
Tekst betowali: Edward Pitowski, BasementKey, krar85 oraz MeneTekelFares.
Wielkie dzięki, panowie. Wasze uwagi były bardzo pomocne.
Tekst betowali: Edward Pitowski, BasementKey, krar85 oraz MeneTekelFares.
Wielkie dzięki, panowie. Wasze uwagi były bardzo pomocne.
Kiedy Beatlesi skończyli śpiewać o tym, że nie mogą kupić sobie miłości, szafa grająca ucichła na kilka sekund. Pierwsze takty kolejnego utworu powitał jęk niezadowolenia; do playlisty, ułożonej pod fanów klasycznego rocka, wkradł się współczesny kawałek. Bywalcy lokalu, po zdawkowym okazaniu dezaprobaty, wrócili do rozmów i swoich drinków.
– Nie, nie, nie! – krzyknął młody mężczyzna, po czym wzbił się w powietrze, wykonał przewrót i opadł na sufit. – Nie będziemy tego słuchać, chyba się zgodzicie?
Ruszył w stronę szafy, lawirując między lampami. Kolejny sus i już był przy maszynie. Przeglądał listę utworów przez dobre dwie minuty, aż w końcu cmoknął z zadowoleniem i klasnął w dłonie.
– Proszę państwa! The Rolling Stones i Paint it Black! – krzyknął.
Wrócił na miejsce przy barze. Nikt nawet mu nie podziękował.
,,Walić to” – pomyślał, zamawiając bourbona.
– Doceniam gust – rzucił jakiś facet, przysiadając się.
– Źle trafiłeś! – warknął Marcel.
– Co? Nie, nie! To… ależ nie! – Nieznajomy odsunął się na skraj krzesła, kręcąc głową. – Chciałem tylko pogratulować gustu!
– Gustu?
– Tak. Usłyszałem, co wyłowiłeś z szafy grającej i pomyślałem: ,,gość zna się na rzeczy”. Potem siadasz przy barze i co zamawiasz? Nie modną, kolorową popłuczynę, ale prawdziwy bourbon!
Podwójny komplement został przyjęty uśmiechem.
– Wybacz, że tak się dosiadłem bez pytania. Jestem Ben.
– Marcel.
Wymienili uścisk dłoni, po którym Ben również zamówił sobie whiskey.
– Zdrowie – powiedział, wznosząc szklankę z jasnobrązowym alkoholem.
– Zdrowie.
Napili się.
– Smakuje ci? – nowy znajomy zadał kolejne pytanie.
Marcel wzruszył ramionami.
– Nic szczególnego. Jak na otwarty lokal, całkiem przeciętnie. Mam porównanie, sporo ich odwiedziłem… Muszę znów wybrać się do Lion’s den – dodał pospiesznie, by uniknąć kompromitacji.
Ci, którzy przesiadywali wyłącznie w darmowych miejscówkach, uchodzili za biedaków. Przynajmniej raz w miesiącu trzeba było wysupłać kasę na coś ekskluzywnego. Nie było sensu ściemniać, że poszło się gdzieś, gdzie się nie było – zawsze mógł trafić się złośliwiec, który pod byle pretekstem poprosi o pokazanie historii logowań. Cwaniaków, pragnących cię upokorzyć, nie brakowało.
– Lion’s den? Interesujące miejsce – przyznał Ben. – Smak, oczywiście, lepszy. No i ściągają tam ciekawi ludzie.
– Tak, zgadza się. Obyci i odważni. Zwłaszcza panie. – Marcel uśmiechnął się półgębkiem. – Ja bym nikomu obcemu, ot tak, nie podał swojego adresu.
– Nieźle! Myślałem, że do tego posuwają się tylko desperaci o odmiennych gustach. Sporo ich ostatnio, nic dziwnego że pomyślałeś o mnie… no wiesz.
– Ano. Wyobraź sobie, że pani po prostu wsunęła mi karteczkę do kieszeni, cóż było robić… – Wyobraźnia Marcela, niczym spłoszony koń, gnała na złamanie karku. – Wstałem z łóżka, ogoliłem się i pojechałem na drugi koniec miasta zbudzić śpiącą królewnę. A mieszkała w takiej chacie, że głowa mała. Zostałem u niej do następnego dnia.
Ben zachichotał i wzniósł kolejny toast. Wyglądał na równego gościa. Musiał być koło czterdziestki – świadczyły o tym nieliczne, ale głębokie zmarszczki oraz posiwiałe skronie. Dziwne, że nie zdecydował się na lekkie podpicowanie awatara.
– Ja cię chyba skądś znam. – Marcel był pewien, że jego przypuszczenie jest słuszne.
– Serio? Raczej z jawy, prawda?
– Tak, zdecydowanie. Myślę, że spotkaliśmy się w realu.
– Mieszkam w Centrum, blisko dworca. Ale bywam na Zarzeczu, mam tam znajomych.
– Moja dzielnica!
– Pewnie minęliśmy się na ulicy… – Ben urwał w pół zdania, przełknął ślinę. – Bez urazy, ale mam wrażenie, że nie jest tam zbyt bezpiecznie.
– Serio?
– Wiesz, kręci się tam sporo ćpunów i żebraków. Wieczorami najrozsądniej nie wychodzić z domu.
– Przesadzasz. – Marcel odstawił szklankę na kontuar i zaczął ją obracać.
– Tak, tak, mogę przesadzać! – Ben zaprzeczył równie gorliwie jak przed chwilą, kiedy został posądzony o inicjowanie rozmowy w jednoznacznym celu. – Ale nie to jest najgorsze.
– Doprawdy? A co?
– Ta dzielnica to wylęgarnia pieprzonych włamywaczy.
Marcel powoli uniósł brwi.
– Takie małe chujki, najczęściej z dysfunkcyjnych rodzin. – Drugi mężczyzna też odstawił szklankę i obrócił się na krześle, przodem do rozmówcy. – Organizują się w bandy i ruszają na nocne łowy. Okradają mieszkania, sklepy…
– Wydaje mi się, że już pora…
– Lecisz?! Daj spokój! Noc jeszcze młoda! Mamy sobie wiele do powiedzenia!
Awatar Marcela zniknął, zostawiając za sobą strużkę aromatycznego dymu. Oklepany efekt. Ben dopił whiskey i przeciągnął się. Przebieg rozmowy pozytywnie go zaskoczył. Wypadła zręcznie, wręcz filmowo. Na to, co wkrótce miało się wydarzyć, czekał bardzo długo i od pewnego czasu nachodziła go obawa, że kiedy wreszcie stanie w obliczu upragnionego momentu, będzie czuł się gorzej, niż miał nadzieję się czuć. Albo że się rozmyśli. Nic z tych rzeczy.
Zamówił kolejny bourbona, wystukując na blacie rytm rockowego przeboju. Fakt faktem, ten mały chujek miał niezły gust.
***
– Co jest, kurwa?
Zazwyczaj po przebudzeniu Marcel Novak potrzebował dwóch czy trzech minut na to, aby zrzucić z siebie resztki snu i podnieść się z łóżka. Tym razem czuł się w pełni rozbudzony i gotów do działania już w chwili otwarcia oczu. Ta gotowość wynikała z faktu, że w jego sypialni znajdowało się trzech obcych mężczyzn.
– Co to ma być? Wypad! – krzyknął, podrywając się.
Dwaj barczyści faceci stali bez ruchu w nogach łóżka. Trzeci, sporo niższy, majstrował przy Dawcy Snów.
– Zostaw to, kurwa!
– Aleś ty narwany! – Jeden z obcych usiadł na łóżku i założył nogę na nogę. Intruzi mieli na sobie zwykłe ciuchy, ich gesty i miny zdradzały niewymuszony spokój, czuli się swobodnie. Jakby wpadli do niego z przyjacielską wizytą.
Marcel nie zdołał przewidzieć zagrożenia; dryblas runął na niego, przygważdżając ramieniem do poduszki.
– Pozdrowienia od Bena – wydyszał. Te trzy słowa potwierdziły obawy Marcela. Próbował krzyczeć, ale nie dał rady. Czuł, że odpływa.
***
Znalazł się we śnie, krzycząc. Radosne fanfary, głoszące jego nadejście, zabrzmiały jak szydercze przypieczętowanie wyroku śmierci. To koniec, pomyślał. Kiedyś zastanawiał się, jak by to było umrzeć podczas śnienia. W jednej chwili siedzisz w barze, wznosisz toast ze znajomymi, a w następnej znikasz. Wszyscy myślą, że się obudziłeś, a tak naprawdę leżysz sztywny w łóżku, wykończony zawałem albo… ze zmiażdżoną krtanią.
Czekał na nieuchronne. Świadomość zerwie się w jednej chwili, nawet tego nie poczuje. Nie będzie bólu. Ból! Gdyby właśnie go mordowano, przecież coś by czuł! A wtedy natychmiast by się obudził. Ale nie, te sukinsyny wtłoczyły mu pewnie środek nasenny. Albo truciznę, może załatwią to w ten sposób. Tylko gdzie i po co, do jasnej cholery, go wysłali?
Stał w wąskim korytarzu. Poszarzały tynk odłaził od ścian, betonowa podłoga usiana była dziurami. Podczas śnienia Marcel faktycznie odwiedził wiele bezpłatnych barów. Bywał też w knajpach i restauracjach, a jeśli akurat miał pod ręką więcej gotówki, zaglądał do centrum handlowego. Kiedyś wybrał się nawet do Krainy Zielonych Łąk, ale obcowanie z wirtualną naturą nie przypadło mu do gustu.
Kiedy Dawca Snów trafił do powszechnego użytku, okazało się, że istnieje pokaźna grupa użytkowników, której nie pociągało całonocne przesiadywanie nad szklanką czy talerzem. Niektórzy szukali adrenaliny. To dla nich stworzono X-Roomy, czyli plansze składające się z pomieszczenia lub szeregu pomieszczeń, które należało przebyć w określonym czasie. Przeszkadzały w tym rozmaite anomalie i utrudnienia.
Marcel miał wrażenie, że trafił do podobnego miejsca. Po raz kolejny użył komendy wybudzającej – na marne. Czymkolwiek go uśpili, działało naprawdę mocno.
Nagle usłyszał pisk, którego nie dało się pomylić z niczym innym. Powitał go z fatalistycznym zrozumieniem. Marcel przywykł do sytuacji, w których w oczekiwaniu na najgorsze spotykało go coś zaskakującego acz równie okropnego.
Miał przed sobą szczura wielkiego na cały korytarz – od podłogi po sufit, od ściany do ściany. Stwór skoczył do przodu, skracając dystans dzielący go od ofiary o dobrą połowę. Czarne ślepia wyrażały pustkę, język ślizgał się po krzywych zębach. Pisk, tym razem potężny, wprawił ściany w drżenie.
Marcel zaczął biec. Zdrowy rozsądek, który jakimś cudem zdołał się do niego przebić, tłumaczył cierpliwie, że we śnie jest bezpieczny, że zamiast wchodzić w tę chorą grę, powinien usiąść i postarać się opanować strach… co oczywiście nie było możliwe; nie potrafił przerwać szaleńczej, skazanej na niepowodzenie, ucieczki.
,,Niech to się skończy. Boże, niech mnie zabiją, uduszą, otrują, ale niech to się skończy…”
Nagle wszystko się zatrzymało.
Odważył się otworzyć oczy.
– Niemożliwe – oświadczył na głos, obracając się dokoła. – Przecież to niemożliwe.
Inaczej to zapamiętał. Przede wszystkim kolory – we wspomnieniach były mniej intensywne, zmatowiałe. Stary tapczan stał tuż przy drzwiach a nie, tak jak widział to oczami wyobraźni, dwa kroki w głąb pokoju. O wazonie z forsycjami i białej makatce, rozciągniętej na ścianie niczym gigantyczna pajęczyna, zapomniał całkowicie. Codziennie, choćby przelotnie, myślał o tym miejscu.
Do pokoju weszła ona.
– Nie! – krzyknął.
Trochę niższa, bardziej puszysta. Sweter w kolorowe romby i trapezy, zgadza się.
Runęła na podłogę, uderzając ramieniem o stół. Marcel zawył i padł na kolana. Próbował ją objąć, przewrócić na plecy. W ferworze panicznych ruchów przyplątała się do niego myśl, głupia i naiwna, że oto podarowano mu możliwość odkupienia win. Tym razem może postąpić właściwie…
Ciała kobiety nie dało się tknąć, dłonie Marcela zanurzały się w przezroczystą materię. Wtedy uświadomił sobie, skąd zna faceta z baru. On żyje. Dobry Boże, on żyje…
Babcia poderwała głowę z dywanu. Srebrne włosy zafalowały, opadły na twarz. Usta wykrzywiła w fałszywym uśmiechu, który nie pasował do jej dobrotliwej natury.
– Mój chłopcze…
– Zamknij się! Nie jesteś nią! Nie jesteś! Nie słucham!
Zatkał uszy, co oczywiście nie przyniosło żadnego efektu. Najeżony pretensją głos przeniósł się pod czaszkę.
– Dlaczego mi nie pomogłeś? Taki duży chłopiec! Taki duży, a taki niemądry! Mniejsza o mnie, ja byłam już stara. Nie, żebym pragnęła takiej śmierci…
– Zamknij się! ZAMKNIJ SIĘ!
– …ale pomyśl o swoich rodzicach! Tak niewiele trzeba, żeby podjąć pochopną decyzję! – Babcia podniosła się z podłogi. – Wszyscy potem żałowali. Och, gdybyś wtedy zachował się odpowiednio!
– Jestem! – Na środku pokoju, tuż obok kobiety, pojawił się gość z baru. Ben. – Widzę, że w samą porę.
– Skurwielu!
Marcel rzucił się na niego z pięściami. Cios trafił w pustkę. Spróbował uderzyć po raz kolejny. Potem jeszcze raz.
– Skończyłeś? – Obiekt jałowych ataków podsunął sobie krzesło i bezdźwięcznie na nie opadł. – Czemu stroisz takie miny? Próbujesz mnie opluć? Nie da rady.
Marcel usiadł na skraju łóżka. Babcia usadowiła się obok i obdarzyła go odmiennym, ciepłym uśmiechem. Wtedy odkrył, że może płakać.
– Dlaczego mi to robisz? – zapytał, ocierając łzy.
Adresat pytania westchnął i przeciągnął się na krześle.
– Głos ci się zmienił. Od tego płaczu. Trochę przesadzili, brzmisz jak łkająca wdowa…
– Myślałem, że nie żyjesz.
– Cholera, nie sądziłem, że mnie rozpoznasz! – Ben pokręcił głową. – A raczej, że moja twarz wyda ci się znajoma. Myślałem, że w trakcie pogaduszki w barze będę musiał wyłuszczyć ci, kim jestem. Oto ja! Facet z przestrzelonym łbem!
– To był…
– Co? Wypadek? Pech? Zrządzenie losu? Niekorzystna koniunkcja planet wpływająca na ruch palca na cynglu?
– Spanikowałem.
– Ach, a broń zabrałeś ze sobą dla ozdoby?
Marcel nie odpowiedział od razu. Parę razy pociągnął nosem, po czym wydukał:
– Miała być straszakiem. Tak na wszelki wypadek.
– Straszak nabity ostrą amunicją?
– Nie myślałem o tym. Byłem durnym łepkiem.
– No, w tej kwestii się zgadzamy. Co tam, pani babciu?
Staruszka weszła na stół i wykonała piruet. Następnie zeskoczyła na łóżko i ponownie usiadła. Ben nagrodził akrobatyczny popis krótką owacją.
– Ładnie? To ledwie mała próbka. Staruszka dysponuje innymi, podobnymi…
– Dlaczego mi to robisz?! – Marcel ponownie wykrzyczał pytanie, tym razem nie połykając łez.
– Dlaczego? Wiesz, niewykluczone że ma to związek z faktem, że omal mnie nie zastrzeliłeś.
– Mówiłem ci…
– Tak, tak, to był wypadek. Z bandą swoich kolesi postanowiliście splądrować chatę nowobogackiej gnidzie. Zakładam, że według ,,absolutnie pewnych” informacji, zdobytych przez jednego z was, może nawet przez ciebie, cholerny głąbie, dom miał być pusty. A tu niespodzianka!
– Zaskoczyłeś mnie.
– Wybacz, że nawinąłem ci się pod rękę we własnym domu!
– Mogłeś się schować! Postąpiłeś głupio!
Ben rozłożył ramiona w geście mówiącym: ,,cóż począć”? Trudno powiedzieć, czy chciał tym okazać, że zgadza się ze słowami rozmówcy, czy że wyraża względem nich dezaprobatę.
– Tak czy siak, żyję – podjął po chwili. – Przynajmniej teoretycznie. – Przyłożył palec wskazujący do skroni. – Śpiączka.
– Dlaczego to…? – Ręka Marcela, jakby porażona nagłym skurczem, zakreśliła w powietrzu okrąg.
– Chciałeś zapytać, dlaczego zmusiłem cię, abyś ponownie przeżył najgorsze chwile swojego życia? A jak myślisz? Raczej nie po to, żeby sprawić ci przyjemność.
– Jak udało ci się odwzorować pokój? A moja babcia? Dlaczego…?
– W porządku, wytłumaczę po kolei. – Ben zaczął krążyć między ścianami. – Twoja sztuczka z bronią omal nie wysłała mnie na tamten świat. Kula nie zdołała spenetrować czaszki, dzięki czemu mózg ostał się w jednym kawałku. Prawdziwy cud, nie sądzisz? Gdy ustalono, że na skutek poniesionych ran mogę się prędko nie obudzić, wyłowiono moją świadomość za pomocą Dawcy Snów. W pierwszej chwili musiałem uregulować sprawy w mojej firmie, a potem skupiłem się wyłącznie na głównym celu: zemście.
– Więc to ma być moja kara? – Marcel skulił się na łóżku. – Mam tutaj tkwić, uśpiony przez twoich ludzi i… i tak się męczyć?
Ben pstryknął palcami. Sceneria natychmiast uległa zmianie – znaleźli się na szerokim korytarzu. Podłoga, wyłożona szarym linoleum, błyszczała w świetle mocnych lamp.
– Poznajesz? – zapytał Ben.
Marcel miotał spojrzeniem dokoła, uchylając się przed mijającymi go ludźmi: pielęgniarkami, lekarzami, pacjentami.
– Czy to wtedy usłyszałeś z ust dziadka, że jesteś skończoną niezdarą i półgłówkiem, co? Dobrze mówię, czy coś plączę? Dziadku?
Spod ziemi wyłonił się starszy mężczyzna. Podpierał się laską w sposób świadczący o trudzie wkładanym w walkę z grawitacją. Ostrożnie przesuwając stopy, zbliżył się do wnuka.
– Łamaga. Zasrana ciamajda.
Ben powtórzył dwie inwektywy i pokiwał głową niby pilny uczeń przyłapany na elementarnym braku wiedzy.
Pstryknięcie palców. Ze szpitala przenieśli się do pomieszczenia wypełnionego odzianymi w czerń ludźmi. Pogrzeb babci.
Pstryk. Cień wysokiego drzewa, wszechobecna zieleń. Nienaturalnie melodyjny śpiew ptaków.
– O, a pod tą jabłonką, w przepięknej wiejskiej scenerii, dostałeś pierwszego, spektakularnego kosza. Niby nic takiego, ale wiesz, jakie są nastolatki. Nic dziwnego, że Anna zawróciła ci w głowie, zjawiskowa dziewczyna. Długo zbierałeś się po tamtym upokorzeniu.
Pstryk. Odrapany korytarz i gigantyczny, szeroko rozwarty szczurzy pysk.
Pstryk. Wrócili do pokoju babci.
– No, a ze szczurkiem zdążyłeś się już zapoznać. – Mężczyzna usiadł na tym samym krześle, co poprzednio. – Jak wrażenia? Oczywiście to nie wszystko. Jeśli chcesz, pokażę ci resztę.
Marcel, choć przerażony rozmachem przygotowanej dla niego tortury, zdobył się na butę:
– Myślisz, że to mnie rusza?! Że te sceny, na przykład ta z moją babcią, jest tak bardzo szokująca? Byłem dzieckiem. Chciałem wtedy sprowadzić pomoc, ale spanikowałem. Nie mogę mieć do siebie pretensji o to, że dziadek winił mnie za jej śmierć, czy o to, że rodzice…
– Przepraszam, tutaj się wtrącę! – Ben wstał z krzesła. – Moi ludzie dotarli do psychologa, z którym kilka razy się spotkałeś, i przekonali go, że nad etykę zawodową warto przedłożyć święty spokój i zawartość grubej koperty. Wiem, że cytujesz jego słowa. Słowa, w które nie wierzysz. Stworzenie dla ciebie tych plansz… O, bracie! Co za przedsięwzięcie! Jest ich dwadzieścia osiem! Większość z nich wiernie odtwarza bolesne sytuacje z twojego życia. Pomyśl o zebraniu wszystkich niezbędnych danych! Samo fotografowanie miejsc twoich osobistych dramatów i przenoszenie ich na język cyfrowy to długie miesiące roboty. A zbieranie materiałów i przesłuchiwanie świadków? To dopiero przedsięwzięcie! W samą detektywistyczną robotę zaangażowałem kilka tuzinów ludzi. O, na przykład paniczny lęk przed szczurami: wspomniała o nim twoja koleżanka z podstawówki. Tak, wysłałem do niej człowieka specjalnie po to, żeby z nią porozmawiał. Sumując to wszystko… masa pieniędzy i wysiłku. Ale wiesz co? Tak naprawdę te wszystkie plansze nie będą potrzebne. Rozmyśliłem się.
– Doprawdy? – Marcel był przekonany, że oprawca postanowił się z nim podroczyć. – To może daj cynk swoim osiłkom, żeby mnie obudzili i łaskawie wypierdalali z mojego mieszkania, co?
– Twojego mieszkania? – Ben przekrzywił głowę i wysunął brodę do przodu, przesadnie podkreślając zdziwienie. – W tej chwili znajdujesz się w prywatnej klinice zdrowotnej Medicare, której, tak się składa, jestem właścicielem.
– Klinice?
– Zgadza się. Odpowiadając na jedno z twych poprzednich pytań: tak, uważam że to, co dla ciebie przygotowałem, mocno cię ,,rusza”. Planowałem zostawić cię tutaj na kilka lat. Popadłbyś w obłęd, to pewne. Tylko że dla osiągnięcia tego efektu równie dobrze mogłem poddać cię torturze kapiącej kropli, coś w tym guście. Dopuściłem do przerostu formy nad treścią, ot co. Gdy to zrozumiałem, mój plan w jednej chwili wydał się zupełnie pozbawiony sensu. Nie tylko plan! Sama idea zemsty również. Popatrz.
Znów się przenieśli. Pierwszye, co ujrzał Marcel, były migoczące na nocnym niebie gwiazdy. Potem usłyszał szum wody i poczuł piasek między palcami. Byli na plaży.
– Jak ci się tu podoba? – Ben miał na sobie hawajską koszulę i cytrynowe bermudy. Wyglądał na szczęśliwego.
Marcel nawet nie próbował odgadnąć, o co chodzi. Zajęty był oswajaniem myśli, że już nigdy się nie obudzi. Usiadł na piasku i spojrzał na wodę. Nad gładką powierzchnią, mierzwioną gdzieniegdzie podmuchami wiatru, unosiła się gęsta mgła.
– Proszę, dość tych gierek – wyszeptał. – Czego ode mnie chcesz?
Ben westchnął i pokręcił głową. Na jego wyciągniętej dłoni pojawiło się czerwone wiaderko.
– Pamiętasz? Tata kupił ci je na straganie podczas wakacji. Beztroskie czasy. Chodziłeś z rodzicami na długie spacery, wcinałeś rurki z kremem i karmiłeś mewy. Uważam, że na tamtym wyjeździe po raz ostatni czułeś się naprawdę szczęśliwy.
Ben ostrożnie wszedł do wody. Nagle rozpłynął się w powietrzu i po sekundzie z powrotem pojawił się na plaży.
– Do kolan. Nie głębiej – powiedział.
Tym razem zanurzył się do połowy łydek. Opuścił wiaderko pod taflę i unosząc je wysoko zaprezentował jego zawartość.
– Puste!
Powtórzył czynność.
– Puste! – Ponownie pokazał suche dno.
Wrócił na plażę i rzucił wiaderko na piasek.
– Chcesz spróbować?
– Słuchaj… czemu po prostu mnie nie zabijesz? – zapytał Marcel.
– Rozważałem to, oczywiście – przyznał Ben. – Ale w końcu zdecydowałem się na coś innego. Zupełnie innego. Posłuchaj: obszar plaży to kwadrat o powierzchni czterystu metrów kwadratowych. Jeśli wyjdziesz poza planszę, wrócisz na jej środek. Dwudziestoczterogodzinny cykl doby. Teraz skupmy się na twoim zadaniu. – Ben sięgnął po wiaderko i podniósł je nad głowę. – Widziałeś, że nabrana do środka ciecz wyparowuje. Ale uwaga: musisz je opuścić pod wodę i podnieść. To jedyny sposób. Co oczywiste, nie będziesz odczuwał żadnego zmęczenia, ale wolno ci pracować tylko między wschodem i zachodem słońca. Począwszy od następnej nocy wiaderko będzie znikać.
Marcel mimochodem rejestrował wszystkie informacje.
– Gdy zajdzie słońce, proponuję ci udać się do namiotu. Widzisz go? Kiedy nakryjesz się kocem, automatycznie zainicjujesz nowatorski proces snu we śnie. Ciekawa rzecz. Pewnie zastanawiasz się, po co ci to spanie? Odpowiedź jest prosta: dla higieny psychicznej. Rytm dnia i nocy jest potrzebny, żeby nie zwariować.
– Tobie się nie udało – szepnął Marcel.
– Słucham?
– Nie zwariować. Tyle mówisz o szaleństwie, a sam jesteś stuknięty, człowieku.
Ben zanurzył stopę w piasku i zaczął w nim grzebać.
– Niewykluczone – przyznał. – Ale ostatnio doszedłem do ciekawego wniosku: sądzę, że szaleństwo nie jest najgorszym, co może człowieka spotkać. Spójrz na siebie.
Marcel mimowolnie nastawił uszu.
– Masz trzydzieści dwa lata. Zerwałeś kontakt ze znajomymi i rodziną, żyjesz z zasiłków i kradzieży. Uzależniłeś się od Dawcy Snów, a w czasie nocnych wędrówek udajesz kogoś, kim nigdy nie byłeś i nie będziesz. Miałeś przed sobą kilkadziesiąt lat miernego, smutnego życia skupionego na pajacowaniu i rozdrapywaniu niezabliźnionych ran. Jestem najlepszym, co cię w życiu spotkało.
– Nie rozumiem.
Ben wydobył stopę spod piachu i zwrócił się ku wodzie.
– Na dnie znajdują się drzwi – rzekł. – Kiedy do nich dotrzesz, obudzisz się.
– Jak mam do nich dotrzeć?
Ben przewrócił oczami i zamachał wiaderkiem.
– Co?!
– Pewnie widzisz… no, właściwie to nie widzisz, bo sporo tu mgły, a rano też będzie mgliście… zajmie ci to trochę czasu.
– Ile? – sapnął Marcel.
– Długo.
– Długo?! Jak długo?!
Zamiast odpowiedzieć na pytanie, Ben krzyknął:
– O, popatrz! Przyszli!
Marcel zerwał się na równe nogi.
Babcia, dziadek, mama, wujek Jack, Anna, Thomas – to właśnie o nich by pomyślał, gdyby przyszło mu wymienić tych, którzy mieli największy wpływ na jego życie. A teraz stali przed nim, odziani w plażowe ciuchy, trzymając się za ręce.
– Wszystko będzie dobrze – powiedział dziadek. – Wybacz mi, proszę.
– Co…? – Marcel szykował się na słowny lincz, kolejne upokorzenia. Był pewien, że się przesłyszał.
– Wybacz mu – poprosiła mama. – Wybacz też mi. Nie stanęłam w twojej obronie, a powinnam.
– Ja też proszę o wybaczenie – odezwała się Anna. Miała na głowie słomkowy kapelusz, uśmiechała się z zakłopotaniem. Wyglądała pięknie, choć inaczej niż kiedyś; porzuciła aurę niedostępności, która zawsze jej towarzyszyła. – Byłam głupia. Nie chciałam cię odtrącić…
Przybysze rozpłynęli się w powietrzu.
– Codziennie ktoś będzie składał ci wizytę – rzekł Ben, nie dając Marcelowi czasu na ochłonięcie. – Z informacji, które zebrano na moje polecenie, ulepiono twoich krewnych i przyjaciół. Pomyśl tylko! Każde z nich jest kopalnią pożądanej przez ciebie wiedzy! Ci wszyscy, od których uciekłeś, albo którzy uciekli od ciebie! Przyjdą tu i będą mieli odpowiedzi na wszystkie dręczące cię pytania. Na tych odpowiedziach zbudujesz nowe życie.
– Nowe życie? O czym ty bredzisz?!
– Podczas snu będziesz otoczony troskliwą opieką. A kiedy się obudzisz, złoży ci wizytę pewna sympatyczna pani i zada ważne pytanie: gdzie chce pan zamieszkać? Bermudy? Fidżi? Seszele? Jeśli postanowisz tu zostać, nie widzę problemu. Chyba zmierzyłem cię własną miarą; ja wprost nie mogę się doczekać długiego urlopu na jakiejś egzotycznej wyspie. Marzę o upierdliwej odprawie celnej, dwunastogodzinnej podróży samolotem i szeregu innych uciążliwości. Chcę usiąść pod prawdziwą palmą i zakosztować rozcieńczonego drinka, klnąc przy tym na parzący stopy piasek. Tęsknię za niedoskonałościami codziennego życia. A niedoskonałości tropikalnego raju… ech. Nieważne. Przemyśl to sobie. Do mieszkania, lub rozsądnie dużego domu w dowolnym zakątku świata, dorzucam trochę kasy, żebyś mógł się jako – tako ustawić.
– Dlaczego? Po co to robisz? Po co?
Ben podrapał się po skroni.
– Po prostu mam na to ochotę. Cóż, to wszystko…
– Poczekaj! Ile czasu mi to zajmie ?! – Marcel rzucił paniczne spojrzenie na wodę, próbując po raz kolejny ocenić objętość powleczonego mgłą akwenu.
– Bądź wytrwały. Powodzenia. – Ben obrócił się na pięcie i ruszył przed siebie spacerowym krokiem.
– Powiedz! Jak długo?!
Brak odpowiedzi. Marcel poderwał się do biegu.
– Nie! NIE!
Skoczył. Zacisnął ramiona na pustce, po czym runął jak długi. Był sam. Przewrócił się na plecy i spojrzał w gwiazdy. Nasłuchiwał. Nie był pewien, czy Ben, opuszczając planszę, rzeczywiście zanosił się śmiechem, który ginął pośród wiatru i nieustannej pieśni fal.
***
– Chodź, kochany! Odpocznij sobie! – Babcia poklepała koc, zachęcając wnuka, aby przy niej usiadł.
Nie dał się prosić. Wyszedł z wody.
