
Gaszę peta w szklanej popielniczce.
A raczej ugniatam go tak zawzięcie, jakbym chciał ukarać obrzydliwego robala, którego znalazłem pod pościelą. Obrzydliwiec jest już pogięty do granic możliwości. Mimo to przyduszam zygzakowate paskudztwo kciukiem. Długo. Mocno. Aby mieć pewność, że nie zionie. A może zwyczajnie przerzucam złość na niczemu winnego truciciela?
– Harry, chodź do łóżka.
Uwielbiam tę białą, koronkową koszulę nocną. Wygląda w niej jak bogini. Zerkam na zegar. Druga w nocy. Znowu na żonę. Stoi u progu salonu i patrzy na mnie w połowie zaspanym, w połowie pożądliwym wzrokiem.
– Nie mam dziś weny.
– Rozumiem…
– Właśnie nie rozumiesz! – wykrzykuję, strącając na posadzkę popielniczkę pełną zmaltretowanych petów. Popiół rozsypuje się po popielatych panelach.
– Tylko nie w ten sposób! Nie w ten sposób! – Mia również zaczyna krzyczeć, co nie zdarza się jej często. – Wiem, jak trudną masz pracę. Ale nie możesz przenosić tego wszystkiego do domu. Do naszego życia. Tak się nie da.
Ma rację.
– Wczorajszy trup miał gałki oczne wetknięte w usta, palec wskazujący w odbyt i… na tym lepiej zakończę. Naprawdę myślisz, że mogę wrócić do domu jakby nigdy nic i powiedzieć: Dzień dobry, kochanie! Jak ci minął dzień? U mnie wszystko świetnie, wyjąłem dziś palec z dupy nieboszczyka.
– Nikt nie trzyma cię tam siłą, Harry. Nikt.
Mia podchodzi, siada obok. Kładzie dłoń na mojej spoconej szyi. Lawendowy zapach kruczych, kręconych włosów oraz orzechowy aromat naoliwionego ciała sprawiają, że na krótką chwilę zapominam, dlaczego spalam w samotności drugą paczkę o drugiej w nocy.
– Duma. Trzyma mnie tam cholerna duma. Dążyłem do tego piętnaście lat. Kryminalni, to jest coś! A trzeba było w spokoju wypisywać mandaty. Rzeczywistość okazała się brutalniejsza niż na filmach. Brutalniejsza od wszystkiego, co można sobie wyobrazić.
– Chcesz pozwolić, aby duma rozpieprzyła nasz związek?
Patrzę na utkwiony w ozdobnej ramce złoty napis: David. Owoc naszej miłości, który spadł z drzewa, nim zdążył się na nim pojawić.
– Ogarnę się, Mia. Przysięgam, że się ogarnę. A teraz zapalę ostatniego i zaraz do ciebie przyjdę.
– Nie. Pójdziesz ze mną teraz – chwyta mnie za dłoń i ciągnie za sobą. Nie protestuję.
– Kocham cię, Harry. Przeszliśmy już tak wiele, że nie możesz tego teraz spieprzyć.
Kładziemy się. Czuję jej bose stopy na łydkach, dłonie na piersi, oddech na policzku.
– Będzie dobrze. Dorwiemy psychola, wezmę parę dni wolnego, wyjedziemy gdzieś. Będzie dobrze.
Mia zasnęła. Kłębią mi się przed oczami rozgniecione papierosy. Pełzają niczym obślizgłe robale. Staram się je zamienić na puszyste baranki, ale chuj z tego.
Ta noc również będzie należeć do tych nieprzespanych.
*
Brixham atakują deszcz i sztorm.
Wiatr wali o mury kolorowych domów, które piętrzą się na wzgórzu. Zszedłem już na szczęście do portu, choć tutaj nie jest wcale lepiej. Spienione fale łomoczą o burty małych łodzi, drogich jachtów, pirackich wycieczkowców i w końcu o replikę statku Francisa Drake’a. Jest godzina dziewiętnasta, a miasteczko wygląda na wymarłe. Tutejsi siedzą na zadach w swoich czterech ścianach, rybacy dawno uciekli przed zapowiadaną od rana burzą, a turyści zaszyli się zapewne w barach i zalewają się w trupa.
Jest i on. W czarnym płaszczu przeciwdeszczowym, z wysokimi gumofilcami na nogach i z żółtymi rękawicami na rękach wygląda jak rasowy wielbiciel morza. A dobrze wiem, że Simon nie znosi wody. Chyba że jako popitkę do mocnego burbona.
– Jesteś wreszcie. Człowiek czeka piętnaście minut i moknie, a ty idziesz, jakbyś się na spacer wybrał. – Krzaczaste wąsisko podskakuje po każdym wypowiedzianym przez niego słowie.
– Nikt ci nie kazał sterczeć pod latarnią jak jakaś ladacznica. Trzeba było wejść do Szybkiego Śledzia – przekrzykuję deszcz, wiatr i szalejące morze.
– Jak bym tam wszedł, to już bym nie wyszedł, dobrze wiesz.
– No niby tak…
Idę za odwiecznym kompanem tej niewdzięcznej pracy. Razem dostaliśmy awans i razem tkwimy w tym samym gównie. Tyle że Simon topi smutki w alkoholu i udaje, że wszystko jest w porządku. Ma piękną willę po zmarłej żonie i dużo kasy, którą otrzymał w spadku, a i tak tak, jak ja, nie może wyleźć z tego szamba.
– To również jego sprawka? – pytam przyjaciela.
– Zaraz się przekonamy.
Wchodzimy do opuszczonego portowego magazynu. Simon wyciąga spod płaszcza latarkę i rozświetla mrok. W kątach walają się stare skrzynie i beczki, wyczuwam niemiłosierny smród. Odchodzę na bok, wytężając wzrok. Zahaczam o coś głową. Macam. Chyba sieć rybacka.
– Poświeć no tu.
No i mamy kolejnego trupa, karwasz twarz. Zaraz, zaraz, to…
– Simon, podejdź! Czy ty to widzisz? – Wskazuję na spuchniętą, szarą gębę.
– Jest niebywale podobny do profilu mordercy, którego szukamy od tygodni…
– Simon, kurwa! Toż to on! Zobacz, co zrobił z tej sieci. Zaciukał się sam. Mamy gościa z głowy, rozumiesz?
– Nie wyciągajmy pochopny…
– Nie ma się nad czym rozwodzić. Wzywaj ekipę. Powiedz, że znaleźliśmy poszukiwanego. Oni zrobią sekcję i dopełnią resztę formalności, a my wracamy do domu i czekamy na premię. Muszę w końcu wymienić samochód. A tak w ogóle, skąd dostałeś informacje o trupie w magazynie?
– Anonimowy list. I wiesz co? – Simon patrzy na nagą klatkę piersiową trupa, na której widnieje wyryty w skórze tekst. – To jest ten sam podpis. Sam dał nam znać, kiedy i gdzie się zabije.
Czytam na głos:
Jesteśmy jak te glisty, co ludzkie ciała zżerają. Żerujący za życia, żerujący po śmierci. Kierowani jedynie zapachem krwi, idziemy donikąd. Ale wkrótce się to zmieni. Wkrótce pojawi się ten, którego jeszcze nigdy nie było, a który będzie na zawsze. Ten, który pozbędzie się wszystkich ludzi, depcząc ich niczym te plugawe robaki. Oddajcie cześć Powiecznemu, a może zamiast rozgnieść was, uczyni swymi sługami.
Q
Milczymy przez chwilę, w końcu odzywa się Simon:
– Gościu miał nieźle namieszane w bani, co nie? Dzwonię, gdzie trzeba i spadamy stąd.
– To co, szybka kolejka w Śledziu? – zagaduję, gdy już wychodzimy na zewnątrz.
– Pytasz, a wiesz.
Ulewa nie ustała ani trochę. Szybkim krokiem zmierzamy w stronę ulubionego baru, kiedy nagle mój but wpada w jakieś śliskie gówno, a ja wywijam orła na środku ulicy.
– Kurw… – Zbieram się i dźwigam jak stary dziad.
Patrzę na brukową kostkę. Fragmenty ludzkich organów, bez dwóch zdań. Rozszarpana wątroba i ciągnące się po ulicy niczym wychudzone, pomarszczone boa, jelita. Świeża krew, której nie zdążył jeszcze spłukać lejący się z nieba deszcz.
A reszta tego wieczoru miała należeć do tych przyjemnych.
– Żyjesz? – pyta Simon beznamiętnie, jakbym poślizgnął się na skórce od banana.
– To dom tych popaprańców, Watsonów. Tych, co się nad zwierzętami znęcają.
Organy ciągną się pod stare, turkusowe drzwi ze srebrną klamką w kształcie lwiej głowy,
– No, ta. I co z tego?
Wiem, że ta praca pozbawia człowieka wrażliwości, ale nie sądziłem, że mój wspólnik jest już aż tak z niej wypruty. Nie tracę już czasu na gadkę. Kładę dłoń na mokrym glocku, idę w stronę domu.
– Co ty robisz? – smęci zza pleców Simon.
– Alohomora – cedzę przez zęby i częstuję drzwi kopniakiem.
Zamek wyłamuje się z trzaskiem. Były zamknięte. Ciekawe. Wchodzę do ciemnego przedpokoju. Spluwa jest już w pełnym pogotowiu. Słyszę tykanie starego zegara z wahadłem, nadzwyczajnie głośno pracującą lodówkę, uderzające o parapet krople. Czuję smród. Zgnilizna. Zapachu rozkładającego się ciała nie da się pomylić z żadnym innym. Kierowany nim wsuwam się do jakiegoś większego pokoju niczym cień. Macam ścianę. Napotykam włącznik, zapalam światło. Na posadzce Watsonowie, a raczej to, co z nich zostało. Ich tłuste niegdyś ciała pożera chmara paskudnych, parchatych robali. Wychodzą z oczodołów, z nozdrzy, żerują w rozdziawionych bebechach.
Słyszę ciężkie kroki.
Obracam się, celując w stronę korytarza. Do pokoju wpadają Watsonowie. Cali i żywi jak sto pięćdziesiąt. Ona się drze jak strzyga z nadwagą, on łapie za stojący na pobliskiej komodzie świecznik, ale chwilę później mnie rozpoznaje.
– Pan Clavis. Co pan robi w naszym domu w środku nocy, na boga. Przysięgam, że niczego złego żeśmy nie zrobili. Psy Gerarda to nie nasza spra…
Obracam się. W miejscu, w którym chwilę wcześniej leżały zmasakrowane zwłoki, jest teraz tylko włochaty, czerwony dywanik. Wybiegam z domu Watsonów. Nie licząc śmieci i pustej butelki po piwie, nic nie wala się po bruku. Simon, oparty o barierkę, zakręca na palca wąsisko.
– Idź się lepiej porządnie wyśpij, chłopie – mówi, klepie mnie po ramieniu, po czym znika w deszczu wzywany gwarem dobiegającym z Szybkiego Śledzia.
*
Siedzę na kanapie, patrzę pusto w ekran telewizora. Liverpool w finale, niby fajnie, a jakoś spływa to po mnie, jakbym wcale nie był zagorzałym kibicem tej drużyny.
Mia leży i przegląda czasopismo. Jej bose stopy opierają się o moje uda. Patrzę na pomalowane na czarno paznokcie. Lubię ten kolor. Kto nie lubi?
– Wiesz, tak sobie ostatnio uzmysłowiłem, że w tym miasteczku to same łajzy mieszkają.
– Yhm – mruczy pochłonięta lekturą żona.
– Edwin, właściciel Śledzia chociażby. Dorobił się na niezłych przekrętach. Każdy to wie, każdy u niego chleje. A Larensowie? Ci to kasy jak lodu mają, a co z nich za ludzie? Własnych rodziców do wariatkowa wyrzucić, byle problemu się pozbyć. A ta cała, jak jej tam, Nahara, Nahera? Ta hinduska. Ta to dopiero…
– Rzępolisz jak stara baba na targu – Mia wyłania twarz zza pisemka.
– Prawdę mówię. Ludzie niby coraz to bardziej rozwinięci, a równocześnie coraz podlejsi.
– Każdy ma coś na sumieniu – kwituje Mia dziwnie spokojnie.
Przez dłuższą chwilę oboje w ciszy patrzymy na mecz. Osiemdziesiąta minuta. Wygrywają. Historyczny moment blisko, a ja nie odczuwam żadnego podniecenia.
– Ciągle jesteś spięty. – Wsuwa stopę pod moją koszulkę, miziając mnie po brzuchu. – Przecież mówiłeś, że w pracy chwilowy spokój. Dlaczego nie możesz złapać oddechu?
Właśnie, dobre pytanie.
– W ostatnim czasie miewam wizje. Są niezwykle realne i obrzydliwe. Może to już jakiś etap choroby zawodowej, nie wiem, ale strasznie to męczące. Momentami czuję, że wariuję, Mia. Chciałbym w tym momencie myśleć tylko o finale Ligi Mistrzów i twoim pachnącym ciele, ale nie mogę się cieszyć ani z jednego, ani z drugiego.
– O jakich wizjach mówisz?
– Nie chcę teraz o tym gadać. Zaraz będzie ostatni gwizdek.
Rozbrzmiewa w dziewięćdziesiątej czwartej minucie. Wygrali. Zamiast skakać z radości, pytam:
– Myślisz, że jeśli David byłby tu teraz z nami, nasze życie byłoby lepsze?
Mia patrzy w sufit i odpowiada niemal szeptem:
– Myślę, że tak.
Komentatorzy nie zdołali ukryć stronniczości i popłakali się niemal ze szczęścia.
*
Mia wyjechała na weekend do rodziców. Stwierdziła, że dobrze nam to zrobi. Nie zostało mi więc nic innego, jak napić się z jedynym kamratem w tej dziurze.
Idę uliczkami Brixham i czuję, jakbym znalazł się nagle w innym miejscu. Dobrze mi znane domy i zaułki wydają się jakieś obce. Mijane setki razy kawiarenki i sklepy, zupełnie nieznajome. A przecież szyldy wiszą te same i te same gęby wyzierają zza lad. Wspinam się. Staram się ignorować smród rozkładającego ciała, który uderza mnie z mijanego, otwartego okna salonu fryzjerskiego Szalonego Toma. Następnie mijam flaki na skrzyżowaniu, jakby były tylko zwykłymi, walającymi się po betonie jesiennymi liśćmi.
Tego wszystkiego przecież nie ma. Tego nie ma…
Przeklęta willa Simona znajduje się na samym szczycie wzniesienia, które góruje nad zatoką. Sapię już z lekka, kondycja już dawno nie ta. Znowu jakieś ciało pełne robali. Smród.
Głosy.
Te słyszę po raz pierwszy. Wdzierają się do głowy, niewyraźne, odlegle. Wzbierają na sile. Choć słowa zdają się być w zupełnie obcym dla mnie języku, z jakiegoś powodu je rozumiem.
Ludzkość upadnie. Ostaną się tylko żerujące na truchłach glisty. Zostań sługą Pana Nowego Porządku. Pochowaj się żywcem o północy ostatniego dnia miesiąca, a przebudzisz się w nowym, lepszym świecie.
Odbija mi. Kurwa, odbija mi i to nieźle. Na szczęście docieram do posiadłości Simona. Szybko otwiera drzwi, witając mnie w zielonym szlafroku i puchatych kapciach.
– Wyglądasz, jak nie powiem kto. Tylko ten wąs ci teraz nie pasuje, Fapcio – mówię na przywitanie.
– Miałeś tak do mnie nie mówić! Ty za to wyglądasz jak zombie. I to takie, które trzykrotnie przeorał pług – ripostuje kumpel i szczerze mówiąc, niewiele mija się z prawdą. Przechodzimy przez wielki hol i zatrzymuję na moment wzrok na własnym odbiciu w jajowatym lustrze o srebrnej ramie. Czarne, tłuste włosy lepią się do czoła. Policzki zapadnięte. Oczy podkrążone jakbym nie spał od tygodnia. Koszula wymięta. Płaszcz brudny, wisi na mnie tak jak nigdy. Zgubiłem wiele kilogramów.
– Czysta z lodem, ma się rozumieć? – pyta Simon, gdy tylko wykładam się na skórzanej kanapie.
– Ta. Pamiętasz te moje wizje?
– A ty znowu o tym? Myślałem, że przyszedłeś się zresetować.
– Widziałem w nich ostatnio ciebie. I moją żonę. Nie był to przyjemny widok.
Simon macha ręką i odchodzi chichocząc. Rozglądam się. Żyrandol robi wrażenie. Meble robią wrażenie. Cała chata robi wrażenie. Szczęściarz.
Ludzkość upa…
Potrząsam głową. Chcę się tylko napić i przestać słyszeć te głupoty. Odpalam fajkę. Rzucam, choć opornie to idzie. Zaciągam się mocno, wypuszczam dym ze świstem. Na szklanym stole, tuż obok mnie, stoi włączony laptop. Na ekranie widnieje jakiś aktywny chat. Migają serduszka. Simon krząta się w odległej od salonu kuchni, toteż z nudów i kumpelskiej wścibskości przysuwam się do sprzętu. Dobrze by mu zrobiło, jakby poznał w końcu jakąś kobitkę. Czytam teksty zawarte w niebieskich chmurkach:
Vera:
Tak, wprowadzę się do ciebie od przyszłego miesiąca. Uwielbiam twoją chatę! Nieźle to rozegrałeś z żonką. Załatwić niezbędne formalności, wykorzystać fach do perfekcyjnego upozorowania samobójstwa i zgarnąć majątek. Czapki z głów, kochany. Od zawsze wiedziałam, że trafiłam, na kogo trzeba. Razem zwojujemy świat.
Ja:
Nie inaczej.
Vera:
Od początku to planowałeś? W sensie, odkąd się dowiedziałeś o jej majątku?
Ja:
Nie. Na początku głupio myślałem, że istnieje coś takiego, jak miłość.
Vera:
Też kiedyś tak myślałam. Cieszę się, że się poznaliśmy.
Ja:
Przyszedł Harry, odezwę się później.
Simon wchodzi do salonu. Trzyma w dłoniach dwie, wypełnione po brzegi, szklanki z whisky. Wstaję. Gdy wręcza mi trunek, mówię pozbawionym uczuć głosem:
– Rictusempra.
Pięść zagłębia się w ukryty za szlafrokiem brzuch. Szklanki roztrzaskują się z łoskotem o płytki, kostki lodu wypełniają wszystkie cztery kąty pomieszczenia. Gospodarz leży, kuląc się i kwiląc.
– Co ty, do chuja…
– Glista ludzka – mówię bez namysłu, spluwam na dawnego przyjaciela i pospiesznie opuszczam jego willę.
W drodze do domu towarzyszą mi trupy.
Krew.
Smród.
Robaki.
Przestaję walczyć.
Nie odrzucam obcego głosu w głowie.
…w nowym, lepszym świecie.
*
Trzydziesty pierwszy dzień października.
Stoję przy oknie, palę. Księżyc oświetla przystań jak nigdy. Nie poznaję w szybie własnego odbicia. Dzwoni telefon. Chcę odrzucić połączenie, przez przypadek jednak odbieram na głośnym.
– Clavis! Co ty, kurwa, wyprawiasz!? Od tygodnia próbujemy się z tobą skontaktować. Ludzie powariowali. Mamy zabójstwo za zabójstwem, zagrzebane żywcem zwłoki, i to nie jedne, mamy jakiś pieprzony armagedon, a ty masz to wszystko w dupie!
Przerywam połączenie z szefem. Wyłączam telefon. Słyszę krzyki dobiegające z ciasnych ulic Brixham. Czuję smród. Widzę oświetlone księżycowym blaskiem, pełzające po ścianach budynków robaki. Przywykłem do tego wszystkiego. Długo myślałem, że mi odbija. Że jako jedyny widzę coś, czego nie ma. W końcu zrozumiałem, że widzę to, co ma być.
Należy się tym wszystkim skurwysynom.
Po raz dziesiąty patrzę na kartę wypisu z prywatnej kliniki w Szwecji. Przypadkiem natknąłem się na nią szukając spluwy. Potwierdzenie wykonania aborcji na życzenie.
Klucz przekręca się w zamku. Otwierają się drzwi. Obracam się. Mia cała się trzęsie. Jej makijaż rozmazał się pod wpływem łez. Tusz, czarnym szlaczkiem, spływa aż do szyi.
– Napadli mnie na środku ulicy. Ledwo…
– Mówiłaś, że poroniłaś.
Patrzy na mnie smutnymi jak nigdy, niebieskimi oczami, a ja widzę w nich już tylko nicość.
– Co…
– Mówiłaś, że poroniłaś – powtarzam.
Świstek papieru ląduje na podłodze. Wyciągam glocka. Celuję w stronę żony. Nie czuję żadnych emocji. Ręka nie drży, palec spokojnie leży na spuście.
– Harry, co ty wyprawiasz…
Strzał zrywa przesiadujące na parapecie mewy, które ze skrzekiem uciekają w stronę morza.
*
Z klifu rybackie miasteczko Brixham wygląda całkiem ładnie. Kolorowe domki porastające wzgórze niczym drzewa. Zatoka pełna jachtów i statków. Malowniczy bezkres morza. Choć najpiękniejsze w tym wszystkim są krew płynąca po ulicach i skowyt konających ludzi.
Należało im się. Wszystkim.
Patrzę na zegarek. Dochodzi północ. Zarzucam szpadel na ramię i idę w stronę lasu. Mrok pokrywa mnie bez najmniejszego zawahania. Nie oświetlę drogi telefonem. Został w mieszkaniu. Kroczę, niemal po omacku, wśród łysych drzew. Nie wydają żadnych odgłosów. Ani najmniejszego skrzypnięcia. Milczą, wsłuchując się w krzyki. Ależ okropnie ciemno. Przecież księżyc tak jasno świecił. Patrzę do góry, ale nie widzę go. Zaplecione w siebie, powykręcane gałęzie zasłaniają niebo.
Staję i wykonuję pierwszą próbę. Zostało mało czasu. Szpadel wbija się w ziemię z trudem. Idę dalej. W głębi lasu musi być lepsze miejsce. Niczego nie widzę, niczego nie czuję, niczego nie słyszę. Czy kiedykolwiek tutaj byłem? Nic nie pamiętam. Wczoraj nie ma znaczenia. Liczy się tylko to, co ma nastąpić. Jestem już tego pewien.
Druga próba. Lepiej. Zabieram się do roboty. Dłonie pieką od kurczowo ściskanego szpadla, pot leje się po plecach. Wbijam, dźwigam, odrzucam. Dół się pogłębia, kupa ziemi obok rośnie. Dłuższa wskazówka niebezpiecznie zbliża się do dwunastki. Ale zdążę. Chyba zdążę…
Tak. Wystarczy. Tylko jak skutecznie zakopać samego siebie?
Światło księżyca przebiło się nagle przez drzewny sufit. A może to gałęzie się rozstąpiły, aby je wpuścić? Co za różnica. Wisielec. Na pobliskim drzewie. Wygląda jak… Simon. Tak, To on. Wszędzie rozpoznałbym to wąsisko. Na sinej szyi widnieje pętla z ludzkiego jelita. Cielsko dawnego przyjaciela zżerają robale. Obok wisi Edwin. Nagi, tłusty, martwy. Z otwartego brzuszyska wyłażą setki glist. Ten to musiał skrywać jeszcze nie jedno skurwysyństwo. Zaraz za nim dostrzegam Naharę, czy tam Naherę. Robactwo, które ją pożera, jest wyjątkowo duże. Wygląda, jakby było zmutowane. To pewnie przez te jej praktyki z czarną magią.
Wśród wisielczego tłumu znajduję w końcu Mię. Z dziury po pocisku wyłazi mała, nieśmiała glista. Przez krótką chwilę czuję lawendowy zapach kruczych, kręconych włosów, choć całe są lepkie od fekaliów. Czuję również orzechowy aromat ulubionego olejku żony, choć jedyne, czym jest teraz nasmarowana, to krew i śluz.
Co oni wszyscy tutaj robią? Nieważne. Zupełnie nieważne. Wchodzę do dołu, kucam, zaczynam zgarniać ziemię. Pęka jedno z jelit. Po nim następne. Truchła Watsonów pełzną w moją stronę niczym obślizgłe robale. To samo cielska Larensów, Becków i Bjornsonów. Zaraz dołączają do nich ciała Simona i Mii. Ludzkie glisty okalają mój grób. Zaczynają wić się w taki sposób, aby zgarniać rozkopaną ziemię do dołu. Pomagają mi. Całe szczęście. Do północy zostało pięć minut. Kładę się, kurcząc nogi. Jest trochę ciasno, ale to nic. Czuję zapach ziemi. Jej ciężar, który coraz mocniej przygniata moje ciało. W końcu glisty zasypują twarz. Powoli tracę oddech. Mimowolnie wpadam w panikę, choć niczego to nie zmienia. I tak nie mogę się już poruszyć. Ciężar. Brakuje powietrza. Ciężar. Brakuje powietrza. Cięż…
W zakamarkach resztki świadomości pojawia się obraz ogromnego, człekokształtnego robala. Wygląda tak obco, a jednak tak znajomo. Jakby w tej parchatej twarzy było coś z każdego znanego i nieznanego mi człowieka. Kroczy dumnie, a tuż za nim pełzną posłusznie tysiące ludzkich glist. Nastał czas nowego jutra. Nastał czas nowego świata. Nastał kres ludzkiej znieczulicy.
Chwała Powiecznemu.
Zamierzam przeczytać, więc zostawiam sobie śledzia.
Ja tylko rzuciłem okiem i chyba jest dobrze więc na pewno wrócę.
Edit. Przeczytane, kliknięte, skomentowane też będzie w chwili spokoju.
Po przeczytaniu spalić monitor.
Cześć
Krótko mówiąc: dla mnie super. Klimat jest gęsty i mroczny, przypomina dobre thrillery. Najbardziej przypadł mi do gustu twist z synkiem, niby mały, ale nie spodziewałem się. Narastające szaleństwo bohatera oddałeś bardzo dobrze, jednocześnie motywacja jego działań ma pełne uzasadnienie w tekście.
Chyba już mogę, więc klikam do Biblio.
spadł z drzewa nim zdążył się na nim pojawić.
Brak przecinka przed “nim”
Jest godzina dziewiętnasta a miasteczko wygląda na wymarłe.
Tu też przed “a”
Chyba, że jako popitka do mocnego burbona.
A tu z kolei zbędny przecinek.
Człowiek czeka piętnaście minut i moknie a ty idziesz,
Przecinek przed “a ty”
ripostuje kumpel i szczerze mówiąc, nie wiele mija się z prawdą
tu chyba “niewiele” ?
Tyle, że Simon topi
Zbędny przecinek
i dużo kasy po spadku a i tak, tak jak ja, nie może
Tu wydaje mi się, że przecinek przed “a i tak” i, chyba, przed “jak ja”
Dzwonię gdzie trzeba i spadamy stąd.
Przecinek przed gdzie
wpada w jakieś śliskie gówno a ja wywijam orła na środku ulicy.
Przecinek przed “a”
Pochowaj się żywcem o północy ostatniego dnia miesiąca a przebudzisz się w nowym,
Przecinek przed “a”
natknąłem się na nią szukając spluwy.
Przecinek przed “szukając”
Łukaszu, mr.marasie, czekam z niecierpliwością na Wasze komentarze a już teraz bardzo mi miło z klika :)
Zanais, cieszę się, że się spodobało. Dzięki, że poświęciłeś czas na te nieszczęsne przecinki – to moja słaba strona. Choć przez Ciebie zburzyłem ładną, równą liczbę znaków jaką miał ten tekst :P
Pozdrawiam!
Dobry tekst. Stylistycznie to jakby przeciwieństwo stylu Lovecrafta, ale ilość nawiązań i inspiracji zapewne zadowoli jury konkursu.
W przeciweństwie do narracji typowych dla samotnika z Providence, tutaj mamy narrację szarpaną, rzekłbym pospieszną, do tego pełną potocznych wyrażeń i wulgaryzmów (zady, gęby, chuj z tego itd.), przy tym pozbawioną typowych dla P.H.L. długich opisów, brak typowego dla niego klimatycznego i stopniowego wprowadzenia grozy i niesamowitości w codzienne życie małego miasteczka. U Ciebie wszystko odbywa się dosyć gwałtownie i po krótkim rozbiegu w pierwszym akapicie fabuła wręcz gna do przodu. Zaryzykuję stwierdzenie, że wydarzenia dzieją się nawet nieco za szybko. Z jednej strony można to tempo i szaleństwo tłumaczyć gwałtownie narastającym Złem, które od pewnego momentu dosyć szybko opanowuje miasteczko, ale w tekście jego wpływ wyraźnie przyspiesza i rzeczy dzieją się nagle i bez zapowiedzi. Nagle pojawiają się głosy, nagle pojawiają się obrazy/wizje umarłych, nagle okazuje się, że najbliższy przyjaciel to morderca, a żona to oszustka, która usunęła dziecko bohatera. Tzn. akurat te rzeczy nie wydarzają się nagle, ale nagle w jakiejś kumulacji bohater poznaje prawdę na ich temat. Dodam w tym miejscu, że brakuje trochę mi nieco większej liczby akcentów nawiązujących do owego Powiecznego i wpływu robala na miasto oraz jego mieszkańców. Kilka wizji, kilka głosów, jakiś napis na klacie trupa to jakby troszkę mało. Chciałoby sie jeszcze mocniej poczuć ten klimat i wariactwo nadchodzącego końca/początku rodem z horroru.
W sumie zastanawia mnie również to, że w tej historii koszmarny robal jawi się nam jako sędzia i kat społeczności/ludzkości, który karze przesiąkniętych złem ludzi oraz kładzie kres ich znieczulicy i ludzkiej potworności. A przecież sam jest Złem. Mam tu jakiś mały dysonans.
Podoba mi się za to pomysłowość Autora. Powieczny jako nawiązanie do Przedwiecznych, pochowanie samego siebie w grobie itd. Także to, że przekornie wybrałeś na miejsce akcji jedno z najurokliwszych miasteczek w Anglii, robiąc z niego koszmar na miarę Dunwich czy Arkham z lovecraftowskiej Nowej Anglii.
Nie podobała mi się natomiast bardzo infodumpowa gadka na czacie, którą podejrzał bohater. I jeszcze jedna sprawa – jak powiedziałem wcześniej, cała akcja gna do przodu i tempo wydarzeń jest dosyć równomierne, ale akurat zabicie żony za aborcje przychodzi Harry’emu jakoś za szybko i zbyt łatwo. Niby rozumiem, że szaleństwo, zło, atak koszmarnych wizji itd. Ale jednak…
Czyta się gładko, kompozycja udana, warsztatowo fajnie, do tego wrzuciłeś kilka naprawdę udanych zwrotów, sformułowań, scen czy myśli. Ogólne wrażenie naprawdę pozytywne.
Zakończenie z gatunku miękkich, bez mocnego walnięcia, ale otwarte, zapowiadające nadchodzący koszmar, który możemy sobie wyobrazić.
Kilka przykładowych, małych zgrzytów, na jakie natrafiłem podczas lektury:
W kątach walają się stare skrzynie i beczki, coś niemiłosiernie śmierdzi. Odchodzę na bok, wytężając wzrok. Zahaczam o coś głową.
– coś i coś. Unikałbym.
Nie zostało mi więc nic innego, jak napić się z jedynym w tej dziurze kamratem.
– szyk. Z jedynym kamratem w tej dziurze?
Mrok pokrywa mnie coraz bardziej zawzięcie.
– mrok pokrywa zawzięcie… Średnio to udane.
Po przeczytaniu spalić monitor.
Niezłe. Ujął mnie mroczny klimat, zwroty zaskoczyły. Sporo się tu zdarzyło jak na 20 tys. znaków, ale to wg mnie akurat na plus. Obrazowo przedstawiasz obrzydlistwa.
... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)
Mnie także się podobało, choć domyśliłam się po pierwszym akapicie, że nasz bohater będzie tym złym, a w sumie raczej obłąkanym, podejmującym decyzje na podstawie różnych przykrych zdarzeń i szaleństwa, które go ogarnęło.
Ilość robali do przełknięcia i ciekawie się czytało. :)
"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll
Wartka akcja, jeśli mogę tak powiedzieć o palcach w odbycie i gaszaniu peta. Opisujesz rzeczy ohydne w sposób nonszalancki i porywający.
Od momentu zabicia żony jest już aż zbyt szybkie tempo. Emocjonalnie nie nadążam i utrudnia to poczucie klimatu. Od tego momentu tekst czytałam bardziej jak dobrą opowieść sensacyjną niż horror. Chociaż ilość robali i flaków gatunkowo wskazywała na to drugie.
Brakuje mi jakiegoś łagodniejszego przejścia między bohaterem, który widzi i słyszy makabryczne rzeczy, a bohaterem, który przechodzi do czynów.
Ogółem, świetny styl, interesujący pomysł, wezwanie robala ładnie nawiązuje do bóstw Lovecrafta. Doceniam, jak oddziaływujesz na zmysły czytelnika. Klikam do biblio!
Drobne uwagi:
A może zwyczajnie przerzucam złość na niczemu winnego truciciela?
Hmm, czy truciciel może być niewinny?
A dobrze wiem, że Simon nie znosi wody. Chyba że jako popitka do mocnego burbona.
→ Chyba że jako popitkę do mocnego burbona.
Tych, co się na zwierzętach znęcają.
→ Powinno być: znęcają “nad” zwierzętami.
Przeczytałem i muszę powiedzieć, że bardzo mi się podobało! Jest to pierwszy lovecraftowski tekst w lovecraftowskim konkursie. Umiesz w te klimaty i fajnie Ci wyszły, mimo że umieściłeś akcję we współczesnych czasach.
Wspaniały kimacik noir, ten detektyw taki zmęczony, cyniczny, wszystko wokół brudne, syfiaste. Ach, perełka, bardzo dobrze się czytało.
A tym mnie kupiłeś:
– Alohomora – cedzę przez zęby i częstuję drzwi kopniakiem.
Można jeszcze kliknąć? Jeśli można, to klikam i to z przyjemnością.
Hej kamraci! Czas na odpowiedzi:
mr.maras
Na wstępie prosto z serducha powiem Ci, że dawno nie czytałem tak przemyślanego, dobrze skonstruowanego i konstruktywnego komentarza jak Twój. Wdzięczny Ci jestem za poświęcony czas, gdyż na parę istotnych kwestii rzuciłeś mi nieco inne światło. A teraz kilka konkretów.
Stylistycznie to jakby przeciwieństwo stylu Lovecrafta…
Dokładnie tak. Ostatnie, co chciałbym zrobić, to próbować kogoś naśladować. Stylowo zostałem więc sobą. A ja jestem zwolennikiem dynamizmu, obrazowych lecz krótkich opisów itd.
Dodam w tym miejscu, że brakuje trochę mi nieco większej liczby akcentów nawiązujących do owego Powiecznego i wpływu robala na miasto oraz jego mieszkańców.
Przyznam, że w pierwotnej wersji postać ta i cała otoczka z nią związana miała być bardziej rozwinięta. Postawiłem jednak na tajemnicę. Na szczątkowe wzmianki, które dostatecznie nakreślą istotę sprawy, a jednocześnie nie odkryją za wiele, nie wyłożą kawy na ławę. A postać owa została w zasadzie do ostatniego zdania taką niewiadomą, którą interpretować można na wiele sposobów.
W sumie zastanawia mnie również to, że w tej historii koszmarny robal jawi się nam jako sędzia i kat społeczności/ludzkości…
Umyślnie zastosowałem postać koszmarnego robala miast tęczowego jednorożca, który ma zbawić ludzkość. Dlaczego? Dlatego że chciałem zestawić obrzydlistwa owych wizji i samych robali z czynami ludzi. Z tym że te drugie ustawić wyżej.
ale akurat zabicie żony za aborcje przychodzi Harry’emu jakoś za szybko i zbyt łatwo. Niby rozumiem, że szaleństwo, zło, atak koszmarnych wizji itd. Ale jednak…
Przychodzi łatwo, jednak w tym momencie Harry jest już w pełni opętany, że tak to określę. Wcześniejsza scena kończy się informacją, że przestaje walczyć i ulega głosom. Jest też mowa o tym, że zatracił ludzkie odczucia, chociażby celowanie w żonę bez zadrgania ręki.
Raz jeszcze, marasie, dziękuję Ci za ten komentarz! :)
fleurdelacour, Morgiana89
Cieszę się, że się Wam podobało, drogie Panie :)
Cytryno,
Masz rację, tempo jest szybkie, szaleństwo postępuje również szybko. Taki był jednak mój zamysł. Na gwałtowny rozwój zdarzeń. Dzięki za uwagi i polecajkę! ;)
Łukasz Kuliński,
Osobiście styl Lovecrafta nie należy do moich ulubionych, ale twórczość znam. Pomieszałem więc to i owo, inspirując się tym i tamtym, zostając przy własnym stylu. I cieszę się, że Ci się taki mix spodobał ;)
Pozdrawiam wszystkich!
Uuuuch! Mocne. Ale ten koszmar ma sens narracyjny. Dobrze skomponowane. Nieźle napisane (nawet lepiej niż nieźle). W sumie podobało się – wchodzi się w horror stopniowo, ale nieprzerwanie.
Zasłuzona biblioteka.
Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!
Witaj rrybaku,
Wielce mnie cieszą Twe słowa i klik do bib za sprawą Twego palca :D
Wkrótce zawitam do Twojego pechowego smoka, gdyż po pierwsze wchodzi w mój dyżur, po drugie już dawno miałem zaznajomić się z Twoją twórczością więc czas to nadrobić ;)
Pozdrawiam
Aj, aj, aj te Lovecrafty! Jakie to wszystko obślizgłe, koszmarne i złe!
Ale nie tekst. Tekst jest dobry, naprawdę straszny i momentami obleśny, ale w taki sposób akurat, odpowiednio balansujesz na granicy, tak że nie krzywię się czytając, a trafnie budujesz opisami odpowiednią (paskudną) atmosferę. Czuć to zło i degenerację.
Fakt, że nie znam twórczości Lovecrafta, spowodował, że nie miałam żadnych punktów odniesienia, haczyków i długo zastanawiałam się czy to po prostu czysty obłęd bohatera, czy opętanie przez potwory – co w gruncie rzeczy jest ciekawą obserwacją, bo jako czytelnik nie sugeruję się oryginałem.
Na początku podejrzewałam, że może brudy Simona, żony i innych były wymysłami obłędu bohatera, ale jak zaczęła się ogólnomiejska masakra, to jednak doszłam do wniosku, że te nie wariactwo i robale serio robią apokaliptyczną rozpierduchę ;) Zgaduję, że u Lovecrafta przedwieczni w ten (lub zbliżony) sposób “przejmują” ludzi, tak? W sumie pocieszająca wizja – że zło jednak przyszło z zewnątrz, a nie z wnętrza człowieka. Chociaż jeśli mamy mordercę i oszustkę, to w ich przypadku przyszło też z wnętrza… Czyli tak, i tak. No, ciekawa refleksja.
Jedyne co mnie trochę dziabnęło niewiarygodnością – ten czat. Simon akurat rozmawiał o tym z Verą? Akurat zostawił otwarty komputer na akurat takim fragmencie rozmowy? Trochę to takie było nienaturalne, wydaje mi się, że morderca by się coś lepiej ukrywał. Ale to jest lekkie czepialstwo, serio.
Fapcio. Fapcio :D Tak, był to miły akcent dzięki któremu mogłam głupkowato śmiechnąć w tej całej paskudnej historii ;)
A, no i styl – mnie się bardzo podoba. Lubię taki dynamizm, wprawdzie ja generalnie jestem z tych, co ceni momenty oddechu na opisy (nawet przydługie), ale wszystko musi służyć opowiadanej historii. Tutaj wg mnie tempo jest ważne i szkoda byłoby je zatracić. Sądzę też, że dłuższy opis flaków, trupów etc. mógłby też być zbyt mocny, a tak jest w sam raz – działa na wyobraźnie, a nie wywołuje cofki obiadu :D
Klików już nie potrzebujesz, należą się :)
Powodzenia w konkursie!
Koi, dzień dobry!
Ależ obszerny komentarz machnęłaś :o
Wiesz, ja też nie jestem jakoś blisko z twórczością Lovecrafta. Ot, coś tam kiedyś przeczytałem raz czy dwa, raz czy dwa zagrałem w sesję rpg opartą na tym świecie i tyle. Ogólnie więc inspiracje były raczej luźne lub opierające się na główniejszych motywach.
Zło w tym tekście jest dość otwartą sprawą. Starałem się zaznaczyć, że nie ma jednoznacznego zła. Czy stwór o podobiźnie robala jest gorszy od pięknej kobiety zabijającej własne dziecko? Co jest gorszym złem? Może w ogóle nie ma dobra, a jedynie jedno zło zastępuje inne? Stwór, którego nigdy nie było, narodził się dopiero wtedy, kiedy ludzkość przelała czarę okrucieństw, których się dopuściła. Jest więc z jednej strony stworzycielem nowego ładu, ale z drugiej strony jaki ten ład będzie, jeśli sam jego Pan nie wygląda na miłosiernego. Generalnie, chciałem nie powiedzieć za wiele. Zostawić trochę pola na własne interpretacje.
Co do czatu, wiem, że to niby tak trochę z czapy. Ale z drugiej strony kończy się słowami: Muszę kończyć, Harry przyszedł. To oznacza, że mu przerwał czatowanie, a więc Simon poleciał otworzyć drzwi machinalnie zostawiając lapka włączonego.
No i na koniec cieszę się, że cofki obiadu nie miałaś, a co za tym idzie lekturę uważasz za udaną :D
Dziękuję, Pozdrówka!
Zdawało mi się, że czat był po prostu urojeniem protagonisty? Częścią galopującego jak koń szaleństwa. Tego czatu wcale naprawdę nie było, albo był, ale Simon zwyczajnie flirtował sobie z dupeczkami i nie pisał niczego o żonie. To Powieczny wywołał u niego takie wizje.
Ha, Łukaszu, miał podobne rozkminy :D ale później jednak stwierdziłam, że te rzeczy się serio dzieją, a nie są tylko jego omamami.
Realuc – no, właśnie o tym mówiłam, otwarte tematy, kilka moralnych dylematów do własnych rozważań, bez podawania jednoznacznych odpowiedzi. Do pomyślenia. Aczkolwiek ładu pod panowaniem takiego pana to ja nie widzę :P
Łukaszu, Koi, początkowo wszystko to tylko wizje, jednak z czasem rzeczy dzieją się naprawdę, co tylko przyspiesza szaleństwo bohatera i jego postrzeganie ludzi – czyli sprawia równocześnie, że łatwo oddaje się w ręce Powiecznego ;)
Cześć ;)
Początek mnie porwał. Scena z papierosem jest naprawdę świetna, i ta piękna pachnąca żona o kruczych włosach, prawie jak Yennefer.
Potem trochę się rozczarowałem. Zgadzam się z Marasem, że akcja pędzi. Przydałoby się z 10k znaków, żeby to wszystko ładnie rozbudować. Trup się ściele gęsto, urojenia postępują, a rewelacje jedna za drugą przygniatają Twojego bohatera i przy okazji czytelnika jak, nie przymierzając, glistę. Skąd te wizje, dlaczego bohater im się poddał i co tam się odprawiło na końcu? ;) Być może to po prostu za trudne dla mnie, chyba wolę proste historie.
Czepiałbym się też słówek – Powieczny, prawie jak Powietrzny, gdzieś tam pojawia się krocze (niżej troszkę się naśmiewam), a w innymi miejscu opisy, czy budowa zdań nie zachwyciły mnie. Perełki w postaci “Alohomory”, “Szybkiego śledzia” czy imienia głównego bohatera nie nadrobiły tego dla mnie. Tak, easter egg dla Koi, też nie załatwia sprawy, choć również go doceniam :P
Kilka luźnych uwag jeszcze:
Owoc naszej miłości, który spadł z drzewa, nim zdążył się na nim pojawić.
To był na tym drzewie czy nie? Co tu się od…?
dużo kasy po spadku
“Którą otrzymał w spadku”.
No i mamy kolejnego trupa, karwasz twarz.
Co?
Na posadzce Watsonowie
Sherlockowie ich zatłukli?
Komentatorzy nie zdołali ukryć stronniczości i popłakali się niemal ze szczęścia.
Ty wiesz, że przez chwilę myślałem, że masz na myśli komentarze pod Twoim tekstem. Musiałem zatrzymać się i zastanowić ;)
Płaszcz brudny, wisi na mnie tak jak nigdy. Zgubiłem wiele kilogramów.
Panie, wincy, chcę wincy opisów, porównań, metafor ;)
Kroczę, niemal po omacku, wśród łysych drzew.
A cóż to za erotyk? Słowo “kroczę”, sam rozumiesz.
Nie wydają żadnych odgłosów. Ani najmniejszego skrzypnięcia. Milczą, wsłuchując się w krzyki. Ależ okropnie ciemno. Przecież księżyc tak jasno świecił. Patrzę do góry, ale nie widzę go. Zaplecione w siebie, powykręcane gałęzie zasłaniają niebo.
Ten rytm krótkich zdań mi nie brzmi, może tak ma być… Dalej masz podobnie, mi to bardzo zgrzyta.
Przez krótką chwilę czuję lawendowy zapach kruczych, kręconych włosów, choć całe są lepkie od fekaliów.
Ehm, dlaczego tak? Narobiła sobie na włosy?
Che mi sento di morir
Przeczytałem szybko. Fajne. Nie podszedł pierwszy fragment i wpis kochanki na chacie internetowym (oba mocno infodumpowe). No i nie orientuję się jaki odsetek śledczych jest zagorzałymi fanami Harrego Pottera, ale trochę te rictus sempry i avada kedavry wybijały z klimatu (przynajmniej mnie). Zastanawiam się, czy żółte rękawice to nawiązanie do jakiejś gry wideo? Bibliotekowałbym.
Cześć, Realucu! Hm, tekst napakowany akcją i pełen nawiązań do tematu konkursowego. Momentami tekst mógłby być trochę mniej gęsty z korzyścią dla budowania klimatu, ale w ogólnym rozrachunku właściwie jestem na tak. Nie mam czasu mocno się rozpisać, więc powiem, że poprowadzenie motywu szaleństwa głównego bohatera było tym, co najbardziej przypadło mi do gustu. Dam polecjakę, bo nie wiem, czy masz już komplet.
Pozdrawiam!
No i nie orientuję się jaki odsetek śledczych jest zagorzałymi fanami Harrego Pottera
Tylko protagonista używał potterowego slangu.
No tak. I dla mnie to o jednego bohatera zbyt wielu.
Bas,
Aleś czepliwy, chłopie. Ale przyłbicę opuszczam i dzielnie w szranki staję.
Skąd te wizje, dlaczego bohater im się poddał i co tam się odprawiło na końcu? ;) Być może to po prostu za trudne dla mnie, chyba wolę proste historie.
Jak już pisałem wyżej, chciałem, aby tekst nie dawał prostych i jednoznacznych odpowiedzi. Wszystko powstaje na tajemnicy, i w pewnym stopniu na tajemnicy ma się kończyć. Nie jest więc to zero jedynkowa opowieść ;)
Czepiałbym się też słówek – Powieczny, prawie jak Powietrzny, gdzieś tam pojawia się krocze…
Ja tam bym się nie czepiał. Powieczny jest wiadomym nawiązaniem do Przedwiecznego. I uzasadnionym w dodatku w tekście. Przedwieczy – starożytne, uśpione zło. Powieczny – zło, którego nigdy jeszcze nie było, a ma przyjść i zostać na wieki. Natomiast słowo kroczę jest naturalną odmianą od kroczyć. Nie jest tak?
To był na tym drzewie czy nie? Co tu się od…?
To takie metaforyczne, filozoficzne i głębokie przemyślenia. Nie czepiaj się pan :P
No i mamy kolejnego trupa, karwasz twarz.
Co?
Ano to co słychać. Nie znasz Pan sławetnego slangu Mariana aka Paździocha?
Sherlockowie ich zatłukli?
:D
Ten rytm krótkich zdań mi nie brzmi, może tak ma być… Dalej masz podobnie, mi to bardzo zgrzyta.
Tak ma być. Przynajmniej tak uważa autor, co nie oznacza, że każdemu musi pasować, więc rozumiem.
Ehm, dlaczego tak? Narobiła sobie na włosy?
Któż wie, co te robale wstrętne z nią wcześniej robiły… :(
Kopia skruszona, przyłbica podniesiona. Pozdrówka!
Leniwy2,
Dzięki za komentarz. Nie wiem dlaczego dwa słowa na taki tekst aż tak Ci przeszkadzają. Miały nieść za sobą walory humorystyczne. Bohater pochodzi z Wielkiej Brytanii, nazywa się Harry, i takiż sobie słów użył – powtórzę, dwa ray. Nie sypie nimi na prawo i lewo. To tak jakby akcja działa się w Polsce i gość o imieniu Geralt rzucił dwa razy jakimś tekstem z wiedźmina. Dla mnie takie nawiązania to raczej fajny dodatek, ale rozumiem, że gusta są różne.
Co do żółtych rękawic, tak, grałem kiedyś w jakąś grę (nie pamiętam nawet tytułu) w której był podobny obrazek do tego, w jakim opisuje czekającego w deszczu Simona. Choć nie była to jedyna inspiracja.
oidrin,
No hej! Cieszę się, że zajrzałaś i spodobało Ci to i owo ;) Dzięki za polecajkę i również pozdrawiam!
Kopia skruszona, przyłbica podniesiona. Pozdrówka!
Faktycznie jakoś się tak czepiałem bardzo, ale już niedługo mój tekst konkursowy również pojawi się na portalu, więc zapraszam do czepialstwa zwrotnego. Myślę, że będziesz miał sporo szans do wysadzenia mnie z siodła ;)
Pozdrawiam!
Che mi sento di morir
Och, już ostrzę oręż i szykuję wierzchowca! (śmieje się szaleńczo)
;)
A mnie nikt nie pyta, więc się wtrącę:
Jak dla mnie te wszystkie wstawki językowe (alohomora!) są super, to urealnia język bohatera. Karwasz twarz brzmi świetnie, myślałam, że sam to wymyśliłeś ;) (nie, nie znam slangu Paździocha). Bohaterowie mogą mieć swoje powiedzonka, nawet nie do końca jasne, ale takie wyrażające ich emocje w danej chwili. Takie insze przekleństwo nie bije w tekście po oczach jak zbyt pospolita (jakkolwiek smakowita) kur*a albo inne znane wulgaryzmy, które przez ich popularność straciły na mocy. W ogóle karwasz twarz, jak to czytam na głos, to mi tak ładnie krrwwwksszz w uszach i dzięki temu dobrze wkurz wyraża :D
Bohater pochodzi z Wielkiej Brytanii, nazywa się Harry, i takiż sobie słów użył – powtórzę, dwa razy.
Nie musisz powtarzać – to że dla Ciebie “takie nawiązania to raczej fajny dodatek”, wynika z treści opowiadania, inaczej byś ich przecież nie użył :) Czy aż tak mi przeszkadzają, nie wiem, na pewno przeszkadzają na tyle, by wymienić je w krótkim komentarzu podsumowującym moją opinię o tekście.
Leniwy, każdy postrzega pewne kwestie inaczej więc rozumiem, że na Ciebie taki zabieg może nie działać tak jak autor sobie zaplanował :) KOI, cieszę się za to, że Tobie takie zwroty się podobają. Myślę, że im więcej takich niestandardowych/indywidualnych słówek w ustach bohaterów tym lepiej – oczywiście z zachowaniem złotego środka, wyczucia, kiedy pasuje takie użyć i umiaru :)
Koi, smakowita kura? To Ty jesz mięso?
Che mi sento di morir
BK, jakieś trzydzieści sekund temu obiecałam sobie ograniczyć offtopy, proszę, pomóż mi w tym wytrwać choć chwilę :D
KOI, cieszę się za to, że Tobie takie zwroty się podobają. Myślę, że im więcej takich niestandardowych/indywidualnych słówek w ustach bohaterów tym lepiej – oczywiście z zachowaniem złotego środka, wyczucia, kiedy pasuje takie użyć i umiaru :)
→ bardzo się zgadzam! :)
Koi, ja Ci nie pomogę, Ty i Finkla jesteście moimi komentarzowymi wenami ;)
Che mi sento di morir
Z góry przepraszam, jeżeli będę powtarzał po innych, ale nie czytałem wcześniejszych komentarzy.
Przyjemny tekst, jeżeli można to tak ująć biorąc pod uwagę tematykę.
Inspiracja Lovecraftem widoczna w sposób oczywisty.
Fabuła przyzwoita, choć opowiedziana nieco zbyt pośpiesznie. Mamy tu sporo wątków, przez co w zasadzie wszystkie opowiedziane są pokrótce, bardzo oszczędnie, na czym cierpi struktura – pojawia się informacja o morderstwach (nota bene ten palec w tyłku jest tak przesadnie groteskowy, że z początku podejrzewałem, że będę czytał pastisz), scenę później morderca nie żyje. Wprowadzasz na scenę przyjaciela, moment później okazuje się mordercą (a dialog na czacie, który nam to mówi, jest wyjątkowo drewniany). Nie dajesz czytelnikowi czasu, by zżył się z postaciami, by przejął się wydarzeniami, bo jest po wszystkim, zanim zdąży się zorientować. Choć więc sporo się dzieje, to emocjonalnie tekst jest nieco nijaki.
Z drugiej strony mamy do czynienia z fabułą bardzo dynamiczną, można wręcz rzec – kompaktową. Narzucasz szybkie tempo, więc te 20k znaków czyta się na jednym oddechu. Widać tu wielką techniczną sprawność w tworzeniu narracji.
Kreacja bohaterów cierpi na skutek wspomnianej już pośpieszności. Postacie drugoplanowe to w zasadzie sylwetki z dykty, co więcej powycinane na jedno kopyto. Główny bohater wypada niewiele lepiej – po lekturze nie potrafię wiele o nim powiedzieć, poza tym, że jest gliną w amerykańskim stylu i lubi pić. W opowiadaniu tego typu nie jest to wielka wada, ale odnoszę wrażenie, że nie do końca tak miało być – to całe zło byłoby o wiele bardziej przekonujące, gdyby i postacie były wiarygodne.
Trochę zgrzytała mi koncepcja Powiecznego. Odwrócenie ról względem klasycznego Lovecrafta – pradawny byt, który nie tylko jest świadom istnienia ludzkości, ale jeszcze przybywa, by ukarać ją za grzechy zupełnie nie pasuje do obcości, której się spodziewam od potworów w tym konkursie. Ale są i plusy. Ujęły mnie bogate, plastyczne opisy. Kiczowate to wszystko (te wszystkie sznury z jelit, głosy brzmiące jak ogłoszenia radiowe, wszędobylskie robactwo, list wyryty na klacie [i to rozpoznawalnym charakterem pisma!], ten pamiętny palec w tyłku), ale odnoszę wrażenie, że było to zamierzone, a ja mam pewną słabość do kiczu, jeżeli autor wie, co robi.
Podsumowując – przyjemne czytadełko. Pod wieloma względami płaskie, ale dynamicznie poprowadzone i lekkie w lekturze, mimo morza krwi i flaków w opisach. Coś jak horrorek klasy C z lat 80, straszny w swojej śmieszności i na odwrót. Zapomnę go pewnie do piątku, ale dzisiaj bawiłem się całkiem nieźle.
None, na wstępie dzięki za poświęcony czas i obszerny komentarz!
Rozumiem Twoje uwagi i w zasadzie mogę powiedzieć tyle: wszystko było zamierzone. Tempo, wspomniana kiczowatość, odwrócenie ról. Wiem, że czasami pewne aspekty, które w naszych głowach są dobre, dla innych wcale takie nie będą. Jestem zwolennikiem dynamizmu wszelakiego. Takie teksty czytam, tak też piszę. Nie znoszę ciągnących się scen i długich opisów. Fakt, czasami są i one potrzebne. Tutaj może rzeczywiście odrobinę za bardzo popędziłem. Nie dałem czasu na oddech, choć taki w sumie był zamysł. Aby zło, szaleństwo i wszystko co się dzieje było nagłe. Żeby informacje o najbliższych zwaliły z nóg bohatera niespodziewanie, a nie żeby prowadził w tych sprawach śledztwo przez cztery strony. Jednak fakt jest taki, ze niemal każdy komentujący zaznaczył aspekt pospieszności. Jedni uznali to za plus, inni za minus, a jeszcze inni stanęli gdzieś pośrodku. Następnym razem muszę chyba jednak trochę nacisnąć hamulec momentami…
Cieszę się, że choć tekst nie zostanie Ci dłużej w pamięci, to chociaż zdołał umilić Ci jeden dzień :) I raz jeszcze dziękuję za komentarz. Takie jak Twój czy Marasa wiele dają. W zasadzie każdy wiele daje :)
Pozdrawiam!
Rozumiem Twoje uwagi i w zasadzie mogę powiedzieć tyle: wszystko było zamierzone.
Skoro tak, to efekt osiągnąłeś. ;)
Tak po prawdzie to ten pośpiech nie przeszkadzałby tak bardzo, gdybyś skręcił nieco bardziej w stronę sensacji. Ale i tak jak na razie jeden z przyjemniejszych tekstów.
;)
Fajne pomieszanie omanów i rzeczywistości. Powieczny też mi się spodobał – miłe nawiązanie, nieprzygniatające tekstu.
Co tu właściwie robią zaklęcia z Pottera? Nowa fantastyka walczy z klasyką? ;-)
Ta hinduska.
Czemu małą literą?
Babska logika rządzi!
Finklo, no hej! Zaklęcia nic nie robią, gdyż ich nie ma. Są jedynie słowa – widocznie bohater był za młodu fanem Pottera :) A z Hinduską – tak wyszło. Nikogo nie umniejszam, niecny przypadek, jutro poprawię. No i ogólnie fajnie, iż spod Twych Finklowych palców wypłynęły słowa takie jak: fajne, spodobał czy miłe. Pozdrówka!
Zaklęcia nic nie robią
Jak to, nic nie robią? Alohomora otworzyła drzwi. Kozackie zaklęcie ;)
:P
Jak to, nic nie robią? Alohomora otworzyła drzwi. Kozackie zaklęcie ;)
Che mi sento di morir
Przyjemna lektura, czytałem w napięciu i z zainteresowaniem. Spodobała mi się postać głównego bohatera, fajnie ukazałeś proces stopniowego osuwania się w szaleństwo. Klimat zbudowany umiejętnie – jest mrocznie, deszczowo, depresyjnie.
Pozdrawiam!
Jejciu, ale pędzisz ;)
Mroczne to, ciężkie, depresyjne jak cholera, z atmosferą absolutnej beznadziejności. Zło, które karze złych, a tych dobrych ściąga na złą drogę, robi z nich swoich niewolników. Jest szukanie sprawiedliwych w świecie grzechu, ale nie po to, aby ocalić Sodomę, a jedynie, aby przeciągnąć ich na swoją stronę. Czy nikt nie jest w stanie oprzeć się Powiecznemu? Mam wrażenie, że odpowiadasz: nie. I to mnie trochę przeraża. Aż tak okropnej wizji świata nie mam.
Napisane brawurowo, ale myślę, że panujesz nad fabułą mimo tego pędu na złamanie karku. Okropieństwa, choć z deczka kiczowate, jakoś tu pasują i nawet nie miałam wrażenie, że puszczasz do czytelnika oko, że to nie na serio. Wpisują się w ten świat.
Dobre opko, choć nie mogę powiedzieć, że chciałabym czytać więcej takich ;)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Bardzo mi się podobało! Stworzyłeś niesamowity klimat i wciągającą (choć prostą) historię. Twoje opisy malowały obrazy przed moimi oczami i ani razu nie chciałam odwrócić wzroku – nie wiem, czy to więcej mówi o mnie, czy o twoich umiejętnościach :) Atmosfera gęstniała z każdym kolejnym akapitem. Dodatkowo spodobało mi się, że, to co najpierw wydaje się chorobą umysłu (konsekwencją ciężkiej pracy), staje się faktem.
adamie, dzięki za komentarz, cieszę się, że lektura okazała się przyjemna :)
Irka, kasjopeja, Wam też dziewczyny dziękuję! Bardzo jestem rad, że tyle elementów się spodobało :)
Aż tak okropnej wizji świata nie mam.
Oj, ja czasami miewam gorsze. Na szczęście: czasami :P
Bardzo klimatyczne opowiadanie, gratuluję. Dobrze się czytało.
Jedyne co bym zmienił to rozmowę prowadzoną przez maila, brzmi ona dla mnie nienaturalnie. Wręcz, jakby ta kobieta pracowała dla policji i chciała wyciągnąć zeznania :D
“Załatwić niezbędne formalności, wykorzystać fach do perfekcyjnego upozorowania samobójstwa i zgarnąć majątek” – to zdanie jest zupełnie niepotrzebne.
I tak wiemy o co chodzi, równie dobrze mogło by być:
“Tak, wprowadzę się do ciebie od przyszłego miesiąca. Uwielbiam twoją chatę! Nieźle to rozegrałeś z żonką.
Ja: Nie inaczej.
Vera: Od początku to planowałeś? W sensie, odkąd się dowiedziałeś o jej majątku?”
Dawidzie, dzięki za komentarz. Rzeczywiście, chyba można by ten dialog nieco podciągnać w stronę realizmu. Dzięki za cenną uwagę, pozdrawiam!
Przeczytane, komentarz później.
"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia
Nikt by czegoś takiego nie powiedział w rozmowie: “Duma. Trzyma mnie tam cholerna duma. Dążyłem do tego piętnaście lat. Kryminalni, to jest coś! A trzeba było w spokoju wypisywać mandaty. Rzeczywistość okazała się brutalniejsza niż na filmach. Brutalniejsza od wszystkiego, co można sobie wyobrazić”.
Bohater nie wzbudził we mnie sympatii ani jego kreacja nie wydaje się autentyczna. Gęsty klimat, może nawet zbyt gęsty, aż brakuje elementów bohaterów i świata. Poszarpane, nierozbudowane. Pisałeś o nagłości w komentarzu, ale nagłość nie jest łatwa, i może trzeba popisać i poczytać coś innego, żeby pouzupełniać luki, a nie zamykać się w danych granicach ;) Zapomnę tekst szybko (właściwie, gdy wklejam opinię, już nie pamiętam, bo opinie spisałam w notatniku w trakcie czytania, a było to już dobry czas temu). Wiem, jak brzmi moja opinia, ale chyba nie chodzi o to, żeby ułagadzać na siłę swoich odczuć, jak sądzę. Co wyciąga się z klepania po plecach? Dobre samopoczucie to nie jest jakieś szczególne narzędzie warsztatowe ;)
"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia
Przyjmuję opinię jurorki z pokorą i zrozumieniem. Zastanawiam się tylko, czy tekst nie miał żadnych walorów, pozytywnych elementów lub czegokolwiek, co zainteresowałoby jurorów, i jest zwyczajnie słaby, czy też we wszystkich swoich jurorskich komentarzach (dotyczących tekstów, które nie zostały wypisane) skupiasz się wyłącznie na tym, co nie spasowało.
Jeżeli coś mi się podobało/uznałam za dobre, to uwzględniam w opinii. A tutaj nie dostałam nic, co by do mnie przemówiło. Bohaterów statystów, wypowiedzi-kalki, krótkie zdania, jak wystrzały: “Klucz przekręca się w zamku. Otwierają się drzwi. Obracam się”. Może mają budować napięcie, ale we mnie tego nie robią, raczej tłumaczą mi oczywistości.
"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia
Ok, dzięki za odpowiedź.
Fajne, podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Cieszę się, Anet :D