- Opowiadanie: maciekzolnowski - Roboty korporacji

Roboty korporacji

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Roboty korporacji

Na po­cząt­ku Bóg stwo­rzył Adama na swój obraz, lecz ów pro­to­pla­sta stra­cił wiarę i tym samym zabił Boga. Potem czło­wiek skon­stru­ował ro­bo­ta na swoje po­do­bień­stwo, ale już wkrót­ce robot za­pra­gnął po­zbyć się kon­struk­to­ra. No i stało się, wy­peł­ni­ło to, co na­pi­sa­ne. Nigdy nie są­dzi­łem, że do­ży­ję tych apo­ka­lip­tycz­nych i pa­skud­nych cza­sów: wszech­obec­ny mo­ni­to­ring, śle­dze­nie i ocena po­czy­nań oby­wa­te­li na każ­dym do­słow­nie kroku, wspa­nia­ło­myśl­ne ob­da­ro­wy­wa­nie tych­że oby­wa­te­li punk­ta­mi w ra­mach rzą­do­we­go sys­te­mu oceny, dzia­łal­ność bez­dusz­nych kor­po­ra­cji o glo­bal­nym za­się­gu, za­mie­nia­ją­cych ustrój de­mo­kra­tycz­ny w farsę, ro­bo­ty cza­ją­ce się na ro­gach ulic jak jacyś ubecy albo pe­ere­low­scy mi­li­cjan­ci, go­to­we za­ata­ko­wać, za­sko­czyć prze­chod­nia w każ­dej nie­mal chwi­li, no i ci lu­dzie z wsz­cze­pio­ny­mi chi­pa­mi, za­cho­wu­ją­cy się łu­dzą­co po­dob­nie do ma­szyn, które prze­cież miały pier­wot­nie słu­żyć czło­wie­ko­wi – to już nie fik­cja, nie, nie, to jest po­nu­ra rze­czy­wi­stość rodem z naj­gor­sze­go or­wel­low­skie­go kosz­ma­ru, nasza co­dzien­ność.

***

Miesz­kam na przed­mie­ściach w jed­nym z tych szka­rad­nych blo­ków de­we­lo­per­skich z płyty i szkła. Ale nie na­rze­kam, po pro­stu sta­ram się żyć w miarę nor­mal­nie. Wkoło roz­po­ście­ra się bez­drzew­na pu­sty­nia nie­koń­czą­cych się sze­re­gów i łu­dzą­co po­dob­nych do sie­bie, nie­mal iden­tycz­nych domów z ka­ta­lo­gu, stwo­rzo­nych na za­sa­dzie: ko­piuj – wklej. Z tu­tej­szym cha­osem, który ry­su­je się za oknem, współ­gra­ją do­dat­ko­wo: sza­sta­nie be­to­nem i in­ny­mi ma­te­ria­ła­mi bu­dow­la­ny­mi, za­bu­do­wy­wa­nie do­słow­nie każ­dej wol­nej prze­strze­ni na­zy­wa­nej ko­mi­na­mi wen­ty­la­cyj­ny­mi mia­sta, two­rze­nie ni­by-miejsc o cha­rak­te­rze naj­czę­ściej spry­wa­ty­zo­wa­nym, które rze­ko­mo do ni­ko­go nie na­le­żą, rze­ko­mo, a także sta­wia­nie skraj­nie nie­wy­god­nych sie­dzisk w miej­scach, w któ­rych jesz­cze do nie­daw­na znaj­do­wa­ły się nor­mal­ne ła­wecz­ki z opar­ciem, przy­cho­dzi­li sta­rusz­ko­wie na par­tyj­kę sza­chów i ra­do­śnie bry­ka­ły sobie dzie­ci. Sło­wem: uty­li­ta­ryzm, prag­ma­tyzm aż do bólu! Liczy się to, co ra­cjo­nal­ne i in­no­wa­cyj­ne, co spodo­ba­ło się w ra­mach pla­no­wa­nia i wi­zu­ali­za­cji. Po­sta­wa es­te­tycz­na nie jest za­sad­ni­czo w mo­dzie, jest passé.

O dwu­dzie­stej pierw­szej dzwo­ni bu­dzik i tym samym daje znać, że czas drzem­ki do­biegł końca. Dziś mam nockę, choć jesz­cze nie wiem, w któ­rej bazie lo­gi­stycz­nej przyj­dzie mi ją spę­dzić. Kor­po­ra­cja jest ogrom­na i po­sia­da kilka ma­ga­zy­nów roz­lo­ko­wa­nych w róż­nych czę­ściach mia­sta. Wszyst­kich oczy­wi­ście nie znam. Trans­port pra­cow­ni­czy za­pew­nio­ny, je­dzon­ko także, więc o nic się nie mar­twię, a nie­dłu­go do­sta­nę in­for­ma­cję, dokąd i na jak długo wy­by­wa­my, bo na razie to ta­jem­ni­ca. Życie jest jed­nak nie­spo­dzian­ką, i to nawet, jak ma się tak nudną i pro­stac­ką ro­bo­tę, jak moja.

Wy­cho­dzę z domu. Na ulicy pust­ka. Przed mo­men­tem roz­po­czę­ła się go­dzi­na po­li­cyj­na dla nie­pra­cu­ją­cych i co­vi­dow­ców. W po­dob­nych do sie­bie sze­re­gach, mru­ga­ją hip­no­ty­zu­ją­ce świa­tła te­le­wi­zo­rów – znak, że gdzieś tu eg­zy­stu­ją jesz­cze jacyś lu­dzie. Spo­glą­dam na ze­ga­rek. Zo­sta­ło do­kład­nie trzy­dzie­ści minut. Do­sko­na­le! Na do­jazd po­win­no wy­star­czyć. W dwa­dzie­ścia se­kund do­cho­dzę w wy­zna­czo­ne miej­sce, a tam czeka na mnie kor­po­ra­cyj­ny mi­ni­bus o przy­ciem­nia­nych szy­bach. Kie­row­cy nie widzę, ale do­my­ślam się, że jest nim ten mało roz­mow­ny robot, któ­re­go tembr głosu przy­pra­wia mnie o dresz­cze.

