
Tekst uplasował się w TOP 25 konkursu organizowanego przez Polską Fundację Fantastyki Naukowej, otrzymując 34 punkty na 50 możliwych. Publikacja była przewidziana dla 5 najlepszych utworów, więc wrzucam go tutaj.
Tekst uplasował się w TOP 25 konkursu organizowanego przez Polską Fundację Fantastyki Naukowej, otrzymując 34 punkty na 50 możliwych. Publikacja była przewidziana dla 5 najlepszych utworów, więc wrzucam go tutaj.
Kłęby dymu z papierosa wzlatywały powoli ku sufitowi, by zaraz zniknąć w otworach wentylacyjnych. Louis Semathery upił łyk gorącej kawy słodzonej syropem klonowym, rozkoszując się widokiem przed sobą. Śnieg na stromych stokach skrzył w świetle słońca, a narciarze i snowboardziści zostawiali na nim wijące się niczym węże ślady. Kolejny znakomity poranek. Za chwilę mieli podać jedzenie, potem czas na lekturę książki… Tym razem Hemingway czy Proust? Albo jakaś nowsza pozycja?
Louis nie mógł się zdecydować. Stwierdził, że poprosi któregoś z androidów, żeby za niego wybrał. Właśnie nadchodził jeden z nich, niosąc omlet z krewetkami i całą górę świeżo upieczonych ciastek z nadzieniem z suszonych moreli. Aromat curry mieszał się ze słodką, owocową wonią, nęcąc zmysł węchu w intrygujący sposób.
– Oto pańskie śniadanie. – Robot postawił obie tace na hebanowym stoliku. – Życzę smacznego.
– Nicholasie, czy kucharz dodał więcej sosu sojowego do omletu, tak jak prosiłem? – Louis rzucił mu groźne spojrzenie.
– Tak, panie – odparł spokojnym głosem Nicholas. Delikatny uśmiech nie znikał z jego twarzy. – Zadbaliśmy o to, by wszystko zostało przyrządzone zgodnie z pańskimi wymaganiami.
– Sprawdźmy zatem, czy sprostaliście wyzwaniu…
Wypalony papieros wylądował w popielniczce, złote sztućce zabrzęczały cicho, kawałek omletu powędrował do ust. Louis przeżuwał przez chwilę, wlepiając wzrok w narciarzy szusujących na alpejskich stokach. Nagle zmarszczył brwi. Coś mu nie pasowało. W daniu istotnie na pierwszy plan przebijała się słoność sosu, jednak całość wciąż nie odzwierciedlała idealnego smaku, który Louis pamiętał z dzieciństwa.
Pan Semathery odwrócił głowę w kierunku Nicholasa. Android miał bardzo szczupłą konstrukcję – biało-czarny mundurek odziedziczony po poprzednim egzemplarzu był na niego nieco za luźny – a długie włosy błyszczały jakoś dziwacznie w świetle LED-ów. Z pewnością można było załatwić ładniejszy model, ale ten przynajmniej był wolny od wad konstrukcyjnych.
Louis wiedział, że za pozornym opanowaniem robota kryje się niepewność. Analizowanie, czy właściciel jest zadowolony, czy jego oczekiwania zostały zaspokojone, czy zaraz nie wybuchnie gniewem…
– Smakuje jak zawsze w porządku – stwierdził pan Semathery, upijając łyk kawy. – Nie perfekcyjnie, ale nie wszystko może być idealne.
Maszyny z pewnością nie były. Nierzadko się psuły i trzeba było wymieniać je na nowe. Który to już był kelner od początku pobytu w tej zacnej rezydencji? Trzeci, jeśli Louis dobrze liczył.
– Nicholasie, waham się nad wyborem powieści. – Pan Semathery odchrząknął i zabrał się do odkrajania kolejnego kawałka omletu. – Co mam dzisiaj przeczytać? Komu bije dzwon czy W poszukiwaniu straconego czasu?
– Nie wiem, panie – odparł Nicholas. – Nie znam tych książek. Może ta druga?
– W porządku. A zatem Marcel Proust. Możesz już odejść, Nicholasie. Wezwę cię, kiedy skończę jeść, żebyś zabrał naczynia. Albo jeśli ciastka będą wyjątkowo nieudane – uśmiechnął się krzywo.
Android opuścił salonik szybkim krokiem, automatyczne drzwi zamknęły się za nim z cichym szumem. Pan Semathery obserwował przez chwilę na swoim AR-monoklu, jak mała kropka sybmolizująca Nicholasa zmierza w kierunku kuchni. Na całym planie rezydencji migało jeszcze kilkanaście takich kolorowych kropeczek, a przy każdej z nich widniała etykietka z imieniem i obecnym statusem. Louis nawet lubił swoją służbę. Dzięki niej życie na emeryturze było znacznie bardziej przyjemne.
Alpejskie stoki nagle zniknęły. Całą ścianę, w którą wcześniej wpatrywał się gospodarz, zaczęła spowijać czerń.
– Majordomusie, zmień krajobraz na amazońską dżunglę – rozkazał Louis.
Zero reakcji. Pan Semathery zaczął przyglądać się swojemu odbiciu w zgaszonym wyświetlaczu. Zdawało mu się, że gdzieś na skroni widzi pasemko odrastającej siwizny. Ale może to tylko jakiś refleks. Będzie musiał przejrzeć się dokładniej w lustrze i ewentualnie zlecić Beth farbowanie włosów.
– Majordomusie!
– System sztucznego krajobrazu uległ awarii, panie – rozległ się nieco metaliczny dźwięk z głośników zamocowanych w suficie.
– Ech, jak zwykle – żachnął się Louis. – Przyślij mi tutaj Ellen, żeby naprawiła ekran. I puść jakąś muzykę klasyczną.
– Tak, panie.
Salonik wypełniły dźwięki koncertu skrzypcowego D-dur Czajkowskiego. Louis skończył jeść omlet i zabrał się do ciastek. Były słodkie jak ulepek, przebijały pod tym względem nawet kawę z syropem klonowym. I nieziemsko pyszne. Nie przynosiły jednak pełni satysfakcji, nie potrafił cieszyć się z każdego kęsa, zapominając o całym świecie. Właśnie, może to dlatego, że świat…
Nie, nie wolno było mu o tym myśleć. Louis nie chciał przecież czuć się źle, to odbierało smak życia.
Pochłonął ostatnie ciastko i wstał od stolika, strzepując okruszki z garnituru od Armaniego. Postanowił, że poczyta w sypialni. Nie będzie przecież siedział tutaj w hałasie, przy Ellen naprawiającej wyświetlacz. I nie będzie czytał Prousta. Jakoś nie ufał wyborowi Nicholasa.
***
Przestronny hall rozświetlał złocisty blask lamp na kinkietach. Janice, ubrana w długą czarną sukienkę i bielutki fartuch, kończyła odkurzać dywan. Tę pracę mógłby wykonywać znacznie prostszy robot, lecz pan domu, Louis Semathery, zarządził inaczej. Miał wielkie upodobanie do bardziej skomplikowanych maszyn, takich jak androidy.
Nicholas akurat tamtędy przechodził, niosąc tacę z filiżankami po herbacie. Pan Semathery gościł swoją sąsiadkę, panią Elise Moore, personę równie znamienitą, co on. Była wyjątkowo kapryśna w kwestii serwowanych napojów i przekąsek, toteż Nicholas musiał wykonać kilka kursów pomiędzy kuchnią a oranżerią. Na szczęście wizyta już dobiegła końca.
– Jak mija ci dzień? – odezwała się Janice, wyłączywszy odkurzacz. – Ja dostałam dzisiaj dużo zadań. Ale uda mi się je szybko wykonać. Potem muszę jeszcze tylko posprzątać biblioteczkę.
– Jakoś leci. – Nicholas przystanął obok schodów i oparł się o barierkę. – Ale spodziewałem się, że będzie tutaj… lepiej.
– Powinieneś być wdzięczny, że w ogóle możesz służyć panu – obruszyła się Janice. – Inni mają znacznie cięższą dolę, tam, na zewnątrz. W rezydencjach przynajmniej jest bezpiecznie.
– Ale czy bezpieczeństwo jest tego warte? – zapytał Nicholas, unosząc brwi. – Dużo nas tutaj, a pan jest sam. Nigdy nie myśleliście o tym, żeby… – zastanowił się nad doborem odpowiednich słów – zostać królem tego zamku?
Na twarzy Janice odmalował się strach.
– Ciii. – Przytknęła palec do ust. – Nie mów tak. Pan słyszy. Mogą dziać się niedobre rzeczy. A ja mam już dosyć niedobrych rzeczy. – Przesunęła ramiączko sukienki, odsłaniając szeroką bliznę w okolicach obojczyka.
– Przepraszam. Może nie powinienem…
– Idź już lepiej – powiedziała beznamiętnie Janice. – Pan zaraz się zdziwi, dlaczego tak tu stoisz, zamiast odnosić naczynia.
Nicholas skinął tylko głową i ruszył w górę schodów. W oku zakręciła mu się łza. Żałował, że w ogóle się tutaj znalazł. Tak być nie mogło. Nikt nie powinien zaznawać takiego upokorzenia. Co stało się z tym światem, że doszło do tego wszystkiego?
***
Pan Semathery spoczął na szerokim, wyścielonym satyną łożu ze zdobionym wezgłowiem. Czuł się bardzo zmęczony, choć nie wynikało to z dłuższego niż zwykle treningu w siłowni. Ciążył mu raczej… kolejny dzień spędzony tutaj. W tym pięknym, ale jednak ograniczonym czterema ścianami domu.
Owszem, mógł wyjść na wycieczkę na zewnątrz w asyście swoich androidów. Mógł nawet zaprosić na nią sąsiadów, żeby było weselej. Ale i tak nie mogli się zbytnio oddalać od swoich rezydencji. Tam było zbyt niebezpiecznie. Tam czaiły się zarazy i niedobrzy ludzie siejący chaos.
Poza tym świat nie wyglądał już tak pięknie jak na wyświetlaczu w saloniku. Oglądanie go na żywo przyprawiało o to dziwne poczucie…
Nie, przecież to nie była jego wina. On chciał tylko żyć na pewnym poziomie, który zagwarantowali mu rodzice. To wymagało poświęceń. Nie chciał o nich myśleć. Po co przejmować się przeszłością, skoro do dyspozycji jest tyle przyjemności.
Wstał z łóżka i podszedł do barku. Nalał do kieliszka hine antique, dawno już nieprodukowanego francuskiego koniaku, i upił spory łyk.
– Majordomusie, przyślij do mnie Beth – rozkazał. – I puść Franka Sinatrę.
– Oczywiście, panie.
Muzyka wypełniła pomieszczenie. Louis kręcił się wokół łóżka, sącząc trunek i podśpiewując wesoło. W końcu drzwi rozsunęły się z cichy szelestem. Android wszedł do sypialni drobnym krokiem.
– Wzywałeś mnie, panie. – Głos Beth był słodki, szczebiotliwy. – Czego dzisiaj pragniesz? Masażu? A może czegoś więcej…
– Jak ty mnie dobrze znasz. – Na twarzy Louisa pojawił się grymas zadowolenia. – Rozbierz się, kochanie.
Pan Semathery usiadł na krawędzi łóżka i zaczął trzeć dłonią o krocze. Patrzył, jak kolejne części mundurka znikają z Beth. Wiódł wzrokiem od jej pięknych stóp z paznokciami polakierowanymi na czerwono, przez smukłe nogi, mocno wciętą talię i okrągłe piersi, aż do rudych loków spływających na ramiona. Ten widok był tak przyjemny, tak ekscytujący…
Nie pasował tylko biały kołnierz wokół karku. Był jak plama z atramentu na perfekcyjnie wykaligrafowanym liście. Albo jak łyżeczka soli wsypana do kawy. Psuł wszystko.
Ten kołnierz odróżniał człowieka od androida. Ten kołnierz jawnie wskazywał, że Beth naprawdę by tutaj nie było, gdyby nie została do tego zmuszona.
Zazwyczaj to nieprzyjemne wrażenie sztuczności po chwili znikało, tłamszone przez coraz bardziej intensywne pożądanie. Tym razem jednak było inaczej, jakiś detal sprawił, że Louis nie mógł się przełamać.
Pan Semathery zdjął dłoń z krocza, zalotny uśmiech zniknął z jego twarzy.
– Coś jest nie tak? – zapytała Beth niespokojnym tonem. – Może…
– Nie, nic… Po prostu nagle poczułem się zmęczony. – Louis zaśmiał się nerwowo. – Za dużo dzisiaj ćwiczyłem, to już nie ten wiek, hehe. Zabawimy się innym razem, moja droga. Możesz wracać już do siebie.
Beth szybko się ubrała i ruszyła w kierunku drzwi.
– Dobranoc, panie Semathery – powiedziała na odchodnym. – Życzę słodkich snów.
– Dobranoc.
Choć Beth nie dawała po sobie tego poznać, Louis wiedział, że opuszcza sypialnię z ogromną ulgą. On też jakoś musiał sobie ulżyć. Odblokował i otworzył szufladę w stoliku nocnym, po czym wyciągnął z niej alprazolam. Nalał sobie pełen kieliszek hine antique i popił nimi tabletki. Potem dolał jeszcze kolejny i opróżnił go niemal jednym haustem. Wsunął się pod pościel, nie myśląc już o niczym.
***
Nicholas patrzył, jak Ted, odpowiedzialny za utrzymanie roślin w oranżerii, krzątał się po wspólnym pokoju dla androidów – z wręcz przesadną dokładnością składał swój strój roboczy i ścielił łóżko. To wszystko wydawało się takie sztuczne, wymuszone…
Przybycie na służbę do enklawy bogaczy ostatecznie chyba nie było dobrym pomysłem. A poświęcił przecież tak wiele, żeby się tutaj dostać… Długo wędrował przez kilka targanych chaosem stanów. Oklahoma, Kolorado, Wyoming, Montana. Później przedzierał się przez tereny kanadyjskiej prowincji Alberty, aż w końcu dotarł w północne Góry Skaliste, gdzie grupka dawnych miliarderów urządziła sobie podziemny azyl w świecie zniszczonym przez zmiany klimatyczne.
– Wszystko przyjdzie z czasem – odezwał się nagle beznamiętnym tonem Ted. – Każdemu na początku jest trudno. Później zaczynasz doceniać fakt, że się tutaj znalazłeś.
– Ale czy nie robisz tych rzeczy – Nicholas urwał na chwilę, dobierając słowa – jakby wbrew swojej naturze?
– Jestem androidem. Moją naturą jest służenie – odparł Ted. – Poprzednie życie odeszło w niepamięć. Osoba, którą byłem, straciła wszystko. Teraz jestem nową istotą i mam nowe, spokojne życie. Nie muszę przejmować się tym, co było kiedyś.
– Naprawdę wierzysz w to, że jesteś… maszyną? – Nicholas uniósł brwi ze zdziwienia.
– Nie wierzę – powiedział Ted, siadając na łóżku. – Ja to wiem. To obiektywny fakt. Lepiej też go zaakceptuj. Dobranoc.
Ted przykrył się kocem i odwrócił plecami do Nicholasa. Ten otworzył lekko usta, zszokowany tym, co przed chwilą usłyszał.
Bogacze wymagali od służących bezwzględnej wierności. Była ona egzekwowana przez kołnierz z paralizatorem, który przytwierdzano na stałe do ciała – Nicholasa nadal czasami przechodziły dziwne ciarki w okolicach karku, takie same, jakie czuł zaraz po wybudzeniu z operacji. Kto wykazywał nieposłuszeństwo w jakikolwiek sposób – kończył rażony prądem. W razie potrzeby mógł zostać nawet zabity.
Wszystko to określały warunki umowy. Wyjątkowo zawiłej i skomplikowanej. Wedle zawartych w niej zapisów nie można było choćby używać pewnych słów, które uznano za „negatywne”. Pan domu, Louis Semathery, miał zaś prawo odnosić się do każdego służącego mianem „androida” i traktować go jako robotycznego człowieka.
Gdy Nicholas tkwił w obozie dla uchodźców tuż pod granicami enklawy, wydawało mu się to niewielką ceną za możliwość bezpiecznego życia w klimatyzowanym schronie pełnym zapasów, które powinny wystarczyć na dekady. Jak wspominali Janice i Ted, rzeczywiście miał dużo szczęścia, że w ogóle dostał się do służby. Należało spełniać odpowiednie wymagania zdrowotne i sprawnościowe, by zwrócić na siebie uwagę rekruterów. Pech chciał, że wolne miejsce było akurat tylko u pana Semathery’ego.
Nicholas przypuszczał jednak, że inni bogacze wcale nie byli lepsi. Ale to, co widział tutaj… Nie przypuszczał, że wszyscy ludzie decydujący się na służbę będą podchodzili do tego w aż tak poważny sposób. Sądził, że będą udawać androidów tylko przed szurniętym miliarderem, między sobą zaś pozostaną tacy sami.
A praktycznie wszyscy zachowywali się jak roboty. Jakby lęk przed gniewem pana wywoływał u nich zmianę tożsamości. Wyparcie się samego siebie i przyjęcie nowej roli zapewne stanowiło mechanizm obronny. Może służący z dłuższym stażem już parę razy zostali potraktowani paralizatorem i to stopniowo warunkowało u nich zmianę…
Jak chorym człowiekiem trzeba było być, żeby zezwolić na coś takiego. Większość z prac w rezydencji mogły wykonywać proste, nieświadome maszyny, a nie ludzie.
Nicholas poczuł dreszcz przebiegający po kręgosłupie. Systemowi nadzoru przecież nie umykają jego pytania, jego zachowania rejestrowane na kamerach… Jeżeliby dalej brnął w tę stronę, wkrótce pewnie zostałby ukarany. Chyba nie powinien był w ogóle o tym myśleć. Skóra w okolicach kołnierza nagle zaczęła go mrowić…
– Hej, ty, Nicholas! – usłyszał nagle za sobą kobiecy głos. To była Ellen, techniczka. – Jeszcze nie idziesz spać. Mamy robotę do załatwienia.
– Co się stało? – Zaskoczony Nicholas odwrócił głowę.
– Skończyłam instalować zmywarkę do naczyń w kuchni. Lepiej, żebyś dzisiaj nauczył się ją obsługiwać, bo jutro nie będziesz miał na to czasu. Pan Semathery rozważa zorganizowanie przyjęcia dla sąsiadów.
– Dobrze, chodźmy.
Nicholas wstał ze swojego łóżka i razem z Ellen wyszli ze wspólnego pomieszczenia. Jej granatowe ogrodniczki były całe umorusane smarem, z kieszeni wystawały klucze i śrubokręty. Po kilku chwilach szybkiego marszu przez sieć korytarzy dotarli wreszcie do kuchni, oświetlonej zimnym światłem i niemal sterylnie czystej. Techniczka nie mówiła nic przez całą drogę, co wprawiało Nicholasa w konsternację. Odezwała się dopiero, gdy stanęli przy zmywarce:
– Oto nowy sprzęt – poklepała po sporej chromowanej szafie. – Chociaż „nowy” to nieco za dużo powiedziane. Stary, ale nigdy nieużywany model, który uchował się gdzieś w zasobach enklawy. Wszystko trzeba programować ręcznie, nie ma obsługi głosowej. Ta maszyna nie kuli się jak pies, gdy się na nią nakrzyczy. W odróżnieniu od innych pracujących tutaj ustrojstw.
Mogłoby się wydawać, że na twarzy Ellen pojawił się ledwie widoczny uśmiech.
– Co masz na myśli? – zapytał Nicholas.
– Już dobrze wiesz co. – Techniczka zaczęła majstrować przy panelu sterowania zmywarki i westchnęła głęboko. – Coś jest nie tak z programatorem i prowadnicami od szuflad, muszę jeszcze skoczyć do kanciapy po kilka rzeczy. Idziesz ze mną.
– W porządku.
Składzik z narzędziami znajdował się nieopodal kuchni. Stały w nim dwa rzędy regałów pełne różnych narzędzi i części, których Nicholas nawet nie rozpoznawał. Pana Semathery’ego pewnie nie bardzo interesowało to pomieszczenie, inaczej wściekłby się z powodu bałaganu.
Nicholas przyglądał się Ellen, kiedy ta grzebała w stertach ustrojstw. Zachowywała się najzupełniej naturalnie, mimiką zdradzała to zamyślenie, to frustrację, gdy nie mogła czegoś znaleźć. Co chwilę poprawiała też włosy związane w kucyk.
– Ty nie uważasz się za androida, prawda? – wypalił nagle.
Ellen prychnęła głośno.
– Oczywiście, że nie. Nie pozwalam, by strach uczynił ze mnie niewolnika. Ci ludzie tutaj… oni dali się opanować lękowi. Sądzą, że pan Semathery może czytać ich myśli i przy nim boją się nawet głośniej odetchnąć. Nic z tych rzeczy. Rozwój wcale nie poszedł tak bardzo do przodu, odkąd natura zaczynała zrzucać człowieka z jego tronu. Obietnice technoraju były tylko bajkami opowiadanymi dla rozpadającego się społeczeństwa.
– Nie boisz się…?
– Kogo? Głosu mówiącego z sufitów? Jest niewiele bardziej inteligentny od dawnych smartfonowych asystentów. Nie mają tu superkomputerów, to system montowany na szybko przez szczury uciekające z tonącego statku. Nasłuchuje nas, owszem, ale nie analizuje wszystkiego, żeby oszczędzać zasoby. Jego działanie opiera się na wyłapywaniu słów kluczowych, które zdradzają niedobre zamiary lub są powiązane z niewygodnymi tematami. Banalnie proste do ominięcia. Nikt nie zdążył rozszyfrować tajemnicy mózgu, zanim z cywilizacją zaczęły dziać się nieprzyjemne rzeczy. Obręcz z piorunami reaguje na zmiany w fizjologii organizmu, a nie na nasze myśli. Wystarczyłoby tylko opanować emocje, ale pioruny mogą być też miotane ręcznie przez władcę…
– Chcesz zostać królem na zamku? – szepnął Nicholas, spoglądając Ellen prosto w oczy.
– Chcę tylko sprawiedliwości – odparła ostro Ellen. – Wiesz, kim byli ci ludzie. Wiesz, co robiono na terenach na południowy wschód stąd.
Alberta. Ropa. Ci bogacze zapewne byli dawnymi potentatami naftowymi. Dobrze wiedzieli, że ich działalność prowadzi do zniszczenia środowiska, a mimo to jej nie zaprzestali.
– Nie dbam o to, co będzie dalej – ciągnęła Ellen. – I tak straciłam już wszystko. Wierzę, że masz zamiar mi pomóc. Nie chcesz stać się robotem tak jak oni.
Ostatnie zdanie poruszyło Nicholasa do głębi. Milczał przez chwilę, aż wreszcie powiedział cicho:
– Spróbuję – zgodził się, choć nie był do końca przekonany. – Może razem jakoś się nam uda.
– Na pewno to zajmie trochę czasu. Teraz musimy zająć się zmywarką, mam już wszystkie rzeczy.
Ellen podniosła skrzynkę z narzędziami i razem wyszli ze składziku. Gdy zamknęli za sobą drzwi, Nicholas poczuł, jakby w otoczeniu zaszła dziwna, niewytłumaczalna zmiana. Jakby rezydencja stała się zupełnie innym miejscem, odartym z tego pompatycznego przepychu.
***
Przyjęcie dla sąsiadów ostatecznie nie doszło do skutku. Podobnie jak parę innych wydarzeń zaplanowanych przez pana Semathery’ego. Od kilku dni rzadko opuszczał sypialnię. Nie miał ochoty na czytanie książek, ćwiczenie na siłowni czy gry VR. Siedział na łożu zawinięty w kołdrę, spoglądając w stronę pustych butelek po koniaku. Jego też miał już dość.
Wiedział, że w głębi duszy wszyscy go nienawidzą. Że knują przeciwko niemu i tylko czekają na dogodny moment, na jakąś usterkę systemu bezpieczeństwa, by wbić mu nóż w plecy.
Androidy. Odczłowieczeni poddani z elektrycznym kagańcem. Wszyscy sąsiedzi z enklawy myśleli, że to wyłącznie dziwaczny, nieszkodliwy kaprys, jakich bogaci zresztą mają wiele. Prawda była jednak zupełnie inna.
Louis Semathery nie chciał widzieć w nich ludzi. Chciał wierzyć, że naprawdę są ślepo posłusznymi maszynami, które wiernie imitują emocje, ale w rzeczywistości ich nie odczuwają. Chciał czerpać korzyści wynikające z ich pomocy, lecz jednocześnie nie musieć walczyć z ciężarem spoczywającym na sumieniu.
Postępował więc tak samo, jak kiedyś, gdy widział wszystkie te informacje o wypadkach na platformach wiertniczych czy obrazy nędzy kolejnych osób dotkniętych nadzwyczajnie silnym huraganem. To były tylko zbiory liczb, słupki w statystykach. Stosował dehumanizację jako tarczę ochronną.
Mógł żyć tutaj jedynie z prostymi robotami-sługami o ciałach z plastiku. Ale bał się, że to mu nie wystarczy, że to nie zaspokoi wszystkich jego potrzeb. Że będzie czuł się tutaj sam, zamknięty w betonowym schronie, skryty przed światem, do którego zniszczenia przecież sam się w pewnym stopniu przyczynił. Przeklęty, skrzywiony paradoks jeża. Pragnienie bliskości splecione z pragnieniem uniknięcia krzywdy.
Louis nie przypuszczał, że tamten stary, piękny świat odejdzie tak szybko. Myślał, że może zostało jeszcze kilka dekad, że prawdziwymi konsekwencjami będą musiały przejmować się dopiero kolejne pokolenia. Kiedy jednak pierwsza kostka domina runęła… Najpierw pandemia, załamanie na rynkach gospodarczych i napięcia społeczne. Potem coraz więcej lokalnych wojenek. Coraz cieplejsze lata i coraz więcej ludzi umierających z powodu głodu czy upałów. Blue Ocean Event. Metan uwalniający się z klatratów w wiecznej zmarzlinie. Tego domina nie sposób było już zastopować. Kto mógł wiedzieć, ile to jeszcze wszystko wytrzyma…
Nie, nie, nie, Louis nie chciał sobie tego wszystkiego przypominać. To tak bardzo bolało.
Na AR-monoklu pojawiło się powiadomienie. To Nicholas przyniósł posiłek pod drzwi. Co zrobić z tymi wszystkimi ludź… z tymi wszystkimi androidami? Nie chciał już ich więcej widzieć. Nie chciał już więcej o nich myśleć. Stwierdził, że trzeba się ich jakoś pozbyć, znaleźć nową służbę, zagrzebać wspomnienia pod górą środków uspokajających. A może…
***
Tego ranka Nicholas obudził się wcześniej niż pozostali służący. Z dnia na dzień czuł się coraz dziwniej. Momentami odnosił wrażenie, że tak naprawdę cały czas śni, że wszystko to, czego doświadcza, nie ma miejsca w rzeczywistości. Coraz częściej czuł też mrowienie w okolicach kołnierza. Ellen radziła mu jednak, by po prostu je ignorował.
Razem opracowywali plan pokonania pana Semathery’ego. Próbowali znaleźć jakiś sensowny i niezawodny sposób, ale żaden nie przychodził im do głowy. Otrucie odpadało – wszystkie leki pochodziły z ogólnych zasobów enklawy, a do modułu medycznego nie mieli dostępu. Poza tym każda z potraw musiała być wcześniej próbowana przez Nicholasa. Atak w nocy również nie wchodził w rachubę – do kwatery Louisa można było wejść tylko, jeśli zostało się o to poproszonym. Żadna ze służących nie zostawała też z nim na noc, odsyłał je do wspólnego pokoju, gdy już z nimi skończył. Nigdy nie wezwał do siebie Ellen.
Nicholas widział też inne wyjście, bardziej korzystne dla niego. Mógł po prostu zdradzić techniczkę i powiedzieć o wszystkim panu. Wtedy zyskałby jego przychylność… Ale czy na pewno?
Pan Semathery mógłby przecież dalej traktować go jak maszynę. Jeśli posunął się do odczłowieczenia własnych służących, dlaczego miałby okazywać im wdzięczność za cokolwiek? Nawet za potencjalne uratowanie życia?
Czy oni mieli prawo o tym życiu decydować? Czy śmierć stanowiła wystarczającą karę dla Louisa Semathery’ego? Przecież jego dokładny życiorys nie był im znany. To nawet nie było jego prawdziwe imię. Ellen mogła kłamać odnośnie tego, kim był w przeszłości, wiedziona ślepą furią skierowaną przeciwko dawnym władcom tego świata.
Nicholas odwrócił głowę i spojrzał na smartwatcha leżącego na szafce. Szósta czterdzieści trzy. Żeby przygotować śniadanie, wstawali razem z Mattheusem, szefem kuchni, o wpół do ósmej. Pan Semathery zazwyczaj budził się dopiero o dziewiątej. Czas mijał tutaj w bardzo nietypowy sposób. Taki… sztuczny.
Materac lekko zaskrzypiał, smartwatch zniknął z szafki i zaraz pojawił się na nadgarstku Nicholasa. Służący prędko ubrał się w mundurek, starając się przy tym nie hałasować. Wyszedł ze wspólnego pomieszczenia i ruszył w kierunku kuchni.
Korytarze zdawały się bardzo zimne i ponure, nawet postaci ze starych portretów zawieszonych na ścianach patrzyły jeszcze smutniejszym wzrokiem niż zazwyczaj. Nicholasa uderzyło poczucie, że cała ta sytuacja jest dla niego kompletnie nierealna. Nie żyło mu się kolorowo nawet wtedy, kiedy był jeszcze dzieckiem, ale nigdy nie przypuszczał, że znajdzie się w tak dziwnym miejscu i w tak dziwnych okolicznościach.
Podszedł do drzwi prowadzących do kuchni, te jednak nie rozsunęły się automatycznie. Najwyraźniej system nie autoryzował dostępu za względu na wcześniejszą godzinę.
– Majordomusie, proszę, otwórz drzwi – powiedział głośno Nicholas. – Chcę dzisiaj zacząć pracę wcześniej.
Cisza.
– Majordomusie…?
Coś było nie tak. Nicholas nagle poczuł na dłoniach delikatny ruch powietrza. Ruszył w kierunku końca korytarza. Za zakrętem znajdowały się drzwi prowadzące do drogi ewakuacyjnej. Były uchylone. Otworzyć je mógł tylko Majordomus. Lub osoba posiadająca klucz, jeśli system zarządzania rezydencją uległby awarii.
Nicholas wszedł przez nie i zaczął piąć się po schodach. Zalewały go fale ciepłego powietrza; przypomniał sobie ulgę, jaką poczuł, gdy po miesiącach tułaczki i koczowania w obozowiskach wreszcie spędził cały dzień w chłodnych ścianach rezydencji.
Kiedy wreszcie dotarł na powierzchnię, zdał sobie sprawę, że odkąd tutaj przybył, nie widział słońca. Czy wszystkie wygody życia w enklawie były wartego tego poświęcenia? Przymusowej sterylizacji? Wszczepienia sobie kołnierza z paralizatorem? Konieczności udawania robota?
Jego brat zginął w zamieszkach. Rodzice zmarli z powodu lokalnej epidemii nowego, nieznanego wirusa. Nicholas stracił wszystko. Dotarcie do enklawy było jego celem, wiarą, która podtrzymywała go przy życiu. Nie zastanawiał się nad tym, jak to wszystko będzie wyglądało po tym, gdy ten cel zostanie zrealizowany.
– Panie Semathery! – krzyczał Nicholas, idąc w dół szerokiego szlaku. – Panie Semathery?!
Odpowiedziało mu jedynie echo. Zaczął rozglądać się po okolicy. Nie był to najprzyjemniejszy widok. Niegdyś te zbocza porastały piękne iglaste lasy, teraz tylko niewielkie krzaki i chwasty, które jakimś cudem przystosowały się do zmian klimatu. Niewielkie jezioro położone w dolince miało ciemny, błotnisty odcień.
Nicholas dotarł do miejsca, w którym droga prowadziła tuż nad urwiskiem, odgrodzona niską stalową barierką. Przy jednym ze słupków leżał jakiś prostopadłościenny przedmiot. Książka o czerwono-żółtej okładce, dostrzegł Nicholas, podchodząc bliżej. Podniósł ją. Autorem był Karel Čapek, a tytułem akronim R.U.R. Nicholas nigdy o niej nie słyszał. Nie przepadał za czytaniem. Pan Semathery za to je kochał.
Na pierwszej stronie widniała sporządzona odręcznie notatka.
Kiedy byłem dzieckiem, marzyłem o świecie, w którym wszyscy byliby pod moją absolutną kontrolą. Świecie, w którym nie musiałbym słuchać już ani mamy, ani taty, ani nauczycieli, tylko oni mnie. Świecie pełnym robotów gotowych spełniać wszystkie moje rozkazy. I to dziecięce marzenie ostatecznie się spełniło, stając się moim koszmarem.
Nicholas spojrzał w dół. Nie widział ciała w rumowisku na dole. Przewertował jeszcze książkę, ale nie znalazł żadnych innych notatek.
Zalała go fala sprzecznych myśli. Nie wiedział, co ma zrobić. Odwrócił się i spojrzał w górę drogi. Nie chciał wracać do rezydencji, jakiś instynkt blokował go przed podjęciem tej decyzji. Ellen pewnie uradowałaby się na wieść o zniknięciu pana Semathery’ego. Inni prawdopodobnie też. Ale co im było po tym? Nawet jeśli panu Semathery’emu stało się coś zł… coś niedobrego, to przecież byli jeszcze inni bogacze z enklawy, rekruterzy, androidy bojowe patrolujące teren. Nie wiadomo, co chcieliby zrobić z tamtymi służącymi. Mogliby przecież uznać, że zniknięcie pana Semathery’ego jest ich winą…
Nicholas czuł się zagubiony. Fala lęku powoli zalewała jego ciało. Nie bał się tak nawet wtedy, kiedy musiał wędrować przez umierające Stany i Kanadę. Wtedy miał jasno określony cel, coś, czego trzymał się w najmroczniejszych chwilach.
Cel. Właśnie. Musiał znaleźć sobie nowy cel. Łatwiej jest funkcjonować, gdy ma się świadomość tego, że twoje istnienie czemuś służy.
Nicholas postanowił, że odnajdzie pana Semathery’ego. Pewnie groziło mu niebezpieczeństwo. A przecież nie można przez brak działania dopuścić, aby człowiek doznał jakiejś krzywdy.
Służący ruszył w dół drogi, czując delikatne mrowienie wokół kołnierza.
___
Jinzō ningen – z japońskiego „android” (dosłownie „sztuczny człowiek”).
Cześć,
bardzo dobre opowiadanie. Akcji w nim nie było dużo, więc pewnie niektórzy mogą na to narzekać, ale czytało się przyjemnie. Nie wiem czy dobrze zinterpretowałem, ale te mrowienia jednak nie były niczym? To, że je odczuwali (chyba w szczególności bardziej świadome androidy), wynikało właśnie z faktu, że kontestowali istniejącą rzeczywistość oraz podział na “panów” i “sługi”? Taki przynajmniej wysnułem wniosek po końcówce, w której Nicholas choć sam planował pozbycie się Semathery’ego, to jednak ostatecznie, nie wiedząc co się z tamtym stało, ruszył na poszukiwania.
Widzę też, że starałeś się poruszyć istotne bieżące problemy takiej jak zanieczyszczanie środowiska. Za co dałbym dodatkowego plusa. I jeszcze jedno pytanie, tak z ciekawości. Kiedy pisałeś o pandemii, to było nawiązanie do naszej obecnej sytuacji, czy to tylko przypadkowa zbieżność?
Na koniec mam jeszcze uwagę do jednego zdania:
„Niegdyś te zbocza porastały je piękne iglaste lasy…” – zbędne „je” i zmieniłbym dalej szyk na „lasy iglaste”, wtedy będzie lepiej brzmiało.
@Aaron333
Dziękuję za przeczytanie i komentarz, błąd poprawiłem :)
Nie wiem czy dobrze zinterpretowałem, ale te mrowienia jednak nie były niczym? To, że je odczuwali (chyba w szczególności bardziej świadome androidy), wynikało właśnie z faktu, że kontestowali istniejącą rzeczywistość oraz podział na “panów” i “sługi”?
W zamyśle miały być to wrażenie fantomowe – podobne do odczucia wibracji telefonu w kieszeni, chociaż w rzeczywistości nikt do nas nie dzwoni. Strach przed karą był na tyle silny, że zniewoleni słudzy zaczęli mimowolnie antycypować porażenie prądem, gdy myśleli o czymś, za co mogliby zostać ukarani… Nie prezentuje jednak tej interpretacji jako definitywnej – równie dobrze kołnierz mógł wysyłać “sygnały ostrzegawcze” o niskiej intensywności. Brak możliwości jednoznaczej oceny sytuacji był jednym z elementów męki “sztucznych ludzi”, bogaci zniewalali ich także właśnie fasadą niewiedzy. To także komentarz do rzeczywistej sytuacji – ile to rzeczy było dotychczas ukrywanych lub tuszowanych przez korporacje/bogaczy/rządy (choćby ostatnia afera z fałszowaniem testów emisji spalin przez Volkswagena)?
I jeszcze jedno pytanie, tak z ciekawości. Kiedy pisałeś o pandemii, to było nawiązanie do naszej obecnej sytuacji, czy to tylko przypadkowa zbieżność?
Tak, to nawiązanie do obecnej pandemii, tekst pisałem latem 2020 roku.
Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing
Bardzo mi się podobało. Bardzo.
Szalenie efektowne ogrywasz główny twist tekstu, którym jest fakt, że “androidy” nie są androidami, maszynami, tylko zniewolonymi ludźmi, którzy nie mieli innego wyjścia. W świetle tej rewelacji takie sceny, jak seksualne wykorzystywanie Beth, nagle nabierają nowego znaczenia, a tekst staje się znacznie bardziej gorzki. Pomysłowy jest też sposób, w jaki wprowadzasz do tekstu współczesne problemy – grożącą katastrofę klimatyczną, pandemię, skutki globalnego ocieplenia. Tekst jest niby wyciszony, spokojny, niewiele się w nim dzieje, ale pod powierzchnią aż kipi.
No i dodatkowy punkt za Asimova w ostatnich zdaniach.
No, nieźle nam się ten luty na forum zaczyna, to kolejny dziś przeczytany dziś przeze mnie bardzo udany tekst.
ninedin.home.blog
@Ninedin
Dziękuję za przeczytanie i komentarz, fajnie, że się spodobało :)
Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing
Dobry tekst, bogaty w nawiązania literackie.
Zgadzam się z Ninedin, że twist androidowy jest dobrze ograny.
I jeszcze fajna jest niepewność co do działania kołnierza.
Bogacz wydaje mi się zbyt stereotypowo zły, głupi i bogaty. Prawie jak nowy ruski z dowcipów o nowych ruskich.
Dość statyczna akcja – nie tyle dzieje się, co przedstawiasz swój świat.
złote sztućce zabrzęczały cicho,
Zastanawiam się, czy złote sztućce byłyby wygodne w użyciu. Czy noże nie byłby za miękkie, żeby kroić? Czy widelce nie byłyby ciężkie albo nie wyginały się podczas jedzenia?
Babska logika rządzi!
Nie wiem dlaczego, ale widząc japoński tytuł spodziewałem się dosyć rozbudowanej pozycji, a tymczasem tekst jest bardzo kameralny, co oczywiście nie znaczy, że zły. Bardzo lubię wszelkie zagadnienia dotyczące człowieczeństwa i tutaj to otrzymałem.
Akcji nie stwierdzono, jest spokojne, klimatycznie, ale jednocześnie do samego końca czuć napięcie. Czytelnik czeka na bunt “maszyn” i krwawe rozliczenie z panem. No i w sumie ten spokój jest swoistym zaskoczeniem.
Fajnie, gdyby kiedyś jeszcze coś powstało w tym kołnierzowym świecie.
Pamiętne R.U.R Ćapka i "jinzō ningen" – tworzenie sztucznego człowieka i japońskie szukanie odpowiedzi na pytanie, co to znaczy być człowiekiem. :DDD
Bardzo przyjemne opowiadanie, fabularnie krystalicznie poprowadzone. Porównując z innymi Twoimi opowiadaniami, które miałam przyjemność przeczytać, wyjaśniasz wszystko niejako do cna i zapinasz koszulę pod samą szyję. Trochę to duszące dla mnie. Powiedziałabym, że rodzaj eksperymentu i etapu rozwoju, który Ci wyszedł.
W kwestii samej treści uroczo staroświeckie, bo raczej nie roponośni magnaci będą "tłoczyli" się w enklawach. Chociaż może i dla nich znajdą się tam ostatnie miejsca. Dla mnie jest opowieścią z zagłady starego, dobrego świata, w którym nie było jeszcze walki o nadwyżkę behawioralną, powszechnych ciasteczek i predykcji zachowań. W tamtym świecie mieliśmy jeszcze prawo do czasu przyszłego, dzisiaj zdaje się, że padają ostatnie okopy.
Opowiadanie misię! więc zgłaszam do biblio. :-)
PS. Uważałabym z jedną rzeczą, a mianowicie z zamiennikami postaci. Zwłaszcza w jednym miejscu "przystanęłam", aby to rozkminić.
pozdrawiam, a
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Dziękuję za kolejne komentarze :)
@Finkla
złote sztućce zabrzęczały cicho,
Zastanawiam się, czy złote sztućce byłyby wygodne w użyciu. Czy noże nie byłby za miękkie, żeby kroić? Czy widelce nie byłyby ciężkie albo nie wyginały się podczas jedzenia?
Wygodne raczej nie były, dlatego większość współczesnej zastawy stołowej określanej jako “złota” jest w rzeczywistości wykonywana ze stali nierdzewnej pokrytej warstwą złota. Drzewiej natomiast wykonywano sztućce z czystego złota, więc przypuszczam, że ktoś bardzo bogaty mógłby kupić takie zabytkowe sztućce do swojego schronu jako ekskluzywny dodatek. Tym bardziej, że omlet raczej nie wymaga dużej siły krojenia ;)
https://www.delightedcooking.com/what-are-the-pros-and-cons-of-using-gold-cutlery.htm
. Since gold is such a soft, malleable metal, it is also true the cutlery is not as durable as silverware or stainless steel. This is in large part due to the fact that most gold cutlery is in actuality made from zinc or copper with a thin plating of pure gold on its surface, which can easily be abraded, scratched, and marred over time.
Modern gold electroplating processes have made gold cutlery very affordable.
The relative fragility of this cutlery compared to that of other types of silverware is its major drawback in repeated use. Plated cutlery has a layer of surface gold that is only several microns thick. By comparison, a human hair is usually between 50-120 microns in thickness. Antique gold cutlery that is solid gold may present even more difficulties, as the soft quality of gold makes it likely that harm will occur. For example, the tines in forks will break with repeated use and the cutlery will sustain bending and warping damage with regular use that is difficult to repair.
@SolidGrecky
Fajnie, gdyby kiedyś jeszcze coś powstało w tym kołnierzowym świecie.
Mam jeszcze kilka innych opowiadań postapo osadzonym w nieco zbliżonym świecie przedstawionym (w zasadzie to nawet mogłoby być to samo uniwersum, nie ma w nich nic wzajemnie wykluczającego), tym razem w Polsce:
@Asylum
W kwestii samej treści uroczo staroświeckie, bo raczej nie roponośni magnaci będą "tłoczyli" się w enklawach. Chociaż może i dla nich znajdą się tam ostatnie miejsca.
Opowiadanie było zainspirowane między innymi raportami o miliarderach wykupujących bunkry w Nowej Zelandii, temat ostatnio jest dość modny i pojawił się na kilku portalach informacyjnych:
https://www.bloomberg.com/features/2018-rich-new-zealand-doomsday-preppers/
https://edition.cnn.com/2020/07/15/business/bunkers-new-zealand-intl-hnk/index.html
Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing
Wiem, @Wickedzie, że drenują ten temat i bunkry są tam, w Stanach, Alpach, ale nie wiem, kto w nich zamieszka, bo “siedzę” w ciasteczkowych śmieciach, kupnie i sprzedaży, rozlaniu się tego tatałajstwa na cały świat i wszystkie usługo-produkty. Jestem przerażona, tęsknię za widocznością i “oswojonym” starym kapitalizmem.
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Bardzo dobry tekst, który bardzo dobrze mi się czytało. Przede wszystkim duży plus za twist z Androidami, to że tak naprawdę są to ludzie, zupełnie zmienił wymowę opowiadania. Bardzo pozytywnie też odbieram poruszenie w tekście kwestii ochrony środowiska, pandemii i ogólnie pytanie o sens człowieczeństwa. Brak szybkiej akcji zupełnie mi nie przeszkadzał.
Oczywiście klikam bibliotekę i dziękuję za udaną lekturę :)
@Katia72
Dziękuję za komentarz i bibliotekę :)
Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing
Wrócę z komentarzem klikowym niedługo, obiecuję :)
http://altronapoleone.home.blog
Cześć,
ciekawa historia, zgrabnie opowiedziana. Dużo już wspomniano wyżej, fajny twist androidowy, Asimov :)
Jeżeli chodzi o końcówkę, spodziewałem się, że w jakiś sposób Nicholas przedierzgnie się w nowego pana. To by mi świetnie pasowało do tych obaw o kontynuację androidowego azylu :)
Tak czy inaczej, naprawdę dobra historia :)
Jeszcze trochę marudzenia:
– Nie wiem, panie – odparł Nicholas. – Nie znam tych książek. Może ta druga?
Hmmm… Na jakiej podstawie “robot “zaproponował drugą książkę? Trochę to dla mnie niejasne i nierobotyczne ;)
Na cały planie rezydencji migało jeszcze kilkanaście takich kolorowych kropeczek
“Całym”.
Ale to może tylko jakiś refleks.
Coś nie tak z szykiem, ja bym ułożył tak: “Ale może to tylko jakiś refleks.”
Ale to może tylko jakiś refleks. Będzie musiał przejrzeć się dokładniej w lustrze i ewentualnie zlecić Beth farbowanie włosów.
– Majordomusie!
– System sztucznego krajobrazu uległ awarii, panie – rozległ się nieco metaliczny dźwięk z głośników zamocowanych w suficie.
– Ech, jak zwykle – żachnął się Louis. – Przyślij mi tutaj Ellen, żeby to naprawiła. I puść jakąś muzykę klasyczną.
– Tak, panie.
Salonik wypełniły dźwięki koncertu skrzypcowego D-dur Czajkowskiego. Louis skończył jeść omlet i zabrał się za ciastka. Były słodkie jak ulepek, przebijały pod tym względem nawet kawę z syropem klonowym. I nieziemsko pyszne. Nie przynosiły jednak pełni satysfakcji, nie potrafił cieszyć się z każdego kęsa, zapominając o całym świecie. Właśnie, może to przez to, że świat…
Nie, nie wolno było mu o tym myśleć. Louis nie chciał przecież czuć się źle, to odbierało smak życia.
Sporo “tego”.
Żałował, że w ogóle się tutaj znalazł. Tak być nie mogło. Nikt nie powinien zaznawać takiego upokorzenia. Co stało się z tym światem, że doszło do tego wszystkiego?
Może: “ Nie powinno tak być”. Bo mogło i było.
Jak wspominali Janice i Ted, rzeczywiście miał duże szczęście, że w ogóle dostał się do służby.
“Dużo szczęścia”.
Wiedział, że w głębi duszy wszyscy go nienawidzą. Że knują przeciwko niemu i tylko czekają na dogodny moment, na jakąś usterkę systemu bezpieczeństwa, by wbić mu nóż w plecy.
Mam pewien problem z tym fragmentem i dalszymi zdaniami też, coś mi tutaj nie gra. Raczej wyobrażałem sobie, że Semathery wierzy w te brednie, bez wiary w ten sztuczny świat, wg mnie, traci on sens, zamienia się w teatr w którym Semathery odgrywa rolę człowieka a słudzy role robotów. Być może taki właśnie jest cel…
Kiedy jednak pierwsza kostka domina poszła w ruch…
Propozycja: “runęła”.
Pozdrawiam!
Che mi sento di morir
@Drakaina
Dziękuję za klika, czekam na komentarz :)
@BasementKey
Dziękuję za obszerny komentarz :)
Jeżeli chodzi o końcówkę, spodziewałem się, że w jakiś sposób Nicholas przedierzgnie się w nowego pana. To by mi świetnie pasowało do tych obaw o kontynuację androidowego azylu :)
Lubię zakończenia w stylu “taking the mantle”, ale tutaj jakoś mi nie pasowało, wolałem zostawić cliffhanger z niepewnością Nicholasa co do swojego statusu “jinzō ningen”.
– Nie wiem, panie – odparł Nicholas. – Nie znam tych książek. Może ta druga?
Hmmm… Na jakiej podstawie “robot “zaproponował drugą książkę? Trochę to dla mnie niejasne i nierobotyczne ;)
Random Number Generator ;)
Żałował, że w ogóle się tutaj znalazł. Tak być nie mogło. Nikt nie powinien zaznawać takiego upokorzenia. Co stało się z tym światem, że doszło do tego wszystkiego?
Może: “ Nie powinno tak być”. Bo mogło i było.
To wyrażenie niezadowolenia i sprzeciwu, a nie stwierdzenie stanu rzeczy. “Powinno” powtarzałoby się z następnym zdaniem.
Wiedział, że w głębi duszy wszyscy go nienawidzą. Że knują przeciwko niemu i tylko czekają na dogodny moment, na jakąś usterkę systemu bezpieczeństwa, by wbić mu nóż w plecy.
Mam pewien problem z tym fragmentem i dalszymi zdaniami też, coś mi tutaj nie gra. Raczej wyobrażałem sobie, że Semathery wierzy w te brednie, bez wiary w ten sztuczny świat, wg mnie, traci on sens, zamienia się w teatr w którym Semathery odgrywa rolę człowieka a słudzy role robotów. Być może taki właśnie jest cel…
Louis Semathery cierpiał na zaburzenia emocjonalne – nie miał jednak typowo psychopatycznej osobowości, stosował raczej mechanizm wyparcia, by przytłumić negatywną reakcję sumienia na koszty, jakich wymagała realizacja jego wizji życia. Można powiedzieć, że nosił cechy osób określanych jako “control freak” i nieustannie gdzieś w głębi duszy obawiał się, że stabilne życie nagle wymknie się spod kontroli.
Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing
Panie, a dlaczego to jeszcze nie w bibliotece? Zgłosiłem :)
Che mi sento di morir
Nie do końca mnie przekonało, choć ma wszystko, czego trzeba. Biblioteka tak, ale mam wrażenie, że z bardzo dobrego pomysłu nie wycisnąłeś tego, co w wielu Twoich opowiadaniach wydaje się wręcz Twoją specjalizacją.
Jest tu sporo przemyśleń na temat ludzkości i cywilizacji, choć jakoś tak mniej dostanie, niż w przypadku terrapercepcji. Jest staczanie się nawet tych, którzy są świadomi problemu, co nadaje tu realizmu. ale problemem jest chyba to, że początek za mało zaakcentował “zrobocenie”, a z kolei pod koniec brakło możliwości “poczucia” przełamania myślenia Nicholasa. Tzn. przeskok mógłby być, ale tu jest wrażenie, jakby to nie był przeskok, rewolucja, szok, zderzenie z właściwą sytuacją. Nie, tu nie ma ani kontrastu, ani przeskoku, tylko jakby wrażenie, jakby tam pierwotnie były jakieś ze dwa zdania, może nawet jedno, które jakby dopełniały scenę z uchylonymi drzwiami, właśnie przeskokiem ją czyniąc.
Swoją drogą początek mocno kojarzył mi się z Akta Manniskor (True Humans), musze w końcu pomyśleć o obejrzeniu tego serialu. Tu w każdym razie dobrze wyszło, że jest skojarzenie w tym kierunku, a jednocześnie treść jest zupełnie inna.
" Na twarzy Janice odmalował się strach."
" – Ale czy nie robisz tych rzeczy"
Nadmiarowe spacje na początku akapitu.
"rzeczywiście miał dużo szczęścia, że w ogóle dostał się do służby. Należało spełniać odpowiednie wymagania zdrowotne i sprawnościowe, by w ogóle zwrócić na siebie uwagę"
Nie jestem zbyt mocno przeczulony na powtórzenia, ale tu rzuciło się w oczy "w ogóle".
Cześć, Wicked.
Bardzo dobry tekst, szalenie mi się spodobał. Poczułam taki powiew świeżości, że właśnie czegoś takiego szukałam od dłuższego czasu. Przeczytałam jednym tchem, co nie zdarza mi się często. Opowiadanie w takim, domyślam się, że specjalnie, japońskim stylu. Czyli minimalistyczne, subtelne, bez akcji, a jednak powodujące szybsze bicie serca.
Pomysł na fałszywych androidów świetny, można by go bardziej rozwinąć. Tak, że naprawdę nieliczna grupa wie, że androidy to prawdziwi ludzie z krwi i kości, a cała reszta wierzy, że jednak roboty. Z początku myślałam, że tylko Nicholas jest człowiekiem, co też wydałoby mi się ciekawe. Tak czy siak, twój pomysł jest bardzo zacny.
Doceniam tu wszystko, nic nie sprawiło mi nieprzyjemności, nie mam żadnych uwag. Po prostu porządna robota, autorze ;) Na pewno tekst ten pozostanie ze mną na dłużej.
Powodzenia w dalszym pisaniu! :)
Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!
Dziękuję za kolejne komentarze :)
@Wilk-zimowy
Błędy poprawiłem :)
Biblioteka tak, ale mam wrażenie, że z bardzo dobrego pomysłu nie wycisnąłeś tego, co w wielu Twoich opowiadaniach wydaje się wręcz Twoją specjalizacją. Jest tu sporo przemyśleń na temat ludzkości i cywilizacji, choć jakoś tak mniej dostanie, niż w przypadku terrapercepcji.
Konkurs był raczej zorientowany na SF, więc postanowiłem odejść tutaj od zwyczajowych oniryzmu i psychodeliki na rzecz bardziej przyziemnej narracji.
Swoją drogą początek mocno kojarzył mi się z Akta Manniskor (True Humans), musze w końcu pomyśleć o obejrzeniu tego serialu. Tu w każdym razie dobrze wyszło, że jest skojarzenie w tym kierunku, a jednocześnie treść jest zupełnie inna.
Nie słyszałem jeszcze o tym serialu, ale ogółem jestem raczej mało serialowym typem ;)
@LanaVallen
Cieszę się, że tekst się spodobał :)
Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing
No ale właśnie na tej przyziemnej narracji mam tu niedosyt na poziomie samych bohaterów i ich percepcji. W czym również jesteś dobry – a jednak tego tu brakło.
Co do Akta Manniskor – to historia świata, w którym androidy uzyskały samoświadomość, ale wielu ludzi nie przyjmuje do wiadomości ich podmiotowości. Nie wiem jak “zachodni” remake, ale podobno w skandynawskim oryginale skupiono się na wątku socjologicznym.
Zresztą w ogóle Skandynawowie mają własne podejście do seriali… Jak robili serial o zombie, to skupili się na ludziach wyleczonych z bycia zombiemi.
Wracam, zgodnie z obietnicą.
Bardzo mi się ten tekst podobał, a mimo to pozostałam z jakimś uczuciem niedosytu. Niby wszystko jest na miejscu, nie mam się czego czepić, ale nie wiem, co myśleć o zakończeniu. Nie to, że jest złe. Może minimalnie za bardzo przyspieszone, taka relacja jak kiedy człowiek ma referat na konferencji i zagapi się, że czas się kończy, więc ostatnie slajdy tylko streszcza. Nie wiem, jakie były limity w tym konkursie, ale za jedyną wadę tego tekstu uznałabym zbyt dużą streszczeniowość.
Dość szybko domyśliłam się, kim są służący, ale ponieważ nie robisz z tego twistu, a to nie jest treścią opowiadania, nie uważam tego za błąd. Momentami za dużo było sformułowań ocierających się o infodump albo takich (te o bogaczach), które lepiej by wyglądały w mocniej spersonalizowanej narracji. I jak nie przepadam za nadmiarem emocji w literaturze, tak tu trochę mi ich zabrakło.
Troszkę mi się też nie klei z tymi rekruterami – oni też wiedzą o oszustwach? Skoro prawdziwe androidy są “plastikowe”?
To całe marudzenie nie unieważnia tego, że uważam, że to dobre opowiadanie, nawet bardzo dobre, aczkolwiek jak dla mnie raczej nie Twoje najlepsze. Mimo że pomysł znakomity. Napisałam, że nie robisz twistu z natury służących, ale może trzeba było to troszkę dłużej wytrzymać? Bardziej wejść w psychikę Nicholasa, który opiera się zniewoleniu?
Garść drobiazgów:
Przestronny hal
Hall albo hol.
wyścielonym satynow
ymą pościelą
Mógł nawet zaprosić na nią
swoichsąsiadów,
Ale bał się tego, że to mu nie wystarczy
Razem
z niąopracowywali plan
Oraz trochę za dużo wielokropków ;)
http://altronapoleone.home.blog
Byłem ciekaw tego tekstu. Z tego, co pamiętam, to osiągnąłeś chyba najlepszy wynik spośród wszystkich portalowiczów startujących w konkursie PFFN (chyba że coś mi umknęło).
Opowiadanie jest przede wszystkim bardzo dopieszczone językowo i stylistycznie. Czyta się płynnie, bez potknięć, można się w pełni skupić na treści i przedstawionej historii. Ta zaś intryguje od samego początku.
Pokazujesz dość smutny obraz post apokaliptycznego świata. W przyczynach apokalipsy niewiele jest odkrywczego, ot, coś, co wszyscy obserwujemy, tylko bardziej, mocniej, spektakularniej:
zmiany klimatu, zanieczyszczenie, susze, uwolnienie metanu z klatratów w wiecznej zmarzlinie (nie wiem, czy wiesz, ale zamarzniętych hydratów metanowych na dnie oceanów jest chyba nawet więcej niż pod wieczną zmarzliną), ale nie to jest tutaj istotne.
Istotne jest to, co się stało z ludźmi. Mamy człeko-androidalnhych służących. Niewolników wręcz. Na usługach nielicznych bogaczy, którzy przetrwali. Niemal przez całe opowiadanie trzymasz czytelnika w niepewności co do natury androidów. Czy są to roboty, które chciały być ludźmi, czy może ludzie, udający androidy. Stopniowo odkrywasz coraz więcej, wzbudzając w czytelniku współczucie do tych istot, bez względu na to kim są.
I przyznam się, że po zakończeniu sam nie wiem, kim ten Nicholas w końcu był. Czy prawdziwym androidem, zaprogramowanym, by służyć ludziom i zachowywać się jak istota ludzka, czy może człowiekiem, który ostatecznie został złamany i nie potrafił się już pozbyć piętna niewolnika.
Właściwie to zakończenie jest jedynym fragmentem, na który mogę trochę ponarzekać. Bo historia wydaje się urwana. Wątek Semathery pozostaje otwarty, niedokończony. Nie wiemy dokładnie, co się stało. Czy popełnił samobójstwo, po przeczytaniu R.U.R.? A może zbuntowane człeko-androidy go zabiły? A może odszedł? Tylko gdzie? Po co?
Troszkę tych pytań tutaj pozostaje bez odpowiedzi.
Moja ocena: 5.25/6
Cóż, kiedyś musi być ten pierwszy raz.
Zatem TAK
"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.
Dziękuję za kolejne komentarze :)
@Drakaina
Błędy poprawione (za wyjątkiem wielokropków, bo jednak czasem lubię użyć ich w większej ilości).
Racja, opowiadanie jest dość mocno oszczędne, ale chciałem je takie uczynić – limit w konkursie wynosił 40k.
Troszkę mi się też nie klei z tymi rekruterami – oni też wiedzą o oszustwach? Skoro prawdziwe androidy są “plastikowe”?
Rekruterzy wybierali służących spośród ludzi dla tych mieszkańców enklawy, którym nie wystarczała podstawowa automatyzacja smart-home i nieświadome roboty-asystenci:
Jak wspominali Janice i Ted, rzeczywiście miał dużo szczęścia, że w ogóle dostał się do służby. Należało spełniać odpowiednie wymagania zdrowotne i sprawnościowe, by zwrócić na siebie uwagę rekruterów. Pech chciał, że wolne miejsce było akurat tylko u pana Semathery’ego.
Za granicą enklawy zacierała się granica pomiędzy człowiekiem a “rzeczą mówiącą”, chociaż tylko u pana Semathery’ego odgrywano ten specyficzny teatr dla uspokojenia sumienia miliardera. Teatr, który z czasem niektórym wszedł w krew na tyle, że zamiast aktora rzeczywiście stawali się odgrywaną postacią androida:
Pech chciał, że wolne miejsce było akurat tylko u pana Semathery’ego.
Nicholas przypuszczał jednak, że inni bogacze wcale nie byli lepsi. Ale to, co widział tutaj… Nie przypuszczał, że wszyscy ludzie decydujący się na służbę będą podchodzili do tego w aż tak poważny sposób. Sądził, że będą udawać androidów tylko przed szurniętym miliarderem, między sobą zaś pozostaną tacy sami.
@Chrościsko
I przyznam się, że po zakończeniu sam nie wiem, kim ten Nicholas w końcu był. Czy prawdziwym androidem, zaprogramowanym, by służyć ludziom i zachowywać się jak istota ludzka, czy może człowiekiem, który ostatecznie został złamany i nie potrafił się już pozbyć piętna niewolnika.
W zamyśle Nicholas był człowiekiem, który przeistoczył się w jinzō ningen:
Jego brat zginął w zamieszkach. Rodzice zmarli z powodu lokalnej epidemii nowego, nieznanego wirusa. Nicholas stracił wszystko. Dotarcie do enklawy było jego celem, wiarą, która podtrzymywała go przy życiu. […] Czy wszystkie wygody życia w enklawie były wartego tego poświęcenia? Przymusowej sterylizacji? Wszczepienia sobie kołnierza z paralizatorem? Konieczności udawania robota?
Ale oczywiście można interpretować to jako fałszywe, sztucznie wygenerowane wspomnienia androida, który zaczął uważać siebie za człowieka.
A może odszedł? Tylko gdzie? Po co?
Louis znajdował się w niestablinym stanie. Ucieczka mogła nie mieć czysto racjonalnego powodu i celu (fuga dysocjacyjna). Jak wspominałem wcześniej, odpowiadając BasementKey, zdecydowałem się tutaj na zakończenie cliffhangerem (i to w zasadzie dosłownie, bo opowiadanie kończy się, gdy bohater znajduje się przy urwisku), w moim odczuciu to najbardziej pasowało, gdy pisałem ten tekst.
Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing
Okej, ja to zrozumiałam tak, że jeśli miało się odpowiednią sprawność, to człowiek był w stanie udawać androida. Bo z początku zakładałam, że one są nieodróżnialne na wygląd i nawet dla jakichś skanów. Dlatego trochę zdziwiłam się nawet tym plastikiem.
http://altronapoleone.home.blog
Prawdę mówiąc, jak BasementKey podejrzewałem, że Nicholas w jakiś sposób “przejmie władzę”, stanie się Semathery’m, albo po prostu ucieknie, jedno i drugie wydawało mi się rozwiązaniem słabym, więc końcówka (Asimov) mnie pozytywnie zaskoczyła. Ciekawe, spokojne, nienachalne. Resztę wypowiedzieli już pięknie moi przedmówcy.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
@Jim
Dziękuję za przeczytanie i komentarz :)
Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing
Jeszcze zapomniałem napisać, że scena z Beth przypomniała mi opowiadanie, które napisałem kiedyś, będąc bardzo, bardzo młodym Jimem. Opowiadanie było straaaasznie naiwnym potworkiem o buncie androidów kierowanym przez BOA* o imieniu Helga. Cieszę się, że Twoje opowiadanie nie poszło w tym kierunku i miałeś tu samych tylko ludzi (choć na koniec, jak niektórzy z poprzednich komentatorów, się zastanawiałem czy czasem jednak nie byli androidami ze wszczepionymi sztucznymi wspomnieniami, jak w Blade Runnerze).
*BOA = Bardzo Osobisty Android lub Bliski Osobisty Android – taki eufemizm na sex-doll ze sztuczną inteligencją, uwarunkowany na bezgraniczną miłość do pana.
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
@Jim
BOA = Bardzo Osobisty Android lub Bliski Osobisty Android – taki eufemizm na sex-doll ze sztuczną inteligencją, uwarunkowany na bezgraniczną miłość do pana.
Motyw bytów tworzonych sztucznie celem zaspokojenia potrzeb romantyczno-erotycznych podjąłem też w szorcie “Funt kłaków”.
Edit: Polecam jeszcze artykuł Douglasa Rushkoffa, profesora City University of New York, właśnie na temat przygotowań bogaczy do przyszłości. Pomysł na paraliżujące kołnierze niestety nie wziął się czysto z mojej wyobraźni.
https://onezero.medium.com/survival-of-the-richest-9ef6cddd0cc1
Finally, the CEO of a brokerage house explained that he had nearly completed building his own underground bunker system and asked, “How do I maintain authority over my security force after the event?”
The Event. That was their euphemism for the environmental collapse, social unrest, nuclear explosion, unstoppable virus, or Mr. Robot hack that takes everything down.
This single question occupied us for the rest of the hour. They knew armed guards would be required to protect their compounds from the angry mobs. But how would they pay the guards once money was worthless? What would stop the guards from choosing their own leader? The billionaires considered using special combination locks on the food supply that only they knew. Or making guards wear disciplinary collars of some kind in return for their survival. Or maybe building robots to serve as guards and workers – if that technology could be developed in time.
Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing
Całkiem dobre opowiadanie. Najstraszniejsze w nim jest to, że faktycznie możemy być od krok od przedstawionego świata, zniszczonego przez katastrofę klimatyczną – oczywiście z tą smutną różnicą, że obecnie bliżej nam do samozagłady ludzkości związanej z emisjami CO2 niż do opracowania jakichkolwiek wartych uwagi androidów.
Przyznam jednak, że nie bardzo rozumiem to rozchwianie głównego bohatera. Taki jakiś niezdecydowany (źle zaprogramowany?). Sam nie wie, czego chce. Przyznam też, że nie rozumiem, jak androidy mogą być dziećmi i rosnąć.
Przedstawienie emocji człowieka też mimo wszystko jakoś do mnie nie trafiło – dajesz do zrozumienia, że był złym “potentatem” i wcześniej mu to jakoś nie przeszkadzało, a nagle ma wyrzuty sumienia, jest sam/samotny i to, co ma, mu nie wystarcza. Znaczy oczywiście, to może i wiarygodne, ale do mnie jakoś nie trafia, że po prostu wyszedł sobie ze schronu.
„Właśnie nadchodził jeden z nich, niosąc w jednej ręce omlet…”
„– Dobranoc, Panie Semathery” – panie małą literą.
„Kto wykazywał nieposłuszeństwo w jakikolwiek sposób – kończył rażony prądem. W razie konieczności mógł zostać nawet zabity.”
„…które zdradzają niedobre zamiary lub są powiązane z niewygodnymi tematami. Banalnie proste do ominięcia. Nikt nie zdążył rozszyfrować tajemnicy mózgu, zanim z cywilizacją zaczęły dziać się niedobre rzeczy.”
„Nicholas przyglądał się Ellen, kiedy ta grzebała w stertach szpargałów.” – Niezbyt dobrze dobrane słowo. Raz, że szpargały przede wszystkim kojarzą się z papierami. A nawet jeśli spojrzymy na to słowo szerzej jako na „niepotrzebne rzeczy”, to też nie bardzo pasuje, skoro wśród nich było coś potrzebnego do naprawy.
„Myślą, że pan Semathery może czytać ich myśli…”
„Wierzę, że chcesz mi pomóc. Nie chcesz stać się robotem tak jak oni.”
„Podobnie jak kilka innych wydarzeń zaplanowanych przez pana Semathery’ego. Od kilku dni…”
„Że knują przeciwko niemu i tylko czekają na dogodny moment, na jakąś usterkę systemu bezpieczeństwa, by wbić mu nóż w plecy.
Androidy. Odczłowieczeni poddani z elektrycznym kagańcem. Wszyscy sąsiedzi z enklawy myśleli, że to tylko dziwaczny…”
„To były tylko zbiory liczb, słupki w statystykach. Stosował dehumanizację jako tarczę ochronną.
Mógł żyć tutaj tylko z prostymi robotami-sługami o ciałach z plastiku.”
„…odgrodzona niską stalową barierka.” – barierką
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
@Joseheim
Dziękuję za przeczytanie i komentarz :) Błędy poprawiłem.
Przyznam też, że nie rozumiem, jak androidy mogą być dziećmi i rosnąć.
Androidy były w rzeczywistości ludźmi (w odróżnieniu od plastikowych, nieświadomych robotów domowych, które też są wspomniane w tekście). Opisałem to w komentarzu wyżej:
Troszkę mi się też nie klei z tymi rekruterami – oni też wiedzą o oszustwach? Skoro prawdziwe androidy są “plastikowe”?
Rekruterzy wybierali służących spośród ludzi dla tych mieszkańców enklawy, którym nie wystarczała podstawowa automatyzacja smart-home i nieświadome roboty-asystenci:
Jak wspominali Janice i Ted, rzeczywiście miał dużo szczęścia, że w ogóle dostał się do służby. Należało spełniać odpowiednie wymagania zdrowotne i sprawnościowe, by zwrócić na siebie uwagę rekruterów. Pech chciał, że wolne miejsce było akurat tylko u pana Semathery’ego.
Za granicą enklawy zacierała się granica pomiędzy człowiekiem a “rzeczą mówiącą”, chociaż tylko u pana Semathery’ego odgrywano ten specyficzny teatr dla uspokojenia sumienia miliardera. Teatr, który z czasem niektórym wszedł w krew na tyle, że zamiast aktora rzeczywiście stawali się odgrywaną postacią androida:
Pech chciał, że wolne miejsce było akurat tylko u pana Semathery’ego.
Nicholas przypuszczał jednak, że inni bogacze wcale nie byli lepsi. Ale to, co widział tutaj… Nie przypuszczał, że wszyscy ludzie decydujący się na służbę będą podchodzili do tego w aż tak poważny sposób. Sądził, że będą udawać androidów tylko przed szurniętym miliarderem, między sobą zaś pozostaną tacy sami.
Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing
Widzisz, jak to jest, jak się nie umie czytać… ;p
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Witaj, Wicked G!
Bardzo ciekawa lektura, a przede wszystkim niezwykle dobrze napisana. Warsztatu można tylko pogratulować i pozazdrościć. :)
Fabuła jest również bardzo dobrze skonstruowana, wspomniany przez poprzednich komentujących twist pozwala spojrzeć na tekst z innej perspektywy, zwłaszcza, że ja czytałem go dwa razy. Podoba mi się pole do interpretacji, które zostawiłeś czytelnikowi. Ja osobiście kieruje się właśnie takim celem – zostawić jakieś drugie dno, dać czytelnikowi szansę na interpretację, pozwolić spojrzeć na jakiś problem trochę z innej strony. Wtedy czytelnik wyniesie coś z lektury, zastanowi się nad paroma sprawami. Takie opowiadanie jest dla mnie najlepsze.
Ty poruszasz tutaj problem androidów-niewolników, katastrofy klimatycznej oraz ukrytych pod ziemią bogaczy – jednych z głównych winowajców, którzy oczywiście nie odczuwają tak boleśnie konsekwencji. Poza tym wątek zatarcia granicy między człowiekiem a androidem. Louis jest niczym lalkarz, którego kukły nie do końca grały ku jego uciesze.
Bardzo mi się to spodobało.
Jedynym minusem jest dla mnie początkowe przedstawienie Louis’a – ot taki typowy bogacz, co lubi wykwintną kuchnię, dobry trunek, czy ’’staromodną’’ już w ich czasach kulturę i sztukę – Hemingway, Sinatra. Być może to moje odczucie, gdyż na swojej drodze spotkałem kilku takowych pozerów, jeśli można to tak nazwać.
Ogólne moje wrażanie są bardzo pozytywne, niezwykle dobrze napisana, fabułą spokojna, lecz z dobrym przesłaniem, dająca do myślenia. Zgłosić do klika już nie mogę, jednak mam teraz dwa dni na zastanowienie się nad nominacją do piórka.
Pozdrawiam i gratuluję bardzo udanego dzieła! ;)
,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind
@DanielKurowski1
Dziękuję za wpadnięcie i skomentowanie :)
Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing
W dość zwięzły sposób przedstawiłeś sytuację bogacza, żyjącego w niezbyt odległej przyszłości, w odpowiednio spreparowanym świecie, obsługiwanego przez zastęp androidów.
Czy na pewno androidów? Zasiewasz w czytelniku uzasadnione wątpliwości, które z czasem przeradzają się w pewność.
Smutne to, że w czasach kiedy życie na naszej planecie okazało się mało możliwe, marzeniem ludzi stało się bycie niewolnikami-androidami, którzy, by przeżyć, muszą sprostać oczekiwaniom panów. Ale w pewien sposób jest dla mnie zrozumiałe także to, że Nicholas, mimo rodzącego się buntu i zawiązanego spisku, w finale wytycza sobie cel i rusza na poszukiwanie pana Louisa.
Opowiadanie znalazłam jako bardzo zajmujące i przeczytałam je z prawdziwą przyjemnością.
…i zabrał się za odkrajanie kolejnego kawałka omletu. ―> …i zabrał się do odkrojenia kolejnego kawałka omletu.
Louis skończył jeść omlet i zabrał się za ciastka. ―> …i zabrał się do ciastek.
Nalał do kieliszka Hine Antique… ―> Nalał do kieliszka hine antique…
Nazwy trunków piszemy małymi literami: http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745
Beth szybko zarzuciła z powrotem swoje ubranie i ruszyła w kierunku drzwi. ―> Czy Beth przyszła w zarzuconym ubraniu? A może miało być: Beth szybko się ubrała i ruszyła w kierunku drzwi.
Za SJP PWN: zarzucić 4. «nałożyć ubranie na ramiona, nie wkładając rąk w rękawy»
Nalał sobie pełen kieliszek Hine Antique… ―> Nalał sobie pełen kieliszek hine antique…
…i zaczął piąć się w górę schodów. ―> Masło maślane – czy mógł piąć się w dół?
Proponuje: …i zaczął piąć się po schodach.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
@Regulatorzy
Dziękuję za przeczytanie i komentarz :) Błędy poprawiłem.
Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing
Bardzo się cieszę, Wickedzie, bo kiedy miną wymagane dwa dni, będę mogła udać się do nominowalni. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dopiszę kilka słów, ponieważ chcę nominować. Opowiadanie cały czas pamiętam, co więcej, gdy czytam o silnikach renderujących, tym całym pod-dawaniu, klauzulach abuzywnych i IoT, tym ostrzej staje mi przed oczami widok człowieka z obrożą na szyi z Twojego opowiadania. W gruncie rzeczy nie ma znaczenia, jakie powody uznamy za przesądzające (konieczne) i kim była kiedyś osoba, co doprowadziło ją do tego miejsca (posiadłości), w którym trzyma w ręku telefon, ekran, tabliczkę z dostępem do interfejsu.
Bardzo podobało mi się rozmycie granic Anroid-Człowiek, które utrzymałeś do końca opowiadania, przy czym "podobało" używam tutaj w znaczeniu bardzo dobrze to zrobiłeś, umiejętnie.
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
@Asylum
Dziękuję za ponowne wpadnięcie i dalsze słowa refleksji nad opowiadaniem :)
Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing
Witaj.
Świetny tekst.
Chwilami, czytając o złym i niebezpiecznym świecie na zewnątrz, do którego nie należy wychodzić, miałam bardzo luźne skojarzenia z “Ucieczką z Nowego Jorku”. :)
Gratuluję kunsztu oraz doskonałego pomysłu.
Pozdrawiam.
Pecunia non olet
@Bruce
Dziękuję za przeczytanie i komentarz :)
Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing
Szczególnie mocno zapamiętałam dylematy moralne bohaterów. Doskonale je ukazałeś. Świetne nawiązania do przeszłości, tu i ówdzie prezentujące ważne wycinki z życia, wskazujące na konsekwencje. Do tego owa “sztuczność”, przygniatająca/uwierająca i jednocześnie nakazana, przymusowa. Wracam do lektury z przyjemnością i niekłamanym podziwem. :)
Pecunia non olet
Cześć!
Przyjemne opowiadanie – twist z androidami faktycznie, jak przedmówcy pisali, robi robotę. Fakt, że różnią się od siebie, świadczy o ich człowieczeństwie. Wszystko ładnie się domyka, chociaż osobiście chętnie bym przeczytał jeszcze coś o rzeczywistości poza enklawą. ;) Krótko mówiąc: dobra robota!
Początek i środek bardzo dobre. Uwielbiam opowiadania o człowieczeństwie androidów. Trochę potknąłem się na zmianie narratora w drugim fragmencie, pewnie dlatego, że pan Semathery (to celowa gra brzmieniem?) pojawia się w jego pierwszych zdaniach tak samo często, jak Nicholas. Potem jednak ładnie utrzymałeś naprzemienny rytm dwóch narratorów i nie było już problemu. Skrzywiłem się przy sztywnych monologach Ellen – ludzie (a już wiemy, że to ludzie) tak nie mówią; poskracałbym te oracje, pociąłbym na mniejsze kawałki. Końcówka niestety nie satysfakcjonująca – o ile kryzys pana jest wcześniej budowany, to sama ucieczka trochę z kapelusza. Z kolei przemiana Nicholasa, choć przecież spodziewałem się drugiego, odwrotnego twistu, zupełnie nie przygotowana psychologicznie.
To jest bardzo dobry pomysł i dobrze zbudowani bohaterowie, a przy tym tekst, w porównaniu z Twoimi wcześniejszymi, niehermetyczny, mogący trafić do bardzo wielu czytelników. Odnoszę jednak wrażenie, że zakończenie jest pisane bez przekonania, przez zmęczonego autora, chcącego zbyt łatwo domknąć już swoją opowieść. To nie jest łatwe, grzebać w zamkniętym tekście, ale myślę, że jest on wart zaciśnięcia zębów i napisania od nowa trzech ostatnich scen.
Była wyjątkowo kapryśna odnośnie serwowanych napojów i przekąsek
“odnośnie” zawsze “do”, ale to i tak nieładnie brzmi, może lepiej “w kwestii” albo po prostu “jeśli chodzi o”.
@Bruce
Dziękuję za wrażenia z ponownej lektury :)
@Crucis
Również dziękuję za komentarz. fajnie, że się podobało :)
@Cobold
Dziękuję za przeczytanie i komentarz :)
Odnoszę jednak wrażenie, że zakończenie jest pisane bez przekonania, przez zmęczonego autora, chcącego zbyt łatwo domknąć już swoją opowieść.
Cytując Kevina Gatesa:
Get it, get fly, I got six jobs, I don't get tired
;)
Była wyjątkowo kapryśna odnośnie serwowanych napojów i przekąsek
“odnośnie” zawsze “do”, ale to i tak nieładnie brzmi, może lepiej “w kwestii” albo po prostu “jeśli chodzi o”.
Poprawiłem na “w kwestii”.
Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing
Wicked G
@Bruce
Dziękuję za wrażenia z ponownej lektury :)
Cała przyjemność po mojej stronie. :)
Wszystko u Ciebie jest podane tak kulturalnie, wysublimowanie, bardzo estetycznie. A to, w sposób oczywisty zachęca, przyciąga czytelnika. :)
Moim zdaniem opowiadanie zasługuje na sporo laurów.
Film według Twojego opowiadania byłby naprawdę wspaniałym obrazem.
Pozdrawiam.
Pecunia non olet
Doskonale napisane. Na pierwszy rzut oka mniej hermetyczne, niż Twoje opka, które do tej pory czytałam. Pierwsze wrażenie po przeczytaniu: spłycasz.
Budujesz opowieść o wrednym bogaczu i biednych niewinnych ludziach, których to monstrum, odpowiedzialne przecież za katastrofę, dehumanizuje. A ci zwykli ludzie to nie są równie odpowiedzialni? On mógł sprzedawać i bogacić się, bo zwykli ludzie kupowali. Gdyby coca-cola w ciągu miesiąca odnotowała spadek sprzedaży o 50 procent, bo ludzie mają rzeczywiście dość plastiku, zaczęłaby się poważnie zastanawiać nad wprowadzeniem szklanych butelek, gdyby to potrwało dłużej – wprowadziłaby. Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni.
Paradoksalnie, chyba największe wyrzuty sumienia w zwązku z katastrofą ekologiczną ma pan Semathery. Na tyle duże, że nie chce w swoim otoczeniu widzieć ludzi, zmienia ich w roboty. Tak mu łatwiej. Tak mi to przynajmniej gdzieś przez moment w Twoim opku wybrzmało.
Postać bogacza budujesz pieczołowicie, IMO jest spójna. Z kolei Nicholas wypada przy panu Semathery bardzo blado, a jego końcowa przemiana wydaje się niczym nieuzasadniona. To nasunęło mi pewną myśl. Może po prostu nie było przemiany, może on jest rzeczywiście androidem, ludzkim androidem, albo jak kto woli koniem z klapkami na oczach. Potrzebuje jakiegoś kierunku, w którym ma się przemieszczać, jakiegoś celu. I jest ślepy na wszystko, co dążeniu do tego celu towarzyszy. Jeśli celem współczesnego człowieka jest dążenie do wygodnego życia, to przecież nie będzie sobie zawracał głowy protestem konsumenckim. Celem Nicholasa było bezpieczeństwo, więc szedł do miejsca, które mogło mu je zapewnić, pozwolił sobie wszczepić kołnierz. I dopiero, gdy cel osiągnął, zaczął się rozglądać za następnym. A czemu by nie przejąć posiadłości. Zniknięcie pana Semathery pokazało mu nagle, że właściwie to już nie ma żadnych celów, a że potrzebował, to ruszył na poszukiwania swojego pana.
Jeśli mam rację, to oczywiście zmienia zupełnie przesłanie tekstu i to, co napisałam w pierwszym akapicie traci rację bytu. Jeśli… Bo wcale nie jestem pewna, czy to tam rzeczywiście jest, czy tylko ja chcę, żeby było. Rzecz w tym, że ta moja interpretacja wynika z rozbierania tekstu na czynniki pierwsze i szukania czegoś, co by mi go wyjaśniło. Wynika z niewiary w to, że napisałeś tylko to, co się rzuca w oczy podczas pierwszego czytania. Mówiąc krótko, ukryłeś za głęboko. Jeśli w ogóle.
Do tego mam wątpliwości co do świata jako takiego. Z jednej strony to fantastyka krótkiego zasięgu – pandemia, kryzys, załamanie się klimatu wymienione praktycznie jednym tchem. Więc jak oni, niewierzący w zmiany klimatyczne – zdołali wybudować to osiedle. Dalej, mam wrażenie, że państwa jako takie już nie funkcjonują, ludzie zdani są sami na siebie, a w takiej sytuacji wartość pieniądza leci na łeb na szyję. Cała fortuna pana Semathery jest psu na budę. Takie osiedle mogłoby funkcjonować jedynie, gdyby miało zaplecze, bo przecież rzeczy się psują, ileż można jeść żarcie z puszek, które też się przecież kiedyś skończy. Zaplecza i silnego przywództwa, kogoś, kto chwyci wszystkich za mordę. Bo inaczej co stoi na przeszkodzie, aby cały ten personel się zbuntował. I nie mówię tylko o sługach z kołnierzem. Nie wspominając już o tym, że dziwne to, że Ci ludzie żyjący w pobliżu jeszcze nie spróbowali szturmować kompleksu.
Podsumowując: będę na NIE.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
@Irka_Luz
Dziękuję za przeczytanie i komentarz :)
Budujesz opowieść o wrednym bogaczu i biednych niewinnych ludziach, których to monstrum, odpowiedzialne przecież za katastrofę, dehumanizuje. A ci zwykli ludzie to nie są równie odpowiedzialni? On mógł sprzedawać i bogacić się, bo zwykli ludzie kupowali. Gdyby coca-cola w ciągu miesiąca odnotowała spadek sprzedaży o 50 procent, bo ludzie mają rzeczywiście dość plastiku, zaczęłaby się poważnie zastanawiać nad wprowadzeniem szklanych butelek, gdyby to potrwało dłużej – wprowadziłaby. Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni.
Szacuje się, że w latach 1990-2015 1% najbogatszych wyemitowała dwa razy tyle dwutlenku węgla co biedniejsza połowa ludzkości.
Dla porównania roczny ślad przeciętnego człowieka na ziemi to ok. 4 tony CO2eq. To diagram amerykański, więc przecinek nie oznacza tu miejsca dziesiętnego, tylko rozdziela tysiące.
Inna sprawa – wielkie jednostki mają znacznie większe możliwości kształtowania społeczeństwa poprzez lobbowanie, kampanie reklamowe, et cetera. Jako przykład:
“And Exxon Mobil allegedly knew about climate change in 1977, back when it was still just Exxon and about 11 years before climate change became widely talked about. Instead of acting on it, they started a decades-long misinformation campaign. According to Scientific American, Exxon helped create the Global Climate Coalition, which questioned the scientific basis for concern over climate change from the late '80s until 2002, and successfully worked to keep the U.S. from signing the Kyoto Protocol, a move that helped cause India and China, two other massive sources of greenhouse gas, to avoid signing.”
Wycinek z artykułu: https://www.gq.com/story/billionaires-climate-change
Dobrym podsumowaniem są tutaj słowa George’a Monbiota:
“We are guided by an ideology so familiar and pervasive that we do not even recognise it as an ideology. It is called consumerism. It has been crafted with the help of skilful advertisers and marketers, by corporate celebrity culture, and by a media that casts us as the recipients of goods and services rather than the creators of political reality. It is locked in by transport, town planning and energy systems that make good choices all but impossible. It spreads like a stain through political systems, which have been systematically captured by lobbying and campaign finance, until political leaders cease to represent us, and work instead for the pollutocrats who fund them.
In such a system, individual choices are lost in the noise. Attempts to organise boycotts are notoriously difficult, and tend to work only when there is a narrow and immediate aim. The ideology of consumerism is highly effective at shifting blame: witness the current ranting in the billionaire press about the alleged hypocrisy of environmental activists. Everywhere I see rich westerners blaming planetary destruction on the birth rates of much poorer people, or on “the Chinese”. This individuation of responsibility, intrinsic to consumerism, blinds us to the real drivers of destruction.”
https://www.theguardian.com/commentisfree/2019/oct/09/polluters-climate-crisis-fossil-fuel
Z jednej strony to fantastyka krótkiego zasięgu – pandemia, kryzys, załamanie się klimatu wymienione praktycznie jednym tchem. Więc jak oni, niewierzący w zmiany klimatyczne – zdołali wybudować to osiedle.
Przytoczę fragment mojego wcześniejszego komentarza:
“Polecam jeszcze artykuł Douglasa Rushkoffa, profesora City University of New York, właśnie na temat przygotowań bogaczy do przyszłości. Pomysł na paraliżujące kołnierze niestety nie wziął się czysto z mojej wyobraźni.
https://onezero.medium.com/survival-of-the-richest-9ef6cddd0cc1
Finally, the CEO of a brokerage house explained that he had nearly completed building his own underground bunker system and asked, “How do I maintain authority over my security force after the event?”
The Event. That was their euphemism for the environmental collapse, social unrest, nuclear explosion, unstoppable virus, or Mr. Robot hack that takes everything down.
This single question occupied us for the rest of the hour. They knew armed guards would be required to protect their compounds from the angry mobs. But how would they pay the guards once money was worthless? What would stop the guards from choosing their own leader? The billionaires considered using special combination locks on the food supply that only they knew. Or making guards wear disciplinary collars of some kind in return for their survival. Or maybe building robots to serve as guards and workers – if that technology could be developed in time.
Wyżej są też linki o bogaczach wykupujących bunkry w Nowej Zelandii. Wiele osób z najwyższych warstw społecznych jest świadoma potencjalnie katastrofalnych konsekwencji kierunku, w którym zmierza cywilizacja, ale łatwiej jest utrzymać tak zwany “business as usual” i zabezpieczyć się na poziomie personalnym, o czym pisał Rushkoff.
Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing
Taka trochę letnia woda ten tekst. Jest dobry na wielu płaszczyznach, ale jednocześnie niczym nie chwycił mnie za gardło. Duży plus za nawiązania do różnych form kultury, lekkość przekazu, twist z tożsamością androidów. Przy czym naczytałem się ostatnio, że komputery choć robią się coraz bardziej inteligentne, to nie są ani trochę bardziej świadome, niż ich prototypy z XX-wieku, stąd tutaj lampeczka świeciła mi się od początku, że coś tutaj jest nie halo. W sumie nie wyjaśniasz, jak konwersja ludzi w ludzi uważające się za androidy miałaby zachodzić, a to interesująca kwestia, np. maszyny mają wymienne części, są odporne na różne czynniki, a ludzie jednak chorują, deformują się, po prostu starzeją.
Struktura opowiadania zasugerowała mi, że to mogłaby być bardzo ciekawa dłuższa forma. Niektóre wątki zostały potraktowane skrótowo, a szkoda. Gdy zacząłem się wkręcać, historia się skończyła. :<
Dziękuję za przeczytanie i komentarz, MrBrightside!
W sumie nie wyjaśniasz, jak konwersja ludzi w ludzi uważające się za androidy miałaby zachodzić, a to interesująca kwestia, np. maszyny mają wymienne części, są odporne na różne czynniki, a ludzie jednak chorują, deformują się, po prostu starzeją.
U człowieka na dobrą sprawę też można wymieniać organy :) Konwersja zachodziła wyłącznie na warstwie mentalnej, była przykładem tego, jak strach może wpłynąć na postrzeganie samego siebie i otoczenia. Wystraszeni groźbą kary i wszędobylskim okiem systemu słudzy ze strachu kształtowali swą świadomość na wzór maszyn, i z czasem to zaczęło określać ich byt.
Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing
No tak, tylko nie wszystko jest kwestią woli. Wspaniały lokaj może doznać udaru i nie wymieni się mu uszkodzonego fragmentu mózgu, żeby nie prezentował deficytów neurologicznych. A lokaj niedoskonały, tak myślę, burzyłby w bogaczach poczucie, że nie obcują z ludźmi.
Chyba że to przyszłość aż tak odległa, że takie cuda wianki są na porządku dziennym, tylko że wtedy dobrze byłoby to zasugerować.
Żądania pana Semathery’ego miały raczej charakter reakcyjny; były jego tarczą przed wyrzutami sumienia: chciał mieć bezwzględnie posłusznych sługów, ale nie zadowalały go zwyczajne roboty (w świecie przedstawionym technologia nie została znacząco rozwinięta względem obecnego stanu). On w głębi duszy czuł to, że obcuje ze zniewolonym człowiekiem, po prostu starał się ten fakt wyprzeć:
Louis Semathery nie chciał widzieć w nich ludzi. Chciał wierzyć, że naprawdę są ślepo posłusznymi maszynami, które wiernie imitują emocje, ale w rzeczywistości ich nie odczuwają. Chciał czerpać korzyści wynikające z ich pomocy, lecz jednocześnie nie musieć walczyć z ciężarem spoczywającym na sumieniu.
Postępował więc tak samo, jak kiedyś, gdy widział wszystkie te informacje o wypadkach na platformach wiertniczych czy obrazy nędzy kolejnych osób dotkniętych nadzwyczajnie silnym huraganem. To były tylko zbiory liczb, słupki w statystykach. Stosował dehumanizację jako tarczę ochronną.
Mógł żyć tutaj jedynie z prostymi robotami-sługami o ciałach z plastiku. Ale bał się, że to mu nie wystarczy, że to nie zaspokoi wszystkich jego potrzeb. Że będzie czuł się tutaj sam, zamknięty w betonowym schronie, skryty przed światem, do którego zniszczenia przecież sam się w pewnym stopniu przyczynił. Przeklęty, skrzywiony paradoks jeża. Pragnienie bliskości splecione z pragnieniem uniknięcia krzywdy.
Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing
Hej, Wickedzie.
Najpierw przywołam kilka fragmentów, może z jednym wyjątkiem i wtedy dalej się do nich odniosę. Łatwiej mi będzie zbudować sensowną opinię.
Louis nie mógł się zdecydować. Stwierdził, że poprosi któregoś z androidów, żeby za niego wybrał.
– Nicholasie, czy kucharz dodał więcej sosu sojowego do omletu, tak jak prosiłem? – Louis rzucił mu groźne spojrzenie.
– Tak, panie – odparł spokojnym głosem Nicholas. Delikatny uśmiech nie znikał z jego twarzy. – Zadbaliśmy o to, by wszystko zostało przyrządzone zgodnie z pańskimi wymaganiami.
– Sprawdźmy zatem, czy sprostaliście wyzwaniu…
Louis wiedział, że za pozornym opanowaniem robota kryje się niepewność. Analizowanie, czy właściciel jest zadowolony, czy jego oczekiwania zostały zaspokojone, czy zaraz nie wybuchnie gniewem…
– Nie wiem, panie – odparł Nicholas. – Nie znam tych książek. Może ta druga?
Wezwę cię, kiedy skończę jeść, żebyś zabrał naczynia. Albo jeśli ciastka będą wyjątkowo nieudane – uśmiechnął się krzywo.
Jaki to jest krzywy, a jaki prosty uśmiech? Masz jeszcze kilka takich kwiatków. Unoszące się co jakiś czas brwi, lekko otwarte usta czy groźne spojrzenia. Na Twoim poziomie pisarskim nie powinny już pojawiać się błędy początkujących. To wpychanie czytelnikowi zachowań i reakcji bohaterów, które powinny bezpośrednio wynikać z narracji, a nie być narzucone autorsko. Do tego w groteskowy, mimiczny sposób.
– Ale czy bezpieczeństwo jest tego warte? – zapytał Nicholas, unosząc brwi. – Dużo nas tutaj, a pan jest sam. Nigdy nie myśleliście o tym, żeby… – zastanowił się nad doborem odpowiednich słów – zostać królem tego zamku?
Owszem, mógł wyjść na wycieczkę na zewnątrz w asyście swoich androidów. Mógł nawet zaprosić na nią sąsiadów, żeby było weselej. Ale i tak nie mogli się zbytnio oddalać od swoich rezydencji. Tam było zbyt niebezpiecznie. Tam czaiły się zarazy i niedobrzy ludzie siejący chaos.
– Naprawdę wierzysz w to, że jesteś… maszyną? – Nicholas uniósł brwi ze zdziwienia.
Ted przykrył się kocem i odwrócił plecami do Nicholasa. Ten otworzył lekko usta, zszokowany tym, co przed chwilą usłyszał.
Bogacze wymagali od służących bezwzględnej wierności.
Wszystko to określały warunki umowy. Wyjątkowo zawiłej i skomplikowanej. Wedle zawartych w niej zapisów nie można było choćby używać pewnych słów, które uznano za „negatywne”. Pan domu, Louis Semathery, miał zaś prawo odnosić się do każdego służącego mianem „androida” i traktować go jako robotycznego człowieka.
Nicholas wstał ze swojego łóżka i razem z Ellen wyszli ze wspólnego pomieszczenia. Jej granatowe ogrodniczki były całe umorusane smarem, z kieszeni wystawały klucze i śrubokręty.
Po kilku chwilach szybkiego marszu przez sieć korytarzy dotarli wreszcie do kuchni, oświetlonej zimnym światłem i niemal sterylnie czystej.
– Na pewno to zajmie trochę czasu. Teraz musimy zająć się zmywarką, mam już wszystkie rzeczy.
Louis Semathery nie chciał widzieć w nich ludzi. Chciał wierzyć, że naprawdę są ślepo posłusznymi maszynami, które wiernie imitują emocje, ale w rzeczywistości ich nie odczuwają. Chciał czerpać korzyści wynikające z ich pomocy, lecz jednocześnie nie musieć walczyć z ciężarem spoczywającym na sumieniu.
Kiedy byłem dzieckiem, marzyłem o świecie, w którym wszyscy byliby pod moją absolutną kontrolą. Świecie, w którym nie musiałbym słuchać już ani mamy, ani taty, ani nauczycieli, tylko oni mnie. Świecie pełnym robotów gotowych spełniać wszystkie moje rozkazy. I to dziecięce marzenie ostatecznie się spełniło, stając się moim koszmarem.
Nicholas postanowił, że odnajdzie pana Semathery’ego. Pewnie groziło mu niebezpieczeństwo. A przecież nie można przez brak działania dopuścić, aby człowiek doznał jakiejś krzywdy.
Służący ruszył w dół drogi, czując delikatne mrowienie wokół kołnierza.
Ok. A teraz już o samym tekście. Jest tu pomysł na katastrofę, może nie oryginalny, ale nie musi być. Wręcz zgadzam się z Tobą, że jeśli nastąpi zagłada, to zacznie się prozaicznie. Choć sama przyczyna katastrofy nie ma tu większego znaczenia i nie jest istotą tekstu. Istotą są skutki, które niestety są nieprzekonujące, pełne sprzeczności i stereotypów, a wszystko to okraszasz jednowymiarowymi bohaterami.
Na początek kilka słów o sprzecznościach.
Louis prosi androida o coś tak istotnego, jak wybranie książki, gdzie równocześnie zachowuje się autorytarnie „groźnie spoglądając” przy byle błędzie.
Nicholas wydaje się mieć bardzo logiczne przemyślenia, a jednocześnie trudności z prostymi sformułowaniami, patrz „zostać królem tego zamku”, które brzmi groteskowo i niewiarygodnie. Z jakiej racji miałby w przyszłości przyjść mu do głowy akurat król i zamek zamiast bieżących określeń? Nie jest przecież wieśniakiem z gór żyjącym w czasach średniowiecza.
No i buntownicza Ellen, która akurat podczas naprawiania zmywarki, postanowiła wprowadzić Nicholasa w swój sekretny plan. To sobie wybrała moment. Pomijam fakt sterylnej kuchni, tyrana Louisa i jej umazanych smarem spodni w tejże kuchni. Choć nie, nie pomijam. Mam bowiem wrażenie, że widziałeś wszystkie części Transformersów i zbudowałeś bohaterkę podobną do pięknej brunetki, która paraduje tam w obcisłych spodenkach, umazana smarem i której co druga scena na ekranie zawiera jakieś ukryte, albo i nie, seksistowskie podteksty. Widziałem tylko jedną część, ale to zapamiętałem. :) Tylko wracając do powagi, na Boga, to film. To weekendowa rozrywka, nastawiona na zysk, a która niewiele ma wspólnego z rzeczywistością, i mówię tu o zachowaniach, a nie robotach. Bo czy przyjdzie tu ktokolwiek, kto powie, że w serwisie wyszła do niego z warsztatu piękna pani (jakakolwiek pani) umorusana smarem i opowiadała mu, jak to naprawiła sprzęgło i skrzynię biegów? Nie chcę tu słuchać, że ktoś widział na blogu, YT, czy customych garażach, bo to promil z procenta. Wickedzie, pisząc poważny tekst, opisuj poważne, REALNE sytuacje. Bo Twoje opowiadanie to jak scenariusz właśnie a'la Transformers.
Nie wiem też, skąd bierze się pogląd, że miliarderzy to tacy jednowymiarowi, tępi tyrani. Przecież żeby zarobić miliony, nie mówiąc o miliardach, trzeba mieć łeb na karku. Nawet gdy dzieje się to niezgodnie z prawem itd., to wymaga złożonego, silnego charakteru, osobowości, pomysłowości, determinacji, talentu i wielu innych cech. A co robi Twój bohater? Przytacza na końcu marzenie z dzieciństwa. Naprawdę? Ja też marzyłem, jak byłem dzieckiem. Chciałem być kierowcą Tira, a moja kuzynka od małego wołała, że zostanie księżniczką. Jednak w końcu każdy dorasta i nasze dziecięca marzenia się zmieniają. Na pewno takie. Mamy już bowiem doświadczenie życiowe, wiedzę i własne postrzeganie świata, które skutecznie nas z nich leczy. I Twój Louis w pewnym wieku też przestałby marzyć o słuchaniu mamy czy taty oraz o robotach, które spełniają wszystkie jego rozkazy. Przynajmniej w formie, jaką nam przedstawiasz. Całe jego zachowanie przestawiłeś tak, że znacznie bliżej mu do nastolatka, niż dorosłego mężczyzny, wpakowując mu w usta dziwne zwroty, na przykład o „niedobrych ludziach siejących chaos”. Rany, Wickedzie, czy kiedykolwiek użyłeś w życiu takiego sformułowania? Słyszałeś je od kogoś? Niedobrzy ludzie zagłosowali w sejmie, niedobrzy ludzi napadli na sąsiada? Może gdzieś u księdza czy Amiszów…
Podobnie nierealnie zachowują się wszystkie androidy/ludzie. Skąd pomysł by wtłaczać w nich mentalność rodem z niewolnictwa wojny secesyjnej? Też z filmów? Bo naprawdę wiele rzeczy pachnie mi tu kinem klasy B. Albo ta nieszczęsna, „wyjątkowo zawiła i skomplikowana” umowa. Po co taka umowa z ludźmi, którzy wręcz słabo formułują myśli i w zasadzie nic nie mają, a co za tym idzie, nic nie będzie można od nich wyegzekwować?
Niestety w tym opowiadaniu jest dobry tylko krótki, ostatni akapit. Reakcja Nicholasa, aby odnaleźć pana Semathery’ego. Nie spodziewałem się takiego zakończenia, ale brzmi to bardzo wiarygodnie i logicznie. Dlatego małe brawa za finał.
Rozczarowany jestem Wickedzie, chociaż ludzkie emocje i zachowania to nie jest Twoja mocna strona. W odróżnieniu od światotwórstwa, którego nieraz dałeś niezłą próbkę. Pamiętaj też, że zawsze wypowiadam się o tekstach, nie Autorach.
Pojawiłem się po roku z myślą o ciekawych opowiadaniach. Zacząłem więc od zeszłorocznych piórek, a tu taki zonk na starcie… Przypomniał mi się mój ostatni komentarz sprzed roku pod opowiadaniem Drakainy i coś widzę, że trzeba jeszcze z rok pobyć w niebycie. Chyba, że trafi tu przypadkiem jakiś z nielicznych starych użytkowników, którzy jeszcze mnie pamiętają i przywołają bardzo dobre, zeszłoroczne opowiadania. Z naciskiem na bardzo.
Pozdrawiam.
@Darcon
Dziękuję za przeczytanie :)
Jaki to jest krzywy, a jaki prosty uśmiech? Masz jeszcze kilka takich kwiatków. Unoszące się co jakiś czas brwi, lekko otwarte usta czy groźne spojrzenia. Na Twoim poziomie pisarskim nie powinny już pojawiać się błędy początkujących.
Tych kilka przykładów powinno w zasadzie wystarczyć jako odpowiedź na Twój komentarz.
Dla wyjaśnienia dodam jeszcze, że postaci czasami wypowiadały się w dziwny, zawoalowany sposób nie dlatego, że miały taki styl mówienia, tylko dlatego, że starały się omijać system detekcji słów kluczowych zdradzających agresywne zamiary.
– Nie boisz się…?
– Kogo? Głosu mówiącego z sufitów? Jest niewiele bardziej inteligentny od dawnych smartfonowych asystentów. Nie mają tu superkomputerów, to system montowany na szybko przez szczury uciekające z tonącego statku. Nasłuchuje nas, owszem, ale nie analizuje wszystkiego, żeby oszczędzać zasoby. Jego działanie opiera się na wyłapywaniu słów kluczowych, które zdradzają niedobre zamiary lub są powiązane z niewygodnymi tematami. Banalnie proste do ominięcia.
Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing
Nie czytałem żadnej z wymienionych pozycji, więc nie mogę się na ich temat wypowiedzieć. I rzeczywiście, unoszenie brwi często się spotyka i nie brzmi tak groteskowo, jak krzywy uśmiech, który jak widać, nie zdarza się tylko początkującym. Co nie zmienia faktu, że takie ustne czynności uważam za błąd i wyjaśniłem dlaczego. Z wypowiedziami rozumiem, ale nie widzę tego tak wyraźnie w tekście.
Mój poprzedni komentarz mógł wybrzmieć czepialsko, choć staram się zachować granicę między krytyką, a zwykłym przyp… się. Mogło tak się stać dlatego, że czytałem przynajmniej kilka bardzo dobrych Twoich opowiadań i ich kontrast z powyższym trochę mnie ruszył.
Pozdrawiam.
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
@Darcon
Rozumiem. Też nie uważam tego tekstu za swój najlepszy, na liście “zadowolenia z własnego dzieła” znalazłby się gdzieś na dalszej pozycji.
@Anet
Dziękuję za przeczytanie :)
Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing