
Już?
Mówi Nikołaj Podarok. Nagrywam te słowa na lotnisku Waszyngton – Dulles. Poproszono mnie, abym opowiedział, co wydarzyło się w tę pamiętną wigilijną noc. Od razu uprzedzam: Nie sądzę, abym miał w zanadrzu jakieś istotne fakty. Szczegóły, których poznanie sprawi, że lepiej zrozumiecie to, co nieopatrznie powołałem do życia.
Jak wiadomo, piątego stycznia wypadła mi zmiana. Czy byłem z tego powodu niezadowolony? A skąd! Nawet gdyby ktoś chciał mnie przyjąć na wieczerzę, odmówiłbym. Jako partyjny, w dodatku urzędnik, musiałem zachowywać ,,sceptyczną neutralność” względem wszelkich obrzędów religijnych i związanych z nimi tradycji.
Tak czy siak, święta nastawiały mnie jakoś nostalgicznie. Wy, Amerykanie, może tego nie rozumiecie, ale słowiańska dusza skora jest do wzruszeń. W zasadzie to wzruszona jest nieustannie, a jak wiadomo ,,zbyt długie wzruszenie to czyste cierpienie”. Dlatego zdarza nam się zaglądać do kieliszka.
Na nocną szychtę zabrałem więc małe co nieco; butelkę żytka domowej roboty. Przyznam nieskromnie, że upędziłem prawdziwe dzieło sztuki. Pięknie wchodziło, a woltaż miało sześćdziesiąt parę procent. Kopało jak Bruce Lee.
Zmieniałem Saszkę. Pożegnałem go uroczystym, przeciągłym ,,dooo widzee-nia”, co oznaczało, że tym samym życzę mu wesołych świąt. Zgodnie z regulaminem Saszka powinien był przeprowadzić ze mną ,,wywiad”. Przed zdaniem miejsca pracy każdy miał obowiązek zadać koledze kilkanaście pytań, aby ocenić, czy ten nie przyszedł do roboty ,,upojony”. Czy nie znajduje się pod wpływem alkoholu, narkotyków albo szkodliwych idei. To chyba oczywiste, że mieliśmy ten nakaz w głębokim poważaniu.
Zasiadłem przed komputerem i nalałem sobie kieliszek. Weszło gładziutko, więc polałem na drugą nóżkę i wziąłem się do pracy.
Jak wygląda ten misterny system, służący do podglądania obywateli? No cóż, gdybyście weszli do pokoju kontrolnego, pewnie złapalibyście się za głowę. Ciągle pracujemy na zwykłych ekranach. Przy użyciu myszki! Od wielu lat obiecywali nam wdrożenie systemu AR. Szczerze mówiąc, baliśmy się tej ewentualnej modernizacji. Znając życie, więcej by z niej wynikło problemów niż pożytku.
Co pokazywał ów monitor? Kolorowe prostokąty, reprezentujące podglądanych przeze mnie obywateli. Można je było przybliżać i oddalać. Minimalnie wyświetlało się ich osiem, maksymalnie osiemdziesiąt cztery.
Moja praca polegała na dwóch rzeczach: gaszeniu pożarów i przeprowadzaniu wyrywkowych kontroli.
Tak zwane ,,pożary” wisiały na pasku biegnącym z boku ekranu. Do pożaru dochodziło wtedy, kiedy jakiś obywatel wypełniony był myślami i/lub uczuciami, które budziły obawy i wymagały pilnego zbadania. Wbrew plotkom, snucie myśli ,,niepraworządnych” nie podpadało pod tę kategorię. Jeśli ktoś źle myślał o partii, ojczyźnie czy ojcu rewolucji, to o ile akurat nie mieliśmy go na podglądzie, uchodziło mu to płazem. Ludzie u nas wiedzą, jak trzymać myśli na wodzy, ale przy skrupulatnych kontrolach pół kraju wylądowałoby w areszcie.
Owszem, kiedy ktoś był przymierzany do ważnego stanowiska albo czymś podpadł, to brano go pod lupę i na bieżąco śledzono każdą myśl i przeglądano logi. Ale to nie była moja robota.
Tak więc pożary były określonymi myślami i uczuciami, które u danej jednostki utrzymywały się na tyle długo, że mogły zagrażać jej życiu lub zdrowiu. W swojej dziesięciotysięcznej puli miałem trzech delikwentów, którzy wyświetlali się na każdej zmianie.
Każdy z nich, to znaczy każdy jeden obywatel, miał swój numer. Dacie wiarę? Na szkoleniu powiedziano nam, że jeśli przypadkiem zdradzimy komuś, że stosuje się u nas system numeracji ludzi, budzący skojarzenia z nieco innymi czasami i nieco innym ustrojem, to zafundujemy sobie dłuuugi pobyt w łagrze.
Do rzeczy. Na boku ekranu nieustannie pojawiali się: numer D-piętnaście, numer D-sto dwa i numer D-dwa tysiące cztery. Piętnastką był pewien stary kawaler, który wlewał w siebie dużo wódy, nawet jak na panujące u nas standardy. Zasypiał, a właściwie tracił przytomność, na długie godziny, podczas których jego mózg wykazywał niemal zerową aktywność – jego prostokąt był cały czarny. Biedny koleś nawet nie śnił. Można powiedzieć, że przyzwyczajał się do trwania w wiecznej pustce. Tak bym powiedział, gdybym był prawdziwym marksistą nieupojonym bajkami o życiu wiecznym.
Połączyłem się z opojem-piętnastką. Rozwinąłem wiersz z ostatnimi myślami i ujrzałem jakieś przypadkowe słowa. Głównie przekleństwa.
Zaznaczyłem ikonę nadawania i huknąłem do mikrofonu:
– Obywatelu!
Nic.
– Obywatelu!
Przez czerń przewinęła się bordowa smuga. Strach. Pojawiła się też pierwsza myśl – jakaś obelga.
– Proszę się obudzić! – Nie odpuszczałem. Cholera, to nie było przyjemne. Tak męczyć tych, którym należało po prostu dać spokój. Ale gdybym zignorował pożar, sam miałbym nieprzyjemności. Nie mówiąc o tym, jaka byłaby chryja, gdyby mój alkoholik, podczas pożaru, przeniósł się na inny świat.
Chłop pomyślał coś w stylu: ,,jebaniec” i wrócił do swojej czerni. A ja tylko westchnąłem. Wiecie, że obrażanie podglądaczy jest w praktyce bezkarne? Z tych samych powodów, z których nie ścigano wszystkich za myśli antysocjalistyczne – nie tylko nie starczyłoby mocy przerobowych, by takie sprawy wałkować i jeszcze pociągać za nie do odpowiedzialności, ale nasza niewydolna gospodarka ostatecznie by się załamała, gdyby wszystkich odważnych i bezczelnych (a to właśnie tacy nam pyskowali, czy nawet złorzeczyli) powsadzać do ciupy.
W końcu piętnastak zdołał wybełkotać, że czuje się dobrze i zażądał, bym dał mu spokojnie spać, przynajmniej dziś, od święta. Tak też zrobiłem.
Numerem D-sto dwa był pewien młodzieniec. Wrażliwa dusza. Pedagog, który w wolnym czasie pisywał wiersze. Czasami podglądałem, jak układa je w głowie. Coś wspaniałego. Nie mam pojęcia, jakim sposobem on tak zwyczajnie, z marszu, dobierał słowa i układał z nich piękne i mądre strofy. Prawdziwa iskra boża.
Chłopak nieustannie rozmyślał nad sensem istnienia, a że wyciągał ponure wnioski, miał na koncie próbę samobójczą. To było lata wcześniej, jeszcze zanim wpadł do mojej puli. A, no właśnie, nie wspomniałem, że podopieczni zmieniali nam się co jakiś czas. Nie wszyscy naraz, oczywiście. Najczęściej pojedynczo, rzadziej niewielkimi partiami.
Tamtego dnia poeta nie planował zrobić sobie krzywdy. Wiedziałem o tym już od pierwszego spojrzenia na monitor, inaczej to właśnie jego pożar ugasiłbym najpierw. W prostokąciku fiolet mieszał się z czerwienią, która falowała i przechodził w blady róż, coś jak zabielony śmietaną barszcz. Nurzał się w melancholii, nic więcej. Nastrojom samobójczym towarzyszy desperacja, nigdy wzruszenie.
Spojrzałem, co też krąży mu po głowie. Zdawało się, że układa wiersz, ale nie. On po prostu pięknie myślał o smutnych rzeczach. Nie wspomniałem, że kiedy się z nim łączyłem, wychyliłem kieliszek, a chwilę później polałem sobie jeszcze raz.
– Obywatelu! Wszystko w porządku? – zapytałem. Była to odzywka nie w moim stylu, zazwyczaj używałem bardziej suchych sformułowań. Kto inny nawet nie zwróciłby na to uwagi, ale poeta czuł się mile zaskoczony zmianą tonu; wskazywał na to seledynowy akcent w kłębowisku ponurych barw.
– Tak, obywatelu nadzorco – odparł rutynowo.
Powiedziałem, co niepokoi mnie w odcieniu jego uczuć i w treści snutych rozważań. Przeprosił i obiecał poprawę.
– W razie czego proszę zgłosić się po wsparcie psychologiczne – wyrecytowałem formułkę. W tamtym momencie uderzyła mnie absurdalność tego zalecenia. Dorzuciłem więc: – Nie smućcie się, towarzyszu. Dziś nie wypada.
,,Czyś ty ochujał!” – zganiłem się w myślach. Wiedziałem, że słowa otuchy nie umkną superwizorowi. Pocieszyłem się tym, że mój opiekun nie był fanatykiem, a ja zawsze, idąc na kwartalną rozmowę, zabierałem ze sobą dobry koniak.
Nie pamiętam, jak na moje słowa zareagował poeta, w każdym razie nalałem sobie kieliszek, taki byłem roztrzęsiony. I jeszcze jeden. A potem ruszyłem do ostatniego pożaru – numer D-dwa tysiące cztery. Zostawiłem go sobie na koniec, bo, cholera jasna, dołował mnie najbardziej.
Pod tym numerem krył się dziesięciolatek, którego niedawno wprzęgnięto w system. Każdy dzieciak był przerażony, kiedy nagle ktoś właził mu do głowy, ale ten szczególnie to przeżywał. Ciągły stres go wykańczał. Poza tym jego sytuacja domowa była nie do pozazdroszczenia; ojciec stał dość wysoko w partii, a odkąd zaczął awansować, przewróciło mu się w głowie. Ostro pił, przygruchał sobie kochankę. Żona nie miała zamiaru znosić wyskoków męża z tak zwaną ,,godnością”. Stąd częste awantury i coraz większy, alarmujący smutek i niepokój dziecka.
– Co tam, Miszka? – rzuciłem, równocześnie podglądając ostatnie myśli chłopca. – O kurczę, marzy ci się choinka w domu?
– Tak! – chlipnął. Był dobrze wychowanym, bystrym chłopcem, zawsze zwracał się do mnie per ,,towarzyszu nadzorco”, dziękował, przepraszał. Pewnie w innych okolicznościach poczułby się zaniepokojony moją bezpośredniością. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj chciał jedynie podzielić się wypełniającym go żalem. Polałem sobie jeszcze raz.
– Tata nie zgodził się na choinkę i na prezenty! – zawodził Miszka. – A jak się rozpłakałem, to powiedział, że jestem głupia beksa, a jak mama powiedziała, że tak nie wolno mówić, to nazwał ją brzydko i teraz się kłócą!
Łzy pociekły mi po policzkach. Jak tak można?! Wstydu nie mają!
– Nie płacz, proszę… – wybełkotałem. Język mi się plątał. Moje wezwania nie docierały do chłopca, a barwa jego uczuć wskazywała na to, że jest mu jeszcze gorzej niż przed chwilą. Marny był ze mnie pocieszyciel.
Raptem poczułem gniew. Nie zrywając połączenia z Miszką, podpiąłem się pod jego rodziców. Bryzgali czerwienią, od razu było widać, że się kłócą. Nawet nie zajrzałem w ich myśli. Zaznaczając całą trójkę, krzyknąłem.
– Co to ma być?!
Wszyscy się przerazili. Biedny Miszka bał się pewnie, że rodzice będą mu wypominać to, że okazał słabość przed nadzorcą. To wkurzyło mnie jeszcze bardziej.
– W święta?! – wrzeszczałem. – Awantury robić?! Na łby żeście upadli?!
– Towarzyszu… – sapnął ojciec, wyraźnie nie dowierzając mojemu tupetowi.
– Nie towarzyszuj mi teraz! – zagrzmiałem. – Choinki dziecku odmawiać? Ma być spokój, bo jak nie, to… to tam przyjadę do was! – Mniej więcej tymi słowami postanowiłem przywołać rodziców do porządku.
Wtedy zacząłem tracić kontakt z rzeczywistością. To, co działo się potem, pamiętam jak przez mgłę. Wiem, że próbowałem sobie polać, ale flaszka była pusta. A potem, sam nie wiem czemu, włączyłem menu filtrów i zaznaczyłem wszystkie dzieciaki do szesnastego roku życia włącznie. Przeszło tysiąc sztuk.
– Kochane dziateczki! – załkałem do mikrofonu. – Uśmiechnijcie się!
I zacząłem im śpiewać kolędy. Ale nie to, że całkiem odleciałem, o nie! Miałem na uwadze to, że zbiorcze przemawianie do więcej niż trzech osobników z automatu uruchamia alarm. Nawet jeśli ojciec Miszy jeszcze nie zawiadomił odpowiednich służb, mogłem się spodziewać, że ktoś zaraz przerwie moje harce. Dlatego, z ,,Cichą nocą” na ustach, włączyłem blokadę drzwi a potem wszedłem na drugi poziom dostępu (wszyscy znali do niego hasło) i zresetowałem klucze zabezpieczeń. Nie wdając się w kwestie techniczne – aby dostać się do mojego pokoju z zewnątrz, nie wystarczyło już nacisnąć przycisku w dyżurce. Niezbędna była interwencja technika.
Nadzorca-dyżurny już dobijał się do drzwi. A ja przewijałem obraz, kojąc oczy łagodną zielenią i błękitem. Dzieciaki wypełniała radość pomieszana z nadzieją.
Nie pamiętam chwili, w której zaznaczyłem wszystkich. Całe dziesięć tysięcy obywateli. Kojarzę tylko, że wziąłem do ręki telefon. Resztę spowija niepamięć, że tak się poetycko wyrażę.
– Proszę państwa! Posłuchajcie tego! – To ponoć krzyknąłem. No i podpiąwszy telefon do gniazda mikrofonu, zapuściłem piosenkę.
Potem wszyscy mówili, że to cud, że nikt nie zginął. Nawet rannych było niewielu, a tylko jeden – poważnie. Jakiś student paskudnie złamał nogę, kiedy uciekał przed milicją.
Tłamszony od pokoleń naród powiedział: ,,dość!”. Najpierw zdemolowano centrum, a potem wielotysięczny pochód przemaszerował Placem Czerwonym, nucąc nieskładnie ,,All I want for Christmas is you”.
Kiedy w końcu sforsowano drzwi, zaczęła się najgorsza doba mojego życia. Krwawe Boże Narodzenie. To, co zrobiono mi w trakcie śledztwa, nie nadaje się do powtarzania. Nie ukatrupili mnie tylko dlatego, że nie wierzyli moim zapewnieniom, że cała heca to pijacki wybryk. Dla nich byłem szpiclem CIA i do czasu ustalenia moich powiązań z jankesami miałem pozostać żywy.
Już byłem gotów przyznać się do wszystkich bzdurnych zarzutów, ale odbył się ten potężny strajk w mojej obronie. Najpierw odpuszczono mi tortury, a potem w ogóle zwolniono z aresztu.
Jak czuje się ktoś, kto spontanicznie stworzył ,,Ruch Wigilijny”? Czy ja wiem? Cieszę się. No i boję. Co, jeśli partia zdusi nasz zryw? Ale nie, wiem, że to niemożliwe. Ruch społeczny, do którego należy przeszło milion obywateli, to nie w kij dmuchał. Liczą się z nimi… z nami.
Cóż, to tyle. Możecie wyłączyć…?
Tak to wyglądało. Mówiłem samą prawdę. Jeśli chcecie, żebym opakował ją w błyszczące sreberko albo ubarwił, nie ma problemu. Jestem waszym narzędziem. Proszę tylko, byście wykorzystali mnie mądrze. Czerwony gigant się zachwiał, możecie go obalić, a ja zrobię wszystko, żeby pomóc. Nie wiem, co wyłoni się z kłębów opadającego kurzu, ale na pewno będzie to coś lepszego. Bo gorzej być nie może, prawda?
Co strzeliło mi do głowy? Gdybym chciał świadomie, na trzeźwo, podburzyć lud, pewnie przeczytałbym coś z Gogola albo z Dostojewskiego. Już widzę, jaki byłby tego efekt. Całe szczęście, że w głębi duszy wolę amerykański retro-pop niż perły rodzimej literatury.
To mi przypomina, że planowałem się dziś urżnąć. Spokojnie, nie wywołam kolejnej rewolucji. Pędzicie tutaj żytniówkę?
Na początek tradycyjnie pozwolę sobie trochę ponarzekać:
Jak wiadomo, piątego stycznia wypadła mi zmiana.
Ale powszechnie wiadomo? Czy komu wiadomo? “Jak wam wiadomo” byłoby na miejscu.
Pożegnałem go uroczystym, przeciągły ,,dooo widzee-nia”, co oznaczało, że tym samym życzę mu wesołych świąt.
Literówka.
Do pożaru dochodziło wtedy, kiedy jakiś obywatel wypełniony był myślami i/lub uczuciami
mogły zagrażać jej życiu lub zdrowiu fizycznemu i/lub psychicznemu
To “i/lub” w moim odczuciu bardziej się nadaje np. do publikacji naukowej niż do beletrystyki… Choć może tylko mi się wydaje.
Owszem, kiedy ktoś był przymierzany do ważnego stanowiska
“Przymierzać się” do stanowiska to rozumiem, ale “być przymierzanym”? Mam wątpliwości. Może lepiej “był szykowany na/przygotowywany do objęcia…”?
W końcu piętnastak zdołał wybełkotać, że czuje się dobrze, więc może daj
miczłowieku spać, przynajmniej dziś, od święta? Tak też zrobiłem.
Pozbyłabym się tego “mi”, bo teraz z kontekstu trochę wynika, że to nadzorca chce spać.
Btw “piętnastak” to mi się z jeleniem kojarzy :P
Nie wszyscy na raz, to wywołałoby chaos.
W tym kontekście: naraz.
Tamtego dnia poeta nie planował niczego sobie zrobić.
Ale czego, śniadania też? Może lepiej “nie planował zrobić sobie niczego złego”?
W prostokąciku fiolet mieszał się z czerwienią, która falowała i przechodził w
takiblady róż, coś jak zabielony śmietaną barszcz.
“Taki” imo zupełnie zbędny.
– Towarzyszu… – sapnął ojciec, wyraźnie niedowierzając mojemu tupetowi.
“Nie” z czasownikami zawsze osobno! Gdyby “sapnął niedowierzająco”, to co innego.
Mniej więcej tymi słowami postanowiłem przywołać rodziców do porządku.
Przyznaję, że mniej więcej wtedy zacząłem tracić kontakt z rzeczywistością.
Miałem na uwadze to, że zbiorcze przemawianie do więcej niż trzech osobników z automatu uruchamia alarm. (…) aby dostać się do mojego pokoju z zewnątrz, nie wystarczyło już nacisnąć przycisku alarmowego w dyżurce. Niezbędna była interwencja technika.
Dyżurny już dobijał się do drzwi.
Trochę brzydkie powtórzenia.
– Kochane dziateczki! – załkałem do mikrofonu! – Uśmiechnijcie się!
Ten wykrzyknik to chyba z rozpędu :)
Nawet rannych było niewielu, a poważnie tylko jeden.
Przeformułowałabym to zdanie, bo na razie z kontekstu wynika, że tak na poważnie to tylko jeden był ranny. Już nawet “a tylko jeden – poważnie” brzmiałoby lepiej.
Aż trudno uwierzyć, że najpierw zdemolowano centrum, a potem wielotysięczny pochód przemaszerował Placem Czerwonym, nucąc nieskładnie ,,All I want for Christmas is you”.
Zgrzyta mi to. Chyba od “aż trudno uwierzyć, że to zrobili” wolałabym “aż trudno uwierzyć, ale to zrobili”…
Z drugiej strony ruch społeczny, do którego należy milion obywateli, nie rozpłynie się tak nagle w powietrzu, prawda? Liczą się z nimi… z nami. W końcu jestem
jegohonorowym członkiem.
Trochę pokićkałeś podmioty, bo niby najpierw jest “ruch”, ale potem jacyś “oni” liczą się “z nimi/nami”, więc to “jego” w ostatnim zdaniu nie gra. Ale “W końcu jestem honorowym członkiem” byłoby całkiem okej.
Dobra, dość. Co złego to nie ja, mam nadzieję, że skorzystasz na moim marudzeniu.
A teraz ta milsza część :) Czyta się płynnie, język składny, koncepcja ciekawa. Głowiłam się, co też się tam właściwie stało przez prawie cały tekst, bo udało Ci się zaintrygować… A tu proszę, ostatecznie wyszła dość oryginalna rewolucja, bo dziecku nie chcieli choinki postawić, no ładne rzeczy… Całkiem niczego sobie :D
Pozdrawiam!
Spodziewaj się niespodziewanego
Hej, Nana! Bardzo dziękuję za lekturę i łapankę! Odniosę się do niektórych kwestii:
Ale powszechnie wiadomo? Czy komu wiadomo? “Jak wam wiadomo” byłoby na miejscu.
Narrator wychodzi z założenia (raczej słusznego), że ,,Ruch Wigilijny” to światowy fenomen, coś, o czym wiedzą ,,wszyscy”, nie tylko jego amerykańscy rozmówcy – stąd pozwolił sobie na ogólne ,,jak wiadomo”.
To “i/lub” w moim odczuciu bardziej się nadaje np. do publikacji naukowej niż do beletrystyki…
Chciałem, żeby Nikołaj dał tutaj próbkę tego, co tłuczono mu na szkoleniach. Choć zastanawiałem się, czy zapis z ukośnikiem jest na miejscu.
“Przymierzać się” do stanowiska to rozumiem, ale “być przymierzanym”?
Wydaje mi się, że takie wyrażenie, kolokwialnie, funkcjonuje. A Nikołaj czasami się zapomina i miesza rejestry :)
Towarzyszu… – sapnął ojciec, wyraźnie niedowierzając mojemu tupetowi.
Ups, zjadło spację.
Babole zaraz poprawiam. Cieszę się, że generalnie tekst przypadł Ci do gustu :) Dzięki raz jeszcze, pozdrawiam!
No tak, nie pomyślałam o tym “fenomenie” w sumie.
Próbka próbką, ale właśnie ten zapis z ukośnikiem mnie tu raził.
Aż specjalnie poszukałam i nie znalazłam nigdzie “bycia przymierzanym”… Ale w sumie jeśli wziąć pod uwagę, że mówił to wesoły miłośnik żytniówki, to można (być może) założyć, że “przejęzyczenie” było ze strony autora celowe, hmm…
A ta spacja to pewnie przeskoczyła do “naraz” :P
Polecam się :)
Spodziewaj się niespodziewanego
Hej, adamie! Co prawda z Twoich ostatnich tekstów najpierw chciałam przeczytać ten na konkurs Lovecraftowy, ale jakoś tak wyszło, że tutaj zawitałam wcześniej ;)
Ciekawa, w gruncie rzeczy straszna wizja ciągłego podglądu na ludzkie myśli i emocje. Totalna inwigilacja, brr. Choć przedstawiona dość humorystycznie, więc w takiej formie łatwiej strawna. I nawet całkiem podnosząca na duchu. Czytało się bardzo przyjemnie, lekko, a pod koniec z uśmiechem :) Ewentualnie bym się przyczepiła, że początek jest trochę rozwleczony jak na relację nadawaną na żywo, i można było z samej idei nadzorowania myśli wycisnąć jeszcze więcej.
Swoją drogą, jak biedni nadzorcy radzą sobie z kosmatymi myślami obywateli? ;)
Porządna lektura, więc zgłaszam do biblioteki.
deviantart.com/sil-vah
Cześć :)
Fajny pomysł. Wykonanie co prawda chwilami razi, przede wszystkim pojawiają się takie “nieliterackie”sformułowania. Trochę przeszkadzały mi takie ciągi liter:
automatu fundujemy sobie dłuuugi pobyt w łagrze
Rozumiem, kiedy to w dialogu, ale tutaj mówi narrator. Nie jestem też fanką ukośnika ;)
Ale fabuła za to bardzo mi się podobała. Zakończenie mocno abstrakcyjne i humorystyczne, czyli to, co lubię najbardziej ;D Jeszcze raz powtórzę, świetny pomysł. Zachowanie pracowników sprawdzających myśli w ich niezwykle ważnej robocie XD To takie prawdziwe. W dodatku całe to badanie myśli zostało bardzo ciekawie opisane, z wieloma szczegółami. jestem w stanie sobie wyobrazić, że kiedyś tak to może wyglądać, chociaż mam nadzieję, że ta prognoza jednak się nie sprawdzi.
Powodzenia :)
Cześć, Silva!
Co prawda z Twoich ostatnich tekstów najpierw chciałam przeczytać ten na konkurs Lovecraftowy, ale jakoś tak wyszło, że tutaj zawitałam wcześniej ;)
Serdecznie zapraszam :)
(…) można było z samej idei nadzorowania myśli wycisnąć jeszcze więcej.
Swoją drogą, jak biedni nadzorcy radzą sobie z kosmatymi myślami obywateli? ;)
Heh, chciałem zawrzeć jeszcze jeden wątek, który mówiłby trochę więcej o pracy nadzorcy przy okazji podglądania kompromitującej, powiedzmy, sytuacji :) Zrezygnowałem, bo nie zmieściłbym się w limicie.
Cieszę się, że lektura przypadła Ci do gustu i dziękuję za polecenie!
Pozdrawiam!
Witaj, Oluta!
Nie jestem też fanką ukośnika ;)
Wspomniała też o tym NaNa. Sam nie wiem, jak to ugryźć – z jednej strony chcę, by bohater stosował terminologię, którą tłukli mu na szkoleniu, a z drugiej nie wiem, czy taki zapis jest uprawniony w beletrystyce. Z całą pewnością razi, ale to akurat dobrze :)
Dziękuję Ci za lekturę i wszelkie uwagi, cieszę się, że pomysł Ci się spodobał.
Pozdrawiam!
Ładne, naprawdę ładne.
Przez początek musiałem troszkę przebrnąć, coś mi w stylu zgrzytało.
Ale tak jakoś od pojawienia się chłopca dwa tysiące cztery, to kupiłem wszystko. Głównego bohatera, rozrzewnionego wódką, świąteczną rewolucję i jakąś taką sentymentalną rosyjskość. Aż się wzruszyłem. Pomimo trudnych tematów (alkoholizm, inwigilacja, tortury, totalitaryzm), takie ciepłe opowiadanie wyszło.
Podzieliłbym tylko tekst nieco wyraźniej.
Pozdrawiam. :)
Heh, chciałem zawrzeć jeszcze jeden wątek, który mówiłby trochę więcej o pracy nadzorcy przy okazji podglądania kompromitującej, powiedzmy, sytuacji :) Zrezygnowałem, bo nie zmieściłbym się w limicie.
Szkoda, bo to brzmi bardzo ciekawie ;D
deviantart.com/sil-vah
Cześć, Filipie! Dziękuję za sugestie i miłe słowa. Zależało mi właśnie na tym, aby mimo przyciężkiej tematyki, opowiadanie miało pozytywny, podnoszący na duchu, wydźwięk.
Pozdrawiam!
Silva, chodziło mi po głowie coś takiego – Nikołaj, przymierzając się do przeprowadzenia wyrywkowej kontroli, dostrzega na ekranie dwa prostokąty, które pulsują podobnymi kolorami z podobną częstotliwością; dwoje obywateli, którzy od dawna mieli się ku sobie, postanowiło w końcu przejść na kolejny etap znajomości. Oczywiście Nikołaj, już na dobrej bani, wystraszyłby kochanków na śmierć, składając im gratulacje, czy coś w tym stylu :) Ale do tego potrzebowałbym pewnie jakichś 2k znaków ponad limit.
Cześć, Adam!
Doceniam opis słowiańskiej duszy w Twoim tekście, niby akcja zdecydowanie ustępuje tu ekspozycji i kreacji bohatera, ale ma on w sobie coś. Swojskość to przecież ponad połowa tego uczucia ciepełka, które ponoć wypada czuć w święta. Konstrukcyjnie też dobrze rozłożyłeś fabułę w limicie, więc nie mam się pod tym względem czego czepiać.
Pozdrawiam
Ciekawy, sprawnie opisany pomysł. Całkiem sympatyczny bohater, któremu kibicowałem mimo tego, że przy dosyć odpowiedzialnej pracy doprowadził się do wiadomego stanu :) W tej historii podoba mi się też nadzieja, nawet jeśli wynika z jakiegoś promilowego impulsu :)
Pod kątem technicznym było w porządku, choć na początku potknąłem tu i ówdzie chyba ze względu na rytm tekstu. To raczej indywidualna sprawa, więc nic nie musisz z tym robić, ale podam jeden przykład poniżej:
Na nocną szychtę zabrałem więc małe co nieco; butelkę żytka domowej roboty.
To jeden z przykładów tego tempa. Dodałbym coś w stylu:
butelkę żytka domowej roboty, zagryzkę i coś na sprzęgło.
Jak wiadomo, piątego stycznia wypadła mi zmiana
Tego nie do końca zrozumiałem? To w końcu piątego stycznia czy w wigilię?
"Tego nie do końca zrozumiałem? To w końcu piątego stycznia czy w wigilię?"
Też się na tym złapałem. Pewnie chodzi o Święta prawosławne, według kalendarza juliańskiego. :)
Ależ Panowie! "Pochód przemaszerował Placem Czerwonym" – toć chyba nie trzeba wyraźniejszej wskazówki, gdzie rzecz cała się dzieje (o przywołanej wcześniej ogólnie słowiańskiej duszy tekstu nie wspominając). A skoro o Rosji najwyraźniej mówimy, to święta winny być prawosławne ;)
Spodziewaj się niespodziewanego
Niby świat ponury, a jednak opowiadanie ciepłe, a bohater po pijaku robi rzeczy raczej dobre. Sympatyczne podejście. :-)
Babska logika rządzi!
No tak racja! :) Dzięki Filip i NaNa :)
Cześć, oidrin! Cieszę się, że doceniasz ,,swojskość" mojego opowiadania, właśnie na tym mi zależało :) Dziękuję za lekturę i polecenie tekstu do biblioteki.
Witaj, Edwardzie! Dziękuję za bibliotecznego klika i sugestię dotyczącą rytmu – powinienem zwracać na to większą uwagę. Czytając to zdanie dzisiaj, po tym jak opko trochę odleżało, też się na nim potykam.
Tuż przed wrzuceniem tekstu miałem 24 grudnia, ale coś mnie tknęło, że jednak powinienem to zmienić :) Gdybym się zapomniał, mógłbym iść w zaparte, że to w końcu fantastyka. Ale sam bym takiego tłumaczenia nie kupił :)
Finklo, Ciebie też witam i dziękuję za klika :)
Pozdrawiam Was wszystkich ciepło i ,,jak byśmy się nie widzieli" świątecznie :D
Cześć adamie:-)
bardzo fajne opowiadanie Ci wyszło:-) podoba mi się forma narracji, nagranie, zrelacjonowanie wydarzeń. Ciekawy pomysł na grzebanie ludziom w głowach, zawsze robi na mnie wrażenie. Kontrolowanie myśli, “Gaszenie pożarów”, czyli mówienie ludziom co mają myśleć, do tego całość z odpowiednią dozą humoru. Świetne! :-)
No i do tego wywołanie rewolucji w upojeniu alkoholowym:-)
polecam do biblioteki i pozdrawiam
Naprawdę fajne opowiadanie, pomijając te omsknięcia, które już zostały wcześniej w komentarzach wymienione, to bardzo dobry pomysł, fajne wykonanie, fajnie spędziłem czas na czytaniu :)
Cześć, Olciatko! Dziękuję za polecenie tekstu do biblioteki :) Bardzo mi miło, że Ci się spodobał.
Witaj, nnaderowypisze! Dziękuję za komentarz, cieszę się, że dobrze się czytało.
Ależ mi się podobało, bardzo… słowiańskie :)
Fajny pomysł na uniwersum. Jest mocno opresyjne, ale jednocześnie wydaje się, że (jak to zwykle w takich sytuacjach bywa) jego twórcy źle nie chcieli ;) Złamanie zasad i lekko przypadkowy bunt też świetne. W ogóle jakoś to opko mocno optymistyczne w swoim przesłaniu jest i swojskie. Mi się :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Cześć, Irko! Dziękuję za wizytę!
W ogóle jakoś to opko mocno optymistyczne w swoim przesłaniu jest i swojskie.
Zależało mi na tym, żeby właśnie takie było :) Cieszę się bardzo, że przypadło Ci do gustu. Pozdrawiam!
Otóż rewolucja, proszę pana, tak naprawdę pędzi się na strychu, w aparaturze do bimbru. ;-)
Bardzo sympatyczny, optymistyczny tekst, z dużą dawką absurdalnego humoru oswajającego opresyjny system. Iście słowiańska pogarda dla procedur, podbita świątecznym nastrojem, prowadzi do przewrotu politycznego :-) Mają rozmach, skurwysyny ;-)
Podobało mi się. Życzę ci choinki w domu na święta! :-)
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
Cześć, PsychoFishu! Fajnie, że się spodobało :)
Życzę ci choinki w domu na święta! :-)
Mam!
“Fajna” dystopia. Całe prawdopodobieństwo opowiedzianej historii burzy jednak to, że “obywatel nadzorca” upił się flaszą samogonu – typowy Rosjanin po wypiciu flaszy otwiera drugą i trzecią, a nie rewolucje wywołuje.
Na zdrowie i wesołych świąt :)
Hej, Mirosławie! Dziękuję za wizytę!
Całe prawdopodobieństwo opowiedzianej historii burzy jednak to, że “obywatel nadzorca” upił się flaszą samogonu
No cóż, mogę się tłumaczyć jedynie tym, że to fantastyka ;)
Zależy, jaką objętość miała flaszka… ;-)
Babska logika rządzi!
Zależy, jaką objętość miała flaszka… ;-)
Chyba 0.5 l. W końcu szedł do pracy a nie na biesiadę!
Ciekawa wizja i pomysł na spontaniczną/przypadkową rewolucję, zakrapianą alko… odwagą ;) Nawet nie chcę sobie wyobrażać, że moje myśli nie należą do mnie, a co gorsza każdy może je zobaczyć.
Przeczytałam.
"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll
Cześć, kasjopejatales! Dziękuję za wizytę!
Nawet nie chcę sobie wyobrażać, że moje myśli nie należą do mnie, a co gorsza każdy może je zobaczyć.
Myślę, że wynikiem tego byłaby wchodząca w nawyk autocenzura. Społeczeństwo, w którym ludzie nie tylko boją się działać, ale i myśleć, siłą rzeczy jest skazane na niewolę. Całe szczęście, że trafił się Nikołaj z jego płynną odwagą :)
Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.
No i w końcu mój numer jeden. Świetny tekst. Jest w nim wszystko, co lubię najbardziej ciekawa historia, wspaniale nakreślony główny bohater i humorystyczny wydźwięk. Nie przepadam za Rosją, ale w tym wydaniu, no, chłopie, świetna robota. Więcej w tym stylu poproszę. Oczywiście święta przyszłości wyszły bardzo zacnie. ;)
"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll
Witam jurorkę! Twoja ocena, Morgiano, jest dla mnie szalenie miła i satysfakcjonująca. Fakt, że spośród tak wielu naprawdę zacnych tekstów świątecznych mój uważasz za najlepszy, traktuję jako duże wyróżnienie. Dziękuję.
Dobrze się czuję w słodko-gorzkiej konwencji, którą zaproponowałem. Mam więc nadzieję, że sprostam Twojemu życzeniu i spłodzę jeszcze niejedno opowiadanie, które będzie miało szansę przypaść Ci do gustu :)
Pozdrawiam!
Sympatyczne :)
Przynoszę radość :)
Dziękuję, Anet :)
Cześć!
Świetny pomysł i świetne wykonanie. Więcej takich opowiadań! Krótko, obrazowo, dosadnie. A i wódeczka się załapała :D Taka słowiańska rewolucja, nie jakiś patos, a bunt pijanej tryby przeciw systemowi, który odczłowiecza ludzi. Taki spontaniczny, otwarcie kierowany emocjami. Strach się bać, jakby wyglądał socjalizm w erze informacji. Obyśmy nigdy się nie dowiedzieli.
Pozdrawiam!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Cześć, krarze! Bardzo dziękuję za odkurzenie mojego świątecznego tekstu :) Jest mi niezmiernie miło, że oceniasz go tak wysoko. Pozdrawiam!
Nadrabiam zaległości w kolejce… Wreszcie.
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski