
Biegnij, Yuuki, biegnij! Cholera! Te draby ciągle są za mną. Przy ich masie powinni dawno paść. To pewnie jakieś nowe wszczepy czy inny egzoszkielet. Albo są po prostu naćpani. Pieprzone bandziory. Pieprzona yak…
– Yuuki! – Gangster z kijem bejsbolowym wyrósł przede mną jak spod ziemi. – Przestań bawić się w gierki. Oddawaj to.
Cholera! Dogonili mnie. Wielkimi cielskami zastawili całą uliczkę.
– Nie wiem, o czym mówisz, Joe.
– Yuuki… – Po jego twarzy poznałam, że zaczyna tracić cierpliwość, ale nie zamierzałam od razu się poddać.
– Chodzi ci o tych dwóch typków? – Wskazałam na olbrzymów za mną. – Możesz ich już zabrać, dzisiejsze kardio wyrobione.
Joe jest chyba w wyjątkowo podłym nastroju. Nie miał ochoty na słowne potyczki. Skoczył na mnie, przypierając mnie kijem do drabów jak do ściany. Przez moment nie mogłam oddychać.
– Słuchaj mnie uważnie… – Przybliżył się do mnie tak blisko, że mogłam policzyć złote zęby w jego paszczy.
– Dobra, dobra, Joe! Posłucham cię, tylko proszę, mów w drugą stronę, twój oddech…
– …po raz ostatni zabrałaś coś, co należy do pana Nakamury. – Nie posłuchał, wciąż muszę go wąchać. – Następnym razem chłopcy zrobią z tobą porządek.
– Twój oddech jest wystarczającą karą. – Wcale nie żartowałam. Kodeks gangstera chyba nie mówi nic o podstawowej higienie dentystycznej.
Joe zwolnił uścisk. Spodziewałam się uderzenia, ale nie nastąpiło. Joe za bardzo mnie lubi. Dopóki nie dostanie wyraźnego polecenia od bossa, nie zrobi mi krzywdy. A na pewno nie za komentarze na jego temat. Zaczął mnie przeszukiwać.
– Gdzie to masz?
– Lewa wewnętrzna kieszeń. – Nie chciałam mu ułatwiać zadania, ale wolałabym, żeby mnie nie obmacywał.
Wyciągnął spory kawałek zwiniętej kartki z mojej kurtki. Cholera! Miałabym co jeść przez co najmniej cztery dni. Może nawet sześć.
– Yuuki. I tak już jesteś w niezłym gównie, po co pakujesz się w kolejne? – Czy mi się zdaję czy usłyszałam nutkę troski w jego głosie?
– Jak zdechnę z głodu, to i tak nie spłacę długu u Nakamury.
– Kradnąc jego własność jeszcze szybciej znajdziesz się w jednym z jego przybytków. – Obrócił się, westchnął, po czym dodał – a naprawdę wolisz umrzeć na ulicy, niż tam się znaleźć. Uwierz mi.
– Pieprz się, Joe!
Joe z drabami zniknęli za rogiem. Oparłam się o zapaskudzoną graffiti ścianę. Znowu zostałam z niczym. "Lepiej okraść gangstera swojego niż obcego". Tak mawiał wujek Pascal. "Swój wybaczy, obcy nie będzie miał litości". Cóż. Jeśli chcę mieć co jeść, muszę spróbować zwędzić coś w Harlequinach. Tam zawsze mieli więcej żarcia, niż Naukowych. Fuck.
***
Sięgnęłam do kurtki po papierosa. Należy mi się jeden po tej przygodzie. Zaraz. Co to? W lewej kieszeni… tak! Kawałek kartki! Joe nie zabrał wszystkiego! A może sam mi zostawił ten kawałek? Ryzykowałby tak? A, zresztą. Walić go. Ważne, że mam co jeść. Przynajmniej do jutra.
– Hej!
Co? Kilka metrów dalej, pod przepełnionym śmietnikiem, leżał jakiś stary żebrak. Nogi, obie mechaniczne, były chyba już tak przerdzewiałe, że nie mógł z nich korzystać. Musiał być świadkiem całej scenki z yakuzą. I musiał też widzieć, jak wyciągam papier z kurtki. Shit.
– Dziewczyno, proszę, podejdź tu.
– Ta, jasne. Wczoraj się nie urodziłam. Ja podejdę, a zza kontenera wyskoczą na mnie twoi wspólnicy?
– Proszę cię… – Wyglądał żałośnie. – Jesteś Yuuki, tak? Tak do ciebie mówili?
Milczałam. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się zasadzki, ale lepiej dmuchać na zimne. Ostatnio nawet za taką garstkę żarcia można dostać kosę w żebra.
– Jestem stary, sam, nieuzbrojony – mówiąc to, rozpostarł zniszczoną flanelową koszulę. Zobaczyłam nie tylko, że nie ma broni, ale też, że od dawna głoduje. Może kiedyś odwróciłabym wzrok, ale już się przyzwyczaiłam do widoku głodujących.
– Nie zostało mi już wiele czasu. Proszę. Chciałbym chociaż ten ostatni raz poczuć smak papieru w ustach…
Przyzwyczajona nie znaczy uniewrażliwiona.
– Proszę… – jęknął żałośnie.
