- Opowiadanie: Shani - Bajka o Maćku Dobroduchu

Bajka o Maćku Dobroduchu

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Bajka o Maćku Dobroduchu

Za sied­mio­ma wio­ska­mi, za sied­mio­ma po­la­mi żył sobie Maćko Do­bro­duch. Bied­ny to był mło­dzie­niec, tatka po­cho­wał, gdy miał jesz­cze mleko pod nosem, a ma­tul­ka nie­wie­le mogła za­ro­bić, po­ma­ga­jąc lo­kal­nym go­spo­da­rzom w pracy na roli. Prze­pra­co­wa­ła się bi­du­la i pew­ne­go dnia nie wy­szła już z ko­lej­ne­go za­pa­le­nia płuc. Zo­stał chło­pi­na sam, jak ten palec, a że innej pracy nie znał, po­szedł w ślady matki i wy­ry­wał sobie rę­ka­wy dla bo­ga­te­go pana. Tę­sk­no mu było za la­ta­mi dzie­ciń­stwa, kiedy w nie­dzie­lę bu­dził go za­pach sma­żo­nej ja­jecz­ni­cy i świe­żo upie­czo­ne­go chle­ba. Jedli to wszyst­ko we trój­kę, tatko ca­ło­wał ma­tu­lę w po­li­czek i dzię­ko­wał za pysz­ne i bo­ga­te śnia­da­nie. Póź­niej mały Maćko jeź­dził do wie­czo­ra na wła­sno­ręcz­nie zro­bio­nym ko­ni­ku z pa­ty­ka i czuł, że tak wy­glą­da praw­dzi­we szczę­ście. Teraz czuł tylko smród wy­rzu­ca­nych gó­wien od licz­nej trzo­dy i ptac­twa, które opo­rzą­dzał. Nie prze­szka­dza­ło­by mu to spe­cjal­nie, bo prze­cież żadna praca nie hańbi, ale za­pła­ta już ow­szem. Pan robił się ostat­nio bar­dzo skąpy, także jajka na ta­le­rzu Maćko już dawno nie wi­dział. Cza­sa­mi miał wra­że­nie, że trzo­dzie rzu­cał lep­sze kąski niż sam do­sta­wał, aż mu się chcia­ło wy­żreć świ­niom pyrkę z ko­ry­ta.

Pew­ne­go dnia, kiedy niósł do skła­dzi­ka kopę jaj i ślin­ka mu cie­kła na samą myśl, co bę­dzie za­ja­dał go­spo­darz na śnia­da­nie, zo­ba­czył na wjeź­dzie ele­ganc­ki za­przęg. Wy­twor­nie ubra­ny kró­lew­ski sługa wrę­czał panu ozdob­ną ko­per­tę. Wiel­kie po­ru­sze­nie po­wsta­ło we wszyst­kich do­mo­stwach, kiedy ro­ze­szła się treść ta­jem­ni­cze­go listu. Wład­ca wy­pra­wiał ogrom­ny bal dla wszyst­kich miesz­kań­ców kró­le­stwa, po­nie­waż córka jego, Mi­ra­bel­la, osią­gnę­ła wiek doj­rza­ło­ści i czas nad­szedł zna­leźć jej męża. Wia­do­mo było, że mąż pew­nie już dawno wy­bra­ny, ale dla ludu trze­ba zro­bić przed­sta­wie­nie, że niby każdy ma szan­sę, oby tylko ko­chał kró­lew­nę i był jej wier­ny po kres swo­ich dni. Maćka oczy­wi­ście nie za­pro­si­li. Pan za­brał na bal tylko dwóch swo­ich synów, wy­gła­ska­nych jak zadek kasz­tan­ki, którą Maćko czy­ścił wła­śnie w staj­ni. Kiedy niebo ściem­nia­ło i po­ja­wi­ła się na nim pierw­sza gwiaz­da chło­pak czła­pał do swo­jej ko­mór­ki po skoń­czo­nej pracy. Nagle usły­szał gło­śne kra­ka­nie. Wiel­ki czar­ny kruk sie­dział na dachu po­bli­skiej szop­ki. "Pięk­ny okaz" – po­my­ślał i spró­bo­wał za­kra­kać w od­po­wie­dzi. 

– Nie trudź się, mo­że­my gadać po two­je­mu – ode­zwa­ło się ludz­kim gło­sem pta­szy­sko. 

Chło­pak znie­ru­cho­miał z wra­że­nia i po­my­ślał, że chyba za długo pra­co­wał dzi­siaj w słoń­cu, ale kruk mówił dalej:

– Musi być cho­ler­nie smut­no tak za­pier­da­lać, kiedy inni bawią się na balu, ko­rzy­sta­ją z naj­lep­szej wy­żer­ki w kró­le­stwie i bez­kar­nie po­dzi­wia­ją wdzię­ki doj­rze­wa­ją­cej panny Wi­sien­ki. 

– Mi­ra­bel­ki – spro­sto­wał chło­pak. 

– Tfu! Zwał jak zwał, niech Ci bę­dzie, Mi­ra­bel­ki, jedno i dru­gie dobre, gdy so­czy­ste i nie nad­gry­zio­ne przez ro­bac­two. 

Dziw­ny był ten ptak, po­my­ślał Maćko, w baj­kach ra­czej wy­stę­pu­ją wróż­ki i są bar­dziej dys­tyn­go­wa­ne.

– Nie chciał­byś się tam po­ka­zać? Utrzeć nosa tym wszyst­kim znie­wie­ścia­łym ka­wa­le­rom, co nigdy nie trzy­ma­li w rę­kach wideł ani ło­pa­ty? Chyba coś ci się na­le­ży za tą ro­bo­tę i nie­go­dzi­wo­ści, jakie mu­sisz tu zno­sić – gadał dalej kruk.

– A jak mam się tam po­ka­zać? W sta­rych, brud­nych, śmier­dzą­cych łach­ma­nach? Poza tym nie mam za­pro­sze­nia – od­po­wie­dział mło­dzie­niec. 

– Nie bój się. Już ja cię tak od­pi­cu­ję, że nikt Cię nawet nie za­py­ta o za­pro­sze­nie. Będą otwie­rać przed tobą drzwi i sami po­pro­wa­dzą pod spód­ni­cę tej całej owo­co­wej kró­lew­ny. 

W tym mo­men­cie z brud­ne­go bie­da­ka chło­pak zmie­nił się w czy­ste­go, wy­pach­nio­ne­go, ubra­ne­go w ksią­żę­ce błę­ki­ty mło­de­go męż­czy­znę. 

– Ele­ganc­ko! – za­kla­skał skrzy­dła­mi kruk. – Jak ci się po­do­ba? 

– Ee, no, ład­nie – wy­bą­kał młody. – Tro­chę cia­sne, pije strasz­nie pod pa­cha­mi i w kroku. 

– Taka moda, wi­dzisz. Jakoś wy­trzy­masz. 

– A jak się tam do­sta­nę? Bal trwa w naj­lep­sze, a to strasz­nie da­le­ko. Zanim dotrę na pie­cho­tę, to kró­lew­na już dawno bę­dzie za­ko­cha­na w innym – za­py­tał Maćko. 

– A to też nie pro­blem – od­po­wie­dział bez­tro­sko kruk i wyjął zza pa­zu­chy wo­re­czek pełen zło­tych pier­ście­ni. Jeden wy­padł mu na po­dwór­ko, ale tego nie za­uwa­żył. Za­czął w nich prze­bie­rać, w końcu wyjął ten z sza­fi­ro­wym oczkiem, ści­snął go mocno i wy­krzyk­nął: – Na takie zmar­twie­nia mamy smoki, mój drogi!

Nagle trzask-prask! Kruk za­mie­nił się w ogrom­ne­go zie­lo­no-nie­bie­skie­go smoka, a gdy usiadł na ziemi, to aż za­dud­ni­ło wokół. Pod Mać­kiem aż się nogi ugię­ły z wra­że­nia.

– Ha, ha! – za­śmiał się smok – To mój ulu­bio­ny mo­ment. Kie­dyś jeden tak się wy­stra­szył, że na­ro­bił w gacie i mu­sia­łem go znowu prze­bie­rać.

– No dobra, pięk­ny strój, baj­ko­wy smok, a gdzie jest ha­czyk? – za­sta­na­wiał się na głos Maćko.

– Nic trud­ne­go, żad­nych do­ży­wot­nich robót w ka­mie­nio­ło­mach, cho­ciaż bio­rąc pod uwagę twoje obec­ne po­ło­że­nie, to nie wiem, co gor­sze. Do sedna, po pro­stu nie mo­żesz ni­cze­go wy­nieść z zamku. Tyle. Jeśli to zro­bisz, to czar pry­śnie, bę­dziesz znowu wie­śnia­kiem, a ja zwy­kłym kru­kiem, a na to, po­dej­rze­wam, Mi­ra­bel­ka nie po­le­ci.

– Ro­zu­miem. W takim razie w drogę! – za­wo­łał chło­pak, coraz bar­dziej prze­ko­na­ny do cze­ka­ją­cej go przy­go­dy.

Na jego szczę­ście lot nie trwał długo, bo twar­de łuski na grzbie­cie smoka oka­za­ły się wpi­jać w tyłek bar­dziej niż cia­sne spodnie. Poza tym stwór le­ciał bar­dzo szyb­ko i mło­dzia­no­wi strasz­nie prze­wia­ło uszy. "Jesz­cze się przez te wy­bry­ki roz­cho­ru­ję i figa z ma­kiem bę­dzie, a nie ba­le­ty z księż­nicz­ką" – po­my­ślał.

Tak, jak smok prze­wi­dział, straż kró­lew­ska onie­mia­ła na widok tego nie­sa­mo­wi­te­go wi­do­wi­ska i, o nic nie py­ta­jąc, wpro­wa­dzi­li nie­zna­ne­go księ­cia na sa­lo­ny. Maćko z tru­dem po­wstrzy­my­wał się, aby nie roz­glą­dać się zbyt­nio i trzy­mać za­mknię­te usta, mimo że szczę­ka nie raz chcia­ła mu opaść na widok luk­su­so­we­go wnę­trza zamku. Sala ba­lo­wa wy­peł­nio­na była tań­czą­cy­mi pa­ra­mi w tak samo nie­wy­god­nych stro­jach, jaki sam mu­siał zno­sić. Oczy mu się za­świe­ci­ły, gdy zo­ba­czył suto za­sta­wio­ne stoły i wy­obraź­nia za­czę­ła dzia­łać, jakie sma­ko­wi­te kąski muszą tam leżeć i tylko cze­kać, aż wy­peł­ni nimi swój wy­głod­nia­ły brzuch. Kiedy zmie­rzał w stro­nę speł­nia­ją­ce­go się wła­śnie ku­li­nar­ne­go ma­rze­nia, zo­ba­czył ją. Naj­pięk­niej­szą ko­bie­tę świa­ta. Złote włosy za­ple­cio­ne w dwa grube war­ko­cze opie­ra­ły się na uno­szą­cym w rytm od­de­chów głę­bo­kim de­kol­cie, ledwo ukry­wa­ją­cym krą­głe młode pier­si. Po­ni­żej talia, za­pew­ne po­pra­wio­na gor­se­tem, ale co tam, nie­wie­le mu­sia­ła od­bie­gać od praw­dzi­wej. Dalej wi­dział już tylko licz­ne war­stwy ba­lo­wej sukni, które mu­sia­ły za­kry­wać pełne bio­dra i kra­inę roz­ko­szy, którą chęt­nie zwie­dził­by przy naj­bliż­szej oka­zji. Gdy się od­wró­ci­ła, od razu zło­wi­ła jego wy­głod­nia­łe spoj­rze­nie, a on za­du­rzył się już cał­kiem, uj­rzaw­szy jej nie­biań­skie oczy i usta ni­czym doj­rza­łe ma­li­ny. Pod­szedł bar­dzo bli­sko z za­dzi­wia­ją­cą pew­no­ścią sie­bie i wy­szep­tał jej do ucha:

– Ty pani, mu­sisz być księż­nicz­ka Mi­ra­bel­la, bo pięk­niej­szej isto­ty dotąd nie wi­dzia­łem. Za­szczy­cisz mnie ko­lej­nym tań­cem? 

Za­chi­cho­ta­ła, zła­pa­ła pod ramię i rze­kła:

– Chodź, le­piej coś zjemy. Pew­nie chcesz się po­si­lić po po­dró­ży, a przy oka­zji może zdra­dzisz swe imię i po­cho­dze­nie? Nie przy­po­mi­nam sobie tak przy­stoj­ne­go ka­wa­le­ra w na­szym kró­le­stwie. 

– Je­stem ksią­żę Mat­teo ze Smo­czej Do­li­ny – wy­my­ślił na po­cze­ka­niu, a wi­dząc za­gu­bie­nie w jej oczach dodał: – To od­le­gła kra­ina, zza sied­miu gór i sied­miu lasów. 

– Och! To wszyst­ko wy­ja­śnia, tak da­le­ko nie było mi dane po­dró­żo­wać – od­po­wie­dzia­ła, po­da­jąc mu pierw­szy ta­lerz z przy­staw­ka­mi. 

Łap­czy­wie wrzu­cił pierw­szy z brze­gu ka­wa­łek do ust i o mało się nie za­dła­wił, chciał wy­pluć to ohydz­two, ale przy­po­mniał sobie, że chwi­lo­wo jest księ­ciem i nie wy­pa­da. Za­py­tał jed­nak:

– Co to było?

– Kal­ma­ry na­dzie­wa­ne żu­ra­wi­no­wym tofu. Jeśli Ci nie sma­ku­je, to są tu jesz­cze kre­wet­ki w tra­wie cy­try­no­wej, awo­ka­do w we­ge­ta­riań­skich pla­strach imi­tu­ją­cych szyn­kę i bez­glu­te­no­we wy­traw­ne ba­becz­ki z bo­go­wie wie­dzą czego. 

– Heh, wiesz, je­stem chyba bar­dziej głod­ny, może przejdź­my do zup albo od razu dań głów­nych – pró­bo­wał wy­brnąć z je­dze­nia dzi­wa­deł, które wy­mie­ni­ła. 

– Z zup mamy dziś do wy­bo­ru krem z se­le­ra na­cio­we­go oraz chłod­nik z grusz­ki i pie­trusz­ki. 

– Aha… A danie głów­ne? – za­py­tał z na­dzie­ją na coś nor­mal­ne­go. 

– Ojej, sporo tego, mię­dzy in­ny­mi go­to­wa­ne pul­pe­ty so­jo­we w sosie pi­sta­cjo­wym, tofu na różne spo­so­by, bez­glu­te­no­we pie­ro­gi z po­ma­rań­cza­mi, owoce morza w sosie z mleka mig­da­ło­we­go… 

Prze­rwał jej, bo aż go głowa roz­bo­la­ła od tych wy­myśl­nych po­traw, które spra­wia­ły, że nawet wy­głod­nia­ły bie­dak do­sta­je mdło­ści.

– Wiesz… – za­czął nie­pew­nie – do­ce­niam kunszt tu­tej­sze­go mi­strza kuch­ni, ale u nas jada się zgoła ina­czej. Macie tu jajka, chleb, kieł­ba­sę albo ko­tle­ta?

Uśmiech­nę­ła się sze­ro­ko, oczy za­szły jej mgłą, jakby się za­ko­cha­ła i po­wie­dzia­ła ura­do­wa­na:

– Chodź do kuch­ni, zaraz ci coś upich­cę – pra­wie po­bie­gła, cią­gnąc go za rękę. 

Po chwi­li Maćko z roz­ko­szy gła­skał się po peł­nym brzu­chu. Jego zło­to­wło­sa pięk­ność mi­giem usma­ży­ła ja­jecz­ni­cy na bocz­ku, scha­bo­we­go w gru­bej pa­nier­ce, zna­la­zła w lo­dów­ce po­mi­do­rów­kę z po­przed­nie­go dnia, a na deser ugo­to­wa­ła cze­ko­la­do­wy budyń. 

– Jakie to było pysz­ne! – za­chwy­cał się, stę­ka­jąc z prze­je­dze­nia – Nie dość, że je­steś pięk­na, to tak wspa­nia­le go­tu­jesz. My­śla­łem, że księż­nicz­ki nie sie­dzą w kuch­ni.

Za­ru­mie­ni­ła się i ze wsty­dem od­po­wie­dzia­ła:

– Od dziec­ka bar­dzo to lu­bi­łam, więc król po­zwa­la mi tu cza­sem pich­cić ze służ­bą.

– Nic dziw­ne­go, że wszy­scy biją się o twoją rękę. Ten, któ­re­go wy­bie­rzesz, bę­dzie praw­dzi­wym szczę­ścia­rzem. 

Tym razem spą­so­wia­ła po sam czu­bek głowy. Oboje czuli, że za­pa­dła nie­zręcz­na cisza, gdy ura­to­wa­ło ich nagłe pu­ka­nie w ku­chen­ne okno. 

– Och! To Marta. Bied­na sta­rusz­ka, któ­rej cza­sem prze­my­cam por­cję je­dze­nia, to zna­czy służ­ba prze­my­ca – wy­ja­śni­ła dziew­czy­na. – O nie! Ona nie może mnie zo­ba­czyć. Wiesz, nikt nie może się do­wie­dzieć, że Mi­ra­bel­la też prze­sia­du­je w kuch­ni.

Zmie­sza­ła się wy­raź­nie i wy­ją­ka­ła wresz­cie:

– Bę­dziesz tak dobry i wy­nie­siesz jej na we­ran­dę ten ko­szyk z je­dze­niem? 

– Pew­nie! – Maćko w to­wa­rzy­stwie tej cu­dow­nej panny i po tak re­we­la­cyj­nym po­sił­ku zro­bił­by wszyst­ko, może nawet dałby się na­mó­wić na zje­dze­nie kremu z se­le­ra na­cio­we­go. 

Chwy­cił wska­za­ny przez dziew­czy­nę kosz i po­pę­dził bocz­ny­mi drzwia­mi zamku na we­ran­dę. Stara Marta dzię­ko­wa­ła bez końca, gdy nagle do­tar­ło do Maćka, że spodnie nie wpi­ja­ją się już nie­mi­ło­sier­nie w jego kro­cze, a do noz­drzy do­bie­ga zna­jo­my za­pach gówna. "Cho­le­ra! To moje stare łachy" – stwier­dził prze­ra­żo­ny. Na śmierć za­po­mniał, że nic nie może wy­no­sić z zamku. Nie­ste­ty re­gu­la­min kru­ko-smo­ka obej­mo­wał też je­dze­nie dla sta­rusz­ki. Ob­ró­cił się w stro­nę okna kró­lew­skiej kuch­ni i na­po­tkał widok nadal pięk­nej, ale za­sko­czo­nej twa­rzy zło­to­wło­sej to­wa­rzysz­ki tego wie­czo­ru. Mu­sia­ło ją za­mu­ro­wać, gdy jej ksią­żę Smo­czej Do­li­ny za­mie­nił się w śmier­dzą­ce­go ob­dar­tu­sa, bo stała tam jak słup soli. "No i księ­cia dia­bli wzię­li" – za­klął w duchu i za­czął ucie­kać ile sił w no­gach w kie­run­ku swo­jej wio­ski.

Ko­lej­ny mie­siąc cią­gnął się jak flaki z ole­jem, a Maćko cho­dził jak stru­ty. Mo­men­ta­mi ża­ło­wał, że dał się wów­czas sku­sić pod­stęp­ne­mu kru­ko­wi, po­nie­waż świa­do­mość ist­nie­nia tak cu­dow­nej dziew­czy­ny, jak Mi­ra­bel­la i jed­no­cze­śnie bycie poza jej za­się­giem oka­za­ło się nie do znie­sie­nia. Cięż­ko mu było wró­cić do pracy ponad siły i po­ni­ża­nia przez ro­dzi­nę go­spo­da­rza. Pew­ne­go razu, gdy już drugi dzień nie do­stał nic do je­dze­nia, przy­po­mniał sobie o pier­ście­niu, który za­wie­ru­szył się na po­dwór­ku po wi­zy­cie kruka. Nie wie­dział jak to dzia­ła, ale był tak zły na swo­je­go pana, że my­śląc o nim w naj­gor­szych epi­te­tach, ści­snął mocno świe­ci­deł­ko w swo­jej dłoni i wy­ce­dził przez zęby: "A żebyś do końca życia mu­siał wpier­da­lać zupę z se­le­ra na­cio­we­go i kal­ma­ry z tofu". Ci­snął ze zło­ścią pier­ścień w błot­ni­stą ka­łu­żę i wy­koń­czo­ny po­szedł spać. Na­za­jutrz na wjeź­dzie do po­se­sji go­spo­da­rza uj­rzał powóz po­dob­ny do tego, któ­rym do­star­czo­no za­pro­sze­nie na bal. Za­cie­ka­wio­ny pod­szedł bli­żej i zo­ba­czył jak wy­sia­da z niego zgrab­na, ale pa­skud­nie mocno wy­ma­lo­wa­na dziew­czy­na w eks­tra­wa­ganc­kiej zło­tej su­kien­ce, a za nią speł­nie­nie jego ma­rzeń – jego zło­to­wło­sa to­wa­rzysz­ka z kró­lew­skie­go balu. Tym razem była ubra­na dużo skrom­niej i roz­glą­da­ła się in­ten­syw­nie do­oko­ła. Gdy zo­ba­czy­ła Maćka na po­dwór­ku roz­pro­mie­ni­ła się i za­czę­ła do niego ma­chać. Chło­pak za­czął biec w jej kie­run­ku, gdy nagle usły­szał, jak wy­pa­cyn­ko­wa­na zwra­ca się do zło­to­wło­sej:

– No dalej, Ma­ryś­ka, wcho­dzisz do środ­ka, czy nie? 

Maćko sta­nął jak wryty i po­wtó­rzył zdzi­wio­ny:

– Ma­ryś­ka? 

Jego pięk­ność za­mie­ni­ła kilka słów z to­wa­rzysz­ką i po­de­szła do mło­dzień­ca za­wsty­dzo­na. 

– Tak, je­stem Ma­ry­sia. Na balu nie wy­pro­wa­dzi­łam cię z błędu, gdy po­my­śla­łeś, że je­stem Mi­ra­bel­lą, bo bałam się, że ksią­żę Mat­teo ze Smo­czej Do­li­ny nie bę­dzie za­in­te­re­so­wa­ny przy­ja­ciół­ką kró­lew­ny, która jest je­dy­nie jej służ­ką – za­czę­ła wy­ja­śniać dziew­czy­na. – A ja osza­la­łam na twoim punk­cie od pierw­sze­go wej­rze­nia i nie chcia­łam stra­cić w two­ich oczach. Póź­niej jed­nak zo­ba­czy­łam, jak za­mie­ni­łeś się w zwy­kłe­go chłop­ca i na­bra­łam na­dziei, że od­naj­dę cię gdzieś w kró­le­stwie. 

– Nie je­steś na mnie zła? – zdzi­wił się. 

– Za uda­wa­nie księ­cia? Sama też pod­szy­łam się pod kró­lew­nę. Oboje mamy oszu­stwo na su­mie­niu.

– Ja… – za­czął nie­pew­nie Maćko – Od czasu tego balu myślę tylko o tobie. Je­steś naj­wspa­nial­sza na świe­cie i jeśli fak­tycz­nie ze­chcesz być z takim ob­dar­tu­sem, jak ja, to będę naj­szczę­śliw­szym męż­czy­zną pod słoń­cem. Tylko, że wi­dzisz… ja tu tylko pra­cu­ję, nawet nie­spe­cjal­nie mnie tu kar­mią. Nic tu nie jest moje. 

– Już jest! – ro­ze­śmia­ła się ra­do­śnie i rzu­ci­ła mu się na szyję, nie zwa­ża­jąc na brud i smród jego ubrań.

– Ale jak to? – za­py­tał za­sko­czo­ny. 

Wów­czas za­czę­ła dłu­gie wy­ja­śnie­nia. Oka­za­ło się, że Mi­ra­bel­la upodo­ba­ła sobie na balu star­sze­go syna go­spo­da­rza i tak in­ten­syw­nie stu­dio­wa­li wza­jem­nie ana­to­mię w al­ko­wie, że kró­lew­na nie do­sta­ła ko­lej­nej mie­siącz­ki. Jak do­da­ła dwa do dwóch, to czym prę­dzej po­gna­ła do ojca wy­pro­sić sobie chło­pa­ka za męża, a dzi­siaj wszy­scy przy­je­cha­li przed­sta­wić go­spo­da­rzo­wi wa­run­ki nie do od­rzu­ce­nia. Ma­ryś­ka wy­bła­ga­ła na­to­miast kró­lew­nę, żeby za­bra­li ją ze sobą, bo szuka ta­kie­go jed­ne­go ta­jem­ni­cze­go mło­dzia­na. Przed wy­jaz­dem umó­wi­li się tak – cała ro­dzi­na przy­szłe­go księ­cia bę­dzie odtąd miesz­ka­ła w zamku kró­lew­skim, a go­spo­dar­stwo bę­dzie pro­wa­dzo­ne przez wy­ty­czo­ne­go przez króla no­we­go pana. Chyba, że przy oka­zji od­naj­dą Maćka, wtedy cały kram zo­sta­nie za­pi­sa­ny jemu i Ma­ry­ś­ce. Bar­dzo lu­bi­li dziew­czy­nę na zamku, bo od naj­młod­szych lat Mi­ra­bel­la upa­trzy­ła ją sobie na przy­ja­ciół­kę, mimo że ta była córką na­dwor­nej ku­char­ki.

Do wie­czo­ra ro­dzi­na go­spo­da­rza była spa­ko­wa­na, a ko­lej­ne wozy za­bie­ra­ły ich cenne pa­miąt­ki i oso­bi­ste rze­czy. Na ko­niec pan spoj­rzał z byka na wy­chu­dzo­ne­go Maćka i jesz­cze splu­nął mu pod nogi. Ma­ryś­ka, która tego dnia nie od­stę­po­wa­ła chło­pa­ka na krok, po­kle­pa­ła go po­cie­sza­ją­co po ra­mie­niu i po­wie­dzia­ła:

– Nie martw się. Puszą się jak pawie, bo myślą, że na zamku będą pła­wić się w luk­su­sach, ale oba­wiam się, że mogą się nie­źle zdzi­wić. 

– Jak to? – za­py­tał Maćko 

– Ano wi­dzisz, Mi­ra­bel­ka ostat­nio zro­bi­ła się taka na cza­sie i do przo­du. Taka eko, wege, bez­glu­te­no­wa, bez­lak­to­zo­wa i fit. Oczy­wi­ście wy­ma­ga od wszyst­kich do­mow­ni­ków do­sto­so­wa­nia się do jej diety i trybu życia. Myślę, że dla two­je­go by­łe­go pra­co­daw­cy może to być praw­dzi­wy szok, krzyż i męka Pań­ska. Mnie ostat­nio cięż­ko było to znieść, a co do­pie­ro temu za­ro­zu­mia­łe­mu wie­przo­wi. 

– Chcesz po­wie­dzieć, że menu obo­wią­zu­ją­ce na balu, to bę­dzie ich co­dzien­ny re­per­tu­ar? 

– Yhm, myślę nawet, że może być go­rzej – po­twier­dzi­ła Ma­ryś­ka. 

Maćko ro­ze­śmiał się grom­ko i szcze­rze. Od dawna nie czuł się tak w pełni szczę­śli­wy.

Maćko i Ma­ryś­ka Do­bro­du­cho­wie żyli sobie od tego mo­men­tu iście sie­lan­ko­wo. Do­cze­ka­li się gro­mad­ki ślicz­nych dzie­ci i pro­wa­dzi­li go­spo­dar­stwo z pasją i mi­ło­ścią. Swo­ich pra­cow­ni­ków trak­to­wa­li jak człon­ków ro­dzi­ny, dba­jąc o ich wikt i opie­ru­nek. Nie żyli długo, jak to w baj­kach bywa, ale za to smacz­nie, bo do­ga­dza­li sobie ku­li­nar­nie, nie zwa­ża­jąc na wska­zów­ki ży­wie­nio­we, jakie pro­pa­go­wa­ła kró­lew­na Mi­ra­bel­la, wie­sza­jąc tu i ów­dzie edu­ka­cyj­ne no­win­ki die­te­tycz­ne. Ale przed śmier­cią, spo­wo­do­wa­ną roz­sia­ną miaż­dży­cą, Maćko zdą­żył jesz­cze wy­stru­gać kilka ko­ni­ków z pa­ty­ków dla uko­cha­nych wnu­cząt. 

Ko­niec.

Koniec

Komentarze

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hej :) Bar­dzo mi sie po­do­ba­lo :) Z uwag je­zy­ko­wych moze zna­la­zl­bym ja­kies 2, 3 prze­cin­ki Mysle tez, ze dia­lo­gi nie­kto­re do po­praw­ki, jak choc­by tu: – Chodź do kuch­ni, zaraz ci coś upich­cę – pra­wie po­bie­gła, cią­gnąc go za rękę. /// Ale to drob­nost­ki. I sie usmia­lem kilka razy i cie­kaw bylem, jak sie to po­to­czy. Zgrab­nie i z hu­mo­rem wplo­tlas no­wo­cze­snosc w basn :) Gdy­bym spel­nial wy­ma­ga­nia for­mal­ne, klik­nal­bym w Bi­blio­te­ke :) PS. Uprzej­mie pro­sze o wy­ba­cze­nie braku for­ma­to­wa­nia – szpi­tal + te­le­fon = brak in­nych mo­zli­wo­sci tech­nicz­nych.

Tar­ni­na, dzię­ki za od­wie­dzi­ny :-) Si­lvan, dzię­ki za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz. Cie­szę się, że Ci się po­do­ba­ło i że się uśmia­łeś – taki był cel tego opo­wia­da­nia :-) Przej­rzę jesz­cze raz tekst pod kątem po­praw­no­ści dia­lo­gów i prze­cin­ków. Dzię­ki! :-)

O, jaka przy­jem­na hi­sto­ryj­ka :) Po­do­ba mi się kla­sycz­ny sche­mat Kop­ciusz­ka, od­wró­co­ny na wer­sję męską, i słu­żą­ca uda­ją­ca księż­nicz­kę (nawet, jeśli wie się od razu, że księż­nicz­ką nie jest).

Ro­zu­miem, że Maćko pro­sty chło­pak, ale jed­nak tro­chę było żal, że od­mó­wił ta­kich ra­ry­ta­sków, jak owoce morza w n od­mia­nach i krem z se­le­ra. Brzmia­ło prze­pysz­nie ;)

Pod ko­niec nar­ra­cja tro­chę sia­dła, bo zo­sta­je­my ura­cze­ni so­lid­nym in­fo­dum­pem. Wo­la­ła­bym za­koń­cze­nie tro­chę bar­dziej an­ga­żu­ją­ce dla czy­tel­ni­ka, niż suche fakty wy­gło­szo­ne przez jedną z po­sta­ci. Poza tym, czemu ro­dzi­na kró­lew­ska za­kła­da­ła, że wła­śnie w tym go­spo­dar­stwie znaj­dą Maćka? No, wła­ści­wie nie jest po­wie­dzia­ne, że się go tam spo­dzie­wa­li, ale to tro­chę dziw­ne – skoro uzna­li, że w przy­pad­ku od­na­le­zie­nia “przy oka­zji” chło­pa­ka od­da­dzą mu te wło­ści.

Fajny, baj­ko­wy, sty­li­zo­wa­ny język. Jed­nak pod ko­niec też robi się jakiś po­spiesz­ny, no­wo­cze­sny i wy­my­ka­ją­cy się z trzy­ma­ne­go do­tych­czas kli­ma­tu. Spra­wia to wra­że­nie, jakby pierw­sza po­ło­wa tek­stu była do­piesz­cza­na, a druga pi­sa­na tro­chę po­śpiesz­nie i po łeb­kach.

Ogól­nie wra­że­nie po­zy­tyw­ne. Klik­nę do bi­blio­te­ki, a po­ni­żej mała ła­pan­ka:

po­szedł w ślady matki i wy­ry­wał sobie rę­ka­wy dla bo­ga­te­go Pana

Dla­cze­go pan jest wiel­ką li­te­rą? Wiel­ko­li­te­ro­wy Pan bar­dziej ko­ja­rzy mi się z Bo­giem, niż zwy­kłym panem ziem­skim.

Chyba coś Ci się na­le­ży za tą ro­bo­tę i nie­go­dzi­wo­ści

“Ci”, “cię”, “tobie” – to wszyst­ko pi­sze­my małą li­te­rą; wiel­ką tylko w przy­pad­ku zwro­tu grzecz­no­ścio­we­go w li­stach.

wy­my­ślił na do­cze­ka­niu

Chyba miało być “na po­cze­ka­niu”.

Oboje czuli, że po­wsta­ła nie­zręcz­na cisza

→ za­pa­dła.

"Cho­le­ra! To moje stare ciu­chy"

O wła­śnie, to przy­kład no­wo­cze­sne­go ję­zy­ka, i to po­tocz­ne­go. Za­miast “ciu­chy” su­ge­ru­ję “łachy”.

ale był tak wku­rzo­ny na swo­je­go Pana

Przy­kład ko­lej­ny. “Wku­rzo­ny” na­praw­dę tak sobie wy­glą­da.

– Nie je­steś na mnie zła? – zdzi­wił się

Za­bra­kło krop­ki na końcu.

– Ale jak to? – za­py­tał za­sko­czo­ny?

A tutaj zdzi­wił się sam nar­ra­tor? :) Oczy­wi­ście kro­pecz­ka na końcu za­miast znaku za­py­ta­nia.

deviantart.com/sil-vah

Silva, dzię­ku­ję za ko­men­tarz i za wy­tknię­cie błę­dów – po­pra­wi­łam. Nie­ste­ty tak późno, bo ostat­nio nie mia­łam do­stę­pu do kom­pu­te­ra. Dzię­ku­ję też za klik­nię­cie do bi­blio­te­ki :-) Po­zdra­wiam!

Sym­pa­tycz­na prze­rób­ka “Kop­ciusz­ka”.

Uch, dieta na bazie kremu z se­le­ra to okru­cień­stwo. Ale ogól­nie fajne te no­wo­mod­ne die­te­tycz­ne wstaw­ki. :-)

Praw­dzi­wy happy end – tra­fił swój na swego. I to w dwóch pa­rach.

 

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Dzię­ku­ję za ko­men­tarz i przede wszyst­kim za po­świę­ce­nie czasu na prze­czy­ta­nie mo­je­go tek­stu :-)

Cześć, Shani!

 

Bar­dzo sym­pa­tycz­na hi­sto­ria opar­ta na kla­sycz­nych ele­men­tach, ale do­brze ogra­nych i okra­szo­nych dużą ilo­ścią hu­mo­ru. Przy­da­ło­by się tylko trosz­kę po­pra­co­wać nad ukła­dem gra­ficz­nym, bo duże bloki tek­stu tro­chę prze­szka­dza­ły w od­bio­rze. Nie­mniej to głów­ny man­ka­ment, in­nych ra­żą­cych zde­cy­do­wa­nie tu nie widzę.

Po­zdra­wiam

Sym­pa­tycz­ne i za­baw­ne. Sche­mat Kop­ciusz­ka ogra­łaś i od­no­wi­łaś, zmie­nia­jąc bo­ha­ter­kę na bo­ha­te­ra, nie za­po­mi­na­jąc o tym, że brud­na ro­bo­ta = brud­ne ciu­chy i po­kpi­wa­jąc sobie tro­chę ze współ­cze­snych mód. Do­brze się ba­wi­łam, czy­ta­jąc. 

ninedin.home.blog

Po­wiem tak:

Nie po­wa­la, ale nie­na­chal­ny humor, de­li­kat­ne twi­sty i spraw­ność w po­słu­gi­wa­niu się sło­wem, spra­wi­ły, że prze­czy­ta­łem z przy­jem­no­ścią. Tro­szecz­kę uwie­ra­ło, że ten re­tel­ling na takie słabe “re”, bo w sumie to tylko taka wa­ria­cja na za­da­ny temat.

Gdy tra­fi­łem na po­niż­szy frag­ment, mia­łem na­dzie­ję, że skrę­cisz w ja­kieś od­je­cha­ne we­gań­skie re­jo­ny, 

Kal­ma­ry na­dzie­wa­ne żu­ra­wi­no­wym tofu. Jeśli Ci nie sma­ku­je, to są tu jesz­cze kre­wet­ki w tra­wie cy­try­no­wej, awo­ka­do w we­ge­ta­riań­skich pla­strach imi­tu­ją­cych szyn­kę i bez­glu­te­no­we wy­traw­ne ba­becz­ki z bo­go­wie wie­dzą czego. 

ale nie­ste­ty oka­za­ło się, że to tylko taka fajna ozdób­ka.

Co nie zmie­nia faktu, że mi się po­do­ba­ło. Po­le­cam. :)

 

Jeśli komuś się wy­da­je, że mnie tu nie ma, to spie­szę po­wia­do­mić, że mu się wy­da­je.

[Prze­czy­ta­ne]

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

Sym­pa­tycz­ne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Hej, Shani!

Po­zwól, że rzucę na po­czą­tek kilka uwag tech­nicz­nych:

 

Teraz czuł tylko smród wy­rzu­ca­nych gó­wien od licz­nej trzo­dy i ptac­twa, które opo­rzą­dzał. Nie prze­szka­dza­ło­by mu to spe­cjal­nie, bo prze­cież żadna praca nie hańbi, ale za­pła­ta już ow­szem. Pan robił się ostat­nio bar­dzo skąpy, także jajka na ta­le­rzu Maćko już dawno nie wi­dział.

> “gó­wien wy­rzu­ca­nych od” ← in­wer­sja się wkra­dła.

> Może “Nie prze­szka­dza­ło­by mu to spe­cjal­nie, bo prze­cież żadna praca nie hańbi… Ale za­pła­ta już ow­szem.” albo “Nie prze­szka­dza­ło­by mu to spe­cjal­nie, bo prze­cież żadna praca nie hańbi – ale za­pła­ta już ow­szem.” ← to zda­nie w obec­nej for­mie mnie nie do końca prze­ko­nu­je…

> Za SJP PWN: “także” ozna­cza “i rów­nież, też” ← więc w tym wy­pad­ku po­win­no być “tak że” (czyli coś jak “tak więc”).

 

Dziw­ny był ten ptak, po­my­ślał Maćko, w baj­kach ra­czej wy­stę­pu­ją wróż­ki i są bar­dziej dys­tyn­go­wa­ne.

Skoro dalej chło­pak My­ślał “wy­stę­pu­ją”, “są” – to po­win­no być “dziw­ny jest ten ptak”.

 

Chyba coś ci się na­le­ży za tą ro­bo­tę i nie­go­dzi­wo­ści, jakie mu­sisz tu zno­sić…

Za ro­bo­tę.

 

Tak, jak smok prze­wi­dział, straż kró­lew­ska onie­mia­ła na widok tego nie­sa­mo­wi­te­go wi­do­wi­ska i, o nic nie py­ta­jąc, wpro­wa­dzi­li nie­zna­ne­go księ­cia na sa­lo­ny. Maćko z tru­dem po­wstrzy­my­wał się, aby nie roz­glą­dać się zbyt­nio i trzy­mać za­mknię­te usta, mimo że szczę­ka nie raz chcia­ła mu opaść na widok luk­su­so­we­go wnę­trza zamku. Sala ba­lo­wa wy­peł­nio­na była tań­czą­cy­mi pa­ra­mi w tak samo nie­wy­god­nych stro­jach, jaki sam mu­siał zno­sić.

> Skoro “straż kró­lew­ska”, to “wpro­wa­dzi­ła”.

> Że się po­wstrzy­my­wał, żeby się nie roz­glą­dać, to jesz­cze ro­zu­miem – ale żeby trzy­mać usta za­mknię­te? To może np. “z tru­dem zmu­szał się, żeby…”?

> No i po­wtó­rzon­ka, choć nie nad­mier­nie ra­żą­ce.

 

Uśmiech­nę­ła się sze­ro­ko, oczy za­szły jej mgłą, jakby się za­ko­cha­ła (…)

– Chodź do kuch­ni, zaraz ci coś upich­cę – pra­wie po­bie­gła, cią­gnąc go za rękę. 

Po chwi­li Maćko z roz­ko­szy gła­skał się po peł­nym brzu­chu. Jego zło­to­wło­sa pięk­ność mi­giem usma­ży­ła ja­jecz­ni­cy na bocz­ku…

> IMO tro­chę mało prze­ko­nu­ją­ce to “jakby się za­ko­cha­ła”. Zo­sta­wi­ła­bym samo “oczy za­szły jej mgłą”.

> “(…) zaraz coś ci upich­cę. – Pra­wie po­bie­gła…” ← błęd­ny zapis dia­lo­gu. Inne mi się w oko nie rzu­ci­ły (być może nie zwró­ci­łam uwagi), ale po­le­cam za­po­znać się z tym po­rad­ni­kiem: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/ – na­praw­dę wiele spraw roz­ja­śnia w kwe­stii dia­lo­gów ;)

> Usma­żyć – co? → ja­jecz­ni­cę.

(…) świa­do­mość ist­nie­nia tak cu­dow­nej dziew­czy­ny, jak Mi­ra­bel­la i jed­no­cze­śnie bycie poza jej za­się­giem

W tym mo­men­cie się ab­so­lut­nie nie upie­ram, bo to moja oso­bi­sta opi­nia – ale wy­da­je mi się, że to bar­dziej cu­dow­na dziew­czy­na była poza za­się­giem zwy­kłe­go chło­pa­ka ;)

 

Bar­dzo przy­jem­nie się czy­ta­ło, styl masz lekki i dość gład­ki. Zna­la­zło­by się parę prze­cin­ków do po­praw­ki, może ja­kieś po­wtó­rze­nia (ale nie nad­mier­nie uciąż­li­we – to jedno aku­rat przy­to­czy­łam, bo było “po dro­dze”), ale ge­ne­ral­nie cał­kiem spraw­nie na­pi­sa­ny tekst. I dość udana sty­li­za­cja ję­zy­ka na taki “daw­niej­szy” i bar­dziej ba­śnio­wy.

A no i wiel­ki plus za kruka – od razu przy­padł mi do gustu, myślę, że pa­so­wał­by do gangu mojej sójki (ko­lej­ny) xD

Pod­su­mo­wu­jąc, fa­jer­wer­ków może nie było, ale wra­że­nia po lek­tu­rze po­zy­tyw­ne :)

Po­zdra­wiam!

Spo­dzie­waj się nie­spo­dzie­wa­ne­go

Ka­ba­ret ku­li­nar­ne­go nie­po­ko­ju

 

De­biu­tant­kę – wi­ta­my. Szy­kuj się, panna, na chrzest ognia. To nie bę­dzie bo­la­ło tro­chę…

 

Za­cznij­my od ję­zy­ka. Jest on nie­do­pra­co­wa­ny. Lecąc od po­cząt­ku tek­stu: "Pan" dużą li­te­rą to Bóg albo ad­re­sat listu, w każ­dej innej sy­tu­acji, o ile nie stoi na po­cząt­ku zda­nia, pi­sze­my go małą li­te­rą. To samo do­ty­czy wszyst­kich za­im­ków oso­bo­wych. O szyk co i rusz można się po­tknąć, ot, choć­by: "Teraz czuł tylko smród wy­rzu­ca­nych gó­wien od licz­nej trzo­dy i ptac­twa, które opo­rzą­dzał." Tego błędu można by, tak w ogóle, unik­nąć, po­zby­wa­jąc się po pro­stu "wy­rzu­ca­nych" (i "od", ale "wy­rzu­ca­nych" po pierw­sze) – bo i co on może z nimi robić? Przy oka­zji – wul­ga­ry­zmy są w tym tek­ście do­sko­na­le nie­po­trzeb­ne. Inny przy­kład my­lą­ce­go szyku: "czas nad­szedł zna­leźć jej męża". Dla­cze­go czas miał­by szu­kać kró­lew­nie męża?

 

Są i błędy fra­ze­olo­gicz­ne, jak "wiek doj­rza­ło­ści", gdy po­wi­nien być "wiek doj­rza­ły". Żebym nie za­po­mnia­ła – an­giel­skie "prin­cess" obej­mu­je nie tylko księż­nicz­ki, ale i księż­ne oraz kró­lew­ny – Tobie wy­raź­nie cho­dzi o kró­lew­nę (córkę króla) i tak po­win­naś ją na­zy­wać. Tu i ów­dzie tra­fia­ją się ali­te­ra­cje i po­wtó­rze­nia (widok wi­do­wi­ska, bój się bogów…), paru słów uży­wasz nie­zgod­nie ze zna­cze­niem: "wy­ty­czo­ny" może być szlak przez góry, ale czło­wie­ka na ja­kieś sta­no­wi­sko można tylko "wy­zna­czyć".

 

Przej­ście od ba­śnio­wej eks­po­zy­cji do pa­ro­dii dez­orien­tu­je – z po­cząt­ku my­śla­łam, że to błąd. Ton ogól­nie jest dość nie­po­rad­ny. Widać wy­raź­nie, że ce­lu­jesz w ko­me­dię, ale nie jest to mój ro­dzaj ko­me­dii, zde­cy­do­wa­nie. Wtrę­ty, które chyba mają być ko­me­dio­we, a wy­cho­dzą tylko cy­nicz­ne, blu­zgi też mnie nie bawią. War­tość ko­me­dio­wą oce­niam wręcz ujem­nie – nie jest to życz­li­wy tekst, i nie mówię tylko o scha­den­freu­de w koń­ców­ce. Sporo w nim cha­osu, ele­men­ty wpa­da­ją wtedy, kiedy Ty ich po­trze­bu­jesz do swo­jej sa­ty­ry, bez opar­cia w świa­to­twór­stwie. "Kró­lew­na" robi z po­cząt­ku wra­że­nie szcze­bio­tli­wej val­ley girl, ale za­miast po­ga­wę­dzić, na­tych­miast prze­cho­dzi do rze­czy – a miej­sca zo­sta­ło Ci sporo. W ogóle nie­po­trzeb­nie się spie­szysz, jest mało opi­sów, dużo za­pew­nień.

 

Sche­mat kon­kur­so­wy za­li­czam z pew­ny­mi wąt­pli­wo­ścia­mi – Ma­ciek wy­niósł je­dze­nie tylko na we­ran­dę, za­ka­za­no mu je wy­no­sić poza zamek, któ­re­go we­ran­da jest czę­ścią. Ale można to też zin­ter­pre­to­wać tak, że nie wolno Mać­ko­wi wy­cho­dzić z je­dze­niem za drzwi, więc niech tam.

 

Ele­men­ty do­dat­ko­wo punk­to­wa­ne są in­te­gral­ny­mi czę­ścia­mi fa­bu­ły, ale jej nie roz­wią­zu­ją. Osta­tecz­nie przy­zna­ję za nie 11 punk­tów.

 

Je­że­li je­steś cie­ka­wa do­kład­ne­go wy­ka­zu błę­dów, chęt­nie prze­ślę go na po­da­ny przez Cie­bie adres.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Do­brze się czy­ta­ło, przy­jem­ny tek­ścik. Niby jest to pro­sty re­tel­ling bajki o Kop­ciusz­ku, ale smacz­ku dodał mu twist z se­kre­tem Ma­ryś­ki, nie­zbyt wy­twor­ne słow­nic­two kruka i pod­śmie­chi­wa­nie z mod­nych współ­cze­śnie bez­glu­te­no­wych, bez­lak­to­zo­wych i bez­sma­ko­wych diet, które jed­nak oka­za­ły się nie być takie bez sensu. A se­kret Ma­ryś­ki ład­nie za­grał w tek­ście, bo po­ja­wia­ły się wcze­śniej nie­oczy­wi­ste sy­gna­ły (umia­ła go­to­wać po­tra­wy, które lubią wie­śnia­cy), które wska­zy­wa­ły na jej praw­dzi­we po­cho­dze­nie, dzię­ki czemu czy­tel­nik mógł na ko­niec po­my­śleć: “A no prze­cież!”. 

Styl był w po­rząd­ku, ale błędy i li­te­rów­ki miej­sca­mi rzu­ca­ły się w oczy, po­ni­żej przy­kła­dy: 

Kiedy niebo ściem­nia­ło i po­ja­wi­ła się na nim pierw­sza gwiaz­da(+,) chło­pak czła­pał do swo­jej ko­mór­ki po skoń­czo­nej pracy. 

Chyba coś Ci się na­le­ży za  ro­bo­tę i nie­go­dzi­wo­ści, jakie mu­sisz tu zno­sić 

Po­praw­na forma to tę. 

"Jesz­cze się przez te wy­bry­ki roz­cho­ru­ję i figa z ma­kiem bę­dzie, a nie ba­le­ty z księż­nicz­ką" – po­my­ślał. 

Cu­dzy­słów po­wi­nien być w stan­dar­do­wej for­mie. 

wy­my­ślił na do­cze­ka­niu, a wi­dząc za­gu­bie­nie w jej oczach(+,) dodał: 

Po imie­sło­wie za­koń­czo­nym na -ąc sta­wia się prze­ci­nek. I tam nie po­win­no być: na po­cze­ka­niu? 

Gdy zo­ba­czy­ła Maćka na po­dwór­ku(+,) roz­pro­mie­ni­ła się i za­czę­ła do niego ma­chać. 

– Ale jak to? – za­py­tał za­sko­czo­ny(-?)(+.) 

– Jak to? – za­py­tał Maćko(+.) 

Witaj, Shani!

 

Po­ni­żej moje ju­ror­skie no­tat­ki:

 

 

Bajka o Maćku Do­bro­du­chu (16181 zna­ków)

 

Przy­jem­na to bajka, luźna wer­sja kop­ciusz­ka z mę­skim bo­ha­te­rem, z iro­nicz­ny­mi współ­cze­sny­mi wstaw­ka­mi die­te­tycz­ny­mi i kru­kiem – smo­kiem – uży­wa­ją­cym ma­gicz­nych pier­ście­ni. Moim zda­niem po­mi­mo współ­cze­snych wsta­wek i ta­kie­goż hu­mo­ru, prze­kleń­stwo w ustach kruka jest w tej hi­sto­rii nie­este­tycz­ne. Tra­fi­ło się jedno takie słowo a teo­re­tycz­nie wy­łą­cza dzie­cia­ki z grona czy­tel­ni­ków.

 

Po­zdra­wiam!

 

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

Męski Kop­ciu­szek :) Sym­pa­tycz­ne

 

Zgrzyt­nę­ło nie­po­trzeb­nie:

Musi być cho­ler­nie smut­no tak za­pier­da­lać,

Nowa Fantastyka