- Opowiadanie: Glyneth7 - Pani detektyw. Podróże w czasie. Rozdział 1

Pani detektyw. Podróże w czasie. Rozdział 1

Jest to po­cząt­ko­wy roz­dział z pierw­sze­go tomu – “Pani de­tek­tyw. Po­dró­że w cza­sie”. Opo­wia­da o po­li­cjant­kach, które po­dró­żu­ją w cza­sie i prze­strze­ni, aby od­na­leźć trój­kę za­gi­nio­nych. Po­wieść in­spi­ro­wa­na jest “Po­zy­to­no­wym de­tek­ty­wem”  Isa­aca Asi­mo­va.

Oceny

Pani detektyw. Podróże w czasie. Rozdział 1

Lon­dyn, 2238 r.

 

Wszy­scy wie­dzie­li, jak używa się ma­te­ria­li­za­to­ry Prze­trze­ni i Czasu. Nawet dzie­ci. Wy­bie­ra­ło się datę i miej­sce. Na­stęp­nie cze­ka­ło, aż sprzęt za­ła­du­je się. I fiuu! By­li­śmy w in­nych cza­sach. Gdy już tra­fi­ło się na miej­sce, to ak­ty­wo­wa­ne były: trans­la­tor (wkła­da­ny do ucha), ma­te­ria­li­za­tor nie­wi­dzial­no­ści, ho­lo­ubiór, pole si­ło­we, chro­nią­cy przed zim­nem i go­rą­cem oraz za­głu­szacz, który po­wo­du­je, że nie było sły­chać, co mó­wi­ło się. Aby dwie osoby prze­no­szą­ce się w cza­sie mogły się po­ro­zu­mieć, to wkła­da­no im do uszów słu­chaw­ki. Trze­ba było pa­mię­tać, że nie można po­zwo­lić sobie na żadne nad­uży­wa­nia. To było ka­ral­ne! Już jeden taki pró­bo­wał i do­stał do­ży­wo­cie…

Ktoś po­my­ślał­by – jak to, tylko dwa ma­te­ria­li­za­to­ry na po­ste­ru­nek po­li­cji? Ale praw­da była pro­sta. Były bar­dzo dro­gie, droż­sze od stat­ków ko­smicz­nych. Za­zwy­czaj po­li­cji nie było stać na kupno tak dro­gie­go pro­duk­tu. A pań­stwo było za­ję­te in­ny­mi spra­wa­mi, żeby wy­da­wać ko­lej­ne pie­nią­dze. Na szczę­ście, w tam­tym roku, a był to rok 2237, rząd po­da­ro­wał im dwa.

Każdy za­wsze miał po jed­nym mPiC. Oczy­wi­ście, zda­rza­ło się, że dwie, a nawet trzy osoby po­dró­żo­wa­ło na jed­nym, ale to zda­rza­ło się rzad­ko.

I było nie­bez­piecz­ne.

Do teraz nie wia­do­mo, co by się stało, gdyby osoba z ma­te­ria­li­za­to­rem pu­ści­ła tę bez niego. Na­ukow­cy prze­po­wia­da­ją czte­ry wa­rian­ty: zo­sta­ła­by na miej­scu, prze­nio­sła się do punk­tu do­ce­lo­we­go, utknę­ła na za­wsze mię­dzy świa­ta­mi albo prze­do­sta­ła się do innej rze­czy­wi­sto­ści.

A co do broni? Nie wolno było jej wziąć ze sobą, ani za­brać ko­mu­kol­wiek z in­nych cza­sów. Tak samo były za­bro­nio­ne wszel­kie inne dzia­ła­nia, które mo­gły­by spo­wo­do­wać czy­jąś śmierć. Można było tylko bro­nić się za po­mo­cą sys­te­mu walki opra­co­wa­nym do sa­mo­obro­ny. Boksu. Ju Jitsu. Judo. I in­nych sztuk walki. Ale oczy­wi­ście tak, żeby ni­ko­go nie zabić. A wszyst­ko, to dla­te­go żeby nie po­wsta­ła ano­ma­lia cza­so­wa.

O tym, wszyst­kim wie­dzia­ła Ali­son i Laura.

Laura była blon­dyn­ką z grzyw­ką opa­da­ją­cą na oczy, ni­czym ko­ta­ry na okna. Miały kolor nieba bez chmur. Z sza­ry­mi krop­ka­mi, jakby deszcz tam na­pa­dał. Włosy były ścię­te na modną ak­tu­al­nie fry­zu­rę – boba, co nada­wa­ło jej wy­gląd cho­chli­ka. Miała mały i zgrab­ny nosek, przy­po­mi­na­ją­cy takie, co po­sia­da­ją nie­mow­lę­ta. Pod­bró­dek ukła­dał się w szczyt do góry no­ga­mi, jakby siły na­tu­ry chcia­ły wpi­sać tam trój­kąt rów­no­bocz­ny. Jej fi­gu­ra przy­po­mi­na­ła ciało lo­li­ty,  była bar­dzo szczu­pła, a ona sama wy­glą­da­ła jak osoba, która do­bra­ła ubra­nia nie do swo­je­go wieku. Na­to­miast Ali­son była jej prze­ci­wień­stwem: jej włosy były ko­lo­ru go­rą­cej cze­ko­la­dy, któ­rych końce ukła­da­ły się w fale. Można by po­my­śleć, że kręcą pi­ru­ety, chcąc wy­rwać się z jej czu­pry­ny. A oczy były zie­lo­ne jak tro­chę na­wil­żo­ny mech. Miała owal­ne rysy (czyli ide­al­ne pod wzglę­dem ka­no­nu pięk­na), z wy­so­ki­mi ko­ść­mi po­licz­ko­wy­mi, jakby to były wznie­sie­nia na ziemi. Do tego miała pełne usta, ide­al­ne do skła­da­nia po­ca­łun­ków. Na­to­miast to, co łą­czy­ło po­li­cjant­ki, to była bla­dość skóry w od­cie­niu zsia­dłe­go mleka.

Dla Ali­son, rano wszyst­ko wy­da­wa­ło się nor­mal­ne. Na przy­kład, jak obu­dzi­ła się obok Laury. To jak sztucz­ne in­te­li­gen­cje przy­rzą­dzi­ły jej śnia­da­nie. I rów­nież to, jak stała w nie­koń­czą­cych się kor­kach. Do­pie­ro w pracy zro­zu­mia­ła, że coś jest nie tak. Było coś w po­wie­trzu. Czuła to na­pię­cie. Po­li­cjan­ci oglą­da­li się na wszyst­kie stro­ny w ko­mi­sa­ra­cie, jakby cze­goś tam szu­ka­li. I szep­ta­li.

– O co cho­dzi? – za­py­ta­ła ko­mi­sa­rza.

– Jak to o co? Jesz­cze tego nie wiesz?

– Czego mam nie wie­dzieć?

– Za­gi­nął ar­che­olog – od­po­wie­dział, jakby to wszyst­ko wy­ja­śnia­ło. W jego tonie sły­chać było smu­tek i cze­goś w ro­dza­ju nie­do­wie­rza­nia. A były, to dwa słowa, nie­rów­no­waż­ne wobec wielu pytań, które po­ja­wi­ły się w gło­wie Ali­son.

– I co w tym dziw­ne­go? – za­py­ta­ła Ali­son, bo nie ro­zu­mia­ła tego ca­łe­go roz­gar­dia­szu. Jakby co naj­mniej ktoś miał rzu­cić bombę na Lon­dyn. A oni nie mieli czasu, jak się wy­do­stać.  – Co­dzien­nie ktoś znika, żeby potem się od­na­leźć. Na jakiś al­ko­ho­lo­wych im­pre­zach. Dzie­cia­ki ucie­ka­ją od ro­dzi­ców. Ta­kich spraw jest ty­sią­ce.

– Tak, ale to wy­jąt­ko­wy przy­pa­dek. Użył mPiC. – W końcu po­sta­no­wił ją po­in­for­mo­wać. Może oba­wiał się, tego jak za­re­agu­je? Ale dla­cze­go?

– I nie wró­cił? Już ro­zu­miem… – Pod­nio­sła jedną brew do góry, co nada­ło kształt mewy w locie.

– Miał wczo­raj zwró­cić ma­te­ria­li­za­tor. Do go­dzi­ny pięt­na­stej. Ale nie przy­szedł.

– Kto zgło­sił za­gi­nię­cie?

– Żona. Dzi­siaj rano.

– A nie przy­szło wam na myśl, że może za­ba­lo­wał w łóżku ja­kiejś ko­bie­ty? – od­par­ła Ali­son, która nie oba­wia­ła się, że prze­kro­czy ja­ką­kol­wiek gra­ni­cę tabu.

– Ko­bie­ty? – po­wie­dział ko­mi­sarz, jakby nie znał tego słowa.

– I tak szyb­ko za­ję­li­ście się tą spra­wą? – Laura prze­rwa­ła jemu bez­ce­re­mo­nial­nie, która cią­gle stała obok Ali­son i prze­słu­chi­wa­ła się roz­mo­wie. Naj­wy­raź­niej dziś nie chcia­ła słu­chać bez­czel­no­ści swo­jej dziew­czy­ny. Ani dez­orien­ta­cji ko­mi­sa­rza.

– Za­gi­nio­ny to pro­fe­sor Jo­na­than Har­ri­son. Znany po­pu­la­ry­za­tor nauki. – Po­sta­no­wił zająć się dru­gim py­ta­niem.

– A, ro­zu­miem. Wiel­ce sza­now­ni mę­dr­cy tego nie robią. – Ali­son prze­wró­ci­ła ocza­mi, a potem mru­gnę­ła po­ro­zu­mie­waw­czo do swo­jej dziew­czy­ny.

– Na­praw­dę? – za­czę­ła mówić Laura, igno­ru­jąc to, co po­wie­dzia­ła bru­net­ka. – Je­stem jego wiel­ką fanką. Czy­ta­łam wszyst­kie na­pi­sa­ne przez niego książ­ki.

– Czy ktoś jesz­cze był z pro­fe­so­rem? – wtrą­ci­ła się Ali­son.

– Tak. Z dok­to­rem Wil­lia­mem Bel­lem i an­dro­idem.

– Co to za model?

– A–30.

– Czyli obron­ny?

Choć broń, czyli pi­sto­le­ty i inne rze­czy tego typu były za­bro­nio­ne, to nie an­dro­idy. An­dro­idy miały za za­da­nie chro­nić po­dróż­ni­ków w cza­sie. Nie za­bi­ja­jąc, oczy­wi­ście, ni­ko­go. Mogło to być słabe ude­rze­nie. Prze­trzy­ma­nie osob­ni­ka. Albo po pro­stu wstrzyk­nię­cie mu dawki na­sen­nej. Taka, która szyb­ko zni­ka­ła, żeby żaden ślad nie po­zo­stał. W końcu, co sta­ło­by z przy­szło­ścią, gdyby jakiś le­karz od­krył spe­cy­fik, który wstrzyk­nię­to?

– Tak, czy ty znasz wszyst­kie an­dro­idy na pa­mięć?

– Może tak, a może nie? Któż to wie?

– A jak wy­glą­da­ją dok­tor Wil­liam Bell i an­dro­id? – Tym razem ode­zwa­ła się Laura.

 – O, tu masz ich ho­lo­wi­zyj­ne zdję­cia.

Po­ka­zał jej, to o czym mówił. Przed­sta­wio­na była dwój­ka za­gi­nio­nych. Pro­fe­so­ra nie po­ka­zał, bo wszy­scy wie­dzie­li, jak wy­glą­da.

– Wil­liam Bell. Śred­nie­go wzro­stu. Blon­dyn. Nosi oku­la­ry. An­dro­id – wy­so­ki, ciem­ne włosy i oczy, blada cera. Za­pa­mię­ta­my.

Ko­mi­sarz się­gnął po coś do torby.

– A co to ta­kie­go? – za­py­ta­ła Laura.

– Zdję­cia. A przy­naj­mniej tak wy­glą­da­ły w XXI w. – od­po­wie­dzia­ła Ali­son, która kie­dyś stu­dio­wa­ła hi­sto­rię.

– To dziw­ne. Nie ru­sza­ją się.

Laura ob­ra­ca­ła je na wszyst­kie stro­ny, jakby my­śla­ła, że w końcu się uru­cho­mią.

– Prze­zor­ny za­wsze ubez­pie­czo­ny.

– Czyli, te zdję­cia, to tak na wszel­ki wy­pa­dek, gdyby za­wio­dła nas pa­mięć? Widać, jak w nas wie­rzysz…

– Zaraz przy­nie­sie­my wam an­dro­ida – po­wie­dział ko­mi­sarz.

– W żad­nym wy­pad­ku! Do­brze wiesz, że aler­gicz­nie re­agu­je na nie! Po­ra­dzi­my sobie same.

– To prze­ciw pro­ce­du­rze.

– Do­brze wiesz, jak na­giąć pro­ce­du­ry.

Po czym od­wró­ci­ła się i po­szła z Laurą po ma­te­ria­li­za­to­ry.

Uru­cho­mi­ły mPiC i prze­nio­sły się do prze­szło­ści. W jed­nej chwi­li były w ko­mi­sa­ria­cie, a w dru­giej gdzie in­dziej.

I tak wła­śnie zna­la­zły się w XX w. A do­kład­niej w Pol­sce.

– Je­steś cała? – za­py­ta­ła bru­net­ka, która rzad­ko kiedy była tro­skli­wa.

Wie­dzia­ły, że znaj­du­ją się w War­sza­wie, bo tak było na­pi­sa­ne na ich ma­te­ria­li­za­to­rach. Ale nie wie­dzia­ły w jakim są kon­kret­nie miej­scu.

Ma­te­ria­li­za­to­ry były sto­sun­ko­wo nowym wy­na­laz­kiem i nigdy do końca nie było wia­do­mo, jak za­re­agu­ją. Gdy jesz­cze nie był do­koń­czo­ny, jeden z na­ukow­ców użył go i ro­ze­rwa­ło go na strzę­py. Póź­niej mu­sia­no zbie­rać to, co z niego zo­sta­ło…

– Tak – sap­nę­ła Laura.

– I jak prze­ży­cia? – za­py­ta­ła Ali­son.

– My­śla­łam…

– Że po­czu­jesz się wy­jąt­ko­wa?

Nie wszy­scy mogli po­dró­żo­wać w cza­sie i prze­strze­ni. Było to za­re­zer­wo­wa­ne dla nie­licz­nych.

– Wła­śnie.

To był pierw­szy raz, gdy użyły ma­te­ria­li­za­to­ra. Wiele osób opi­sy­wa­ło do­zna­nia, jakie się od­czu­wa. Strach. Znie­sma­cze­nie. Draż­li­wość na bodź­ce. Choć wiele z nich, nigdy nie wi­dzie­li go na oczy. Chyba że li­czy­ła się ho­lo­gra­fi­cza te­le­wi­zja, MPiC były pil­nie strze­żo­ne, żeby nie wpa­dły w nie­po­wo­ła­ne ręce. Nie mo­gły­by ich użyć, gdyby się ni­czym nie wy­ka­za­ły. Ale zro­bi­ły to. Jako ze­spół zła­pa­ły stu dzie­się­ciu prze­stęp­ców. Było to w po­przed­nim roku.

– I co teraz?

– Gdzieś tu po­win­no być sta­no­wi­sko ar­che­olo­gicz­ne.

– Może za­py­ta­my kogoś? – od­par­ła na to Laura, roz­glą­da­jąc się po oko­li­cy.

Ma­te­ria­li­za­to­ry po­wo­do­wa­ły prze­su­nię­cie nie tylko w cza­sie, ale i prze­strze­ni, dla­te­go ist­nia­ło też ry­zy­ko, że mo­gły­by wy­lą­do­wać po­środ­ku oce­anu, gdyby wpro­wa­dzi­ły od­po­wied­nie hasło. Poza tym można było wy­brać dzień i go­dzi­nę. Można było wy­lą­do­wać w zimie o po­ran­ku lub w je­sie­ni o za­cho­dzie słoń­ca. Ale dzia­łał z lek­kim opóź­nie­niem, cza­sa­mi była to mi­nu­ta, a cza­sa­mi trzy go­dzi­ny. Nie­któ­re z mPiC były sko­re­lo­wa­ny in­ny­mi. Tak wła­śnie było z sprzę­tem pro­fe­so­ra Har­ri­so­na. Co ozna­cza­ło, że tra­fia­ły tam, gdzie był naj­pierw, w danej epoce. A potem prze­miesz­cza­ły się ku miej­scom póź­niej­szym. Tam, gdzie prze­niósł się w na­stęp­nej ko­lej­no­ści. O ile, gdzieś prze­nie­śli się.

– Py­ta­nie brzmi: czy to nam dużo powie? – Przez chwi­lę nad tym my­śla­ła, a potem zde­cy­do­wa­ła: – Do­brze, zrób­my to.

Ukry­ły się za bu­dyn­ka­mi tak, żeby nie było ich widać, a potem wy­łą­czy­ły pole nie­wi­dzial­no­ści i włą­czy­ły ho­lo­ubiór. Gdy wy­szły za róg, zo­ba­czy­ły męż­czy­znę w gar­ni­tu­rze. Trzy­mał w ręce tecz­kę, ko­ły­szą­cą się w takt jego kro­ków.

– Prze­pra­szam, gdzie je­ste­śmy? – spy­ta­ła po­li­cjant­ka.

– Na Mo­ko­to­wie.

– A do­kład­niej? – do­py­ty­wa­ła Ali­son.

– Są panie pi­ja­ne? – Spoj­rzał na nie po­dejrz­li­wie.

– Co pan?! My…

– Nie, nie. Tylko się zgu­bi­ły­śmy… – wtrą­ci­ła się Laura. Zro­bi­ła minę słod­kie­go szcze­nia­ka, która wy­cho­dzi­ła jej bar­dzo do­brze.

– W War­sza­wie? – od­parł męż­czy­zna. – No tak. Cza­sa­mi się zda­rza. To wiel­kie mia­sto i…

– A, czyli tak na­zy­wa się to mia­sto. Dzię­ku­je­my. A wie pan może, gdzie znaj­du­je się naj­bliż­sze sta­no­wi­sko ar­che­olo­gicz­ne?

– Tam za tymi bu­dyn­ka­mi, idzie się przez park.

Prze­szły obok dum­nie wzno­szą­cych się bu­dyn­ków, wy­pro­sto­wa­nych jak na de­fi­la­dę. Potem skie­ro­wa­ły się ku polu, gdzie pach­nia­ło świe­żo sko­szo­ną trawą. Po dro­dze na­po­tka­ły zbior­nik wodny, w któ­rym, ni­czym w lu­strze, od­bi­ja­ły się chmu­ry. Mi­nę­ły wierz­by z roz­wia­nym wło­sem, so­czy­ście zie­lo­ne buki, śnie­gu­licz­ki upstrzo­ne owo­ca­mi, de­re­nie ni­czym krew i for­sy­cje w ko­lo­rze cy­try­no­wym, wiot­kie to­po­le i spi­cza­ste ja­łow­ce. Wie­lo­barw­ne mo­ty­le fru­wa­ły, ro­biąc pi­ru­ety i salta. Świersz­cze grały swoją sym­fo­nię, pra­wie do­rów­nu­jąc Vi­val­die­mu. Psy mer­da­ły ogo­na­mi, idąc obok swo­ich wła­ści­cie­li. W końcu do­tar­ły na miej­sce, na po­bo­czu, gdzie teren był ob­ra­mo­wa­ny lin­ka­mi. Na znaku było na­pi­sa­ne: „Wstęp wzbro­nio­ny”. Prze­szły przez ten teren, gdzie pra­co­wa­li tylko Jo­na­than Har­ri­son i Wil­liam Bell, a an­dro­id ich pil­no­wał. A tych, oczy­wi­ście nie było. I zo­ba­czy­ły, że w środ­ku jest dół. W środ­ku znaj­do­wa­ły się kości ja­kie­goś czło­wie­ka. Trze­cia za­sa­da po­dró­żo­wa­nia: wtop się w tłum. Ni­ko­go w XX wieku nie dzi­wi­ły ba­da­nia ar­che­olo­gicz­ne, a więc rów­nie do­brze po­dróż­ni­cy z XXIII wieku mogą je wy­ko­ny­wać bez żad­nych po­dej­rzeń. Nie to, co wtedy, gdyby prze­nie­śli się do śre­dnio­wie­cza…

– Nic tu nie ma. – Ali­son kop­nę­ła grud­kę ziemi.

– Bę­dzie­my mu­sia­ły ich po­szu­kać.

Zaj­rza­ły za wszyst­kie drze­wa i krze­wy, spoj­rza­ły na ławki usta­wio­ne w parku, wy­py­ty­wa­ły ludzi idą­cych w tym czy w tam­tym kie­run­ku, ale nie zna­la­zły żad­nych po­szlak. W końcu po­sta­no­wi­ły zaj­rzeć do pubu Zie­lo­na gęś. Gdy we­szły, ude­rzył je za­pach grza­ne­go piwa. Za­la­ła je zie­lo­na po­świa­ta. Brud­ne stoły były usta­wio­ne w trzech rzę­dach, tak jak w szko­łach, na nich po­sta­wio­no sol­nicz­ki i pie­prz­nicz­ki oraz ko­lo­ro­we menu.

– Kto za­ma­wiał ru­skie? – po­wie­dział kel­ner.

– Nikt, sami we­szli – od­po­wie­dział mu jeden z męż­czyzn.

W po­miesz­cze­niu roz­legł się śmiech.

– Co to są ru­skie? – Za­py­ta­ła Laura Ali­son, cicho, aby nie było jej sły­szeć.

– Ina­czej pie­ro­gi. Takie coś, na­dzie­wa­ne serem. Teraz już ta­kich nie robią.

Po­de­szły do bar­ma­na i po­ka­za­ły zdję­cia.

– Czy byli tutaj ci męż­czyź­ni? – za­py­ta­ła Ali­son.

– A wła­ści­wie to, dla­cze­go o to py­ta­cie? – Zmarsz­czył brwi i spoj­rzał na nie po­dejrz­li­wie.

– To nasi człon­ko­wie ro­dzi­ny. Zgu­bi­li się.

– Ach, ro­zu­miem. Bie­dac­twa – Na­iw­nie uwie­rzył im. No, bo prze­cież, co ta­kie­go dwie pa­nien­ki mogły zro­bić trzem fa­ce­tom? Po­sta­no­wił więc od­po­wie­dzieć na py­ta­nie:

 – Chyba tak, o ile pa­mię­tam. Mieli dziw­ny ak­cent, po­dob­ny do wa­sze­go.

– I co mó­wi­li?

– Nic ta­kie­go. Wy­pi­li po piwie i po­szli – po­wie­dział, czysz­cząc szklan­kę.

– Czy może mó­wi­li, dokąd idą?

– Nie przy­po­mi­nam sobie.

– Dzię­ku­je­my – rze­kła Laura mięk­kim jak je­dwab gło­sem.

Wy­szły z pubu, a na­stęp­nie skie­ro­wa­ły się tam, gdzie były wi­docz­ne bu­dyn­ki, aby wyjść z parku. Tam po­wi­tał je szum mia­sta i gwar roz­mów. Po dro­dze zo­ba­czy­ły ludzi, któ­rzy stali wę­ży­kiem przed ja­kimś skle­pem.

– Za czym ci lu­dzie tak się usta­wi­li? – za­py­ta­ła za­wsze cie­kaw­ska Laura.

– Za je­dze­niem – od­par­ła jakaś ko­bie­ta o krę­co­nych wło­sach.

– Za mię­sem?

– Dziew­czy­no, skąd ty się urwa­łaś? Mięsa nie ma od kilku go­dzin…

– Sy­no­wi kupię gumę Do­nald. Ale to w Pe­wek­sie – po­wie­dzia­ła pla­ty­no­wa blon­dy­na, która stała w po­bli­żu.

– Mój syn też ją lubi. Zbie­ra te wszyst­kie ob­raz­ko­we hi­sto­ryj­ki z kre­sków­ka­mi wy­twór­ni Di­sneya – do­da­ła ko­bie­ta, która miała wałki tłusz­czu, a bluz­ka i spód­ni­ca cia­sno opi­na­ły jej ciało.

Po czym za­czę­li od­zy­wać się inni lu­dzie.

– A mnie po­trzeb­ne jest mleko Be­bi­ko.

– Chcia­ła­bym zjeść owoce cy­tru­so­we. Ale ich ni­g­dzie nie ma.

– Od cze­goś jest han­del za­gra­nicz­ny.

– Czy wi­dzia­ły panie może tych męż­czyzn? – Laura wy­ję­ła ze spodni zdję­cia i za­czę­ła po­ka­zy­wać im po kolei.

– Nie.

– Na pewno nie.

– Chyba… A nie, nie wi­dzia­łam.

Ode­szły od ko­biet na bez­piecz­ną od­le­głość. Tak, żeby ich nie usły­sza­ły. A potem i tak roz­ma­wia­ły po cichu.

– Co ro­bi­my? – za­py­ta­ła Laura, choć znała od­po­wiedź.

– Uży­je­my mPiC. Zo­ba­czy­my, gdzie wy­lą­du­je­my.

Wy­bra­ły od­po­wied­nią kom­bi­na­cję cyfr i…

… prze­nio­sły się.

Koniec

Komentarze

 

Witaj Gly­ne­th7!

Cie­ka­wy po­mysł na opo­wia­da­nie, po­do­ba mi się motyw po­dró­ży w cza­sie. We­dług mnie mu­sisz jesz­cze po­pra­co­wać nad tym tek­stem. Do­kład­nie nie po­wiem ci co jest nie tak, bo sam do­pie­ro za­czy­nam przy­go­dę z pi­sa­niem, nie­mniej jed­nak zna­la­złem kilka drob­nych błę­dów w pi­sow­ni: 

 

jakby desz­cze deszcz tam na­pa­dał 

 

jej włosy były ko­lo­ru go­rą­cej cze­ko­la­dy, któ­rej któ­rych końce ukła­da­ły się w fale

 

żeby nie były było ich widać

 

cy­try­no­we for­sy­cję for­sy­cje

Na znaku pi­sa­ło: było na­pi­sa­ne:

 

 

Po­zdra­wiam!

Those who tell sto­ries rule so­cie­ty.

Cześć, mat­prz99.

Dzię­ku­je za po­pra­wie­nie błę­dów. Wiem, że muszę po­pra­wić jesz­cze książ­kę, dla­te­go dzi­siaj za­czę­łam po­now­nie prze­ra­biać tekst.

 

Po­zdra­wiam!

Cześć.

 

Kilka uwag:

 

 

A co do broni? Nie można było jej za­bie­rać, żeby nie stwo­rzyć ano­ma­lii, gdyby się jej użyło…

Ro­zu­miem, że cho­dzi o kla­sycz­ny pa­ra­doks po­dró­ży w cza­sie w prze­szłość.

No dobra. Broni użyć nie można, ale nie mogę jej zdo­być w prze­szło­ści, żeby kogoś zabić?

Nie mogę kogoś udu­sić? Zakaz za­bie­ra­nia broni w ogóle nie ne­gu­je ist­nie­nia tego pa­ra­dok­su.

 

 

– I co w tym dziw­ne­go? Co­dzien­nie ktoś znika, żeby potem od­na­leźć się.

“… się od­na­leźć”. Nie zo­sta­wia­my “się” na końcu, jeśli ina­czej się nie da.

 

 

– Miał wczo­raj zwró­cić ma­te­ra­li­za­tor. Do go­dzi­ny pięt­na­stej. Ale nie przy­szedł

Bra­kło krop­ki.

 

 

– I tak szyb­ko za­ję­li­ście się tą spra­wą? – Laura prze­rwa­ła jej bez­ce­re­mo­nial­nie, naj­wy­raź­niej dziś nie chcia­ła słu­chać jej cię­tych ri­post.

To dru­gie “jej” usu­nął­bym.

 

 

– Za­gi­nio­ny to prof. Jo­na­than Har­ri­son.

– Tak, z dr Wil­lia­mem Bel­lem i an­dro­idem.

Nie wiem, czy w tek­ście pi­sa­nym uży­wa­nie skró­tów jest pra­wi­dło­we.

 

 

– Czy pro­fe­sor Jo­na­than Har­ri­son jest z kimś jesz­cze? – wtrą­ci­ła się Ali­son.

Wia­do­mo, o ja­kie­go pro­fe­so­ra cho­dzi, więc chyba imię i na­zwi­sko usu­nął­bym.

Poza tym, na­tu­ral­niej zadać to jakoś w cza­sie prze­szłym (moja su­biek­tyw­na opi­nia :)). Coś w stylu: – Czy pro­fe­sor znik­nął / po­szedł / wy­ru­szył z kimś jesz­cze?” Albo “– Czy ktoś jesz­cze był z pro­fe­so­rem?”.

 

 

– A jak wy­glą­da dr Wil­liam Bell i an­dro­id? – Tym razem ode­zwa­ła się Laura.

Hm. Skoro “ode­zwa­ła” – czyli wyraz “gę­bo­wy”, to chyba po pół­pau­zie małą li­te­rą?

 

 

Laura była blon­dyn­ką z grzyw­ką wpa­da­ją­cą na oczy, ni­czym ko­ta­ry na okna, które miały kolor nieba bez chmur, z sza­ry­mi krop­ka­mi, jakby deszcz tam na­pa­dał.

Tro­chę prze­bu­do­wał­bym to zda­nie. Miały kolor nieba bez chmur, ale co? Okna, czy ko­ta­ry? A może oczy? Odro­bi­nę nie wia­do­mo, do czego się co od­no­si. Tak samo, szare krop­ki.

 

 

Jej włosy były ścię­te na modną wła­śnie fry­zu­rę – boba, co nada­wa­ło jej wy­gląd cho­chli­ka.

Na­pi­sał­bym “…modną ak­tu­al­nie…”.

 

 

Jej włosy były ścię­te na modną wła­śnie fry­zu­rę – boba, co nada­wa­ło jej wy­gląd cho­chli­ka. Miała mały i zgrab­ny nosek, od­zna­cza­ją­cy się tyle, co nos nie­mow­lę­cia. Jej pod­bró­dek ukła­dał się w szpic, jakby siły na­tu­ry chcia­ły wpi­sać tam trój­kąt rów­no­bocz­ny. Jej ciało przy­po­mi­na­ło ciało lo­li­ty, z drob­nym szcze­gó­łem – mia­no­wi­cie jej pier­si były znacz­nie bar­dziej pełne niż po­win­ny przy tej po­stu­rze, choć nie było w niej in­ge­ren­cji ope­ra­cji pla­stycz­nych. Na­to­miast Ali­son była jej prze­ci­wień­stwem: jej włosy były ko­lo­ru go­rą­cej cze­ko­la­dy, któ­rych końce ukła­da­ły się w fale, można by po­my­śleć, że kręcą pi­ru­ety, chcąc wy­rwać się z jej czu­pry­ny, a oczy zie­lo­ne jak ze­schły mech. Jej twarz miała owal­ne rysy (czyli ide­al­ne pod wzglę­dem ka­no­nu pięk­na), z po­licz­ka­mi wy­so­ko po­ło­żo­ny­mi, jakby to były wznie­sie­nia na ziemi.

 

Że tak po­wiem: OJEJ ;)

Tro­chę chyba tego zbyt wiele :)

Więk­szość z nich można wy­rzu­cić. Wia­do­mo, kogo opi­su­jesz, więc nie trze­ba tego za każ­dym razem przy­po­mi­nać.

Poza tym naj­pierw pi­szesz, że pod­bró­dek ma trój­kąt­ny, a póź­niej, że twarz ma owal­ną. Bra­ku­je tam także kilku prze­cin­ków.

 

Na­to­miast to, co je łą­czy­ło, to była bla­dość skóry w od­cie­niu zsia­dłe­go mleka.

A tu już nie wia­do­mo, kogo z kim łą­czy­ła bla­dość.

Wy­da­je mi się, że cały ten opis w tym miej­scu (w takim roz­bu­do­wa­nym stop­niu) jest nieco zbęd­ny i mógł­by być skró­co­ny.

 

– O, tu masz ich ho­lo­wi­zje. – Po­ka­zał jej swój sprzęt na któ­rym przed­sta­wio­ne były dwie za­gi­nio­ne isto­ty.

Prze­ci­nek po “sprzęt”?

I czy ro­bo­ta można na­zwać isto­tą?

 

 

przy­naj­mniej tak wy­glą­da­ły w XXI w.

I tak wła­śnie zna­la­zły się w XX w.

Znowu skrót.

 

 

Wie­dzia­ły, że znaj­du­ją się w War­sza­wie, bo tak pi­sa­ło na ich ma­te­ra­li­za­to­rach,

A nie: “… było na­pi­sa­ne…”?

 

 

Póź­niej mu­sia­no zbie­rać to, co z niego zo­sta­ło…

Czy to zda­nie rze­czy­wi­ście jest po­trzeb­ne?

 

 

Wiele osób opi­sy­wa­ło do­zna­nia, jakie się prze­ży­wa, gdy się ich używa, choć nie­któ­rzy z nich nigdy nie wi­dzia­ło ich na żywo.

Coś bym tu po­zmie­niał :)

 

 

Nie mo­gły­by go użyć, gdyby nie to, że jako ze­spół zła­pa­ły w tam­tym roku sto dzie­sięć prze­stęp­ców.

A nie “stu dzie­się­ciu”?

 

 

Może za­py­ta­my się kogoś? – za­py­ta­ła Laura, przy­pa­tru­jąc się oko­li­cy w któ­rej wy­lą­do­wa­ły.

Zmie­nił­bym jedno ze słów.

Poza tym nie wiem, czy to “się” jest po­trzeb­ne.

 

 

Ma­te­ra­li­za­to­ry po­wo­do­wa­ły prze­su­nię­cie nie tylko w cza­sie, ale też prze­strze­ni, dla­te­go ist­nia­ło też ry­zy­ko, że mo­gły­by wy­lą­do­wać po­środ­ku oce­anu, gdyby wpro­wa­dzi­ły od­po­wied­nie hasło.

Za­mień pierw­sze też na “i”. Albo wy­rzuć dru­gie “też”.

Poza tym brzmi to dziw­nie. Ja bym na­pi­sał, że “ist­nia­ło ry­zy­ko, że mo­gły­by wy­lą­do­wać po­środ­ku oce­anu, gdyby po­peł­ni­ły błąd przy wpro­wa­dza­niu hasła”.

Ina­czej zda­nie ma wy­dźwięk: “Mógł­bym się zabić w sa­mo­cho­dzie, gdy­bym roz­pę­dzo­ny skrę­cił w drze­wo.”

 

 

Do­dat­ko­wo, ma­te­ra­li­za­tor lo­so­wał dzień i porę. Tak że można było wy­lą­do­wać w zimie o po­ran­ki lub w je­sie­ni o za­cho­dzie słoń­ca.

Także – to po pierw­sze.

O po­ran­ku.

A teraz sens – lub nieco jego brak. Skoro urzą­dze­nie lo­su­je porę i w ogóle, to jaka jest szan­sa na zna­le­zie­nie kogoś? Jeśli ktoś wy­lą­do­wał w je­sie­ni da­ne­go roku, a ja wy­lą­du­ję tam wio­sną da­ne­go roku. Albo – ktoś wy­lą­do­wał gdzieś wcze­sną wio­sną, a ja do­sta­ję się tam pół roku po nim. I szu­kaj wia­tru w polu.

To się nie trzy­ma, nie­ste­ty, lo­gicz­nej kupy. Póź­niej pi­szesz:

 

Nor­mal­nie wy­bie­ra­no miej­sce i czas

To wy­bie­ra­no, czy urzą­dze­nie lo­so­wa­ło? Dalej do­da­jesz o ko­re­lo­wa­niu urzą­dzeń – ale jak, skoro pro­fe­sor ze swoim urzą­dze­niem znik­nę­li i są po­szu­ki­wa­ni?

 

 

Na­to­miast ich MPiC był sko­re­lo­wa­ny ze sprzę­tem pro­fe­so­ra Har­ri­so­na, co ozna­cza­ło, że tra­fia­ły tam, gdzie był naj­pierw, w danej epoce, a potem prze­miesz­cza­ły się ku miej­scom póź­niej­szym cza­som

To miej­scom, czy cza­som?

Cały ten aka­pit prze­re­da­go­wał­bym – a przede wszyst­kim nieco prze­my­ślał.

 

– Py­ta­nie brzmi: czy to nam dużo powie? – Przez chwi­lę my­śla­ła nad tym, a potem zde­cy­do­wa­ła:

– Do­brze, zrób­my to.

Ten dia­log po­wi­nien być za­pi­sa­ny, jako kon­ty­nu­acja (a nie nowy aka­pit):

– Py­ta­nie brzmi: czy to nam dużo powie? – Przez chwi­lę my­śla­ła nad tym, a potem zde­cy­do­wa­ła: – Do­brze, zrób­my to.

 

 

Prze­szły obok dum­nie wzno­szą­cych się bu­dyn­ków, wy­pro­sto­wa­nych jak na de­fi­la­dę. Potem we­szły na pole, gdzie pach­nia­ło świe­żo sko­szo­ną trawą.

Może coś zmie­nić?

 

 

W końcu, do­tar­ły na miej­sce, na po­bo­czu, gdzie teren był ob­ra­mo­wa­ny lin­ka­mi. Na znaku było na­pi­sa­ne: „Wstęp wzbro­nio­ny”. Prze­szły przez to miej­sce i zo­ba­czy­ły, że w środ­ku jest dół.

Wy­da­je mi się, że pierw­sze dwa prze­cin­ki zbęd­ne.

I po­wtó­rze­nie.

 

 

W końcu po­sta­no­wi­ły zaj­rzeć do pubu Zie­lo­na gęś.

Wy­róż­nił­bym nazwę albo cu­dzy­sło­wem, albo kur­sy­wą.

 

 

Gdy we­szły ude­rzył je za­pach grza­ne­go piwa. Za­la­ła je zie­lo­na po­świa­ta.

Po “we­szły” prze­ci­nek.

Do­dat­ko­wo za­miast krop­ki po­łą­czył­bym zda­nia “i”.

 

 

– Czy może mó­wi­li dokąd idą?

– Nie przy­po­mi­nam sobie.

Bar­dzo za­bra­kło mi ame­ry­kań­skie­go ak­cen­tu:

– Nie przy­po­mi­nam sobie, ale kilka do­la­rów od­świe­ży mi pa­mięć :DDD

 

 

Wy­szły z pubu, a na­stęp­nie skie­ro­wa­ły się w kie­run­ku bu­dyn­ków, aby wyjść z parku.

Zmie­nił­bym.

 

 

Zbie­ra te wszyst­kie ob­raz­ko­we hi­sto­ryj­ki z kre­sków­ka­mi wy­twór­ni The Walt Di­sney Com­pa­ny

Nie brzmi to na­tu­ral­nie. Ra­czej po­wie­dzia­ła­by “z kre­sków­ka­mi wy­twór­ni Di­sneya”. No chyba, że chcia­ła za­szpa­no­wać.

 

 

Ehh, no i… ko­niec. Vo­il­le!

Prze­czy­ta­łem i nic. Jak to z frag­men­ta­mi bywa.

Je­stem roz­cza­ro­wa­ny, gdyż ni­cze­go się nie do­wie­dzia­łem.

Wła­śnie dla­te­go frag­men­ty nie są tu zbyt cho­dli­we.

 

Po­zdra­wiam!

Cześć, si­lvan.

Bar­dzo dzię­ku­ję za po­pra­wie­nie tek­stu, teraz wszyst­ko wy­da­je się oczy­wi­ste, a przed­tem takie nie było. Był jeden frag­ment w któ­rym się po­my­li­łeś, to że niby na­pi­sa­łam, że bo­ha­ter­ka ma za­ra­zem trój­kąt­ną brodę i owal­ną twarz. To nie­praw­da – Laura ma trój­kąt­ną brodę, a Ali­son – owal­ną twarz. A co tek­stu, że jest krót­ki – wy­da­wa­ło mi się, że nikt nie bę­dzie chciał czy­tać cze­goś dłuż­sze­go. Na­stęp­nym razem wsta­wię wię­cej tek­stu książ­ki.

 

Po­zdra­wiam!

Że tak po­wiem: to tylko ja. Ja sam się uczę i je­stem po­cząt­ku­ją­cy. Mam na­dzie­ję, że moje wska­zów­ki są rze­czy­wi­ście pra­wi­dło­we ;)

W ko­lej­ce widzę jesz­cze dwie ba­aaaaaar­dzo do­świad­czo­ne i mądre osoby, więc dużo się do­wiesz :)

 

Masz rację z opi­sem – gdzieś mi się za­gu­bi­ło to, że to druga osoba.

 

Na­to­miast to, co łą­czy­ło po­li­cjant­ki, to była bla­dość skóry w od­cie­niu zsia­dłe­go mleka.

Usu­nął­bym to “była”.

 

Nie cho­dzi o to, że tekst jest krót­ki / za krót­ki.

Cho­dzi o to, że to frag­ment.

Frag­men­ty na por­ta­lu nie są zbyt cho­dli­we wła­śnie dla­te­go, że koń­czą się jak u Cie­bie – bez pu­en­ty, wy­ja­śnie­nia, sedna, twi­stu, itd.

Frag­men­ty nie na­le­żą do obo­wiąz­ku dy­żur­nych (po­dob­nie jak opo­wia­da­nia po­wy­żej 80 k zna­ków) więc nikt z nich (bar­dziej ode mnie do­świad­czo­nych) nie ma obo­wiąz­ku ich czy­tać i ko­men­to­wać – to już tylko dobra wola użyt­kow­ni­ków por­ta­lu.

Czy wrzu­cisz frag­ment 4 ty­sią­ce zna­ków, czy 30 ty­się­cy zna­ków – bez zna­cze­nia :)

 

PS.

Bar­dzo dzię­ku­ję za po­pra­wie­nie tek­stu, teraz wszyst­ko wy­da­je się oczy­wi­ste, a przed­tem takie nie było.

Wiem, o co cho­dzi, mia­łem tak samo ;)

Za­wsze mo­żesz też wrzu­cać tekst na be­ta­li­stę.

 

 

PS2.

Choć nowa nie je­steś, pod­rzu­cam po­rad­nik prze­trwa­nia :)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676

 

 

Po­zdra­wiam :)

Czyż­bym wi­dzia­ła pięk­ne słowa "po­dróż w cza­sie"?

 Roz­dział 1

Nie trze­ba po­wta­rzać ty­tu­łu w tre­ści. Nawet ty­tu­łu roz­dzia­łu.

 Tu macie ma­te­ria­li­za­to­ry Prze­trze­ni i Czasu.

Li­te­rów­ka. Dla­cze­go czas i prze­strzeń mają być "ma­te­ria­li­zo­wa­ne" i co to zna­czy wła­ści­wie? I czemu są pi­sa­ne wiel­ki­mi li­te­ra­mi?

 Ale wam przy­po­mnę.

Ma­id-and-bu­tler dia­lo­gue, jak to na­zy­wa­ją Jan­ke­si, wy­ry­wa z za­wie­sze­nia nie­wia­ry. Bo czemu szef, który po­wie­rza na­szym bo­ha­ter­kom od­po­wie­dzial­ne za­da­nie, trak­tu­je je przy tym, jakby nie miały o ni­czym po­ję­cia? Le­piej po­ka­zać, jak coś dzia­ła, w opi­sie. To do­ty­czy ca­łe­go aka­pi­tu, czyli wy­li­cze­nia ga­dże­tów.

 Na­stęp­nie cze­ka­cie aż się za­ła­du­je

Cze­ka­cie, aż. I – co się za­ła­du­je?

 ochra­niacz, bro­nią­cy przed zim­nem i go­rą­cem

Pro­blem z pro­zo­dią se­man­tycz­ną. Ze zwy­kłą w sumie też.

za­głu­szacz, który po­wo­du­je, że nie bę­dzie sły­chać, co mó­wi­cie

Zna­czy, panny mają być w peł­nym ka­mu­fla­żu, ro­zu­miem, ale jak się będą po­ro­zu­mie­wa­ły ze sobą?

 Pa­mię­taj­cie, żad­ne­go nad­uży­wa­nia – to ka­ral­ne! Już jeden taki pró­bo­wał i do­stał do­ży­wo­cie…

Re­al­ly. I co to jest "nad­uży­wa­nie" w tym przy­pad­ku? To bar­dzo nie­kon­kret­ne słowo.

 jak to tylko dwa

Jak to, tylko dwa.

Ale praw­da była taka, że one były bar­dzo dro­gie

Dwa "być" obok sie­bie – to fa­tal­na, choć coraz po­wszech­niej­sza ma­nie­ra re­to­rycz­na. Nie ule­gaj jej.

 Za­zwy­czaj po­li­cji nie było stać na kupno tak dro­gie­go pro­duk­tu.

A nie fi­nan­su­je jej aby pań­stwo? Sty­li­stycz­nie – nie­zręcz­ne.

 Na szczę­ście, w tam­tym roku, rząd po­da­ro­wał im dwa.

To nie jest wtrą­ce­nie. I – w któ­rym roku?

 Każdy za­wsze ma po jed­nym mPiC. Oczy­wi­ście, zda­rza­ło się, że dwój­ka, a nawet trój­ka osób po­dró­żo­wa­ła na jed­nym, ale to zda­rza­ło się rzad­ko. I było nie­bez­piecz­ne. Do teraz nie wia­do­mo, co by się stało, gdyby osoba z ma­te­ria­li­za­to­rem pu­ści­ła tę bez niego.

Bar­dzo mało sty­li­stycz­ne (dwie, nawet trzy osoby!), poza tym – teraz czy­tel­nik ocze­ku­je, że się tego dowie, prę­dzej czy póź­niej.

 Na­ukow­cy prze­po­wia­da­ją czte­ry wa­rian­ty: zo­sta­ła­by na miej­scu, prze­nio­sła się do punk­tu do­ce­lo­we­go, utknę­ła na za­wsze mię­dzy świa­ta­mi albo prze­do­sta­ła się do innej rze­czy­wi­sto­ści.

Po co to?

 A co do ja­kie­kol­wiek broni? Nie można było jej wziąć ze sobą, ani za­brać ko­mu­kol­wiek z in­nych cza­sów. Tak samo były za­bro­nio­ne wszel­kie inne dzia­ła­nia, które mo­gły­by spo­wo­do­wać czy­jąś śmierć.

Nie można – czy nie wolno? A jak po­le­ci ktoś zna­ją­cy krav magę i za­bi­je go­ły­mi rę­ka­mi? I po co "ja­kiej­kol­wiek"? Prze­wle­czo­ne to.

 A wszyst­ko, to dla­te­go żeby nie stwo­rzyć ano­ma­lii cza­so­wej.

A wszyst­ko to po to, żeby nie po­wsta­ła ano­ma­lia cza­so­wa.

 To jest jasne, jak cho­le­ra

Prze­ci­nek zbęd­ny.

 Wszyst­ko wy­da­wa­ło się rano nor­mal­ne

Dziw­ny szyk.

To jak

To, jak. Ale w sumie mało zgrab­ne.

sztucz­ne in­te­li­gen­cje przy­rzą­dzi­ły jej śnia­da­nie

Stresz­czasz. A mógł­by to być cie­ka­wy szcze­gół.

 Wszyst­ko bu­zo­wa­ło w po­wie­trzu.

https://sjp.pwn.pl/szukaj/buzować.html

Po­li­cjan­ci oglą­da­li się na wszyst­kie stro­ny jakby cze­goś tam szu­ka­li.

Gdzie? I – przed "jakby" prze­ci­nek.

 – O co cho­dzi? – za­py­ta­ła ko­mi­sa­rza.

Który wie­dział, o co Ali­son chce spy­tać, po­nie­waż czy­tał sce­na­riusz. Takie rze­czy na­praw­dę prze­szka­dza­ją w od­bio­rze.

 , jakby to wszyst­ko wy­ja­śnia­ło.

Cze­goś tu nie ro­zu­miem?

Co­dzien­nie ktoś znika, żeby potem się od­na­leźć.

Serio? Co ona robi w po­li­cji, skoro ma takie rze­czy w nosie?

 Tak, ale to wy­jąt­ko­wy przy­pa­dek. Użył mPiC.

I nie można było za­cząć od tego, co ważne? Że ktoś gwizd­nął moduł i po­szedł w tango, praw­do­po­dob­nie w ce­lach nie­cnych? Prze­cież to sen­sa­cja pierw­szej wody, a Ty ją wy­dzie­lasz jak racje wody w for­cie Legii Cu­dzo­ziem­skiej. Puść bombę, niech wy­buch­nie.

 Pod­nio­sła jedną brew do góry, co nada­ło jej kształt mewy w locie.

Dla­cze­go Ali­son przy­bra­ła kształt mewy? Ta me­ta­fo­ra jest dość pa­ro­dy­stycz­na.

Miał wczo­raj zwró­cić ma­te­ria­li­za­tor. Do go­dzi­ny pięt­na­stej. Ale nie przy­szedł.

To użył, czy nie użył? Bo zro­zu­mia­łam, że użył, żeby na­wiać, a tu się oka­zu­je, że może jed­nak jest w to za­mie­sza­ny ktoś trze­ci.

 która nie oba­wia­ła się, że prze­kro­czy ja­ką­kol­wiek gra­ni­cę tabu.

Primo – tu jest po­li­cja, tu się roz­wa­ża takie ewen­tu­al­no­ści. Se­cun­do – nie mów nam, co my­śleć, tylko to pokaż. Po samym dia­lo­gu widać, że Ali­son ma gdzieś de­li­kat­ność.

– I tak szyb­ko za­ję­li­ście się tą spra­wą? – Laura prze­rwa­ła jej bez­ce­re­mo­nial­nie, naj­wy­raź­niej dziś nie chcia­ła słu­chać cię­tych ri­post.

Ja­kiej jej? Prze­cież mówił ko­mi­sarz, chyba facet? I spra­wa wy­raź­nie jest z tych, co to le­piej dmu­chać na zimne. Poza tym – ja­kich ri­post?

 prof. Jo­na­than Har­ri­son

Bez skró­tów w tek­stach li­te­rac­kich!

 Po­sta­no­wił zająć się dru­gim py­ta­niem.

Do­sko­na­le zbęd­ne, nawet my­lą­ce.

 Ali­son prze­wró­ci­ła ocza­mi, a potem mru­gnę­ła po­ro­zu­mie­waw­czo do swo­jej dziew­czy­ny.

Po co? To zna­czy, do czego Ci to po­trzeb­ne w tek­ście? W fil­mie mia­ło­by miej­sce, ale tutaj tylko spo­wal­nia dia­log. Po­nad­to – czy im wolno się uma­wiać z ko­le­ga­mi z pracy? Bo w więk­szo­ści (para)mi­li­tar­nych or­ga­ni­za­cji nie wolno, i ma to swoje po­wo­dy.

 – Na­praw­dę? – za­czę­ła mówić Laura.

O, wła­śnie. Teraz wy­glą­da, jakby Laura re­ago­wa­ła na wy­po­wiedź Ali­son, nie ko­mi­sa­rza.

 Je­stem jego wiel­ką fanką. Czy­ta­łam wszyst­kie na­pi­sa­ne przez niego książ­ki.

Nie­sty­li­stycz­ne i nie­na­tu­ral­ne.

 – Czy ktoś jesz­cze był z pro­fe­so­rem? – wtrą­ci­ła się Ali­son.

– Tak, z dr Wil­lia­mem Bel­lem i an­dro­idem.

To z pro­fe­so­rem, czy z dok­to­rem?

 – Czyli obron­ny?

Ale broni za­bie­rać nie wolno, hmm? A robot obron­ny ni­ko­go nie zrani (co za­wsze może się skoń­czyć śmier­cią)?

 – Może tak, a może nie? Któż to wie?

Rym. Czemu ona z nim flir­tu­je?

A jak wy­glą­da dr Wil­liam Bell i an­dro­id?

Jak wy­glą­da­ją. Ich jest dwóch.

 tym razem ode­zwa­ła się Laura.

Dużą li­te­rą, skon­sul­tuj się z pod­ręcz­ni­kiem for­ma­to­wa­nia dia­lo­gów.

 Laura była blon­dyn­ką…

Ale miej­sce na jej opis było wcze­śniej. Każdy opis spo­wal­nia akcję.

 grzyw­ką wpa­da­ją­cą na oczy

Opa­da­ją­cą.

 Miały kolor nieba bez chmur.

Skąd nagle po­ezja?

 Z sza­ry­mi krop­ka­mi, jakby deszcz tam na­pa­dał.

Mało praw­do­po­dob­ne. Ale, co waż­niej­sze, ton jest chwiej­ny.

 Włosy były ścię­te na modną ak­tu­al­nie fry­zu­rę – boba, co nada­wa­ło jej wy­gląd cho­chli­ka.

Bar­dzo nie­chluj­ne i nie­sty­li­stycz­ne. Weź też pod uwagę, że czy­ta­ją Cię fa­ce­ci, któ­rzy mogą nie wie­dzieć, że fry­zu­ra na pazia na­zy­wa się w USA "bob". Opis bo­ha­ter­ki w ogóle le­piej wpleść w jakąś akcję, a nie wy­dzie­lać, bo tak wy­glą­da na do­kle­jo­ny sztucz­nie. Poza tym – wy­dzie­lo­ne opisy szyb­ko robią się nudne. Mo­głaś bo­ha­ter­ki opi­sać, na przy­kład, w sce­nie, w któ­rej wsta­ją rano i szy­ku­ją się do ro­bo­ty – mo­gły­by roz­ma­wiać o tym, co je różni ("chcia­ła­bym mieć takie włosy, jak ty" przy da­rem­nych pró­bach ich uło­że­nia, na przy­kład). Wy­szło­by to o niebo bar­dziej na­tu­ral­nie. Zresz­tą – szcze­gó­ło­we opisy jak dla po­li­cji śled­czej są zbęd­ne. Czy­tel­ni­ko­wi wy­star­czy parę słów – klu­czy, resz­tę sobie do­śpie­wa. Nie krę­cisz filmu!

 Miała mały i zgrab­ny nosek, od­zna­cza­ją­cy się tyle, co nos nie­mow­lę­cia.

Wut. I w ogóle – po co nam to wie­dzieć?

 Pod­bró­dek ukła­dał się w szpic

Nie wiem, mój jest ra­czej sztyw­ny…

 Ciało przy­po­mi­na­ło ciało

Tak, wy­ry­wam z kon­tek­stu. Bo w ten spo­sób można zo­ba­czyć tego typu non­sen­sy i rymy.

 ciało lo­li­ty

Czyli?

z drob­nym szcze­gó­łem – mia­no­wi­cie jej pier­si były znacz­nie bar­dziej pełne niż po­win­ny przy tej po­stu­rze, choć nie było w niej in­ge­ren­cji ope­ra­cji pla­stycz­nych.

Strasz­li­wie nie­sty­li­stycz­ne i wręcz wrzesz­czy "Mary Sue!" Duży biust, tak na­wia­sem, jest nie­prak­tycz­ny, a u babki wy­spor­to­wa­nej (po­li­cjant­ki) i ogól­nie szczu­płej – nie­praw­do­po­dob­ny (naj­pierw chud­nie się w cyc­kach).

 jej włosy były ko­lo­ru go­rą­cej cze­ko­la­dy, któ­rych końce ukła­da­ły się w fale, można by po­my­śleć, że kręcą pi­ru­ety, chcąc wy­rwać się z jej czu­pry­ny

Sweet Lord, jesz­cze więk­sza Mary Sue. Mary Sue squ­ared? Te me­ta­fo­ry mogą przy­pra­wić o oczo­pląs, a potem o śmiech.

 oczy zie­lo­ne jak ze­schły mech

Z czym Ci się ko­ja­rzy "ze­schły"? Hmm?

 Twarz miała owal­ne rysy (czyli ide­al­ne pod wzglę­dem ka­no­nu pięk­na)

Owal­ny może być kształt, ale nie rysy. Wtrą­ce­nie tylko mnie upew­nia, że mamy tu do czy­nie­nia z Marią Zu­zan­ną.

 z po­licz­ka­mi wy­so­ko po­ło­żo­ny­mi

Masz na myśli wy­so­kie kości po­licz­ko­we?

 jakby to były wznie­sie­nia na ziemi

 Do tego miała pełne usta, ide­al­ne do skła­da­nia po­ca­łun­ków.

A co to ma do jej pracy? W domu, w sy­tu­acji, w któ­rej myśli się o ca­ło­wa­niu, mo­gła­byś o tym po­wie­dzieć, ale tutaj jest upchnię­te ko­la­nem.

 Na­to­miast to, co łą­czy­ło po­li­cjant­ki, to była bla­dość skóry w od­cie­niu zsia­dłe­go mleka.

Ze­schły mech, zsia­dłe mleko… czyż­by strasz­li­we mo­ral­ne ze­psu­cie? Słowa mają ko­no­ta­cje, pa­mię­taj. Ca­łość nie­zgrab­na, zresz­tą Ame­ry­ka­nie ra­czej zsia­dłe­go nie uży­wa­ją – nie zna­jąc go, nie po­rów­nu­ją do niego rze­czy.

 – O, tu masz ich ho­lo­wi­zje.

I oto dal­szy ciąg pro­gra­mu. "Ho­lo­wi­zja" zwy­kle jest w SF od­po­wied­ni­kiem te­le­wi­zji, nie fo­to­gra­fii.

 Po­ka­zał jej swój sprzęt

?

 na któ­rym przed­sta­wio­ne była dwój­ka za­gi­nio­nych

Nie­gra­ma­tycz­ne i se­man­tycz­nie dziw­ne, ale trze­ba prze­kon­stru­ować całe zda­nie: Na ekra­nie swo­je­go ta­ble­tu po­ka­zał im zdję­cia za­gi­nio­nych.

 Pro­fe­so­ra nie po­ka­zał, bo wszy­scy wie­dzie­li, jak wy­glą­da.

… se­rio­usly?

 – Wil­liam Bell. Śred­nie­go wzro­stu. Blon­dyn. Nosi oku­la­ry. An­dro­id – wy­so­ki, ciem­ne włosy i oczy, blada cera. Za­pa­mię­ta­my.

Ale zu­peł­nie nie­istot­ne dla fa­bu­ły opisy głów­nych bo­ha­te­rek za­ję­ły cały – długi!- aka­pit? I nie mogą sobie fotek za­ła­do­wać na wła­sne ta­ble­ty, czy co tam mają?

 się­gnął po coś do torby i wy­cią­gnął.

Się­gnął po coś do torby. Krop­ka.

 Nie ru­sza­ją się.

Bo po­ja­wie­nie się filmu po­ło­ży­ło kres nie­ru­cho­mej fo­to­gra­fii?

jakby my­śla­ła ze w końcu się uru­cho­mią.

Jakby my­śla­ła, że w końcu się uru­cho­mią.

 Prze­zor­ny, za­wsze ubez­pie­czo­ny.

Bez prze­cin­ka.

 Czyli, te zdję­cia to tak na wszel­ki wy­pa­dek, gdyby za­wio­dła nas pa­mięć? Widać jak w nas wie­rzysz…

Czyli te zdję­cia, to tak na wszel­ki wy­pa­dek, gdyby za­wio­dła nas pa­mięć? Widać, jak w nas wie­rzysz…

 I tak wła­śnie zna­la­zły się w XX w.

Tak znie­nac­ka, nawet bez świa­tła?

 która rzad­ko kiedy była tro­skli­wa.

To mo­głaś po­ka­zać, za­miast za­pew­niać.

 Wie­dzia­ły, że znaj­du­ją się w War­sza­wie, bo tak było na­pi­sa­ne na ich ma­te­ria­li­za­to­rach, ale nie wie­dzia­ły w jakim są kon­kret­nie miej­scu.

Wie­dzia­ły, że znaj­du­ją się w War­sza­wie, bo tak było na­pi­sa­ne na ich ma­te­ria­li­za­to­rach, ale nie wie­dzia­ły, gdzie kon­kret­nie. Nie ma to, jak brie­fing…

Gdy jesz­cze nie był do­koń­czo­ny, jeden z na­ukow­ców użył go i ro­ze­rwa­ło go na strzę­py. Póź­niej mu­sia­no zbie­rać to, co z niego zo­sta­ło…

– Tak – sap­nę­ła Laura.

Raz, to wy­glą­da, jakby Laura roz­ma­wia­ła z nar­ra­to­rem. Dwa – kli­sze, kli­sze, kli­sze. No, i na in­for­ma­cje, które tu prze­ka­zu­jesz, było miej­sce w dia­lo­gu z ko­mi­sa­rzem.

 – Że po­czu­jesz się wy­jąt­ko­wa?

Dla­cze­go?

 Wiele osób opi­sy­wa­ło do­zna­nia, jakie się od­czu­wa, gdy się ich używa, choć nie­któ­rzy z nich nigdy nie wi­dzia­ło, poza ho­lo­gra­fi­czym te­le­wi­zo­rem.

To nie po pol­sku. Gra­ma­tycz­nie nie po pol­sku.

 MPiC były pil­nie strze­żo­ne, żeby nie wpa­dły w nie­po­wo­ła­ne ręce.

Re­al­ly.

 Nie mo­gły­by go użyć, gdyby nie to, że jako ze­spół zła­pa­ły w tam­tym roku stu dzie­się­ciu prze­stęp­ców.

Słaba łącz­ność lo­gicz­na.

 Może za­py­ta­my się kogoś?

"Się" nie po­win­no się uży­wać w tym kon­tek­ście.

 od­par­ła na to Laura, przy­pa­tru­jąc się oko­li­cy w któ­rej wy­lą­do­wa­ły.

Skróć: od­par­ła Laura, roz­glą­da­jąc się po oko­li­cy.

 dla­te­go ist­nia­ło też ry­zy­ko, że mo­gły­by wy­lą­do­wać po­środ­ku oce­anu, gdyby wpro­wa­dzi­ły od­po­wied­nie hasło.

Ry­zy­ko? Skoro lą­du­ją tam, gdzie chcą (wpro­wa­dza­ją prze­cież hasło?), to nie ry­zy­ko. Chyba.

 Do­dat­ko­wo, można było wy­brać dzień i go­dzi­nę.

Poza tym można było wy­brać.

 Także można było wy­lą­do­wać w zimie o po­ran­ku lub w je­sie­ni o za­cho­dzie słoń­ca.

Można było także wy­lą­do­wać w zimie o po­ran­ku lub je­sie­nią o za­cho­dzie słoń­ca. Ale to mało kon­kret­ne (jakby nie było ta­blic wscho­dów i za­cho­dów słoń­ca…)

 Ale dzia­łał z lek­kim opóź­nie­niem, cza­sa­mi była to mi­nu­ta, a cza­sa­mi trzy go­dzi­ny. Nie­któ­re z MPiC były sko­re­lo­wa­ny in­ny­mi.

Nic już nie ro­zu­miem.

 co ozna­cza­ło, że tra­fia­ły tam, gdzie był naj­pierw, w danej epoce, a potem prze­miesz­cza­ły się ku miej­scom póź­niej­szym. O ile gdzieś prze­nie­śli się.

To nie po pol­sku!

 czy to nam dużo powie?

"To" czyli ktoś, kogo spy­ta­ją? Hmm?

 Przez chwi­lę my­śla­ła nad tym, a potem zde­cy­do­wa­ła: – Do­brze, zrób­my to.

Nagle zmie­niasz for­mat dia­lo­gu, czemu? Przez chwi­lę nad tym my­śla­ła, a potem zde­cy­do­wa­ła – Do­brze.

 Skry­ły się za bu­dyn­ka­mi tak, żeby nie było ich widać

Ukry­ły się za bu­dyn­ka­mi, tak, żeby nie było ich widać. Nie byłaś w War­sza­wie, co? Szczę­ścia­ro…

 Gdy wy­szły za róg, zo­ba­czy­ły męż­czy­znę w gar­ni­tu­rze, który trzy­mał w ręce tecz­kę, ko­ły­szą­cą się w takt jego kro­ków.

Hmmmm.

 – To dziel­ni­ca Mo­ko­to­wa.

Mo­ko­tów nie ma dziel­nic… Facet mógł­by po­wie­dzieć – Na Mo­ko­to­wie; a naj­prę­dzej – Nie mam czasu.

 – Są panie pi­ja­ne? – Spoj­rzał na nich po­dejrz­li­wie.

Spoj­rzał na nie. To ko­bie­ty. I skąd od razu takie po­dej­rze­nie? Poza tym – byłam w tej dzi­kiej kra­inie, i tam mają ta­blicz­ki z na­zwa­mi ulic. Czemu facet nie po­ka­że im ta­blicz­ki?

 Tylko zgu­bi­ły­śmy się…

Nie­na­tu­ral­ny szyk: Tylko się zgu­bi­ły­śmy…

 wy­cho­dzi­ła jej nad wyraz do­brze

Źle to brzmi.

 Z nie­do­wie­rza­niem od­parł męż­czy­zna.

Mało na­tu­ral­ne.

 A, czyli tak na­zy­wa się to mia­sto.

Prze­cież o tym aku­rat wie­dzia­ły od po­cząt­ku. I co, nie po­wie­dzie­li im do­słow­nie nic wię­cej? Zero przy­go­to­wa­nia? To czego sze­fo­stwo od nich ocze­ku­je? Cudów chyba.

 A wie pan może, gdzie znaj­du­je się sta­no­wi­sko ar­che­olo­gicz­ne?

Bo jest tylko jedno w całej War­sza­wie…

 idzie się przez pola

… W War­sza­wie? No, dobra, Mo­ko­to­wa aku­rat nie znam, może tam się coś ucho­wa­ło. Ale na prze­my­śla­ne to nie wy­glą­da.

 Prze­szły obok dum­nie wzno­szą­cych się bu­dyn­ków, wy­pro­sto­wa­nych jak na de­fi­la­dę. Potem skie­ro­wa­ły się ku polu, gdzie pach­nia­ło świe­żo sko­szo­ną trawą.

Na pewno nie cho­dzi Ci o Pola Mo­ko­tow­skie, czyli park?

 de­re­nie ni­czym krew

Co chcesz osią­gnąć tym opi­sem? Po­ka­zać, że bo­ha­ter­ki roz­po­zna­ją ga­tun­ki ro­ślin? Pur­pu­ro­wy jest.

 mo­ty­le fru­wa­ły, two­rząc pi­ru­ety i salta

Ro­biąc, nie two­rząc. Pi­ru­ety nie są ma­te­rial­ne.

 Świersz­cze grały swoją sym­fo­nię, pra­wie do­rów­nu­jąc Vi­val­die­mu

Pur­pu­ra, czyli patos – ale wy­cho­dzi ra­czej śmiesz­nie.

 W końcu, do­tar­ły na miej­sce

Bez prze­cin­ka.

 Prze­szły przez ten teren

Nie nie­po­ko­jo­ne przez żad­ne­go zbłą­ka­ne­go ar­che­olo­ga…

W środ­ku znaj­do­wa­ły się kości ja­kie­goś czło­wie­ka

I nikt się nimi nie zaj­mo­wał?

 Trze­cia za­sa­da po­dró­żo­wa­nia: wtop się w tłum.

A jaka jest pierw­sza?

 więc rów­nie do­brze po­dróż­ni­cy z XXIII wieku mogą je wy­ko­ny­wać bez żad­nych po­dej­rzeń.

… what.

 spoj­rza­ły na ławki usta­wio­ne w nie­któ­rych miej­scach

W in­nych nie?

 idą­cych w tym, czy w tam­tym kie­run­ku

Stresz­czasz. Prze­ci­nek zbęd­ny.

 Gdy we­szły, ude­rzył je za­pach grza­ne­go piwa. Za­la­ła je zie­lo­na po­świa­ta.

Mało ob­ra­zo­we i sty­li­stycz­nie nie­ład­ne.

 He­ba­no­we stoły

Wąt­pię.

tak jak w szko­łach

Po co ta uwaga? I czy szko­ły w przy­szło­ści są cią­gle takie, jak teraz?

 Laura za­py­ta­ła się Ali­son tak cicho, aby nie było jej sły­szeć.

Za­py­ta­ła Laura Ali­son, cicho, żeby nie było jej sły­chać.

 Teraz już ta­kich nie robią.

Czemu?

 – Chyba tak, o ile pa­mię­tam. Mieli dziw­ny ak­cent, po­dob­ny do wa­sze­go.

We­lco­me to Cor­ne­ria. Ale serio, facet śmier­dzi NPCem. Tchnij w niego odro­bin­kę życia, co? Czemu nie spyta, czego niu­nia chce, co ją to ob­cho­dzi?

 Czy może mó­wi­li dokąd idą?

Czy może mó­wi­li, dokąd idą?

 po­wie­dział, czysz­cząc szklan­kę

https://tvtropes.org/pmwiki/pmwiki.php/Main/ObsessiveCompulsiveBarkeeping

 rze­kła Laura swoim mięk­kim jak je­dwab gło­sem.

Nie mogła po­wie­dzieć, jak nor­mal­ni lu­dzie? I czyim gło­sem miała to zro­bić?

 Wy­szły z pubu, a na­stęp­nie skie­ro­wa­ły się tam, gdzie były bu­dyn­ki, aby wyjść z parku.

Źle się to par­su­je.

 Tam po­wi­tał ich szum mia­sta i gwar roz­mów.

Po­wi­tał je. To dziew­czy­ny. Mó­wi­my o nich w ro­dza­ju żeń­skim.

 – Za czym ta ko­lej­ka?

Ame­ry­kan­ka z przy­szło­ści używa idio­mu, który w Pol­sce już po­wo­li staje się prze­sta­rza­ły?

 ko­bie­ta w krę­co­nych wło­sach.

Ko­bie­ta o krę­co­nych wło­sach. Albo z krę­co­ny­mi wło­sa­mi.

 – Dziew­czy­no, skąd ty się urwa­łaś? Mięsa nie ma od kilku go­dzin…

Ale sto­imy do ostat­niej pa­ró­wecz­ki… Oj, coś mi się zdaje, że PRLu nie pa­mię­tasz (pub?) – a w takim razie nie­zbęd­ny jest re­se­arch.

 – Sy­no­wi kupię gumę Do­nald. Ale to w Pe­wek­sie – po­wie­dzia­ła pla­ty­no­wa blon­dy­na, która stała w po­bli­żu.

I opo­wiem o tym wszyst­kim do­oko­ła?

 bluz­ka i spód­ni­ca cia­sno opi­na­ły jej ciało. Do tego ter­ce­tu do­łą­czy­ły inne głosy.

Ter­ce­tu bluz­ki, spód­ni­cy i wał­ków?

 – A mi po­trzeb­ne jest mleko Be­bi­ko.

Mnie. Za­imek na po­zy­cji ak­cen­to­wa­nej ma był długi.

 – Chcia­ła­bym zjeść owoce cy­tru­so­we. Ale ich ni­g­dzie nie ma.

Nie, nie znasz PRL. Dia­lo­gi w ogóle są tu bar­dzo nie­na­tu­ral­ne.

Laura wy­ję­ła, że spodni zdję­cia i za­czę­ła po­ka­zy­wać im po kolei.

Au­to­ko­rek­ta nie za­szko­dzi, ale nie wy­ła­pie ta­kich li­te­ró­wek. Nie ufaj jej za bar­dzo.

 Ode­szły od ko­biet na bez­piecz­ną od­le­głość.

Raz opi­su­jesz pra­wie, że łuski na skrzy­dłach mo­tyl­ka, raz za­ła­twiasz całą scenę jed­nym zda­niem. To nie robi do­bre­go wra­że­nia.

 znała na to od­po­wiedź.

Wy­star­czy: znała od­po­wiedź.

 Zo­ba­czy­my, gdzie prze­nie­sie­my się.

Bar­dzo nie­na­tu­ral­ne. Zo­ba­czy­my, gdzie wy­lą­du­je­my.

 … vo­il­le!

Nie uży­waj ob­cych słów, nie spraw­dziw­szy, jak je za­pi­sać: https://www.thoughtco.com/voila-vocabulary-1371436

Nie jest do­brze. Nie prze­ko­na­łaś mnie, po pierw­sze, że wiesz, o czym chcesz opo­wie­dzieć – mam ra­czej wra­że­nie luź­nej no­tat­ki, pi­sa­nej, żeby sobie do­pie­ro wy­kla­ro­wać fa­bu­łę. Nie­prze­my­śla­ne to wszyst­ko, pro­wi­zo­rycz­ne, nie­po­rząd­ne. Szcze­gó­ły już wy­pi­sa­łam.

Nie spiesz się. Masz tyle czasu, ile tylko chcesz (i nawet jego we­hi­kuł ;D)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Cześć, Tar­ni­no.

Bar­dzo dzię­ku­je za po­pra­wie­nie tek­stu. Co do pi­sa­nia z du­żych liter: ''ma­te­ria­li­za­to­ry Prze­strze­ni i Czasu'', to my­śla­łam, że to po­dob­nie, jak z TAR­DIS, czyli, jak sama pew­nie do­brze wiesz – Time And Re­la­ti­ve Di­men­sion In Space. A te ma­te­ria­li­za­to­ry, to po pro­stu ko­ja­rzy mi się z tym, że coś nie ma, a póź­niej po­ja­wia się. Jak po­dróż­nik w cza­sie, nie było go w śre­dnio­wie­czu i nagle jest.

Jesz­cze raz dzię­ku­ję!

Po­zdra­wiam!

Nie, nie, TAR­DIS to skró­to­wiec, czyli akro­nim.

A te ma­te­ria­li­za­to­ry, to po pro­stu ko­ja­rzy mi się z tym, że coś nie ma, a póź­niej po­ja­wia się.

Coś jest, cze­goś nie ma, ale nie czasu prze­cież?

Jesz­cze raz dzię­ku­ję!

Pro­szę bar­dzo.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka