- Opowiadanie: Realuc - Glisty ludzkie

Glisty ludzkie

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Glisty ludzkie

Gaszę peta w szkla­nej po­piel­nicz­ce.

A ra­czej ugnia­tam go tak za­wzię­cie, jak­bym chciał uka­rać obrzy­dli­we­go ro­ba­la, któ­re­go zna­la­złem pod po­ście­lą. Obrzy­dli­wiec jest już po­gię­ty do gra­nic moż­li­wo­ści. Mimo to przy­du­szam zyg­za­ko­wa­te pa­skudz­two kciu­kiem. Długo. Mocno. Aby mieć pew­ność, że nie zio­nie. A może zwy­czaj­nie prze­rzu­cam złość na ni­cze­mu win­ne­go tru­ci­cie­la?

– Harry, chodź do łóżka.

Uwiel­biam tę białą, ko­ron­ko­wą ko­szu­lę nocną. Wy­glą­da w niej jak bo­gi­ni. Zer­kam na zegar. Druga w nocy. Znowu na żonę. Stoi u progu sa­lo­nu i pa­trzy na mnie w po­ło­wie za­spa­nym, w po­ło­wie po­żą­dli­wym wzro­kiem.

– Nie mam dziś weny.

– Ro­zu­miem…

– Wła­śnie nie ro­zu­miesz! – wy­krzy­ku­ję, strą­ca­jąc na po­sadz­kę po­piel­nicz­kę pełną zmal­tre­to­wa­nych petów. Po­piół roz­sy­pu­je się po po­pie­la­tych pa­ne­lach.

– Tylko nie w ten spo­sób! Nie w ten spo­sób! – Mia rów­nież za­czy­na krzy­czeć, co nie zda­rza się jej czę­sto. – Wiem, jak trud­ną masz pracę. Ale nie mo­żesz prze­no­sić tego wszyst­kie­go do domu. Do na­sze­go życia. Tak się nie da.

Ma rację.

– Wczo­raj­szy trup miał gałki oczne we­tknię­te w usta, palec wska­zu­ją­cy w odbyt i… na tym le­piej za­koń­czę. Na­praw­dę my­ślisz, że mogę wró­cić do domu jakby nigdy nic i po­wie­dzieć: Dzień dobry, ko­cha­nie! Jak ci minął dzień? U mnie wszyst­ko świet­nie, wy­ją­łem dziś palec z dupy nie­bosz­czy­ka.

– Nikt nie trzy­ma cię tam siłą, Harry. Nikt.

Mia pod­cho­dzi, siada obok. Kła­dzie dłoń na mojej spo­co­nej szyi. La­wen­do­wy za­pach kru­czych, krę­co­nych wło­sów oraz orze­cho­wy aro­mat na­oli­wio­ne­go ciała spra­wia­ją, że na krót­ką chwi­lę za­po­mi­nam, dla­cze­go spa­lam w sa­mot­no­ści drugą pacz­kę o dru­giej w nocy.

– Duma. Trzy­ma mnie tam cho­ler­na duma. Dą­ży­łem do tego pięt­na­ście lat. Kry­mi­nal­ni, to jest coś! A trze­ba było w spo­ko­ju wy­pi­sy­wać man­da­ty. Rze­czy­wi­stość oka­za­ła się bru­tal­niej­sza niż na fil­mach. Bru­tal­niej­sza od wszyst­kie­go, co można sobie wy­obra­zić.

– Chcesz po­zwo­lić, aby duma roz­pie­przy­ła nasz zwią­zek?

Pa­trzę na utkwio­ny w ozdob­nej ramce złoty napis: David. Owoc na­szej mi­ło­ści, który spadł z drze­wa, nim zdą­żył się na nim po­ja­wić.

– Ogar­nę się, Mia. Przy­się­gam, że się ogar­nę. A teraz za­pa­lę ostat­nie­go i zaraz do cie­bie przyj­dę.

– Nie. Pój­dziesz ze mną teraz – chwy­ta mnie za dłoń i cią­gnie za sobą. Nie pro­te­stu­ję.

– Ko­cham cię, Harry. Prze­szli­śmy już tak wiele, że nie mo­żesz tego teraz spie­przyć.

Kła­dzie­my się. Czuję jej bose stopy na łyd­kach, dło­nie na pier­si, od­dech na po­licz­ku.

– Bę­dzie do­brze. Do­rwie­my psy­cho­la, wezmę parę dni wol­ne­go, wy­je­dzie­my gdzieś. Bę­dzie do­brze.

Mia za­snę­ła. Kłę­bią mi się przed ocza­mi roz­gnie­cio­ne pa­pie­ro­sy. Peł­za­ją ni­czym ob­śli­zgłe ro­ba­le. Sta­ram się je za­mie­nić na pu­szy­ste ba­ran­ki, ale chuj z tego.

Ta noc rów­nież bę­dzie na­le­żeć do tych nie­prze­spa­nych.

 

 

*

 

Bri­xham ata­ku­ją deszcz i sztorm.

Wiatr wali o mury ko­lo­ro­wych domów, które pię­trzą się na wzgó­rzu. Zsze­dłem już na szczę­ście do portu, choć tutaj nie jest wcale le­piej. Spie­nio­ne fale ło­mo­czą o burty ma­łych łodzi, dro­gich jach­tów, pi­rac­kich wy­ciecz­kow­ców i w końcu o re­pli­kę stat­ku Fran­ci­sa Drake’a. Jest go­dzi­na dzie­więt­na­sta, a mia­stecz­ko wy­glą­da na wy­mar­łe. Tu­tej­si sie­dzą na za­dach w swo­ich czte­rech ścia­nach, ry­ba­cy dawno ucie­kli przed za­po­wia­da­ną od rana burzą, a tu­ry­ści za­szy­li się za­pew­ne w ba­rach i za­le­wa­ją się w trupa.

Jest i on. W czar­nym płasz­czu prze­ciw­desz­czo­wym, z wy­so­ki­mi gu­mo­fil­ca­mi na no­gach i z żół­ty­mi rę­ka­wi­ca­mi na rę­kach wy­glą­da jak ra­so­wy wiel­bi­ciel morza. A do­brze wiem, że Simon nie znosi wody. Chyba że jako po­pit­kę do moc­ne­go bur­bo­na.

– Je­steś wresz­cie. Czło­wiek czeka pięt­na­ście minut i mok­nie, a ty idziesz, jak­byś się na spa­cer wy­brał. – Krza­cza­ste wą­si­sko pod­ska­ku­je po każ­dym wy­po­wie­dzia­nym przez niego sło­wie.

– Nikt ci nie kazał ster­czeć pod la­tar­nią jak jakaś la­dacz­ni­ca. Trze­ba było wejść do Szyb­kie­go Śle­dzia prze­krzy­ku­ję deszcz, wiatr i sza­le­ją­ce morze.

– Jak bym tam wszedł, to już bym nie wy­szedł, do­brze wiesz.

– No niby tak…

Idę za od­wiecz­nym kom­pa­nem tej nie­wdzięcz­nej pracy. Razem do­sta­li­śmy awans i razem tkwi­my w tym samym gów­nie. Tyle że Simon topi smut­ki w al­ko­ho­lu i udaje, że wszyst­ko jest w po­rząd­ku. Ma pięk­ną willę po zmar­łej żonie i dużo kasy, którą otrzy­mał w spad­ku, a i tak tak, jak ja, nie może wy­leźć z tego szam­ba.

– To rów­nież jego spraw­ka? – pytam przy­ja­cie­la.

– Zaraz się prze­ko­na­my.

Wcho­dzi­my do opusz­czo­ne­go por­to­we­go ma­ga­zy­nu. Simon wy­cią­ga spod płasz­cza la­tar­kę i roz­świe­tla mrok. W ką­tach wa­la­ją się stare skrzy­nie i becz­ki, wy­czu­wam nie­mi­ło­sier­ny smród. Od­cho­dzę na bok, wy­tę­ża­jąc wzrok. Za­ha­czam o coś głową. Macam. Chyba sieć ry­bac­ka.

– Po­świeć no tu.

No i mamy ko­lej­ne­go trupa, kar­wasz twarz. Zaraz, zaraz, to…

– Simon, po­dejdź! Czy ty to wi­dzisz? – Wska­zu­ję na spuch­nię­tą, szarą gębę.

– Jest nie­by­wa­le po­dob­ny do pro­fi­lu mor­der­cy, któ­re­go szu­ka­my od ty­go­dni…

– Simon, kurwa! Toż to on! Zo­bacz, co zro­bił z tej sieci. Za­ciu­kał się sam. Mamy go­ścia z głowy, ro­zu­miesz?

– Nie wy­cią­gaj­my po­chop­ny…

– Nie ma się nad czym roz­wo­dzić. Wzy­waj ekipę. Po­wiedz, że zna­leź­li­śmy po­szu­ki­wa­ne­go. Oni zro­bią sek­cję i do­peł­nią resz­tę for­mal­no­ści, a my wra­ca­my do domu i cze­ka­my na pre­mię. Muszę w końcu wy­mie­nić sa­mo­chód. A tak w ogóle, skąd do­sta­łeś in­for­ma­cje o tru­pie w ma­ga­zy­nie?

– Ano­ni­mo­wy list. I wiesz co? – Simon pa­trzy na nagą klat­kę pier­sio­wą trupa, na któ­rej wid­nie­je wy­ry­ty w skó­rze tekst. – To jest ten sam pod­pis. Sam dał nam znać, kiedy i gdzie się za­bi­je.

 Czy­tam na głos:

 

Je­ste­śmy jak te gli­sty, co ludz­kie ciała zże­ra­ją. Że­ru­ją­cy za życia, że­ru­ją­cy po śmier­ci. Kie­ro­wa­ni je­dy­nie za­pa­chem krwi, idzie­my do­ni­kąd. Ale wkrót­ce się to zmie­ni. Wkrót­ce po­ja­wi się ten, któ­re­go jesz­cze nigdy nie było, a który bę­dzie na za­wsze. Ten, który po­zbę­dzie się wszyst­kich ludzi, dep­cząc ich ni­czym te plu­ga­we ro­ba­ki. Od­daj­cie cześć Po­wiecz­ne­mu, a może za­miast roz­gnieść was, uczy­ni swymi słu­ga­mi.

Q

 

Mil­czy­my przez chwi­lę, w końcu od­zy­wa się Simon:

– Go­ściu miał nie­źle na­mie­sza­ne w bani, co nie? Dzwo­nię, gdzie trze­ba i spa­da­my stąd.

– To co, szyb­ka ko­lej­ka w Śle­dziu? – za­ga­du­ję, gdy już wy­cho­dzi­my na ze­wnątrz.

– Py­tasz, a wiesz.

Ulewa nie usta­ła ani tro­chę. Szyb­kim kro­kiem zmie­rza­my w stro­nę ulu­bio­ne­go baru, kiedy nagle mój but wpada w ja­kieś śli­skie gówno, a ja wy­wi­jam orła na środ­ku ulicy.

– Kurw… – Zbie­ram się i dźwi­gam jak stary dziad.

Pa­trzę na bru­ko­wą kost­kę. Frag­men­ty ludz­kich or­ga­nów, bez dwóch zdań. Roz­szar­pa­na wą­tro­ba i cią­gną­ce się po ulicy ni­czym wy­chu­dzo­ne, po­marsz­czo­ne boa, je­li­ta. Świe­ża krew, któ­rej nie zdą­żył jesz­cze spłu­kać le­ją­cy się z nieba deszcz.

A resz­ta tego wie­czo­ru miała na­le­żeć do tych przy­jem­nych.

– Ży­jesz? – pyta Simon bez­na­mięt­nie, jak­bym po­śli­zgnął się na skór­ce od ba­na­na.

– To dom tych po­pa­prań­ców, Wat­so­nów. Tych, co się nad zwie­rzę­ta­mi znę­ca­ją.

Or­ga­ny cią­gną się pod stare, tur­ku­so­we drzwi ze srebr­ną klam­ką w kształ­cie lwiej głowy,

– No, ta. I co z tego?

Wiem, że ta praca po­zba­wia czło­wie­ka wraż­li­wo­ści, ale nie są­dzi­łem, że mój wspól­nik jest już aż tak z niej wy­pru­ty. Nie tracę już czasu na gadkę. Kładę dłoń na mo­krym gloc­ku, idę w stro­nę domu.

– Co ty ro­bisz? – smęci zza ple­ców Simon.

– Alo­ho­mo­ra – cedzę przez zęby i czę­stu­ję drzwi kop­nia­kiem.

Zamek wy­ła­mu­je się z trza­skiem. Były za­mknię­te. Cie­ka­we. Wcho­dzę do ciem­ne­go przed­po­ko­ju. Splu­wa jest już w peł­nym po­go­to­wiu. Sły­szę ty­ka­nie sta­re­go ze­ga­ra z wa­ha­dłem, nad­zwy­czaj­nie gło­śno pra­cu­ją­cą lo­dów­kę, ude­rza­ją­ce o pa­ra­pet kro­ple. Czuję smród. Zgni­li­zna. Za­pa­chu roz­kła­da­ją­ce­go się ciała nie da się po­my­lić z żad­nym innym. Kie­ro­wa­ny nim wsu­wam się do ja­kie­goś więk­sze­go po­ko­ju ni­czym cień. Macam ścia­nę. Na­po­ty­kam włącz­nik, za­pa­lam świa­tło. Na po­sadz­ce Wat­so­no­wie, a ra­czej to, co z nich zo­sta­ło. Ich tłu­ste nie­gdyś ciała po­że­ra chma­ra pa­skud­nych, par­cha­tych ro­ba­li. Wy­cho­dzą z oczo­do­łów, z noz­drzy, że­ru­ją w roz­dzia­wio­nych be­be­chach.

Sły­szę cięż­kie kroki.

Ob­ra­cam się, ce­lu­jąc w stro­nę ko­ry­ta­rza. Do po­ko­ju wpa­da­ją Wat­so­no­wie. Cali i żywi jak sto pięć­dzie­siąt. Ona się drze jak strzy­ga z nad­wa­gą, on łapie za sto­ją­cy na po­bli­skiej ko­mo­dzie świecz­nik, ale chwi­lę póź­niej mnie roz­po­zna­je.

– Pan Cla­vis. Co pan robi w na­szym domu w środ­ku nocy, na boga. Przy­się­gam, że ni­cze­go złego żeśmy nie zro­bi­li. Psy Ge­rar­da to nie nasza spra…

Ob­ra­cam się. W miej­scu, w któ­rym chwi­lę wcze­śniej le­ża­ły zma­sa­kro­wa­ne zwło­ki, jest teraz tylko wło­cha­ty, czer­wo­ny dy­wa­nik. Wy­bie­gam z domu Wat­so­nów. Nie li­cząc śmie­ci i pu­stej bu­tel­ki po piwie, nic nie wala się po bruku. Simon, opar­ty o ba­rier­kę, za­krę­ca na palca wą­si­sko.

– Idź się le­piej po­rząd­nie wy­śpij, chło­pie – mówi, kle­pie mnie po ra­mie­niu, po czym znika w desz­czu wzy­wa­ny gwa­rem do­bie­ga­ją­cym z Szyb­kie­go Śle­dzia.

 

 

*

 

 

Sie­dzę na ka­na­pie, pa­trzę pusto w ekran te­le­wi­zo­ra. Li­ver­po­ol w fi­na­le, niby faj­nie, a jakoś spły­wa to po mnie, jak­bym wcale nie był za­go­rza­łym ki­bi­cem tej dru­ży­ny.

Mia leży i prze­glą­da cza­so­pi­smo. Jej bose stopy opie­ra­ją się o moje uda. Pa­trzę na po­ma­lo­wa­ne na czar­no pa­znok­cie. Lubię ten kolor. Kto nie lubi?

– Wiesz, tak sobie ostat­nio uzmy­sło­wi­łem, że w tym mia­stecz­ku to same łajzy miesz­ka­ją.

– Yhm – mru­czy po­chło­nię­ta lek­tu­rą żona.

– Edwin, wła­ści­ciel Śle­dzia cho­ciaż­by. Do­ro­bił się na nie­złych prze­krę­tach. Każdy to wie, każdy u niego chle­je. A La­ren­so­wie? Ci to kasy jak lodu mają, a co z nich za lu­dzie? Wła­snych ro­dzi­ców do wa­riat­ko­wa wy­rzu­cić, byle pro­ble­mu się po­zbyć. A ta cała, jak jej tam, Na­ha­ra, Na­he­ra? Ta hin­du­ska. Ta to do­pie­ro…

– Rzę­po­lisz jak stara baba na targu – Mia wy­ła­nia twarz zza pi­sem­ka.

– Praw­dę mówię. Lu­dzie niby coraz to bar­dziej roz­wi­nię­ci, a rów­no­cze­śnie coraz pod­lej­si.

– Każdy ma coś na su­mie­niu – kwi­tu­je Mia dziw­nie spo­koj­nie.

Przez dłuż­szą chwi­lę oboje w ciszy pa­trzy­my na mecz. Osiem­dzie­sią­ta mi­nu­ta. Wy­gry­wa­ją. Hi­sto­rycz­ny mo­ment bli­sko, a ja nie od­czu­wam żad­ne­go pod­nie­ce­nia.

– Cią­gle je­steś spię­ty. – Wsuwa stopę pod moją ko­szul­kę, mi­zia­jąc mnie po brzu­chu. – Prze­cież mó­wi­łeś, że w pracy chwi­lo­wy spo­kój. Dla­cze­go nie mo­żesz zła­pać od­de­chu?

Wła­śnie, dobre py­ta­nie.

– W ostat­nim cza­sie mie­wam wizje. Są nie­zwy­kle re­al­ne i obrzy­dli­we. Może to już jakiś etap cho­ro­by za­wo­do­wej, nie wiem, ale strasz­nie to mę­czą­ce. Mo­men­ta­mi czuję, że wa­riu­ję, Mia. Chciał­bym w tym mo­men­cie my­śleć tylko o fi­na­le Ligi Mi­strzów i twoim pach­ną­cym ciele, ale nie mogę się cie­szyć ani z jed­ne­go, ani z dru­gie­go.

– O ja­kich wi­zjach mó­wisz?

– Nie chcę teraz o tym gadać. Zaraz bę­dzie ostat­ni gwiz­dek.

Roz­brzmie­wa w dzie­więć­dzie­sią­tej czwar­tej mi­nu­cie. Wy­gra­li. Za­miast ska­kać z ra­do­ści, pytam:

– My­ślisz, że jeśli David byłby tu teraz z nami, nasze życie by­ło­by lep­sze?

Mia pa­trzy w sufit i od­po­wia­da nie­mal szep­tem:

– Myślę, że tak.

Ko­men­ta­to­rzy nie zdo­ła­li ukryć stron­ni­czo­ści i po­pła­ka­li się nie­mal ze szczę­ścia.

 

 

*

 

 

Mia wy­je­cha­ła na week­end do ro­dzi­ców. Stwier­dzi­ła, że do­brze nam to zrobi. Nie zo­sta­ło mi więc nic in­ne­go, jak napić się z je­dy­nym kam­ra­tem w tej dziu­rze.

Idę ulicz­ka­mi Bri­xham i czuję, jak­bym zna­lazł się nagle w innym miej­scu. Do­brze mi znane domy i za­uł­ki wy­da­ją się ja­kieś obce. Mi­ja­ne setki razy ka­wia­ren­ki i skle­py, zu­peł­nie nie­zna­jo­me. A prze­cież szyl­dy wiszą te same i te same gęby wy­zie­ra­ją zza lad. Wspi­nam się. Sta­ram się igno­ro­wać smród roz­kła­da­ją­ce­go ciała, który ude­rza mnie z mi­ja­ne­go, otwar­te­go okna sa­lo­nu fry­zjer­skie­go Sza­lo­ne­go Toma. Na­stęp­nie mijam flaki na skrzy­żo­wa­niu, jakby były tylko zwy­kły­mi, wa­la­ją­cy­mi się po be­to­nie je­sien­ny­mi li­ść­mi.

Tego wszyst­kie­go prze­cież nie ma. Tego nie ma…

Prze­klę­ta willa Si­mo­na znaj­du­je się na samym szczy­cie wznie­sie­nia, które gó­ru­je nad za­to­ką. Sapię już z lekka, kon­dy­cja już dawno nie ta. Znowu ja­kieś ciało pełne ro­ba­li. Smród.

Głosy.

Te sły­szę po raz pierw­szy. Wdzie­ra­ją się do głowy, nie­wy­raź­ne, od­le­gle. Wzbie­ra­ją na sile. Choć słowa zdają się być w zu­peł­nie obcym dla mnie ję­zy­ku, z ja­kie­goś po­wo­du je ro­zu­miem.

Ludz­kość upad­nie. Osta­ną się tylko że­ru­ją­ce na tru­chłach gli­sty. Zo­stań sługą Pana No­we­go Po­rząd­ku. Po­cho­waj się żyw­cem o pół­no­cy ostat­nie­go dnia mie­sią­ca, a prze­bu­dzisz się w nowym, lep­szym świe­cie.

Od­bi­ja mi. Kurwa, od­bi­ja mi i to nie­źle. Na szczę­ście do­cie­ram do po­sia­dło­ści Si­mo­na. Szyb­ko otwie­ra drzwi, wi­ta­jąc mnie w zie­lo­nym szla­fro­ku i pu­cha­tych kap­ciach. 

– Wy­glą­dasz, jak nie po­wiem kto. Tylko ten wąs ci teraz nie pa­su­je, Fap­cio – mówię na przy­wi­ta­nie.

– Mia­łeś tak do mnie nie mówić! Ty za to wy­glą­dasz jak zom­bie. I to takie, które trzy­krot­nie prze­orał pług – ri­po­stu­je kum­pel i szcze­rze mó­wiąc, nie­wie­le mija się z praw­dą. Prze­cho­dzi­my przez wiel­ki hol i za­trzy­mu­ję na mo­ment wzrok na wła­snym od­bi­ciu w ja­jo­wa­tym lu­strze o srebr­nej ramie. Czar­ne, tłu­ste włosy lepią się do czoła. Po­licz­ki za­pad­nię­te. Oczy pod­krą­żo­ne jak­bym nie spał od ty­go­dnia. Ko­szu­la wy­mię­ta. Płaszcz brud­ny, wisi na mnie tak jak nigdy. Zgu­bi­łem wiele ki­lo­gra­mów.

– Czy­sta z lodem, ma się ro­zu­mieć? – pyta Simon, gdy tylko wy­kła­dam się na skó­rza­nej ka­na­pie.

– Ta. Pa­mię­tasz te moje wizje?

– A ty znowu o tym? My­śla­łem, że przy­sze­dłeś się zre­se­to­wać.

– Wi­dzia­łem w nich ostat­nio cie­bie. I moją żonę. Nie był to przy­jem­ny widok.

Simon macha ręką i od­cho­dzi chi­cho­cząc. Roz­glą­dam się. Ży­ran­dol robi wra­że­nie. Meble robią wra­że­nie. Cała chata robi wra­że­nie. Szczę­ściarz.

Ludz­kość upa…

Po­trzą­sam głową. Chcę się tylko napić i prze­stać sły­szeć te głu­po­ty. Od­pa­lam fajkę. Rzu­cam, choć opor­nie to idzie. Za­cią­gam się mocno, wy­pusz­czam dym ze świ­stem. Na szkla­nym stole, tuż obok mnie, stoi włą­czo­ny lap­top. Na ekra­nie wid­nie­je jakiś ak­tyw­ny chat. Mi­ga­ją ser­dusz­ka. Simon krzą­ta się w od­le­głej od sa­lo­nu kuch­ni, toteż z nudów i kum­pel­skiej wścib­sko­ści przy­su­wam się do sprzę­tu. Do­brze by mu zro­bi­ło, jakby po­znał w końcu jakąś ko­bit­kę. Czy­tam tek­sty za­war­te w nie­bie­skich chmur­kach:

 

Vera:

Tak, wpro­wa­dzę się do cie­bie od przy­szłe­go mie­sią­ca. Uwiel­biam twoją chatę! Nie­źle to ro­ze­gra­łeś z żonką. Za­ła­twić nie­zbęd­ne for­mal­no­ści, wy­ko­rzy­stać fach do per­fek­cyj­ne­go upo­zo­ro­wa­nia sa­mo­bój­stwa i zgarnąć majątek. Czap­ki z głów, ko­cha­ny. Od za­wsze wie­dzia­łam, że tra­fi­łam, na kogo trze­ba. Razem zwo­ju­je­my świat.

 

Ja:

Nie ina­czej.

 

Vera:

Od po­cząt­ku to pla­no­wa­łeś? W sen­sie, odkąd się do­wie­dzia­łeś o jej ma­jąt­ku?

 

Ja:

Nie. Na po­cząt­ku głu­pio my­śla­łem, że ist­nie­je coś ta­kie­go, jak mi­łość.

 

Vera:

Też kie­dyś tak my­śla­łam. Cie­szę się, że się po­zna­li­śmy.

 

Ja:

Przy­szedł Harry, ode­zwę się póź­niej.

 

 

Simon wcho­dzi do sa­lo­nu. Trzy­ma w dło­niach dwie, wy­peł­nio­ne po brze­gi, szklan­ki z whi­sky. Wsta­ję. Gdy wrę­cza mi tru­nek, mówię po­zba­wio­nym uczuć gło­sem:

– Ric­tu­sem­pra.

Pięść za­głę­bia się w ukry­ty za szla­fro­kiem brzuch. Szklan­ki roz­trza­sku­ją się z ło­sko­tem o płyt­ki, kost­ki lodu wy­peł­nia­ją wszyst­kie czte­ry kąty po­miesz­cze­nia. Go­spo­darz leży, kuląc się i kwi­ląc.

– Co ty, do chuja…

– Gli­sta ludz­ka – mówię bez na­my­słu, splu­wam na daw­ne­go przy­ja­cie­la i po­spiesz­nie opusz­czam jego willę.

W dro­dze do domu to­wa­rzy­szą mi trupy.

Krew.

Smród.

Ro­ba­ki.

Prze­sta­ję wal­czyć.

Nie od­rzu­cam ob­ce­go głosu w gło­wie.

…w nowym, lep­szym świe­cie.

 

 

*

 

 

Trzy­dzie­sty pierw­szy dzień paź­dzier­ni­ka.

Stoję przy oknie, palę. Księ­życ oświe­tla przy­stań jak nigdy. Nie po­zna­ję w szy­bie wła­sne­go od­bi­cia. Dzwo­ni te­le­fon. Chcę od­rzu­cić po­łą­cze­nie, przez przy­pa­dek jed­nak od­bie­ram na gło­śnym.

– Cla­vis! Co ty, kurwa, wy­pra­wiasz!? Od ty­go­dnia pró­bu­je­my się z tobą skon­tak­to­wać. Lu­dzie po­wa­rio­wa­li. Mamy za­bój­stwo za za­bój­stwem, za­grze­ba­ne żyw­cem zwło­ki, i to nie jedne, mamy jakiś pie­przo­ny ar­ma­ge­don, a ty masz to wszyst­ko w dupie!

Prze­ry­wam po­łą­cze­nie z sze­fem. Wy­łą­czam te­le­fon. Sły­szę krzy­ki do­bie­ga­ją­ce z cia­snych ulic Bri­xham. Czuję smród. Widzę oświe­tlo­ne księ­ży­co­wym bla­skiem, peł­za­ją­ce po ścia­nach bu­dyn­ków ro­ba­ki. Przy­wy­kłem do tego wszyst­kie­go. Długo my­śla­łem, że mi od­bi­ja. Że jako je­dy­ny widzę coś, czego nie ma. W końcu zro­zu­mia­łem, że widzę to, co ma być. 

Na­le­ży się tym wszyst­kim skur­wy­sy­nom.

Po raz dzie­sią­ty pa­trzę na kartę wy­pi­su z pry­wat­nej kli­ni­ki w Szwe­cji. Przy­pad­kiem na­tkną­łem się na nią szu­ka­jąc splu­wy. Po­twier­dze­nie wy­ko­na­nia abor­cji na ży­cze­nie.

Klucz prze­krę­ca się w zamku. Otwie­ra­ją się drzwi. Ob­ra­cam się. Mia cała się trzę­sie. Jej ma­ki­jaż roz­ma­zał się pod wpły­wem łez. Tusz, czar­nym szlacz­kiem, spły­wa aż do szyi.

– Na­pa­dli mnie na środ­ku ulicy. Ledwo…

– Mó­wi­łaś, że po­ro­ni­łaś.

Pa­trzy na mnie smut­ny­mi jak nigdy, nie­bie­ski­mi ocza­mi, a ja widzę w nich już tylko ni­cość.

– Co…

– Mó­wi­łaś, że po­ro­ni­łaś – po­wta­rzam.

Świ­stek pa­pie­ru lą­du­je na pod­ło­dze. Wy­cią­gam gloc­ka. Ce­lu­ję w stro­nę żony. Nie czuję żad­nych emo­cji. Ręka nie drży, palec spo­koj­nie leży na spu­ście.

– Harry, co ty wy­pra­wiasz…

Strzał zrywa prze­sia­du­ją­ce na pa­ra­pe­cie mewy, które ze skrze­kiem ucie­ka­ją w stro­nę morza.

 

 

*

 

 

Z klifu ry­bac­kie mia­stecz­ko Bri­xham wy­glą­da cał­kiem ład­nie. Ko­lo­ro­we domki po­ra­sta­ją­ce wzgó­rze ni­czym drze­wa. Za­to­ka pełna jach­tów i stat­ków. Ma­low­ni­czy bez­kres morza. Choć naj­pięk­niej­sze w tym wszyst­kim są krew pły­ną­ca po uli­cach i sko­wyt ko­na­ją­cych ludzi.

Na­le­ża­ło im się. Wszyst­kim.

Pa­trzę na ze­ga­rek. Do­cho­dzi pół­noc. Za­rzu­cam szpa­del na ramię i idę w stro­nę lasu. Mrok po­kry­wa mnie bez naj­mniej­sze­go za­wa­ha­nia. Nie oświe­tlę drogi te­le­fo­nem. Zo­stał w miesz­ka­niu. Kro­czę, nie­mal po omac­ku, wśród ły­sych drzew. Nie wy­da­ją żad­nych od­gło­sów. Ani naj­mniej­sze­go skrzyp­nię­cia. Mil­czą, wsłu­chu­jąc się w krzy­ki. Ależ okrop­nie ciem­no. Prze­cież księ­życ tak jasno świe­cił. Pa­trzę do góry, ale nie widzę go. Za­ple­cio­ne w sie­bie, po­wy­krę­ca­ne ga­łę­zie za­sła­nia­ją niebo.

Staję i wy­ko­nu­ję pierw­szą próbę. Zo­sta­ło mało czasu. Szpa­del wbija się w zie­mię z tru­dem. Idę dalej. W głębi lasu musi być lep­sze miej­sce. Ni­cze­go nie widzę, ni­cze­go nie czuję, ni­cze­go nie sły­szę. Czy kie­dy­kol­wiek tutaj byłem? Nic nie pa­mię­tam. Wczo­raj nie ma zna­cze­nia. Liczy się tylko to, co ma na­stą­pić. Je­stem już tego pe­wien.

Druga próba. Le­piej. Za­bie­ram się do ro­bo­ty. Dło­nie pieką od kur­czo­wo ści­ska­ne­go szpa­dla, pot leje się po ple­cach. Wbi­jam, dźwi­gam, od­rzu­cam. Dół się po­głę­bia, kupa ziemi obok ro­śnie. Dłuż­sza wska­zów­ka nie­bez­piecz­nie zbli­ża się do dwu­nast­ki. Ale zdążę. Chyba zdążę…

Tak. Wy­star­czy. Tylko jak sku­tecz­nie za­ko­pać sa­me­go sie­bie?

Świa­tło księ­ży­ca prze­bi­ło się nagle przez drzew­ny sufit. A może to ga­łę­zie się roz­stą­pi­ły, aby je wpu­ścić? Co za róż­ni­ca. Wi­sie­lec. Na po­bli­skim drze­wie. Wy­glą­da jak… Simon. Tak, To on. Wszę­dzie roz­po­znał­bym to wą­si­sko. Na sinej szyi wid­nie­je pętla z ludz­kie­go je­li­ta. Ciel­sko daw­ne­go przy­ja­cie­la zże­ra­ją ro­ba­le. Obok wisi Edwin. Nagi, tłu­sty, mar­twy. Z otwar­te­go brzu­szy­ska wy­ła­żą setki glist. Ten to mu­siał skry­wać jesz­cze nie jedno skur­wy­syń­stwo. Zaraz za nim do­strze­gam Na­ha­rę, czy tam Na­he­rę. Ro­bac­two, które ją po­że­ra, jest wy­jąt­ko­wo duże. Wy­glą­da, jakby było zmu­to­wa­ne. To pew­nie przez te jej prak­ty­ki z czar­ną magią.

Wśród wi­siel­cze­go tłumu znaj­du­ję w końcu Mię. Z dziu­ry po po­ci­sku wy­ła­zi mała, nie­śmia­ła gli­sta. Przez krót­ką chwi­lę czuję la­wen­do­wy za­pach kru­czych, krę­co­nych wło­sów, choć całe są lep­kie od fe­ka­liów. Czuję rów­nież orze­cho­wy aro­mat ulu­bio­ne­go olej­ku żony, choć je­dy­ne, czym jest teraz na­sma­ro­wa­na, to krew i śluz.

Co oni wszy­scy tutaj robią? Nie­waż­ne. Zu­peł­nie nie­waż­ne. Wcho­dzę do dołu, kucam, za­czy­nam zgar­niać zie­mię. Pęka jedno z jelit. Po nim na­stęp­ne. Tru­chła Wat­so­nów peł­zną w moją stro­nę ni­czym ob­śli­zgłe ro­ba­le. To samo ciel­ska La­ren­sów, Bec­ków i Bjorn­so­nów. Zaraz do­łą­cza­ją do nich ciała Si­mo­na i Mii. Ludz­kie gli­sty oka­la­ją mój grób. Za­czy­na­ją wić się w taki spo­sób, aby zgar­niać roz­ko­pa­ną zie­mię do dołu. Po­ma­ga­ją mi. Całe szczę­ście. Do pół­no­cy zo­sta­ło pięć minut. Kładę się, kur­cząc nogi. Jest tro­chę cia­sno, ale to nic. Czuję za­pach ziemi. Jej cię­żar, który coraz moc­niej przy­gnia­ta moje ciało. W końcu gli­sty za­sy­pu­ją twarz. Po­wo­li tracę od­dech. Mi­mo­wol­nie wpa­dam w pa­ni­kę, choć ni­cze­go to nie zmie­nia. I tak nie mogę się już po­ru­szyć. Cię­żar. Bra­ku­je po­wie­trza. Cię­żar. Bra­ku­je po­wie­trza. Cięż…

W za­ka­mar­kach reszt­ki świa­do­mo­ści po­ja­wia się obraz ogrom­ne­go, człe­ko­kształt­ne­go ro­ba­la. Wy­glą­da tak obco, a jed­nak tak zna­jo­mo. Jakby w tej par­cha­tej twa­rzy było coś z każ­de­go zna­ne­go i nie­zna­ne­go mi czło­wie­ka. Kro­czy dum­nie, a tuż za nim peł­zną po­słusz­nie ty­sią­ce ludz­kich glist. Na­stał czas no­we­go jutra. Na­stał czas no­we­go świa­ta. Na­stał kres ludz­kiej znie­czu­li­cy.

Chwa­ła Po­wiecz­ne­mu.

 

Koniec

Komentarze

Za­mie­rzam prze­czy­tać, więc zo­sta­wiam sobie śle­dzia. 

Ja tylko rzu­ci­łem okiem i chyba jest do­brze więc na pewno wrócę.

 

Edit. Prze­czy­ta­ne, klik­nię­te, sko­men­to­wa­ne też bę­dzie w chwi­li spo­ko­ju.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Cześć

Krót­ko mó­wiąc: dla mnie super. Kli­mat jest gęsty i mrocz­ny, przy­po­mi­na dobre thril­le­ry. Naj­bar­dziej przy­padł mi do gustu twist z syn­kiem, niby mały, ale nie spo­dzie­wa­łem się. Na­ra­sta­ją­ce sza­leń­stwo bo­ha­te­ra od­da­łeś bar­dzo do­brze, jed­no­cze­śnie mo­ty­wa­cja jego dzia­łań ma pełne uza­sad­nie­nie w tek­ście.

Chyba już mogę, więc kli­kam do Bi­blio.

spadł z drze­wa nim zdą­żył się na nim po­ja­wić.

Brak prze­cin­ka przed “nim”

 

Jest go­dzi­na dzie­więt­na­sta a mia­stecz­ko wy­glą­da na wy­mar­łe.

Tu też przed “a”

Chyba, że jako po­pit­ka do moc­ne­go bur­bo­na.

A tu z kolei zbęd­ny prze­ci­nek.

 

Czło­wiek czeka pięt­na­ście minut i mok­nie a ty idziesz,

Prze­ci­nek przed “a ty”

 

ri­po­stu­je kum­pel i szcze­rze mó­wiąc, nie wiele mija się z praw­dą

tu chyba “nie­wie­le” ?

 

Tyle, że Simon topi

Zbęd­ny prze­ci­nek

i dużo kasy po spad­ku a i tak, tak jak ja, nie może

Tu wy­da­je mi się, że prze­ci­nek przed “a i tak” i, chyba, przed “jak ja”

Dzwo­nię gdzie trze­ba i spa­da­my stąd.

Prze­ci­nek przed gdzie

 

wpada w ja­kieś śli­skie gówno a ja wy­wi­jam orła na środ­ku ulicy.

Prze­ci­nek przed “a”

Po­cho­waj się żyw­cem o pół­no­cy ostat­nie­go dnia mie­sią­ca a prze­bu­dzisz się w nowym,

Prze­ci­nek przed “a”

na­tkną­łem się na nią szu­ka­jąc splu­wy.

Prze­ci­nek przed “szu­ka­jąc”

Łu­ka­szu, mr.marasie, cze­kam z nie­cier­pli­wo­ścią na Wasze ko­men­ta­rze a już teraz bar­dzo mi miło z klika :)

Za­na­is, cie­szę się, że się spodo­ba­ło. Dzię­ki, że po­świę­ci­łeś czas na te nie­szczę­sne prze­cin­ki – to moja słaba stro­na. Choć przez Cie­bie zbu­rzy­łem ładną, równą licz­bę zna­ków jaką miał ten tekst :P

Po­zdra­wiam!

Dobry tekst. Sty­li­stycz­nie to jakby prze­ci­wień­stwo stylu Lo­ve­cra­fta, ale ilość na­wią­zań i in­spi­ra­cji za­pew­ne za­do­wo­li jury kon­kur­su.

W prze­ciw­eń­stwie do nar­ra­cji ty­po­wych dla sa­mot­ni­ka z Pro­vi­den­ce, tutaj mamy nar­ra­cję szar­pa­ną, rzekł­bym po­spiesz­ną, do tego pełną po­tocz­nych wy­ra­żeń i wul­ga­ry­zmów (zady, gęby, chuj z tego itd.), przy tym po­zba­wio­ną ty­po­wych dla P.H.L. dłu­gich opi­sów, brak ty­po­we­go dla niego kli­ma­tycz­ne­go i stop­nio­we­go wpro­wa­dze­nia grozy i nie­sa­mo­wi­to­ści w co­dzien­ne życie ma­łe­go mia­stecz­ka. U Cie­bie wszyst­ko od­by­wa się dosyć gwał­tow­nie i po krót­kim roz­bie­gu w pierw­szym aka­pi­cie fa­bu­ła wręcz gna do przo­du. Za­ry­zy­ku­ję stwier­dze­nie, że wy­da­rze­nia dzie­ją się nawet nieco za szyb­ko. Z jed­nej stro­ny można to tempo i sza­leń­stwo tłu­ma­czyć gwał­tow­nie na­ra­sta­ją­cym Złem, które od pew­ne­go mo­men­tu dosyć szyb­ko opa­no­wu­je mia­stecz­ko, ale w tek­ście jego wpływ wy­raź­nie przy­spie­sza i rze­czy dzie­ją się nagle i bez za­po­wie­dzi. Nagle po­ja­wia­ją się głosy, nagle po­ja­wia­ją się ob­ra­zy/wizje umar­łych, nagle oka­zu­je się, że naj­bliż­szy przy­ja­ciel to mor­der­ca, a żona to oszust­ka, która usu­nę­ła dziec­ko bo­ha­te­ra. Tzn. aku­rat te rze­czy nie wy­da­rza­ją się nagle, ale nagle w ja­kiejś ku­mu­la­cji bo­ha­ter po­zna­je praw­dę na ich temat. Dodam w tym miej­scu, że bra­ku­je tro­chę mi nieco więk­szej licz­by ak­cen­tów na­wią­zu­ją­cych do owego Po­wiecz­ne­go i wpły­wu ro­ba­la na mia­sto oraz jego miesz­kań­ców. Kilka wizji, kilka gło­sów, jakiś napis na kla­cie trupa to jakby trosz­kę mało. Chcia­ło­by sie jesz­cze moc­niej po­czuć ten kli­mat i wa­riac­two nad­cho­dzą­ce­go końca/po­cząt­ku rodem z hor­ro­ru.

W sumie za­sta­na­wia mnie rów­nież to, że w tej hi­sto­rii kosz­mar­ny robal jawi się nam jako sę­dzia i kat spo­łecz­no­ści/ludz­ko­ści, który karze prze­siąk­nię­tych złem ludzi oraz kła­dzie kres ich znie­czu­li­cy i ludz­kiej po­twor­no­ści. A prze­cież sam jest Złem. Mam tu jakiś mały dy­so­nans.

Po­do­ba mi się za to po­my­sło­wość Au­to­ra. Po­wiecz­ny jako na­wią­za­nie do Przed­wiecz­nych, po­cho­wa­nie sa­me­go sie­bie w gro­bie itd. Także to, że prze­kor­nie wy­bra­łeś na miej­sce akcji jedno z naj­uro­kliw­szych mia­ste­czek w An­glii, ro­biąc z niego kosz­mar na miarę Dun­wich czy Ar­kham z lo­ve­cra­ftow­skiej Nowej An­glii.

Nie po­do­ba­ła mi się na­to­miast bar­dzo in­fo­dum­po­wa gadka na cza­cie, którą po­dej­rzał bo­ha­ter. I jesz­cze jedna spra­wa – jak po­wie­dzia­łem wcze­śniej, cała akcja gna do przo­du i tempo wy­da­rzeń jest dosyć rów­no­mier­ne, ale aku­rat za­bi­cie żony za abor­cje przy­cho­dzi Harry’emu jakoś za szyb­ko i zbyt łatwo. Niby ro­zu­miem, że sza­leń­stwo, zło, atak kosz­mar­nych wizji itd. Ale jed­nak…

Czyta się gład­ko, kom­po­zy­cja udana, warsz­ta­to­wo faj­nie, do tego wrzu­ci­łeś kilka na­praw­dę uda­nych zwro­tów, sfor­mu­ło­wań, scen czy myśli. Ogól­ne wra­że­nie na­praw­dę po­zy­tyw­ne.

Za­koń­cze­nie z ga­tun­ku mięk­kich, bez moc­ne­go wal­nię­cia, ale otwar­te, za­po­wia­da­ją­ce nad­cho­dzą­cy kosz­mar, który mo­że­my sobie wy­obra­zić.

Kilka przy­kła­do­wych, ma­łych zgrzy­tów, na jakie na­tra­fi­łem pod­czas lek­tu­ry:

 

W ką­tach wa­la­ją się stare skrzy­nie i becz­ki, coś nie­mi­ło­sier­nie śmier­dzi. Od­cho­dzę na bok, wy­tę­ża­jąc wzrok. Za­ha­czam o coś głową.

– coś i coś. Uni­kał­bym.

 

Nie zo­sta­ło mi więc nic in­ne­go, jak napić się z je­dy­nym w tej dziu­rze kam­ra­tem.

– szyk. Z je­dy­nym kam­ra­tem w tej dziu­rze?

 

Mrok po­kry­wa mnie coraz bar­dziej za­wzię­cie.

– mrok po­kry­wa za­wzię­cie… Śred­nio to udane.

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Nie­złe. Ujął mnie mrocz­ny kli­mat, zwro­ty za­sko­czy­ły. Sporo się tu zda­rzy­ło jak na 20 tys. zna­ków, ale to wg mnie aku­rat na plus. Ob­ra­zo­wo przed­sta­wiasz obrzy­dli­stwa.

... życie jest przy­pad­kiem sza­leń­stwa, wy­my­słem wa­ria­ta. Ist­nie­nie nie jest lo­gicz­ne. (Cla­ri­ce Li­spec­tor)

Mnie także się po­do­ba­ło, choć do­my­śli­łam się po pierw­szym aka­pi­cie, że nasz bo­ha­ter bę­dzie tym złym, a w sumie ra­czej obłą­ka­nym, po­dej­mu­ją­cym de­cy­zje na pod­sta­wie róż­nych przy­krych zda­rzeń i sza­leń­stwa, które go ogar­nę­ło.

Ilość ro­ba­li do prze­łknię­cia i cie­ka­wie się czy­ta­ło. :)

 

"Myślę, że jak czło­wiek ma w sobie tyle nie­sa­mo­wi­tych po­my­słów, to musi zo­stać pi­sa­rzem, nie ma rady. Albo do czub­ków." - Jo­na­than Car­roll

Wart­ka akcja, jeśli mogę tak po­wie­dzieć o pal­cach w od­by­cie i ga­sza­niu peta. Opi­su­jesz rze­czy ohyd­ne w spo­sób non­sza­lanc­ki i po­ry­wa­ją­cy. 

Od mo­men­tu za­bi­cia żony jest już aż zbyt szyb­kie tempo. Emo­cjo­nal­nie nie na­dą­żam i utrud­nia to po­czu­cie kli­ma­tu. Od tego mo­men­tu tekst czy­ta­łam bar­dziej jak dobrą opo­wieść sen­sa­cyj­ną niż hor­ror. Cho­ciaż ilość ro­ba­li i fla­ków ga­tun­ko­wo wska­zy­wa­ła na to dru­gie.

Bra­ku­je mi ja­kie­goś ła­god­niej­sze­go przej­ścia mię­dzy bo­ha­te­rem, który widzi i sły­szy ma­ka­brycz­ne rze­czy, a bo­ha­te­rem, który prze­cho­dzi do czy­nów.

Ogó­łem, świet­ny styl, in­te­re­su­ją­cy po­mysł, we­zwa­nie ro­ba­la ład­nie na­wią­zu­je do bóstw Lo­ve­cra­fta. Do­ce­niam, jak od­dzia­ły­wu­jesz na zmy­sły czy­tel­ni­ka. Kli­kam do bi­blio!

 

Drob­ne uwagi:

A może zwy­czaj­nie prze­rzu­cam złość na ni­cze­mu win­ne­go tru­ci­cie­la?

Hmm, czy tru­ci­ciel może być nie­win­ny? 

 

A do­brze wiem, że Simon nie znosi wody. Chyba że jako po­pit­ka do moc­ne­go bur­bo­na.

→ Chyba że jako po­pitkę do moc­ne­go bur­bo­na. 

 

Tych, co się na zwie­rzę­tach znę­ca­ją.

→ Po­win­no być: znę­ca­ją “nad” zwie­rzę­ta­mi.

Prze­czy­ta­łem i muszę po­wie­dzieć, że bar­dzo mi się po­do­ba­ło! Jest to pierw­szy lo­ve­cra­ftow­ski tekst w lo­ve­cra­ftow­skim kon­kur­sie. Umiesz w te kli­ma­ty i faj­nie Ci wy­szły, mimo że umie­ści­łeś akcję we współ­cze­snych cza­sach. 

Wspa­nia­ły ki­ma­cik noir, ten de­tek­tyw taki zmę­czo­ny, cy­nicz­ny, wszyst­ko wokół brud­ne, sy­fia­ste. Ach, pe­reł­ka, bar­dzo do­brze się czy­ta­ło. 

A tym mnie ku­pi­łeś:

 

– Alo­ho­mo­ra – cedzę przez zęby i czę­stu­ję drzwi kop­nia­kiem.

Można jesz­cze klik­nąć? Jeśli można, to kli­kam i to z przy­jem­no­ścią.

Hej kam­ra­ci! Czas na od­po­wie­dzi:

 

mr.maras

Na wstę­pie pro­sto z ser­du­cha po­wiem Ci, że dawno nie czy­ta­łem tak prze­my­śla­ne­go, do­brze skon­stru­owa­ne­go i kon­struk­tyw­ne­go ko­men­ta­rza jak Twój. Wdzięcz­ny Ci je­stem za po­świę­co­ny czas, gdyż na parę istot­nych kwe­stii rzu­ci­łeś mi nieco inne świa­tło. A teraz kilka kon­kre­tów.

Sty­li­stycz­nie to jakby prze­ci­wień­stwo stylu Lo­ve­cra­fta…

Dokład­nie tak. Ostat­nie, co chciał­bym zro­bić, to pró­bo­wać kogoś na­śla­do­wać. Sty­lo­wo zo­sta­łem więc sobą. A ja je­stem zwo­len­ni­kiem dy­na­mi­zmu, ob­ra­zo­wych lecz krót­kich opi­sów itd. 

Dodam w tym miej­scu, że bra­ku­je tro­chę mi nieco więk­szej licz­by ak­cen­tów na­wią­zu­ją­cych do owego Po­wiecz­ne­go i wpły­wu ro­ba­la na mia­sto oraz jego miesz­kań­ców.

Przy­znam, że w pier­wot­nej wer­sji po­stać ta i cała otocz­ka z nią zwią­za­na miała być bar­dziej roz­wi­nię­ta. Po­sta­wi­łem jed­nak na ta­jem­ni­cę. Na szcząt­ko­we wzmian­ki, które do­sta­tecz­nie na­kre­ślą isto­tę spra­wy, a jed­no­cze­śnie nie od­kry­ją za wiele, nie wy­ło­żą kawy na ławę. A po­stać owa zo­sta­ła w za­sa­dzie do ostat­nie­go zda­nia taką nie­wia­do­mą, którą in­ter­pre­to­wać można na wiele spo­so­bów.

W sumie za­sta­na­wia mnie rów­nież to, że w tej hi­sto­rii kosz­mar­ny robal jawi się nam jako sę­dzia i kat spo­łecz­no­ści/ludz­ko­ści…

Umyśl­nie za­sto­so­wa­łem po­stać kosz­mar­ne­go ro­ba­la miast tę­czo­we­go jed­no­roż­ca, który ma zba­wić ludz­kość. Dla­cze­go? Dla­te­go że chcia­łem ze­sta­wić obrzy­dli­stwa owych wizji i sa­mych ro­ba­li z czy­na­mi ludzi. Z tym że te dru­gie usta­wić wyżej. 

ale aku­rat za­bi­cie żony za abor­cje przy­cho­dzi Harry’emu jakoś za szyb­ko i zbyt łatwo. Niby ro­zu­miem, że sza­leń­stwo, zło, atak kosz­mar­nych wizji itd. Ale jed­nak…

Przy­cho­dzi łatwo, jed­nak w tym mo­men­cie Harry jest już w pełni opę­ta­ny, że tak to okre­ślę. Wcze­śniej­sza scena koń­czy się in­for­ma­cją, że prze­sta­je wal­czyć i ulega gło­som. Jest też mowa o tym, że za­tra­cił ludz­kie od­czu­cia, cho­ciaż­by ce­lo­wa­nie w żonę bez za­drga­nia ręki.

Raz jesz­cze, ma­ra­sie, dzię­ku­ję Ci za ten ko­men­tarz! :)

 

fleur­de­la­co­ur, Mor­gia­na­89

Cie­szę się, że się Wam po­do­ba­ło, dro­gie Panie :)

 

Cy­try­no,

Masz rację, tempo jest szyb­kie, sza­leń­stwo po­stę­pu­je rów­nież szyb­ko. Taki był jed­nak mój za­mysł. Na gwał­tow­ny roz­wój zda­rzeń. Dzię­ki za uwagi i po­le­caj­kę! ;)

 

Łu­kasz Ku­liń­ski,

Oso­bi­ście styl Lo­ve­cra­fta nie na­le­ży do moich ulu­bio­nych, ale twór­czość znam. Po­mie­sza­łem więc to i owo, in­spi­ru­jąc się tym i tam­tym, zo­sta­jąc przy wła­snym stylu. I cie­szę się, że Ci się taki mix spodo­bał ;)

 

Po­zdra­wiam wszyst­kich! 

 

 

Uuuuch! Mocne. Ale ten kosz­mar ma sens nar­ra­cyj­ny. Do­brze skom­po­no­wa­ne. Nie­źle na­pi­sa­ne (nawet le­piej niż nie­źle). W sumie po­do­ba­ło się – wcho­dzi się w hor­ror stop­nio­wo, ale nie­prze­rwa­nie.

Za­słu­zo­na bi­blio­te­ka.

Zwró­cić piór­ko Sowom i Skow­ron­kom z Ke­ple­ra!

Witaj rry­ba­ku,

Wiel­ce mnie cie­szą Twe słowa i klik do bib za spra­wą Twego palca :D

Wkrót­ce za­wi­tam do Two­je­go pe­cho­we­go smoka, gdyż po pierw­sze wcho­dzi w mój dyżur, po dru­gie już dawno mia­łem za­zna­jo­mić się z Twoją twór­czo­ścią więc czas to nad­ro­bić ;)

Po­zdra­wiam

Aj, aj, aj te Lo­ve­cra­fty! Jakie to wszyst­ko ob­śli­zgłe, kosz­mar­ne i złe!

Ale nie tekst. Tekst jest dobry, na­praw­dę strasz­ny i mo­men­ta­mi ob­le­śny, ale w taki spo­sób aku­rat, od­po­wied­nio ba­lan­su­jesz na gra­ni­cy, tak że nie krzy­wię się czy­ta­jąc, a traf­nie bu­du­jesz opi­sa­mi od­po­wied­nią (pa­skud­ną) at­mos­fe­rę. Czuć to zło i de­ge­ne­ra­cję. 

Fakt, że nie znam twór­czo­ści Lo­ve­cra­fta, spo­wo­do­wał, że nie mia­łam żad­nych punk­tów od­nie­sie­nia, ha­czy­ków i długo za­sta­na­wia­łam się czy to po pro­stu czy­sty obłęd bo­ha­te­ra, czy opę­ta­nie przez po­two­ry – co w grun­cie rze­czy jest cie­ka­wą ob­ser­wa­cją, bo jako czy­tel­nik nie su­ge­ru­ję się ory­gi­na­łem.

Na po­cząt­ku po­dej­rze­wa­łam, że może brudy Si­mo­na, żony i in­nych były wy­my­sła­mi obłę­du bo­ha­te­ra, ale jak za­czę­ła się ogól­no­miej­ska ma­sa­kra, to jed­nak do­szłam do wnio­sku, że te nie wa­riac­two i ro­ba­le serio robią apo­ka­lip­tycz­ną roz­pier­du­chę ;) Zga­du­ję, że u Lo­ve­cra­fta przed­wiecz­ni w ten (lub zbli­żo­ny) spo­sób “przej­mu­ją” ludzi, tak? W sumie po­cie­sza­ją­ca wizja – że zło jed­nak przy­szło z ze­wnątrz, a nie z wnę­trza czło­wie­ka. Cho­ciaż jeśli mamy mor­der­cę i oszust­kę, to w ich przy­pad­ku przy­szło też z wnę­trza… Czyli tak, i tak. No, cie­ka­wa re­flek­sja. 

Je­dy­ne co mnie tro­chę dziab­nę­ło nie­wia­ry­god­no­ścią – ten czat. Simon aku­rat roz­ma­wiał o tym z Verą? Aku­rat zo­sta­wił otwar­ty kom­pu­ter na aku­rat takim frag­men­cie roz­mo­wy? Tro­chę to takie było nie­na­tu­ral­ne, wy­da­je mi się, że mor­der­ca by się coś le­piej ukry­wał. Ale to jest lek­kie cze­pial­stwo, serio.

Fap­cio. Fap­cio :D Tak, był to miły ak­cent dzię­ki któ­re­mu mo­głam głup­ko­wa­to śmiech­nąć w tej całej pa­skud­nej hi­sto­rii ;) 

A, no i styl – mnie się bar­dzo po­do­ba. Lubię taki dy­na­mizm, wpraw­dzie ja ge­ne­ral­nie je­stem z tych, co ceni mo­men­ty od­de­chu na opisy (nawet przy­dłu­gie), ale wszyst­ko musi słu­żyć opo­wia­da­nej hi­sto­rii. Tutaj wg mnie tempo jest ważne i szko­da by­ło­by je za­tra­cić. Sądzę też, że dłuż­szy opis fla­ków, tru­pów etc. mógł­by też być zbyt mocny, a tak jest w sam raz – dzia­ła na wy­obraź­nie, a nie wy­wo­łu­je cofki obia­du :D 

 

Kli­ków już nie po­trze­bu­jesz, na­le­żą się :) 

 

Po­wo­dze­nia w kon­kur­sie! 

Koi, dzień dobry!

Ależ ob­szer­ny ko­men­tarz mach­nę­łaś :o 

Wiesz, ja też nie je­stem jakoś bli­sko z twór­czo­ścią Lo­ve­cra­fta. Ot, coś tam kie­dyś prze­czy­ta­łem raz czy dwa, raz czy dwa za­gra­łem w sesję rpg opar­tą na tym świe­cie i tyle. Ogól­nie więc in­spi­ra­cje były ra­czej luźne lub opie­ra­ją­ce się na głów­niej­szych mo­ty­wach.

Zło w tym tek­ście jest dość otwar­tą spra­wą. Sta­ra­łem się za­zna­czyć, że nie ma jed­no­znacz­ne­go zła. Czy stwór o po­do­biź­nie ro­ba­la jest gor­szy od pięk­nej ko­bie­ty za­bi­ja­ją­cej wła­sne dziec­ko? Co jest gor­szym złem? Może w ogóle nie ma dobra, a je­dy­nie jedno zło za­stę­pu­je inne? Stwór, któ­re­go nigdy nie było, na­ro­dził się do­pie­ro wtedy, kiedy ludz­kość prze­la­ła czarę okru­cieństw, któ­rych się do­pu­ści­ła. Jest więc z jed­nej stro­ny stwo­rzy­cie­lem no­we­go ładu, ale z dru­giej stro­ny jaki ten ład bę­dzie, jeśli sam jego Pan nie wy­glą­da na mi­ło­sier­ne­go. Ge­ne­ral­nie, chcia­łem nie po­wie­dzieć za wiele. Zo­sta­wić tro­chę pola na wła­sne in­ter­pre­ta­cje. 

Co do czatu, wiem, że to niby tak tro­chę z czapy. Ale z dru­giej stro­ny koń­czy się sło­wa­mi: Muszę koń­czyć, Harry przy­szedł. To ozna­cza, że mu prze­rwał cza­to­wa­nie, a więc Simon po­le­ciał otwo­rzyć drzwi ma­chi­nal­nie zo­sta­wia­jąc lapka włą­czo­ne­go. 

No i na ko­niec cie­szę się, że cofki obia­du nie mia­łaś, a co za tym idzie lek­tu­rę uwa­żasz za udaną :D

 

Dzię­ku­ję, Po­zdrów­ka!

 

Zda­wa­ło mi się, że czat był po pro­stu uro­je­niem pro­ta­go­ni­sty? Czę­ścią ga­lo­pu­ją­ce­go jak koń sza­leń­stwa. Tego czatu wcale na­praw­dę nie było, albo był, ale Simon zwy­czaj­nie flir­to­wał sobie z du­pecz­ka­mi i nie pisał ni­cze­go o żonie. To Po­wiecz­ny wy­wo­łał u niego takie wizje. 

Ha, Łu­ka­szu, miał po­dob­ne roz­k­mi­ny :D ale póź­niej jed­nak stwier­dzi­łam, że te rze­czy się serio dzie­ją, a nie są tylko jego oma­ma­mi. 

Re­aluc – no, wła­śnie o tym mó­wi­łam, otwar­te te­ma­ty, kilka mo­ral­nych dy­le­ma­tów do wła­snych roz­wa­żań, bez po­da­wa­nia jed­no­znacz­nych od­po­wie­dzi. Do po­my­śle­nia. Acz­kol­wiek ładu pod pa­no­wa­niem ta­kie­go pana to ja nie widzę :P

Łu­ka­szu, Koi, po­cząt­ko­wo wszyst­ko to tylko wizje, jed­nak z cza­sem rze­czy dzie­ją się na­praw­dę, co tylko przy­spie­sza sza­leń­stwo bo­ha­te­ra i jego po­strze­ga­nie ludzi – czyli spra­wia rów­no­cze­śnie, że łatwo od­da­je się w ręce Po­wiecz­ne­go ;) 

Cześć ;)

 

Po­czą­tek mnie po­rwał. Scena z pa­pie­ro­sem jest na­praw­dę świet­na, i ta pięk­na pach­ną­ca żona o kru­czych wło­sach, pra­wie jak Yen­ne­fer.

Potem tro­chę się roz­cza­ro­wa­łem. Zga­dzam się z Ma­ra­sem, że akcja pędzi. Przy­da­ło­by się z 10k zna­ków, żeby to wszyst­ko ład­nie roz­bu­do­wać. Trup się ście­le gęsto, uro­je­nia po­stę­pu­ją, a re­we­la­cje jedna za drugą przy­gnia­ta­ją Two­je­go bo­ha­te­ra i przy oka­zji czy­tel­ni­ka jak, nie przy­mie­rza­jąc, gli­stę. Skąd te wizje, dla­cze­go bo­ha­ter im się pod­dał i co tam się od­pra­wi­ło na końcu? ;) Być może to po pro­stu za trud­ne dla mnie, chyba wolę pro­ste hi­sto­rie.

Cze­piał­bym się też słó­wek – Po­wiecz­ny, pra­wie jak Po­wietrz­ny, gdzieś tam po­ja­wia się kro­cze (niżej trosz­kę się na­śmie­wam), a w in­ny­mi miej­scu opisy, czy bu­do­wa zdań nie za­chwy­ci­ły mnie. Pe­reł­ki w po­sta­ci “Alo­ho­mo­ry”, “Szyb­kie­go śle­dzia” czy imie­nia głów­ne­go bo­ha­te­ra nie nad­ro­bi­ły tego dla mnie. Tak, easter egg dla Koi, też nie za­ła­twia spra­wy, choć rów­nież go do­ce­niam :P

 

Kilka luź­nych uwag jesz­cze:

Owoc na­szej mi­ło­ści, który spadł z drze­wa, nim zdą­żył się na nim po­ja­wić.

To był na tym drze­wie czy nie? Co tu się od…?

 

 dużo kasy po spad­ku

“Którą otrzy­mał w spad­ku”.

 

No i mamy ko­lej­ne­go trupa, kar­wasz twarz.

Co?

 

Na po­sadz­ce Wat­so­no­wie

Sher­loc­ko­wie ich za­tłu­kli?

 

Ko­men­ta­to­rzy nie zdo­ła­li ukryć stron­ni­czo­ści i po­pła­ka­li się nie­mal ze szczę­ścia.

Ty wiesz, że przez chwi­lę my­śla­łem, że masz na myśli ko­men­ta­rze pod Twoim tek­stem. Mu­sia­łem za­trzy­mać się i za­sta­no­wić ;)

 

Płaszcz brud­ny, wisi na mnie tak jak nigdy. Zgu­bi­łem wiele ki­lo­gra­mów.

Panie, wincy, chcę wincy opi­sów, po­rów­nań, me­ta­for ;)

 

Kro­czę, nie­mal po omac­ku, wśród ły­sych drzew.

A cóż to za ero­tyk? Słowo “kro­czę”, sam ro­zu­miesz.

 

 

Nie wy­da­ją żad­nych od­gło­sów. Ani naj­mniej­sze­go skrzyp­nię­cia. Mil­czą, wsłu­chu­jąc się w krzy­ki. Ależ okrop­nie ciem­no. Prze­cież księ­życ tak jasno świe­cił. Pa­trzę do góry, ale nie widzę go. Za­ple­cio­ne w sie­bie, po­wy­krę­ca­ne ga­łę­zie za­sła­nia­ją niebo.

Ten rytm krót­kich zdań mi nie brzmi, może tak ma być… Dalej masz po­dob­nie, mi to bar­dzo zgrzy­ta.

 

Przez krót­ką chwi­lę czuję la­wen­do­wy za­pach kru­czych, krę­co­nych wło­sów, choć całe są lep­kie od fe­ka­liów.

Ehm, dla­cze­go tak? Na­ro­bi­ła sobie na włosy?

 

Che mi sento di morir

Prze­czy­ta­łem szyb­ko. Fajne. Nie pod­szedł pierw­szy frag­ment i wpis ko­chan­ki na cha­cie in­ter­ne­to­wym (oba mocno in­fo­dum­po­we). No i nie orien­tu­ję się jaki od­se­tek śled­czych jest za­go­rza­ły­mi fa­na­mi Har­re­go Pot­te­ra, ale tro­chę te ric­tus sem­pry i avada ke­da­vry wy­bi­ja­ły z kli­ma­tu (przy­naj­mniej mnie). Za­sta­na­wiam się, czy żółte rę­ka­wi­ce to na­wią­za­nie do ja­kiejś gry wideo? Bi­blio­te­ko­wał­bym. 

Cześć, Re­alu­cu! Hm, tekst na­pa­ko­wa­ny akcją i pełen na­wią­zań do te­ma­tu kon­kur­so­we­go. Mo­men­ta­mi tekst mógł­by być tro­chę mniej gęsty z ko­rzy­ścią dla bu­do­wa­nia kli­ma­tu, ale w ogól­nym roz­ra­chun­ku wła­ści­wie je­stem na tak. Nie mam czasu mocno się roz­pi­sać, więc po­wiem, że po­pro­wa­dze­nie mo­ty­wu sza­leń­stwa głów­ne­go bo­ha­te­ra było tym, co naj­bar­dziej przy­pa­dło mi do gustu. Dam po­le­cja­kę, bo nie wiem, czy masz już kom­plet.

Po­zdra­wiam!

 

No i nie orien­tu­ję się jaki od­se­tek śled­czych jest za­go­rza­ły­mi fa­na­mi Har­re­go Pot­te­ra

Tylko pro­ta­go­ni­sta uży­wał pot­te­ro­we­go slan­gu.

No tak. I dla mnie to o jed­ne­go bo­ha­te­ra zbyt wielu.

Bas,

Aleś cze­pli­wy, chło­pie. Ale przy­łbi­cę opusz­czam i dziel­nie w szran­ki staję.

 

Skąd te wizje, dla­cze­go bo­ha­ter im się pod­dał i co tam się od­pra­wi­ło na końcu? ;) Być może to po pro­stu za trud­ne dla mnie, chyba wolę pro­ste hi­sto­rie.

Jak już pi­sa­łem wyżej, chcia­łem, aby tekst nie dawał pro­stych i jed­no­znacz­nych od­po­wie­dzi. Wszyst­ko po­wsta­je na ta­jem­ni­cy, i w pew­nym stop­niu na ta­jem­ni­cy ma się koń­czyć. Nie jest więc to zero je­dyn­ko­wa opo­wieść ;)

Cze­piał­bym się też słó­wek – Po­wiecz­ny, pra­wie jak Po­wietrz­ny, gdzieś tam po­ja­wia się kro­cze…

Ja tam bym się nie cze­piał. Po­wiecz­ny jest wia­do­mym na­wią­za­niem do Przed­wiecz­ne­go. I uza­sad­nio­nym w do­dat­ku w tek­ście. Przedwie­czy – sta­ro­żyt­ne, uśpio­ne zło. Powiecz­ny – zło, któ­re­go nigdy jesz­cze nie było, a ma przyjść i zo­stać na wieki. Na­to­miast słowo kro­czę jest na­tu­ral­ną od­mia­ną od kro­czyć. Nie jest tak?

To był na tym drze­wie czy nie? Co tu się od…?

To takie me­ta­fo­rycz­ne, fi­lo­zo­ficz­ne i głę­bo­kie prze­my­śle­nia. Nie cze­piaj się pan :P

No i mamy ko­lej­ne­go trupa, kar­wasz twarz.

Co?

Ano to co sły­chać. Nie znasz Pan sła­wet­ne­go slan­gu Ma­ria­na aka Paź­dzio­cha?

 

Sher­loc­ko­wie ich za­tłu­kli?

:D

 

Ten rytm krót­kich zdań mi nie brzmi, może tak ma być… Dalej masz po­dob­nie, mi to bar­dzo zgrzy­ta.

Tak ma być. Przy­naj­mniej tak uważa autor, co nie ozna­cza, że każ­de­mu musi pa­so­wać, więc ro­zu­miem.

 

Ehm, dla­cze­go tak? Na­ro­bi­ła sobie na włosy?

Któż wie, co te ro­ba­le wstręt­ne z nią wcze­śniej ro­bi­ły… :(

 

Kopia skru­szo­na, przy­łbi­ca pod­nie­sio­na. Po­zdrów­ka!

 

Le­ni­wy2,

Dzię­ki za ko­men­tarz. Nie wiem dla­cze­go dwa słowa na taki tekst aż tak Ci prze­szka­dza­ją. Miały nieść za sobą wa­lo­ry hu­mo­ry­stycz­ne. Bo­ha­ter po­cho­dzi z Wiel­kiej Bry­ta­nii, na­zy­wa się Harry, i takiż sobie słów użył – po­wtó­rzę, dwa ray. Nie sypie nimi na prawo i lewo. To tak jakby akcja dzia­ła się w Pol­sce i gość o imie­niu Ge­ralt rzu­cił dwa razy ja­kimś tek­stem z wiedź­mi­na. Dla mnie takie na­wią­za­nia to ra­czej fajny do­da­tek, ale ro­zu­miem, że gusta są różne.

Co do żół­tych rę­ka­wic, tak, gra­łem kie­dyś w jakąś grę (nie pa­mię­tam nawet ty­tu­łu) w któ­rej był po­dob­ny ob­ra­zek do tego, w jakim opi­su­je cze­ka­ją­ce­go w desz­czu Si­mo­na. Choć nie była to je­dy­na in­spi­ra­cja.

 

oidrin,

No hej! Cie­szę się, że zaj­rza­łaś i spodo­ba­ło Ci to i owo ;) Dzię­ki za po­le­caj­kę i rów­nież po­zdra­wiam!

 

 

 

 

Kopia skru­szo­na, przy­łbi­ca pod­nie­sio­na. Po­zdrów­ka!

Fak­tycz­nie jakoś się tak cze­pia­łem bar­dzo, ale już nie­dłu­go mój tekst kon­kur­so­wy rów­nież po­ja­wi się na por­ta­lu, więc za­pra­szam do cze­pial­stwa zwrot­ne­go. Myślę, że bę­dziesz miał sporo szans do wy­sa­dze­nia mnie z sio­dła ;)

Po­zdra­wiam!

Che mi sento di morir

Och, już ostrzę oręż i szy­ku­ję wierz­chow­ca! (śmie­je się sza­leń­czo)

;)

A mnie nikt nie pyta, więc się wtrą­cę: 

Jak dla mnie te wszyst­kie wstaw­ki ję­zy­ko­we (alo­ho­mo­ra!) są super, to ure­al­nia język bo­ha­te­ra. Kar­wasz twarz brzmi świet­nie, my­śla­łam, że sam to wy­my­śli­łeś ;) (nie, nie znam slan­gu Paź­dzio­cha). Bo­ha­te­ro­wie mogą mieć swoje po­wie­dzon­ka, nawet nie do końca jasne, ale takie wy­ra­ża­ją­ce ich emo­cje w danej chwi­li. Takie insze prze­kleń­stwo nie bije w tek­ście po oczach jak zbyt po­spo­li­ta (jak­kol­wiek sma­ko­wi­ta) kur*a albo inne znane wul­ga­ry­zmy, które przez ich po­pu­lar­ność stra­ci­ły na mocy. W ogóle kar­wasz twarz, jak to czy­tam na głos, to mi tak ład­nie krrww­wksszz w uszach i dzię­ki temu do­brze wkurz wy­ra­ża :D

Bo­ha­ter po­cho­dzi z Wiel­kiej Bry­ta­nii, na­zy­wa się Harry, i takiż sobie słów użył – po­wtó­rzę, dwa razy.

Nie mu­sisz po­wta­rzać – to że dla Cie­bie “takie na­wią­za­nia to ra­czej fajny do­da­tek”, wy­ni­ka z tre­ści opo­wia­da­nia, ina­czej byś ich prze­cież nie użył :) Czy aż tak mi prze­szka­dza­ją, nie wiem, na pewno prze­szka­dza­ją na tyle, by wy­mie­nić je w krót­kim ko­men­ta­rzu pod­su­mo­wu­ją­cym moją opi­nię o tek­ście.

Le­ni­wy, każdy po­strze­ga pewne kwe­stie ina­czej więc ro­zu­miem, że na Cie­bie taki za­bieg może nie dzia­łać tak jak autor sobie za­pla­no­wał :) KOI, cie­szę się za to, że Tobie takie zwro­ty się po­do­ba­ją. Myślę, że im wię­cej ta­kich nie­stan­dar­do­wych/in­dy­wi­du­al­nych słó­wek w ustach bo­ha­te­rów tym le­piej – oczy­wi­ście z za­cho­wa­niem zło­te­go środ­ka, wy­czu­cia, kiedy pa­su­je takie użyć i umia­ru :)

Koi, sma­ko­wi­ta kura? To Ty jesz mięso?

 

Che mi sento di morir

BK, ja­kieś trzy­dzie­ści se­kund temu obie­ca­łam sobie ogra­ni­czyć of­fto­py, pro­szę, pomóż mi w tym wy­trwać choć chwi­lę :D 

 

KOI, cie­szę się za to, że Tobie takie zwro­ty się po­do­ba­ją. Myślę, że im wię­cej ta­kich nie­stan­dar­do­wych/in­dy­wi­du­al­nych słó­wek w ustach bo­ha­te­rów tym le­piej – oczy­wi­ście z za­cho­wa­niem zło­te­go środ­ka, wy­czu­cia, kiedy pa­su­je takie użyć i umia­ru :)

→ bar­dzo się zga­dzam! :) 

Koi, ja Ci nie po­mo­gę, Ty i Fin­kla je­ste­ście moimi ko­men­ta­rzo­wy­mi we­na­mi ;)

Che mi sento di morir

Z góry prze­pra­szam, je­że­li będę po­wta­rzał po in­nych, ale nie czy­ta­łem wcze­śniej­szych ko­men­ta­rzy.

 

Przy­jem­ny tekst, je­że­li można to tak ująć bio­rąc pod uwagę te­ma­ty­kę.

 

In­spi­ra­cja Lo­ve­cra­ftem wi­docz­na w spo­sób oczy­wi­sty.

 

Fa­bu­ła przy­zwo­ita, choć opo­wie­dzia­na nieco zbyt po­śpiesz­nie. Mamy tu sporo wąt­ków, przez co w za­sa­dzie wszyst­kie opo­wie­dzia­ne są po­krót­ce, bar­dzo oszczęd­nie, na czym cier­pi struk­tu­ra – po­ja­wia się in­for­ma­cja o mor­der­stwach (nota bene ten palec w tyłku jest tak prze­sad­nie gro­te­sko­wy, że z po­cząt­ku po­dej­rze­wa­łem, że będę czy­tał pa­stisz), scenę póź­niej mor­der­ca nie żyje. Wpro­wa­dzasz na scenę przy­ja­cie­la, mo­ment póź­niej oka­zu­je się mor­der­cą (a dia­log na cza­cie, który nam to mówi, jest wy­jąt­ko­wo drew­nia­ny). Nie da­jesz czy­tel­ni­ko­wi czasu, by zżył się z po­sta­cia­mi, by prze­jął się wy­da­rze­nia­mi, bo jest po wszyst­kim, zanim zdąży się zo­rien­to­wać. Choć więc sporo się dzie­je, to emo­cjo­nal­nie tekst jest nieco ni­ja­ki.

Z dru­giej stro­ny mamy do czy­nie­nia z fa­bu­łą bar­dzo dy­na­micz­ną, można wręcz rzec – kom­pak­to­wą. Na­rzu­casz szyb­kie tempo, więc te 20k zna­ków czyta się na jed­nym od­de­chu. Widać tu wiel­ką tech­nicz­ną spraw­ność w two­rze­niu nar­ra­cji.

 

Kre­acja bo­ha­te­rów cier­pi na sku­tek wspo­mnia­nej już po­śpiesz­no­ści. Po­sta­cie dru­go­pla­no­we to w za­sa­dzie syl­wet­ki z dykty, co wię­cej po­wy­ci­na­ne na jedno ko­py­to. Głów­ny bo­ha­ter wy­pa­da nie­wie­le le­piej – po lek­tu­rze nie po­tra­fię wiele o nim po­wie­dzieć, poza tym, że jest gliną w ame­ry­kań­skim stylu i lubi pić. W opo­wia­da­niu tego typu nie jest to wiel­ka wada, ale od­no­szę wra­że­nie, że nie do końca tak miało być – to całe zło by­ło­by o wiele bar­dziej prze­ko­nu­ją­ce, gdyby i po­sta­cie były wia­ry­god­ne.

 

Tro­chę zgrzy­ta­ła mi kon­cep­cja Po­wiecz­ne­go. Od­wró­ce­nie ról wzglę­dem kla­sycz­ne­go Lo­ve­cra­fta – pra­daw­ny byt, który nie tylko jest świa­dom ist­nie­nia ludz­ko­ści, ale jesz­cze przy­by­wa, by uka­rać ją za grze­chy zu­peł­nie nie pa­su­je do ob­co­ści, któ­rej się spo­dzie­wam od po­two­rów w tym kon­kur­sie. Ale są i plusy. Ujęły mnie bo­ga­te, pla­stycz­ne opisy. Ki­czo­wa­te to wszyst­ko (te wszyst­kie sznu­ry z jelit, głosy brzmią­ce jak ogło­sze­nia ra­dio­we, wszę­do­byl­skie ro­bac­two, list wy­ry­ty na kla­cie [i to roz­po­zna­wal­nym cha­rak­te­rem pisma!], ten pa­mięt­ny palec w tyłku), ale od­no­szę wra­że­nie, że było to za­mie­rzo­ne, a ja mam pewną sła­bość do kiczu, je­że­li autor wie, co robi.

 

Pod­su­mo­wu­jąc – przy­jem­ne czy­ta­deł­ko. Pod wie­lo­ma wzglę­da­mi pła­skie, ale dy­na­micz­nie po­pro­wa­dzo­ne i lek­kie w lek­tu­rze, mimo morza krwi i fla­ków w opi­sach. Coś jak hor­ro­rek klasy C z lat 80, strasz­ny w swo­jej śmiesz­no­ści i na od­wrót. Za­po­mnę go pew­nie do piąt­ku, ale dzi­siaj ba­wi­łem się cał­kiem nie­źle.

None, na wstę­pie dzię­ki za po­świę­co­ny czas i ob­szer­ny ko­men­tarz!

Ro­zu­miem Twoje uwagi i w za­sa­dzie mogę po­wie­dzieć tyle: wszyst­ko było za­mie­rzo­ne. Tempo, wspo­mnia­na ki­czo­wa­tość, od­wró­ce­nie ról. Wiem, że cza­sa­mi pewne aspek­ty, które w na­szych gło­wach są dobre, dla in­nych wcale takie nie będą. Je­stem zwo­len­ni­kiem dy­na­mi­zmu wsze­la­kie­go. Takie tek­sty czy­tam, tak też piszę. Nie zno­szę cią­gną­cych się scen i dłu­gich opi­sów. Fakt, cza­sa­mi są i one po­trzeb­ne. Tutaj może rze­czy­wi­ście odro­bi­nę za bar­dzo po­pę­dzi­łem. Nie dałem czasu na od­dech, choć taki w sumie był za­mysł. Aby zło, sza­leń­stwo i wszyst­ko co się dzie­je było nagłe. Żeby in­for­ma­cje o naj­bliż­szych zwa­li­ły z nóg bo­ha­te­ra nie­spo­dzie­wa­nie, a nie żeby pro­wa­dził w tych spra­wach śledz­two przez czte­ry stro­ny. Jed­nak fakt jest taki, ze nie­mal każdy ko­men­tu­ją­cy za­zna­czył aspekt po­spiesz­no­ści. Jedni uzna­li to za plus, inni za minus, a jesz­cze inni sta­nę­li gdzieś po­środ­ku. Na­stęp­nym razem muszę chyba jed­nak tro­chę na­ci­snąć ha­mu­lec mo­men­ta­mi…

Cie­szę się, że choć tekst nie zo­sta­nie Ci dłu­żej w pa­mię­ci, to cho­ciaż zdo­łał umi­lić Ci jeden dzień :) I raz jesz­cze dzię­ku­ję za ko­men­tarz. Takie jak Twój czy Ma­ra­sa wiele dają. W za­sa­dzie każdy wiele daje :)

Po­zdra­wiam!

 

Ro­zu­miem Twoje uwagi i w za­sa­dzie mogę po­wie­dzieć tyle: wszyst­ko było za­mie­rzo­ne.

Skoro tak, to efekt osią­gną­łeś. ;)

 

Tak po praw­dzie to ten po­śpiech nie prze­szka­dzał­by tak bar­dzo, gdy­byś skrę­cił nieco bar­dziej w stro­nę sen­sa­cji. Ale i tak jak na razie jeden z przy­jem­niej­szych tek­stów.

;)

Fajne po­mie­sza­nie oma­nów i rze­czy­wi­sto­ści. Po­wiecz­ny też mi się spodo­bał – miłe na­wią­za­nie, nie­przy­gnia­ta­ją­ce tek­stu.

Co tu wła­ści­wie robią za­klę­cia z Pot­te­ra? Nowa fan­ta­sty­ka wal­czy z kla­sy­ką? ;-)

Ta hin­du­ska.

Czemu małą li­te­rą?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Fin­klo, no hej! Za­klę­cia nic nie robią, gdyż ich nie ma. Są je­dy­nie słowa – wi­docz­nie bo­ha­ter był za młodu fanem Pot­te­ra :) A z Hin­du­ską – tak wy­szło. Ni­ko­go nie umniej­szam, nie­cny przy­pa­dek, jutro po­pra­wię. No i ogól­nie faj­nie, iż spod Twych Fin­klo­wych pal­ców wy­pły­nę­ły słowa takie jak: fajne, spodo­bał czy miłe. Po­zdrów­ka!

Za­klę­cia nic nie robią

Jak to, nic nie robią? Alo­ho­mo­ra otwo­rzy­ła drzwi. Ko­zac­kie za­klę­cie ;)

:P

Jak to, nic nie robią? Alo­ho­mo­ra otwo­rzy­ła drzwi. Ko­zac­kie za­klę­cie ;)

Che mi sento di morir

Przy­jem­na lek­tu­ra, czy­ta­łem w na­pię­ciu i z za­in­te­re­so­wa­niem. Spodo­ba­ła mi się po­stać głów­ne­go bo­ha­te­ra, faj­nie uka­za­łeś pro­ces stop­nio­we­go osu­wa­nia się w sza­leń­stwo. Kli­mat zbu­do­wa­ny umie­jęt­nie – jest mrocz­nie, desz­czo­wo, de­pre­syj­nie. 

Po­zdra­wiam!

Jej­ciu, ale pę­dzisz ;)

Mrocz­ne to, cięż­kie, de­pre­syj­ne jak cho­le­ra, z at­mos­fe­rą ab­so­lut­nej bez­na­dziej­no­ści. Zło, które karze złych, a tych do­brych ścią­ga na złą drogę, robi z nich swo­ich nie­wol­ni­ków. Jest szu­ka­nie spra­wie­dli­wych w świe­cie grze­chu, ale nie po to, aby oca­lić So­do­mę, a je­dy­nie, aby prze­cią­gnąć ich na swoją stro­nę. Czy nikt nie jest w sta­nie oprzeć się Po­wiecz­ne­mu? Mam wra­że­nie, że od­po­wia­dasz: nie. I to mnie tro­chę prze­ra­ża. Aż tak okrop­nej wizji świa­ta nie mam.

Na­pi­sa­ne bra­wu­ro­wo, ale myślę, że pa­nu­jesz nad fa­bu­łą mimo tego pędu na zła­ma­nie karku. Okro­pień­stwa, choć z decz­ka ki­czo­wa­te, jakoś tu pa­su­ją i nawet nie mia­łam wra­że­nie, że pusz­czasz do czy­tel­ni­ka oko, że to nie na serio. Wpi­su­ją się w ten świat.

Dobre opko, choć nie mogę po­wie­dzieć, że chcia­ła­bym czy­tać wię­cej ta­kich ;)

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Bar­dzo mi się po­do­ba­ło! Stwo­rzy­łeś nie­sa­mo­wi­ty kli­mat i wcią­ga­ją­cą (choć pro­stą) hi­sto­rię. Twoje opisy ma­lo­wa­ły ob­ra­zy przed moimi ocza­mi i ani razu nie chcia­łam od­wró­cić wzro­ku – nie wiem, czy to wię­cej mówi o mnie, czy o two­ich umie­jęt­no­ściach :) At­mos­fe­ra gęst­nia­ła z każ­dym ko­lej­nym aka­pi­tem. Do­dat­ko­wo spodo­ba­ło mi się, że, to co naj­pierw wy­da­je się cho­ro­bą umy­słu (kon­se­kwen­cją cięż­kiej pracy), staje się fak­tem.

ada­mie, dzię­ki za ko­men­tarz, cie­szę się, że lek­tu­ra oka­za­ła się przy­jem­na :)

Irka, ka­sjo­pe­ja, Wam też dziew­czy­ny dzię­ku­ję! Bar­dzo je­stem rad, że tyle ele­men­tów się spodo­ba­ło :)

Aż tak okrop­nej wizji świa­ta nie mam.

Oj, ja cza­sa­mi mie­wam gor­sze. Na szczę­ście: cza­sa­mi :P

 

Bar­dzo kli­ma­tycz­ne opo­wia­da­nie, gra­tu­lu­ję. Do­brze się czy­ta­ło.

 

Je­dy­ne co bym zmie­nił to roz­mo­wę pro­wa­dzo­ną przez maila, brzmi ona dla mnie nie­na­tu­ral­nie. Wręcz, jakby ta ko­bie­ta pra­co­wa­ła dla po­li­cji i chcia­ła wy­cią­gnąć ze­zna­nia :D 

 

“Za­ła­twić nie­zbęd­ne for­mal­no­ści, wy­ko­rzy­stać fach do per­fek­cyj­ne­go upo­zo­ro­wa­nia sa­mo­bój­stwa i zgar­nąć ma­ją­tek” – to zda­nie jest zu­peł­nie nie­po­trzeb­ne. 

 

I tak wiemy o co cho­dzi, rów­nie do­brze mogło by być:

 

“Tak, wpro­wa­dzę się do cie­bie od przy­szłe­go mie­sią­ca. Uwiel­biam twoją chatę! Nie­źle to ro­ze­gra­łeś z żonką.

 

Ja: Nie ina­czej.

 

Vera: Od po­cząt­ku to pla­no­wa­łeś? W sen­sie, odkąd się do­wie­dzia­łeś o jej ma­jąt­ku?”

 

 

 

Da­wi­dzie, dzię­ki za ko­men­tarz. Rze­czy­wi­ście, chyba można by ten dia­log nieco pod­cią­gnać w stro­nę re­ali­zmu. Dzię­ki za cenną uwagę, po­zdra­wiam!

Prze­czy­ta­ne, ko­men­tarz póź­niej.

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Nikt by cze­goś ta­kie­go nie po­wie­dział w roz­mo­wie: “Duma. Trzy­ma mnie tam cho­ler­na duma. Dą­ży­łem do tego pięt­na­ście lat. Kry­mi­nal­ni, to jest coś! A trze­ba było w spo­ko­ju wy­pi­sy­wać man­da­ty. Rze­czy­wi­stość oka­za­ła się bru­tal­niej­sza niż na fil­mach. Bru­tal­niej­sza od wszyst­kie­go, co można sobie wy­obra­zić”.

Bo­ha­ter nie wzbu­dził we mnie sym­pa­tii ani jego kre­acja nie wy­da­je się au­ten­tycz­na. Gęsty kli­mat, może nawet zbyt gęsty, aż bra­ku­je ele­men­tów bo­ha­te­rów i świa­ta. Po­szar­pa­ne, nie­roz­bu­do­wa­ne. Pi­sa­łeś o na­gło­ści w ko­men­ta­rzu, ale na­głość nie jest łatwa, i może trze­ba po­pi­sać i po­czy­tać coś in­ne­go, żeby po­uzu­peł­niać luki, a nie za­my­kać się w da­nych gra­ni­cach ;) Za­po­mnę tekst szyb­ko (wła­ści­wie, gdy wkle­jam opi­nię, już nie pa­mię­tam, bo opi­nie spi­sa­łam w no­tat­ni­ku w trak­cie czy­ta­nia, a było to już dobry czas temu). Wiem, jak brzmi moja opi­nia, ale chyba nie cho­dzi o to, żeby uła­ga­dzać na siłę swo­ich od­czuć, jak sądzę. Co wy­cią­ga się z kle­pa­nia po ple­cach? Dobre sa­mo­po­czu­cie to nie jest ja­kieś szcze­gól­ne na­rzę­dzie warsz­ta­to­we ;)

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Przyj­mu­ję opi­nię ju­ror­ki z po­ko­rą i zro­zu­mie­niem. Za­sta­na­wiam się tylko, czy tekst nie miał żad­nych wa­lo­rów, po­zy­tyw­nych ele­men­tów lub cze­go­kol­wiek, co za­in­te­re­so­wa­ło­by ju­ro­rów, i jest zwy­czaj­nie słaby, czy też we wszyst­kich swo­ich ju­ror­skich ko­men­ta­rzach (do­ty­czą­cych tek­stów, które nie zo­sta­ły wy­pi­sa­ne) sku­piasz się wy­łącz­nie na tym, co nie spa­so­wa­ło. 

Je­że­li coś mi się po­do­ba­ło/uzna­łam za dobre, to uwzględ­niam w opi­nii. A tutaj nie do­sta­łam nic, co by do mnie prze­mó­wi­ło. Bo­ha­te­rów sta­ty­stów, wy­po­wie­dzi-kal­ki, krót­kie zda­nia, jak wy­strza­ły: “Klucz prze­krę­ca się w zamku. Otwie­ra­ją się drzwi. Ob­ra­cam się”. Może mają bu­do­wać na­pię­cie, ale we mnie tego nie robią, ra­czej tłu­ma­czą mi oczy­wi­sto­ści.

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Ok, dzię­ki za od­po­wiedź.

Fajne, po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Cie­szę się, Anet :D

Nowa Fantastyka