- Opowiadanie: Gekikara - Wszystkie teraźniejszości Bena Memmortigona

Wszystkie teraźniejszości Bena Memmortigona

Drogi Czy­tel­ni­ku, 

 

Przed lek­tu­rą po­niż­sze­go opo­wia­da­nia za­le­ca się od­sta­wie­nie na bok ze­ro-je­dyn­ko­we­go po­strze­ga­nia świa­ta, a zwłasz­cza ta­kich par prze­ci­wieństw jak:

prze­szłość-przy­szłość

praw­da-fałsz

sen-ja­wa

przy­czy­na-sku­tek

 

Będą tu tylko prze­szka­dza­ły.

 

Ostrze­że­nie!

Po­niż­szy tekst to w grun­cie rze­czy hi­sto­ria mi­ło­sna i może za­wie­rać śla­do­we ilo­ści orzesz­ków ara­chi­do­wych. 

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Wszystkie teraźniejszości Bena Memmortigona

Za­zwy­czaj nie śnię.

Jasne, ba­da­nia do­wo­dzą, że każdy ma sny. Wiem o tym i nie za­mie­rzam sta­wać prze­ciw­ko nauce. Jed­nak nie za­mie­rzam rów­nież prze­czyć wła­sne­mu do­świad­cze­niu, po­nie­waż wtedy mógł­bym za­kwe­stio­no­wać wszyst­ko, a od tego tylko krok do obłę­du. Dla­te­go uzna­ję, że za­zwy­czaj śnię o Pu­st­ce. Wiel­kiej, czar­nej, wszech­ogar­nia­ją­cej, bez­dź­więcz­nej Pu­st­ce.

Budzę się potem rów­nie pusty jak ta Pust­ka. Nie je­stem wy­po­czę­ty, ale też nie zmę­czo­ny. Nie czuję się do­brze ani źle. W ogóle nic nie czuję. Wsta­ję i robię swoje. Bez re­flek­sji. Je­stem – jak to po­wie­dzieć – wy­ga­szo­ny.

Ponoć tak wy­glą­da nir­wa­na.

Cza­sem widzę we śnie tylko fi­gu­ry geo­me­trycz­ne albo ko­lo­ry i ich kon­fi­gu­ra­cje o nie­wia­do­mym zna­cze­niu, albo po pro­stu bez zna­cze­nia. Nie­kie­dy ob­ser­wu­ję mi­gaw­ki z życia. Nie mo­je­go, tylko kogoś po­dob­ne­go do mnie. Są za krót­kie, bym mógł zro­zu­mieć ich sens.

Bywa też, że śnię kosz­ma­ry. Budzę się po nich z ga­lo­pu­ją­cym ser­cem, w ostat­niej chwi­li po­wstrzy­mu­jąc krzyk. To naj­lep­sze ze wszyst­kich snów. Dzię­ki nim cie­szę się, że je­stem we wła­snym łóżku.

Ale są jesz­cze te, w któ­rych za­zna­ję szczę­ścia.

W któ­rych żyję peł­nią życia, je­stem u progu do­ro­sło­ści, mam ka­rie­rę przed sobą, albo znaj­du­ję praw­dzi­wą mi­łość. Wraz z prze­bu­dze­niem przy­cho­dzi uczu­cie żalu.

Potem od­wra­cam głowę, pa­trzę na Sarę śpią­cą obok, przy­po­mi­nam sobie, że to wszyst­ko już za mną i czuję się jesz­cze bar­dziej sa­mot­ny.

Jedna mi­kro­sko­pij­na dro­bi­na roz­pa­czy w nie­skoń­cze­nie pu­stym wszech­świe­cie.

 

*

 

– Pro­szę jesz­cze raz, po­wo­li i od po­cząt­ku.

Ko­bie­ta po­pra­wia mi opa­skę na ra­mie­niu, do­krę­ca za­ci­ski na siat­ce opi­na­ją­cej moją głowę, aż za­czy­na­ją spra­wiać ból, po czym włą­cza urzą­dze­nie wiel­ko­ści wa­liz­ki, by przy­pa­try­wać się od­czy­tom.

– To wa­rio­graf? – pytam. Nie żebym miał coś do ukry­cia. – Czy ktoś mi powie, o co je­stem po­dej­rza­ny?

– Panie…

– Mem­mor­ti­gon. – Wzdy­cham. Ona nawet nie wie jak się na­zy­wam.

– Niech pan po pro­stu wy­peł­nia po­le­ce­nia – od­po­wia­da tonem znu­dzo­nej urzęd­nicz­ki. – Jeśli rze­czy­wi­ście nic pan nie wie, to nie mogę nic panu zdra­dzić. A jeśli jed­nak pan coś wie, to moje wy­ja­śnie­nia są zbęd­ne.

Pod­da­ję się. Nie mam z nią szans.

Biorę głę­bo­ki wdech, by uspo­ko­ić myśli (nie dzia­ła) i za­czy­nam opo­wia­dać:

– Na­zy­wam się Ben Mem­mor­ti­gon, mam trzy­dzie­ści pięć lat. Pra­cu­ję na osiem­na­stym pię­trze Firmy – nie wy­mie­niam jej z nazwy, bo nie ma po co – w Dzia­le do spraw Ko­mu­ni­ka­cji Mię­dzy Dzia­ła­mi. Pra­cu­ję dwa­na­ście go­dzin dzien­nie. Mam kre­dyt hi­po­tecz­ny na pięć­dzie­siąt lat, dwa­na­ście kre­dy­tów kon­su­menc­kich i zdol­ność na…

– Pro­szę sku­pić się na wczo­raj­szej nocy.

Wczo­raj­sza noc.

– Nie pa­mię­tam, już mó­wi­łem, że…

– Pro­szę opo­wie­dzieć o ostat­nim, co pan pa­mię­ta. – Znam ten typ. Ona łatwo się nie podda. Zimne oczy tak­su­ją mnie, kiedy zerka znad opra­wki oku­la­rów. Nie musi ich nosić, bo prze­cież nikt nie musi, służą tylko do wy­wo­ła­nia okre­ślo­ne­go efek­tu psy­cho­lo­gicz­ne­go. Wiem o tym, ale i tak to na mnie dzia­ła.

– Holo znik­nę­ło. Zo­ba­czy­łem ob­dra­pa­ne ścia­ny bu­dyn­ków, na któ­rych nor­mal­nie wi­dział­bym re­kla­my ta­nich sa­mo­cho­dów i pro­mo­cje skle­pów wy­sył­ko­wych. Ko­lo­ry stra­ci­ły na in­ten­syw­no­ści, noc stała się ciem­niej­sza. Wie pani, że świa­tło co dru­giej la­tar­ni to holo? Też nie wie­dzia­łem, póki…

Ko­bie­ta pod­no­si brew. Wo­lał­bym dać jej to, czego ode mnie ocze­ku­je, ale w gło­wie mam pust­kę.

– Póki co? – po­na­gla mnie.

No wła­śnie, póki co?

Sie­dzę w cia­snej sali prze­słu­chań. Świa­tło po­je­dyn­czej ża­rów­ki zwi­sa­ją­cej z su­fi­tu razi w oczy ile­kroć je pod­nio­sę. Czasz­ka pro­mie­niu­je bólem, pasta do elek­tro­en­ce­fa­lo­gra­fii draż­ni skórę głowy.

Do tego ten dźwięk.

Po­ja­wił się i nie chce znik­nąć.

– Czy można to wy­łą­czyć? – pytam. Ko­bie­ta nie od­po­wia­da, marsz­czy czoło.

– To bu­dzik? – do­py­tu­ję. – Ktoś dzwo­ni?

– Gra na czas – od­zy­wa się męż­czy­zna w czar­nym gar­ni­tu­rze sie­dzą­cy na czer­wo­nej sofie w rogu. Do­pie­ro teraz go za­uwa­żam. – To on.

– To nie on – od­po­wia­da drugi, ubra­ny na biało.

– Pro­szę sobie przy­po­mnieć – na­ci­ska ko­bie­ta. – Pro­szę sobie przy­po­mnieć, co pan robił ze­szłej nocy? Ze­szłe­go dnia? – po­wta­rza wciąż te same py­ta­nia, ale już jej nie słu­cham.

Dźwięk za­głu­sza słowa. Nie je­stem w sta­nie sku­pić się na ni­czym innym.

Po­zna­ję go. To pio­sen­ka. Hit sprzed lat. Today is a good day for dying.

Muszę ją wy­łą­czyć.

Muszę.

 

*

 

Jest wczo­raj.

Sie­dzę przy biur­ku, w wiel­kim, zaj­mu­ją­cym pra­wie całe pię­tro po­miesz­cze­niu. Inni zaj­mu­ją do­kład­nie takie same sta­no­wi­ska. Wi­docz­ni, ni­czym nie za­sło­nię­ci, każdy za­pa­trzo­ny w nie­okre­ślo­ną dal, każdy ob­ser­wu­ją­cy swoje wła­sne holo – obraz wy­świe­tla­ny wprost w mózgu. Nie zwra­ca­ją uwagi na mnie, tak samo jak ja na nich.

Mnie się po­szczę­ści­ło. Je­stem zwró­co­ny twa­rzą do okna.

Nim od­pa­lę ter­mi­nal i widok za oknem za­sło­nią wia­do­mo­ści, har­mo­no­gra­my, plany zadań i sta­ty­sty­ki mó­wią­ce o tym, jak bar­dzo mój wynik jest po­ni­żej za­ło­żeń i w jak głę­bo­kiej dupie się znaj­du­ję, chcę jesz­cze rzu­cić okiem na mia­sto.

Pa­trzę na za­la­ne be­to­nem par­kin­gi pełne służ­bo­wych aut, na as­fal­to­we wstę­gi ulic i bru­ko­wa­ne chod­ni­ki – na razie puste, ale wkrót­ce wy­le­ją się na nie tłumy prze­chod­niów, gdy tylko ga­le­rie han­dlo­we roz­pocz­ną pracę. Pa­trzę na za­uł­ki, w któ­rych ko­czu­ją bez­dom­ni, błą­ka­ją się po­grą­że­ni w ho­lo­gra­ficz­nych świa­tach dry­fe­rzy i leżą bę­dą­cy pod wpły­wem zło­te­go pyłu, nie od­róż­nia­ją­cy jawy od snu nar­ko­ma­ni. Pa­trzę wresz­cie na ścia­ny wie­żow­ców, na niebo, na dachy od­le­głych blo­ków miesz­kal­nych, wszę­dzie tam, gdzie rze­czy­wi­stość przy­kry­ta jest przez per­so­na­li­zo­wa­ne ho­lo-re­kla­my.

 

Nowy in­te­li­gent­ny eks­pres, który wy­prze­dza twoje pra­gnie­nia! Po syn­chro­ni­za­cji z wsz­czep­ką za­pa­rzy kawę nim twój mózg za­de­cy­du­je, że masz na nią ocho­tę. Już od dzie­się­ciu rat zero pro­cent.

 

Znu­dzi­ła cię do­mo­wa ru­ty­na? Po­trze­bu­jesz praw­dzi­wie nie­ziem­skich do­znań? Pło­mień na­mięt­no­ści już dawno wy­pa­lił się w twoim mał­żeń­stwie? Nowa Afro­dit XS za­bie­rze cię na pla­ne­tę przy­jem­no­ści. Do wy­bo­ru aż szes­na­ście typów fi­zjo­no­mii. An­dro­id moż­li­wy do wy­na­ję­cia na go­dzi­ny.

 

Już dziś, pro­mo­cja! Przy za­ku­pie usłu­gi fa­st­fo­od w abo­na­men­cie na co naj­mniej dwa­na­ście mie­się­cy, pierw­szy kwar­tał gra­tis.

 

Nie­da­ją­ce cie­nia neo­no­we świa­tła holo są tak wy­ra­zi­ste, że aż mrużę oczy. A prze­cież to ilu­zje trans­mi­to­wa­ne wprost do mojej głowy. Tylko ilu­zje.

Aż ilu­zje.

Do roz­po­czę­cia po­ran­nej zmia­ny zo­sta­ło dwa­dzie­ścia minut, dla­te­go wszy­scy są już na miej­scach. Ci, któ­rzy chcą wy­ko­nać plan, za­czy­na­ją co naj­mniej pół go­dzi­ny wcze­śniej. To jest w do­brym tonie.

Może za­czął­bym wcze­śniej, gdyby nie to, że wczo­raj wzią­łem ta­blet­ki Sary. Prze­spa­łem czter­na­ście go­dzin i bu­dzik le­d­wie zdo­łał przy­wró­cić mnie świa­tu. Kiedy wy­cho­dzi­łem, Sara nadal była nie­przy­tom­na.

Już dawno prze­sta­ła żyć praw­dzi­wym ży­ciem.

Wszyst­ko się po­pie­przy­ło od śmier­ci Rosie.

Może gdyby żyła, co dzień za­czy­nał­bym o ósmej trzy­dzie­ści i wal­czył o tytuł pra­cow­ni­ka mie­sią­ca, szczę­śli­wy, że po­świę­ca­jąc do­dat­ko­we dwa­na­ście go­dzin ty­go­dnio­wo je­stem w sta­nie po­więk­szyć swoją zdol­ność kre­dy­to­wą, by wziąć na raty ko­lej­ną setkę ga­dże­tów nie­zbęd­nych w każ­dym no­wo­cze­snym domu, któ­rych w grun­cie rze­czy nikt z nas nie po­trze­bu­je.

Może.

Pod­łą­czam się do sieci lo­kal­nej i od­pa­lam służ­bo­we holo.

 

*

 

– Pró­bo­wa­łeś pyłu? – pyta Sara, a w jej oczach tań­czą iskier­ki.

Oby­dwo­je mamy dwa­dzie­ścia lat, plany, ma­rze­nia i wi­do­ki na przy­szłość, ale o tym póź­niej. Tu i teraz mamy przede wszyst­kim tę chwi­lę na czer­wo­nej sofie, która wy­da­je mi się zna­jo­ma i wcale nie dla­te­go, że zaj­mu­je po­cze­sne miej­sce w cen­trum sa­lo­nu stu­denc­kie­go brac­twa, do któ­re­go na­le­żę, ani dla­te­go, że na niej (jeśli moje na­dzie­je nie okażą się płon­ne) zro­bię to z Sarą. Powód jest inny, jed­nak nie za­sta­na­wiam się nad tym, coś o wiele waż­niej­sze­go za­przą­ta teraz moje myśli, bo oto dłoń Sary lą­du­je na moim udzie, jesz­cze w gra­ni­cach przy­zwo­ito­ści, ale wy­star­czy kilka cen­ty­me­trów w górę, by…

Lu­dzie tań­czą. Cały salon tonie w pół­mro­ku, z któ­rym zmaga się świa­tło stro­bo­sko­po­wych lamp. Białe ko­szu­le i sym­bo­le wy­ma­lo­wa­ne fos­fo­ro­wą farbą na na­gich cia­łach świe­cą w ul­tra­fio­le­cie. Jakaś para upra­wia seks w kącie sa­lo­nu. Na su­fi­cie ktoś umie­ścił holo Drogi Mlecz­nej, więc jest jakby ro­man­tycz­nie, bo nad na­szy­mi gło­wa­mi krążą gwiaz­dy. A może to przez al­ko­hol?

Z gło­śni­ków płyną dźwię­ki ostat­nie­go hitu The Tra­ve­lers, Today is a good day for dying.

To wszyst­ko dzie­je się wokół nas, ale nie je­ste­śmy tego czę­ścią. Ja nie je­stem. Rów­nie do­brze mógł­bym tu być sam z Sarą.

– Nie, co to? – od­po­wia­dam, cho­ciaż tak na­praw­dę sły­sza­łem o zło­tym pyle. Po pro­stu chcę słu­chać jej głosu.

– To nowy nar­ko­tyk. Po­dob­no pro­du­ku­ją go z grzy­bów uży­wa­nych przez abo­ry­geń­skich sza­ma­nów – opo­wia­da, a przez moją głowę prze­my­ka py­ta­nie, gdzie po­dzia­ła się ta eks­cy­tu­ją­ca, pełna pasji dziew­czy­na? Ale to nie ma sensu, prze­cież jest tu przede mną, do­pie­ro się po­zna­li­śmy. Chyba za dużo wy­pi­łem. – Po­dob­no ta pio­sen­ka jest o nim.

 

Już nie wiem co jawą, co snem

Jed­nym noc i dzień

Czas ob­ra­ca się wokół mnie

Nie ma kiedy, nie ma gdzie

 

Pró­bu­ję zro­zu­mieć sens wple­cio­nych w me­lo­dię słów. Bez po­wo­dze­nia.

Sara uśmie­cha się, sięga po to­reb­kę, chwy­ta moją dłoń i coś mówi.

Zaraz ją po­ca­łu­ję, potem bę­dzie­my się pie­przyć na oczach wszyst­kich, jesz­cze póź­niej razem skoń­czy­my stu­dia – ja nauki spo­łecz­ne, ona re­li­gio­znaw­stwo – i wy­naj­mie­my pierw­sze wspól­ne lokum. Ja za­cznę pra­co­wać w Fir­mie, a Sara zaj­mie się garn­car­stwem, bo za­wsze było jej pasją. Kiedy zaj­dzie w ciążę, weź­mie­my kre­dyt na miesz­ka­nie. Uro­dzi się Rosie.

Le­ka­rze po­wie­dzą, że to ukry­ta wada ge­ne­tycz­na, że od­se­tek dzie­ci, które nie prze­ży­wa­ją im­plan­ta­cji wsz­czep­ki neu­ro­no­wej jest zni­ko­my, mniej­szy niż jedna dzie­sią­ta pro­cen­ta, że była słaba i praw­do­po­dob­nie i tak by nie prze­ży­ła.

Sara otrzy­ma pomoc psy­cho­lo­ga.

Ja do­sta­nę dwa dni urlo­pu.

– Co się dzie­je? – Py­ta­nie kie­ru­ję do sie­bie, ale nie znam od­po­wie­dzi.

Od­trą­cam dłoń Sary i wsta­ję. Roz­glą­dam się wokół z głę­bo­kim prze­czu­ciem, że nie tak po­win­no być. Jakaś siła targa moim cia­łem, jakby ktoś chwy­cił mnie za ra­mio­na i po­trzą­sał.

Jeśli teraz odej­dę, każde z nas pój­dzie wła­sną drogą. Nie za­trud­nię się w żad­nej z kor­po­ra­cji, zo­sta­nę dzia­ła­czem spo­łecz­nym, będę po­ma­gać dry­fe­rom, pro­wa­dzić kółko mi­ło­śni­ków dwu­dzie­sto­wiecz­ne­go kina i na­rze­kać, że przez ostat­nie dwa­dzie­ścia pięć lat nie po­wstał żaden ory­gi­nal­ny film, je­dy­nie re­bo­oty, re­ma­ste­ry, re­ma­ki…

Zu­peł­nie jakby wszyst­ko już było i po­zo­sta­ło nam tylko od­twa­rzać prze­szłość.

– To stan bardo – wy­ja­śnia Sara, dziw­nie spo­koj­na. – Sen, który nie jest snem.

 

*

 

Sen, który nie jest snem. Tylko Sara mogła po­wie­dzieć coś po­dob­ne­go.

Tak wy­glą­da jej życie odkąd stra­ci­li­śmy Rosie. Snuje się po domu z ocza­mi prze­sło­nię­ty­mi holo, za­nu­rzo­na w nie­ist­nie­ją­cym świe­cie (nigdy nie opo­wia­da o tym, co w nim widzi, mogę tylko zga­dy­wać) z usta­wio­ną blo­ka­dą wspo­mnień, albo śpi. O czym śni też mi nie mówi, choć cza­sem wtedy pła­cze, więc nie muszę pytać.

– Halo? Halo? Sły­szy mnie pan? – Ko­bie­ta po­trzą­sa­ją­ca moim ra­mie­niem nie brzmi jakby była szcze­gól­nie zmar­twio­na. – Jest pan z po­wro­tem?

Świa­tło zwi­sa­ją­cej z su­fi­tu po­je­dyn­czej ża­rów­ki ośle­pia. Pró­bu­ję na nią nie pa­trzeć, ale oka­zu­je się, że leżę na stole, a roz­ja­rzo­na szkla­na bańka wisi nad moją głową.

– Złoty pył – mówię za­nie­po­ko­jo­ny po­czy­nio­nym od­kry­ciem i sia­dam na stole. Wciąż czuję za­ci­śnię­tą na czasz­ce siat­kę z elek­tro­da­mi, ni­g­dzie nie znik­nę­ła. Tak samo jak opa­ska ci­śnie­nio­mie­rza na ra­mie­niu. – Ktoś mi podał złoty pył. A wy chce­cie wie­dzieć kto.

Ko­bie­ta nie od­po­wia­da. Kiwa głową, ale nie w wy­ra­zie po­twier­dze­nia, ra­czej jak po­grą­żo­na w my­ślach i już za­czy­nam po­dej­rze­wać, dla­cze­go nic mi nie mówią.

Nie cho­dzi o to, co zro­bi­łem, tylko o to, co zro­bię.

 

*

 

Ist­nie­je wiele opi­nii na temat tego, czym jest złoty pył, a wszyst­kie zga­dza­ją się tylko w jed­nym – to nar­ko­tyk inny niż wszyst­kie.

Po­ja­wił się sześć lat temu jako miej­ska le­gen­da, bo nikt nie wie­dział od kogo można go do­stać i gdzie szu­kać – byli tylko ci, któ­rzy go spró­bo­wa­li.

Nie­któ­rzy twier­dzą, że za­ży­wa­ją pyłu cały czas, inni, że wy­star­czy tylko raz, bo efekt pyłu nigdy nie mija, ale spo­sób zdo­by­cia nar­ko­ty­ku zdaje się być za­zdro­śnie strze­żo­ną ta­jem­ni­cą.

Sam pył w jed­nych opo­wie­ściach ma sta­no­wić eks­trakt z no­wo­od­kry­tych ha­lu­cy­no­gen­nych grzy­bów (pro­we­nien­cji róż­nej, za­leż­nie od wer­sji tej hi­sto­rii), mie­szan­kę wszyst­kich zna­nych wpły­wa­ją­cych na per­cep­cję sub­stan­cji, su­per­no­wo­cze­sny pro­dukt bio­tech­no­lo­gii, ma­te­rial­ny no­śnik wi­ru­sa nisz­czą­ce­go wsz­czep­ki, lub nawet nie­zna­ną wcze­śniej sub­stan­cję przy­by­łą z ko­smo­su we­wnątrz me­te­ory­tu.

Fakty są takie, że nie wia­do­mo nawet – a przy­naj­mniej nie wiem tego ja – czy pył w ogóle jest pyłem. Swoją nazwę za­wdzię­cza wy­łącz­nie sko­ja­rze­niu ze zło­ci­stym pia­skiem, któ­rym Pia­sko­wy Dzia­dek ci­skał w oczy dzie­ciom, by je uśpić.

Za to bar­dzo łatwo roz­po­znać tych, któ­rzy spró­bo­wa­li pyłu. Po­ru­sza­ją się jakby we śnie, od­pły­wa­jąc my­śla­mi gdzieś da­le­ko, a kiedy od­zy­sku­ją świa­do­mość, za­cho­wu­ją się ner­wo­wo i dzia­ła­ją nie­prze­wi­dy­wal­nie. Nagle za­czy­na­ją ucie­kać, albo rzu­ca­ją się na bli­skich, rap­tow­nie zmie­nia­ją zda­nie, twier­dzą, że nie pa­mię­ta­ją ostat­nich dni, mie­się­cy, lat, albo że znają przy­szłość.

Wielu z nich utrzy­mu­je, że nigdy nie mieli do czy­nie­nia z pyłem, albo że jesz­cze nie mieli z nim do czy­nie­nia, ale wobec mocy pyłu takie drob­nost­ki jak ciąg przy­czy­no­wo-skut­ko­wy nie mają zna­cze­nia.

Krót­ko mó­wiąc – to lu­dzie cał­kiem ode­rwa­ni od rze­czy­wi­sto­ści.

Tak, wiem o tym do­sko­na­le, jed­nak mimo wszyst­ko, wbrew peł­nym zdro­we­go roz­sąd­ku i jesz­cze zdrow­sze­go ra­cjo­na­li­zmu pro­te­stom mo­je­go we­wnętrz­ne­go głosu, bie­gnę teraz co sił w no­gach przez Park Po­łu­dnio­wy. Nie zwa­żam na znaki za­ka­zu­ją­ce nisz­cze­nia ro­ślin, mknę na prze­łaj przez kwit­ną­ce ra­bat­ki, przez zie­lo­ne traw­ni­ki, w po­przek wą­skich ozdob­nych stru­my­ków.

Jest śro­dek nocy. Do­świad­czam tego tym do­bit­niej, po­nie­waż holo wy­sia­dło. Zero re­klam, zero ilu­zo­rycz­nych graf­fi­ti, zero fał­szy­wych neo­nów, które nie oświe­tla­ją ni­cze­go, ale po­zwa­la­ją są­dzić, że świat jest pełen ja­skra­wych barw. Nie jest. Tonie w pół­mro­ku, a ja razem z nim.

Bie­gnę, bo ktoś mnie goni.

A przy­naj­mniej takie mam wra­że­nie gra­ni­czą­ce z pew­no­ścią.

– Stój! Za­trzy­maj się! – Je­stem prze­ko­na­ny, że ktoś wołał tak le­d­wie przed kil­ko­ma se­kun­da­mi.

Do­cie­ram do skra­ju parku i prze­ska­ku­ję przez par­kan. To ad­re­na­li­na na­pę­dza moje ciało, w innym wy­pad­ku nie był­bym do tego zdol­ny. Nie oglą­dam się za sie­bie. Wy­bie­ram za­uł­ki, nie chcę być za­uwa­żo­ny, choć o tej porze ludzi na uli­cach jest nie­wie­lu. Je­stem czuj­ny. Ukry­wam się przed po­li­cją? Zro­bi­łem coś złego? Nie wiem.

Wiem za to, dokąd po­dą­żam. Ta trasa, ta oko­li­ca są mi aż na­zbyt znane, roz­po­zna­ję je nawet bez holo, choć miej­sce sie­lan­ko­wych osie­dli no­wo­cze­snych wie­lo­pię­trow­ców za­ję­ły ob­dra­pa­ne fa­sa­dy sta­rych blo­ków, a ho­lo­gra­ficz­ne ba­ne­ry zo­sta­ły za­stą­pio­ne przez szkie­le­ty dawno po­rzu­co­nych, nisz­cze­ją­cych bu­dyn­ków. W jed­nym z nich roz­po­zna­ję ko­ściół.

Dziw­ne, my­śla­łem, że już dawno prze­sta­ły ist­nieć.

Po­ko­nu­ję prze­wę­że­nie mię­dzy bu­dyn­ka­mi, prze­my­kam na wskroś nie­wiel­kie­go placu za­mknię­te­go z trzech stron i szu­kam karty, by otwo­rzyć drzwi do klat­ki scho­do­wej. Nie mogę jej zna­leźć, ale ktoś wła­śnie wy­cho­dzi, więc wy­ko­rzy­stu­ję oka­zję.

Miesz­kam na ósmym pię­trze, jed­nak nie cze­kam na windę. Wy­bie­ram scho­dy. Windą by­ło­by szyb­ciej, jed­nak nie po­tra­fię się za­trzy­mać.

Co ja zro­bi­łem?

Dy­sząc, staję przed drzwia­mi do swo­je­go miesz­ka­nia. Na­ci­skam klam­kę i pcham. Drzwi nie ustę­pu­ją.

– Brak au­to­ry­za­cji – in­for­mu­je mnie me­cha­nicz­ny głos au­to­ma­tu.

– Prze­cież ja tu miesz­kam! – pro­te­stu­ję, ale zaraz do­cho­dzi do mnie, że pew­nie sys­tem znów się za­wie­sił. – Zre­star­tuj. Przy­wróć ostat­nie po­praw­ne usta­wie­nia. Hasło czip­mank – wy­da­ję ko­men­dę. Takie rze­czy mają prawo się wy­da­rzyć.

I zwy­kle wy­da­rza­ją się w naj­mniej do­god­nym mo­men­cie.

– Błęd­ne hasło. Od­mo­wa do­stę­pu – od­po­wia­da­ją drzwi.

Marsz­czę czoło i prze­garniam ręką włosy. Skóra głowy swę­dzi mnie od dłuż­szej chwi­li.

– Sara! – wołam. – Otwórz drzwi. Wiem, że je­steś w domu.

Cisza. A ja czuję, że mam coraz mniej czasu.

– Sys­tem, prze­każ do­mow­ni­kom proś­bę o otwar­cie drzwi – roz­ka­zu­ję, przy­po­mniaw­szy sobie o tej pro­ce­du­rze i dzię­ku­ję w duchu, że nie ża­ło­wa­łem na naj­now­sze opro­gra­mo­wa­nie Smart Home. Nawet jeśli Sara jest teraz w głę­bo­kim holo, do­sta­nie wia­do­mość.

– Wia­do­mość prze­ka­za­na. Od­mo­wa wej­ścia.

Co jest kurwa?!

– Sara! To ja, Ben, otwórz te cho­ler­ne drzwi! – wrzesz­czę i pukam. – Sara, wpuść mnie! – Ło­mo­czę w drzwi z de­spe­ra­cją.

– Próba de­wa­sta­cji. Pro­szę za­prze­stać. Na­gra­nie już zo­sta­ło prze­sła­ne do od­po­wied­nich służb po­rząd­ko­wych – od­po­wia­da­ją drzwi bez­na­mięt­nie.

– Sam cię za­ma­wia­łem! Pie­przo­ny elek­tro­nicz­ny odźwier­ny – klnę i jesz­cze raz walę pię­ścią w drzwi, ale zaraz z krzy­kiem od­ry­wam dłoń od kom­po­zy­to­wej po­wierzch­ni. Drzwi po­ra­zi­ły mnie prą­dem.

– Ostroż­nie. Wy­kry­te prze­bi­cie w izo­la­cji ob­wo­dów elek­trycz­nych.

Czy ta zmia­na w elek­tro­nicz­nym gło­sie ma­szy­ny, to była drwi­na?

– Już do mnie dzwo­ni­li. Odejdź stąd. – Do­bie­ga mnie głos z wnę­trza miesz­ka­nia. Sara brzmi ina­czej niż zwy­kle. Jest roz­trzę­sio­na. I w pełni świa­do­ma. – Po­li­cja zaraz tu bę­dzie.

Po­wi­nie­nem być na nią wście­kły, ale nie czuję nic.

– To ty, praw­da? Ty mi po­da­łaś złoty pył. Wie­czo­rem, na im­pre­zie w domu brac­twa, pusz­cza­li tamtą pio­sen­kę, a ty się­gnę­łaś po to­reb­kę…

– To się wy­da­rzy­ło lata temu, kiedy się po­zna­li­śmy – od­pie­ra i wy­da­je się być zdzi­wio­na, a to co mówi ma sens, ale czuję, jak­by­śmy le­d­wie przed pa­ro­ma go­dzi­na­mi sie­dzie­li na tam­tej sofie. – I nie bra­li­śmy wtedy nic prócz zwy­kłe­go exta­sy. Po­zwól się aresz­to­wać, Ben. Nie mo­żesz ucie­kać. – Głos się jej za­ła­mu­je. W końcu pęka i za­czy­na szlo­chać. – Czy masz po­ję­cie, co zro­bi­łeś? Co bę­dzie ze mną? Z na­szym miesz­ka­niem?

Sara za drzwia­mi wpada w roz­pacz, a ja z ja­kie­goś po­wo­du przy­po­mi­nam sobie o Rosie.

Nie, żebym kie­dy­kol­wiek o niej za­po­mniał, ale wła­śnie teraz ból wraca, jak­bym le­d­wie chwi­lę temu roz­ma­wiał z le­ka­rzem, który przy­szedł prze­ka­zać nam tra­gicz­ną wia­do­mość.

– Nasza córka… – szep­czę, jed­nak nie koń­czę zda­nia.

Sara i tak mnie sły­szy, na pewno słu­cha przez in­ter­kom.

– Więc to z ze­msty? Dla­te­go wpu­ści­łeś wi­ru­sa do sys­te­mu? Ktoś ci w tym po­mógł? Skąd mia­łeś pro­gram?

Jedno za dru­gim pa­da­ją ko­lej­ne py­ta­nia.

Ale to już nie jest głos mojej żony.

 

*

 

Wsta­ję, zry­wam opa­skę z ra­mie­nia, pró­bu­ję zdjąć z głowy siat­kę, jed­nak ta trzy­ma się mocno.

– Zdej­mij­cie to! Do­sta­nę przez was obłę­du! – wyję, mo­cu­jąc się z za­ci­ska­mi. – Ja nic nie wiem, nic nie ro­zu­miem, wszyst­ko mi się plą­cze… – wresz­cie udaje mi się oswo­bo­dzić i roz­gar­niam po­skle­ja­ne pastą włosy – Nie mo­że­cie mnie tu prze­trzy­my­wać, jesz­cze nic nie zro­bi­łem.

– Mó­wi­łem, to on – po­wta­rza męż­czy­zna w czar­nym gar­ni­tu­rze. Drugi od­po­wia­da mu kiw­nię­ciem głowy i oby­dwaj wsta­ją. – Jesz­cze nic nie zro­bi­łeś. Ale zro­bisz.

– To jakiś ab­surd! – krzy­czę.

– Pa­no­wie, zo­bacz­cie wy­ni­ki – wtrą­ca się ko­bie­ta za­pa­trzo­na w od­czy­ty apa­ra­tu­ry. Wci­ska kilka kla­wi­szy i wa­liz­ka wy­pusz­cza za­dru­ko­wa­ną kart­kę. Widzę za­pi­sa­ną na niej wia­do­mość: Pa­cjent w wy­so­kim stop­niu nie­po­czy­tal­ny. Uszko­dzo­ny wsz­czep do­mó­zgo­wy, licz­ne błędy w od­twa­rza­niu ma­te­ria­łu pa­mię­cio­we­go.

– Wi­dzi­cie? Nie można wie­rzyć moim sło­wom, od­bi­ło mi! – wołam, kiedy męż­czyź­ni biorą mnie pod ręce. – Dia­gno­za ma­szy­ny jest obiek­tyw­na, sza­leń­stwem by­ło­by się z nią nie zgo­dzić!

To na nic.

Męż­czyź­ni w gar­ni­tu­rach cią­gną mnie do wyj­ścia. Pró­bu­ję sta­wiać opór, za­przeć się no­ga­mi, ale są sil­niej­si i wyżsi ode mnie, czub­ki moich butów le­d­wie mu­ska­ją pod­ło­gę.

Ko­bie­ta wsta­je, dzię­ku­je za współ­pra­cę i otwie­ra drzwi.

Dwie pary rąk po­py­cha­ją mnie w ciem­ność.

 

*

 

Padam na ko­la­na.

Roz­glą­dam się wokół, pró­bu­ję sko­ja­rzyć skąd znam tę zimną, czar­ną po­sadz­kę i szare ścia­ny po­zba­wio­ne­go okien ko­ry­ta­rza, aż wresz­cie do­cie­ra do mnie, gdzie je­stem. Roz­po­zna­ję to miej­sce, byłem tu przed dwoma laty, kiedy umar­ła matka Sary.

Kre­ma­to­rium.

– Nie je­ste­ście po­li­cjan­ta­mi – mówię pe­wien, że stoją za mną. – Je­ste­ście tacy jak ja. Bra­li­ście pył.

– Nie je­ste­śmy po­li­cjan­ta­mi – po­twier­dza jeden z nich. Po­zna­ję po gło­sie, że to ten w czar­nym gar­ni­tu­rze.

– Nie je­ste­śmy tacy jak ty – za­prze­cza drugi. – Je­ste­śmy pro­fe­sjo­na­li­sta­mi.

– Po co mnie tu ścią­gnę­li­ście? – pytam, pod­no­sząc się z pod­ło­gi. Nie mam za­mia­ru ucie­kać, bo i tak by mnie zła­pa­li. Poza tym widzę wy­brzu­sze­nia pod ich ma­ry­nar­ka­mi, a do­świad­cze­nie ze wszyst­kich obej­rza­nych fil­mów akcji pod­po­wia­da mi, że to broń.

Po­wi­nie­nem od­czu­wać nie­po­kój, ale chyba wszyst­kie emo­cje mam już wy­łą­czo­ne. To pew­nie jakaś re­ak­cja obron­na mózgu wobec tego wszyst­kie­go, co mnie dziś (wczo­raj, jutro, sześć lat temu, albo jesz­cze kiedy in­dziej – nie wiem, więc mogę się od­nieść tylko do mo­je­go su­biek­tyw­ne­go po­czu­cia czasu) spo­tka­ło.

– Pra­cu­je­cie dla Firmy? – zga­du­ję. – Nikt inny nie prze­ku­pił­by po­li­cji.

– Nie wszyst­kich można kupić – od­pie­ra jeden.

– Ale każ­de­go można wy­na­jąć – do­po­wia­da drugi i wska­zu­je dło­nią w głąb ko­ry­ta­rza. – Idzie­my.

Idę, bo co mam robić?

Do­cie­ram do prze­szklo­nej ścia­ny. Po dru­giej stro­nie widzę prze­cho­wal­nię ciał, wy­so­kie do su­fi­tu, głę­bo­kie szu­fla­dy na trupy, które cze­ka­ją na iden­ty­fi­ka­cję i pod­pis pod zgodą na kre­ma­cję. Mię­dzy nimi a szybą, przy któ­rej stoję, znaj­du­je się stół do sek­cji. Na nim czar­ny worek wy­peł­nio­ny czymś, co musi być zwło­ka­mi. Przy stole ko­ro­ner w le­kar­skim kitlu, na­prze­ciw niego Sara.

Dwa lata temu byłem przy niej, ale w tym wspo­mnie­niu mnie nie ma, więc to chyba nie scena z prze­szło­ści. Sara też wy­glą­da ina­czej. Ma mocno pod­krą­żo­ne oczy i zmierz­wio­ne włosy, nosi wy­cią­gnię­ty swe­ter, któ­re­go przy­dłu­gie rę­ka­wy mnie w dło­niach.

– Jest pani go­to­wa?

Sara kiwa głową na tak, jed­nak gdy tylko suwak wę­dru­je w dół zamka, od­sła­nia­jąc za­war­tość worka, wpada w hi­ste­rycz­ny szloch. Tylko raz wi­dzia­łem, by tak roz­pa­cza­ła. Wy­la­ła wtedy z sie­bie zapas emo­cji na naj­bliż­szą po­ło­wę wiecz­no­ści, by zro­bić miej­sce na tę samą pust­kę, która jest we mnie.

Wtedy my­śla­łem, że jakoś to prze­trwa­my i znowu bę­dzie nor­mal­nie.

– Po­dejdź bli­żej. – Czar­ny Gar­ni­tur kła­dzie mi rękę na ra­mie­niu i zmu­sza do wy­ko­na­nia tych trzech kro­ków, które dzie­lą mnie od szyby.

Stąd mogę doj­rzeć twarz de­na­ta.

Krzyk staje mi w gar­dle.

Trup ma moją twarz.

– To cię czeka – oznaj­mia Czar­ny Gar­ni­tur. – Przy­patrz się.

Pa­trzę więc, zdu­mio­ny jak wiel­kie po­kła­dy smut­ku wy­krze­sa­ło z Sary moje odej­ście do wiecz­no­ści. Zu­peł­nie jakby nadal ko­cha­ła mnie tak mocno, jak przed sze­ściu laty, tylko wtedy ta mi­łość go­rza­ła pło­mie­niem, a teraz jej miarą był chłód.

Roz­pię­ta ma­ry­nar­ka zwisa swo­bod­nie w po­wie­trzu, broń czeka w po­bli­żu, a Czar­ny Gar­ni­tur jedną rękę trzy­ma na moim barku, a drugą opie­ra o szybę.

Nim do­cho­dzi do mnie, jaki to głupi po­mysł, się­gam po pi­sto­let i wy­śli­zgu­ję się z objęć fa­ce­ta.

– Macie po­wie­dzieć mi wszyst­ko! – żądam, drżą­cą ręką ce­lu­jąc raz w jed­ne­go, raz w dru­gie­go agen­ta Firmy. – I wy­pu­ści­cie mnie, zo­sta­wi­cie w spo­ko­ju! Chcę wró­cić…

Męż­czyź­ni pa­trzą po sobie, a potem wy­bu­cha­ją śmie­chem.

– A co ty ta­kie­go chcesz zro­bić? – pyta jeden z nich, szcze­rząc zęby. – Za­strze­lić nas?

Mio­tam się od jed­ne­go do dru­gie­go, lgnąc ple­ca­mi do szkla­nej po­wierzch­ni jak szczur za­pę­dzo­ny w pu­łap­kę.

– No spró­buj, już! – Biały Gar­ni­tur sięga po broń, a ja przy­pad­kiem, cał­kiem przy­pad­kiem, bo prze­cież tego nie chcia­łem (na­praw­dę!), po­cią­gam za spust.

Nic się nie dzie­je.

– Nie wy­kry­to bez­po­śred­nie­go za­gro­że­nia życia – od­zy­wa się pi­sto­let gło­sem takim samym jak elek­tro­nicz­ny odźwier­ny w moim miesz­ka­niu.

Męż­czy­zna w bia­łym gar­ni­tu­rze strze­la. No tak, jemu się udaje.

Do­sta­ję w ramię.

– Brak za­gro­że­nia, co? – mówię, pa­trząc na na­siąkający szkar­ła­tem rękaw ko­szu­li. Robi mi się słabo, nogi mam jak z waty.

– Błąd w ob­li­cze­niach – stwier­dza trzy­ma­ny prze­ze mnie pi­sto­let i nie­mal sły­szę, jak wzdy­cha z lek­ce­wa­że­niem. Gdyby był czło­wie­kiem, pew­nie wzru­szył­by ra­mio­na­mi.

 

*

 

Żeby zro­zu­mieć, czym jest Firma, trze­ba po­znać jej hi­sto­rię.

Firma – mimo, że tak ją się okre­śla w co­dzien­nych roz­mo­wach i trzon jej dzia­łal­no­ści sta­no­wi re­ali­za­cja czy­sto ko­mer­cyj­nych celów biz­ne­so­wych – wcale nie jest zwy­kłą firmą, taką, jak inne firmy, te za­pi­sy­wa­ne małą li­te­rą. Jeśli pra­cu­jesz w Fir­mie, do­sta­niesz lep­sze wa­run­ki kre­dy­tu, ko­rzyst­niej­szą ofer­tę wy­ciecz­ki w wa­ka­cje, więk­sze zniż­ki na zakup wszyst­kie­go, co można kupić, od to­ste­rów po au­to­lo­ty.

Jeśli Firma cię zwol­ni, otrzy­masz bilet w jedną stro­nę na samo dno.

Po­wie­dzieć, że Firma jest naj­więk­szą z firm, ba! więk­szą niż wszyst­kie po­zo­sta­łe razem, to zdra­dzić je­dy­nie pół praw­dy.

Druga po­ło­wa jest taka, że Firma to je­dy­na pry­wat­na or­ga­ni­za­cja, która była w sta­nie wy­po­wie­dzieć wojnę pań­stwom.

I wy­grać ją.

Teraz Firma kon­tro­lu­je wszyst­ko. A przy­naj­mniej wszyst­ko to, co warto kon­tro­lo­wać.

To ona pro­du­ku­je wsz­czep­ki i to ona wy­mo­gła na pra­wo­daw­cach wpro­wa­dze­nie obo­wiąz­ko­wych im­plan­ta­cji u no­wo­rod­ków. To Firma two­rzy holo, to Firma udo­stęp­nia ho­lo­gra­ficz­ną prze­strzeń re­kla­mo­wą, to Firma kształ­tu­je per­cep­cję świa­ta współ­cze­snych po­ko­leń.

Je­dy­nym co, mo­gło­by się wy­da­wać, po­zo­sta­wa­ło poza jej kon­tro­lą, był złoty pył. Nic więc dziw­ne­go, że jej wszyst­ko­wi­dzą­ce oko zwró­ci­ło się w końcu i w tym kie­run­ku.

Prze­ry­wam snu­cie spi­sko­wych teo­rii, kiedy dźwięk alar­mu daje znać, że do roz­po­czę­cia czasu pracy zo­sta­ło dzie­sięć minut.

Je­stem we wczo­raj­szym dniu.

Czyli je­stem bez­piecz­ny.

Ramię rwie po nie­daw­nym po­strza­le, ale to tylko bóle fan­to­mo­we, prze­cież to się jesz­cze nie wy­da­rzy­ło.

Chyba za­czy­nam ka­po­wać, jak ra­dzić sobie żyjąc w rze­czy­wi­sto­ści, którą ktoś po­szat­ko­wał, a potem na ślepo po­skle­jał. Cho­ciaż czy do końca na ślepo? Jeśli jest jakiś sche­mat, jakiś wzo­rzec, to na pewno mógł­bym go wy­ko­rzy­stać. Czar­ny i Biały Gar­ni­tur wy­da­wa­li się cał­kiem swo­bod­nie po­ru­szać w tym cha­osie.

Od­pa­lam bazę wia­do­mo­ści, gdzie spły­wa­ją wszyst­kie maile, które prze­cho­dzą przez mój dział – czyli w prak­ty­ce pra­wie wszyst­kie maile w Fir­mie. To z tej bazy al­go­ryt­my wy­dzie­la­ją każ­de­mu z nas przy­dział zgod­nie z jego wy­ni­ka­mi. Naj­lep­si do­sta­ją naj­waż­niej­sze wia­do­mo­ści do prze­two­rze­nia. Tutaj też można wnio­sko­wać o do­dat­ko­we za­da­nia, jeśli chce się za­punk­to­wać, ale nie po to otwo­rzy­łem bazę.

Uru­cha­miam opcję wy­szu­ki­wa­nia i wpi­su­ję frazę: złoty pył.

Dwie mi­nu­ty zaj­mu­je pro­gra­mo­wi prze­cze­sa­nie mi­lio­nów wia­do­mo­ści znaj­du­ją­cych się na ser­we­rach. Zero tra­fień.

Klnę pod nosem i usu­wam wpi­sa­ne hasło. Po chwi­li za­sta­no­wie­nia wy­bie­ram ko­lej­ne: Bardo.

Za­wie­szam wzrok na ko­men­dzie „Wy­szu­kaj”, ale nie ak­ty­wu­ję jej. Mam lep­szy po­mysł.

Naj­pierw chcę za­dzwo­nić do Sary, jed­nak małe szan­se, by ode­bra­ła. Jed­nak mogę po­łą­czyć się z nią w holo – nigdy do­tych­czas tego nie ro­bi­łem, by nie na­ru­szać jej pry­wat­no­ści.

A tak na­praw­dę dla­te­go, że wy­rósł mię­dzy nami mur. Mur, któ­re­go nie chcia­łem skru­szyć, bo… sam nie wiem. Bo wo­la­łem, żeby to ona zro­bi­ła pierw­szy krok?

Za­my­kam służ­bo­we holo i lo­gu­ję się do do­mo­wej sieci.

Przez mo­ment mam obawy, że hasła zo­sta­ły zmie­nio­ne, ale prze­cież do tego jesz­cze nie do­szło (je­stem coraz lep­szy w chro­no­na­wi­ga­cji – tak, sam wy­my­śli­łem ten ter­min). Po­zo­sta­je jesz­cze wejść do ho­lo­stre­fy, w któ­rej za­mknę­ła się Sara. Sys­tem prosi mnie o hasło. Czyli jed­nak Sara za­bez­pie­czy­ła się przede mną.

Wpi­su­ję Rosie. Od­mo­wa do­stę­pu. Pró­bu­ję cze­goś in­ne­go. Nie imię a data. Dzie­sięć dwa­na­ście dwa zero sie­dem sie­dem. Od­mo­wa do­stę­pu. Szlag by to!

Zo­sta­ła jedna próba.

Mógł­bym wy­słać proś­bę o za­pro­sze­nie, ale nie je­stem pe­wien, czy Sara je przyj­mie. Ra­czej nie.

Czuję jak pot ciek­nie mi po czole, kiedy de­cy­du­ję się na ostat­ni strzał. Bardo.

Ekran lo­go­wa­nia za­stę­pu­ją mi­liar­dy pik­se­li, a z nich po­wo­li wy­ła­nia się obraz. Salon mo­je­go stu­denc­kie­go brac­twa po­grą­żo­ny w pół­mro­ku, świa­tła stro­bo­sko­po­wych lamp błą­dzą­ce bez celu po roz­tań­czo­nym tłu­mie, para w kącie upra­wia­ją­ca seks, czer­wo­na sofa a na niej Sara i ja, nasze młod­sze i szczę­śliw­sze wer­sje.

Czyli tę chwi­lę prze­ży­wa, w niej się za­mknę­ła. Mo­ment na­sze­go po­zna­nia. To była mi­łość od pierw­sze­go wej­rze­nia.

Zaraz Sara się­gnie do to­reb­ki po dwie pa­styl­ki, uwo­dzi­ciel­skim ge­stem włoży je do ust – i wtedy ją po­ca­łu­ję. Ob­ser­wu­ję to z boku jako gość, mój awa­tar przy­jął stan­dar­do­wy wy­gląd, czyli je­stem star­szy niż Ben sie­dzą­cy obok niej. Ale zaraz! Sara wsta­je i od­cho­dzi.

Po­rzu­ca mnie, nim jesz­cze zdą­ży­li­śmy się zwią­zać.

I co wtedy?

Za­miast wspól­nych lat spę­dzo­nych naj­pierw na bu­do­wa­niu szczę­ścia i snu­ciu pla­nów na przy­szłość, a potem na prze­zwy­cię­ża­niu trud­no­ści ponad siły i co­dzien­nej ru­ty­nie, które za­miast zbli­żać nas do sie­bie, za­bi­ją w nas tych ludzi, ja­ki­mi kie­dyś by­li­śmy, mie­li­by­śmy tylko krót­kie wspo­mnie­nie tego spo­tka­nia. Kilka pra­gnień, garść ma­rzeń i parę pytań z ka­te­go­rii „co by było, gdyby?”.

Sądzę, że gdy­by­śmy wtedy po­szli w swoje stro­ny, mógł­bym ko­chać Sarę już na za­wsze, ko­chać mi­ło­ścią ro­man­tycz­ną i tym sil­niej­szą – bo nie­speł­nio­ną. Tak ko­chać jest o wiele ła­twiej niż co dzień bu­dzić się i co noc za­sy­piać wspól­nie w tym samym łóżku, a dnie spę­dzać albo się nie wi­dząc, albo uni­ka­jąc, albo po pro­stu mil­cząc, bo nie ma już o czym roz­ma­wiać.

Nie­ste­ty, muszę znisz­czyć wizję Sary, nie mogę jej teraz po­zwo­lić na taką sa­tys­fak­cję. Je­stem tu prze­cież w kon­kret­nym celu.

Prze­ci­skam się przez tłum i od­naj­du­ję jej dłoń. Gdzieś w mię­dzy­cza­sie sys­tem ope­ra­cyj­ny iden­ty­fi­ku­je mnie i do­ko­nu­je spa­ro­wa­nia. Teraz ja też wy­glą­dam jak młod­sza wer­sja mnie.

– Za­cze­kaj – mówię. – Opo­wiedz mi wię­cej o tym bardo. Jak się z niego oswo­bo­dzić?

Sara uśmie­cha się nie­chęt­nie. Po­zna­ję tę minę. Bę­dzie pró­bo­wa­ła mnie zbyć.

– To pro­ste. Wy­star­czy osią­gnąć oświe­ce­nie. – Stara się wy­su­nąć rękę, ale nie pusz­czam jej. – Bardo to stan po­mię­dzy. Sen czy jawa, to taka sama ilu­zja. Ele­ment ko­ło­wro­tu wcie­leń. Żeby prze­rwać krąg, trze­ba do­znać oświe­ce­nia. W innym wy­pad­ku je­dy­ne co można zro­bić, to za­koń­czyć jedno bardo i roz­po­cząć dru­gie. – Wy­szar­pu­je dłoń i od­da­la się w stro­nę pary ko­chan­ków, by do nich do­łą­czyć.

Nie mają nic prze­ciw­ko.

– Jak je za­koń­czyć? – pytam, ob­ser­wu­jąc, jak jakiś fagas wkła­da ręce pod bluz­kę mojej żony (bo prze­cież jest nią, nawet jeśli za­blo­ko­wa­ła te wspo­mnie­nia).

– Tak jak każdy sen – od­po­wia­da. – Naj­pro­ściej się zabić.

 

*

 

– Uwaga! Ben Mem­mor­ti­gon pro­szo­ny na pię­tro sześć­dzie­sią­te siód­me, do ga­bi­ne­tu Dy­rek­to­ra Ko­mu­ni­ka­cji. – Głos se­kre­tar­ki po­ja­wił się wraz z czer­wo­no-żół­tym, ja­rzą­cym się na­pi­sem, a po­łą­cze­nie z pry­wat­ną sie­cią zo­sta­ło prze­rwa­ne. Wszyst­ko tak nie­spo­dzie­wa­nie.

Zer­kam na ze­ga­rek. Już od pię­ciu minut po­wi­nie­nem re­ali­zo­wać plan – pro­to­ko­ły mie­rzą­ce KPI mu­sia­ły wy­kryć opóź­nie­nie, ale żeby od razu we­zwa­nie na dy­wa­nik do Rus­se­la?

Wsta­ję i przez ni­ko­go nieza­uwa­żo­ny idę w kie­run­ku windy – inni sie­dzą głę­bo­ko w służ­bo­wym holo. Wy­bie­ram od­po­wied­ni przy­cisk. Liczę na to, że kiedy drzwi windy się otwo­rzą, stanę u wej­ścia do ko­ry­ta­rza na pię­trze me­na­dże­rów a nie w aresz­cie, kre­ma­to­rium, sa­lo­nie brac­twa, albo jesz­cze gdzieś in­dziej.

Kiedy szyb­ka po­dróż w górę do­bie­ga końca, od­dy­cham z ulgą.

We­zwa­nie do Rus­se­la nie budzi we mnie nie­po­ko­ju. Za­zwy­czaj, gdy lu­dzie stają przed nie­wia­do­mą, która może wpły­nąć na ich przy­szłość, mają wra­że­nie, że świat się zaraz skoń­czy, jeśli nie będą czuj­ni – tak dzia­ła in­stynkt prze­trwa­nia. Ale ja mogę po­zwo­lić sobie na kom­fort bez­tro­ski, bo wi­dzia­łem już swoją przy­szłość.

Jest gów­nia­na.

I nic tego nie zmie­ni.

Po­ko­nu­ję ko­ry­tarz i gdy je­stem u wej­ścia do ga­bi­ne­tu numer sie­dem­na­ście, drzwi same się otwie­ra­ją. Wcho­dzę do środ­ka.

Ten ga­bi­net za­wsze mi im­po­no­wał, nie tylko z po­wo­du wiel­ko­ści. Zbu­do­wa­ny na pla­nie pół­okrę­gu, we­wnętrz­ne ścia­ny za­ję­te przez re­ga­ły z książ­ka­mi (nikt już nie czyta w ten spo­sób, ale książ­ki sta­no­wią sym­bol luk­su­su i in­te­li­gen­cji), po­środ­ku wiel­kie biur­ko w kształ­cie sier­pa księ­ży­ca, krze­sło dla gości i fotel dla Rus­se­la.

Sie­dzi w nim, zwró­co­ny ku oknu zaj­mu­ją­ce­mu pro­stą ścia­nę, pa­trzy na pa­no­ra­mę mia­sta cał­kiem jak ja wcze­śniej, choć stąd widać o wiele wię­cej.

I jed­no­cze­śnie o wiele mniej.

Lu­dzie są le­d­wie krop­ka­mi, nie zwra­ca się na nich uwagi, ob­ser­wu­jąc świat w szer­szej per­spek­ty­wie jak przy­sta­ło na dy­rek­to­rów Firmy.

– Dzień dobry – od­zy­wam się, bo chyba nie zo­sta­łem za­uwa­żo­ny. Rus­sel prze­krę­ca się w fo­te­lu i pa­trzy na mnie błę­kit­ny­mi ocza­mi osa­dzo­ny­mi w po­zba­wio­nej zmarsz­czek, ide­al­nej twa­rzy. Lu­dzie się tacy nie rodzą. Mogę zga­dy­wać, jak wiele w sobie po­pra­wił.

– Pan Mem­mor­ti­gon… Ben, tak? Pro­szę, usiądź.

Sia­dam.

– We­zwał mnie pan…

– Za­cie­ka­wi­ła mnie pań­ska hi­sto­ria wy­szu­ki­wa­nia – od­po­wia­da, wy­cią­ga­jąc bu­tel­kę męt­ne­go al­ko­ho­lu. – Wpi­sał pan hasło „złoty pył”.

Czy po­wi­nie­nem coś po­wie­dzieć?

Prze­czu­cie bli­skie­go za­gro­że­nia przy­cho­dzi pod po­sta­cią ła­sko­ta­nia na karku. A prze­cież byłem taki spo­koj­ny, prze­cież wiem, że jak­kol­wiek ta roz­mo­wa się po­to­czy, wy­lą­du­ję na dnie. Mój los jest prze­są­dzo­ny, a mimo to in­stynkt pod­po­wia­da mi, bym wy­my­ślił szyb­ko jakąś ba­jecz­kę.

Ewo­lu­cyj­ne przy­sto­so­wa­nie do pracy biu­ro­wej – wola prze­trwa­nia za­przę­gnię­ta do utrzy­ma­nia etatu.

– Po­dob­no… – Po­dob­no co, Ben? Co wy­my­ślisz? – …ktoś w Fir­mie wie, gdzie go do­stać.

– Kto tak mówi? – pyta Rus­sel, świ­dru­jąc mnie tymi swo­imi ocza­mi w ko­lo­rze lo­do­we­go błę­ki­tu, pod któ­rych spoj­rze­niem ugi­na­ją się karki wszyst­kich jego pra­cow­ni­ków. Potem od­kor­ko­wu­je bu­tel­kę i wy­cią­ga szklan­ki. Nie. Tylko jedną szklan­kę.

– Ja… – Dobre kłam­stwo za­wie­ra wię­cej niż ziar­no praw­dy, mówi ktoś do mnie, choć ni­ko­go in­ne­go tu nie ma. – Ja myślę, że ktoś mi go poda… To zna­czy już podał.

Rus­sel wy­da­je się być za­my­ślo­ny. Zbli­ża po­wo­li szyj­kę bu­tel­ki do szklan­ki, ale w ostat­niej chwi­li re­zy­gnu­je i od­sta­wia bu­tel­kę na bok.

– Jak są­dzisz, czemu cię tutaj we­zwa­łem?

– Bo po­łą­czy­łem się z pry­wat­ną sie­cią w cza­sie pracy? – To nawet nie kłam­stwo, na­praw­dę tak myślę.

Rus­sel otwie­ra jedną z szu­flad prze­past­ne­go biur­ka i wy­cią­ga stam­tąd plik do­ku­men­tów. Na każ­dej kart­ce jest zdję­cie pra­cow­ni­ka, jego imię i na­zwi­sko oraz osią­ga­ne wy­ni­ki. Prze­su­wa pa­pie­ry w moją stro­nę.

– Sprawdź drugą od dołu.

Kiwam głową i wy­cią­gam przed­ostat­ni ar­kusz. To in­for­ma­cje o mnie. Re­ali­za­cja planu sześć­dzie­siąt sie­dem pro­cent i sie­dem punk­tów kar­nych. Ten z góry ma sto dzie­więt­na­ście i zero punk­tów.

Już wiem, po co mnie tu spro­wa­dził.

– Sły­sza­łeś, na ja­kiej za­sa­dzie Firma de­cy­du­je o awan­sach i zwol­nie­niach? – To py­ta­nie re­to­rycz­ne, każdy o tym sły­szał, jed­nak jak widać Rus­sel ma za­miar mi to wy­tłu­ma­czyć. – De­cy­du­je al­go­rytm, by za­po­biec oso­bi­stym czyn­ni­kom, które mo­gły­by wpły­nąć na wy­bo­ry prze­ło­żo­nych. Je­stem dy­rek­to­rem, ale nie­wie­le mam w tej spra­wie do po­wie­dze­nia. Tak jak ty, je­stem tylko try­bi­kiem w wiel­kiej ma­szy­nie, jaką jest Firma. Ona prę­dzej czy póź­niej każ­de­go z nas prze­ro­bi i wy­plu­je. Dla cie­bie prę­dzej. Zwol­nie­nia mają być ogło­szo­ne w po­nie­dzia­łek.

Ro­zu­miem to. Nie wiem tylko, czemu mi o tym mówi, dla­te­go po­sta­na­wiam mil­czeć.

– Wi­dzia­łem twoją kar­to­te­kę, Ben. Dużo wy­cier­pia­łeś przez Firmę. Zo­sta­łeś, bo jakie mia­łeś wyj­ście? Ro­zu­miem to.

– Do czego pan zmie­rza? – Mia­łem się nie od­zy­wać, ale samo wspo­mnie­nie o Rosie, nawet nie bez­po­śred­nie, w ustach czło­wie­ka, któ­re­mu gówno do tego, po­wo­du­je, że ze zło­ści za­ci­skam szczę­ki.

– Co wiesz o pyle? Jak dzia­ła? – Rus­sel nagle zmie­nia temat.

– Mie­sza w umy­śle – od­po­wia­dam zdaw­ko­wo. – Pro­szę pana, jeśli je­stem zwol­nio­ny, to nie chcę już… – Wolno pod­no­szę się z krze­sła.

– A co, gdy­bym po­wie­dział ci, że pył to coś wię­cej? Co, gdy­bym po­wie­dział ci, że mo­żesz wró­cić do prze­szło­ści i prze­żyć naj­lep­sze lata jesz­cze raz? Albo wró­cić i ją zmie­nić?

Sia­dam z po­wro­tem. Rus­sel musi mieć coś wspól­ne­go z pyłem, bez dwóch zdań. I chyba za­mie­rza mi wy­ja­wić, co.

– Po­wie­dział­bym, że to nie­moż­li­we.

Dy­rek­tor Ko­mu­ni­ka­cji szcze­rzy w uśmie­chu swoje nie­na­gan­ne uzę­bie­nie, od­chy­la się w fo­te­lu do po­zy­cji pół­le­żą­cej.

– Od ja­kie­goś czasu je­stem w kon­tak­cie z pewną or­ga­ni­za­cją, która pro­wa­dzi ba­da­nia nad czymś, co bę­dzie więk­szą re­wo­lu­cją niż holo. Nad czymś, co spo­wo­du­je, że holo dla wielu już nie bę­dzie istot­ne, bo znik­nie jego sens. Ho­lo­gra­my po­ma­ga­ją nam oszu­kać rze­czy­wi­stość, by żyć szczę­śli­wie. A co, gdy­by­śmy mogli zmie­nić samą rze­czy­wi­stość? Każdy wła­sną? Co byś wtedy zro­bił, Ben? – Prze­ry­wa na mo­ment, ale ja znam ta­kich jak on i wiem, że to nie ko­niec mo­no­lo­gu. Tacy naj­bar­dziej ko­cha­ją słu­chać wła­sne­go głosu. – Pra­cu­je­my nad tym. Na razie roz­wią­za­nie jest w fazie te­stów, po­zo­sta­je nie­kom­pa­ty­bil­ne ze wsz­czep­ka­mi, co po­wo­du­je… pro­ble­my. Ale więk­szym pro­ble­mem jest to, że Firma chce po­ło­żyć łap­ska na tej tech­no­lo­gii. Wiesz, że na po­cząt­ku dwu­dzie­ste­go pierw­sze­go wieku dzia­ła­nia dą­żą­ce do uzy­ska­nia mo­no­po­lu były za­ka­za­ne?

– Nie ro­zu­miem, panie dy­rek­to­rze, ja…

– Ty zro­bisz coś dla mnie – mówi sta­now­czo, wy­cią­ga­jąc z szu­fla­dy czar­ny pen­dri­ve i kartę do­stę­pu do ser­we­row­ni w piw­ni­cach bu­dyn­ku. – I to nie dla­te­go, że Firma ma za­miar po­słać cię na dno. Nie dla­te­go, że stra­ci­łeś dziec­ko, bo choć­byś prze­niósł się w prze­szłość, nie zmie­nisz obo­wią­zu­ją­ce­go prawa. Nawet nie dla­te­go, że masz dość nie­uda­ne­go mał­żeń­stwa, ani nie dla­te­go, by pomóc żonie uza­leż­nio­nej od holo. – Rus­sel nagle pro­stu­je się, aż strze­la sprę­ży­na w fo­te­lu. Sięga po bu­tel­kę i na­le­wa al­ko­hol do szklan­ki. – Zro­bisz to, bo już się na to zgo­dzi­łeś. W przy­szło­ści. Mia­łem wąt­pli­wo­ści co do cie­bie, ale hasło z wy­szu­ki­war­ki utwier­dzi­ło mnie w prze­ko­na­niu.

Wsta­je z fo­te­la i pod­su­wa mi na­peł­nio­ną szklan­kę.

Kiedy pa­da­ją na nią pro­mie­nie słoń­ca, widzę pły­wa­ją­ce w al­ko­ho­lu dro­bi­ny mniej­sze od zia­ren pia­sku. Uno­szą się i opa­da­ją, krążą, wi­ru­ją, zni­ka­ją i po­ja­wia­ją się w ryt­mie zna­nym tylko im, mimo że po­wierzch­nia cie­czy jest nie­wzru­szo­na, cał­kiem jakby nic nie ro­bi­ły sobie z zasad fi­zy­ki. Czą­stecz­ki zło­te­go pyłu.

– Mamy to!

 

*

 

– Mamy to! – Sły­szę trium­fal­ne wo­ła­nie agen­ta w czar­nym gar­ni­tu­rze.

– Nie pij tego – ostrze­ga agent w bia­łym gar­ni­tu­rze i chwy­ta mnie za przed­ra­mię, kiedy pod­no­szę szklan­kę.

Tylko, że szklan­ka już znik­nę­ła. Znik­nął też dy­rek­tor Rus­sel, pa­no­ra­ma mia­sta za jego ple­ca­mi i biur­ko w kształ­cie pół­księ­ży­ca wraz z całym ga­bi­ne­tem.

Je­stem w po­ko­ju bez okien, tym samym, w któ­rym roz­po­czę­ło się prze­słu­cha­nie – a przy­naj­mniej wy­glą­da­ją­cym tak samo. Nie­wiel­kie, pro­sto­kąt­ne po­miesz­cze­nie o sza­rych ścia­nach, z po­je­dyn­czą ża­rów­ką zwi­sa­ją­cą z su­fi­tu.

Jed­nak nie ma już stołu, nie ma ma­szy­ny ba­da­ją­cej moją po­czy­tal­ność, nie ma czer­wo­nej sofy to­ną­cej w cie­niu. Jest za to szpi­tal­ne łóżko na któ­rym leżę, kro­plów­ka do któ­rej je­stem pod­łą­czo­ny i siat­ka z elek­tro­da­mi obej­mu­ją­ca moją głowę, choć tym razem sta­no­wi ele­ment naj­zwy­klej­sze­go elek­tro­en­ce­fa­lo­gra­fu.

– Spi­sa­łeś się – mówi Czar­ny Gar­ni­tur z uśmie­chem.

– Nie naj­go­rzej jak na ama­to­ra – do­da­je Biały Gar­ni­tur, rów­nież wy­glą­da­ją­cy na usa­tys­fak­cjo­no­wa­ne­go. – Firma nie za­po­mi­na ta­kich za­sług.

– Tylko trzy­maj się z dala od cze­go­kol­wiek, co zwią­za­ne jest z pyłem, jasne? – do­da­je Czar­ny i oby­dwaj wy­cho­dzą, zanim udaje mi się zadać ja­kie­kol­wiek py­ta­nie.

Sia­dam na łóżku, pró­bu­ję ze­brać się w sobie, by wy­cią­gnąć we­nflon z żyły, ale nic z tego – nie je­stem w sta­nie.

Nie­dłu­go trwam w sa­mot­no­ści, zaraz drzwi po­ko­ju otwie­ra­ją się i do środ­ka wcho­dzi ko­bie­ta, w któ­rej roz­po­zna­ję po­li­cjant­kę. Ale teraz ma na sobie le­kar­ski kitel.

– Obu­dził się pan. To świet­nie – mówi, zer­ka­jąc na kartę z wy­ni­ka­mi badań. – Or­ga­nizm już pra­wie oczy­ścił się z tok­syn, kiedy kro­plów­ka się skoń­czy, bę­dzie­my mogli pana wy­pi­sać.

– Wy­pi­sać? Co się dzie­je? – Pytam, a po chwi­li do­cho­dzi do mnie, że zwa­żyw­szy na mój szcze­gól­ny stan, po­wi­nie­nem za­py­tać jesz­cze o coś. – Który dziś dzień?

– Wto­rek – od­po­wia­da ko­bie­ta.

– A data?

– Sie­dem­na­sty lipca.

Coś się tu nie zga­dza. To by ozna­cza­ło… Nie, nie­moż­li­we.

– Rok? – do­py­tu­ję, a ko­bie­ta marsz­czy czoło.

– Dwa ty­sią­ce osiem­dzie­sią­ty czwar­ty. Do­brze pan się czuje? Chyba po­win­ni­śmy zro­bić do­dat­ko­wą to­mo­gra­fię, żeby… – tłu­ma­czy mi me­dycz­ne za­wi­ło­ści, ale już jej nie słu­cham, bo spra­wy się po­kom­pli­ko­wa­ły i już nic nie wiem na pewno.

Dziś jest przed­wczo­raj.

 

*

 

Do­dat­ko­we ba­da­nia kon­tro­l­ne wy­szły w po­rząd­ku, więc wra­cam do domu. Kolej mknie po to­rach roz­pię­tych mię­dzy wie­żow­ca­mi w cen­trum mia­sta, potem wjeż­dża do pod­ziem­ne­go tu­ne­lu zbu­do­wa­ne­go pod dnem rzeki i wy­ła­nia się na dru­gim brze­gu jak cał­kiem kla­sycz­ny po­ciąg. Ze sta­cji już nie­da­le­ko do mo­je­go miesz­ka­nia, wy­star­czy tylko minąć park, przez który bie­głem… przez który będę biec albo i nie, bo wszyst­ko się po­mie­sza­ło.

Nie wy­pi­łem pyłu, więc nie sta­nie się nic z tych rze­czy, które sta­ły­by się, gdy­bym go wypił. Ale z dru­giej stro­ny do­pie­ro za dwa dni we­zwie mnie Rus­sel, więc teo­re­tycz­nie… Teo­re­tycz­nie. Sło­wo wy­trych upraw­do­po­dab­nia­ją­ce wszyst­kie nie­moż­li­wo­ści.

W prak­ty­ce im dłu­żej będę wgry­zać się w ten pa­ra­doks, tym bar­dziej pewne, że do resz­ty stra­cę rozum.

Do­cie­ram do swo­je­go bloku.

Tym razem mam przy sobie kartę.

Wcho­dzę, wy­bie­ram windę, po­dróż trwa le­d­wie chwi­lę, więc nawet nie mam czasu by się za­nie­po­ko­ić. Staję przed drzwia­mi swo­je­go miesz­ka­nia i pa­trzę po­dejrz­li­wie w kie­run­ku wmon­to­wa­ne­go w nie gło­śni­ka. Ostroż­nie do­ty­kam klam­ki.

Nim de­cy­du­ję się ją na­ci­snąć, ktoś otwie­ra drzwi od środ­ka.

– Ben, je­steś! – To Sara, a któż by inny? Mimo to, a może wła­śnie dla­te­go, je­stem za­sko­czo­ny. Sara. Wita mnie. Nie snuje się sen­nie w holo. – Dzwo­ni­li z Firmy, wiem już o wszyst­kim.

Po­wie­dzie­li jej o pyle, o za­ma­chu in­for­ma­tycz­nym i szpie­gu w or­ga­ni­za­cji?

– Tak się mar­twi­łam, gdy tra­fi­łeś do szpi­ta­la! – Nie zdą­ży­łem jesz­cze minąć progu, a Sara rzuca mi się w ra­mio­na. – Od­wie­dza­łam cię co­dzien­nie, ale byłeś nie­przy­tom­ny. – Pa­trzy mi w oczy, a ja nie je­stem w sta­nie wy­du­sić z sie­bie ani słowa. W końcu zwal­nia uścisk i uśmie­cha się sze­ro­ko.

– A kiedy mia­łeś za­miar po­wie­dzieć, że do­sta­jesz awans?

 

*

 

Tak, awan­so­wa­li mnie.

Jakby tego było mało, ze­szłą noc spę­dzi­łem roz­ma­wia­jąc i ko­cha­jąc się z żoną. Ostat­ni raz ro­bi­li­śmy to… tak dawno, że nie wiem, co prze­sta­li­śmy robić jako pierw­sze – ko­chać się czy roz­ma­wiać.

Mó­wi­li­śmy o wszyst­kim, tylko nie o Rosie.

Rano Sara obu­dzi­ła się razem ze mną, po­ca­ło­wa­ła mnie na po­że­gna­nie prze­glą­da­jąc przy tym ofer­ty kupna więk­sze­go miesz­ka­nia. Wy­da­je się, że po tylu la­tach w końcu prze­zwy­cię­ży­ła trau­mę.

Wy­da­je się szczę­śli­wa.

Czy je­stem to­tal­nym dup­kiem, bo czuję, że coś jest nie w po­rząd­ku i za­sta­na­wia mnie, czemu ta zmia­na zbie­gła się w cza­sie z moim awan­sem, który, szcze­rze mó­wiąc, rów­nież jest nie­do­rzecz­ny?

Wcho­dzę do bu­dyn­ku Firmy. Lu­dzie mnie za­uwa­ża­ją, wi­ta­ją ski­nię­ciem głowy i uprzej­mym dzień dobry, a ja od­po­wia­dam w ten sam spo­sób, nie mogąc uwie­rzyć, jak wszyst­ko się z dnia na dzień zmie­ni­ło.

Wsia­dam do windy i wy­bie­ram sześć­dzie­sią­te siód­me pię­tro. Będąc na miej­scu, kie­ru­ję się do ga­bi­ne­tu numer sie­dem­na­ście. Dy­rek­tor Ko­mu­ni­ka­cji. Pod tym na­pi­sem puste miej­sce – jesz­cze nie przy­wie­si­li ta­blicz­ki z moim na­zwi­skiem. Na szczę­ście sztucz­na in­te­li­gen­cja drzwi ma ak­tu­al­ne dane, roz­po­zna­je mnie i wpusz­cza do ga­bi­ne­tu.

Po­praw­ka: do mo­je­go ga­bi­ne­tu.

Wnę­trze po­zo­sta­ło takie samo, nie ubyło nawet jed­nej książ­ki (a przy­naj­mniej tego nie za­uwa­żam). Widać wszyst­ko w tym po­ko­ju jest wła­sno­ścią Firmy, co też nie może dzi­wić, bo wszyst­ko w tym mie­ście jest tak na­praw­dę wła­sno­ścią Firmy. Od stu­dzie­nek ście­ko­wych po życie miesz­kań­ców.

Pod­cho­dzę do swo­je­go sta­no­wi­ska, sia­dam w fo­te­lu i pa­trzę za okno. Mia­sto oglą­da­ne z tej wy­so­ko­ści jest pięk­ne. Drogi i trak­cje ko­le­jo­we przy­po­mi­na­ją żyły po­dą­ża­ją­ce do serca – wie­żow­ca Firmy – a bu­dyn­ki roz­cią­ga­ją­ce się aż po ocean na ho­ry­zon­cie to po­szcze­gól­ne na­rzą­dy tego or­ga­ni­zmu, wszyst­kie w har­mo­nii, ide­al­nie umiej­sco­wio­ne w prze­strze­ni, two­rzą­ce mo­zai­kę per­fek­cyj­ne­go ładu.

Gdzie­nie­gdzie holo pod­su­wa mi re­kla­my, ale co to są za re­kla­my!

Oglą­dam luk­su­so­we au­to­lo­ty, eks­klu­zyw­ne re­stau­ra­cje, pięk­ne ste­war­des­sy za­chę­ca­ją­ce do lotu na or­bi­tę w ten week­end, by uj­rzeć zie­mię z ko­smo­su i za­czy­nam my­śleć, że żyję w naj­lep­szym z moż­li­wych świa­tów.

Jesz­cze raz zer­kam na uza­sad­nie­nie mo­je­go awan­su, które otrzy­ma­łem wczo­raj.

W związ­ku z bli­żej nie umiej­sco­wio­nym w cza­sie za­tru­ciem tok­sy­na­mi na te­re­nie Firmy, wszyst­kie moje nie­wy­ko­na­ne za­da­nia zo­sta­ły uzna­ne za zre­ali­zo­wa­ne, a karne punk­ty od­li­czo­ne. Do­dat­ko­wo, kie­ru­jąc się do­mnie­ma­niem utra­co­nych ko­rzy­ści, al­go­rytm przy­znał mi do­dat­ko­we pięć pro­cent za każdy dzień ab­sen­cji. W sumie mój wynik wy­niósł sto dwa­dzie­ścia pro­cent i z chwi­lą na­tych­mia­sto­we­go zwol­nie­nia Rus­se­la był naj­wyż­szy w dzia­le.

Mia­łem fart, że nie zdą­ży­łem go ze­psuć.

Tylko czy to aby na pewno było zwy­kłe szczę­ście?

Nie ana­li­zuj tego, Ben, mówię do sie­bie.

Firma to ogrom­na ma­szy­na w któ­rej je­steś małym try­bi­kiem, tak jak wszy­scy po­zo­sta­li. Prę­dzej czy póź­niej zu­ży­jesz się, a sys­tem stłam­si cię, zmie­li, wgnie­cie w zie­mię siłą swo­ich sta­ty­styk i re­gu­la­cji. Nie ma przed tym uciecz­ki, czeka to każ­de­go, od se­kre­tar­ki po pre­ze­sa za­rzą­du, bo liczy się tylko Firma.

Jed­nak cza­sem nawet w tak mi­ster­nie skon­stru­owa­nej ma­szy­nie przy­tra­fi się błąd. I ten błąd za­pew­nił ci twoje pięć minut. Je­steś zia­ren­kiem pia­sku, które przy­pad­ko­wy po­dmuch wia­tru po­rwał na szczyt góry.

– Panie dy­rek­to­rze. – Z za­du­my wy­ry­wa mnie przy­jem­ny ko­bie­cy głos. W progu stoi dziew­czy­na mniej wię­cej dwu­dzie­sto­let­nia. Ma fioł­ko­we oczy i błę­kit­ne włosy, zgod­nie z naj­now­szą modą. Jeśli to moja asy­stent­ka, to Firma nie­źle przy­ło­ży­ła się do jej wy­bo­ru.

Dziew­czy­na czeka, aż coś po­wiem.

– Tak? – Po­pi­su­ję się elo­kwen­cją, nie ma co.

– Przy­szły pań­skie wi­zy­tów­ki.

– Pro­szę je zo­sta­wić.

Dziew­czy­na kła­dzie plik kar­to­ni­ków na bla­cie biur­ka i od­cho­dzi, a ja nawet nie pytam jej jak ma na imię. Kilka minut w tym fo­te­lu i już zro­bi­łem się ważny.

Się­gam po jedną z wi­zy­tó­wek.

Na­pi­sa­no na nich Dy­rek­tor Ko­mu­ni­ka­cji Ben­ja­min Gonn.

Po­my­li­li dane.

Uru­cha­miam służ­bo­we holo, by zna­leźć in­for­ma­cję, kogo na­le­ży zbesz­tać za taki afront, w końcu jak to moż­li­we, by po­my­lić na­zwi­sko tak waż­nej per­so­ny jak Ben Mem­mor­ti­gon, naraz inna nie­po­ko­ją­ca myśl przy­cho­dzi mi do głowy.

Łączę się z moją pry­wat­ną sie­cią i dzwo­nię do Sary.

– Jak pierw­szy dzień w pracy? – za­ga­du­je mnie, prze­ry­wa­jąc ćwi­cze­nia jogi. – Dużo no­wych obo­wiąz­ków?

– Jak mam na na­zwi­sko? – pytam nie ba­wiąc się w puste ga­da­nie, a Sara wpa­tru­je się we mnie z wy­ra­zem zmar­twie­nia.

– Ko­cha­nie, wszyst­ko w po­rząd­ku?

– Czemu nie roz­ma­wia­my o Rosie? – za­da­ję ko­lej­ne py­ta­nie, jesz­cze bar­dziej zde­ner­wo­wa­ny. W dło­niach ści­skam plik wi­zy­tó­wek tak mocno, że aż czuję jak ostry pa­pier rani skórę.

– Le­karz uprze­dzał, że mo­żesz być skon­fun­do­wa­ny przez kilka dni – od­po­wia­da Sara. – Mo­żesz nie pa­mię­tać pew­nych rze­czy. Albo mieć fał­szy­we wspo­mnie­nia. To minie. Jeśli źle się czu­jesz, wra­caj na­tych­miast do…

Zry­wam po­łą­cze­nie.

Przez kilka ude­rzeń serca nie myślę o ni­czym. Je­stem w zbyt wiel­kim szoku, by zło­żyć w gło­wie choć­by jedno sen­sow­ne zda­nie.

Czym jest bardo, za­py­ta­łem kie­dyś Sarę.

To stan po­śred­ni – sen, który nie jest snem.

Pierw­sze bardo to shi­nay bardo – sły­szę głos mojej żony z cza­sów, kiedy le­d­wie się po­zna­li­śmy – bardo tego życia. Jed­nak my­lą­ce jest na­zy­wa­nie go rze­czy­wi­sto­ścią.

– Każde bardo to ilu­zja czasu i prze­strze­ni, a można uwol­nić się z niej tylko w jeden spo­sób – mówi młoda Sara sie­dzą­ca ze mną na czer­wo­nej sofie w sa­lo­nie mo­je­go stu­denc­kie­go brac­twa.

– Przez oświe­ce­nie – do­po­wia­dam obec­ny ja, za­mknię­ty we­wnątrz prze­stron­ne­go ga­bi­ne­tu na sześć­dzie­sią­tym siód­mym pię­trze wie­żow­ca Firmy. – Ale można jesz­cze przejść z jed­ne­go bardo do dru­gie­go.

Sara kiwa głową i sięga po to­reb­kę. Wy­cią­ga z niej kie­szon­ko­wy pi­sto­let i wkła­da mi go w dłoń.

– Czy próba od­da­nia strza­łu do sie­bie zo­sta­nie za­blo­ko­wa­na pro­to­ko­łem bez­pie­czeń­stwa? – pytam sztucz­ną in­te­li­gen­cję broni.

– Za­prze­czam. Zgod­nie z drugą po­praw­ką do usta­wy o sa­mo­sta­no­wie­niu z dwa ty­sią­ce osiem­dzie­sią­te­go roku sztucz­na in­te­li­gen­cja nie może wpły­wać na de­cy­zje czło­wie­ka do­ty­czą­ce jego sa­me­go. Jed­nak będę zo­bo­wią­za­ny po­in­for­mo­wać służ­by me­dycz­ne, by pod­jąć wszel­kie inne dzia­ła­nia celem ochro­ny życia.

– Ro­zu­miem – od­po­wia­dam ze spo­ko­jem, przy­kła­da­jąc lufę pi­sto­le­tu do skro­ni.

Za­my­kam oczy i po­cią­gam za spust.

 

*

 

Za­zwy­czaj nie śnię.

Jasne, ba­da­nia do­wo­dzą, że każdy ma sny. Wiem o tym i nie za­mie­rzam sta­wać prze­ciw­ko nauce. Jed­nak nie za­mie­rzam rów­nież prze­czyć wła­sne­mu do­świad­cze­niu, po­nie­waż wtedy mógł­bym za­kwe­stio­no­wać wszyst­ko, a od tego tylko krok do obłę­du. Dla­te­go uzna­ję, że za­zwy­czaj śnię o Pu­st­ce. Wiel­kiej, czar­nej, wszech­ogar­nia­ją­cej, bez­dź­więcz­nej Pu­st­ce.

Budzę się potem rów­nie pusty jak ta Pust­ka. Nie je­stem wy­po­czę­ty, ale też nie zmę­czo­ny. Nie czuję się do­brze ani źle. W ogóle nic nie czuję. Wsta­ję i robię swoje. Bez re­flek­sji. Je­stem – jak to po­wie­dzieć – wy­ga­szo­ny.

Ponoć tak wy­glą­da nir­wa­na.

Cza­sem widzę we śnie tylko fi­gu­ry geo­me­trycz­ne albo ko­lo­ry i ich kon­fi­gu­ra­cje o nie­zna­nym zna­cze­niu, albo po pro­stu bez zna­cze­nia. Nie­kie­dy ob­ser­wu­ję mi­gaw­ki z życia. Nie mo­je­go, tylko kogoś po­dob­ne­go do mnie. Są za krót­kie, bym mógł zro­zu­mieć ich sens.

Bywa też, że śnię kosz­ma­ry. Budzę się po nich z ga­lo­pu­ją­cym ser­cem, w ostat­niej chwi­li po­wstrzy­mu­jąc krzyk. To naj­lep­sze ze wszyst­kich snów. Dzię­ki nim cie­szę się, że je­stem we wła­snym łóżku.

Ale są jesz­cze te, w któ­rych za­zna­ję szczę­ścia.

W któ­rych żyję peł­nią życia, je­stem u progu do­ro­sło­ści, mam ka­rie­rę przed sobą, albo znaj­du­ję praw­dzi­wą mi­łość. Wraz z prze­bu­dze­niem przy­cho­dzi uczu­cie żalu.

Potem od­wra­cam głowę, pa­trzę na Sarę śpią­cą obok, przy­po­mi­nam sobie, że to wszyst­ko już za mną i czuję się jesz­cze bar­dziej sa­mot­ny.

Wspo­mi­nam wtedy lata szczę­ścia, wspo­mi­nam ra­do­sne wy­cze­ki­wa­nie aż Rosie przyj­dzie na świat oraz ból tego, co stało się potem. I wiem, że Sara też o tym pa­mię­ta i robi to samo.

Nie wspo­mi­nam już frag­men­tów mi­nio­ne­go snu, nie gonię za ma­rze­niem, nie roz­pa­mię­tu­ję stra­co­nych szans. Po pro­stu pa­trzę na twarz po­grą­żo­nej we śnie żony i pró­bu­ję zo­ba­czyć w niej tę dawno po­grze­ba­ną dziew­czy­nę, którą była przed laty.

I wiem, że wła­śnie tak ma wy­glą­dać moje życie.

Je­stem jej to wi­nien.

 

 

Koniec

Komentarze

Świet­ny tekst.

Tytuł za­cie­ka­wił, przed­mo­wa tym bar­dziej i nie roz­cza­ro­wa­łem się. Nic a nic.

Nie jest pro­sto moim zda­niem pisać opo­wia­da­nie w ten spo­sób, że sceny prze­le­wa­ją się z jed­nej w drugą, a hi­sto­ria mie­sza się na róż­nych płasz­czy­znach w świe­cie, któ­re­go prze­cież wcale nie znamy. A Tobie udaje się to zna­ko­mi­cie. Pły­ną­łem przez tekst, chło­nąc jego frag­men­ty z wiel­ką sa­tys­fak­cją, bo to in­try­gu­ją­cy, an­ga­żu­ją­cy tekst, na­pi­sa­ny dy­na­micz­nie i moim zda­niem, po pro­stu bar­dzo do­brze od stro­ny warsz­ta­to­wej.

Wi­dzia­łem w tym tek­ście echa twór­czo­ści Phi­li­pa K. Dicka, a gdy go czy­ta­łem w gło­wie prze­wi­ja­ły mi się filmy: Za­ko­cha­ny bez pa­mię­ci, Va­nil­la Sky i nawet Re­qu­iem dla snu. Nie wiem czy się in­spi­ro­wa­łeś, któ­rym­kol­wiek z nich, ale nawet jeśli, to po­da­łeś temat po­ru­sza­nia się we wła­snej świa­do­mo­ści ni­czym w okrut­nym la­bi­ryn­cie, w od­świe­żo­nej, cie­ka­wej i atrak­cyj­nej for­mie.

Na razie kli­kam, a za dwa dni zgła­szam do piór­ka.

 

I jesz­cze kilka drob­no­stek do Two­jej roz­wa­gi:

re­ma­kei

A nie po­win­no być re­ma­ke’i, albo coś ta­kie­go?

Sło­wem – to lu­dzie cał­kiem ode­rwa­ni od rze­czy­wi­sto­ści.

Może le­piej pod­su­mo­wu­jąc, albo krót­ko mó­wiąc, za­miast to sło­wem? W końcu to kilka słów :)

Dwie mi­nu­ty zaj­mu­je pro­gra­mo­wi prze­cze­sa­nie mi­lio­nów wia­do­mo­ści znaj­du­ją­cych się na ser­we­rach.

Jeśli to taka wiel­ka Firma to czy nie po­win­ny to być setki mi­liar­dów wia­do­mo­ści? Albo spo­koj­nie i wię­cej?

– Ty zro­bisz coś dla mnie

Tro­chę dziw­nie mi to za­brzmia­ło. Może po pro­stu bez ty?

Świet­ny tekst.

Tytuł za­cie­ka­wił, przed­mo­wa tym bar­dziej i nie roz­cza­ro­wa­łem się. Nic a nic.

Bar­dzo się cie­szę, że tekst speł­nił ocze­ki­wa­nia. :) 

To szcze­gól­ne dla mnie opo­wia­da­nie, dla­te­go, że pierw­szy po­mysł na Bena Mem­mor­ti­go­na mia­łem już dawno temu, jesz­cze nim za­czą­łem pra­co­wać nad ja­ko­ścią swo­ich opo­wia­dań. Przez ten czas hi­sto­ria Bena zmie­niał­ła się w mojej gło­wie, aż do obec­nej formy. Czyli jest to takie moje oso­bi­ste za­mknię­cie klam­ry. 

 

Wi­dzia­łem w tym tek­ście echa twór­czo­ści Phi­li­pa K. Dicka, a gdy go czy­ta­łem w gło­wie prze­wi­ja­ły mi się filmy: Za­ko­cha­ny bez pa­mię­ci, Va­nil­la Sky i nawet Re­qu­iem dla snu. Nie wiem czy się in­spi­ro­wa­łeś, któ­rym­kol­wiek z nich, ale nawet jeśli, to po­da­łeś temat po­ru­sza­nia się we wła­snej świa­do­mo­ści ni­czym w okrut­nym la­bi­ryn­cie, w od­świe­żo­nej, cie­ka­wej i atrak­cyj­nej for­mie

Wstyd się przy­znać, ale z wy­mie­nio­nych fil­mów znam tylko Za­ko­cha­ne­go. :P

Za to Dick to mój ulu­bio­ny pi­sarz, swego czasu byłem pod ogrom­nym wpły­wem jego twór­czo­ści, aż mu­sia­łem prze­stać czy­tać jedną książ­kę za drugą, by się nie ogra­ni­czać. Do tej pory jed­nak Trzy Styg­ma­ty Pal­me­ra El­drit­cha są naj­wy­żej prze­ze mnie oce­nia­nym dzie­łem sci-fi, wła­śnie z uwagi na to ze­rwa­nie z ry­go­rem chro­no­lo­gii czasu. Czyli na pewno jakiś wpływ był. Ale pi­sząc mia­łem w gło­wie ra­czej Pro­ces Kafki, przy­naj­mniej na po­cząt­ku. :) 

 

Na razie kli­kam, a za dwa dni zgła­szam do piór­ka.

Jak do tej pory nie mam szczę­ścia do gło­so­wań. 

Może tym razem loża nie za­śpie­wa mi "nie, nie, niee, nie, nie, niee" ni­czym Mu­niek Stasz­czyk. :P

 

Jeśli to taka wiel­ka Firma to czy nie po­win­ny to być setki mi­liar­dów wia­do­mo­ści? Albo spo­koj­nie i wię­cej?

Na pewno sta­ro­cie trzy­ma­ją gdzieś w ar­chi­wach. :P

 

Tro­chę dziw­nie mi to za­brzmia­ło. Może po pro­stu bez ty?

To "ty" ko­re­spon­du­je z wcze­śniej­szym "ja…" Bena. Rus­sel z jed­nej stro­ny po­ka­zu­je tutaj swoją wyż­szość, z dru­giej prze­drzeź­nia Bena. 

 

Dzię­ki za wi­zy­tę! :) 

 

 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

In­te­re­su­ją­cy tekst. Moż­li­wość zmie­nia­nia prze­szło­ści nie jest nowa, ale w takim cha­otycz­nym kon­ti­nu­um jest coś świe­że­go.

Słabo znam Dicka, więc mnie ko­ja­rzy się z “Diuną” i wi­zja­mi Paula Muad’Diba. Ale on nie mógł zmie­niać prze­szło­ści. W sumie, czy bo­ha­ter to może? Czy tylko prze­no­si się do in­ne­go świa­ta? To już Dick czy jesz­cze fi­zy­ka kwan­to­wa? ;-)

Cie­ka­wy po­mysł na nar­ko­tyk. No, taka sub­stan­cja po­tra­fi na­mie­szać…

Chęt­nie do­wie­dzia­ła­bym się wię­cej o fa­ce­tach w czer­ni i bieli.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

In­te­re­su­ją­cy tekst. Moż­li­wość zmie­nia­nia prze­szło­ści nie jest nowa, ale w takim cha­otycz­nym kon­ti­nu­um jest coś świe­że­go.

Py­ta­nie, czy Ben ją zmie­nia? :) 

Czy w ogóle czas ma dla niego zna­cze­nie? Wszak na ko­niec spina przy­szłość/te­raź­niej­szość z prze­szło­ścią. 

 

Słabo znam Dicka, więc mnie ko­ja­rzy się z “Diuną” i wi­zja­mi Paula Muad’Diba. Ale on nie mógł zmie­niać prze­szło­ści. W sumie, czy bo­ha­ter to może? Czy tylko prze­no­si się do in­ne­go świa­ta? To już Dick czy jesz­cze fi­zy­ka kwan­to­wa? ;-)

Proza Dicka to stu­dium sza­leń­stwa. Ale za to ja­kie­go sza­leń­stwa! 

Za­miast od­po­wie­dzi, do­rzu­cę kilka pytań: czy ist­nie­je coś ta­kie­go jak prze­szłość? czy to nie je­dy­nie proba umy­słu w ra­cjo­na­li­za­cji stanu w jakim się znaj­du­je­my? wy­obraź­my sobie świat jako obraz a Boga jako ma­la­rza, który go po­pra­wia, zmie­nia wcze­śniej na­ma­lo­wa­ne ele­men­ty – czy dla po­sta­ci z ob­ra­zu ist­nie­je jakaś przy­szłość i prze­szłość, czy po pro­stu teraz? I czy w ogóle jest coś ta­kie­go jak rze­czy­wi­stość? prze­cież tak na­praw­dę nie oglą­da­my świa­ta, to co wi­dzi­my i sły­szy­my dzie­je się od po­cząt­ku do końca w na­szych umy­słach.

Tu po­le­cam książ­ki neu­rop­sy­cho­lo­ga Oli­ve­ra Sack­sa, który opi­sy­wał m.in. nie­wi­do­mych, któ­rym wy­da­wa­ło się, że widzą – do­słow­nie mózg ich oszu­ki­wał, że widzą! A wszyst­kie po­tknie­cia czy ude­rze­nia o prze­szko­dy ra­cjo­na­li­zu­ją sobie tak, że albo ktoś wy­łą­czył świa­tło, albo się na coś za­pa­trzy­li itp. Inny cie­ka­wy przy­pa­dek to czło­wiek, dla któ­re­go nie ist­nia­ła lewa stro­na. Po pro­stu jego mózg tego nie ogar­niał! 

 

 

 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

No, tek­sto­wy Ben ra­czej nie zmie­nia, tylko jest mio­ta­ny. Py­ta­nie, kto tym ste­ru­je…

Czy ist­nie­je prze­szłość? Cie­ka­wa kwe­stia. Mnie się wy­da­je, że tak. Strzał­ka czasu, ro­sną­ca en­tro­pia itp. wy­zna­cza­ją jakiś wy­miar w cza­so­prze­strze­ni. Prze­szłość to to, co jest za mną, na co nie mam wpły­wu. Ale nie upie­ram się, że to je­dy­nie słusz­ne po­dej­ście.

Bóg jako ma­larz. OK, ładna me­ta­fo­ra. Ale wy­ma­ga przy­ję­cia za­ło­że­nia, że w ogóle ist­nie­je Bóg. I to wszech­mo­gą­cy. A w takim razie chyba nie prze­sta­ją obo­wią­zy­wać wszyst­kie prawa nauki.

Aha, wcze­śniej za­po­mnia­łam na­pi­sać, że fajna klam­ra.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Bóg jako ma­larz. OK, ładna me­ta­fo­ra. Ale wy­ma­ga przy­ję­cia za­ło­że­nia, że w ogóle ist­nie­je Bóg. I to wszech­mo­gą­cy. A w takim razie chyba nie prze­sta­ją obo­wią­zy­wać wszyst­kie prawa nauki.

Ja z kolei przy ist­nie­niu Boga się nie upie­ram. :) 

A me­ta­fo­rę wy­pa­da­ło­by jakoś wy­ko­rzy­stać przy innej oka­zji. 

 

Aha, wcze­śniej za­po­mnia­łam na­pi­sać, że fajna klam­ra.

Niby klam­ra a wszyst­ko się zmie­ni­ło. Ale to już wątek ro­man­tycz­ny tej hi­sto­rii. :) 

 

 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Oj. Tam miało być, że prawa prze­sta­ją zo­bo­wią­zy­wać. Albo nie­ła­mal­ne re­gu­ły, albo cuda.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Cześć.

Dobry i da­ją­cy do my­śle­nia tekst. Ostat­nio za­czą­łem nawet roz­wa­żać, czy takie przy­szło­ści, to nie po­sta­po – w końcu wizja cze­goś ta­kie­go, to praw­dzi­wa apo­ka­lip­sa… I nawet nie wiem, czy nie strasz­niej­sza niż moja.

 

Jeden niu­an­sik:

Ko­bie­ta po­pra­wia mi opa­skę na ra­mie­niu, do­krę­ca za­ci­ski na siat­ce opi­na­ją­cej moją głowę, aż za­czy­na­ją spra­wiać ból, po czym włą­cza ma­szy­nę wiel­ko­ści wa­liz­ki, by przy­pa­try­wać się od­czy­tom.

 

Z racji tego, że za­wo­do­wo zaj­mu­ję się “ma­szy­na­mi”, włącz­nie z ana­li­zą ich de­fi­ni­cji w kon­kret­nych przy­pad­kach, to w roz­wa­ża­nym zda­niu le­piej – jak dla mnie – brzmia­ło­by: urzą­dze­nie.

Ale to tylko taki mój schiz, ty­po­we skrzy­wie­nie za­wo­do­we ;)

 

Dobry i da­ją­cy do my­śle­nia tekst. Ostat­nio za­czą­łem nawet roz­wa­żać, czy takie przy­szło­ści, to nie po­sta­po – w końcu wizja cze­goś ta­kie­go, to praw­dzi­wa apo­ka­lip­sa… I nawet nie wiem, czy nie strasz­niej­sza niż moja.

Faj­nie, że zwró­ci­łeś na to uwagę. Nie bez po­wo­du wspo­mi­nam w tek­ście, że przy­szłość nie ma nic do za­ofe­ro­wa­nia. Chcia­łem na­wią­zać tym do "końca cza­sów" – w tro­chę inny spo­sób, niż w wątku na któ­rym sku­pi­ła się Fin­kla.

Cie­ka­we, kto skupi się na wątku mi­ło­snym. :P

 

Dzię­ki su­ge­stię o ma­szy­nach, po­pra­wi­łem. :) 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Je­stem z in­ter­pre­ta­cją i wra­że­nia­mi ogól­ny­mi :)

 

ZA­cznie­my od tego jak ja in­ter­pre­tu­ję ten tekst. Na­pro­wadź mnie Geki na wła­ści­wą drogę, jeśli prze­strze­lę. A je­stem świa­dom tego, że mogę prze­strze­lić o ja­kieś dwa/trzy par­se­ki. I mogę pisać nie do końca zro­zu­mia­le, bo przy­swo­jo­na wła­śnie wie­dza do­pie­ro mi się ukła­da w gło­wie :)

Za­cznij­my.

 

Nie ma przy­szło­ści ani prze­szło­ści w tym opo­wia­da­niu dla Bena. Jest tylko, zgod­na z ty­tu­łem, te­raź­niej­szość. W naj­czyst­szej for­mie ob­ja­wia się w pro­lo­gu i epi­lo­gu, resz­ta jest… su­biek­tyw­ną te­raź­niej­szo­ścią.

Ale za­cznij­my od tego, że tak na­praw­dę Ben nie żyje.

Uwa­żam, że Ben po­niósł śmierć w wy­ni­ku zda­rzeń, jeśli nie ta­kich sa­mych, to po­dob­nych do tych, jakie prze­wi­ja­ją się w opo­wia­da­niu. Sam wspo­mi­na na po­cząt­ku, że śni mi­gaw­ki z życia osób po­dob­nych do sie­bie, a to po pro­stu ko­lej­ne ite­ra­cje jego prze­szło­ści, zmie­nia­ją­ce się pod wpły­wem in­nych de­cy­zji.

Ben umarł i znaj­du­je się w sta­nie sid­pai bardo, czyli bardo sta­wa­nia się. I jako sub­tel­na forma ist­nie­nia może po­ru­szać się gdzie i w jaki czas chce, ma­ni­fe­stu­jąc się w shi­nay bardo, su­biek­tyw­nie te­raź­niej­szym dla Bena. Stąd to prze­cho­dze­nie po­mię­dzy róż­ny­mi cza­sa­mi, vide po­da­ją­ca Be­no­wi broń Sara, od­da­lo­na o lata – dla isto­ty prze­by­wa­ją­cej w sid­pai bardo nie ma ogra­ni­czeń w cza­sie.

Nie ma zło­te­go pyłu. To ra­cjo­na­li­zo­wa­nie tego co się dzie­je, przez isto­tę Bena. W pro­lo­gu wspo­mi­na o tym, że przez więk­szośc czasu śni o Pu­st­ce. Te puste sny są okre­sa­mi po­mię­dzy spon­ta­nicz­ny­mi ma­ni­fe­sta­cja­mi isto­ty Bena. Wspo­mnia­ne zaś kosz­ma­ry i pięk­ne sny, nie są snami, ale okre­sa­mi spon­ta­nicz­nych na­ro­dzin w któ­rejś te­raź­niej­szo­ści. We­dług tego co wy­czy­ta­łem, to isto­ta w sid­pai bardo może wi­dzieć inne isto­ty w bardo oraz wła­sne opusz­czo­ne zwło­ki (scena w kre­ma­to­rium).

Myślę, że Ben uczy­nił w shi­nay bardo, przed swoją śmier­cią, coś, co ze­psu­ło jego karmę. Z tego co wy­czy­ta­łęm (znów :)), to ty­be­tań­ski bud­dyzm mówi o tym, że nawet po śmier­ci można wpły­nąć na swoją karmę w sta­nie przej­ścio­wym bardo przed re­in­kar­na­cją. To wła­śnie robi Ben – spon­ta­nicz­nie rodzi się w któ­rejś te­raź­niej­szo­ści i oprzez swoje czyny od­dzia­łu­je na karmę. W tej sy­tu­acji gar­ni­tu­ry, biały i czar­ny, mogą być złą i dobrą karmą, które na­gro­ma­dził za życia w shi­nay Ben, a które teraz od­dzia­łu­ją na niego w sid­pay. Pi­sa­łeś, że gar­ni­tu­ry mają cel. Celem dla duszy jest od­ro­dze­nie, więc celem tej dwój­ki jest na­pro­wa­dze­nie Bena na ścież­kę pro­wa­dzą­cą do re­in­kar­na­cji.

To co dzie­je się na końcu, jest do­pro­wa­dze­niem bo­ha­te­ra do mo­men­tu w któ­rym uświa­da­mia sobie, że musi przejść dalej, aby na­pra­wić swoją karmę. Gar­ni­tu­ry osią­ga­ją swój cel, uświa­da­mia­jąc mu po­peł­nio­ne zło, które musi na­pra­wić. Ben Mem­mor­ti­gon, który nie pa­mię­tał, że umarł (czy to jest od Me­men­to Mori?) przy­po­mi­na sobie, że nie żyje i znów musi umrzeć. Staje się Benem Gon­nem (Gone), tym który umarł i znów bę­dzie umie­rał, pró­bu­jąc na­pra­wić swoją karmę i do­stą­pić od­ro­dze­nia.

Klam­ra na końcu po­ka­zu­je pe­wien ro­dzaj pętli w któ­rej za­mknię­ty jest Ben do czasu, w któ­rym się nie od­ro­dzi.

No, to chyba tyle ;) Nie wiem, czy na­pi­sa­łem to zro­zu­mia­le, czy mi wy­szedł beł­kot, bo jest późno :)

 

A co do wra­żeń ogól­nych, to ogól­nie już je znasz z ko­men­ta­rza na becie. Świet­ne opo­wia­da­nie. Clap, clap, clap!

 

Po­zdra­wiam

Q

 

 

Known some call is air am

ZA­cznie­my od tego jak ja in­ter­pre­tu­ję ten tekst. Na­pro­wadź mnie Geki na wła­ści­wą drogę, jeśli prze­strze­lę. A je­stem świa­dom tego, że mogę prze­strze­lić o ja­kieś dwa/trzy par­se­ki. I mogę pisać nie do końca zro­zu­mia­le, bo przy­swo­jo­na wła­śnie wie­dza do­pie­ro mi się ukła­da w gło­wie :)

Kie­dyś już po­peł­ni­łem taki błąd, że tłu­ma­czy­łem co mia­łem na myśli przy tek­ście z za­ło­że­nia otwar­tym na in­ter­pre­ta­cje. Ten tekst jest jesz­cze bar­dziej otwar­ty na in­ter­pre­ta­cje, więc na pewno nie po­peł­nię drugi raz tego faux pass. ;) 

Po­wiem tylko, że Twoja in­ter­pre­ta­cja bar­dzo mi się po­do­ba i super, że zwró­ci­łeś uwagę na na­wią­za­nia do Ty­be­tań­skiej Księ­gi Umar­łych. 

 

Co do two­jej opi­nii ogól­nej pod­czas bety, to aż mi serce rosło czy­ta­jąc ją, chyba ją sobie opra­wię w złotą ramkę i będę czy­tać w chwi­lach zwąt­pie­nia. :P

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

No dru­gie z rzędu, po “My­ślach ma­so­wej za­gła­dy” Edwar­da Pi­tow­skie­go, opo­wia­da­nie, które przy­wo­łu­je u mnie ja­kieś od­le­głe sko­ja­rze­nie z “Sen­ny­mi ma­now­ca­mi”. Choć na dwa zu­peł­nie od­ręb­ne spo­so­by. Przy czym to opo­wia­da­nie jest kom­plet­nie inne pod wzglę­dem per­cep­cji jego od­bio­ru. I jakby her­me­tycz­ne.

Ale jeśli to wła­śnie o tym mó­wi­łeś, ze nie bę­dzie mrocz­ne… Cóż, jest mrocz­ne. Na swój spo­sób. Bier­nie, pa­syw­nie, jakby z play­bac­ku, ale mrocz­ne w taki bar­dzo “ży­cio­wo-wy­pa­lo­ny” spo­sób. Choć mam po­dej­rze­nie, że spo­sób tej mrocz­no­ści może się oka­zać dla wielu osób her­me­tycz­ny – i to bez wzglę­du na to, jak oce­nią opo­wia­da­nie samo w sobie.

W ogóle na po­cząt­ku uży­wasz sfor­mu­ło­wań zręcz­nie omi­ja­ją­cych nazwy IT (sieć lo­kal­na za­miast LAN itp.) i my­śla­łem, że to ce­lo­wo, ale póź­niej gdzieś wpa­dło na­zew­nic­two bar­dziej bran­żo­we. No ale mniej­sza.

 

"To nowy nar­ko­tyk"

– zda­nie tro­chę nie pa­su­ją­ce do po­sta­ci i oko­licz­no­ści, chyba bar­dziej na­tu­ral­nie by za­brzmia­ło uży­cie ja­kie­goś sy­no­ni­mu.

 

"Druga po­ło­wa jest taka, że Firma to je­dy­na pry­wat­na or­ga­ni­za­cja, która była w sta­nie wy­po­wie­dzieć wojnę pań­stwom."

Oj, w ostat­nich de­ka­dach było wię­cej ta­kich firm. Choć­by hi­sto­ria Ni­ge­rii to po­ka­zu­je. Ale do­my­ślam się, o co cho­dzi, wiec to luźna dy­gre­sja, a nie cze­pia­nie.

 

"Dzie­sięć dwa­na­ście dwa zero sie­dem sie­dem"

Mó­wisz, że się złoty pył zbu­go­wał? ;-) W sumie nawet kosz­ty Firma po­sta­no­wi­ła zwró­cić ;-)

 

"książ­ki sta­no­wią sym­bol luk­su­su i in­te­li­gen­cji"

Huh. Zna­czy hi­sto­ria koło za­to­czy?

 

"wola prze­trwa­nia za­przę­gnię­ta do utrzy­ma­nia etatu"

O, dobre zda­nie. Po­dob­nie jak i to:

"Mia­łem fart, że nie zdą­ży­łem go ze­psuć."

 

W ogóle to bar­dzo spodo­ba­ło mi się sfor­mu­ło­wa­nie “chro­no­na­wi­ga­cja” – cho­ler­nie in­spi­ru­ją­ce pod kątem two­rze­nia róż­nych wizji i świa­tów. Pró­buj cho­pie coś z tym sfor­mu­ło­wa­niem zro­bić, w tym lub w zu­peł­nie innym uni­ver­sum, w takim lub zu­peł­nie innym kon­tek­ście. To słowo samo two­rzy po­my­sły.

A przy oka­zji sko­ja­rzy­ło się (znów: sko­ja­rze­nie bar­dzo, ale to bar­dzo luźne, nie­bez­po­śred­nie) z tym, co Dukaj w “Czar­nych Oce­anach” przed­sta­wił jako al­ter­na­ty­wę dla sys­te­mów ana­li­tycz­nych SI (kto czy­tał może pa­mię­ta, choć był to tylko wątek po­bocz­ny; kto nie czy­tał, to nie będę spo­ile­ro­wać).

A wra­ca­jąc do sa­me­go opo­wia­da­nia… chyba naj­lep­szym zo­bra­zo­wa­niem tego, jak po­strze­gam jego prze­sła­nie i co moim zda­niem prze­bi­ja się przez niego na całej linii, bę­dzie ten cytat z jego tre­ści:

"Nie wspo­mi­nam już frag­men­tów mi­nio­ne­go snu, nie gonię za ma­rze­niem, nie roz­pa­mię­tu­ję stra­co­nych szans"

Choć oba­wiam się, że jeśli fak­tycz­nie t miało być celem, to dla wielu osób może być zbyt mało wi­docz­ne i nie­ko­niecz­nie w ca­ło­ści, pew­nie u wielu osób pod ko­niec, ewen­tu­al­nie w wy­bra­nych frag­men­tach. Mi się jed­nak wy­da­je, że taka “wy­ci­szo­na go­rycz” jest tu wpi­sa­na na całej linii, ot, tylko leci si­nu­so­idą, jak to w życiu.

Za­sad­ni­czo mam dla Cie­bie dwie złe wia­do­mo­ści.

Jedna jest taka, że roz­wa­żam no­mi­na­cję. A wia­do­mo, jak ja coś no­mi­nu­ję, to spora szan­sa, że prze­pad­nie z kre­te­sem, to jak klą­twa ;P

Druga jest taka, że owo wa­ha­nie wy­ni­ka z faktu, że jed­nak opo­wia­da­nie wy­da­je mi się nieco “stę­pio­ne”. Można by rzec – do­sto­so­wa­ne do szer­sze­go grona od­bior­ców. Co oczy­wi­ście jest kwe­stią z ka­te­go­rii “jaki jest cel”. Bo tu można było nie­źle, iście lyn­chow­sko, za­mie­szać z cza­sem, per­cep­cją i po­gu­bie­niem się. Pew­nie z au­to­ma­tu zmniej­szy­ło­by to licz­bę od­bior­ców za­do­wo­lo­nych, ale wśród tych, któ­rzy by zo­sta­li, ja­kość od­bio­ru jesz­cze by wzro­sła.

Ot ty­po­wy dy­le­mat – dzia­łać sze­ro­ko czy wy­so­ko. Moim zda­niem da­ło­by się wię­cej wy­ci­snąć “w ob­rę­bie ka­te­go­rii dziw­ne”. I to nie w celu “udziw­nie­nia”, a w celu wzmoc­nie­nia po­czu­cia za­gu­bie­nia. Tym nie­mniej temat roz­wa­żam mocno i jedna z tych dwóch złych wia­do­mo­ści weź­mie górę, py­ta­nie która ;P

 

EDIT: a ten Czar­ny i Biały Gar­ni­tur to tez tak nie­źle sym­bo­licz­ne i bu­du­ją­ce pole pod kli­ma­ty “po­plą­ta­ne” :-)

Mia­łam sporo sko­ja­rzeń, czy­ta­jąc (pa­mię­taj, u mnie to nie jest kry­ty­ka – wręcz prze­ciw­nie, je­że­li tekst wpi­su­je się, świa­do­mie czy nie, w pewne idee w SF obec­ne i je twór­czo prze­kształ­ca, to po­strze­gam to jako za­le­tę), ale jed­no­cze­śnie po­czu­cie, że jest w tym opo­wia­da­niu jakiś fajny nowy po­mysł, w tym przy­pad­ku – na da­le­ko­wschod­nie sko­ja­rze­nia. Z jed­nej stro­ny czło­wiek za­wie­szo­ny w cza­sie, wi­dzą­cy kon­ti­nu­um, a nie strzał­kę od prze­szło­ści do przy­szło­ści, był już i w “Hi­sto­rii two­je­go życia” Chian­ga (gdzie w tle też była świa­do­mość śmier­ci dziec­ka, choć w tek­ście, ina­czej niż w fil­mie – już do­ro­słe­go), i w za­po­mnia­nym tro­chę nie­słusz­nie opo­wia­da­niu Nor­ma­na Spin­ra­da “Ziele czasu” (gdzie nar­ra­tor/bo­ha­ter spo­ży­wa nar­ko­tycz­ną ro­śli­nę zwaną temp, co go uwal­nia z li­ne­ar­ne­go czasu); z dru­giej – ty wpi­su­jesz ten kon­cept w nieco inną siat­kę, w inne, nie-za­chod­nie sko­ja­rze­nia. Do tego taki lekko cy­ber­pun­ko­wy szta­faż z wszech­moc­ną kor­po­ra­cją i bra­kiem na­dziei, fak­tycz­nie tro­chę Dic­kow­ski, i brak oczy­wi­ste­go do­okre­śle­nia 1:1, co się tu dzie­je, jed­no­cze­śnie IMHO bez ma­sko­wa­nia udziw­nia­niem ja­kichś nie­do­cią­gnięć. Bar­dzo mi się po­do­ba­ło, in­ny­mi słowy.

ninedin.home.blog

O, sko­ja­rze­nia z Dic­kiem też były. I tak zu­peł­nie z czapy, ale jed­nak, nie wiem czemu Biały i Czar­ny Gar­ni­tur przy­wo­ły­wa­ły mi na myśl Biały i Czar­ny Pokój z Twin Peaks (no z czapy sko­ja­rze­nie, a jed­nak mocno wra­ca­ją­ce).

 

Cześć Ge­ki­ka­ro,

mia­łam nie przy­cho­dzić z ofi­cjal­nym ko­men­ta­rzem, a jed­nak je­stem:-) 

Po­wtó­rzę wra­że­nia z lek­tu­ry, które pi­sa­łam na becie. Wła­ści­wie trud­no mówić tu o becie, bo nie mia­łam uwag, wy­łącz­nie ję­zy­ko­we drob­nost­ki.

Może za­cy­tu­ję samą sie­bie:-)

to jest za­je­bi­ste! 

I tak, czuję się spo­nie­wie­ra­na (przy­zna­ję, że nie aż w takim stop­niu, jak po lek­tu­rze in­ne­go opo­wia­da­nia), ale nie miej o to żalu, bo Twój tekst jest świet­ny i zro­bił na mnie ogrom­ne wra­że­nie:-)

Muszę przy­znać, że lek­tu­ra nie jest łatwa, mu­sia­łam wy­tę­żyć mój hu­ma­ni­stycz­ny do bólu mózg, żeby zro­zu­mieć te prze­sko­ki w te­raź­niej­szo­ści. 

Świet­ny po­mysł ze zło­tym pyłem i bardo. Po­do­ba mi się po­stać Bena i spo­sób w jaki po­ka­za­łeś jego za­gu­bie­nie i pa­syw­ność. Nie je­stem za­chwy­co­na po­sta­cią Sary, ale muszę przy­znać, że z wszyst­kich po­sta­ci ko­bie­cych, które mia­łam oka­zję u Cie­bie czy­tać, to jest chyba naj­le­piej skon­stru­owa­na. 

Hi­sto­ria mi­ło­sna, którą prze­sta­wi­łeś mnie nie razi;-) nie jest tkli­wa ani prze­sło­dzo­na, w od­po­wied­ni spo­sób po­bu­dza emo­cje. 

Jeśli mia­ła­bym przy­to­czyć naj­lep­szy frag­ment, to naj­więk­sze wra­że­nie zro­bił na mnie ten o kosz­ma­rach, czyli ten:

Bywa też, że śnię kosz­ma­ry. Budzę się po nich z ga­lo­pu­ją­cym ser­cem, w ostat­niej chwi­li po­wstrzy­mu­jąc krzyk. To naj­lep­sze ze wszyst­kich snów. Dzię­ki nim cie­szę się, że je­stem we wła­snym łóżku.

Ale są jesz­cze te, w któ­rych za­zna­ję szczę­ścia.

W któ­rych żyję peł­nią życia, je­stem u progu do­ro­sło­ści, mam ka­rie­rę przed sobą, albo znaj­du­ję praw­dzi­wą mi­łość. Wraz z prze­bu­dze­niem przy­cho­dzi uczu­cie żalu.

 

po­wo­dze­nia:-)

i po­zdra­wiam

No dru­gie z rzędu, po “My­ślach ma­so­wej za­gła­dy” Edwar­da Pi­tow­skie­go, opo­wia­da­nie, które przy­wo­łu­je u mnie ja­kieś od­le­głe sko­ja­rze­nie z “Sen­ny­mi ma­now­ca­mi”. Choć na dwa zu­peł­nie od­ręb­ne spo­so­by. Przy czym to opo­wia­da­nie jest kom­plet­nie inne pod wzglę­dem per­cep­cji jego od­bio­ru. I jakby her­me­tycz­ne.

Cześć Wilku! 

Wstyd się przy­znać, ale nie znam żad­ne­go z tych tek­stów. Acz­kol­wiek tekst Edwar­da będę miał oka­zję nad­ro­bić. :) 

 

Ale jeśli to wła­śnie o tym mó­wi­łeś, ze nie bę­dzie mrocz­ne… Cóż, jest mrocz­ne. Na swój spo­sób. Bier­nie, pa­syw­nie, jakby z play­bac­ku, ale mrocz­ne w taki bar­dzo “ży­cio­wo-wy­pa­lo­ny” spo­sób. Choć mam po­dej­rze­nie, że spo­sób tej mrocz­no­ści może się oka­zać dla wielu osób her­me­tycz­ny – i to bez wzglę­du na to, jak oce­nią opo­wia­da­nie samo w sobie.

Widać już taki ciem­ny ze mnie typ. Ale sta­ram się, sta­ram pisać też we­so­łe opka. 

Ktoś na­pi­sał nie­daw­no, że bo­ha­te­ro­wie mają w sobie część au­to­ra i ale mnie od za­wsze cią­gnę­ło do ta­kich smut­nych, ste­ra­nych mal­kon­ten­tów (choć­by nasz swoj­ski Ge­ralt, albo do­słow­nie każdy bo­ha­ter Phi­li­pa K. Dicka). 

 

W ogóle na po­cząt­ku uży­wasz sfor­mu­ło­wań zręcz­nie omi­ja­ją­cych nazwy IT (sieć lo­kal­na za­miast LAN itp.) i my­śla­łem, że to ce­lo­wo, ale póź­niej gdzieś wpa­dło na­zew­nic­two bar­dziej bran­żo­we. No ale mniej­sza.

Ce­lo­wo. Ale KPI uży­łem w skró­cie, bo omi­ja­nie tej formy brzmia­ło­by sztucz­ne. 

Poza tym o ile sieć LAN, WLAN itp może być nie­uży­wa­na orzez pra­cow­ni­ka, któ­re­go za­da­nie po­le­ga ma for­ma­to­wa­niu i ob­ra­bia­niu wia­do­mo­ści, o tyle Kej­PiaI jest ty­po­wą kor­po­mo­wa. :) 

 

– zda­nie tro­chę nie pa­su­ją­ce do po­sta­ci i oko­licz­no­ści, chyba bar­dziej na­tu­ral­nie by za­brzmia­ło uży­cie ja­kie­goś sy­no­ni­mu.

Hmm… nie je­stem prze­ko­na­ny, dla mnie to słowo obec­ne w mowie po­tocz­nej, ale ro­zu­miem od­czu­cia. 

 

Oj, w ostat­nich de­ka­dach było wię­cej ta­kich firm. Choć­by hi­sto­ria Ni­ge­rii to po­ka­zu­je. Ale do­my­ślam się, o co cho­dzi, wiec to luźna dy­gre­sja, a nie cze­pia­nie.

Ra­czej cho­dzi­ło o wojnę świa­to­wą. ;) 

… albo ta ni­ge­ryj­ska firma to po­czą­tek Firmy. :O

 

W ogóle to bar­dzo spodo­ba­ło mi się sfor­mu­ło­wa­nie “chro­no­na­wi­ga­cja” – cho­ler­nie in­spi­ru­ją­ce pod kątem two­rze­nia róż­nych wizji i świa­tów. Pró­buj cho­pie coś z tym sfor­mu­ło­wa­niem zro­bić, w tym lub w zu­peł­nie innym uni­ver­sum, w takim lub zu­peł­nie innym kon­tek­ście. To słowo samo two­rzy po­my­sły.

Nad moimi uni­wer­sa­mi ciąży fatum, po­ja­wia­ją się rów­nie szyb­ko co od­cho­dzą w nie­pa­mięć, więc jeśli już, to pew­nie w in­nych oko­licz­no­ściach wy­ko­rzy­stam, bo mi też się słów­ko po­do­ba. :) 

 

 Choć oba­wiam się, że jeśli fak­tycz­nie t miało być celem, to dla wielu osób może być zbyt mało wi­docz­ne i nie­ko­niecz­nie w ca­ło­ści, pew­nie u wielu osób pod ko­niec, ewen­tu­al­nie w wy­bra­nych frag­men­tach. Mi się jed­nak wy­da­je, że taka “wy­ci­szo­na go­rycz” jest tu wpi­sa­na na całej linii, ot, tylko leci si­nu­so­idą, jak to w życiu.

Tak jak obie­ca­łem, za­mie­rzeń au­to­ra zdra­dzać nie będę, bo w za­mie­rze­niu in­ter­pre­ta­cji miało być kilka. :P zwróć tylko uwagę, że dalej Ben stwier­dza, że jest tak, jak być po­win­no. :) 

 

Jedna jest taka, że roz­wa­żam no­mi­na­cję. A wia­do­mo, jak ja coś no­mi­nu­ję, to spora szan­sa, że prze­pad­nie z kre­te­sem, to jak klą­twa ;P

A może w przy­pad­ku, kiedy je­steś pe­wien no­mi­na­cji, dzia­ła moż­li­wość z opcji numer dwa, czyli jest to opo­wo­ada­nie na­pi­sa­ne zbyt "wąsko"? W każ­dym razie to ide­al­na od­po­wiedź pod tym opo­wia­da­niem, takie i tak i nie, albo albo tak albo nie. :P

 

Druga jest taka, że owo wa­ha­nie wy­ni­ka z faktu, że jed­nak opo­wia­da­nie wy­da­je mi się nieco “stę­pio­ne”. Można by rzec – do­sto­so­wa­ne do szer­sze­go grona od­bior­ców. Co oczy­wi­ście jest kwe­stią z ka­te­go­rii “jaki jest cel”. Bo tu można było nie­źle, iście lyn­chow­sko, za­mie­szać z cza­sem, per­cep­cją i po­gu­bie­niem się. Pew­nie z au­to­ma­tu zmniej­szy­ło­by to licz­bę od­bior­ców za­do­wo­lo­nych, ale wśród tych, któ­rzy by zo­sta­li, ja­kość od­bio­ru jesz­cze by wzro­sła.

Zga­dzam się, można by, ale cel był inny. Bo to nie za­gu­bie­nie jest tu naj­waż­niej­sze, choć chcia­łem by czy­tel­ni­cy po­czu­li za­gu­bie­nie bo­ha­te­ra (który zresz­tą po­wo­li za­czy­na się w nim od­naj­dy­wać), ale sami się nie za­gu­bi­li. Dużo istot­niej­sze jest uka­za­nie życia bo­ha­te­ra w ode­rwa­niu od czasu i prze­strze­ni, więc coś dla niego się wy­da­rza, choć w "ofi­cjal­nej" wer­sji czasu jesz­cze nie na­de­szło, ale wa­run­ku­je już jego dal­sze po­czy­na­nia – i na od­wrót (patrz scena na ko­niec). 

Wła­śnie na tym mi za­le­ża­ło, by to nie był misz-masz i udziw­nia­nie, tylko jak na­pi­sał Edward:

Nie jest pro­sto moim zda­niem pisać opo­wia­da­nie w ten spo­sób, że sceny prze­le­wa­ją się z jed­nej w drugą, a hi­sto­ria mie­sza się na róż­nych płasz­czy­znach w świe­cie, któ­re­go prze­cież wcale nie znamy 

Zresz­tą sądzę, że i tak do­tar­łem do gra­ni­cy i krok dalej byłby jak sam na­pi­sa­łeś, za­wę­ża­niem grina od­bior­ców (a sądzę, że nie­współ­mier­nym z ja­ko­ścią – i nie­ko­niecz­nym wzglę­dem tego, co chcia­łem po­ka­zać), o czym świad­czą słowa Ol­ciat­ki:

Muszę przy­znać, że lek­tu­ra nie jest łatwa, mu­sia­łam wy­tę­żyć mój hu­ma­ni­stycz­ny do bólu mózg, żeby zro­zu­mieć te prze­sko­ki w te­raź­niej­szo­ści. 

Będę wy­cze­ki­wał two­jej de­cy­zji. :) 

 

 

Hej, Ni­ne­din! :) 

 

ale jed­no­cze­śnie po­czu­cie, że jest w tym opo­wia­da­niu jakiś fajny nowy po­mysł, w tym przy­pad­ku – na da­le­ko­wschod­nie sko­ja­rze­nia

Fakt, Dick błą­dził ra­czej po ju­de­ochrze­sci­jan­skiej pu­sty­ni. :P

 

w za­po­mnia­nym tro­chę nie­słusz­nie opo­wia­da­niu Nor­ma­na Spin­ra­da “Ziele czasu” (gdzie nar­ra­tor/bo­ha­ter spo­ży­wa nar­ko­tycz­ną ro­śli­nę zwaną temp, co go uwal­nia z li­ne­ar­ne­go czasu

Ko­lej­na po­zy­cja do za­po­zna­nia się. 

 

ty wpi­su­jesz ten kon­cept w nieco inną siat­kę, w inne, nie-za­chod­nie sko­ja­rze­nia.

Myślę, że na ten tekst można spoj­rzeć na kilka spo­so­bów, za­leż­nie jakie się weź­mie szkieł­ko. Outta to do­sko­na­łe po­ka­zał. :) 

 

Bar­dzo mi się po­do­ba­ło, in­ny­mi słowy.

I z tego się bar­dzo cie­szę. :)) 

 

Świet­ny po­mysł ze zło­tym pyłem i bardo. Po­do­ba mi się po­stać Bena i spo­sób w jaki po­ka­za­łeś jego za­gu­bie­nie i pa­syw­ność. Nie je­stem za­chwy­co­na po­sta­cią Sary, ale muszę przy­znać, że z wszyst­kich po­sta­ci ko­bie­cych, które mia­łam oka­zję u Cie­bie czy­tać, to jest chyba naj­le­piej skon­stru­owa­na. Hi­sto­ria mi­ło­sna, którą prze­sta­wi­łeś mnie nie razi;-) nie jest tkli­wa ani prze­sło­dzo­na, w od­po­wied­ni spo­sób po­bu­dza emo­cje

Ol­ciat­ka, faj­nie, że z tylu róż­nych spoj­rzeń, ktoś zer­k­nął na tekst pod tym kątem. :) 

 

 

 

 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

zwróć tylko uwagę, że dalej Ben stwier­dza, że jest tak, jak być po­win­no. :)

A co in­ne­go ma stwier­dzić? Jeśli jest po­zy­tyw­nie – wy­prze wa­riant ne­ga­tyw­ny. Jeśli ne­ga­tyw­nie, to al­ter­na­ty­wą jest uto­nąć.

który zresz­tą po­wo­li za­czy­na się w nim od­naj­dy­wać

Hm, ten finał brzmi, jakby od­naj­dy­wał się w sen­sie upo­rząd­ko­wa­nia i usta­bi­li­zo­wa­nia, ale nie w sen­sie szczę­ścia.

 

Kon­cep­cja szczę­ścia to też bar­dzo za­chod­ni wy­znacz­nik po­wo­dze­nia ży­cio­we­go. Bar­dziej da­le­ko­wschod­nia, choć może nie­ko­niecz­nie ty­po­wo bud­dyj­ska, jest re­ali­za­cja po­win­no­ści. Oczy­wi­ście na nic tutaj nie chcę cię na­kie­ro­wać, tak tylko mie­szam. :P

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Bar­dziej da­le­ko­wschod­nia, choć może nie­ko­niecz­nie ty­po­wo bud­dyj­ska, jest re­ali­za­cja po­win­no­ści.

A to uzu­peł­nia moją in­ter­pre­ta­cję – mi­łość i po­win­ność wobec niej. Ma­ni­fe­stu­je się w su­biek­tyw­nie te­raź­niej­szej shi­nay, ska­zu­jąc na kosz­ma­ry i dobre sny, ale wy­peł­nia­jąc po­win­ność uczy­nie­nia w niej Sary bar­dziej szczę­śli­wą. I jed­no­cze­śnie wy­peł­nia w ten spo­sób za­da­nie wpły­wa­nia na swoją karmę i re­ali­zu­jąc cel, jakim jest po­dą­ża­nie ku od­ro­dze­niu.

Ale nadal nie wiem, czy ta ścież­ka bie­gnie cho­ciaż przez chwi­lę rów­no­le­gle do Two­je­go za­my­słu :/

Known some call is air am

Outta, czy to ważne co autor chciał prze­ka­zać, czy nie waż­niej­sze co czy­tel­nik w tek­ście od­naj­du­je? :P

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

To jedno z tych opo­wia­dań, które czy­ta­łam ze spo­rym za­cie­ka­wie­niem, jed­no­cze­śnie mając świa­do­mość, że chyba nie wszyst­ko poj­mu­ję i pew­nie nie­wie­le zo­sta­nie mi w pa­mię­ci, al­bo­wiem pi­szesz o wy­da­rze­niach, któ­rych nijak zro­zu­mieć nie po­tra­fię.

 

– Na­zy­wam się Ben Mem­mor­ti­gon, mam trzy­dzie­ści pięć lat. Pra­cu­ję na osiem­na­stym pię­trze Firmy – nie wy­mie­niam jej z nazwy, bo nie ma po co – w Dzia­le do spraw Ko­mu­ni­ka­cji Mię­dzy Dzia­ła­mi. ―> Czy do­dat­ko­we pół­pau­zy w wy­po­wie­dzi dia­lo­go­wej są ko­niecz­ne? Spra­wia­ją, że zapis staje się mniej czy­tel­ny.

 

kiedy zerka znad opra­wek oku­la­rów. ―> Zdaje mi się, że oku­la­ry mają jedną opraw­kę.

 

Mi się po­szczę­ści­ło. ―> Mnie się po­szczę­ści­ło.

 

na as­fal­to­we wstę­gi ulic i bru­ko­wa­ne chod­ni­ki… ―> Czy chod­ni­ki na pewno były bru­ko­wa­ne? Bruk ko­ja­rzy mi się z drogą wy­ło­żo­ną ka­mie­nia­mi, a po ka­mie­niach idzie się źle.

 

je­dy­nie re­bo­oty, re­ma­ste­ry, re­ma­ke'i… ―> …je­dy­nie re­bo­oty, re­ma­ste­ry, re­ma­ki

Tu znaj­dziesz od­mia­nę słowa re­ma­ke: https://pl.wiktionary.org/wiki/remake

 

Kiwa głową, ale nie w ge­ście po­twier­dze­nia… ―> Gesty wy­ko­nu­je się rę­ka­mi, nie głową.

Pro­po­nu­ję: Kiwa głową, ale nie w wy­ra­zie po­twier­dze­nia

 

kiedy męż­czyź­ni biorą mnie pod boki. ―> Nie bar­dzo wiem, jak można wziąć kogoś pod boki.

A może miało być: …kiedy męż­czyź­ni biorą mnie pod ręce.

 

swe­ter, któ­re­go przy­dłu­gie rę­ka­wy miele w dło­niach. ―> Nie wy­da­je mi się, aby rę­ka­wy swe­tra można mleć.

A może miało być: …swe­ter, któ­re­go przy­dłu­gie rę­ka­wy mięła w dło­niach.

 

Biały Gar­ni­tur sięga za broń… ―> Biały Gar­ni­tur sięga po broń

 

pa­trząc na na­cho­dzą­cy szkar­ła­tem rękaw ko­szu­li. ―> …pa­trząc na na­sią­ka­ją­cy szkar­ła­tem rękaw ko­szu­li.

Sprawdź zna­cze­nie słowa na­cho­dzić.

 

…parę pytań z ka­te­go­rii „co by było, gdyby”. ―> …parę pytań z ka­te­go­rii „co by było, gdyby?.

 

Wsta­ję i przez ni­ko­go nie za­uwa­żo­ny idę w kie­run­ku windy… ―> Wsta­ję i przez ni­ko­go nieza­uwa­żo­ny idę w kie­run­ku windy

 

– We­zwał mnie Pan… ―> – We­zwał mnie pan

Formy grzecz­no­ścio­we pi­sze­my wiel­ką li­te­rą, kiedy zwra­ca­my się do kogoś li­stow­nie.

 

Prze­czu­cie bli­skie­go za­gro­że­nia przy­cho­dzi pod po­sta­cią ła­sko­ta­nia z tyłu karku. ―> Czy kark ma rów­nież przód?

A może wy­star­czy: Prze­czu­cie bli­skie­go za­gro­że­nia przy­cho­dzi pod po­sta­cią ła­sko­ta­nia na karku.

 

A prze­cież byłem taki spo­koj­ny, prze­cież wiem… ―> Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nie?

 

Nie­naj­go­rzej jak na ama­to­ra – do­da­je Biały Gar­ni­tur… ―> Nie­ naj­go­rzej jak na ama­to­ra – do­da­je Biały Gar­ni­tur

 

Sło­wo-wy­trych upraw­do­po­dab­nia­ją­ce… ―> Sło­wo wy­trych upraw­do­po­dab­nia­ją­ce

 

Zgod­nie z drugą po­praw­ką do Usta­wy o sa­mo­sta­no­wie­niu… ―> Dla­cze­go wiel­ka li­te­ra?

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Outta, czy to ważne co autor chciał prze­ka­zać, czy nie waż­niej­sze co czy­tel­nik w tek­ście od­naj­du­je? :P

A ważne, ważne. Bo in­ter­pre­ta­cja to jedno, a za­mysł jaki stoi za opo­wia­da­niem nie­ko­niecz­nie musi się z nią po­kry­wać. Ja lubię wie­dzieć, czy to co widzę w tek­ście przy­naj­mniej w ja­kiejś czę­ści ko­re­lu­je z tym, co autor chciał po­wie­dzieć.

Known some call is air am

Cześć, Reg. :)

 

To jedno z tych opo­wia­dań, które czy­ta­łam ze spo­rym za­cie­ka­wie­niem, jed­no­cze­śnie mając świa­do­mość, że chyba nie wszyst­ko poj­mu­ję i pew­nie nie­wie­le zo­sta­nie mi w pa­mię­ci, al­bo­wiem opi­su­jesz o wy­da­rze­niach, któ­rych nijak zro­zu­mieć nie po­tra­fię.

Li­czy­łem się z tym, że tekst może spo­tkać się z nie­zro­zu­mie­niem czę­ści użyt­kow­ni­ków, więc mogę je­dy­nie tym bar­dziej po­dzię­ko­wać za prze­czy­ta­nie i ła­pan­kę. :)

Nie­mal wszyst­kie uwagi wpro­wa­dzi­łem w tekst, poza za­pi­sem wtrą­ceń i ce­lo­wym po­wtó­rze­niem, więc już nikt wię­cej tych ba­bo­li nie zo­ba­czy. :P

 

A ważne, ważne. Bo in­ter­pre­ta­cja to jedno, a za­mysł jaki stoi za opo­wia­da­niem nie­ko­niecz­nie musi się z nią po­kry­wać. Ja lubię wie­dzieć, czy to co widzę w tek­ście przy­naj­mniej w ja­kiejś czę­ści ko­re­lu­je z tym, co autor chciał po­wie­dzieć.

W ja­kiejś czę­ści ko­re­lu­je. :)

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Dzię­ku­ję, Ge­ki­ka­ro, za zro­zu­mie­nie mo­je­go nie­zro­zu­mie­nia i cie­szę się, że mo­głam się przy­dać. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

W końcu przy­by­wam po becie.

To była trud­na lek­tu­ra, którą mu­sia­łem czy­tać po­wo­li i ze sku­pie­niem, a i tak myślę, że wiele rze­czy mi ucie­kło. Nie jest to, oczy­wi­ście, wada. Test jest wie­lo­po­zio­mo­wy i można go in­ter­pre­to­wać na wiele spo­so­bów, jed­no­cze­śnie każda z in­ter­pre­ta­cji bę­dzie pra­wi­dło­wa. Dla mnie to kawał do­bre­go scien­ce fic­tion wy­mie­sza­ne­go z cy­ber­pun­kiem. Taka “In­cep­cja”, “13-te pię­tro” lub “Śmier­ci Iana Stone’a”.

Chwa­li­łem już język, ale po­wtó­rzę. Jest suchy, oszczęd­ny, za­ra­zem jasny i ide­al­nie pod­su­mo­wu­ją­cy za­gad­ko­wość rze­czy­wi­sto­ści. Świat wy­da­je się mały, wręcz klau­stro­fo­bicz­ny, głów­nie prze­wi­ja się pokój prze­słu­chań, biuro i salon im­pre­zu­ją­ce­go brac­twa.

Nic prócz po­sta­ci Bena nie jest pewne. Wy­da­rze­nia, lu­dzie, praw­da, wszyst­ko mie­sza się ze sobą w świet­nym stylu – przez mo­ment my­śla­łem, że to tylko wy­obraź­nia Bena płata mu figle po roz­sta­niu/śmier­ci Sary albo córki.

Po­zdra­wiam

Hej ho!

Zgod­nie z ży­cze­niem je­stem.

 

Za­cznę od po­zy­ty­wów: bar­dzo ład­nie wpro­wa­dzasz czy­tel­ni­ka w opo­wia­da­nie, po­wo­li, scena za sceną, od­sła­nia­jąc ko­lej­ne karty hi­sto­rii. Praw­do­po­dob­nie to spra­wia, że wstęp jest sto­sun­ko­wo długi w po­rów­na­niu z resz­tą utwo­ru, ale nie będę tu na to na­rze­kać, bo przy tym stop­niu zło­że­nia hi­sto­rii szyb­sze wpro­wa­dze­nie mo­gło­by skut­ko­wać za­gu­bie­niem czy­tel­ni­ka. Na­pię­cie jest ład­nie bu­do­wa­ne, za­in­try­go­wa­nie wzra­sta stop­nio­wo. Po­do­ba­ło mi się, że w tek­ście pod­ło­ży­łeś wska­zów­ki uła­twia­ją­ce zro­zu­mie­nie za­koń­cze­nia – zręcz­nie wy­ko­na­ne.

War­stwa ro­man­tycz­na po­zo­sta­wi­ła mnie ra­czej obo­jęt­ną, ot, ko­lej­ny nie­szczę­śli­wy zwią­zek z trau­ma­tycz­ną prze­szło­ścią; gdyby dzie­ci w rze­czy­wi­sto­ści umie­ra­ły tak czę­sto, jak w li­te­ra­tu­rze, to po­pu­la­cja ludz­ko­ści zmniej­szy­ła­by się o po­ło­wę. Faj­nie, że cho­ciaż powód śmier­ci wy­rwał się z kli­szy. Rów­nież bo­ha­ter głów­nie jest i to z grub­sza tyle, ile mogę o nim po­wie­dzieć.

Ję­zy­ko­wo nic mnie nie po­rwa­ło, rzu­ci­ły mi się w oczy bra­ku­ją­ce prze­cin­ki, parę razy mia­łam wra­że­nie wo­do­lej­stwa, chwi­la­mi palec ci się za­ci­nał na en­te­rze (bar­dzo nie lubię na­gro­ma­dze­nia jed­noz­da­nio­wych aka­pi­tów). Styl ładny i pro­sty, uła­twiał lek­tu­rę.

O in­ter­pre­ta­cję się nie po­ku­szę, bo po prze­czy­ta­niu wia­do­mo­ści Se­we­ra mam wra­że­nie, że to­tal­nie brak mi wie­dzy wy­ma­ga­nej do peł­ne­go zro­zu­mie­nia tek­stu. Oso­bi­ście też nie prze­pa­dam za tek­sta­mi, w któ­rych treść jest roz­my­ta na tyle, by umoż­li­wić czy­tel­ni­kom do­wol­ność in­ter­pre­ta­cji – czuję się wtedy oszu­ka­na, że jak to, ja mam teraz od­wa­lać całą ro­bo­tę? to ty, au­to­rze, obie­ca­łeś mi hi­sto­rię ;) Przy­ję­łam więc hi­sto­rię Bena tak, jak ją przed­sta­wi­łeś – czło­wie­ka ist­nie­ją­ce­go jed­no­cze­śnie w kilku te­raź­niej­szo­ściach, który pod ko­niec wy­cho­dzi z jed­nej z nich. No ale jeśli zna­jo­mość Ty­be­tań­skiej Księ­gi Umar­łych jest wy­ma­ga­na do peł­ne­go zro­zu­mie­nia tek­stu, to winą mo­że­my obar­czyć mój anal­fa­be­tyzm. Szko­da, bo pierw­sza po­ło­wa in­try­gu­ją­ca.

Po­do­ba­ło mi się za­krę­ce­nie cza­so­we, do­dat­ko­wo świet­nie pod­kre­ślo­ne płyn­ny­mi przej­ścia­mi mię­dzy sce­na­mi; do­sko­na­le by to wy­glą­da­ło na fil­mie, a w trak­cie lek­tu­ry do­dat­ko­wo mia­łam silne sko­ja­rze­nia z In­cep­cją, wręcz czu­łam cza­sem ten głos z offu na tle wy­da­rzeń ;)

Po­do­ba­ła mi się także klam­ra, takie za­bie­gi za­wsze faj­nie grają. Także bar­dzo in­try­gu­ją­cy tytuł.

No, pod­su­mo­wu­jąc, kawał so­lid­nej lek­tu­ry i miło spę­dzo­ny czas. Po­zdra­wiam.

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

Hej­kam! :) 

 

Za­cznę od po­zy­ty­wów

Za­brzmia­ło groź­nie. 

 

wstęp jest sto­sun­ko­wo długi w po­rów­na­niu z resz­tą utwo­ru

Z cie­ka­wo­ści: który frag­ment trak­tu­jesz jako wstęp? 

 

War­stwa ro­man­tycz­na po­zo­sta­wi­ła mnie ra­czej obo­jęt­ną, ot, ko­lej­ny nie­szczę­śli­wy zwią­zek z trau­ma­tycz­ną prze­szło­ścią

Toż to tylko punkt wyj­ścia! Myślę, że otwar­tość in­ter­pre­ta­cji nie ucier­pi, gdy aku­rat tu po­wiem coś wię­cej. :P Zwróć uwagę, że w każ­dej z wizji poza po­ko­jem prze­słu­chań, Ben wraca do chwil zwią­za­nych z żoną – Nie mówi tego, nie opi­su­je, ale naj­pierw wspo­mnie­nie ich spit­ka­nia, potem wizja jej ża­ło­by, a jesz­cze póź­niej świat w któ­rym jest zmie­nio­na tak, jakby mógł chcieć, po­wo­du­ją zmia­nę jego sto­sun­ku do Sary (tej z "po­cząt­ko­wej" te­raź­niej­szo­ści) w epi­lo­gu. 

 

Ję­zy­ko­wo nic mnie nie po­rwa­ło

Pi­sząc nar­ra­cję pierw­szo­oso­bo­wą, szcze­gól­nie w sy­tu­acji, kiedy ma od­zwier­cie­dlać myśli bo­ha­te­ra, który jest, naj­de­li­kat­niej mó­wiąc, za­gu­bio­ny, ozdob­ni­ki i wy­mu­ska­ne zda­nia wy­da­ją mi się nie­au­ten­tycz­ne. 

 

Oso­bi­ście też nie prze­pa­dam za tek­sta­mi, w któ­rych treść jest roz­my­ta na tyle, by umoż­li­wić czy­tel­ni­kom do­wol­ność in­ter­pre­ta­cji – czuję się wtedy oszu­ka­na, że jak to, ja mam teraz od­wa­lać całą ro­bo­tę? to ty, au­to­rze, obie­ca­łeś mi hi­sto­rię ;)

Hi­sto­ria opo­wie­dzia­na a ty, czy­tel­ni­ku, wy­bierz sobie zna­cze­nie. :P

 

No ale jeśli zna­jo­mość Ty­be­tań­skiej Księ­gi Umar­łych jest wy­ma­ga­na do peł­ne­go zro­zu­mie­nia tek­stu, to winą mo­że­my obar­czyć mój anal­fa­be­tyzm. 

Myślę, że i bez tego można zro­zu­mieć tę hi­sto­rię, choć może w nieco inny spo­sób. Np. jako dzia­ła­nie wszech­wład­nej kor­po­ra­cji, która wy­ko­rzy­stu­je nar­ko­tycz­ne ode­rwa­nie od prądu czasu do prze­ciw­dzia­ła­nia kon­ku­ren­cji. :) 

 

Po­do­ba­ło mi się za­krę­ce­nie cza­so­we, do­dat­ko­wo świet­nie pod­kre­ślo­ne płyn­ny­mi przej­ścia­mi mię­dzy sce­na­mi; do­sko­na­le by to wy­glą­da­ło na fil­mie, a w trak­cie lek­tu­ry do­dat­ko­wo mia­łam silne sko­ja­rze­nia z In­cep­cją, wręcz czu­łam cza­sem ten głos z offu na tle wy­da­rzeń ;)

 

Po­dob­nie wi­dzia­łem te wszyst­kie sceny, bar­dzo fil­mo­wo, choć może nie tal wi­do­wi­sko­wo jak w In­cep­cji. 

Po­do­ba­ła mi się także klam­ra, takie za­bie­gi za­wsze faj­nie grają. Także bar­dzo in­try­gu­ją­cy tytuł. 

No, pod­su­mo­wu­jąc, kawał so­lid­nej lek­tu­ry i miło spę­dzo­ny czas. Po­zdra­wiam.

Klam­ry za­wsze w cenie. :) 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Widać, że to jeden z tych prze­my­śla­nych tek­stów zbu­do­wa­nych zgod­nie z pla­nem, a nie opko na­pi­sa­ne bar­dzo szyb­ko pod wpły­wem im­pul­su. Chyba, że wy­pro­wa­dzisz mnie z błędu – wtedy tro­chę się zdzi­wię ;)

Bar­dzo do­brze mi się czy­ta­ło, je­stem pod wra­że­niem ca­łe­go tego cha­osu, który ja­kimś spo­so­bem opa­no­wa­łeś i za­mkną­łeś w spój­ną, zro­zu­mia­łą (w pew­nym sen­sie, ale o tym zaraz ;) opo­wieść. Co mi się naj­bar­dziej po­do­ba­ło? Wizja po­mie­sza­nia czasu i prze­strze­ni, złoty pył (nie­za­leż­nie od tego czym tak na­praw­dę jest i czy w ogóle ist­nie­je), kon­cep­cja Firmy, cy­ber­pun­ko­wy świat i cha­otycz­na (tylko z po­zo­ru) nar­ra­cja.

Co już mniej przy­pa­dło mi do gustu? Sama hi­sto­ria bo­ha­te­ra, Sary i Rosie. Tak, wiem – można trak­to­wać ją jako tło, ale jed­nak mo­głeś zde­cy­do­wać się na coś bar­dziej świe­że­go i mniej oczy­wi­ste­go. Jeśli wrzu­casz do opo­wia­da­nia war­stwę oby­cza­jo­wą, wo­lał­bym, żebyś po­świę­cił na jej wy­kre­owa­nie wię­cej wy­sił­ku, bo w mojej opi­nii za­ni­ża ogól­ny po­ziom tek­stu. Opisy za­ni­ka­ją­ce­go uczu­cia spo­wo­do­wa­ne utra­tą dziec­ka nie­ste­ty szcze­rze mnie wy­nu­dzi­ły, i nie dla­te­go, że zro­bi­łeś coś źle. Po pro­stu czy­ta­łem już to wszyst­ko ja­kieś 2-3 mi­lio­ny razy ;)

Spodo­bał mi się z kolei język i spo­sób nar­ra­cji. Bar­dzo pa­su­je do bo­ha­te­ra i tre­ści. Nie do końca przy­pa­dło mi do gustu w za­sa­dzie tylko na­gro­ma­dze­nie jed­noz­da­nio­wych aka­pi­tów. Na plus kilka cie­ka­wych, dużo mó­wią­cych sfor­mu­ło­wań, typu:

Widać wszyst­ko w tym po­ko­ju jest wła­sno­ścią Firmy, co też nie może dzi­wić, bo wszyst­ko w tym mie­ście jest tak na­praw­dę wła­sno­ścią Firmy. Od stu­dzie­nek ście­ko­wych po życie miesz­kań­ców.

 

Masz u mnie duży plus za opis Firmy – może kon­cep­cja nie jest super ory­gi­nal­na, ale do­brze zre­ali­zo­wa­na i ak­tu­al­na. Już od dłuż­sze­go czasu coraz więk­szą wła­dzę zdo­by­wa­ją wiel­kie, pry­wat­ne kor­po­ra­cje, więc nasz świat idzie bar­dziej w kie­run­ku tego opi­sa­ne­go przez Cie­bie, niż np. świa­tów zaj­dlo­wych bu­do­wa­nych przez rzą­dzą­cą spo­łe­czeń­stwem grupę.

Z hi­sto­rią i in­ter­pre­ta­cją mam pe­wien pro­blem. Na po­cząt­ku my­śla­łem, ze jest zro­zu­mia­ła, póź­niej do głowy przy­szło mi kilka róż­nych in­ter­pre­ta­cji, a teraz sam już do końca nie wiem, co o tym są­dzić. Nie mam nic prze­ciw­ko opo­wie­ściom otwar­tym na in­ter­pre­ta­cję czy­tel­ni­ka, ale oba­wiam się, że w przy­pad­ku tego tek­stu może to ne­ga­tyw­nie wpły­nąć na „za­pa­mię­ty­wal­ność”. Bo jeśli teraz nie udało mi się wy­pra­co­wać jed­ne­go roz­wią­za­nia, które by mnie prze­ko­na­ło, to czy będę pa­mię­tał o tej hi­sto­rii za kilka mie­się­cy? Nie wiem, zo­ba­czy­my :)

W każ­dym razie, masz mój głos w piór­ko­wych no­mi­na­cjach. Czy tekst do­sta­nie wy­róż­nie­nie, czy też nie – uwa­żam, że loża zde­cy­do­wa­nie po­win­na mu się przyj­rzeć.

Widać, że to jeden z tych prze­my­śla­nych tek­stów zbu­do­wa­nych zgod­nie z pla­nem, a nie opko na­pi­sa­ne bar­dzo szyb­ko pod wpły­wem im­pul­su. Chyba, że wy­pro­wa­dzisz mnie z błędu – wtedy tro­chę się zdzi­wię ;)

Nie wy­pro­wa­dzę cię z błędu. Do­kład­nie prze­my­śla­łem każdą scenę, tak, by nie mó­wi­ła za wiele z jed­nej stro­ny, ale była ele­men­tem ukła­dan­ki dla dla każ­de­go z głów­nych wąt­ków… o ile może być kilka głów­nych wąt­ków. :P

 

Co już mniej przy­pa­dło mi do gustu? Sama hi­sto­ria bo­ha­te­ra, Sary i Rosie. Tak, wiem – można trak­to­wać ją jako tło, ale jed­nak mo­głeś zde­cy­do­wać się na coś bar­dziej świe­że­go i mniej oczy­wi­ste­go […] czy­ta­łem już to wszyst­ko ja­kieś 2-3 mi­lio­ny razy ;) 

To nie powód jest tu ważny (choć sta­no­wi on po­ten­cjal­ny motyw, dla któ­re­go Ben mógł przy­jąć pro­po­zy­cję Rus­se­la), ale "droga" jaką w tym wątku prze­cho­dzi Ben. Na pew­nym po­zio­mie ska­cząc z te­raź­niej­szo­ści do te­raź­niej­szo­ści do­ko­nu­je pod­su­mo­wa­nia swo­je­go związ­ku – i, ko­niec koń­ców, mogąc żyć szczę­śliw­szym ży­ciem, de­cy­du­je się wró­cić do po­przed­nie­go. Ale z innym na­sta­wie­niem.

Może nie jest to świe­że, ale moim zda­niem bar­dzo re­al­ne i mnó­stwo związ­ków (z róż­nych po­wo­dów, nie tylko utra­ty dziec­ka) przez to prze­cho­dzi i do­ko­nu­je po­dob­ne­go pod­su­no­wa­nia, wspo­mi­na po­cząt­ki i wi­zu­ali­zu­je moż­li­we przy­szło­ści, waży bagaż wspól­nych do­świad­czeń, albo staje przed per­spek­ty­wą wy­bo­ru ła­twiej­sze­go, szczę­śliw­sze­go życia. I albo de­cy­du­je się na nie, od­rzu­ca­jąc do­tych­cza­so­we, albo trwa w tym obe­cbym, po­nie­waż jest czę­ścią jego toż­sa­mo­ści. 

 

Nie mam nic prze­ciw­ko opo­wie­ściom otwar­tym na in­ter­pre­ta­cję czy­tel­ni­ka, ale oba­wiam się, że w przy­pad­ku tego tek­stu może to ne­ga­tyw­nie wpły­nąć na „za­pa­mię­ty­wal­ność”.

Albo po­zy­tyw­nie, jak ktoś ze­chce po­ba­wić się w de­tek­ty­wa. :) 

 

 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Czo­łem.

Z pew­no­ścią nie jest to opko dla kogoś, kto śli­zga się po tek­ście. Czy­ta­jąc, trze­ba być uważ­nym. :-) Niby dużo cha­osu, ale bez pro­ble­mu można zna­leźć stycz­ne mię­dzy sce­na­mi. 

Ję­zy­ko­wo – w wielu miej­scach do­zna­łem lek­kie­go ukłu­cia za­zdro­ści. :-)

Sko­ja­rzeń sporo, głów­nie z tek­sta­mi, które za­pa­dły mi w pa­mięć bar­dzo głę­bo­ko.

Pod­su­mo­wu­jąc – dobra ro­bo­ta.

P.S.

Do­pisz jesz­cze z dzie­więć ar­ku­szy. :-) 

Czo­łem, MTF! 

 

Z pew­no­ścią nie jest to opko dla kogoś, kto śli­zga się po tek­ście. Czy­ta­jąc, trze­ba być uważ­nym. :-)

Zde­cy­do­wa­nie. Nie chcę tu chwa­lić sam swo­je­go tek­stu, ale zde­cy­do­wa­nie nie nie jest on po to, by tylko prze­mknąć prze­zeń bez za­sta­no­wie­nia. Wszyst­ko może oka­zać się tro­pem, nawet imię i na­zwi­sko głów­ne­go bo­ha­te­ra. 

 

Niby dużo cha­osu, ale bez pro­ble­mu można zna­leźć stycz­ne mię­dzy sce­na­mi

Wilk twier­dzi, że zbyt łatwo. :P

 

Sko­ja­rzeń sporo, głów­nie z tek­sta­mi, które za­pa­dły mi w pa­mięć bar­dzo głę­bo­ko

Czyli byłeś w gru­pie do­ce­lo­wej. :) 

 

Do­pisz jesz­cze z dzie­więć ar­ku­szy. :-) 

Pierw­sza wer­sja była o wiele dłuż­sza, ale też słab­sza. 

Jed­nak wiele opa­słych to­misz­czy za­czy­na­ło jako opo­wia­da­nia, więc może… na razie au­to­ro­wi brak ta­kiej de­ter­mi­na­cji. :P

 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Wilk twier­dzi, że zbyt łatwo. :P

Wilk jest by­strzej­szy. :-)

na razie au­to­ro­wi vrak ta­kiej de­ter­mi­na­cji. :P

Jak sie­dzi mocno w gło­wie, to w końcu wy­sko­czy.

Przy­sze­dłem tu z po­le­ce­nia, Ge­ki­ka­rze. Zna­czy komuś Twój tekst bar­dzo się po­do­bał. :)

Mnie po­zo­sta­wił roz­dar­te­go, do­brze, może bez dra­ma­ty­zmu, neu­tral­ne­go. To zna­czy tekst mocno mnie nie chwy­cił, ale też nie mogę po­wie­dzieć, że jest prze­cięt­ny. Coś w nim jest, tylko nie to, czego w li­te­ra­tu­rze szu­kam. Albo ina­czej, nie tak prze­sta­wio­ne, jak lubię? Sam do końca nie wiem. Po­my­śla­łem nawet, że nie na­pi­szę wcale ko­men­ta­rza, ale każdy fe­ed­back chyba jest ważny. Dla­te­go przej­rza­łem opi­nie po­wy­żej i naj­bli­żej mi do Per­ru­xa, cho­ciaż u mnie bez głosu na piór­ko. Czyli plus Firma i świat, minus wątek oby­cza­jo­wy, który do mnie nie tra­fił.

Jako cie­ka­wost­kę po­wiem, że na­pi­sa­łeś bar­dzo dobry po­czą­tek, do­brze chwy­ta, póź­niej chwy­ta­nie tro­chę słab­nie. A to rzad­ko się zda­rza. W 90% przy­pad­ków jest od­wrot­nie, czy­tam prze­cięt­ne po­cząt­ki, a w miarę czy­ta­nia tekst się “roz­wi­ja”.

Taki ko­men­tarz to nie naj­lep­szy pre­zent na świę­ta, ale cóż zro­bię. Po­wtó­rzę, pierw­szy frag­ment – bomb­ka. ;)

Po­zdra­wiam.

Cześć Dra­ko­nie, dzię­ki za wi­zy­tę!

Przy­sze­dłem tu z po­le­ce­nia, Ge­ki­ka­rze. Zna­czy komuś Twój tekst bar­dzo się po­do­bał. :)

Wpad­nij też cza­sem sam z sie­bie. :) 

 

Coś w nim jest, tylko nie to, czego w li­te­ra­tu­rze szu­kam. Albo ina­czej, nie tak prze­sta­wio­ne, jak lubię? Sam do końca nie wiem. Po­my­śla­łem nawet, że nie na­pi­szę wcale ko­men­ta­rza, ale każdy fe­ed­back chyba jest ważny. Dla­te­go przej­rza­łem opi­nie po­wy­żej i naj­bli­żej mi do Per­ru­xa, cho­ciaż u mnie bez głosu na piór­ko.

 

Cóż mogę po­wie­dzieć – naj­lep­sze (wg mnie) tek­sty jakie tutaj czy­ta­łem nie­rzad­ko nie do­sta­wa­ły piór­ka. Za to inne, któ­rych nie ce­ni­łem aż tak, albo uwa­ża­łem za zde­cy­do­wa­nie nie piór­ko­we, otrzy­my­wa­ły je. Wy­cho­dzi na to, że różne osoby różne mają ocze­ki­wa­nia. I nic w tym dziw­ne­go. 

 

Jako cie­ka­wost­kę po­wiem, że na­pi­sa­łeś bar­dzo dobry po­czą­tek, do­brze chwy­ta, póź­niej chwy­ta­nie tro­chę słab­nie. A to rzad­ko się zda­rza. W 90% przy­pad­ków jest od­wrot­nie, czy­tam prze­cięt­ne po­cząt­ki, a w miarę czy­ta­nia tekst się “roz­wi­ja”.

Myślę, że pynkt 2 wy­ni­ka z punk­tu 1, czyli tych od­mien­nych po­szu­ki­wań, bo jeśli droga two­ich ocze­ki­wań po wstę­pie bie­gła w cał­kiem innym kie­run­ku niż tekst, to wra­że­nia inne być nie mogą. :) 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Je­stem już, je­stem ;)

Za­sta­na­wiam się, od czego za­cząć. Może od tego, że mimo Two­ich obaw to 50k nie było – przy­naj­mniej w moim przy­pad­ku – nu­żą­ce. Wręcz prze­ciw­nie, ca­łość wcią­gnę­ła i czy­ta­łam z za­in­te­re­so­wa­niem, i jak na mój gust mo­gło­by być nawet jesz­cze dłuż­sze. Zresz­tą, prze­czy­ta­łam dwa razy, żeby się upew­nić w swoim od­bio­rze. Po pro­stu przy­jem­na lek­tu­ra. Ja ogól­nie lubię pro­sto­tę, choć to złe słowo; po­do­ba mi się, kiedy styl jest prze­zro­czy­sty, tak że za­miast sku­piać się na sło­wach, po pro­stu widzę to, co opi­su­je autor. Mia­łam tu takie po­czu­cie, nawet dość fil­mo­we, i widzę po przed­pi­ś­cach, że nie ja jedna.

Wątek oby­cza­jo­wy. Szcze­rze po­wie­dziaw­szy, nie wy­czu­łam go, czy może ra­czej, nie po­strze­ga­łam jako “od­kle­jo­ne­go” od resz­ty. Stra­ta dziec­ka może rze­czy­wi­ście mało ory­gi­nal­na, ale za­sad­ni­czo chwi­le, gdy nar­ra­tor sku­piał się na re­la­cji Bena i Sary, nie prze­szka­dza­ły przy czy­ta­niu.

Pra­wie wszy­scy tutaj rzu­ca­ją sko­ja­rze­nia­mi, więc nie będę od­sta­wać od resz­ty, a co ;) Mi opo­wia­da­nie przy­wio­dło na myśl “Nowy po­czą­tek” (wi­dzia­łam tylko film, 2016 rok). Tam po­za­ziem­scy przy­by­sze róż­ni­li się od ludzi nie tylko fi­zjo­lo­gią, ale i po­strze­ga­niem czasu – nie do­świad­cza­li go li­nio­wo. I wła­ści­wie to sko­ja­rze­nie było moim klu­czem do in­ter­pre­ta­cji.

Bo moja in­ter­pre­ta­cja bę­dzie dużo bar­dziej przy­ziem­na, niż ta Outty – złoty pył ist­nie­je i “otwie­ra” umysł na nie­li­nio­we wi­dze­nie czasu. Mamy w tek­ście wzmian­kę, że ci, któ­rzy za­ży­li nar­ko­tyk, za­cho­wy­wa­li się dziw­nie, zmie­nia­li nagle de­cy­zje, nie pa­mię­ta­li prze­szło­ści, a pa­mię­ta­li przy­szłość. Ro­zu­miem to tak, że dla zwy­kłych ludzi czas jest jakby linią z kloc­ków, wzdłuż któ­rej się prze­su­wa­ją, ale dla tych, któ­rzy za­ży­li pył, owe kloc­ki są roz­sy­pa­ne na wszyst­kie stro­ny, i prze­ska­ku­ją po­mię­dzy nimi po­zor­nie bez ładu i skła­du. Więc mogą pa­mię­tać przy­szłość, bo zda­rzy­ła się na przy­kład wczo­raj, a nie pa­mię­ta­ją prze­szło­ści, bo ta jesz­cze nie na­de­szła.

Pi­sa­łam, że prze­ska­ku­ją po­mię­dzy róż­ny­mi mo­men­ta­mi w cza­sie “po­zor­nie” bez ładu, bo mamy jesz­cze taj­nia­ków w gar­ni­tu­rach. Nie po­twier­dzi­li, że za­ży­li pył, ale mówią Be­no­wi, że są pro­fe­sjo­na­li­sta­mi. Ro­zu­miem przez to, że po­tra­fią wy­bie­rać chwi­le, któ­rych do­świad­cza­ją – a do­wo­du na to upa­tru­ję w fak­cie, że sam Ben rów­nież się tego uczy, na­zy­wa­jąc to chro­no­na­wi­ga­cją.

Ben nie prze­ska­ku­je w prze­strze­ni, cho­ciaż takie ma wra­że­nie, bo oglą­da różne punk­ty w cza­sie, które na­stę­pu­ją po sobie nie­li­nio­wo. To też wnio­sku­ję ze wzmian­ki na temat tych, któ­rzy już złoty pył za­ży­li – nikt nie mówi, że znie­nac­ka zni­ka­ją czy co­kol­wiek w tym stylu. Więc te­raź­niej­szość ist­nie­je, a punkt “teraz” to prze­słu­cha­nie, tyle że z per­spek­ty­wy Bena dzie­ją się inne wy­da­rze­nia – te z prze­szło­ści i przy­szło­ści, bez po­rząd­ku przy­czy­no­wo-skut­ko­we­go. Nie wie, dla­cze­go ucie­ka przez par­kan, bo jesz­cze nie wie, co ta­kie­go zro­bił.

Taj­nia­cy w gar­nia­kach widzą przy­szłość, więc wie­dzą, co Ben zrobi (na­broi w ser­we­row­ni) i chcą temu za­po­biec. Aby to zro­bić, muszą wie­dzieć, kto go na­kło­nił i dał do­stęp do ser­we­ra. Dy­rek­tor wspo­mi­na Be­no­wi, że wy­na­la­zek, nad któ­rym pra­cu­ją, nie jest kom­pa­ty­bil­ny z wsz­cze­pa­mi – i po­twier­dza to od­czyt z urzą­dze­nia-wa­liz­ki, twier­dzą­cy, że Ben do­świad­cza błę­dów wsz­cze­pu. Tutaj już nie je­stem taka pewna in­ter­pre­ta­cji, ale zga­du­ję, że dy­rek­tor podał Be­no­wi wła­śnie ten ulep­szo­ny złoty pył, dzię­ki któ­re­mu bo­ha­ter prze­ży­wa póź­niej “lep­szą” te­raź­niej­szość. (Cho­ciaż, jeśli do­brze ro­zu­miem scenę w szpi­ta­lu, od­tru­li go z całej dawki pyłu? To już chyba po wy­kre­owa­niu nowej te­raź­niej­szo­ści?)

No i bardo. Nie je­stem pewna, ale mam dość świe­że wra­że­nia czy­tel­ni­cze, więc może potem coś mi jesz­cze przyj­dzie na myśl. Sara stu­dio­wa­ła re­li­gio­znaw­stwo, więc zro­zu­mia­łe, że rzuca dziw­ny­mi okre­śle­nia­mi, tyle że u mnie z ta­ki­mi te­ma­ta­mi na ba­kier ;) Ale. Ważna jest scena w kost­ni­cy. Ben strze­lił sobie w łeb i uwa­żam, że zro­bił to bar­dzo sku­tecz­nie. Dla­te­go zo­ba­czył swo­je­go trupa. Zwró­ci­ło moją uwagę to, jak roz­pa­cza­ła po nim Sara, aż sam Ben był zdzi­wio­ny. Ale Sara z “nowej” te­raź­niej­szo­ści, praw­do­po­dob­nie tej bez Rosie, wciąż była pełna uczu­cia do bo­ha­te­ra. I ona z całą pew­no­ścią ro­ni­ła­by za nim łzy.

No… roz­pi­sa­łam się. (A jesz­cze po dro­dze przez nie­uwa­gę wcię­ło kawał ko­men­ta­rza, sta­ra­łam się go wier­nie od­two­rzyć i mam na­dzie­ję, że nic nie umknę­ło.) Cie­szy mnie to opo­wia­da­nie z jesz­cze jed­ne­go wzglę­du – pi­sa­łeś na sho­ut­bo­xie, że tym razem nie oglą­da­łeś się na pre­fe­ren­cje czy­tel­ni­ków (czy ewen­tu­al­ny od­biór, nie pa­mię­tam już do­kład­nie), i po pro­stu na­pi­sa­łeś to, co chcia­łeś na­pi­sać. Ta­kie­go ducha to ja ro­zu­miem! W fil­mie “O pół­no­cy w Pa­ry­żu” (który, swoją drogą, go­rą­co po­le­cam każ­de­mu, kto czuje się w głębi ducha pi­sa­rzem) znaj­du­je się taki tekst: “Je­że­li [książ­ka] bę­dzie szcze­ra, bę­dzie dobra”. A to opo­wia­da­nie od­bie­ram wła­śnie jako szcze­re, au­ten­tycz­ne.

Wizja świa­ta – ogól­nie uwa­żam ją za wtór­ną do po­my­słu z roz­sy­pa­niem cza­so­wym. Wszyst­ko w niej gra – i wię­cej nie wy­ma­gam.

Jesz­cze rzecz na temat na­wia­sów. Z da­wien dawna gdzieś wy­czy­ta­łam, by uni­kać ich jak ognia. Nie wiem wła­ści­wie, czemu, choć do tej rady się od tam­tej pory sto­so­wa­łam ;) I u Cie­bie tro­chę pro­blem z tymi na­wia­sa­mi mia­łam. Od­czu­łam je jako mocno nie­na­tu­ral­ne wtrą­ce­nia wy­bi­ja­ją­ce z rytmu.

Marsz­czę czoło i prze­ga­niam ręką włosy

Tam na pewno miało być: prze­ga­niać włosy?

Po chwi­li za­sta­no­wie­nia wy­bie­ram ko­lej­ne: Bardo.

Szcze­gół, ale bardo na­pi­sa­ne wiel­ką li­te­rą zmy­li­ło mnie, bo wcze­śniej po dwu­krop­ku mie­li­śmy “złoty pył” małą li­te­rą. A że to okre­śle­nie zdą­ży­ło mi umknąć (wcze­śniej wspo­mnia­ła o nim tylko Sara), to w pierw­szej chwi­li po­my­śla­łam, że cho­dzi o ja­kieś na­zwi­sko.

Dobry tekst. Prze­my­śla­ny, a na do­da­tek taki, że można w nim faj­nie pod­rą­żyć. Za­sta­na­wiam się nad do­rzu­ce­niem swo­jej no­mi­na­cji.

deviantart.com/sil-vah

Cześć, Silvo! Ola­bo­ga jaki ko­men­tarz! :P

 

Za­sta­na­wiam się, od czego za­cząć. Może od tego, że mimo Two­ich obaw to 50k nie było – przy­naj­mniej w moim przy­pad­ku – nu­żą­ce. Wręcz prze­ciw­nie, ca­łość wcią­gnę­ła i czy­ta­łam z za­in­te­re­so­wa­niem, i jak na mój gust mo­gło­by być nawet jesz­cze dłuż­sze.

Mi się wy­da­je, że wrzu­caj­ka tek­stów po cichu do­da­je mi zna­ków w licz­ni­ku.

 

Ja ogól­nie lubię pro­sto­tę, choć to złe słowo; po­do­ba mi się, kiedy styl jest prze­zro­czy­sty, tak że za­miast sku­piać się na sło­wach, po pro­stu widzę to, co opi­su­je autor. Mia­łam tu takie po­czu­cie, nawet dość fil­mo­we, i widzę po przed­pi­ś­cach, że nie ja jedna.

Tak to wła­śnie było po­my­śla­ne. :) 

 

Wątek oby­cza­jo­wy. Szcze­rze po­wie­dziaw­szy, nie wy­czu­łam go, czy może ra­czej, nie po­strze­ga­łam jako “od­kle­jo­ne­go” od resz­ty. Stra­ta dziec­ka może rze­czy­wi­ście mało ory­gi­nal­na, ale za­sad­ni­czo chwi­le, gdy nar­ra­tor sku­piał się na re­la­cji Bena i Sary, nie prze­szka­dza­ły przy czy­ta­niu.

Ja bym się w ogóle nie na tej stra­cie sku­piał, tylko na zmia­nie po­dej­ścia Bena do żony czy życia z żoną. 

 

Pra­wie wszy­scy tutaj rzu­ca­ją sko­ja­rze­nia­mi, więc nie będę od­sta­wać od resz­ty, a co ;) Mi opo­wia­da­nie przy­wio­dło na myśl “Nowy po­czą­tek” (wi­dzia­łam tylko film, 2016 rok). Tam po­za­ziem­scy przy­by­sze róż­ni­li się od ludzi nie tylko fi­zjo­lo­gią, ale i po­strze­ga­niem czasu – nie do­świad­cza­li go li­nio­wo. I wła­ści­wie to sko­ja­rze­nie było moim klu­czem do in­ter­pre­ta­cji.

Obej­rza­łem film w te świę­ta i cał­kiem mi się po­do­bał. I oczy­wi­ście masz rację z nie­li­ne­ar­nym po­strze­ga­niem czasu. Czy to spoj­rzeć na tekst z per­spek­ty­wy Outty, czy two­jej (bo będę się upie­rać przy tym, że oby­dwie są tak samo słusz­ne :P), nie­li­ne­ar­ne po­strze­ga­nie wy­stę­pu­je. :) 

 

(Cho­ciaż, jeśli do­brze ro­zu­miem scenę w szpi­ta­lu, od­tru­li go z całej dawki pyłu? To już chyba po wy­kre­owa­niu nowej te­raź­niej­szo­ści?)

I czy w ogóle go od­tru­li do końca? Bądź co bądź póź­niej też prze­ży­wa dość spe­cy­ficz­ne chwi­le.

 

Ważna jest scena w kost­ni­cy. Ben strze­lił sobie w łeb i uwa­żam, że zro­bił to bar­dzo sku­tecz­nie. Dla­te­go zo­ba­czył swo­je­go trupa. Zwró­ci­ło moją uwagę to, jak roz­pa­cza­ła po nim Sara, aż sam Ben był zdzi­wio­ny. Ale Sara z “nowej” te­raź­niej­szo­ści, praw­do­po­dob­nie tej bez Rosie, wciąż była pełna uczu­cia do bo­ha­te­ra. I ona z całą pew­no­ścią ro­ni­ła­by za nim łzy.

Ogól­nie jest kulka ta­kich mię­dzy­sce­no­wych po­wią­zań i faj­nie, że je za­uwa­żasz. Służą one mię­dzy in­ny­mi temu, by przy każ­dej in­ter­pre­ta­cji tek­stu na końcu po­ja­wi­ła się nie krop­ka, ale znak za­py­ta­nia i wiem, że dla nie­któ­rych (kam, Per­rux) nie bę­dzie to za­le­ta, stąd też moje za­sta­no­wie­nie czy w ogóle to opo­wia­da­nie pu­bli­ko­wać. Wiem, że to może wy­da­wać się na­cią­ga­ne, takie za­pla­no­wa­nie szcze­gó­łów i de­ta­li, ale mia­łem na prze­my­śle­nie tego opo­wia­da­nia na­praw­dę dużo czasu. :) 

 

Cie­szy mnie to opo­wia­da­nie z jesz­cze jed­ne­go wzglę­du – pi­sa­łeś na sho­ut­bo­xie, że tym razem nie oglą­da­łeś się na pre­fe­ren­cje czy­tel­ni­ków (czy ewen­tu­al­ny od­biór, nie pa­mię­tam już do­kład­nie), i po pro­stu na­pi­sa­łeś to, co chcia­łeś na­pi­sać. Ta­kie­go ducha to ja ro­zu­miem! W fil­mie “O pół­no­cy w Pa­ry­żu” (który, swoją drogą, go­rą­co po­le­cam każ­de­mu, kto czuje się w głębi ducha pi­sa­rzem) znaj­du­je się taki tekst: “Je­że­li [książ­ka] bę­dzie szcze­ra, bę­dzie dobra”. A to opo­wia­da­nie od­bie­ram wła­śnie jako szcze­re, au­ten­tycz­ne.

Od­no­si się to także do kli­szo­we­go mo­ty­wu stra­co­ne­go dziec­ka – wła­śnie ta­kie­go mo­ty­wu chcia­łem użyć.

 

Wizja świa­ta – ogól­nie uwa­żam ją za wtór­ną do po­my­słu z roz­sy­pa­niem cza­so­wym. Wszyst­ko w niej gra – i wię­cej nie wy­ma­gam.

Oj, Silvo! Po­święć jej tro­chę czasu, bo może wątek po­plą­ta­nia cza­so­we­go ją przy­kry­wa, ale ona pod­kre­śla to, co jest sen­sem tego tek­stu, czyli za­tar­cie gra­nic mię­dzy rze­czy­wi­sto­ścią a ilu­zja. Ho­lo­gra­my po­wo­du­ją wręcz, że nie ma jed­nej wspól­nej rze­czy­wi­sto­ści, każdy ma wła­sną, sper­so­na­li­zo­wa­ną 

 

Jesz­cze rzecz na temat na­wia­sów. Z da­wien dawna gdzieś wy­czy­ta­łam, by uni­kać ich jak ognia. Nie wiem wła­ści­wie, czemu, choć do tej rady się od tam­tej pory sto­so­wa­łam ;) I u Cie­bie tro­chę pro­blem z tymi na­wia­sa­mi mia­łam. Od­czu­łam je jako mocno nie­na­tu­ral­ne wtrą­ce­nia wy­bi­ja­ją­ce z rytmu.

Jeśli łamać za­sa­dy – to z pre­me­dy­ta­cją! 

 

Dzię­ki za wska­za­nie li­te­rów­ki, a co do hasła Bardo, jest z wiel­kiej li­te­ry, po­nie­waż tak wła­śnie Ben je wpi­sał. Czy może z au­to­ma­tu pierw­szą li­te­rę pro­gram po­trak­to­wał jako wiel­ką. 

 

Dobry tekst. Prze­my­śla­ny, a na do­da­tek taki, że można w nim faj­nie pod­rą­żyć. Za­sta­na­wiam się nad do­rzu­ce­niem swo­jej no­mi­na­cji.

I to jest pięk­ny znak za­py­ta­nia za­miast krop­ki, który bę­dzie skła­niać mnie do spraw­dza­nia wątku no­mi­na­cyj­ne­go. :P

 

Dzię­ki za ko­men­tarz! 

 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Mi się wy­da­je, że wrzu­caj­ka tek­stów po cichu do­da­je mi zna­ków w licz­ni­ku.

A do­da­je, bo liczy każdy enter ;)

Oj, Silvo! Po­święć jej tro­chę czasu, bo może wątek po­plą­ta­nia cza­so­we­go ją przy­kry­wa, ale ona pod­kre­śla to, co jest sen­sem tego tek­stu, czyli za­tar­cie gra­nuc mię­dzy rze­czy­wi­sto­ścią a ilu­zja. Ho­lo­gra­my po­wo­du­ją wręcz, że nie ma jed­nej wspól­nej rze­czy­wi­sto­ści, każdy ma wła­sną, sper­so­na­li­zo­wa­ną 

To już by tro­chę za­ha­cza­ło o Ma­trix, przy­naj­mniej ja tak to widzę. A po­de­szłam do tek­stu z na­sta­wie­niem, że jed­nak rze­czy dzie­ją się w, hm, wspól­nej dla wszyst­kich rze­czy­wi­sto­ści.

I to jest pięk­ny znak za­py­ta­nia za­miast krop­ki, który bę­dzie skła­niać mnie do spraw­dza­nia wątku no­mi­na­cyj­ne­go. :P

Jeśli no­mi­nu­ję, to ra­czej wpad­nę tutaj to oznaj­mić ;) Ach, no i gra­tu­lu­ję no­mi­na­cji!

deviantart.com/sil-vah

To już by tro­chę za­ha­cza­ło o Ma­trix, przy­naj­mniej ja tak to widzę. A po­de­szłam do tek­stu z na­sta­wie­niem, że jed­nak rze­czy dzie­ją się w, hm, wspól­nej dla wszyst­kich rze­czy­wi­sto­ści.

Wy­obraź sobie, że idziesz z kimś tą samą ulicą. Tyle, że on widzi zu­peł­nie inne re­kla­my w wi­try­nach skle­pów i na bil­l­bo­ar­dach, może wi­dzieć ko­lo­ry w innej to­na­cji, sły­szy inne dźwię­ki (bo re­kla­my inne i bo in­nych ludzi wy­głu­sza), może nawet na przy­kład nie do­strze­gać że­bra­ków albo brudu na uli­cach. Idzie­cie obok sie­bie, a jakby w dwóch róż­nych świa­tach*.

…bo cała magia w tym, że mię­dzy świa­tem ze­wnętrz­nym a na­szym po­strze­ga­niem nie ma bez­po­śred­nie­go po­łą­cze­nia. Wszyst­ko dzie­je się w mózgu. Na ten przy­kład ty i ja mo­że­my ina­czej wi­dzieć kolor, dajmy na to ró­żo­wy – to co ja widzę jako róż, ty wi­dzisz jako moją po­ma­rańcz i od­wrot­nie. I nigdy się o tym nie do­wie­my! (wiem, jak kogoś na­cho­dzą takie roz­wa­ża­nia, to się po­wi­nien zgło­sić po re­cep­tę).

Nie trze­ba do tego tech­no­lo­gii – juz teraz idąc ulicą mo­zesz wi­dzieć cał­kiem inny świat niż ktoś obok, bo zwra­ca­cie uwagę na inne rze­czy. 

 

*tak dzia­ła np. fa­ce­bo­ok. Do­pa­so­wu­je wy­świe­tla­ne tre­ści do pre­fe­ren­cji użyt­kow­ni­ka. W efek­cie np. pra­wi­cow­cy i le­wi­cow­cy żyją w dwóch róż­nych świa­tach, każdy do­sta­je ar­ty­ku­ły utwier­dza­ją­ce go w prze­ko­na­niach. 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

To się zga­dza, ale czyż­byś chciał mi za­su­ge­ro­wać, że Sara była ra­do­sna i “nor­mal­na”, a to po pro­stu Ben ją wi­dział jako cią­gle zdo­ło­wa­ną? Albo od­wrot­nie, pod ko­niec “prze­sta­wi­li” go tak, żeby wi­dział ją ra­do­sną? Bo przez wspól­ną rze­czy­wi­stość ro­zu­miem to, że jed­nak jakiś stan obiek­tyw­ny ist­nie­je. I je­że­li bo­ha­te­ro­wie nie leżą w zbior­ni­kach rodem z Ma­trik­sa, a rze­czy­wi­stość jest sy­mu­la­cją wy­świe­tla­ną wprost w ich mó­zgach, to jed­nak fi­zycz­nie lu­dzie by się roz­mi­ja­li w swo­ich wer­sjach.

Nie wiem, czy wiesz, o co mi cho­dzi xD

deviantart.com/sil-vah

Silva, wiem o co cho­dzi, ale nie od­po­wiem na te py­ta­nia, bo obie­ca­łem ni­cze­go nie wy­ja­śniać. :P

Co do stanu obiek­tyw­ne­go, to chyba zbyt wiel­ki wpływ Dicka, bo za­zwy­czaj opi­su­ję świat z su­biek­tyw­nej per­spek­ty­wy i wie­rzę tylko w taką. Tutaj po­su­ną­łem do to gra­nic, bo wi­dzi­my tylko to, co Ben widzi (po­dob­nie jak w opo­wia­da­niu o synu i ojcu) i czego jest świa­dom. 

Podam tu ko­lej­ny raz przy­kład ludzi nie­wi­do­mych, któ­rych mózg oszu­ku­je, że widzą. I choć­by wszy­scy im po­wta­rza­li, że są nie­wi­do­mi – nie uwie­rzą. "Obiek­tyw­nie" jest to oczy­wi­ście, ale wy­obraź sobie jak wy­glą­da­ło­by opo­wia­da­nie na­pi­sa­ne z per­spek­ty­wy ta­kie­go nie­wi­do­me­go. :) 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Zna­czy się, po­twier­dza się moje prze­czu­cie, że każdy ele­men­cik jest tu po coś – więc i te re­kla­my z po­cząt­ku też swoją rolę mają, poza by­ciem fu­tu­ry­stycz­ną ba­je­rą.

Ale to już chyba za dużo po­zio­mów in­ter­pre­ta­cji jak dla mnie. Ale może do­znam jesz­cze ja­kie­goś prze­bły­sku ;)

deviantart.com/sil-vah

Cześć!

Nie­zły tek­ścik, za­krę­co­ny i bar­dzo faj­nie zbu­do­wa­ny! Sama przy­jem­ność. Wszyst­kie te­raź­niej­szo­ści gdzieś mie­dzy snem a jawą. Jakoś tak przez palce prze­bi­ja­ją mi się z niego “Mrocz­ne ma­te­ria”, ale to pew­nie dla­te­go, że nie­daw­no skoń­czy­łem je czy­tać. Bo tam z cza­sem nie kom­bi­no­wa­li, ani z wcie­le­nia­mi, ale był pył.

Czyli w grun­cie rze­czy jest to hi­sto­ria mi­ło­sna? Kur­cze, muszę o tym jesz­cze tro­chę po­my­śleć, i pew­nie jesz­cze wpad­nę, ale jesz­cze tego do końca nie widzę. In­try­gu­je mnie motyw “sa­mo­bój­stwa” i ostat­nie zda­nie, w któ­rym bo­ha­ter stwier­dza, że jest żonie coś wi­nien. Za­szła w nim jakaś prze­mia­na – za­miast pust­ki z po­cząt­ku wspo­mi­na mi­nio­ne chwi­le i stwier­dza, że tak ma wy­glą­dać jego życie.

Muszę to jesz­cze po­kmi­nić… w każ­dym razie świet­ne opo­wia­da­nie.

Po­zdra­wiam!

„Po­szu­ki­wa­nie praw­dy, która, choć­by naj­gor­sza, mo­gła­by tłu­ma­czyć jakiś sens czy choć­by kon­se­kwen­cję w tym, czego je­ste­śmy świad­ka­mi wokół sie­bie, przy­no­si je­dy­ną moż­li­wą od­po­wiedź: że samo po­szu­ki­wa­nie jest, lub może stać się, ową praw­dą.” J.Kaczmar­ski

Cześć! 

Nie­zły tek­ścik, za­krę­co­ny i bar­dzo faj­nie zbu­do­wa­ny! Sama przy­jem­ność.

A to bar­dzo mi miło! 

 

Jakoś tak przez palce prze­bi­ja­ją mi się z niego “Mrocz­ne ma­te­ria”, ale to pew­nie dla­te­go, że nie­daw­no skoń­czy­łem je czy­tać. Bo tam z cza­sem nie kom­bi­no­wa­li, ani z wcie­le­nia­mi, ale był pył.

Bo pył to takie wdzięcz­ne słowo. Pra­wie jak eter. A może i nawet bar­dziej. Wszę­dzie pa­su­je. 

 

Czyli w grun­cie rze­czy jest to hi­sto­ria mi­ło­sna? Kur­cze, muszę o tym jesz­cze tro­chę po­my­śleć, i pew­nie jesz­cze wpad­nę, ale jesz­cze tego do końca nie widzę. In­try­gu­je mnie motyw “sa­mo­bój­stwa” i ostat­nie zda­nie, w któ­rym bo­ha­ter stwier­dza, że jest żonie coś wi­nien. Za­szła w nim jakaś prze­mia­na – za­miast pust­ki z po­cząt­ku wspo­mi­na mi­nio­ne chwi­le i stwier­dza, że tak ma wy­glą­dać jego życie.

Muszę to jesz­cze po­kmi­nić… w każ­dym razie świet­ne opo­wia­da­nie.

To super, że po­więk­szy­łeś grono tych, któ­rym tekst na tyle się spodo­bał, by po­świę­cić mu wię­cej czasu. :) 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Świet­na opo­wieść. Żon­glu­jesz cza­sem bar­dzo zgrab­nie, spra­wia­jąc że przej­ścia są bar­dzo na­tu­ral­ne, co przy tak skon­stru­owa­nym tek­ście wy­da­je się nie­moż­li­we. Klam­ra z nie­mal iden­tycz­nych scen też spraw­dza się tu bar­dzo do­brze. To dość czę­sty za­bieg i zda­rza się, że spra­wia w hi­sto­rii wra­że­nie okle­pa­ne­go. Tutaj jed­nak, przez całą wie­dzę, którą na­by­wa­my o po­sta­ci oraz o po­ję­ciu czasu w tym uni­wer­sum, od­czy­tu­je­my te dwie sceny zu­peł­nie ina­czej. Tak być po­win­no.

Ję­zy­ko­wo ra­dzisz sobie rów­nież bar­dzo do­brze, choć bra­ku­je spo­rej gar­ści prze­cin­ków – chcia­łam wy­pi­sy­wać takie miej­sca, ale przy­znam, że mnie czy­ta­nie za bar­dzo po­chło­nę­ło. Przyj­rzyj się wszel­kim kon­struk­cjom z “a coś tam”, jeśli chcesz wy­ła­pać kilka bra­ków w tym wzglę­dzie. ;) 

Po­chy­lę się jesz­cze nad kon­struk­cją bo­ha­te­rów i nad ich, było nie było, dra­ma­tem – stra­tą dziec­ka, od­da­le­niem się od sie­bie, prze­ży­wa­niem prze­szło­ści. Nie przy­tła­czasz czy­tel­ni­ka trau­mą. Jasne, jest ona obec­na i sta­no­wi tło dla wszyst­kie­go, co się dzie­je, ale nie gra głów­nych skrzy­piec. Nie pró­bu­jesz nią grać na uczu­ciach czy­tel­ni­ka, jest waż­nym ele­men­tem, jed­nak nie­ko­niecz­nie tym, który cią­gnie opo­wieść na­przód. To do­brze. Tek­stów, gdzie śmierć dziec­ka jest te­ma­tem prze­wod­nim można zna­leźć od groma. Moim zda­niem tutaj głów­na fa­bu­ła opie­ra się na czymś znacz­nie cie­kaw­szym, jak­kol­wiek okrut­nie to nie brzmi.

Po­dob­nie spra­wa się ma z kre­acją świa­ta przy­szło­ści – opar­te­go o ilu­zję. Z ta­kich opo­wie­ści za­zwy­czaj wy­le­wa się de­ka­den­tyzm i spra­wia, że pa­ku­je­my wszyst­kie do jed­ne­go worka – cy­wi­li­za­cja upad­nie, bo tech­no­lo­gia jest okrut­na. Ty idziesz o krok dalej z ilu­zją – spra­wiasz, że wy­kra­cza ona poza bodź­ce, a rze­czy­wi­ście mie­sza rów­nież w rze­czy­wi­sto­ści, w prze­strze­ni i cza­sie. Złoty pył zmie­nia wszyst­ko. To duży plus.

In­ny­mi słowy, po­do­ba­ło mi się. Bar­dzo. :D

Ponoć robię tu za mo­de­ra­cję, więc w razie po­trze­by - pisz śmia­ło. Nie gryzę, naj­wy­żej na­pusz­czę na Cie­bie Lu­cy­fe­ra, choć Księż­nicz­ki na­le­ży bać się bar­dziej.

Cześć Verus! :)

 

Świet­na opo­wieść. Żon­glu­jesz cza­sem bar­dzo zgrab­nie, spra­wia­jąc że przej­ścia są bar­dzo na­tu­ral­ne, co przy tak skon­stru­owa­nym tek­ście wy­da­je się nie­moż­li­we. Klam­ra z nie­mal iden­tycz­nych scen też spraw­dza się tu bar­dzo do­brze. To dość czę­sty za­bieg i zda­rza się, że spra­wia w hi­sto­rii wra­że­nie okle­pa­ne­go. Tutaj jed­nak, przez całą wie­dzę, którą na­by­wa­my o po­sta­ci oraz o po­ję­ciu czasu w tym uni­wer­sum, od­czy­tu­je­my te dwie sceny zu­peł­nie ina­czej. Tak być po­win­no.

Faj­nie, że to do­ce­niasz. :D

Klam­ra jest za­bie­giem po­pu­lar­nym, sam lubię z niej ko­rzy­stać może zbyt czę­sto, ale aku­rat w tym opo­wia­da­niu pa­su­je jak cho­le­ra, wręcz jest nie­odzow­na.

 

Ję­zy­ko­wo ra­dzisz sobie rów­nież bar­dzo do­brze, choć bra­ku­je spo­rej gar­ści prze­cin­ków – chcia­łam wy­pi­sy­wać takie miej­sca, ale przy­znam, że mnie czy­ta­nie za bar­dzo po­chło­nę­ło. Przyj­rzyj się wszel­kim kon­struk­cjom z “a coś tam”, jeśli chcesz wy­ła­pać kilka bra­ków w tym wzglę­dzie. ;) 

Przyj­rza­łem się i z dzie­sięć prze­cin­ków do­pi­sa­łem. :)

Co do in­nych mu­siał­bym mieć trop. :P

 

Po­chy­lę się jesz­cze nad kon­struk­cją bo­ha­te­rów i nad ich, było nie było, dra­ma­tem – stra­tą dziec­ka, od­da­le­niem się od sie­bie, prze­ży­wa­niem prze­szło­ści. Nie przy­tła­czasz czy­tel­ni­ka trau­mą. Jasne, jest ona obec­na i sta­no­wi tło dla wszyst­kie­go, co się dzie­je, ale nie gra głów­nych skrzy­piec. Nie pró­bu­jesz nią grać na uczu­ciach czy­tel­ni­ka, jest waż­nym ele­men­tem, jed­nak nie­ko­niecz­nie tym, który cią­gnie opo­wieść na­przód. To do­brze. Tek­stów, gdzie śmierć dziec­ka jest te­ma­tem prze­wod­nim można zna­leźć od groma. Moim zda­niem tutaj głów­na fa­bu­ła opie­ra się na czymś znacz­nie cie­kaw­szym, jak­kol­wiek okrut­nie to nie brzmi.

Bo śmierć dziec­ka wcale nie jest te­ma­tem prze­wod­nim, jeśli już szu­kać ta­kie­go w wątku oby­cza­jo­wym, to jest nim od­da­le­nie się dwoj­ga nie­gdyś bli­skich sobie ludzi i nie­moż­ność od­bu­do­wa­nia re­la­cji. Śmierć dziec­ka za to służy jako po­ten­cjal­ny motyw do (do­mnie­ma­nych?) dzia­łań na szko­dę firmy przez bo­ha­te­ra, dla­te­go zde­cy­do­wa­łem się jej użyć. Gdyby nie to, mał­żon­ko­wie mo­gli­by od­da­lać się od sie­bie z mnó­stwa in­nych po­wo­dów.

 

Po­dob­nie spra­wa się ma z kre­acją świa­ta przy­szło­ści – opar­te­go o ilu­zję. Z ta­kich opo­wie­ści za­zwy­czaj wy­le­wa się de­ka­den­tyzm i spra­wia, że pa­ku­je­my wszyst­kie do jed­ne­go worka – cy­wi­li­za­cja upad­nie, bo tech­no­lo­gia jest okrut­na. Ty idziesz o krok dalej z ilu­zją – spra­wiasz, że wy­kra­cza ona poza bodź­ce, a rze­czy­wi­ście mie­sza rów­nież w rze­czy­wi­sto­ści, w prze­strze­ni i cza­sie. Złoty pył zmie­nia wszyst­ko. To duży plus.

W za­sa­dzie to ona nawet nie upada, tylko za­trzy­mu­je się w miej­scu. Jasne, tech­no­lo­gia sie roz­wi­ja, ale lu­dzie wie­dzą, że to co dobre, to skry­te jest w prze­szło­ści. Dla­te­go m.in. Sara żyje w ho­lo­gra­ficz­nym świe­cie z cza­sów swo­jej mło­do­ści. Tro­chę to de­ka­denc­kie, ale do­brze, że nie za bar­dzo. :)

A spra­wa z pyłem to w ogóle insza in­szość, chyba cięz­ko po­wie­dzieć, by tu była jakaś przy­szłość i prze­szłość. 

 

In­ny­mi słowy, po­do­ba­ło mi się. Bar­dzo. :D

:)

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Co do in­nych mu­siał­bym mieć trop. :P

Jeśli znaj­dę chwi­lę, to przej­rzę jesz­cze raz i wy­pi­szę, gdzie ich brak rzu­cił mi się w oczy, ale nic nie mogę obie­cać. :(

 

Bo śmierć dziec­ka wcale nie jest te­ma­tem prze­wod­nim, jeśli już szu­kać ta­kie­go w wątku oby­cza­jo­wym, to jest nim od­da­le­nie się dwoj­ga nie­gdyś bli­skich sobie ludzi i nie­moż­ność od­bu­do­wa­nia re­la­cji. Śmierć dziec­ka za to służy jako po­ten­cjal­ny motyw do (do­mnie­ma­nych?) dzia­łań na szko­dę firmy przez bo­ha­te­ra, dla­te­go zde­cy­do­wa­łem się jej użyć. Gdyby nie to, mał­żon­ko­wie mo­gli­by od­da­lać się od sie­bie z mnó­stwa in­nych po­wo­dów.

Ano, tak też to zro­zu­mia­łam i uwa­żam, że to znacz­nie cie­kaw­sze. :D

 

A spra­wa z pyłem to w ogóle insza in­szość, chyba cięz­ko po­wie­dzieć, by tu była jakaś przy­szłość i prze­szłość.

I może dla­te­go spodo­bał mi się jej kon­cept.

Ponoć robię tu za mo­de­ra­cję, więc w razie po­trze­by - pisz śmia­ło. Nie gryzę, naj­wy­żej na­pusz­czę na Cie­bie Lu­cy­fe­ra, choć Księż­nicz­ki na­le­ży bać się bar­dziej.

Prze­spa­łem się z tek­stem i wra­cam (choć tak tro­chę na lekko)

Po na­my­śle, wszyst­ko stało się jakoś wy­ra­zi­ste, jak dla mnie. To zwy­czaj­ne roz­my­śla­nia gość, który ma pro­ble­my ze snem. I wcale nie pisze tak dla­te­go, że ostat­nio też mie­wam pro­ble­my ze snem, co to to nie ;-)

Kry­zys wieku śred­nie­go jest jak hisz­pań­ska in­kwi­zy­cja, a je­że­li do­dat­ko­wo prze­ży­ło się w życiu trau­mę, to stany de­pre­syj­ne cze­ka­ją tylko na sy­gnał. Bo­ha­ter budzi się w nocy, i nie mogąc za­snąć użala się nad sobą. Wszyst­ko pły­nie, co dobre to za nami, Rosie już nie ma, żona już nie jest tą dziew­czy­ną z czer­wo­nej sofy…

A potem przy­cho­dzi le­targ i Pio­truś Pan rusza w drogę. Dla niego, wszyst­ko dzie­je się li­nio­wo (po kolei), na­to­miast chro­no­lo­gia czy przy­czy­no­wość wy­da­ją się być kon­kret­nie za­bu­rzo­ne. Na dro­dze jest strach, są złe siły, pył, jest praca. I w końcu sen daje uko­je­nie. Bo oto nie jest już sobą, sza­ra­kiem, ale prze­cho­dzi na lep­szą stro­nę życia (że tak to nazwę). I wszyst­ko może być tak pięk­nie.

A jed­nak su­mie­nie (albo po­trze­ba praw­dy) wraca, i choć dzie­je się to dosyć spek­ta­ku­lar­nie (sa­mo­bój), to bo­ha­ter w pe­wien spo­sób doj­rze­wa i po­sta­na­wia tak jakby wziąć od­po­wie­dzial­ność a swoje życie. To praw­dzi­we. I znów budzi się obok żony, tej w tu i teraz. Ale tym razem już nie użala się nad sobą. Tym razem widzi życie takim, jakie ono jest, z do­bry­mi i złymi mo­men­ta­mi. I chce po­zo­stać przy tym życiu, nie chce ucie­kać w sen. Pio­truś Pan zo­sta­je Męż­czy­zną… chyba.

Bo nie­po­koi mnie tylko to ostat­nie zda­nie. O tym, że jest jej to wi­nien. Albo może muszę jesz­cze sam o tym po­my­śleć…

Tak ja to póki co in­ter­pre­tu­ję (i bar­dzo mi się ta in­ter­pre­ta­cja po­do­ba, takie tro­chę Bo­he­mian Rap­so­dy). Nie czy­ta­łem ko­men­ta­rzy, by się nie su­ge­ro­wać, bo ta roz­k­mi­na była dla mnie praw­dzi­wą roz­ko­szą (aż za­snąć nie mo­głem ;-) ) więc może kon­kret­nie zbłą­dzi­łem i wska­zów­ki znaj­dę po­wy­żej, ale tak to do mnie prze­ma­wia.

Po­zdra­wiam!

 

„Po­szu­ki­wa­nie praw­dy, która, choć­by naj­gor­sza, mo­gła­by tłu­ma­czyć jakiś sens czy choć­by kon­se­kwen­cję w tym, czego je­ste­śmy świad­ka­mi wokół sie­bie, przy­no­si je­dy­ną moż­li­wą od­po­wiedź: że samo po­szu­ki­wa­nie jest, lub może stać się, ową praw­dą.” J.Kaczmar­ski

Do­łą­czam do grona użyt­kow­ni­ków, któ­rzy lek­tu­rę skoń­czy­li z misz­ma­szem w gło­wie. Sama je­stem sobie po czę­ści winna, bo nie prze­czy­ta­łam tek­stu na raz, tylko na raty (ina­czej po pro­stu nie mo­głam). Sze­reg scen po­zo­sta­je dla mnie bez związ­ku z in­ny­mi i nie wiem, jaką peł­ni­ły funk­cję, ogól­nie jed­nak wy­ła­nia mi się tu pe­wien obraz udrę­czo­ne­go umy­słu, który sam ska­zu­je się na to, co ma, co czyni go nie­szczę­śli­wym. Ogól­nie wszyst­ko to zmie­rza jak na mój gust do wizji “ma­tri­xo­wej” – skoro nic nie jest pewne, nie mo­że­my ufać wła­sne­mu mó­zgo­wi i zmy­słom, nie ma prze­szło­ści ani przy­szło­ści, to może rów­nie do­brze wszy­scy tkwi­my w ja­kiejś sztucz­nie wy­kre­owa­nej przez nie wia­do­mo kogo rze­czy­wi­sto­ści. A może w ogóle nas nie ma. Czy coś.

 

 

„Oby­dwo­je mamy dwa­dzie­ścia lat, plany, ma­rze­nia i wi­do­ki na przy­szłość, ale o tym póź­niej. Tu i teraz mamy przede wszyst­kim tę chwi­lę na czer­wo­nej sofie, która wy­da­je mi się zna­jo­ma i wcale nie dla­te­go, że zaj­mu­je po­cze­sne miej­sce w cen­trum sa­lo­nu stu­denc­kie­go brac­twa, do któ­re­go na­le­żę, ani dla­te­go, że na niej (jeśli moje na­dzie­je nie okażą się płon­ne) zro­bię to z Sarą. Powód jest inny, ale nie za­sta­na­wiam się nad tym, coś o wiele waż­niej­sze­go za­przą­ta teraz moje myśli, bo oto dłoń Sary lą­du­je na moim udzie, jesz­cze w gra­ni­cach przy­zwo­ito­ści, ale wy­star­czy kilka cen­ty­me­trów w górę, by…”

 

„Po­dob­no pro­du­ku­ją go z grzy­bów uży­wa­nych przez abo­ry­geń­skich sza­ma­nów – opo­wia­da[+,] a przez moją głowę prze­my­ka py­ta­nie, gdzie po­dzia­ła się ta eks­cy­tu­ją­ca, pełna pasji dziew­czy­na?”

 

„Ja za­cznę pra­co­wać w Fir­mie[+,] a Sara zaj­mie się garn­car­stwem…”

 

„…oka­zu­je się, że leżę na stole[+,] a roz­ja­rzo­na szkla­na bańka wisi nad moją głową.”

 

„Ist­nie­je wiele opi­nii na temat tego, czym jest złoty pył[+,] a wszyst­kie zga­dza­ją się tylko w jed­nym – to nar­ko­tyk inny niż wszyst­kie.”

Bła­gam, sta­wiaj prze­cin­ki przed „a” :O

 

„Nie mogę jej zna­leźć, ale ktoś wła­śnie wy­cho­dzi, więc wy­ko­rzy­stu­ję oka­zję.

Miesz­kam na ósmym pię­trze, jed­nak nie cze­kam na windę. Wy­bie­ram scho­dy. Windą by­ło­by szyb­ciej, ale nie po­tra­fię się za­trzy­mać.

Co ja zro­bi­łem?

Dy­sząc, staję przed drzwia­mi do swo­je­go miesz­ka­nia. Na­ci­skam klam­kę i pcham, ale drzwi nie ustę­pu­ją.

– Brak au­to­ry­za­cji – in­for­mu­je mnie me­cha­nicz­ny głos au­to­ma­tu.

– Prze­cież ja tu miesz­kam! – pro­te­stu­ję, ale zaraz do­cho­dzi do mnie, że pew­nie sys­tem znów się za­wie­sił.”

 

„– Sara – wołam – otwórz drzwi.” – Skoro woła, to bra­ku­je wy­krzyk­ni­ka.

 

„Czy ta zmia­na w elek­tro­nicz­nym gło­sie ma­szy­ny[-,] to była drwi­na?”

 

Ale to już nie jest głos mojej żony.

*

Wsta­ję, zry­wam opa­skę z ra­mie­nia, pró­bu­ję zdjąć z głowy siat­kę, ale ta trzy­ma się mocno.”

 

„– Ja nic nie wiem, nic nie ro­zu­miem, wszyst­ko mi się plą­cze… – [-w+W]resz­cie udaje mi się oswo­bo­dzić i roz­gar­niam po­skle­ja­ne pastą włosy[+.] – Nie mo­że­cie mnie tu prze­trzy­my­wać…”

 

„te za­pi­sy­wa­ne z małej li­te­ry.” – Małą li­te­rą, a nie z małej li­te­ry.

 

„– Uwaga! Ben Mem­mor­ti­gon pro­szo­ny na pię­tro sześć­dzie­sią­te siód­me, do ga­bi­ne­tu Dy­rek­to­ra Ko­mu­ni­ka­cji[+,][+G-g]łos se­kre­tar­ki po­ja­wił się wraz z czer­wo­no-żół­tym, ja­rzą­cym się na­pi­sem, a po­łą­cze­nie z pry­wat­ną sie­cią zo­sta­ło prze­rwa­ne.”

 

„Chyba po­win­ni­śmy zro­bić do­dat­ko­wą to­mo­gra­fię, żeby… – [+T-t]łu­ma­czy mi me­dycz­ne za­wi­ło­ści, ale już jej nie słu­cham, bo spra­wy się po­kom­pli­ko­wa­ły i już nic nie wiem na pewno.”

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Krar, szcze­rze mó­wiąc, to spo­dzie­wa­łem się ta­kiej in­ter­pre­ta­cji dużo wcze­śniej, wła­śnie z po­wo­du pro­lo­gu i epi­lo­gu. :) 

 

Hej, jo­se­he­im, faj­nie że wpa­dłaś. :) 

Do­łą­czam do grona użyt­kow­ni­ków, któ­rzy lek­tu­rę skoń­czy­li z misz­ma­szem w gło­wie. Sama je­stem sobie po czę­ści winna, bo nie prze­czy­ta­łam tek­stu na raz, tylko na raty (ina­czej po pro­stu nie mo­głam). 

Zde­cy­do­wa­nie nie jest to tekst do czy­ta­nia na raty, wła­śnie ze wzglę­du na jego achro­no­lo­gicz­ną kon­struk­cję. 

 

Sze­reg scen po­zo­sta­je dla mnie bez związ­ku z in­ny­mi i nie wiem, jaką peł­ni­ły funk­cję

Myślę, że to wy­ni­ka z punk­tu numer jeden. To z czego je­stem za­do­wo­lo­ny, to wła­śnie brak zbęd­nych sce i ele­men­tów – każda scena, ele­ment, roz­mo­wa cze­mus służy. Np. war­stwę fa­bu­lar­na (bez bu­do­wa­nia in­ter­pre­ta­cji) świet­nie opi­sa­ła Silva. Więc jeśli czas po­zwo­li, daj tek­sto­wi drugą szan­sę. :) 

 

Ogól­nie wszyst­ko to zmie­rza jak na mój gust do wizji “ma­tri­xo­wej” – skoro nic nie jest pewne, nie mo­że­my ufać wła­sne­mu mó­zgo­wi i zmy­słom, nie ma prze­szło­ści ani przy­szło­ści, to może rów­nie do­brze wszy­scy tkwi­my w ja­kiejś sztucz­nie wy­kre­owa­nej przez nie wia­do­mo kogo rze­czy­wi­sto­ści. A może w ogóle nas nie ma. Czy coś. 

 W sumie ist­nie­ją cał­kiem po­waż­ne teo­rie fi­zycz­ne mó­wią­ce o tym, że nasz świat jest tylko ho­lo­gra­mem, więc… 

 

Dzię­ki za ła­pan­kę, zwłasz­cza po­wtó­rze­nia. 

Co do prze­cin­ków to już garść do­rzu­ci­łem jakiś czas temu, co daje mi obraz tego, jak bar­dzo na raty czy­ta­łaś ten tekst. Myślę, że przy takim roz­cią­gnię­ciu w cza­sie nie­trud­no było zgu­bić sens wielu scen. :P

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Wiesz, cza­sem jak się nie od­świe­ża, to nie widać zmian, więc jak mam otwar­tą za­kład­kę na stałe, cza­sem coś mi umyka. Wiesz, nie mówię, że czy­ta­łam to na 10 rat. Ale na przy­szłość do ko­lej­ne­go Two­je­go tek­stu po­dej­dę na pewno ina­czej, obie­cu­ję. Teraz nie wiem czy zdążę go od­świe­żyć na czas, ale i tak chyba nie po­trze­bu­je mojej re­ko­men­da­cji, broni się sam ;)

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

To jest dobre opo­wia­da­nie i dosyć am­bit­na fan­ta­sty­ka por­ta­lo­wa. Mógł­bym za­cząć ma­ru­dzić, że mamy oto ko­lej­ny tekst, w któ­rym wy­da­rze­nia za­wie­szo­ne są w tym dziw­nym punk­cie ni­czym kot Schrödin­ge­ra, czyli niby się dzie­ją, ale za­ra­zem nie dzie­ją. I gdyby to miał być tylko efekt nar­ko­tycz­nych od­lo­tów bo­ha­te­ra, snów, albo wizji po­śmiert­nych czy nawet wy­wo­ła­nych uszko­dzo­nym bio­Har­dwa­re, ma­ru­dził­bym, że to oszu­ka­na fan­ta­sty­ka. Jed­nak mamy tutaj ra­czej do czy­nie­nia z po­mie­sza­niem rze­czy­wi­sto­ści oraz cza­sów bliż­szym twór­czo­ści Dicka w za­my­śle, (co sam przy­zna­jesz, pi­sząc o swo­jej fa­scy­na­cji tym au­to­rem).

I cho­ciaż w prze­ci­wień­stwie do Ni­ne­din nie widzę w tek­ście po­my­słu i prze­ka­zu na miarę „Hi­sto­rii two­je­go życia” Chian­ga (nie ten ka­li­ber zu­peł­nie, Chiang wy­pro­wa­dza swoją hi­sto­rię od zna­ko­mi­te­go po­my­słu na­uko­we­go), to jed­nak opo­wia­da­nie robi wra­że­nie splo­tem fa­bu­lar­nym, nie­do­po­wie­dze­nia­mi i kli­ma­tem. Mam przy tym wra­że­nie, że jest to spój­na kon­cep­cja i prze­my­śla­na hi­sto­ria, a jeśli nawet nie jest (bo to tekst otwar­ty i poza wska­zów­ka­mi typu bardo, które na­kie­ro­wa­ły np. Qu­ot­ta Se­we­ra na do­kład­ną in­ter­pre­ta­cję po­wią­za­ną do­słow­nie z Ty­be­tań­ską Księ­gą Umar­łych, to jed­nak można go od­czy­ty­wać po swo­je­mu), to ja po­zwa­lam się oszu­kać i po­zwa­lam sobie wie­rzyć, że jest w tym sens, prze­my­śla­na hi­sto­ria i te puz­zle się ukła­da­ją w jakąś ca­łość.

Czyli jako czy­tel­nik może nie cał­kiem ogar­nia­ją­cy za­mysł i fa­bu­łę, je­stem mimo wszyst­ko za­do­wo­lo­ny z lek­tu­ry i ufam, że gdy­bym to sobie roz­pi­sał na ścia­nie i po­kmi­nił, to bym się nie roz­cza­ro­wał. To w sumie tak, jak z czę­ścią twór­czo­ści Dicka. Jed­nym zda­niem: udało Ci się Ge­ki­ka­ro mnie za­in­te­re­so­wać, prze­ko­nać i za­do­wo­lić na tej płasz­czyź­nie, cho­ciaż nie wiem, czy od­ga­dłem w 100% cel Au­to­ra. Nie prze­szka­dza mi to. Za­in­try­go­wa­łeś, po­cią­gną­łeś za sobą przez lo­ka­cje, sceny i czasy, spią­łeś ładna klam­rą itd.

A teraz wra­ca­my do tek­stu. Bu­du­jesz swój świat i fa­bu­łę z dosyć stan­dar­do­wych ele­men­tów: ho­lo­wi­zja z sper­so­na­li­zo­wa­ny­mi re­kla­ma­mi, uciecz­ka w świa­ty wir­tu­al­ne (nie­waż­ne, że na­zy­wasz je holo), sex an­dro­idy itd., a wrzut­ki z re­kla­mo­wych slo­ga­nów to już na­praw­dę okle­pa­ny i w sumie nie­po­trzeb­ny w tek­ście motyw. Dwa głów­ne ele­men­ty wpły­wa­ją­ce na bo­ha­te­ra (i po­nie­kąd fa­bu­łę), czyli złoty pył oraz Firma to też prze­cież nic no­we­go. Ileż to po­dob­nych sub­stan­cji mie­li­śmy cho­ciaż­by u wspo­mnia­ne­go Dicka? Do Two­je­go zło­te­go pyłu zbli­żo­ny jest prze­cież nawet Ubik z mojej ulu­bio­nej po­wie­ści PKD (i jed­nej z moich naj­lep­szych lek­tur fan­ta­stycz­nych ever). Mnie Twój pył sko­ja­rzył się rów­nież z nar­ko­ty­kiem Syn­chro­nic z filmu o takim ty­tu­le, ale jest ta­kich przy­kła­dów w fan­ta­sty­ce mnó­stwo (Nor­ma­na Spin­ra­da też kie­dyś czy­ta­łem :)). O wszech­moc­nych Fir­mach/Kor­po­ra­cjach czy­ta­li­śmy zaś nie tylko u Dicka, ale znamy je z wielu in­nych dzieł li­te­rac­kich i fir­mo­wych. Mnie ko­ja­rzy się cho­ciaż­by Mas­si­ve Dy­na­mic z se­ria­lu Frin­ge, a jeśli po­zo­sta­nie­my przy za­ba­wach z rze­czy­wi­sto­ścią przy­cho­dzi na myśl na przy­kład Amaya z se­ria­lu Devs.

Mam wra­że­nie, że w Twoim od­czu­ciu ten tekst jest głów­nie o mi­ło­ści. Prze­my­casz w nim sporo ta­kich myśli, nie­któ­re wy­glą­da­ją nawet na oso­bi­ste, i ten wątek jest ważny, cho­ciaż chyba nie uwy­pu­kli­łeś go tak, jak sam my­ślisz, że uwy­pu­kli­łeś i on jakby tylko ma­ja­czy w tle. Oczy­wi­ście ten dra­mat ze śmier­cią dziec­ka bym sobie po­da­ro­wał, bo ileż można na por­ta­lu walić ta­ki­mi tra­ge­dia­mi po oczach… Ale oby­cza­jo­wa stro­na opo­wia­da­nia ob­cho­dzi mnie jakby mniej w tym przy­pad­ku. Za­wsze ob­cho­dzi mnie mniej w fan­ta­sty­ce. 

Warsz­ta­to­wo jest to na­pi­sa­ne do­brze, spraw­nie i za­zwy­czaj z fajną dy­na­mi­ką. Mam wra­że­nie, że pod wzglę­dem warsz­ta­to­wym jak­byś pod­sko­czył sto­pień wyżej i w sumie za­sko­czy­łeś mnie (trosz­kę), że tak po­tra­fisz. Je­stem usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny lek­tu­rą na tej płasz­czyź­nie. Są tutaj sceny ro­ze­gra­ne na­praw­dę ra­so­wo, nawet mimo pew­nej wtór­no­ści (facet oglą­da swo­je­go trupa w kre­ma­to­rium [czemu nie pro­sek­to­rium?], biega za nim dwóch ko­le­si w stylu fa­ce­tów w czer­ni albo agen­ta Smi­tha, mamy scen­kę klu­bo­wą rodem z Tra­in­spot­ting albo te­le­dy­sku „The Pray­er” Bloc Party [ten ka­wa­łek z kli­pem pa­su­je mi bar­dzo do Two­je­go tek­stu]).

Ję­zy­ko­wo jest na­praw­dę do­brze: w sumie bar­dzo pro­sto, czy­sto, płyn­nie. Cze­piał­bym się pew­nych frag­men­tów. Na przy­kład wstę­pu/klam­ry – jak na fa­ce­ta, który za­zwy­czaj nie śni, bo­ha­ter wy­mie­nia w tym wstę­pie sporą listę snów wszel­kiej maści. Dziw­ne to. Po­zio­mem au­tor­skiej świa­do­mo­ści tek­stu/pióra od­sta­ją rów­nież od resz­ty (na minus) dwa wpro­wa­dze­nia do „roz­dzia­łów”, w któ­rych nar­ra­tor tłu­ma­czy nam czym jest nar­ko­tyk a potem czym jest Firma. Ama­tor­skie to i in­fo­dum­po­we.

Je­stem – jak to po­wie­dzieć – wy­ga­szo­ny.

– tutaj bym dał jakby za­miast jak.

Dia­gno­za ma­szy­ny jest obiek­tyw­na, sza­leń­stwem by­ło­by się z nią nie zgo­dzić!

– facet w ta­kiej sy­tu­acji wy­krzy­ku­je takie okrą­głe i sztucz­ne zda­nia?

No i jesz­cze jedna kwe­stia:

Cóż mogę po­wie­dzieć – naj­lep­sze (wg mnie) tek­sty jakie tutaj czy­ta­łem nie­rzad­ko nie do­sta­wa­ły piór­ka. Za to inne, któ­rych nie ce­ni­łem aż tak, albo uwa­ża­łem za zde­cy­do­wa­nie nie piór­ko­we, otrzy­my­wa­ły je. 

Hmm. Wiem, że gusta są różne, ale sam mam pięć pió­rek i w swoim imie­niu oraz imie­niu (bez zgody) m.in. Syfa, Co­bol­da, Zyg­fry­da­89, Funa, Ochy, Jo­se­he­im, Co­unt­Pri­ma­ge­na, Gra­vel, Bel­la­trix i resz­ty piór­ko­wej ekipy, po­wi­nie­nem Ci dać kopa w zadek. Ale zro­bię coś zu­peł­nie prze­ciw­ne­go i dam Ci TAK-a, bo to opo­wia­da­nie ma coś w sobie i mi się spodo­ba­ło. Do­sta­niesz to swoje piór­ko i sam bę­dziesz potem z am­bi­wa­lent­ny­mi uczu­cia­mi czy­tał takie stwier­dze­nia ; ).

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Cie­ka­we. Nawet bar­dzo. Mi się po­do­ba­ło. Spra­wia wra­że­nia cha­osu, ale czy­ta­łem z za­cie­ka­wie­niem co się wy­da­rzy dalej. Oczy­wi­ście nie ma ca­ło­ścio­we­go wy­ja­śnie­nia co się tak na­praw­dę wy­da­rzy­ło, ale tutaj to mi się po­do­ba­ło.

Po­zdra­wiam

Cześć, Ma­ra­sie! Wy­cze­ki­wa­łem two­je­go ko­men­ta­rza z na­dzie­ją, że się po­ja­wi – i się nie za­wio­dłem, jak widać. Ale uprze­dzam od razu, że wciąż mam u cie­bie obie­ca­ny ko­men­tarz, bo ten wy­ni­ka z obo­wiąz­ków lo­żo­wych, więc się nie liczy. :P

 

To jest dobre opo­wia­da­nie i dosyć am­bit­na fan­ta­sty­ka por­ta­lo­wa. 

Żeby tak od razu od am­bit­nych wy­ty­kać? :) 

 

Mógł­bym za­cząć ma­ru­dzić, że mamy oto ko­lej­ny tekst, w któ­rym wy­da­rze­nia za­wie­szo­ne są w tym dziw­nym punk­cie ni­czym kot Schrödin­ge­ra, czyli niby się dzie­ją, ale za­ra­zem nie dzie­ją. I gdyby to miał być tylko efekt nar­ko­tycz­nych od­lo­tów bo­ha­te­ra, snów, albo wizji po­śmiert­nych czy nawet wy­wo­ła­nych uszko­dzo­nym bio­Har­dwa­re, ma­ru­dził­bym, że to oszu­ka­na fan­ta­sty­ka.

I wła­śnie tego się po tobie spo­dzie­wa­łem, to jest maras ja­kie­go zdą­ży­łem po­znać pod in­ny­mi opo­wia­da­nia­mi. I to nie jest iro­nia, cenię twoje spoj­rze­nie na fan­ta­sty­kę. 

 

Jed­nak mamy tutaj ra­czej do czy­nie­nia z po­mie­sza­niem rze­czy­wi­sto­ści oraz cza­sów bliż­szym twór­czo­ści Dicka w za­my­śle, (co sam przy­zna­jesz, pi­sząc o swo­jej fa­scy­na­cji tym au­to­rem).

Dick za­wsze czai mi się gdzieś z tyłu głowy, nie wzo­ro­wa­łem się na nim (ra­czej my­śla­łem, przy­naj­mniej na po­cząt­ku, o Pro­ce­sie Kafki), ale in­spi­ra­cji ukryć nie spo­sób. 

 

I cho­ciaż w prze­ci­wień­stwie do Ni­ne­din nie widzę w tek­ście po­my­słu i prze­ka­zu na miarę „Hi­sto­rii two­je­go życia” Chian­ga (nie ten ka­li­ber zu­peł­nie, Chiang wy­pro­wa­dza swoją hi­sto­rię od zna­ko­mi­te­go po­my­słu na­uko­we­go)

W po­rów­na­niu do Chian­ga, moja fan­ta­sty­ka ra­czej tylko udaje sci-fi.

…jed­nak mam jesz­cze ja­kieś pięć lat, by się wpra­wić. Potem zo­sta­nie mi tylko zwi­nąć się w kłę­bek i scho­wać się gdzieś w kącie. A tak na po­waż­nie, to nawet nie śmiał­bym ta­kich po­rów­nań czy­nić. 

 

Czyli jako czy­tel­nik może nie cał­kiem ogar­nia­ją­cy za­mysł i fa­bu­łę, je­stem mimo wszyst­ko za­do­wo­lo­ny z lek­tu­ry i ufam, że gdy­bym to sobie roz­pi­sał na ścia­nie i po­kmi­nił, to bym się nie roz­cza­ro­wał.

Wła­śnie o to mi cho­dzi­ło i to naj­więk­szy kom­ple­ment dla mnie. 

 

A teraz wra­ca­my do tek­stu. Bu­du­jesz swój świat i fa­bu­łę z dosyć stan­dar­do­wych ele­men­tów… 

Mam na­dzie­ję, że uda mi się cie­bie kie­dyś za­sko­czyć. :) 

Ale chyba za dużo w życiu prze­czy­ta­łeś, nic­po­niu! 

 

Mam wra­że­nie, że w Twoim od­czu­ciu ten tekst jest głów­nie o mi­ło­ści.

Cięż­ko mi po­wie­dzieć o czym ten tekst jest "głów­nie". Na pewno jest to ele­ment, który uwa­żam za row­nie ważny co całe bud­dyj­skie za­wi­ro­wa­nie. Nie chcia­łem jed­nak, by inne ele­men­ty były do­dat­kiem do hi­sto­rii mi­ło­snej, bo nie ce­lu­ję w pi­sa­nie mi­ło­snych hi­sto­rii, nie znam za bar­dzo się na nich i wiem, że wątki fan­ta­stycz­ne są bar­dziej in­te­re­su­ją­ce. Co nie zmie­nia faktu, że czę­sto się­gam po mi­łość jako np. motyw po­stę­po­wa­nia. Za wszel­ką cenę też nie chcia­łem walić tra­ge­dią po oczach, ra­czej wo­la­łem za­ry­so­wać tę stro­nę hi­sto­rii de­li­kat­niej. 

Chcia­łem, by każdy mógł zwró­cić uwagę na ten wątek, który bę­dzie dla niego naj­istot­niej­szy. A zwra­cam uwagę w ko­men­ta­rzqch aku­rat na ten, bo naj­rza­dziej się w nich po­ja­wia. 

 

Warsz­ta­to­wo jest to na­pi­sa­ne do­brze, spraw­nie i za­zwy­czaj z fajną dy­na­mi­ką. Mam wra­że­nie, że pod wzglę­dem warsz­ta­to­wym jak­byś pod­sko­czył sto­pień wyżej i w sumie za­sko­czy­łeś mnie (trosz­kę), że tak po­tra­fisz. Je­stem usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny lek­tu­rą na tej płasz­czyź­nie. Są tutaj sceny ro­ze­gra­ne na­praw­dę ra­so­wo, nawet mimo pew­nej wtór­no­ści (facet oglą­da swo­je­go trupa w kre­ma­to­rium [czemu nie pro­sek­to­rium?], biega za nim dwóch ko­le­si w stylu fa­ce­tów w czer­ni albo agen­ta Smi­tha, mamy scen­kę klu­bo­wą rodem z Tra­in­spot­ting albo te­le­dy­sku „The Pray­er” Bloc Party [ten ka­wa­łek z kli­pem pa­su­je mi bar­dzo do Two­je­go tek­stu]).

To jest Miś na skalę na­szych moż­li­wo­ści. I nie jest to nasze ostat­nie słowo! 

A dla­cze­go kre­ma­to­rium? Nie wspo­mnia­łem o tym w tek­ście? Nie wspo­mnia­łem, po­zo­sta­ło w gło­wie. W tym świe­cie nie ma po­grze­bów, lu­dzie nie uczest­ni­czą w ob­rzę­dach (patrz ruiny ko­ścio­ła), nie ma cmen­ta­rzy – jak ktoś umrze, to iden­ty­fi­ka­cja, pod­pis na pa­pie­rach i denat do pieca. 

 

Na przy­kład wstę­pu/klam­ry – jak na fa­ce­ta, który za­zwy­czaj nie śni, bo­ha­ter wy­mie­nia w tym wstę­pie sporą listę snów wszel­kiej maści. Dziw­ne to.

Bo ostat­nio śni coraz czę­ściej, więc i prze­my­śle­nia go na­cho­dzą. 

 

Do Two­je­go zło­te­go pyłu zbli­żo­ny jest prze­cież nawet Ubik z mojej ulu­bio­nej po­wie­ści PKD (i jed­nej z moich naj­lep­szych lek­tur fan­ta­stycz­nych ever

Jak­bym miał ce­lo­wać w po­do­bień­stwa, to wska­zał­bym Trzy styg­ma­ty Pal­me­ra El­drit­cha (prze­mie­sza­nie cza­so­prze­strzen­ne), Bożą In­wa­zję (prze­mie­sza­nie fik­cji z rze­czy­wi­sto­ścią) i Mar­sjań­ski po­ślizg w cza­sie (prze­mie­sza­nie w po­sta­ci dość oso­bli­wej pętli cza­so­wej). Wszyst­kie trzy po­wie­ści są świet­ne. 

 

Po­zio­mem au­tor­skiej świa­do­mo­ści tek­stu/pióra od­sta­ją rów­nież od resz­ty (na minus) dwa wpro­wa­dze­nia do „roz­dzia­łów”, w któ­rych nar­ra­tor tłu­ma­czy nam czym jest nar­ko­tyk a potem czym jest Firma. Ama­tor­skie to i in­fo­dum­po­we. 

Czy opo­wiast­ka nar­ra­to­ra to już in­fo­dump? Muszę to prze­my­śleć przy ko­lej­nych tek­stach, bo oso­bi­ście cał­kiem lubię takie wstaw­ki, o ile nie po­ja­wia­ją się na po­cząt­ku tek­stu, tylko gdzieś w trak­cie, po­zwa­la­jąc zła­pać od­dech i zwol­nić tempo (tu na do­da­tek sta­no­wią przej­ście mię­dzy sce­na­mi). 

 

facet w ta­kiej sy­tu­acji wy­krzy­ku­je takie okrą­głe i sztucz­ne zda­nia?

Wiem, ale nie mo­głem się po­wstrzy­mać przed uwy­pu­kle­niem ab­sur­du całej sceny.

Sie­dzia­ło mi to w gło­wie po pro­stu. 

 

po­wi­nie­nem Ci dać kopa w zadek

Żeby nie wy­szło na to, że to tylko moje ma­ru­dze­nie i próby do­war­to­ścio­wa­nia:

Naz – Larwy (Mo­dli­twa do Klary) – po wsze czasy będę za­zdro­ścić tego opo­wia­da­nia

kam_mod – Sie­dem dni stwo­rze­nia Ewy – chciał­bym mieć taką od­wa­gę w po­su­wa­niu się do gra­nic ab­sur­du

wy­bra­nietz – Aku­ste­mo­lo­gia – tak ory­gi­nal­ne­go bo­ha­te­ra stwo­rzyć, tak nie­ty­po­we tło wy­brać i jesz­cze wszyst­ko do sie­bie pa­su­je

 

To moja wiel­ka trój­ca. Można zna­leźć mię­dzy tymi opo­wia­da­nia­mi pewne po­do­bień­stwo. 

 

Ale zro­bię coś zu­peł­nie prze­ciw­ne­go i dam Ci TAK-a, bo to opo­wia­da­nie ma coś w sobie i mi się spodo­ba­ło

Szcze­rze, to mnie za­sko­czy­łeś. Po­sta­wił­bym wszyst­kie pie­nią­dze, że (bio­rąc pod uwagę twój gust – taki, jakim go zdą­ży­łem po­znać) bę­dziesz na "nie" . Aż nie wiem co tu na­pi­sać. 

 

Do­sta­niesz to swoje piór­ko i sam bę­dziesz potem z am­bi­wa­lent­ny­mi uczu­cia­mi czy­tał takie stwier­dze­nia ; ).

Spo­koj­nie, mam jesz­cze szan­sę za­ro­bić osiem "nie", więc nie ma co chwa­lić dnia przed za­cho­dem. :) 

 

 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Cześć, nar­tof, dzię­ki za wi­zy­tę i cie­szę, że opo­wia­da­nie przy­pa­dło do gustu. :)

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Ko­men­ta­rze rosną jak na droż­dżach. I do­brze, bo jest co ko­men­to­wać. Prze­czy­ta­łem już z 2/3, w wol­nej chwi­li prze­bi­ję się przez resz­tę i wtedy jesz­cze raz prze­czy­tam tekst, albo przy­naj­mniej drogę bo­ha­te­ra. Bo klam­rę już (chyba) zła­pa­łem, teraz czas po­cie­szyć się drogą ;-)

Po ko­men­ta­rzu Outty za­czą­łem się za­sta­na­wiać, czy bez zna­jo­mo­ści tych wszyst­kich da­le­ko­wschod­nich mą­dro­ści (bardo, księ­ga umar­łych, kwe­stio­no­wa­nie prze­szło­ści jako je­dy­nie wy­two­ru w na­szej gło­wie) ścież­kę bo­ha­te­ra da się zro­zu­mieć i prze­śle­dzić (wiem już, do czego ona pro­wa­dzi, ale nie wiem, czy wy­cia­gnię­cie wnio­sków nie wy­ma­ga ja­kie­goś pre­re­kwi­zy­tu). Za­sta­na­wiam się też, czy pył i wszech­wład­na firma są ele­men­ta­mi fan­ta­stycz­ny­mi, czy ra­czej głów­nie sym­bo­la­mi sił wpły­wa­ją­cych na nasze mo­ty­wa­cje? A może i tym i tym (jak po­dej­rze­wam)

A co do pyłu jesz­cze, i eteru jesz­cze, to są to zu­peł­nie różne kon­cep­cje. Wszak eter jest – o ile mi wia­do­mo – cią­gły, a pył jest dys­kret­ny ;-)

Po­zdra­wiam!

„Po­szu­ki­wa­nie praw­dy, która, choć­by naj­gor­sza, mo­gła­by tłu­ma­czyć jakiś sens czy choć­by kon­se­kwen­cję w tym, czego je­ste­śmy świad­ka­mi wokół sie­bie, przy­no­si je­dy­ną moż­li­wą od­po­wiedź: że samo po­szu­ki­wa­nie jest, lub może stać się, ową praw­dą.” J.Kaczmar­ski

Nie spie­szy­ło mi się z tym no­mi­no­wa­niem, i kiedy dzi­siaj zaj­rza­łam do wątku zo­ba­czy­łam, że już masz te dwa mak­sy­mal­ne TAK-i od dy­żur­nych. Wobec tego po­zo­sta­je mi ży­czyć po­wo­dze­nia, Ge­ki­ka­ro! :)

deviantart.com/sil-vah

kra­r85, to bez wąt­pie­nia za­słu­ga wszyst­kich tych, któ­rzy zgło­si­li opko w te­ma­cie piór­ko­wym, co skut­ku­je u au­to­ra sze­ro­kim ni­czym banan uśmie­chem. :)

 

Po ko­men­ta­rzu Outty za­czą­łem się za­sta­na­wiać, czy bez zna­jo­mo­ści tych wszyst­kich da­le­ko­wschod­nich mą­dro­ści (bardo, księ­ga umar­łych, kwe­stio­no­wa­nie prze­szło­ści jako je­dy­nie wy­two­ru w na­szej gło­wie) ścież­kę bo­ha­te­ra da się zro­zu­mieć i prze­śle­dzić (wiem już, do czego ona pro­wa­dzi, ale nie wiem, czy wy­cia­gnię­cie wnio­sków nie wy­ma­ga ja­kie­goś pre­re­kwi­zy­tu).

Po­ja­wi­ło się kilka in­ter­pre­ta­cji, myślę, że każda z nich pro­wa­dzi do sen­sow­ne­go za­koń­cze­nia. :)

 

A co do pyłu jesz­cze, i eteru jesz­cze, to są to zu­peł­nie różne kon­cep­cje. Wszak eter jest – o ile mi wia­do­mo – cią­gły, a pył jest dys­kret­ny ;-)

Mia­łem na myśli, że pył i eter czę­sto się po­ja­wia­ją w utwo­rach li­te­rac­kich, bo dzia­ła­ją na wy­obraź­nię.

 

Nie spie­szy­ło mi się z tym no­mi­no­wa­niem, i kiedy dzi­siaj zaj­rza­łam do wątku zo­ba­czy­łam, że już masz te dwa mak­sy­mal­ne TAK-i od dy­żur­nych. Wobec tego po­zo­sta­je mi ży­czyć po­wo­dze­nia, Ge­ki­ka­ro! :)

Z twoim gło­sem to by było 20 punk­tów zgło­sze­nio­wych. :P

 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Prze­czy­ta­łam to opo­wia­da­nie dość dawno, zbieg oko­licz­no­ści spra­wił, że nie mo­głam od razu wpi­sać ko­men­ta­rza, a potem ciąg in­nych zbie­gów oko­licz­no­ści spra­wił, że dość długo nie sko­men­to­wa­łam – i uwagi tech­nicz­ne zdą­ży­ły mi wy­le­cieć z pa­mię­ci (czy­ta­łam na ko­mór­ce, więc nie ro­bi­łam no­ta­tek). Co gor­sza, z głowy wy­le­cia­ło mi też opo­wia­da­nie – nie cał­kiem, bo teraz wy­star­czył rzut oka, żeby sobie przy­po­mnieć, o czym to jest i jakie jest. I przy­po­mnieć sobie, że była to sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ca lek­tu­ra.

Nie­mniej dało mi to do my­śle­nia w kwe­stii piór­ko­wej. Mam złą pa­mięć do szcze­gó­łów fa­bu­lar­nych tek­stów i fil­mów, za to świet­ną do ob­ra­zów, ale z Two­je­go tek­stu ob­ra­zy mi nie za bar­dzo zo­sta­ły, choć w za­sa­dzie za­wsze czy­tam “pla­stycz­nie” i pa­mię­tam ob­ra­zy, które we mnie wy­wo­łu­je lek­tu­ra. Są tek­sty, także por­ta­lo­we, z któ­rych za­pa­mię­ta­łam bar­dzo ostro po­je­dyn­cze ob­ra­zy, widzę nadal te opo­wia­da­nia nawet jeśli nie pa­mię­tam już tre­ści. Co cie­ka­we, nie ma wśród nich żad­ne­go z tych, które wy­mie­ni­łeś jako swoją wiel­ką trój­kę – to dla mnie też opo­wia­da­nia “bez ob­ra­zów” (choć kilka tek­stów jed­nej z wy­mie­nio­nych au­to­rek “widzę”). Cie­ka­we, bo może przez przy­pa­dek wresz­cie od­kry­ję i zde­fi­niu­ję jakąś cząst­kę tego, co robi na mnie naj­więk­sze wra­że­nie w tek­stach ;) Ale dość tej dy­gre­sji.

Otóż po dru­giej, przy­zna­ję: po­bież­nej lek­tu­rze, nadal uwa­żam, że jest to bar­dzo spraw­nie, wręcz ele­ganc­ko na­pi­sa­ne opo­wia­da­nie, z ładną klam­rą, ład­ny­mi mo­ty­wa­mi prze­wod­ni­mi i w ogóle takie bar­dzo bar­dzo okej. Nie­mniej naj­wy­raź­niej nie wy­war­ło na mnie efek­tu wow, skoro do tego stop­nia je za­po­mnia­łam. I nawet nie mogę zwa­lić na to, że mam zły czas i coś tam do mnie nie tra­fia, bo jed­nak kilka opo­wia­dań, które ostat­nio prze­czy­ta­łam, nadal czuję i widzę.

Nie wiem wła­ści­wie, co za­de­cy­do­wa­ło. Już za pierw­szą lek­tu­rą cały czas mia­łam sko­ja­rze­nia a to z “Mi­no­ri­ty Re­port”, a to z “Przy­po­mni­my to panu hur­to­wo”, a to z thril­le­ra­mi kor­po­ra­cyj­ny­mi ;) Zresz­tą naj­sła­biej prze­mó­wił do mnie wątek z Firmą, awan­sem i tak dalej. Naj­bar­dziej na­to­miast po­do­ba mi się klam­ra. Co do tła da­le­ko­wschod­nie­go – za mało się na tym znam, żeby po­sma­ko­wać, ale na­pi­sa­łeś to dość prze­ko­nu­ją­co, da się zro­zu­mieć, o co cho­dzi.

Re­asu­mu­jąc, moja szala piór­ko­wa prze­chy­la się ra­czej ku NIE, choć de­cy­zja jesz­cze nie za­pa­dła.

http://altronapoleone.home.blog

Cześć dra­ka­ino! :)

Przede wszyst­kim, dzię­ki za wi­zy­tę, tym bar­dziej, że nie­szczę­śli­wy zbieg oko­licz­no­ści spra­wił, że mu­sia­łas od­twa­rzac ko­men­tarz.

 

Co cie­ka­we, nie ma wśród nich żad­ne­go z tych, które wy­mie­ni­łeś jako swoją wiel­ką trój­kę – to dla mnie też opo­wia­da­nia “bez ob­ra­zów” (choć kilka tek­stów jed­nej z wy­mie­nio­nych au­to­rek “widzę”). Cie­ka­we, bo może przez przy­pa­dek wresz­cie od­kry­ję i zde­fi­niu­ję jakąś cząst­kę tego, co robi na mnie naj­więk­sze wra­że­nie w tek­stach ;) Ale dość tej dy­gre­sji.

To bar­dzo war­to­ścio­wa dy­gre­sja, prze­wi­ja­ją­ca się tu w za­sa­dzie już od ko­men­ta­rza wilka.

Co do tych tek­stów, to wła­śnie to jest naj­cie­kaw­sze, że one są na­pi­sa­ne bar­dzo ob­ra­zo­wo (swo­je­go tutaj za przy­kład po­wo­ły­wac nie będę, bo trud­no mi spoj­rzeć na niego ocza­mi czy­tel­ni­ka). Oso­bi­ście do­sko­na­le pa­mię­tam wy­mie­nio­ne tek­sty mię­dzy in­ny­mi przez ob­ra­zy, jakie wy­wo­ła­ły w mojej wy­obraź­ni. Widać jest zwią­zek mię­dzy tym, czego się po­szu­ku­je w lek­tu­rze, a tym, co się w pa­mię­ci za­pi­su­je. :)

 

Nie wiem wła­ści­wie, co za­de­cy­do­wa­ło. Już za pierw­szą lek­tu­rą cały czas mia­łam sko­ja­rze­nia a to z “Mi­no­ri­ty Re­port”, a to z “Przy­po­mni­my to panu hur­to­wo”, a to z thril­le­ra­mi kor­po­ra­cyj­ny­mi ;) Zresz­tą naj­sła­biej prze­mó­wił do mnie wątek z Firmą, awan­sem i tak dalej. Naj­bar­dziej na­to­miast po­do­ba mi się klam­ra. Co do tła da­le­ko­wschod­nie­go – za mało się na tym znam, żeby po­sma­ko­wać, ale na­pi­sa­łeś to dość prze­ko­nu­ją­co, da się zro­zu­mieć, o co cho­dzi.

Co czy­tel­nik to sko­ja­rze­nia. Te się jesz­cze nie po­ja­wi­ły. :)

Róż­ni­ca mię­dzy Ra­por­tem Mniej­szo­ści jest taka, że tu nie ma ja­sno­wi­dzów – bo­ha­ter nie zerka w przy­szłość, on prze­ży­wa swoje życie nie­chro­no­lo­gicz­nie, a jed­nak te prze­ży­te “wcze­śniej” wpły­wa­ją na te prze­ży­te “póź­niej” (w jego su­biek­tyw­nym od­czu­ciu; bez wzglę­du kiedy rze­czy­wi­ście się wy­da­rzy­ły i gdzie leżą na osi czasu). Efekt wow nie był skal­ku­lo­wa­ny na wiel­ki za­ska­ku­ją­cy twist albo nagłe ude­rze­nie, ale wła­śnie na roz­wi­nię­cie do pew­nej gra­ni­cy tego ele­men­tu – jest nią oczy­wi­ście do­słow­ne sple­ce­nie się prze­szło­ści z przy­szło­ścią pod ko­niec tek­stu.

 

Re­asu­mu­jąc, moja szala piór­ko­wa prze­chy­la się ra­czej ku NIE, choć de­cy­zja jesz­cze nie za­pa­dła.

Oczy­wi­ście wia­do­mo, jaka de­cy­zja by była prze­ze mnie naj­bar­dziej ocze­ki­wa­na, ale w pełni ro­zu­miem twoje ar­gu­men­ty i wy­pły­wa­ją­cy z nich głos. 

 

  1. S. Widzisz, marasie, jeszcze nic nie jest przesądzone. ;)

 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Bar­dzo to dic­ko­we. I chyba do tych ostrze­żeń dla czy­tel­ni­ka po­wi­nie­nieś do­pi­sać, że na­le­ży za­po­mnieć, iż ist­nie­je tylko jedna rze­czy­wi­stość.

Za­cznę od wła­snej in­ter­pre­ta­cji. Złoty pył ist­nie­je, ale za­bu­rza nie tyle po­strze­ga­nie czasu, co po­strze­ga­nie rze­czy­wi­sto­ści. Ci, któ­rzy go spró­bo­wa­li, bu­ja­ją się mię­dzy al­ter­na­tyw­ny­mi świa­ta­mi, w któ­rych ich życie po­to­czy­ło się nieco ina­czej. Nie żyją na­praw­dę, bo prze­ży­wa­ją jed­no­cze­śne kilka róż­nych wer­sji swo­je­go życia. To jest Twoje brado.

Mamy więc Bena, któ­re­go mał­żeń­stwo prze­ży­ło Wiel­ką Tra­ge­dię i Bena, któ­re­go ona nie do­tknę­ła. Mamy też Bena, który nie oże­nił się z Sarą. Wy­da­je mi się, że u Cie­bie te świa­ty są re­al­ne, nie są tylko nar­ko­tycz­nym zwi­dem, mało tego, mogą na sie­bie od­dzia­ły­wać, a czas nie pły­nie w nich jed­na­ko­wo. Nie wia­do­mo więc, który Ben zro­bił, to co zrobi ;) Który zgi­nął, który tafił na ko­niec do łóżka Sary i czy była to wła­ści­wa Sara. No, a przy­naj­mniej ja nie wiem, mam je­dy­nie ulot­ne wra­że­nie, że ktoś na ko­niec coś w tych świa­tach po­mie­szał ;)

Tyle in­ter­pre­ta­cji. W kwe­stii piór­ko­wej…

Kie­dyś za­czy­ty­wa­łam się Dic­kiem, za­chły­snę­łam się jego twór­czo­ścią, jego po­my­sła­mi, jego igra­niem z cza­sem i prze­strze­nią. Trwa­ło to chwil­kę, ale w końcu Dick mnie zwy­czaj­nie znu­żył, bo jego proza to sza­leń­stwo. Fakt od­je­cha­ne, mo­men­ta­mi ge­nial­ne, ale sza­leń­stwo. Krop­ka. Nie­wie­le wię­cej tam jest. Dicka in­te­re­su­je wszyst­ko, ale naj­mniej lu­dzie (no może poza jed­nym czło­wie­kiem). Bo­ha­te­ro­wie Dicka są i nie­wie­le wię­cej można o nich po­wie­dzieć. I na pierw­szy rzut oka u Cie­bie jest po­dob­nie. Ben jest, Sara jest nieco mniej, śmierć dziec­ka też jest… tłem. Cała trój­ka to ele­men­ty po­trzeb­ne do bu­do­wy świa­ta. Mnie na­to­miast in­te­re­su­ją lu­dzie, nie wy­star­cza mi od­je­cha­ny świat, po­trze­bu­ję cze­goś wię­cej, praw­dy o czło­wie­ku. Chcę, żeby autor miał coś do po­wie­dze­nia.

I to coś wię­cej u Cie­bie zna­la­złam. Nie na­zwa­ła­bym tego hi­sto­rią mi­ło­sną, a nawet wąt­kiem oby­cza­jo­wym, ra­czej ob­ser­wa­cją. Bez wzglę­du gdzie i kiedy Ben się znaj­du­je nie jest szczę­śli­wy. Zwala swoje nie­szczę­ście na Wiel­ką Tra­ge­dię, na Firmę, ale wy­da­je mi się, że nawet w tej rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rej Wiel­ka Tra­ge­dia się nie wy­da­rzy­ła też szczę­śli­wy nie jest. W de­ko­ra­cjach scien­ce-fic­tion pi­szesz o tym, że o zwią­zek trze­ba za­dbać, za­wal­czyć, pie­lę­gno­wać go, że mi­łość to nie jest coś dane raz na za­wsze, po wsze czasy. Niby to nic wiel­kie­go, ale za­wa­ży­ło na mojej de­cy­zji. Masz mo­je­go TAKa :)

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Bar­dzo to dic­ko­we. I chyba do tych ostrze­żeń dla czy­tel­ni­ka po­wi­nie­nieś do­pi­sać, że na­le­ży za­po­mnieć, iż ist­nie­je tylko jedna rze­czy­wi­stość.

To by­ło­by już ja­kieś su­ge­ro­wa­nie roz­wią­za­nia. :P

 

Za­cznę od wła­snej in­ter­pre­ta­cji. Złoty pył ist­nie­je, ale za­bu­rza nie tyle po­strze­ga­nie czasu, co po­strze­ga­nie rze­czy­wi­sto­ści. Ci, któ­rzy go spró­bo­wa­li, bu­ja­ją się mię­dzy al­ter­na­tyw­ny­mi świa­ta­mi, w któ­rych ich życie po­to­czy­ło się nieco ina­czej. Nie żyją na­praw­dę, bo prze­ży­wa­ją jed­no­cze­śne kilka róż­nych wer­sji swo­je­go życia. To jest Twoje brado.

Bar­dzo cie­ka­wa in­ter­pre­ta­cja i bez wąt­pie­nia ma swoje uza­sad­nie­nie w tek­ście, w końcu Ben widzi moż­li­wą wer­sję przy­szło­ści w mo­men­cie, kiedy prze­ry­wa roz­mo­wą z Sara na im­pre­zie, albo wła­śnie ten jego awans i zmie­nio­na prze­szłość. Po­do­ba mi się to, jak po­de­szłaś do te­ma­tu. :)

 

Kie­dyś za­czy­ty­wa­łam się Dic­kiem, za­chły­snę­łam się jego twór­czo­ścią, jego po­my­sła­mi, jego igra­niem z cza­sem i prze­strze­nią. Trwa­ło to chwil­kę, ale w końcu Dick mnie zwy­czaj­nie znu­żył, bo jego proza to sza­leń­stwo. Fakt od­je­cha­ne, mo­men­ta­mi ge­nial­ne, ale sza­leń­stwo. Krop­ka. Nie­wie­le wię­cej tam jest. Dicka in­te­re­su­je wszyst­ko, ale naj­mniej lu­dzie (no może poza jed­nym czło­wie­kiem).

Tak, bo­ha­te­ro­wie u Dicka czę­sto sta­no­wią po pro­stu pre­tekst, trud­no ich jest po­ko­chać albo znie­na­wi­dzić – bar­dziej pa­mię­ta się prze­sła­nie da­ne­go tek­stu, myśl prze­wod­nią czy ideę, niż bo­ha­te­rów.

Przy tym mnie tacy bo­ha­te­ro­wie się po­do­ba­ją (nie są prze­ry­so­wa­ni – a to mi czę­sto uwie­ra) choć wielu z nich nawet nie pa­mię­tam imion. :P

 

I na pierw­szy rzut oka u Cie­bie jest po­dob­nie. Ben jest, Sara jest nieco mniej, śmierć dziec­ka też jest… tłem. Cała trój­ka to ele­men­ty po­trzeb­ne do bu­do­wy świa­ta. Mnie na­to­miast in­te­re­su­ją lu­dzie, nie wy­star­cza mi od­je­cha­ny świat, po­trze­bu­ję cze­goś wię­cej, praw­dy o czło­wie­ku. Chcę, żeby autor miał coś do po­wie­dze­nia.

Za to praw­dy o czło­wie­ku Dic­ko­wi bym nie od­mó­wił. W takim “Płyń­cie łzy moje, rzekł po­li­cjant” można wiele o lu­dziach wy­czy­tać.

A co do mo­je­go tek­stu, z pew­no­ścią jest bar­dziej zo­rien­to­wa­ny na takie “ludz­kie spra­wy”, a nie kon­cen­tru­je się na do­ty­ka­niu ab­so­lu­tu albo wiel­kiej praw­dy. Może pa­trzy­łem z Dic­kiem przez po­dob­ne szkieł­ko, ale na dwie inne rze­czy. :)

 

Bez wzglę­du gdzie i kiedy Ben się znaj­du­je nie jest szczę­śli­wy. Zwala swoje nie­szczę­ście na Wiel­ką Tra­ge­dię, na Firmę, ale wy­da­je mi się, że nawet w tej rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rej Wiel­ka Tra­ge­dia się nie wy­da­rzy­ła też szczę­śli­wy nie jest. W de­ko­ra­cjach scien­ce-fic­tion pi­szesz o tym, że o zwią­zek trze­ba za­dbać, za­wal­czyć, pie­lę­gno­wać go, że mi­łość to nie jest coś dane raz na za­wsze, po wsze czasy.

O coś po­dob­ne­go mi cho­dzi­ło w tym wątku, choć uję­łaś to bar­dzo ro­man­tycz­nie i opty­mi­stycz­nie, jak dla ta­kie­go po­nu­ra­ka jak ja. :P

 

Niby to nic wiel­kie­go, ale za­wa­ży­ło na mojej de­cy­zji. Masz mo­je­go TAKa :)

Dzię­ku­je ser­de­lecz­nie. 

… jesz­cze tylko dwóch bra­ku­je, by skoń­czyć te ty­go­dnie nie­pew­no­ści. xD

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Oczy­wi­ście, róż­ni­ce z wszyst­ki­mi wy­mie­nio­ny­mi prze­ze mnie tek­sta­mi są wi­docz­ne gołym okiem – to ra­czej takie luźne sko­ja­rze­nia, bo tam­tych też w szcze­gó­łach nie pa­mię­tam, taki już mój prze­klę­ty los, że z lek­tur i fil­mów po­zo­sta­ją mi głów­nie sko­ja­rze­nia, ob­ra­zy i wra­że­nia. Chyba że coś na mnie zrobi szcze­gól­nie ko­lo­sal­ne wra­że­nie, wtedy pa­mię­tam nieco wię­cej ;) Ale ta­kich ksią­żek/fil­mów jest nie­wie­le, na pal­cach po­li­czyć, a i te ulu­bio­ne, kiedy je czy­tam na nowo, za­wsze mnie czymś za­po­mnia­nym za­sko­czą ;)

Co do tych tek­stów, to wła­śnie to jest naj­cie­kaw­sze, że one są na­pi­sa­ne bar­dzo ob­ra­zo­wo

Po­dej­rze­wam, że mój mózg coś znów mie­sza i to, co dla wielu jest “ob­ra­zo­we” nie­ko­niecz­nie jest takie dla mnie i na od­wrót. To dzia­ła w 99% przy­pad­ków z okre­śle­niem “in­tu­icyj­ne” – jeśli takie słowo po­ja­wi się w in­struk­cji ob­słu­gi albo opi­sie urzą­dze­nia, to mogę być pewna, że za dia­bła nie będę w sta­nie opa­no­wać ob­słu­gi, bo bę­dzie dla mnie an­ty­in­tu­icyj­na. I też na od­wrót.

 

Efekt wow nie był skal­ku­lo­wa­ny na wiel­ki za­ska­ku­ją­cy twist albo nagłe ude­rze­nie, ale wła­śnie na roz­wi­nię­cie do pew­nej gra­ni­cy tego ele­men­tu – jest nią oczy­wi­ście do­słow­ne sple­ce­nie się prze­szło­ści z przy­szło­ścią pod ko­niec tek­stu.

I to wy­szło aku­rat naj­le­piej, nie­wąt­pli­wie. Choć w tek­stach o ta­kich za­pę­tle­niach, eks­pe­ry­men­tach itd. to już też by­wa­ło, bo taki za­bieg jest dość oczy­wi­sty fa­bu­lar­nie w tym przy­pad­ku.

Na­wia­sem mó­wiąc, wiem, co mi jesz­cze nie tyle zgrzy­ta, ile nie “wo­wu­je” – mam tro­chę prze­syt hi­sto­ria­mi, w któ­rych umie­ra dziec­ko, bo to też jest naj­prost­sze roz­wią­za­nie, żeby wy­pro­du­ko­wać bo­ha­te­rom trau­mę. Tzn. nie jest tak, że tego nie ak­cep­tu­ję w ogóle, ale bar­dzo trud­no mnie za­sko­czyć, a zatem na­praw­dę wzru­szyć czy trzep­nąć aku­rat tym ele­men­tem fa­bu­ły, on już stał się zbyt sztam­po­wy.

http://altronapoleone.home.blog

Wra­cam z ko­men­ta­rzem. Prze­pra­szam za to, że późno i nie­zbyt długo.

 

W pe­wien spo­sób opo­wia­da­nie po­dob­ne do tek­stu Edwar­da Pi­tow­skie­go, a jed­nak zu­peł­nie inne. Tym razem to COŚ we­pchnę­ło mnie w fotel i za­wo­ła­łam „Łał!”

Mocno mie­szasz cza­sem akcji, prze­rzu­ca­jąc bo­ha­te­ra w różne mo­men­ty jego życia, a jed­nak ro­bisz to w spo­sób, który mi nie prze­szka­dza i bez pro­ble­mu od­naj­du­ję się w tej plą­ta­ni­nie za­szłych/nie­za­szłych/przy­szłych/ewen­tu­al­nych/itd. zda­rzeń.

Do tego w kla­row­ny spo­sób po­ka­zu­jesz naszą po­ten­cjal­ną przy­szłość (dość de­pre­syj­ną moim zda­niem), w któ­rej jed­nost­ka nie­spe­cjal­nie ma co­kol­wiek do po­wie­dze­nia. Ide­al­nie po­ka­zu­je to los Bena.

Je­stem bar­dzo na tak.

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Witaj, śnią­ca! :)

 

Tym razem to COŚ we­pchnę­ło mnie w fotel i za­wo­ła­łam „Łał!”

To nie­sa­mo­wi­cie miłe. :)

Mocno mie­szasz cza­sem akcji, prze­rzu­ca­jąc bo­ha­te­ra w różne mo­men­ty jego życia, a jed­nak ro­bisz to w spo­sób, który mi nie prze­szka­dza i bez pro­ble­mu od­naj­du­ję się w tej plą­ta­ni­nie za­szłych/nie­za­szłych/przy­szłych/ewen­tu­al­nych/itd. zda­rzeń.

Są tacy, co wo­le­li­by się za­gu­bić. :P

 

Do tego w kla­row­ny spo­sób po­ka­zu­jesz naszą po­ten­cjal­ną przy­szłość (dość de­pre­syj­ną moim zda­niem), w któ­rej jed­nost­ka nie­spe­cjal­nie ma co­kol­wiek do po­wie­dze­nia. Ide­al­nie po­ka­zu­je to los Bena.

O to cho­dzi­ło. Ben nie ma kon­tro­li nad swoim ży­ciem. W sumie do­pie­ro na ko­niec de­cy­du­je o czymś sam.

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Są tacy, co wo­le­li­by się za­gu­bić. :P

E tam, za­gu­bić to ja się lubię, ale na dłuż­szym wy­jeź­dzie (gdy mam zapas czasu i pełen bak pa­li­wa – sie­dze­nie w środ­ku lasu lub ja­kie­goś pust­ko­wia, które lu­dzie od­wie­dza­ją raz na kilka dni, bez pa­li­wa jest mało po­cią­ga­ją­ce). W li­te­ra­tu­rze chcę mieć po­czu­cie, że wiem, o co cho­dzi, że ro­zu­miem, co się dzie­je. Wtedy mam sa­tys­fak­cję z czy­ta­nia. 

Pi­sa­nie to la­ta­nie we śnie - N.G.

Pa­trzę na za­uł­ki[+,] w któ­rych ko­czu­ją bez­dom­ni,

Kiwa głową, ale nie w wy­ra­zie po­twier­dze­nia, ra­czej jak po­grą­żo­na w my­ślach i już za­czy­nam po­dej­rze­wać[+,] dla­cze­go nic mi nie mówią.

Po­zo­sta­je jesz­cze wejść do ho­lo­stre­fy[+,] w któ­rej za­mknę­ła się Sara.

Przyj­rzyj się prze­cin­kom przed “w któ­rym”.

Fajne, po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Po pierw­sze, gra­tu­lu­je miej­sca w dzie­siąt­ce!

Po dru­gie, po­do­ba mi się, ale z na­praw­dę dużym "ale".

 

Sil­nie od­wo­łu­jesz się do zna­nych fil­mo­wych mo­ty­wów ("Ra­port mniej­szo­ści", "Za­ko­cha­ny bez pa­mię­ci", tro­chę Ma­tri­xa (pewny wątek moż­li­wych przy­szło­ści), "Fa­ce­tów w czer­ni" oraz film, któ­re­go ty­tu­łu nie mogę sobie przy­po­mnieć, w któ­rym żona bo­ha­te­ra leży w osob­nym po­ko­ju i od­da­je się "cyber za­po­mnie­niu") i kre­atyw­nie je mik­su­jesz z czę­ścią oby­cza­jo­wą i kor­po­ra­cyj­ną. To duży plus, choć dwie ostat­nie gru­bym ma­za­kiem na­kre­ślo­ne. Z kolei bar­dzo duży plus za po­rząd­ne po­pro­wa­dze­nie na poły we­ir­dow­skiej nar­ra­cji. Nie spo­sób się w niej zgu­bić.

 

Te "ale" to dwie rze­czy. Moim zda­niem sto­sun­ko­wo prze­ga­da­ne opo­wia­da­nie, zu­peł­nie nie­po­trzeb­nie oraz za­wie­ra­ją­ce na­praw­dę sporo kik­sów: słowa; cza­sa­mi nie­lo­gicz­no­ści (nie zwią­za­ne z cza­sem, przy­czy­ną i skut­kiem); myśl­ni­ki za­miast prze­cin­ków; nie­zna­ny dla mnie powód umiesz­cza­nie nie­któ­rych zdań w na­wia­sie); duża licz­ba opusz­czo­nych prze­cin­ków. Wy­pi­sa­łam po­ni­żej tylko kil­ka­na­ście przy­kła­dów z ostat­niej par­tii tek­stu. Dla mnie, przy tej dłu­go­ści tek­stu, trud­ność z opa­no­wa­niem in­ter­punk­cji jest zja­wi­skiem na­tu­ral­nym, które bę­dzie się zda­rzać, nie­ja­ko musi mieć miej­sce, a co wię­cej łatwo je "wy­pro­sto­wać". Jed­nak pi­sząc o tym przy Twoim tek­ście, za co prze­pra­szam, chcia­ła­bym zwró­cić na ten aspekt uwagę moim przed­pi­ś­com, że nie za­wsze licz­ba bra­ku­ją­cych prze­cin­ków jest ide­al­nym mier­ni­kiem war­to­ści opo­wia­da­nia. Nie­któ­re rze­czy są łatwe do po­pra­wie­nia, inne zaś nie.

 

Przy­kła­do­we kiksy:

,wy­ga­szo­ny – nir­wa­na? Cho­dzi o stan braku cier­pie­nia, wy­zwo­le­nia od… (na­zwij­my 'to’) wszyst­kie­go.

,Jeśli rze­czy­wi­ście nic pan nie wie, to nie mogę nic panu zdra­dzić.

Tu chyba jakiś kiks z po­dwój­nym "nie" i "nic".

,w Dzia­le do spraw Ko­mu­ni­ka­cji Mię­dzy Dzia­ła­mi.

Może pod­mie­nić któ­ryś z tych dzia­łów?

,Cały salon tonie w pół­mro­ku(+,) z któ­rym zmaga się świa­tło

,Sam pył w jed­nych opo­wie­ściach ma sta­no­wić eks­trakt z no­wo­od­kry­tych ha­lu­cy­no­gen­nych grzy­bów (pro­we­nien­cji róż­nej, za­leż­nie od wer­sji tej hi­sto­rii), mie­szan­kę wszyst­kich zna­nych wpły­wa­ją­cych na per­cep­cję sub­stan­cji, su­per­no­wo­cze­sny pro­dukt bio­tech­no­lo­gii, ma­te­rial­ny no­śnik wi­ru­sa nisz­czą­ce­go wsz­czep­ki, lub nawet nie­zna­ną wcze­śniej sub­stan­cję przy­by­łą z ko­smo­su we­wnątrz me­te­ory­tu.

Tu jakiś kiks, coś się nie zga­dza gra­ma­tycz­nie przy wy­li­czan­ce ele­men­tów, zwłasz­cza ostat­nim.

,Po­ru­sza­ją się jakby we śnie(+,) od­pły­wa­jąc my­śla­mi gdzieś da­le­ko

,Nagle za­czy­na­ją ucie­kać(+,) albo rzu­ca­ją się na bli­skich

,Wiem za to(+,) dokąd po­dą­żam

,prze­my­kam na wskroś nie­wiel­kie­go placu za­mknię­te­go z trzech stron

Prze­my­kam "na wskroś"?

,To z tej bazy al­go­ryt­my wy­dzie­la­ją każ­de­mu z nas przy­dział zgod­nie z jego wy­ni­ka­mi.

Wy­dzie­la­ją przy­dział zgod­ny z jego wy­ni­ka­mi? :P Coś bym z tym zda­niem ko­niecz­nie zro­bi­ła. Ro­zu­miem, o co cho­dzi, ale nie­zgrab­ne.

,Uru­cha­miam opcje wy­szu­ki­wa­nia

Li­te­row­ka "-ę" czy ma po­zo­stać lm.

,Przez mo­ment mam obawy

Może "oba­wiam się"?

,Po­rzu­ca mnie(+,) nim jesz­cze zdą­ży­li­śmy się zwią­zać.

,za­bi­ją w nas tych ludzi (+,) ja­ki­mi kie­dyś by­li­śmy

,me­na­dże­rów

Wiem, obie formy są po­praw­ne, ale w fir­mach używa się me­ne­dże­rów, bo me­na­dżer za­re­zer­wo­wa­ny jest dla ob­sza­ru mu­zy­ki.

,Zbu­do­wa­ny na pla­nie pół­okrę­gu, we­wnętrz­ne ścia­ny za­ję­te przez re­ga­ły z książ­ka­mi

We­wnętrz­ne?

,Rus­sel prze­krę­ca się w fo­te­lu

Ob­ra­ca fotel?

,ktoś w Fir­mie wie(+,) gdzie go do­stać

,– Po­dob­no… – Po­dob­no co, Ben? Co wy­my­ślisz? – …ktoś w Fir­mie wie gdzie go do­stać.

– Kto tak mówi? – pyta Rus­sel, świ­dru­jąc mnie tymi swo­imi ocza­mi w ko­lo­rze lo­do­we­go błę­ki­tu, pod któ­rych spoj­rze­niem ugi­na­ją się karki wszyst­kich jego pra­cow­ni­ków. Potem od­kor­ko­wu­je bu­tel­kę i wy­cią­ga szklan­ki. Nie. Tylko jedną szklan­kę.

Tu jakiś kiks w dia­lo­gu.

,Sły­sza­łeś(+,) na ja­kiej za­sa­dzie Firma de­cy­du­je o awan­sach i zwol­nie­niach

,Nie wiem tylko(+,) czemu mi o tym mówi

,widzę pły­wa­ją­ce w al­ko­ho­lu dro­bi­ny(+,) mniej­sze od zia­ren pia­sku.

Albo prze­ci­nek albo dro­bi­ny na końcu zda­nia.

,mimo,(-,) że po­wierzch­nia cie­czy

,ma­szy­ny ba­da­ją­cej moją po­czy­tal­ność

Czyli cho­dzi o wa­rio­graf/en­ce­fa­lo­graf ze wstę­pu?

,Nie­dłu­go trwam w sa­mot­no­ści

Nie­zgrab­ne.

,Dziew­czy­na czeka(+,) aż coś po­wiem.

 

A to, bo mnie za­in­spi­ro­wa­łeś (przy­po­mi­nam, że naj­sil­niej dzia­ła na mnie lek­kie prze­ina­cza­nie)

Shi­nay bardo – stan “po­śred­ni”, bardo tego życia każ­dej isto­ty.

 

Keki za­py­ta­ła Wiel­kie­go Matsu:

– Czym­że więc jest joga, mi­strzu?

– Pro­ce­sem po­zna­wa­nia sie­bie, droga Kiki, przez który po­zna­je­my świat, w któ­rym ży­je­my. Klu­czem otwie­ra­ją­cym drzwi do na­szych ukry­tych po­sia­dło­ści ta­kich jak te­le­ki­ne­za, te­le­pa­tia i wiele in­nych. Świa­tów dotąd scho­wa­nych przed nami, po­sze­rza­ją­cych świa­do­mość i wie­dzę.

– Czy można go po­rów­nać do od­zy­ska­nia wzro­ku i słu­chu?

– Tak. Dla osoby nie­wi­do­mej i głu­chej świat za­wsze bę­dzie czar­ną, bez­dź­więcz­ną pust­ką. Lecz rów­nież ci, któ­rych uwa­ża­my za zdro­wych, nor­mal­nych, są upo­śle­dze­ni, po­nie­waż są po­zba­wie­ni nie­zna­nych zmy­słów, które można po­bu­dzić spe­cjal­ny­mi tech­ni­ka­mi. Z ich po­mo­cą czas, po­trzeb­ny do roz­wo­ju pa­ra­nor­mal­nych zmy­słów, każdy z nas może skró­cić do jed­ne­go życia, co bar­dzo po­sze­rza wie­dzę i moż­li­wo­ści po­zna­nia świa­ta, w któ­rym ży­je­my.

– Dzię­ku­ję, mi­strzu.

U stóp ma­łe­go wo­do­spa­du sie­dzia­ło w "lo­to­sie" kilka osób. Po jego dru­giej stro­nie stała wy­ciecz­ka tu­ry­stów. Do Keki do­cie­ra­ły po­je­dyn­cze py­ta­nia słowa:

– To jakaś tu­tej­sza sekta?

– Nie zimno im?

– Jak długo…?

– Zwy­czaj.

Za­mknę­ła oczy.

 

Po­zdra­wiam. ;-)

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

cza­sa­mi nie­lo­gicz­no­ści

Proś­ba o wska­za­nie, po­nie­waż tekst uwa­żam za do­brze prze­my­śla­ny. 

wy­ga­szo­ny – nir­wa­na? Cho­dzi o stan braku cier­pie­nia, wy­zwo­le­nia od… (na­zwij­my 'to’) wszyst­kie­go.

Nir­wa­na do­słow­nie zna­czy "zga­snąć". 

 

Jeśli rze­czy­wi­ście nic pan nie wie, to nie mogę nic panu zdra­dzić.

Tu chyba jakiś kiks z po­dwój­nym "nie" i "nic ".

Ce­lo­wa gra słów, by pod­kre­ślić ab­surd sy­tu­acji. 

 

w Dzia­le do spraw Ko­mu­ni­ka­cji Mię­dzy Dzia­ła­mi.

Może pod­mie­nić któ­ryś z tych dzia­łó w?

Ce­lo­wa gra słów, by pod­kre­ślić ab­surd kor­po­ra­cyj­nej struk­tu­ry. 

 

Tu jakiś kiks, coś się nie zga­dza gra­ma­tycz­nie przy wy­li­czan­ce ele­men­tów, zwłasz­cza ostat­nim.

Co do ostat­nich trzech słów, może rze­czy­wi­ście. Wcze­śniej­sza część wy­li­czan­ki wydaj mi się po­praw­na, ktoś by mu­siał to roz­są­dzić. 

 

Prze­my­kam "na wskroś"?

Ina­czej na wylot, na prze­strzał. 

Kiks może po­le­gać na tym, że potem (chyba) złej od­mia­ny. :P

 

Wiem, obie formy są po­praw­ne, ale w fir­mach używa się me­ne­dże­rów, bo me­na­dżer za­re­zer­wo­wa­ny jest dla ob­sza­ru mu­zy­ki.

Nie sły­sza­łem nigdy o tej re­zer­wa­cji. Za to w pracy bar­dzo czę­sto spo­ty­kam się z me­na­dże­rem, a to bran­ża cał­kiem inna. :) 

 

We­wnętrz­ne?

Od stro­ny wnę­trza bu­dyn­ku. Ścia­na ze­wnętrz­na jest prze­szklo­na. 

 

Tu jakiś kiks w dia­lo­gu.

Mu­sisz do­pre­cy­zo­wać. 

 

Nie­zgrab­ne.

Kur­cze, a mnie się po­do­ba. 

 

Z tego przy­kła­du z ostat­niej par­tii tek­stu zro­bi­ła się lista od po­cząt­ku sa­me­go tek­stu. :) 

Dzię­ki za wska­za­nie prze­cin­ków, kilka razy po­pra­wia­łem, mam wra­że­nie, że część po­pra­wek się nie za­pi­sa­ła (bo te same miej­sca wska­zy­wa­li inni) i chyba w nie­któ­rych miej­scach ze­psu­łem (ten po­dwój­ny prze­ci­nek?). 

 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Proś­ba o wska­za­nie, po­nie­waż tekst uwa­żam za do­brze prze­my­śla­ny

Bo jest prze­my­śla­ny, co widać w nar­ra­cji, cho­dzi o kon­cep­cję nir­wa­ny i stanu bo­ha­te­ra gra jego “od­jaz­dów” i tej “bez­dź­więcz­nej pust­ki”. Kilka dro­bia­zgów pod­rzu­ci­łam w przy­kła­dach, nie będę “nisz­czy­ła” ca­łe­go opka, nie tu. :p

Nir­wa­na do­słow­nie zna­czy "zga­snąć".

Nie, nie zna­czy. ;-)

Ce­lo­wa gra słów

Ok, po­wtó­rze­nie jedno, lecz jest i zna­cze­nie?

Co do ostat­nich trzech słów, może rze­czy­wi­ście

Ostat­nia nie jest z pew­no­ścią, z po­przed­ni­mi ele­men­ta­mi lekko do dys­ku­sji.

Ina­czej na wylot, na prze­strzał.

Plac? Chcia­łam po­trak­to­wać jak cie­ka­wy neo­lo­gizm, ale jed­nak nie dało rady. :(

Ce­lo­wa gra słów, by pod­kre­ślić ab­surd kor­po­ra­cyj­nej struk­tu­ry. 

A gdyby był de­par­ta­ment nie by­ło­by, co zmie­nia dział?

bar­dzo czę­sto spo­ty­kam się z me­na­dże­rem

Ty­po­wy błąd, wszy­scy po­peł­nia­ją, na­gmin­nie.

Od stro­ny wnę­trza bu­dyn­ku.

Opi­su­jesz po­miesz­cze­nie, nie bu­dy­nek, lecz ga­bi­net i we­wnętrz­na stro­na?

Mu­sisz do­pre­cy­zo­wać.

Po­da­łam. Po pro­stu nie wia­do­mo kto, co mówi i jedną kwe­stię dia­lo­go­wą trze­ba od ko­lej­nej li­nij­ki, lecz i tak coś nie gra.

trwać w ciem­no­ści

Kur­cze, a mnie się po­do­ba.

Twoja wola, lecz trwać i ciem­ność są osob­ny­mi kon­cep­ta­mi, a tu, de­li­kat­nie nad­mie­nię że cho­dzi­ło o se­kun­dę lub dwie. Ro­zu­miem weird, lecz zdaje się że to była chwil­ka?

Dzię­ki za wska­za­nie prze­cin­ków

Pro­szę, jest ich wiele, lecz w re­dak­cji znik­ną. :)

 

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Bo jest prze­my­śla­ny, co widać w nar­ra­cji, cho­dzi o kon­cep­cję nir­wa­ny i stanu bo­ha­te­ra gra jego “od­jaz­dów” i tej “bez­dź­więcz­nej pust­ki”. Kilka dro­bia­zgów pod­rzu­ci­łam w przy­kła­dach, nie będę “nisz­czy­ła” ca­łe­go opka, nie tu. :p

Dla­cze­go? 

Żad­nych opi­nii nie trak­tu­ję ar­bi­tral­nie, więc mnie tym nie ura­zisz i może cie­ka­wa dys­ku­sja z tego wy­pły­nie, a na pewno jakaś wie­dza. :) 

 

Nie, nie zna­czy. ;-)

Pa­mięć jest za­wod­na, więc spraw­dzi­łem:

https://www.etymonline.com/word/nirvana

Do­słow­nie: zdmuch­nąć/zga­sić. Czyli mój bo­ha­ter mógł spo­koj­nie od­nieść swój "wy­ga­szo­ny" stan do nir­wa­ny. 

Aku­rat bud­dy­zmem swego czasu się sporo in­te­re­so­wa­łem, a zna­cze­nie słów mnie cie­ka­wi od za­wsze, więc to po­rów­na­nie nie było dzie­łem przy­pad­ku. :) 

 

Ok, po­wtó­rze­nie jedno, lecz jest i zna­cze­nie?

Prze­cież po­da­łem zna­cze­nie. Ro­zu­miem, że mo­żesz tego nie ku­po­wać. Kwe­stia od­bio­ru. 

 

Plac? Chcia­łam po­trak­to­wać jak cie­ka­wy neo­lo­gizm, ale jed­nak nie dało rady.

Skoro można coś na wskroś prze­nik­nąć, to czemu nie prze­spa­ce­ro­wać? :P

Nie będę się upie­rać przy po­praw­no­ści tego sfor­mu­ło­wa­nia. 

 

A gdyby był de­par­ta­ment nie by­ło­by, co zmie­nia dział?

Wła­śnie to Po­wtó­rze­nie pod­kre­śla ab­surd. Dział, któ­re­go za­da­niem jest ko­mu­ni­ko­wa­nie się jed­nych dzia­łów w in­ny­mi. Kor­po­ra­cje two­rzą takie po­twor­ki. 

 

Ty­po­wy błąd, wszy­scy po­peł­nia­ją, na­gmin­nie.

Nawet SJP:

https://sjp.pwn.pl/sjp/mened%C5%BCer;2567492

 

Opi­su­jesz po­miesz­cze­nie, nie bu­dy­nek, lecz ga­bi­net i we­wnętrz­na stro­na?

Taki po­dział ścian jest sto­so­wa­ny w bu­dow­nic­twie

https://asbudownictwa.pl/sciany-zewnetrzne-i-wewnetrzne/

Po­słu­ży­łem się nim, by okre­ślić o które ścia­ny (w od­nie­sie­niu do całej kon­struk­cji) mi cho­dzi.

 

Po­da­łam. Po pro­stu nie wia­do­mo kto, co mówi i jedną kwe­stię dia­lo­go­wą trze­ba od ko­lej­nej li­nij­ki, lecz i tak coś nie gra.

Tam nie ma po­mie­sza­nych kwe­stii dia­lo­go­wych. To, co mię­dzy pół­pau­za­mi, to myśli Bena. A Ben jest dla pierw­sze­go zda­nia pod­mio­tem do­myśl­nym. 

Ale już wiem, czemu ta kon­struk­cja cię zmy­li­ła. 

 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Nie, Geki, nie będę roz­ma­wia­ła na szyb­ko w kil­ku­na­stu zna­kach, a ura­ża­nia się nie bojam. Spy­tam tylko o jedno – me­dy­to­wa­łeś, czy­tasz mi­strzów, znasz bud­dyzm. Ja też nie je­stem tżad­nym spe­cja­li­stą, za mało do­świad­czeń i czy­ta­nia. Tyle. Bę­dziesz pisał opko za­ha­cza­ją­ce o bud­dyzm – za­proś na betę, tam bę­dzie­my to­czyć spory. Przy tym, wcho­dzą­cym w skład naj­lep­szej dzie­siąt­ki, ję­zy­ka już nie będę strzę­pi­ła, bo kontr­pro­duk­tyw­ne i nie chcę.

Do­słow­nie: zdmuch­nąć/zga­sić.

Ważne, co ga­sisz i zdmu­chu­jesz. Sam sprawdź. xd

 

Co do nica, placu, dzia­łu, me­ne­dże­ra – de­cy­zja Au­to­ra. O ile jesz­cze z nicem od biedy bym się zgo­dzi­ła, z po­zo­sta­łą resz­tą już nie. Cza­sem myślę sobie, i o co ja te kopie kru­szę?

 

Taki po­dział ścian jest sto­so­wa­ny w bu­dow­nic­twie

Tu już zde­cy­do­wa­nie nie, ścia­ny mogą być we­wnętrz­ne, lecz okre­śle­nie do­ty­czy ścian dzie­lą­cych prze­strzeń by­dyn­ku, miesz­ka­nia. Opi­su­jesz kon­kret­ne po­miesz­cze­nie, a te re­ga­ły bi­blio­tecz­ne go nie dzie­lą, lecz po pro­stu stoją przy ścia­nach. Czy po­wie­dział­byś, że za­mon­to­wa­łeś umy­wal­kę na we­wnętrz­nej ścia­nie ła­zien­ki, albo szafę po babci przy­sta­wi­łeś do we­wnętrz­nej ścia­ny po­ko­ju?

 

– Po­dob­no… – Po­dob­no co, Ben? Co wy­my­ślisz?…ktoś w Fir­mie wie gdzie go do­stać. 

– Kto tak mówi? – pyta Rus­sel, świ­dru­jąc mnie tymi swo­imi ocza­mi w ko­lo­rze lo­do­we­go błę­ki­tu, pod któ­rych spoj­rze­niem ugi­na­ją się karki wszyst­kich jego pra­cow­ni­ków. Potem od­kor­ko­wu­je bu­tel­kę i wy­cią­ga szklan­ki. Nie. Tylko jedną szklan­kę.

Ten kiks, zer­k­nij:

Kwe­tię dia­lo­go­wą wy­po­wia­da Ben i dalej:

*Pierw­sze pod­kre­śle­nie – i kto to mówi, Ben do sa­me­go sie­bie?

*Pierw­szy bold – myśl Bena

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Spy­tam tylko o jedno – me­dy­to­wa­łeś, czy­tasz mi­strzów, znasz bud­dyzm.

Znać bud­dyzm… nie wiem, czy kto­kol­wiek zna bud­dyzm. Za wiele szkół. 

Kilka (na­ście?) lat temu byłem micni za­an­ga­żo­wa­ny w jego po­wsta­nie, czy­ta­łem nauki Sid­da­har­ty, my­śla­łem nawet o kon­wer­sji na bud­dyzm. Do tej pory wiele z mo­je­go oso­bi­ste­go po­strze­ga­nia świa­ta jest z nim zwią­za­ne, choć po tylu la­tach zdą­ży­łem za­po­mnieć wię­cej niż pa­mię­tam. 

 

Ważne, co ga­sisz i zdmu­chu­jesz. Sam sprawdź. xd

Wiem, wiem i nadal uwa­żam, że stan mo­je­go bo­ha­te­ra można tak od­nieść, choć oczy­wi­ście Ben nie osią­gnął nir­wa­ny. W tym, jaki stan do niej po­rów­nu­je, od­bi­ja się mój wro­dzo­ny pe­sy­mizm, ni­hi­lizm i pa­trze­nie przez czar­ne oku­la­ry. 

 

Ben w tej kwe­stii myśli, czy też mówi w my­ślach sam do sie­bie. Tak jak na­pi­sa­łem, już wiem, że to może być nie­ja­sne. :) 

 

 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Wiem, wiem i nadal uwa­żam, że stan mo­je­go bo­ha­te­ra można tak od­nieść, choć oczy­wi­ście Ben nie osią­gnął nir­wa­ny.

Dzię­ki, za roz­śmie­sze­nie, fajne na nockę. :DDD

 

Ja nauk Sid­dar­thy nie czy­ta­łam, co naj­wy­żej Hes­se­go, lecz o kli­ma­ty zeu­ro­pe­izo­wa­ne czy za­me­ry­ka­ni­zo­wa­ne lekko nie otar­łam. ;-) W In­diach nie­ste­ty też nie byłam, choć tego aku­rat ża­łu­ję. Nie my­śla­łam o kon­wer­sji, choć znam ta­kich, co to zro­bi­li. ;-)

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Czo­łem, Ge­ki­ka­ro!

Przy­by­wam zwie­dzio­ny ple­bi­scy­tem i na samym po­cząt­ku muszę za­zna­czyć, że duże wra­że­nie wy­war­ła na mnie… przed­mo­wa. Nie część o hi­sto­rii mi­ło­snej, lecz o ze­ro-je­dyn­ko­wo­ści, gdyż in­try­gu­je mocno i mogę po­wie­dzieć, że wy­wią­za­łeś się z za­pew­nie­nia w spo­sób dla mnie ab­so­lut­nie sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cy.

Opo­wia­da­nie jest dla uważ­ne­go czy­tel­ni­ka, myślę że przez swoją struk­tu­rę, którą ba­wisz się, wy­krę­casz i wy­krzy­wiasz na wszyst­kie stro­ny, ale przy tym wszyst­kim nie po­czu­łem się za­gu­bio­ny, przy­naj­mniej w chro­no­lo­gii. Duże wra­że­nie zro­bi­ła na mnie scena roz­mo­wy z Rus­se­lem, ta jego ar­gu­men­ta­cja opar­ta na tej po­krę­co­nej chro­no­lo­gii, a jed­no­cze­śnie spój­na i lo­gicz­na.

Wątek oby­cza­jo­wy wy­glą­da mi na nie wy­róż­nia­ją­cy się. Ten sche­mat po­ja­wiał się już wie­lo­krot­nie w wielu opo­wie­ściach. Po­zo­sta­wił mnie obo­jęt­nym, bo to świa­to­twór­stwo jest tym, co przy­cią­ga­ło moją uwagę.

Co do hi­sto­rii, to sam nie wiem, co są­dzić. Nie je­stem w sta­nie oce­nić, co tutaj jest in­ten­cjo­nal­nym nie­do­po­wie­dze­niem, a co (jeśli w ogóle coś) jest jakąś dziu­rą czy fa­bu­lar­ną nie­do­rób­ką. W po­szu­ki­wa­niu sensu po­bież­nie przej­rza­łem ko­men­ta­rze i tu ktoś wspo­mi­na Dicka (któ­re­go twór­czo­ści nie znam), tam ktoś wspo­mi­na bud­dyzm (w któ­rym też nie orien­tu­ję się jakoś wy­bit­nie), stąd stwier­dzam, że nie po­ku­szę się chyba o in­ter­pre­ta­cję, gdyż bra­ku­je mi nie­zbęd­ne­go kon­tek­stu. Co su­ge­ru­je, że być może nie je­stem ad­re­sa­tem tego opo­wia­da­nia. Za­gra­łeś am­bit­nie i bar­dzo to sza­nu­ję, choć praw­do­po­dob­nie kosz­tem nie­zro­zu­mie­nia ze stro­ny czę­ści czy­tel­ni­ków, zdo­by­łeś duże uzna­nie in­nych. A por­ta­lo­we top10 z kolei skła­nia do re­flek­sji, że ry­zy­ko się opła­ca­ło. ;)

Cześć, Geki,

na wstę­pie wy­bacz, że do­pie­ro teraz, ale cza­sem mam tak, że nawet jeśli prze­czy­tam jakiś tekst i nawet jeśli mi się bar­dzo spodo­ba, to nie wiem, co na­pi­sać. Ge­ne­ral­nie two­rze­nie ko­men­ta­rzy przy­cho­dzi mi z tru­dem i z chę­cią zo­sta­ła­bym drugą Anet :P

No więc prze­czy­ta­łam opko w za­sa­dzie około dnia pre­mie­ry, ale do­sta­nie się do ple­bi­scy­tu to nie byle co i na­le­ża­ło­by jed­nak z mojej stro­ny oddać te na­leż­ne słowa uzna­nia.

Opo­wia­da­nie jest ge­nial­ne, od po­cząt­ku do końca (a do po­cząt­ków za­li­czam też w tym przy­pad­ku przed­mo­wę!) Bar­dzo ta­jem­ni­cze i nie wie­dzia­łam, czy do­brze je od­czy­ta­łam, ale z po­mo­cą przy­szły ko­men­ta­rze. Nor­mal­nie nie lubię tego po­czu­cia “ale co się wła­ści­wie stało?”, ale tym razem wy­szło klawo, choć mózg mam chyba zbyt miał­ki na takie rze­czy. Na­pi­sa­ne spraw­nie, tro­chę sucho, ale tak miało być. Za­zdrosz­czę umie­jęt­no­ści ;D Współ­czu­ję Be­no­wi i oby taka przy­szłość się nie zi­ści­ła…

 

Po­wo­dze­nia w dal­szym pi­sa­niu!

Nie wy­sy­łaj kra­sno­lu­da do ro­bo­ty dla elfa!

Pra­cu­ję na osiem­na­stym pię­trze Firmy – nie wy­mie­niam jej z nazwy, bo nie ma po co – w Dzia­le do spraw Ko­mu­ni­ka­cji Mię­dzy Dzia­ła­mi.

 

Brzmi jak esen­cja korpo…

 

Pa­trzę wresz­cie na ścia­ny wie­żow­ców, na niebo, na dachy od­le­głych blo­ków miesz­kal­nych, wszę­dzie tam, gdzie rze­czy­wi­stość przy­kry­ta jest przez per­so­na­li­zo­wa­ne ho­lo-re­kla­my.

 

Za­czy­na mi się to opo­wia­da­nie na­praw­dę po­do­bać. Już widzę, że bę­dzie grubo.

 

Ja do­sta­nę dwa dni urlo­pu.

 

Bar­dzo grubo.

 

Dziś jest przed­wczo­raj.

 

Za­czy­nam się gubić. Roz­wa­żam, czy by Two­je­go opka gdzieś nie roz­ry­so­wać :P

 

Trud­no jest mi „od­sta­wić na bok ze­ro-je­dyn­ko­we po­strze­ga­nie świa­ta”, o co po­pro­si­łeś mnie na po­cząt­ku, ale po tej proś­bie wiem, że nie ma sensu za­da­wać pytań pt. „o co tu wła­ści­wie cho­dzi?”. Opo­wia­da­nie jest prze­po­tęż­ne, to pewne. Akcja, emo­cje, wizja świa­ta… je­stem ku­pio­ny, mimo iż nie wiem, czy to opo­wia­da­nie prze­czy­ta­łem, czy­tam, czy może będę czy­tał?

 

Po­zdra­wiam.

Precz z sy­gna­tur­ka­mi.

Bar­dzo moje kli­ma­ty. Ten tekst ma “to coś”, jakąś nie­sa­mo­wi­tość w sobie, coś, co w li­te­ra­tu­rze uwiel­biam. Tak jak ba­wi­łeś się ma­te­rią i abs­trak­cją w “Jad za­bi­ja nie­po­strze­że­nie”, tak tutaj znowu to ro­bisz i wy­cho­dzi to świet­nie. Czy­ta­ło się bar­dzo lekko i w ogóle nie od­czu­łam dłu­go­ści tego tek­stu. Przed­mo­wa nie była (przy­naj­mniej we­dług mnie) po­trzeb­na, bo tekst do­sko­na­le samą swoją tre­ścią prze­ka­zu­je to, co się w niej zna­la­zło.

Bo­ha­te­ro­wie wy­kre­owa­ni umie­jęt­nie i mają wy­ra­zi­ste cha­rak­te­ry. Tylko motyw ze śmier­cią dziec­ka mało ory­gi­nal­ny. Ale resz­ta cu­dow­nie mąci w gło­wie, a jed­nak wy­da­je się prze­my­śla­na. Nie wiem, co jesz­cze wię­cej mogę na­pi­sać, bo tekst po pro­stu tak zwy­czaj­nie mi się po­do­bał jako ca­ło­kształt, więc na­pi­szę tylko, że w ple­bi­scy­cie na pewno bę­dziesz miał jakąś część mo­je­go głosu.

Cześć :)

Tekst na bar­dzo wy­so­kim po­zio­mie: głę­bo­ki, szczwa­no za­pro­jek­to­wa­ny i prze­ko­ny­wu­ją­cy w ob­sza­rze dys­to­pij­nej wizji przy­szło­ści (wizja ta jest dość uprosz­czo­na i tro­chę stan­dar­do­wa, ale co z tego – mnie prze­ko­nu­je).

Cały ten senny ga­li­ma­tias też jest świet­ny, głów­nie dla­te­go, że nie jest oni­rycz­ną fan­ta­sma­go­rią, a po pro­stu bar­dzo do­brze po­ka­za­nym za­gu­bie­niem się w sta­nach świa­do­mo­ści. To jest na­praw­de cie­ka­wy i do­brze zre­ali­zo­wa­ny kon­cept.

No i jest prze­kaz, i jest o mi­ło­ści, no bar­dzo to udane (może oprócz wątku ze zmar­łą cór­cią, dość stan­dar­do­wy, rzekł­bym).

Jak mi się to czy­ta­ło? Nieco na siłę (serio, NIECO, to ważne i zwróć na to słów­ko uwagę). W mojej opi­nii tekst jest po pro­stu odro­bi­nę (tu po­dob­nie jak z nieco, zwróć uwagę: ODRO­BI­NĘ) prze­ga­da­ny. To pew­nie ma zwią­zek ze sty­lem, w jakim pi­szesz – grzecz­nie, miej­sca­mi dość for­mal­nie. Dla mnie – zbyt ład­nie jak na cy­ber­pun­ka. 

Jesz­cze o moich czy­tel­ni­czych wra­że­niach – cała opo­wieść wy­da­ła mi się ciut (CIUT) na­iw­na, ale od­biór dia­me­tral­nie się zmie­nia po prze­czy­ta­niu za­koń­cze­nia. Wtedy coś pstryk­ne­ło i za­miast na­iw­no­ści zo­ba­czy­łem głę­bię.

Bar­dzo fajny tekst, win­szu­ję :)

 

 

 

 

Czy­ta­łem kie­dyś fa­scy­nu­ją­cy ar­ty­kuł o tym, jak nie­li­ne­ar­nie abo­ry­ge­ni po­strze­ga­ją czas, jak nawet ich język nie od­wzo­ru­je po­dzia­łu na czas prze­szły, te­raź­niej­szy i przy­szły w taki spo­sób jak ję­zy­ki za­cho­du. Ten motyw prze­wi­ja się potem przez gor­sze lub lep­sze dzie­ła z za­kre­su s-f, ale za­wsze nie­sie ze sobą po­twor­ny po­ten­cjał.

Ty zmie­sza­łeś to, je­że­li do­brze roz­po­zna­ję, z bud­dy­zmem, kar­micz­ną pętlą, przy­naj­mniej na war­stwie na­wią­zań. Po­krę­ci­łeś z dość kli­szo­wą hi­sto­rią mi­ło­ści z pro­ble­ma­mi i smier­cią dziec­ka (w tym przy­pad­ku powód śmier­ci czyni spra­wę cie­ka­wą) oraz na­stę­pu­ją­cą potem trau­mą. Za­mie­sza­łeś chro­no­lo­gią, prze­pro­wa­dzi­łeś bar­dzo cie­ka­wą woltę, ale… nie je­stem pe­wien jak od­czy­ty­wać finał. Jako karmę, do któ­rej bo­ha­ter po­sta­na­wia się do­sto­so­wać? Po­ku­tę, którą sam sobie wy­mie­rza?

Nie­rze­czy­wi­stośc rze­czy­wi­sto­ści jest ład­nie pod­kre­śla­na za­kłó­ce­nia­mi chro­no­lo­gicz­ny­mi, nie­li­ne­ar­ny­mi prze­sko­ka­mi. Za­sta­na­wiam się tylko, czy w tym opo­wia­da­niu jest coś wię­cej, niż sam po­mysł, pre­zen­ta­cja sza­lo­ne­go kon­cep­tu.

Może to wiecz­ne nie­za­do­wo­le­nie z życia, ba, wręcz brak po­czu­cia sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce­go życia u Bena? Dla­cze­go dąży do sa­mo­umar­twie­nia? Czy “je­stem to jej wi­nien” to nie tylko pre­tekst?

 

Tekst in­try­gu­ją­cy, nie­ła­twy, nie po­zwa­la­ją­cy łatwo za­wę­żyć jego in­ter­pre­ta­cji. Bar­dzo cie­ka­wy.

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Bar­dzo efek­tow­ny tekst, który można od­czy­tać na kilka spo­so­bów. W nar­ra­cji pro­wa­dzo­nej na wielu płasz­czy­znach po­ma­ga się czy­tel­ni­ko­wi od­na­leźć za­su­ge­ro­wa­ny bud­dyj­ski klucz in­ter­pre­ta­cyj­ny, ale nadal można róż­nie po­dejść do tej hi­sto­rii. Z jed­nej stro­ny mamy tu więc mocno za­ko­rze­nio­ny w fi­lo­zo­fii obraz (przej­ścio­wej) rze­czy­wi­sto­ści przed­sta­wio­ny na przy­kła­dzie ty­tu­ło­we­go bo­ha­te­ra, a z dru­giej po pro­stu ka­me­ral­ną hi­sto­rię wy­ko­rzy­stu­ją­cą na­wią­za­nia do fi­lo­zo­fii jako me­ta­fo­rę re­la­cji. Dla kogoś in­ne­go może to być też głów­nie dys­to­pij­na wizja z wszech­po­tęż­ną kor­po­ra­cją w cen­trum. I tak na przy­kład w pierw­szej in­ter­pre­ta­cji Firma sym­bo­li­zu­je prawo karmy, w dru­giej jest po pro­stu ele­men­tem co­dzien­no­ści Bena i Sary, a w trze­ciej tym kon­tro­lu­ją­cym wszyst­ko opre­syj­nym two­rem.

Świet­ny za­mysł idzie w parze z wy­ko­na­niem. Nar­ra­cja jest po­pro­wa­dzo­na w do­brym tem­pie, utrzy­mu­je uwagę czy­tel­ni­ka, sceny łączą się ze sobą po­przez kon­kret­ne ob­ra­zy lub de­ta­le, a wszyst­ko to spię­te nie­jed­no­znacz­ną klam­rą kom­po­zy­cyj­ną – przy­wo­ła­nie po­cząt­ko­wej sceny su­ge­ru­je, że cały cykl się po­wtó­rzy, ale po­ja­wia się też do­dat­ko­wy frag­ment, który wy­da­je się mieć bar­dziej po­zy­tyw­ny wy­dźwięk i (w tym przy­ziem­nym, oby­cza­jo­wym od­czy­ta­niu) wska­zy­wać na prze­pra­co­wa­nie ża­ło­by po Rosie.

Opo­wia­da­nie bar­dzo w stylu twór­czo­ści Dicka albo fil­mów No­la­na, i tutaj mimo wszyst­ko tro­chę szko­da, że te po­szcze­gól­ne ele­men­ty ukła­dan­ki to do­brze znane w ga­tun­ku mo­ty­wy, nie­mniej ca­łość wciąż robi duże wra­że­nie. Myślę, że jesz­cze w wol­nej chwi­li tu wrócę, żeby na spo­koj­nie wy­ła­pać wszyst­kie smacz­ki. ;)

Po­wo­dze­nia w ple­bi­scy­cie!

Rem­plis ton cœur d'un vin re­bel­le et à de­ma­in, ami fidèle

Ko­men­tu­ję po­spiesz­nie, żeby nie prze­ga­pić szan­sy wy­gra­nia książ­ki (tak, za­gło­so­wa­łem m.in. na to opo­wia­da­nie w ple­bi­scy­cie ;)

Brawa przede wszyst­kim za kon­struk­cję – niby chaos, a upo­rząd­ko­wa­ny. W przy­pad­ku ta­kie­go po­my­słu na opo­wieść, bar­dzo łatwo pójść na ży­wioł, po­ku­sie tej ule­ga­li naj­więk­si, żeby wy­mie­nić tylko Dicka i Stru­gac­kich (a muszę przy­znać, że naj­bar­dziej mi się Twoje opo­wia­da­nie ko­ja­rzy ze “Śli­ma­kiem na zbo­czu”, pew­nie przez ten nagły awans bo­ha­te­ra). A ja sobie bar­dzo cenię, kiedy czuję, że autor cały czas kon­se­kwent­nie pa­nu­je nad wąt­kiem opo­wie­ści – wie dokąd, po co, i któ­rę­dy zmie­rza. 

Ję­zy­ko­wo bar­dzo do­brze, ale, że wcze­śniej czy­ta­łem “Księ­ży­co­we­go księ­cia”, wiem, że to nie szczyt moż­li­wo­ści au­to­ra.

Prze­czy­ta­łem i je­stem za­chwy­co­ny.

W za­sa­dzie wszyst­ko w nim gra. Nar­ra­cja bar­dzo płyn­na, prze­czy­ta­łem pra­wie jed­nym tchem. Pro­ble­mów z po­ła­pa­niem się gdzie je­stem też nie mia­łem żad­nych, a po­dej­rze­wam, że nie było to łatwe.

Po­mysł i kom­po­zy­cja to zde­cy­do­wa­nie jego naj­więk­szy atut, jak już wiele osób wspo­mi­na­ło na­su­wa­ją­cy sko­ja­rze­nia z Dic­kiem. Wszyst­ko opie­ra się w za­sa­dzie na trzech pro­stych po­my­słach – holo (choć w spo­rej mie­rze jako wy­peł­nie­nie tła), a przede wszyst­kim omni­po­tent­na Firma i ta­jem­ni­czy złoty pył. A ko­niec koń­ców, poza in­te­re­su­ją­cą fa­bu­łą, do­sta­je­my też kilka pytań o świat, rze­czy­wi­stość, spo­łe­czeń­stwo, nas sa­mych…

Moim zda­niem tro­chę dało też na­zew­nic­two. Z jed­nej stro­ny wy­mie­nie­ni z imie­nia bo­ha­te­ro­wie, z dru­giej enig­ma­tycz­na “Firma”, “Biały”, “Czar­ny”. Tro­chę przy­wo­ła­ło mi sko­ja­rze­nia z twór­czo­ścią Kafki, ale przede wszyst­kim two­rzy ten ele­ment nie­po­ko­ju – a przy oka­zji ład­nie gra z tym dziw­nym-sen­nym kli­ma­tem.

Gra­tu­lu­ję :)

Слава Україні!

Cie­ka­we. Kli­ma­tycz­ne. Hor­ror bez hor­ro­ru. Do­brze bę­dzie się czy­tać. Do­brze się czy­ta­ło. Do­brze się czyta

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Post nę­kal­ny.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Łał! Tekst za­chwy­ca!

Od sa­me­go po­cząt­ku, na­sta­wi­łem się na to, że nie zro­zu­miem wszyst­kie­go.

Swoją in­ter­pre­ta­cję mam i je­stem z niej za­do­wo­lo­ny. Chęt­nie wrócę do tek­stu jesz­cze raz :)

 

Do­dat­ko­wo, zwró­ci­łem uwagę na cie­ka­wy świat i obo­wiąz­ko­wą im­plan­ta­cję no­wo­rod­ków. Smut­na przy­szłość. Czę­ścio­wo do cze­goś ta­kie­go wła­śnie dą­ży­my.

 

Ktoś mi po­le­cił prze­czy­ta­nie tego tek­stu i je­stem mu bar­dzo wdzięcz­ny za re­ko­men­da­cję.

Po­zdra­wiam :)

Od dawna się zbie­ra­łem do prze­czy­ta­nia tego tek­stu, bo do­my­śla­łem się, że może być dobry. Rzad­ko się­ga­łem do sta­rych tek­stów z forum, ra­czej czy­tam na bie­żą­co, to co się po­ja­wia. 

Wra­ca­jąc…

Nie no, ogień. Na­praw­dę nie wiem co na­pi­sać. Re­we­la­cyj­ne to było, i tyle.

Złoty pył to nie sub­stan­cja, tylko stan umy­słu. Cie­ka­we tylko, kto go za­pro­jek­to­wał, bo z po­wie­trza się chyba nie wzię­ło…

 

EDIT:

Po­sta­no­wi­lem tro­che prze­edy­to­wac ko­men­tarz po ochło­nię­ciu. Bo taki fajny tekst za­slu­gu­je na cos sen­sow­niej­sze­go niz tylko pro­ste “OMG”. Cho­ciaż z mojej stro­ny to by­ło­by naj­szczer­sze, bo w ta­kich tek­stach je­steś jak z po­wie­dze­nia Mu­sa­shie­go Miy­amo­to – wy­ci­nasz wroga w pień, to dobra tak­ty­ka i nie ma o tym sensu długo i ucze­nie roz­pra­wiać ;D

Da­jesz w tek­ście wszyst­ko co lubię – cy­ber­pun­ko­wą dys­to­pię, odro­bi­nę fi­lo­zo­fii i mnó­stwo ta­jem­nic.

Dla mnie opo­wia­da­nie nie było w naj­mniej­szym stop­niu “prze­kom­bi­no­wa­ne”, czy­ta­ło się to równo i płyn­nie. Szcze­rze mó­wiąc prze­mkną­łem przez ten tekst jak burza, bez żad­ne­go przy­stan­ku, co przy tej ilo­ści zna­ków wcale nie zda­rza się tak czę­sto.

Jeśli cho­dzi o in­ter­r­pre­ta­cję (a nie czy­ta­łem ko­men­ta­rzy, więc nie wiem, czy coś wy­ja­śniasz), można tekst in­ter­pre­to­wać jako ja­kieś swo­iste limbo bo­ha­te­ra. Bardo może wska­zy­wać na stan za­wie­sze­nia po po­peł­nio­nym sa­mo­bój­stwie i ana­li­zo­wa­nie ko­lej­nych okru­chów życia. Pa­no­wie w gar­ni­tu­rach też ko­ja­rzą mi się w dość oczy­wi­sty spo­sób z ja­ki­miś oce­nia­ją­cy­mi anio­ła­mi / ase­so­ra­mi.

Z dru­giej stro­ny to w sumie dość pro­sta in­ter­pre­ta­cja. Bo jest złoty pył, czyli na­wią­za­nie do snu / pro­jek­cji OOBE, więc może to nie jest aż tak oczy­wi­ste? A może jest, bo w sumie czemu jedno mia­ło­by prze­czyć dru­gie­mu? ;D Pew­nie “bardo” kogoś, kto na­uczył się świa­do­me­go snu / wę­dró­wek astral­nych może być bar­dziej usys­te­ma­ty­zo­wa­ne i zro­zu­mia­łe, niż dla kogoś, kto był, za prze­pro­sze­niem, zwy­kłym prze­żu­wa­czem chle­ba… 

Tak czy owak, tekst jest cie­ka­wy, budzi za­sta­no­wie­nie i czy­ta­ło się go z dużą i nie­kła­ma­ną przy­jem­no­ścią.

Nowa Fantastyka