Otwie­ram drzwicz­ki i wcho­dzę do środ­ka. Po­jazd rusza płyn­nie i bez­sze­lest­nie jak we śnie. Ka­bi­na od­dzie­lo­na jest szybą, przez którą nie widać dri­ve­ra. W ogóle ni­ko­go nie widać, ja na­to­miast je­stem je­dy­nym pa­sa­że­rem. I do­pie­ro teraz z gło­śnicz­ka pły­nie in­for­ma­cja, a pani, która ją od­czy­tu­je, ma tyleż sek­sow­ny, co lo­do­wa­ty głos i tym gło­sem po­wia­da, że uda­je­my się tam a tam, do Bazy Lo­gi­stycz­nej Alfa na ja­kieś czter­na­ście go­dzin. Czter­na­ście go­dzin – toż to ba­ga­te­la! Nie ma jak praca: praca czyni wol­nym!

Jadąc, spo­glą­dam przez szyby mi­ni­bu­sa na mia­sto-wid­mo, to­ną­ce w je­sien­nych mgłach, w któ­rym prak­tycz­nie nie ma ludzi, bo albo sie­dzą w do­mach przed kom­pu­te­ra­mi, albo ty­ra­ją w kor­po­ra­cjach ta­kich jak moja za gro­sze i sym­bo­licz­ną zło­tów­kę na obiad. Zimny wiatr hula mię­dzy mon­stru­al­nych roz­mia­rów bu­dow­la­mi ze stali i szkła, wy­wo­łu­jąc doj­mu­ją­ce wra­że­nie. Wiem, że czło­wie­kiem je­stem i nic, co ludz­kie, nie jest mi obce. Ale wiem też, że za­mknię­cie po­wiek nic nie da, i że ten kosz­mar po­no­wo­cze­sno­ści nigdy się nie skoń­czy, a w każ­dym razie nie za mo­je­go życia.

W pew­nej chwi­li zwal­nia­my, wresz­cie sta­je­my. Do­tar­li­śmy. Pora ru­szać, siorb­nąć łyk kawy i po­brać ska­ner. Zwy­kle wy­glą­da to tak, że tłum ro­bot­ni­ków czeka już przed wej­ściem na Wschod­nią Wieżę (wyraz „wieża” w tu­tej­szym żar­go­nie ozna­cza ro­sną­cą nu­me­ra­cją rzę­dów i ale­jek i łączy się z mak­sy­mal­ną ich war­to­ścią). Na dzień dobry, a ra­czej dobry wie­czór są bram­ki, przez które trze­ba przejść z iden­ty­fi­ka­to­rem na wierz­chu. Z re­gu­ły w roli cer­be­rów spraw­dza­ją się Mu­rzy­ni, ale w Bazie Alfa jest ina­czej, jako że znaj­du­ją się tu wy­łącz­nie same ro­bo­ty ochro­ny, z któ­rych nie­któ­re wy­glą­da­ją na­praw­dę groź­nie. Sądzę, że nie chciał­bym mieć z żad­nym z nich na pień­ku.

Jakiś czas temu za­ata­ko­wa­ły i uni­ce­stwi­ły ko­bie­ty, które usi­ło­wa­ły nie­le­gal­nie wy­nieść towar z ma­ga­zy­nu. Po­ubie­ra­ły się baby na ce­bul­kę, metki po­ury­wa­ły, za­ło­ży­ły bluzę na bluzę, kurt­kę na kurt­kę i dawaj do wyj­ścia. Do­pie­ro tam zo­sta­ły za­trzy­ma­ne i osą­dzo­no je na miej­scu. Nie ma się czemu dzi­wić w sumie, w końcu kor­po­ra­cje są bar­dzo wpły­wo­we, są naj­waż­niej­sze, waż­niej­sze od pań­stwa, rządu, Ko­ścio­ła czy ro­dzi­ny, a prawo sil­niej­sze­go im sprzy­ja. Na zło­dziei cze­ka­ją więc su­ro­we kary, przy któ­rych Ko­deks Ham­mu­ra­bie­go to zwy­kła pest­ka. Zresz­tą plat­for­ma oceny oby­wa­te­li wy­klu­cza nie­któ­re jed­nost­ki z sys­te­mu, a nawet ska­zu­je te jed­nost­ki na przy­mu­so­wą ha­rów­kę za gro­sze wła­śnie w ta­kich miej­scach, jak to. Ot, i proza życia czło­wie­ka po­no­wo­cze­sne­go: brak per­spek­tyw na lep­sze jutro oraz de­fi­cyt na­dziei. Lu­dzie nawet nie wie­dzą, nie za­sta­na­wia­ją się nad tym, że może być ina­czej, no le­piej po pro­stu.

Prze­sze­dłem bram­ki i ma­sze­ru­ję na­przód. Zna­jo­my hu­ma­no­idal­ny robot Artu uśmie­cha się i kiwa na po­wi­ta­nie, na­praw­dę fajny gość.

– Hej! – mówi. – Nie po­wi­nie­neś był się dzi­siaj zja­wiać. Szy­ku­je się coś wiel­kie­go i lada mo­ment wpro­wa­dzą dla wszyst­kich go­dzi­nę po­li­cyj­ną. Może bez­piecz­niej by­ło­by sie­dzieć teraz w gó­rach albo na ja­kimś to­tal­nym za­du­piu, tak myślę.

– Hm.

Dobry Boże, on myśli – mam na końcu ję­zy­ka, ale nic nie od­po­wia­dam, tylko od­kła­niam mu się i skrę­cam na jedną z Wież. Za­mie­rzam po­brać ska­ner, za­lo­go­wać się i po­ja­wić punk­tu­al­nie w miej­scu zbiór­ki albo na sta­no­wi­sku pracy. W mię­dzy­na­ro­do­wym gi­gan­cie trze­ba wszyst­ko robić na czas; pro­blem tylko po­le­ga na tym, że wszę­dzie jest da­le­ko.

Po mi­nu­cie stoję na środ­ku ogrom­ne­go han­ga­ru i roz­glą­dam się za ja­kim­kol­wiek czyn­ni­kiem ludz­kim, to zna­czy ko­le­gą bądź ko­le­żan­ką, za kim­kol­wiek, kogo by można było uznać za czło­wie­ka albo przy­naj­mniej cy­bor­ga. Lecz na próż­no. Ka­me­ry śle­dzą każdy mój ruch, a bu­dy­nek spra­wia wra­że­nie oży­wio­ne­go oraz – może to dziw­nie za­brzmi – my­ślą­ce­go. Nie po­do­ba­ją mi się w szcze­gól­no­ści czer­wo­ne diody jako in­te­gral­ny ele­ment mo­ni­to­rin­gu, gdyż wy­glą­da­ją, jakby Wiel­kie­mu Bratu krew na­pły­nę­ła do wście­kłych z obłę­du oczu i w ten spo­sób wy­ra­żał się u niego po­ziom agre­sji. Do tego jesz­cze ten zimny i bez­dusz­ny głos, który przy­wo­łu­je obraz blon­dyn­ki o błę­kit­nych oczach i nie­ska­zi­tel­nej uro­dzie mo­del­ki. Aż ciar­ki cho­dzą czło­wie­ko­wi po ple­cach na myśl, że – cy­tu­ję: “Kor­po­ra­cja za­wsze dba o swo­ich pra­cow­ni­ków i trosz­czy się o ich zdro­wie. Kor­po­ra­cja two­rzy śro­do­wi­sko przy­ja­zne dla całej pla­ne­ty, eko­lo­gicz­ne i roz­wi­nię­te w spo­sób zrów­no­wa­żo­ny. Pa­mię­taj, twoje szczę­ście jest dla nas naj­więk­szym prio­ry­te­tem”. Kor­po­ra­cja – sra­cja! 

Tak ogól­nie to Baza Alfa pre­zen­tu­je się jako upior­ny la­bi­rynt po­łą­czo­nych ze sobą ma­ga­zy­nów z ty­sią­ca­mi, być może mi­lio­na­mi po­dob­nych do sie­bie półek, na któ­rych sto­wu­je się, czyli – po pol­sku – roz­kła­da towar. Funk­cjo­nu­je dwa­dzie­ścia czte­ry go­dzi­ny na dobę przez sie­dem dni w ty­go­dniu, wli­cza­jąc nie­dzie­le i świę­ta, i na­rzu­ca mnó­stwo wy­śru­bo­wa­nych norm, jed­nak nocny reżim zdaje się być nieco ła­god­niej­szy, więc nie muszę się aż tak znowu śpie­szyć. A po­nie­waż przede mną cała noc, mogę po­zwo­lić sobie na stop­nio­we prze­cho­dze­nie z pro­duk­ta­mi z ma­ga­zy­nu do ma­ga­zy­nu, z sali do sali, od boksu do boksu, oczy­wi­ście w ra­mach obo­wią­zu­ją­cej mnie ru­ty­ny sto­we­ra.

Mi­ja­ją go­dzi­na za go­dzi­ną, przy czym se­kun­dy jawią się jak mi­nu­ty, a mi­nu­ty jak całe go­dzi­ny. Zimne świa­tło wy­łą­cza się au­to­ma­tycz­nie w ha­lach znaj­du­ją­cych się za mną i po­ja­wia gdzieś da­le­ko, het przede mną, ja zaś brnę dziel­nie i jakby w głąb cze­lu­ści pie­kła, po jego ko­lej­nych krę­gach. Wkoło nic, tylko mar­twa pust­ka, wy­peł­nio­na ko­da­mi kre­sko­wy­mi to­wa­rów made in China aż po same brze­gi. Ta pust­ka przy­tła­cza jarz­mem do­ży­wot­nie­go ma­ra­zmu, cię­ża­rem braku speł­nie­nia, prze­kleń­stwem du­cho­we­go wy­ja­ło­wie­nia. Istny amal­ga­mat klau­stro­fo­bii po­mie­sza­nej z jakąś formą ago­ra­fo­bii (czy jak to na­zwać). Czy tak wła­śnie wy­glą­da kró­le­stwo Lu­cy­fe­ra? A może tak wy­glą­dać po­win­no?

Po­wie­dzia­łem, że tłum ro­bot­ni­ków kręci się zwy­kle gdzieś w oko­li­cach Wschod­niej Wieży. I to jest praw­da, z takim za­strze­że­niem, że już od pew­ne­go czasu ów tłum, a ra­czej tłu­mek wy­raź­nie stop­niał, skur­czył się, zmniej­szył do kil­ku­na­stu roz­ga­da­nych bab dwa ty­go­dnie temu, i do za­le­d­wie paru – trzech, góra pię­ciu – w ze­szłym. Co dzie­je się z ro­bot­ni­ca­mi w moim za­kła­dzie i dla­cze­go mia­sto z dnia na dzień staje się coraz bar­dziej wid­mo­we? Nikt nie wie, a jeśli wie, to strach po­my­śleć, dla­cze­go mil­czy. Temat przy­mu­so­we­go usy­pia­nia ludzi przed te­le­wi­zo­ra­mi, uni­ce­stwia­nia ich z byle po­wo­du za po­mo­cą wsz­cze­pio­nych chi­pów staje się w tym mo­men­cie czymś wię­cej ani­że­li jedną z sza­lo­nych teo­rii spi­sko­wych. Lu­dzie muszę wie­rzyć w to, co robią oraz speł­niać się w spo­łecz­nych ro­lach-ma­skach i – to przede wszyst­kim – mają bez­gra­nicz­nie ufać wła­dzy. Nie wolno im sa­mo­dziel­nie my­śleć, nie wolno na boku kom­bi­no­wać. Jeśli już jakiś in­te­re­sik, to tylko pu­blicz­ny, a nigdy pry­wat­ny czy jed­nost­ko­wy (à pro­pos wła­dzy: naszą, kra­jo­wą sta­no­wi w dzie­więć­dzie­się­ciu pro­cen­tach sztucz­na in­te­li­gen­cja i tylko pa­trzeć, jak isto­ty stwo­rzo­ne na obraz i po­do­bień­stwo Boga za­czną jej wa­dzić albo po pro­stu w zauto­ma­ty­zo­wa­nej rze­czy­wi­sto­ści staną się zbęd­ne, bo na świe­cie dzie­ją się rze­czy, które się fi­lo­zo­fom nie śniły i na­praw­dę wszyst­ko jest w tej chwi­li moż­li­we).

Wę­dru­ję w głąb ma­ga­zy­nu numer trzy, od­da­li­łem się już znacz­nie od kan­ty­ny, gdzie jesz­cze dwie go­dzi­ny temu ra­czy­łem się kawą. Ko­lej­ne mi­nu­ty prze­bie­ga­ją spo­koj­nie i nudno, tylko te ka­me­ry prze­my­sło­we, to śle­dze­nie czło­wie­ka na każ­dym kroku jest bar­dzo iry­tu­ją­ce. Sta­ram się nie zwra­cać uwagi i my­śleć o przy­jem­no­ściach, o tym, co zjem w trak­cie dłu­giej prze­rwy, o go­rą­cym prysz­ni­cu po po­wro­cie do domu, o psie, który na mnie czeka. Wal­czę z we­wnętrz­ną pust­ką, z każdą jej od­mia­ną, bo nuda ma wiele ko­lo­rów – od­cie­ni sza­ro­ści. Jest więc nuda obo­jęt­na, nuda re­gu­la­cyj­na, nuda re­agu­ją­ca, nuda ba­daw­cza i nuda apa­tycz­na, po­dob­no naj­gor­sza. W la­tach dwu­dzie­stych dwu­dzie­ste­go pierw­sze­go wieku, a więc ład­nych parę lat temu, psy­cho­lo­go­wie do­rzu­ci­li jesz­cze do tej puli nudę cy­bor­gicz­ną, która trapi cy­bor­gów, ale nie wiem do­kład­nie, na czym po­le­ga i mało mnie to in­te­re­su­je.

A zatem precz z nudą! Ska­ne­ry w dłoń! Ska­ne­ry, setki kodów kre­sko­wych (EAN, UPC, ISBN i in­nych), wózki pełne to­wa­ru, ty­sią­ce półek i pó­łe­czek – co za okrop­na mo­no­to­nia, która po la­tach pracy może wy­wo­łać w czło­wie­ku syn­drom wy­pa­le­nia za­wo­do­we­go. „Śledź swój czyt­nik uważ­nie” – głosi kor­po­ra­cyj­ne motto. Śle­dzę, cho­le­ra, śle­dzę, a i tak się męczę. Okrop­nie! Ten stały rytm, ta ru­ty­na mnie do­bi­ja. Po­bra­łem wózek, zna­la­złem do­god­ne miej­sce do sto­wo­wa­nia, chwy­tam więc pro­dukt i ska­nu­ję kod kre­sko­wy, na­stęp­nie ska­nu­ję kod wy­bra­nej dla tego pro­duk­tu lo­ka­cji, od­kła­dam chiń­ski szajs i się­gam ręką po na­stęp­ny. I tak w koło Ma­cie­ju: biorę pro­dukt, czy­tam kody, od­kła­dam, biorę na­stęp­ny, ska­nu­ję, od­kła­dam, biorę na­stęp­ny, ska­nu­ję i od­kła­dam. Wa­riac­two, po pro­stu istne wa­riac­two!

Nagle przy­cho­dzi ese­mes: „Stało się: rząd ogło­sił stan wy­jąt­ko­wy. Ratuj się, ucie­kaj!”, wia­do­mość przy­sła­na przez Artu. Czy to jakiś głupi żart? Czy na­praw­dę mam brać nogi za pas? Dziw­na at­mos­fe­ra nie­pew­no­ści unosi się nad mia­stem i wy­raź­nie coś wisi w po­wie­trzu. No i jesz­cze ta gro­bo­wa cisza do­oko­ła, zbez­czesz­czo­na po­je­dyn­czy­mi od­gło­sa­mi nie wia­do­mo czego. Przy­po­mi­nam sobie, że prze­cież wyj­ścia ewa­ku­acyj­ne znaj­du­ją się za­wsze w na­roż­ni­kach każ­de­go z ma­ga­zy­nów; są to miej­sca słabo uczęsz­cza­ne i mało kto o nich wie. Po­sta­na­wiam za­wal­czyć o życie, tak na wszel­ki wy­pa­dek. Zresz­tą to nie­da­le­ko i nie ma kamer w po­bli­żu. Drzwi co praw­da z re­gu­ły po­zo­sta­ją za­mknię­te, ale nie za­wsze tak jest. Może będę miał odro­bi­nę szczę­ścia ten jeden je­dy­ny raz.

Pod­kra­dam się wraz z wóz­kiem w po­bli­że miej­sca do­ce­lo­we­go. Jak coś, to będę miał wy­mów­kę, no bo w końcu nadal sto­wu­ję, nadal pra­cu­ję, a więc nic się nie zmie­ni­ło, praw­da? I nagle odej­mu­je mi mowę. W są­sied­niej alej­ce stoi czło­wiek, stoi, ale no­ga­mi pod­ło­gi nie do­ty­ka. Dziw­ne. Chcę do niego po­dejść i za­ga­dać, ale kątem oka widzę, że coś jest nie tak. Za­mie­ram i głos więd­nie mi w gar­dle. Oka­zu­je się, że je­stem świad­kiem, jak dwa plu­ga­we hu­ma­no­idy duszą bie­da­ka za po­mo­cą ogrom­nych łap, on zaś spo­glą­da bła­gal­nie w moją stro­nę, ale zu­peł­nie nie­po­trzeb­nie, gdyż pomóc mu nie po­tra­fię. Na szczę­ście on mnie widzi, a me­ta­lo­we plu­ga­stwa nie. Tak więc po cichu, nie­zau­wa­że­nie wy­co­fu­ję się w są­sied­nie alej­ki, ko­rzy­sta­jąc z tego, że ro­bo­cie ple­mię przez chwi­lę jesz­cze za­ję­te jest okrut­nym mor­dem.

Na pa­lusz­kach pod­cho­dzę z za­pal­nicz­ką i ła­two­pal­ny­mi, zna­le­zio­ny­mi na­pręd­ce ha­zma­ta­mi w dłoni pod ster­tę kar­to­nów i ukrad­kiem je pod­pa­lam, li­cząc na to, że uda mi się w ten spo­sób od­wró­cić uwagę in­te­li­gent­ne­go sys­te­mu zło­wróżb­nych kamer. Tak oto po krót­kiej chwi­li wszyst­ko pięk­nie pło­nie. Pięk­nie, po­wia­dam! Pożar ma­ga­zy­nu wznie­co­ny, dla­te­go na­le­ży teraz dzia­łać bły­ska­wicz­nie. Drzwi ewa­ku­acyj­ne tuż-tuż, więc żadna siła nie może i nie zdoła mnie już za­trzy­mać.

Do­bie­głem na miej­sce i na­ci­skam klam­kę. Drzwi ani drgną. Tym­cza­sem wrza­wa za mną na­ra­sta z każdą se­kun­dą. Po­now­nie więc, tym razem moc­niej, na­ci­skam i do­pie­ro teraz z wiel­kim opo­rem drzwi ustę­pu­ją. Już witam się ze słod­ką wol­no­ścią, lecz wtem ktoś łapie mnie mocno za rękę i by­naj­mniej nie jest to przy­ja­ciel­ski uścisk. Spo­glą­dam w prawo i spo­strze­gam krwi­sto­czer­wo­ne oczy ro­bo­ta naj­now­szej ge­ne­ra­cji z grupy tak zwa­nych ści­ga­czy, które to ści­ga­cze na­le­żą do sys­te­mu ochro­ny na­szej ko­cha­nej, wspa­nia­łej, naj­lep­szej na świe­cie kor­po­ra­cji. Wiel­kie nieba! A więc już po mnie – myślę prze­ję­ty i zre­zy­gno­wa­ny. Przyj­dzie mi tu zdech­nąć! Za­wsze wy­obra­ża­łem sobie mo­ment wła­snej śmier­ci, ale ta­kich okrop­no­ści nie prze­wi­dzia­łem. Lecz wtem zza rogu… bum… wy­ska­ku­je przy­cza­jo­ny ty­grys, ukry­ty smok – Artu we wła­snej, jakże od­mie­nio­nej oso­bie i wrzesz­czy do mnie na całe gar­dło: “Na­przód! Po­sta­ram się za­srań­ca za­trzy­mać, ale nie wiem, na jak długo. No leć Ada­mie, le­eeeć!!!”.

Bied­ny Artu: nie mam mu jak po­dzię­ko­wać. Wy­bie­gam na otwar­tą, pach­ną­cą pa­lo­ny­mi li­ść­mi prze­strzeń i robię jesz­cze parę kro­ków. Zwin­nie jak kot prze­ska­ku­ję ogro­dze­nie, choć o sal­tach z ele­men­ta­mi wi­re-dan­cin­gu nie ma mowy – to nie film.

***

Od tam­tej pory błą­kam się jak za­szczu­te zwie­rzę po po­lnych wy­gwiz­do­wach, po sku­tych lodem ugo­rach, mając ogrom­ną łunę pło­ną­cej kor­po­ra­cji za ple­ca­mi. I tylko cze­kam na… nie, nie na mor­der­cze ma­chi­ny z Bazy Lo­gi­stycz­nej Alfa, lecz na te po­li­cyj­ne, na te rzą­do­we, no bo skoro wy­buchł bunt my­ślą­cych ma­szyn, a ja je­stem di­no­zau­rem w ludz­kiej skó­rze, to moje dni są tak czy owak po­li­czo­ne, no chyba że to, co mnie ota­cza na­zy­wa się lim­bus… taaak, nie ina­czej, jak wła­śnie lim­bus. Dobry Boże, co za miej­sce! Ależ tu pięk­nie! Ależ strasz­nie!

Koniec

Komentarze

Hej :)

 

Cie­szę się, że się po­dzie­li­łeś z nami tą wizją. Hi­sto­ria jest nieco cięż­sza, bar­dziej po­waż­na niż to, co czy­ta­łem Two­je­go do tej pory. Uwa­żam, że to nie­zła wpraw­ka, z cie­ka­wy­mi opi­sa­mi, spe­cy­ficz­nym ję­zy­kiem i nar­ra­cją, która bar­dziej opi­su­je niż po­ka­zu­je.

Tekst ode­bra­łem na po­waż­nie, choć tytuł su­ge­ru­je, że fa­bu­ła na­wią­zu­je do pew­nej zna­nej firmy. Czy po­wi­nie­nem do­strze­gać gdzieś tutaj ab­surd, czy iro­nię? Mó­wiąc szcze­rze, nie czuję tego.

Ca­łość po­zo­sta­wia we mnie pe­wien nie­do­syt, ży­czył­bym sobie wię­cej opi­sów świa­ta przed­sta­wio­ne­go i zasad, które nim rzą­dzą – w jaki spo­sób ro­bo­ty prze­ję­ły wła­dze, czy ktoś się bun­tu­je, jak dzia­ła ma­ga­zyn i dla­cze­go czło­wiek wy­ko­nu­je pracę, którą można by­ło­by w pro­sty spo­sób zauto­ma­ty­zo­wać. Chciał­bym też le­piej po­znań bo­ha­te­ra: dla­cze­go pra­cu­je za­miast lenić się w domu, czy jest inny niż resz­ta spo­łe­czeń­stwa, w jaki spo­sób zdo­był sym­pa­tię Artu?

Za­uważ, że nawet hi­sto­rii o raju, do któ­rej na­wią­zu­jesz w swoim tek­ście, mamy ta­jem­ni­cę (drze­wo życia), mamy an­ta­go­ni­stę pod po­sta­cią węża, są kłam­stwa, in­try­gi i śledz­two ;)

 

I jesz­cze dro­biazg:

 

że ro­bo­cie pla­mię przez chwi­lę jesz­cze za­ję­te jest okrut­nym mor­dem.

 

Coś tutaj się po­psu­ło ;)

Che mi sento di morir

Do tej pory, Maćku, jeśli do­brze pa­mię­tam, bar­dzo czę­sto opi­sy­wa­łeś prze­szłość. I to były na­praw­dę fajne opo­wia­dan­ka, lu­bi­łam je czy­tać. Tym razem stra­szysz przy­szło­ścią i to na tyle sku­tecz­nie, że za­czy­nam się cie­szyć, że uda mi się nie dożyć opi­sa­nych cza­sów. ;)

Dodam jesz­cze, że, mimo przed­sta­wio­nej po­nu­rej wizji, czy­ta­ło cię cał­kiem nie­źle.

 

które rze­ko­mo do ni­ko­go nie na­le­żą, rze­ko­mo!, ―> Po wy­krzyk­ni­ku nie sta­wia się prze­cin­ka.

 

z gło­śnicz­ka pły­nie in­for­ma­cja, a pani, co ją od­czy­tu­je… ―>…z gło­śnicz­ka pły­nie in­for­ma­cja, a pani, która ją od­czy­tu­je

 

Wiem, że czło­wie­kiem je­stem i nic co lu­dzie nie jest mi obce. ―> Czy tu aby nie miało być: Wiem, że czło­wie­kiem je­stem i nic, co lu­dzkie, nie jest mi obce.

 

ja zaś brnę dziel­nie jakby wgłąb cze­lu­ści pie­kła… ―> …ja zaś brnę dziel­nie, jakby w głąb cze­lu­ści pie­kła

 

bo nuda ma wiele ob­licz i ko­lo­rów… ―> …bo nuda ma wiele ob­liczy i ko­lo­rów

 

ale zu­peł­nie nie po­trzeb­nie… ―> …ale zu­peł­nie niepo­trzeb­nie

 

A więc już po mnie – myślę prze­ję­ty i zre­zy­gno­wa­ny – przyj­dzie mi tu zdech­nąć! ―> Np.: A więc już po mnie – myślę prze­ję­ty i zre­zy­gno­wa­ny. Przyj­dzie mi tu zdech­nąć!

Za­pi­su myśli nie po­prze­dza pół­pau­za. Tu znaj­dziesz wska­zów­ki, jak za­pi­sy­wać myśli: Zapis myśli bo­ha­te­rów

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Mam na­dzie­ję, że do­ży­jesz i stu lat, Reg! Dzię­ku­ję bar­dzo, bar­dzo i za­bie­ram się do ro­bo­ty – czas prze­ska­no­wać błędy i ze­sto­wo­wać je w koszu na śmie­ci! ;)

 

Ba­se­ment­Key, tobie rów­nież dzię­ku­ję, przede wszyst­kim za szcze­rość. Czu­łem się przez mo­ment, jak­byś czy­tał w moich my­ślach. I ja do­strze­gam ten fi­nal­ny po­śpiech. I rów­nież mnie on boli. Co do nie­do­sy­tu po lek­tu­rze, to po­wiem tylko, że chcia­łem, żeby było ka­me­ral­nie, tro­chę tak, jakby ktoś sta­rał się na­krę­cić ni­sko­bu­dże­to­wy i krót­ko­me­tra­żo­wy film o ro­bo­tach pew­nej kor­po­ra­cji. Tylko to mam na swoją obro­nę. Ale raz jesz­cze dzię­ku­ję i obie­cu­ję prze­my­śleć nie­któ­re spra­wy. :)

 

Maćku, po lek­tu­rze tego opo­wia­da­nia bar­dzo bym się zdzi­wił, gdy­byś nie miał za sobą epi­zo­du pracy w Ama­zo­nie

www.popetersburgu.pl

Ow­szem, mia­łem. Nie po­wiem, cie­ka­we do­świad­cze­nie. Po­zdra­wiam! :)

Mel­du­ję, że ba­bo­le zo­sta­ły po­pra­wio­ne, przy­naj­mniej nie­któ­re, a ja je­stem tylko czło­wie­kiem, więc… ;) 

Maćku, a rze­czo­ny epi­zod pracy w Ama­zo­nie to, jak ro­zu­miem, miał miej­sce w ra­mach na­le­ży­te­go przy­go­to­wa­nia się do na­pi­sa­nia opo­wia­da­nia. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Oczy­wi­ście, wszyst­ko dla sztu­ki i kla­wia­tu­ry… mię­snych że­be­rek. ;)

Ot, praw­dzi­wy muzyk i ar­ty­sta – nawet w że­ber­kach wi­dzisz kla­wia­tu­rę, a i sztu­ka mięs pew­nie ra­du­je Twoje pod­nie­bie­nie. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Ooo, cie­ka­we, wła­śnie nie­ca­ły mie­siąc temu za­czę­łam sobie do­ra­biać w week­en­dy w Ama­zon i tytuł (po­przed­ni) mnie przy­cią­gnął. Cie­ka­wa wizja, mia­łam wra­że­nie, że ten tek­ścik to takie pusz­cze­nie wolno wy­obraź­ni, by pły­nę­ła sobie sama w ja­kimś kie­run­ku i pa­trze­nie, co z tego wyj­dzie – i wy­szło coś in­try­gu­ją­ce­go. Takie wła­śnie hi­sto­ryj­ki rodzą się w gło­wie pod­czas nud­nej zmia­ny :) Za­koń­cze­nie super!

Dzię­ku­ję pięk­nie i po­zdra­wiam zmia­nę week­en­do­wą (jak widać, wię­cej tu nas, kor­po­lud­ków). :-) 

A co do tek­stu jesz­cze, to uwa­żam, że naj­le­piej czyta się go przy ja­kimś mrocz­nym, ci­chut­ko na­sta­wio­nym am­bien­cie. Po­le­cam spró­bo­wać.

Hej, Maćku :)

Fak­tycz­nie, od razu po­my­śla­łam, że mu­sia­łeś mieć do­świad­cze­nie w po­dob­nej pracy. Sama bo­wiem nie po­tra­fi­ła­bym tak oddać tego kli­ma­tu i co­dzien­nej bez­sen­sow­nej ha­rów­ki (z sza­cun­kiem dla ludzi lu­bią­cych pracę w ma­ga­zy­nie ;) Ja bym tego nie znio­sła).

Opo­wia­da­nie tra­fi­ło więc do mnie mocno i jest zde­cy­do­wa­nie naj­lep­sze z two­ich do­tych­czas, które wi­dzia­łam (mo­głam nie ko­men­to­wać, ale na pewno za­glą­da­łam).

Zga­dzam się z So­na­tą, że mu­sia­ło po­wstać pod­czas nud­nej zmia­ny. Ileż to ma się wtedy po­my­słów! Pa­mię­tam, że naj­wię­cej wy­my­śla­łam kie­dyś w szko­le na ma­te­ma­ty­ce…

 

Czy­ta­ło się bar­dzo do­brze i uwa­żam, że wła­śnie w taki typ opo­wia­dań po­wi­nie­neś pójść ;) Po­wo­dze­nia więc w dal­szym pi­sa­niu!

Nie wy­sy­łaj kra­sno­lu­da do ro­bo­ty dla elfa!

Ależ mi dziw­nie było w pracy po po­zna­niu tego opo­wia­da­nia :D I tak, dzi­kie hi­sto­rie w mojej gło­wie po­wsta­wa­ły!

Pisz, So­na­ta, pisz, nawet ad hoc, jak leci za­pi­suj wszyst­kie swoje sko­ja­rze­nia i po­my­sły zw. z pracą. Nigdy nie wia­do­mo, co może się przy­dać. Mnie np. cho­dził jesz­cze po­mysł z po­lo­wa­niem gdzieś w za­uł­kach ma­ga­zy­no­wych, zor­ga­ni­zo­wa­nym przez za­ło­ży­cie­la słyn­nej firmy. Wiesz, do­my­ślasz się, o co cho­dzi: ażeby wzbić się na wyż­szy level w kor­po­ra­cyj­nej hie­rar­chii, trze­ba sobie za­skar­bić za­ufa­nie wła­ści­cie­la i dać mu na sie­bie haka. Po­mysł pew­nie wy­słu­żo­ny, ale był prze­ze mnie roz­wa­ża­ny w któ­rymś tam mo­men­cie. Za­sta­na­wia­łem się też nad klo­no­wa­niem naj­lep­szych pra­cow­ni­ków. Tak, wiem: wszyst­ko już było. :)

Opo­wia­da­nie tra­fi­ło więc do mnie mocno i jest zde­cy­do­wa­nie naj­lep­sze z two­ich do­tych­czas.

Wiel­kie dzię­ki, Lana. Oka­zu­je się, że cza­sem nie warto zbyt­nio kom­bi­no­wać. I że w pro­sto­cie tkwi… hm, sam nie wiem, co tkwi w pro­sto­cie? Ale na pewno warto nie­raz odło­żyć am­bi­cje i na­pi­sać coś straw­ne­go, coś od sie­bie. W sumie stare, dobre książ­ki – kiedy teraz o tym myślę – są na­pi­sa­ne nie­zwy­kle po­rząd­nie, ale i jed­no­cze­śnie w taki spo­sób, że czło­wiek czy­ta­jąc szyb­ko za­po­mi­na, o samej czyn­no­ści ukła­da­nia li­te­rek w słowa, a słów w całe zda­nia.

 

Tak, jest to tekst inny niż te, do któ­rych przy­wy­kłam :), ale to nie zna­czy, że mi się nie po­do­ba­ło. Wręcz prze­ciw­nie, moim zda­niem, warto cza­sem spró­bo­wać cze­goś no­we­go. 

Samo opo­wia­da­nie prze­ra­ża­ją­ce, ma­ka­brycz­na wizja przy­szło­ści, tym bar­dziej mro­żą­ca krew w ży­łach, że wcale nie wy­da­je mi się nie­re­al­na… I ze wzglę­du na moje obec­ne ży­cio­we oko­licz­no­ści, do­ty­ka­ją­ca mnie w spo­sób szcze­gól­ny…

Do­brze się czy­ta­ło; oczy­wi­ście kli­kam bi­blio­te­kę :)

I ze wzglę­du na moje obec­ne ży­cio­we oko­licz­no­ści, do­ty­ka­ją­ca mnie w spo­sób szcze­gól­ny…

Aleś Ty ta­jem­ni­cza. A pro­pos ta­jem­ni­cy jesz­cze, cza­sem aż mam ocho­tę spy­tać, bo mniej wię­cej po­tra­fię sobie Cie­bie wy­obra­zić i zwi­zu­ali­zo­wać, co ozna­cza owa licz­ba 72 w Two­jej ksyw­ce? Dzię­ki za bibę i życz­li­we słowa. :)

Oj, je­stem cie­ka­wa, jak sobie mnie wy­obra­żasz:) A jeśli cho­dzi o 72… Kiedy mia­łam mniej wię­cej osiem lat przy­śni­ła mi się licz­ba 72, taka duża, wi­ru­ją­ca i sa­mot­na. Ko­lej­ne­go dnia ob­sta­wi­łam licz­bę 72 w totka i wy­gra­łam ja­kieś ma­lut­kie pie­nią­dze. Tak czy ina­czej, od tam­tej pory 72 stało się moją ulu­bio­ną licz­bą :) Wiem, że to głu­pie, ale tro­chę “magii”, nawet jeśli nie­praw­dzi­wa, ni­ko­mu w życiu nie za­szko­dzi ;)

Po­zdra­wiam ser­decz­nie i życzę mi­łe­go dnia :)

Też mia­łem swoje ma­gicz­ne ulu­bio­ne licz­by w dzie­ciń­stwie i pa­mię­tam, że jedną z nich, chyba nawet naj­waż­niej­szą była “szes­nast­ka”. :)

Katiu, jak mo­głaś skre­ślić licz­bę 72, skoro w totku było ich tylko 49?

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

To może nie był do­kład­nie totek, tylko coś po­dob­ne­go albo ob­sta­wia­łam 7 i 2, ale wy­da­je mi się że to było 72.

Albo wy­gra­na też mi się przy­śni­ła :(

Katiu, przy­szło mi do głowy, że mo­głaś za­grać i wy­grać w Multi Lotka. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

W dzi­siej­szych cza­sach nie gramy w totka, lecz w ko­ro­no-tot­ka. To taka ulep­szo­na, bar­dziej in­try­gu­ją­ca jego wer­sja. Taki totek jest po pro­stu… wow, ama­zing (nie mylić z: Ama­zon).  

 

Wy­gra­łaś, Katiu, w Multi Lotka? :)

Reg, Maćku – nie pa­mię­tam i nie za bar­dzo się na tych grach znam, tak czy ina­czej, wiem, że było to za­le­d­wie parę zło­tych ;)

A jeśli cho­dzi o ko­ro­no-tot­ka… też tak na­praw­dę wo­lał­bym go nie po­zna­wać :)

A ja bym wolał: le­piej teraz, niż jak bę­dzie wszyst­ko spa­ra­li­żo­wa­ne, opie­ka me­dycz­na nie­do­stęp­na i żadna wła­ści­wie. 

Może tak źle nie bę­dzie… cho­ciaż ja też nie mam do­brych prze­czuć :(

Też pa­mię­tam po­przed­ni tytuł i może to tym le­piej, bo od razu wie­dzia­łam, do czego tekst pije. ;) Ze wspo­mnia­ną firmą nie mia­łam do czy­nie­nia, choć po­zna­łam osobę, która nawet tę pracę lu­bi­ła.

Tekst ma nie­zły kli­ma­cik, po­do­bał mi się przy­ja­zny robot, który wy­ra­to­wał bo­ha­te­ra z nie­złych ta­ra­pa­tów. Choć tro­chę kłóci mi się wizja przy­szło­ści z miesz­kań­ca­mi, któ­rzy pa­mię­ta­ją PRL, lata dwu­dzie­ste XXI wieku były “parę lat temu” i na do­da­tek mamy co­vi­dow­ców. Wizja niby da­le­ko­przy­szło­ścio­wa, a z tek­stu wy­ni­ka, że zo­sta­ło nam tylko kilka lat. No, oby nie. ;)

deviantart.com/sil-vah

Dzię­ki, Silva, za wi­zy­tę i uwagi. Nie chcia­łem na siłę bawić się w świa­to­twór­stwo, a co­vi­dow­cy są i – prze­wi­du­ję – będą. Różne sce­na­riu­sze cho­dzą mi po gło­wie i w jed­nym z nich daję ludz­ko­ści ja­kieś 10 lat “nor­mal­nej” eg­zy­sten­cji, bo jeśli nie wy­koń­czą nas ro­bo­ty, to sami się wy­koń­czy­my, a rynek pracy le­gnie w gru­zach. Tak to nie­ste­ty widzę. 

To teraz mnie zmar­twi­łeś, maćku… Po­zo­sta­nę jed­nak – póki co – opty­mist­ką i będę uwa­żać, że mamy jed­nak tro­chę wię­cej, niż dzie­sięć lat względ­ne­go spo­ko­ju przed sobą.

deviantart.com/sil-vah

Wa­riant opty­mi­stycz­ny wy­glą­da tak: https://www.youtube.com/watch?v=GjqT960F5vY . Nie­ste­ty au­to­ma­ty­za­cja pracy to tylko jedna z na­szych bo­lą­czek. Nie wiem, nie chcę być wred­nym, i do tego jesz­cze na­mol­nym, na­rzu­ca­ją­cym się ze swą wizją, pe­sy­mi­stą. 

 

Za­py­ta­nie pry­wat­ne: Masz bar­dzo ładny awa­tar, to Twoje zdję­cie? :)

Ojej, prze­czy­ta­łam Twoją od­po­wiedź, a sama za­po­mnia­łam od­pi­sać :o Prze­pra­szam, już się ogar­niam. Fil­mik obej­rzę, choć widzę już w ko­men­ta­rzach, że pod­no­szo­ny jest ar­gu­ment, do któ­re­go też się przy­chy­lam – część za­wo­dów bę­dzie zni­kać (nie­ste­ty), za to na ich miej­sce po­ja­wią się nowe.

A co do awa­ta­ra: dzię­ku­ję, jed­nak to nie zdję­cie, a bar­dzo udana ilu­stra­cja :)

deviantart.com/sil-vah

W po­rząd­ku, nie prze­pra­szaj. Pięk­na ta ilu­stra­cja. :) 

Cześć Maćku :)

 

Prze­czy­ta­łem Twoje opo­wia­da­nie z praw­dzi­wą przy­jem­no­ścią. W Ama­zo­nie nie pra­co­wa­łem, ale mam pewne do­świad­cze­nia z kor­po­ra­cja­mi. Pra­co­wa­łem da­aaaw­no temu na linii pro­duk­cyj­nej, gdzie do wy­ko­na­nia mia­łem za­le­d­wie kilka ope­ra­cji, które po­wta­rza­ły się w pętli i tak co­dzien­nie przez osiem go­dzin. Wstręt­na praca, pod­czas któ­rej za­zwy­czaj si wy­łą­cza­łem na bodź­ce ze­wnętrz­ne, pra­cu­jąc jak au­to­mat, li­cząc na pa­mięć mię­śni i lecąc na au­to­pi­lo­cie, a w gło­wie ukła­da­łem hi­sto­rie, eks­tra­po­lo­wa­łem różne wy­da­rze­nia i tak dalej. Nigdy w życiu już nie wrócę do ta­kie­go kie­ra­tu. Potem pra­co­wa­łem w han­dlu – kon­takt z klien­tem jest rów­nie mę­czą­cy, tyle że w inny spo­sób i też nigdy wię­cej nie mam za­mia­ru się w ta­kiej pracy uże­rać.

Co do Two­je­go opo­wia­da­nia zaś, to uwa­żam je za cał­kiem udat­ną dys­to­pię, ma­ją­cą szan­sę się zi­ścić. Wi­dzia­łes film “Eli­zjum”? Tam też jest na po­cząt­ku fa­bry­ka, w któ­rej życie ludzi się nie liczy – ważny jest goal i norma. Ro­bo­ty, które sobie wi­zu­ali­zo­wa­łem pod­czas czy­ta­nia wy­glą­da­ły więc jak te, z tego filmu. Scena z pod­pa­la­niem ma­ga­zy­nu bar­dzo sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ca – przy­naj­mniej mnie, bo nie­raz mia­łem ocho­tę zrów­nać z zie­mią moje miej­sce pracy, dawno temu. Koń­co­wa scena, za­gu­bio­ny po­śród ugo­rów, sku­tej lodem ziemi, za­to­pio­ny we mgle, z po­ma­rań­czo­wym bla­skiem bar­wią­cym upior­nie sce­ne­rię bar­dzo dzia­ła na wy­obraź­nię :)

 

Pod­su­mo­wu­jąc: je­stem za­do­wo­lo­ny z lek­tu­ry i po­le­cam tekst do bi­blio­te­ki.

 

Po­zdra­wiam świą­tecz­nie

Q

Known some call is air am

Cie­szę się, na­praw­dę! Ser­decz­ne dzię­ki! Ach, korpo(k)racja – nasza przy­szłość. “Eli­zjum” znam, ale zdą­ży­łem już za­po­mnieć, o co tam cho­dzi­ło, więc dzię­ki za po­le­ce­nie, zwłasz­cza, że mam obec­nie fazę na tego typu kli­ma­ty i cięż­kie uto­pij­ne wizje. Można po­wie­dzieć, że wie­czór mam dziś wy­peł­nio­ny. ;) 

Czte­ry bi­blio­tecz­ne punk­ty już mam, ale bez wzglę­du na wzgląd to i tak jeden z moich ulu­bio­nych tek­stów. Jako autor mam prawo mieć wła­sne pre­fe­ren­cje. :-)

No, fa­bu­lar­nie tekst ma ręce i nogi. Wy­da­je mi się, że tro­chę zło­żo­ny z kli­szy, ale niech Ci bę­dzie. Ga­wę­dziar­skość bo­ha­te­ra nieco to prze­ła­mu­je.

Dla­cze­go wła­ści­wie Artu tak się za­przy­jaź­nił z pro­ta­go­ni­stą i tak się dla niego po­świę­ca?

o psie, który na mnie czeka.

Zo­sta­wiał psa sa­me­go na 14+ go­dzin?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Dzię­ki, Fin­kla. No fak­tycz­nie, wy­da­je mi się, że po­sze­dłem w kli­sze, w my­śle­nie kli­sza­mi, ale bar­dzo chcia­łem to na­pi­sać i bar­dzo się pi­sząc spie­szy­łem. Za­le­ża­ło mi na tym tek­ście bar­dziej niż na in­nych, nie wie­dzieć czemu.

“Dla­cze­go aku­rat Artu?”. I tutaj wła­śnie przy­da­ło­by się tekst roz­bu­do­wać o pa­rę­na­ście zdań. Jest pole do po­pi­su, w każ­dym razie.

“Zo­staw psa na 14 go­dzin”. Trze­ba by obroń­ców zwie­rząt za­wia­do­mić. Mój roz­piesz­czo­ny Chico by na pewno nie wy­trzy­mał.

Nowa Fantastyka