- Opowiadanie: adam_c4 - Do dna

Do dna

Tekst be­to­wa­li: Edward Pi­tow­ski, Ba­se­ment­Key, kra­r85 oraz Me­ne­Te­kel­Fa­res.

Wiel­kie dzię­ki, pa­no­wie. Wasze uwagi były bar­dzo po­moc­ne.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Do dna

Kiedy Be­atle­si skoń­czy­li śpie­wać o tym, że nie mogą kupić sobie mi­ło­ści, szafa gra­ją­ca uci­chła na kilka se­kund. Pierw­sze takty ko­lej­ne­go utwo­ru po­wi­tał jęk nie­za­do­wo­le­nia; do play­li­sty, uło­żo­nej pod fanów kla­sycz­ne­go rocka, wkradł się współ­cze­sny ka­wa­łek. By­wal­cy lo­ka­lu, po zdaw­ko­wym oka­za­niu dez­apro­ba­ty, wró­ci­li do roz­mów i swo­ich drin­ków.

– Nie, nie, nie! – krzyk­nął młody męż­czy­zna, po czym wzbił się w po­wie­trze, wy­ko­nał prze­wrót i opadł na sufit. – Nie bę­dzie­my tego słu­chać, chyba się zgo­dzi­cie?

Ru­szył w stro­nę szafy, la­wi­ru­jąc mię­dzy lam­pa­mi. Ko­lej­ny sus i już był przy ma­szy­nie. Prze­glą­dał listę utwo­rów przez dobre dwie mi­nu­ty, aż w końcu cmok­nął z za­do­wo­le­niem i kla­snął w dło­nie.

– Pro­szę pań­stwa! The Rol­ling Sto­nes i Paint it Black! – krzyk­nął.

Wró­cił na miej­sce przy barze. Nikt nawet mu nie po­dzię­ko­wał.

,,Walić to” – po­my­ślał, za­ma­wia­jąc bo­ur­bo­na.

– Do­ce­niam gust – rzu­cił jakiś facet, przy­sia­da­jąc się.

– Źle tra­fi­łeś! – wark­nął Mar­cel.

– Co? Nie, nie! To… ależ nie! – Nie­zna­jo­my od­su­nął się na skraj krze­sła, krę­cąc głową. – Chcia­łem tylko po­gra­tu­lo­wać gustu!

– Gustu?

– Tak. Usły­sza­łem, co wy­ło­wi­łeś z szafy gra­ją­cej i po­my­śla­łem: ,,gość zna się na rze­czy”. Potem sia­dasz przy barze i co za­ma­wiasz? Nie modną, ko­lo­ro­wą po­płu­czy­nę, ale praw­dzi­wy bo­ur­bon!

Po­dwój­ny kom­ple­ment zo­stał przy­ję­ty uśmie­chem.

– Wy­bacz, że tak się do­sia­dłem bez py­ta­nia. Je­stem Ben.

– Mar­cel.

Wy­mie­ni­li uścisk dłoni, po któ­rym Ben rów­nież za­mó­wił sobie whi­skey.

– Zdro­wie – po­wie­dział, wzno­sząc szklan­kę z ja­sno­brą­zo­wym al­ko­ho­lem.

– Zdro­wie.

Na­pi­li się.

– Sma­ku­je ci? – nowy zna­jo­my zadał ko­lej­ne py­ta­nie.

Mar­cel wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Nic szcze­gól­ne­go. Jak na otwar­ty lokal, cał­kiem prze­cięt­nie. Mam po­rów­na­nie, sporo ich od­wie­dzi­łem… Muszę znów wy­brać się do Lion’s den – dodał po­spiesz­nie, by unik­nąć kom­pro­mi­ta­cji.

Ci, któ­rzy prze­sia­dy­wa­li wy­łącz­nie w dar­mo­wych miej­sców­kach, ucho­dzi­li za bie­da­ków. Przy­naj­mniej raz w mie­sią­cu trze­ba było wy­su­płać kasę na coś eks­klu­zyw­ne­go. Nie było sensu ściem­niać, że po­szło się gdzieś, gdzie się nie było – za­wsze mógł tra­fić się zło­śli­wiec, który pod byle pre­tek­stem po­pro­si o po­ka­za­nie hi­sto­rii lo­go­wań. Cwa­nia­ków, pra­gną­cych cię upo­ko­rzyć, nie bra­ko­wa­ło.

– Lion’s den? In­te­re­su­ją­ce miej­sce – przy­znał Ben. – Smak, oczy­wi­ście, lep­szy. No i ścią­ga­ją tam cie­ka­wi lu­dzie.

– Tak, zga­dza się. Obyci i od­waż­ni. Zwłasz­cza panie. – Mar­cel uśmiech­nął się pół­gęb­kiem. – Ja bym ni­ko­mu ob­ce­mu, ot tak, nie podał swo­je­go ad­re­su.

– Nie­źle! My­śla­łem, że do tego po­su­wa­ją się tylko de­spe­ra­ci o od­mien­nych gu­stach. Sporo ich ostat­nio, nic dziw­ne­go że po­my­śla­łeś o mnie… no wiesz.

– Ano. Wy­obraź sobie, że pani po pro­stu wsu­nę­ła mi kar­tecz­kę do kie­sze­ni, cóż było robić… – Wy­obraź­nia Mar­ce­la, ni­czym spło­szo­ny koń, gnała na zła­ma­nie karku. – Wsta­łem z łóżka, ogo­li­łem się i po­je­cha­łem na drugi ko­niec mia­sta zbu­dzić śpią­cą kró­lew­nę. A miesz­ka­ła w ta­kiej cha­cie, że głowa mała. Zo­sta­łem u niej do na­stęp­ne­go dnia.

Ben za­chi­cho­tał i wzniósł ko­lej­ny toast. Wy­glą­dał na rów­ne­go go­ścia. Mu­siał być koło czter­dziest­ki – świad­czy­ły o tym nie­licz­ne, ale głę­bo­kie zmarszcz­ki oraz po­si­wia­łe skro­nie. Dziw­ne, że nie zde­cy­do­wał się na lek­kie pod­pi­co­wa­nie awa­ta­ra.

– Ja cię chyba skądś znam. – Mar­cel był pe­wien, że jego przy­pusz­cze­nie jest słusz­ne.

– Serio? Ra­czej z jawy, praw­da?

– Tak, zde­cy­do­wa­nie. Myślę, że spo­tka­li­śmy się w realu.

– Miesz­kam w Cen­trum, bli­sko dwor­ca. Ale bywam na Za­rze­czu, mam tam zna­jo­mych.

– Moja dziel­ni­ca!

– Pew­nie mi­nę­li­śmy się na ulicy… – Ben urwał w pół zda­nia, prze­łknął ślinę. – Bez urazy, ale mam wra­że­nie, że nie jest tam zbyt bez­piecz­nie.

– Serio?

– Wiesz, kręci się tam sporo ćpu­nów i że­bra­ków. Wie­czo­ra­mi naj­roz­sąd­niej nie wy­cho­dzić z domu.

– Prze­sa­dzasz. – Mar­cel od­sta­wił szklan­kę na kon­tu­ar i za­czął ją ob­ra­cać.

– Tak, tak, mogę prze­sa­dzać! – Ben za­prze­czył rów­nie gor­li­wie jak przed chwi­lą, kiedy zo­stał po­są­dzo­ny o ini­cjo­wa­nie roz­mo­wy w jed­no­znacz­nym celu. – Ale nie to jest naj­gor­sze.

– Do­praw­dy? A co?

– Ta dziel­ni­ca to wy­lę­gar­nia pie­przo­nych wła­my­wa­czy.

 Mar­cel po­wo­li uniósł brwi.

– Takie małe chuj­ki, naj­czę­ściej z dys­funk­cyj­nych ro­dzin. – Drugi męż­czy­zna też od­sta­wił szklan­kę i ob­ró­cił się na krze­śle, przo­dem do roz­mów­cy. – Or­ga­ni­zu­ją się w bandy i ru­sza­ją na nocne łowy. Okra­da­ją miesz­ka­nia, skle­py…

– Wy­da­je mi się, że już pora…

– Le­cisz?! Daj spo­kój! Noc jesz­cze młoda! Mamy sobie wiele do po­wie­dze­nia!

Awa­tar Mar­ce­la znik­nął, zo­sta­wia­jąc za sobą struż­kę aro­ma­tycz­ne­go dymu. Okle­pa­ny efekt. Ben dopił whi­skey i prze­cią­gnął się. Prze­bieg roz­mo­wy po­zy­tyw­nie go za­sko­czył. Wy­pa­dła zręcz­nie, wręcz fil­mo­wo. Na to, co wkrót­ce miało się wy­da­rzyć, cze­kał bar­dzo długo i od pew­ne­go czasu na­cho­dzi­ła go obawa, że kiedy wresz­cie sta­nie w ob­li­czu upra­gnio­ne­go mo­men­tu, bę­dzie czuł się go­rzej, niż miał na­dzie­ję się czuć. Albo że się roz­my­śli. Nic z tych rze­czy.

Za­mó­wił ko­lej­ny bo­ur­bo­na, wy­stu­ku­jąc na bla­cie rytm roc­ko­we­go prze­bo­ju. Fakt fak­tem, ten mały chu­jek miał nie­zły gust.

 

***

 

– Co jest, kurwa?

Za­zwy­czaj po prze­bu­dze­niu Mar­cel Novak po­trze­bo­wał dwóch czy trzech minut na to, aby zrzu­cić z sie­bie reszt­ki snu i pod­nieść się z łóżka. Tym razem czuł się w pełni roz­bu­dzo­ny i gotów do dzia­ła­nia już w chwi­li otwar­cia oczu. Ta go­to­wość wy­ni­ka­ła z faktu, że w jego sy­pial­ni znaj­do­wa­ło się trzech ob­cych męż­czyzn.

– Co to ma być? Wypad! – krzyk­nął, pod­ry­wa­jąc się.

Dwaj bar­czy­ści fa­ce­ci stali bez ruchu w no­gach łóżka. Trze­ci, sporo niż­szy, maj­stro­wał przy Dawcy Snów.

– Zo­staw to, kurwa!

– Aleś ty na­rwa­ny! – Jeden z ob­cych usiadł na łóżku i za­ło­żył nogę na nogę. In­tru­zi mieli na sobie zwy­kłe ciu­chy, ich gesty i miny zdra­dza­ły nie­wy­mu­szo­ny spo­kój, czuli się swo­bod­nie. Jakby wpa­dli do niego z przy­ja­ciel­ską wi­zy­tą.

Mar­cel nie zdo­łał prze­wi­dzieć za­gro­że­nia; dry­blas runął na niego, przy­gważ­dża­jąc ra­mie­niem do po­dusz­ki.

– Po­zdro­wie­nia od Bena – wy­dy­szał. Te trzy słowa po­twier­dzi­ły obawy Mar­ce­la. Pró­bo­wał krzy­czeć, ale nie dał rady. Czuł, że od­pły­wa.

 

***

 

Zna­lazł się we śnie, krzy­cząc. Ra­do­sne fan­fa­ry, gło­szą­ce jego na­dej­ście, za­brzmia­ły jak szy­der­cze przy­pie­czę­to­wa­nie wy­ro­ku śmier­ci. To ko­niec, po­my­ślał. Kie­dyś za­sta­na­wiał się, jak by to było umrzeć pod­czas śnie­nia. W jed­nej chwi­li sie­dzisz w barze, wzno­sisz toast ze zna­jo­my­mi, a w na­stęp­nej zni­kasz. Wszy­scy myślą, że się obu­dzi­łeś, a tak na­praw­dę le­żysz sztyw­ny w łóżku, wy­koń­czo­ny za­wa­łem albo… ze zmiaż­dżo­ną krta­nią.

Cze­kał na nie­uchron­ne. Świa­do­mość ze­rwie się w jed­nej chwi­li, nawet tego nie po­czu­je. Nie bę­dzie bólu. Ból! Gdyby wła­śnie go mor­do­wa­no, prze­cież coś by czuł! A wtedy na­tych­miast by się obu­dził. Ale nie, te su­kin­sy­ny wtło­czy­ły mu pew­nie śro­dek na­sen­ny. Albo tru­ci­znę, może za­ła­twią to w ten spo­sób. Tylko gdzie i po co, do ja­snej cho­le­ry, go wy­sła­li?

Stał w wą­skim ko­ry­ta­rzu. Po­sza­rza­ły tynk odła­ził od ścian, be­to­no­wa pod­ło­ga usia­na była dziu­ra­mi. Pod­czas śnie­nia Mar­cel fak­tycz­nie od­wie­dził wiele bez­płat­nych barów. Bywał też w knaj­pach i re­stau­ra­cjach, a jeśli aku­rat miał pod ręką wię­cej go­tów­ki, za­glą­dał do cen­trum han­dlo­we­go. Kie­dyś wy­brał się nawet do Kra­iny Zie­lo­nych Łąk, ale ob­co­wa­nie z wir­tu­al­ną na­tu­rą nie przy­pa­dło mu do gustu.

Kiedy Dawca Snów tra­fił do po­wszech­ne­go użyt­ku, oka­za­ło się, że ist­nie­je po­kaź­na grupa użyt­kow­ni­ków, któ­rej nie po­cią­ga­ło ca­ło­noc­ne prze­sia­dy­wa­nie nad szklan­ką czy ta­le­rzem. Nie­któ­rzy szu­ka­li ad­re­na­li­ny. To dla nich stwo­rzo­no X-Ro­omy, czyli plan­sze skła­da­ją­ce się z po­miesz­cze­nia lub sze­re­gu po­miesz­czeń, które na­le­ża­ło prze­być w okre­ślo­nym cza­sie. Prze­szka­dza­ły w tym roz­ma­ite ano­ma­lie i utrud­nie­nia.

Mar­cel miał wra­że­nie, że tra­fił do po­dob­ne­go miej­sca. Po raz ko­lej­ny użył ko­men­dy wy­bu­dza­ją­cej – na marne. Czym­kol­wiek go uśpi­li, dzia­ła­ło na­praw­dę mocno.

Nagle usły­szał pisk, któ­re­go nie dało się po­my­lić z ni­czym innym. Po­wi­tał go z fa­ta­li­stycz­nym zro­zu­mie­niem. Mar­cel przy­wykł do sy­tu­acji, w któ­rych w ocze­ki­wa­niu na naj­gor­sze spo­ty­ka­ło go coś za­ska­ku­ją­ce­go acz rów­nie okrop­ne­go.

Miał przed sobą szczu­ra wiel­kie­go na cały ko­ry­tarz – od pod­ło­gi po sufit, od ścia­ny do ścia­ny. Stwór sko­czył do przo­du, skra­ca­jąc dy­stans dzie­lą­cy go od ofia­ry o dobrą po­ło­wę. Czar­ne śle­pia wy­ra­ża­ły pust­kę, język śli­zgał się po krzy­wych zę­bach. Pisk, tym razem po­tęż­ny, wpra­wił ścia­ny w drże­nie.

Mar­cel za­czął biec. Zdro­wy roz­są­dek, który ja­kimś cudem zdo­łał się do niego prze­bić, tłu­ma­czył cier­pli­wie, że we śnie jest bez­piecz­ny, że za­miast wcho­dzić w tę chorą grę, po­wi­nien usiąść i po­sta­rać się opa­no­wać strach… co oczy­wi­ście nie było moż­li­we; nie po­tra­fił prze­rwać sza­leń­czej, ska­za­nej na nie­po­wo­dze­nie, uciecz­ki.

,,Niech to się skoń­czy. Boże, niech mnie za­bi­ją, udu­szą, otru­ją, ale niech to się skoń­czy…”

Nagle wszyst­ko się za­trzy­ma­ło.

Od­wa­żył się otwo­rzyć oczy.

– Nie­moż­li­we – oświad­czył na głos, ob­ra­ca­jąc się do­ko­ła. – Prze­cież to nie­moż­li­we.

Ina­czej to za­pa­mię­tał. Przede wszyst­kim ko­lo­ry – we wspo­mnie­niach były mniej in­ten­syw­ne, zma­to­wia­łe. Stary tap­czan stał tuż przy drzwiach a nie, tak jak wi­dział to ocza­mi wy­obraź­ni, dwa kroki w głąb po­ko­ju. O wa­zo­nie z for­sy­cja­mi i bia­łej ma­kat­ce, roz­cią­gnię­tej na ścia­nie ni­czym gi­gan­tycz­na pa­ję­czy­na, za­po­mniał cał­ko­wi­cie. Co­dzien­nie, choć­by prze­lot­nie, my­ślał o tym miej­scu.

Do po­ko­ju we­szła ona.

– Nie! – krzyk­nął.

Tro­chę niż­sza, bar­dziej pu­szy­sta. Swe­ter w ko­lo­ro­we romby i tra­pe­zy, zga­dza się.

Ru­nę­ła na pod­ło­gę, ude­rza­jąc ra­mie­niem o stół. Mar­cel zawył i padł na ko­la­na. Pró­bo­wał ją objąć, prze­wró­cić na plecy. W fer­wo­rze pa­nicz­nych ru­chów przy­plą­ta­ła się do niego myśl, głu­pia i na­iw­na, że oto po­da­ro­wa­no mu moż­li­wość od­ku­pie­nia win. Tym razem może po­stą­pić wła­ści­wie…

Ciała ko­bie­ty nie dało się tknąć, dło­nie Mar­ce­la za­nu­rza­ły się w prze­zro­czy­stą ma­te­rię. Wtedy uświa­do­mił sobie, skąd zna fa­ce­ta z baru. On żyje. Dobry Boże, on żyje…

Bab­cia po­de­rwa­ła głowę z dy­wa­nu. Srebr­ne włosy za­fa­lo­wa­ły, opa­dły na twarz. Usta wy­krzy­wi­ła w fał­szy­wym uśmie­chu, który nie pa­so­wał do jej do­bro­tli­wej na­tu­ry.

– Mój chłop­cze…

– Za­mknij się! Nie je­steś nią! Nie je­steś! Nie słu­cham!

Za­tkał uszy, co oczy­wi­ście nie przy­nio­sło żad­ne­go efek­tu. Na­je­żo­ny pre­ten­sją głos prze­niósł się pod czasz­kę.

– Dla­cze­go mi nie po­mo­głeś? Taki duży chło­piec! Taki duży, a taki nie­mą­dry! Mniej­sza o mnie, ja byłam już stara. Nie, żebym pra­gnę­ła ta­kiej śmier­ci…

– Za­mknij się! ZA­MKNIJ SIĘ!

– …ale po­myśl o swo­ich ro­dzi­cach! Tak nie­wie­le trze­ba, żeby pod­jąć po­chop­ną de­cy­zję! – Bab­cia pod­nio­sła się z pod­ło­gi. – Wszy­scy potem ża­ło­wa­li. Och, gdy­byś wtedy za­cho­wał się od­po­wied­nio!

– Je­stem! – Na środ­ku po­ko­ju, tuż obok ko­bie­ty, po­ja­wił się gość z baru. Ben. – Widzę, że w samą porę.

– Skur­wie­lu!

Mar­cel rzu­cił się na niego z pię­ścia­mi. Cios tra­fił w pust­kę. Spró­bo­wał ude­rzyć po raz ko­lej­ny. Potem jesz­cze raz.

– Skoń­czy­łeś? – Obiekt ja­ło­wych ata­ków pod­su­nął sobie krze­sło i bez­dź­więcz­nie na nie opadł. – Czemu stro­isz takie miny? Pró­bu­jesz mnie opluć? Nie da rady.

Mar­cel usiadł na skra­ju łóżka. Bab­cia usa­do­wi­ła się obok i ob­da­rzy­ła go od­mien­nym, cie­płym uśmie­chem. Wtedy od­krył, że może pła­kać.

– Dla­cze­go mi to ro­bisz? – za­py­tał, ocie­ra­jąc łzy.

Ad­re­sat py­ta­nia wes­tchnął i prze­cią­gnął się na krze­śle.

– Głos ci się zmie­nił. Od tego pła­czu. Tro­chę prze­sa­dzi­li, brzmisz jak łka­ją­ca wdowa…

– My­śla­łem, że nie ży­jesz.

– Cho­le­ra, nie są­dzi­łem, że mnie roz­po­znasz! – Ben po­krę­cił głową. – A ra­czej, że moja twarz wyda ci się zna­jo­ma. My­śla­łem, że w trak­cie po­ga­dusz­ki w barze będę mu­siał wy­łusz­czyć ci, kim je­stem. Oto ja! Facet z prze­strze­lo­nym łbem!

– To był…

– Co? Wy­pa­dek? Pech? Zrzą­dze­nie losu? Nie­ko­rzyst­na ko­niunk­cja pla­net wpły­wa­ją­ca na ruch palca na cyn­glu?

– Spa­ni­ko­wa­łem.

– Ach, a broń za­bra­łeś ze sobą dla ozdo­by?

Mar­cel nie od­po­wie­dział od razu. Parę razy po­cią­gnął nosem, po czym wy­du­kał:

– Miała być stra­sza­kiem. Tak na wszel­ki wy­pa­dek.

– Stra­szak na­bi­ty ostrą amu­ni­cją?

– Nie my­śla­łem o tym. Byłem dur­nym łep­kiem.

– No, w tej kwe­stii się zga­dza­my. Co tam, pani bab­ciu?

Sta­rusz­ka we­szła na stół i wy­ko­na­ła pi­ru­et. Na­stęp­nie ze­sko­czy­ła na łóżko i po­now­nie usia­dła. Ben na­gro­dził akro­ba­tycz­ny popis krót­ką owa­cją.

– Ład­nie? To le­d­wie mała prób­ka. Sta­rusz­ka dys­po­nu­je in­ny­mi, po­dob­ny­mi…

– Dla­cze­go mi to ro­bisz?! – Mar­cel po­now­nie wy­krzy­czał py­ta­nie, tym razem nie po­ły­ka­jąc łez.

– Dla­cze­go? Wiesz, nie­wy­klu­czo­ne że ma to zwią­zek z fak­tem, że omal mnie nie za­strze­li­łeś.

– Mó­wi­łem ci…

– Tak, tak, to był wy­pa­dek. Z bandą swo­ich ko­le­si po­sta­no­wi­li­ście splą­dro­wać chatę no­wo­bo­gac­kiej gni­dzie. Za­kła­dam, że we­dług ,,ab­so­lut­nie pew­nych” in­for­ma­cji, zdo­by­tych przez jed­ne­go z was, może nawet przez cie­bie, cho­ler­ny głą­bie, dom miał być pusty. A tu nie­spo­dzian­ka!

– Za­sko­czy­łeś mnie.

– Wy­bacz, że na­wi­ną­łem ci się pod rękę we wła­snym domu!

– Mo­głeś się scho­wać! Po­stą­pi­łeś głu­pio!

Ben roz­ło­żył ra­mio­na w ge­ście mó­wią­cym: ,,cóż po­cząć”? Trud­no po­wie­dzieć, czy chciał tym oka­zać, że zga­dza się ze sło­wa­mi roz­mów­cy, czy że wy­ra­ża wzglę­dem nich dez­apro­ba­tę.

– Tak czy siak, żyję – pod­jął po chwi­li. – Przy­naj­mniej teo­re­tycz­nie. – Przy­ło­żył palec wska­zu­ją­cy do skro­ni. – Śpiącz­ka.

– Dla­cze­go to…? – Ręka Mar­ce­la, jakby po­ra­żo­na na­głym skur­czem, za­kre­śli­ła w po­wie­trzu okrąg.

– Chcia­łeś za­py­tać, dla­cze­go zmu­si­łem cię, abyś po­now­nie prze­żył naj­gor­sze chwi­le swo­je­go życia? A jak my­ślisz? Ra­czej nie po to, żeby spra­wić ci przy­jem­ność.

– Jak udało ci się od­wzo­ro­wać pokój? A moja bab­cia? Dla­cze­go…?

– W po­rząd­ku, wy­tłu­ma­czę po kolei. – Ben za­czął krą­żyć mię­dzy ścia­na­mi. – Twoja sztucz­ka z bro­nią omal nie wy­sła­ła mnie na tam­ten świat. Kula nie zdo­ła­ła spe­ne­tro­wać czasz­ki, dzię­ki czemu mózg ostał się w jed­nym ka­wał­ku. Praw­dzi­wy cud, nie są­dzisz? Gdy usta­lo­no, że na sku­tek po­nie­sio­nych ran mogę się pręd­ko nie obu­dzić, wy­ło­wio­no moją świa­do­mość za po­mo­cą Dawcy Snów. W pierw­szej chwi­li mu­sia­łem ure­gu­lo­wać spra­wy w mojej fir­mie, a potem sku­pi­łem się wy­łącz­nie na głów­nym celu: ze­mście.

– Więc to ma być moja kara? – Mar­cel sku­lił się na łóżku. – Mam tutaj tkwić, uśpio­ny przez two­ich ludzi i… i tak się mę­czyć?

Ben pstryk­nął pal­ca­mi. Sce­ne­ria na­tych­miast ule­gła zmia­nie – zna­leź­li się na sze­ro­kim ko­ry­ta­rzu. Pod­ło­ga, wy­ło­żo­na sza­rym li­no­leum, błysz­cza­ła w świe­tle moc­nych lamp.

– Po­zna­jesz? – za­py­tał Ben.

Mar­cel mio­tał spoj­rze­niem do­ko­ła, uchy­la­jąc się przed mi­ja­ją­cy­mi go ludź­mi: pie­lę­gniar­ka­mi, le­ka­rza­mi, pa­cjen­ta­mi.

– Czy to wtedy usły­sza­łeś z ust dziad­ka, że je­steś skoń­czo­ną nie­zda­rą i pół­głów­kiem, co? Do­brze mówię, czy coś plą­czę? Dziad­ku?

Spod ziemi wy­ło­nił się star­szy męż­czy­zna. Pod­pie­rał się laską w spo­sób świad­czą­cy o tru­dzie wkła­da­nym w walkę z gra­wi­ta­cją. Ostroż­nie prze­su­wa­jąc stopy, zbli­żył się do wnuka.

– Ła­ma­ga. Za­sra­na cia­maj­da.

Ben po­wtó­rzył dwie in­wek­ty­wy i po­ki­wał głową niby pilny uczeń przy­ła­pa­ny na ele­men­tar­nym braku wie­dzy.  

Pstryk­nię­cie pal­ców. Ze szpi­ta­la prze­nie­śli się do po­miesz­cze­nia wy­peł­nio­ne­go odzia­ny­mi w czerń ludź­mi. Po­grzeb babci.

Pstryk. Cień wy­so­kie­go drze­wa, wszech­obec­na zie­leń. Nie­na­tu­ral­nie me­lo­dyj­ny śpiew pta­ków.

– O, a pod tą ja­błon­ką, w prze­pięk­nej wiej­skiej sce­ne­rii, do­sta­łeś pierw­sze­go, spek­ta­ku­lar­ne­go kosza. Niby nic ta­kie­go, ale wiesz, jakie są na­sto­lat­ki. Nic dziw­ne­go, że Anna za­wró­ci­ła ci w gło­wie, zja­wi­sko­wa dziew­czy­na. Długo zbie­ra­łeś się po tam­tym upo­ko­rze­niu.

Pstryk. Odra­pa­ny ko­ry­tarz i gi­gan­tycz­ny, sze­ro­ko roz­war­ty szczu­rzy pysk.

Pstryk. Wró­ci­li do po­ko­ju babci.

– No, a ze szczur­kiem zdą­ży­łeś się już za­po­znać. – Męż­czy­zna usiadł na tym samym krze­śle, co po­przed­nio. – Jak wra­że­nia? Oczy­wi­ście to nie wszyst­ko. Jeśli chcesz, po­ka­żę ci resz­tę.

Mar­cel, choć prze­ra­żo­ny roz­ma­chem przy­go­to­wa­nej dla niego tor­tu­ry, zdo­był się na butę:

– My­ślisz, że to mnie rusza?! Że te sceny, na przy­kład ta z moją bab­cią, jest tak bar­dzo szo­ku­ją­ca? Byłem dziec­kiem. Chcia­łem wtedy spro­wa­dzić pomoc, ale spa­ni­ko­wa­łem. Nie mogę mieć do sie­bie pre­ten­sji o to, że dzia­dek winił mnie za jej śmierć, czy o to, że ro­dzi­ce…

– Prze­pra­szam, tutaj się wtrą­cę! – Ben wstał z krze­sła. – Moi lu­dzie do­tar­li do psy­cho­lo­ga, z któ­rym kilka razy się spo­tka­łeś, i prze­ko­na­li go, że nad etykę za­wo­do­wą warto przed­ło­żyć świę­ty spo­kój i za­war­tość gru­bej ko­per­ty. Wiem, że cy­tu­jesz jego słowa. Słowa, w które nie wie­rzysz. Stwo­rze­nie dla cie­bie tych plansz… O, bra­cie! Co za przed­się­wzię­cie! Jest ich dwa­dzie­ścia osiem! Więk­szość z nich wier­nie od­twa­rza bo­le­sne sy­tu­acje z two­je­go życia. Po­myśl o ze­bra­niu wszyst­kich nie­zbęd­nych da­nych! Samo fo­to­gra­fo­wa­nie miejsc two­ich oso­bi­stych dra­ma­tów i prze­no­sze­nie ich na język cy­fro­wy to dłu­gie mie­sią­ce ro­bo­ty. A zbie­ra­nie ma­te­ria­łów i prze­słu­chi­wa­nie świad­ków? To do­pie­ro przed­się­wzię­cie! W samą de­tek­ty­wi­stycz­ną ro­bo­tę za­an­ga­żo­wa­łem kilka tu­zi­nów ludzi. O, na przy­kład pa­nicz­ny lęk przed szczu­ra­mi: wspo­mnia­ła o nim twoja ko­le­żan­ka z pod­sta­wów­ki. Tak, wy­sła­łem do niej czło­wie­ka spe­cjal­nie po to, żeby z nią po­roz­ma­wiał. Su­mu­jąc to wszyst­ko… masa pie­nię­dzy i wy­sił­ku. Ale wiesz co? Tak na­praw­dę te wszyst­kie plan­sze nie będą po­trzeb­ne. Roz­my­śli­łem się.

– Do­praw­dy? – Mar­cel był prze­ko­na­ny, że opraw­ca po­sta­no­wił się z nim po­dro­czyć. – To może daj cynk swoim osił­kom, żeby mnie obu­dzi­li i ła­ska­wie wy­pier­da­la­li z mo­je­go miesz­ka­nia, co?

– Two­je­go miesz­ka­nia? – Ben prze­krzy­wił głowę i wy­su­nął brodę do przo­du, prze­sad­nie pod­kre­śla­jąc zdzi­wie­nie. – W tej chwi­li znaj­du­jesz się w pry­wat­nej kli­ni­ce zdro­wot­nej Me­di­ca­re, któ­rej, tak się skła­da, je­stem wła­ści­cie­lem.

– Kli­ni­ce?

– Zga­dza się. Od­po­wia­da­jąc na jedno z twych po­przed­nich pytań: tak, uwa­żam że to, co dla cie­bie przy­go­to­wa­łem, mocno cię ,,rusza”. Pla­no­wa­łem zo­sta­wić cię tutaj na kilka lat. Po­padł­byś w obłęd, to pewne. Tylko że dla osią­gnię­cia tego efek­tu rów­nie do­brze mo­głem pod­dać cię tor­tu­rze ka­pią­cej kro­pli, coś w tym gu­ście. Do­pu­ści­łem do prze­ro­stu formy nad tre­ścią, ot co. Gdy to zro­zu­mia­łem, mój plan w jed­nej chwi­li wydał się zu­peł­nie po­zba­wio­ny sensu. Nie tylko plan! Sama idea ze­msty rów­nież. Po­patrz.

Znów się prze­nie­śli. Pierw­szye, co uj­rzał Mar­cel, były mi­go­czą­ce na noc­nym nie­bie gwiaz­dy. Potem usły­szał szum wody i po­czuł pia­sek mię­dzy pal­ca­mi. Byli na plaży.

– Jak ci się tu po­do­ba? – Ben miał na sobie ha­waj­ską ko­szu­lę i cy­try­no­we ber­mu­dy. Wy­glą­dał na szczę­śli­we­go.

Mar­cel nawet nie pró­bo­wał od­gad­nąć, o co cho­dzi. Za­ję­ty był oswa­ja­niem myśli, że już nigdy się nie obu­dzi. Usiadł na pia­sku i spoj­rzał na wodę. Nad gład­ką po­wierzch­nią, mierz­wio­ną gdzie­nie­gdzie po­dmu­cha­mi wia­tru, uno­si­ła się gęsta mgła.

– Pro­szę, dość tych gie­rek – wy­szep­tał. – Czego ode mnie chcesz?

Ben wes­tchnął i po­krę­cił głową. Na jego wy­cią­gnię­tej dłoni po­ja­wi­ło się czer­wo­ne wia­der­ko.

– Pa­mię­tasz? Tata kupił ci je na stra­ga­nie pod­czas wa­ka­cji. Bez­tro­skie czasy. Cho­dzi­łeś z ro­dzi­ca­mi na dłu­gie spa­ce­ry, wci­na­łeś rurki z kre­mem i kar­mi­łeś mewy. Uwa­żam, że na tam­tym wy­jeź­dzie po raz ostat­ni czu­łeś się na­praw­dę szczę­śli­wy.

Ben ostroż­nie wszedł do wody. Nagle roz­pły­nął się w po­wie­trzu i po se­kun­dzie z po­wro­tem po­ja­wił się na plaży.

– Do kolan. Nie głę­biej – po­wie­dział.

Tym razem za­nu­rzył się do po­ło­wy łydek. Opu­ścił wia­der­ko pod taflę i uno­sząc je wy­so­ko za­pre­zen­to­wał jego za­war­tość.

– Puste!

Po­wtó­rzył czyn­ność.

 – Puste! – Po­now­nie po­ka­zał suche dno.

Wró­cił na plażę i rzu­cił wia­der­ko na pia­sek.

– Chcesz spró­bo­wać?

– Słu­chaj… czemu po pro­stu mnie nie za­bi­jesz? – za­py­tał Mar­cel.

– Roz­wa­ża­łem to, oczy­wi­ście – przy­znał Ben. – Ale w końcu zde­cy­do­wa­łem się na coś in­ne­go. Zu­peł­nie in­ne­go. Po­słu­chaj: ob­szar plaży to kwa­drat o po­wierzch­ni czte­ry­stu me­trów kwa­dra­to­wych. Jeśli wyj­dziesz poza plan­szę, wró­cisz na jej śro­dek. Dwu­dzie­stocz­te­ro­go­dzin­ny cykl doby. Teraz skup­my się na twoim za­da­niu. – Ben się­gnął po wia­der­ko i pod­niósł je nad głowę. – Wi­dzia­łeś, że na­bra­na do środ­ka ciecz wy­pa­ro­wu­je. Ale uwaga: mu­sisz je opu­ścić pod wodę i pod­nieść. To je­dy­ny spo­sób. Co oczy­wi­ste, nie bę­dziesz od­czu­wał żad­ne­go zmę­cze­nia, ale wolno ci pra­co­wać tylko mię­dzy wscho­dem i za­cho­dem słoń­ca. Po­cząw­szy od na­stęp­nej nocy wia­der­ko bę­dzie zni­kać.

Mar­cel mi­mo­cho­dem re­je­stro­wał wszyst­kie in­for­ma­cje.

– Gdy zaj­dzie słoń­ce, pro­po­nu­ję ci udać się do na­mio­tu. Wi­dzisz go? Kiedy na­kry­jesz się kocem, au­to­ma­tycz­nie za­ini­cju­jesz no­wa­tor­ski pro­ces snu we śnie. Cie­ka­wa rzecz. Pew­nie za­sta­na­wiasz się, po co ci to spa­nie? Od­po­wiedź jest pro­sta: dla hi­gie­ny psy­chicz­nej. Rytm dnia i nocy jest po­trzeb­ny, żeby nie zwa­rio­wać.

– Tobie się nie udało – szep­nął Mar­cel.

– Słu­cham?

– Nie zwa­rio­wać. Tyle mó­wisz o sza­leń­stwie, a sam je­steś stuk­nię­ty, czło­wie­ku.

Ben za­nu­rzył stopę w pia­sku i za­czął w nim grze­bać.

– Nie­wy­klu­czo­ne – przy­znał. – Ale ostat­nio do­sze­dłem do cie­ka­we­go wnio­sku: sądzę, że sza­leń­stwo nie jest naj­gor­szym, co może czło­wie­ka spo­tkać. Spójrz na sie­bie.

Mar­cel mi­mo­wol­nie nastawił uszu.

– Masz trzy­dzie­ści dwa lata. Ze­rwa­łeś kon­takt ze zna­jo­my­mi i ro­dzi­ną, ży­jesz z za­sił­ków i kra­dzie­ży. Uza­leż­ni­łeś się od Dawcy Snów, a w cza­sie noc­nych wę­dró­wek uda­jesz kogoś, kim nigdy nie byłeś i nie bę­dziesz. Mia­łeś przed sobą kil­ka­dzie­siąt lat mier­ne­go, smut­ne­go życia sku­pio­ne­go na pa­ja­co­wa­niu i roz­dra­py­wa­niu nie­za­bliź­nio­nych ran. Je­stem naj­lep­szym, co cię w życiu spo­tka­ło.

– Nie ro­zu­miem.

Ben wy­do­był stopę spod pia­chu i zwró­cił się ku wo­dzie.

–  Na dnie znaj­du­ją się drzwi – rzekł. – Kiedy do nich do­trzesz, obu­dzisz się.

– Jak mam do nich do­trzeć?

Ben prze­wró­cił ocza­mi i za­ma­chał wia­der­kiem.

– Co?!

– Pew­nie wi­dzisz… no, wła­ści­wie to nie wi­dzisz, bo sporo tu mgły, a rano też bę­dzie mgli­ście… zaj­mie ci to tro­chę czasu.

– Ile? – sap­nął Mar­cel.

– Długo.

– Długo?! Jak długo?!

Za­miast od­po­wie­dzieć na py­ta­nie, Ben krzyk­nął:

– O, po­patrz! Przy­szli!

Mar­cel ze­rwał się na równe nogi.

Bab­cia, dzia­dek, mama, wujek Jack, Anna, Tho­mas – to wła­śnie o nich by po­my­ślał, gdyby przy­szło mu wy­mie­nić tych, któ­rzy mieli naj­więk­szy wpływ na jego życie. A teraz stali przed nim, odzia­ni w pla­żo­we ciu­chy, trzy­ma­jąc się za ręce.

– Wszyst­ko bę­dzie do­brze – po­wie­dział dzia­dek. – Wy­bacz mi, pro­szę.

– Co…? – Mar­cel szy­ko­wał się na słow­ny lincz, ko­lej­ne upo­ko­rze­nia. Był pe­wien, że się prze­sły­szał.

– Wy­bacz mu – po­pro­si­ła mama. – Wy­bacz też mi. Nie sta­nę­łam w two­jej obro­nie, a po­win­nam.

– Ja też pro­szę o wy­ba­cze­nie – ode­zwa­ła się Anna. Miała na gło­wie słom­ko­wy ka­pe­lusz, uśmie­cha­ła się z za­kło­po­ta­niem. Wy­glą­da­ła pięk­nie, choć ina­czej niż kie­dyś; po­rzu­ci­ła aurę nie­do­stęp­no­ści, która za­wsze jej to­wa­rzy­szy­ła. – Byłam głu­pia. Nie chcia­łam cię od­trą­cić…

Przy­by­sze roz­pły­nę­li się w po­wie­trzu.

– Co­dzien­nie ktoś bę­dzie skła­dał ci wi­zy­tę – rzekł Ben, nie dając Mar­ce­lo­wi czasu na ochło­nię­cie. – Z in­for­ma­cji, które ze­bra­no na moje po­le­ce­nie, ule­pio­no two­ich krew­nych i przy­ja­ciół. Po­myśl tylko! Każde z nich jest ko­pal­nią po­żą­da­nej przez cie­bie wie­dzy! Ci wszy­scy, od któ­rych ucie­kłeś, albo któ­rzy ucie­kli od cie­bie! Przyj­dą tu i będą mieli od­po­wie­dzi na wszyst­kie drę­czą­ce cię py­ta­nia. Na tych od­po­wie­dziach zbu­du­jesz nowe życie.

 – Nowe życie? O czym ty bre­dzisz?!

– Pod­czas snu bę­dziesz oto­czo­ny tro­skli­wą opie­ką. A kiedy się obu­dzisz, złoży ci wi­zy­tę pewna sym­pa­tycz­na pani i zada ważne py­ta­nie: gdzie chce pan za­miesz­kać? Ber­mu­dy? Fidżi? Se­sze­le? Jeśli po­sta­no­wisz tu zo­stać, nie widzę pro­ble­mu. Chyba zmie­rzy­łem cię wła­sną miarą; ja wprost nie mogę się do­cze­kać dłu­gie­go urlo­pu na ja­kiejś eg­zo­tycz­nej wy­spie. Marzę o upier­dli­wej od­pra­wie cel­nej, dwu­na­sto­go­dzin­nej po­dró­ży sa­mo­lo­tem i sze­re­gu in­nych uciąż­li­wo­ści. Chcę usiąść pod praw­dzi­wą palmą i za­kosz­to­wać roz­cień­czo­ne­go drin­ka, klnąc przy tym na pa­rzą­cy stopy pia­sek. Tę­sk­nię za nie­do­sko­na­ło­ścia­mi co­dzien­ne­go życia. A nie­do­sko­na­ło­ści tro­pi­kal­ne­go raju… ech. Nie­waż­ne. Prze­myśl to sobie. Do miesz­ka­nia, lub roz­sąd­nie du­że­go domu w do­wol­nym za­kąt­ku świa­ta, do­rzu­cam tro­chę kasy, żebyś mógł się jako – tako usta­wić.

– Dla­cze­go? Po co to ro­bisz? Po co?

Ben po­dra­pał się po skro­ni.

– Po pro­stu mam na to ocho­tę. Cóż, to wszyst­ko…

– Po­cze­kaj! Ile czasu mi to zaj­mie ?! – Mar­cel rzu­cił pa­nicz­ne spoj­rze­nie na wodę, pró­bu­jąc po raz ko­lej­ny oce­nić ob­ję­tość po­wle­czo­ne­go mgłą akwe­nu.

– Bądź wy­trwa­ły. Po­wo­dze­nia. – Ben ob­ró­cił się na pię­cie i ru­szył przed sie­bie spa­ce­ro­wym kro­kiem.

– Po­wiedz! Jak długo?!

Brak od­po­wie­dzi. Mar­cel po­de­rwał się do biegu.

– Nie! NIE!

Sko­czył. Za­ci­snął ra­mio­na na pu­st­ce, po czym runął jak długi. Był sam. Prze­wró­cił się na plecy i spoj­rzał w gwiaz­dy. Na­słu­chi­wał. Nie był pe­wien, czy Ben, opusz­cza­jąc plan­szę, rze­czy­wi­ście za­no­sił się śmie­chem, który ginął po­śród wia­tru i nie­ustan­nej pie­śni fal.

 

***

– Chodź, ko­cha­ny! Od­pocz­nij sobie! – Bab­cia po­kle­pa­ła koc, za­chę­ca­jąc wnuka, aby przy niej usiadł.

Nie dał się pro­sić. Wy­szedł z wody.

– Nie muszę od­po­czy­wać – burk­nął, sa­do­wiąc się obok ko­bie­ty. Po czer­wo­nym wia­der­ku, któ­re­go nie wy­pusz­czał z ręki, spły­wa­ły błysz­czą­ce kro­ple.

– Oj wiem, tak tylko mówię. – Bab­cia po­gła­ska­ła go po ra­mie­niu. – Silny z cie­bie chło­pak.

Mar­cel od­sko­czył jak opa­rzo­ny.

– Czemu się dą­sasz? – za­py­ta­ła tonem, w któ­rym nie było śladu pre­ten­sji, a je­dy­nie szcze­ra chęć po­zna­nia od­po­wie­dzi.

– Nie je­stem już… ,,chło­pa­kiem!” – krzyk­nął.

– Daj spo­kój! – upo­mnia­ła go, uno­sząc do oczu garść pia­sku. Po­je­dyn­cze zia­ren­ka za­tań­czy­ły na wie­trze.

Mar­cel padł na koc, po­ra­żo­ny na­głym ata­kiem śmie­chu. Ostat­nio czę­sto mu się zda­rza­ły.

– Ale jaja! – krzyk­nął. – Prze­cież ja już mogę być star­szy od cie­bie!

– Nie, chyba nie…

Męż­czy­zna spoj­rzał roz­mów­czy­ni pro­sto w oczy.

– Ile to już lat? Po­wiedz! – Teraz, dla od­mia­ny, na­pa­dła go wście­kłość.

– Skąd mam wie­dzieć?!

– Patrz! – Wska­zał na wodę. – Jej nie ubywa!

– Ubywa, ubywa. Ja to widzę, bo rzad­ko tu je­stem. Ale jeśli mi nie wie­rzysz, to jutro za­py­taj matki.

 Bab­cia od­wró­ci­ła głowę, dając do zro­zu­mie­nia, że czuje się ura­żo­na. Mar­cel nie mógł przy­wyk­nąć do jej stro­ju – głu­pie­go, jed­no­czę­ścio­we­go ko­stiu­mu ką­pie­lo­we­go. Chciał coś po­wie­dzieć, ale ugryzł się w język. Wziął kilka głę­bo­kich wde­chów.

– Pójdę jesz­cze po­pra­co­wać – rzu­cił luźno.

Ten po­mysł spodo­bał się babci:

– Oczy­wi­ście!

– Już nie­dłu­go się obu­dzę, wiesz?

– Tak!

– Do­sta­nę dużo pie­nię­dzy, oświad­czę się Annie i za­miesz­ka­my na Ha­wa­jach.

– Oczy­wi­ście! Je­ste­ście dla sie­bie stwo­rze­ni! A cie­pły kli­mat bę­dzie wam słu­żył!

Mar­cel wbiegł do wody. Czuł, że na­dzie­ja wy­peł­nia jego umysł i serce, krąży w ży­łach, roz­le­wa się po mię­śniach. Wia­der­ko po­szło w ruch. Mu­siał być już bli­sko. Tak, jest tuż-tuż!

Jesz­cze dzień.

Góra dwa.

Koniec

Komentarze

Cześć!

Powtórzę tu w skrócie opinię z bety. Tekst bardzo mi się spodobał, do końca byłem ciekaw, co się stanie, czy bohater wyląduje w niebie (otrzyma wybaczenie), czy też w piekle (wyląduje w czarnej… ) – że tak powiem ;-)

Motyw z uwięzieniem we śnie świetny. Ciekawie pokazujesz ten świat na początku, w niewinnym z pozoru chodzeniu po suficie (widać, że coś jest tu nie halo… ). A potem dostajemy całą niełatwa historię znajomości bohaterów. Przypadkowe (nie do końca udane) zabójstwo podczas włamania, i zemsta, powolna, konsekwentna, zaplanowana w każdym calu. Ben manipuluje Marcelem, najpierw niby chce go zniszczyć, ale potem jakby wybacza, i funduje mu niekończące się wakacje na plaży. Z wiaderkiem i bliskimi, którzy klepią go po ramieniu. Mami go też wizją przyszłości – pierwsza miłość, kasa, dom na rajskiej wyspie… Nic tylko wodę przelewać, bo jeszcze dzień, góra dwa ;-)

Taki upiorny czyściec jak dla mnie, a może i piekło. Zastanawiam się, czy Marcel w ostatniej scenie doznaje ukojenia bieżącą sytuacją, czy jednak są to już pierwsze oznaki obłędu. Dobrze to wyszło (jeżeli tak miało wyjść, albo czegoś nie złapałem). Straszne i w pewien sposób piękne opko. Oraz całkiem niepokojące, aż strach iść z klamką na włam ;-)

I jest nawet bandycki morał: jak strzelać, to przynajmniej dwa razy ;-)

Pozdrawiam i polecam do biblioteki!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Ciekawy moralitecik.

Idea uwięzienia we śnie nie jest nowa (”Toy wars” Ziemiańskiego), ale jeszcze nie wyeksploatowana. Kojarzyło mi się również z “Mechaniczną pomarańczą”.

Byłam ciekawa, co czeka bohatera. Chętnie przeczytałabym więcej wyjaśnień – fałszywa nadzieja czy coś innego? Ale niech Ci będzie.

Pewnie popadłbyś w obłęd, to pewne.

Nie dosyć, że powtórzenie, to jeszcze wewnętrznie sprzeczne.

Babska logika rządzi!

Cześć, krarze! Dziękuję za miłe słowa i polecenie do biblio, cieszę się, że opowiadanie Ci się spodobało.

Zastanawiam się, czy Marcel w ostatniej scenie doznaje ukojenia bieżącą sytuacją, czy jednak są to już pierwsze oznaki obłędu.

Trudno powiedzieć. Możliwe, że właśnie tak wyglądaj jego codzienność. Naprzemienne stany euforii i przygnębienia, napędzane w większym lub mniejszym stopniu przez jego gości. 

Taki upiorny czyściec jak dla mnie, a może i piekło.

No właśnie. Wszystko zależy od kaprysu tego, który go tam wpakował.

 

Jeszcze raz dzięki za pomoc w becie, pozdrawiam!

 

Cześć, Finklo! Cieszę się, że zajrzałaś i zostawiłaś klika.

Chętnie przeczytałabym więcej wyjaśnień – fałszywa nadzieja czy coś innego? Ale niech Ci będzie.

Niestety – otwarte zakończenie :) Jednak biorąc pod uwagę to, że Marcel ma wrażenie, że jest już starszy od swojej babci w chwili jej śmierci, to raczej pewne, że ze snu nie obudzi się nigdy. Chyba że zupełnie stracił rachubę czasu, tego też nie można wykluczyć.

A tak w ogóle to dzięki becie zyskałem ciekawą perspektywę. Pisząc to opowiadanie, uważałem, że niekończąca się symulacja, podczas której żyje się złudną nadzieją, jest gorsza niż najwymyślniejsze tortury. Edward i BasementKey zwrócili mi uwagę na to, że niekoniecznie musi tak być. W ,,realu” Marcel nie miał żadnych perspektyw. To znaczy miał je, ale z powodu swoich ograniczeń nie potrafił po nie sięgnąć. Tutaj został postawiony w sytuacji, w której musi zakasać rękawy i pracować na własne szczęście. Nawet, gdyby miał go nie osiągnąć. Ale czy taka praca, podczas której cieszy się towarzystwem bliskich, gorsza jest od bezproduktywnego, ryzykownego życia, które wiódł na jawie? Sam nie wiem.

Powtórzenie poprawione :)

Dzięki, pozdrawiam!

Cześć,

Doczytałem do tego miejsca:

 

– Tak. Usłyszałem, co wyłowiłeś z szafy grającej i pomyślałem: ,,gość zna się na rzeczy”. Potem siadasz przy barze i co zamawiasz? Nie modną, kolorową popłuczynę, ale prawdziwego bourbona!

Podwójny komplement został przyjęty uśmiechem.

– Wybacz, że tak się dosiadłem bez pytania. Jestem Ben.

– Marcel.

Wymienili uścisk dłoni, po którym Ben również zamówił sobie whiskey.

Pierwsze primo: dlaczego dorosły, inteligentny chłop mówi  bourbona zamiast bourbon? W dialogu nic nie wskazuje, że niedorozwinięty umysłowo. Dobrze, że nie zamówił wódka, ruma, albo koniaka. ;] 

Drugie secundo: co znaczy również whiskey!? Przepraszam, dalej nie czytam, bo nerwowo nie zniese! 

:D

A tak na poważnie, to fajny klimat i dialogi. To uczucie bezradności i osaczenia – sztos! Ciężko coś takiego uzyskać, wiem z doświadczenia i zazdroszczę ;].

 

kalumnieikomunaly.blogspot.com/

Cześć, morderco! Dzięki, że zajrzałeś.

Pierwsze primo: dlaczego dorosły, inteligentny chłop mówi  bourbona zamiast bourbon?

Głowy nie dam, ale wydaj mi się, że w odniesieniu do porcji alkoholu spotkałem się gdzieś z taką odmianą. Czyli: nie ,,zamówiłem bourbon”, a ,,zamówiłem bourbona”. Ale google nic na ten temat nie słyszały, więc pewnie coś sobie dośpiewałem. Dzięki za uwagę, poprawię.

Tak czy siak wydaje mi się, że niepoprawna deklinacja w ustach bohatera niekoniecznie musi świadczyć o jego ukrytym inwalidztwie ;)

 Drugie secundo: co znaczy również whiskey!? Przepraszam, dalej nie czytam, bo nerwowo nie zniese! 

Słowo ,,whiskey” występuje tu jako synonim bourbonu. Skąd te nerwy ;)?

A tak na poważnie, to fajny klimat i dialogi. To uczucie bezradności i osaczenia – sztos! Ciężko coś takiego uzyskać, wiem z doświadczenia i zazdroszczę ;]

Mimo wszystko zachęcam do dalszej lektury – później nie ma już ani słowa o alkoholu, który mógłby się kłopotliwie deklinować :)

Pozdrawiam!

Słowo ,,whiskey” występuje tu jako synonim bourbonu. Skąd te nerwy ;)?

Łomatkobosko, przecież na zawał zejdę! :D

Niech Cię ręka boska broni tak powiedzieć w obecności Irlandczyka, albo Szkota. Mówię poważnie. 

 

Mimo wszystko zachęcam do dalszej lektury

No jasne, że przeczytałem do końca! Nie odmówiłbym sobie takiej przyjemności :D. Widać, że się napracowałeś nad betą. Dobra robota :]. 

kalumnieikomunaly.blogspot.com/

Cześć, Adam!

 

Po pierwsze to mam wrażenie, że ludzie na portalu ciągle podkradają mi ulubione kawałki z playlisty. Jak żyć? XD A może wszyscy po prostu lubimy podobną muzykę? Hm….

A tak całkiem serio, fajnie przedstawiasz tu stan zawieszenia w próżni, która jest takim niby koszmarem, niby zawieszeniem pomiędzy światami. Nie do końca lubię moralizowanie czytelnika, ale nie docisnąłeś tego do granic, które wydałyby mi się przesadnie cisnące w kołnierz. Czyli przekazujesz jakiś morał, żeby moment kulminacyjny wybrzmiał, ale nie dociążasz jak na kazaniu. I to się chwali.

Skupienie się na przekazywaniu akcji przy miniumum didaskaliów też wyszło tu na plus, dzięki temu czyta sie bardzo sprawnie i język wydaje się bardzo żywy.

Czepić można się trochę niedopowiedzeń w zakończeniu, ale czy trzeba? W tej konwencji wypadają na spory plus. Tak, że idę kliknąć.

I pozdrawiam.

 

 

A może wszyscy po prostu lubimy podobną muzykę?

Wątpię. Był konkurs o rapie, Drakaina słucha klasyki… Czyli już nie wszyscy.

Babska logika rządzi!

Hehe, wychodzi na to, że mam gust tendencyjny. XD

Hej, bardzo dobre opowiadanie, fajnie wykorzystany motyw Syzyfa. Dialogi na bardzo wysokim poziomie.

Widzę tutaj małą dyskusję o alkoholach to się włączę :) Mnie też zabolało, jak zamieniłaś burbon na whisky. To jednak dwa różne trunki ;) Generalnie whisky pochodzi ze Szkocji, a burbon z USA. Smakują też troszkę inaczej, moim zdaniem whisky jest mocniejsze i osobiście wolę burbon, no ale to już kwestia gustu :) Także radziłabym nie korzystać z tych dwóch jako synonimów.

Danka

Cześć, oidrin! Cieszę się, że wpadłaś :)

Po pierwsze to mam wrażenie, że ludzie na portalu ciągle podkradają mi ulubione kawałki z playlisty. Jak żyć? XD

 

Parafrazując klasyka: ,,Przecież to Stonesi! Jakżeż ich nie słuchać?!” :D

 

Dziękuję za komentarz i polecenie, pozdrawiam!

 

Cześć, danko! Milo, że opowiadanie Ci się spodobało :)

 

A co do kwestii alkoholowych – nie whisky a whiskey użyłem jako synonimu. 

 

Za wikipedią:

Prawna definicja wymienia USA jako jedyne ograniczenie geograficzne, jeśli chodzi o produkcję whiskey. Whiskey (także bourbon) może więc być przedestylowana w dowolnym miejscu na terenie USA. Użycie nazwy bourbon wymaga jednak, aby whiskey leżakowała przynajmniej 2 lata w Kentucky. Zaledwie 5% bourbonu powstającego w USA destylowane jest poza tym stanem. Kentucky jest jedynym stanem, którego nazwa może być używana na etykietach bourbona. Z zasad tych wynika, że każdy bourbon to whiskey, ale nie każda whiskey to bourbon

(pogrubienia moje)

 

Co nie zmienia  faktu, że – jak wspomniał mordercabezserca – Irlandczycy i Szkoci mogą sarkać :)

 

Pozdrawiam! 

Cześć adamie_c4

O:o, tag psychologia, nie za dobrze, bo musiałoby być naprawdę studium zemsty, plus tortury, ma nadzieję że innych ludzi i siebie, bo jak zwierzęta będę musiała przerwać lekturę, gdyż istnieje dla mnie naprawdę niewiele uzasadnień uprawniających do użycia podobnego zabiegu oraz zdecydowanie wymaga dobrego warsztatu i pełniej świadomości.

Lecimy.

 

Już po. Czytało się naprawdę nieźle. 

Chłopaki betujący – shame on you z alco, żeśta przepuścili. :DDD

Pomysł naprawdę ciekawy, sprawę przemyślałeś! Dialogi są lekko nienaturalne, zbyt dopracowane. W umiarkowanym stopniu przypominają rozmowy. Postaci główne fajne, choć ciutkę się ze sobą zlewają i o ile kupuję postać Bena, to Marcel jest zbyt statyczny, nie zmienia się, chyba że na samiuteńkim końcu, ale powodu przemiany możemy się jedynie domyślać. Dla mnie, bardziej interesujące byłyby odsłony przez spotkania ze znaczącymi figurami, a nie wyłożenie kawy na ławę w jednym momencie.

Z uwag, moim zdaniem tekst jest przegadany, mniej więcej o jedną czwartą spokojnie można byłby go skrócić. Co szczególnie uwierało:

*dopowiedzenia,

*wypełniacze, powtórzenia i dialogi.

Trochę konkretnych zatrzymań znajdziesz poniżej:

współczesny kawałek.

Jaki??? Jeśli już wspomniałeś o B., czemu tutaj uciąłeś. Powiedziałoby nam coś o bywalcach knajpy/pubu.

po zdawkowym okazaniu dezaprobaty,

Hmm, przed chwilą napisałeś o języku zawodu, a zaraz potem że zdawkowy. Dla mnie „zdawkowym” do usunięcia.

,wykonał salto i opadł na sufit.

Kurcze, Adam, to on zrobił to salto czy 1,5 salta i wylądował na suficie. Nie mógł tam opaść jak liść, bo rozumiem, że celowo je zrobił. Początki są ważne i każda niedokładność rośnie na ich gruncie jak na drożdżach.

lawirując między lampami.

A ileż tam tych lamp było, przecież na suficie jest więcej wolnej przestrzeni niż na podłodze w takim barze.

po którym Ben również zamówił sobie whiskey.

Też whiskey? Bourbon (burbon) to nie whisky! OMG. ;-) Nowy i stary świat, nie do pomylenia. 

Bourbon toamerykańska whiskey, produkowana w Kentucky (wyjściowo hrabstwo Burbon), Tennessee, New Orland, Ohio i jeszcze w jakichś innych Stanach. Produkowana jest z kukurydzy i mieszanki zbóż, też leżakuje w beczkach, ale destylowana raz, ta oryginalna z Burbon. Wyraźnie da się wyczuć kukurydzę i wanilię. Teraz jest niejako produktem narodowym.

Szkocka whisky z jęczmienia (malt), jeśli mieszanka – blended); irlandzka whiskey z jęczmienia (też dojrzewa w beczkach min. trzy lata, lecz liczba destylacji różni się od szkockiej – jest większa). 

powiedział, wznosząc szklankę z jasnobrązowym alkoholem.

Napisałam o zbyt dopracowanych dialogach, tu przykład.

– Smakuje ci? – nowy znajomy zadał kolejne pytanie.

Kolejny, jw.

– Tak, tak, mogę przesadzać! – Ben zaprzeczył równie gorliwie jak przed chwilą, kiedy został posądzony o inicjowanie rozmowy w jednoznacznym celu.

Tu kolejny, jw. 

Ponadto albo usunęłabym, albo zainicjowanie, choć ten jednoznaczny cel nie brzmi jednoznacznie. Bliższa mojemu sercu jest pierwsza opcja, nie zdradzać, jechać z fabułą i zdarzeniami. Dopiero poznajemy bohatera, a oni plotą trzy po trzy.

Ta gotowość wynikała z faktu, że w jego sypialni znajdowało się trzech obcych mężczyzn.

Usunęłabym. Dlaczego wyjaśniasz?

– Aleś ty narwany! – Jeden z obcych usiadł na łóżku i założył nogę na nogę. Intruzi mieli na sobie zwykłe ciuchy, ich gesty i miny zdradzały niewymuszony spokój, czuli się swobodnie. Jakby wpadli do niego z przyjacielską wizytą.

Zerknij ile tu doprecyzowań. Skreślenia usunęłabym bez wahania

wykończony ciężkim zawałem albo… ze zmiażdżoną krtanią.

Czekał na nieuchronne

Gdyby właśnie go mordowano, przecież coś by czuł! A wtedy natychmiast by się obudził. Ale nie, te sukinsyny wtłoczyły mu pewnie środek nasenny.

Chropowaty, poszarzały tynk odłaził od ścian, betonowa podłoga usiana była dziurami. 

Daj jeden przymiotnik i co to są te dziury w podłodze – bez sensu? ;-) Kolejne opko z dziurami w podłodze. Hmm, jakaś plaga szarańczy? :-)

Podczas śnienia Marcel faktycznie odwiedził wiele bezpłatnych barów. Bywał też w knajpach i restauracjach, a jeśli akurat miał pod ręką więcej gotówki, zaglądał do centrum handlowego. 

Drugie zdanie lekko pokomplikowane, zatrzymałam się. Bo tak: bary – za darmo, mało gotówki – knajpy i restauracje (czym się knajpa różni od restauracji?), dużo kasy – centrum handlowe (dlaczego w wirtualu nie mógł kupić?).

Niektórzy szukali adrenaliny. To dla nich stworzono X-Roomy, czyli plansze składające się z pomieszczenia lub szeregu pomieszczeń, które należało przebyć w określonym czasie. Przeszkadzały w tym rozmaite anomalie i utrudnienia.

Marcel miał wrażenie… z fatalistycznym zrozumieniem. Marcel przywykł do sytuacji, 

Moim zdanie niepotrzebne powtórzenie po raz drugi imienia, cały czas w nim "siedzisz".

Stwór skoczył do przodu, skracając dystans dzielący go od ofiary o dobrą połowę. Czarne ślepia wyrażały pustkę, język ślizgał się po krzywych zębach. Pisk, tym razem potężny, wprawił ściany w drżenie.

Może mniej standardowo i po co tyle. Przy strasznych postaciach mamy zawsze dwa elementy: oczy i krzywe, pożółkłe, poczerniałe zębiska albo ich kikuty.

powinien raczej usiąść i postarać się opanować strach… co oczywiście nie było możliwe; nie potrafił przerwać szaleńczej, z góry skazanej na niepowodzenie, ucieczki.

Nie zabezpieczaj się tak.

– Niemożliwe – oświadczył na głos, obracając się dokoła. – Przecież to niemożliwe.

Inaczej to sobie zapamiętał. Przede wszystkim kolory – we wspomnieniach były mniej intensywne, zmatowiałe. Stary tapczan stał tuż przy drzwiach a nie, tak jak widział to oczami wyobraźni, dwa kroki w głąb pokoju. O wazonie z forsycjami i białej makatce, rozciągniętej na ścianie niczym gigantyczna pajęczyna, zapomniał całkowicie.

Do dialogów. Ten wazon i makatkę zostawiłabym z adnotacją, że nie pamiętał. Makatka jak by nie była nie przypomina gigantycznej pajęczyny.

Runęła na podłogę, uderzając ramieniem o stół. Marcel zawył i padł na kolana. Próbował ją złapać, przewrócić na plecy. 

Zerknij na sekwencję: babka wchodzi, przewraca się, zahaczając barkiem o stół, on pada na kolana i wyje. I teraz w drugim zdaniu piszesz, że próbował ją złapać i przewrócić na plecy – kiedy, gdy klęczał i wył?

Usta wykrzywiła w fałszywym uśmiechu, który nie pasował do jej dobrotliwej natury.

Zatkał uszy, co oczywiście nie przyniosło żadnego efektu. Wprost przeciwnie – najeżony pretensją głos przeniósł się pod czaszkę.

Nie to, żebym pragnęła takiej śmierci…

– … ale pomyśl o swoich rodzicach!

Och, gdybyś wtedy zachował się odpowiednio!

Cios trafił w pustkę. Spróbował uderzyć po raz kolejny. Potem jeszcze raz.

Aby się te "razy" nie powtarzały, można by podkreślone podmienić na: "Spróbował ponownie".

– Skończyłeś? – Obiekt jałowych ataków podsunął sobie krzesło i bezdźwięcznie na nie opadł. – Czemu stroisz takie miny? Próbujesz mnie opluć? Nie da rady.

Babcia usadowiła się obok i obdarzyła go odmiennym, ciepłym uśmiechem.a

Daj żeż pomyśleć czytelnikowi, on dziecięciem nie jest. :-)

Cholera, nie sądziłem, że mnie rozpoznasz!

Myślałem, że w trakcie pogaduszki w barze będę musiał wyłuszczyć ci, kim jestem.

Nie chciałem jej używać. Miała być straszakiem. Tak na wszelki wypadek.

– Wybacz, że nawinąłem ci się pod rękę we własnym domu!

– W porządku, wytłumaczę wszystko po kolei.

Twoja sztuczka z bronią omal nie wysłała mnie na tamten świat. Kula nie zdołała spenetrować czaszki, dzięki czemu mózg ostał się w jednym kawałku. Prawdziwy cud, nie sądzisz? 

a potem skupiłem się wyłącznie na moim głównym celu: zemście.

Sceneria natychmiast uległa zmianie – znaleźli się na szerokim korytarzu. Podłoga, wyłożono szarym linoleum, błyszczała w świetle mocnych lamp.

Literówka.

– Poznajesz? – zapytał Ben.

Marcel miotał spojrzeniem dokoła, niepotrzebnie uchylając się przed mijającymi go ludźmi: pielęgniarkami, lekarzami, pacjentami.

Niezręczne zdanie. Miotał?, uchylał się? Przechodzili przez niego, obok. Spróbuj inaczej zapisać.

– Łamaga. Zasrana ciamajda

Ben powtórzył dwie inwektywy i pokiwał głową niby pilny uczeń przyłapany na elementarnym braku wiedzy. 

Powtórz, po prostu, daj "dialogowo", np.

"– Łamaga. Zasrana ciamajda – powtórzył za nim Ben, jak pilny uczeń przyłapany na braku wiedzy".

Niby nic takiego, ale wiesz, jakie są nastolatki. Nic dziwnego, że Anna zawróciła ci w głowie, zjawiskowa dziewczyna. 

– No, a ze szczurkiem zdążyłeś się już zapoznać.

Że te sceny, na przykład ta z moją babcią, jest tak bardzo szokująca? Byłem dzieckiem. Chciałem wtedy sprowadzić pomoc, ale spanikowałem. 

Większość z nich wiernie odtwarza bolesne sytuacje z twojego życia. Pomyśl o zebraniu wszystkich niezbędnych danych! Samo fotografowanie miejsc twoich osobistych dramatów i przenoszenie ich na język cyfrowy to długie miesiące roboty. A zbieranie materiałów i przesłuchiwanie świadków? To dopiero przedsięwzięcie! W samą detektywistyczną robotę zaangażowałem kilka tuzinów ludzi. O, na przykład paniczny lęk przed szczurami: wspomniała o nim twoja koleżanka z podstawówki. Tak, wysłałem do niej człowieka specjalnie po to, żeby z nią porozmawiał. Sumując to wszystko… masa pieniędzy i wysiłku. 

W tej chwili znajdujesz się w prywatnej klinice zdrowotnej Medicare, której, tak się składa, jestem właścicielem.

Odpowiadając na jedno z twych poprzednich pytań: tak, uważam że to, co dla ciebie przygotowałem, mocno cię ,,rusza”. Planowałem zostawić cię tutaj na kilka lat. Pewnie popadłbyś w obłęd, to pewne. Tylko że dla osiągnięcia tego efektu równie dobrze mogłem poddać cię torturze kapiącej kropli, coś w tym guście. Efekt byłby podobny. Dopuściłem do przerostu formy nad treścią, ot co. Gdy to zrozumiałem, mój plan w jednej chwili wydał się zupełnie pozbawiony sensu. Nie tylko plan! 

– Rozważałem to, oczywiście – przyznał Ben. 

To niewykluczone – przyznał.

Nie był pewien, czy Ben, opuszczając planszę, rzeczywiście zanosił się śmiechem, który ginął pośród wiatru i nieustannej pieśni fal.

 

Podsumowując: pomysł super, wykonanie ok (interpunkcja i inne takie), układ zdarzeń i prowadzenie fabuły – takie sobie. Jednocześnie jest to jedno z niewielu ostatnio przeczytanych przeze mnie opek na forum, które są: a/ konsekwentnie poprowadzone, b/ stoi za nim wyraźna myśl-oś, niezmącona blekotem miliardów niepotrzebnych słów, bo u Ciebie się przytrafiają, a nie są regułą i w związku z tym nie czuję się Kopciuszkiem oddzielającym ziarno od plew.

Zdecyduj, czy akcja w Hameryce, czy Starym Świecie, a jeśli już jest jednym, to czy ma być burbon, whisky, whiskey. Zaprawdę różnią się. ;-) Jeśli coś z tym zrobisz (ingerencja w jednym miejscu: “również zamówił”), polecę szybko do biblio. Bez tego nie mogę, bo smak mają inny i światy diametralnie odmienne. xd

pzd srd :-)

asylumowe piątkowe komenty w niedzielę

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Witaj Adamie,

 

To jest bardzo dobre opowiadanie! Ciekawy pomysł z tym snem. Ponadto lubię opowiadania z elementem moralizatorskim, więc dla mnie na plus.

 

Masz tak dobry styl i lekkie pióro, że czytanie było po prostu odpoczynkiem i przyjemnością. Niesamowicie prowadzisz postacie przez ten tekst oraz budujesz odpowiedni klimat. Gratuluję, a nawet zazdroszczę!

 

O trunkach z początku się nie wypowiem, ponieważ znawcą jeszcze nie jestem ;)

– Proszę państwa! The Rolling Stones i Paint it Black! – krzyknął.

I to się szanuje ;)

 

Pozdrawiam i powodzenia!

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

 

A co do kwestii alkoholowych – nie whisky a whiskey użyłem jako synonimu. 

 

Za wikipedią:

Prawna definicja wymienia USA jako jedyne ograniczenie geograficzne, jeśli chodzi o produkcję whiskey.

Nie wierz wikipedii, bo tam piszą straszne bzdury :]

 

Whiskey wytwarzana jest tylko i wyłącznie w Irlandii, w procesie potrójnej destylacji.

Whisky produkuje się z kolei tylko i wyłącznie w Szkocji i jest wytwarzana w procesie destylacji podwójnej. Obie produkuje się ze słodu jęczmiennego. 

Jak coś jest destylowane z ryżu, pszenicy, kiszonych ogórków, starych hamburgerów w Oregonie, Tennessee, Kentucky czy innym Arkansas to jest to wyrób whiskopodobny, czyli zwykły chamski bourbon, który w smaku i właściwościach nawet nie stoi na tym samym regale co klasyczny, dwunastoletni single-malt. 

 

To tak, z kronikarskiego obowiązku ;]

 

pozdrawiam 

M. 

kalumnieikomunaly.blogspot.com/

Cześć, Asylum! Bardzo dziękuję za wnikliwą analizę tekstu! Pozwól, że odniosę się do niektórych uwag:

moim zdaniem tekst jest przegadany, mniej więcej o jedną czwartą spokojnie można byłby go skrócić.

Uwierz mi, że i tak mocno go pociąłem ;) Ale tak, jest to opowiadanie, w którym zdecydowane dużo jest mówione. Być może dałoby się go jeszcze odchudzić.

po zdawkowym okazaniu dezaprobaty,

 

Hmm, przed chwilą napisałeś o języku zawodu, a zaraz potem że zdawkowy. Dla mnie „zdawkowym” do usunięcia.

Zdawkowy to również, przynajmniej tak, jak rozumiem to słowo, uczyniony mimochodem, na odczep się. Pasuje mi do krótkiego jęku niezadowolenia, po którym bywalcy nawet nie zadbali o to, żeby zmienić kawałek, tylko wrócili do drinków i rozmów. 

wykonał salto i opadł na sufit.

Kurcze, Adam, to on zrobił to salto czy 1,5 salta i wylądował na suficie.

 

Widzę to tak, że odbił się od podłoża i poszybował na sufit, po drodze robiąc fikoła :) Hmm, ale gdyby salto z definicji było pełnym przewrotem w przód, to faktycznie musiałby wykonać coś, co byłoby jakimś ,,półsaltem" albo, jak sugerujesz, ,,półtorasaltem". Zbadam sprawę.

lawirując między lampami.

A ileż tam tych lamp było, przecież na suficie jest więcej wolnej przestrzeni niż na podłodze w takim barze.

Myślę, że wystarczy, by na swojej drodze miał jakieś trzy-cztery gęsto rozmieszczone lampy i chyba można mówić o lawirowaniu. Teoretycznie mógłby przejść obok nich, ale zmierzając do szafy grające pragnął zwrócić na siebie uwagę otoczenia. Postanowił więc lawirować :) 

Podczas śnienia Marcel faktycznie odwiedził wiele bezpłatnych barów. Bywał też w knajpach i restauracjach, a jeśli akurat miał pod ręką więcej gotówki, zaglądał do centrum handlowego.

 

Drugie zdanie lekko pokomplikowane, zatrzymałam się. Bo tak: bary – za darmo, mało gotówki – knajpy i restauracje (czym się knajpa różni od restauracji?), dużo kasy – centrum handlowe (dlaczego w wirtualu nie mógł kupić?).

Może faktycznie nieco zamotałem, ale chciałem tylko zaznaczyć, że Marcel bywał w różnych bezpłatnych przybytkach o rozmaitym poziomie wykwintności. 

Runęła na podłogę, uderzając ramieniem o stół. Marcel zawył i padł na kolana. Próbował ją złapać, przewrócić na plecy.

 

Zerknij na sekwencję: babka wchodzi, przewraca się, zahaczając barkiem o stół, on pada na kolana i wyje. I teraz w drugim zdaniu piszesz, że próbował ją złapać i przewrócić na plecy – kiedy, gdy klęczał i wył?

Zamęt wprowadza niefortunnie dobrane słowo – ,,złapać" sugeruje, że chciał ją podtrzymać, ustrzec przed upadkiem. Tymczasem chodziło mi o to, że usiłował chwycić ją, kiedy już leżała. Pomyślę, jak to poprawić.

 

Co do Twoich uwag dotyczących dopowiedzeń i wypełniaczy – z niektórymi się zgodzę, niektóre jednak zachowam. Zauważyłem, że dużo z tego, co mówi Ben, wydaje Ci się zbędne. Mnie też, ale jest to pewna maniera. Specyficzny, napuszony styl wypowiedzi charakterystyczny dla tej postaci.

Cieszę się, że generalnie opowiadanie (jak rozumiem) przypadło Ci do gustu :) 

 

No i ostatnia rzecz – nieszczęsna whiskey.

 

Morderco, Asylum, ja rozumiem, że gdybym wszedł do pubu w Dublinie i ogłosił, że stawiam wszystkim whiskey na mój koszt, a następnie zapytał barmana, czy aby na pewno Jima Beam'a starczy dla wszystkich, to pewnie już bym z tego baru nie wyszedł. Co nie zmienia faktu, że bourbon jest rodzajem whiskey. Można nim gardzić, można go nie lubić (sam nie przepadam), ale taka jest definicja.

Przypomina mi się afera z wódką sprzed paru lat – o ile dobrze pamiętam, Polska sprzeciwiała się, by w obrębie Unii wódką nazywać alkohole, które nie powstały na bazie ziemniaków i zboża Mało tego – domagano się, by wódką zwać tylko te trunki, które produkowano w państwach tak zwanego pasa wódki, do których zalicza się m.in. Polska. Co oczywiste, te roszczenia zignorowano.

Zdecyduj, czy akcja w Hameryce, czy Starym Świecie, a jeśli już jest jednym, to czy ma być burbon, whisky, whiskey. Zaprawdę różnią się. ;-)

Choć nie precyzowałem miejsca akcji, w domyśle miałem USA. W pierwszej wersji tekstu napisałem nawet, że koleżanka, która zdradziła informację o lęku przed szczurami, mieszka w Chicago.

Nawet gdyby akcja opowiadania toczyła się w obecnych czasach w Europie, zamiennie określenie bourbonu mianem whiskey nie byłoby błędem. Niektórzy fani dobrej szkockiej mogą odsądzać narratora, który użył tego zamiennika, od czci i wiary. Ale nie popełnił on błędu ani nawet definicyjnego nadużycia. Każdy bourbon to whiskey. Specyficzny ale wciąż – whiskey.

Asylum, będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz polecić tekst do biblioteki, ale zmiany w tej kwestii nie naniosę :P

Raz jeszcze dziękuję za lekturę, poprawki zajmę się jutro. Pozdrawiam serdecznie!

 

Cześć, Danielu

 

czytanie było po prostu odpoczynkiem i przyjemnością.

 

To chyba najlepszy komplement, jaki może spotkać autora :) Dziękuję i polecam się na przyszłość!

Pozdrawiam!

Uwierz mi, że i tak mocno go pociąłem ;)

Wierzę, cięłabym ostrzej, ale to ja, więc niewarte podążać. ;-)

Zdawkowy to również…

Tak, ale powtrzasz, imho, niepotrzebnie.

Zbadam sprawę.

Obadaj. xd Jest półtora.

Postanowił więc lawirować :) 

Jeśli musiał, to cóż ja mogę. xd

Pomyślę, jak to poprawić

Dobrze by było, bo ciut nielogiczne. ;-)

przypadło Ci do gustu :)

Tak, bo poszukiwanie w niestandardowych na forum tematach! 

 

Hmm, jeśli akcja w USA to… burbon nie jest wiskaczem, ciągle pozostanie burbonem bo jest z kukurydzy i nie chodzi tylko o dobrą whisky.

Super, że odpowiedziałeś. <3

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Ostatnio sięgnęłam po podobny motyw jak w Twoim opowiadaniu. Na początku wiemy niewiele o bohaterze, wszystko wydaje się zwyczajne, dopiero stopniowo dowiadujemy się więcej. Myślę, że u Ciebie ten motyw doskonale się sprawdził, opowiadanie trzyma w napięciu.

Ciekawy sposób na zemstę wymyślił Ben. Otwarte zakończenie i cały tekst skłania do myślenia, można różnie interpretować, uważam to za duży plus. Do końca nie wiadomo, czy Ben postąpił humanitarnie (zafundował wrogowi terapię), czy umieścił go w alternatywnej rzeczywistości pełnej syzyfowych prac. Lubię takie wątki, zgłaszam tekst do biblioteki.

Cześć, ANDO

 

Do końca nie wiadomo, czy Ben postąpił humanitarnie (zafundował wrogowi terapię), czy umieścił go w alternatywnej rzeczywistości pełnej syzyfowych prac.

Otóż to!

Dzięki za zgłoszenie tekstu, pozdrawiam!

Dobry tekst oparty na ciekawym pomyśle :) Może odrobinę bym skróciła, ale to nie duży problem. Na plus otwarty charakter tekstu i możliwość różnych interpretacji zakończenia, podoba mi się motyw uwięzienia w śnie, postacie też dobrze wykreowane.

 Poza tym bardzo dobrze mi się czytało, więc doklikuję bibliotekę :) 

Tekst dobry, choć ja w tym słoiku miodu trafiłem też sporą łyżkę dziegciu.

Zaczynasz bardzo fajnie, twój haczyk w rozmowie Bena z Marcelem zadziałał na mnie. Druga scena i kolejne pokazywane elementy też – budujesz napięcie, jestem ciekawy losu postaci.

I tu niestety wprowadzasz coś, co psuje mi mocno odbiór. Tym kimś jest wiecznie tłumaczący wszystko Ben. Czułem się, jakbyś jego ustami opisywał mi cały pomysł, przedstawiał “kawą na ławę” wszystkie elementy. Nie miałem frajdy z budowania swojej teorii, odczytywania historii na swój sposób, a to też pozbawiło mnie jakiegokolwiek napięcia. Po prostu czekał, co za chwilę powie wszechwiedzący Ben i tyle.

Końcówka wypada na tym tle dużo lepiej – jest tajemnicza, na nowo buduje jakiś poziom napięcia i pozwala ciekawie interpretować kolejne elementy.

Technicznie jest ok, choć czasem jakaś gruda się trafiła.

Podsumowując: świetny początek i dobra końcówka tego koncertu fajerwerków. Niestety obrany sposób prezentacji środka dla mnie zamordował napięcie. Pod względem wykonania jednak jest ok.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Świetne opowiadanie, nie mam (prawie) nic do zarzucenia, a jedyne zarzuty są dosyć małe, wręcz do zignorowania.

Przede wszystkim opowiadanie jest dobrze napisane. Nie najlepiej na świecie, ale na tyle dobrze, abym mógł w spokoju oddać się lekturze nie zwracając uwagi na błędy. Dialogi nie są drętwe (co jest dosyć ważne, bo właśnie one stanowią dużą część tekstu), narracją umiejętnie przekazujesz potrzebne informacje nie prowadząc do przesytu oraz nie wyjaśniając wszystkiego. Brawo!

Pomysł przypadł mi do gustu. Dawca Snów kojarzy mi się z Braindance (z Cyberpunka 2020) i jest to jak najbardziej pozytywne skojarzenie. Pomimo, że rozumiem niedopowiedzenie w finale, które sprawia, że możemy postawić się w sytuacji Marcela, to jednak historia wydaje się urwana. Nie zrozum mnie źle – tekst czyta się świetnie, pomysł bardzo mi się spodobał, a realistycznie przedstawieni bohaterowie wciągnęli mnie w świat snów, ale pomimo tego nie umiem ukryć złości, że tekst skończył się tak szybko i nagle.

Garść uwag:

Pierwsza rozmowa nie ma sensu z perspektywy fabuły. Po co właściwie Ben chciał porozmawiać z Marcelem? Mam bardzo mieszane odczucia co do tej sceny, wydaje mi się niepotrzebna.

Przebieg rozmowy pozytywnie go zaskoczył. Wypadła zręcznie, wręcz filmowo.

Ja wiem czy tak zręcznie? Ben ani sobie nie porozmawiał, ani nie wystraszył Marcela, a jedynie go lekko zirytował.

Inaczej to sobie zapamiętał.

Niepotrzebny zaimek.

Marcel przywykł do sytuacji, w których w oczekiwaniu na najgorsze spotykało go coś zaskakującego acz równie okropnego.

Dziwne użycie słowa “acz”. Skonstruowałbym to zdanie inaczej.

 

All in all, it was all just bricks in the wall

Cześć, Katiu! No i znów doklikujesz :) Dzięki.

Może odrobinę bym skróciła

Racja, lekkie odchudzenie jednak wypadłoby na plus.

Dziękuję za wizytę, miło widzieć Cię z powrotem :)

Pozdrawiam!

 

Witaj, NoWhereManie!

I tu niestety wprowadzasz coś, co psuje mi mocno odbiór. Tym kimś jest wiecznie tłumaczący wszystko Ben. Czułem się, jakbyś jego ustami opisywał mi cały pomysł, przedstawiał “kawą na ławę” wszystkie elementy. Nie miałem frajdy z budowania swojej teorii, odczytywania historii na swój sposób, a to też pozbawiło mnie jakiegokolwiek napięcia. Po prostu czekał, co za chwilę powie wszechwiedzący Ben i tyle.

Tak, ten element opowiadania kuleje, zwracano mi na to uwagę podczas bety. Mimo wszystko cieszę się, że tekst w Twoim odbiorze jest dobry.

Dziękuję za opinię, pozdrawiam!

 

Cześć, Simeone!

…pomysł bardzo mi się spodobał, a realistycznie przedstawieni bohaterowie wciągnęli mnie w świat snów, ale pomimo tego nie umiem ukryć złości, że tekst skończył się tak szybko i nagle.

Przyznaję, że taki miałem zamysł :) Sam nie przepadam za otwartymi zakończeniami, a jednak w tym opowiadaniu żadne inne mi nie pasowało.

Pierwsza rozmowa nie ma sensu z perspektywy fabuły. Po co właściwie Ben chciał porozmawiać z Marcelem? Mam bardzo mieszane odczucia co do tej sceny, wydaje mi się niepotrzebna.

Myślę, że było to nieco… perwersyjne z jego strony. Ben wdał się w niezobowiązującą gadkę-szmatkę z durniem, który zniszczył mu życie, aby nagle (ku przerażeniu Marcela) wyjawić mu, kim jest. 

Ja wiem czy tak zręcznie? Ben ani sobie nie porozmawiał, ani nie wystraszył Marcela, a jedynie go lekko zirytował.

Może za słabo to wybrzmiało, ale moją intencją było, aby czytelnik pomyślał, że Marcel ucieka przed nowym znajomym ze strachu przed konsekwencjami. Kiedy Ben mówi o ,,małych chu*kach”, które pochodzą z szemranej dzielnicy i organizują się w bandy, w istocie opisuje Marcela, a tamten dodaje dwa do dwóch i kojarzy, że Ben musi być ofiarą nieudolnego włamania.

 

Dzięki za miłe słowa i uwagi techniczne. Pozdrawiam!

Cześć Adam,

 

Moi poprzednicy wyczerpali chyba temat, więc mogę powiedzieć jedynie, że mi się podobało. Według mnie zakończenie sugeruje, że praca Marcela byłą zgoła syzyfowa. Tylko czekać aż popadnie w obłęd… Poza tym początek był interesująco klimatyczny ;)

 

Motyw opowiadania skojarzył mi się z jednym z odcinków Doktora Who:

https://www.bbc.co.uk/programmes/b06rhv99

 

Pozdrawiam!

 

Skopiuję z bety:

“Co do fabuły. Niby nie fajerwerk, a pozostanie w pamięci… na długo”.

Cześć, Helmucie! Fajnie, że opowiadanie się spodobało. Nie znam tego odcinka, sprawdzę :) Dzięki, pozdrawiam!

 

Witaj, ManeTekelFares! Jeszcze raz dzięki za wszystkie sugestie, dzięki którym poprawiłem mój tekst. To, że zostawi ślad w Twojej pamięci, jest bardzo satysfakcjonujące.

Pozdrawiam!

Wyznam szczerze, że obracanie się w świecie wirtualnym nie jest czymś, w czym czuję się dobrze. Bez entuzjazmu podchodzę też do sytuacji dziejących się we śnie, zwłaszcza wtedy, gdy dochodzi do zawładnięcia czyjąś świadomością. Dlatego jestem zdumiona, że opowiadanie czytało mi się całkiem dobrze, a nawet z niejakim zainteresowaniem. ;)

Szczególnie spodobał mi się wiele mówiący tytuł – może odnosić się do początkowej sceny raczenia się trunkami, może nawiązywać do dna, którego sięgnął Marcel, sugeruje też jego dążenie do drzwi na dnie. ;)

 

,,Walić to” – po­my­ślał, za­ma­wia­jąc bo­ur­bo­n. ―> Bourbon/ burbon odmienia się, więc: „Walić to” – po­my­ślał, za­ma­wia­jąc bo­ur­bo­na.

https://odmiana.net/odmiana-przez-przypadki-rzeczownika-bourbon

 

Za­mó­wił ko­lej­ny bo­ur­bo­n… ―> Za­mó­wił ko­lej­nego bo­ur­bo­na

 

– Co to ma być? Wypad! – krzyk­nął, pod­ry­wa­jąc się. Dwaj bar­czy­ści fa­ce­ci stali bez ruchu w no­gach łóżka. Trze­ci, sporo niż­szy, maj­stro­wał przy Dawcy Snów. ―> Narracji nie zapisujemy z didaskaliami. Winno być:

– Co to ma być? Wypad! – krzyk­nął, pod­ry­wa­jąc się.

Dwaj bar­czy­ści fa­ce­ci stali bez ruchu w no­gach łóżka. Trze­ci, sporo niż­szy, maj­stro­wał przy Dawcy Snów.

 

– … ale po­myśl o swo­ich ro­dzi­cach! ―> Zbędna spacja po wielokropku.

 

- Widzę, że w samą porę. ―> Przed wypowiedzią, zamiast dywizu, powinna być półpauza.

 

Pierw­szym, co uj­rzał Mar­cel… ―> Pierw­sze, co uj­rzał Mar­cel

 

Mar­cel mi­mo­wol­nie na­stro­szył uszy. ―> Nie bardzo wiem, jak można nastroszyć uszy.

A może miało być: Mar­cel mi­mo­wol­nie nastawił uszu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witaj, Reg!

Dlatego jestem zdumiona, że opowiadanie czytało mi się całkiem dobrze, a nawet z niejakim zainteresowaniem. ;)

O! Super :)

Szczególnie spodobał mi się wiele mówiący tytuł – może odnosić się do początkowej sceny raczenia się trunkami, może nawiązywać do dna, którego sięgnął Marcel, sugeruje też jego dążenie do drzwi na dnie. ;)

Przyznam, że nie patrzyłem na tytuł pod kątem dna, którego sięgnął Marcel. Bardzo mi się to odniesienie podoba.

Dziękuję za lekturę i łapankę, zaraz poprawiam. Pozdrawiam!

Bardzo proszę, Adamie. I niezmiernie się cieszę, że udało mi się dojrzeć dno, którego nie brałeś pod uwagę. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, adamie. :) Opowiadanie czytałam już jakiś czas temu, w końcu zjawiam się z komentarzem.

Ogólnie mam trochę mieszane odczucia. Tekst ma dobry, intrygujący początek i świetne zakończenie, jednak co do środka – uważam, że jest dość mocno przegadany. Całość opiera się na pomyśle, że bohater zostaje uwięziony w spersonalizowanym koszmarze, więc szkoda, że tak naprawdę niewiele tego koszmaru widzimy – po paru migawkach Ben zaczyna wykładać bohaterowi, jak wyglądało tworzenie symulacji. Dużo lepiej byłoby ją jednak oglądać, zamiast o tym słuchać.

Trochę też mnie zaskoczyło, czemu Ben włożył tak wiele wysiłku w stworzenie koszmaru, skoro potem z niego zrezygnował – jeśli był taki zacięty i mściwy, by miesiącami nad czymś pracować, angażować dziesiątki ludzi i mnóstwo środków, chyba nie zmieniłby zdania tak łatwo.

Za to zakończenie jest bardzo dobre. Niepewność co do losu bohatera idealnie oddaje stan, w jakim się znalazł.

I czy dobrze zrozumiałam, że tych symulacji rzeczywistości używano głównie do odwzorowywania pubów i klubów? Nie rozumiem tego. Przy takich możliwościach ograniczać się do baru, który z łatwością można mieć w “realu”?

deviantart.com/sil-vah

Cześć, Silvo! Miło Cię widzieć.

jednak co do środka – uważam, że jest dość mocno przegadany.

Zwracali mi na to uwagę betujący, więc i tak mocno wszystko pociąłem, ale chyba niedostatecznie :)

Trochę też mnie zaskoczyło, czemu Ben włożył tak wiele wysiłku w stworzenie koszmaru, skoro potem z niego zrezygnował

Pierwotnie Ben chciał dokonać zemsty w sposób dość, można powiedzieć, prymitywny – bo w moim odczuciu czymś takim byłoby torturowanie Marcela przykrymi wspomnieniami. Myślę, że, kiedy wszystkie plansze były już gotowe, skusił się na opcję, moim zdaniem, dużo okrutniejszą i bardziej wyrachowaną – długoletnie karmienie fałszywą nadzieją.

No, chyba że naprawdę chciał mu dać szansę. Ale szczerze wątpię.

I czy dobrze zrozumiałam, że tych symulacji rzeczywistości używano głównie do odwzorowywania pubów i klubów? Nie rozumiem tego. Przy takich możliwościach ograniczać się do baru, który z łatwością można mieć w “realu”?

Heh, napisałem akapit, w którym opisywałem tzw. ,,plansze ekstremanlne” (przejażdżka horrendalnie wysokim rolleroasterem, skok z orbity okołoziemskiej itp.). Ale w sumie niewiele to wnosiło do historii, więc ostatecznie ten akapit wyciąłem.

Dziękuję za lekturę, pozdrawiam!

Heh, napisałem akapit, w którym opisywałem tzw. ,,plansze ekstremanlne” (przejażdżka horrendalnie wysokim rolleroasterem, skok z orbity okołoziemskiej itp.). Ale w sumie niewiele to wnosiło do historii, więc ostatecznie ten akapit wyciąłem.

Tak to już jest, że jak się coś usunie, to przyjdzie zaraz ktoś i wytknie palcem, czemu tego nie ma. ;)

A tak z drugiej strony sobie myślę… zemsta, na którą zdecydował się Ben, jest dość rozciągnięta w czasie. Więc nawet jeśli nie miał zamiaru wypuszczać bohatera, kto wie, czy za czas jakiś nie ruszyłoby go sumienie, albo chęć zemsty zwyczajnie by mu przeszła.

deviantart.com/sil-vah

Tak to już jest, że jak się coś usunie, to przyjdzie zaraz ktoś i wytknie palcem, czemu tego nie ma. ;)

Ano :D

A tak z drugiej strony sobie myślę… zemsta, na którą zdecydował się Ben, jest dość rozciągnięta w czasie. Więc nawet jeśli nie miał zamiaru wypuszczać bohatera, kto wie, czy za czas jakiś nie ruszyłoby go sumienie, albo chęć zemsty zwyczajnie by mu przeszła.

Tak. W ,,pierwszej-pierwszej” wersji tekstu historia urywała się w chwili, w której Ben zostawia Marcela na plaży. Ostatni fragment dopisałem przed publikacją, wolałem nie zostawiać zbyt dużego niedopowiedzenia. Trudno powiedzieć, czy Marcel rzetelnie śledzi upływ czasu, ale wspomina, że tkwi we śnie tak długo, że musi być już starszy od swojej babci – to wskazywałoby na to, że Ben nie okazał mu litości. No, chyba że zamiast kilkudziesięciu lat minęło ich ledwie kilkanaście i oprawca w końcu wyzwoli więźnia, przywracając mu jego życie (lub ofiarując lepsze). Albo okaże się, że te drzwi naprawdę tam są i Marcel wkrótce do nich dotrze. 

To rzeczywiście dobrze, że ta ostatnia scenka jeszcze znalazła miejsce w tekście. Bez tego byłoby urwane zakończenie, a tak jest to niepokojące uczucie po lekturze.

deviantart.com/sil-vah

Witaj.

Świetny tekst, pełen niepokoju, emocji, mrocznych scen, dręczących wspomnień i przemyśleń głównego bohatera, sporo tajemniczości w jego historii, nie do końca jasnej oraz klarownej.

Czytelnik ma możliwość dopowiedzenia sobie dalszego ciągu, bo nie wszystko podałeś na tacy.

Brawa!

Pozdrawiam. :)

 

Pecunia non olet

Witaj, bruce! Twoja pochlebna opinia bardzo mnie cieszy! Dziękuję za wizytę, również pozdrawiam!

Dziękuję, miło mi, udanego weekendu, pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Interesujące. Ciekawie zastosowany motyw Syzyfa. 

Hej, Anet, dzięki za odgrzebanie tekstu w rocznicę (prawie że) jego dodania :) Fajnie, że się podobał.

 

Część, Koalo, miło, że uważasz tekst za interesujący. Rzeczywiście sięgnąłem po motyw niekończącego się, jałowego trudu.

 

Pozdrawiam!

Ach, to taki lekko spóźniony prezent urodzinowy ;)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka