- Opowiadanie: Outta Sewer - Cindrellpunk

Cindrellpunk

Ten tekst na­brał obec­ne­go kształ­tu dzię­ki do­cie­kli­wym be­tu­ją­cym, w skła­dzie: ka­sjo­pe­ja­ta­les, kra­r85, Kry­stian, Mo­ni­que M., oidrin

Wiel­kie dzię­ki raz jesz­cze :)

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Cindrellpunk

Gdyby dni miały za­pa­chy, ten śmier­dział­by naj­zwy­klej­szym, nie­mi­ło­sier­nie mdlą­cym gów­nem. I to nie dla­te­go, że Smo­key prze­by­wał wśród nar­ko­ma­nów, żuli, par­szy­wych dzi­wek płci oboj­ga czy in­nych od­pa­dów spo­łecz­nych, kłę­bią­cych się na naj­niż­szych po­zio­mach Cin­drell – nie­bo­sięż­ne­go me­ga­lo­po­lis za­miesz­ka­łe­go przez sto mi­lio­nów oby­wa­te­li.

Dzień za­po­wia­dał się do­brze, bo­wiem tego ranka Smo­key­owi dane było zo­ba­czyć pa­no­ra­mę ogrom­nej me­tro­po­lii z wy­so­ko­ści ga­bi­ne­tu Lady Feyr, głowy po­tęż­nej ro­dzi­ny, któ­rej biz­ne­sy roz­cią­ga­ły się od za­szcza­nych, ciem­nych za­uł­ków Zero Gro­und, po dy­rek­tor­skie apar­ta­men­ty sie­dzib naj­po­tęż­niej­szych kor­po­ra­cji. Jed­nak chło­pak nie był naj­ostrzej­szym nożem w szu­fla­dzie po­dej­rza­nych in­dy­wi­du­ów za­miesz­ku­ją­cych mia­sto, więc ma­ją­cy to­wa­rzy­szyć jego par­szy­we­mu życiu przez ko­lej­ne kil­ka­dzie­siąt go­dzin smród nie zo­stał za­uwa­żo­ny wtedy, gdy jesz­cze można go było roz­go­nić.

Smo­key stał więc jak kołek przed dwu­skrzy­dło­wy­mi drzwia­mi, wy­glą­da­ją­cy­mi jakby prze­nie­sio­no je tutaj z sie­dem­na­sto­wiecz­ne­go pa­ła­cu. Roy Dent, naj­waż­niej­szy z do­rad­ców Lady, do któ­re­go mło­dzik do­tarł dzię­ki ulicz­nym kon­tak­tom, gdzieś znik­nął. Chło­pak w życiu nie spo­dzie­wał­by się, że ten pa­ty­ko­wa­ty czło­wiek o szczu­rzej fizys wy­słu­cha go, za­pa­ku­je razem z ochro­nia­rza­mi do li­mu­zy­ny i za­wie­zie na spo­tka­nie z kimś jesz­cze waż­niej­szym. Smo­key­owi za­schło w ustach a w gło­wie ukła­dał sobie to, co po­wi­nien po­wie­dzieć po wej­ściu do środ­ka. Kiedy drzwi uchy­li­ły się za­pra­sza­ją­co zdał sobie spra­wę, że nie zdą­żył ni­cze­go kon­kret­ne­go wy­du­mać. My­śle­nie nie było jego mocną stro­ną. W za­sa­dzie nie było nawet jego śred­nią stro­ną.

Za drzwia­mi znaj­do­wał się spo­rych roz­mia­rów pokój, jedno biur­ko i jeden fotel, za­ję­ty przez czter­dzie­sto­let­nią, pięk­ną ko­bie­tę o azja­tyc­kich ry­sach twa­rzy. Naj­wy­raź­niej dla pe­ten­tów nie prze­wi­dzia­no moż­li­wo­ści spo­czę­cia na czym­kol­wiek.

– Lady Feyr, to dla mnie za­szczyt, że mogę sta­nąć przed… – za­czął Smo­key zaraz po prze­kro­cze­niu progu.

– Da­ruj­my sobie te uprzej­mo­ści – ucię­ła wład­czo Lady. – W nor­mal­nych wa­run­kach nie spo­ty­kam się z osob­ni­ka­mi o twoim sta­tu­sie spo­łecz­nym, ale tym razem po­sta­no­wi­łam zro­bić wy­ją­tek, ba­zu­jąc na sło­wach pana Denta. Oboje wiemy, co jest przed­mio­tem han­dlu. Ja­kiej ocze­ku­jesz za­pła­ty w za­mian za in­for­ma­cje?

– Ja, erm… – Tak spe­szo­ny jak w tym mo­men­cie, Smo­key nie był od dnia, w któ­rym brat z kum­pla­mi przy­dy­ba­li go na ma­stur­ba­cji. Cho­key. Tak go na­zy­wa­li od tam­te­go czasu, ze wzglę­du na treść fil­mi­ku jaki wów­czas oglą­dał. – Ja nie chcę wiele, pro­szę pani, mnie za­le­ży na tym, żeby ci lu­dzie, o któ­rych pani po­wiem, no, żeby oni do­sta­li za swoje. To jest tro­chę moja ze­msta…

– Ale ja­kiejś kon­kret­nej za­pła­ty rów­nież ocze­ku­jesz. – Bar­dziej stwier­dzi­ła, niż za­py­ta­ła.

– No, taki mi­lion kre­dy­tów… – pod­jął nie­pew­nie chło­pak, krzy­wiąc się, jakby ktoś wlał mu w usta sok z cy­try­ny. Pró­bo­wał coś wy­czy­tać z mi­mi­ki roz­mów­czy­ni, jed­nak rów­nie do­brze mógł­by ocze­ki­wać zmia­ny wy­ra­zu twa­rzy u ma­ne­ki­na. – To nie­du­żo, bio­rąc pod uwagę war­tość in­for­ma­cji.

– Niech bę­dzie.

Je­zu­sie Chro­mo­wa­ny, jak szyb­ko się zgo­dzi­ła! – po­my­ślał chło­pak, któ­re­mu po­dej­mo­wa­nie de­cy­zji szło wy­jąt­ko­wo opor­nie. Bra­cia śmia­li się z niego, że od mo­men­tu po­czu­cia par­cia na pę­cherz do chwi­li po­djęcia de­cy­zji aby udać się do to­a­le­ty, mija czas na tyle długi, że zwie­ra­cze mu nie wy­trzy­mu­ją. Co było nie­praw­dą. Nie ewi­dent­ną, bo raz się zda­rzy­ło, ale jed­nak nie­praw­dą.

– No, dobra… To cho­dzi o to… Mój oj­ciec, bra­cia i ich kum­ple, oni mają taki gang i chcą prze­jąć do­sta­wę, co wie­czo­rem przy­le­ci z Fa­ra­way’u do po­łu­dnio­we­go doku na dru­gim po­zio­mie. Na­pad­ną na ochro­nę i pi­lo­tów kiedy gra­vi­je­ty ze sty­ro­gra­fe­nem już wy­lą­du­ją. Uciek­ną a prze­ję­ty ła­du­nek sprze­da­dzą na czar­nym rynku. No, to tyle, chyba.

– Mocno ogól­ni­ko­we te re­we­la­cje. Coś kon­kret­niej? Gdzie uciek­ną, ilu ich jest, jakie mają uzbro­je­nie? Podaj in­for­ma­cje przy­dat­ne po­li­cji w trak­cie prze­pro­wa­dza­nia akcji pre­wen­cyj­nej. I jesz­cze jedno: czemu chcesz zdra­dzić ojca i braci? Co ci zro­bi­li?

– Oni… oni mnie gnoją i trak­tu­ją, jak­bym był gor­szy. Od kiedy mama umar­ła mieli się mną opie­ko­wać, ale za­miast tego wy­ko­rzy­stują. Zresz­tą to nie była ich mama, a oni nie są moimi praw­dzi­wy­mi brać­mi. – Smo­key otwo­rzył się przed nią, choć nie ro­zu­miał dla­cze­go. Miał nie­wiel­ką wie­dzę na temat naj­no­wo­cze­śniej­szych wsz­cze­pów, a o ta­kich, które od­dzia­łu­ją na na­sta­wie­nie i na­strój roz­mów­cy po­przez wy­rzut od­po­wied­nich fe­ro­mo­nów nawet nie sły­szał.

– A oj­ciec?

– On jest aku­rat praw­dzi­wy. Ale nie był nigdy moim tatą.

 

***

 

Po skoń­czo­nej au­dien­cji chło­pak znów sie­dział przed ga­bi­ne­tem Lady, cze­ka­jąc na nie wia­do­mo co. Mi­nę­ło kilka minut nim drzwi windy się roz­su­nę­ły, a sto­ją­cy we­wnątrz Roy Dent ski­nął na niego za­pra­sza­ją­co. Smo­key pra­wie wbiegł do środ­ka, tak mu było śpiesz­no opu­ścić to miej­sce. Aniel­ska ja­sność naj­wyż­sze­go po­zio­mu, tak różna od zna­nych mu brud­nych i cia­snych ulic środ­ko­wych kon­dy­gna­cji, bu­dzi­ła w nim dia­bel­ski lęk.

 – Lady pod­ję­ła de­cy­zję o za­pła­ce­niu ci żą­da­nej kwoty za prze­ka­za­ne in­for­ma­cje. Ale sta­wia rów­nież wa­ru­nek: aby do­szło do aresz­to­wań, musi na­stą­pić atak gangu i wy­ma­ga­my abyś był wśród jego człon­ków – wy­ja­śnił bez ogró­dek do­rad­ca.

– Ale po co? – wy­krztu­sił Smo­key, któ­re­go po­cząt­ko­wa ra­dość za­mie­ni­ła się w za­sko­cze­nie.

– Chce­my mieć kogoś w środ­ku. Krót­ko mó­wiąc: po­trze­bu­je­my świad­ka z re­la­cją z pierw­szej ręki.

– Ro­zu­miem. Żeby potem w są­dzie, teges? Ale, no nie wiem, ja nie… no, nie chciał­bym, wie pan… – Chło­pak pe­szył się, nie po­tra­fiąc zna­leźć w sobie od­wa­gi aby wy­ra­zić strach przed kon­fron­ta­cją z ojcem i brać­mi.

– Świet­nie ro­zu­miem twoje obawy – skła­mał Roy gład­ko, traf­nie od­czy­tu­jąc wąt­pli­wo­ści chło­pa­ka.  – Dla­te­go nie bę­dziesz mu­siał ze­zna­wać. Za­trzy­ma­my się na jed­nym z pię­ter bu­dyn­ku, gdzie wy­po­sa­ży­my cię w na­szyj­nik, ro­dzaj no­wo­cze­sne­go biowsz­cze­pu ze­wnętrz­ne­go. De­mon­to­wal­ny, nie za­stę­pu­je ży­wych tka­nek ale uzu­peł­nia­ pewne wła­ści­wo­ści ciała, or­ga­ni­zmu. Urzą­dze­nie wpije ci się w kark, po­łą­czy z ukła­dem ner­wo­wym i umoż­li­wi nada­wanie ko­mu­ni­ka­tów wprost do two­je­go mózgu, a nam po­zwo­li zdal­nie wi­dzieć, sły­szeć i czuć wszyst­ko to, co ty. Oraz na­gry­wać, a tym samym zdo­być ma­te­riał do­wo­do­wy. Jasne?

– Skoro taki jest wa­ru­nek… Nie ma pro­ble­mu, zrobi się.

Smo­key spró­bo­wał zgry­wać opa­no­wa­ne­go i pew­ne­go sie­bie, jed­nak w rze­czy­wi­sto­ści strach mro­ził mu żyły. Spra­wy się kom­pli­ko­wa­ły, a na do­miar złego nie wie­dział czego się spo­dzie­wać po wsz­cze­pie, po­nie­waż do­tych­czas nie miał żad­ne­go – nie było go na nie stać. Po­ke­ro­wa twarz prze­ra­żo­ne­go idio­ty nie wy­pa­dła więc zbyt prze­ko­nu­ją­co.

Z kolei Roy Dent po­my­ślał, że chło­pak to wy­jąt­ko­wy kre­tyn, skoro łyka  takie, gru­by­mi nićmi szyte, bzdu­ry. Sty­ro­gra­fen był ofi­cjal­nie do­pusz­czo­nym do han­dlu cen­nym su­row­cem, wy­ko­rzy­sty­wa­nym w za­awan­so­wa­nej cy­ber­ne­ty­ce. A kto wie­rzy w le­gal­ne do­sta­wy do ciem­nych doków po­zio­mu dru­gie­go, gdzie żaden uczci­wy czło­wiek nie za­pu­ścił się od co naj­mniej kil­ku­dzie­się­ciu lat? I w to, że doj­dzie do ja­kiej­kol­wiek roz­pra­wy są­do­wej, bo za­miast jatki jaka się szy­ku­je bę­dzie kul­tu­ral­ne aresz­to­wa­nie z mi­ni­ma­li­za­cją ofiar? Fra­jer. Oto kto.

Po chwi­li uświa­do­mił sobie z roz­ba­wie­niem, że rów­nież gang, do któ­re­go na­le­żał Smo­key, musi być zbio­rem pi­ra­mi­dal­nych wręcz ma­to­łów. Nie zro­bi­li od­po­wied­nie­go ro­ze­zna­nia i nie wie­dzie­li, że praw­dzi­wy ła­du­nek był nie­po­rów­ny­wal­nie cen­niej­szy od sty­ro­gra­fe­nu, więc też ochro­na trans­por­tu zo­sta­ła ade­kwat­nie zwięk­szo­na. Na­past­ni­cy zo­sta­li­by zmie­ce­ni w ciągu kilku se­kund. Smo­key nie był też w sta­nie po­wie­dzieć skąd jego gang miał cynk o trans­por­cie. W świe­tle tych fak­tów re­we­la­cje chło­pa­ka były gówno warte.

Ale nie dla Lady.

Denta zdu­mie­wa­ła in­te­li­gen­cja sze­fo­wej, jej umie­jęt­ność prze­wi­dy­wa­nia oraz pla­no­wa­nia. Pro­to­ty­po­wy na­szyj­nik przy­sła­ny z woj­sko­wych fak­to­rii Fa­ra­wayu był w pełni funk­cjo­nal­ny. Wy­po­sa­że­nie w niego chło­pa­ka rów­na­ło się tra­fie­niu dwóch dro­nów jed­nym po­ci­skiem – eli­mi­na­cja za­gro­że­nia dla trans­por­tu i pre­zen­ta­cja moż­li­wo­ści wsz­cze­pu w cza­sie rze­czy­wi­stym. A teraz Roy mu­siał wszyst­kie­go do­pil­no­wać, żeby Lady była za­do­wo­lo­na. Skry­cie pod­ko­chi­wał się w swo­jej prze­ło­żo­nej i czę­sto ma­rzył o tym, że Lady od­wza­jem­nia jego uczu­cie wbrew zdro­we­mu roz­sąd­ko­wi, okre­śla­ne­mu w tym przy­pad­ku mia­nem me­za­liansu.

Winda się za­trzy­ma­ła, drzwi otwar­ły, a Smo­key tra­fił w ręce tech­ni­ków. Ocze­ku­jąc na po­wrót chło­pa­ka Roy odbył kilka roz­mów, wy­da­jąc roz­ka­zy: zmniej­szyć do nor­mal­ne­go po­zio­mu ochro­nę ju­trzej­sze­go trans­por­tu; w oko­li­cy po­łu­dnio­we­go doku ulo­ko­wać dys­kret­nie od­dzia­ły spe­cjal­ne; zwięk­szyć ilość stra­ży w sie­dzi­bie ro­dzi­ny i przy­go­to­wać się na przy­by­cie waż­nych kon­tra­hen­tów. A także za­mó­wić na wie­czór pro­sty­tut­kę po­dob­ną do Lady Feyr.

Tak, Roy Dent był za­ko­cha­nym dup­kiem.

 

***

 

Po­mię­dzy niż­szy­mi po­zio­ma­mi, na któ­rych gnieź­dzi­ła się bie­do­ta oraz naj­gor­szy ele­ment spo­łecz­ny, a wyż­szy­mi, zaj­mo­wa­ny­mi przez bo­ga­czy i ary­sto­kra­cję, były oczy­wi­ście po­zio­my śred­nie. Na nich życie to­czy­ło się w miarę nor­mal­nie, w spo­sób naj­bar­dziej zbli­żo­ny do tego, w jaki funk­cjo­no­wa­ły nie­gdy­siej­sze me­tro­po­lie ze swo­imi cen­tra­mi i śród­mie­ścia­mi. Wśród zwy­kłe­go kra­jo­bra­zu upa­ko­wa­nych war­stwa­mi bu­dyn­ków miesz­kal­nych, mar­ke­tów, biur, skle­pi­ków, ka­fe­jek, ja­dło­daj­ni i knaj­pek oraz warsz­ta­tów, znaj­do­wał się nie­po­zor­ny – po­dob­ny do setek in­nych – ma­ga­zyn. To w jego wnę­trzu swoją bazę wy­pa­do­wą urzą­dzi­ła grupa prze­stęp­cza ojca Smo­keya. Wszyst­kich dzie­się­ciu człon­ków gangu było w środ­ku. Cze­ka­li, za­bi­ja­jąc na różne spo­so­by ostat­nie go­dzi­ny po­zo­sta­łe do za­pla­no­wa­nej akcji.

Smo­key stał pod ścia­ną, sta­ra­jąc się nie my­śleć o wżar­tym w ciało na­szyj­ni­ku z pul­su­ją­cą jak serce czer­wo­ną za­wiesz­ką. Swę­dzia­ło, a by­wa­ły mo­men­ty, że pa­li­ło żywym ogniem, co zno­sił dosyć dziel­nie, pełen obaw o od­kry­cie biowsz­cze­pu przez któ­re­goś z braci.

Ob­ser­wo­wał jak oj­ciec roz­ma­wia z Prin­zem, przy­sa­dzi­stym blon­dy­nem, któ­re­go Smo­key wkrę­cił do gangu. Kie­dyś bie­ga­li ramię w ramię po wą­skich za­uł­kach oraz za­tło­czo­nych uli­cach, śmie­jąc się, do­ka­zu­jąc, krad­nąc ze stra­ga­nów owoce, rażąc dla za­ba­wy prze­chod­niów zna­le­zio­nym ta­se­rem i ma­rząc o cy­ber­ne­tycz­nych roz­sze­rze­niach bo­jo­wych. Matka Smo­keya lu­bi­ła Prin­za. Za­wsze po­wta­rza­ła im, że są naj­lep­szy­mi przy­ja­ciół­mi, a o ta­kich na­le­ży dbać. Ser­decz­ni kum­ple. Za­wsze razem.

A potem matka umar­ła, Prinz wszedł do gangu, po­ka­zał swoją war­tość i stał się ulu­bień­cem szefa. Smo­key miał o to żal do przy­ja­cie­la, po­nie­waż ma­rzył o od­bu­do­wa­niu ich szcze­niac­kich re­la­cji. Ale, z dru­giej stro­ny, Prinz był je­dy­nym człon­kiem grupy, który trak­to­wał go jak rów­ne­go sobie. Nie po­mia­tał, nie wy­da­wał głu­pich po­le­ceń, nie na­śmie­wał się. Jed­nak też coraz rza­dziej szu­kał to­wa­rzy­stwa kum­pla z dzie­ciń­stwa.

– Matko Boska Za­wsze Za­lo­go­wa­na! Jak mnie nosi! Nie mo­że­my już je­chać?

Gri­zle, star­szy z przy­rod­nich braci Smo­keya, mio­tał się po wnę­trzu ma­ga­zy­nu, nie po­tra­fiąc z pod­eks­cy­to­wa­nia usie­dzieć w miej­scu. Oj­ciec prze­rwał pro­wa­dzo­ną roz­mo­wę i rzu­cił uspo­ka­ja­ją­co w stro­nę pier­wo­rod­ne­go:

– Akcja jest za­pla­no­wa­na co do mi­nu­ty. Mamy jesz­cze dwie go­dzi­ny. Mamy, Hank? – Ostat­nie py­ta­nie skie­ro­wał do męż­czy­zny sie­dzą­cego w kącie i gra­ją­cego na sta­ro­świec­kiej kon­so­li pod­pię­tej do ho­lo­ekra­nu.

– Jasne, sze­fie – od­po­wie­dział na­zwa­ny Han­kiem czar­no­skó­ry dry­blas, nie od­ry­wa­jąc się od roz­gryw­ki. – Szwa­gier nie pierw­szy raz leci tę trasę, wie co ile zaj­mu­je. Wszyst­ko we­dług sche­ma­tu ja­kie­go muszą się trzy­mać pi­lo­ci. Nie ma mowy o ob­su­wie.

Wy­glą­da­ło na to, że te za­pew­nie­nia uspo­ko­iły Gri­zla. Jed­nak od­czu­wa­ne przez niego ci­śnie­nie po­trze­bo­wa­ło wen­ty­la, przez który mo­gło­by ujść. Pod­szedł do pod­pie­ra­ją­ce­go ścia­nę Smo­keya, zbli­żył swoje mał­pie ob­li­cze do twa­rzy chło­pa­ka i wark­nął:

– Może gdy­bym wy­pró­bo­wał na tobie moje nowe ca­cusz­ko, Cho­key, to by mi tro­chę ulży­ło?

Uniósł me­ta­lo­wą łapę na wy­so­kość wzro­ku Smo­keya, aby ten mógł się z bli­ska przyj­rzeć oksy­do­wa­nej po­wierzch­ni cy­ber­ne­tycz­nej czę­ści, którą Gri­zle za­stą­pił swoje praw­dzi­we ramię. A potem bły­ska­wicz­nym ru­chem wy­pro­wa­dził ude­rze­nie, prze­bi­jając na wylot ścia­nę cal od głowy wy­stra­szo­ne­go przy­rod­nie­go brata. Chło­pak opadł w kucki  i sku­lił się, za­kry­wa­jąc rę­ka­mi głowę.

– Dosyć! – Oj­ciec spio­ru­no­wał Gri­zla wzro­kiem. – Sia­daj na dupie i zo­staw Smo­keya.

At­mos­fe­ra w po­miesz­cze­niu mo­men­tal­nie zgęst­nia­ła, a uwaga wszyst­kich sku­pi­ła się na sze­fie gangu oraz jego nie­spo­dzie­wa­nej re­pry­men­dzie pod ad­re­sem naj­star­sze­go syna. Oj­ciec nigdy nie bro­nił Smo­keya, po­zwa­la­jąc znę­cać się nad nim każ­de­mu kto miał na to ocho­tę. A wielu ją mie­wa­ło, i to cał­kiem czę­sto.

– Wi­dzisz, że pa­ta­łach stoi na ubo­czu, spo­co­ny i sku­pio­ny na tym, żeby się nie ze­srać ze stra­chu. – Więk­szość stra­ci­ła za­in­te­re­so­wa­nie, bo nie­spo­dzie­wa­na oj­cow­ska re­pry­men­da oka­za­ła się być je­dy­nie pre­lu­dium do zgnę­bie­nia naj­młod­sze­go dziec­ka.  – A skoro już je­ste­śmy przy sra­niu… Mamy jesz­cze tro­chę czasu, ty się wi­docz­nie nu­dzisz Smo­key, więc weź się przy­daj, idź prze­pchać kibel, bo znów się za­tkał. Prze­stań się ma­zga­ić jak tech­no­pu­ry­sta, któ­re­mu za­ło­ży­li roz­rusz­nik, wsta­waj i za­pie­przaj po szczot­kę. Już!

Chło­pak pod­niósł się i z opusz­czo­ną głową po­drep­tał w kie­run­ku to­a­let. Przy­sta­nął za drzwia­mi wej­ścio­wy­mi. Sta­ra­jąc się nie zdra­dzić na­słu­chi­wał czy padną jesz­cze ja­kieś słowa na jego temat.

– Tato, mu­si­my brać tego dur­nia ze sobą? – za­py­tał środ­ko­wy z braci, Staz. – Bę­dzie tylko prze­szka­dzał.

– Idzie z nami i nie ma o czym dys­ku­to­wać. A gdyby prze­szka­dzał, to mo­że­cie pal­nąć mu w łeb. – Na ustach ojca od­ma­lo­wał się uśmiech, kiedy kon­ty­nu­ował te­atral­nym szep­tem: – A jak bę­dzie miał pecha, to któ­ryś z ochro­nia­rzy go za­strze­li. Miał­bym ko­lej­ny, po jego ma­mu­si, kło­pot z głowy.

Łzy na­pły­nę­ły do oczu Smo­keya, a dło­nie same za­ci­snę­ły się w pię­ści. Pod wpły­wem usły­sza­nych słów chło­pak na­brał sza­leń­czej od­wa­gi, wy­su­nął się zza drzwi i już miał wy­krzy­czeć ojcu w twarz co o nim myśli, kiedy usły­szał w czasz­ce ła­god­ny głos Lady:

Uspo­kój się, Smo­key. Po­cze­kaj, a do­sta­ną za swoje. A ty do­sta­niesz obie­ca­ne kre­dy­ty. Wszyst­ko w swoim cza­sie.

Wy­co­fał się, za­uwa­żo­ny tylko przez Prin­za, który po­słał mu za­że­no­wa­ne, pełne współ­czu­cia spoj­rze­nie. Takie samo jak dawno temu, gdy Gri­zle dla za­ba­wy obi­jał Smo­keya a Prinz tkwił w że­la­znym uści­sku Staza. Smo­key przy­po­mniał sobie jak póź­niej mama sma­ro­wa­ła mu si­nia­ki śmier­dzą­cą ma­ścią a obok niego sie­dział przy­ja­ciel, z opusz­czo­ną głową po­wta­rza­ją­cy, że gdyby byli więk­si oraz sil­niej­si nikt nie dałby im rady. Matka zła­pa­ła ich wów­czas za ręce i po­wie­dzia­ła, że to nie ciało jest ważne, ale to co mają w środ­ku. We­wnątrz znaj­du­je się czło­wiek, a to, co na ze­wnątrz, jest je­dy­nie sko­ru­pą, ubra­niem w jakie ob­le­ka się umysł. Potem uca­ło­wa­ła Smo­keya w czoło, wsta­ła i po­stą­pi­ła tak samo wzglę­dem Prin­za. 

Smo­key zła­pał szczot­kę oraz prze­py­chacz. Smród gówna na­si­lił się. I to nie z po­wo­du za­tka­nej to­a­le­ty.

 

***

 

Dwa pro­sto­kąt­ne cie­nie su­nę­ły we­wnątrz nie­czyn­ne­go tu­ne­lu od­pro­wa­dza­ją­ce­go spa­li­ny. Trans­por­te­ry wy­po­sa­żo­ne w elek­tro­ma­gne­tycz­ne po­dusz­ki gra­wi­ta­cyj­ne ledwo mie­ści­ły się w szy­bie, cią­gną­cym się od ze­ro­we­go po­zio­mu w górę. Ma­newr nie na­le­żał do ła­twych, ale do­świad­cze­nie kie­row­ców, nie pierw­szy raz ko­rzy­sta­ją­cych z tego skró­tu, po­zwo­li­ło na unik­nię­cie naj­mniej­szych choć­by przy­tarć. Z tyl­ne­go sie­dze­nia jed­ne­go z po­jaz­dów wy­stra­szo­ny Smo­key ob­ser­wo­wał ucie­ka­ją­ce wraz z me­tra­mi sta­lo­we płyty szybu, po wię­cej niż stu la­tach ist­nie­nia Cin­drell za­rdze­wia­łe i po­zba­wio­ne wielu trzy­ma­ją­cych je razem nitów.

Po­jaz­dy za­wi­sły na wy­so­ko­ści dru­giej kon­dy­gna­cji, po czym wpły­nę­ły w po­zio­mą od­no­gę i opa­dły na koła. Ko­lej­ne kil­ka­set me­trów dzie­li­ło je od ulo­ko­wa­nej nie­opo­dal doku kraty, bro­nią­cej do­stę­pu do wnę­trza sys­te­mu wen­ty­la­cyj­ne­go. Kiedy trans­por­te­ry osią­gnę­ły cel, przez zde­mon­to­wa­ne za­bez­pie­cze­nie wy­je­cha­ły na ze­wnątrz. Grup­ka męż­czyzn wy­sy­pa­ła się ze środ­ka, go­to­wa na osta­tecz­ny przy­dział zadań.

– Smo­key, Hank, zo­sta­je­cie w wo­zach – za­rzą­dził oj­ciec. – Cze­ka­cie z od­pa­lo­ny­mi sil­ni­ka­mi i nie ru­sza­cie się stąd na krok. Zro­zu­mia­no?

Chło­pak po­czuł ulgę. Nie chciał brać udzia­łu w na­pa­dzie, po­dej­rze­wa­jąc, że spra­wy po­to­czą się w naj­gor­szy moż­li­wy spo­sób. Jego życie nie było może wiele warte, ale to się zmie­ni, kiedy znik­ną z niego oj­ciec z brać­mi. Szko­da by­ło­by gdyby jakaś zbłą­ka­na kula je za­koń­czy­ła.

Prze­ko­naj go, że mu­sisz iść z nimi. – Syk­nię­cie Lady za­wi­bro­wa­ło pod czasz­ką. Smo­key jed­nak nie miał za­mia­ru wy­ko­ny­wać roz­ka­zu. Ski­nął po­słusz­nie ojcu, dając mu do zro­zu­mie­nia, że wie co ma robić.

– Spró­buj coś za­wa­lić, Cho­key, a po­zwo­lę Gri­zlo­wi we­pchnąć ci me­ta­lo­we łap­sko w gar­dło tak głę­bo­ko, że wy­cią­gnie przez nie twoje jaja! – za­gro­ził chło­pa­ko­wi oj­ciec. – Dobra fe­raj­na, wszy­scy od­pa­la­ją za­głu­sza­cze sy­gna­łu oraz an­ty­trac­ke­ry. Mamy dwie mi­nu­ty. Ru­szać!

Smo­key wsiadł za kie­row­ni­cę trans­por­te­ra i ob­ser­wo­wał od­da­la­ją­cych się człon­ków gangu. W dru­gim po­jeź­dzie Hank włą­czył mu­zy­kę, kła­dąc na sie­dze­niu pa­sa­że­ra lekki ka­ra­bi­nek tak­tycz­ny.

Jeśli nie pój­dziesz z nimi rdza z na­szej umowy. Mi­lion kre­dy­tów znik­nie jak pliki z za­in­fe­ko­wa­ne­go wi­ru­sem dysku. Na­przód Smo­key, prze­cież je­steś tylko ob­ser­wa­to­rem. Jeśli się nie ru­szysz, my też nie za­dzia­ła­my. A może nawet spró­bu­je­my się do­ga­dać z twoim ojcem. Chcesz tego, Smo­key? – Głos Lady znów re­zo­no­wał we­wnątrz głowy chło­pa­ka. Ton ko­bie­ty prze­cho­dził ze sta­now­cze­go, nie zno­szą­ce­go sprze­ci­wu, w przy­mil­ny, mo­ty­wu­ją­cy do dzia­ła­nia. Wie­dzia­ła jak umie­jęt­nym ble­fem po­dejść prze­cięt­ne­go głup­ka ze środ­ko­we­go po­zio­mu, nie po­trze­bo­wa­ła do tego żad­nych, emi­tu­ją­cych fe­ro­mo­ny ulep­szeń. A przy­naj­mniej tak się jej wy­da­wa­ło.

Smo­key oparł głowę o kie­row­ni­cę, nie­pew­ny co ma zro­bić. Chciał się ru­szyć, lecz nie po­tra­fił zna­leźć do­sta­tecz­nej mo­ty­wa­cji. Nawet my­śle­nie o sło­wach ojca, które go tak do­tkli­wie ubo­dły, nie po­ma­ga­ło roz­nie­cić pło­mie­nia nie­na­wi­ści do tego stop­nia by opu­ścił szo­fer­kę i po­biegł śla­dem resz­ty gangu. Nie po­tra­fił zde­cy­do­wać.

Za­de­cy­do­wa­no więc za niego.

Roz­cza­ro­wa­łeś mnie, chłop­cze. Mia­łam ci po­zwo­lić za­trzy­mać ten mi­lion kre­dy­tów w razie gdy­byś prze­żył. Ale jed­nak nie po­zwo­lę, Cho­key – za­koń­czy­ła wy­cy­ze­lo­wa­nym szy­der­stwem, po czym umil­kła.

Coś za­czę­ło się dziać z na­szyj­ni­kiem. Smo­key po­czuł jak biowsz­czep wpusz­cza macki głę­biej w ciało, póź­niej przy­szedł ból, a na końcu wszech­ogar­nia­ją­cy gniew. Chło­pak się­gnął po ka­ra­bin, otwo­rzył drzwi kop­nia­kiem, wy­sko­czył z po­jaz­du. Kiedy prze­bie­gał obok dru­gie­go trans­por­te­ra Hank wy­chy­lił się i krzyk­nął groź­nie:

– A ty gdzie, za­sra­ny pa­ta­ła­chu?

Od­po­wiedź nio­sła ze sobą cię­żar oło­wiu wpa­so­wa­ne­go ide­al­nie mię­dzy oczy szo­fe­ra.

– Zabij wszyst­kich. Ni­ko­go nie oszczę­dzaj.

Na­szyj­nik pa­rzył, w gło­wie szep­ta­ła Lady. Ciało po­słu­gi­wa­ło się bro­nią tak, jakby było do tego spe­cjal­nie szko­lo­ne, zaś nie­na­wiść wrza­ła kok­taj­lem pom­po­wa­nych do żył sub­stan­cji, przej­mując kon­tro­lę nad od­ru­cha­mi.

To nie był on, tylko ste­ro­wa­ne przez biowsz­czep na­rzę­dzie – pod­ra­so­wa­ne bo­jo­wo, po­zba­wio­ne kon­tro­li nad po­kła­da­mi tłu­mio­nej dotąd agre­sji. Ten uwię­zio­ny, we­wnętrz­ny Smo­key, tylko pa­trzył: wście­kły na Feyr i Denta za to co z nim zro­bi­li; na ojca i braci za po­mia­ta­nie nim; na człon­ków gangu za obo­jęt­ność; na par­szy­wy los. I na sie­bie. Za głu­po­tę, przez którą wpa­ko­wał się w kło­po­ty.

 

***

 

W od­da­li sły­chać dźwię­ki strze­la­ni­ny a ciało Smo­keya bie­gnie, nie­sio­ne ze­wnętrz­nym na­ka­zem.

W doku stoją trzy gra­vi­je­ty, na ziemi leży ośmiu mar­twych ochro­nia­rzy i dwa trupy pi­lo­tów. W po­bli­żu wej­ścia spo­czy­wa ciało But­cha, naj­star­sze­go człon­ka gangu, strza­łem z bli­skiej od­le­gło­ści po­zba­wio­ne­go po­ło­wy twa­rzy. Druga, sztucz­na część jego ob­li­cza spo­glą­da w sufit roz­bi­tą so­czew­ką cy­ber­ne­tycz­ne­go oka. Resz­ta ban­dy­tów stoi z bro­nią w po­go­to­wiu, czeka na in­struk­cje szefa chwi­lo­wo za­ję­te­go roz­mo­wą z trze­cim pi­lo­tem. Sta­ra­ją się nie spo­glą­dać na po­le­głe­go to­wa­rzy­sza. Zdają sobie spra­wę, że każdy z nich mógł zna­leźć się na jego miej­scu. Nie za­uwa­ża­ją kiedy Smo­key wy­pa­da za ich ple­ca­mi tym samym wej­ściem, któ­rym sami się tutaj do­sta­li.

Kilka cel­nych strza­łów uśmier­ca trój­kę gang­ste­rów, nie dając im żad­nych szans na re­ak­cję. Po­zo­sta­li od­po­wia­da­ją ogniem, ale zbyt nie­pew­nie, za­sko­cze­ni wi­do­kiem Smo­keya. Ciało bie­gnie wzdłuż doku do trans­por­te­ra ochro­ny i ukry­wa się za nim przed po­ci­ska­mi. Wy­chy­lo­ne zza po­jaz­du za­bi­ja ko­lej­ną dwój­kę: po­zba­wio­ne­go wsz­cze­pów Gino oraz jego ku­zy­na, Ro­ber­to – z po­wo­du ilo­ści sztucz­nych czę­ści już bar­dziej an­dro­ida niż czło­wie­ka. Ostat­ni po­cisk z pre­me­dy­ta­cją prze­la­tu­je cal od głowy ojca, wy­ry­wając dziu­rę w czole trze­cie­go pi­lo­ta, szwa­gra Hanka. Jego żona do­sta­nie dziś dwie złe wia­do­mo­ści.

Z ka­ra­bi­nem po­zba­wio­nym amu­ni­cji ciało Smo­keya wska­ku­je do wnę­trza trans­por­te­ra. W środ­ku znaj­du­je za­pa­so­we ma­ga­zyn­ki oraz bły­sko­wo-hu­ko­we gra­na­ty EMP. Od­bez­pie­cza je i wy­rzu­ca zza po­jaz­du w kie­run­ku ostat­nich ży­wych ban­dy­tów. Czeka na wy­buch jed­no­cze­śnie ła­du­jąc ka­ra­bin.

Po eks­plo­zji wy­pa­da zza osło­ny, z nie­praw­do­po­dob­ną szyb­ko­ścią ru­sza­jąc ku naj­bliż­sze­mu ce­lo­wi. Po dro­dze mija le­żą­ce­go nie­ru­cho­mo Prin­za. Osma­lo­ny beton i tlące się no­gaw­ki bo­jó­wek wska­zu­ją, że de­to­na­cja na­stą­pi­ła pod jego no­ga­mi.

To­wa­rzy­szą­cy wy­bu­cho­wi im­puls elek­tro­ma­gne­tycz­ny wy­łą­czył cza­so­wo wszyst­kie cy­berwsz­cze­py. Chwie­ją­cy się kilka me­trów dalej ogłu­szo­ny Staz nie może li­czyć na wspar­cie neu­ro­iniek­to­rów zwięk­sza­ją­cych re­fleks. Roz­pę­dzo­ny Smo­key ude­rza w niego, po­wa­la na zie­mię, siada okra­kiem na pier­si i przy­gważ­dża ko­la­na­mi ręce.

Kto jest teraz górą!? – wy­dzie­ra się z mści­wą sa­tys­fak­cją we­wnętrz­ny Smo­key. Na­szyj­nik re­agu­je na ten gniew zwięk­sze­niem agre­sji no­si­cie­la. Lufa broni wbija się w usta Staza, wy­ła­mu­je kilka zębów, palec po­cią­ga za spust a pa­ni­ka w oczach znie­na­wi­dzo­ne­go brata ga­śnie wraz z po­je­dyn­czym szarp­nię­ciem. Zanim ciało po­zo­sta­wia trupa i rusza dalej Smo­key-ob­ser­wa­tor do­strze­ga plamę wy­kwi­ta­ją­cą na spodniach mar­twe­go brata. Wszyst­ko dzi­siaj cuch­nie gów­nem.

Nie­dzia­ła­ją­ca chwi­lo­wo ręka Gri­zla prze­szka­dza mu w pod­nie­sie­niu się po wy­bu­chu. Ta groź­na me­ta­lo­wa łapa wagą cią­gnie w dół naj­star­sze­go z braci, pró­bu­ją­ce­go zła­pać pion i przy­go­to­wać się na atak. Sa­mot­ny po­cisk tra­fia go w ko­la­no, po­sy­ła­jąc z po­wro­tem na beton.

Trzy razy P: prze­gryw, pa­ta­łach, po­py­cha­dło! Tak o mnie mó­wi­łeś! – wy­krzy­ku­je pre­ten­sje Smo­key-ob­ser­wa­tor, a na­szyj­nik usłuż­nie ła­du­je w niego ko­lej­ną dawkę che­mii nie­na­wi­ści. Ciało przy­sta­je obok Gri­zla. Strze­la. Pierw­szy raz w głowę, drugi raz też w głowę, trze­ci po­dob­nie. Czwar­ty oraz ko­lej­ne, aż do opróż­nie­nia ma­ga­zyn­ka, wy­mie­rzo­ne są w na­kra­pia­ną odłam­ka­mi czasz­ki papkę, roz­le­wa­ją­cą się tuż po­wy­żej ki­ku­ta szyi oraz resz­tek żu­chwy.

– Wszyst­kich, Smo­key! – roz­ka­zu­je Lady Feyr. Oj­ciec ucie­ka ku głów­nej ram­pie za­ła­dun­ko­wej na dru­gim końcu doku, sto me­trów od gra­vi­je­tów. Nie ma naj­mniej­szych szans.

Ciało znów zrywa się do sprin­tu, od­rzu­ca bez­u­ży­tecz­ny ka­ra­bin, metry dzie­lą­ce je od szefa gangu zni­ka­ją szyb­ciej niż kre­dy­ty ze zhac­ko­wa­ne­go konta. Kilka pa­nicz­nie od­da­nych strza­łów prze­la­tu­je zbyt da­le­ko by spo­wol­nić lub zmu­sić do uniku pro­wa­dzo­ną na smy­czy gnie­wu be­stię, którą stał się Smo­key.

Do­pa­da ojca, wy­ry­wa mu broń, rzuca nim o pod­ło­gę. Palce za­ci­ska­ją się na szyi. Ka­pią­ca z ust piana pada na twarz prze­ra­żo­ne­go ro­dzi­cie­la, pró­bu­ją­ce­go wy­krztu­sić przez miaż­dżo­ne gar­dło ja­kieś słowo. Dło­nie lu­zu­ją chwyt.

– S… Smo­key…

Smo­key!? Już nie Cho­key!? Ty stary za­srań­cu! Umie­raj! – Znów krzy­czy w my­ślach, a dło­nie na po­wrót wzmac­nia­ją chwyt. Oj­ciec wierz­ga, wije się i bez­sku­tecz­nie pró­bu­je wal­czyć, a w jego oczach widać nie­do­wie­rza­nie, zwięk­sza­ją­ce się wraz z na­ci­skiem opla­ta­ją­cych szyję pal­ców. Jesz­cze moc­niej. Twarz na­bie­ga krwią, robi się czer­wo­na, śle­pia wy­cho­dzą z orbit, z nosa sączy się fleg­ma, jego ruchy słab­ną, wola walki za­mie­ra wraz z ga­sną­cą świa­do­mo­ścią. Umie­raj! Jesz­cze moc­niej. Język wy­su­wa się bez­wied­nie a usta bez­sku­tecz­nie pró­bu­ją za­czerp­nąć po­wie­trza. Udław się, gnoju! Jesz­cze moc­niej. Miaż­dżo­ny kark pęka w końcu, a tru­pem wstrzą­sa­ją kon­wul­sje.

Chło­pak zdaje już sobie spra­wę z gówna w jakie się wpa­ko­wał. Stara się uspo­ko­ić, ze­msta się do­ko­na­ła, nie ma już kogo nie­na­wi­dzić. Jed­nak ciało nadal nie na­le­ży do niego, nie re­agu­je na jego wolę, zo­sta­wia zwło­ki ojca i wraca. Idzie bez po­śpie­chu w stro­nę gra­vi­je­tów oraz od­zy­sku­ją­ce­go przy­tom­ność, gra­mo­lą­ce­go się z ziemi Prin­za. Mija trupa ochro­nia­rza i z cho­le­wy wy­so­kie­go buta wy­szar­pu­je nóż.

– Nie, tylko nie jego. Nie! Prinz to przy­ja­ciel! Tylko nie jego! – Smo­key błaga, drze się za­mknię­ty we­wnątrz wła­sne­go umy­słu.

– Zabij wszyst­kich. – Tym razem głos nie milk­nie po wy­da­niu po­le­ce­nia. Jed­nak to nie Smo­key jest ad­re­sa­tem ko­lej­nych słów Lady.  – Wi­dzie­li­ście, pa­no­wie, jakim po­py­cha­dłem był chło­pak. Nasz biowsz­czep bo­jo­wy Dra­gon­Fu­ry po­tra­fi za­mie­nić nawet naj­więk­sze­go mię­cza­ka w ma­szy­nę do za­bi­ja­nia. Zda­je­my sobie spra­wę z dosyć wy­so­kiego kosz­tu, ale widzę, że je­ste­ście za­in­try­go­wa­ni naszą pre­zen­ta­cją. Mam na­dzie­ję, że bę­dzie to miało prze­ło­że­nie na ilość za­mó­wień. Gwa­ran­tu­je­my sa­tys­fak­cję z za­ku­pu…

Czego nie zro­bi­łam, Dent? Nie wy­łą­czy­łam fonii? To nie ma już zna­cze­nia. Roz­każ swoim lu­dziom ru­szać, mają po­sprzą­tać ten baj­zel i prze­jąć ła­du­nek, a my w tym cza­sie obej­rzy­my koń­ców­kę przed­sta­wie­nia.

Smo­key słu­cha i jed­no­cze­śnie roz­pacz­li­wie pró­bu­je zna­leźć spo­sób na od­zy­ska­nie kon­tro­li. Jego ciało zdą­ży­ło po­dejść do otu­ma­nio­ne­go Prin­za, roz­bro­ić go oraz zła­pać za włosy. Ręka z nożem cofa się w za­mia­rze za­da­nia śmier­tel­ne­go ciosu.

– Nie! Nie Prinz! To przy­ja­ciel! O przy­ja­ciół trze­ba dbać! – Spa­ni­ko­wa­ny chło­pak przy­po­mi­na sobie słowa matki sprzed lat.

A póź­niej przy­wo­łu­je jej inną naukę:

To, co na ze­wnątrz, jest tylko ubra­niem w jaki ob­le­ka się umysł. – Po­wta­rza w my­ślach Smo­key, kon­cen­tru­jąc się na ob­ra­zie swo­je­go ciała jako uni­formu, pu­ste­go kom­bi­ne­zonu. Musi go wy­peł­nić świa­do­mo­ścią. Wy­obra­ża ją sobie w for­mie świe­tli­stej, amor­ficz­nej ema­na­cji. Wy­pusz­cza z niej macki, wsuwa w rę­ka­wi­ce dłoni i ku wła­sne­mu za­sko­cze­niu po­wo­li za­czy­na od­czu­wać fak­tu­rę rę­ko­je­ści noża. Pierw­szy raz w życiu Smo­key jest tak zde­ter­mi­no­wa­ny i pewny sie­bie. Sku­pia się z ca­łych sił, od­zy­sku­je kon­tro­lę nad rę­ka­mi, po­wstrzy­mu­je ude­rze­nie.

Blask po­wo­li roz­le­wa się po całym ciele, wy­peł­nia każdy jego za­ka­ma­rek, aż do mo­men­tu, w któ­rym chło­pak uświa­da­mia sobie, że nie jest już tylko ob­ser­wa­to­rem.

 

***

 

Upu­ścił nóż i wy­plą­tał dłoń z czu­pry­ny Prin­za. Na­szyj­nik nadal pa­rzył, ale dało się wy­trzy­mać. Prze­peł­nia­ła go wi­tal­ność ja­ką mie­wał wy­łącz­nie po me­ta­spe­edzie, za to bez nie­przy­jem­nych efek­tów ubocz­nych.  

– Masz go zabić! – Lady Feyr była wście­kła.

– To cie­bie za­bi­ję, szma­to! – ryk­nął Smo­key w prze­strzeń. Pod­niósł z ziemi broń Prin­za i ru­szył ku wyj­ściu.

Dent, nie dzia­ła. Niech to prze­cią­że­nie po­chło­nie! Nie da się go wy­łą­czyć.… Tak, na­ci­snę­łam… Dent, a to inne za­bez­pie­cze­nie? Jest w tym mo­de­lu? – W szep­cie Lady brzmia­ły nie­pew­ność oraz po­iry­to­wa­nie. Ko­lej­ne słowa wy­po­wie­dzia­ła jed­nak gło­śno, rze­czo­wym tonem pro­fe­sjo­nal­ne­go han­dlow­ca. – Nie ma po­wo­du do obaw, pa­no­wie, to część przed­sta­wie­nia. Chce­my wam po­ka­zać, że na wy­pa­dek nie­prze­wi­dzia­nych oko­licz­no­ści na­szyj­nik jest wy­po­sa­żo­ny w nie­za­leż­ny od resz­ty wsz­cze­pu ła­du­nek wy­bu­cho­wy. Jego dzia­ła­nie za mo­men­cik za­pre­zen­tu­je­my… Że­gnaj, Cho­key.

Smo­key zro­zu­miał, że za chwi­lę umrze. Roz­darł bluzę, od­sła­nia­jąc wpite w ciało na­brzmia­łe macki na­szyj­ni­ka. Czer­wo­na za­wiesz­ka nie pul­so­wa­ła jak wcze­śniej, tylko świe­ci­ła sta­łym bla­skiem. Nie my­śląc wiele chło­pak wbił pa­znok­cie w biowsz­czep. Szarp­nął. Po­czuł prze­su­wa­ją­ce się we­wnątrz ciała wici. Po­cią­gnął raz jesz­cze, naj­moc­niej jak po­tra­fił, zry­wa­jąc na­szyj­nik wraz z ocie­ka­ją­cy­mi krwią frag­men­ta­mi skóry. Krzyk­nął roz­dzie­ra­ją­co, kiedy wszech­ogar­nia­ją­cy ból po­wa­lił go na ko­la­na. Reszt­ką sił od­rzu­cił przed­miot i sku­lił się, za­kry­wa­jąc rę­ka­mi uszy.

Ci­śnię­ty precz na­szyj­nik wpadł pod jeden z gra­vi­je­tów i eks­plo­do­wał. De­to­na­cja urzą­dze­nia nie była silna, ale wy­star­czy­ła by po­jazd zajął się ogniem. Smo­key zdo­łał od­kuś­ty­kać za­le­d­wie kilka me­trów, kiedy w pło­ną­cym po­jeź­dzie na­stą­pił ko­lej­ny wy­buch. I jesz­cze jeden. I na­stęp­ny. Łań­cuch re­ak­cji, wy­kwi­ta­ją­cy czer­wo­no-żół­ty­mi kwia­ta­mi eks­plo­zji ni­czym ła­dun­ki bomby ka­se­to­wej.

Kuli ognia, która wy­bi­ła po­mię­dzy pierw­szym a trze­cim po­zio­mem Cin­drell dziu­rę wiel­ko­ści bo­iska pił­kar­skie­go, Smo­key już nie wi­dział. Fala ude­rze­nio­wa wy­rzu­ci­ła go przez wlot doku, po­syłając kil­ka­dzie­siąt me­trów w dół.

 

***

 

Za­pach świe­że­go po­wie­trza, nie prze­siąk­nię­te­go dymem oraz aro­ma­ta­mi po­traw ze stu róż­nych kuch­ni świa­ta był pierw­szym wra­że­niem zmy­sło­wym ja­kie­go do­świad­czył Smo­key po od­zy­ska­niu przy­tom­no­ści. Po­wo­li roz­kle­ił po­wie­ki. Roz­gwież­dżo­ne niebo za­miast me­trów be­to­nu i stali za­sko­czy­ło go. Przy­jem­ny wie­trzyk, sta­wia­ją­cy dęba wło­ski na skó­rze – tak różny od sto­ją­ce­go po­wie­trza w cen­trach po­zio­mów mia­sta – spo­wo­do­wał, że chło­pak za­drżał, in­stynk­tow­nie obej­mu­jąc się ra­mio­na­mi. Od­czu­wa­ny ból kazał mu na­piąć mię­śnie i za­chły­snąć się prze­cią­głym ję­kiem.

– Smo­key? Ży­jesz, czło­wie­ku?

Dwa metry dalej, na sta­tecz­ni­ku gra­vi­je­ta, sie­dział Prinz z wy­ce­lo­wa­nym w niego pi­sto­le­tem na race sy­gna­ło­we.

– Gdzie je­ste­śmy? Czemu do mnie ce­lu­jesz? – za­py­tał słabo Smo­key.

– Dzie­więć­dzie­siąt ki­lo­me­trów od Cin­drell, w ja­kiejś skal­nej do­lin­ce. Za­głu­szacz i an­ty­trac­ker cały czas mam włą­czo­ne, nikt nas tutaj nie znaj­dzie. A czemu do cie­bie ce­lu­ję po­wi­nie­neś do­brze wie­dzieć – od­parł Prinz z wy­rzu­tem. – Za­bi­łeś wszyst­kich, jak jakiś pie­przo­ny ko­man­dos. Mnie też pra­wie za­rżną­łeś. Co to było, Smo­key? Co to, do stu bugów, było?

– Biowsz­czep – wy­ja­śnił chło­pak. Każ­de­mu wy­po­wia­da­nemu słowu to­wa­rzy­szy­ły setki wbi­ja­ją­cy­ch się w ciało igie­łek cier­pie­nia. – Kon­tro­lo­wał mnie. Ale wy­gra­łem. Po­ko­na­łem to… bo nie chcia­łem cię zabić. Już go nie mam. Wy­bu­chnął.

– Skąd mia­łeś biowsz­czep? Jaką mam gwa­ran­cję, że nie kła­miesz?

– Prinz… to na ojca. Staza, Gri­zla. Nie na kum­pla, cie­bie. Po­chrza­ni­ło się… To Feyr i Dent. Dali mi go i okła­ma­li…

– W coś ty się wła­do­wał, Smo­key? Za­dar­łeś z ro­dzi­ną Feyr?!

– Chcia­łem… cze­goś dla sie­bie. Biz­ne­sy z Feyr. To gówno.

– Cho­le­ra, sły­sza­łem po­gło­ski o biowsz­cze­pach ge­ne­ru­ją­cych fe­ro­mo­ny. O woj­sko­wych tech­no­lo­giach kon­tro­li żoł­nie­rzy też mi się coś obiło o uszy. Mia­łeś takie coś? Ja pie­przę… Je­steś pe­wien, że już nie może tobą ste­ro­wać?

– Tak. Zro­bi­ło bum…

– I wy­rzu­ci­ło cię z doku pro­sto na ela­stow­łók­ni­no­we siat­ki prze­chwy­tu­ją­ce. Mia­łeś farta, że aku­rat w tym miej­scu jesz­cze były w ca­ło­ści. Bio­rąc pod uwagę to, że żyję, po­wiedz­my, że ci wie­rzę. – Prinz opu­ścił broń.

– Jak to się stało? Skąd się tu… wzię­li­śmy?

– Kiedy mnie zo­sta­wi­łeś a potem za­czą­łeś się mio­tać po­bie­głem do ostat­nie­go gra­vi­je­ta. Do­pie­ro co wy­co­fa­łem, a za­czę­ły się wy­bu­chy. Wy­rzu­ci­ło cię z doku, a mnie le­d­wie udało się od­le­cieć na bez­piecz­ną od­le­głość, kiedy tak wal­nę­ło, że mu­sia­ło wy­rą­bać dziu­rę przez kilka po­zio­mów. – Prinz za­wie­sił głos, a po chwi­li pod­jął po­waż­niejszym tonem: – A potem przy­szło mi do głowy, że po­wi­nie­nem spraw­dzić, czy ży­jesz. Nie wiem czemu tak po­my­śla­łem… Może dla­te­go, że mnie nie za­bi­łeś i chcia­łem, bo ja wiem? Się jakoś od­wdzię­czyć. Albo dla­te­go, że… je­ste­śmy kum­pla­mi. Albo oba te po­wo­dy naraz. Wy­cią­gną­łem cię z siat­ki, wrzu­ci­łem do ka­bi­ny, ucie­kłem. Do Cin­drell nie ma co wra­cać, z ko­mu­ni­ka­tów sie­cio­wych wy­ni­ka, że służ­by mają na­gra­nia i nie od­pusz­czą, do­pó­ki nie znaj­dą win­nych. Wy­lą­do­wa­łem tutaj, za­ło­ży­łem ci opa­trun­ki, a teraz cze­kam, bo nie wiem co dalej.

– Dzię­ki, Prinz. Je­steś do­bry kum­pel. – Chło­pak uśmiech­nął się bo­le­śnie.

– Mo­gli­by­śmy gdzieś po­le­cieć, do in­ne­go mia­sta, spie­nię­żyć ła­du­nek. Tyle, że jest pro­blem. Za­miast sty­ro­gra­fe­nu są ja­kieś cho­ler­ne na­szyj­ni­ki. Nie wiem ile to może być warte, czy ja­kieś sen­sow­ne kre­dy­ty się za takie bły­skot­ki do­sta­nie.

– Na­szyj­ni­ki? – Za­py­tał z nie­do­wie­rza­niem Smo­key.

– No. Pełno pu­de­łek, cała paka, a w każ­dym jeden wi­sio­rek. Czyli nie żadne uni­ka­ty, tylko ma­sów­ka. Oprócz nich na­no­czi­py, nie mam na czym przej­rzeć za­war­to­ści, ale może to ja­kieś cer­ty­fi­ka­ty, więc jest na­dzie­ja, że da się na tym za­ro­bić. Na po­jem­nicz­kach logo, nie wiem, albo pro­du­cen­ta albo ko­lek­cji, trze­ba by spraw­dzić. Dra­gon­Fu­ry. Durna nazwa dla bi­żu­te­rii.

Po­wie­ki Smo­keya opa­dły, a usta roz­cią­gnę­ły się w sze­ro­kim uśmie­chu. Bo­la­ło, ale nie zwra­cał na to uwagi. Już nie śmier­dzia­ło.

Pach­nia­ło przy­szło­ścią.

Koniec

Komentarze

Cześć Outta!

Zacna hi­sto­ryj­ka, wer­sja fi­nal­na zde­cy­do­wa­nie przy­pa­dła mi do gustu. Tak jak już pi­sa­łem w becie, nie­wiel­kie mam po­ję­cie o cy­ber­pun­ku, ale w krót­kim tek­ście zgrab­nie przed­sta­wiasz ten świat i po­ło­że­nie po­ło­że­nie bo­ha­te­ra. Bied­ny Smo­key po­wo­li wspi­na się po schod­kach wy­kre­su, dość szyb­ko po­ja­wia się też prze­czu­cie, że bo­ha­ter zo­sta­nie wy­ko­rzy­sta­ny, ale stop­nio­wo bu­du­jesz to na­pię­cie, nie jest to na­tar­czy­we. Po­zo­sta­wiasz czas na do­my­sły. W końcu od­kry­wasz karty, chip przej­mu­je kon­tro­le i Smo­key zmie­nia się w Johna Rambo (no i spada w czar­ną…). Mamy mie­szan­kę try­um­fu z oso­bi­sta tra­ge­dią w stu­mi­lio­no­wym mie­ście.

Jak dla mnie kon­wen­cja za­cho­wa­na, tekst zgod­ny z wy­kre­sem. Kawał do­brej ro­bo­ty, więc 3P dla Cie­bie: Po­zdra­wiam! Po­wo­dze­nia w kon­kur­sie! No i po­le­cam do bi­blio­te­ki!

„Po­szu­ki­wa­nie praw­dy, która, choć­by naj­gor­sza, mo­gła­by tłu­ma­czyć jakiś sens czy choć­by kon­se­kwen­cję w tym, czego je­ste­śmy świad­ka­mi wokół sie­bie, przy­no­si je­dy­ną moż­li­wą od­po­wiedź: że samo po­szu­ki­wa­nie jest, lub może stać się, ową praw­dą.” J.Kaczmar­ski

Cy­ber­punk to nie mój kli­mat, więc już sam tytuł po­wi­nien mnie od­stra­szyć. Ale co tam, spró­bo­wa­łem. I nie ża­łu­ję. Zde­cy­do­wa­nie udany tekst. Na po­zio­mie kre­acji świa­ta nie ma może wiel­kich za­sko­czeń, ale bla­de­run­ne­ro­wy kli­mat od­da­łeś ide­al­nie. Hi­sto­ria an­ga­żu­je i śle­dzi się ją z przy­jem­no­ścią. Faj­nie Ci wy­szedł ten Smo­key – tę­po-cwa­ny cy­ber­pun­ko­wy Kop­ciu­szek (A, no tak, wła­śnie w tym mo­men­cie za­ła­pa­łem. Kopeć = Kop­ciuch. Dym = Dymuś. Dobre :)). Wspo­mnę też o sce­nie walki, którą przed­sta­wi­łeś bar­dzo spraw­nie. Było dy­na­micz­nie i bru­tal­nie. Za­koń­cze­nie też na plus.

Po­le­cam do bi­blio­te­ki, po­zdra­wiam!

Do­ce­niam scenę, gdy chip przej­mu­je kon­tro­lę nad bo­ha­te­rem. Czuć dy­na­mi­kę i gwał­tow­ność wy­da­rzeń.

Mam tylko dy­so­nans zwią­za­ny z na­szyj­ni­kiem:

gdzie wy­po­sa­ży­my cię w na­szyj­nik, ro­dzaj no­wo­cze­sne­go biowsz­cze­pu ze­wnętrz­ne­go. De­mon­to­wal­ny, nie za­stę­pu­je ży­wych tka­nek, ale uzu­peł­nia pewne wła­ści­wo­ści ciała, or­ga­ni­zmu. Urzą­dze­nie wpije ci się nie­znacz­nie w kark,

Biowsz­czep ze­wnętrz­ny – taki kot Schro­edin­ge­ra, ani w środ­ku, ani na ze­wnątrz?

Gdy pró­bo­wa­łem sobie zwi­zu­ali­zo­wać taki ro­dzaj urzą­dze­nia w po­sta­ci na­szyj­ni­ka, które jed­no­cze­śnie wsz­cze­pia­ne jest w kark, nie po­wstał sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cy obraz. Na myśl przy­szedł za to choc­ker. Nawet byłby pew­ne­go ro­dza­ju sym­bo­lem.

 

Przy­szłość pach­ną­ca spa­li­na­mi:

Dwa pro­sto­kąt­ne cie­nie su­nę­ły we­wnątrz tu­ne­lu od­pro­wa­dza­ją­ce­go spa­li­ny. Trans­por­te­ry wy­po­sa­żo­ne w elek­tro­ma­gne­tycz­ne po­dusz­ki gra­wi­ta­cyj­ne ledwo mie­ści­ły się w szy­bie, cią­gną­cym się od ze­ro­we­go po­zio­mu w górę.

Po­dej­rze­wam, że po­dusz­ki gra­wi­ta­cyj­ne są na tyle po­pu­lar­ne, że nikt nie używa już po­jaz­dów na pa­li­wa ko­pal­ne. A być może ów tunel jest re­lik­tem prze­szło­ści?

In­te­re­su­ją­cy tekst, trzy­ma w na­pię­ciu, wart­ka akcja. W za­sa­dzie mógł­by star­to­wać w z(a)mia­nie rów­nież. :-)

Cy­ber­punk taki kla­sycz­ny, na­ło­żo­ny na fa­bu­łę “Kop­ciusz­ka”. Bez wiel­kich za­sko­czeń, ale nie będę na­rze­kać.

Też mi się wy­da­je, że plan Von­ne­gu­ta wy­peł­nio­ny bar­dzo wier­nie.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Cześć Outta:-)

tak się skła­da, że je­stem w trak­cie lek­tu­ry Sy­bir­pun­ka, więc o cy­ber­pun­ku coś tam wiem:-) 

Przede wszyst­kim za­in­te­re­so­wa­łeś mnie już pierw­szym zda­niem, jest na­praw­dę świet­ne. Akcja toczy się szyb­ko i spraw­nie, bez żad­nych dłu­żyzn, które wy­bi­jał­by z rytmu. 

Wy­kre­owa­łeś cie­ka­wy świat róż­nic kla­so­wych, świat, w któ­rym prze­trwa­ją tylko naj­bar­dziej gru­bo­skór­ni i prze­bie­gli. Dla­te­go tak po­do­ba mi się po­stać matki Smo­keya, mo­ty­wu­je syna do walki. Bar­dzo faj­nie to wy­szło:-) po­nad­to jako je­dy­na jest po­sta­cią po­zy­tyw­ną, dobrą. Oj­ciec i bra­cia przed­sta­wie­ni z od­po­wied­nią bru­tal­no­ścią, dzię­ki czemu tłu­ma­czysz chęć ze­msty Smo­keya. 

Po­mysł z na­szyj­ni­kiem dobry, cho­ciaż nazwa tro­chę zgrzy­ta. Tutaj, po­dob­nie jak Pan­Krat­zek mia­łam pro­blem, żeby wy­obra­zić sobie ten na­szyj­nik jako coś wsz­cze­pio­ne­go. 

życzę po­wo­dze­nia w kon­kur­sie

po­le­cam do bi­blio­te­ki i po­zdra­wiam:-)

 

edy­cja: świet­ny tytuł! :-)

 

Hej Outta! Po­sta­wi­łem na Twój tekst jako prze­ła­ma­nie ma­ra­zmu czy­tel­ni­cze­go i to się chyba udało, a teraz jesz­cze po­zo­sta­ło wy­zwa­nie w po­sta­ci na­pi­sa­nia ko­men­ta­rza. :P

Gdyby tekst był w bi­blio­te­ce, to pew­nie zde­cy­do­wał­bym się na ko­men­tarz za­war­ty w trzech sło­wach, co ob­ra­zu­je pust­kę w mojej gło­wie, ale wy­pa­da jakoś uar­gu­men­to­wać zgło­sze­nie.

Tekst jest na­pi­sa­ny cie­ka­wym, tro­chę wul­gar­nym sty­lem, który chyba już u cie­bie wi­dzia­łem i który pa­su­je do opo­wia­da­nej hi­sto­rii. Fa­bu­ła mnie jakoś szcze­gól­nie nie po­rwa­ła, ani nie za­sko­czy­ła, ale od­wzo­ro­wa­łeś kli­mat cy­ber­pun­ka. Po­do­bał mi się też motyw biowsz­cze­pu. 

Trosz­kę mi wa­dzi­ły te (umyśl­ne? nie­umyśl­ne?) na­wią­za­nia do Cy­ber­pun­k2077, ale ko­niec koń­ców je prze­łkną­łem. 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

UWAGA! Ko­men­tarz za­wie­ra spoj­le­ry!

****************************************************************************************************

Cześć Outta, prze­czy­ta­łem Twój tekst rano, ale po­sta­no­wi­łem odło­żyć ko­men­tarz i do­brze zro­bi­łem.

Po prze­czy­ta­niu nie po­tra­fi­łem sobie wy­ro­bić ja­sne­go sądu. Może było zbyt wcze­śnie. )) Po pro­stu nie wie­dzia­łem, o czym jest to opo­wia­da­nie. Ale chyba już wiem. Otóż jest to “Kop­ciu­szek” na opak.

Wszy­scy znamy tę pięk­ną baśń. W Twoim opo­wia­da­niu prze­wa­ża świa­do­mie kre­owa­na brzy­do­ta, któ­rej prze­wo­dzi cią­gną­cy się przez całą treść motyw eks­kre­men­tów. Kop­ciu­szek wpraw­dzie była tro­chę za­mo­ru­sa­na, ale to inna skala.

Po­dob­nie jak Kop­ciu­szek, tak i Smo­key drę­czo­ny jest przez ro­dzi­nę. Tylko, że bo­ha­ter­ka bajki cier­pli­wie zno­si­ła krzyw­dy i była po­słusz­na, a Smo­key po­sta­no­wił się od­wi­nąć. W bajce jest bal, a u Cie­bie roz­pier­du­cha. Bajce nie spo­sób od­mó­wić mo­ral­ne­go prze­sła­nia, choć można się z nim nie zga­dzać, zaś Ty koń­czysz swoją opo­wieść bez mo­ra­łu, przy­naj­mniej ja go nie znaj­du­ję.

Nie prze­pa­dam za świa­tem Cy­ber­punk – czym­kol­wiek on jest. Wiem o nim tyle, ile zo­ba­czy­łem w ja­kieś za­jaw­ce z gry, którą nie­ste­ty muszę choć­by po­bież­nie po­znać, gdyż za­gra­ją w nią grube mi­lio­ny i bę­dzie miała sze­ro­kie od­dzia­ły­wa­nie spo­łecz­ne. Po pro­stu nie ku­pu­ję tej wizji, choć wiem, że nie jest ona brana cał­kiem na po­waż­nie i ro­zu­miem po­pu­lar­ność tego uni­wer­sum. Nie ku­pu­ję też Two­je­go fan­ta­stycz­ne­go na­szyj­ni­ka, ale ok, prze­bo­le­ję.

Po­mi­mo wspo­mnia­ne­go wcze­śniej mo­ty­wu, który może i pa­su­je do tre­ści, ale nie pa­su­je moim zmy­słom, do­czy­ta­łem do końca i nie ża­łu­ję. Masz przy­jem­ny styl z po­zo­ru lekki, jed­nak po­tra­fisz nim za­wład­nąć i miej­sca­mi prze­kształ­cić wedle wła­snej woli. Do­brze ry­su­jesz bo­ha­te­rów, nie ma byle ja­kich po­sta­ci. Choć z głów­nym bo­ha­te­rem nie po­tra­fi­łem się utoż­sa­mić i rów­nie do­brze mógł dla mnie zgi­nąć, to muszę przy­znać, że do­brze wy­szła Ci jest jego me­ta­mor­fo­za i eks­plo­zja tłu­mio­nych emo­cji.

Nie gu­stu­ję w roz­pier­du­chach, nie li­cząc wiel­kich bitew, któ­rych opisy uwiel­biam, ale z in­nych po­wo­dów. Jed­nak nie de­ner­wo­wał mnie ten frag­ment Two­jej opo­wie­ści, co mo­żesz uwa­żać za swoje osią­gnię­cie.

Mia­łem cichą na­dzie­ję, że bo­ha­ter zgi­nie. W sumie za­słu­żył sobie swoją głu­po­tą i formą, z jaką po­sta­no­wił się roz­pra­wić z okrut­ną, ale jed­nak ro­dzi­ną. No, ale czu­łem, że bę­dzie ina­czej. Przede wszyst­kim li­czy­łem, że w koń­ców­ce znaj­dę coś wię­cej niż wy­buch tłu­mio­nych emo­cji, siłę przy­jaź­ni i spo­re­go farta. Gdy­bym nie za­strze­że­nia uzna­ła­bym tekst za bar­dzo dobry, a tak jest aż dobry.

 

Po­zdra­wiam, Pop Lab.

 

P.S. Do­pie­ro po na­pi­sa­niu ko­men­ta­rza za­po­zna­łem się z za­sa­da­mi kon­kur­su, co rzuca na fa­bu­łę tro­chę inne świa­tło, gdyż mu­sia­łeś się pod­po­rząd­ko­wać sche­ma­to­wi. Jed­nak oce­niam opo­wia­da­nie jako dzie­ło nie­za­leż­ne od wy­ma­gań kon­kur­su, bo kon­kurs odej­dzie w nie­pa­mięć, a Twoje dzie­ło być może prze­trwa. Życzę po­wo­dze­nia. ))

Hej :)

 

To po kolei:

 

@kra­r85

Jak dla mnie kon­wen­cja za­cho­wa­na, tekst zgod­ny z wy­kre­sem. Kawał do­brej ro­bo­ty, więc 3P dla Cie­bie: Po­zdra­wiam! Po­wo­dze­nia w kon­kur­sie! No i po­le­cam do bi­blio­te­ki!

Cie­szę się, że tak uwa­żasz i dzię­ku­ję za po­le­ce­nie do bi­blio­te­ki oraz pomoc na becie.

 

@a­dam_c4

Na po­zio­mie kre­acji świa­ta nie ma może wiel­kich za­sko­czeń, ale bla­de­run­ne­ro­wy kli­mat od­da­łeś ide­al­nie.

Bo i też nie miało ich być. Pierw­szy raz zmie­rzy­łem się z kon­wen­cją cy­ber­pun­ka, nie chcia­łem więc re­de­fi­nio­wać po­ję­cia tego ga­tun­ku na żad­nym po­zio­mie. Bar­dziej chcia­łem spraw­dzić, czy się od­naj­dę w tej kon­wen­cji i po­do­łam rzu­co­ne­mu sa­me­mu sobie za­da­niu. Jeśli cho­ciaż jeden czy­tel­nik uważa, że cy­ber­pun­ka w tym opo­wia­da­niu czuć, to ja już je­stem za­do­wo­lo­ny, bo cięż­ko skła­da­ło mi się ten tekst w jedną ca­łość, co jest oczy­wi­stym zna­kiem, że ra­czej nie moja bajka ta kon­wen­cja. A co za tym idzie – na razie dru­gie­go po­dej­ścia nie pla­nu­ję.

 

 

tę­po-cwa­ny cy­ber­pun­ko­wy Kop­ciu­szek (A, no tak, wła­śnie w tym mo­men­cie za­ła­pa­łem. Kopeć = Kop­ciuch. Dym = Dymuś. Dobre :)).

Ta pro­sto­dusz­na tę­po­ta w po­łą­cze­niu z na­by­tą, na­iw­ną cwa­no­ścią to był głów­ny cel wy­kre­owa­nia tej po­sta­ci. Wiele po­mo­gli mi be­tu­ją­cy, któ­rzy za­uwa­ży­li pewne nie­spój­no­ści w wy­po­wie­dziach Smo­keya, a które po­sta­ra­łem się po­pra­wić.

Co do imien­nych ana­lo­gii, typu Smo­key – Kop­ciu­szek, to po­zo­sta­łe po­sta­cie dru­go­pla­no­we też mają imio­na na­wią­zu­ją­ce do po­sta­ci z “Kop­ciusz­ka”. No i nazwa mia­sta oraz tytuł of kors, też na­wią­zu­ją :)

 

Dzię­ki za ko­men­tarz i po­le­ce­nie :)

 

@Pan­Krat­zek

 

Po pierw­sze, dzię­ki za uwagi po­de­sła­ne na PW :)

 

Biowsz­czep ze­wnętrz­ny – taki kot Schro­edin­ge­ra, ani w środ­ku, ani na ze­wnątrz?

Gdy pró­bo­wa­łem sobie zwi­zu­ali­zo­wać taki ro­dzaj urzą­dze­nia w po­sta­ci na­szyj­ni­ka, które jed­no­cze­śnie wsz­cze­pia­ne jest w kark, nie po­wstał sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cy obraz. Na myśl przy­szedł za to choc­ker. Nawet byłby pew­ne­go ro­dza­ju sym­bo­lem.

Taka nad­staw­ka, jak ze­wnętrz­ny roz­rusz­nik serca, albo oso­bi­sta pompa in­su­li­no­wa. Może rze­czy­wi­ście “wsz­czep” nie jest sło­wem od­da­ją­cym za­mysł urzą­dze­nia, ale ta­kie­go uży­łem i takie zo­sta­je. Bo w końcu wpusz­cza w ciało wici, łą­cząc się z no­si­cie­lem i mając wpływ na jego or­ga­nizm.

 

Po­dej­rze­wam, że po­dusz­ki gra­wi­ta­cyj­ne są na tyle po­pu­lar­ne, że nikt nie używa już po­jaz­dów na pa­li­wa ko­pal­ne. A być może ów tunel jest re­lik­tem prze­szło­ści?

Bingo. Tunel jest re­lik­tem prze­szło­ści, co mo­głem moc­niej za­zna­czyć w tek­ście. Choć tak na­praw­dę jego funk­cja nie ogra­ni­cza się do od­pro­wa­dza­nia spa­lin sa­mo­cho­do­wych, ale rów­nież wszyst­kich in­nych. Nie­mniej jed­nak, w mojej wizji, dolne po­zio­my są prak­tycz­nie wy­lud­nio­ne i te szyby ni­cze­mu w za­sa­dzie nie służą – w tek­ście stoi, że ścia­ny są po­rdze­wia­łe i bra­ku­je wielu nitów. Cóż, mea culpa – bar­dziej kon­kret­nie na przy­szłość :)

 

@Fin­kla

 

W za­sa­dzie mógł­by star­to­wać w z(a)mia­nie rów­nież. :-)

Zwró­co­no mi na to uwagę na becie. Ale nie chcia­łem się pchać z bu­ta­mi do tego kon­kur­su.

 

Cy­ber­punk taki kla­sycz­ny, na­ło­żo­ny na fa­bu­łę “Kop­ciusz­ka”. Bez wiel­kich za­sko­czeń, ale nie będę na­rze­kać.

Też mi się wy­da­je, że plan Von­ne­gu­ta wy­peł­nio­ny bar­dzo wier­nie.

Miał być kla­sycz­ny i na­ło­żo­ny na “Kop­ciusz­ka” z kil­ko­ma zmia­na­mi. Przede wszyst­kim za­wsze mnie w “Kop­ciusz­ku” mier­zi­ło, że po­mi­mo złego trak­to­wa­nia przez sio­stry i ma­co­chę, dziew­czy­na na końcu za­po­mi­na o krzyw­dach. Ja wiem, że to morał, że mi­łośc bliź­nie­go, że trze­ba być do­brym i tak dalej, ale, cho­le­ra, nie wiem, nie je­stem w sta­nie kupić ta­kie­go po­dej­ścia. Może je­stem złym czło­wie­kiem :)

 

Dzię­ki za lek­tu­rę, ko­men­tarz oraz klika :)

 

@Ol­ciat­ka

 

Dla­te­go tak po­do­ba mi się po­stać matki Smo­keya, mo­ty­wu­je syna do walki.

A więc znów ukło­ny muszę po­słać w stro­nę be­tu­ją­cych, bo bez ich wni­kli­wych uwag, matka chło­pa­ka nie po­ja­wi­ła­by się w ogóle, prócz wzmian­ki o tym, że umar­ła. Cie­szy mnie bar­dzo, Twój ko­men­tarz, bo te frag­men­ty o matce były ostat­ni­mi do­pi­sa­ny­mi przed pu­bli­ka­cją.

 

po­nad­to jako je­dy­na jest po­sta­cią po­zy­tyw­ną, dobrą.

I to, że to wy­ła­pa­łaś też mnie cie­szy. Nie chcia­łem, aby któ­ra­kol­wiek z po­sta­ci była jed­no­znacz­nie dobra, bo lu­dzie tacy nie są. A matka jest taka we wspo­mnie­niach Smo­keya – nie­win­nych, dzie­cię­cych.

 

Po­mysł z na­szyj­ni­kiem dobry, cho­ciaż nazwa tro­chę zgrzy­ta.

Kurde, wszyst­kim zgrzy­ta. Chyba mo­głem to ina­czej ro­ze­grać, bo po­cząt­ko­wy za­mysł był taki, że urzą­dze­nie jest bran­so­le­tą.

 

Dzię­ki za miłe słowa i po­le­caj­kę :)

 

@Ge­ki­ka­ra

 

Po­sta­wi­łem na Twój tekst jako prze­ła­ma­nie ma­ra­zmu czy­tel­ni­cze­go i to się chyba udało, a teraz jesz­cze po­zo­sta­ło wy­zwa­nie w po­sta­ci na­pi­sa­nia ko­men­ta­rza. :P

Hesus, Ma­ri­ja! Nie rób tak wię­cej, ja piszę pro­ste hi­sto­ryj­ki, które nie mogą speł­niać ta­kich eks­tre­mal­nych zadań.

 

Tekst jest na­pi­sa­ny cie­ka­wym, tro­chę wul­gar­nym sty­lem, który chyba już u cie­bie wi­dzia­łem i który pa­su­je do opo­wia­da­nej hi­sto­rii.

Moż­li­we, bo ten wul­gar­ny styl do­pa­so­wu­ję do kon­wen­cji i kilka razy go uży­łem, a do cy­ber­pun­ka mi naj­bar­dziej pa­so­wał. Cho­ciaż i tak się ha­mo­wa­łem, żeby nie pójść w stro­nę, w którą po­sze­dłem w po­przed­nim opo­wia­da­niu.

 

Fa­bu­ła mnie jakoś szcze­gól­nie nie po­rwa­ła, ani nie za­sko­czy­ła, ale od­wzo­ro­wa­łeś kli­mat cy­ber­pun­ka. Po­do­bał mi się też motyw biowsz­cze­pu. 

OK. Cie­szę się, że cy­ber­pun­ka było czuć. No i je­steś pierw­szym, który nie ma­ru­dzi na na­zew­nic­two w kwe­stii tego urzą­dze­nia :D

 

Trosz­kę mi wa­dzi­ły te (umyśl­ne? nie­umyśl­ne?) na­wią­za­nia do Cy­ber­pun­k2077, ale ko­niec koń­ców je prze­łkną­łem. 

Mu­sisz mi ko­niecz­nie na­pi­sać gdzie te na­wią­za­nia. Serio. O Cy­ber­pun­ku 2077 wiem tyle, że robią go po­la­cy i Pon­der­smith, po­ja­wia się w im Keanu Re­eves a stu­dio prze­kła­da datę pre­mie­ry raz za razem. I to tyle. A jeśli cho­dzi o wo­zr­ce z gier, to bar­dziej wzo­ro­wa­łem się na moim ulu­bio­nym “Deus Ex”.

 

Dzię­ki za ko­men­tarz i po­le­can­kę :)

 

@Po­pLab

 

Otóż jest to “Kop­ciu­szek” na opak.

Nie do końca na opak, ale “Kop­ciu­szek” :)

 

Bajce nie spo­sób od­mó­wić mo­ral­ne­go prze­sła­nia, choć można się z nim nie zga­dzać, zaś Ty koń­czysz swoją opo­wieść bez mo­ra­łu, przy­naj­mniej ja go nie znaj­du­ję.

I słusz­nie, że go nie znaj­du­jesz, bo “bądź tępym gnoj­kiem, sprze­daj ro­dzi­nę za krzyw­dy, któ­rych do­świad­cza­łeś z jej stro­ny i nie martw się, wszyst­ko i tak się ułoży” na morał zde­cy­do­wa­nie się nie na­da­je. Ale ten Kop­ciu­szek nie miesz­ka w baj­ko­wym kró­le­stwie z do­brym księ­ciem, ale w brud­nej i nie­bez­piecz­nej przy­szło­ści. Gdzie nie ma bia­łe­go i czar­ne­go, bo na bia­łym roz­lał się smar z prze­kład­ni kor­po­ra­cyj­nych ma­chin a czar­ne po­kry­ła war­stwa po­pio­łu ze spa­lo­nych ma­rzeń sza­racz­ków, pró­bu­ją­cych tylko pożyć jesz­cze tro­chę.

 

Po pro­stu nie ku­pu­ję tej wizji, choć wiem, że nie jest ona brana cał­kiem na po­waż­nie i ro­zu­miem po­pu­lar­ność tego uni­wer­sum. Nie ku­pu­ję też Two­je­go fan­ta­stycz­ne­go na­szyj­ni­ka, ale ok, prze­bo­le­ję.

Chil­lin, ro­zu­miem. Ja z kolei nie prze­pa­dam za fan­ta­sy. Każdy ma swoje gusta.

 

Choć z głów­nym bo­ha­te­rem nie po­tra­fi­łem się utoż­sa­mić i rów­nie do­brze mógł dla mnie zgi­nąć, to muszę przy­znać, że do­brze wy­szła Ci jest me­ta­mor­fo­za i eks­plo­zja tłu­mio­nych emo­cji.

Smo­key od po­cząt­ku jest przed­sta­wia­ny jako nie­roz­gar­nię­ty ma­to­łek z tra­ge­dią ro­dzin­ną w tle. To nie jest cudny, dobry, miły, mądry, tro­skli­wy i cho­le­ra wie jaki jesz­cze Kop­ciu­szek. To zwy­kły czło­wiek, pełen wad i zalet. Chcia­łem, żeby taki był i chyba jest. A jeśli cięż­ko Ci się z nim utoż­sa­mić, to do­brze :) Mnie cięż­ko jest się utoż­sa­mić z Kop­ciusz­kiem :)

Jed­nak nie de­ner­wo­wał mnie ten frag­ment Two­jej opo­wie­ści, co mo­żesz uwa­żać za swoje osią­gnię­cie.

Achie­ve­ment unloc­ked? Yay :)

 

Mia­łem cichą na­dzie­ję, że bo­ha­ter zgi­nie. W sumie za­słu­żył sobie swoją głu­po­tą i formą, z jaką po­sta­no­wił się roz­pra­wić z okrut­ną, ale jed­nak ro­dzi­ną. No, ale czu­łem, że bę­dzie ina­czej. Przede wszyst­kim li­czy­łem, że w koń­ców­ce znaj­dę coś wię­cej niż wy­buch tłu­mio­nych emo­cji, siłę przy­jaź­ni i spo­re­go farta. Gdy­bym nie za­strze­że­nia uzna­ła­bym tekst za bar­dzo dobry, a tak jest aż dobry.

No nie mógł zgi­nąć, bo by mi się pod za­sa­dy kon­kur­so­we opo­wia­da­nie nie za­kwa­li­fi­ko­wa­ło. Ale skoro i tak uwa­żasz, że tekst jest aż dobry, to ja się tylko cie­szę :)

 

Dzię­ki za lek­tu­rę i roz­bu­do­wa­ny ko­men­tarz :)

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie

Q

Known some call is air am

Hesus, Ma­ri­ja! Nie rób tak wię­cej, ja piszę pro­ste hi­sto­ryj­ki, które nie mogą speł­niać ta­kich eks­tre­mal­nych zadań.

Dla­cze­mu? 

Lubię twoje tek­sty, ten z Lokim jest jed­nym z moich ulu­bio­nych, a o ile do­my­ślam się, który tekst na­pi­sa­łeś na Rap­kon­kurs, to też za­padł w pa­mięć. 

 

Moż­li­we, bo ten wul­gar­ny styl do­pa­so­wu­ję do kon­wen­cji i kilka razy go uży­łem, a do cy­ber­pun­ka mi naj­bar­dziej pa­so­wał. Cho­ciaż i tak się ha­mo­wa­łem, żeby nie pójść w stro­nę, w którą po­sze­dłem w po­przed­nim opo­wia­da­niu.

Myślę, że do­brze wy­wa­ży­łeś pro­por­cje w tym tek­ście 

 

Cie­szę się, że cy­ber­pun­ka było czuć. No i je­steś pierw­szym, który nie ma­ru­dzi na na­zew­nic­two w kwe­stii tego urzą­dze­nia :D

Dra­gon­Fu­ry? Nie prze­szka­dza mi ta nazwa, a przy oka­zji na­wią­za­łeś do smoka, więc wię­cej punk­tów.:P

Tylko sprawdź, czy zna­ków nie masz za dużo. 

 

Mu­sisz mi ko­niecz­nie na­pi­sać gdzie te na­wią­za­nia. Serio. O Cy­ber­pun­ku 2077 wiem tyle, że robią go po­la­cy i Pon­der­smith, po­ja­wia się w im Keanu Re­eves a stu­dio prze­kła­da datę pre­mie­ry raz za razem

Me­ga­mia­sto po­dzie­lo­ne na po­zio­my, gangi niż­szych po­zio­mów i mafie wyż­szych po­zio­mów, lady Frey, która ko­ja­rzy się z ko­bie­tą z gam­play­ow (też była bo­ga­ta, też miesz­ka­ła w prze­py­chu, też ro­bi­ła szem­ra­ne in­te­re­sy i też miała przy­du­pa­sa), może przez te wszyst­kie ele­men­ty w ope­ra­to­rze me­cha­nicz­nej ręki wi­dzia­łem Keanu. 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dzię­ki, Tar­ni­no za prze­czy­ta­nie opo­wia­da­nia i po­zo­sta­wie­nie po sobie śladu w po­sta­ci tego zwy­cza­jo­we­go gifa :)

Known some call is air am

Nie do końca mój kli­mat, ale do­ce­niam po­mysł i opar­tą na nim hi­sto­rie o Smo­keyu-Kop­ciusz­ku. W sumie do­brze Ci ta za­mia­na wy­szła :) Akcję umie­ści­łeś w po­nu­rym, cy­ber­pun­ko­wym świe­cie, który do­sko­na­le psuje do bar­dzo do­brze wy­kre­owa­ne­go bo­ha­te­ra, cy­ber­pun­ko­we­go Kop­ciusz­ka. Po­zo­sta­łe po­sta­cie też do­brze za­ry­so­wa­ne. Do­brze mi się czy­ta­ło :)

Kli­kam bi­blio­te­kę i życzę po­wo­dze­nia w kon­kur­sie :)

Gra­tu­lu­ję bi­blio­te­ki:) Wie­dzia­łam, że to tylko kwe­stia czasu.

Hej, Outta Sewer!

Po­do­ba­ło się. Na­pi­sa­ne w takim su­ro­wym, bru­tal­nym stylu, aż czuć cy­ber­pun­ko­wy kli­mat. Jeśli miał­bym prze­czy­tać coś cy­ber­pun­ko­we­go (choć nie lubię tego kli­ma­tu), to nie miał­bym za­strze­żeń, aby było wła­śnie tak pi­sa­ne, jak u Cie­bie.

Scena akcji super. So­czy­sta i mocno ob­ra­zo­wa, tak jak lubię.

Bo­ha­te­ro­wie w po­rząd­ku, choć żaden się zbyt­nio nie wy­róż­niał. Nawet Smo­key’owi jed­no­cze­śnie bu­dził sym­pa­tię i an­ty­pa­tię, taki ośli­zgły sprze­daj­ny gno­jek. Ale w sumie pa­su­je do kon­wen­cji.

Pod­su­mo­wu­jąc miła lek­tu­ra :)

Cie­ka­wa opo­wieść ład­nie wpi­su­ją­ca się w za­ło­że­nia kon­kur­so­we. Wy­ko­rzy­stu­jesz sporo do­brze zna­nych mo­ty­wów, na pod­sta­wie któ­rych two­rzysz kla­sycz­ny cy­ber­pun­ko­wy świat i dy­na­micz­ną hi­sto­rię.

Na plus na pewno bo­ha­ter – kon­se­kwent­nie po­ka­zu­jesz jego ogra­ni­czo­ny spo­sób my­śle­nia ;)

Z mi­nu­sów – myślę, że limit tro­chę tutaj za­szko­dził. Opo­wieść chwi­la­mi pędzi, a część wąt­ków prosi się o roz­wi­nię­cie, albo cho­ciaż za­trzy­ma­nie przy nich na chwi­lę, by ru­szyć z akcją kilka frag­men­tów póź­niej.

Nie do końca ro­zu­miem też 2 kwe­stie:

1) Dla­cze­go przy ta­kiej po­ka­zo­wej akcji trans­por­ter za­wie­rał praw­dzi­wy, bar­dzo cenny ła­du­nek? Ro­zu­miem, że or­ga­ni­za­to­rzy byli pewni sie­bie, ale rzeź­nia w po­bli­żu tak cen­ne­go ła­dun­ku we­dług mnie kom­plet­nie mija się z celem i nie mogę sobie wy­obra­zić, żeby wła­ści­cie­le to­wa­ru po­sta­no­wi­li umie­ścić go w cen­trum akcji, za­miast spo­koj­nie pod­sta­wić puste skrzy­nie, a trans­por­tem ła­dun­ku zająć się w cał­ko­wi­tym spo­ko­ju.

2) Nie mo­głem sobie wy­obra­zić, jak ten na­szyj­nik wy­glą­dał. Wiem, szcze­gół, ale może cze­goś po pro­stu nie zro­zu­mia­łem i mi wy­ja­śnisz ;) Jeśli to wsz­czep, to po co w for­mie na­szyj­ni­ka? Prze­cież wszyst­ko po­win­no się trzy­mać skóry bez opla­ta­nia wokół szyi.

 

– Jeśli nie pój­dziesz z nimi, rdza z na­szej umowy. Mi­lion kre­dy­tów znik­nie jak pliki z za­in­fe­ko­wa­ne­go wi­ru­sem dysku.

Po­rów­na­nie spoko, ale we­dług mnie pada w nie­na­tu­ral­ny spo­sób i zde­cy­do­wa­nie nie pa­su­je w kon­tek­ście roz­ka­zu wy­da­wa­ne­go w trak­cie akcji. Zbyt dłu­gie i nie­prak­tycz­ne jak na mo­ment, w któ­rym zo­sta­je wy­po­wie­dzia­ne.

 

Aha, i jesz­cze frag­ment, który naj­mniej przy­padł mi do gustu: cała scena z ude­rze­niem sztucz­ną łapą obok głowy bo­ha­te­ra. Taka tro­chę sztam­po­wo-fil­mo­wa.

Poza tym ję­zy­ko­wo wy­glą­da wszyst­ko ok, czyta się szyb­ko i akcja jest dy­na­micz­na, tak jak lubię. Świat niby ty­po­wy, ale wzbu­dził we mnie za­in­te­re­so­wa­nie i chcia­ło­by się wie­dzieć o nim wię­cej. Ogó­łem: przy­jem­na lek­tu­ra :) 

A tam się będę roz­pi­sy­wać, skoro na becie na­ga­da­łam Ci całą czap­kę. Po­zwo­lę zatem mówić ge­stom. Oraz Bey­on­ce. XD

 

beyonce jay-z clapping applause gif | WiffleGif

Hej :)

 

@Geki

Me­ga­mia­sto po­dzie­lo­ne na po­zio­my, gangi niż­szych po­zio­mów i mafie wyż­szych po­zio­mów, lady Frey, która ko­ja­rzy się z ko­bie­tą z gam­play­ow (też była bo­ga­ta, też miesz­ka­ła w prze­py­chu, też ro­bi­ła szem­ra­ne in­te­re­sy i też miała przy­du­pa­sa), może przez te wszyst­kie ele­men­ty w ope­ra­to­rze me­cha­nicz­nej ręki wi­dzia­łem Keanu. 

To chyba taka stan­dar­do­wa es­te­ty­ka cu­ber­pun­ko­wa, skoro w CP2077 są takie ele­men­ty, bo w Deu­sie też takie cosie były :)

 

Lubię twoje tek­sty, ten z Lokim jest jed­nym z moich ulu­bio­nych, a o ile do­my­ślam się, który tekst na­pi­sa­łeś na Rap­kon­kurs, to też za­padł w pa­mięć. 

O Sza­ta­nie i He­im­dal­lu? :D Lo­kie­go tam nie było, ale po­wiem szcze­rze, że sam się łapię na tym, że myślę o Sza­ta­nie z tego opo­wia­da­nia jak o Lokim :)

 

@Ka­tia­72

 

Dzię­ki za miłe słowa i klika do bi­blio :)

 

@Mo­ni­que

 

Raz jesz­cze dzię­ki za betę i fe­ed­back :)

 

@Za­na­is

 

Nawet Smo­key’owi jed­no­cze­śnie bu­dził sym­pa­tię i an­ty­pa­tię, taki ośli­zgły sprze­daj­ny gno­jek. Ale w sumie pa­su­je do kon­wen­cji.

O to wła­śnie cho­dzi­ło. Bie­da­czy­na, ale gno­jek :)

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie i po­zo­sta­wie­nie po sobie ko­men­ta­rza.

 

@Per­rux

 

Opo­wieść chwi­la­mi pędzi, a część wąt­ków prosi się o roz­wi­nię­cie, albo cho­ciaż za­trzy­ma­nie przy nich na chwi­lę, by ru­szyć z akcją kilka frag­men­tów póź­niej.

To nawet nie jest wina li­mi­tu, ale spo­so­bu w jaki piszę. Sta­ram się jakoś ujarz­mić moją pi­sa­ni­nę i nie za­wsze wy­cho­dzi, ale myślę, że i tak sporo sie tutaj uczę od in­nych i mam na­dzie­ję, że w końcu uda mi się kom­po­no­wać tek­sty rów­niej, bez tych prze­sko­ków.

 

) Dla­cze­go przy ta­kiej po­ka­zo­wej akcji trans­por­ter za­wie­rał praw­dzi­wy, bar­dzo cenny ła­du­nek? Ro­zu­miem, że or­ga­ni­za­to­rzy byli pewni sie­bie, ale rzeź­nia w po­bli­żu tak cen­ne­go ła­dun­ku we­dług mnie kom­plet­nie mija się z celem i nie mogę sobie wy­obra­zić, żeby wła­ści­cie­le to­wa­ru po­sta­no­wi­li umie­ścić go w cen­trum akcji, za­miast spo­koj­nie pod­sta­wić puste skrzy­nie, a trans­por­tem ła­dun­ku zająć się w cał­ko­wi­tym spo­ko­ju.

Bo by mi się fa­bu­ła nie do­mknę­ła ;) A tak zu­peł­nie na po­waż­nie, to w mojej gło­wie wy­glą­da to tak, że za­rów­no trans­port, miej­sce i ter­mi­ny były za­kle­pa­ne i cięż­ko by to było po­skła­dać lo­gi­stycz­nie. Im bar­dziej szem­ra­na trans­ak­cja, tym mniej zo­sta­je miej­sca na lo­gi­stycz­ne per­tur­ba­cje – a trans­port szedł z da­le­ka, bo z Fa­ra­wayu ;). Więc Feyr, pewna dzia­ła­nia swo­je­go to­wa­ru, po­sta­no­wi­ła wy­eli­mi­no­wać za­gro­że­nie ze stro­ny gangu, jed­no­cze­śnie de­mon­stru­jąc kon­tra­hen­tom z Cin­drell moż­li­wo­ści urzą­dze­nia. Nie prze­wi­dzia­ła, że trafi się mo­zli­wośc jedna na mi­lion i wszyst­ko znik­nie w wy­bu­chu. Wiem, nieco na­cią­ga­ne, ale kop­ciusz­ko­wy pan­to­fe­lek pa­su­ją­cy tylko na jedną ko­bie­cą stopę też jest na­cią­ga­ny :P ;)

 

Nie mo­głem sobie wy­obra­zić, jak ten na­szyj­nik wy­glą­dał. Wiem, szcze­gół, ale może cze­goś po pro­stu nie zro­zu­mia­łem i mi wy­ja­śnisz ;) Jeśli to wsz­czep, to po co w for­mie na­szyj­ni­ka? Prze­cież wszyst­ko po­win­no się trzy­mać skóry bez opla­ta­nia wokół szyi.

Tak, na­zew­nic­two. Będę mu­siał na przy­szłośc bar­dziej zwra­cać uwagę na to, przy fan­ta­stycz­nych tek­stach. Ja go widzę jako cięż­ki na­szyj­nik z ele­men­tem cen­tral­nym jako za­wiesz­ką, który wgry­za się w ciało i wpusz­cza wgłąb or­ga­ni­zmu witki, łą­czą­ce się z ukła­dem ner­wo­wym. Gdy­bym umiał ład­nie ry­so­wać, to bym Ci na­ry­so­wał, ale nie umiem :(

 

Po­rów­na­nie spoko, ale we­dług mnie pada w nie­na­tu­ral­ny spo­sób i zde­cy­do­wa­nie nie pa­su­je w kon­tek­ście roz­ka­zu wy­da­wa­ne­go w trak­cie akcji. Zbyt dłu­gie i nie­prak­tycz­ne jak na mo­ment, w któ­rym zo­sta­je wy­po­wie­dzia­ne.

Hmm, myślę, że masz rację. Ale nie będę juz tego zmie­niał.

 

Aha, i jesz­cze frag­ment, który naj­mniej przy­padł mi do gustu: cała scena z ude­rze­niem sztucz­ną łapą obok głowy bo­ha­te­ra. Taka tro­chę sztam­po­wo-fil­mo­wa.

Taka miała być, sztam­po­wo-fil­mo­wa :) Ro­zu­miem, że może sie nie po­do­bać, bo to tania sztucz­ka, ale jakoś pa­so­wa­ła mi do tej sceny.

 

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie i po­dzie­le­nie się wra­że­nia­mi :)

 

EDIT: Siema, oidrin :)

 

Dzię­ki za Be­jon­ce i uwagi be­tu­jon­ce ;)

 

Po­zdra­wiam

Q

Known some call is air am

Hey, mr. Q. 

Za każ­dym razem, jak czy­tam jakiś cy­ber­pun­ko­wy tekst, mam na­dzie­ję, że tym razem po­lu­bię ten ga­tu­nek, bo jest w nim tyle do­bre­go. No ale chyba jed­nak je­stem ste­am­pun­ko­wą dziew­czy­ną i tak zo­sta­nie. Jak więc wi­dzisz – nie moja para im­plan­tów.

Oce­nię tekst czy­sto obiek­tyw­nie. Jest bar­dzo dobry. Może nie świet­ny, bo cze­goś mi w tej fa­bu­le bra­ko­wa­ło, ale faj­nie ope­ru­jesz ję­zy­kiem (by­wasz bar­dzo praw­dzi­wy co pi­sa­łam ci już w So­lu­sie). Nie znamy się co praw­da, ale mam po­czu­cie, że zo­sta­wiasz w tek­ście dużo sie­bie. Tro­chę tylko po­zrzę­dzę, że znowu w cy­ber­pun­ku taka wul­gar­ność, no ale ok ;)

 

 

Bo­wiem tego ranka Smo­key­owi dane było zo­ba­czyć pa­no­ra­mę ogrom­nej me­tro­po­lii z wy­so­ko­ści ga­bi­ne­tu Lady Feyr (…)

“Tego ranka bo­wiem”/”Tego ranka S. dane było bo­wiem zo­ba­czyć”

 

 

 

– Ale ja­kiejś kon­kret­nej za­pła­ty rów­nież ocze­ku­jesz. – Bar­dziej stwier­dzi­ła, niż za­py­ta­ła.

To mnie in­te­re­su­je. Czy zapis z dużej li­te­ry jest po­praw­ny, czy po­wi­nien być z małej? Jest co praw­da naj­pierw słowo “bar­dziej”, ale póź­niej jest “stwier­dzi­ła”, czyli czyn­ność gę­bo­wa. Hm, hm. Nie wiem. Ja bym pew­nie dała z małej.

 

 

Bra­cia śmia­li się z niego, że od mo­men­tu po­czu­cia par­cia na pę­cherz do chwi­li pod­ję­cia de­cy­zji[+,] aby udać się do to­a­le­ty, mija taki czas, że zwie­ra­cze mu nie wy­trzy­mu­ją i zlewa się w spodnie.

 

– Więk­szość stra­ci­ła za­in­te­re­so­wa­nie, bo nie­spo­dzie­wa­na oj­cow­ska re­pry­men­da oka­za­ła się być je­dy­nie pre­lu­dium do zgnę­bie­nia naj­młod­sze­go dziec­ka.  – A skoro już je­ste­śmy przy sra­niu…

Zbęd­na spa­cja.

 

 

– Na­szyj­ni­ki? – Za­py­tał z nie­do­wie­rza­niem Smo­key.

“za­py­tał”

 

 

 

To zda­nie jest mio­ood­ne. Po pro­stu wow:

 

Jed­nak chło­pak nie był naj­ostrzej­szym nożem w szu­fla­dzie po­dej­rza­nych in­dy­wi­du­ów za­miesz­ku­ją­cych mia­sto, więc ma­ją­cy to­wa­rzy­szyć jego par­szy­we­mu życiu przez ko­lej­ne kil­ka­dzie­siąt go­dzin smród, nie zo­stał za­uwa­żo­ny wtedy, gdy jesz­cze można go było roz­go­nić.

 

Ge­ne­ral­nie po­do­ba­ło mi się, ale zo­sta­nę przy So­lu­sie, ha ha! Po­wo­dze­nia w kon­kur­sie :)

Nie wy­sy­łaj kra­sno­lu­da do ro­bo­ty dla elfa!

Dobre. Męski Kop­ciu­szek w me­ga­ci­ty przy­szło­ści wy­padł bar­dzo faj­nie i prze­ko­nu­ją­co. Akcja toczy się wart­ko, świat przed­sta­wi­łeś tak, że się w nim nie gubię i ro­zu­miem, gdzie je­stem. Bo­ha­te­ra po­lu­bić nie­ła­two. Z jed­nej stro­ny nie chce zabić kum­pla, ale już nie ma pro­ble­mu z tym, że kum­pel wpad­nie w ręce po­li­cji. Ro­zu­miem jed­nak, że taki to świat i bo­ha­ter do­brze się w niego wpi­su­je. A przy tym udało Ci się unik­nąć mo­ra­li­zo­wa­nia.

Czyta się świet­nie, łyk­nę­łam na jeden raz. Ni­g­dzie się nie po­ty­ka­łam.

Mi się :)

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Świet­ne! Ma wszyst­ko, czego po­trze­bu­je dobry cp a nawet wię­cej! Akcja, zwro­ty, psy­cho­lo­gia… No i przede wszyst­kim dy­na­mi­ka, która moim zda­niem jest jedną z naj­waż­niej­szych cech tego stylu! Do­sko­na­le czu­jesz “saj­ber”!

www.popetersburgu.pl

Bar­dzo dobry tekst, nawet moja słaba zna­jo­mość cy­ber­pun­ko­wych dzieł nie prze­szko­dzi­ła mi w od­bio­rze two­je­go opo­wia­da­nia. Na plus zde­cy­do­wa­nie wple­cie­nie w fa­bu­łę oso­bi­ste­go wątku Smo­keya oraz to, jak za­ska­ku­ją­ca oka­za­ła się sama koń­ców­ka, po­mi­mo, że tekst pi­sa­ny jest pod sche­mat (zgod­nie z za­sa­da­mi kon­kur­su). Scena prze­ję­cia umy­słu przez na­szyj­nik opi­sa­na świet­nie – nie­sa­mo­wi­cie dy­na­micz­na, a jed­no­cze­śnie za­wie­ra­ją­ca wiele szcze­gó­łów na temat krzyw­dy wy­rzą­dza­nej przez głów­ne­go bo­ha­te­ra. No i te cy­ber­pun­ko­we wy­ra­że­nia wple­cio­ne w opo­wia­da­nie, szcze­gól­nie to jest świet­ne:

Je­zu­sie Chro­mo­wa­ny

Po­zdra­wiam

All in all, it was all just bricks in the wall

Opo­wia­da­nie na­pi­sa­ne lekko, barw­nie, ze swadą. Już pierw­szy aka­pit za­po­wia­da, że nie bę­dzie to pu­cha­ta opo­wiast­ka o jed­no­roż­cach. Zde­cy­do­wa­nie naj­lep­sze spo­śród kilku tek­stów, które w ostat­nich dniach prze­czy­ta­łem (lub po­rzu­ci­łem) na por­ta­lu.

Na plus: język, kom­po­zy­cja, po­pro­wa­dze­nie nar­ra­cji, świat przed­sta­wio­ny. Wszyst­ko tutaj ład­nie leży na swoim miej­scu, sam tekst ni­g­dzie nie zgrzy­ta, a w nie­któ­rych miej­scach po­tra­fi, je­że­li nie za­chwy­cić, to przy­naj­mniej za­im­po­no­wać.

Z ne­ga­ty­wów wła­ści­wie drob­nost­ki: Prze­szka­dzał mi nieco nad­miar fe­kal­nych po­rów­nań, choć ro­zu­miem, że chcia­łeś po­ka­zać pa­skudz­two naj­niż­szych warstw spo­łecz­nych i dać czy­tel­ni­ko­wi po­czuć ten smród. To są już kwe­stie es­te­tycz­ne i tutaj trud­no zna­leźć złoty śro­dek, by uzy­skać za­mie­rzo­ny efekt, a jed­no­cze­śnie nie prze­sa­dzić. Nie do końca prze­ko­na­ła mnie po­stać głów­ne­go bo­ha­te­ra. Znowu, po­trze­bo­wa­łeś ta­kie­go mię­ki­szo­na, więc go stwo­rzy­łeś. Czy wy­szedł wia­ry­god­ny? Nie wiem. Wydał mi się prze­ry­so­wa­ny, zbyt ułom­ny, mo­men­ta­mi się ocie­ra­ło to o kpiny z ludzi men­tal­nie nie­peł­no­spraw­nych. Z dru­giej stro­ny po­trze­bo­wa­łeś ta­kie­go bo­ha­te­ra, by iry­to­wał swoją bez­rad­no­ścią, więc rów­nie do­brze może to być za­le­tą tego tek­stu.

W pierw­szej sce­nie z Lady Feyrą ku­le­je jej pierw­sza kwe­stia dia­lo­go­wa. Jest trosz­kę nie­na­tu­ral­na. Dla­cze­go ta ko­bie­ta się na wstę­pie się tłu­ma­czy ze swo­ich po­bu­dek przed go­ściem, któ­rym gar­dzi?

 

Pod­su­mo­wu­jąc, atrak­cyj­na lek­tu­ra, od­waż­nie po­pro­wa­dzo­na. Sty­li­stycz­nie to już jest po­ziom taki, za który piór­ko by mnie nie zdzi­wi­ło. Py­ta­nie, czy war­tość opo­wia­da­nia rów­nież do tego po­zio­mu sięga? Czy treść nie­sie w sobie coś, co zo­sta­nie w gło­wie na dłu­żej?

"Wol­ność po­le­ga na tym, że mo­że­my czy­nić wszyst­ko, co nie przy­no­si szko­dy bliź­nie­mu na­sze­mu". Paryż, 1789 r.

W końcu do­tar­łem.

Za­cznę od tra­dy­cyj­nej w przy­pad­ku cy­ber­pun­ku for­muł­ki: cy­ber­punk mi nie leży. Nic do niego nie mam, trud­no pisać, żebym go nie lubił, ale cza­sem cięż­ko mi się w nim od­na­leźć. Dla­te­go czę­sto istot­niej­sze niż sam bieg danej hi­sto­rii jest dla mnie to, na ile się w niej od­naj­du­ję. Czy się nie motam, nie gubię, itd. Tutaj pod tym wzglę­dem czu­łem się do­brze, to chyba cy­ber­punk z ga­tun­ku tych przy­stęp­niej­szych, stąd i fraj­da z lek­tu­ry więk­sza.

Ale sku­pia­jąc się już na samym tek­ście. Dobry. Na­praw­dę dobry, so­lid­ny tekst.

Po­do­bał mi się język. Ani prze­sad­nie efek­tow­ny, ani to­por­ny. Bar­dzo do­brze do­bra­ny do opo­wia­da­nia i przede wszyst­kim miej­sca akcji. Re­alia, jakie przed­sta­wiasz w swoim opo­wia­da­niu, są ra­czej po­nu­re, stąd i kwie­ci­stość ję­zy­ka tutaj nie pa­su­je. Z dru­giej jed­nak stro­ny, co w mojej oce­nie jest na­praw­dę silną stro­ną tek­stu, nie brniesz w drugą stro­nę. Jasne, po­ka­zu­jesz pa­skudz­two świa­ta, czę­sto bez­po­śred­nio, rów­nie bez­po­śred­nim ję­zy­kiem, ale nie brniesz w taką głu­pią ma­nie­rę usil­ne­go za­le­wa­nia czy­tel­ni­ka rzy­go­wi­na­mi, szczy­na­mi, fe­ka­lia­mi aż po sam czu­bek głowy. Opo­wia­dasz o świe­cie do­bit­nie i wprost, ale z za­cho­wa­niem ja­kie­goś dy­stan­su, odro­bi­ny sub­tel­no­ści. Dro­biazg, ale w moim po­czu­ciu bar­dzo ważny.

Język więc umie­jęt­nie do­bra­ny i to już na dzień dobry za­chę­ca do lek­tu­ry (co w wcale nie jest takie oczy­wi­ste, bo tek­stów po­nu­rych jest na por­ta­lu od groma i, co tu dużo ukry­wać, tro­chę już mam ich cza­sem dość). Po­do­ba mi się rów­nież tempo. Wła­ści­wie nie wiem, kiedy ta hi­sto­ria mi zle­cia­ła. Nawet się tro­chę dzi­wi­łem na końcu, że tekst ma ponad 30 000 zna­ków.

Bo­ha­te­ro­wie? Strasz­nie trud­ni do oceny. Bo z jed­nej stro­ny trze­ba Ci oddać, że do hi­sto­rii do­bra­łeś ich bar­dzo do­brze. Każdy pa­su­je, każdy jakoś speł­nia swoją rolę. Z dru­giej… no jed­nak każdy pa­su­je. :D

Wiem, to brzmi idio­tycz­nie, ale jakoś tak bra­kło mi ta­kie­go bo­ha­te­ra, który swoim cha­rak­te­rem po­zor­nie by nie pa­so­wał, a jed­nak zo­stał umie­jęt­nie za­adap­to­wa­ny do hi­sto­rii. Bo to naj­czę­ściej tacy za­pa­da­ją nam na dłu­żej w pa­mięć. To nie jest wada tek­stu. Ra­czej wska­zu­ję miej­sce, gdzie można było po­szu­kać do­dat­ko­wych zalet. ;)

Tutaj jest tro­chę tak, że głów­ny bo­ha­ter ma być bez­rad­ny i bier­ny. I taki jest. Czy mógł być inny? Przy tym po­my­śle chyba nie. Oj­ciec ma być podły, człon­ko­wie grupy/gangu zło­śli­wi i bez­dusz­ni. Przy­ja­ciel ciut roz­dar­ty. I wszy­scy są tacy, jacy po­win­ni być. Nie ma się o co cze­piać. Jed­no­cze­śnie, czy któ­ryś z nich, przy ta­kiej cha­rak­te­ry­sty­ce, może za­paść w pa­mięć na dłu­żej? Chyba bra­ku­je im ar­gu­men­tów. Sło­wem, każdy z bo­ha­te­rów bar­dzo rze­tel­nie pra­cu­je na po­zy­tyw­ny od­biór hi­sto­rii, ale żaden nie wy­szar­pie ni­cze­go dla sie­bie, jeśli cho­dzi o pa­mięć czy­tel­ni­ka. Piszę ko­men­tarz kilka dni po lek­tu­rze, i tak, jak mam dalej w pa­mię­ci jako taki obraz tych bo­ha­te­rów, tak żaden z tych ob­ra­zów na dłu­żej się nie utrzy­ma.

Sama hi­sto­ria? Znów bar­dzo rze­tel­na. Wszyst­ko na swoim miej­scu. Taka która i przed­sta­wi ka­wa­łek hi­sto­rii i czy­tel­ni­ka nie zgubi i wy­eks­po­nu­je świat. Sło­wem, znów to jest taki przy­kład, gdzie wszyt­ko pra­cu­je na po­zy­tyw­ny od­biór, ale nic do końca na sie­bie.

Przy­szło mi do głowy takie głu­pie po­rów­na­nie, że Twój tekst to taki nie­by­wa­le so­lid­ny, dobry ze­spół, ale bez so­li­stów. Po co o tym piszę? Z lek­tu­ry je­stem za­do­wo­lo­ny. Przed­sta­wio­ne prze­ze mnie “mi­ni­cze­py” są nie­po­trzeb­ne i na siłę. Po­ja­wią się tro­chę tak, jakby CM chciał na siłę coś Two­je­mu opo­wia­da­niu ująć. Czy chce? Wręcz prze­ciw­nie. Gdzieś tam czuje się przy lek­tu­rze, że wy­ro­bi­łeś sobie pe­wien styl, wiesz, co chcesz na­pi­sać i ge­ne­ral­nie do tej no­mi­na­cji piór­ko­wej za­pew­ne jest Ci już bli­żej niż dalej. W ta­kich przy­pad­kach za­wsze sta­ram się tro­chę po­zrzę­dzić, żeby stwo­rzyć au­to­ro­wi jakiś szer­szy ma­te­riał po­glą­do­wy. Żeby dać mu szan­sę po­szu­ka­nia tego, ostat­nie­go być może, kroku. I jeśli z ja­kie­goś po­wo­du zrzę­dzę, to tylko z ta­kie­go, bo z lek­tu­ry na­praw­dę je­stem za­do­wo­lo­ny. :)

Sa­mo­zwań­czy Lotny Dy­żur­ny-Par­ty­zant; Nie­ofi­cjal­ny czło­nek sto­wa­rzy­sze­nia Mal­kon­ten­tów i Hi­po­chon­dry­ków

Hej :)

 

Wy­bacz­cie, że tak późno od­po­wia­dam na Wasz fe­ed­back, ale jakoś mnie pro­kra­sty­na­cja do­pa­dła ostat­nio i pewne rze­czy od­kła­dam na póź­niej. A potem na jesz­cze póź­niej. I jesz­cze póź­niej. Nie chcę, że­by­ście my­śle­li, że Was lek­ce­wa­żę, o nie! Po pro­stu cięż­ko mi się ostat­nio za­brać do pew­nych rze­czy.

 

@Lana

 

No ale chyba jed­nak je­stem ste­am­pun­ko­wą dziew­czy­ną i tak zo­sta­nie. Jak więc wi­dzisz – nie moja para im­plan­tów.

Moja chyba też nie ;) Wy­mę­czy­łem ten tekst, bo go za­czą­łem. A ja za­wsze koń­czę to co za­czy­nam :)

 

Nie znamy się co praw­da, ale mam po­czu­cie, że zo­sta­wiasz w tek­ście dużo sie­bie. Tro­chę tylko po­zrzę­dzę, że znowu w cy­ber­pun­ku taka wul­gar­ność, no ale ok ;)

Tro­chę sie­bie za­wsze zo­sta­wiam. To chyba nor­mal­ne, bo prze­cież pi­sze­my na pod­sa­twie wła­snych do­świad­czeń, prze­my­śleń, za­adap­to­wa­nych pod sie­bie in­spi­ra­cji. Ale z tą wul­gar­no­ścią to mnie za­bi­łaś, bo na­praw­dę sta­ra­łem się ją ogra­ni­czyć do nie­zbęd­ne­go mi­ni­mum, żeby oddać bru­tal­ność tej rze­czy­wi­sto­ści. Nie uży­łem w tek­ście żad­ne­go moc­niej­sze­go wul­ga­ry­zmu ani prze­kleń­stwa, ale ro­zu­miem, że nawet ta nie­wiel­ka dawka może razić.

Dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie opka i po­zo­sta­wie­nie po sobie śladu.

 

@Irka

 

Z jed­nej stro­ny nie chce zabić kum­pla, ale już nie ma pro­ble­mu z tym, że kum­pel wpad­nie w ręce po­li­cji. Ro­zu­miem jed­nak, że taki to świat i bo­ha­ter do­brze się w niego wpi­su­je.

Su­rvi­val of the fit­test, rzec by można. Ale nie chcia­łem robić ze Smo­keya bez­dusz­ne­go dupka, je­dy­nie zwy­kłe­go dupka :)

Dzię­ki za miłe słowa i czas po­świę­co­ny na czy­ta­nie :)

 

@Krzysz­to­f85

 

Dzię­ki, stary. Ro­bi­łem co mo­głem, wzo­ru­jąc się na tym, co łyk­ną­łem Cy­ber­pun­ko­we­go (głów­nie Gib­son) oraz na grze Deus Ex. Czy ja czuję tego saj­be­ra? Może. Ale czuję też, że to nie jest moja para ka­lo­szy, tylko taka, w któ­rej spró­bo­wa­łem chwi­lę po­bie­gać, żeby zo­ba­czyć czy dam radę :)

 

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz :)

 

@Si­me­one

 

Cie­szę się, że Tobie rów­nież się po­do­ba­ło. Jezus Chro­mo­wa­ny sam jakoś wpadł, a potem po­my­śla­łem, że wy­pi­szę sobie ja­kieś po­wie­dzon­ka od­no­szą­ce się do re­li­gii, za­adap­tu­ję je do kli­ma­tu i spró­bu­ję wpleść w opo­wia­da­nie.

 

Dzię­ki bar­dzo za czas i ko­men­tarz :)

 

@Chro

 

Prze­szka­dzał mi nieco nad­miar fe­kal­nych po­rów­nań, choć ro­zu­miem, że chcia­łeś po­ka­zać pa­skudz­two naj­niż­szych warstw spo­łecz­nych i dać czy­tel­ni­ko­wi po­czuć ten smród.

Chcesz praw­dy, Chro? :) Czy­ta­łem kilka opo­wia­dań na por­ta­lu, które ope­ro­wa­ły wra­że­nia­mi zmy­sło­wy­mi, ba­zu­ją­cy­mi na wzro­ku i ko­lo­rach. Chcia­łem po­dob­nie, ale potem przy­szło mi do głowy, że mógł­bym spró­bo­wać w za­pa­chy. W sumie to mi nie wy­szło, bo smród g*wna to je­dy­ne co dałem, ale jak już mi pierw­sze zda­nie tak we­szło, to po­sta­no­wi­łem czy­tel­ni­ko­wi o tym przy­po­mnieć gdzieś dalej ze dwa/trzy razy. No i masz ci babo pla­cek (krowi ;)), bo to rze­czy­wi­ście może razić.

 

Znowu, po­trze­bo­wa­łeś ta­kie­go mię­ki­szo­na, więc go stwo­rzy­łeś. Czy wy­szedł wia­ry­god­ny? Nie wiem. Wydał mi się prze­ry­so­wa­ny, zbyt ułom­ny, mo­men­ta­mi się ocie­ra­ło to o kpiny z ludzi men­tal­nie nie­peł­no­spraw­nych. Z dru­giej stro­ny po­trze­bo­wa­łeś ta­kie­go bo­ha­te­ra, by iry­to­wał swoją bez­rad­no­ścią, więc rów­nie do­brze może to być za­le­tą tego tek­stu.

Niech mnie Wisz­nu chro­ni, nie chcia­łem w żadne spo­sób kpić z ja­kiej­kol­wiek nie­peł­no­spraw­no­ści! Mam nie do końca spraw­ne dziec­ko, więc to chyba ostat­nie co by mi do głowy przy­szło. Po­trze­bo­wa­łem mięk­kie­go dupka, który, gdyby do­ra­stał w innym śro­do­wi­sku, był nie dup­kiem, ale po­czci­wym ma­toł­kiem, świa­do­mym swych bra­ków, tro­chę wy­co­fa­nym – znam ta­kie­go jed­ne­go i to bar­dzo do­brze. Fajny chło­pak, po­czci­wy, uczyn­ny, lubię go, ale roz­mo­wa z nim jest dość trud­na i szyb­ko mnie męczy. Na końcu opo­wia­da­nia trosz­kę zmie­ni­łem Smo­keya, do­da­łem mu pew­no­ści sie­bie, choć może tego nie widać, bo sobie to do­pi­sa­łem w swo­jej gło­wie, za­miast moc­niej za­zna­czyć w tek­ście. To cenna uwaga, do za­pa­mię­ta­nia na przy­szłość, dzię­ku­ję Chro.

 

W pierw­szej sce­nie z Lady Feyrą ku­le­je jej pierw­sza kwe­stia dia­lo­go­wa. Jest trosz­kę nie­na­tu­ral­na. Dla­cze­go ta ko­bie­ta się na wstę­pie się tłu­ma­czy ze swo­ich po­bu­dek przed go­ściem, któ­rym gar­dzi?

Można to tak ode­brać, dzię­ki za zwró­ce­nie uwagi. Kiedy wi­zu­ali­zo­wa­łem sobie te po­sta­cie i wcho­dzi­łem w ich skóry, by mię­dzy sobą po­roz­ma­wia­ły, Lady w mojej gło­wie po­wie­dzia­ła to zmę­czo­nym gło­sem osoby, która nie tyle się tłu­ma­czy, ale po­ka­zu­je Smo­key­owi jego miej­sce w sze­re­gu. To też mo­głem wy­eks­po­no­wać, ale jesz­cze nie do końca łapię te wszyst­kie niu­an­se i za­po­mi­nam, że to co jest w mojej wy­obraź­ni muszę w jak naj­bar­dziej do­sad­ny spo­sób prze­nieść do tek­stu.

 

Sty­li­stycz­nie to już jest po­ziom taki, za który piór­ko by mnie nie zdzi­wi­ło. Py­ta­nie, czy war­tość opo­wia­da­nia rów­nież do tego po­zio­mu sięga? Czy treść nie­sie w sobie coś, co zo­sta­nie w gło­wie na dłu­żej?

Tak wy­so­ko jesz­cze nie ce­lu­ję. Uczę się i je­stem świa­dom tego, że mam sporo do ogar­nię­cia, a każdy ko­men­tarz, zwra­ca­ją­cy uwagę na ko­lej­ny jakiś aspekt mojej pi­sa­ni­ny po­zwa­la mi się roz­wi­jać. Na razie je­stem za­do­wo­lo­ny, że nikt nie za­rzu­ca mi gra­fo­ma­nii i lu­dzie piszą, że się nie­czę­sto po­ty­ka­ją na tek­ście. Na coś wię­cej przyj­dzie może jesz­cze czas. Albo nie. Dla mnie naj­waż­niej­sze jest to, że pi­sa­nie spra­wia mi fraj­dę i zwal­nia mi miej­sce w mózgu, bo te kłę­bią­ce się pod czasz­ką myśli po­wo­do­wa­ły duże ci­śnie­nie i by­wa­łem ner­wo­wy. Odkąd za­czą­łem pisać widzę u sie­bie więk­szy spo­kój i to jest jedna z tych rze­czy, które sta­no­wią dla mnie o dużej war­to­ści pi­sa­nia. A czy coś zo­sta­nie na dłu­żej w czy­jejś gło­wie? Nawet się nad tym nie za­sta­na­wia­łem pi­sząc to opo­wia­da­nie, ale teraz, gdy o tym wspo­mi­nasz, to uczci­wie przy­znam, że chyba nie. Nie taki był cel. Tutaj chcia­łem się spraw­dzić w cy­ber­pun­ku i pi­sa­niu pod za­da­ny temat. Są­dząc po ko­men­ta­rzach, to chyba nawet nie wy­szło źle :)

 

Dzię­ku­ję za miłe słowa, czas po­świę­co­ny na prze­czy­ta­nie i po­zo­sta­wie­nie po sobie ob­szer­ne­go ko­men­ta­rza :)

 

@So­na­ta

 

Dzię­ki za wi­zy­tę i prze­czy­ta­nie :) Fajny ob­ra­zek, ale ja je­stem fanem kotów. Choć w domu mam i kota i psa (ale ten drugi jest żony i dzie­ci).

 

@CM

 

Nie ob­ra­zisz się, jeśli Tobie od­pi­szę w innym ter­mi­nie? Bo muszę ucie­kać – żona mnie wzywa ;)

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie

Q

Known some call is air am

@CM

 

Jasne, po­ka­zu­jesz pa­skudz­two świa­ta, czę­sto bez­po­śred­nio, rów­nie bez­po­śred­nim ję­zy­kiem, ale nie brniesz w taką głu­pią ma­nie­rę usil­ne­go za­le­wa­nia czy­tel­ni­ka rzy­go­wi­na­mi, szczy­na­mi, fe­ka­lia­mi aż po sam czu­bek głowy. Opo­wia­dasz o świe­cie do­bit­nie i wprost, ale z za­cho­wa­niem ja­kie­goś dy­stan­su, odro­bi­ny sub­tel­no­ści. Dro­biazg, ale w moim po­czu­ciu bar­dzo ważny.

Cie­szę się, że tak to od­bie­rasz. Nie chcia­łem prze­sa­dzić w żadną stro­nę, ale naj­bar­dziej w tę, która za­miast po­ka­zać ten brud i po­zwo­lić oswo­ić się z nim czy­tel­ni­ko­wi, spo­wo­do­wa­ła­by, że obraz od­rzu­cał­by swoją szpe­to­tą. Pro­sto, do­bit­nie, ale bez prze­sa­dy.

 

Po­do­ba mi się rów­nież tempo. Wła­ści­wie nie wiem, kiedy ta hi­sto­ria mi zle­cia­ła. Nawet się tro­chę dzi­wi­łem na końcu, że tekst ma ponad 30 000 zna­ków.

A tu mnie za­sko­czy­łeś i to po­zy­tyw­nie. Za­wsze mam wra­że­nie, że od pew­ne­go mo­men­tu za­czy­nam pę­dzić ku koń­co­wi. Tak jak­bym chciał jak naj­szyb­ciej ukoń­czyć tekst i czu­jąc, że meta jest już bli­sko, na­krę­cał się obiet­ni­cą jej prze­kro­cze­nia. W pełni świa­do­mie sta­ra­łem się przy­spie­szyć akcję w tym frag­men­cie pi­sa­nym w cza­sie te­raź­niej­szym.

 

Wiem, to brzmi idio­tycz­nie, ale jakoś tak bra­kło mi ta­kie­go bo­ha­te­ra, który swoim cha­rak­te­rem po­zor­nie by nie pa­so­wał, a jed­nak zo­stał umie­jęt­nie za­adap­to­wa­ny do hi­sto­rii. Bo to naj­czę­ściej tacy za­pa­da­ją nam na dłu­żej w pa­mięć.

Wcale nie brzmi idio­tycz­nie i wiem o co Ci cho­dzi. To jak po­łą­cze­nie, na przy­kład, ko­tle­ta z ana­na­sem (jesli ktoś lubi :)). Niby nie pa­su­je, a jed­nak w jakiś spo­sób nie tylko pa­su­je, ale rów­nież sma­ku­je. My­śla­łem nad tym i zo­rien­to­wa­łem się, że nigdy świa­do­mie nie od­bie­ra­łem pew­nych po­sta­ci li­te­rac­kich, pa­trząc na nie pod za­su­ge­ro­wa­nym przez Cie­bie kątem. I do­sze­dłem do wnio­sku, że masz ab­so­lut­ną rację. Dzię­ki za zwró­ce­nie na to uwagi, po­sta­ram się w przy­szło­ści bu­do­wać ja­kieś po­sta­cie w ten pa­su­ją­co-nie­pa­su­ją­cy spo­sób.

 

Cie­szę się, że nie uwa­żasz czasu spę­dzo­ne­go przy czy­ta­niu mo­je­go opo­wa­da­nia, za czas stra­co­ny.

Czy ja sobie wy­ro­bi­łem jakiś styl? Cięż­ko mi to oce­niać. Szu­kam i eks­pe­ry­men­tu­ję, ma­ły­mi krocz­ka­mi, bez dzi­kich szarż, bez sta­ra­nia się na coś, co bę­dzie uwzględ­nia­ło wszyst­kie Wasze uwagi. Tylko kilka z nich, żeby spró­bo­wać czy się uda i ewen­tu­al­nie oswo­ić z przy­swa­ja­ną wie­dzą. A potem znów parę i tak dalej, i tak dalej. Widzę u sie­bie pewne po­stę­py i spra­wia mi to ogrom­ną fraj­dę, ale ja­kie­goś kon­kret­ne­go stylu, no nie wiem, nie widzę, ale pew­nie nie je­stem obiek­tyw­ny :)

 

Dzię­ki za ob­szer­ny ko­men­tarz i kilka cen­nych uwag :)

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie

Q

Known some call is air am

Przy­jem­na lek­tu­ra. Na­pi­sa­na po­rząd­nie, czy­ta­ło się płyn­nie. Po­do­ba­ła mi się prze­mia­na głów­ne­go bo­ha­te­ra nawet jeśli jest wy­mu­szo­na wsz­cze­pem. Co po­do­ba­ło mi się jesz­cze bar­dziej to ze­msta ja­kiej do­ko­nu­je. I znowu może nie robi tego sam, ale z dru­giej stro­ny, ktoś go zmu­sił może do cze­goś o czym ma­rzył, choć pew­nie nie w tak osta­tecz­nym wy­da­niu.

Nie do końca ku­pi­łem mo­ty­wu z prze­mia­ną i prze­zwy­cię­że­niem wsz­cze­pu. Bar­dziej pa­so­wa­ło­by mi chyba gdyby im­plant zo­stał uszko­dzo­ny i stąd od­zy­skał by czę­ścio­wo kon­tro­lę. Ale z dru­giej stro­ny tak jest bar­dziej ba­śnio­wo :)

 

Kilka uwag do Two­je­go roz­wa­że­nia:

Winda za­trzy­ma­ła się, drzwi otwar­ły,

Jakoś bar­dziej pa­so­wa­ło­by mi:

Winda się za­trzy­ma­ła, drzwi otwar­ły,

 

Jeśli nie pój­dziesz z nimi, rdza z na­szej umowy.

Nie zro­zu­mia­łem czemu rdza? To ja­kieś ma­po­wa­nie na no­wo­mo­wę nici? :)

 

Trzy razy P: prze­gryw, pa­ta­łach, po­py­cha­dło! Tak o mnie mó­wi­łeś!

Czy to nie jest po­czą­tek dia­lo­gu?

 

zwięk­sza­ją­ce się wraz na­ci­skiem

Chyba zgu­bi­ło się z

zwięk­sza­ją­ce się wraz z na­ci­skiem

 

Smo­key błaga, drze się, za­mknię­ty we­wnątrz umy­słu.

Może le­piej dodać, że wła­sne­go?

Smo­key błaga, drze się, za­mknię­ty we­wnątrz wła­sne­go umy­słu.

 

me­trów be­to­nu i stali, za­sko­czy­ło go.

Nie by­ło­by le­piej tak? I co praw­da na prze­cin­kach się nie znam, ale może jest on zbęd­ny w tym wy­pad­ku?

me­trów be­to­nu i stali go za­sko­czy­ło.

Cześc Edwar­dzie :)

 

Dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny, czas po­świę­co­ny na prze­czy­ta­nie oraz za cenne uwagi, które są nie­wąt­pli­wie słusz­ne i tekst zo­sta­nie po­dług nich zup­gra­de­owa­ny :)

 

Co po­do­ba­ło mi się jesz­cze bar­dziej to ze­msta ja­kiej do­ko­nu­je. I znowu może nie robi tego sam, ale z dru­giej stro­ny, ktoś go zmu­sił może do cze­goś o czym ma­rzył, choć pew­nie nie w tak osta­tecz­nym wy­da­niu.

Cho­ler­nie mnie cie­szy to, że po­do­ba Ci się ze­msta ja­kiej do­ko­nu­je Smo­key :) Serio! Za­wsze mnie mier­zi­ło słod­kie za­koń­cze­nie Kop­ciusz­ka, to wy­ba­cze­nie win i tak dalej. Bo w życiu tak nie bywa.

 

Nie do końca ku­pi­łem mo­ty­wu z prze­mia­ną i prze­zwy­cię­że­niem wsz­cze­pu. Bar­dziej pa­so­wa­ło­by mi chyba gdyby im­plant zo­stał uszko­dzo­ny i stąd od­zy­skał by czę­ścio­wo kon­tro­lę. Ale z dru­giej stro­ny tak jest bar­dziej ba­śnio­wo :)

Wy­da­je mi się, że masz rację i tutaj. Uszko­dze­nie wsz­cze­pu by­ło­by bar­dziej re­ali­stycz­ne. Po­sta­wi­łem jed­nak na prze­ła­ma­nie wpły­wu wsz­cze­pu po­przez pa­mięć o uko­cha­nej matce i jej sło­wach. To, że po­sia­da­ny przez Smo­keya wsz­czep jest pro­to­ty­pem, też miało wpływ na osta­tecz­ne od­zy­ska­nie kon­tro­li przez chło­pa­ka.

 

Nie zro­zu­mia­łem czemu rdza? To ja­kieś ma­po­wa­nie na no­wo­mo­wę nici? :)

Niby tak, bo to w końcu cy­ber­punk ;) Cy­ber­ne­tycz­ne pro­te­zy sa me­ta­lo­we, więc ta rdza, za­miast nici, mi tutaj za­gra­ła, choć mia­łem co do niej wąt­pli­wo­ści i do ostat­nie chwi­li przed pu­bli­ka­cją wa­ha­łem się, czy tego nie usu­nąć. Ale zo­sta­wi­łem, co może było błę­dem. Niech jed­nak jest, jak jest.

 

Czy to nie jest po­czą­tek dia­lo­gu?

To ra­czej wy­krzy­ki­wa­na we­wnatrz umy­słu pre­ten­sja pod ad­re­sem za­bi­ja­ne­go wła­śnie brata.

 

Jesz­cze raz dzię­ku­ję ser­decz­nie za od­wie­dzi­ny i po­zo­sta­wie­nie po sobie śladu.

 

Po­zdra­wiam

Q

Known some call is air am

No cóż, Outto Se­we­rze, wcze­śniej ko­men­tu­ją­cy po­wie­dzie­li o opo­wia­da­niu chyba wszyst­ko, więc od sie­bie dodam, że to bar­dzo zacne i po­rząd­nie na­pi­sa­ne dzieł­ko czy­ta­ło mi się świet­nie i nawet nie mam za­strze­żeń do na­szyj­ni­ka. ;)

 

Dzień za­po­wia­dał się do­brze. Bo­wiem tego ranka… ―> Czy tu aby nie miało być: Dzień za­po­wia­dał się do­brze, bo­wiem tego ranka

 

umo­zli­wi nada­wanie ko­mu­ni­ka­tów… ―> Li­te­rów­ka.

 

Smo­key zła­pał za szczot­kę oraz prze­py­chacz. ―> Smo­key zła­pał szczot­kę oraz prze­py­chacz.

 

…S…Smo­key… ―> Brak spa­cji przed dru­gim wie­lo­krop­kiem.

 

Łań­cuch re­ak­cji, wy­kwi­ta­ją­cy czer­wo­no żół­ty­mi kwia­ta­mi eks­plo­zji… ―> Łań­cuch re­ak­cji, wy­kwi­ta­ją­cy czer­wo­no-żół­ty­mi kwia­ta­mi eks­plo­zji

 

że chło­pak wzdry­gnął się, in­stynk­tow­nie otu­la­jąc ra­mio­na­mi. ―> Co otu­lał ra­mio­na­mi?

A może: …że chło­pak za­drżał, in­stynk­tow­nie otu­la­jąc się ra­mio­na­mi.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

O! Dzię­ki, Reg, za wi­zy­tę. Cie­szę się, że uwa­żasz ten tekst za zacny i na­pi­sa­ny po­rząd­nie. Faj­nie za­wsze Cię wi­dziec pod swoim tek­stem, a to, że Twój post jest tak krót­ki mo­ty­wu­je do dal­sze­go pi­sa­nia po­praw­ną pol­sz­czy­zną ;-)

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie

Q

Known some call is air am

Bar­dzo pro­sze, Outto i nie­zmier­ni mi miło, że ta wi­zy­ta Cię ucie­szy­ła. ;D

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Bar­dzo przy­jem­ny tekst. Świet­nie mi się go czy­ta­ło, sym­pa­ty­zo­wa­łam z bo­ha­te­rem i zde­cy­do­wa­nie przy­pa­dło mi w związ­ku z tym do gustu za­koń­cze­nie. Udany cy­ber­pun­ko­wy Kop­ciu­szek bez pro­ste­go ro­man­su ci wy­szedł.  

ninedin.home.blog

Cześć, ni­ne­din :)

 

Cie­szę się, że bo­ha­ter przy­padł Ci do gustu, po­mi­mo jego nie­po­rad­no­ści i cwa­niac­twa. Co zaś do ro­man­su, to przy­znam, że gdzieś na po­cząt­ku pi­sa­nia świ­ta­ła mi myśl, żeby coś w tym gu­ście wpleść, ale osta­tecz­nie zde­cy­do­wa­łem się na za­stą­pie­nie go przy­jaź­nią.

 

Dzię­ki za miłe słowa i od­wie­dzi­ny.

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie

Q

Known some call is air am

[Prze­czy­ta­ne]

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

Przy­jem­ne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Dzię­ki za od­wie­dzi­ny, Anet :)

Known some call is air am

Niby za­wsze za­rze­kam się, że takie np sf-y i cy­ber-co­sie to nie moje kli­ma­ty, ale tek­sty tego typu na NF co i rusz prze­ko­nu­ją, że po­win­nam tro­chę zre­wi­do­wać po­glą­dy, bo i w ich czy­ta­niu od­naj­du­ję przy­jem­ność.

No więc tak: jest bar­dzo do­brze tech­nicz­nie (jak zwy­kle wy­ła­pa­łam może ja­kieś po­je­dyn­cze po­tknię­cia – ale ja je­stem ma­szy­ną od wy­ła­py­wa­nia po­tknięć, więc nie zwra­caj­my uwagi; w isto­cie nie bar­dzo jest się czego cze­piać). Spraw­nie po­pro­wa­dzo­na fa­bu­ła, tam, gdzie trze­ba, akcja przy­spie­sza i jest od­po­wied­nio dy­na­micz­nie. Czy­ta­łam z za­in­te­re­so­wa­niem od sa­me­go po­cząt­ku, za­koń­cze­nie było sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce.

Nie będę się nad­mier­nie roz­pi­sy­wać, bo za­czy­na mi bra­ko­wać czasu… Po­wiem krót­ko: po­do­ba­ło mi się.

Po­zdra­wiam!

Spo­dzie­waj się nie­spo­dzie­wa­ne­go

Cześć NaNa :)

 

Cie­szę się, że opo­wia­da­nia takie jak to przy­bli­ża­ją Cię do zre­wi­do­wa­nia po­glą­dów na cy­ber­pun­ki, to chyba dla mnie naj­więk­szy kom­ple­ment :) Nie­zmier­nie mi miło, że zna­la­złaś opo­wia­da­nie in­te­re­su­ją­cym i ze­chcia­łaś zo­sta­wić po sobie ślad w po­sta­ci opi­nii.

 

Po­zdra­wiam

Q

Known some call is air am

Chło­piec, który wy­pa­lał trzy pacz­ki dzien­nie

 

Ano, cy­ber­punk. Z całą gamą ty­po­wych dla ga­tun­ku wad i zalet. Za­cznij­my od po­zio­mu kwan­tów: in­ter­punk­cja nie jest naj­gor­sza, ale bra­ku­je sporo prze­cin­ków. Tra­fił się i taki wtry­nio­ny mię­dzy pod­miot, a orze­cze­nie. Zgu­bi­łeś tu i ów­dzie pod­miot, zna­lazł się i błąd or­to­gra­ficz­ny ("czer­wo­no-żół­ty" pi­sze­my z myśl­ni­kiem). Cią­gle wsta­wiasz „jaki” za­miast „który”, prze­sa­dzasz też z za­im­ka­mi – wiele z nich jest cał­kiem zbęd­nych.

 

W ogóle słowa wy­da­ją się przej­mo­wać nad Tobą kon­tro­lę – kilku z nich uży­łeś nie­zgod­nie ze zna­cze­niem, ogól­ny ton tek­stu jest pur­pu­ro­wy i taki chyba ma być, to też cecha cy­ber­pun­ka – nie­ste­ty, Neo, tego pro­gra­mu jesz­cze nie za­ła­do­wa­łeś. Co rusz się po­ty­ka­łam. A szko­da, bo świat ma swoje mrocz­ne, dymne uroki. Ale w ich do­ce­nie­niu prze­szka­dza­ją błęd­nie użyte słowa, an­giel­skie kon­struk­cje, licz­ne nie­zręcz­no­ści, zeug­my ("w jego oczach widać nie­do­wie­rza­nie, zwięk­sza­ją­ce się wraz na­ci­skiem opla­ta­ją­cych szyję pal­ców") i non­sen­sy typu „Wbrew zdro­we­mu roz­sąd­ko­wi, no­szą­ce­mu w tym przy­pad­ku imię me­za­lians” (roz­są­dek nie jest me­za­lian­sem, nie?) Myśli bo­ha­te­ra od­ci­na­ją się dość mocno od jego stylu mó­wie­nia, co dez­orien­tu­je.

 

Po­waż­ną wadą są in­fo­dum­py: tłu­ma­cze­nie jak kro­wie na rowie tego, czego bo­ha­ter nie wie, a czy­tel­ni­ka mo­gło­by za­sko­czyć, ale nie za­ska­ku­je, bo zo­sta­ło wy­tłu­ma­czo­ne jak kro­wie na rowie. Po­ło­wa su­spen­su idzie się chę­do­żyć.

 

Szcze­gó­ły z życia oso­bi­ste­go bo­ha­te­ra są co naj­mniej nie­smacz­ne – niby pa­su­ją do pur­pu­ro­wo-obrzy­dli­wej sty­li­sty­ki cy­ber­pun­ka, ale mam wra­że­nie, że jed­nak tro­chę prze­sa­dzi­łeś.

 

Przejdź­my do fa­bu­ły. Nie spo­dzie­wa­łam się, że Smo­key przej­mie kon­tro­lę, ale to nie jest or­ga­nicz­ny zwrot. Tak samo wy­pad­nię­cie za ze­wnątrz jest nie­spo­dzie­wa­ne, ale tro­chę z su­fi­tu. Nie mogę za­li­czyć zgod­no­ści z za­da­nym sche­ma­tem, bo „coś, co zro­bił wcze­śniej” bar­dzo na­cią­ga­ne – tym czymś mia­ło­by być obe­rwa­nie, żeby mama go opa­trzy­ła i dała dobrą radę? I czy Smo­key fak­tycz­nie wy­szedł na swoje? Niby zdo­był ma­ją­tek, a jed­nak… Za to funk­cja kon­tro­li na­stro­ju w re­je­stra­to­rze jest za­po­wie­dzia­na sub­tel­nie, plu­sik. Ca­łość w miarę spój­na, ale bo­ha­ter w sumie nie­wie­le robi. Nie prze­ko­nu­je mnie też psy­cho­lo­gia.

 

Punk­tów za do­dat­ko­we ele­men­ty zdo­by­łeś 6: "ma­gicz­na" (w końcu wy­so­ce roz­wi­nię­ta tech­no­lo­gia nie różni się od magii) bi­żu­te­ria jest nie­odzow­nym ele­men­tem fa­bu­ły, po­ja­wia się też smok, choć tylko w na­zwie.

 

Jeśli nie masz dość po tej syn­te­tycz­nej chło­ście i chcesz znać szcze­gó­ły, pro­szę o adres na priv, żebym mogła Ci prze­słać plik pod­da­ny prze­ze mnie tor­tu­rom.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hm, cy­ber­punk to nie moje kli­ma­ty, ale muszę po­wie­dzieć, że mi się po­do­ba­ło. Plan jest dość wy­raź­nie za­ry­so­wa­ny z tym sta­wia­niem wa­run­ku itp. – nie wiem, czy wręcz nie za wy­raź­nie :P – ale ogól­nie jest okej, choć w za­sa­dzie (może to wina tych cy­ber­pun­ko­wych kli­ma­tów) naj­bar­dziej po­do­bał mi się styl, taki zgrab­ny i roz­ryw­ko­wy, szyb­ko się czy­ta­ło. Choć nie ide­al­nie, to spraw­nie po­słu­gu­jesz się ję­zy­kiem, jest w tym pewna lek­kość. Może tro­chę miej­sca­mi da­jesz zbyt dłu­gie zda­nia i widać ja­kieś mniej­sze nie­zgrab­no­ści warsz­ta­to­we, ale ten styl na­praw­dę ma po­ten­cjał. 

Nie po­do­ba­ło mi się jed­nak ni­czym nie­uza­sad­nio­ne prze­ska­ki­wa­nie w nar­ra­cji z punk­tu wi­dze­nia głów­ne­go bo­ha­te­ra na inne punk­ty w ob­rę­bie jed­ne­go frag­men­tu tek­stu. W za­sa­dzie może i kwe­stia gustu, ale ja mam serio na to aler­gię i już pró­bu­ję wy­ja­śnić, dla­cze­go: to za­wsze dla mnie takie pój­ście na ła­twi­znę, prze­sko­czyć na inny punkt wi­dze­nia za­miast np. spró­bo­wać opi­sać to, co widzi głów­ny bo­ha­ter i na tej pod­sta­wie wy­wnio­sko­wać, jak się czuje inny, albo co myśli inny. Albo pro­ściej – głów­ny bo­ha­ter, któ­re­go nar­ra­cja jest w całym tek­ście, może się cze­goś po pro­stu do­my­ślać. 

Przy­kład tu: 

Z kolei Roy Dent po­my­ślał, że chło­pak to wy­jąt­ko­wy kre­tyn, skoro łyka takie, gru­by­mi nićmi szyte, bzdu­ry. 

Myśli głów­ne­go bo­ha­te­ra na po­cząt­ku frag­men­tu, a tu nagle nar­ra­cja od stro­ny Roy Denta 

Skoro ten frag­ment w więk­szo­ści jest o Roy Den­cie, można by go zro­bić cały o nim, a nie na po­cząt­ku myśli Smo­keya. Można by było to, co na po­cząt­ku czuje Smo­key, opi­sać tak, jak widzi to Roy Dent, ob­ser­wu­jąc go, albo po pro­stu prze­bu­do­wać aka­pit tak, by od­czu­cia Smo­keya z tego aka­pi­tu znaj­do­wa­ły się w tym pierw­szym, a ten był w ca­ło­ści po­świę­co­ny Roy­owi. 

Tro­chę też wy­bi­ła nar­ra­cja w pew­nym mo­men­cie prze­ska­ku­ją­ca na czas te­raź­niej­szy, cho­ciaż tu jesz­cze ro­zu­miem, że było to, by bar­dziej udy­na­micz­nić i zdra­ma­ty­zo­wać scenę. 

Ostat­ni po­cisk z pre­me­dy­ta­cją prze­la­tu­je cal od głowy ojca, wy­ry­wa­jąc dziu­rę w czole trze­cie­go pi­lo­ta, szwa­gra Hanka. Jego żona do­sta­nie dziś dwie złe wia­do­mo­ści. 

To po­do­ba mi się. Ogól­nie bar­dzo do­kład­ne i ob­ra­zo­we opisy za­bi­ja­nia, na­praw­dę mocne i wy­wo­łu­ją­ce emo­cje. Dobre opisy walki, tego za­bi­ja­nia, z pre­me­dy­ta­cją wy­ko­ny­wa­nia czyn­no­ści po sobie. No i jak usu­wał sobie wsz­czep, brr…! 

Co do głów­ne­go bo­ha­te­ra, tro­chę to za pro­ste – zgo­dził się na wa­ru­nek, cho­ciaż mu nie pa­so­wał, a potem po pro­stu zmie­nił zda­nie, bo tak każe sche­mat? Za mało na­pi­sa­ne o jego po­bud­kach do de­cy­zji, moim zda­niem. Inna rzecz, tro­chę zdzi­wi­ło mnie, że Smo­key taki spo­koj­ny chło­pak i nie był prze­ra­żo­ny tym, co się dzia­ło, kiedy wsz­czep objął nad nim kon­tro­lę, tylko się wręcz cie­szył z tego za­bi­ja­nia. Można by było uznać, że to ta sztucz­na nie­na­wiść mie­sza­ła mu w gło­wie, ale skoro pi­szesz o nim “ciało” i “ten Smo­key w środ­ku”, to od­nio­słam wra­ża­nie, że te ele­men­ty są od sie­bie od­dzie­lo­ne i każdy z nich ma inne cele i chęci.

Po­do­ba­ło mi się na­wią­zy­wa­nie do słów matki, zresz­tą cała sy­tu­acja prze­ję­cia kon­tro­li nad cia­łem do nich na­wią­zu­je, i po­do­bał mi się spo­sób, w jaki dzię­ki tym sło­wom bo­ha­ter sobie po­ra­dził, by nie zabić przy­ja­cie­la. 

Cie­ka­wy spo­sób na “od­zy­ska­nie wszyst­kie­go z na­wiąz­ką” przez bo­ha­te­ra i w ogóle na fa­bu­łę. Po­my­sło­wo “ude­ko­ro­wa­łeś” opo­wia­da­nie smro­dem i umie­ści­łeś klam­rę, gdzie opko się nim za­czy­na, a koń­czy “za­pa­chem przy­szło­ści”. 

Tech­ni­ka­lia, a zwłasz­cza in­ter­punk­cja, w nie­któ­rych miej­scach do po­pra­wy, tu nie­któ­re przy­kła­dy: 

i czuć wszyst­ko to(+,) co ty. 

a na do­miar złego nie wie­dział(+,) czego się spo­dzie­wać po wsz­cze­pie, po­nie­waż do­tych­czas nie miał żad­ne­go. 

skoro łyka takie, gru­by­mi nićmi szyte, bzdu­ry. 

Dwie spa­cje po łyka

Na ustach ojca od­ma­lo­wał się uśmiech, kiedy kon­ty­nu­ował te­atral­nym szep­tem 

Skąd bo­ha­ter wie­dział, że oj­ciec się uśmiech­nął, skoro tylko go pod­słu­chi­wał? 

Witaj, Outta Sewer!

 

Po­ni­żej wrzu­cam swoje ju­ror­skie no­tat­ki:

 

Cin­drel­l­punk (32458 zna­ków)

 

Bar­dzo dobre,

Je­dy­ne za­strze­że­nia: na­szyj­nik, nie­bez­piecz­na akcja obok cen­ne­go to­wa­ru (może żeby po­ka­zać, że tech­no­lo­gia jest nie­za­wod­na? A ry­zy­ko nie ist­nie­je?).

Poza za­strze­że­nia­mi ko­ne­kwent­ne jest tu prak­tycz­nie wszyst­ko i to wy­ko­na­ne so­lid­nie.

 

Po­zdra­wiam!

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

Nowa Fantastyka