza­sów, jest osa­dzo­na w swoim świe­cie i jako taka wy­da­je mi się wia­ry­god­na (po­wta­rzam, nie znam się na tym – wy­da­je się wia­ry­god­na mo­je­mu ama­tor­skie­mu oku). Jej aspi­ra­cje są pro­ste – ona na coś czeka. Chce tego do­cze­kać. Mo­ty­wa­cja Meu­nie­ra jest czy­tel­na – wró­cić do domu.

 Okre­ślić staw­ki w kul­mi­na­cji – żeby nadać jej cię­żar.

Te staw­ki są mocno spor­to­wą (i czę­stą w po­rad­ni­kach) me­ta­fo­rą. Ale kon­fron­ta­cja Ma­rian­ny z panią mrozu to nie sport. Szan­se są zbyt nie­rów­ne.

 

Jesz­cze raz ETA:

Sznu­rek do ko­mik­su. Bo tak.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hi, hi, Dra­ka­ino, a może ogłoś szyb­ki kon­kurs na re­tel­ling Two­je­go opka ;)

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Irko heart

 

Wi­siel­cze, aku­rat struk­tu­ra­lizm wy­jąt­ko­wo lubię. Ale 1) w wy­ko­na­niu np. Bar­the­sa (czy wcze­śniej­szych ana­liz, jesz­cze sprzed po­wsta­nia sa­me­go struk­tu­ra­li­zmu, jak Propp), a nie zwul­ga­ry­zo­wa­nych po­płu­czyn po nim two­rzo­nych na po­trze­by rynku pulpy. 2) Jako na­rzę­dzie opisu, a nie normę.

Poza tym sen­sow­nie ro­zu­mia­ny struk­tu­ra­lizm do­pusz­cza wa­ria­cje, wa­rian­ty, in­wer­sje i wszel­ką za­ba­wę z ce­gieł­ka­mi, a nie tylko układ taki wła­śnie jak dla kro­jo­ne­go pod miarę i for­mat se­ria­lu.

 

I jesz­cze jedno: jeśli ktoś lubi pra­co­wać z pla­nem, w któ­rym sobie okre­śla staw­ki, droga wolna. Ty nie­ste­ty chciał­byś, żeby to ro­bi­li wszy­scy i tu za­czy­na się pro­blem, po­nie­waż są lu­dzie i ja do nich na­le­żę, któ­rzy w ogóle tak nie po­tra­fią pra­co­wać i ro­bie­nie planu z kul­mi­na­cja­mi, staw­ka­mi i wy­kre­sa­mi nic by mi nie po­mo­gło, wręcz prze­ciw­nie. Poza tym po raz n+1 po­wta­rzam Ci, że nie lubię rów­nież czy­tać tak kro­jo­nej li­te­ra­tu­ry. Nie bawi mnie ona, nie za­ska­ku­je. Przyj­rzyj się moim kon­se­kwent­nym oce­nom tek­stów na tym por­ta­lu pi­sa­nych przez osoby nie­rzad­ko bar­dzo spraw­ne warsz­ta­to­wo, które prze­strze­ga­ją tych zasad. Są to oceny, które spro­wa­dza­ją się: świet­ne warsz­ta­to­wo, mnie znu­dzi­ło, znu­ży­ło, było prze­wi­dy­wal­ne, uszy­te z wy­so­kiej klasy, ale jed­nak pre­fa­bry­ka­tów. To nie jest moja li­te­ra­tu­ra, więc czy do dia­bła cięż­kie­go mo­żesz mi wresz­cie po­zwo­lić być sobą i pisać tak, jak chcę i tak, jak chcia­ła­bym czy­tać?

Na mar­gi­ne­sie taki dro­biazg: twier­dze­nie, że mój model (czy #team) jest mo­de­lem nie­zro­zu­mia­ło­ści, a Twój kla­row­nej fa­bu­ły, co zro­bi­łeś na SB, jest ma­ni­pu­la­cją i nad­uży­ciem. Re­al­na róż­ni­ca jest taka, że Ty przy­ją­łeś nauki pani Aron­son lub jej ako­li­tów, a ja nie. Uwa­żam, że książ­ki takie jak ta jej książ­ka są dobre dla osób, które chcą być spraw­ny­mi rze­mieśl­ni­ka­mi, ale nie dla tych, któ­rzy chcą pisać li­te­ra­tu­rę. Dla jed­nych i dru­gich jest miej­sce na rynku li­te­rac­kim, więc live and let live. Nikt nie ata­ko­wał Two­ich wy­bo­rów li­te­rac­kich, to Ty za­ata­ko­wa­łeś mój, w związ­ku z czym mu­sia­łam się bro­nić prze­ciw­ko ata­ko­wa­niu mnie w spo­sób nie­uczci­wy, bo za po­mo­cą twier­dze­nia, że mój tekst jest nie­do­bry dla­te­go, że nie po­do­ba się oso­bie o skraj­nie róż­nym po­dej­ściu do li­te­ra­tu­ry.

http://altronapoleone.home.blog

a nie zwul­ga­ry­zo­wa­nych po­płu­czyn po nim two­rzo­nych na po­trze­by rynku pulpy.

Sama mó­wi­łaś, że nie znasz tych teo­rii – a teraz je war­to­ściu­jesz.

Poza tym sen­sow­nie ro­zu­mia­ny struk­tu­ra­lizm do­pusz­cza wa­ria­cje, wa­rian­ty, in­wer­sje i wszel­ką za­ba­wę z ce­gieł­ka­mi, a nie tylko układ taki wła­śnie jak dla kro­jo­ne­go pod miarę i for­mat se­ria­lu.

Dla­te­go nie przy­kła­dam do Two­je­go opo­wia­da­nia szcze­gó­ło­we­go planu wy­da­rzeń (któ­re­go sam bym się nie trzy­mał) tylko ogól­ny zbiór do­brych prak­tyk.

I jesz­cze jedno: jeśli ktoś lubi pra­co­wać z pla­nem, w któ­rym sobie okre­śla staw­ki, droga wolna. Ty nie­ste­ty chciał­byś, żeby to ro­bi­li wszy­scy i tu za­czy­na się pro­blem, po­nie­waż są lu­dzie i ja do nich na­le­żę, któ­rzy w ogóle tak nie po­tra­fią pra­co­wać i ro­bie­nie planu z kul­mi­na­cja­mi, staw­ka­mi i wy­kre­sa­mi nic by mi nie po­mo­gło, wręcz prze­ciw­nie.

Ależ ja nie re­pre­zen­tu­ję tego sta­no­wi­ska! Ni­ko­mu nie na­rzu­cam żad­nych mo­de­li, a sam, jak już wcze­śniej za­zna­czy­łem, zwy­kle piszę bez planu.

Chcę po pro­stu ro­zu­mieć, o co toczy się gra w fi­na­le fa­bu­ły. Co leży na szali. W prze­ciw­nym wy­pad­ku wy­da­rze­nia po­zo­sta­ją bez zna­cze­nia. “Staw­ki” to coś co w na­tu­ral­ny spo­sób wy­ni­ka z wy­da­rzeń w każ­dej hi­sto­rii za­wie­ra­ją­cej kon­flikt, ry­zy­ko lub za­gro­że­nie. “Staw­ki” nie są ar­te­fak­tem ter­mi­no­lo­gicz­nym, opi­su­ją coś re­al­ne­go, co samo wy­ra­sta z opo­wie­dzia­nych oko­licz­no­ści.

Na mar­gi­ne­sie taki dro­biazg: twier­dze­nie, że mój model (czy #team) jest mo­de­lem nie­zro­zu­mia­ło­ści, a Twój kla­row­nej fa­bu­ły, co zro­bi­łeś na SB, jest ma­ni­pu­la­cją i nad­uży­ciem. Re­al­na róż­ni­ca jest taka, że Ty przy­ją­łeś nauki pani Aron­son lub jej ako­li­tów, a ja nie. Uwa­żam, że książ­ki takie jak ta jej książ­ka są dobre dla osób, które chcą być spraw­ny­mi rze­mieśl­ni­ka­mi, ale nie dla tych, któ­rzy chcą pisać li­te­ra­tu­rę.

Ale nie znasz tej książ­ki, więc skąd wiesz? xD A teraz jesz­cze zo­sta­łem ako­li­tą na do­kład­kę.

Li­te­ra­tu­ra teo­re­tycz­na, którą z lek­ce­wa­że­niem na­zy­wasz “po­rad­ni­ka­mi”, za­wie­ra wiele zdro­wo­roz­sąd­ko­wych i prze­ni­kli­wych uwag ogól­nych. Dys­kre­dy­to­wa­nie no­wo­cze­snych teo­rii jako “rze­mieśl­ni­czych” to do­bro­wol­ne za­wę­ża­nie swo­je­go ho­ry­zon­tu. Warto za­po­znać się z nimi i wy­ro­bić sobie opi­nię. Dziwi mnie, że kry­ty­ku­jesz w ciem­no coś, czego nie znasz. Bo źle się ko­ja­rzy? Autor au­to­ro­wi nie­rów­ny i z każ­dej teo­rii li­te­rac­kiej można wy­cią­gnąć coś dla sie­bie.

Weźmy takie zda­nie:

Freum­re­zo­ny fi­bry­zu­ją ter­weł, ale czy ukry­lo­fi­lu­ją gnypa?

Moja od­po­wiedź brzmi: no i co z tego? Po­dob­nie za­re­ago­wa­łem na za­koń­cze­nie “Zimy”. Bo nie ro­zu­mia­łem, do czego tam do­szło.

Masz pełne prawo zi­gno­ro­wać moje ko­men­ta­rze – warto tylko zwró­cić uwagę, że nie je­stem je­dy­nym czy­tel­ni­kiem, który uważa, że opo­wia­da­nie jest nie­zro­zu­mia­łe. Ja po­sze­dłem tylko o krok dalej, chcąc wy­ja­śnić, czego moim zda­niem za­bra­kło.

Tar­ni­no:

“Mul­ti­pro­ta­go­ni­sta”, my God. Toć to gwałt na pol­sz­czyź­nie. Mó­wi­łam, że to jest prze­tłu­ma­czo­ne ma­szy­no­wo? Wy­ni­ki Two­ich badań po­twier­dza­ją moje do­my­sły.

Funk­cjo­nu­je mul­ti­mi­lio­ner, więc czemu nie mul­ti­pro­ta­go­ni­sta? Łuk po­sta­ci to też fi­gu­ru­ją­ce w li­te­ra­tu­rze tłu­ma­cze­nie i mó­wiąc szcze­rze, uwa­żam że jest w po­rząd­ku. W tym prze­kła­dzie nie za­cho­dzi żaden dy­so­nans zna­cze­nio­wy: wer­sja pol­ska i an­giel­ska ko­rzy­sta­ją z tej samej wi­zu­al­nej me­ta­fo­ry “łuku” jako tra­jek­to­rii prze­mia­ny cha­rak­te­ru. Tłu­ma­czo­ne na wprost, sens za­cho­wa­ny, wszy­scy wie­dzą, o co cho­dzi – czego tu się cze­piać.

ko co krę­pu­je twór­czą wol­ność,

Nie krę­pu­je. A przy­naj­mniej nie po­win­no – po­wta­rzam raz jesz­cze, to są na­rzę­dzia. Na­rzę­dzi się nie czci, tylko się ich używa, żeby uzy­skać okre­ślo­ne efek­ty. Wra­ca­jąc do przy­kła­du z fla­ma­strem i farbą: ma­lo­wa­nie farbą daje pewną tek­stu­rę, uwi­docz­nia po­cią­gnię­cia pędz­la. Fla­ma­ster daje pre­cy­zję. Jeden ry­su­nek le­piej bę­dzie zro­bić farbą, drugi fla­ma­strem, i tyle. Cza­sem warto je po­łą­czyć. Cza­sem ab­so­lut­nie nie. Cza­sem w ogóle lep­sze będą kred­ki.

Tak czy siak, kon­wen­cja jest na­rzę­dziem. Zbyt­nie za­pa­trze­nie się w na­rzę­dzie jest nie­bez­piecz­ne, zob. C. S. Lewis, Po­dział osta­tecz­ny.

Do kry­ty­ki Zimy nie uży­wa­łem żad­ne­go mo­de­lu struk­tu­ry, tylko ogól­nych kry­te­riów bu­do­wy hi­sto­rii. W ide­al­nej sy­tu­acji te pryn­cy­pia zo­sta­ją speł­nio­ne spon­ta­nicz­nie, bez my­śle­nia o nich na po­zio­mie teo­re­tycz­nym.

Jeśli nie ro­zu­miem, co prze­ży­wa Ma­ria­na i co chce osią­gnąć w sy­tu­acji, w któ­rej się zna­la­zła – jeśli nie ro­zu­miem, na czym ta sy­tu­acja w ogóle po­le­ga, co dziew­czy­nie za­gra­ża – to nie ro­zu­miem też, czemu mam się tą sy­tu­acją prze­jąć.

Jeśli do­dat­ko­wo bo­ha­ter­ka bier­nie pod­da­je się wy­da­rze­niom, to już zu­peł­nie nie chcę jej śle­dzić. Skoro Ma­ria­na NIC NIE ROBI, a ja NIE WIEM, CO MYŚLI, to na­praw­dę trud­no mi się w jej hi­sto­rię za­an­ga­żo­wać.

Aku­rat ter­mi­no­lo­gia jest spra­wą kon­wen­cji – dla kogoś, kto się uczył w innej szko­le, ta kon­kret­na może być zu­peł­nie nie­zro­zu­mia­ła.

Pew­nie.

Ano, niech. Ale co jest ta­kie­go skom­pli­ko­wa­ne­go w tym, że facet się błąka, błąka i na­tra­fia na przy­ja­zne do­mo­stwo? Albo w tym, że to do­mo­stwo zo­sta­ło nam z góry przed­sta­wio­ne? Gdyby nie miało zna­cze­nia w całej hi­sto­rii, po co au­tor­ka mia­ła­by o nim opo­wia­dać?

Z góry przed­sta­wio­ne do­mo­stwo i przy­gar­nię­ty od­mro­że­niec to bar­dzo dobre otwar­cie. Z tym nie mam żad­ne­go pro­ble­mu. Widzę inne pro­ble­my w ukła­dzie wy­da­rzeń.

 Niech wy­wie­ra­ją wy­mier­ny wpływ na bo­ha­te­rów i zmie­nią ich w czy­tel­ny spo­sób; to na­da­je wy­da­rze­niom sens.

A nie wy­wie­ra­ją?

A w jaki spo­sób wpły­nę­ło na Ma­ria­nę spo­tka­nie zom­bie? W punk­cie wyj­ścia za­opie­ko­wa­ła się nim, bo przy­po­mi­nał na­rze­czo­ne­go. I co dalej? Za­wią­za­ła się mię­dzy nimi przy­jaźń? Nie­przy­jaźń? Za­ko­cha­ła się w nim? Po­go­dzi­ła się z fak­tem, że uko­cha­ny do niej nie wróci? Nie mam po­ję­cia. Wiem tylko, że na ko­niec zom­bie pro­po­nu­je “ślub” i zni­ka­ją w ma­gicz­nej za­mie­ci. Co jest baj­ko­wą i ma­low­ni­czą sceną, ale co to ozna­cza? Na co się bo­ha­ter­ka zde­cy­do­wa­ła? Czy miała coś w tej spra­wie do po­wie­dze­nia? Cały cię­żar dra­ma­tycz­ny opo­wia­da­nia sku­pia się w mo­men­cie, któ­re­go oko­licz­no­ści są naj­bar­dziej nie­ja­sne.

Te staw­ki są mocno spor­to­wą (i czę­stą w po­rad­ni­kach) me­ta­fo­rą. Ale kon­fron­ta­cja Ma­rian­ny z panią mrozu to nie sport. Szan­se są zbyt nie­rów­ne.

Ra­czej ha­zar­do­wą ;D Staw­ki wy­stę­pu­ją rów­nie do­brze w fa­bu­łach z dys­pro­por­cją sił (np hor­ror, staw­ką jest prze­trwa­nie) i w se­kwen­cjach bez an­ta­go­ni­sty (np Król Edyp – staw­ką jest cię­żar wy­bo­ru lub po­zna­nie praw­dy).

Jesz­cze raz ETA:

Sznu­rek do ko­mik­su. Bo tak.

Fajny ten ko­miks. Uży­wam go jako ar­gu­men­tu.

 Niech bo­ha­te­ro­wie dzia­ła­ją we­dług swo­ich mo­ty­wa­cji. Z ak­cen­tem na dzia­ła­ją.

A ja po­ło­ży­ła­bym ak­cent ra­czej na mo­ty­wa­cje. Nie za­wsze można dzia­łać (po­miń­my tu fakt, że nie­dzia­ła­nie jest formą dzia­ła­nia, bo za­brnie­my w zen).

Hi­sto­ria może znieść bo­ha­te­ra, który dzia­ła we­dług nie­zna­nych mo­ty­wa­cji przez pe­wien czas – cza­sa­mi to nawet faj­nie, bo bu­du­je wokół niego aurę ta­jem­ni­czo­ści, a od­kry­cie mo­ty­wa­cji służy zbu­do­wa­niu ja­kie­goś punk­tu zwrot­ne­go albo kul­mi­na­cji. Ale bo­ha­ter, który nic nie robi… Nic nie robi.

Nie zna­czy to, że nie da się opo­wie­dzieć hi­sto­rii o po­sta­ci, która sie­dzi w jed­nym miej­scu i nie może dzia­łać – po pro­stu trze­ba się tro­chę po­gim­na­sty­ko­wać.

Np jeśli bo­ha­ter jest za­mknię­ty w wię­zie­niu, mo­że­my:

– Nadać jego życiu we­wnętrz­ne­mu cechy kon­fron­ta­cji i śle­dzić je jako wła­ści­wą fa­bu­łę;

– Wy­ko­rzy­stać uwię­zie­nie do wpro­wa­dze­nia re­tro­spek­cji wy­ja­śnia­ją­cych, jak do niego do­szło;

– Wpro­wa­dzić wątek kogoś, kto dzia­ła, by uwię­zio­ne­go uwol­nić; w tym wy­pad­ku ten ktoś staje się wła­ści­wym bo­ha­te­rem, a uwię­zio­ny – czymś w ro­dza­ju staw­ki

– Zbu­do­wać fa­bu­łę wokół nie­wiel­kie­go pola dzia­ła­nia do­stęp­ne­go bo­ha­te­ro­wi – bu­du­je re­la­cję z są­sia­dem z celi obok; ze straż­ni­kiem; prze­cho­dzi cho­ro­bę; leczy cho­re­go szczu­ra; od­cy­fro­wu­je na­pi­sy na ścia­nie. Jak po­ka­zu­je ge­nial­ny “Płaszcz” Go­go­la, do zbu­do­wa­nia po­ry­wa­ją­cej fa­bu­ły nie trze­ba wcale do­nio­słych wy­da­rzeń. Wy­star­czy za­an­ga­żo­wa­ny i ak­tyw­ny pro­ta­go­ni­sta oraz po­my­sło­we prze­ciw­no­ści. Skala pro­ble­mu może być try­wial­na.

The fair bre­eze blew, the white foam flew, The fur­row fol­lo­wed free: We were the first that ever burst Into that si­lent sea.

Do­sko­na­łym przy­kła­dem tego ostat­nie­go jest Me­ta­mor­fo­za Kafki. Opo­wia­da­nie jest ma­ka­brycz­nie wcią­ga­ją­ce, bo śle­dzi­my, jak ko­lej­ne epi­zo­dy życia ka­ra­lu­cha wpły­wa­ją na re­la­cje we­wnątrz ro­dzi­ny i emo­cje po­szcze­gól­nych po­sta­ci. Zatem cho­ciaż Gre­gor Samsa po­zo­sta­je za­mknię­ty w sy­pial­ni przez całą fa­bu­łę, to każde nie­wiel­kie wy­da­rze­nie w ra­mach te­atru jego moż­li­wo­ści od­bi­ja się sil­nym echem w jego życiu we­wnętrz­nym i w po­sta­wach in­nych człon­ków ro­dzi­ny; a w do­dat­ku in­te­rak­cje te mają okre­ślo­ny kie­ru­nek, nie na­stę­pu­ją po sobie przy­pad­ko­wo, lecz dążą w kie­run­ku po­stę­pu­ją­cej roz­pa­czy Gre­go­ra i obrzy­dze­nia ro­dzi­ny, znu­żo­nej opie­ką nad wstręt­nym stwo­rze­niem.

The fair bre­eze blew, the white foam flew, The fur­row fol­lo­wed free: We were the first that ever burst Into that si­lent sea.

Funk­cjo­nu­je mul­ti­mi­lio­ner, więc czemu nie mul­ti­pro­ta­go­ni­sta?

Mul­ti­mi­lio­ner to taki facet, co ma dużo mi­lio­nów. Mul­ti­wi­ta­mi­na – taka ta­blet­ka, co ma dużo wi­ta­min. Czym w takim razie ma być mul­ti­pro­ta­go­ni­sta? Sub­tel­ne roz­róż­nie­nia, Wi­siel­cze. Sub­tel­ne roz­róż­nie­nia.

Łuk po­sta­ci to też fi­gu­ru­ją­ce w li­te­ra­tu­rze tłu­ma­cze­nie

Nie wi­dzia­łam, przy­wią­żesz jakiś link? Bo, do­praw­dy, nie wy­da­je mi się to na­tu­ral­ne (ana­lo­gia: opi­su­jąc po an­giel­sku ulewę na­pi­szesz "she­ets of water", ale do­słow­ne tłu­ma­cze­nie tego na pol­ski bę­dzie bar­dzo dzi­wacz­ne. Me­ta­fo­ra jako taka jest w po­rząd­ku, ale po pol­sku nie gra, i tyle).

Skoro Ma­ria­na NIC NIE ROBI, a ja NIE WIEM, CO MYŚLI, to na­praw­dę trud­no mi się w jej hi­sto­rię za­an­ga­żo­wać.

No, wła­śnie. Coraz moc­niej mi się wy­da­je, że wa­li­my o ścia­nę róż­ni­cy mię­dzy płcia­mi (nie wiem, co w takim razie zro­bić z Anet, być może jest Wład­cą Czasu XD). Po­stę­po­wa­nie Ma­rian­ny jest zro­zu­mia­łe dla nas, dziew­czyn, dla Cie­bie, fa­ce­ta – nie. Mam na warsz­ta­cie (chwi­lo­wo odło­ży­łam) tekst, co do któ­re­go się oba­wiam, że tak samo prze­le­ci nad gło­wa­mi (do­słow­nie prze­tłu­ma­czo­na me­ta­fo­ra – czu­jesz?) chło­pa­ków i co bar­dziej mę­skich pań – jak go skoń­czę, za­pra­szam. Po pro­stu dla po­twier­dze­nia hi­po­te­zy.

Po­go­dzi­ła się z fak­tem, że uko­cha­ny do niej nie wróci?

Ale masz na­pi­sa­ne expli­ci­te "Do­my­śli­ła się, jak może po­wstrzy­mać zimę." Tu jest i mo­ty­wa­cja (ra­tuj­my świat, a co) i de­cy­zja bo­ha­ter­ki. A na co się zde­cy­do­wa­ła, to wi­dzisz póź­niej.

Czy miała coś w tej spra­wie do po­wie­dze­nia?

Cza­sa­mi isto­tą wy­bo­ru jest iść na śmierć z pod­nie­sio­ną głową, za­miast się mio­tać.

Ra­czej ha­zar­do­wą ;D

Ano, racja. Mia­łam na myśli po­ke­ra, który ponoć jest spor­tem.

Staw­ki wy­stę­pu­ją rów­nie do­brze w fa­bu­łach z dys­pro­por­cją sił (np hor­ror, staw­ką jest prze­trwa­nie) i w se­kwen­cjach bez an­ta­go­ni­sty (np Król Edyp – staw­ką jest cię­żar wy­bo­ru lub po­zna­nie praw­dy).

Tak, wiem, ale nie o to mi cho­dzi­ło. Mó­wi­łam kon­kret­nie o star­ciu śmier­tel­nicz­ki z wiel­ką przed­wiecz­ną.

bo­ha­te­ra, który dzia­ła we­dług nie­zna­nych mo­ty­wa­cji

Znowu – mo­ty­wa­cje Ma­rian­ny są a) wy­ni­kiem jej miej­sca w świe­cie, w któ­rym żyje i b) "bab­skie".

Skala pro­ble­mu może być try­wial­na.

Zgoda. Cza­sem nawet le­piej, żeby taka była – po ilu fi­na­łach Dok­to­ra Who prze­stał Cię ob­cho­dzić los wszech­świa­ta? Takie: ojeju, on znowu ra­tu­je całą rze­czy­wi­stość z przy­le­gło­ścia­mi, zie­eeew?

Ale scho­dzi­my z te­ma­tu – przy­po­mi­nam, że osią tej dys­ku­sji są na­rzę­dzia i py­ta­nie: czy trze­ba uży­wać tylko jed­ne­go przy­bor­ni­ka, czy le­piej je do­bie­rać in­dy­wi­du­al­nie?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Po­stę­po­wa­nie Ma­rian­ny jest zro­zu­mia­łe dla nas, dziew­czyn, dla Cie­bie, fa­ce­ta – nie.

Co w takim razie, Tar­ni­no, z np. Mi­cha­łem Cet­na­row­skim, Woj­cie­chem Gunią oraz całym mę­skim jury na­gro­dy im. Kwiat­kow­skiej?

 

Ma­rian­na i jej mo­ty­wa­cja: jak dla mnie w fan­ta­sty­ce, zwłasz­cza ta­kiej lekko lo­ve­cra­ftow­skiej, mo­ty­wa­cja, że chce się po­wstrzy­mać ka­ta­stro­fę, jest ab­so­lut­nie wy­star­cza­ją­ca.

Poza wszyst­kim, wi­siel­cze, czy na­praw­dę lu­dzie w życiu robią wy­łącz­nie rze­czy, które mają jasne, we­wnętrz­nie spój­ne i na­da­ją­ce się do prze­śle­dze­nia mo­ty­wa­cje? Tak w XXI wieku po­stę­pu­ją je­dy­nie bo­ha­te­ro­wie pro­stac­kich sce­na­riu­szy (bo daw­niej ro­bi­li to bo­ha­te­ro­wie np. ko­me­dii cha­rak­te­rów). Znacz­nie cie­kaw­si od bo­ha­te­rów ma­ją­cych jasne mo­ty­wa­cje są bo­ha­te­ro­wie, któ­rzy robią coś prze­ciw­ko sobie, swoim przy­zwy­cza­je­niom, temu, czego się po nich spo­dzie­wa­my. Ską­d­inąd re­wo­lu­cyj­ność “Cier­pień mło­de­go Wer­te­ra” nie po­le­ga­ła je­dy­nie na tym, że mło­dzi lu­dzie za­czę­li na po­tę­gę po­peł­niać sa­mo­bój­stwa z mi­ło­ści, ale rów­nież na wpro­wa­dze­niu bo­ha­te­ra, który miał skom­pli­ko­wa­ne, nie­jed­no­znacz­ne mo­ty­wa­cje. To ta fala sa­mo­bójstw spra­wi­ła, że widzi się tylko jedną z mo­ty­wa­cji, a ich jest wię­cej. I kla­sy­cy­ści mieli z tym pro­blem, bo to nie pa­so­wa­ło do mo­de­lu.

 

Weźmy moją Ma­rian­nę. Spo­dzie­wał­byś się po niej, że albo bę­dzie wier­na na­rze­czo­ne­mu, albo za­ko­cha się w sen­sie ero­tycz­nym w swoim pod­opiecz­nym i zanim zde­cy­du­je się “wziąć z nim ślub” (co­kol­wiek to zna­czy), pój­dzie z nim do łóżka. Otóż dla mnie oba te roz­wią­za­nia są ba­nal­ne, bo prze­wi­dy­wal­ne. Cie­ka­wie robi się wtedy, kiedy bo­ha­ter nie robi tego, czego się spo­dzie­wa­my. I ona może ko­chać na­rze­czo­ne­go, może nawet mieć jesz­cze iskier­kę na­dziei, że on żyje – ale po­sta­na­wia, że po­wstrzy­ma zimę, wią­żąc się z jej ofia­rą, po­przez swoją ofia­rę za­trzy­mu­jąc ka­ta­stro­fę. Tu oczy­wi­ście nadal jest miej­sce na scenę ero­tycz­ną, ale jej umiesz­cze­nie rów­nież by­ło­by ba­nal­ne. Tu jest Tha­na­tos, a nie­ko­niecz­nie Eros, choć od nie­pa­mięt­nych cza­sów te dwie rze­czy­wi­sto­ści spla­ta­ją się z sobą bar­dzo mocno w kul­tu­rze. A może jest Eros, ale bar­dzo sub­tel­ny – wła­śnie od po­cząt­ku prze­fil­tro­wa­ny przez Tha­na­to­sa? Za­uważ zmy­sło­wość tego, jak ona do­ty­ka ko­lej­nych przed­mio­tów na­le­żą­cych do Ale­xan­dre’a – ero­ty­ka w li­te­ra­tu­rze to nie tylko do­słow­ność. Jest taka scena w “Sil­niej­szej” Strind­ber­ga, kiedy jedna z bo­ha­te­rek wsuwa dłoń do pan­to­fla męż­czy­zny, o któ­rym mowa w dia­lo­gu. Strind­ber­ga chyba nie po­są­dzisz o brak ero­ty­ki, a tam wła­śnie ten gest wobec dru­giej ko­bie­ty mówi wszyst­ko o re­la­cjach z tym męż­czy­zną. Ona nie musi mówić “po­szedł ze mną do łóżka”. I moja Ma­rian­na nie musi się prze­spać z Ale­xan­dre’em, żeby zro­bić to, co robi.

Bo wi­dzisz, mnie bar­dziej in­te­re­su­ją takie spra­wy niż wart­ka akcja i prze­wi­dy­wal­ni bo­ha­te­ro­wie.

 

A czy miała w tej spra­wie coś do po­wie­dze­nia – tak, mogła uciec, mogła wpaść w roz­pacz. To by pa­so­wa­ło do ko­bie­ty epoki – tak za­pew­ne (jakże błęd­nie) po­my­śla­ło­by wiele osób. A ona wła­śnie dzia­ła – bie­rze los we wła­sne ręce, za cenę wła­sne­go życia. Jak to nie jest coś do po­wie­dze­nia, to ja dzię­ku­ję.

 

A tytuł tego kon­kret­ne­go Kafki po pol­sku to od za­wsze zna­ko­mi­cie pa­su­ją­ca “Prze­mia­na” i nie ma sensu go ka­le­czyć.

http://altronapoleone.home.blog

Co w takim razie, Tar­ni­no, z np. Mi­cha­łem Cet­na­row­skim, Woj­cie­chem Gunią oraz całym mę­skim jury na­gro­dy im. Kwiat­kow­skiej?

Słu­cha­ją żeń­skie­go pier­wiast­ka w swo­ich du­szach? :)

jak dla mnie w fan­ta­sty­ce, zwłasz­cza ta­kiej lekko lo­ve­cra­ftow­skiej, mo­ty­wa­cja, że chce się po­wstrzy­mać ka­ta­stro­fę, jest ab­so­lut­nie wy­star­cza­ją­ca.

Dla mnie też.

bo­ha­te­ra, który miał skom­pli­ko­wa­ne, nie­jed­no­znacz­ne mo­ty­wa­cje

Albo był skoń­czo­nym sa­mo­lu­bem i ego­cen­try­kiem, i żad­nym wzo­rem do na­śla­do­wa­nia. Tak mi się zdaje.

 Cie­ka­wie robi się wtedy, kiedy bo­ha­ter nie robi tego, czego się spo­dzie­wa­my.

Tak, tak, i jedno ale: to nie po­win­no być to, czego się spo­dzie­wa­my, ale po­win­no pa­so­wać do bo­ha­te­ra i jego miej­sca w świe­cie. Na przy­kład (daruj, że cią­gnę tor­tu­ro­wa­nie Ma­rian­ny), gdyby Ma­rian­na chwy­ci­ła sie­kier­kę i ru­szy­ła rąbać zi­mo­we zom­bie, to by było nie­spo­dzie­wa­ne – ale zu­peł­nie bez sensu. Bez sensu nie jest cie­ka­we.

 po­sta­na­wia, że po­wstrzy­ma zimę, wią­żąc się z jej ofia­rą, po­przez swoją ofia­rę za­trzy­mu­jąc ka­ta­stro­fę

I to wła­śnie jest expli­ci­te po­wie­dzia­ne.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

to nie po­win­no być to, czego się spo­dzie­wa­my, ale po­win­no pa­so­wać do bo­ha­te­ra i jego miej­sca w świe­cie

Cał­ko­wi­cie się z Tobą zga­dzam :)

http://altronapoleone.home.blog

Mul­ti­mi­lio­ner to taki facet, co ma dużo mi­lio­nów. Mul­ti­wi­ta­mi­na – taka ta­blet­ka, co ma dużo wi­ta­min. Czym w takim razie ma być mul­ti­pro­ta­go­ni­sta? Sub­tel­ne roz­róż­nie­nia, Wi­siel­cze. Sub­tel­ne roz­róż­nie­nia.

A mul­ti­pli­ka­cja to taka pli­ka­cja, która ma wiele krot­no­ści? Nie wszyst­kie rze­czow­ni­ki z tym przed­rost­kiem kon­stru­owa­ne są we­dług jed­na­ko­we­go mo­de­lu. Im głę­biej w tę de­ba­tę, tym bar­dziej od­no­szę wra­że­nie, że opo­zy­cjo­nu­jesz się dla za­sa­dy gdzie po­pad­nie.

Nie wi­dzia­łam, przy­wią­żesz jakiś link? Bo, do­praw­dy, nie wy­da­je mi się to na­tu­ral­ne (ana­lo­gia: opi­su­jąc po an­giel­sku ulewę na­pi­szesz "she­ets of water", ale do­słow­ne tłu­ma­cze­nie tego na pol­ski bę­dzie bar­dzo dzi­wacz­ne. Me­ta­fo­ra jako taka jest w po­rząd­ku, ale po pol­sku nie gra, i tyle).

U Lindy jest tak prze­tłu­ma­czo­ne ;D

Tu jest i mo­ty­wa­cja (ra­tuj­my świat, a co) i de­cy­zja bo­ha­ter­ki. A na co się zde­cy­do­wa­ła, to wi­dzisz póź­niej.

Wła­śnie nie widzę; wię­cej o tym zaraz.

Cza­sa­mi isto­tą wy­bo­ru jest iść na śmierć z pod­nie­sio­ną głową, za­miast się mio­tać.

Pew­nie, ale z tek­stu nie wiem, czy ona idzie na śmierć, czy np po­wstrzy­mu­je zimę po­ca­łun­kiem praw­dzi­wej mi­ło­ści (bo ostat­ni aka­pit wska­zu­je na super sen­ty­men­tal­ną scenę).

Tak, wiem, ale nie o to mi cho­dzi­ło. Mó­wi­łam kon­kret­nie o star­ciu śmier­tel­nicz­ki z wiel­ką przed­wiecz­ną.

Zu­peł­nie nie widzę ele­men­tów ko­smicz­ne­go hor­ro­ru… Czuję, jak­bym czy­tał cał­kiem inny tekst, niż Ty. Nie, że gor­szy – po pro­stu inny w tre­ści, for­mie, tonie.

Ale scho­dzi­my z te­ma­tu – przy­po­mi­nam, że osią tej dys­ku­sji są na­rzę­dzia i py­ta­nie: czy trze­ba uży­wać tylko jed­ne­go przy­bor­ni­ka, czy le­piej je do­bie­rać in­dy­wi­du­al­nie?

To jest spin, który Ty chcia­ła­byś nadać dys­ku­sji, żeby usta­wić mnie w po­zy­cji do­gma­ty­ka.

 

Dra­ka­ino:

Po­do­ba mi się Twoje po­dej­ście i cenię sub­tel­ność, któ­rej sam nie był­bym w sta­nie użyć z rów­nie do­brym efek­tem. Mam przy tym wra­że­nie, że pa­nicz­nie ucie­ka­jąc od ba­na­łu, po­pa­dasz w nad­mier­ną in­ter­tek­stu­al­ność i gu­bisz (w tym kon­kret­nym tek­ście) przy­czy­no­wy ciąg wy­da­rzeń oraz kom­po­zy­cyj­ną rów­no­wa­gę opo­wia­da­na (wię­cej jest o ma­low­ni­czym od­wro­cie z Rosji niż o re­la­cji Ma­ria­ny i zom­bie; a pani zimy, którą w ko­men­ta­rzach wy­in­ter­pre­to­wa­li­śmy na an­ta­go­ni­stę, jest pra­wie nie­obec­na w tre­ści).

To co mó­wisz o nie­jed­no­znacz­nych mo­ty­wa­cjach jak naj­bar­dziej do mnie prze­ma­wia; dodam tylko, że w takim wy­pad­ku trze­ba ten kon­flikt we­wnętrz­ny zbu­do­wać i na­ry­so­wać, żeby czy­tel­nik ro­zu­miał, czemu bo­ha­ter jest roz­dar­ty – i mię­dzy ja­ki­mi de­cy­zja­mi się miota. Nie trze­ba młot­kiem, można tylko za­su­ge­ro­wać – a jeśli było to za­su­ge­ro­wa­ne w Zimie, to ja tego zu­peł­nie nie za­uwa­ży­łem.

Pierw­sze prawo magii San­der­so­na mówi:

“An au­thor's abi­li­ty to solve con­flict with magic is di­rec­tly pro­por­tio­nal to how well the re­ader un­der­stands said magic.”

I jest to mądre prawo. W Zimie nie ro­zu­miem, czemu aku­rat “ślub” miał­by za­trzy­mać lo­do­wą za­gła­dę. Czy to po­ca­łu­nek praw­dzi­wej mi­ło­ści? Czy bez­in­te­re­sow­na ofia­ra? Czemu aku­rat te dwie po­sta­cie? Czy są w jakiś spo­sób szcze­gól­ne? W jaki? Skąd Ma­ria­na wie, na co się de­cy­du­je? Dla­cze­go zro­zu­mia­ła, jak po­wstrzy­mać Zimę? Czemu w ogóle chce po­wstrzy­mać Zimę, a nie, na przy­kład, ra­to­wać życie? Skąd u niej skłon­ność do po­świę­ce­nia (wcze­śniej nic nie było o tym, że ro­zu­mie za­gro­że­nie i chce mu za­po­bie­gać)?

W tej wer­sji którą czy­ta­łem to jest kolaż ob­ra­zów. Czyta się w po­rząd­ku, ale trud­no mi od­czuć efekt dra­ma­tycz­ny kul­mi­na­cji, bo nie dałaś mi in­for­ma­cji, żebym zro­zu­miał, co się tam roz­strzy­ga i dla­cze­go aku­rat takie roz­wią­za­nie, jakie wy­my­śli­li, za­dzia­ła.

Jak mówi San­der­son: żeby roz­wią­zać sy­tu­ację za po­mo­cą magii, trze­ba naj­pierw za­dbać o to, żeby czy­tel­nik zro­zu­miał, jak ta magia dzia­ła. U Tol­kie­na magia jest mętna i nie­wy­ja­śnial­na, ale warto za­uwa­żyć, że Tol­kien nie używa cza­rów do roz­strzy­ga­nia sy­tu­acji, na któ­rych spo­czy­wa cię­żar dra­ma­tycz­ny.

W sy­tu­acji, kiedy to jed­nak robi, upew­nia się, że oko­licz­no­ści są jasne. O czar­no­księż­ni­ku z Ang­ma­ru ze słów Glor­fin­de­la wiemy, że:

"He will not re­turn to these lands. Far off yet is his doom, and not by the hand of man shall he fall."

I dla­te­go ta se­kwen­cja jest sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ca:

https://www.youtube.com/watch?v=aNL9oljAFqM

speł­nia bo­wiem za­da­ne kry­te­rium dzia­ła­nia “magii” oraz za­my­ka wątek Eowi­ny.

To oczy­wi­ście bar­dzo pro­sty przy­kład, można bu­do­wać bar­dzo skom­pli­ko­wa­ne sys­te­my i roz­wią­za­nia fa­bu­lar­ne, ale muszą się za­sa­dzać na in­for­ma­cjach prze­ka­za­nych uprzed­nio czy­tel­ni­ko­wi. Niech­że będą prze­ka­za­ne sub­tel­nie i in­te­li­gent­nie, ale trze­ba to za­wrzeć w hi­sto­rii.

The fair bre­eze blew, the white foam flew, The fur­row fol­lo­wed free: We were the first that ever burst Into that si­lent sea.

mul­ti­pli­ka­cja to taka pli­ka­cja, która ma wiele krot­no­ści

Mul­ti­pli­ka­cja jest za­po­ży­czo­na w ca­ło­ści. I, jak już, to po­win­no być coś, co ma wiele pli­ka­cji.

Im głę­biej w tę de­ba­tę, tym bar­dziej od­no­szę wra­że­nie, że opo­zy­cjo­nu­jesz się dla za­sa­dy gdzie po­pad­nie.

Je­stem trze­cią stro­ną, która z samej na­tu­ry rze­czy musi wdzięcz­nie sy­mu­lo­wać nie­chęć wobec obu opo­nen­tów.

 U Lindy jest tak prze­tłu­ma­czo­ne ;D

I nie dzwo­nią Ci dzwon­ki alar­mo­we? Mnie dzwo­nią już przy "mul­ti­pro­ta­go­ni­ście". Jakby na­pi­sa­nie "wielu pro­ta­go­ni­stów" było takie trud­ne, uch.

 ale z tek­stu nie wiem, czy ona idzie na śmierć, czy np po­wstrzy­mu­je zimę po­ca­łun­kiem praw­dzi­wej mi­ło­ści (bo ostat­ni aka­pit wska­zu­je na super sen­ty­men­tal­ną scenę)

Ale na pewno prze­czy­ta­łeś cały tekst?

 To jest spin, który Ty chcia­ła­byś nadać dys­ku­sji, żeby usta­wić mnie w po­zy­cji do­gma­ty­ka.

Cie­ka­wa in­ter­pre­ta­cja.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tar­ni­no:

 To jest spin, który Ty chcia­ła­byś nadać dys­ku­sji, żeby usta­wić mnie w po­zy­cji do­gma­ty­ka.

Cie­ka­wa in­ter­pre­ta­cja.

Jako dys­ku­tant re­pre­zen­tu­jesz men­tal­ność grap­ple­ra ;D Spójrz pro­szę na swoją tezę:

Ale scho­dzi­my z te­ma­tu – przy­po­mi­nam, że osią tej dys­ku­sji są na­rzę­dzia i py­ta­nie: czy trze­ba uży­wać tylko jed­ne­go przy­bor­ni­ka, czy le­piej je do­bie­rać in­dy­wi­du­al­nie?

Z czego jasno wy­ni­ka, że jedna stro­na uważa, że do na­rzę­dzi trze­ba pod­cho­dzić kry­tycz­nie i se­lek­tyw­nie, a druga bez­re­flek­syj­nie używa jed­ne­go ich ze­sta­wu w każ­dej sy­tu­acji. W tak po­sta­wio­nej dy­cho­to­mii oczy­wi­stym jest, że druga stro­na nie może mieć racji – i tam wła­śnie pró­bu­jesz mnie po­pchnąć.

Ekwi­wa­len­tem z mojej stro­ny by­ło­by, gdy­bym po­wie­dział tak:

Osią dys­ku­sji jest to, czy wy­da­rze­nia w nar­ra­cji mają ukła­dać się w przy­czy­no­wy sens, czy mają być bez sensu.

su­ge­ru­jąc im­pli­ci­te, że bro­ni­cie tej dru­giej opcji, która także jest sta­no­wi­skiem nie do utrzy­ma­nia.

I nie dzwo­nią Ci dzwon­ki alar­mo­we? Mnie dzwo­nią już przy "mul­ti­pro­ta­go­ni­ście". Jakby na­pi­sa­nie "wielu pro­ta­go­ni­stów" było takie trud­ne, uch.

To jest tłu­ma­cze­nie do dupy, ale nie sku­piam się na tym, bo nie do­ty­ka sedna te­ma­tu. Tak na­praw­dę “mul­ti­pro­ta­go­ni­sta” to nie “wielu pro­ta­go­ni­stów” tylko “bo­ha­ter zbio­ro­wy”, więc jesz­cze tro­chę coś in­ne­go.

Ale na pewno prze­czy­ta­łeś cały tekst?

Eerm… Może jest wer­sja re­ży­ser­ska na DVD?

Do­pusz­czam też ewen­tu­al­ność, że je­stem ga­mo­niem, nie prze­czy­ta­łem z do­sta­tecz­ną pie­czo­ło­wi­to­ścią albo za­bra­kło mi wraż­li­wo­ści. Może Dra­ka­ina ma rację, że rzu­ci­łem się, żeby jej to na­pra­wiać, pod­czas gdy moje uwagi ze­psu­ły­by efekt, który sobie za­pla­no­wa­ła. Bądź co bądź czy­ta­nie utrzy­ma­ło mnie w na­stro­ju, a to już suk­ces.

The fair bre­eze blew, the white foam flew, The fur­row fol­lo­wed free: We were the first that ever burst Into that si­lent sea.

W tak po­sta­wio­nej dy­cho­to­mii oczy­wi­stym jest, że druga stro­na nie może mieć racji – i tam wła­śnie pró­bu­jesz mnie po­pchnąć.

Ja pró­bu­ję Cię po­pchnąć, czy sam się we­pcha­łeś i idziesz w za­par­te?

Ekwi­wa­len­tem z mojej stro­ny by­ło­by, gdy­bym po­wie­dział tak: Osią dys­ku­sji jest to, czy wy­da­rze­nia w nar­ra­cji mają ukła­dać się w przy­czy­no­wy sens, czy mają być bez sensu. su­ge­ru­jąc im­pli­ci­te, że bro­ni­cie tej dru­giej opcji, która także jest sta­no­wi­skiem nie do utrzy­ma­nia.

Nie, nie by­ło­by. Bo my cały czas po­wta­rza­my, że wy­da­rze­nia w tym opo­wia­da­niu mają sens i wy­ni­ka­ją jedno z dru­gie­go.

Tak na­praw­dę “mul­ti­pro­ta­go­ni­sta” to nie “wielu pro­ta­go­ni­stów” tylko “bo­ha­ter zbio­ro­wy”, więc jesz­cze tro­chę coś in­ne­go.

… zna­czy się co, za­stęp SZHP?

Może Dra­ka­ina ma rację, że rzu­ci­łem się, żeby jej to na­pra­wiać, pod­czas gdy moje uwagi ze­psu­ły­by efekt, który sobie za­pla­no­wa­ła.

No.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie, nie by­ło­by. Bo my cały czas po­wta­rza­my, że wy­da­rze­nia w tym opo­wia­da­niu mają sens i wy­ni­ka­ją jedno z dru­gie­go.

Z czego wy­ni­ka, że ślub Ma­ria­ny i zom­bie po­wstrzy­ma lo­do­we czary?

The fair bre­eze blew, the white foam flew, The fur­row fol­lo­wed free: We were the first that ever burst Into that si­lent sea.

Lo­do­we czary są wy­raź­nie zwią­za­ne z jego uczu­ciem do na­rze­czo­nej (jed­nej lub dru­giej):

kiedy palce ofi­ce­ra do­tknę­ły ramki, metal po­krył się cie­niut­ką war­stew­ką szro­nu

Po­nad­to:

Weź­mie­my ślub – po­wie­dzia­ła – i wtedy nie umrzesz

czyli ślub nie po­zwa­la umrzeć. Błą­ka­ją­cy się zom­bie jest mar­twy. Ożyć facet może już tylko w kró­le­stwie nie­bie­skim czy in­nych tam za­świa­tach, gdzie się za­pew­ne udali. Ale nie bę­dzie się już pa­łę­tał po świe­cie jako trup.

 

Dziew­czy­ny są do sie­bie po­dob­ne – róż­nią się tylko ko­lo­rem oczu:

Po­dob­na do mnie, po­my­śla­ła Ma­rian­na, tylko ja mam nie­bie­skie oczy.

Z ob­raz­ka spo­glą­da­ły na nią oczy błę­kit­ne od po­kry­wa­ją­ce­go je lodu. Jej wła­sne oczy.

Julie zaś spo­glą­da­ła na nią z po­kry­te­go szro­nem por­tre­ci­ku jej wła­sny­mi błę­kit­ny­mi ocza­mi.

A zatem jedna za­stę­pu­je drugą – można po­le­mi­zo­wać, czy to jest moż­li­we i mo­ral­ne (cho­ciaż nie przy­pi­sy­wa­ła­bym mo­ral­no­ści pani mrozu), ale jest czy­tel­ne.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Z tego wy­ni­ka, że mi­łość jest spraw­cą tej lo­do­wej za­ra­zy, a nie, że ją od­czy­nia.

Ro­zu­miem, że się na­sy­cił tą za­stęp­czą wer­sją na­rze­czo­nej i dał lu­dziom spo­kój. Nie wpadł­bym na to bez tej iście tal­mu­dycz­nej eg­ze­ge­zy. I jeśli takie jest roz­wią­za­nie, to w moim prze­ko­na­niu mniej wy­ni­ka z tek­stu, a bar­dziej z au­re­olicz­nych roz­my­ślań na jego kan­wie.

The fair bre­eze blew, the white foam flew, The fur­row fol­lo­wed free: We were the first that ever burst Into that si­lent sea.

Lo­do­we czary są wy­raź­nie zwią­za­ne z jego uczu­ciem do na­rze­czo­nej (jed­nej lub dru­giej):

kiedy palce ofi­ce­ra do­tknę­ły ramki, metal po­krył się cie­niut­ką war­stew­ką szro­nu

W ogóle tego nie ku­pu­ję. Gu­zi­ki też miał zmar­z­nię­te, czy to zna­czy, że wy­star­czy­ło­by, żeby je ode­rwał? 

Weź­mie­my ślub – po­wie­dzia­ła – i wtedy nie umrzesz

I tego też nie. Rów­nie do­brze mo­gła­by po­wie­dzieć: pod­skocz dwa razy i wtedy nie umrzesz. Cho­dzi o to, że to z ni­cze­go nie wy­ni­ka i można pod­sta­wić co­kol­wiek.

Przy­no­szę ra­dość :)

Z tego wy­ni­ka, że mi­łość jest spraw­cą tej lo­do­wej za­ra­zy, a nie, że ją od­czy­nia.

Nie, bo facet już jest za­ra­zą tknię­ty, a ostat­nia jego wła­sna myśl i mo­ty­wa­cja to uko­cha­na. Cytat:

Wśród wi­ru­ją­cych płat­ków do­strzegł ko­bie­cą twarz i zwi­dzia­ło mu się, że to Julie przy­je­cha­ła tu z Fran­cji. Weź­mie­my ślub – po­wie­dzia­ła – i wtedy nie umrzesz. Wiatr roz­wie­wał jej lekką su­kien­kę, taką jak na por­tre­cie, ale jakby utka­ną z płat­ków śnie­gu, i białe włosy. „Julie nie ma bia­łych wło­sów”, po­my­ślał, ale wtedy ona po­ca­ło­wa­ła go i wszyst­ko prze­sta­ło mieć zna­cze­nie.

Kiedy prze­bu­dził się po tym po­ca­łun­ku, nie czuł już wcze­śniej­szej sła­bo­ści. Zimne po­wie­trze otu­la­ło go ni­czym naj­cie­plej­sze futro.

Po­ca­łu­nek zimy to jego śmierć i prze­mia­na w mroź­ne zom­bie.

Ro­zu­miem, że się na­sy­cił tą za­stęp­czą wer­sją na­rze­czo­nej i dał lu­dziom spo­kój.

Albo sam zy­skał spo­kój i nie musi się już błą­kać.

Nie wpadł­bym na to bez tej iście tal­mu­dycz­nej eg­ze­ge­zy.

 

Po­nie­waż z tru­dem po­wstrzy­mu­ję się od na­pi­sa­nia “po­ca­łuj mnie w krąg her­me­neu­tycz­ny”, można przy­pusz­czać, że je­stem już zmę­czo­na. Tym­cza­sem więc od­pa­dam.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Wi­siel­cze. Za­czy­nam mieć wra­że­nie, że trol­lu­jesz, po­nie­waż ar­gu­men­ty, któ­rych uży­wasz świad­czą o tym, że od­ma­wiasz naj­zwy­czaj­niej pod słoń­cem, ist­nie­nia cze­goś ta­kie­go jak lo­gi­ka i świat baśni, w któ­rym nie­ko­niecz­nie dzia­ła­ją takie ele­men­ty jak “na­sy­cił tą za­stęp­czą wer­sją na­rze­czo­nej i dał lu­dziom spo­kój”. To sfor­mu­ło­wa­nie jest na­ce­cho­wa­ne złą wolą ko­men­tu­ją­ce­go w stop­niu jesz­cze więk­szym niż wcze­śniej­sze Twoje wy­po­wie­dzi. Myślę, że do­sko­na­le zda­jesz sobie spra­wę, tylko upar­łeś się tego nie za­uwa­żać, że tu wy­pad­ki dzia­ła­ją na po­zio­mie ma­gicz­nym. “Ślub” (co nie­ko­niecz­nie ozna­cza ce­re­mo­nię w ko­ście­le czy urzę­dzie, bo w 1813 w Księ­stwie War­szaw­skim obo­wią­zu­ją śluby cy­wil­ne zgod­nie z Ko­dek­sem Na­po­le­ona, ale tu aku­rat sym­bo­licz­ne za­ślu­bi­ny, zjed­no­cze­nie z bó­stwem, siłą ko­smicz­ną czy jak­kol­wiek to na­zwać!) to jeden z naj­po­tęż­niej­szych ry­tu­ałów i rytów przej­ścia i o to tu cho­dzi. Czło­wiek za­ślu­bio­ny bó­stwu staje po­nie­kąd poza świa­tem ludzi (prze­cież mię­dzy in­ny­mi o to cho­dzi w idei mo­na­sty­cy­zmu, zwłasz­cza żeń­skie­go, ten mit i ry­tu­ał jest tam wpi­sa­ny). To, że on Ma­rian­nie mówi to samo, co mu po­wie­dzia­ła lo­do­wa pani, jest klu­czo­we, a za­ra­zem he­ro­icz­ne: on reszt­ką ludz­kiej świa­do­mo­ści wie, że tyl­ko­po­przez ko­lej­ne za­ślu­bi­ny, ko­lej­ną ofia­rę wrócą do lo­do­wej pani i to, co on po­niósł w świat, choć miało na­le­żeć tylko do niego (bo jego wy­bra­ła Zima), wróci tam, gdzie jego miej­sce. A za­ra­zem w ziem­skim wy­mia­rze oboje umie­ra­ją, od­cho­dzą, bo stra­ci­li na­dzie­ję i mają już tylko sie­bie. Na­praw­dę, wpi­sy­wa­nie w to pro­stac­kich mo­ty­wa­cji w ro­dza­ju “znu­dzi­ło mi się cze­ka­nie na na­rze­czo­ne­go” czy “po­sta­no­wi­łem dać lu­dziom spo­kój” (zwłasz­cza że on nigdy nie miał złej woli! po pro­stu pier­wia­stek ludz­ki nie umarł w nim do końca!) jest nie fair wobec tek­stu i świad­czy o złej woli. Mo­żesz tego nie ku­po­wać, bo Twój od­biór li­te­ra­tu­ry dzia­ła ina­czej i nie lu­bisz ta­kich roz­wią­zań, wo­lisz pro­ste hi­sto­rie, gdzie wszyst­ko jest wy­ło­żo­ne kawa na ławę, ale upar­te umniej­sza­nie moich świa­do­mych li­te­rac­kich de­cy­zji po­przez wy­śmie­wa­nie i wy­kpi­wa­nie ele­men­tów, które Ci nie pa­su­ją, a są prze­my­śla­ne i lo­gicz­ne w moim za­my­śle li­te­rac­kim, za­czy­nam czy­tać jako coś wię­cej niż zwy­kłe cze­pial­stwo. Nie chcia­łam tego wy­cią­gać, ale na fejs­bu­ko­wej gru­pie PF bar­dzo nie­ład­nie punk­to­wa­łeś moje wy­po­wie­dzi kry­tycz­ne wobec swo­jej po­wie­ści (ską­d­inąd na mar­gi­ne­sie nie­zbyt po­chleb­nej re­cen­zji vlo­go­wej), ude­rza­jąc ad per­so­nam w sen­sie iro­nicz­no-pro­tek­cjo­nal­ne­go “Agniesz­ka tak za­wsze kry­ty­kanc­ko pod­cho­dzi, nie przej­muj­cie się jej opi­nia­mi” i pod­wa­ża­jąc otwar­cie i nie­ele­ganc­ko moje kom­pe­ten­cje (wątek zo­stał zli­kwi­do­wa­ny przez ad­mi­nów mię­dzy in­ny­mi za to, jak być może pa­mię­tasz). Nie­daw­no na sho­ut­bo­xie nie­zbyt uczci­wie usta­wi­łeś team wi­sie­lec vs team dra­ka­ina, su­ge­ru­jąc, że ja lubię nie­zro­zu­mia­ły beł­kot, a Ty skład­ne i zro­zu­mia­łe fa­bu­ły (za­uważ, że jest to rów­nież od­wo­ła­nie się do ste­reo­ty­pów mę­skie-ko­bie­ce i wpy­cha­nie mnie w ten z nich, do któ­re­go żyw­cem nie pa­su­ję). Wiesz do­sko­na­le, że to nie­praw­da, ale się sprze­da­ło, za­ro­bi­łeś parę punk­tów, pod­wa­ży­łeś moje zda­nie, zde­pre­cjo­no­wa­łeś kom­pe­ten­cje, au­to­ry­tet, po­ka­za­łeś mnie jako na­wie­dzo­ną pan­ni­cę od beł­ko­tli­wych hi­sto­ry­jek. Za­czy­nam mieć wra­że­nie, że od po­cząt­ku cho­dzi­ło o to także tutaj, tylko tu mo­głeś bez­piecz­nie, bo po­zor­nie obiek­tyw­nie, za­ata­ko­wać i wy­szy­dzić mój tekst – na za­sa­dzie mówmy, mówmy, to się przy­klei i zde­kon­stru­uje­my te wszyst­kie po­chwa­ły.

Po­wta­rzam: ro­zu­miem i ak­cep­tu­ję, że nie po­do­ba Ci się tekst. Nie masz obo­wiąz­ku ro­zu­mie­nia i ak­cep­to­wa­nia tego sym­bo­li­zmu czy mi­tycz­nej struk­tu­ry, które ja w niego świa­do­mie wpi­sa­łam, nie masz też obo­wiąz­ku przyj­mo­wać in­ter­pre­ta­cji Irki czy ANDO (które mi się po­do­ba­ją, bo wno­szą coś w od­czy­ta­nie me­ta­fo­ry, choć nie są wyj­ścio­wo moje). Mo­żesz nie lubić ta­kich tek­stów, nie mieć ocho­ty ich czy­tać po­przez in­ter­pre­ta­cje ba­śnio­wo-mi­tycz­ne, twoje prawo – i mógł­byś po pro­stu dać spo­kój, przyj­mu­jąc do wia­do­mo­ści i sy­gna­li­zu­jąc, że to nie Twoja bajka. Nie­mniej nie­usta­ją­co usi­łu­jesz ze swo­jej nie­chę­ci (do tek­stu czy może jed­nak do mnie?) zro­bić ar­gu­ment, że tekst jest obiek­tyw­nie nie­do­bry. Nie co­fasz się przy tym przed in­te­lek­tu­al­ny­mi nad­uży­cia­mi, jak cho­ciaż­by upar­te igno­ro­wa­nie ar­gu­men­tów (nie tylko moich!!!), że opi­su­jesz inny tekst niż czy­tasz, że od­ma­wiasz in­ter­pre­ta­cji innej niż do­słow­na, że upar­cie i na­mol­nie żą­dasz ode mnie na­pi­sa­nia cze­goś, czego nie mia­łam ocho­ty ani pisać, ani czy­tać – bo wedle Two­je­go do­gma­tu tak by­ło­by le­piej. Wedle Two­je­go gustu lep­sza by­ła­by zwy­kła opo­wieść o tym, że dziew­czy­na za­ko­chu­je się w przy­by­szu, idzie z nim do łóżka albo nie idzie, ale w każ­dym razie roz­wa­ża to otwar­cie, naj­le­piej w kon­tek­ście wier­no­ści na­rze­czo­ne­mu, a na­stęp­nie albo ona, albo nar­ra­tor jasno wy­kła­da, co po­sta­no­wi­ła zro­bić, tłu­ma­czy wszyst­kim, jak dzia­ła magia, po czym bo­ha­ter­ka po­peł­nia sa­mo­bój­stwo dając się po­żreć zom­bie, wszyst­ko jasno wy­ło­żo­ne, a na ko­niec zo­sta­je opła­ka­na przez ro­dzi­nę, naj­le­piej, żeby jesz­cze oka­za­ło się, że na­rze­czo­ny prze­żył i wró­cił i też się za­bi­ja. Po­wtó­rzę: dla mnie nuda.

Ce­lo­wo od­wo­łu­ję się do Two­jej wcze­śniej­szej wy­po­wie­dzi o do­gma­ty­zmie, bo nikt Cię w niego nie wpy­cha, sam się w niego we­pchną­łeś pi­sząc nie­usta­ją­co, że tekst, fa­bu­ła czy bo­ha­ter coś “musi” albo “po­wi­nien” i bro­niąc tej po­zy­cji z za­pa­łem neo­fi­ty albo fa­na­ty­ka. A je­że­li to nie było za­mia­rem, je­że­li to nie są Twoje prze­ko­na­nia, to tym bar­dziej zna­czy, że tych ar­gu­men­tów uży­wa­łeś w celu innym niż wy­ra­że­nie swo­jej opi­nii o samym tek­ście. Na­stęp­nie spryt­nie prze­sze­dłeś na po­zy­cje fał­szy­wej skrom­no­ści (”może to ja je­stem zbyt głupi, żeby zro­zu­mieć” – kla­sycz­ny chwyt re­to­rycz­ny z re­per­tu­aru cap­ta­tio be­ne­vo­len­tiae), ale też nie dałeś spo­ko­ju, tylko wy­cią­gną­łeś na­stęp­nie dzia­ło sar­ka­zmu wobec mojej obroń­czy­ni.

Po­wtó­rzę raz jesz­cze: nie mam naj­mniej­sze­go pro­ble­mu z tym, że komuś się mój tekst nie po­do­ba. Mam pro­blem z próbą wma­ni­pu­lo­wa­nia mnie w wy­zna­czo­ne przez Cie­bie fik­cyj­ne opo­zy­cje i “dru­ży­ny”. Mam pro­blem z próbą zmu­sze­nia mnie do przy­zna­nia, że tekst byłby lep­szy, gdyby był innym tek­stem. Sęk w tym, że wtedy nie byłby sobą, więc ka­te­go­ria lep­szo­ści się tu nie sto­su­je i cały ten wywód jest cał­ko­wi­cie bez­sen­sow­ny na grun­cie li­te­rac­kim. Można hi­sto­rię wra­ca­ją­ce­go z wojny żoł­nie­rza i panny z dwor­ku na­pi­sać na mi­lion róż­nych spo­so­bów – można jak Że­rom­ski w “Wier­nej rzece” (tak, świa­do­mie do tego na­wią­zy­wa­łam, jed­no­cze­śnie świa­do­mie ne­gu­jąc roz­wią­za­nia fa­bu­lar­ne tej po­wie­ści, po czę­ści ze wzglę­du na obec­ność wątku fan­ta­stycz­ne­go, ale nie tylko – bo rów­nież ze wzglę­du na to, że jego opo­wieść jest zbu­do­wa­na na tych naj­bar­dziej oczy­wi­stych ce­gieł­kach, które dziś już są ba­nal­ne), można zu­peł­nie ina­czej. Ja wy­bra­łam ina­czej, zro­bi­łam to świa­do­mie, do mnó­stwa osób tra­fi­łam, w tym ta­kich, któ­rych zda­nie szcze­gól­nie cenię (jak Gunia czy Katia). Je­stem za­do­wo­lo­na z od­bio­ru opo­wia­da­nia, nie prze­szka­dza mi, że do paru osób nie tra­fi­ło lub też tra­fi­ło, ale bez za­chwy­tów, Ty jed­nak upar­łeś się, że bę­dziesz po­ka­zy­wał świa­tu, że tekst jest zły, a lu­dzie, któ­rym się po­do­ba, głupi i dali się na­brać na beł­kot. To ostat­nie jest wy­jąt­ko­wo nie fair. Po­wtó­rzę: masz prawo woleć “Fa­bry­kę słów” od “Snów umar­łych”, ale daj lu­dziom mieć inny gust. Chyba że nie o gusta ani nawet ten tekst tu cho­dzi.

http://altronapoleone.home.blog

 

Przy­kro mi, że po­czu­łaś się do­tknię­ta. Trak­tu­ję tego ro­dza­ju dys­ku­sje jako spo­sób na zde­fi­nio­wa­nie i do­okre­śle­nie wła­sne­go po­dej­ścia do pi­sa­nia. Nie­ko­niecz­nie chcę Was prze­ko­nać, że mam rację – drążę w po­szu­ki­wa­niu cze­goś, co zmie­ni moje sta­no­wi­sko.

Nie było moim za­mia­rem lek­ce­wa­żyć Two­jej pracy ani umniej­szać war­to­ści li­te­rac­kiej opo­wia­da­nia. Moje la­ko­nicz­ne pod­su­mo­wa­nia róż­nych za­gad­nień (ślub, zom­bie, lo­do­we czary etc.) wy­ni­ka­ją z po­trzeb dys­ku­sji (żeby wy­ra­zić się zwięź­le) i z mojej oso­bi­stej fi­lo­zo­fii, która pod­po­wia­da, że ana­li­zu­jąc fa­bu­łę na­le­ży odrzeć ją ze wszel­kich ozdob­ni­ków i do­pie­ro wtedy, na na­gich ko­ściach, prze­ko­nać się, czy szkie­let trzy­ma się kupy.

Uwa­żam bo­wiem, że cza­sa­mi autor, za­cza­ro­wa­ny wła­sną bie­gło­ścią w opo­wia­da­niu, traci z oczu fakt, że w hi­sto­rii nie­wie­le się dzie­je, albo nie wia­do­mo co się dzie­je.

Przyj­mu­ję do wia­do­mo­ści lo­gi­kę baśni, na­to­miast za­zna­czam, że w taką lo­gi­kę trze­ba czy­tel­ni­ka wpro­wa­dzić.

The fair bre­eze blew, the white foam flew, The fur­row fol­lo­wed free: We were the first that ever burst Into that si­lent sea.

Za­cznę od drob­nych uwag, czy też miejsc, które za­trzy­ma­ły mnie pod­czas lek­tu­ry.

Zmierz­cha­ło już, a chcia­ła przed snem skoń­czyć czy­tać po­wieść, po­nie­waż na­stęp­ne­go dnia skoro świt zjawi się za­pew­ne ciot­ka Kle­men­ty­na i za­żą­da zwro­tu książ­ki.

Twar­do to brzmi, myślę, że cza­sa­mi można po­mi­nąć pewne kwe­stie, a za­uwa­ży­łem, że cza­sa­mi do­kład­nie wy­ja­śniasz. Skoro trzy­ma­ła tomik w ręku, więc wy­star­czy “skoń­czyć po­wieść”, czy­tel­nik się do­my­śli, że czy­tać, a nie pisać.

Takie samo do­kład­ne wy­ja­śnie­nie mamy tutaj:

Otu­li­ła się odzie­dzi­czo­nym po matce płasz­czem, pod­bi­tym lekko wy­le­nia­łym fu­trem, i wy­szła na ganek.

Gdzie in­for­ma­cje o matce i wy­le­nia­łym fu­trze oka­za­ły się nie­istot­ne. A za­su­ge­ro­wa­łem się, że to ma zna­cze­nie.

Czy też w pierw­szym, cy­to­wa­nym prze­ze mnie zda­niu. Gdzie pada in­for­ma­cja o ciot­ce, która po­ja­wi się za­pew­ne skoro świt. I do­kład­nie tak się po­ja­wi­ła, przez co odar­łaś dru­go­pla­no­wą bo­ha­ter­kę z cha­rak­te­ru. Bo już się tego spo­dzie­wa­łem. Gdy­byś po­mi­nę­ła wcze­śniej “skoro świt”, te wła­śnie naj­ście skoro świt wy­wo­ła­ło by za­pew­ne uśmiech na twa­rzy, a na pewno le­piej okre­śli­ło cha­rak­ter­ną ciot­kę.

 

W pół­mro­ku Ma­rian­na do­strze­gła mię­dzy drze­wa­mi sadu głęb­szy cień i serce za­bi­ło jej moc­niej. Od kilku mie­się­cy cze­ka­ła na wie­ści – od ojca, brata, na­rze­czo­ne­go. Ten czło­wiek, bo roz­po­zna­ła ludz­ką syl­wet­kę, jest za­pew­ne któ­rymś z nich…

Chwy­ci­ła la­tar­nię, którą Piotr po­sta­wił na ganku, i ze­szła ostroż­nie po ob­lo­dzo­nych schod­kach. Sta­jen­ny chwy­cił ją za rękaw.

– Niech pa­nien­ka tam nie idzie – szep­nął.

Wy­rwa­ła się, czu­jąc, jak zmro­żo­ne kudły ba­ra­nie­go ku­bra­ka szo­ru­ją po de­li­kat­nej skó­rze dłoni. Zer­k­nę­ła w stro­nę domu: rę­ka­wicz­ki le­ża­ły na ko­mo­dzie, ale nie miała czasu po nie wra­cać, skoro tam, w sa­dzie, mógł cze­kać ktoś z jej bli­skich.

To słab­szy frag­ment opo­wia­da­nia, naj­mniej mi się po­do­bał. Bo dla­cze­go ktoś z do­mow­ni­ków miał­by wra­ca­jąc stać w cie­niu? I cze­kać, za­miast wejść do domu? To nie ma lo­gicz­ne­go uza­sad­nie­nia. Przy­naj­mniej na tym eta­pie lek­tu­ry. Ranny wo­łał­by o pomoc, skoro tak da­le­ko do­tarł. Zaś przed samym pro­giem pa­da­ją za­wsze wszy­scy wę­drow­cy we wszyst­kich opo­wie­ściach.

Otu­lił się tak szczel­nie, jak po­tra­fił, cie­płym płasz­czem z ba­ra­niej skóry.

I tu znowu. Takie zda­nia tracą płyn­ność. “Otu­lił się szczel­nie płasz­czem z ba­ra­niej skóry.” Wszyst­ko. Wia­do­mo, że cie­pły i wia­do­mo, że naj­le­piej jak umiał, czy też do­kład­nie. Pisz opo­wieść, po­nieś nią czy­tel­ni­ka, nie zba­czaj w kie­run­ku do­kład­nej re­la­cji.

Matka zmar­ła czte­ry lata temu po uro­dze­niu ostat­nie­go z dzie­ci, które po­ży­ło za­le­d­wie kilka dni.

Młod­szy brat, dwu­na­sto­la­tek, uczył się w Kra­ko­wie.

Jeśli to myśli Ma­rian­ny, to ra­czej: po uro­dze­niu ostat­nie­go z ro­dzeń­stwa, (…) Młod­szy brat, dwu­na­sto­let­ni Janek, uczył się w Kra­ko­wie. – Brzmi to cie­plej i ro­dzin­nie, a nie jak suche fakty, z re­la­cji. ;)

 

Ale ogól­nie rzecz bio­rąc, to są w sumie dro­bia­zgi. Aż tak bar­dzo na ja­kość lek­tu­ry nie wpły­wa­ją, choć można by tu i ów­dzie coś po­pra­wić, dla lep­szej płyn­no­ści, lek­ko­ści hi­sto­rii i mrocz­nej ta­jem­ni­cy.

Za szyb­ko się skoń­czy­ło. Tu wy­raź­nie bra­ku­je po­ło­wy tek­stu, jak nie wię­cej. Pa­trząc przez pry­zmat, kto to na­pi­sał, uzna­ję to za małe le­ni­stwo, albo nie­za­mie­rzo­ną wtopę.

Ogól­nie tekst dobry, wcią­ga­ją­cy, ale za krót­ki.

 

Nie dało się nie za­uwa­żyć dys­ku­sji z Wi­siel­cem, ale wy­star­czy­ło prze­czy­tać jego pierw­szy ko­men­tarz i Twoją od­po­wiedź, aby się do­my­ślić, co było dalej i nie tra­cić, jakże cen­ne­go, czasu.

Ko­men­tarz Wi­siel­ca mi po­mógł, bo z więk­szo­ścią jego uwag się zga­dzam i nie mu­sia­łem ich po­wta­rzać. Za­trzy­my­wa­łem się na tych sa­mych frag­men­tach.

Ok, opo­wia­da­nie spodo­ba­ło się jury, tra­fi­ło do Snów, ok. Ale to nie jest Twoje naj­lep­sze opo­wia­da­nie, Dra­ka­ino, co Ci będę ściem­niał? W ni­czym to nie po­mo­że. Nie zna­czy, że jest złe. Po­wta­rzam, dobre i wcią­ga­ją­ce, ale za krót­kie. I ma kilka po­tknięć, ow­szem, mało istot­nych, które jed­nak u Dra­ka­iny są za­zwy­czaj w mniej­szych ilo­ściach.

Co do ko­men­ta­rza Wi­siel­ca, pro­tek­cjo­nal­ny i przez to chu… z tego, że dobry. Też by mnie taki pod­kur­wił pod moim opo­wia­da­niem.

Po­zdra­wiam.

 

@wi­sie­lec

 

Przy­kro mi, że po­czu­łaś się do­tknię­ta.

Znowu usi­łu­jesz mnie we­pchnąć w jakąś usta­lo­ną przez sie­bie formę (by rzec nieco po du­ka­jow­sku) czy też po gom­bro­wi­czow­sku przy­pra­wić gębę… Nie, ani przez mo­ment nie na­pi­sa­łam ani nawet nie za­su­ge­ro­wa­łam, że czuję się “do­tknię­ta” (za­uważ, jakie ko­no­ta­cje ma to słowo – su­ge­ru­je, że je­stem ob­ra­żal­ska i nie umiem dys­ku­to­wać, czyli znów: sta­wia Cie­bie w po­zy­cji cier­pli­we­go mę­dr­ca, który po­ucza hi­ste­rycz­ną babę). Na­to­miast, ow­szem, nie pa­su­je mi ton, jakim pro­wa­dzisz tę dys­ku­sję (na co zwró­cił uwagę też Dar­con): na zmia­nę pro­tek­cjo­nal­ny i po­ucza­ją­cy. Bo tak się nie dys­ku­tu­je – jeśli jedna stro­na cią­gle usta­wia drugą w po­zy­cji de­fen­syw­nej, mając na do­da­tek po swo­jej stro­nie po­dwój­ne stan­dar­dy (jako męż­czy­zna), a także po­zy­cję – jako ata­ku­ją­cy (to nie­ste­ty dzia­ła jak w sza­chach).

 

Nie było moim za­mia­rem lek­ce­wa­żyć Two­jej pracy

Tylko że ostat­nio ro­bi­łeś to w róż­nych miej­scach nie­mal­że sys­te­mo­wo. Po pro­stu miar­ka się prze­bra­ła. Jeśli istot­nie nie było to Twoim za­mia­rem, może po­wi­nie­neś przyj­rzeć się re­to­ry­ce i sty­li­sty­ce swo­ich wy­po­wie­dzi i prze­my­śleć ją.

 

 

@Dar­con

Ale to nie jest Twoje naj­lep­sze opo­wia­da­nie

A ja je uwa­żam za jedno ze zde­cy­do­wa­nie naj­lep­szych… De gu­sti­bus ;)

Ską­d­inąd je­stem bar­dzo cie­ka­wa, które uwa­żasz za naj­lep­sze. Na­praw­dę cie­ka­wa.

http://altronapoleone.home.blog

A to nie­trud­no zgad­nąć. Te same, które do­ce­ni­li, też inni na forum.

Ech, a to są te, które ja uwa­żam za naj­bar­dziej “zwy­czaj­ne” i może nie, że naj­słab­sze, ale naj­mniej cie­ka­we li­te­rac­ko :(

http://altronapoleone.home.blog

Gdyby nie urwa­ny ko­niec, który zresz­tą za­uwa­ży­ło kilka osób (dla mnie wręcz okrut­nie), cał­kiem moż­li­we, że opo­wia­da­nie mo­gło­by być jed­nym z naj­lep­szych.

Chyba wiem, co masz na myśli pi­sząc “cie­ka­we li­te­rac­ko”, ale wolę wy­ja­śnie­nie usły­szeć od Cie­bie.

Po­ukła­da­ne ;) “Jeśli wy­klu­czysz moż­li­we” (które wy­gra­ło kon­kurs Sher­loc­ko­no­wy, ale tam bar­dziej li­czy­ło się wy­ko­rzy­sta­nie po­sta­ci) wrzu­ci­łam, jak mnie ze­zło­ścił uwa­ga­mi o po­kręt­nej fa­bu­le Cień Burzy. To był eks­pe­ry­ment, czy coś, co jest pro­sto od A do Z, do­sta­nie piór­ko i bingo, do­sta­ło.

A ja wolę prze­mie­sza­nia pla­nów chro­no­lo­gicz­nych (”Noir”, “Fun­da­ment im­pe­rium”, “My­ste­rium co­smo­gra­phi­cum”, “Kroki Ko­man­do­ra”, ostat­nio “Los ca­pri­chos”), bo tam poza opo­wia­da­niem hi­sto­ryj­ki rów­nież piszę formę, wza­jem­ne po­wią­za­nia ka­wał­ków itd. Do naj­lep­szych, oprócz “Zimy”, sama za­li­czy­ła­bym pew­nie “My­ste­rium…” (wy­gra­ło Re­tro­wi­zje, do no­mi­na­cji piór­ko­wej bra­kło mu jed­ne­go głosu, o co pie­klił się Sta­ruch, ale wrzu­ca­łam w ostat­nim dniu mie­sią­ca, bo ina­czej nie dałam rady – pi­sa­łam je w re­kor­do­wym tem­pie tuż po wyj­ściu ze szpi­ta­la) oraz nie­pu­bli­ko­wa­ne tu jesz­cze “An­to­nia chce spać” z ze­szło­rocz­nej Cre­atio Fan­ta­sti­ca – jest link na mojej stro­nie, a jak minie rocz­na ka­ren­cja, to wrzu­cę i tu.

http://altronapoleone.home.blog

Nie, my­śla­łem o czymś innym, re­se­ar­chu, skom­pli­ko­wa­niu fa­bu­ły itd. Lubię re­tro­spek­cję, mie­sza­nie pla­nów itp. W moim przy­pad­ku to nie miało wpły­wu. Zresz­tą opo­wia­da­nie jest dobre, cięż­ko mówić u Cie­bie, że któ­reś jest słab­sze. Po­wyż­sze to dobry po­czą­tek po­wie­ści, i pew­nie taką bym prze­czy­tał.

Jeśli cho­dzi o “Jeśli”, to tak, naj­chęt­niej prze­czy­tał­bym zbiór opo­wia­dań z de­tek­ty­wem. Cały czas po­wta­rzam, po kimś zresz­tą, że sztu­ką jest pisać pro­sto o rze­czach cie­ka­wych, waż­nych i emo­cjo­nal­nych. Jak widać, to nadal się spraw­dza: czy coś, co jest pro­sto od A do Z, do­sta­nie piór­ko i bingo, do­sta­ło.

Po­zdra­wiam.

Jeśli cho­dzi o “Jeśli”, to tak, naj­chęt­niej prze­czy­tał­bym zbiór opo­wia­dań z de­tek­ty­wem.

Się robi :) Miał wyjść w Fan­ta­zma­tach już w tym roku, ale mamy opóź­nie­nie przez moje ze­szło­rocz­ne pro­ble­my me­dycz­ne.

http://altronapoleone.home.blog

A dla­cze­go nie jako książ­ka, na pa­pie­rze? Czy taka pu­bli­ka­cja nie “spali” opo­wia­dań do ta­kie­go wy­da­nia?

Z nie­ste­ty dość pro­ste­go po­wo­du: w tej chwi­li nikt “pa­pie­ro­wy” (so­lid­ny, po­waż­ny) nie wyda zbio­ru opo­wia­dań osoby, która nie ma po­zy­cji Pie­ka­ry, Du­ka­ja czy Brze­ziń­skiej, by wziąć róż­no­rod­ne przy­kła­dy. Opo­wia­da­nia się słabo sprze­da­ją, nawet jeśli masz na­zwi­sko. Fan­ta­zma­ty dają rzecz nie­zwy­kle ważną: po­rząd­ną re­dak­cję i wy­so­ki po­ziom wy­da­nia, a obec­nie też cał­kiem sporo pro­mo­cji. Na pa­pie­rze pew­nie by wy­da­ła Ale­go­ria, bo sami mi pro­po­no­wa­li, ale wolę Fan­ta­zma­ty. Mój wy­daw­ca (Ga­le­ria Książ­ki) po­wieść weź­mie, ale opo­wia­dań to już nie bar­dzo. Może za jakiś czas. W Fan­ta­zma­tach mo­żesz za­mó­wić pa­pier, a to bę­dzie tom au­tor­ski, nie ko­lej­ne rze­czy w an­to­lo­giach.

http://altronapoleone.home.blog

Twoje opo­wia­da­nia są inne. Po­ja­wia­ją się w nich coraz to nowe kon­cep­ty i uję­cia te­ma­tów. Cały czas te­stu­jesz, eks­pe­ry­men­tu­jesz z kon­struk­cją i spo­so­bem opo­wia­da­nia.

Z wy­pie­ka­mi na twa­rzy śle­dzi­łam dys­ku­sję wokół opo­wia­da­nia na weird i teraz, z więk­szy­mi plac­ka­mi, wokół „Zimy”. 

Ko­men­tarz na weird leży, gdyż nie chcia­łam do­kła­dać do roz­mo­wy swo­je­go ko­men­ta­rza. Tu, zy­ska­łam już chyba coś w ro­dza­ju mojej pew­no­ści, zna­czy czy­tel­ni­czej. Po­dą­żaj swoją drogą. A ja będę bar­dzo mocno za­ci­ska­ła kciu­ki. xd

Zro­zu­mia­łam kon­cept/ideę po prze­czy­ta­niu, lecz sil­niej wy­brzmia­ła przez wy­ja­śnie­nia Twoje we­spół z Tar­ni­ną (wspa­nia­le, że się włą­czy­ła, gdyż ja – chi­chra­ją się ze mnie cza­sa­mi – pa­trzę i nie widzę, gdy się za­fik­su­ję). Opo­wieść jest bar­dzo silna w kli­ma­cie i prze­ka­zie, nie­sztam­po­wa. 

Nie umiem jej przy­po­rząd­ko­wać do ga­tun­ku, ro­dza­ju. Tro­chę re­alizm ma­gicz­ny, ale bar­dziej re­alizm, przez wier­ność de­ta­lu, w każ­dym szcze­gó­le i hołd od­da­ny hi­sto­rii, do czego już przy­wy­kłam i czego się spo­dzie­wam po każ­dym Twoim opo­wia­da­niu. A opi­sa­ne jest ma­gicz­nie, tekst jest ma­gicz­ny, głów­ny wątek jest taki. 

Tekst zde­cy­do­wa­nie pa­pie­ro­wy, dru­ko­wal­ny i warty za­miesz­cze­nia w zbio­rze opo­wia­dań. Myślę o zbio­rze tylko Two­ich opo­wia­dań.

Też zgła­szam do piór­ka, bo już bar­dzo czas – muszę po­cze­kać jesz­cze dwa dni.

Cały czas za­sta­na­wia­łam się, czy cze­goś mi bra­ku­je i nie myślę tu o piór­ku, bo ono bez­dy­sku­syj­nie – tak, lecz z czy­tel­ni­cze­go punk­tu wi­dze­nia. Jed­nak do­cho­dzę do wnio­sku, że nic. Pew­nie, że chcia­ła­bym dłuż­szej hi­sto­rii, po­nie­waż bar­dzo mnie wcią­gnę­ła, ale po dru­gim prze­czy­ta­niu nic bym w niej nie zmie­ni­ła, do­da­ła. Stało się, wy­sy­ci­ło. Jest w punkt, resz­ta to – moim zda­niem – pre­fe­ren­cje, gusta i głów­nie przy­zwy­cza­je­nie do fabuł pro­wa­dzo­nych w naj­bar­dziej pre­fe­ro­wa­ny przez cre­ati­ve wri­ting spo­sób.

Po­zo­stań sobą, Dra­ka­ino.

 

PS. Do­ty­czy dys­ku­sji, gdy­bym miała re­ko­men­do­wać ja­kieś wy­kła­dy, prze­my­śle­nia do­ty­czą­ce pi­sa­nia, pew­nie by­ły­by to prze­my­śle­nia nie­ko­niecz­nie współ­cze­snych pi­sa­rzy Llosa, Bor­ges (Rze­mio­sło po­ezji: Wy­kła­dy fun­da­cji Char­le­sa Elio­ta Nor­to­na, 1967-1968), skon­cen­tro­wa­ne na pięk­nie i od­czu­wa­niu, a nie na warsz­ta­cie li­ne­ar­nym. Dla mnie to w grun­cie rze­czy hałas, warsz­tat jest pod­sta­wą, ale nie za­wie­ra w sobie prze­pi­su na dobre opo­wia­da­nie.

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Re­alizm ma­gicz­ny… Tak! Za rzad­ko uży­wam tego okre­śle­nia, a w sumie do czę­ści tego, co piszę, pa­su­je le­piej od każ­de­go in­ne­go :)

 

skon­cen­tro­wa­ne na pięk­nie i od­czu­wa­niu, a nie na warsz­ta­cie li­ne­ar­nym

Tak, wła­śnie, tak :)

http://altronapoleone.home.blog

Rze­czy­wi­ście mamy tutaj opo­wia­da­nie ba­śnio­we, na­stro­jo­we, w któ­rym Au­tor­ka zde­cy­do­wa­nie po­sta­wi­ła na kli­mat i ledwo uchwyt­ną grozę. Trud­no do­szu­ki­wać się w takim tek­ście dy­na­micz­nej akcji, roz­wo­ju po­sta­ci, za­ska­ku­ją­cych zwro­tów czy ja­kieś za­gad­ki do roz­wią­za­nia. Bo­ha­te­ro­wie są bier­ni i ra­czej ule­ga­ją wy­da­rze­niom, niż na nie wpły­wa­ją. Do­my­ślam się, że ta ich bier­ność wy­ni­ka po­nie­kąd z bez­sil­no­ści wobec nie­zna­nej siły/mocy Zimna/Zimy/"Kró­lo­wej Śnie­gu”, ale tro­chę to kłuje w oczy. Także czy­tel­nik rów­nie bier­nie przy­glą­da się opo­wia­da­nej hi­sto­rii, która po­ja­wia/za­czy­na się wśród mro­zów, prze­su­wa przed jego ocza­mi i wresz­cie znika w za­spach lub jak miraż razem z domem Ma­rian­ny.

Dla­te­go, mimo że ro­zu­miem punkt wi­dze­nia Au­tor­ki i jej linię „obro­ny”, to muszę za­ra­zem przy­znać, że jed­nak tro­chę racji ma Wi­sie­lec, kiedy ma­ru­dzi m.in. (chyba) na brak wy­raź­nej mo­ty­wa­cji po­sta­ci, brak so­lid­ne­go „krę­go­słu­pa fa­bu­lar­ne­go” i wy­raź­niej­szej od­po­wie­dzi/pu­en­ty w fi­na­le (od razu za­zna­czę jed­nak, że samo za­koń­cze­nie jest moim zda­niem udane i po­my­sło­we. Ni­czym mia­stecz­ko Si­lent Hill dwo­rek znika z na­sze­go świa­ta. Być może przy­sy­pa­ny śnie­giem, ale ra­czej wchło­nię­ty przez ta­jem­ni­czą siłę, po­rwa­ny poza naszą rze­czy­wi­stość). Oczy­wi­ście zdaję sobie za­ra­zem spra­wę, że od­biór „Zimy” to kwe­stia gustu i upodo­bań li­te­rac­kich oraz ocze­ki­wań wobec lek­tu­ry.

Wiem, Dra­ka­ino, że uwa­żasz ten tekst za jeden ze swo­ich naj­lep­szych i na­pi­sa­łaś go do­kład­nie tak, jak chcia­łaś na­pi­sać. Jest zatem ulot­nie, nie­spiesz­nie, bez wy­ja­śnień, ta­jem­ni­czo, ze sty­li­za­cją na opo­wieść z epoki. To Ci się udało. Ale za­ra­zem opo­wia­da­nie po­zo­sta­je jakby le­d­wie ob­raz­kiem (a ra­czej dwoma dosyć stan­dar­do­wo za­pre­zen­to­wa­ny­mi ob­raz­ka­mi: dwo­rek i wo­jen­na Rosja), krót­ką i pro­stą opo­wie­ścią, któ­rej bo­ha­te­ro­wie nie dzia­ła­ją, tylko ule­ga­ją, a mróz stu­dzi nie tylko akcję, ale i w dużym stop­niu emo­cje (co w tek­ście o tra­gicz­nych mi­ło­ściach i po­nie­kąd dam­sko-mę­skich uczu­ciach jest jed­nak wadą). Dla­cze­go na­zy­wam hi­sto­rię pro­stą? Otóż po­mi­ja­jąc za­bie­gi z dwu­to­ro­wą nar­ra­cją, z któ­rej jedna jest bez­po­śred­nią re­tro­spek­cją wcze­śniej­szych wy­da­rzeń, pro­wa­dzą­cych do „śmier­ci” Ale­xan­dre, to jed­nak mamy tutaj przede wszyst­kim spo­tka­nie dwój­ki bo­ha­te­rów, z któ­rych każde szuka/wy­cze­ku­je kogoś in­ne­go, krót­kie próby do­pro­wa­dze­nia po­rucz­ni­ka do lep­sze­go stanu (oczy­wi­ście nie­sku­tecz­ne), wi­zy­tę ciot­ki i za­koń­cze­nie, w któ­rym Zima ogar­nia oko­li­cę i serca bo­ha­te­rów (być może to wpływ obec­no­ści mroź­ne­go zom­bie), łą­czą­cych się ze sobą nie­ja­ko w za­stęp­stwie praw­dzi­wych uko­cha­nych, któ­rzy są nie­osią­gal­ni (Julie gdzieś da­le­ko, na­rze­czo­ny praw­do­po­dob­nie nie żyje). Jeśli więc do­brze zro­zu­mia­łem, Ma­rian­na (wła­ści­wie ska­za­na na śmierć z zimna i sa­mot­na w od­cię­tym od świa­ta dwor­ku) dosyć bez­wol­nie de­cy­du­je się na sym­bo­licz­ne „po­ślu­bie­nie” Ale­xan­dre i pod­da­nie mocy mroź­nej siły, która pod­trzy­mu­je swoje „ofia­ry” w sta­nie ma­gicz­ne­go „nie­ży­cia” i fi­nal­nie „po­ry­wa” wraz z całym domem w nie­zna­ne. Dla niej (Ma­rian­ny) to swo­iste “oca­le­nie”, a dla ich oboj­ga to pewne “za­stęp­stwo”, zba­wien­na ale oszu­kań­cza na­miast­ka nie­speł­nio­nych mi­ło­ści roz­dar­tych przez wojnę i zimę. 

Przy­zna­ję, że jak zwy­kle bar­dzo zręcz­nie spla­tasz opo­wieść hi­sto­rycz­ną (umie­jęt­nie po­sił­ku­jąc się pa­mięt­ni­ka­mi z epoki) z… re­ali­zmem ma­gicz­nym (niech Wam bę­dzie), ba­śnią dla do­ro­słych i tym swoim czymś Nie­sa­mo­wi­tym. Kiedy jed­nak do­sta­je­my Ta­jem­ni­cę za­miast Za­gad­ki, bier­ne ofia­ry nie­zna­nej mocy w miej­sce bo­ha­te­rów prze­ciw­sta­wia­ją­cych się tej sile, a za­miast wiel­kich wzru­szeń (brrr) i roz­ry­wa­ją­cej serce mi­ło­ści, wzdy­cha­ją­cą z tę­sk­no­ty za nie­zna­nym czy­tel­ni­ko­wi na­rze­czo­nym kla­sycz­ną pa­nien­kę z dwor­ku oraz za­mro­żo­ne­go po­rucz­ni­ka, który nie­wie­le czuje poza zim­nem, to po­zo­sta­je nam tylko po­dzi­wia­nie opi­sów zimy, do­ce­nia­nie wier­no­ści hi­sto­rycz­nej i nie­po­ko­ją­cej, chłod­nej at­mos­fe­ry. Trud­no się za­an­ga­żo­wać w losy po­sta­ci i hi­sto­rię opo­wia­da­ną jakby zza tu­ma­nów śnie­gu i z takim chłod­nym dy­stan­sem i z tak wy­ra­cho­wa­nym spo­ko­jem.

Mam przy tym jed­nak wra­że­nie, że wcale nie chcia­łaś nam opo­wie­dzieć żad­nej zło­żo­nej fa­bu­ły, nie chcia­łaś nas ni­czym za­sko­czyć (bo same scen­ki i lo­ka­li­za­cje są dosyć kla­sycz­ne, po­dob­nie jak kla­sycz­na jest ob­sa­da tej opo­wie­ści), ani prze­stra­szyć i wzru­szyć, tylko po­ka­zać nieco fil­mo­wy ob­ra­zek z epoki, za­nu­rzo­ny w ba­śnio­wym kli­ma­cie i do­pra­wio­ny szczyp­tą grozy. Faj­nie, że czu­je­my tę ta­jem­ni­cę, że za­sta­na­wia­my się co się stało z bo­ha­te­ra­mi w fi­na­le i dla­cze­go, że pod ko­niec od­czu­wa­my wy­raź­nie i zimne liź­nię­cie śmier­ci, albo ra­czej obcej, obo­jęt­nej siły, która za­bie­ra bez słowa i bez li­to­ści. Ale jed­no­cze­śnie tro­chę nas to omija i ziębi, bo za bar­dzo się do nich nie przy­wią­za­li­śmy, jakby nie byli zbyt żywi już na po­cząt­ku tej hi­sto­rii. Być może z po­wo­du swo­je­go braku wy­ra­zi­sto­ści i po­nie­kąd ory­gi­nal­no­ści? Albo zwy­czaj­nie z po­wo­du małej ob­ję­to­ści tek­stu? Bo tam, gdzie mo­głaś po­głę­bić nasze re­la­cje z Ale­xan­dre wo­la­łaś opisy hi­sto­rycz­ne, a tam, gdzie mogła do nas moc­niej prze­mó­wić Ma­rian­na, czy­ta­my o ciot­ce i dwu­na­sto­let­nim bra­cie w Kra­ko­wie. Bo w tej ka­me­ral­nej opo­wie­ści, roz­gry­wa­ją­cej się mię­dzy dwój­ką bo­ha­te­rów jest jakby za mało ich wza­jem­nej in­te­rak­cji. Ona kla­sycz­nie wzdy­cha do nie­obec­ne­go na­rze­czo­ne­go, on głów­nie mar­z­nie, coś tam wspo­mi­na wła­sną na­rze­czo­ną i zu­peł­nie nie ro­zu­mie co się z nim stało. Oboje łączy spe­cy­ficz­na więź nie­opatrz­nie lub ce­lo­wo wy­wo­ła­na praw­do­po­dob­nie przez mroź­ną siłę, ale tej więzi za bar­dzo nie widać w fa­bu­le.

Dodam jesz­cze, że pod­czas lek­tu­ry mia­łem od­le­głe sko­ja­rze­nia nie tylko z „Wier­ną rzeką” Że­rom­skie­go czy ba­śnia­mi i sta­ry­mi fil­ma­mi (np. o zi­mo­wej klę­sce Na­po­le­ona w Rosji, ty­tu­łu nie pa­mię­tam), ale też z hor­ro­rem „Inni". Tam rów­nież mie­li­śmy dom od­cię­ty (w fil­mie za­świa­to­wą mgłą, u Cie­bie śnie­giem) od świa­ta (przy­naj­mniej dla jego ……. lo­ka­to­rów, żeby nie spo­ile­ro­wać), w któ­rym miesz­ka­ła ze służ­bą ko­bie­ta, wy­cze­ku­ją­ca męża (u Cie­bie na­rze­czo­ne­go, za­miast któ­re­go po­ja­wia się inny męż­czy­zna). A i ów mąż za­gu­bio­ny (i mar­twy) na woj­nie, nieco mi przy­po­mi­nał Two­je­go mroź­ne­go i za­gu­bio­ne­go w pół­ży­ciu „zom­bie” po­rucz­ni­ka, który za­błą­kał się pod nie­wła­ści­wy adres.

Od stro­ny tech­nicz­nej nie­wie­le można opo­wia­da­niu za­rzu­cić. Tekst do­pra­co­wa­ny, re­da­go­wa­ny, pu­bli­ko­wa­ny, do­ce­nia­ny, na­gra­dza­ny itd. Ja mam tylko kilka su­biek­tyw­nych uwag, któ­rych zu­peł­nie nie mu­sisz brać sobie do serca. Otóż w mojej opi­nii nie­któ­re zda­nia są nie­zbyt gład­ki i płyn­ne. Jak­byś ponad me­lo­dyj­ność (na­zwij­my to tak umow­nie) i płyn­ność tek­stu przed­kła­da­ła dba­łość o de­ta­le (np. hi­sto­rycz­ne) i in­for­ma­cyj­ny cha­rak­ter opisu. Nie­któ­re z tych zdań można by „oczy­ścić” z nie­po­trzeb­nych słów za­py­cha­czy (np. za­pew­ne, skoro, wręcz itp.). Poza tym, jak na tak krót­ki tekst po­da­jesz za wiele zu­peł­nie zbęd­nych czy­tel­ni­ko­wi in­for­ma­cji, typu wiek ro­dzeń­stwa, wiek Ja­dwi­si itp. A jeśli już ko­niecz­nie chcesz za­zna­czyć, że służ­ka miała lat czter­dzie­ści, bo na przy­kład chcia­łaś w ten spo­sób pod­kre­ślić, że jej póź­niej­sza śmierć nie wy­ni­ka­ła z wieku tylko z zimna, to za­wsze le­piej ten wiek podać opi­so­wo niż bez­po­śred­nio (jesz­cze nie stara twarz, ko­bie­ta już nie młoda, w śred­nim wieku itp.).

Pod­su­mo­wu­jąc, je­stem na NIE. Tekst jest bar­dzo spraw­nie na­pi­sa­ny, na­stro­jo­wy. Spodo­bał się, ale żad­nym z ele­men­tów skła­do­wych mnie nie ZA­CHWY­CIŁ. Nie mówię nawet o owym efek­cie WOW tylko o zwy­kłym za­chwy­cie. Wszyst­ko jest dobre lub bar­dzo dobre, ale… Nie emo­cjo­nu­je mnie dosyć pro­sta (nieco ro­man­so­wa) fa­bu­ła, nie zdu­mie­wa i nie po­ry­wa swoim kon­cep­tem i ory­gi­nal­no­ścią po­mysł, nie cią­gną tek­stu jacyś peł­no­krwi­ści i wy­ra­zi­ści bo­ha­te­ro­wie, nie ma tu wstrzą­sa­ją­cej pu­en­ty, ja­kie­goś dra­ma­tu chwy­ta­ją­ce­go za gar­dło. Kli­mat oczy­wi­ście jest, głów­nie smut­ku, tę­sk­no­ty i no­stal­gii, ale też nie ma w nim nie­ste­ty wiel­kie­go nie­po­ko­ju, ma­low­ni­czo­ści opi­sów, roz­pa­sa­nej wy­obraź­ni, grozy, cze­goś, czego jesz­cze nie po­czu­łem jako czy­tel­nik gdzie in­dziej.

Oczy­wi­ście mo­żesz na to od­po­wie­dzieć, że wła­śnie taki miał być Twój tekst, po­zba­wio­ny wielu wy­mie­nio­nych wcze­śniej ele­men­tów, i ja to zro­zu­miem. Ale to, co zo­sta­ło i zna­la­zło się w tek­ście aku­rat w przy­pad­ku tego czy­tel­ni­ka naj­wi­docz­niej nie za­dzia­ła­ło wy­star­cza­ją­co. Dla mnie oso­bi­ście TAK na­le­żał się „Los Ca­pri­chos”, gdzie stwo­rzy­łaś na­praw­dę gęsty i od­czu­wal­ny kli­mat oraz świat prze­peł­nio­ny sym­bo­li­ką. W przy­pad­ku „Zimy” pa­pier jest za­słu­żo­ny i nie­pod­le­ga­ją­cy dys­ku­sji, ale nie wszyst­ko, co na pa­pie­rze z miej­sca za­słu­gu­je imo na piór­ko. Co po­twier­dza­ją na przy­kład moje nie­daw­ne NIE dla dru­ko­wa­nych tek­stów Funa czy Naz.

 

Kilka drob­nych przy­kła­dów ilu­stru­ją­cych moje in­sy­nu­acje ;) tech­nicz­ne:

 

Zer­k­nę­ła w stro­nę domu: rę­ka­wicz­ki le­ża­ły na ko­mo­dzie, ale nie miała czasu po nie wra­cać, skoro tam, w sa­dzie, mógł cze­kać ktoś z jej bli­skich.

 

Zer­k­nę­ła w stro­nę domu: rę­ka­wicz­ki le­ża­ły na ko­mo­dzie, ale nie miała czasu po nie wra­cać. Tam, w sa­dzie, mógł cze­kać ktoś z jej bli­skich.

 

Jego twarz była nie­na­tu­ral­nie wręcz blada, ale pierś uno­si­ła się lekko z każ­dym od­de­chem, co upew­nia­ło Ma­rian­nę, że pod­opiecz­ny żyje.

 

Jego twarz była nie­na­tu­ral­nie blada, ale pierś uno­si­ła się lekko, co upew­nia­ło Ma­rian­nę, że pod­opiecz­ny żyje.

 

Odkąd za­rów­no star­szy brat, jak i na­rze­czo­ny wy­je­cha­li z woj­skiem, a oj­ciec po Nowym Roku udał się do da­le­kiej War­sza­wy, to ona za­rzą­dza­ła domem. Matka zmar­ła czte­ry lata temu po uro­dze­niu ostat­nie­go z dzie­ci, które po­ży­ło za­le­d­wie kilka dni. Młod­szy brat, dwu­na­sto­la­tek, uczył się w Kra­ko­wie.

– po co nam te wszyst­kie szcze­gó­ło­we in­for­ma­cje w tak krót­kim tek­ście? 

 

– No, moja panno! – Star­sza­wa dama spo­glą­da­ła kry­tycz­nie na Ja­dwi­się, czter­dzie­sto­let­nią słu­żą­cą, która otrze­py­wa­ła jej płaszcz ze śnie­gu.

– po co nam tutaj wiek słu­żą­cej?

 

Przyj­mu­jesz po nocy pod dach nie­zna­jo­mych męż­czyzn?

– po nocy pod dach, jakby nieco zbyt wiele w tym zda­niu.

 

– Dok­to­ra tu trze­ba, ani chybi – oznaj­mi­ła w końcu gło­śno pani Gó­rec­ka, zanim jesz­cze jej sio­strze­ni­ca, która po dro­dze wy­da­ła po­le­ce­nia Ja­dwi­si, zdą­ży­ła wró­cić do ran­ne­go. – Bo ja nic z tego nie ro­zu­miem.

– zda­nie prze­cią­gnię­te imo nie­po­trzeb­nie przez tę wstaw­kę o po­le­ce­niach dla Ja­dwi­si. Może:

 

– Dok­to­ra tu trze­ba, ani chybi – oznaj­mi­ła w końcu gło­śno pani Gó­rec­ka, zanim jesz­cze jej sio­strze­ni­ca zdą­ży­ła wró­cić do ran­ne­go. – Bo ja nic z tego nie ro­zu­miem. 

 

Miała wra­że­nie, że ogień przy­ga­sa; trze­ba bę­dzie po­wie­dzieć Pio­tro­wi, żeby przy­niósł wię­cej opału z dre­wut­ni, skoro mają do­dat­ko­we po­miesz­cze­nie do ogrza­nia.

– nad­miar in­for­ma­cji roz­bu­do­wu­je zda­nie nie­po­trzeb­nie. Po co ta dre­wut­nia (żeby dla efek­tu użyć słowa z epoki?)? Po co to do­dat­ko­we po­miesz­cze­nie do ogrza­nia, prze­cież to wy­ni­ka z lek­tu­ry.

 

W bu­ci­kach o cien­kiej po­de­szwie z tru­dem po­ru­sza­ła się nawet po ścież­ce pro­wa­dzą­cej do sadu. Wi­dzia­ła to, co za­pew­ne spra­wi­ło, że sta­jen­ny wziął sku­lo­ne­go pod drze­wem czło­wie­ka za widmo: błę­kit­no-sza­rą po­świa­tę, mgieł­kę uno­szą­cą się wokół cie­nia, ciem­niej­sze­go niż ota­cza­ją­cy go mrok. – wy­wa­lił­bym i to nawet i za­pew­ne. 

 

W bu­ci­kach o cien­kiej po­de­szwie z tru­dem po­ru­sza­ła się po ścież­ce pro­wa­dzą­cej do sadu. Do­my­śla­ła się już, co spra­wi­ło, że sta­jen­ny wziął sku­lo­ne­go pod drze­wem czło­wie­ka za widmo: błę­kit­no-sza­ra po­świa­ta, mgieł­ka uno­szą­cą się wokół cie­nia, ciem­niej­sze­go niż ota­cza­ją­cy go mrok.

 

 

Nabył go w pierw­szych dniach po­by­tu w Mo­skwie od ży­dow­skie­go kupca, który słu­żył Fran­cu­zom za prze­wod­ni­ka, kiedy usi­ło­wa­li po­wstrzy­mać po­ża­ry wznie­ca­ne wśród drew­nia­nej za­bu­do­wy mia­sta.

– nad­miar in­for­ma­cji, pal licho te pierw­sze dni po­by­tu, ale po co to: który słu­żył Fran­cu­zom za prze­wod­ni­ka i jesz­cze drew­nia­nej za­bu­do­wy? To nie ma żad­ne­go zna­cze­nia dla fa­bu­ły. Za­miast ta­kich de­ta­li wo­lał­bym wię­cej po­czy­tać o jego mi­ło­ści do Julie, bo to prze­cież mo­ty­wu­je Ale­xan­dre i jest bar­dziej istot­ne w tej hi­sto­rii.

 

Mu­sia­ła przy­snąć pod­czas czu­wa­nia, po­nie­waż kiedy otwo­rzy­ła oczy, za oknem uj­rza­ła słabe zi­mo­we świa­tło po­ran­ka, a z ganku do­cho­dził nie­da­ją­cy się z ni­czym po­my­lić głos Kle­men­ty­ny Gó­rec­kiej.

– ko­lej­ne prze­cią­gnię­te zda­nie. Słabe zi­mo­we świa­tło po­ran­ka, nie­da­ją­cy się z ni­czym po­my­lić głos. Tak na mar­gi­ne­sie py­ta­nie – z czym niby moż­na­by po­my­lić ten głos? Z uja­da­niem psa czy rą­ba­niem drew­na? 

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Witaj, Ma­ra­sie.

 

na­pi­sa­łaś go do­kład­nie tak, jak chcia­łaś na­pi­sać

Tak, to jeden z tych tek­stów, gdzie wszyst­ko jest prze­my­śla­ne i jak­kol­wiek z czę­ścią uwag sty­li­stycz­no-tech­nicz­nych mogę się zgo­dzić (tekst re­dak­cji aż ta­kiej jak w Fan­ta­zma­tach nie prze­szedł), tak z ar­gu­men­ta­mi na­tu­ry ogól­niej­szej nadal zga­dzać się nie będę, po­nie­waż w tym tek­ście nie cho­dzi ani o fa­bu­łę, ani tak na­praw­dę o re­la­cję mię­dzy bo­ha­te­ra­mi (choć za­ra­zem w tym, jak Ma­rian­na do­ty­ka przed­mio­tów zwią­za­nych z Ale­xan­dre’em sta­ra­łam się ująć pe­wien dzi­wacz­ny ro­dzaj zmy­sło­wo­ści). Za­sta­na­wia mnie na­to­miast, do kogo ten tekst, jaki jest, tra­fia, a do kogo nie, bo nie znaj­du­ję pro­ste­go wspól­ne­go mia­now­ni­ka dla żad­nej z grup. Jak­kol­wiek tu na por­ta­lu wśród osób usa­tys­fak­cjo­no­wa­nych zde­cy­do­wa­nie prze­wa­ża­ją panie, tak we wszyst­kich ju­rach byli wy­łącz­nie pa­no­wie…

Naj­bar­dziej fun­da­men­tal­nie nie zga­dzam się zaś z kwe­stią mo­ty­wa­cji, po­nie­waż jak dla mnie jest ona ab­so­lut­nie wy­star­cza­ją­ca, choć może nie ste­reo­ty­po­wa, nie dra­ma­tycz­na, nie “męska”.

 

W sumie jed­na­ko­woż zro­zu­mia­łeś z tek­stu bar­dzo dużo, może nawet wię­cej z au­tor­skich in­ten­cji niż kto­kol­wiek inny. Nie­mniej jak­kol­wiek zwró­ci­łeś (chyba jako je­dy­ny) uwagę na jeden dość istot­ny ele­ment (acz­kol­wiek nie­ko­niecz­ny do od­bio­ru), też po­le­głeś w kon­fron­ta­cji z nim, co pew­nie jest moją winą ;) Mia­no­wi­cie ta kwe­stia szcze­gó­łów: że do­wia­du­je­my się, ile lat ma bra­ci­szek, co robił Ale­xan­dre w Mo­skwie itd., to, co Cię uwie­ra jako nie­po­trzeb­ne. A to jest za­pla­no­wa­ne: “na ze­wnątrz” są szcze­gó­ły, jest praw­dzi­we życie, w któ­rym takie wła­śnie rze­czy są ważne. Chwi­lo­wo nawet waż­niej­sze niż re­la­cja z zo­sta­wio­ną da­le­ko na­rze­czo­ną (ja oso­bi­ście nie widzę po­trze­by po­głę­bia­nia re­la­cji A. z Julie) – dla­te­go on nie może zna­leźć jej por­tre­ci­ku, kiedy za­czy­na za­ma­rzać, choć ma go w tor­bie. A w miarę jak “zimno” po­stę­pu­je, szcze­gó­ły się za­ma­zu­ją, lu­dzie zni­ka­ją, wszyst­ko prze­sta­je się li­czyć. Kon­trast mię­dzy szcze­gó­ło­wo­ścią tego, co “przed po­ca­łun­kiem lo­do­wej pani” i za­ni­ka­niem szcze­gó­łów póź­niej (choć jest to roz­rzu­co­ne po tek­ście) jest za­mie­rzo­ny.

 

I jesz­cze jedna rzecz, którą sobie uświa­do­mi­łam do­pie­ro teraz. Czy­tel­ni­cy tutaj biorą po­wszech­nie lo­do­wą panią za jakąś Białą Cza­row­ni­cę z Na­rnii czy Kró­lo­wą Śnie­gu z An­der­se­na, pod­czas gdy ona nie jest zła. Ona jest poza do­brem i złem, ra­tu­je swo­ich wy­bra­nych w rów­nym stop­niu, co ich gubi. Ale­xan­dre prze­niósł jej po­ca­łu­nek dalej, bo się wy­rwał z jej uści­sku – ale zima za­czę­ła się od niego roz­cho­dzić do­pie­ro kiedy tra­fił na swoją “drugą po­łów­kę” i za­trzy­mał się.

 

Kli­mat oczy­wi­ście jest, głów­nie smut­ku, tę­sk­no­ty i no­stal­gii, ale też nie ma w nim nie­ste­ty wiel­kie­go nie­po­ko­ju, ma­low­ni­czo­ści opi­sów, roz­pa­sa­nej wy­obraź­ni, grozy

Bo tu miał być kli­mat smut­ku i no­stal­gii, a nie to wszyst­ko inne. Oso­bi­ście uwa­żam, że gdyby to się tu zna­la­zło, tekst stra­cił­by wszyst­ko, czym stoi, a po­nie­waż do­sta­tecz­nie wielu re­cen­zen­tów do­ce­nia­ło wła­śnie ten kli­mat, za­kła­dam, że do ja­kiejś czę­ści czy­tel­ni­ków to wła­śnie tra­fi­ło – i gdyby była groza, nie­po­kój czy roz­bu­cha­ne opisy – być może oni po­czu­li­by się za­wie­dze­ni. Tekst miał być wy­ci­szo­ny, po­zba­wio­ny ko­lo­rów, sku­pio­ny głów­nie tak na­praw­dę na zmy­śle do­ty­ku, tak jakby wszyst­ko było za śnież­ną mgieł­ką – śnieg jest prze­cież bez­sze­lest­ny. Traf­nie to ują­łeś: “hi­sto­rię opo­wia­da­ną jakby zza tu­ma­nów śnie­gu i z takim chłod­nym dy­stan­sem i z tak wy­ra­cho­wa­nym spo­ko­jem”. To jest do­kład­nie ten efekt, który chcia­łam mieć, bo z tym ko­ja­rzy mi się mar­two­ta zimy.

 

Jeśli więc do­brze zro­zu­mia­łem, Ma­rian­na (…) dosyć bez­wol­nie de­cy­du­je się na sym­bo­licz­ne „po­ślu­bie­nie” Ale­xan­dre i pod­da­nie mocy mroź­nej siły

Nie, ona to robi cał­ko­wi­cie świa­do­mie :) Mo­gła­by pró­bo­wać ucie­kać, mo­gła­by po pro­stu umrzeć, jak słu­żą­ca, ale de­cy­du­je się coś zro­bić. Czy de­cy­zja o pod­da­niu się tej nie­zro­zu­mia­łej sile po to, by ją po­wstrzy­mać, na­praw­dę jest mniej dra­ma­tycz­na niż próba walki? Która nic by nie dała?

 

Dla mnie oso­bi­ście TAK na­le­żał się „Los Ca­pri­chos”,

Mam wra­że­nie, że w tam­tym kon­kur­sie prze­czy­ta­li­śmy wza­jem­nie swoje opo­wia­da­nia za późno :(

http://altronapoleone.home.blog

No to jesz­cze raz :)

Za­cznę od tego, że dla mnie to nie jest hor­ror. Przy hor­ro­rze czuję, jak mi ciar­ki po ple­cach prze­cho­dzą, mam ocho­tę rzu­cić tek­stem w dia­bła, a jed­no­cze­śnie nie mogę prze­stać. Tu ta­kie­go wra­że­nia nie mia­łam. Mam też wąt­pli­wo­ści, czy jest to weird, jak dla mnie za mało za­krę­co­ne. Naj­bar­dziej przy­po­mi­na mi mocno pe­sy­mi­stycz­ny re­alizm ma­gicz­ny, taki w stylu Ma­rqu­eza.

Masz tu dwa sple­cio­ne ze sobą mo­ty­wy, a wła­ści­wie trzy, wli­cza­jąc w to ten, o któ­rym pi­sa­łam w po­przed­nim ko­men­ta­rzu. Choć zdaję sobie spra­wę, że on to tu jest aku­rat naj­mniej ważny.

Pierw­szy to motyw Ma­riann i jej ma­gicz­no-ży­cze­nio­we­go my­śle­nia. Ma­gicz­ne, bo gdzieś u pod­staw jej za­cho­wa­nia jest takie prze­ko­na­nie, że jeśli ona po­mo­że nie­zna­jo­me­mu, to gdzieś tam jakaś obca ko­bie­ta po­mo­że jej męż­czy­znom, a ży­cze­nio­we, bo za tym idzie prze­ko­na­nie, że ko­bie­ty wza­jem­nie sobie po­mo­gą, że jeśli jej Ja­siek bę­dzie ranny i znaj­dzie go jakaś ko­bie­ta (bez wzglę­du na to, z któ­rej stro­ny kon­flik­tu), to nie wpa­ku­je mu noża w be­be­chy, a opa­trzy. To taka bar­dzo ko­bie­ca forma tar­go­wa­nia się z Bo­giem, czy z losem jeśli ktoś woli. No, bo prze­cież jeśli zro­bię coś do­bre­go, to po­win­no to w jakiś spo­sób do mnie wró­cić.

Pa­trząc z ta­kie­go punk­tu wi­dze­nia za­cho­wa­nie Ma­rian­ny jest lo­gicz­ne, a jej mo­ty­wa­cja zro­zu­mia­ła. I – od­no­sząc się do Two­jej dys­ku­sji z Wi­siel­cem – ciot­ka na za­koń­cze­nie od­pa­da, bo mo­gła­by je­dy­nie przy­je­chać, po­ki­wać głową i smut­no po­my­śleć: A więc tak się to skoń­czy­ło. Bo, bio­rąc pod uwagę, że je­ste­śmy w świe­cie re­ali­zmu ma­gicz­ne­go, ciot­ka wie­dzia­ła, że takie tar­go­wa­nie się z losem do­brze się skoń­czyć nie może. W końcu Ma­rian­na nie była ani pierw­sza, ani ostat­nia. A pomóc ciot­ka nie mogła, bo to za­wsze jest prze­zna­cze­nie kon­kret­nej ko­bie­ty.

Hi­sto­ria Ale­xan­dra przy­po­mi­na mi baśń o Kró­lo­wej śnie­gu. Tyle że Ty ze­rwa­łaś jej te mo­ra­li­za­tor­skie łasz­ki, w które ubrał ją An­der­sen. U cie­bie ona po pro­stu jest, jaka jest. Robi to, co robi nie dla­te­go, że jest zła, ale dla­te­go, że taka jej na­tu­ra. Kto wie, może po­trze­bu­je cie­pła ludz­kich ciał do prze­ży­cie, ale to jest z punk­tu wi­dze­nia tej opo­wie­ści nie­istot­ne. Nawet pró­bu­je w jakiś wy­pa­czo­ny spo­sób dać swoim wy­brań­com ilu­zję szczę­ścia. Stąd Ale­xan­der do­sta­je z po­wro­tem por­tret na­rze­czo­nej, a nawet dziew­czy­nę do kom­ple­tu.

Swoją drogą por­tre­cik wy­da­je mi się ko­bie­cym ele­men­tem w mę­skiej czę­ści hi­sto­rii. Kró­lo­wa śnie­gu do­pa­dła Ale­xan­dra, kiedy zo­rien­to­wał się, że go nie ma. Tak, jakby ten por­tret go chro­nił. Ma­gicz­no-ży­cze­nio­we my­śle­nie tym razem Julii nie mogło mu ura­to­wać życia, ale mogło chro­nić go przed Zimą. To, IMO, po­ka­zu­je, że w Twoim świe­cie w tym my­śle­niu jest siła.

I wła­śnie to spra­wi­ło, że tro­chę po­czu­łam się za­wie­dzio­na za­koń­cze­niem, a ści­ślej mó­wiąc za­koń­cze­niem hi­sto­rii tej dwój­ki nie opka. Bo Ma­rian­na pod ko­niec jest strasz­li­wie bier­na. O ile ro­zu­miem bier­ność Ale­xan­dra, on już swoją walkę prze­grał. Nie je­stem do końca pewna, czy pro­po­nu­jąc Ma­rian­nie ślub, widzi w niej Julię, czy też prze­ma­wia przez niego Kró­lo­wa śnie­gu, ale na pewno nie jest sobą. Na­to­miast Ma­rian­na wciąż tkwi w rze­czy­wi­sto­ści i widzi ob­ce­go męż­czy­znę, a przy­naj­mniej wie, że to nie jej na­rze­czo­ny. Wizję i szep­ty, które sły­szy można in­ter­pre­to­wać w różny spo­sób: ktoś, kogo ko­chasz oca­le­je, albo ktoś, kogo ko­chasz i tak już nie żyje. W tym dru­gim przy­pad­ku może jej być egal. Jed­nak skoro w tym ko­bie­cym spo­so­bie my­śle­nia i dzia­ła­nia jest siła, to tro­chę mi tu bra­ku­je ja­kiejś próby tar­go­wa­nia się z Zimą, albo choć­by iskier­ki buntu. Ma­rian­na przy­po­mi­na mi cie­ląt­ko, idące po­tul­nie na rzeź. I po­wiem szcze­rze, że ta­kich cie­lą­tek w li­te­ra­tu­rze nie lubię. Mam wra­że­nie, że w za­koń­cze­niu wy­gra­ła baśń o Kró­lo­wej śnie­gu, a ko­bie­cy wątek tro­chę po­szedł w od­staw­kę.

Re­asu­mu­jąc, po­do­ba­ło mi się. Pięk­nie splo­tłaś te dwa głów­ne mo­ty­wy. Wy­szła Ci nie­zwy­kle kli­ma­tycz­na hi­sto­ria z nie­zwy­kły­mi opi­sa­mi po­wro­tu żoł­nie­rzy z Rosji. I tu widać, sły­chać i czuć, że wiesz, o czym pi­szesz. Nie­wąt­pli­wie jest to opko z Two­jej wy­ma­rzo­nej wyż­szej półki bi­blio­tecz­nej. Czy piór­ko­we? Mam tak pół na pół, a w ta­kich sy­tu­acjach w osta­tecz­nym ra­chun­ku za­wsze de­cy­du­je to, co komu w duszy gra. To jest bar­dzo dobry tekst, ale, psia­kost­ka, to cie­ląt­ko na ko­niec…

 

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Ech, chyba muszę na­uczyć się pisać bar­dziej ło­pa­to­lo­gicz­nie (tylko, kur­czę, nie chcę, mimo że za dwie naj­bar­dziej pro­sto opo­wie­dzia­ne hi­sto­ryj­ki piór­ka do­sta­łam) ;) Ma­rian­na świa­do­mie i czyn­nie rzuca Zimie wy­zwa­nie, choć za­ra­zem po­sta­na­wia sama odejść, bo nie ma już nic dla niej w tym re­al­nym świe­cie. Nie ma w niej nic z cie­ląt­ko­wa­to­ści: jest świa­do­ma de­cy­zja o ra­to­wa­niu świa­ta i za­ra­zem zmia­nie wła­sne­go życia, choć ona chyba nie do końca ro­zu­mie, co się z nimi sta­nie (za­ło­że­nie jest takie, że nikt nie ro­zu­mie). Oraz: jak już pi­sa­łam Ma­ra­so­wi, nikt chyba nie za­uwa­żył, choć to aku­rat jest dość ło­pa­to­lo­gicz­ne, że lo­do­wa pani nie jest Kró­lo­wą Śnie­gu ani Białą Cza­row­ni­cą. Ona nie ma złych in­ten­cji wobec ludzi, jest po­nie­kąd poza ta­ki­mi ka­te­go­ria­mi, a w sumie wręcz prze­ciw­nie: na swój spo­sób ra­tu­je tych, któ­rych wy­bra­ła (po­wta­rza­ją­ca się fraza “nie umrzesz“). Tylko Ale­xan­dre ucie­ka i dla­te­go za­no­si ten po­ca­łu­nek dalej – to nie jest plan Zimy pod­bo­ju świa­ta.

Co do por­tre­ci­ku – tro­chę tak, jak pi­szesz, dla mnie to, że on go nie znaj­du­je, to jed­nak ra­czej sym­bol tego, że dawne życie już nie wróci, bo on jest umie­ra­ją­cy. I oczy­wi­ście wtedy przy­cho­dzi ra­tu­nek od lo­do­wej pani.

 

Za­cznę od tego, że dla mnie to nie jest hor­ror.

Z tak moc­nym otwar­ciem ko­men­ta­rza po­czu­łam się jed­nak tro­chę nie tego, po­nie­waż nigdy i ni­g­dzie nie twier­dzi­łam, że to hor­ror (są tagi “inne” i “re­alizm ma­gicz­ny” – ten ostat­ni zresz­tą pod wpły­wem ko­men­ta­rzy). Hor­ro­rem na­zwał tekst wy­łącz­nie Wilk, więc po­le­mi­zo­wać można z nim w tym wzglę­dzie, a “me­ta­fi­zycz­ny hor­ror” Tar­ni­ny (z któ­rym mogę się zgo­dzić) to nie “hor­ror” ga­tun­ko­wy, tylko ka­te­go­ria we­wnątrz­tek­sto­wa i być może to me­ta­phy­si­cal hor­ror na­le­ża­ło­by prze­ło­żyć jako “me­ta­fi­zycz­ną grozę”?

http://altronapoleone.home.blog

być może to me­ta­phy­si­cal hor­ror na­le­ża­ło­by prze­ło­żyć jako “me­ta­fi­zycz­ną grozę”?

W sumie można by.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Kiedy Ale­xan­dre po­ja­wił się w domu Ma­rian­ny i cie­pło po­miesz­czeń tu­dzież łóżka i pie­rzyn nie po­pra­wi­ło mu sa­mo­po­czu­cia, po­my­śla­łam, że żywy to on ra­czej nie jest. A kiedy nijak i ni­czym nie można było go ogrzać, ani nawet żurem roz­grzać, upew­ni­łam się w tym mnie­ma­niu, zwłasz­cza że jego „do­le­gli­wość” za­czę­ła udzie­lać się po­zo­sta­łym po­sta­ciom opo­wia­da­nia.

Wszyst­ko to ład­nie opo­wie­dzia­ne, z nader umie­jęt­nym wy­ko­rzy­sta­niem epi­zo­dów z od­wro­tu wojsk fran­cu­skich spod Mo­skwy i wple­ce­niem pier­wiast­ka, po­wie­dzia­ła­bym, ba­śnio­we­go, za spra­wą któ­re­go chłód cią­gle po­tęż­nie­je, staje się wręcz na­ma­cal­ny, mąci zmy­sły jesz­cze ży­ją­cych i zmie­nia rze­czy­wi­stość.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Dzię­ku­ję, Reg, za przy­wró­ce­nie mi wiary w to, że da się od­czy­tać au­tor­skie in­ten­cje w tym opo­wia­da­niu :)

http://altronapoleone.home.blog

Ależ, Dra­ka­ino, aż mi się nie chce wie­rzyć, że coś mogło za­chwiać Twoją wiarą we wła­sne za­mie­rze­nia. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Słusz­nie mi po­le­ci­łaś ten tekst, @dra­ka­ina, bar­dzo mi przy­padł do gustu. Czy­ta­łem go nie­ste­ty na raty, ze wzglę­du na brak czasu, więc całe to sub­tel­ne bu­do­wa­nie emo­cji mi się gdzieś roz­bi­ja­ło i mu­sia­łem do kli­ma­tu wra­cać – ale jed­nak i tak mnie tra­fi­ło. Cóż tu dużo mówić: pięk­ne opo­wia­da­nie.

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Pięk­ne. Ba­śnio­we. Smut­ne, tro­chę. Czyta się.

Za­ło­ży­łam konto po to, by móc sko­men­to­wać „Zimę”. Przy­znam szcze­rze, że „Na­kar­mić kruki” po­do­ba­ło mi się bar­dziej; tu bu­do­wa nie­któ­rych zdań jest to­por­na, eks­po­zy­ja świa­ta jest znacz­nie mniej sub­tel­na. Ale i tak mi się po­do­ba­ło, do­ce­niam przede wszyst­kim za na­strój! Po­mysł prze­pla­ta­ją­cych się okre­sów znacz­nie przy­spie­sza czy­ta­nie. Będę my­śleć o „Zimie”, może z dy­stan­su wy­cią­gnę z niej jesz­cze wię­cej.

mo­bi­lis in mo­bi­li / Hej, mo­żesz zwra­cać się do mnie Aga!

Dzię­ki za opi­nię – wy­ni­ka z niej, że się roz­wi­jam, bo te dwa tek­sty dzie­lą trzy lata, w tym in­ten­syw­nej szko­ły pi­sa­nia tu, na por­ta­lu :) “Zima” jest w za­sa­dzie przed­por­ta­lo­wa, a “Kruki”, zwłasz­cza w wer­sji osta­tecz­nej, są już po dłu­gich do­świad­cze­niach pi­sa­nia i ko­men­to­wa­nia tutaj.

No i tak, tu cho­dzi o na­strój, nie akcję, a żeby było za­baw­niej, na po­mysł wpa­dłam pod­czas wiel­kich upa­łów…

http://altronapoleone.home.blog

Cześć,

 

wresz­cie do­ko­pa­łam się do wer­sji pi­sa­nej – to opo­wia­da­nie słu­cha­łam na YT już jakiś czas temu, ale zo­sta­ło w gło­wie. Mrozi na samo wspo­mnie­nie ;)

 

Mia­łam kie­dyś szcze­gól­ne upodo­ba­nie do tek­stów łą­czą­cych fik­cję z fak­ta­mi, Ty ro­bisz to tak umie­jęt­nie, że cha­pe­au bas. 

 

Po­zdra­wiam 

OG

 

 

O rany, jak miło, że ktoś zaj­rzał do ta­kie­go sta­ro­cia heart I jak miło, że ktoś słu­cha tych wrzu­ca­nych do sieci opo­wia­dań.

 

Przy­znam, że sama wy­jąt­ko­wo lubię ten tekst, choć­by i za to, że wy­my­śli­łam to w nie­złym upale. Acz­kol­wiek dziś bym parę rze­czy zmie­ni­ła, ko­sme­tycz­nie ;)

 

No i ofkors dzię­ki za to o fik­cji i fak­tach, bo to mój pi­sar­ski konik.

http://altronapoleone.home.blog

O rany, jak miło, że ktoś zaj­rzał do ta­kie­go sta­ro­cia heart I jak miło, że ktoś słu­cha tych wrzu­ca­nych do sieci opo­wia­dań.

Od­świe­ży­łam go sobie wczo­raj w wer­sji audio i cóż – przy­jem­ność słu­cha­nia jak za pierw­szym razem :)

 

Acz­kol­wiek dziś bym parę rze­czy zmie­ni­ła, ko­sme­tycz­nie ;)

To chyba stan­dard u każ­de­go twór­cy – po­dob­no wielu pi­sa­rzy nie lubi czy­tać swo­ich już wy­da­nych tek­stów, bo za­wsze znaj­du­ją ja­kieś ele­men­ty do po­pra­wy. Do­świad­cze­nia z prozą nie mam zbyt du­że­go ^^ ale gdy za­czy­na­łam pra­co­wać jako copy, to mia­łam z tym spory pro­blem.

 

 

gdy za­czy­na­łam pra­co­wać jako copy

Of­ftop, bo za­sta­no­wi­ło mnie, czy ta “spe­cja­li­za­cja” ma wpływ na to, że świet­nie się spraw­dzasz w krót­kich, “do­sad­nych” (w sen­sie: do sedna) for­mach?

Ską­d­inąd star­to­wa­łam kie­dyś do pracy jako copy, ale może do­brze, że tej pracy nie do­sta­łam XD Acz­kol­wiek hasło “Elba – wyspa, z któ­rej nie chcesz wy­jeż­dżać” chęt­nie bym sprze­da­ła tam­tej­sze­mu biuru pro­mo­cji tu­ry­stycz­nej ;)

http://altronapoleone.home.blog

“do­sad­nych” (w sen­sie: do sedna) for­mach?

to dobre okre­śle­nie ;) 

 

Dziś pi­sa­lam o tym kro­no­so­wi – mam ten­den­cję do kon­den­so­wa­nia tre­ści. I o ile spraw­dza się to w con­tent mar­ke­tin­gu, o tyle w opo­wia­da­niach nie­ko­niecz­nie (moje naj­dłuż­sze opo­wia­da­nie ever miało 16k zzs xD)

 

Ską­d­inąd star­to­wa­łam kie­dyś do pracy jako copy, ale może do­brze, że tej pracy nie do­sta­łam XD Acz­kol­wiek hasło “Elba – wyspa, z któ­rej nie chcesz wy­jeż­dżać” chęt­nie bym sprze­da­ła tam­tej­sze­mu biuru pro­mo­cji tu­ry­stycz­nej ;)

hah xD są fajne i mniej fajne te­ma­ty. Zda­rza­ło mi się pisać o trum­nach, ale też two­rzyć dia­lo­gi do gier i sce­na­riu­sze esca­pe room. Ale Elba to fak­tycz­nie wyspa, z któ­rej się nie chce wy­jeż­dżać ;)

 

 

Nowa Fantastyka