Drgali w metalicznej poświacie. Blik jak zwykle trzymała szklankę za plecami partnera i pociągała z ustnika teddy-bear. Dudnienie płynnie przechodziło w murmurando. Dopasowani jak rękawiczki kołysali się w błękitach, gdy Sten nagle przystanął.
– Słyszałaś! Ostatni papier został zdigitalizowany.
– Kto by tam śledził. Dawno już powinniście skończyć. Znowu nasłuchujesz, a przecież obiecałeś. – Skrzywiła się.
– Jeszcze tylko popakować w wiązki i wysłać w kosmos. Jesteśmy uratowani! – Sten dociskał palcami uszne implanty.
– Przestań, to tak nie działa.
– Co nie działa, jak działa. Wszystko gra.
Wycisnął szybkiego całusa i zmusił ją do wirowania wbrew muzyce. Nie nadążała, a on śmiał się, gdy myliła kroki.
– Nie przejmuj się.
Jego usta się poruszały, lecz nic nie słyszała. Miała dość. Czuła na sobie spojrzenia wszystkich w klubie. Chyba zaczęła się przerwa. Czy on nie może się dostosować, nawet w wolnym czasie, w klubie? Z niepokojem nadsłuchiwała chrzęstu odłamków szklanki wypuszczonej z ręki i widziała roześmiane oczy Stena. Przecież konglomerat nie mógł się stłuc? Poprawiono właściwości szkła. Wyobrażała sobie tysiące ostrych okruchów. A gdyby ktoś tańczył boso?
– Niedobrze ci?
– Nie, ale może dość popisywania się.
Stali, a on ciągle uśmiechnięty.
– Chodźmy już stąd – powiedziała.
***
Nasyceni sobą leżeli w łóżku. Blik żałowała, że zgodziła się, aby znowu poszli do jej kwatery. Przestawała z nim od od kilku lat. Był naprawdę miłym facetem, tylko te jego dziwactwa powoli zaczynały stawać się nie do zniesienia. Będąc u niego wychodziła, gdy chciała, a teraz znowu musiała odstawić cyrk.
– Idź już do siebie.
– Dotknij mnie jeszcze raz – poprosił Sten.
Zawsze tak robił. Jak mógł się tak płaszczyć! Żebrać o chwilę, o pieszczotę w taki wyuzdany sposób. Dziwna konstrukcja psychiczna.
– Mamy problemy z finansowaniem utrzymania zasobów poza Ziemią. A obiecali, zgodzili się. Pamiętasz przed rokiem? Byliśmy wtedy w klubie.
– Naiwniak, od początku było jasne, że zgoda nie będzie na wieki wieków. Amen. Wszystko się zmieniło. Nie zauważyłeś? – zareagowała błyskawicznie. – Po co utrzymywać kopie w kosmosie i sztab darmozjadów do śledzenia ich kondycji? Szkoda zasobów na dublowanie. Wystarczy jedna kopia na Ziemi.
– Jesteś w ziemskiej ekipie. Pracy nie stracisz, więc o co ci chodzi?
– Nie o mnie, lecz słowo. Przecież wiesz…
Nie wytrzyma, znowu wpadał w ten smutny ton i za chwilę się rozpłacze. O co temu człowiekowi chodzi? O następny seks.
– Nie wiesz, ile ludzi głoduje, popełnia samobójstwa? Nie dość ci, że mamy wieczne lato, zielone karty dla wybrańców i racjonujemy wodę pitną! Za chwilę będziemy chodzić na spacery w skafandrach, a tobie zależy na utrzymywaniu w bezkresnej pustce zdigitalizowanych słów, których nikt już nie rozumie i trzeba je tłumaczyć na wspólny? Dla kogo chcesz marnować zasoby? W imię czego, gdy musimy natychmiast wzmocnić powłokę gazową Ziemi, gdyż za chwilę zmienimy się w krety i każde wyjście będzie zagrożeniem dla życia i…
Blik przerwała tyradę w pół zdania, gdyż uznała, że wszystkie argumenty wymienili setki razy i prowadzenie kolejnej rozmowy nie ma większego sensu. On był impregnowany na prawdę i realia. Siedział w tych swoich iluzjach, a teraz, w dodatku, wykorzystywał je, aby wciągnąć ją w rozmowę na drażliwy temat? Czy on nie może po prostu żyć?
Dłuższy czas leżeli w milczeniu. Ona w napięciu czekała, aż wreszcie zrozumie, że pora się pożegnać.
– Pięknoduchostwo, pewnie masz rację, a jednak żal. Nie wiecie, co tracicie.
Sten wreszcie zareagował, ale nie tak jak oczekiwała,
– Książek ci żal. Jesteś śmieszny. Słów jest mrowie i wszyscy je znają.
– A jednak żal.
Znowu dała się wciągnąć. Zawsze to robił, zagajał, aby rozciągnąć swój czas u niej.
– Przestań! – Wykonała gest unoszący roletę. W oknie, które było atrapą, pojawił się widok wschodzącego nad oceanem słońca.
– Pójdę już, jesteś chyba nie w humorze, Blik. Pamiętaj o mnie.
Wstawał z ociąganiem i chciał ją pocałować. Uchyliła się, trafił w policzek. Zastanawiała się nad brakiem wstydu u Stena, po czym śledziła jego pośladki, gdy zmierzał do łazienki, pewna, że się nie odwróci. Nadsłuchiwała sekwencji: miękka para z mydłem; zimno i woda – dogadzał sobie nie ze swoich limitów; suszenie.
Słysząc trzask, przymknęła powieki, gdyż przed wyjściem zazwyczaj zbliżał się do łóżka, aby popatrzeć. Udawała wtedy, że śpi.
Kolejny trzask. Pozostawił po sobie sandałowy zapach.
****
Stała w krematorium. Ciało Stena, owinięte w białą gazę, leżało na metalowej półce. Zimne. Oczy zamknięte, twarz spokojna. Nie było na niej znać ostatniej walki o głupie papiery.
– Sten, i po co ci to było? Mogłeś żyć. – Pogłaskała go po dłoni.
„Pracownik Ministerstwa Kultury Audiowizualnej stanął w obronie zachowania zasobów przeszłości na Ziemi. Szaleństwo kontra racjonalność. Czy słowo jest ważniejsze niż głód, susza, dobro ludzkości? Przecież znamy historię i pozostałe bzdety, będą krążyć w sieci jakiś czas”.
Pamiętała ten dzień, gdy jej głos przeważył. Z samego rana otrzymała wezwanie od szefa:
– Blik, optymalizujemy koszty. Jesteś naszym najlepszym analitykiem. Zerknij jednym okiem, czy utrzymywanie katalogu na Ziemi ma jednak jakąś wartość? Dla mnie – nie, lecz zweryfikuj. Przecież to tylko słowa: historia, literatura, filozofia dla nas prawie niezrozumiała i nieprzydatna, więc po co utrzymywać sztab interpretatorów-darmozjadów fascynujących się niczym i tłumaczyć je na wspólny? Budżet możemy lepiej spożytkować, na nowe pomysły dostosowane do rzeczywistości. Bliżej ludzi. Zresztą, sama wiesz. Przerzucimy kasę na ochronę granic przed tym napierającym tłumem. Co nas obchodzą dawne spory i dyskusje.
– Zobaczę, szefie. Nie możemy dopuścić do zagłady najlepszej części ludzkości. Poza granicami większość przestała być ludźmi.
– Tak, to priorytet. Masz rację, Blik.
Następnego dnia przyszła i powiedziała:
– Tak, nie ma sensu. Trzeba wybierać, a nie powielać wiedzę. Odetnijmy historyczne źródła. Przy okazji zweryfikowałam budżet pograniczników. Da radę wykroić z niego kilkaset stypendiów dla dzieciaków z Frizji, a i zostanie kapka na klonowanie wymarłych zwierząt oraz finansowanie podwodnych fabryk żywności.
– Jesteś wielka. Dzięki.
Do dziś czuła spływające wzdłuż kręgosłupa zadowolenie. Była przydatna.
Ręce skrzyżowane na bieli, czarne, lecz zsiniałe. Odwróciła się do pracownika krematorium.
– Już się pożegnałam.
***
Blik czekała w parowym walcu, aż uruchomi się sekwencja odświeżania. Coraz bardziej irytowały ją te opóźnienia. Podkręciła głośność kanału muzyczno-rozrywkowego, pstrykając trzykrotnie, aby zapełnić czas. Leciała „Zero waste”. Czy jej się wydawało, że nawet piosenki zwalniają?
Ruszyło. Wreszcie! Klasnęła szybko dwa razy, aby zmniejszyć stopień napowietrzenia. Niech te wstrętne mikroby spłyną z niej do utylizacyjnej dziury. Jacy jesteśmy dobrzy w syntetyzowaniu zapachów! Wdychała z przyjemnością zapach leśnej konwalii, gdy rozległ się znany jej sygnał:
– Bim, bam, bom. Bim, bam, bom.
Konwalię zdominowała nuta sandałowego drzewa, a zamiast muzyki słuchała pasma komunikatów z Ministerstwa Kultury Audiowizualnej. Sama pomagała Stenowi wybrać motyw do tego dżingla. Ciągle było go pełno w jej życiu. Jak to przeformatować? Biedny, idealistyczny głupiec, choć szkoda go. Niepoprawny marzyciel.
– Nie! – krzyknęła, czując lodowate igły na namydlonej skórze.
Program zatrzymał się. Drżąc z zimna, pstryknęła cztery razy palcami. I jeszcze raz, aby tryb odświeżania użytkownika zaskoczył i przełączył się ze Stena na nią. Zrezygnowana usiadła.
Czas. Trzeba czekać na Godota.
Komunikat odtwarzał się w pętli. Czy woda kosztuje więcej niż słowa?
„Ostatni komunikat. Będzie aktywny tylko przez dwadzieścia cztery godziny, aby nie zanudzić. Wiemy, że są ważniejsze i bardziej doniosłe sprawy. Podjęto racjonalną decyzję o zakończeniu projektu utrzymania zasobów audio-wizualnych również na Ziemi. Musimy żyć teraźniejszością. Granicą zachowania materiałów będą dwa lata. Resztę dziedzictwa odrzucamy, jako przebrzmiałą. Historię zawsze pisali zwycięzcy, a tym mówimy dość. Dość manipulacji historycznym słowem. Jesteśmy my i czas teraźniejszy.”
Pstrykała raz za razem, ale program nie chciał się odświeżyć. Głupi program, chyba się zblokował. Blik płakała i pomimo prób zatrzymania wody wypływającej z jej organizmu, ta nieprzerwanie płynęła. W głowie odtwarzało się haiku ośmioletniego chłopca, Munechica, które Sten przywoływał w ich wiecznych sporach:
„Wołałem: chodź tu
ale uciekł mi znowu
maleńki świetlik”.
Kiedy osuszanie wreszcie ruszyło, wstała.