– Nie muszę odpoczywać – burknął, sadowiąc się obok kobiety. Po czerwonym wiaderku, którego nie wypuszczał z ręki, spływały błyszczące krople.
– Oj wiem, tak tylko mówię. – Babcia pogłaskała go po ramieniu. – Silny z ciebie chłopak.
Marcel odskoczył jak oparzony.
– Czemu się dąsasz? – zapytała tonem, w którym nie było śladu pretensji, a jedynie szczera chęć poznania odpowiedzi.
– Nie jestem już… ,,chłopakiem!” – krzyknął.
– Daj spokój! – upomniała go, unosząc do oczu garść piasku. Pojedyncze ziarenka zatańczyły na wietrze.
Marcel padł na koc, porażony nagłym atakiem śmiechu. Ostatnio często mu się zdarzały.
– Ale jaja! – krzyknął. – Przecież ja już mogę być starszy od ciebie!
– Nie, chyba nie…
Mężczyzna spojrzał rozmówczyni prosto w oczy.
– Ile to już lat? Powiedz! – Teraz, dla odmiany, napadła go wściekłość.
– Skąd mam wiedzieć?!
– Patrz! – Wskazał na wodę. – Jej nie ubywa!
– Ubywa, ubywa. Ja to widzę, bo rzadko tu jestem. Ale jeśli mi nie wierzysz, to jutro zapytaj matki.
Babcia odwróciła głowę, dając do zrozumienia, że czuje się urażona. Marcel nie mógł przywyknąć do jej stroju – głupiego, jednoczęściowego kostiumu kąpielowego. Chciał coś powiedzieć, ale ugryzł się w język. Wziął kilka głębokich wdechów.
– Pójdę jeszcze popracować – rzucił luźno.
Ten pomysł spodobał się babci:
– Oczywiście!
– Już niedługo się obudzę, wiesz?
– Tak!
– Dostanę dużo pieniędzy, oświadczę się Annie i zamieszkamy na Hawajach.
– Oczywiście! Jesteście dla siebie stworzeni! A ciepły klimat będzie wam służył!
Marcel wbiegł do wody. Czuł, że nadzieja wypełnia jego umysł i serce, krąży w żyłach, rozlewa się po mięśniach. Wiaderko poszło w ruch. Musiał być już blisko. Tak, jest tuż-tuż!
Jeszcze dzień.
Góra dwa.
Cześć!
Powtórzę tu w skrócie opinię z bety. Tekst bardzo mi się spodobał, do końca byłem ciekaw, co się stanie, czy bohater wyląduje w niebie (otrzyma wybaczenie), czy też w piekle (wyląduje w czarnej… ) – że tak powiem ;-)
Motyw z uwięzieniem we śnie świetny. Ciekawie pokazujesz ten świat na początku, w niewinnym z pozoru chodzeniu po suficie (widać, że coś jest tu nie halo… ). A potem dostajemy całą niełatwa historię znajomości bohaterów. Przypadkowe (nie do końca udane) zabójstwo podczas włamania, i zemsta, powolna, konsekwentna, zaplanowana w każdym calu. Ben manipuluje Marcelem, najpierw niby chce go zniszczyć, ale potem jakby wybacza, i funduje mu niekończące się wakacje na plaży. Z wiaderkiem i bliskimi, którzy klepią go po ramieniu. Mami go też wizją przyszłości – pierwsza miłość, kasa, dom na rajskiej wyspie… Nic tylko wodę przelewać, bo jeszcze dzień, góra dwa ;-)
Taki upiorny czyściec jak dla mnie, a może i piekło. Zastanawiam się, czy Marcel w ostatniej scenie doznaje ukojenia bieżącą sytuacją, czy jednak są to już pierwsze oznaki obłędu. Dobrze to wyszło (jeżeli tak miało wyjść, albo czegoś nie złapałem). Straszne i w pewien sposób piękne opko. Oraz całkiem niepokojące, aż strach iść z klamką na włam ;-)
I jest nawet bandycki morał: jak strzelać, to przynajmniej dwa razy ;-)
Pozdrawiam i polecam do biblioteki!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Ciekawy moralitecik.
Idea uwięzienia we śnie nie jest nowa (”Toy wars” Ziemiańskiego), ale jeszcze nie wyeksploatowana. Kojarzyło mi się również z “Mechaniczną pomarańczą”.
Byłam ciekawa, co czeka bohatera. Chętnie przeczytałabym więcej wyjaśnień – fałszywa nadzieja czy coś innego? Ale niech Ci będzie.
Pewnie popadłbyś w obłęd, to pewne.
Nie dosyć, że powtórzenie, to jeszcze wewnętrznie sprzeczne.
Babska logika rządzi!
Cześć, krarze! Dziękuję za miłe słowa i polecenie do biblio, cieszę się, że opowiadanie Ci się spodobało.
Zastanawiam się, czy Marcel w ostatniej scenie doznaje ukojenia bieżącą sytuacją, czy jednak są to już pierwsze oznaki obłędu.
Trudno powiedzieć. Możliwe, że właśnie tak wyglądaj jego codzienność. Naprzemienne stany euforii i przygnębienia, napędzane w większym lub mniejszym stopniu przez jego gości.
Taki upiorny czyściec jak dla mnie, a może i piekło.
No właśnie. Wszystko zależy od kaprysu tego, który go tam wpakował.
Jeszcze raz dzięki za pomoc w becie, pozdrawiam!
Cześć, Finklo! Cieszę się, że zajrzałaś i zostawiłaś klika.
Chętnie przeczytałabym więcej wyjaśnień – fałszywa nadzieja czy coś innego? Ale niech Ci będzie.
Niestety – otwarte zakończenie :) Jednak biorąc pod uwagę to, że Marcel ma wrażenie, że jest już starszy od swojej babci w chwili jej śmierci, to raczej pewne, że ze snu nie obudzi się nigdy. Chyba że zupełnie stracił rachubę czasu, tego też nie można wykluczyć.
A tak w ogóle to dzięki becie zyskałem ciekawą perspektywę. Pisząc to opowiadanie, uważałem, że niekończąca się symulacja, podczas której żyje się złudną nadzieją, jest gorsza niż najwymyślniejsze tortury. Edward i BasementKey zwrócili mi uwagę na to, że niekoniecznie musi tak być. W ,,realu” Marcel nie miał żadnych perspektyw. To znaczy miał je, ale z powodu swoich ograniczeń nie potrafił po nie sięgnąć. Tutaj został postawiony w sytuacji, w której musi zakasać rękawy i pracować na własne szczęście. Nawet, gdyby miał go nie osiągnąć. Ale czy taka praca, podczas której cieszy się towarzystwem bliskich, gorsza jest od bezproduktywnego, ryzykownego życia, które wiódł na jawie? Sam nie wiem.
Powtórzenie poprawione :)
Dzięki, pozdrawiam!
Cześć,
Doczytałem do tego miejsca:
– Tak. Usłyszałem, co wyłowiłeś z szafy grającej i pomyślałem: ,,gość zna się na rzeczy”. Potem siadasz przy barze i co zamawiasz? Nie modną, kolorową popłuczynę, ale prawdziwego bourbona!
Podwójny komplement został przyjęty uśmiechem.
– Wybacz, że tak się dosiadłem bez pytania. Jestem Ben.
– Marcel.
Wymienili uścisk dłoni, po którym Ben również zamówił sobie whiskey.
Pierwsze primo: dlaczego dorosły, inteligentny chłop mówi bourbona zamiast bourbon? W dialogu nic nie wskazuje, że niedorozwinięty umysłowo. Dobrze, że nie zamówił wódka, ruma, albo koniaka. ;]
Drugie secundo: co znaczy również whiskey!? Przepraszam, dalej nie czytam, bo nerwowo nie zniese!
:D
A tak na poważnie, to fajny klimat i dialogi. To uczucie bezradności i osaczenia – sztos! Ciężko coś takiego uzyskać, wiem z doświadczenia i zazdroszczę ;].
Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!
Cześć, morderco! Dzięki, że zajrzałeś.
Pierwsze primo: dlaczego dorosły, inteligentny chłop mówi bourbona zamiast bourbon?
Głowy nie dam, ale wydaj mi się, że w odniesieniu do porcji alkoholu spotkałem się gdzieś z taką odmianą. Czyli: nie ,,zamówiłem bourbon”, a ,,zamówiłem bourbona”. Ale google nic na ten temat nie słyszały, więc pewnie coś sobie dośpiewałem. Dzięki za uwagę, poprawię.
Tak czy siak wydaje mi się, że niepoprawna deklinacja w ustach bohatera niekoniecznie musi świadczyć o jego ukrytym inwalidztwie ;)
Drugie secundo: co znaczy również whiskey!? Przepraszam, dalej nie czytam, bo nerwowo nie zniese!
Słowo ,,whiskey” występuje tu jako synonim bourbonu. Skąd te nerwy ;)?
A tak na poważnie, to fajny klimat i dialogi. To uczucie bezradności i osaczenia – sztos! Ciężko coś takiego uzyskać, wiem z doświadczenia i zazdroszczę ;]
Mimo wszystko zachęcam do dalszej lektury – później nie ma już ani słowa o alkoholu, który mógłby się kłopotliwie deklinować :)
Pozdrawiam!
Słowo ,,whiskey” występuje tu jako synonim bourbonu. Skąd te nerwy ;)?
Łomatkobosko, przecież na zawał zejdę! :D
Niech Cię ręka boska broni tak powiedzieć w obecności Irlandczyka, albo Szkota. Mówię poważnie.
Mimo wszystko zachęcam do dalszej lektury
No jasne, że przeczytałem do końca! Nie odmówiłbym sobie takiej przyjemności :D. Widać, że się napracowałeś nad betą. Dobra robota :].
Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!
Cześć, Adam!
Po pierwsze to mam wrażenie, że ludzie na portalu ciągle podkradają mi ulubione kawałki z playlisty. Jak żyć? XD A może wszyscy po prostu lubimy podobną muzykę? Hm….
A tak całkiem serio, fajnie przedstawiasz tu stan zawieszenia w próżni, która jest takim niby koszmarem, niby zawieszeniem pomiędzy światami. Nie do końca lubię moralizowanie czytelnika, ale nie docisnąłeś tego do granic, które wydałyby mi się przesadnie cisnące w kołnierz. Czyli przekazujesz jakiś morał, żeby moment kulminacyjny wybrzmiał, ale nie dociążasz jak na kazaniu. I to się chwali.
Skupienie się na przekazywaniu akcji przy miniumum didaskaliów też wyszło tu na plus, dzięki temu czyta sie bardzo sprawnie i język wydaje się bardzo żywy.
Czepić można się trochę niedopowiedzeń w zakończeniu, ale czy trzeba? W tej konwencji wypadają na spory plus. Tak, że idę kliknąć.
I pozdrawiam.
A może wszyscy po prostu lubimy podobną muzykę?
Wątpię. Był konkurs o rapie, Drakaina słucha klasyki… Czyli już nie wszyscy.
Babska logika rządzi!
Hehe, wychodzi na to, że mam gust tendencyjny. XD
Hej, bardzo dobre opowiadanie, fajnie wykorzystany motyw Syzyfa. Dialogi na bardzo wysokim poziomie.
Widzę tutaj małą dyskusję o alkoholach to się włączę :) Mnie też zabolało, jak zamieniłaś burbon na whisky. To jednak dwa różne trunki ;) Generalnie whisky pochodzi ze Szkocji, a burbon z USA. Smakują też troszkę inaczej, moim zdaniem whisky jest mocniejsze i osobiście wolę burbon, no ale to już kwestia gustu :) Także radziłabym nie korzystać z tych dwóch jako synonimów.
Danka
Cześć, oidrin! Cieszę się, że wpadłaś :)
Po pierwsze to mam wrażenie, że ludzie na portalu ciągle podkradają mi ulubione kawałki z playlisty. Jak żyć? XD
Parafrazując klasyka: ,,Przecież to Stonesi! Jakżeż ich nie słuchać?!” :D
Dziękuję za komentarz i polecenie, pozdrawiam!
Cześć, danko! Milo, że opowiadanie Ci się spodobało :)
A co do kwestii alkoholowych – nie whisky a whiskey użyłem jako synonimu.
Za wikipedią:
Prawna definicja wymienia USA jako jedyne ograniczenie geograficzne, jeśli chodzi o produkcję whiskey. Whiskey (także bourbon) może więc być przedestylowana w dowolnym miejscu na terenie USA. Użycie nazwy bourbon wymaga jednak, aby whiskey leżakowała przynajmniej 2 lata w Kentucky. Zaledwie 5% bourbonu powstającego w USA destylowane jest poza tym stanem. Kentucky jest jedynym stanem, którego nazwa może być używana na etykietach bourbona. Z zasad tych wynika, że każdy bourbon to whiskey, ale nie każda whiskey to bourbon
(pogrubienia moje)
Co nie zmienia faktu, że – jak wspomniał mordercabezserca – Irlandczycy i Szkoci mogą sarkać :)
Pozdrawiam!
Cześć adamie_c4
O:o, tag psychologia, nie za dobrze, bo musiałoby być naprawdę studium zemsty, plus tortury, ma nadzieję że innych ludzi i siebie, bo jak zwierzęta będę musiała przerwać lekturę, gdyż istnieje dla mnie naprawdę niewiele uzasadnień uprawniających do użycia podobnego zabiegu oraz zdecydowanie wymaga dobrego warsztatu i pełniej świadomości.
Lecimy.
Już po. Czytało się naprawdę nieźle.
Chłopaki betujący – shame on you z alco, żeśta przepuścili. :DDD
Pomysł naprawdę ciekawy, sprawę przemyślałeś! Dialogi są lekko nienaturalne, zbyt dopracowane. W umiarkowanym stopniu przypominają rozmowy. Postaci główne fajne, choć ciutkę się ze sobą zlewają i o ile kupuję postać Bena, to Marcel jest zbyt statyczny, nie zmienia się, chyba że na samiuteńkim końcu, ale powodu przemiany możemy się jedynie domyślać. Dla mnie, bardziej interesujące byłyby odsłony przez spotkania ze znaczącymi figurami, a nie wyłożenie kawy na ławę w jednym momencie.
Z uwag, moim zdaniem tekst jest przegadany, mniej więcej o jedną czwartą spokojnie można byłby go skrócić. Co szczególnie uwierało:
*dopowiedzenia,
*wypełniacze, powtórzenia i dialogi.
Trochę konkretnych zatrzymań znajdziesz poniżej:
współczesny kawałek.
Jaki??? Jeśli już wspomniałeś o B., czemu tutaj uciąłeś. Powiedziałoby nam coś o bywalcach knajpy/pubu.
po zdawkowym okazaniu dezaprobaty,
Hmm, przed chwilą napisałeś o języku zawodu, a zaraz potem że zdawkowy. Dla mnie „zdawkowym” do usunięcia.
,wykonał salto i opadł na sufit.
Kurcze, Adam, to on zrobił to salto czy 1,5 salta i wylądował na suficie. Nie mógł tam opaść jak liść, bo rozumiem, że celowo je zrobił. Początki są ważne i każda niedokładność rośnie na ich gruncie jak na drożdżach.
lawirując między lampami.
A ileż tam tych lamp było, przecież na suficie jest więcej wolnej przestrzeni niż na podłodze w takim barze.
po którym Ben również zamówił sobie whiskey.
Też whiskey? Bourbon (burbon) to nie whisky! OMG. ;-) Nowy i stary świat, nie do pomylenia.
Bourbon toamerykańska whiskey, produkowana w Kentucky (wyjściowo hrabstwo Burbon), Tennessee, New Orland, Ohio i jeszcze w jakichś innych Stanach. Produkowana jest z kukurydzy i mieszanki zbóż, też leżakuje w beczkach, ale destylowana raz, ta oryginalna z Burbon. Wyraźnie da się wyczuć kukurydzę i wanilię. Teraz jest niejako produktem narodowym.
Szkocka whisky z jęczmienia (malt), jeśli mieszanka – blended); irlandzka whiskey z jęczmienia (też dojrzewa w beczkach min. trzy lata, lecz liczba destylacji różni się od szkockiej – jest większa).
powiedział, wznosząc szklankę
z jasnobrązowym alkoholem.
Napisałam o zbyt dopracowanych dialogach, tu przykład.
– Smakuje ci? –
nowy znajomy zadał kolejne pytanie.
Kolejny, jw.
– Tak, tak, mogę przesadzać! – Ben zaprzeczył równie gorliwie jak przed chwilą, kiedy został posądzony o inicjowanie rozmowy w jednoznacznym celu.
Tu kolejny, jw.
Ponadto albo usunęłabym, albo zainicjowanie, choć ten jednoznaczny cel nie brzmi jednoznacznie. Bliższa mojemu sercu jest pierwsza opcja, nie zdradzać, jechać z fabułą i zdarzeniami. Dopiero poznajemy bohatera, a oni plotą trzy po trzy.
T
a gotowość wynikała z faktu, że w jego sypialni znajdowało się trzech obcych mężczyzn.
Usunęłabym. Dlaczego wyjaśniasz?
– Aleś
tynarwany! – Jeden z obcych usiadł na łóżku i założył nogę na nogę. Intruzi mielina sobiezwykłe ciuchy, ich gesty i miny zdradzały niewymuszony spokój,czuli się swobodnie. Jakby wpadli do niego z przyjacielską wizytą.
Zerknij ile tu doprecyzowań. Skreślenia usunęłabym bez wahania
wykończony
ciężkimzawałem albo… ze zmiażdżoną krtanią.
Czekał
na nieuchronne
Gdyby
właśniego mordowano,przecieżcoś by czuł!A wtedynatychmiast by się obudził.Ale nie,te sukinsyny wtłoczyły mu pewnie środek nasenny.
Chropowaty, poszarzały tynk odłaził od ścian, betonowa podłoga usiana była dziurami.
Daj jeden przymiotnik i co to są te dziury w podłodze – bez sensu? ;-) Kolejne opko z dziurami w podłodze. Hmm, jakaś plaga szarańczy? :-)
Podczas śnienia Marcel
faktycznieodwiedził wiele bezpłatnych barów. Bywał też w knajpach i restauracjach, a jeśli akurat miał pod ręką więcej gotówki, zaglądał do centrum handlowego.
Drugie zdanie lekko pokomplikowane, zatrzymałam się. Bo tak: bary – za darmo, mało gotówki – knajpy i restauracje (czym się knajpa różni od restauracji?), dużo kasy – centrum handlowe (dlaczego w wirtualu nie mógł kupić?).
Niektórzyszukali adrenaliny.Todla nich stworzono X-Roomy,czyliplansze składające się z pomieszczenia lub szeregu pomieszczeń, które należało przebyć w określonym czasie. Przeszkadzały w tymrozmaiteanomalie i utrudnienia.
Marcel miał wrażenie… z fatalistycznym zrozumieniem. Marcel przywykł do sytuacji,
Moim zdanie niepotrzebne powtórzenie po raz drugi imienia, cały czas w nim "siedzisz".
Stwór skoczył do przodu, skracając dystans dzielący go od ofiary o dobrą połowę. Czarne ślepia wyrażały pustkę,
język ślizgał się po krzywych zębach. Pisk, tym razem potężny,wprawił ściany w drżenie.
Może mniej standardowo i po co tyle. Przy strasznych postaciach mamy zawsze dwa elementy: oczy i krzywe, pożółkłe, poczerniałe zębiska albo ich kikuty.
powinien
raczejusiąść i postarać się opanować strach…co oczywiście nie było możliwe; nie potrafił przerwać szaleńczej,z góryskazanej na niepowodzenie, ucieczki.
Nie zabezpieczaj się tak.
– Niemożliwe – oświadczył na głos,
obracając się dokoła. – Przecież to niemożliwe.
Inaczej to sobie zapamiętał. Przede wszystkim kolory – we wspomnieniach były mniej intensywne, zmatowiałe. Stary tapczan stał tuż przy drzwiach a nie, tak jak widział to oczami wyobraźni, dwa kroki w głąb pokoju. O wazonie z forsycjami i białej makatce, rozciągniętej na ścianie niczym gigantyczna pajęczyna, zapomniał całkowicie.
Do dialogów. Ten wazon i makatkę zostawiłabym z adnotacją, że nie pamiętał. Makatka jak by nie była nie przypomina gigantycznej pajęczyny.
Runęła na podłogę, uderzając ramieniem o stół. Marcel zawył i padł na kolana. Próbował ją złapać, przewrócić na plecy.
Zerknij na sekwencję: babka wchodzi, przewraca się, zahaczając barkiem o stół, on pada na kolana i wyje. I teraz w drugim zdaniu piszesz, że próbował ją złapać i przewrócić na plecy – kiedy, gdy klęczał i wył?
Usta wykrzywiła w fałszywym uśmiechu, który nie pasował do jej
dobrotliwejnatury.
Zatkał uszy, co
oczywiścienie przyniosło żadnego efektu.Wprost przeciwnie –najeżony pretensją głos przeniósł się pod czaszkę.
Nie
to, żebym pragnęła takiej śmierci…
– …
alepomyśl o swoich rodzicach!
Och, gdybyś wtedy zachował się odpowiednio!
Cios trafił w pustkę. Spróbował uderzyć po raz kolejny. Potem jeszcze raz.
Aby się te "razy" nie powtarzały, można by podkreślone podmienić na: "Spróbował ponownie".
– Skończyłeś? –
Obiekt jałowych atakówpodsunął sobie krzesło i bezdźwięcznie na nie opadł. – Czemu stroisz takie miny? Próbujesz mnie opluć? Nie da rady.
Babcia usadowiła się obok i obdarzyła go
odmiennym, ciepłym uśmiechem.a
Daj żeż pomyśleć czytelnikowi, on dziecięciem nie jest. :-)
–
Cholera,nie sądziłem, że mnie rozpoznasz!
Myślałem, że
w trakcie pogaduszki w barzebędę musiał wyłuszczyć ci, kim jestem.
–
Nie chciałem jej używać. Miała być straszakiem. Tak na wszelki wypadek.
– Wybacz, że nawinąłem
cisię pod rękę we własnym domu!
– W porządku, wytłumaczę
wszystkopo kolei.
Twoja sztuczka z bronią omal nie wysłała mnie na tamten świat.
Kula nie zdołała spenetrować czaszki, dzięki czemu mózg ostał się w jednym kawałku.Prawdziwy cud, nie sądzisz?
a potem skupiłem się wyłącznie na
moimgłównym celu: zemście.
Sceneria natychmiast uległa zmianie – znaleźli się na szerokim korytarzu. Podłoga, wyłożono szarym linoleum, błyszczała w świetle mocnych lamp.
Literówka.
– Poznajesz? – zapytał Ben.
Marcel miotał spojrzeniem dokoła, niepotrzebnie uchylając się przed mijającymi go ludźmi: pielęgniarkami, lekarzami, pacjentami.
Niezręczne zdanie. Miotał?, uchylał się? Przechodzili przez niego, obok. Spróbuj inaczej zapisać.
– Łamaga. Zasrana ciamajda
Ben powtórzył dwie inwektywy i pokiwał głową niby pilny uczeń przyłapany na elementarnym braku wiedzy.
Powtórz, po prostu, daj "dialogowo", np.
"– Łamaga. Zasrana ciamajda – powtórzył za nim Ben, jak pilny uczeń przyłapany na braku wiedzy".
Nibynic takiego,alewiesz, jakie są nastolatki.Nic dziwnego, żeAnna zawróciła ci w głowie, zjawiskowa dziewczyna.
– No,
aze szczurkiem zdążyłeś się już zapoznać.
Że te sceny, na przykład ta z moją babcią, jest t
ak bardzoszokująca? Byłem dzieckiem. Chciałemwtedysprowadzić pomoc, ale spanikowałem.
Większość
z nichwiernie odtwarza bolesne sytuacje z twojego życia. Pomyśl o zebraniu wszystkichniezbędnychdanych! Samo fotografowanie miejsc twoich osobistych dramatów i przenoszenieichna język cyfrowy todługiemiesiące roboty. A zbieranie materiałów i przesłuchiwanie świadków? To dopiero przedsięwzięcie! W samą detektywistyczną robotę zaangażowałem kilka tuzinów ludzi. O,na przykładpaniczny lęk przed szczurami: wspomniałao nimtwoja koleżanka z podstawówki.Tak,wysłałem do niej człowieka specjalnie po to, żeby z nią porozmawiał. Sumując to wszystko… masa pieniędzy i wysiłku.
W tej chwili znajdujesz się w prywatnej klinice zdrowotnej Medicare, której, t
ak się składa, jestem właścicielem.
Odpowiadając na jedno z twych poprzednich pytań: tak, uważam że to, co
dla ciebieprzygotowałem, mocnocię,,rusza”. Planowałem zostawićciętutaj na kilka lat.Pewniepopadłbyś w obłęd, topewne.Tylko że dla osiągnięcia tegoefekturównie dobrze mogłem poddać cię torturze kapiącej kropli, coś w tym guście. Efekt byłby podobny. Dopuściłem do przerostu formy nad treścią, ot co. Gdy to zrozumiałem,mójplan w jednej chwili wydał się zupełnie pozbawiony sensu.Nie tylko plan!
– Rozważałem to,
oczywiście– przyznał Ben.
–
Toniewykluczone – przyznał.
Nie był pewien, czy Ben, opuszczając planszę,
rzeczywiściezanosił się śmiechem, który ginął pośród wiatru inieustannej pieśnifal.
Podsumowując: pomysł super, wykonanie ok (interpunkcja i inne takie), układ zdarzeń i prowadzenie fabuły – takie sobie. Jednocześnie jest to jedno z niewielu ostatnio przeczytanych przeze mnie opek na forum, które są: a/ konsekwentnie poprowadzone, b/ stoi za nim wyraźna myśl-oś, niezmącona blekotem miliardów niepotrzebnych słów, bo u Ciebie się przytrafiają, a nie są regułą i w związku z tym nie czuję się Kopciuszkiem oddzielającym ziarno od plew.
Zdecyduj, czy akcja w Hameryce, czy Starym Świecie, a jeśli już jest jednym, to czy ma być burbon, whisky, whiskey. Zaprawdę różnią się. ;-) Jeśli coś z tym zrobisz (ingerencja w jednym miejscu: “również zamówił”), polecę szybko do biblio. Bez tego nie mogę, bo smak mają inny i światy diametralnie odmienne. xd
pzd srd :-)
asylumowe piątkowe komenty w niedzielę
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Witaj Adamie,
To jest bardzo dobre opowiadanie! Ciekawy pomysł z tym snem. Ponadto lubię opowiadania z elementem moralizatorskim, więc dla mnie na plus.
Masz tak dobry styl i lekkie pióro, że czytanie było po prostu odpoczynkiem i przyjemnością. Niesamowicie prowadzisz postacie przez ten tekst oraz budujesz odpowiedni klimat. Gratuluję, a nawet zazdroszczę!
O trunkach z początku się nie wypowiem, ponieważ znawcą jeszcze nie jestem ;)
– Proszę państwa! The Rolling Stones i Paint it Black! – krzyknął.
I to się szanuje ;)
Pozdrawiam i powodzenia!
,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind
A co do kwestii alkoholowych – nie whisky a whiskey użyłem jako synonimu.
Za wikipedią:
Prawna definicja wymienia USA jako jedyne ograniczenie geograficzne, jeśli chodzi o produkcję whiskey.
Nie wierz wikipedii, bo tam piszą straszne bzdury :]
Whiskey wytwarzana jest tylko i wyłącznie w Irlandii, w procesie potrójnej destylacji.
Whisky produkuje się z kolei tylko i wyłącznie w Szkocji i jest wytwarzana w procesie destylacji podwójnej. Obie produkuje się ze słodu jęczmiennego.
Jak coś jest destylowane z ryżu, pszenicy, kiszonych ogórków, starych hamburgerów w Oregonie, Tennessee, Kentucky czy innym Arkansas to jest to wyrób whiskopodobny, czyli zwykły chamski bourbon, który w smaku i właściwościach nawet nie stoi na tym samym regale co klasyczny, dwunastoletni single-malt.
To tak, z kronikarskiego obowiązku ;]
pozdrawiam
M.
Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!
Cześć, Asylum! Bardzo dziękuję za wnikliwą analizę tekstu! Pozwól, że odniosę się do niektórych uwag:
moim zdaniem tekst jest przegadany, mniej więcej o jedną czwartą spokojnie można byłby go skrócić.
Uwierz mi, że i tak mocno go pociąłem ;) Ale tak, jest to opowiadanie, w którym zdecydowane dużo jest mówione. Być może dałoby się go jeszcze odchudzić.
po zdawkowym okazaniu dezaprobaty,
Hmm, przed chwilą napisałeś o języku zawodu, a zaraz potem że zdawkowy. Dla mnie „zdawkowym” do usunięcia.
Zdawkowy to również, przynajmniej tak, jak rozumiem to słowo, uczyniony mimochodem, na odczep się. Pasuje mi do krótkiego jęku niezadowolenia, po którym bywalcy nawet nie zadbali o to, żeby zmienić kawałek, tylko wrócili do drinków i rozmów.
wykonał salto i opadł na sufit.
Kurcze, Adam, to on zrobił to salto czy 1,5 salta i wylądował na suficie.
Widzę to tak, że odbił się od podłoża i poszybował na sufit, po drodze robiąc fikoła :) Hmm, ale gdyby salto z definicji było pełnym przewrotem w przód, to faktycznie musiałby wykonać coś, co byłoby jakimś ,,półsaltem" albo, jak sugerujesz, ,,półtorasaltem". Zbadam sprawę.
lawirując między lampami.
A ileż tam tych lamp było, przecież na suficie jest więcej wolnej przestrzeni niż na podłodze w takim barze.
Myślę, że wystarczy, by na swojej drodze miał jakieś trzy-cztery gęsto rozmieszczone lampy i chyba można mówić o lawirowaniu. Teoretycznie mógłby przejść obok nich, ale zmierzając do szafy grające pragnął zwrócić na siebie uwagę otoczenia. Postanowił więc lawirować :)
Podczas śnienia Marcel faktycznie odwiedził wiele bezpłatnych barów. Bywał też w knajpach i restauracjach, a jeśli akurat miał pod ręką więcej gotówki, zaglądał do centrum handlowego.
Drugie zdanie lekko pokomplikowane, zatrzymałam się. Bo tak: bary – za darmo, mało gotówki – knajpy i restauracje (czym się knajpa różni od restauracji?), dużo kasy – centrum handlowe (dlaczego w wirtualu nie mógł kupić?).
Może faktycznie nieco zamotałem, ale chciałem tylko zaznaczyć, że Marcel bywał w różnych bezpłatnych przybytkach o rozmaitym poziomie wykwintności.
Runęła na podłogę, uderzając ramieniem o stół. Marcel zawył i padł na kolana. Próbował ją złapać, przewrócić na plecy.
Zerknij na sekwencję: babka wchodzi, przewraca się, zahaczając barkiem o stół, on pada na kolana i wyje. I teraz w drugim zdaniu piszesz, że próbował ją złapać i przewrócić na plecy – kiedy, gdy klęczał i wył?
Zamęt wprowadza niefortunnie dobrane słowo – ,,złapać" sugeruje, że chciał ją podtrzymać, ustrzec przed upadkiem. Tymczasem chodziło mi o to, że usiłował chwycić ją, kiedy już leżała. Pomyślę, jak to poprawić.
Co do Twoich uwag dotyczących dopowiedzeń i wypełniaczy – z niektórymi się zgodzę, niektóre jednak zachowam. Zauważyłem, że dużo z tego, co mówi Ben, wydaje Ci się zbędne. Mnie też, ale jest to pewna maniera. Specyficzny, napuszony styl wypowiedzi charakterystyczny dla tej postaci.
Cieszę się, że generalnie opowiadanie (jak rozumiem) przypadło Ci do gustu :)
No i ostatnia rzecz – nieszczęsna whiskey.
Morderco, Asylum, ja rozumiem, że gdybym wszedł do pubu w Dublinie i ogłosił, że stawiam wszystkim whiskey na mój koszt, a następnie zapytał barmana, czy aby na pewno Jima Beam'a starczy dla wszystkich, to pewnie już bym z tego baru nie wyszedł. Co nie zmienia faktu, że bourbon jest rodzajem whiskey. Można nim gardzić, można go nie lubić (sam nie przepadam), ale taka jest definicja.
Przypomina mi się afera z wódką sprzed paru lat – o ile dobrze pamiętam, Polska sprzeciwiała się, by w obrębie Unii wódką nazywać alkohole, które nie powstały na bazie ziemniaków i zboża Mało tego – domagano się, by wódką zwać tylko te trunki, które produkowano w państwach tak zwanego pasa wódki, do których zalicza się m.in. Polska. Co oczywiste, te roszczenia zignorowano.
Zdecyduj, czy akcja w Hameryce, czy Starym Świecie, a jeśli już jest jednym, to czy ma być burbon, whisky, whiskey. Zaprawdę różnią się. ;-)
Choć nie precyzowałem miejsca akcji, w domyśle miałem USA. W pierwszej wersji tekstu napisałem nawet, że koleżanka, która zdradziła informację o lęku przed szczurami, mieszka w Chicago.
Nawet gdyby akcja opowiadania toczyła się w obecnych czasach w Europie, zamiennie określenie bourbonu mianem whiskey nie byłoby błędem. Niektórzy fani dobrej szkockiej mogą odsądzać narratora, który użył tego zamiennika, od czci i wiary. Ale nie popełnił on błędu ani nawet definicyjnego nadużycia. Każdy bourbon to whiskey. Specyficzny ale wciąż – whiskey.
Asylum, będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz polecić tekst do biblioteki, ale zmiany w tej kwestii nie naniosę :P
Raz jeszcze dziękuję za lekturę, poprawki zajmę się jutro. Pozdrawiam serdecznie!
Cześć, Danielu!
czytanie było po prostu odpoczynkiem i przyjemnością.
To chyba najlepszy komplement, jaki może spotkać autora :) Dziękuję i polecam się na przyszłość!
Pozdrawiam!
Uwierz mi, że i tak mocno go pociąłem ;)
Wierzę, cięłabym ostrzej, ale to ja, więc niewarte podążać. ;-)
Zdawkowy to również…
Tak, ale powtrzasz, imho, niepotrzebnie.
Zbadam sprawę.
Obadaj. xd Jest półtora.
Postanowił więc lawirować :)
Jeśli musiał, to cóż ja mogę. xd
Pomyślę, jak to poprawić
Dobrze by było, bo ciut nielogiczne. ;-)
przypadło Ci do gustu :)
Tak, bo poszukiwanie w niestandardowych na forum tematach!
Hmm, jeśli akcja w USA to… burbon nie jest wiskaczem, ciągle pozostanie burbonem bo jest z kukurydzy i nie chodzi tylko o dobrą whisky.
Super, że odpowiedziałeś. <3
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Ostatnio sięgnęłam po podobny motyw jak w Twoim opowiadaniu. Na początku wiemy niewiele o bohaterze, wszystko wydaje się zwyczajne, dopiero stopniowo dowiadujemy się więcej. Myślę, że u Ciebie ten motyw doskonale się sprawdził, opowiadanie trzyma w napięciu.
Ciekawy sposób na zemstę wymyślił Ben. Otwarte zakończenie i cały tekst skłania do myślenia, można różnie interpretować, uważam to za duży plus. Do końca nie wiadomo, czy Ben postąpił humanitarnie (zafundował wrogowi terapię), czy umieścił go w alternatywnej rzeczywistości pełnej syzyfowych prac. Lubię takie wątki, zgłaszam tekst do biblioteki.
Cześć, ANDO!
Do końca nie wiadomo, czy Ben postąpił humanitarnie (zafundował wrogowi terapię), czy umieścił go w alternatywnej rzeczywistości pełnej syzyfowych prac.
Otóż to!
Dzięki za zgłoszenie tekstu, pozdrawiam!
Dobry tekst oparty na ciekawym pomyśle :) Może odrobinę bym skróciła, ale to nie duży problem. Na plus otwarty charakter tekstu i możliwość różnych interpretacji zakończenia, podoba mi się motyw uwięzienia w śnie, postacie też dobrze wykreowane.
Poza tym bardzo dobrze mi się czytało, więc doklikuję bibliotekę :)
Tekst dobry, choć ja w tym słoiku miodu trafiłem też sporą łyżkę dziegciu.
Zaczynasz bardzo fajnie, twój haczyk w rozmowie Bena z Marcelem zadziałał na mnie. Druga scena i kolejne pokazywane elementy też – budujesz napięcie, jestem ciekawy losu postaci.
I tu niestety wprowadzasz coś, co psuje mi mocno odbiór. Tym kimś jest wiecznie tłumaczący wszystko Ben. Czułem się, jakbyś jego ustami opisywał mi cały pomysł, przedstawiał “kawą na ławę” wszystkie elementy. Nie miałem frajdy z budowania swojej teorii, odczytywania historii na swój sposób, a to też pozbawiło mnie jakiegokolwiek napięcia. Po prostu czekał, co za chwilę powie wszechwiedzący Ben i tyle.
Końcówka wypada na tym tle dużo lepiej – jest tajemnicza, na nowo buduje jakiś poziom napięcia i pozwala ciekawie interpretować kolejne elementy.
Technicznie jest ok, choć czasem jakaś gruda się trafiła.
Podsumowując: świetny początek i dobra końcówka tego koncertu fajerwerków. Niestety obrany sposób prezentacji środka dla mnie zamordował napięcie. Pod względem wykonania jednak jest ok.
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
Świetne opowiadanie, nie mam (prawie) nic do zarzucenia, a jedyne zarzuty są dosyć małe, wręcz do zignorowania.
Przede wszystkim opowiadanie jest dobrze napisane. Nie najlepiej na świecie, ale na tyle dobrze, abym mógł w spokoju oddać się lekturze nie zwracając uwagi na błędy. Dialogi nie są drętwe (co jest dosyć ważne, bo właśnie one stanowią dużą część tekstu), narracją umiejętnie przekazujesz potrzebne informacje nie prowadząc do przesytu oraz nie wyjaśniając wszystkiego. Brawo!
Pomysł przypadł mi do gustu. Dawca Snów kojarzy mi się z Braindance (z Cyberpunka 2020) i jest to jak najbardziej pozytywne skojarzenie. Pomimo, że rozumiem niedopowiedzenie w finale, które sprawia, że możemy postawić się w sytuacji Marcela, to jednak historia wydaje się urwana. Nie zrozum mnie źle – tekst czyta się świetnie, pomysł bardzo mi się spodobał, a realistycznie przedstawieni bohaterowie wciągnęli mnie w świat snów, ale pomimo tego nie umiem ukryć złości, że tekst skończył się tak szybko i nagle.
Garść uwag:
Pierwsza rozmowa nie ma sensu z perspektywy fabuły. Po co właściwie Ben chciał porozmawiać z Marcelem? Mam bardzo mieszane odczucia co do tej sceny, wydaje mi się niepotrzebna.
Przebieg rozmowy pozytywnie go zaskoczył. Wypadła zręcznie, wręcz filmowo.
Ja wiem czy tak zręcznie? Ben ani sobie nie porozmawiał, ani nie wystraszył Marcela, a jedynie go lekko zirytował.
Inaczej to sobie zapamiętał.
Niepotrzebny zaimek.
Marcel przywykł do sytuacji, w których w oczekiwaniu na najgorsze spotykało go coś zaskakującego acz równie okropnego.
Dziwne użycie słowa “acz”. Skonstruowałbym to zdanie inaczej.
All in all, it was all just bricks in the wall
Cześć, Katiu! No i znów doklikujesz :) Dzięki.
Może odrobinę bym skróciła
Racja, lekkie odchudzenie jednak wypadłoby na plus.
Dziękuję za wizytę, miło widzieć Cię z powrotem :)
Pozdrawiam!
Witaj, NoWhereManie!
I tu niestety wprowadzasz coś, co psuje mi mocno odbiór. Tym kimś jest wiecznie tłumaczący wszystko Ben. Czułem się, jakbyś jego ustami opisywał mi cały pomysł, przedstawiał “kawą na ławę” wszystkie elementy. Nie miałem frajdy z budowania swojej teorii, odczytywania historii na swój sposób, a to też pozbawiło mnie jakiegokolwiek napięcia. Po prostu czekał, co za chwilę powie wszechwiedzący Ben i tyle.
Tak, ten element opowiadania kuleje, zwracano mi na to uwagę podczas bety. Mimo wszystko cieszę się, że tekst w Twoim odbiorze jest dobry.
Dziękuję za opinię, pozdrawiam!
Cześć, Simeone!
…pomysł bardzo mi się spodobał, a realistycznie przedstawieni bohaterowie wciągnęli mnie w świat snów, ale pomimo tego nie umiem ukryć złości, że tekst skończył się tak szybko i nagle.
Przyznaję, że taki miałem zamysł :) Sam nie przepadam za otwartymi zakończeniami, a jednak w tym opowiadaniu żadne inne mi nie pasowało.
Pierwsza rozmowa nie ma sensu z perspektywy fabuły. Po co właściwie Ben chciał porozmawiać z Marcelem? Mam bardzo mieszane odczucia co do tej sceny, wydaje mi się niepotrzebna.
Myślę, że było to nieco… perwersyjne z jego strony. Ben wdał się w niezobowiązującą gadkę-szmatkę z durniem, który zniszczył mu życie, aby nagle (ku przerażeniu Marcela) wyjawić mu, kim jest.
Ja wiem czy tak zręcznie? Ben ani sobie nie porozmawiał, ani nie wystraszył Marcela, a jedynie go lekko zirytował.
Może za słabo to wybrzmiało, ale moją intencją było, aby czytelnik pomyślał, że Marcel ucieka przed nowym znajomym ze strachu przed konsekwencjami. Kiedy Ben mówi o ,,małych chu*kach”, które pochodzą z szemranej dzielnicy i organizują się w bandy, w istocie opisuje Marcela, a tamten dodaje dwa do dwóch i kojarzy, że Ben musi być ofiarą nieudolnego włamania.
Dzięki za miłe słowa i uwagi techniczne. Pozdrawiam!
Cześć Adam,
Moi poprzednicy wyczerpali chyba temat, więc mogę powiedzieć jedynie, że mi się podobało. Według mnie zakończenie sugeruje, że praca Marcela byłą zgoła syzyfowa. Tylko czekać aż popadnie w obłęd… Poza tym początek był interesująco klimatyczny ;)
Motyw opowiadania skojarzył mi się z jednym z odcinków Doktora Who:
https://www.bbc.co.uk/programmes/b06rhv99
Pozdrawiam!
Skopiuję z bety:
“Co do fabuły. Niby nie fajerwerk, a pozostanie w pamięci… na długo”.
Cześć, Helmucie! Fajnie, że opowiadanie się spodobało. Nie znam tego odcinka, sprawdzę :) Dzięki, pozdrawiam!
Witaj, ManeTekelFares! Jeszcze raz dzięki za wszystkie sugestie, dzięki którym poprawiłem mój tekst. To, że zostawi ślad w Twojej pamięci, jest bardzo satysfakcjonujące.
Pozdrawiam!
Wyznam szczerze, że obracanie się w świecie wirtualnym nie jest czymś, w czym czuję się dobrze. Bez entuzjazmu podchodzę też do sytuacji dziejących się we śnie, zwłaszcza wtedy, gdy dochodzi do zawładnięcia czyjąś świadomością. Dlatego jestem zdumiona, że opowiadanie czytało mi się całkiem dobrze, a nawet z niejakim zainteresowaniem. ;)
Szczególnie spodobał mi się wiele mówiący tytuł – może odnosić się do początkowej sceny raczenia się trunkami, może nawiązywać do dna, którego sięgnął Marcel, sugeruje też jego dążenie do drzwi na dnie. ;)
,,Walić to” – pomyślał, zamawiając bourbon. ―> Bourbon/ burbon odmienia się, więc: „Walić to” – pomyślał, zamawiając bourbona.
https://odmiana.net/odmiana-przez-przypadki-rzeczownika-bourbon
Zamówił kolejny bourbon… ―> Zamówił kolejnego bourbona…
– Co to ma być? Wypad! – krzyknął, podrywając się. Dwaj barczyści faceci stali bez ruchu w nogach łóżka. Trzeci, sporo niższy, majstrował przy Dawcy Snów. ―> Narracji nie zapisujemy z didaskaliami. Winno być:
– Co to ma być? Wypad! – krzyknął, podrywając się.
Dwaj barczyści faceci stali bez ruchu w nogach łóżka. Trzeci, sporo niższy, majstrował przy Dawcy Snów.
– … ale pomyśl o swoich rodzicach! ―> Zbędna spacja po wielokropku.
- Widzę, że w samą porę. ―> Przed wypowiedzią, zamiast dywizu, powinna być półpauza.
Pierwszym, co ujrzał Marcel… ―> Pierwsze, co ujrzał Marcel…
Marcel mimowolnie nastroszył uszy. ―> Nie bardzo wiem, jak można nastroszyć uszy.
A może miało być: Marcel mimowolnie nastawił uszu.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Witaj, Reg!
Dlatego jestem zdumiona, że opowiadanie czytało mi się całkiem dobrze, a nawet z niejakim zainteresowaniem. ;)
O! Super :)
Szczególnie spodobał mi się wiele mówiący tytuł – może odnosić się do początkowej sceny raczenia się trunkami, może nawiązywać do dna, którego sięgnął Marcel, sugeruje też jego dążenie do drzwi na dnie. ;)
Przyznam, że nie patrzyłem na tytuł pod kątem dna, którego sięgnął Marcel. Bardzo mi się to odniesienie podoba.
Dziękuję za lekturę i łapankę, zaraz poprawiam. Pozdrawiam!
Bardzo proszę, Adamie. I niezmiernie się cieszę, że udało mi się dojrzeć dno, którego nie brałeś pod uwagę. ;D
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Cześć, adamie. :) Opowiadanie czytałam już jakiś czas temu, w końcu zjawiam się z komentarzem.
Ogólnie mam trochę mieszane odczucia. Tekst ma dobry, intrygujący początek i świetne zakończenie, jednak co do środka – uważam, że jest dość mocno przegadany. Całość opiera się na pomyśle, że bohater zostaje uwięziony w spersonalizowanym koszmarze, więc szkoda, że tak naprawdę niewiele tego koszmaru widzimy – po paru migawkach Ben zaczyna wykładać bohaterowi, jak wyglądało tworzenie symulacji. Dużo lepiej byłoby ją jednak oglądać, zamiast o tym słuchać.
Trochę też mnie zaskoczyło, czemu Ben włożył tak wiele wysiłku w stworzenie koszmaru, skoro potem z niego zrezygnował – jeśli był taki zacięty i mściwy, by miesiącami nad czymś pracować, angażować dziesiątki ludzi i mnóstwo środków, chyba nie zmieniłby zdania tak łatwo.
Za to zakończenie jest bardzo dobre. Niepewność co do losu bohatera idealnie oddaje stan, w jakim się znalazł.
I czy dobrze zrozumiałam, że tych symulacji rzeczywistości używano głównie do odwzorowywania pubów i klubów? Nie rozumiem tego. Przy takich możliwościach ograniczać się do baru, który z łatwością można mieć w “realu”?
deviantart.com/sil-vah
Cześć, Silvo! Miło Cię widzieć.
jednak co do środka – uważam, że jest dość mocno przegadany.
Zwracali mi na to uwagę betujący, więc i tak mocno wszystko pociąłem, ale chyba niedostatecznie :)
Trochę też mnie zaskoczyło, czemu Ben włożył tak wiele wysiłku w stworzenie koszmaru, skoro potem z niego zrezygnował
Pierwotnie Ben chciał dokonać zemsty w sposób dość, można powiedzieć, prymitywny – bo w moim odczuciu czymś takim byłoby torturowanie Marcela przykrymi wspomnieniami. Myślę, że, kiedy wszystkie plansze były już gotowe, skusił się na opcję, moim zdaniem, dużo okrutniejszą i bardziej wyrachowaną – długoletnie karmienie fałszywą nadzieją.
No, chyba że naprawdę chciał mu dać szansę. Ale szczerze wątpię.
I czy dobrze zrozumiałam, że tych symulacji rzeczywistości używano głównie do odwzorowywania pubów i klubów? Nie rozumiem tego. Przy takich możliwościach ograniczać się do baru, który z łatwością można mieć w “realu”?
Heh, napisałem akapit, w którym opisywałem tzw. ,,plansze ekstremanlne” (przejażdżka horrendalnie wysokim rolleroasterem, skok z orbity okołoziemskiej itp.). Ale w sumie niewiele to wnosiło do historii, więc ostatecznie ten akapit wyciąłem.
Dziękuję za lekturę, pozdrawiam!
Heh, napisałem akapit, w którym opisywałem tzw. ,,plansze ekstremanlne” (przejażdżka horrendalnie wysokim rolleroasterem, skok z orbity okołoziemskiej itp.). Ale w sumie niewiele to wnosiło do historii, więc ostatecznie ten akapit wyciąłem.
Tak to już jest, że jak się coś usunie, to przyjdzie zaraz ktoś i wytknie palcem, czemu tego nie ma. ;)
A tak z drugiej strony sobie myślę… zemsta, na którą zdecydował się Ben, jest dość rozciągnięta w czasie. Więc nawet jeśli nie miał zamiaru wypuszczać bohatera, kto wie, czy za czas jakiś nie ruszyłoby go sumienie, albo chęć zemsty zwyczajnie by mu przeszła.
deviantart.com/sil-vah
Tak to już jest, że jak się coś usunie, to przyjdzie zaraz ktoś i wytknie palcem, czemu tego nie ma. ;)
Ano :D
A tak z drugiej strony sobie myślę… zemsta, na którą zdecydował się Ben, jest dość rozciągnięta w czasie. Więc nawet jeśli nie miał zamiaru wypuszczać bohatera, kto wie, czy za czas jakiś nie ruszyłoby go sumienie, albo chęć zemsty zwyczajnie by mu przeszła.
Tak. W ,,pierwszej-pierwszej” wersji tekstu historia urywała się w chwili, w której Ben zostawia Marcela na plaży. Ostatni fragment dopisałem przed publikacją, wolałem nie zostawiać zbyt dużego niedopowiedzenia. Trudno powiedzieć, czy Marcel rzetelnie śledzi upływ czasu, ale wspomina, że tkwi we śnie tak długo, że musi być już starszy od swojej babci – to wskazywałoby na to, że Ben nie okazał mu litości. No, chyba że zamiast kilkudziesięciu lat minęło ich ledwie kilkanaście i oprawca w końcu wyzwoli więźnia, przywracając mu jego życie (lub ofiarując lepsze). Albo okaże się, że te drzwi naprawdę tam są i Marcel wkrótce do nich dotrze.
To rzeczywiście dobrze, że ta ostatnia scenka jeszcze znalazła miejsce w tekście. Bez tego byłoby urwane zakończenie, a tak jest to niepokojące uczucie po lekturze.
deviantart.com/sil-vah
Witaj.
Świetny tekst, pełen niepokoju, emocji, mrocznych scen, dręczących wspomnień i przemyśleń głównego bohatera, sporo tajemniczości w jego historii, nie do końca jasnej oraz klarownej.
Czytelnik ma możliwość dopowiedzenia sobie dalszego ciągu, bo nie wszystko podałeś na tacy.
Brawa!
Pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Witaj, bruce! Twoja pochlebna opinia bardzo mnie cieszy! Dziękuję za wizytę, również pozdrawiam!
Dziękuję, miło mi, udanego weekendu, pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Interesujące. Ciekawie zastosowany motyw Syzyfa.
Hej, Anet, dzięki za odgrzebanie tekstu w rocznicę (prawie że) jego dodania :) Fajnie, że się podobał.
Część, Koalo, miło, że uważasz tekst za interesujący. Rzeczywiście sięgnąłem po motyw niekończącego się, jałowego trudu.
Pozdrawiam!
Ach, to taki lekko spóźniony prezent urodzinowy ;)
Przynoszę radość :)