- Opowiadanie: Outta Sewer - Cindrellpunk

Cindrellpunk

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Cindrellpunk

Gdyby dni miały za­pa­chy, ten śmier­dział­by naj­zwy­klej­szym, nie­mi­ło­sier­nie mdlą­cym gów­nem. I to nie dla­te­go, że Smo­key prze­by­wał wśród nar­ko­ma­nów, żuli, par­szy­wych dzi­wek płci oboj­ga czy in­nych od­pa­dów spo­łecz­nych, kłę­bią­cych się na naj­niż­szych po­zio­mach Cin­drell – nie­bo­sięż­ne­go me­ga­lo­po­lis za­miesz­ka­łe­go przez sto mi­lio­nów oby­wa­te­li.

Dzień za­po­wia­dał się do­brze, bo­wiem tego ranka Smo­key­owi dane było zo­ba­czyć pa­no­ra­mę ogrom­nej me­tro­po­lii z wy­so­ko­ści ga­bi­ne­tu Lady Feyr, głowy po­tęż­nej ro­dzi­ny, któ­rej biz­ne­sy roz­cią­ga­ły się od za­szcza­nych, ciem­nych za­uł­ków Zero Gro­und, po dy­rek­tor­skie apar­ta­men­ty sie­dzib naj­po­tęż­niej­szych kor­po­ra­cji. Jednak chło­pak nie był naj­ostrzej­szym nożem w szu­fla­dzie po­dej­rza­nych in­dy­wi­du­ów za­miesz­ku­ją­cych mia­sto, więc ma­ją­cy to­wa­rzy­szyć jego par­szy­we­mu życiu przez ko­lej­ne kil­ka­dzie­siąt go­dzin smród nie zo­stał za­uwa­żo­ny wtedy, gdy jesz­cze można go było rozgonić.

Smo­key stał więc jak kołek przed dwu­skrzy­dło­wy­mi drzwia­mi, wy­glą­da­ją­cy­mi jakby prze­nie­sio­no je tutaj z sie­dem­na­sto­wiecz­ne­go pa­ła­cu. Roy Dent, naj­waż­niej­szy z do­rad­ców Lady, do któ­re­go mło­dzik do­tarł dzię­ki ulicz­nym kon­tak­tom, gdzieś znik­nął. Chło­pak w życiu nie spo­dzie­wał­by się, że ten pa­ty­ko­wa­ty czło­wiek o szczu­rzej fizys wy­słu­cha go, za­pa­ku­je razem z ochro­nia­rza­mi do li­mu­zy­ny i za­wie­zie na spo­tka­nie z kimś jesz­cze waż­niej­szym. Smo­key­owi za­schło w ustach a w gło­wie ukła­dał sobie to, co po­wi­nien po­wie­dzieć po wej­ściu do środ­ka. Kiedy drzwi uchy­li­ły się za­pra­sza­ją­co zdał sobie spra­wę, że nie zdą­żył ni­cze­go kon­kret­ne­go wy­du­mać. My­śle­nie nie było jego mocną stro­ną. W za­sa­dzie nie było nawet jego śred­nią stro­ną.

Za drzwia­mi znaj­do­wał się spo­rych roz­mia­rów pokój, jedno biur­ko i jeden fotel, zajęty przez czter­dzie­sto­let­nią, pięk­ną ko­bie­tę o azjatyckich rysach twarzy. Naj­wy­raź­niej dla pe­ten­tów nie prze­wi­dzia­no moż­li­wo­ści spo­czę­cia na czym­kol­wiek.

– Lady Feyr, to dla mnie za­szczyt, że mogę sta­nąć przed… – za­czął Smo­key zaraz po prze­kro­cze­niu progu.

– Da­ruj­my sobie te uprzej­mo­ści – ucię­ła wład­czo Lady. – W nor­mal­nych wa­run­kach nie spo­ty­kam się z osob­ni­ka­mi o twoim sta­tu­sie spo­łecz­nym, ale tym razem po­sta­no­wi­łam zro­bić wy­ją­tek, ba­zu­jąc na sło­wach pana Denta. Oboje wiemy, co jest przed­mio­tem han­dlu. Ja­kiej ocze­ku­jesz za­pła­ty w za­mian za in­for­ma­cje?

– Ja, erm… – Tak spe­szo­ny jak w tym mo­men­cie, Smo­key nie był od dnia, w któ­rym brat z kum­pla­mi przy­dy­ba­li go na ma­stur­ba­cji. Cho­key. Tak go na­zy­wa­li od tam­te­go czasu, ze wzglę­du na treść fil­mi­ku jaki wów­czas oglą­dał. – Ja nie chcę wiele, pro­szę pani, mnie za­le­ży na tym, żeby ci lu­dzie, o któ­rych pani po­wiem, no, żeby oni do­sta­li za swoje. To jest tro­chę moja ze­msta…

– Ale ja­kiejś kon­kret­nej za­pła­ty rów­nież ocze­ku­jesz. – Bardziej stwierdziła, niż zapytała.

– No, taki mi­lion kre­dy­tów… – pod­jął nie­pew­nie chło­pak, krzy­wiąc się, jakby ktoś wlał mu w usta sok z cy­try­ny. Pró­bo­wał coś wy­czy­tać z mi­mi­ki roz­mów­czy­ni, jed­nak rów­nie do­brze mógł­by ocze­ki­wać zmia­ny wy­ra­zu twa­rzy u ma­ne­ki­na. – To nie­du­żo, bio­rąc pod uwagę war­tość in­for­ma­cji.

– Niech bę­dzie.

Je­zu­sie Chro­mo­wa­ny, jak szyb­ko się zgo­dzi­ła! – po­my­ślał chło­pak, któ­re­mu po­dej­mo­wa­nie de­cy­zji szło wy­jąt­ko­wo opor­nie. Bra­cia śmia­li się z niego, że od mo­men­tu po­czu­cia par­cia na pę­cherz do chwi­li po­djęcia de­cy­zji aby udać się do to­a­le­ty, mija czas na tyle długi, że zwie­ra­cze mu nie wy­trzy­mu­ją. Co było nie­praw­dą. Nie ewi­dent­ną, bo raz się zda­rzy­ło, ale jed­nak nie­praw­dą.

– No, dobra… To cho­dzi o to… Mój oj­ciec, bra­cia i ich kum­ple, oni mają taki gang i chcą prze­jąć do­sta­wę, co wie­czo­rem przy­le­ci z Fa­ra­way’u do po­łu­dnio­we­go doku na dru­gim po­zio­mie. Na­pad­ną na ochro­nę i pi­lo­tów kiedy gra­vi­je­ty ze sty­ro­gra­fe­nem już wy­lą­du­ją. Uciek­ną a prze­ję­ty ła­du­nek sprze­da­dzą na czar­nym rynku. No, to tyle, chyba.

– Mocno ogól­ni­ko­we te re­we­la­cje. Coś kon­kret­niej? Gdzie uciek­ną, ilu ich jest, jakie mają uzbro­je­nie? Podaj in­for­ma­cje przy­dat­ne po­li­cji w trak­cie prze­pro­wa­dza­nia akcji pre­wen­cyj­nej. I jesz­cze jedno: czemu chcesz zdra­dzić ojca i braci? Co ci zro­bi­li?

– Oni… oni mnie gnoją i trak­tu­ją, jak­bym był gor­szy. Od kiedy mama umar­ła mieli się mną opie­ko­wać, ale za­miast tego wy­ko­rzy­stują. Zresz­tą to nie była ich mama, a oni nie są moimi praw­dzi­wy­mi brać­mi. – Smo­key otwo­rzył się przed nią, choć nie ro­zu­miał dla­cze­go. Miał nie­wiel­ką wie­dzę na temat naj­no­wo­cze­śniej­szych wsz­cze­pów, a o ta­kich, które od­dzia­łu­ją na na­sta­wie­nie i na­strój roz­mów­cy po­przez wy­rzut od­po­wied­nich fe­ro­mo­nów nawet nie sły­szał.

– A oj­ciec?

– On jest aku­rat praw­dzi­wy. Ale nie był nigdy moim tatą.

 

***

 

Po skoń­czo­nej au­dien­cji chło­pak znów sie­dział przed gabinetem Lady, cze­ka­jąc na nie wia­do­mo co. Mi­nę­ło kilka minut nim drzwi windy się roz­su­nę­ły, a sto­ją­cy we­wnątrz Roy Dent ski­nął na niego za­pra­sza­ją­co. Smo­key pra­wie wbiegł do środ­ka, tak mu było śpiesz­no opu­ścić to miej­sce. Aniel­ska ja­sność naj­wyż­sze­go po­zio­mu, tak różna od zna­nych mu brud­nych i cia­snych ulic środ­ko­wych kon­dy­gna­cji, bu­dzi­ła w nim dia­bel­ski lęk.

 – Lady pod­ję­ła de­cy­zję o za­pła­ce­niu ci żą­da­nej kwoty za prze­ka­za­ne in­for­ma­cje. Ale sta­wia rów­nież wa­ru­nek: aby do­szło do aresz­to­wań, musi na­stą­pić atak gangu i wy­ma­ga­my abyś był wśród jego członków – wy­ja­śnił bez ogró­dek do­rad­ca.

– Ale po co? – wy­krztu­sił Smo­key, któ­re­go po­cząt­ko­wa ra­dość za­mie­ni­ła się w za­sko­cze­nie.

– Chce­my mieć kogoś w środ­ku. Krót­ko mó­wiąc: po­trze­bu­je­my świad­ka z re­la­cją z pierw­szej ręki.

– Ro­zu­miem. Żeby potem w są­dzie, teges? Ale, no nie wiem, ja nie… no, nie chciał­bym, wie pan… – Chło­pak pe­szył się, nie po­tra­fiąc zna­leźć w sobie od­wa­gi aby wy­ra­zić strach przed kon­fron­ta­cją z ojcem i brać­mi.

– Świet­nie ro­zu­miem twoje obawy – skła­mał Roy gład­ko, traf­nie od­czy­tu­jąc wąt­pli­wo­ści chło­pa­ka.  – Dla­te­go nie bę­dziesz mu­siał ze­zna­wać. Za­trzy­ma­my się na jed­nym z pię­ter bu­dyn­ku, gdzie wy­po­sa­ży­my cię w na­szyj­nik, ro­dzaj no­wo­cze­sne­go biowsz­cze­pu ze­wnętrz­ne­go. De­mon­to­wal­ny, nie za­stę­pu­je ży­wych tka­nek ale uzu­peł­nia­ pewne wła­ści­wo­ści ciała, or­ga­ni­zmu. Urzą­dze­nie wpije ci się w kark, po­łą­czy z ukła­dem ner­wo­wym i umożliwi nada­wanie ko­mu­ni­ka­tów wprost do two­je­go mózgu, a nam pozwoli zdal­nie wi­dzieć, sły­szeć i czuć wszyst­ko to, co ty. Oraz na­gry­wać, a tym samym zdo­być ma­te­riał do­wo­do­wy. Jasne?

– Skoro taki jest wa­ru­nek… Nie ma pro­ble­mu, zrobi się.

Smo­key spró­bo­wał zgry­wać opa­no­wa­ne­go i pew­ne­go sie­bie, jednak w rze­czy­wi­sto­ści strach mro­ził mu żyły. Spra­wy się kom­pli­ko­wa­ły, a na do­miar złego nie wie­dział czego się spo­dzie­wać po wsz­cze­pie, ponieważ do­tych­czas nie miał żad­ne­go – nie było go na nie stać. Po­ke­ro­wa twarz prze­ra­żo­ne­go idio­ty nie wy­pa­dła więc zbyt prze­ko­nu­ją­co.

Z kolei Roy Dent po­my­ślał, że chło­pak to wy­jąt­ko­wy kre­tyn, skoro łyka  takie, gru­by­mi nićmi szyte, bzdu­ry. Sty­ro­gra­fen był ofi­cjal­nie do­pusz­czo­nym do han­dlu cen­nym su­row­cem, wy­ko­rzy­sty­wa­nym w za­awan­so­wa­nej cy­ber­ne­ty­ce. A kto wie­rzy w le­gal­ne do­sta­wy do ciem­nych doków po­zio­mu dru­gie­go, gdzie żaden uczci­wy czło­wiek nie za­pu­ścił się od co naj­mniej kil­ku­dzie­się­ciu lat? I w to, że doj­dzie do ja­kiej­kol­wiek roz­pra­wy są­do­wej, bo za­miast jatki jaka się szy­ku­je bę­dzie kul­tu­ral­ne aresz­to­wa­nie z mi­ni­ma­li­za­cją ofiar? Fra­jer. Oto kto.

Po chwili uświa­do­mił sobie z roz­ba­wie­niem, że rów­nież gang, do któ­re­go na­le­żał Smo­key, musi być zbio­rem pi­ra­mi­dal­nych wręcz ma­to­łów. Nie zro­bi­li od­po­wied­nie­go ro­ze­zna­nia i nie wie­dzie­li, że praw­dzi­wy ła­du­nek był nie­po­rów­ny­wal­nie cen­niej­szy od sty­ro­gra­fe­nu, więc też ochro­na trans­por­tu została ade­kwat­nie zwięk­szo­na. Na­past­ni­cy zo­sta­li­by zmie­ce­ni w ciągu kilku se­kund. Smo­key nie był też w sta­nie po­wie­dzieć skąd jego gang miał cynk o trans­por­cie. W świe­tle tych fak­tów re­we­la­cje chło­pa­ka były gówno warte.

Ale nie dla Lady.

Denta zdu­mie­wa­ła in­te­li­gen­cja sze­fo­wej, jej umie­jęt­ność prze­wi­dy­wa­nia oraz pla­no­wa­nia. Pro­to­ty­po­wy na­szyj­nik przy­sła­ny z woj­sko­wych fak­to­rii Fa­ra­wayu był w pełni funk­cjo­nal­ny. Wy­po­sa­że­nie w niego chło­pa­ka równało się trafieniu dwóch dro­nów jed­nym po­ci­skiem – eli­mi­na­cja za­gro­że­nia dla trans­por­tu i pre­zen­ta­cja moż­li­wo­ści wsz­cze­pu w cza­sie rze­czy­wi­stym. A teraz Roy mu­siał wszyst­kie­go do­pil­no­wać, żeby Lady była za­do­wo­lo­na. Skry­cie pod­ko­chi­wał się w swo­jej prze­ło­żo­nej i czę­sto ma­rzył o tym, że Lady od­wza­jem­nia jego uczu­cie wbrew zdro­we­mu roz­sąd­ko­wi, określanemu w tym przy­pad­ku mianem me­za­liansu.

Winda się za­trzy­ma­ła, drzwi otwar­ły, a Smo­key trafił w ręce tech­ni­ków. Ocze­ku­jąc na po­wrót chło­pa­ka Roy odbył kilka roz­mów, wy­da­jąc roz­ka­zy: zmniej­szyć do nor­mal­ne­go po­zio­mu ochro­nę ju­trzej­sze­go trans­por­tu; w oko­li­cy po­łu­dnio­we­go doku ulo­ko­wać dys­kret­nie od­dzia­ły spe­cjal­ne; zwięk­szyć ilość stra­ży w sie­dzi­bie ro­dzi­ny i przy­go­to­wać się na przy­by­cie waż­nych kon­tra­hen­tów. A także za­mó­wić na wie­czór pro­sty­tut­kę podobną do Lady Feyr.

Tak, Roy Dent był za­ko­cha­nym dup­kiem.

 

***

 

Po­mię­dzy niż­szy­mi po­zio­ma­mi, na któ­rych gnieź­dzi­ła się bie­do­ta oraz naj­gor­szy ele­ment spo­łecz­ny, a wyż­szy­mi, zaj­mo­wa­ny­mi przez bo­ga­czy i ary­sto­kra­cję, były oczy­wi­ście po­zio­my śred­nie. Na nich życie to­czy­ło się w miarę nor­mal­nie, w spo­sób naj­bar­dziej zbli­żo­ny do tego, w jaki funk­cjo­no­wa­ły nie­gdy­siej­sze me­tro­po­lie ze swo­imi cen­tra­mi i śród­mie­ścia­mi. Wśród zwy­kłe­go kra­jo­bra­zu upa­ko­wa­nych war­stwa­mi bu­dyn­ków miesz­kal­nych, mar­ke­tów, biur, skle­pi­ków, ka­fe­jek, ja­dło­daj­ni i knaj­pek oraz warsz­ta­tów, znaj­do­wał się nie­po­zor­ny – po­dob­ny do setek in­nych – ma­ga­zyn. To w jego wnę­trzu swoją bazę wy­pa­do­wą urzą­dzi­ła grupa prze­stęp­cza ojca Smo­keya. Wszyst­kich dzie­się­ciu człon­ków gangu było w środ­ku. Cze­ka­li, za­bi­ja­jąc na różne spo­so­by ostat­nie go­dzi­ny pozostałe do za­pla­no­wa­nej akcji.

Smo­key stał pod ścia­ną, sta­ra­jąc się nie my­śleć o wżar­tym w ciało na­szyj­ni­ku z pul­su­ją­cą jak serce czer­wo­ną za­wiesz­ką. Swę­dzia­ło, a by­wa­ły mo­men­ty, że pa­li­ło żywym ogniem, co zno­sił dosyć dziel­nie, pełen obaw o od­kry­cie biowsz­cze­pu przez któ­re­goś z braci.

Ob­ser­wo­wał jak oj­ciec roz­ma­wia z Prin­zem, przy­sa­dzi­stym blon­dy­nem, któ­re­go Smo­key wkrę­cił do gangu. Kie­dyś bie­ga­li ramię w ramię po wą­skich za­uł­kach oraz za­tło­czo­nych uli­cach, śmie­jąc się, do­ka­zu­jąc, krad­nąc ze stra­ga­nów owoce, rażąc dla za­ba­wy prze­chod­niów zna­le­zio­nym ta­se­rem i ma­rząc o cy­ber­ne­tycz­nych roz­sze­rze­niach bo­jo­wych. Matka Smokeya lubiła Prinza. Zawsze powtarzała im, że są najlepszymi przyjaciółmi, a o takich należy dbać. Serdeczni kum­ple. Za­wsze razem.

A potem matka umarła, Prinz wszedł do gangu, pokazał swoją wartość i stał się ulu­bień­cem szefa. Smokey miał o to żal do przy­ja­cie­la, ponieważ ma­rzył o od­bu­do­wa­niu ich szcze­niac­kich re­la­cji. Ale, z dru­giej stro­ny, Prinz był je­dy­nym człon­kiem grupy, który trak­to­wał go jak rów­ne­go sobie. Nie po­mia­tał, nie wy­da­wał głu­pich po­le­ceń, nie na­śmie­wał się. Jed­nak też coraz rza­dziej szu­kał to­wa­rzy­stwa kum­pla z dzie­ciń­stwa.

– Matko Boska Za­wsze Za­lo­go­wa­na! Jak mnie nosi! Nie mo­że­my już je­chać?

Gri­zle, star­szy z przy­rod­nich braci Smo­keya, mio­tał się po wnę­trzu ma­ga­zy­nu, nie po­tra­fiąc z pod­eks­cy­to­wa­nia usie­dzieć w miej­scu. Oj­ciec prze­rwał pro­wa­dzo­ną roz­mo­wę i rzu­cił uspo­ka­ja­ją­co w stro­nę pier­wo­rod­ne­go:

– Akcja jest za­pla­no­wa­na co do mi­nu­ty. Mamy jesz­cze dwie go­dzi­ny. Mamy, Hank? – Ostat­nie py­ta­nie skie­ro­wał do męż­czy­zny sie­dzą­cego w kącie i gra­ją­cego na sta­ro­świec­kiej kon­so­li pod­pię­tej do ho­lo­ekra­nu.

– Jasne, sze­fie – od­po­wie­dział na­zwa­ny Han­kiem czar­no­skó­ry dry­blas, nie od­ry­wa­jąc się od roz­gryw­ki. – Szwa­gier nie pierw­szy raz leci tę trasę, wie co ile zaj­mu­je. Wszyst­ko we­dług sche­ma­tu ja­kie­go muszą się trzy­mać pi­lo­ci. Nie ma mowy o ob­su­wie.

Wy­glą­da­ło na to, że te za­pew­nie­nia uspo­ko­iły Gri­zla. Jed­nak od­czu­wa­ne przez niego ci­śnie­nie po­trze­bo­wa­ło wen­ty­la, przez który mo­gło­by ujść. Pod­szedł do pod­pie­ra­ją­ce­go ścia­nę Smo­keya, zbli­żył swoje mał­pie ob­li­cze do twa­rzy chło­pa­ka i wark­nął:

– Może gdy­bym wy­pró­bo­wał na tobie moje nowe ca­cusz­ko, Cho­key, to by mi tro­chę ulży­ło?

Uniósł me­ta­lo­wą łapę na wy­so­kość wzro­ku Smo­keya, aby ten mógł się z bli­ska przyj­rzeć oksy­do­wa­nej po­wierzch­ni cy­ber­ne­tycz­nej czę­ści, którą Gri­zle za­stą­pił swoje praw­dzi­we ramię. A potem bły­ska­wicz­nym ru­chem wy­pro­wa­dził ude­rze­nie, prze­bi­jając na wylot ścia­nę cal od głowy wy­stra­szo­ne­go przy­rod­nie­go brata. Chło­pak opadł w kucki  i sku­lił się, za­kry­wa­jąc rę­ka­mi głowę.

– Dosyć! – Ojciec spio­ru­no­wał Gri­zla wzro­kiem. – Sia­daj na dupie i zo­staw Smo­keya.

At­mos­fe­ra w po­miesz­cze­niu mo­men­tal­nie zgęst­nia­ła, a uwaga wszyst­kich sku­pi­ła się na sze­fie gangu oraz jego nie­spo­dzie­wa­nej re­pry­men­dzie pod ad­re­sem naj­star­sze­go syna. Oj­ciec nigdy nie bro­nił Smo­keya, po­zwa­la­jąc znę­cać się nad nim każ­de­mu kto miał na to ocho­tę. A wielu ją mie­wa­ło, i to całkiem czę­sto.

– Wi­dzisz, że pa­ta­łach stoi na ubo­czu, spocony i sku­pio­ny na tym, żeby się nie ze­srać ze stra­chu. – Więk­szość stra­ci­ła za­in­te­re­so­wa­nie, bo nie­spo­dzie­wa­na oj­cow­ska re­pry­men­da oka­za­ła się być je­dy­nie pre­lu­dium do zgnę­bie­nia naj­młod­sze­go dziec­ka.  – A skoro już je­ste­śmy przy sra­niu… Mamy jesz­cze tro­chę czasu, ty się wi­docz­nie nu­dzisz Smo­key, więc weź się przy­daj, idź prze­pchać kibel, bo znów się za­tkał. Prze­stań się ma­zga­ić jak tech­no­pu­ry­sta, któ­re­mu za­ło­ży­li roz­rusz­nik, wsta­waj i za­pie­przaj po szczot­kę. Już!

Chło­pak pod­niósł się i z opusz­czo­ną głową po­drep­tał w kie­run­ku to­a­let. Przy­sta­nął za drzwia­mi wej­ścio­wy­mi. Sta­ra­jąc się nie zdra­dzić na­słu­chi­wał czy padną jesz­cze ja­kieś słowa na jego temat.

– Tato, mu­si­my brać tego dur­nia ze sobą? – za­py­tał środ­ko­wy z braci, Staz. – Bę­dzie tylko prze­szka­dzał.

– Idzie z nami i nie ma o czym dys­ku­to­wać. A gdyby prze­szka­dzał, to możecie pal­nąć mu w łeb. – Na ustach ojca od­ma­lo­wał się uśmiech, kiedy kon­ty­nu­ował te­atral­nym szep­tem: – A jak bę­dzie miał pecha, to któ­ryś z ochro­nia­rzy go za­strze­li. Miał­bym ko­lej­ny, po jego ma­mu­si, kło­pot z głowy.

Łzy na­pły­nę­ły do oczu Smo­keya, a dło­nie same za­ci­snę­ły się w pię­ści. Pod wpły­wem usły­sza­nych słów chło­pak na­brał sza­leń­czej od­wa­gi, wy­su­nął się zza drzwi i już miał wy­krzy­czeć ojcu w twarz co o nim myśli, kiedy usły­szał w czasz­ce ła­god­ny głos Lady:

Uspo­kój się, Smo­key. Po­cze­kaj, a do­sta­ną za swoje. A ty do­sta­niesz obie­ca­ne kre­dy­ty. Wszyst­ko w swoim cza­sie.

Wy­co­fał się, za­uwa­żo­ny tylko przez Prin­za, który po­słał mu za­że­no­wa­ne, pełne współ­czu­cia spoj­rze­nie. Takie samo jak dawno temu, gdy Grizle dla zabawy obijał Smokeya a Prinz tkwił w żelaznym uścisku Staza. Smokey przypomniał sobie jak później mama smarowała mu siniaki śmierdzącą maścią a obok niego siedział przyjaciel, z opuszczoną głową powtarzający, że gdyby byli więksi oraz silniejsi nikt nie dałby im rady. Matka złapała ich wówczas za ręce i powiedziała, że to nie ciało jest ważne, ale to co mają w środku. Wewnątrz znajduje się człowiek, a to, co na zewnątrz, jest jedynie skorupą, ubraniem w jakie obleka się umysł. Potem ucałowała Smokeya w czoło, wstała i postąpiła tak samo względem Prinza. 

Smokey złapał szczotkę oraz przepychacz. Smród gówna na­si­lił się. I to nie z po­wo­du za­tka­nej to­a­le­ty.

 

***

 

Dwa pro­sto­kąt­ne cie­nie su­nę­ły we­wnątrz nieczynnego tu­ne­lu od­pro­wa­dza­ją­ce­go spa­li­ny. Trans­por­te­ry wy­po­sa­żo­ne w elek­tro­ma­gne­tycz­ne po­dusz­ki gra­wi­ta­cyj­ne ledwo mie­ści­ły się w szy­bie, cią­gną­cym się od ze­ro­we­go po­zio­mu w górę. Ma­newr nie na­le­żał do ła­twych, ale do­świad­cze­nie kie­row­ców, nie pierw­szy raz ko­rzy­sta­ją­cych z tego skró­tu, po­zwo­li­ło na unik­nię­cie naj­mniej­szych choć­by przy­tarć. Z tyl­ne­go sie­dze­nia jednego z po­jaz­dów wy­stra­szo­ny Smo­key obserwował ucie­ka­ją­ce wraz z me­tra­mi sta­lo­we płyty szybu, po wię­cej niż stu la­tach ist­nie­nia Cin­drell za­rdze­wia­łe i po­zba­wio­ne wielu trzy­ma­ją­cych je razem nitów.

Po­jaz­dy za­wi­sły na wy­so­ko­ści dru­giej kon­dy­gna­cji, po czym wpły­nę­ły w po­zio­mą od­no­gę i opa­dły na koła. Ko­lej­ne kil­ka­set me­trów dzie­li­ło je od ulo­ko­wa­nej nie­opo­dal doku kraty, bro­nią­cej do­stę­pu do wnę­trza sys­te­mu wen­ty­la­cyj­ne­go. Kiedy trans­por­te­ry osią­gnę­ły cel, przez zde­mon­to­wa­ne za­bez­pie­cze­nie wy­je­cha­ły na ze­wnątrz. Grup­ka męż­czyzn wy­sy­pa­ła się ze środ­ka, go­to­wa na osta­tecz­ny przy­dział zadań.

– Smo­key, Hank, zo­sta­je­cie w wo­zach – za­rzą­dził oj­ciec. – Cze­ka­cie z od­pa­lo­ny­mi sil­ni­ka­mi i nie ru­sza­cie się stąd na krok. Zro­zu­mia­no?

Chło­pak po­czuł ulgę. Nie chciał brać udzia­łu w na­pa­dzie, po­dej­rze­wa­jąc, że spra­wy po­to­czą się w naj­gor­szy moż­li­wy spo­sób. Jego życie nie było może wiele warte, ale to się zmie­ni, kiedy znik­ną z niego oj­ciec z braćmi. Szko­da by­ło­by gdyby jakaś zbłą­ka­na kula je za­koń­czy­ła.

Prze­ko­naj go, że mu­sisz iść z nimi. – Syk­nię­cie Lady za­wi­bro­wa­ło pod czaszką. Smo­key jednak nie miał za­mia­ru wy­ko­ny­wać roz­ka­zu. Ski­nął po­słusz­nie ojcu, dając mu do zro­zu­mie­nia, że wie co ma robić.

– Spró­buj coś za­wa­lić, Cho­key, a po­zwo­lę Gri­zlo­wi we­pchnąć ci me­ta­lo­we łap­sko w gar­dło tak głę­bo­ko, że wy­cią­gnie przez nie twoje jaja! – za­gro­ził chło­pa­ko­wi oj­ciec. – Dobra fe­raj­na, wszy­scy od­pa­la­ją za­głu­sza­cze sy­gna­łu oraz an­ty­trac­ke­ry. Mamy dwie mi­nu­ty. Ru­szać!

Smo­key wsiadł za kie­row­ni­cę trans­por­te­ra i ob­ser­wo­wał od­da­la­ją­cych się człon­ków gangu. W dru­gim po­jeź­dzie Hank włą­czył mu­zy­kę, kładąc na sie­dze­niu pa­sa­że­ra lekki ka­ra­bi­nek tak­tycz­ny.

Jeśli nie pój­dziesz z nimi rdza z na­szej umowy. Mi­lion kre­dy­tów znik­nie jak pliki z za­in­fe­ko­wa­ne­go wi­ru­sem dysku. Na­przód Smo­key, prze­cież je­steś tylko ob­ser­wa­to­rem. Jeśli się nie ru­szysz, my też nie za­dzia­ła­my. A może nawet spró­bu­je­my się do­ga­dać z twoim ojcem. Chcesz tego, Smo­key? – Głos Lady znów re­zo­no­wał we­wnątrz głowy chło­pa­ka. Ton ko­bie­ty prze­cho­dził ze sta­now­cze­go, nie znoszącego sprzeciwu, w przy­mil­ny, mo­ty­wu­ją­cy do dzia­ła­nia. Wie­dzia­ła jak umie­jęt­nym ble­fem po­dejść prze­cięt­ne­go głup­ka ze środ­ko­we­go po­zio­mu, nie po­trze­bo­wa­ła do tego żad­nych, emi­tu­ją­cych fe­ro­mo­ny ulep­szeń. A przy­naj­mniej tak się jej wy­da­wa­ło.

Smo­key oparł głowę o kie­row­ni­cę, nie­pew­ny co ma zro­bić. Chciał się ru­szyć, lecz nie po­tra­fił zna­leźć do­sta­tecz­nej mo­ty­wa­cji. Nawet my­śle­nie o sło­wach ojca, które go tak do­tkli­wie ubo­dły, nie po­ma­ga­ło roz­nie­cić pło­mie­nia nie­na­wi­ści do tego stop­nia by opu­ścił szo­fer­kę i po­biegł śla­dem resz­ty gangu. Nie po­tra­fił zde­cy­do­wać.

Za­de­cy­do­wa­no więc za niego.

Roz­cza­ro­wa­łeś mnie, chłop­cze. Mia­łam ci po­zwo­lić za­trzy­mać ten mi­lion kre­dy­tów w razie gdy­byś prze­żył. Ale jed­nak nie po­zwo­lę, Cho­key – za­koń­czy­ła wy­cy­ze­lo­wa­nym szy­der­stwem, po czym umil­kła.

Coś za­czę­ło się dziać z na­szyj­ni­kiem. Smo­key po­czuł jak biowsz­czep wpusz­cza macki głę­biej w ciało, póź­niej przy­szedł ból, a na końcu wszech­ogar­nia­ją­cy gniew. Chło­pak się­gnął po ka­ra­bin, otwo­rzył drzwi kop­nia­kiem, wy­sko­czył z po­jaz­du. Kiedy prze­bie­gał obok dru­gie­go trans­por­te­ra Hank wy­chy­lił się i krzyk­nął groź­nie:

– A ty gdzie, za­sra­ny pa­ta­ła­chu?

Od­po­wiedź nio­sła ze sobą cię­żar oło­wiu wpa­so­wa­ne­go ide­al­nie mię­dzy oczy szofera.

– Zabij wszyst­kich. Ni­ko­go nie oszczę­dzaj.

Na­szyj­nik pa­rzył, w gło­wie szep­ta­ła Lady. Ciało po­słu­gi­wa­ło się bro­nią tak, jakby było do tego spe­cjal­nie szko­lo­ne, zaś nie­na­wiść wrza­ła kok­taj­lem pom­po­wa­nych do żył sub­stan­cji, przej­mując kon­tro­lę nad od­ru­cha­mi.

To nie był on, tylko ste­ro­wa­ne przez biowsz­czep na­rzę­dzie – pod­ra­so­wa­ne bo­jo­wo, po­zba­wio­ne kon­tro­li nad po­kła­da­mi tłu­mio­nej dotąd agre­sji. Ten uwię­zio­ny, we­wnętrz­ny Smo­key, tylko pa­trzył: wście­kły na Feyr i Denta za to co z nim zro­bi­li; na ojca i braci za po­mia­ta­nie nim; na człon­ków gangu za obo­jęt­ność; na par­szy­wy los. I na sie­bie. Za głu­po­tę, przez którą wpa­ko­wał się w kło­po­ty.

 

***

 

W od­da­li sły­chać dźwię­ki strze­la­ni­ny a ciało Smo­keya bie­gnie, nie­sio­ne ze­wnętrz­nym na­ka­zem.

W doku stoją trzy gra­vi­je­ty, na ziemi leży ośmiu mar­twych ochro­nia­rzy i dwa trupy pi­lo­tów. W po­bli­żu wej­ścia spo­czy­wa ciało But­cha, naj­star­sze­go człon­ka gangu, strza­łem z bli­skiej od­le­gło­ści po­zba­wio­ne­go po­ło­wy twa­rzy. Druga, sztucz­na część jego ob­li­cza spo­glą­da w sufit roz­bi­tą so­czew­ką cy­ber­ne­tycz­ne­go oka. Resz­ta ban­dy­tów stoi z bro­nią w po­go­to­wiu, czeka na in­struk­cje szefa chwi­lo­wo za­ję­te­go roz­mo­wą z trze­cim pi­lo­tem. Sta­ra­ją się nie spo­glą­dać na po­le­głe­go to­wa­rzy­sza. Zdają sobie sprawę, że każdy z nich mógł znaleźć się na jego miejscu. Nie za­uwa­ża­ją kiedy Smo­key wy­pa­da za ich ple­ca­mi tym samym wej­ściem, któ­rym sami się tutaj do­sta­li.

Kilka cel­nych strza­łów uśmier­ca trój­kę gang­ste­rów, nie dając im żad­nych szans na re­ak­cję. Po­zo­sta­li od­po­wia­da­ją ogniem, ale zbyt nie­pew­nie, za­sko­cze­ni wi­do­kiem Smo­keya. Ciało bie­gnie wzdłuż doku do trans­por­te­ra ochro­ny i ukry­wa się za nim przed po­ci­ska­mi. Wy­chy­lo­ne zza po­jaz­du za­bi­ja ko­lej­ną dwój­kę: po­zba­wio­ne­go wsz­cze­pów Gino oraz jego ku­zy­na, Ro­ber­to – z po­wo­du ilo­ści sztucz­nych czę­ści już bar­dziej an­dro­ida niż czło­wie­ka. Ostat­ni po­cisk z pre­me­dy­ta­cją prze­la­tu­je cal od głowy ojca, wy­ry­wając dziu­rę w czole trze­cie­go pi­lo­ta, szwa­gra Hanka. Jego żona do­sta­nie dziś dwie złe wia­do­mo­ści.

Z ka­ra­bi­nem po­zba­wio­nym amu­ni­cji ciało Smo­keya wska­ku­je do wnę­trza trans­por­te­ra. W środ­ku znaj­du­je za­pa­so­we ma­ga­zyn­ki oraz bły­sko­wo-hu­ko­we gra­na­ty EMP. Od­bez­pie­cza je i wy­rzu­ca zza po­jaz­du w kie­run­ku ostat­nich ży­wych ban­dy­tów. Czeka na wy­buch jed­no­cze­śnie ła­du­jąc ka­ra­bin.

Po eks­plo­zji wy­pa­da zza osło­ny, z nie­praw­do­po­dob­ną szyb­ko­ścią ruszając ku naj­bliż­sze­mu ce­lo­wi. Po dro­dze mija le­żą­ce­go nie­ru­cho­mo Prin­za. Osma­lo­ny beton i tlące się no­gaw­ki bo­jó­wek wska­zu­ją, że de­to­na­cja na­stą­pi­ła pod jego nogami.

To­wa­rzy­szą­cy wybuchowi im­puls elek­tro­ma­gne­tycz­ny wy­łą­czył cza­so­wo wszyst­kie cy­berwsz­cze­py. Chwie­ją­cy się kilka me­trów dalej ogłu­szo­ny Staz nie może li­czyć na wspar­cie neu­ro­iniek­to­rów zwięk­sza­ją­cych re­fleks. Roz­pę­dzo­ny Smo­key ude­rza w niego, po­wa­la na zie­mię, siada okra­kiem na pier­si i przy­gważ­dża ko­la­na­mi ręce.

Kto jest teraz górą!? – wy­dzie­ra się z mści­wą sa­tys­fak­cją we­wnętrz­ny Smo­key. Na­szyj­nik re­agu­je na ten gniew zwięk­sze­niem agre­sji no­si­cie­la. Lufa broni wbija się w usta Staza, wy­ła­mu­je kilka zębów, palec po­cią­ga za spust a pa­ni­ka w oczach znie­na­wi­dzo­ne­go brata ga­śnie wraz z po­je­dyn­czym szarp­nię­ciem. Zanim ciało po­zo­sta­wia trupa i rusza dalej Smo­key-ob­ser­wa­tor do­strze­ga plamę wy­kwi­ta­ją­cą na spodniach mar­twe­go brata. Wszyst­ko dzi­siaj cuch­nie gów­nem.

Nie­dzia­ła­ją­ca chwi­lo­wo ręka Gri­zla prze­szka­dza mu w pod­nie­sie­niu się po wy­bu­chu. Ta groź­na me­ta­lo­wa łapa wagą cią­gnie w dół naj­star­sze­go z braci, próbującego złapać pion i przygotować się na atak. Sa­mot­ny po­cisk tra­fia go w ko­la­no, posyłając z po­wro­tem na beton.

Trzy razy P: prze­gryw, pa­ta­łach, po­py­cha­dło! Tak o mnie mó­wi­łeś! – wy­krzy­ku­je pre­ten­sje Smo­key-ob­ser­wa­tor, a na­szyj­nik usłuż­nie ła­du­je w niego ko­lej­ną dawkę che­mii nie­na­wi­ści. Ciało przy­sta­je obok Gri­zla. Strze­la. Pierw­szy raz w głowę, drugi raz też w głowę, trze­ci po­dob­nie. Czwar­ty oraz ko­lej­ne, aż do opróż­nie­nia ma­ga­zyn­ka, wy­mie­rzo­ne są w na­kra­pia­ną odłam­ka­mi czasz­ki papkę, roz­le­wa­ją­cą się tuż po­wy­żej ki­ku­ta szyi oraz resz­tek żu­chwy.

– Wszyst­kich, Smo­key! – roz­ka­zu­je Lady Feyr. Oj­ciec ucie­ka ku głównej rampie załadunkowej na drugim końcu doku, sto metrów od gravijetów. Nie ma najmniejszych szans.

Ciało znów zrywa się do sprin­tu, od­rzu­ca bez­u­ży­tecz­ny ka­ra­bin, metry dzie­lą­ce je od szefa gangu zni­ka­ją szybciej niż kre­dy­ty ze zhackowanego konta. Kilka pa­nicz­nie od­da­nych strza­łów prze­la­tu­je zbyt da­le­ko by spo­wol­nić lub zmu­sić do uniku pro­wa­dzo­ną na smy­czy gnie­wu be­stię, którą stał się Smo­key.

Do­pa­da ojca, wy­ry­wa mu broń, rzuca nim o pod­ło­gę. Palce za­ci­ska­ją się na szyi. Ka­pią­ca z ust piana pada na twarz przerażonego rodziciela, próbującego wy­krztu­sić przez miaż­dżo­ne gar­dło ja­kieś słowo. Dło­nie lu­zu­ją chwyt.

– S… Smo­key…

Smo­key!? Już nie Cho­key!? Ty stary za­srań­cu! Umie­raj! – Znów krzy­czy w my­ślach, a dło­nie na po­wrót wzmac­nia­ją chwyt. Oj­ciec wierz­ga, wije się i bez­sku­tecz­nie pró­bu­je wal­czyć, a w jego oczach widać nie­do­wie­rza­nie, zwięk­sza­ją­ce się wraz z na­ci­skiem opla­ta­ją­cych szyję pal­ców. Jesz­cze moc­niej. Twarz na­bie­ga krwią, robi się czer­wo­na, śle­pia wy­cho­dzą z orbit, z nosa sączy się fleg­ma, jego ruchy słab­ną, wola walki za­mie­ra wraz z ga­sną­cą świa­do­mo­ścią. Umie­raj! Jesz­cze moc­niej. Język wy­su­wa się bez­wied­nie a usta bez­sku­tecz­nie pró­bu­ją za­czerp­nąć po­wie­trza. Udław się, gnoju! Jesz­cze moc­niej. Miaż­dżo­ny kark pęka w końcu, a tru­pem wstrząsają kon­wul­sje.

Chło­pak zdaje już sobie spra­wę z gówna w jakie się wpa­ko­wał. Stara się uspo­ko­ić, ze­msta się do­ko­na­ła, nie ma już kogo nie­na­wi­dzić. Jed­nak ciało nadal nie na­le­ży do niego, nie re­agu­je na jego wolę, zo­sta­wia zwło­ki ojca i wraca. Idzie bez po­śpie­chu w stro­nę gra­vi­je­tów oraz od­zy­sku­ją­ce­go przy­tom­ność, gra­mo­lą­ce­go się z ziemi Prin­za. Mija trupa ochro­nia­rza i z cho­le­wy wy­so­kie­go buta wy­szar­pu­je nóż.

– Nie, tylko nie jego. Nie! Prinz to przy­ja­ciel! Tylko nie jego! – Smo­key błaga, drze się za­mknię­ty wewnątrz własnego umy­słu.

– Zabij wszyst­kich. – Tym razem głos nie milk­nie po wy­da­niu po­le­ce­nia. Jed­nak to nie Smo­key jest ad­re­sa­tem ko­lej­nych słów Lady.  – Wi­dzie­li­ście, pa­no­wie, jakim po­py­cha­dłem był chło­pak. Nasz biowsz­czep bo­jo­wy Dra­gon­Fu­ry po­tra­fi za­mie­nić nawet naj­więk­sze­go mię­cza­ka w ma­szy­nę do za­bi­ja­nia. Zda­je­my sobie spra­wę z dosyć wy­so­kiego kosztu, ale widzę, że je­ste­ście za­in­try­go­wa­ni naszą pre­zen­ta­cją. Mam na­dzie­ję, że bę­dzie to miało prze­ło­że­nie na ilość za­mó­wień. Gwa­ran­tu­je­my sa­tys­fak­cję z za­ku­pu…

Czego nie zro­bi­łam, Dent? Nie wy­łą­czy­łam fonii? To nie ma już zna­cze­nia. Roz­każ swoim lu­dziom ru­szać, mają po­sprzą­tać ten baj­zel i prze­jąć ła­du­nek, a my w tym czasie obej­rzy­my koń­ców­kę przed­sta­wie­nia.

Smo­key słu­cha i jed­no­cze­śnie roz­pacz­li­wie pró­bu­je zna­leźć spo­sób na od­zy­ska­nie kon­tro­li. Jego ciało zdą­ży­ło po­dejść do otu­ma­nio­ne­go Prin­za, rozbroić go oraz zła­pać za włosy. Ręka z nożem cofa się w za­mia­rze za­da­nia śmier­tel­ne­go ciosu.

– Nie! Nie Prinz! To przyjaciel! O przyjaciół trzeba dbać! – Spa­ni­ko­wa­ny chło­pak przypomina sobie słowa matki sprzed lat.

A później przywołuje jej inną naukę:

To, co na zewnątrz, jest tylko ubraniem w jaki obleka się umysł. – Powtarza w myślach Smokey, koncentrując się na obrazie swojego ciała jako uni­formu, pustego kom­bi­ne­zonu. Musi go wy­peł­nić świa­do­mo­ścią. Wyobraża ją sobie w formie świe­tli­stej, amor­ficz­nej ema­na­cji. Wy­pusz­cza z niej macki, wsuwa w rę­ka­wi­ce dłoni i ku wła­sne­mu za­sko­cze­niu powoli zaczyna odczuwać fak­tu­rę rę­ko­je­ści noża. Pierw­szy raz w życiu Smokey jest tak zde­ter­mi­no­wa­ny i pewny sie­bie. Sku­pia się z ca­łych sił, od­zy­sku­je kon­tro­lę nad rę­ka­mi, po­wstrzy­mu­je ude­rze­nie.

Blask po­wo­li roz­le­wa się po całym ciele, wy­peł­nia każdy jego za­ka­ma­rek, aż do mo­men­tu, w któ­rym chło­pak uświa­da­mia sobie, że nie jest już tylko ob­ser­wa­to­rem.

 

***

 

Upu­ścił nóż i wy­plą­tał dłoń z czu­pry­ny Prin­za. Na­szyj­nik nadal pa­rzył, ale dało się wy­trzy­mać. Przepełniała go wi­tal­ność ja­ką miewał wyłącznie po me­ta­spe­edzie, za to bez nie­przy­jem­nych efek­tów ubocz­nych.  

– Masz go zabić! – Lady Feyr była wście­kła.

– To cie­bie za­bi­ję, szma­to! – ryk­nął Smokey w prze­strzeń. Pod­niósł z ziemi broń Prin­za i ru­szył ku wyj­ściu.

Dent, nie dzia­ła. Niech to przeciążenie pochłonie! Nie da się go wy­łą­czyć.… Tak, na­ci­snę­łam… Dent, a to inne za­bez­pie­cze­nie? Jest w tym mo­de­lu? – W szep­cie Lady brzmia­ły nie­pew­ność oraz po­iry­to­wa­nie. Ko­lej­ne słowa wy­po­wie­dzia­ła jed­nak gło­śno, rze­czo­wym tonem pro­fe­sjo­nal­ne­go han­dlow­ca. – Nie ma po­wo­du do obaw, pa­no­wie, to część przed­sta­wie­nia. Chce­my wam po­ka­zać, że na wypadek nie­prze­wi­dzia­nych oko­licz­no­ści na­szyj­nik jest wy­po­sa­żo­ny w nie­za­leż­ny od resz­ty wsz­cze­pu ła­du­nek wy­bu­cho­wy. Jego dzia­ła­nie za mo­men­cik za­pre­zen­tu­je­my… Że­gnaj, Cho­key.

Smo­key zro­zu­miał, że za chwi­lę umrze. Roz­darł bluzę, odsłaniając wpite w ciało nabrzmiałe macki na­szyj­ni­ka. Czer­wo­na za­wiesz­ka nie pul­so­wa­ła jak wcze­śniej, tylko świe­ci­ła sta­łym bla­skiem. Nie my­śląc wiele chło­pak wbił pa­znok­cie w biowsz­czep. Szarpnął. Po­czuł przesuwające się we­wnątrz ciała wici. Pociągnął raz jesz­cze, naj­moc­niej jak po­tra­fił, zrywając na­szyj­nik wraz z ocie­ka­ją­cy­mi krwią fragmentami skóry. Krzyknął rozdzierająco, kiedy wszechogarniający ból po­wa­lił go na ko­la­na. Reszt­ką sił od­rzu­cił przed­miot i sku­lił się, za­kry­wa­jąc rę­ka­mi uszy.

Ci­śnię­ty precz na­szyj­nik wpadł pod jeden z gra­vi­je­tów i eks­plo­do­wał. De­to­na­cja urządzenia nie była silna, ale wystarczyła by po­jazd zajął się ogniem. Smo­key zdo­łał od­kuś­ty­kać za­le­d­wie kilka me­trów, kiedy w pło­ną­cym po­jeź­dzie na­stą­pił ko­lej­ny wy­buch. I jesz­cze jeden. I na­stęp­ny. Łań­cuch re­ak­cji, wy­kwi­ta­ją­cy czer­wo­no-żół­ty­mi kwia­ta­mi eks­plo­zji ni­czym ła­dun­ki bomby ka­se­to­wej.

Kuli ognia, która wy­bi­ła po­mię­dzy pierw­szym a trze­cim po­zio­mem Cin­drell dziu­rę wiel­ko­ści bo­iska pił­kar­skie­go, Smo­key już nie wi­dział. Fala ude­rze­nio­wa wy­rzu­ci­ła go przez wlot doku, po­syłając kil­ka­dzie­siąt me­trów w dół.

 

***

 

Za­pach świe­że­go powietrza, nie prze­siąk­nię­te­go dymem oraz aro­ma­ta­mi po­traw ze stu róż­nych kuch­ni świa­ta był pierw­szym wra­że­niem zmy­sło­wym ja­kie­go do­świad­czył Smo­key po od­zy­ska­niu przy­tom­no­ści. Po­wo­li roz­kle­ił po­wie­ki. Roz­gwież­dżo­ne niebo za­miast me­trów be­to­nu i stali za­sko­czy­ło go. Przy­jem­ny wie­trzyk, sta­wia­ją­cy dęba wło­ski na skó­rze – tak różny od sto­ją­ce­go po­wie­trza w cen­trach po­zio­mów mia­sta – spo­wo­do­wał, że chło­pak zadrżał, in­stynk­tow­nie obejmując się ra­mio­na­mi. Odczuwany ból kazał mu napiąć mięśnie i za­chły­snąć się prze­cią­głym ję­kiem.

– Smo­key? Ży­jesz, czło­wie­ku?

Dwa metry dalej, na sta­tecz­ni­ku gra­vi­je­ta, sie­dział Prinz z wy­ce­lo­wa­nym w niego pi­sto­le­tem na race sy­gna­ło­we.

– Gdzie je­ste­śmy? Czemu do mnie ce­lu­jesz? – za­py­tał słabo Smo­key.

– Dzie­więć­dzie­siąt ki­lo­me­trów od Cin­drell, w ja­kiejś skal­nej do­lin­ce. Za­głu­szacz i an­ty­trac­ker cały czas mam włą­czo­ne, nikt nas tutaj nie znaj­dzie. A czemu do cie­bie ce­lu­ję po­wi­nie­neś do­brze wie­dzieć – od­parł Prinz z wy­rzu­tem. – Za­bi­łeś wszyst­kich, jak jakiś pie­przo­ny ko­man­dos. Mnie też pra­wie za­rżną­łeś. Co to było, Smo­key? Co to, do stu bugów, było?

– Biowsz­czep – wy­ja­śnił chło­pak. Każdemu wy­po­wia­da­nemu słowu towarzyszyły setki wbi­ja­ją­cy­ch się w ciało igiełek cier­pie­nia. – Kontrolował mnie. Ale wygrałem. Pokonałem to… bo nie chcia­łem cię zabić. Już go nie mam. Wy­bu­chnął.

– Skąd miałeś biowszczep? Jaką mam gwarancję, że nie kłamiesz?

– Prinz… to na ojca. Staza, Grizla. Nie na kumpla, ciebie. Pochrzaniło się… To Feyr i Dent. Dali mi go i okłamali…

– W coś ty się władował, Smokey? Zadarłeś z rodziną Feyr?!

– Chciałem… czegoś dla siebie. Biznesy z Feyr. To gówno.

– Cholera, słyszałem pogłoski o biowszczepach generujących feromony. O wojskowych technologiach kontroli żołnierzy też mi się coś obiło o uszy. Miałeś takie coś? Ja pieprzę… Jesteś pewien, że już nie może tobą sterować?

– Tak. Zrobiło bum…

– I wy­rzu­ci­ło cię z doku pro­sto na ela­stow­łók­ni­no­we siat­ki prze­chwy­tu­ją­ce. Mia­łeś farta, że aku­rat w tym miej­scu jesz­cze były w ca­ło­ści. Bio­rąc pod uwagę to, że żyję, po­wiedz­my, że ci wie­rzę. – Prinz opu­ścił broń.

– Jak to się stało? Skąd się tu… wzię­li­śmy?

– Kiedy mnie zo­sta­wi­łeś a potem za­czą­łeś się mio­tać po­bie­głem do ostat­nie­go gra­vi­je­ta. Dopiero co wy­co­fa­łem, a za­czę­ły się wy­bu­chy. Wy­rzu­ci­ło cię z doku, a mnie ledwie udało się od­le­cieć na bez­piecz­ną od­le­głość, kiedy tak wal­nę­ło, że mu­sia­ło wy­rą­bać dziu­rę przez kilka po­zio­mów. – Prinz za­wie­sił głos, a po chwi­li pod­jął po­waż­niejszym tonem: – A potem przy­szło mi do głowy, że po­wi­nie­nem spraw­dzić, czy ży­jesz. Nie wiem czemu tak po­my­śla­łem… Może dla­te­go, że mnie nie za­bi­łeś i chcia­łem, bo ja wiem? Się jakoś od­wdzię­czyć. Albo dla­te­go, że… je­ste­śmy kum­pla­mi. Albo oba te po­wo­dy naraz. Wy­cią­gną­łem cię z siat­ki, wrzu­ci­łem do kabiny, ucie­kłem. Do Cin­drell nie ma co wra­cać, z ko­mu­ni­ka­tów sie­cio­wych wy­ni­ka, że służ­by mają na­gra­nia i nie od­pusz­czą, do­pó­ki nie znaj­dą win­nych. Wy­lą­do­wa­łem tutaj, za­ło­ży­łem ci opa­trun­ki, a teraz cze­kam, bo nie wiem co dalej.

– Dzię­ki, Prinz. Je­steś do­bry kum­pel. – Chłopak uśmiech­nął się bo­le­śnie.

– Mo­gli­by­śmy gdzieś po­le­cieć, do in­ne­go mia­sta, spie­nię­żyć ła­du­nek. Tyle, że jest pro­blem. Za­miast sty­ro­gra­fe­nu są ja­kieś cho­ler­ne na­szyj­ni­ki. Nie wiem ile to może być warte, czy ja­kieś sen­sow­ne kre­dy­ty się za takie bły­skot­ki do­sta­nie.

– Na­szyj­ni­ki? – Za­py­tał z nie­do­wie­rza­niem Smokey.

– No. Pełno pu­de­łek, cała paka, a w każ­dym jeden wi­sio­rek. Czyli nie żadne uni­ka­ty, tylko ma­sów­ka. Oprócz nich na­no­czi­py, nie mam na czym przej­rzeć za­war­to­ści, ale może to ja­kieś cer­ty­fi­ka­ty, więc jest na­dzie­ja, że da się na tym za­ro­bić. Na po­jem­nicz­kach logo, nie wiem, albo pro­du­cen­ta albo ko­lek­cji, trze­ba by spraw­dzić. Dra­gon­Fu­ry. Durna nazwa dla bi­żu­te­rii.

Po­wie­ki Smo­keya opa­dły, a usta roz­cią­gnę­ły się w sze­ro­kim uśmie­chu. Bo­la­ło, ale nie zwra­cał na to uwagi. Już nie śmier­dzia­ło.

Pach­nia­ło przy­szło­ścią.

Koniec

Komentarze

Cześć Outta!

Zacna historyjka, wersja finalna zdecydowanie przypadła mi do gustu. Tak jak już pisałem w becie, niewielkie mam pojęcie o cyberpunku, ale w krótkim tekście zgrabnie przedstawiasz ten świat i położenie położenie bohatera. Biedny Smokey powoli wspina się po schodkach wykresu, dość szybko pojawia się też przeczucie, że bohater zostanie wykorzystany, ale stopniowo budujesz to napięcie, nie jest to natarczywe. Pozostawiasz czas na domysły. W końcu odkrywasz karty, chip przejmuje kontrole i Smokey zmienia się w Johna Rambo (no i spada w czarną…). Mamy mieszankę tryumfu z osobista tragedią w stumilionowym mieście.

Jak dla mnie konwencja zachowana, tekst zgodny z wykresem. Kawał dobrej roboty, więc 3P dla Ciebie: Pozdrawiam! Powodzenia w konkursie! No i polecam do biblioteki!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cyberpunk to nie mój klimat, więc już sam tytuł powinien mnie odstraszyć. Ale co tam, spróbowałem. I nie żałuję. Zdecydowanie udany tekst. Na poziomie kreacji świata nie ma może wielkich zaskoczeń, ale bladerunnerowy klimat oddałeś idealnie. Historia angażuje i śledzi się ją z przyjemnością. Fajnie Ci wyszedł ten Smokey – tępo-cwany cyberpunkowy Kopciuszek (A, no tak, właśnie w tym momencie załapałem. Kopeć = Kopciuch. Dym = Dymuś. Dobre :)). Wspomnę też o scenie walki, którą przedstawiłeś bardzo sprawnie. Było dynamicznie i brutalnie. Zakończenie też na plus.

Polecam do biblioteki, pozdrawiam!

Doceniam scenę, gdy chip przejmuje kontrolę nad bohaterem. Czuć dynamikę i gwałtowność wydarzeń.

Mam tylko dysonans związany z naszyjnikiem:

gdzie wyposażymy cię w naszyjnik, rodzaj nowoczesnego biowszczepu zewnętrznego. Demontowalny, nie zastępuje żywych tkanek, ale uzupełnia pewne właściwości ciała, organizmu. Urządzenie wpije ci się nieznacznie w kark,

Biowszczep zewnętrzny – taki kot Schroedingera, ani w środku, ani na zewnątrz?

Gdy próbowałem sobie zwizualizować taki rodzaj urządzenia w postaci naszyjnika, które jednocześnie wszczepiane jest w kark, nie powstał satysfakcjonujący obraz. Na myśl przyszedł za to chocker. Nawet byłby pewnego rodzaju symbolem.

 

Przyszłość pachnąca spalinami:

Dwa prostokątne cienie sunęły wewnątrz tunelu odprowadzającego spaliny. Transportery wyposażone w elektromagnetyczne poduszki grawitacyjne ledwo mieściły się w szybie, ciągnącym się od zerowego poziomu w górę.

Podejrzewam, że poduszki grawitacyjne są na tyle popularne, że nikt nie używa już pojazdów na paliwa kopalne. A być może ów tunel jest reliktem przeszłości?

Interesujący tekst, trzyma w napięciu, wartka akcja. W zasadzie mógłby startować w z(a)mianie również. :-)

Cyberpunk taki klasyczny, nałożony na fabułę “Kopciuszka”. Bez wielkich zaskoczeń, ale nie będę narzekać.

Też mi się wydaje, że plan Vonneguta wypełniony bardzo wiernie.

Babska logika rządzi!

Cześć Outta:-)

tak się składa, że jestem w trakcie lektury Sybirpunka, więc o cyberpunku coś tam wiem:-) 

Przede wszystkim zainteresowałeś mnie już pierwszym zdaniem, jest naprawdę świetne. Akcja toczy się szybko i sprawnie, bez żadnych dłużyzn, które wybijałby z rytmu. 

Wykreowałeś ciekawy świat różnic klasowych, świat, w którym przetrwają tylko najbardziej gruboskórni i przebiegli. Dlatego tak podoba mi się postać matki Smokeya, motywuje syna do walki. Bardzo fajnie to wyszło:-) ponadto jako jedyna jest postacią pozytywną, dobrą. Ojciec i bracia przedstawieni z odpowiednią brutalnością, dzięki czemu tłumaczysz chęć zemsty Smokeya. 

Pomysł z naszyjnikiem dobry, chociaż nazwa trochę zgrzyta. Tutaj, podobnie jak PanKratzek miałam problem, żeby wyobrazić sobie ten naszyjnik jako coś wszczepionego. 

życzę powodzenia w konkursie

polecam do biblioteki i pozdrawiam:-)

 

edycja: świetny tytuł! :-)

 

Hej Outta! Postawiłem na Twój tekst jako przełamanie marazmu czytelniczego i to się chyba udało, a teraz jeszcze pozostało wyzwanie w postaci napisania komentarza. :P

Gdyby tekst był w bibliotece, to pewnie zdecydowałbym się na komentarz zawarty w trzech słowach, co obrazuje pustkę w mojej głowie, ale wypada jakoś uargumentować zgłoszenie.

Tekst jest napisany ciekawym, trochę wulgarnym stylem, który chyba już u ciebie widziałem i który pasuje do opowiadanej historii. Fabuła mnie jakoś szczególnie nie porwała, ani nie zaskoczyła, ale odwzorowałeś klimat cyberpunka. Podobał mi się też motyw biowszczepu. 

Troszkę mi wadziły te (umyślne? nieumyślne?) nawiązania do Cyberpunk2077, ale koniec końców je przełknąłem. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

UWAGA! Komentarz zawiera spojlery!

****************************************************************************************************

Cześć Outta, przeczytałem Twój tekst rano, ale postanowiłem odłożyć komentarz i dobrze zrobiłem.

Po przeczytaniu nie potrafiłem sobie wyrobić jasnego sądu. Może było zbyt wcześnie. )) Po prostu nie wiedziałem, o czym jest to opowiadanie. Ale chyba już wiem. Otóż jest to “Kopciuszek” na opak.

Wszyscy znamy tę piękną baśń. W Twoim opowiadaniu przeważa świadomie kreowana brzydota, której przewodzi ciągnący się przez całą treść motyw ekskrementów. Kopciuszek wprawdzie była trochę zamorusana, ale to inna skala.

Podobnie jak Kopciuszek, tak i Smokey dręczony jest przez rodzinę. Tylko, że bohaterka bajki cierpliwie znosiła krzywdy i była posłuszna, a Smokey postanowił się odwinąć. W bajce jest bal, a u Ciebie rozpierducha. Bajce nie sposób odmówić moralnego przesłania, choć można się z nim nie zgadzać, zaś Ty kończysz swoją opowieść bez morału, przynajmniej ja go nie znajduję.

Nie przepadam za światem Cyberpunk – czymkolwiek on jest. Wiem o nim tyle, ile zobaczyłem w jakieś zajawce z gry, którą niestety muszę choćby pobieżnie poznać, gdyż zagrają w nią grube miliony i będzie miała szerokie oddziaływanie społeczne. Po prostu nie kupuję tej wizji, choć wiem, że nie jest ona brana całkiem na poważnie i rozumiem popularność tego uniwersum. Nie kupuję też Twojego fantastycznego naszyjnika, ale ok, przeboleję.

Pomimo wspomnianego wcześniej motywu, który może i pasuje do treści, ale nie pasuje moim zmysłom, doczytałem do końca i nie żałuję. Masz przyjemny styl z pozoru lekki, jednak potrafisz nim zawładnąć i miejscami przekształcić wedle własnej woli. Dobrze rysujesz bohaterów, nie ma byle jakich postaci. Choć z głównym bohaterem nie potrafiłem się utożsamić i równie dobrze mógł dla mnie zginąć, to muszę przyznać, że dobrze wyszła Ci jest jego metamorfoza i eksplozja tłumionych emocji.

Nie gustuję w rozpierduchach, nie licząc wielkich bitew, których opisy uwielbiam, ale z innych powodów. Jednak nie denerwował mnie ten fragment Twojej opowieści, co możesz uważać za swoje osiągnięcie.

Miałem cichą nadzieję, że bohater zginie. W sumie zasłużył sobie swoją głupotą i formą, z jaką postanowił się rozprawić z okrutną, ale jednak rodziną. No, ale czułem, że będzie inaczej. Przede wszystkim liczyłem, że w końcówce znajdę coś więcej niż wybuch tłumionych emocji, siłę przyjaźni i sporego farta. Gdybym nie zastrzeżenia uznałabym tekst za bardzo dobry, a tak jest aż dobry.

 

Pozdrawiam, Pop Lab.

 

P.S. Dopiero po napisaniu komentarza zapoznałem się z zasadami konkursu, co rzuca na fabułę trochę inne światło, gdyż musiałeś się podporządkować schematowi. Jednak oceniam opowiadanie jako dzieło niezależne od wymagań konkursu, bo konkurs odejdzie w niepamięć, a Twoje dzieło być może przetrwa. Życzę powodzenia. ))

Hej :)

 

To po kolei:

 

@krar85

Jak dla mnie konwencja zachowana, tekst zgodny z wykresem. Kawał dobrej roboty, więc 3P dla Ciebie: Pozdrawiam! Powodzenia w konkursie! No i polecam do biblioteki!

Cieszę się, że tak uważasz i dziękuję za polecenie do biblioteki oraz pomoc na becie.

 

@adam_c4

Na poziomie kreacji świata nie ma może wielkich zaskoczeń, ale bladerunnerowy klimat oddałeś idealnie.

Bo i też nie miało ich być. Pierwszy raz zmierzyłem się z konwencją cyberpunka, nie chciałem więc redefiniować pojęcia tego gatunku na żadnym poziomie. Bardziej chciałem sprawdzić, czy się odnajdę w tej konwencji i podołam rzuconemu samemu sobie zadaniu. Jeśli chociaż jeden czytelnik uważa, że cyberpunka w tym opowiadaniu czuć, to ja już jestem zadowolony, bo ciężko składało mi się ten tekst w jedną całość, co jest oczywistym znakiem, że raczej nie moja bajka ta konwencja. A co za tym idzie – na razie drugiego podejścia nie planuję.

 

 

tępo-cwany cyberpunkowy Kopciuszek (A, no tak, właśnie w tym momencie załapałem. Kopeć = Kopciuch. Dym = Dymuś. Dobre :)).

Ta prostoduszna tępota w połączeniu z nabytą, naiwną cwanością to był główny cel wykreowania tej postaci. Wiele pomogli mi betujący, którzy zauważyli pewne niespójności w wypowiedziach Smokeya, a które postarałem się poprawić.

Co do imiennych analogii, typu Smokey – Kopciuszek, to pozostałe postacie drugoplanowe też mają imiona nawiązujące do postaci z “Kopciuszka”. No i nazwa miasta oraz tytuł of kors, też nawiązują :)

 

Dzięki za komentarz i polecenie :)

 

@PanKratzek

 

Po pierwsze, dzięki za uwagi podesłane na PW :)

 

Biowszczep zewnętrzny – taki kot Schroedingera, ani w środku, ani na zewnątrz?

Gdy próbowałem sobie zwizualizować taki rodzaj urządzenia w postaci naszyjnika, które jednocześnie wszczepiane jest w kark, nie powstał satysfakcjonujący obraz. Na myśl przyszedł za to chocker. Nawet byłby pewnego rodzaju symbolem.

Taka nadstawka, jak zewnętrzny rozrusznik serca, albo osobista pompa insulinowa. Może rzeczywiście “wszczep” nie jest słowem oddającym zamysł urządzenia, ale takiego użyłem i takie zostaje. Bo w końcu wpuszcza w ciało wici, łącząc się z nosicielem i mając wpływ na jego organizm.

 

Podejrzewam, że poduszki grawitacyjne są na tyle popularne, że nikt nie używa już pojazdów na paliwa kopalne. A być może ów tunel jest reliktem przeszłości?

Bingo. Tunel jest reliktem przeszłości, co mogłem mocniej zaznaczyć w tekście. Choć tak naprawdę jego funkcja nie ogranicza się do odprowadzania spalin samochodowych, ale również wszystkich innych. Niemniej jednak, w mojej wizji, dolne poziomy są praktycznie wyludnione i te szyby niczemu w zasadzie nie służą – w tekście stoi, że ściany są pordzewiałe i brakuje wielu nitów. Cóż, mea culpa – bardziej konkretnie na przyszłość :)

 

@Finkla

 

W zasadzie mógłby startować w z(a)mianie również. :-)

Zwrócono mi na to uwagę na becie. Ale nie chciałem się pchać z butami do tego konkursu.

 

Cyberpunk taki klasyczny, nałożony na fabułę “Kopciuszka”. Bez wielkich zaskoczeń, ale nie będę narzekać.

Też mi się wydaje, że plan Vonneguta wypełniony bardzo wiernie.

Miał być klasyczny i nałożony na “Kopciuszka” z kilkoma zmianami. Przede wszystkim zawsze mnie w “Kopciuszku” mierziło, że pomimo złego traktowania przez siostry i macochę, dziewczyna na końcu zapomina o krzywdach. Ja wiem, że to morał, że miłośc bliźniego, że trzeba być dobrym i tak dalej, ale, cholera, nie wiem, nie jestem w stanie kupić takiego podejścia. Może jestem złym człowiekiem :)

 

Dzięki za lekturę, komentarz oraz klika :)

 

@Olciatka

 

Dlatego tak podoba mi się postać matki Smokeya, motywuje syna do walki.

A więc znów ukłony muszę posłać w stronę betujących, bo bez ich wnikliwych uwag, matka chłopaka nie pojawiłaby się w ogóle, prócz wzmianki o tym, że umarła. Cieszy mnie bardzo, Twój komentarz, bo te fragmenty o matce były ostatnimi dopisanymi przed publikacją.

 

ponadto jako jedyna jest postacią pozytywną, dobrą.

I to, że to wyłapałaś też mnie cieszy. Nie chciałem, aby którakolwiek z postaci była jednoznacznie dobra, bo ludzie tacy nie są. A matka jest taka we wspomnieniach Smokeya – niewinnych, dziecięcych.

 

Pomysł z naszyjnikiem dobry, chociaż nazwa trochę zgrzyta.

Kurde, wszystkim zgrzyta. Chyba mogłem to inaczej rozegrać, bo początkowy zamysł był taki, że urządzenie jest bransoletą.

 

Dzięki za miłe słowa i polecajkę :)

 

@Gekikara

 

Postawiłem na Twój tekst jako przełamanie marazmu czytelniczego i to się chyba udało, a teraz jeszcze pozostało wyzwanie w postaci napisania komentarza. :P

Hesus, Marija! Nie rób tak więcej, ja piszę proste historyjki, które nie mogą spełniać takich ekstremalnych zadań.

 

Tekst jest napisany ciekawym, trochę wulgarnym stylem, który chyba już u ciebie widziałem i który pasuje do opowiadanej historii.

Możliwe, bo ten wulgarny styl dopasowuję do konwencji i kilka razy go użyłem, a do cyberpunka mi najbardziej pasował. Chociaż i tak się hamowałem, żeby nie pójść w stronę, w którą poszedłem w poprzednim opowiadaniu.

 

Fabuła mnie jakoś szczególnie nie porwała, ani nie zaskoczyła, ale odwzorowałeś klimat cyberpunka. Podobał mi się też motyw biowszczepu. 

OK. Cieszę się, że cyberpunka było czuć. No i jesteś pierwszym, który nie marudzi na nazewnictwo w kwestii tego urządzenia :D

 

Troszkę mi wadziły te (umyślne? nieumyślne?) nawiązania do Cyberpunk2077, ale koniec końców je przełknąłem. 

Musisz mi koniecznie napisać gdzie te nawiązania. Serio. O Cyberpunku 2077 wiem tyle, że robią go polacy i Pondersmith, pojawia się w im Keanu Reeves a studio przekłada datę premiery raz za razem. I to tyle. A jeśli chodzi o wozrce z gier, to bardziej wzorowałem się na moim ulubionym “Deus Ex”.

 

Dzięki za komentarz i polecankę :)

 

@PopLab

 

Otóż jest to “Kopciuszek” na opak.

Nie do końca na opak, ale “Kopciuszek” :)

 

Bajce nie sposób odmówić moralnego przesłania, choć można się z nim nie zgadzać, zaś Ty kończysz swoją opowieść bez morału, przynajmniej ja go nie znajduję.

I słusznie, że go nie znajdujesz, bo “bądź tępym gnojkiem, sprzedaj rodzinę za krzywdy, których doświadczałeś z jej strony i nie martw się, wszystko i tak się ułoży” na morał zdecydowanie się nie nadaje. Ale ten Kopciuszek nie mieszka w bajkowym królestwie z dobrym księciem, ale w brudnej i niebezpiecznej przyszłości. Gdzie nie ma białego i czarnego, bo na białym rozlał się smar z przekładni korporacyjnych machin a czarne pokryła warstwa popiołu ze spalonych marzeń szaraczków, próbujących tylko pożyć jeszcze trochę.

 

Po prostu nie kupuję tej wizji, choć wiem, że nie jest ona brana całkiem na poważnie i rozumiem popularność tego uniwersum. Nie kupuję też Twojego fantastycznego naszyjnika, ale ok, przeboleję.

Chillin, rozumiem. Ja z kolei nie przepadam za fantasy. Każdy ma swoje gusta.

 

Choć z głównym bohaterem nie potrafiłem się utożsamić i równie dobrze mógł dla mnie zginąć, to muszę przyznać, że dobrze wyszła Ci jest metamorfoza i eksplozja tłumionych emocji.

Smokey od początku jest przedstawiany jako nierozgarnięty matołek z tragedią rodzinną w tle. To nie jest cudny, dobry, miły, mądry, troskliwy i cholera wie jaki jeszcze Kopciuszek. To zwykły człowiek, pełen wad i zalet. Chciałem, żeby taki był i chyba jest. A jeśli ciężko Ci się z nim utożsamić, to dobrze :) Mnie ciężko jest się utożsamić z Kopciuszkiem :)

Jednak nie denerwował mnie ten fragment Twojej opowieści, co możesz uważać za swoje osiągnięcie.

Achievement unlocked? Yay :)

 

Miałem cichą nadzieję, że bohater zginie. W sumie zasłużył sobie swoją głupotą i formą, z jaką postanowił się rozprawić z okrutną, ale jednak rodziną. No, ale czułem, że będzie inaczej. Przede wszystkim liczyłem, że w końcówce znajdę coś więcej niż wybuch tłumionych emocji, siłę przyjaźni i sporego farta. Gdybym nie zastrzeżenia uznałabym tekst za bardzo dobry, a tak jest aż dobry.

No nie mógł zginąć, bo by mi się pod zasady konkursowe opowiadanie nie zakwalifikowało. Ale skoro i tak uważasz, że tekst jest aż dobry, to ja się tylko cieszę :)

 

Dzięki za lekturę i rozbudowany komentarz :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Hesus, Marija! Nie rób tak więcej, ja piszę proste historyjki, które nie mogą spełniać takich ekstremalnych zadań.

Dlaczemu? 

Lubię twoje teksty, ten z Lokim jest jednym z moich ulubionych, a o ile domyślam się, który tekst napisałeś na Rapkonkurs, to też zapadł w pamięć. 

 

Możliwe, bo ten wulgarny styl dopasowuję do konwencji i kilka razy go użyłem, a do cyberpunka mi najbardziej pasował. Chociaż i tak się hamowałem, żeby nie pójść w stronę, w którą poszedłem w poprzednim opowiadaniu.

Myślę, że dobrze wyważyłeś proporcje w tym tekście 

 

Cieszę się, że cyberpunka było czuć. No i jesteś pierwszym, który nie marudzi na nazewnictwo w kwestii tego urządzenia :D

DragonFury? Nie przeszkadza mi ta nazwa, a przy okazji nawiązałeś do smoka, więc więcej punktów.:P

Tylko sprawdź, czy znaków nie masz za dużo. 

 

Musisz mi koniecznie napisać gdzie te nawiązania. Serio. O Cyberpunku 2077 wiem tyle, że robią go polacy i Pondersmith, pojawia się w im Keanu Reeves a studio przekłada datę premiery raz za razem

Megamiasto podzielone na poziomy, gangi niższych poziomów i mafie wyższych poziomów, lady Frey, która kojarzy się z kobietą z gamplayow (też była bogata, też mieszkała w przepychu, też robiła szemrane interesy i też miała przydupasa), może przez te wszystkie elementy w operatorze mechanicznej ręki widziałem Keanu. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dzięki, Tarnino za przeczytanie opowiadania i pozostawienie po sobie śladu w postaci tego zwyczajowego gifa :)

Known some call is air am

Nie do końca mój klimat, ale doceniam pomysł i opartą na nim historie o Smokeyu-Kopciuszku. W sumie dobrze Ci ta zamiana wyszła :) Akcję umieściłeś w ponurym, cyberpunkowym świecie, który doskonale psuje do bardzo dobrze wykreowanego bohatera, cyberpunkowego Kopciuszka. Pozostałe postacie też dobrze zarysowane. Dobrze mi się czytało :)

Klikam bibliotekę i życzę powodzenia w konkursie :)

Gratuluję biblioteki:) Wiedziałam, że to tylko kwestia czasu.

Hej, Outta Sewer!

Podobało się. Napisane w takim surowym, brutalnym stylu, aż czuć cyberpunkowy klimat. Jeśli miałbym przeczytać coś cyberpunkowego (choć nie lubię tego klimatu), to nie miałbym zastrzeżeń, aby było właśnie tak pisane, jak u Ciebie.

Scena akcji super. Soczysta i mocno obrazowa, tak jak lubię.

Bohaterowie w porządku, choć żaden się zbytnio nie wyróżniał. Nawet Smokey’owi jednocześnie budził sympatię i antypatię, taki oślizgły sprzedajny gnojek. Ale w sumie pasuje do konwencji.

Podsumowując miła lektura :)

Ciekawa opowieść ładnie wpisująca się w założenia konkursowe. Wykorzystujesz sporo dobrze znanych motywów, na podstawie których tworzysz klasyczny cyberpunkowy świat i dynamiczną historię.

Na plus na pewno bohater – konsekwentnie pokazujesz jego ograniczony sposób myślenia ;)

Z minusów – myślę, że limit trochę tutaj zaszkodził. Opowieść chwilami pędzi, a część wątków prosi się o rozwinięcie, albo chociaż zatrzymanie przy nich na chwilę, by ruszyć z akcją kilka fragmentów później.

Nie do końca rozumiem też 2 kwestie:

1) Dlaczego przy takiej pokazowej akcji transporter zawierał prawdziwy, bardzo cenny ładunek? Rozumiem, że organizatorzy byli pewni siebie, ale rzeźnia w pobliżu tak cennego ładunku według mnie kompletnie mija się z celem i nie mogę sobie wyobrazić, żeby właściciele towaru postanowili umieścić go w centrum akcji, zamiast spokojnie podstawić puste skrzynie, a transportem ładunku zająć się w całkowitym spokoju.

2) Nie mogłem sobie wyobrazić, jak ten naszyjnik wyglądał. Wiem, szczegół, ale może czegoś po prostu nie zrozumiałem i mi wyjaśnisz ;) Jeśli to wszczep, to po co w formie naszyjnika? Przecież wszystko powinno się trzymać skóry bez oplatania wokół szyi.

 

– Jeśli nie pójdziesz z nimi, rdza z naszej umowy. Milion kredytów zniknie jak pliki z zainfekowanego wirusem dysku.

Porównanie spoko, ale według mnie pada w nienaturalny sposób i zdecydowanie nie pasuje w kontekście rozkazu wydawanego w trakcie akcji. Zbyt długie i niepraktyczne jak na moment, w którym zostaje wypowiedziane.

 

Aha, i jeszcze fragment, który najmniej przypadł mi do gustu: cała scena z uderzeniem sztuczną łapą obok głowy bohatera. Taka trochę sztampowo-filmowa.

Poza tym językowo wygląda wszystko ok, czyta się szybko i akcja jest dynamiczna, tak jak lubię. Świat niby typowy, ale wzbudził we mnie zainteresowanie i chciałoby się wiedzieć o nim więcej. Ogółem: przyjemna lektura :) 

A tam się będę rozpisywać, skoro na becie nagadałam Ci całą czapkę. Pozwolę zatem mówić gestom. Oraz Beyonce. XD

 

beyonce jay-z clapping applause gif | WiffleGif

Hej :)

 

@Geki

Megamiasto podzielone na poziomy, gangi niższych poziomów i mafie wyższych poziomów, lady Frey, która kojarzy się z kobietą z gamplayow (też była bogata, też mieszkała w przepychu, też robiła szemrane interesy i też miała przydupasa), może przez te wszystkie elementy w operatorze mechanicznej ręki widziałem Keanu. 

To chyba taka standardowa estetyka cuberpunkowa, skoro w CP2077 są takie elementy, bo w Deusie też takie cosie były :)

 

Lubię twoje teksty, ten z Lokim jest jednym z moich ulubionych, a o ile domyślam się, który tekst napisałeś na Rapkonkurs, to też zapadł w pamięć. 

O Szatanie i Heimdallu? :D Lokiego tam nie było, ale powiem szczerze, że sam się łapię na tym, że myślę o Szatanie z tego opowiadania jak o Lokim :)

 

@Katia72

 

Dzięki za miłe słowa i klika do biblio :)

 

@Monique

 

Raz jeszcze dzięki za betę i feedback :)

 

@Zanais

 

Nawet Smokey’owi jednocześnie budził sympatię i antypatię, taki oślizgły sprzedajny gnojek. Ale w sumie pasuje do konwencji.

O to właśnie chodziło. Biedaczyna, ale gnojek :)

Dzięki za przeczytanie i pozostawienie po sobie komentarza.

 

@Perrux

 

Opowieść chwilami pędzi, a część wątków prosi się o rozwinięcie, albo chociaż zatrzymanie przy nich na chwilę, by ruszyć z akcją kilka fragmentów później.

To nawet nie jest wina limitu, ale sposobu w jaki piszę. Staram się jakoś ujarzmić moją pisaninę i nie zawsze wychodzi, ale myślę, że i tak sporo sie tutaj uczę od innych i mam nadzieję, że w końcu uda mi się komponować teksty równiej, bez tych przeskoków.

 

) Dlaczego przy takiej pokazowej akcji transporter zawierał prawdziwy, bardzo cenny ładunek? Rozumiem, że organizatorzy byli pewni siebie, ale rzeźnia w pobliżu tak cennego ładunku według mnie kompletnie mija się z celem i nie mogę sobie wyobrazić, żeby właściciele towaru postanowili umieścić go w centrum akcji, zamiast spokojnie podstawić puste skrzynie, a transportem ładunku zająć się w całkowitym spokoju.

Bo by mi się fabuła nie domknęła ;) A tak zupełnie na poważnie, to w mojej głowie wygląda to tak, że zarówno transport, miejsce i terminy były zaklepane i ciężko by to było poskładać logistycznie. Im bardziej szemrana transakcja, tym mniej zostaje miejsca na logistyczne perturbacje – a transport szedł z daleka, bo z Farawayu ;). Więc Feyr, pewna działania swojego towaru, postanowiła wyeliminować zagrożenie ze strony gangu, jednocześnie demonstrując kontrahentom z Cindrell możliwości urządzenia. Nie przewidziała, że trafi się mozliwośc jedna na milion i wszystko zniknie w wybuchu. Wiem, nieco naciągane, ale kopciuszkowy pantofelek pasujący tylko na jedną kobiecą stopę też jest naciągany :P ;)

 

Nie mogłem sobie wyobrazić, jak ten naszyjnik wyglądał. Wiem, szczegół, ale może czegoś po prostu nie zrozumiałem i mi wyjaśnisz ;) Jeśli to wszczep, to po co w formie naszyjnika? Przecież wszystko powinno się trzymać skóry bez oplatania wokół szyi.

Tak, nazewnictwo. Będę musiał na przyszłośc bardziej zwracać uwagę na to, przy fantastycznych tekstach. Ja go widzę jako ciężki naszyjnik z elementem centralnym jako zawieszką, który wgryza się w ciało i wpuszcza wgłąb organizmu witki, łączące się z układem nerwowym. Gdybym umiał ładnie rysować, to bym Ci narysował, ale nie umiem :(

 

Porównanie spoko, ale według mnie pada w nienaturalny sposób i zdecydowanie nie pasuje w kontekście rozkazu wydawanego w trakcie akcji. Zbyt długie i niepraktyczne jak na moment, w którym zostaje wypowiedziane.

Hmm, myślę, że masz rację. Ale nie będę juz tego zmieniał.

 

Aha, i jeszcze fragment, który najmniej przypadł mi do gustu: cała scena z uderzeniem sztuczną łapą obok głowy bohatera. Taka trochę sztampowo-filmowa.

Taka miała być, sztampowo-filmowa :) Rozumiem, że może sie nie podobać, bo to tania sztuczka, ale jakoś pasowała mi do tej sceny.

 

Dzięki za przeczytanie i podzielenie się wrażeniami :)

 

EDIT: Siema, oidrin :)

 

Dzięki za Bejonce i uwagi betujonce ;)

 

Pozdrawiam

Q

Known some call is air am

Hey, mr. Q. 

Za każdym razem, jak czytam jakiś cyberpunkowy tekst, mam nadzieję, że tym razem polubię ten gatunek, bo jest w nim tyle dobrego. No ale chyba jednak jestem steampunkową dziewczyną i tak zostanie. Jak więc widzisz – nie moja para implantów.

Ocenię tekst czysto obiektywnie. Jest bardzo dobry. Może nie świetny, bo czegoś mi w tej fabule brakowało, ale fajnie operujesz językiem (bywasz bardzo prawdziwy co pisałam ci już w Solusie). Nie znamy się co prawda, ale mam poczucie, że zostawiasz w tekście dużo siebie. Trochę tylko pozrzędzę, że znowu w cyberpunku taka wulgarność, no ale ok ;)

 

 

Bowiem tego ranka Smokeyowi dane było zobaczyć panoramę ogromnej metropolii z wysokości gabinetu Lady Feyr (…)

“Tego ranka bowiem”/”Tego ranka S. dane było bowiem zobaczyć”

 

 

 

– Ale jakiejś konkretnej zapłaty również oczekujesz. – Bardziej stwierdziła, niż zapytała.

To mnie interesuje. Czy zapis z dużej litery jest poprawny, czy powinien być z małej? Jest co prawda najpierw słowo “bardziej”, ale później jest “stwierdziła”, czyli czynność gębowa. Hm, hm. Nie wiem. Ja bym pewnie dała z małej.

 

 

Bracia śmiali się z niego, że od momentu poczucia parcia na pęcherz do chwili podjęcia decyzji[+,] aby udać się do toalety, mija taki czas, że zwieracze mu nie wytrzymują i zlewa się w spodnie.

 

– Większość straciła zainteresowanie, bo niespodziewana ojcowska reprymenda okazała się być jedynie preludium do zgnębienia najmłodszego dziecka.  – A skoro już jesteśmy przy sraniu…

Zbędna spacja.

 

 

– Naszyjniki? – Zapytał z niedowierzaniem Smokey.

“zapytał”

 

 

 

To zdanie jest miooodne. Po prostu wow:

 

Jednak chłopak nie był najostrzejszym nożem w szufladzie podejrzanych indywiduów zamieszkujących miasto, więc mający towarzyszyć jego parszywemu życiu przez kolejne kilkadziesiąt godzin smród, nie został zauważony wtedy, gdy jeszcze można go było rozgonić.

 

Generalnie podobało mi się, ale zostanę przy Solusie, ha ha! Powodzenia w konkursie :)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Dobre. Męski Kopciuszek w megacity przyszłości wypadł bardzo fajnie i przekonująco. Akcja toczy się wartko, świat przedstawiłeś tak, że się w nim nie gubię i rozumiem, gdzie jestem. Bohatera polubić niełatwo. Z jednej strony nie chce zabić kumpla, ale już nie ma problemu z tym, że kumpel wpadnie w ręce policji. Rozumiem jednak, że taki to świat i bohater dobrze się w niego wpisuje. A przy tym udało Ci się uniknąć moralizowania.

Czyta się świetnie, łyknęłam na jeden raz. Nigdzie się nie potykałam.

Mi się :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Świetne! Ma wszystko, czego potrzebuje dobry cp a nawet więcej! Akcja, zwroty, psychologia… No i przede wszystkim dynamika, która moim zdaniem jest jedną z najważniejszych cech tego stylu! Doskonale czujesz “sajber”!

www.popetersburgu.pl

Bardzo dobry tekst, nawet moja słaba znajomość cyberpunkowych dzieł nie przeszkodziła mi w odbiorze twojego opowiadania. Na plus zdecydowanie wplecienie w fabułę osobistego wątku Smokeya oraz to, jak zaskakująca okazała się sama końcówka, pomimo, że tekst pisany jest pod schemat (zgodnie z zasadami konkursu). Scena przejęcia umysłu przez naszyjnik opisana świetnie – niesamowicie dynamiczna, a jednocześnie zawierająca wiele szczegółów na temat krzywdy wyrządzanej przez głównego bohatera. No i te cyberpunkowe wyrażenia wplecione w opowiadanie, szczególnie to jest świetne:

Jezusie Chromowany

Pozdrawiam

All in all, it was all just bricks in the wall

Opowiadanie napisane lekko, barwnie, ze swadą. Już pierwszy akapit zapowiada, że nie będzie to puchata opowiastka o jednorożcach. Zdecydowanie najlepsze spośród kilku tekstów, które w ostatnich dniach przeczytałem (lub porzuciłem) na portalu.

Na plus: język, kompozycja, poprowadzenie narracji, świat przedstawiony. Wszystko tutaj ładnie leży na swoim miejscu, sam tekst nigdzie nie zgrzyta, a w niektórych miejscach potrafi, jeżeli nie zachwycić, to przynajmniej zaimponować.

Z negatywów właściwie drobnostki: Przeszkadzał mi nieco nadmiar fekalnych porównań, choć rozumiem, że chciałeś pokazać paskudztwo najniższych warstw społecznych i dać czytelnikowi poczuć ten smród. To są już kwestie estetyczne i tutaj trudno znaleźć złoty środek, by uzyskać zamierzony efekt, a jednocześnie nie przesadzić. Nie do końca przekonała mnie postać głównego bohatera. Znowu, potrzebowałeś takiego miękiszona, więc go stworzyłeś. Czy wyszedł wiarygodny? Nie wiem. Wydał mi się przerysowany, zbyt ułomny, momentami się ocierało to o kpiny z ludzi mentalnie niepełnosprawnych. Z drugiej strony potrzebowałeś takiego bohatera, by irytował swoją bezradnością, więc równie dobrze może to być zaletą tego tekstu.

W pierwszej scenie z Lady Feyrą kuleje jej pierwsza kwestia dialogowa. Jest troszkę nienaturalna. Dlaczego ta kobieta się na wstępie się tłumaczy ze swoich pobudek przed gościem, którym gardzi?

 

Podsumowując, atrakcyjna lektura, odważnie poprowadzona. Stylistycznie to już jest poziom taki, za który piórko by mnie nie zdziwiło. Pytanie, czy wartość opowiadania również do tego poziomu sięga? Czy treść niesie w sobie coś, co zostanie w głowie na dłużej?

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

W końcu dotarłem.

Zacznę od tradycyjnej w przypadku cyberpunku formułki: cyberpunk mi nie leży. Nic do niego nie mam, trudno pisać, żebym go nie lubił, ale czasem ciężko mi się w nim odnaleźć. Dlatego często istotniejsze niż sam bieg danej historii jest dla mnie to, na ile się w niej odnajduję. Czy się nie motam, nie gubię, itd. Tutaj pod tym względem czułem się dobrze, to chyba cyberpunk z gatunku tych przystępniejszych, stąd i frajda z lektury większa.

Ale skupiając się już na samym tekście. Dobry. Naprawdę dobry, solidny tekst.

Podobał mi się język. Ani przesadnie efektowny, ani toporny. Bardzo dobrze dobrany do opowiadania i przede wszystkim miejsca akcji. Realia, jakie przedstawiasz w swoim opowiadaniu, są raczej ponure, stąd i kwiecistość języka tutaj nie pasuje. Z drugiej jednak strony, co w mojej ocenie jest naprawdę silną stroną tekstu, nie brniesz w drugą stronę. Jasne, pokazujesz paskudztwo świata, często bezpośrednio, równie bezpośrednim językiem, ale nie brniesz w taką głupią manierę usilnego zalewania czytelnika rzygowinami, szczynami, fekaliami aż po sam czubek głowy. Opowiadasz o świecie dobitnie i wprost, ale z zachowaniem jakiegoś dystansu, odrobiny subtelności. Drobiazg, ale w moim poczuciu bardzo ważny.

Język więc umiejętnie dobrany i to już na dzień dobry zachęca do lektury (co w wcale nie jest takie oczywiste, bo tekstów ponurych jest na portalu od groma i, co tu dużo ukrywać, trochę już mam ich czasem dość). Podoba mi się również tempo. Właściwie nie wiem, kiedy ta historia mi zleciała. Nawet się trochę dziwiłem na końcu, że tekst ma ponad 30 000 znaków.

Bohaterowie? Strasznie trudni do oceny. Bo z jednej strony trzeba Ci oddać, że do historii dobrałeś ich bardzo dobrze. Każdy pasuje, każdy jakoś spełnia swoją rolę. Z drugiej… no jednak każdy pasuje. :D

Wiem, to brzmi idiotycznie, ale jakoś tak brakło mi takiego bohatera, który swoim charakterem pozornie by nie pasował, a jednak został umiejętnie zaadaptowany do historii. Bo to najczęściej tacy zapadają nam na dłużej w pamięć. To nie jest wada tekstu. Raczej wskazuję miejsce, gdzie można było poszukać dodatkowych zalet. ;)

Tutaj jest trochę tak, że główny bohater ma być bezradny i bierny. I taki jest. Czy mógł być inny? Przy tym pomyśle chyba nie. Ojciec ma być podły, członkowie grupy/gangu złośliwi i bezduszni. Przyjaciel ciut rozdarty. I wszyscy są tacy, jacy powinni być. Nie ma się o co czepiać. Jednocześnie, czy któryś z nich, przy takiej charakterystyce, może zapaść w pamięć na dłużej? Chyba brakuje im argumentów. Słowem, każdy z bohaterów bardzo rzetelnie pracuje na pozytywny odbiór historii, ale żaden nie wyszarpie niczego dla siebie, jeśli chodzi o pamięć czytelnika. Piszę komentarz kilka dni po lekturze, i tak, jak mam dalej w pamięci jako taki obraz tych bohaterów, tak żaden z tych obrazów na dłużej się nie utrzyma.

Sama historia? Znów bardzo rzetelna. Wszystko na swoim miejscu. Taka która i przedstawi kawałek historii i czytelnika nie zgubi i wyeksponuje świat. Słowem, znów to jest taki przykład, gdzie wszytko pracuje na pozytywny odbiór, ale nic do końca na siebie.

Przyszło mi do głowy takie głupie porównanie, że Twój tekst to taki niebywale solidny, dobry zespół, ale bez solistów. Po co o tym piszę? Z lektury jestem zadowolony. Przedstawione przeze mnie “miniczepy” są niepotrzebne i na siłę. Pojawią się trochę tak, jakby CM chciał na siłę coś Twojemu opowiadaniu ująć. Czy chce? Wręcz przeciwnie. Gdzieś tam czuje się przy lekturze, że wyrobiłeś sobie pewien styl, wiesz, co chcesz napisać i generalnie do tej nominacji piórkowej zapewne jest Ci już bliżej niż dalej. W takich przypadkach zawsze staram się trochę pozrzędzić, żeby stworzyć autorowi jakiś szerszy materiał poglądowy. Żeby dać mu szansę poszukania tego, ostatniego być może, kroku. I jeśli z jakiegoś powodu zrzędzę, to tylko z takiego, bo z lektury naprawdę jestem zadowolony. :)

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Hej :)

 

Wybaczcie, że tak późno odpowiadam na Wasz feedback, ale jakoś mnie prokrastynacja dopadła ostatnio i pewne rzeczy odkładam na później. A potem na jeszcze później. I jeszcze później. Nie chcę, żebyście myśleli, że Was lekceważę, o nie! Po prostu ciężko mi się ostatnio zabrać do pewnych rzeczy.

 

@Lana

 

No ale chyba jednak jestem steampunkową dziewczyną i tak zostanie. Jak więc widzisz – nie moja para implantów.

Moja chyba też nie ;) Wymęczyłem ten tekst, bo go zacząłem. A ja zawsze kończę to co zaczynam :)

 

Nie znamy się co prawda, ale mam poczucie, że zostawiasz w tekście dużo siebie. Trochę tylko pozrzędzę, że znowu w cyberpunku taka wulgarność, no ale ok ;)

Trochę siebie zawsze zostawiam. To chyba normalne, bo przecież piszemy na podsatwie własnych doświadczeń, przemyśleń, zaadaptowanych pod siebie inspiracji. Ale z tą wulgarnością to mnie zabiłaś, bo naprawdę starałem się ją ograniczyć do niezbędnego minimum, żeby oddać brutalność tej rzeczywistości. Nie użyłem w tekście żadnego mocniejszego wulgaryzmu ani przekleństwa, ale rozumiem, że nawet ta niewielka dawka może razić.

Dziękuję za przeczytanie opka i pozostawienie po sobie śladu.

 

@Irka

 

Z jednej strony nie chce zabić kumpla, ale już nie ma problemu z tym, że kumpel wpadnie w ręce policji. Rozumiem jednak, że taki to świat i bohater dobrze się w niego wpisuje.

Survival of the fittest, rzec by można. Ale nie chciałem robić ze Smokeya bezdusznego dupka, jedynie zwykłego dupka :)

Dzięki za miłe słowa i czas poświęcony na czytanie :)

 

@Krzysztof85

 

Dzięki, stary. Robiłem co mogłem, wzorując się na tym, co łyknąłem Cyberpunkowego (głównie Gibson) oraz na grze Deus Ex. Czy ja czuję tego sajbera? Może. Ale czuję też, że to nie jest moja para kaloszy, tylko taka, w której spróbowałem chwilę pobiegać, żeby zobaczyć czy dam radę :)

 

Dzięki za przeczytanie i komentarz :)

 

@Simeone

 

Cieszę się, że Tobie również się podobało. Jezus Chromowany sam jakoś wpadł, a potem pomyślałem, że wypiszę sobie jakieś powiedzonka odnoszące się do religii, zaadaptuję je do klimatu i spróbuję wpleść w opowiadanie.

 

Dzięki bardzo za czas i komentarz :)

 

@Chro

 

Przeszkadzał mi nieco nadmiar fekalnych porównań, choć rozumiem, że chciałeś pokazać paskudztwo najniższych warstw społecznych i dać czytelnikowi poczuć ten smród.

Chcesz prawdy, Chro? :) Czytałem kilka opowiadań na portalu, które operowały wrażeniami zmysłowymi, bazującymi na wzroku i kolorach. Chciałem podobnie, ale potem przyszło mi do głowy, że mógłbym spróbować w zapachy. W sumie to mi nie wyszło, bo smród g*wna to jedyne co dałem, ale jak już mi pierwsze zdanie tak weszło, to postanowiłem czytelnikowi o tym przypomnieć gdzieś dalej ze dwa/trzy razy. No i masz ci babo placek (krowi ;)), bo to rzeczywiście może razić.

 

Znowu, potrzebowałeś takiego miękiszona, więc go stworzyłeś. Czy wyszedł wiarygodny? Nie wiem. Wydał mi się przerysowany, zbyt ułomny, momentami się ocierało to o kpiny z ludzi mentalnie niepełnosprawnych. Z drugiej strony potrzebowałeś takiego bohatera, by irytował swoją bezradnością, więc równie dobrze może to być zaletą tego tekstu.

Niech mnie Wisznu chroni, nie chciałem w żadne sposób kpić z jakiejkolwiek niepełnosprawności! Mam nie do końca sprawne dziecko, więc to chyba ostatnie co by mi do głowy przyszło. Potrzebowałem miękkiego dupka, który, gdyby dorastał w innym środowisku, był nie dupkiem, ale poczciwym matołkiem, świadomym swych braków, trochę wycofanym – znam takiego jednego i to bardzo dobrze. Fajny chłopak, poczciwy, uczynny, lubię go, ale rozmowa z nim jest dość trudna i szybko mnie męczy. Na końcu opowiadania troszkę zmieniłem Smokeya, dodałem mu pewności siebie, choć może tego nie widać, bo sobie to dopisałem w swojej głowie, zamiast mocniej zaznaczyć w tekście. To cenna uwaga, do zapamiętania na przyszłość, dziękuję Chro.

 

W pierwszej scenie z Lady Feyrą kuleje jej pierwsza kwestia dialogowa. Jest troszkę nienaturalna. Dlaczego ta kobieta się na wstępie się tłumaczy ze swoich pobudek przed gościem, którym gardzi?

Można to tak odebrać, dzięki za zwrócenie uwagi. Kiedy wizualizowałem sobie te postacie i wchodziłem w ich skóry, by między sobą porozmawiały, Lady w mojej głowie powiedziała to zmęczonym głosem osoby, która nie tyle się tłumaczy, ale pokazuje Smokeyowi jego miejsce w szeregu. To też mogłem wyeksponować, ale jeszcze nie do końca łapię te wszystkie niuanse i zapominam, że to co jest w mojej wyobraźni muszę w jak najbardziej dosadny sposób przenieść do tekstu.

 

Stylistycznie to już jest poziom taki, za który piórko by mnie nie zdziwiło. Pytanie, czy wartość opowiadania również do tego poziomu sięga? Czy treść niesie w sobie coś, co zostanie w głowie na dłużej?

Tak wysoko jeszcze nie celuję. Uczę się i jestem świadom tego, że mam sporo do ogarnięcia, a każdy komentarz, zwracający uwagę na kolejny jakiś aspekt mojej pisaniny pozwala mi się rozwijać. Na razie jestem zadowolony, że nikt nie zarzuca mi grafomanii i ludzie piszą, że się nieczęsto potykają na tekście. Na coś więcej przyjdzie może jeszcze czas. Albo nie. Dla mnie najważniejsze jest to, że pisanie sprawia mi frajdę i zwalnia mi miejsce w mózgu, bo te kłębiące się pod czaszką myśli powodowały duże ciśnienie i bywałem nerwowy. Odkąd zacząłem pisać widzę u siebie większy spokój i to jest jedna z tych rzeczy, które stanowią dla mnie o dużej wartości pisania. A czy coś zostanie na dłużej w czyjejś głowie? Nawet się nad tym nie zastanawiałem pisząc to opowiadanie, ale teraz, gdy o tym wspominasz, to uczciwie przyznam, że chyba nie. Nie taki był cel. Tutaj chciałem się sprawdzić w cyberpunku i pisaniu pod zadany temat. Sądząc po komentarzach, to chyba nawet nie wyszło źle :)

 

Dziękuję za miłe słowa, czas poświęcony na przeczytanie i pozostawienie po sobie obszernego komentarza :)

 

@Sonata

 

Dzięki za wizytę i przeczytanie :) Fajny obrazek, ale ja jestem fanem kotów. Choć w domu mam i kota i psa (ale ten drugi jest żony i dzieci).

 

@CM

 

Nie obrazisz się, jeśli Tobie odpiszę w innym terminie? Bo muszę uciekać – żona mnie wzywa ;)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

@CM

 

Jasne, pokazujesz paskudztwo świata, często bezpośrednio, równie bezpośrednim językiem, ale nie brniesz w taką głupią manierę usilnego zalewania czytelnika rzygowinami, szczynami, fekaliami aż po sam czubek głowy. Opowiadasz o świecie dobitnie i wprost, ale z zachowaniem jakiegoś dystansu, odrobiny subtelności. Drobiazg, ale w moim poczuciu bardzo ważny.

Cieszę się, że tak to odbierasz. Nie chciałem przesadzić w żadną stronę, ale najbardziej w tę, która zamiast pokazać ten brud i pozwolić oswoić się z nim czytelnikowi, spowodowałaby, że obraz odrzucałby swoją szpetotą. Prosto, dobitnie, ale bez przesady.

 

Podoba mi się również tempo. Właściwie nie wiem, kiedy ta historia mi zleciała. Nawet się trochę dziwiłem na końcu, że tekst ma ponad 30 000 znaków.

A tu mnie zaskoczyłeś i to pozytywnie. Zawsze mam wrażenie, że od pewnego momentu zaczynam pędzić ku końcowi. Tak jakbym chciał jak najszybciej ukończyć tekst i czując, że meta jest już blisko, nakręcał się obietnicą jej przekroczenia. W pełni świadomie starałem się przyspieszyć akcję w tym fragmencie pisanym w czasie teraźniejszym.

 

Wiem, to brzmi idiotycznie, ale jakoś tak brakło mi takiego bohatera, który swoim charakterem pozornie by nie pasował, a jednak został umiejętnie zaadaptowany do historii. Bo to najczęściej tacy zapadają nam na dłużej w pamięć.

Wcale nie brzmi idiotycznie i wiem o co Ci chodzi. To jak połączenie, na przykład, kotleta z ananasem (jesli ktoś lubi :)). Niby nie pasuje, a jednak w jakiś sposób nie tylko pasuje, ale również smakuje. Myślałem nad tym i zorientowałem się, że nigdy świadomie nie odbierałem pewnych postaci literackich, patrząc na nie pod zasugerowanym przez Ciebie kątem. I doszedłem do wniosku, że masz absolutną rację. Dzięki za zwrócenie na to uwagi, postaram się w przyszłości budować jakieś postacie w ten pasująco-niepasujący sposób.

 

Cieszę się, że nie uważasz czasu spędzonego przy czytaniu mojego opowadania, za czas stracony.

Czy ja sobie wyrobiłem jakiś styl? Ciężko mi to oceniać. Szukam i eksperymentuję, małymi kroczkami, bez dzikich szarż, bez starania się na coś, co będzie uwzględniało wszystkie Wasze uwagi. Tylko kilka z nich, żeby spróbować czy się uda i ewentualnie oswoić z przyswajaną wiedzą. A potem znów parę i tak dalej, i tak dalej. Widzę u siebie pewne postępy i sprawia mi to ogromną frajdę, ale jakiegoś konkretnego stylu, no nie wiem, nie widzę, ale pewnie nie jestem obiektywny :)

 

Dzięki za obszerny komentarz i kilka cennych uwag :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Przyjemna lektura. Napisana porządnie, czytało się płynnie. Podobała mi się przemiana głównego bohatera nawet jeśli jest wymuszona wszczepem. Co podobało mi się jeszcze bardziej to zemsta jakiej dokonuje. I znowu może nie robi tego sam, ale z drugiej strony, ktoś go zmusił może do czegoś o czym marzył, choć pewnie nie w tak ostatecznym wydaniu.

Nie do końca kupiłem motywu z przemianą i przezwyciężeniem wszczepu. Bardziej pasowałoby mi chyba gdyby implant został uszkodzony i stąd odzyskał by częściowo kontrolę. Ale z drugiej strony tak jest bardziej baśniowo :)

 

Kilka uwag do Twojego rozważenia:

Winda zatrzymała się, drzwi otwarły,

Jakoś bardziej pasowałoby mi:

Winda się zatrzymała, drzwi otwarły,

 

Jeśli nie pójdziesz z nimi, rdza z naszej umowy.

Nie zrozumiałem czemu rdza? To jakieś mapowanie na nowomowę nici? :)

 

Trzy razy P: przegryw, patałach, popychadło! Tak o mnie mówiłeś!

Czy to nie jest początek dialogu?

 

zwiększające się wraz naciskiem

Chyba zgubiło się z

zwiększające się wraz z naciskiem

 

Smokey błaga, drze się, zamknięty wewnątrz umysłu.

Może lepiej dodać, że własnego?

Smokey błaga, drze się, zamknięty wewnątrz własnego umysłu.

 

metrów betonu i stali, zaskoczyło go.

Nie byłoby lepiej tak? I co prawda na przecinkach się nie znam, ale może jest on zbędny w tym wypadku?

metrów betonu i stali go zaskoczyło.

Cześc Edwardzie :)

 

Dziękuję za odwiedziny, czas poświęcony na przeczytanie oraz za cenne uwagi, które są niewątpliwie słuszne i tekst zostanie podług nich zupgradeowany :)

 

Co podobało mi się jeszcze bardziej to zemsta jakiej dokonuje. I znowu może nie robi tego sam, ale z drugiej strony, ktoś go zmusił może do czegoś o czym marzył, choć pewnie nie w tak ostatecznym wydaniu.

Cholernie mnie cieszy to, że podoba Ci się zemsta jakiej dokonuje Smokey :) Serio! Zawsze mnie mierziło słodkie zakończenie Kopciuszka, to wybaczenie win i tak dalej. Bo w życiu tak nie bywa.

 

Nie do końca kupiłem motywu z przemianą i przezwyciężeniem wszczepu. Bardziej pasowałoby mi chyba gdyby implant został uszkodzony i stąd odzyskał by częściowo kontrolę. Ale z drugiej strony tak jest bardziej baśniowo :)

Wydaje mi się, że masz rację i tutaj. Uszkodzenie wszczepu byłoby bardziej realistyczne. Postawiłem jednak na przełamanie wpływu wszczepu poprzez pamięć o ukochanej matce i jej słowach. To, że posiadany przez Smokeya wszczep jest prototypem, też miało wpływ na ostateczne odzyskanie kontroli przez chłopaka.

 

Nie zrozumiałem czemu rdza? To jakieś mapowanie na nowomowę nici? :)

Niby tak, bo to w końcu cyberpunk ;) Cybernetyczne protezy sa metalowe, więc ta rdza, zamiast nici, mi tutaj zagrała, choć miałem co do niej wątpliwości i do ostatnie chwili przed publikacją wahałem się, czy tego nie usunąć. Ale zostawiłem, co może było błędem. Niech jednak jest, jak jest.

 

Czy to nie jest początek dialogu?

To raczej wykrzykiwana wewnatrz umysłu pretensja pod adresem zabijanego właśnie brata.

 

Jeszcze raz dziękuję serdecznie za odwiedziny i pozostawienie po sobie śladu.

 

Pozdrawiam

Q

Known some call is air am

No cóż, Outto Sewerze, wcześniej komentujący powiedzieli o opowiadaniu chyba wszystko, więc od siebie dodam, że to bardzo zacne i porządnie napisane dziełko czytało mi się świetnie i nawet nie mam zastrzeżeń do naszyjnika. ;)

 

Dzień za­po­wia­dał się do­brze. Bo­wiem tego ranka… ―> Czy tu aby nie miało być: Dzień za­po­wia­dał się do­brze, bo­wiem tego ranka

 

umo­zli­wi nada­wanie ko­mu­ni­ka­tów… ―> Literówka.

 

Smo­key zła­pał za szczot­kę oraz prze­py­chacz. ―> Smo­key zła­pał szczot­kę oraz prze­py­chacz.

 

…S…Smo­key… ―> Brak spacji przed drugim wielokropkiem.

 

Łań­cuch re­ak­cji, wy­kwi­ta­ją­cy czer­wo­no żół­ty­mi kwia­ta­mi eks­plo­zji… ―> Łań­cuch re­ak­cji, wy­kwi­ta­ją­cy czer­wo­no-żół­ty­mi kwia­ta­mi eks­plo­zji

 

że chło­pak wzdry­gnął się, in­stynk­tow­nie otu­la­jąc ra­mio­na­mi. ―> Co otulał ramionami?

A może: …że chło­pak zadrżał, in­stynk­tow­nie otu­la­jąc się ra­mio­na­mi.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O! Dzięki, Reg, za wizytę. Cieszę się, że uważasz ten tekst za zacny i napisany porządnie. Fajnie zawsze Cię widziec pod swoim tekstem, a to, że Twój post jest tak krótki motywuje do dalszego pisania poprawną polszczyzną ;-)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Bardzo prosze, Outto i niezmierni mi miło, że ta wizyta Cię ucieszyła. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo przyjemny tekst. Świetnie mi się go czytało, sympatyzowałam z bohaterem i zdecydowanie przypadło mi w związku z tym do gustu zakończenie. Udany cyberpunkowy Kopciuszek bez prostego romansu ci wyszedł.  

ninedin.home.blog

Cześć, ninedin :)

 

Cieszę się, że bohater przypadł Ci do gustu, pomimo jego nieporadności i cwaniactwa. Co zaś do romansu, to przyznam, że gdzieś na początku pisania świtała mi myśl, żeby coś w tym guście wpleść, ale ostatecznie zdecydowałem się na zastąpienie go przyjaźnią.

 

Dzięki za miłe słowa i odwiedziny.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

[Przeczytane]

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Przyjemne :)

Przynoszę radość :)

Dzięki za odwiedziny, Anet :)

Known some call is air am

Niby zawsze zarzekam się, że takie np sf-y i cyber-cosie to nie moje klimaty, ale teksty tego typu na NF co i rusz przekonują, że powinnam trochę zrewidować poglądy, bo i w ich czytaniu odnajduję przyjemność.

No więc tak: jest bardzo dobrze technicznie (jak zwykle wyłapałam może jakieś pojedyncze potknięcia – ale ja jestem maszyną od wyłapywania potknięć, więc nie zwracajmy uwagi; w istocie nie bardzo jest się czego czepiać). Sprawnie poprowadzona fabuła, tam, gdzie trzeba, akcja przyspiesza i jest odpowiednio dynamicznie. Czytałam z zainteresowaniem od samego początku, zakończenie było satysfakcjonujące.

Nie będę się nadmiernie rozpisywać, bo zaczyna mi brakować czasu… Powiem krótko: podobało mi się.

Pozdrawiam!

Spodziewaj się niespodziewanego

Cześć NaNa :)

 

Cieszę się, że opowiadania takie jak to przybliżają Cię do zrewidowania poglądów na cyberpunki, to chyba dla mnie największy komplement :) Niezmiernie mi miło, że znalazłaś opowiadanie interesującym i zechciałaś zostawić po sobie ślad w postaci opinii.

 

Pozdrawiam

Q

Known some call is air am

Chłopiec, który wypalał trzy paczki dziennie

 

Ano, cyberpunk. Z całą gamą typowych dla gatunku wad i zalet. Zacznijmy od poziomu kwantów: interpunkcja nie jest najgorsza, ale brakuje sporo przecinków. Trafił się i taki wtryniony między podmiot, a orzeczenie. Zgubiłeś tu i ówdzie podmiot, znalazł się i błąd ortograficzny ("czerwono-żółty" piszemy z myślnikiem). Ciągle wstawiasz „jaki” zamiast „który”, przesadzasz też z zaimkami – wiele z nich jest całkiem zbędnych.

 

W ogóle słowa wydają się przejmować nad Tobą kontrolę – kilku z nich użyłeś niezgodnie ze znaczeniem, ogólny ton tekstu jest purpurowy i taki chyba ma być, to też cecha cyberpunka – niestety, Neo, tego programu jeszcze nie załadowałeś. Co rusz się potykałam. A szkoda, bo świat ma swoje mroczne, dymne uroki. Ale w ich docenieniu przeszkadzają błędnie użyte słowa, angielskie konstrukcje, liczne niezręczności, zeugmy ("w jego oczach widać niedowierzanie, zwiększające się wraz naciskiem oplatających szyję palców") i nonsensy typu „Wbrew zdrowemu rozsądkowi, noszącemu w tym przypadku imię mezalians” (rozsądek nie jest mezaliansem, nie?) Myśli bohatera odcinają się dość mocno od jego stylu mówienia, co dezorientuje.

 

Poważną wadą są infodumpy: tłumaczenie jak krowie na rowie tego, czego bohater nie wie, a czytelnika mogłoby zaskoczyć, ale nie zaskakuje, bo zostało wytłumaczone jak krowie na rowie. Połowa suspensu idzie się chędożyć.

 

Szczegóły z życia osobistego bohatera są co najmniej niesmaczne – niby pasują do purpurowo-obrzydliwej stylistyki cyberpunka, ale mam wrażenie, że jednak trochę przesadziłeś.

 

Przejdźmy do fabuły. Nie spodziewałam się, że Smokey przejmie kontrolę, ale to nie jest organiczny zwrot. Tak samo wypadnięcie za zewnątrz jest niespodziewane, ale trochę z sufitu. Nie mogę zaliczyć zgodności z zadanym schematem, bo „coś, co zrobił wcześniej” bardzo naciągane – tym czymś miałoby być oberwanie, żeby mama go opatrzyła i dała dobrą radę? I czy Smokey faktycznie wyszedł na swoje? Niby zdobył majątek, a jednak… Za to funkcja kontroli nastroju w rejestratorze jest zapowiedziana subtelnie, plusik. Całość w miarę spójna, ale bohater w sumie niewiele robi. Nie przekonuje mnie też psychologia.

 

Punktów za dodatkowe elementy zdobyłeś 6: "magiczna" (w końcu wysoce rozwinięta technologia nie różni się od magii) biżuteria jest nieodzownym elementem fabuły, pojawia się też smok, choć tylko w nazwie.

 

Jeśli nie masz dość po tej syntetycznej chłoście i chcesz znać szczegóły, proszę o adres na priv, żebym mogła Ci przesłać plik poddany przeze mnie torturom.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hm, cyberpunk to nie moje klimaty, ale muszę powiedzieć, że mi się podobało. Plan jest dość wyraźnie zarysowany z tym stawianiem warunku itp. – nie wiem, czy wręcz nie za wyraźnie :P – ale ogólnie jest okej, choć w zasadzie (może to wina tych cyberpunkowych klimatów) najbardziej podobał mi się styl, taki zgrabny i rozrywkowy, szybko się czytało. Choć nie idealnie, to sprawnie posługujesz się językiem, jest w tym pewna lekkość. Może trochę miejscami dajesz zbyt długie zdania i widać jakieś mniejsze niezgrabności warsztatowe, ale ten styl naprawdę ma potencjał. 

Nie podobało mi się jednak niczym nieuzasadnione przeskakiwanie w narracji z punktu widzenia głównego bohatera na inne punkty w obrębie jednego fragmentu tekstu. W zasadzie może i kwestia gustu, ale ja mam serio na to alergię i już próbuję wyjaśnić, dlaczego: to zawsze dla mnie takie pójście na łatwiznę, przeskoczyć na inny punkt widzenia zamiast np. spróbować opisać to, co widzi główny bohater i na tej podstawie wywnioskować, jak się czuje inny, albo co myśli inny. Albo prościej – główny bohater, którego narracja jest w całym tekście, może się czegoś po prostu domyślać. 

Przykład tu: 

Z kolei Roy Dent pomyślał, że chłopak to wyjątkowy kretyn, skoro łyka takie, grubymi nićmi szyte, bzdury. 

Myśli głównego bohatera na początku fragmentu, a tu nagle narracja od strony Roy Denta 

Skoro ten fragment w większości jest o Roy Dencie, można by go zrobić cały o nim, a nie na początku myśli Smokeya. Można by było to, co na początku czuje Smokey, opisać tak, jak widzi to Roy Dent, obserwując go, albo po prostu przebudować akapit tak, by odczucia Smokeya z tego akapitu znajdowały się w tym pierwszym, a ten był w całości poświęcony Royowi. 

Trochę też wybiła narracja w pewnym momencie przeskakująca na czas teraźniejszy, chociaż tu jeszcze rozumiem, że było to, by bardziej udynamicznić i zdramatyzować scenę. 

Ostatni pocisk z premedytacją przelatuje cal od głowy ojca, wyrywając dziurę w czole trzeciego pilota, szwagra Hanka. Jego żona dostanie dziś dwie złe wiadomości. 

To podoba mi się. Ogólnie bardzo dokładne i obrazowe opisy zabijania, naprawdę mocne i wywołujące emocje. Dobre opisy walki, tego zabijania, z premedytacją wykonywania czynności po sobie. No i jak usuwał sobie wszczep, brr…! 

Co do głównego bohatera, trochę to za proste – zgodził się na warunek, chociaż mu nie pasował, a potem po prostu zmienił zdanie, bo tak każe schemat? Za mało napisane o jego pobudkach do decyzji, moim zdaniem. Inna rzecz, trochę zdziwiło mnie, że Smokey taki spokojny chłopak i nie był przerażony tym, co się działo, kiedy wszczep objął nad nim kontrolę, tylko się wręcz cieszył z tego zabijania. Można by było uznać, że to ta sztuczna nienawiść mieszała mu w głowie, ale skoro piszesz o nim “ciało” i “ten Smokey w środku”, to odniosłam wrażanie, że te elementy są od siebie oddzielone i każdy z nich ma inne cele i chęci.

Podobało mi się nawiązywanie do słów matki, zresztą cała sytuacja przejęcia kontroli nad ciałem do nich nawiązuje, i podobał mi się sposób, w jaki dzięki tym słowom bohater sobie poradził, by nie zabić przyjaciela. 

Ciekawy sposób na “odzyskanie wszystkiego z nawiązką” przez bohatera i w ogóle na fabułę. Pomysłowo “udekorowałeś” opowiadanie smrodem i umieściłeś klamrę, gdzie opko się nim zaczyna, a kończy “zapachem przyszłości”. 

Technikalia, a zwłaszcza interpunkcja, w niektórych miejscach do poprawy, tu niektóre przykłady: 

i czuć wszystko to(+,) co ty. 

a na domiar złego nie wiedział(+,) czego się spodziewać po wszczepie, ponieważ dotychczas nie miał żadnego. 

skoro łyka takie, grubymi nićmi szyte, bzdury. 

Dwie spacje po łyka

Na ustach ojca odmalował się uśmiech, kiedy kontynuował teatralnym szeptem 

Skąd bohater wiedział, że ojciec się uśmiechnął, skoro tylko go podsłuchiwał? 

Witaj, Outta Sewer!

 

Poniżej wrzucam swoje jurorskie notatki:

 

Cindrellpunk (32458 znaków)

 

Bardzo dobre,

Jedyne zastrzeżenia: naszyjnik, niebezpieczna akcja obok cennego towaru (może żeby pokazać, że technologia jest niezawodna? A ryzyko nie istnieje?).

Poza zastrzeżeniami konekwentne jest tu praktycznie wszystko i to wykonane solidnie.

 

Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Nowa Fantastyka