Ostrożnie podeszłam do starca. Rozejrzałam się dookoła. Pusto. Cóż, każdy rozsądny, słysząc nazwisko Nakamury, powinien uciec stąd w podskokach. Usiadłam obok starca i oddałam mu pół mojego zapasu żywności. Teraz wystarczy mi co najwyżej na skromną kolację.
– Dziękuję, dziękuję… – wyszeptał starzec, po czym zabrał się do posiłku. Prawdopodobnie ostatniego w życiu.
Paląc papierosa, obserwowałam tę mieszaninę nędzy i radości. W strasznym świecie żyjemy. Łatwiej tu o narkotyki niż o jedzenie.
– Wiesz, że kiedyś… – Stary szybko skończył jeść. Teraz zaczną się wspominki. – One też były zrobione z papieru?
Wskazał ręką na palonego przeze mnie fajka.
– Taaa, słyszałam. Co za marnotrawstwo, co nie?
– Pamiętam, jak przestały się pojawiać gazety.
No i zaczyna się wykład.
– Ze czterdzieści lat już będzie. Mówili wtedy, że jedzenie się kończy. Że gazety to tylko początek. Część z nich to były zwykłe oszołomy i fanatycy. Zwiastowali "dni ostateczne" i "kres cywilizacji". Ale potem naukowcy też mówili o "katastrofie żywieniowej". A wszyscy mieli ich w dupie, liczy się tu i teraz.
Może i byłam młoda, ale historię znałam. Wujek Pascal raczył mnie anegdotami o przeszłości w przerwach między lekcjami samoobrony (vel "napierdalania") i kradzieży kieszonkowej (vel "podpierdalania"). Ale starzy ludzie muszą się wygadać, więc nie przerywałam.
– Potem każdego roku pojawiało się coraz mniej książek. Na samym końcu przychodziły tylko romanse, kryminały i fantastyka. Ale i to znikło. Ludzie przenieśli się ze wszystkim do komputerów.
– A my, mole, co mamy żreć, co?
– No właśnie, co my mamy żreć? Jak przez miesiąc nie przyszła żadna nowa książka to coś tam zaczęli się niepokoić. Po pół roku ludzie zamknęli bibliotekę. Od tamtej pory już się nie pojawili. Zostaliśmy skazani na siebie. Mole zbuntowały się przeciwko rządzącym. Wszystko runęło. Wszystko. Gangsterzy zagarnęli to, co z nas pozostało. A nasza nauka…
– Tyle nam dała, fajki bez papieru!
– Tak, właśnie. Fajki bez papieru. Nowe dragi. Protezy, wszczepy, cyberseks. Ale nie jedzenie.
Przez chwilę milczeliśmy.
– Ale jest nadzieja.
– Tak? – spytałam sarkazmem. Pewnie stary szykuje jakiś dowcip.
– Jest jedno miejsce. W podziemiach. Tam… powinien być papier. Dużo papieru.
Aha. Więc stary zwariował. Może to już przedśmiertne majaczenie? Cholera, wolałabym, żeby nie wykitował przy mnie.
– Jesteś ostatnią dobrą osobą, którą spotkałem w życiu. Ostatnią dobrą, którą spotkałem w ciągu kilku ostatnich lat. – Z miniaturowej kieszonki koszuli wyjął metalowy staroświecki klucz. – Mnie się już nie przyda. Weź go.
Wzięłam klucz niepewnie.
– Powiem ci, jak znaleźć to miejsce. Ale proszę, przyrzeknij, że będziesz z niego korzystać rozważnie. Nie będziesz go nadużywać i pod żadnym pozorem nie zaprowadzisz tam nikogo innego. Nikomu nie można ufać.
Stary naprawdę sfiksował. Ale co mi tam, nie mam nic do stracenia, umierającemu się nie odmawia.
– Dobrze, przyrzekam.
– Żeby znaleźć wejście, musisz…
***
Są i drzwi. Dokładnie tu, gdzie stary powiedział. Ponad godzina drogi przez najgorsze okolice. Jestem na samej granicy Library City. Poza nim nic nie ma. A przynajmniej tak zawsze mówiono. Mam nadzieję, że rzeczywiście będzie warto i znajdę choć trochę żarcia.
Przeszłam przez drzwi. To już stanowczo nie miasto. Brak wszędobylskich śmieci, krzykliwych neonów, zbirów, dziwek i żebraków. Cisza i ciemność. Chwilę po przyzwyczajeniu się wzroku do nowych warunków zaczęłam dostrzegać rzędy równych szarych budynków. Aż zbyt równych.
Podeszłam do pierwszego z nich. Nie widziałam żadnych drzwi ani okien. Dotknęłam powierzchni. Dziwna. Nie potrafię rozpoznać materiału… Chociaż, z drugiej strony, jest jakby znajomy… Nie… Nie…
– To niemożliwe… – Chyba udzieliło mi się szaleństwo tego żebraka. – Czy to jest…?
Dotknęłam dziwnej struktury ponownie. Bez problemu oderwałam kawałek. Położyłam ostrożnie na język…
– O kurwa.
***
– Walt, nie.
– Yuuki, znamy się nie od dziś, przecież cię uczyłem…
– Nie, Walt! Nie wchodzę z tobą w żaden narkobiznes. – Chciałam jak najszybciej skończyć tę rozmowę. Chyba się udało.
– Jeszcze tego pożałujesz – rzucił mój niedoszły "partner w biznesie", wychodząc z mojego nowo umeblowanego mieszkania.
***
– Produkcja papieru?
– Tak, zgadza się. Papieru.
Patrzyłam z niedowierzaniem na chłopaka przedstawiającego mi swój szalony plan uratowania naszej umierającej cywilizacji.
– Tak, jak mówiłem. Potrzebujemy tylko…
– Stop. – Przerwałam mu, podnosząc rękę. – Nie znam się na technicznym żargonie. Ale trochę się znam na świecie, w którym żyjemy. To wszystko wygląda na przekręt. Wyjdź.
– Nigdzie się nie wybiera…
– Marty…
– Morty. Nie rozumiesz chyba powagi sytuacji. Nauka dziś nie działa. Wszystko jest u mafiosów. A oni mają papier. Są bardziej zainteresowani produkcją prochów niż żarcia dla biedoty.
Westchnęłam. Chyba nie pozbędę się tego wariata.
– Dobra, Ma… Morty, ile potrzebujesz na wprawienie maszyny w ruch?
***
– Wsparcie dla artystów?
– To ja zaśpiewam jeszcze raz! – Podstarzały pijaczyna już się przymierzał do ponownego szarpnięcia strun banjo.
– Nie trzeba! – Szybko zaoponowałam w obawie o moje bębenki. – Znajdzie się wsparcie dla przedstawicieli sektora kulturalnego!
***
Zamknęłam za nim drzwi i rzuciłam się na kanapę. Miałam już tego dość. To trzeci dzisiaj. Nawet nie zliczę, który w tym tygodniu. Wieści za szybko się rozchodzą. Poszła fama, że Yuuki ma zmagazynowane trochę papieru. I nagle wszyscy czegoś ode mnie chcą. Wszyscy dawni "znajomi". Znajomi znajomych. I trochę też nieznanych. A ja wszystkim pomagam. Cholera! To już tylko kwestia czasu, zanim info o "dzianej Yuuki" dojdzie do gangów. A wtedy to już i po mnie, i po papierze. Zajmę się tym. Tylko…
Utonęłam w miękkości nowej kanapy.
***
– Otwieraj, do cholery! – Łomot w drzwi wybudził mnie z drzemki. Nie wiem nawet, kiedy zasnęłam.
– Otwieraj, Yuuki! – Łomot był coraz mocniejszy.
Kurwa. To ludzie Nakamury. Przez to wszystko zapomniałam, że dzisiaj mija termin spłaty długu.
Nie mogą tu wejść. Lepiej nie. Zerwałam się z kanapy, złapałam trochę forsy i podskoczyłam do okna. To tylko trzecie piętro. Wyższe przeszkody się pokonywało. Nierówności ściany pozwoliły mi niewielkim wysiłkiem znaleźć się na ulicy. Za rogiem stało jednak już auto yakuzy.
– Wsiadaj. – Facet stojący przy samochodzie otworzył mi drzwi. Wystarczyło, że spojrzał na młodego chłopaka stojącego przy drzwiach do budynku, a ten zaraz pobiegł na górę po gangsterów, wciąż dobijających się do moich drzwi. Po chwili jechaliśmy już do siedziby yakuzy.
***
I problem yakuzy z głowy. Poszło gładko. Z zadowoleniem sięgnęłam po papierosa. Stać mnie, a co tam. Ten kit z obrabowaniem bogatego inżyniera z Kryminałów przeszedł nadspodziewanie łatwo. Ruszyłam w kierunku domu.
Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Jeszcze miesiąc temu nie miałam nic. Byłam na granicy eksmisji z mieszkania. Mieszkania! Właściwie to była rudera z materacem i starym stołem. Każdego dnia walczyłam o kawałek jedzenia. A teraz? Jestem na czysto, Nakamura spłacony, jedzenia mi nie zabraknie. Nie mogę się tylko tak afiszować z moim znaleziskiem. Muszę znaleźć jakiś sposób. Może ten interes z Waltem…
– Joe?
– Yuuki… – wyszemrał zabrudzony kłąb szmat, który jeszcze nie tak dawno ganiał mnie po ulicach Library City.
– Cholera, Joe, co do… – Nie zdążyłam dokończyć. Joe w mgnieniu oka wciągnął mnie w boczną alejkę i przystawił nóż do gardła.
– To przez ciebie, głupia suko! Przez ciebie, kurwa!
– Joe! Uspokój się!
– Wszystko za ten pieprzony kawałek papieru! Pieprzony kawałek, który ukradłaś! – Przycisnął nóż. Zaczęłam tracić oddech.
– Joe, o co tu chodzi, proszę – wydyszałam. Joe zaczął powoli odpuszczać.
– Nawet nie pamiętasz.
– Joe…
Odpuścił całkowicie. Schował nóż i z wściekłością uderzył w przepełniony kontener.
– Rozpierdoliłem sobie życie, a ty nawet nie wiesz, dlaczego!
– Joe, proszę, wyjaśnij mi, o co chodzi. Tym razem bez noża.
Schował kosę. Z rezygnacją popatrzył mi w oczy.
– Miesiąc temu. Pamiętasz? Ukradłaś rulon papieru Nakamurze. Złapałem cię. – Pokiwałam głową. – Jak odbierałem ci papier, to odłamałem kawałek. Nie chciałem, żebyś została z niczym.
Cholera. Ten kawałek papieru to jego sprawka.
– Myślałem, że nikt się nie pokapuje. Ale… – Kolejne uderzenie w kontener. – I tak miałem kurewskie szczęście. Z yakuzy wychodzi się tylko nogami do przodu.
– Joe, ja… – Podziękowania nie były moją mocną stroną.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Dostrzegłam, kim stał się Joe. Wcześniej zaufany gangster w służbie yakuzy, postrach dzielnicy, teraz bezdomny na granicy śmierci głodowej.
– Chodź ze mną, ogarniemy cię. – Poczucie winy było zbyt przygniatające, bym mogła go tutaj zostawić. – A potem zobaczymy, co dalej.
Joe na początku nie dowierzał, ale po chwili uśmiechnął się szeroko. Teraz dopiero zauważyłam, że nie ma już swoich złotych zębów.
***
– Jak chce pan nowy, to niech pan idzie do salonu – negocjował z klientem Joe. – Ale w żadnym salonie nie dostanie pan takiego unikatu jak ten Mottewagen.
– Unikatu? – Klient był już kupiony. To niesamowite, jak łatwo ludzi skłonić do zakupu. Wystarczy wmówić im, że nikt inny nie będzie posiadał tego samego co oni.
– Chromowane nadproża, podkręcony silnik i – Joe ukucnął i spojrzał pod samochód – specjalny system tłumików, umożliwiający wybór głośności przejazdu. Chce pan po cichu wrócić nocą do domu, żeby żona nie słyszała? A może chce pan się pochwalić sąsiadom nową bryką? W tym, i tylko w tym, modelu są obie możliwości.
O tym, że obie możliwości są dziełem przypadku, bo dziurawy tłumik był ledwo połatany i trzymał się podwozia jedynie na słowo honoru, Joe już nie wspomniał. Po prawie miesiącu wspólnego prowadzenia interesu nadal zaskakiwał mnie arsenałem pierdół, które wmawiał klientom.
Klient ukucnął i spojrzał pod podwozie. Nic tam nie zobaczył, ale po ekspercku pokiwał głową. No dobra, pora na mój numer.
– Joe! Dzwonił klient i pytał, czy ten Mottewagen aktualny.
– Sam pan widzi, ilu jest chętnych, to jak będzie?
– No, nie wiem, to jednak spory wyda…
– Joe! Co mam mu powiedzieć? – Nie dałam klientowi skończyć.
– Powiedz, że będzie wolny! – odkrzyknął Joe.
– Stop! Biorę!
Ale to było banalne.
***
– Za ten wspólny miesiąc . – Joe podniósł kieliszek szampana.
– I za twój dzisiejszy rekord. – Wypiliśmy jednym haustem.
Joe naprawdę dzisiaj się spisał. Dziesięć sprzedanych samochodów w jeden dzień. Cieszę się, że się spełnia. Udało mu się wyjść z tego gangsterskiego gówna.
– Bez ciebie nigdy nie miałbym takiej możliwości. Dziękuję, Yuuki.
– Sam sobie na to zapracowa… – Dźwięk telefonu przerwał nasz festiwal podziękowań i komplementów.
– Odbiorę. – Joe poszedł do biura.
– Joe! Powiedz, że dziś już nie pracujemy, oddzwonimy rano! – Dość późna pora na telefony. A dzisiaj mieliśmy świętować.
Po chwili Joe wrócił z miną dziecka, któremu lizak spadł na ziemię.
– Muszę wyjść. Klient powiedział, że musi sprzedać auto jeszcze dziś.
– Co? Naprawdę nie może poczekać do rana? Daj spokój.
– Mówił, że jest przyparty do muru. – Joe zaczął zakładać nową kurtkę – załatwię to i zaraz wracam. Ma tutaj podjechać.
– Ehh, co za łajza. Poczekaj. – Zatrzymałam go. – Ty już zrobiłeś dość na dzisiaj. Idź odpocznij, dopij szampana, ja pójdę i ogarnę kolesia.
– Nie, Yuuki…
– Joe. Siadaj i pij. – Nie dam za wygraną. – Naprawdę muszę ci to dwa razy powtarzać? A może uważasz, że nie dam sobie rady?
W tym momencie wiedział już, że lepiej ze mną nie dyskutować i grzecznie wrócił do szampana.
***
Wyszłam przed budynek, ale nikogo nie było. Jeszcze sukinsyn się będzie spóźniał. Dopiero po dobrych dziesięciu minutach podjechał czerwony, całkiem nowy Butterspeeder. Niecodzienne auto. Mam nadzieję, że nie jest kradziony. A przynajmniej świeżo skradziony. Nie pytamy naszych klientów, skąd mają fury, które nam sprzedają, ale też nie jesteśmy paserami.
Z auta wyszło dwóch typków.
– No, w końcu jesteście. Wiecie, która godzina?
Ostatnie, co pamiętam, to mocne uderzenie w tył głowy.
***
Co się… Głowa… Zaraz chyba pęknie… Ciemność? Oślepłam? Nie. Chyba mam coś na głowie. Skup się, Yuuki. Siedzę na jakimś krześle. Związana. Cholera… Gdyby tylko nie ta głowa…
– Oprzytomniała już? – Usłyszałam niski męski głos.
– Nie wiem, szefie – odpowiedział mu drugi, nieco skrzekliwy.
– To może zdejmij jej ten pieprzony worek z głowy, przygłupie, i sprawdź.
Przygłup chyba nie śmiał odpowiedzieć i po prostu wykonał polecenie. Pierwsze, co zobaczyłam, to jego paskudna morda.
– Chyba przytomna! – wrzasnął mi prosto w twarz. W odpowiedzi splunęłam na niego. Nie wiem, czemu to zrobiłam. Moje instynktowne dążenie do rozróby czasem bierze górę nad instynktem przetrwania.
– Ożeż ty suko! – Przygłup zamachnął się na mnie.
– Stój! – Zatrzymał go szef. – Na to przyjdzie jeszcze czas.
Opluty pachołek odsunął się, wycierając sobie twarz rękawem. Teraz mogłam się rozejrzeć. Niewielka, pusta, ceglana piwnica, betonowa podłoga. Aha. Czyli mogę być wszędzie. Jedno zasłonięte kawałkiem szmaty okno, jedynym źródłem światła była żarówka nad drzwiami. Trudno określić porę dnia, ale chyba nie byłam długo nieprzytomna, bo nie czułam szczególnego pragnienia. Ba! Nawet miałam jeszcze trochę śliny na szefa, ale stał trochę za daleko. Zawsze przegrywałam z chłopakami w pluciu na odległość.
– Sprawa jest prosta, dziewczyno – zaczął szef – dajesz nam papier, my nie krzywdzimy twoich znajomych.
Milczałam.
– Żeby nie było, że blefuję. – Zastukał mocno w drzwi. – Dawać go tu!
Do pomieszczenia został wepchnięty związany i poobijany Joe.
– Mamy go, znajdziemy i następnych. Gadaj, gdzie trzymasz papier, a wszyscy wyjdą z tego cali.
Dobra, walić to. Nie warto. Powiem im o skrytce w domu. Wcale od tego nie zbiednieję.
– W mieszkaniu…
– Nie pierdol, Yuuki – przerwał mi. – Już mamy to, co było w mieszkaniu. Wiemy, że masz tego o wiele więcej. Myślisz, że wszyscy uwierzyli w tę przykrywkę? Handel używanymi samochodami? Serio?
– Nie wiem, o czym…
– Rób swoje, Iwan.
Przygłup zaczął tłuc Joe. Kurwa! Nie mogłam im powiedzieć o magazynie. Joe długo wytrzyma, to twardy koleś.
– Iwan, nóż.
Nie trzeba mu było tego dwa razy powtarzać. W mgnieniu oka przygłup przystawił nóż do palców Joe.
– Nie palce. Gardło.
Shit, zrobią to.
– Stójcie. – Musiałam to przerwać, do diabła z tym papierem. – Jest magazyn. Klucz do niego mam w mieszkaniu.
– Gdzie jest magazyn? – Szef był wyraźnie zaintrygowany.
– Na Obrzeżach. Musicie pójść…
– Spokojnie, nie pójdziemy sami na Obrzeża. Zaprowadzisz nas tam. I jego – wskazał na Joe – też weźmiemy. W razie, gdybyś chciała nas wprowadzić w pułapkę.
Bingo. Weźcie mnie. Po drodze dużo może się zdarzyć.
***
Kurwa, nie wierzę. Cała droga minęła w spokoju. Na, kurwa, Obrzeżach. Nie wierzę, że to się dzieje. Pokazałam im magazyn. Jakimś pieprzonym gangusom. Nosz kurwa mać! Ja związana, Joe związany. Ich trzech. Nie mamy szans. Jeszcze nie wiem, czy to jakieś przypadkowe patałachy, czy pracują dla kogoś większego.
Odpowiedź na moje pytanie dostałam szybciej, niż bym chciała. I była to odpowiedź najgorsza z najgorszych. Do magazynu właśnie weszło kilkunastu drabów. A na ich czele nie kto inny, a sam Sofokles Nakamura. Szef pierdolonej yakuzy. Były szef Joe.
– No, no, no. – Nawet Nakamura był pod wrażeniem tego, co znajdowało się w magazynie. – Joe-san, witamy w wyższym kręgu. Winy odkupione i do tego w pełni zasłużony awans. Rozwiążcie go!
Nie… Joe…
– Przepraszam. – Tyle mi wyszeptał, zanim pachołki Nakamury go rozwiązały.
Coraz bardziej nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. To tylko zły sen. Kurwa, Yuuki, jak mogłaś być tak głupia! Zaufać komuś!
– Ta dziewczyna jest już zbędna. Zróbcie z nią porządek – rozkazał szef yakuzy.
Joe nie patrzył w moją stronę. Pierdolony chujek.
Jeden z gangsterów podniósł mnie i zatargał za drzwi magazynu. Tuż za drzwiami poczułam, że zwolnił uścisk i usłyszałam gruchot padającego na ziemię wielkiego cielska. Obróciłam się.
– Ma… Morty? – Za mną stał ten młody naukowiec od produkcji papieru. Z wielką stalową rurką w ręku. Kogo jak kogo, ale jego się nie spodziewałam.
– Nie ma czasu, odwróć się, rozwiążę cię.
– Ale co ty…
– Zaraz się tu zjadą wszystkie mafie w mieście. Chcesz być w komitecie powitalnym, czy uciekamy?
Przekonał mnie.
***
Jaki tu burdel. Miejscówka Morty'ego wyglądała dokładnie tak, jak sobie wyobrażałam miejsce pracy samotnych naukowców, nie widzących świata poza swoją pracą. Wszędzie leżały jakieś metalowe części i narzędzia, a wszystkie ściany były pokryte rysunkami kredą, schematami i równaniami.
– Jak myślisz, co z gangami? – zagadnęłam gospodarza tego, ekhm, mieszkania. – Powystrzelają się tam?
Morty zniknął gdzieś w pokoju obok. Poszłam za nim.
– Ej, a w ogóle, skąd się tam wziąłeś?
Nie dostałam odpowiedzi.
– Morty! Hej! Jak mnie znalazłeś?
– Co? Ah, tak. Szedłem do ciebie, żeby pokazać ci skończoną maszynę, ale zobaczyłem, jak dostajesz w głowę pod swoim domem. Potem starałem się was śledzić i czekałem na odpowiednią okazję.
– Ale… – Miałam tyle pytań, ale nie dane mi było ich zadać.
– Yuuki, to nie jest ważne. Patrz – Morty zdjął płachtę z wielkiej maszyny i pociągnął za jedną z dźwigni. Po chwili warkotów z poziomego otworu urządzenia wypadł kawałek papieru. Po chwili kolejny i kolejny.
Zaniemówiłam.
– Widzisz? Udało mi się! Wymaga jeszcze kilku poprawek, ale działa! Działa to tak, że…
– To nie jest ważne – przerwałam techniczny wywód, zanim się zaczął. – Właśnie uratowałeś nasz świat, Morty.
– My uratowaliśmy. Bez twojej pomocy już dawno zdechłbym z głodu.
Cześć, naprawdę świetnie napisana historia. Ciekawi mnie tylko dlaczego ludzie zaczęli jeść papier. W opowiadaniu tego nie wyjaśniasz.
Wypatrzyłem dwie małe błędy:
siedzęSiedzę na jakimś krześle.
W mgnieniu oka przygłup
przystawiprzystawił nóż do palców Joe.
Pozdrawiam!
Those who tell stories rule society.
Cześć.
Kilka uwag.
– Słuchaj mnie uważnie… – przybliżył się do mnie tak blisko, że mogłam policzyć złote zęby w jego paszczy.
– …to ostatni raz kiedy zabrałaś coś, co należy do pana Nakamury – nie posłuchał mnie, wciąż muszę go wąchać.
– Lewa wewnętrzna kieszeń – nie chciałam mu ułatwiać zadania, ale wolałabym, żeby mnie nie obmacywał.
Itd.
Nie wszystkie dialogi zapisujesz prawidłowo. W uproszczeniu: jeśli po półpauzie jest odgłos “paszczowy” i pochodne (powiedział, rzekł, odrzekł, zapytał, rzucił, syknął, warknął), to mała litera. Jeśli nie (przybliżył) – to nowe zdanie i duża litera.
– Stop – przerwałam mu podnosząc rękę. – Nie znam się na technicznych żargonie.
Technicznym. :)
I jakoś zbyt wielu innych błędów nie widzę, choć jestem raczej z tych początkujących i zauważam oczywistości ;)
No niezłe, całkiem przyzwoite opowiadanie.
Mam wrażenie, że pewne rzeczy działy się dość szybko, ale z drugiej strony nie zawsze jest sens rozwlekać opisy. Myślę, że nieźle sobie poradziłeś!
Pzdr.
Cześć!
Akcja w tym opowiadaniu mknie z taką prędkością, że momentami to trochę jazda bez trzymanki, ale chyba taki był zamierzony efekt? Lubię tego typu historię gangsterskie i tę bardzo płynnie i szybko mi się czytało, ale trochę zabrakło w niej puenty. W sensie ta koncówka prowadzona tylko z dialogiem bez didaskaliów i refleksji troszeczkę stępiła brzytwę jaką jest ta historia.
Tak czy inaczej, przyjemnie się czytało.
Pozdrawiam
Podobało mi się. No okej, jak poskrobać po SF w tym świecie, to się pojawiają niewygodne pytania (Dlaczego ludzie mogą żywić się papierem? Z czego go produkować w ewidentnie ekologicznie i gospodarczo wykańczającym się świecie?), ale chyba nie o realizm w tym tekście chodziło. Jako awanturniczą opowiastkę o sprytnej dziewczynie, która desperacko próbuje przeżyć w zdominowanym przez przemoc świecie, czytało się to natomiast bardzo przyjemnie. Brawa za IMHO sprawne opowiedzenie dość złożonej fabuły w niewielkim limicie.
Popraw błędy w zapisie dialogów (zbędne kropki, gdzieniegdzie niepotrzebne wielkie litery), a z dużą przyjemnością kliknę bibliotekę.
ninedin.home.blog
No dobra, parsknęłam śmiechem, kiedy przeczytałam to:
– A my, mole, co mamy żreć, co?
Poprawiłeś mi humor, rozbawiłeś. Jednak, jeśli chodzi o tekst, to nie zostało w Twoich molach zbyt wiele molowatości, poza oczywiście wpieprzaniem papieru. Zmieniłeś ich w ludzi. Jeżdżą autami, mają protezy i implanty, zastanawiają się nad wyskoczeniem z trzeciego piętra. A nad czym się tu zastanawiać, skoro mole mają skrzydła. Gdybyś trochę tej molowatości zostawł, klikłabym na Bibliotekę, ale ponieważ jest jej za mało, musi Ci wystarczyć moje rozbawienie.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
O, Irko, wyjaśniłaś mój problem! Musiałam przegapić to zdanie, no brawo ja.
ninedin.home.blog
Właśnie się dziwiłam, że nikt tego nie zauważył ;)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Dziękuję wszystkim za wartościowe komentarze! Mam nadzieję, że najważniejsze błędy poprawiłem. W zamyśle miała to być szybka i dynamiczna opowieść, więc widzę, że to udało mi się zrealizować. Przyznaję, że tak bardzo skupiłem się na historii, że gdzieś umknęło mi zbudowanie świata. Na przyszłość postaram się to bardziej wyważyć.
Co wy z tymi pytaniami o ludzi jedzących papier, jak w tekście stoi, że ludzie odeszli a papier jedzą Mole, którymi są bohaterowie?
ekhm…
[Przeczytane]
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Hej!
Trochę błędów wyłapałam, ale wybacz, wyjątkowo nie chce mi się ich punktować. Zwrócę tylko uwagę na dwie rzeczy: po pierwsze, te zwroty typu “z ostrożnością”, “z niepewnością” jakoś tak sztucznie i niezręcznie brzmią. Zwykłe ostrożnie/niepewnie by sprawę uprościło.
A po drugie: kto? → Joe; ale: kogo? → Joego. Odmiana imienia by nie zaszkodziła ;)
Wujek Pascal raczył mnie anegdotami o przeszłości w przerwach między lekcjami samoobrony (vel "napierdalania") i kradzieży kieszonkowej (vel "podpierdalania").
Tak mnie urzekło to “napierdalanie i podpierdalanie”, że zatrzymałam się na moment, żeby się dobrze wyśmiać przed dalszą lekturą. Gratuluję :)
No dobra, nie chciało mi się łapać pojedynczych błędów nie tylko dlatego, że już dziś to zrobiłam w kilku innych tekstach… Ale też – i głównie – dlatego, że wartka akcja mnie zassała. Naprawdę, przez to opowiadanie się pędzi takim żwawym galopkiem. Jest pomysł, jest akcja, są twisty mniej (głównie) lub bardziej spodziewane… No i w tym wszystkim jest element dziwności – sekretne życie (niedostrzeganych przez rzesze przedpiśców) moli. No i fajny, lekki styl. Mimo tych pewnych niedoróbek czytałam z przyjemnością i ogólnie mi się podobało :)
Pozdrawiam!
Spodziewaj się niespodziewanego
My jesteśmy mole książkowe, zgrabne, ładne i cyberpunkowe
Cześć, debiutancie! I to nie byle jaki, a bardzo udany.
Język fajny, acz niedoskonały – po pierwsze: nie do końca łapiesz, po co są przecinki: „mieć, co” jest tak błędne, że wywołuje zwarcie w mózgu. Między podmiotem, a orzeczeniem przecinka być nie powinno. Nie rozumiem też, po co zmieniasz czas z dynamicznego teraźniejszego na powolny przeszły (zaraz w pierwszej scenie, ale później też) – w ogóle bałaganisz z tym czasem narracji. Trafiło się parę zbędnych zaimków, tu i ówdzie zgrzyty tonu, jak choćby "ujrzałam", które w cyberpunkowym tekście jest przybyszem z innej bajki. I to nieszczęsne „się” obcą manierą wklejone za czasowniki. Są anglicyzmy ("nieco znam się na świecie, w którym żyjemy") oraz consecutio temporum, co prawda w śladowych ilościach. Na przyszłość pamiętaj też, że didascalia niegębowe (zob. https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/ ) są osobnymi zdaniami i powinny się zaczynać dużą literą. I dlaczego „Sophocles” występuje w niepolskiej pisowni? Powinno też być "odkrzyknął", nie "odkrzyczał".
Błędy semantyczno-frazeologiczne: książki i gazety powinny wychodzić, nie przychodzić (choć do biblioteki może i przychodzą). Pustostanem nazywamy mieszkanie, w którym nikt nie mieszka, nie ruderę, jak to wynika z Twojego opisu.
Przejdźmy do fabuły: przeskok między „odkryciem”, a byciem już bogatą jest bardzo nagły, a miałeś jeszcze zapas znaków. Właściwie dlaczego tak łatwo rozwiązałeś wątek długu wobec mafii? Trochę to burzy zaburzenie niewiary, Yuuki też trochę łatwo dała się Morty’emu przekonać. Brakuje mi opisu draba w scenie w piwnicy („paskudna morda” niewiele mówi), scena jest w ogóle dość skrótowa. Druga część opowiadania nie do końca mi się łączy z pierwszą, akcja mocno przyspiesza i nie ma kiedy złapać oddechu. Niby ustawiłeś wszystkie elementy zaraz na początku, ale rozwiązanie sprawia wrażenie deus ex machina, bo zapowiedziane było jednak ciut za subtelnie. Po prostu za dobrze odwróciłeś uwagę od Monty'ego i przez to o nim zapomniałam.
Ale w sumie zaliczam schemat. Pomysł z miastem moli książkowych jest, bez wątpienia, nowatorski, choć w praniu wychodzi po prostu cyberpunkowo. Zauważ, jak wielu czytelnikom umknęło, że Twoi bohaterowie nie są ludźmi – jurorzy, obowiązani czytać z uwagą, zauważyli, ale na przyszły raz może warto ten fakt mocniej zaznaczyć. Całość, w każdym razie, czyta się lekko i gładko, zwłaszcza początek.
Elementów dodatkowych nie zauważyłam.
Jeśli chcesz mieć pełną listę źle użytych słów, poproszę o adres mailowy na priv.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Bardzo ciekawy świat przedstawiony i wciągająca fabuła. Ciekawy pomysł z życiem moli w opuszczonej bibliotece. Dobry, wymowny, wieloznaczny tytuł. Tylko dlaczego głodujące mole nie postanowiły wyjść poza swoje “miasto”, jakim, jak zrozumiałam, była biblioteka i poszukać jedzenia gdzieś dalej? Pewnie miało to jakieś uzasadnienie, ale w tekście nie ma o tym ani słowa, a przynajmniej nie wyłapałam, a przydałoby się coś takiego.
Trochę mnie zatrzymywały pewne niezręczności językowe i zbyt częste mówienie o rzeczach oczywistych, np.:
Cholera! Dogonili mnie. Swoimi wielkimi cielskami zastawili całą uliczkę. Nie mam dokąd uciec.
Te zdania są niepotrzebne, bo z dialogów da się wywnioskować, co się stało i można się też domyślić, że gdy uliczka jest zastawiona, to bohaterka nie ma dokąd uciec.
W tekście jest sporo błędów interpunkcyjnych, językowych i stylistycznych i powtórzeń, które naprawdę rzucają się w oczy. Poniżej kilka przykładów:
Skoczył na mnie(+,) przypierając mnie kijem do drabów jak do ściany.
Powinien być przecinek przed imiesłowem zakończonym na -ąc i jest powtórzenie.
Przybliżył się do mnie tak blisko, że mogłam policzyć złote zęby w jego paszczy.
Powtórzenie.
Posłucham cię, tylko proszę, mów w drugą stronę, twój oddech…
– …to ostatni raz(+,) kiedy zabrałaś coś, co należy do pana Nakamury. – Nie posłuchał mnie, wciąż muszę go wąchać.
Powtórzenie.
Dopóki nie dostanie wyraźnego polecenia od bossa(+,) nie zrobi mi krzywdy.
Miałabym(-,) co jeść przez co najmniej cztery dni.
Czy mi się zdaję, czy usłyszałam nutkę troski w jego głosie?
Zdaje bez ę na końcu.
Jeśli chcę mieć(-,) co jeść, muszę spróbować zwędzić coś w Harlequinach.
Wskazał ręką na palonego przeze mnie fajka.
Pisanie w narracji “fajek” jest zbyt potoczne. W dialogu by dało radę, ale w narracji razi.
Witaj, PanieDomingo!
Poniżej moje jurorskie notatki:
Za kawałek papieru (21937 znaków)
Mniemoza (mnie, mnie, mnie i jeszcze raz mnie, mi i mi). Mieszanie czasu teraźniejszego i przeszłego i jakieś drobne usterki (np. spacja przed kropką). Zakończenie lekko pospieszne.
I to chyba tyle z uwag. Generalnie podobało mi się nazewnictwo i świat w którym Mole vel ludzie-mole, jedzą papier. Mottewagen – Auto dla moli na styl Volkswagena itd. Czuję jednak pewien niedosyt przez wzgląd na niewykorzystane możliwości, a do limitu jeszcze trochę znaków zostało.
Takie rozrywkowo/przygodowe pisanie nastawione na akcje może sprawiać frajdę. Fabuła dość prosta ale czytało się dość gładko. Jest pomysł na bohaterów, na świat też. Pozostaje szlifować warsztat i dalej pisać kolejne opowiadania!
Pozdrawiam!
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
Dziękuję bardzo jurorom za uwagi! Sugerowane zmiany wprowadzone, oczywiste błędy (mam nadzieję) poprawione. Zmotywowany krytyką zabieram się za szlifowanie warsztatu.
Pozdrawiam :)
Zmotywowany krytyką zabieram się za szlifowanie warsztatu.
I tak ma być!
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Fajny pomysł na świat, trochę słabo przedstawiony.
OK, zauważyłam zdanie o molach, ale czytało się jako o ludziach. Palą papierosy, mają przemysł, ale nie potrafią wytwarzać papieru. I najwidoczniej nie potrafią żywić się produktami do produkcji papieru. Nie potrafią latać. Nawet nazwa mafii pozostała bez zmian. Mało molowate te mole.
Fabuła prosta, ale kopciuszkowy schemat daje radę.
Babska logika rządzi!
Finklo, dziękuję za komentarz. Ze wszystkim oczywiście się zgadzam. Po paru miesiącach już sam widzę te wszystkie luki i wady. Bardziej myślałem o fabule niż o świecie i wyszło jak wyszło. Ot, taki był mój portalowy debiut. Ten najcięższy pierwszy krok. Od tamtej pory staram się uczyć na błędach i doskonalić warsztat. Mam nadzieję, że efekty będą widoczne w następnych tekstach :)
Kto by pomyślał, że papier może być taki cenny ;) Fajny, mimo tematyki właściwie lekki tekst, ze zwartą akcją i bez zbędnych dłużyzn :)
„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien
nati-13-98, dzięki za komentarz. Cieszę się, że tych parę wymienionych przez Ciebie elementów udało mi się w tym moim debiutanckim opku :)