- Opowiadanie: Wicked G - Jinzō ningen

Jinzō ningen

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Jinzō ningen

Kłęby dymu z pa­pie­ro­sa wzla­ty­wa­ły po­wo­li ku su­fi­to­wi, by zaraz znik­nąć w otwo­rach wen­ty­la­cyj­nych. Louis Se­ma­the­ry upił łyk go­rą­cej kawy sło­dzo­nej sy­ro­pem klo­no­wym, roz­ko­szu­jąc się wi­do­kiem przed sobą. Śnieg na stro­mych sto­kach skrzył w świe­tle słoń­ca, a nar­cia­rze i snow­bo­ar­dzi­ści zo­sta­wia­li na nim wi­ją­ce się ni­czym węże ślady. Ko­lej­ny zna­ko­mi­ty po­ra­nek. Za chwi­lę mieli podać je­dze­nie, potem czas na lek­tu­rę książ­ki… Tym razem He­min­gway czy Pro­ust? Albo jakaś now­sza po­zy­cja?

Louis nie mógł się zde­cy­do­wać. Stwier­dził, że po­pro­si któ­re­goś z an­dro­idów, żeby za niego wy­brał. Wła­śnie nad­cho­dził jeden z nich, nio­sąc omlet z kre­wet­ka­mi i całą górę świe­żo upie­czo­nych cia­stek z na­dzie­niem z su­szo­nych mo­re­li. Aro­mat curry mie­szał się ze słod­ką, owo­co­wą wonią, nęcąc zmysł węchu w in­try­gu­ją­cy spo­sób.

– Oto pań­skie śnia­da­nie. – Robot po­sta­wił obie tace na he­ba­no­wym sto­li­ku. – Życzę smacz­ne­go.

– Ni­cho­la­sie, czy ku­charz dodał wię­cej sosu so­jo­we­go do omle­tu, tak jak pro­si­łem? – Louis rzu­cił mu groź­ne spoj­rze­nie.

– Tak, panie – od­parł spo­koj­nym gło­sem Ni­cho­las. De­li­kat­ny uśmiech nie zni­kał z jego twa­rzy. – Za­dba­li­śmy o to, by wszyst­ko zo­sta­ło przy­rzą­dzo­ne zgod­nie z pań­ski­mi wy­ma­ga­nia­mi.

– Sprawdź­my zatem, czy spro­sta­li­ście wy­zwa­niu…

Wy­pa­lo­ny pa­pie­ros wy­lą­do­wał w po­piel­nicz­ce, złote sztuć­ce za­brzę­cza­ły cicho, ka­wa­łek omle­tu po­wę­dro­wał do ust. Louis prze­żu­wał przez chwi­lę, wle­pia­jąc wzrok w nar­cia­rzy szu­su­ją­cych na al­pej­skich sto­kach. Nagle zmarsz­czył brwi. Coś mu nie pa­so­wa­ło. W daniu istot­nie na pierw­szy plan prze­bi­ja­ła się sło­ność sosu, jed­nak ca­łość wciąż nie od­zwier­cie­dla­ła ide­al­ne­go smaku, który Louis pa­mię­tał z dzie­ciń­stwa.

Pan Se­ma­the­ry od­wró­cił głowę w kie­run­ku Ni­cho­la­sa. An­dro­id miał bar­dzo szczu­płą kon­struk­cję – bia­ło-czar­ny mun­du­rek odzie­dzi­czo­ny po po­przed­nim eg­zem­pla­rzu był na niego nieco za luźny – a dłu­gie włosy błysz­cza­ły jakoś dzi­wacz­nie w świe­tle LED-ów. Z pew­no­ścią można było za­ła­twić ład­niej­szy model, ale ten przy­naj­mniej był wolny od wad kon­struk­cyj­nych.

Louis wie­dział, że za po­zor­nym opa­no­wa­niem ro­bo­ta kryje się nie­pew­ność. Ana­li­zo­wa­nie, czy wła­ści­ciel jest za­do­wo­lo­ny, czy jego ocze­ki­wa­nia zo­sta­ły za­spo­ko­jo­ne, czy zaraz nie wy­buch­nie gnie­wem…

– Sma­ku­je jak za­wsze w po­rząd­ku – stwier­dził pan Se­ma­the­ry, upi­ja­jąc łyk kawy. – Nie per­fek­cyj­nie, ale nie wszyst­ko może być ide­al­ne.

Ma­szy­ny z pew­no­ścią nie były. Nie­rzad­ko się psuły i trze­ba było wy­mie­niać je na nowe. Który to już był kel­ner od po­cząt­ku po­by­tu w tej za­cnej re­zy­den­cji? Trze­ci, jeśli Louis do­brze li­czył.

– Ni­cho­la­sie, waham się nad wy­bo­rem po­wie­ści. – Pan Se­ma­the­ry od­chrząk­nął i za­brał się do od­kra­ja­nia ko­lej­ne­go ka­wał­ka omle­tu. – Co mam dzi­siaj prze­czy­tać? Komu bije dzwon czy W po­szu­ki­wa­niu stra­co­ne­go czasu?

– Nie wiem, panie – od­parł Ni­cho­las. – Nie znam tych ksią­żek. Może ta druga?

– W po­rząd­ku. A zatem Mar­cel Pro­ust. Mo­żesz już odejść, Ni­cho­la­sie. Wezwę cię, kiedy skoń­czę jeść, żebyś za­brał na­czy­nia. Albo jeśli ciast­ka będą wy­jąt­ko­wo nie­uda­ne – uśmiech­nął się krzy­wo.

An­dro­id opu­ścił sa­lo­nik szyb­kim kro­kiem, au­to­ma­tycz­ne drzwi za­mknę­ły się za nim z ci­chym szu­mem. Pan Se­ma­the­ry ob­ser­wo­wał przez chwi­lę na swoim AR-mo­no­klu, jak mała krop­ka syb­mo­li­zu­ją­ca Ni­cho­la­sa zmie­rza w kie­run­ku kuch­ni. Na całym pla­nie re­zy­den­cji mi­ga­ło jesz­cze kil­ka­na­ście ta­kich ko­lo­ro­wych kro­pe­czek, a przy każ­dej z nich wid­nia­ła ety­kiet­ka z imie­niem i obec­nym sta­tu­sem. Louis nawet lubił swoją służ­bę. Dzię­ki niej życie na eme­ry­tu­rze było znacz­nie bar­dziej przy­jem­ne.

Al­pej­skie stoki nagle znik­nę­ły. Całą ścia­nę, w którą wcze­śniej wpa­try­wał się go­spo­darz, za­czę­ła spo­wi­jać czerń.

– Ma­jor­do­mu­sie, zmień kra­jo­braz na ama­zoń­ską dżun­glę – roz­ka­zał Louis.

Zero re­ak­cji. Pan Se­ma­the­ry za­czął przy­glą­dać się swo­je­mu od­bi­ciu w zga­szo­nym wy­świe­tla­czu. Zda­wa­ło mu się, że gdzieś na skro­ni widzi pa­sem­ko od­ra­sta­ją­cej si­wi­zny. Ale może to tylko jakiś re­fleks. Bę­dzie mu­siał przej­rzeć się do­kład­niej w lu­strze i ewen­tu­al­nie zle­cić Beth far­bo­wa­nie wło­sów.

– Ma­jor­do­mu­sie!

– Sys­tem sztucz­ne­go kra­jo­bra­zu uległ awa­rii, panie – roz­legł się nieco me­ta­licz­ny dźwięk z gło­śni­ków za­mo­co­wa­nych w su­fi­cie.

– Ech, jak zwy­kle – żach­nął się Louis. – Przy­ślij mi tutaj Ellen, żeby na­pra­wi­ła ekran. I puść jakąś mu­zy­kę kla­sycz­ną.

– Tak, panie.

Sa­lo­nik wy­peł­ni­ły dźwię­ki kon­cer­tu skrzyp­co­we­go D-dur Czaj­kow­skie­go. Louis skoń­czył jeść omlet i za­brał się do ciast­ek. Były słod­kie jak ule­pek, prze­bi­ja­ły pod tym wzglę­dem nawet kawę z sy­ro­pem klo­no­wym. I nie­ziem­sko pysz­ne. Nie przy­no­si­ły jed­nak pełni sa­tys­fak­cji, nie po­tra­fił cie­szyć się z każ­de­go kęsa, za­po­mi­na­jąc o całym świe­cie. Wła­śnie, może to dla­te­go, że świat…

Nie, nie wolno było mu o tym my­śleć. Louis nie chciał prze­cież czuć się źle, to od­bie­ra­ło smak życia.

Po­chło­nął ostat­nie ciast­ko i wstał od sto­li­ka, strze­pu­jąc okrusz­ki z gar­ni­tu­ru od Ar­ma­nie­go. Po­sta­no­wił, że po­czy­ta w sy­pial­ni. Nie bę­dzie prze­cież sie­dział tutaj w ha­ła­sie, przy Ellen na­pra­wia­ją­cej wy­świe­tlacz. I nie bę­dzie czy­tał Pro­usta. Jakoś nie ufał wy­bo­ro­wi Ni­cho­la­sa.

 

***

 

Prze­stron­ny hall roz­świe­tlał zło­ci­sty blask lamp na kin­kie­tach. Ja­ni­ce, ubra­na w długą czar­ną su­kien­kę i bie­lut­ki far­tuch, koń­czy­ła od­ku­rzać dywan. Tę pracę mógł­by wy­ko­ny­wać znacz­nie prost­szy robot, lecz pan domu, Louis Se­ma­the­ry, za­rzą­dził ina­czej. Miał wiel­kie upodo­ba­nie do bar­dziej skom­pli­ko­wa­nych ma­szyn, ta­kich jak an­dro­idy.

Ni­cho­las aku­rat tam­tę­dy prze­cho­dził, nio­sąc tacę z fi­li­żan­ka­mi po her­ba­cie. Pan Se­ma­the­ry go­ścił swoją są­siad­kę, panią Elise Moore, per­so­nę rów­nie zna­mie­ni­tą, co on. Była wy­jąt­ko­wo ka­pry­śna w kwe­stii ser­wo­wa­nych na­po­jów i prze­ką­sek, toteż Ni­cho­las mu­siał wy­ko­nać kilka kur­sów po­mię­dzy kuch­nią a oran­że­rią. Na szczę­ście wi­zy­ta już do­bie­gła końca.

– Jak mija ci dzień? – ode­zwa­ła się Ja­ni­ce, wy­łą­czyw­szy od­ku­rzacz. – Ja do­sta­łam dzi­siaj dużo zadań. Ale uda mi się je szyb­ko wy­ko­nać. Potem muszę jesz­cze tylko po­sprzą­tać bi­blio­tecz­kę.

– Jakoś leci. – Ni­cho­las przy­sta­nął obok scho­dów i oparł się o ba­rier­kę. – Ale spo­dzie­wa­łem się, że bę­dzie tutaj… le­piej.

– Po­wi­nie­neś być wdzięcz­ny, że w ogóle mo­żesz słu­żyć panu – ob­ru­szy­ła się Ja­ni­ce. – Inni mają znacz­nie cięż­szą dolę, tam, na ze­wnątrz. W re­zy­den­cjach przy­naj­mniej jest bez­piecz­nie.

– Ale czy bez­pie­czeń­stwo jest tego warte? – za­py­tał Ni­cho­las, uno­sząc brwi. – Dużo nas tutaj, a pan jest sam. Nigdy nie my­śle­li­ście o tym, żeby… – za­sta­no­wił się nad do­bo­rem od­po­wied­nich słów – zo­stać kró­lem tego zamku?

Na twa­rzy Ja­ni­ce od­ma­lo­wał się strach.

– Ciii. – Przy­tknę­ła palec do ust. – Nie mów tak. Pan sły­szy. Mogą dziać się nie­do­bre rze­czy. A ja mam już dosyć nie­do­brych rze­czy. – Prze­su­nę­ła ra­miącz­ko su­kien­ki, od­sła­nia­jąc sze­ro­ką bli­znę w oko­li­cach oboj­czy­ka.

– Prze­pra­szam. Może nie po­wi­nie­nem…

– Idź już le­piej – po­wie­dzia­ła bez­na­mięt­nie Ja­ni­ce. – Pan zaraz się zdzi­wi, dla­cze­go tak tu sto­isz, za­miast od­no­sić na­czy­nia.

Ni­cho­las ski­nął tylko głową i ru­szył w górę scho­dów. W oku za­krę­ci­ła mu się łza. Ża­ło­wał, że w ogóle się tutaj zna­lazł. Tak być nie mogło. Nikt nie po­wi­nien za­zna­wać ta­kie­go upo­ko­rze­nia. Co stało się z tym świa­tem, że do­szło do tego wszyst­kie­go?

 

***

 

Pan Se­ma­the­ry spo­czął na sze­ro­kim, wy­ście­lo­nym sa­ty­ną łożu ze zdo­bio­nym wez­gło­wiem. Czuł się bar­dzo zmę­czo­ny, choć nie wy­ni­ka­ło to z dłuż­sze­go niż zwy­kle tre­nin­gu w si­łow­ni. Cią­żył mu ra­czej… ko­lej­ny dzień spę­dzo­ny tutaj. W tym pięk­nym, ale jed­nak ogra­ni­czo­nym czte­re­ma ścia­na­mi domu.

Ow­szem, mógł wyjść na wy­ciecz­kę na ze­wnątrz w asy­ście swo­ich an­dro­idów. Mógł nawet za­pro­sić na nią są­sia­dów, żeby było we­se­lej. Ale i tak nie mogli się zbyt­nio od­da­lać od swo­ich re­zy­den­cji. Tam było zbyt nie­bez­piecz­nie. Tam cza­iły się za­ra­zy i nie­do­brzy lu­dzie sie­ją­cy chaos.

Poza tym świat nie wy­glą­dał już tak pięk­nie jak na wy­świe­tla­czu w sa­lo­ni­ku. Oglą­da­nie go na żywo przy­pra­wia­ło o to dziw­ne po­czu­cie…

Nie, prze­cież to nie była jego wina. On chciał tylko żyć na pew­nym po­zio­mie, który za­gwa­ran­to­wa­li mu ro­dzi­ce. To wy­ma­ga­ło po­świę­ceń. Nie chciał o nich my­śleć. Po co przej­mo­wać się prze­szło­ścią, skoro do dys­po­zy­cji jest tyle przy­jem­no­ści.

Wstał z łóżka i pod­szedł do barku. Nalał do kie­lisz­ka hine an­ti­que, dawno już nie­pro­du­ko­wa­ne­go fran­cu­skie­go ko­nia­ku, i upił spory łyk.

– Ma­jor­do­mu­sie, przy­ślij do mnie Beth – roz­ka­zał. – I puść Fran­ka Si­na­trę.

– Oczy­wi­ście, panie.

Mu­zy­ka wy­peł­ni­ła po­miesz­cze­nie. Louis krę­cił się wokół łóżka, są­cząc tru­nek i pod­śpie­wu­jąc we­so­ło. W końcu drzwi roz­su­nę­ły się z cichy sze­le­stem. An­dro­id wszedł do sy­pial­ni drob­nym kro­kiem.

– Wzy­wa­łeś mnie, panie. – Głos Beth był słod­ki, szcze­bio­tli­wy. – Czego dzi­siaj pra­gniesz? Ma­sa­żu? A może cze­goś wię­cej…

– Jak ty mnie do­brze znasz. – Na twa­rzy Lo­uisa po­ja­wił się gry­mas za­do­wo­le­nia. – Roz­bierz się, ko­cha­nie.

Pan Se­ma­the­ry usiadł na kra­wę­dzi łóżka i za­czął trzeć dło­nią o kro­cze. Pa­trzył, jak ko­lej­ne czę­ści mun­dur­ka zni­ka­ją z Beth. Wiódł wzro­kiem od jej pięk­nych stóp z pa­znok­cia­mi po­la­kie­ro­wa­ny­mi na czer­wo­no, przez smu­kłe nogi, mocno wcię­tą talię i okrą­głe pier­si, aż do ru­dych loków spły­wa­ją­cych na ra­mio­na. Ten widok był tak przy­jem­ny, tak eks­cy­tu­ją­cy…

Nie pa­so­wał tylko biały koł­nierz wokół karku. Był jak plama z atra­men­tu na per­fek­cyj­nie wy­ka­li­gra­fo­wa­nym li­ście. Albo jak ły­żecz­ka soli wsy­pa­na do kawy. Psuł wszyst­ko.

Ten koł­nierz od­róż­niał czło­wie­ka od an­dro­ida. Ten koł­nierz jaw­nie wska­zy­wał, że Beth na­praw­dę by tutaj nie było, gdyby nie zo­sta­ła do tego zmu­szo­na.

Za­zwy­czaj to nie­przy­jem­ne wra­że­nie sztucz­no­ści po chwi­li zni­ka­ło, tłam­szo­ne przez coraz bar­dziej in­ten­syw­ne po­żą­da­nie. Tym razem jed­nak było ina­czej, jakiś detal spra­wił, że Louis nie mógł się prze­ła­mać.

Pan Se­ma­the­ry zdjął dłoń z kro­cza, za­lot­ny uśmiech znik­nął z jego twa­rzy.

– Coś jest nie tak? – za­py­ta­ła Beth nie­spo­koj­nym tonem. – Może…

– Nie, nic… Po pro­stu nagle po­czu­łem się zmę­czo­ny. – Louis za­śmiał się ner­wo­wo. – Za dużo dzi­siaj ćwi­czy­łem, to już nie ten wiek, hehe. Za­ba­wi­my się innym razem, moja droga. Mo­żesz wra­cać już do sie­bie.

Beth szyb­ko się ubra­ła i ru­szy­ła w kie­run­ku drzwi.

– Do­bra­noc, panie Se­ma­the­ry – po­wie­dzia­ła na od­chod­nym. – Życzę słod­kich snów.

– Do­bra­noc.

Choć Beth nie da­wa­ła po sobie tego po­znać, Louis wie­dział, że opusz­cza sy­pial­nię z ogrom­ną ulgą. On też jakoś mu­siał sobie ulżyć. Od­blo­ko­wał i otwo­rzył szu­fla­dę w sto­li­ku noc­nym, po czym wy­cią­gnął z niej al­pra­zo­lam. Nalał sobie pełen kie­li­szek hine an­ti­que i popił nimi ta­blet­ki. Potem dolał jesz­cze ko­lej­ny i opróż­nił go nie­mal jed­nym hau­stem. Wsu­nął się pod po­ściel, nie my­śląc już o ni­czym.

 

***

 

Ni­cho­las pa­trzył, jak Ted, od­po­wie­dzial­ny za utrzy­ma­nie ro­ślin w oran­że­rii, krzą­tał się po wspól­nym po­ko­ju dla an­dro­idów – z wręcz prze­sad­ną do­kład­no­ścią skła­dał swój strój ro­bo­czy i ście­lił łóżko. To wszyst­ko wy­da­wa­ło się takie sztucz­ne, wy­mu­szo­ne…

Przy­by­cie na służ­bę do en­kla­wy bo­ga­czy osta­tecz­nie chyba nie było do­brym po­my­słem. A po­świę­cił prze­cież tak wiele, żeby się tutaj do­stać… Długo wę­dro­wał przez kilka tar­ga­nych cha­osem sta­nów. Okla­ho­ma, Ko­lo­ra­do, Wy­oming, Mon­ta­na. Póź­niej prze­dzie­rał się przez te­re­ny ka­na­dyj­skiej pro­win­cji Al­ber­ty, aż w końcu do­tarł w pół­noc­ne Góry Ska­li­ste, gdzie grup­ka daw­nych mi­liar­de­rów urzą­dzi­ła sobie pod­ziem­ny azyl w świe­cie znisz­czo­nym przez zmia­ny kli­ma­tycz­ne.

– Wszyst­ko przyj­dzie z cza­sem – ode­zwał się nagle bez­na­mięt­nym tonem Ted. – Każ­de­mu na po­cząt­ku jest trud­no. Póź­niej za­czy­nasz do­ce­niać fakt, że się tutaj zna­la­złeś.

 – Ale czy nie ro­bisz tych rze­czy – Ni­cho­las urwał na chwi­lę, do­bie­ra­jąc słowa – jakby wbrew swo­jej na­tu­rze?

– Je­stem an­dro­idem. Moją na­tu­rą jest słu­że­nie – od­parł Ted. – Po­przed­nie życie ode­szło w nie­pa­mięć. Osoba, którą byłem, stra­ci­ła wszyst­ko. Teraz je­stem nową isto­tą i mam nowe, spo­koj­ne życie. Nie muszę przej­mo­wać się tym, co było kie­dyś.

– Na­praw­dę wie­rzysz w to, że je­steś… ma­szy­ną? – Ni­cho­las uniósł brwi ze zdzi­wie­nia.

– Nie wie­rzę – po­wie­dział Ted, sia­da­jąc na łóżku. – Ja to wiem. To obiek­tyw­ny fakt. Le­piej też go za­ak­cep­tuj. Do­bra­noc.

Ted przy­krył się kocem i od­wró­cił ple­ca­mi do Ni­cho­la­sa. Ten otwo­rzył lekko usta, zszo­ko­wa­ny tym, co przed chwi­lą usły­szał.

Bo­ga­cze wy­ma­ga­li od słu­żą­cych bez­względ­nej wier­no­ści. Była ona eg­ze­kwo­wa­na przez koł­nierz z pa­ra­li­za­to­rem, który przy­twier­dza­no na stałe do ciała – Ni­cho­la­sa nadal cza­sa­mi prze­cho­dzi­ły dziw­ne ciar­ki w oko­li­cach karku, takie same, jakie czuł zaraz po wy­bu­dze­niu z ope­ra­cji. Kto wy­ka­zy­wał nie­po­słu­szeń­stwo w ja­ki­kol­wiek spo­sób – koń­czył ra­żo­ny prą­dem. W razie po­trze­by mógł zo­stać nawet za­bi­ty.

Wszyst­ko to okre­śla­ły wa­run­ki umowy. Wy­jąt­ko­wo za­wi­łej i skom­pli­ko­wa­nej. Wedle za­war­tych w niej za­pi­sów nie można było choć­by uży­wać pew­nych słów, które uzna­no za „ne­ga­tyw­ne”. Pan domu, Louis Se­ma­the­ry, miał zaś prawo od­no­sić się do każ­de­go słu­żą­ce­go mia­nem „an­dro­ida” i trak­to­wać go jako ro­bo­tycz­ne­go czło­wie­ka.

Gdy Ni­cho­las tkwił w obo­zie dla uchodź­ców tuż pod gra­ni­ca­mi en­kla­wy, wy­da­wa­ło mu się to nie­wiel­ką ceną za moż­li­wość bez­piecz­ne­go życia w kli­ma­ty­zo­wa­nym schro­nie peł­nym za­pa­sów, które po­win­ny wy­star­czyć na de­ka­dy. Jak wspo­mi­na­li Ja­ni­ce i Ted, rze­czy­wi­ście miał dużo szczę­ścia, że w ogóle do­stał się do służ­by. Na­le­ża­ło speł­niać od­po­wied­nie wy­ma­ga­nia zdro­wot­ne i spraw­no­ścio­we, by zwró­cić na sie­bie uwagę re­kru­te­rów. Pech chciał, że wolne miej­sce było aku­rat tylko u pana Se­ma­the­ry’ego.

Ni­cho­las przy­pusz­czał jed­nak, że inni bo­ga­cze wcale nie byli lepsi. Ale to, co wi­dział tutaj… Nie przy­pusz­czał, że wszy­scy lu­dzie de­cy­du­ją­cy się na służ­bę będą pod­cho­dzi­li do tego w aż tak po­waż­ny spo­sób. Są­dził, że będą uda­wać an­dro­idów tylko przed szur­nię­tym mi­liar­de­rem, mię­dzy sobą zaś po­zo­sta­ną tacy sami.

A prak­tycz­nie wszy­scy za­cho­wy­wa­li się jak ro­bo­ty. Jakby lęk przed gnie­wem pana wy­wo­ły­wał u nich zmia­nę toż­sa­mo­ści. Wy­par­cie się sa­me­go sie­bie i przy­ję­cie nowej roli za­pew­ne sta­no­wi­ło me­cha­nizm obron­ny. Może słu­żą­cy z dłuż­szym sta­żem już parę razy zo­sta­li po­trak­to­wa­ni pa­ra­li­za­to­rem i to stop­nio­wo wa­run­ko­wa­ło u nich zmia­nę…

Jak cho­rym czło­wie­kiem trze­ba było być, żeby ze­zwo­lić na coś ta­kie­go. Więk­szość z prac w re­zy­den­cji mogły wy­ko­ny­wać pro­ste, nie­świa­do­me ma­szy­ny, a nie lu­dzie.

Ni­cho­las po­czuł dreszcz prze­bie­ga­ją­cy po krę­go­słu­pie. Sys­te­mo­wi nad­zo­ru prze­cież nie umy­ka­ją jego py­ta­nia, jego za­cho­wa­nia re­je­stro­wa­ne na ka­me­rach… Je­że­li­by dalej brnął w tę stro­nę, wkrót­ce pew­nie zo­stał­by uka­ra­ny. Chyba nie po­wi­nien był w ogóle o tym my­śleć. Skóra w oko­li­cach koł­nie­rza nagle za­czę­ła go mro­wić…

– Hej, ty, Ni­cho­las! – usły­szał nagle za sobą ko­bie­cy głos. To była Ellen, tech­nicz­ka. – Jesz­cze nie idziesz spać. Mamy ro­bo­tę do za­ła­twie­nia.

– Co się stało? – Za­sko­czo­ny Ni­cho­las od­wró­cił głowę.

– Skoń­czy­łam in­sta­lo­wać zmy­war­kę do na­czyń w kuch­ni. Le­piej, żebyś dzi­siaj na­uczył się ją ob­słu­gi­wać, bo jutro nie bę­dziesz miał na to czasu. Pan Se­ma­the­ry roz­wa­ża zor­ga­ni­zo­wa­nie przy­ję­cia dla są­sia­dów.

– Do­brze, chodź­my.

Ni­cho­las wstał ze swo­je­go łóżka i razem z Ellen wy­szli ze wspól­ne­go po­miesz­cze­nia. Jej gra­na­to­we ogrod­nicz­ki były całe umo­ru­sa­ne sma­rem, z kie­sze­ni wy­sta­wa­ły klu­cze i śru­bo­krę­ty. Po kilku chwi­lach szyb­kie­go mar­szu przez sieć ko­ry­ta­rzy do­tar­li wresz­cie do kuch­ni, oświe­tlo­nej zim­nym świa­tłem i nie­mal ste­ryl­nie czy­stej. Tech­nicz­ka nie mó­wi­ła nic przez całą drogę, co wpra­wia­ło Ni­cho­la­sa w kon­ster­na­cję. Ode­zwa­ła się do­pie­ro, gdy sta­nę­li przy zmy­war­ce:

– Oto nowy sprzęt – po­kle­pa­ła po spo­rej chro­mo­wa­nej sza­fie. – Cho­ciaż „nowy” to nieco za dużo po­wie­dzia­ne. Stary, ale nigdy nie­uży­wa­ny model, który ucho­wał się gdzieś w za­so­bach en­kla­wy. Wszyst­ko trze­ba pro­gra­mo­wać ręcz­nie, nie ma ob­słu­gi gło­so­wej. Ta ma­szy­na nie kuli się jak pies, gdy się na nią na­krzy­czy. W od­róż­nie­niu od in­nych pra­cu­ją­cych tutaj ustrojstw.

Mo­gło­by się wy­da­wać, że na twa­rzy Ellen po­ja­wił się le­d­wie wi­docz­ny uśmiech.

– Co masz na myśli? – za­py­tał Ni­cho­las.

– Już do­brze wiesz co. – Tech­nicz­ka za­czę­ła maj­stro­wać przy pa­ne­lu ste­ro­wa­nia zmy­war­ki i wes­tchnę­ła głę­bo­ko. – Coś jest nie tak z pro­gra­ma­to­rem i pro­wad­ni­ca­mi od szu­flad, muszę jesz­cze sko­czyć do kan­cia­py po kilka rze­czy. Idziesz ze mną.

– W po­rząd­ku.

Skła­dzik z na­rzę­dzia­mi znaj­do­wał się nie­opo­dal kuch­ni. Stały w nim dwa rzędy re­ga­łów pełne róż­nych na­rzę­dzi i czę­ści, któ­rych Ni­cho­las nawet nie roz­po­zna­wał. Pana Se­ma­the­ry’ego pew­nie nie bar­dzo in­te­re­so­wa­ło to po­miesz­cze­nie, ina­czej wściekł­by się z po­wo­du ba­ła­ga­nu.

Ni­cho­las przy­glą­dał się Ellen, kiedy ta grze­ba­ła w ster­tach ustrojstw. Za­cho­wy­wa­ła się naj­zu­peł­niej na­tu­ral­nie, mi­mi­ką zdra­dza­ła to za­my­śle­nie, to fru­stra­cję, gdy nie mogła cze­goś zna­leźć. Co chwi­lę po­pra­wia­ła też włosy zwią­za­ne w kucyk.

– Ty nie uwa­żasz się za an­dro­ida, praw­da? – wy­pa­lił nagle.

Ellen prych­nę­ła gło­śno.

– Oczy­wi­ście, że nie. Nie po­zwa­lam, by strach uczy­nił ze mnie nie­wol­ni­ka. Ci lu­dzie tutaj… oni dali się opa­no­wać lę­ko­wi. Sądzą, że pan Se­ma­the­ry może czy­tać ich myśli i przy nim boją się nawet gło­śniej ode­tchnąć. Nic z tych rze­czy. Roz­wój wcale nie po­szedł tak bar­dzo do przo­du, odkąd na­tu­ra za­czy­na­ła zrzu­cać czło­wie­ka z jego tronu. Obiet­ni­ce tech­no­ra­ju były tylko baj­ka­mi opo­wia­da­ny­mi dla roz­pa­da­ją­ce­go się spo­łe­czeń­stwa.

– Nie boisz się…?

– Kogo? Głosu mó­wią­ce­go z su­fi­tów? Jest nie­wie­le bar­dziej in­te­li­gent­ny od daw­nych smart­fo­no­wych asy­sten­tów. Nie mają tu su­per­kom­pu­te­rów, to sys­tem mon­to­wa­ny na szyb­ko przez szczu­ry ucie­ka­ją­ce z to­ną­ce­go stat­ku. Na­słu­chu­je nas, ow­szem, ale nie ana­li­zu­je wszyst­kie­go, żeby oszczę­dzać za­so­by. Jego dzia­ła­nie opie­ra się na wy­ła­py­wa­niu słów klu­czo­wych, które zdra­dza­ją nie­do­bre za­mia­ry lub są po­wią­za­ne z nie­wy­god­ny­mi te­ma­ta­mi. Ba­nal­nie pro­ste do omi­nię­cia. Nikt nie zdą­żył roz­szy­fro­wać ta­jem­ni­cy mózgu, zanim z cy­wi­li­za­cją za­czę­ły dziać się nie­przyjemne rze­czy. Ob­ręcz z pio­ru­na­mi re­agu­je na zmia­ny w fi­zjo­lo­gii or­ga­ni­zmu, a nie na nasze myśli. Wy­star­czy­ło­by tylko opa­no­wać emo­cje, ale pio­ru­ny mogą być też mio­ta­ne ręcz­nie przez wład­cę…

– Chcesz zo­stać kró­lem na zamku? – szep­nął Ni­cho­las, spo­glą­da­jąc Ellen pro­sto w oczy.

– Chcę tylko spra­wie­dli­wo­ści – od­par­ła ostro Ellen. – Wiesz, kim byli ci lu­dzie. Wiesz, co ro­bio­no na te­re­nach na po­łu­dnio­wy wschód stąd.

Al­ber­ta. Ropa. Ci bo­ga­cze za­pew­ne byli daw­ny­mi po­ten­ta­ta­mi naf­to­wy­mi. Do­brze wie­dzie­li, że ich dzia­łal­ność pro­wa­dzi do znisz­cze­nia śro­do­wi­ska, a mimo to jej nie za­prze­sta­li.

– Nie dbam o to, co bę­dzie dalej – cią­gnę­ła Ellen. – I tak stra­ci­łam już wszyst­ko. Wie­rzę, że masz za­miar mi pomóc. Nie chcesz stać się ro­bo­tem tak jak oni.

Ostat­nie zda­nie po­ru­szy­ło Ni­cho­la­sa do głębi. Mil­czał przez chwi­lę, aż wresz­cie po­wie­dział cicho:

– Spró­bu­ję – zgo­dził się, choć nie był do końca prze­ko­na­ny. – Może razem jakoś się nam uda.

– Na pewno to zaj­mie tro­chę czasu. Teraz mu­si­my zająć się zmy­war­ką, mam już wszyst­kie rze­czy.

Ellen pod­nio­sła skrzyn­kę z na­rzę­dzia­mi i razem wy­szli ze skła­dzi­ku. Gdy za­mknę­li za sobą drzwi, Ni­cho­las po­czuł, jakby w oto­cze­niu za­szła dziw­na, nie­wy­tłu­ma­czal­na zmia­na. Jakby re­zy­den­cja stała się zu­peł­nie innym miej­scem, odar­tym z tego pom­pa­tycz­ne­go prze­py­chu.

 

***

 

Przy­ję­cie dla są­sia­dów osta­tecz­nie nie do­szło do skut­ku. Po­dob­nie jak parę in­nych wy­da­rzeń za­pla­no­wa­nych przez pana Se­ma­the­ry’ego. Od kilku dni rzad­ko opusz­czał sy­pial­nię. Nie miał ocho­ty na czy­ta­nie ksią­żek, ćwi­cze­nie na si­łow­ni czy gry VR. Sie­dział na łożu za­wi­nię­ty w koł­drę, spo­glą­da­jąc w stro­nę pu­stych bu­te­lek po ko­nia­ku. Jego też miał już dość.

Wie­dział, że w głębi duszy wszy­scy go nie­na­wi­dzą. Że knują prze­ciw­ko niemu i tylko cze­ka­ją na do­god­ny mo­ment, na jakąś uster­kę sys­te­mu bez­pie­czeń­stwa, by wbić mu nóż w plecy.

An­dro­idy. Od­czło­wie­cze­ni pod­da­ni z elek­trycz­nym ka­gań­cem. Wszy­scy są­sie­dzi z en­kla­wy my­śle­li, że to wy­łącz­nie dzi­wacz­ny, nie­szko­dli­wy ka­prys, ja­kich bo­ga­ci zresz­tą mają wiele. Praw­da była jed­nak zu­peł­nie inna.

Louis Se­ma­the­ry nie chciał wi­dzieć w nich ludzi. Chciał wie­rzyć, że na­praw­dę są ślepo po­słusz­ny­mi ma­szy­na­mi, które wier­nie imi­tu­ją emo­cje, ale w rze­czy­wi­sto­ści ich nie od­czu­wa­ją. Chciał czer­pać ko­rzy­ści wy­ni­ka­ją­ce z ich po­mo­cy, lecz jed­no­cze­śnie nie mu­sieć wal­czyć z cię­ża­rem spo­czy­wa­ją­cym na su­mie­niu.

Po­stę­po­wał więc tak samo, jak kie­dyś, gdy wi­dział wszyst­kie te in­for­ma­cje o wy­pad­kach na plat­for­mach wiert­ni­czych czy ob­ra­zy nędzy ko­lej­nych osób do­tknię­tych nad­zwy­czaj­nie sil­nym hu­ra­ga­nem. To były tylko zbio­ry liczb, słup­ki w sta­ty­sty­kach. Sto­so­wał de­hu­ma­ni­za­cję jako tar­czę ochron­ną.

Mógł żyć tutaj je­dy­nie z pro­sty­mi ro­bo­ta­mi-słu­ga­mi o cia­łach z pla­sti­ku. Ale bał się, że to mu nie wy­star­czy, że to nie za­spo­koi wszyst­kich jego po­trzeb. Że bę­dzie czuł się tutaj sam, za­mknię­ty w be­to­no­wym schro­nie, skry­ty przed świa­tem, do któ­re­go znisz­cze­nia prze­cież sam się w pew­nym stop­niu przy­czy­nił. Prze­klę­ty, skrzy­wio­ny pa­ra­doks jeża. Pra­gnie­nie bli­sko­ści sple­cio­ne z pra­gnie­niem unik­nię­cia krzyw­dy.

Louis nie przy­pusz­czał, że tam­ten stary, pięk­ny świat odej­dzie tak szyb­ko. My­ślał, że może zo­sta­ło jesz­cze kilka dekad, że praw­dzi­wy­mi kon­se­kwen­cja­mi będą mu­sia­ły przej­mo­wać się do­pie­ro ko­lej­ne po­ko­le­nia. Kiedy jed­nak pierw­sza kost­ka do­mi­na ru­nę­ła… Naj­pierw pan­de­mia, za­ła­ma­nie na ryn­kach go­spo­dar­czych i na­pię­cia spo­łecz­ne. Potem coraz wię­cej lo­kal­nych wo­je­nek. Coraz cie­plej­sze lata i coraz wię­cej ludzi umie­ra­ją­cych z po­wo­du głodu czy upa­łów. Blue Ocean Event. Metan uwal­nia­ją­cy się z kla­tra­tów w wiecz­nej zmar­z­li­nie. Tego do­mi­na nie spo­sób było już za­sto­po­wać. Kto mógł wie­dzieć, ile to jesz­cze wszyst­ko wy­trzy­ma…

Nie, nie, nie, Louis nie chciał sobie tego wszyst­kie­go przy­po­mi­nać. To tak bar­dzo bo­la­ło.

Na AR-mo­no­klu po­ja­wi­ło się po­wia­do­mie­nie. To Ni­cho­las przy­niósł po­si­łek pod drzwi. Co zro­bić z tymi wszyst­ki­mi ludź… z tymi wszyst­ki­mi an­dro­ida­mi? Nie chciał już ich wię­cej wi­dzieć. Nie chciał już wię­cej o nich my­śleć. Stwier­dził, że trze­ba się ich jakoś po­zbyć, zna­leźć nową służ­bę, za­grze­bać wspo­mnie­nia pod górą środ­ków uspo­ka­ja­ją­cych. A może…

 

***

 

Tego ranka Ni­cho­las obu­dził się wcze­śniej niż po­zo­sta­li słu­żą­cy. Z dnia na dzień czuł się coraz dziw­niej. Mo­men­ta­mi od­no­sił wra­że­nie, że tak na­praw­dę cały czas śni, że wszyst­ko to, czego do­świad­cza, nie ma miej­sca w rze­czy­wi­sto­ści. Coraz czę­ściej czuł też mro­wie­nie w oko­li­cach koł­nie­rza. Ellen ra­dzi­ła mu jed­nak, by po pro­stu je igno­ro­wał.

Razem opra­co­wy­wa­li plan po­ko­na­nia pana Se­ma­the­ry’ego. Pró­bo­wa­li zna­leźć jakiś sen­sow­ny i nie­za­wod­ny spo­sób, ale żaden nie przy­cho­dził im do głowy. Otru­cie od­pa­da­ło – wszyst­kie leki po­cho­dzi­ły z ogól­nych za­so­bów en­kla­wy, a do mo­du­łu me­dycz­ne­go nie mieli do­stę­pu. Poza tym każda z po­traw mu­sia­ła być wcze­śniej pró­bo­wa­na przez Ni­cho­la­sa. Atak w nocy rów­nież nie wcho­dził w ra­chu­bę – do kwa­te­ry Lo­uisa można było wejść tylko, jeśli zo­sta­ło się o to po­pro­szo­nym. Żadna ze słu­żą­cych nie zo­sta­wa­ła też z nim na noc, od­sy­łał je do wspól­ne­go po­ko­ju, gdy już z nimi skoń­czył. Nigdy nie we­zwał do sie­bie Ellen.

Ni­cho­las wi­dział też inne wyj­ście, bar­dziej ko­rzyst­ne dla niego. Mógł po pro­stu zdra­dzić tech­nicz­kę i po­wie­dzieć o wszyst­kim panu. Wtedy zy­skał­by jego przy­chyl­ność… Ale czy na pewno?

Pan Se­ma­the­ry mógł­by prze­cież dalej trak­to­wać go jak ma­szy­nę. Jeśli po­su­nął się do od­czło­wie­cze­nia wła­snych słu­żą­cych, dla­cze­go miał­by oka­zy­wać im wdzięcz­ność za co­kol­wiek? Nawet za po­ten­cjal­ne ura­to­wa­nie życia?

Czy oni mieli prawo o tym życiu de­cy­do­wać? Czy śmierć sta­no­wi­ła wy­star­cza­ją­cą karę dla Lo­uisa Se­ma­the­ry’ego? Prze­cież jego do­kład­ny ży­cio­rys nie był im znany. To nawet nie było jego praw­dzi­we imię. Ellen mogła kła­mać od­no­śnie tego, kim był w prze­szło­ści, wie­dzio­na ślepą furią skie­ro­wa­ną prze­ciw­ko daw­nym wład­com tego świa­ta.

Ni­cho­las od­wró­cił głowę i spoj­rzał na smar­twat­cha le­żą­ce­go na szaf­ce. Szó­sta czter­dzie­ści trzy. Żeby przy­go­to­wać śnia­da­nie, wsta­wa­li razem z Mat­theu­sem, sze­fem kuch­ni, o wpół do ósmej. Pan Se­ma­the­ry za­zwy­czaj bu­dził się do­pie­ro o dzie­wią­tej. Czas mijał tutaj w bar­dzo nie­ty­po­wy spo­sób. Taki… sztucz­ny.

Ma­te­rac lekko za­skrzy­piał, smar­twatch znik­nął z szaf­ki i zaraz po­ja­wił się na nad­garst­ku Ni­cho­la­sa. Słu­żą­cy pręd­ko ubrał się w mun­du­rek, sta­ra­jąc się przy tym nie ha­ła­so­wać. Wy­szedł ze wspól­ne­go po­miesz­cze­nia i ru­szył w kie­run­ku kuch­ni.

Ko­ry­ta­rze zda­wa­ły się bar­dzo zimne i po­nu­re, nawet po­sta­ci ze sta­rych por­tre­tów za­wie­szo­nych na ścia­nach pa­trzy­ły jesz­cze smut­niej­szym wzro­kiem niż za­zwy­czaj. Ni­cho­la­sa ude­rzy­ło po­czu­cie, że cała ta sy­tu­acja jest dla niego kom­plet­nie nie­re­al­na. Nie żyło mu się ko­lo­ro­wo nawet wtedy, kiedy był jesz­cze dziec­kiem, ale nigdy nie przy­pusz­czał, że znaj­dzie się w tak dziw­nym miej­scu i w tak dziw­nych oko­licz­no­ściach.

Pod­szedł do drzwi pro­wa­dzą­cych do kuch­ni, te jed­nak nie roz­su­nę­ły się au­to­ma­tycz­nie. Naj­wy­raź­niej sys­tem nie au­to­ry­zo­wał do­stę­pu za wzglę­du na wcze­śniej­szą go­dzi­nę.

– Ma­jor­do­mu­sie, pro­szę, otwórz drzwi – po­wie­dział gło­śno Ni­cho­las. – Chcę dzi­siaj za­cząć pracę wcze­śniej.

Cisza.

– Ma­jor­do­mu­sie…?

Coś było nie tak. Ni­cho­las nagle po­czuł na dło­niach de­li­kat­ny ruch po­wie­trza. Ru­szył w kie­run­ku końca ko­ry­ta­rza. Za za­krę­tem znaj­do­wa­ły się drzwi pro­wa­dzą­ce do drogi ewa­ku­acyj­nej. Były uchy­lo­ne. Otwo­rzyć je mógł tylko Ma­jor­do­mus. Lub osoba po­sia­da­ją­ca klucz, jeśli sys­tem za­rzą­dza­nia re­zy­den­cją uległ­by awa­rii.

Ni­cho­las wszedł przez nie i za­czął piąć się po scho­dach. Za­le­wa­ły go fale cie­płe­go po­wie­trza; przy­po­mniał sobie ulgę, jaką po­czuł, gdy po mie­sią­cach tu­łacz­ki i ko­czo­wa­nia w obo­zo­wi­skach wresz­cie spę­dził cały dzień w chłod­nych ścia­nach re­zy­den­cji.

Kiedy wresz­cie do­tarł na po­wierzch­nię, zdał sobie spra­wę, że odkąd tutaj przy­był, nie wi­dział słoń­ca. Czy wszyst­kie wy­go­dy życia w en­kla­wie były war­te­go tego po­świę­ce­nia? Przy­mu­so­wej ste­ry­li­za­cji? Wsz­cze­pie­nia sobie koł­nie­rza z pa­ra­li­za­to­rem? Ko­niecz­no­ści uda­wa­nia ro­bo­ta?

Jego brat zgi­nął w za­miesz­kach. Ro­dzi­ce zmar­li z po­wo­du lo­kal­nej epi­de­mii no­we­go, nie­zna­ne­go wi­ru­sa. Ni­cho­las stra­cił wszyst­ko. Do­tar­cie do en­kla­wy było jego celem, wiarą, która pod­trzy­my­wa­ła go przy życiu. Nie za­sta­na­wiał się nad tym, jak to wszyst­ko bę­dzie wy­glą­da­ło po tym, gdy ten cel zo­sta­nie zre­ali­zo­wa­ny.

– Panie Se­ma­the­ry! – krzy­czał Ni­cho­las, idąc w dół sze­ro­kie­go szla­ku. – Panie Se­ma­the­ry?!

Od­po­wie­dzia­ło mu je­dy­nie echo. Za­czął roz­glą­dać się po oko­li­cy. Nie był to naj­przy­jem­niej­szy widok. Nie­gdyś te zbo­cza po­ra­sta­ły pięk­ne igla­ste lasy, teraz tylko nie­wiel­kie krza­ki i chwa­sty, które ja­kimś cudem przy­sto­so­wa­ły się do zmian kli­ma­tu. Nie­wiel­kie je­zio­ro po­ło­żo­ne w do­lin­ce miało ciem­ny, błot­ni­sty od­cień.

Ni­cho­las do­tarł do miej­sca, w któ­rym droga pro­wa­dzi­ła tuż nad urwi­skiem, od­gro­dzo­na niską sta­lo­wą ba­rier­ką. Przy jed­nym ze słup­ków leżał jakiś pro­sto­pa­dło­ścien­ny przed­miot. Książ­ka o czer­wo­no-żół­tej okład­ce, do­strzegł Ni­cho­las, pod­cho­dząc bli­żej. Pod­niósł ją. Au­to­rem był Karel Čapek, a ty­tu­łem akro­nim R.U.R. Ni­cho­las nigdy o niej nie sły­szał. Nie prze­pa­dał za czy­ta­niem. Pan Se­ma­the­ry za to je ko­chał.

Na pierw­szej stro­nie wid­nia­ła spo­rzą­dzo­na od­ręcz­nie no­tat­ka.

Kiedy byłem dziec­kiem, ma­rzy­łem o świe­cie, w któ­rym wszy­scy by­li­by pod moją ab­so­lut­ną kon­tro­lą. Świe­cie, w któ­rym nie mu­siał­bym słu­chać już ani mamy, ani taty, ani na­uczy­cie­li, tylko oni mnie. Świe­cie peł­nym ro­bo­tów go­to­wych speł­niać wszyst­kie moje roz­ka­zy. I to dzie­cię­ce ma­rze­nie osta­tecz­nie się speł­ni­ło, sta­jąc się moim kosz­ma­rem.

Ni­cho­las spoj­rzał w dół. Nie wi­dział ciała w ru­mo­wi­sku na dole. Prze­wer­to­wał jesz­cze książ­kę, ale nie zna­lazł żad­nych in­nych no­ta­tek.

Za­la­ła go fala sprzecz­nych myśli. Nie wie­dział, co ma zro­bić. Od­wró­cił się i spoj­rzał w górę drogi. Nie chciał wra­cać do re­zy­den­cji, jakiś in­stynkt blo­ko­wał go przed pod­ję­ciem tej de­cy­zji. Ellen pew­nie ura­do­wa­ła­by się na wieść o znik­nię­ciu pana Se­ma­the­ry’ego. Inni praw­do­po­dob­nie też. Ale co im było po tym? Nawet jeśli panu Se­ma­the­ry’emu stało się coś zł… coś nie­do­bre­go, to prze­cież byli jesz­cze inni bo­ga­cze z en­kla­wy, re­kru­te­rzy, an­dro­idy bo­jo­we pa­tro­lu­ją­ce teren. Nie wia­do­mo, co chcie­li­by zro­bić z tam­ty­mi słu­żą­cy­mi. Mo­gli­by prze­cież uznać, że znik­nię­cie pana Se­ma­the­ry’ego jest ich winą…

Ni­cho­las czuł się za­gu­bio­ny. Fala lęku po­wo­li za­le­wa­ła jego ciało. Nie bał się tak nawet wtedy, kiedy mu­siał wę­dro­wać przez umie­ra­ją­ce Stany i Ka­na­dę. Wtedy miał jasno okre­ślo­ny cel, coś, czego trzy­mał się w naj­mrocz­niej­szych chwi­lach.

Cel. Wła­śnie. Mu­siał zna­leźć sobie nowy cel. Ła­twiej jest funk­cjo­no­wać, gdy ma się świa­do­mość tego, że twoje ist­nie­nie cze­muś służy.

Ni­cho­las po­sta­no­wił, że od­naj­dzie pana Se­ma­the­ry’ego. Pew­nie gro­zi­ło mu nie­bez­pie­czeń­stwo. A prze­cież nie można przez brak dzia­ła­nia do­pu­ścić, aby czło­wiek do­znał ja­kiejś krzyw­dy.

Słu­żą­cy ru­szył w dół drogi, czu­jąc de­li­kat­ne mro­wie­nie wokół koł­nie­rza.

 

___

 

Jinzō nin­gen – z ja­poń­skie­go „an­dro­id” (do­słow­nie „sztucz­ny czło­wiek”).

Koniec

Komentarze

Cześć,

 

bar­dzo dobre opo­wia­da­nie. Akcji w nim nie było dużo, więc pew­nie nie­któ­rzy mogą na to na­rze­kać, ale czy­ta­ło się przy­jem­nie. Nie wiem czy do­brze zin­ter­pre­to­wa­łem, ale te mro­wie­nia jed­nak nie były ni­czym? To, że je od­czu­wa­li (chyba w szcze­gól­no­ści bar­dziej świa­do­me an­dro­idy), wy­ni­ka­ło wła­śnie z faktu, że kon­te­sto­wa­li ist­nie­ją­cą rze­czy­wi­stość oraz po­dział na “panów” i “sługi”? Taki przy­naj­mniej wy­snu­łem wnio­sek po koń­ców­ce, w któ­rej Ni­cho­las choć sam pla­no­wał po­zby­cie się Se­ma­the­ry’ego, to jed­nak osta­tecz­nie, nie wie­dząc co się z tam­tym stało, ru­szył na po­szu­ki­wa­nia.

Widzę też, że sta­ra­łeś się po­ru­szyć istot­ne bie­żą­ce pro­ble­my ta­kiej jak za­nie­czysz­cza­nie śro­do­wi­ska. Za co dał­bym do­dat­ko­we­go plusa. I jesz­cze jedno py­ta­nie, tak z cie­ka­wo­ści. Kiedy pi­sa­łeś o pan­de­mii, to było na­wią­za­nie do na­szej obec­nej sy­tu­acji, czy to tylko przy­pad­ko­wa zbież­ność?

Na ko­niec mam jesz­cze uwagę do jed­ne­go zda­nia:

„Nie­gdyś te zbo­cza po­ra­sta­ły je pięk­ne igla­ste lasy…” – zbęd­ne „je” i zmie­nił­bym dalej szyk na „lasy igla­ste”, wtedy bę­dzie le­piej brzmia­ło. 

@A­aro­n333

Dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz, błąd po­pra­wi­łem :)

 

Nie wiem czy do­brze zin­ter­pre­to­wa­łem, ale te mro­wie­nia jed­nak nie były ni­czym? To, że je od­czu­wa­li (chyba w szcze­gól­no­ści bar­dziej świa­do­me an­dro­idy), wy­ni­ka­ło wła­śnie z faktu, że kon­te­sto­wa­li ist­nie­ją­cą rze­czy­wi­stość oraz po­dział na “panów” i “sługi”?

W za­my­śle miały być to wra­że­nie fan­to­mo­we – po­dob­ne do od­czu­cia wi­bra­cji te­le­fo­nu w kie­sze­ni, cho­ciaż w rze­czy­wi­sto­ści nikt do nas nie dzwo­ni. Strach przed karą był na tyle silny, że znie­wo­le­ni słu­dzy za­czę­li mi­mo­wol­nie an­ty­cy­po­wać po­ra­że­nie prą­dem, gdy my­śle­li o czymś, za co mo­gli­by zo­stać uka­ra­ni… Nie pre­zen­tu­je jed­nak tej in­ter­pre­ta­cji jako de­fi­ni­tyw­nej – rów­nie do­brze koł­nierz mógł wy­sy­łać “sy­gna­ły ostrze­gaw­cze” o ni­skiej in­ten­syw­no­ści. Brak moż­li­wo­ści jed­no­zna­czej oceny sy­tu­acji był jed­nym z ele­men­tów męki “sztucz­nych ludzi”, bo­ga­ci znie­wa­la­li ich także wła­śnie fa­sa­dą nie­wie­dzy. To także ko­men­tarz do rze­czy­wi­stej sy­tu­acji – ile to rze­czy było do­tych­czas ukry­wa­nych lub tu­szo­wa­nych przez kor­po­ra­cje/bo­ga­czy/rządy (choć­by ostat­nia afera z fał­szo­wa­niem te­stów emi­sji spa­lin przez Volks­wa­ge­na)?

 

I jesz­cze jedno py­ta­nie, tak z cie­ka­wo­ści. Kiedy pi­sa­łeś o pan­de­mii, to było na­wią­za­nie do na­szej obec­nej sy­tu­acji, czy to tylko przy­pad­ko­wa zbież­ność?

Tak, to na­wią­za­nie do obec­nej pan­de­mii, tekst pi­sa­łem latem 2020 roku.

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

Bar­dzo mi się po­do­ba­ło. Bar­dzo.

Sza­le­nie efek­tow­ne ogry­wasz głów­ny twist tek­stu, któ­rym jest fakt, że “an­dro­idy” nie są an­dro­ida­mi, ma­szy­na­mi, tylko znie­wo­lo­ny­mi ludź­mi, któ­rzy nie mieli in­ne­go wyj­ścia. W świe­tle tej re­we­la­cji takie sceny, jak sek­su­al­ne wy­ko­rzy­sty­wa­nie Beth, nagle na­bie­ra­ją no­we­go zna­cze­nia, a tekst staje się znacz­nie bar­dziej gorz­ki. Po­my­sło­wy jest też spo­sób, w jaki wpro­wa­dzasz do tek­stu współ­cze­sne pro­ble­my – gro­żą­cą ka­ta­stro­fę kli­ma­tycz­ną, pan­de­mię, skut­ki glo­bal­ne­go ocie­ple­nia. Tekst jest niby wy­ci­szo­ny, spo­koj­ny, nie­wie­le się w nim dzie­je, ale pod po­wierzch­nią aż kipi. 

No i do­dat­ko­wy punkt za Asi­mo­va w ostat­nich zda­niach.

No, nie­źle nam się ten luty na forum za­czy­na, to ko­lej­ny dziś prze­czy­ta­ny dziś prze­ze mnie bar­dzo udany tekst.

ninedin.home.blog

@Ni­ne­din

Dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz, faj­nie, że się spodo­ba­ło :)

 

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

Dobry tekst, bo­ga­ty w na­wią­za­nia li­te­rac­kie.

Zga­dzam się z Ni­ne­din, że twist an­dro­ido­wy jest do­brze ogra­ny.

I jesz­cze fajna jest nie­pew­ność co do dzia­ła­nia koł­nie­rza.

Bo­gacz wy­da­je mi się zbyt ste­reo­ty­po­wo zły, głupi i bo­ga­ty. Pra­wie jak nowy ruski z dow­ci­pów o no­wych ru­skich.

Dość sta­tycz­na akcja – nie tyle dzie­je się, co przed­sta­wiasz swój świat.

złote sztuć­ce za­brzę­cza­ły cicho,

Za­sta­na­wiam się, czy złote sztuć­ce by­ły­by wy­god­ne w uży­ciu. Czy noże nie byłby za mięk­kie, żeby kroić? Czy wi­del­ce nie by­ły­by cięż­kie albo nie wy­gi­na­ły się pod­czas je­dze­nia?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nie wiem dla­cze­go, ale wi­dząc ja­poń­ski tytuł spo­dzie­wa­łem się dosyć roz­bu­do­wa­nej po­zy­cji, a tym­cza­sem tekst jest bar­dzo ka­me­ral­ny, co oczy­wi­ście nie zna­czy, że zły. Bar­dzo lubię wszel­kie za­gad­nie­nia do­ty­czą­ce czło­wie­czeń­stwa i tutaj to otrzy­ma­łem. 

Akcji nie stwier­dzo­no, jest spo­koj­ne, kli­ma­tycz­nie, ale jed­no­cze­śnie do sa­me­go końca czuć na­pię­cie. Czy­tel­nik czeka na bunt “ma­szyn” i krwa­we roz­li­cze­nie z panem. No i w sumie ten spo­kój jest swo­istym za­sko­cze­niem. 

Faj­nie, gdyby kie­dyś jesz­cze coś po­wsta­ło w tym koł­nie­rzo­wym świe­cie. 

Pa­mięt­ne R.U.R Ćapka i "jinzō nin­gen" – two­rze­nie sztucz­ne­go czło­wie­ka i ja­poń­skie szu­ka­nie od­po­wie­dzi na py­ta­nie, co to zna­czy być czło­wie­kiem. :DDD

Bar­dzo przy­jem­ne opo­wia­da­nie, fa­bu­lar­nie kry­sta­licz­nie po­pro­wa­dzo­ne. Po­rów­nu­jąc z in­ny­mi Two­imi opo­wia­da­nia­mi, które mia­łam przy­jem­ność prze­czy­tać, wy­ja­śniasz wszyst­ko nie­ja­ko do cna i za­pi­nasz ko­szu­lę pod samą szyję. Tro­chę to du­szą­ce dla mnie. Po­wie­dzia­ła­bym, że ro­dzaj eks­pe­ry­men­tu i etapu roz­wo­ju, który Ci wy­szedł.

W kwe­stii samej tre­ści uro­czo sta­ro­świec­kie, bo ra­czej nie ro­po­no­śni ma­gna­ci będą "tło­czy­li" się w en­kla­wach. Cho­ciaż może i dla nich znaj­dą się tam ostat­nie miej­sca. Dla mnie jest opo­wie­ścią z za­gła­dy sta­re­go, do­bre­go świa­ta, w któ­rym nie było jesz­cze walki o nad­wyż­kę be­ha­wio­ral­ną, po­wszech­nych cia­ste­czek i pre­dyk­cji za­cho­wań. W tam­tym świe­cie mie­li­śmy jesz­cze prawo do czasu przy­szłe­go, dzi­siaj zdaje się, że pa­da­ją ostat­nie okopy. 

Opo­wia­da­nie misię! więc zgła­szam do bi­blio. :-)

PS. Uwa­ża­ła­bym z jedną rze­czą, a mia­no­wi­cie z za­mien­ni­ka­mi po­sta­ci. Zwłasz­cza w jed­nym miej­scu "przy­sta­nę­łam", aby to roz­k­mi­nić.

po­zdra­wiam, a

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Dzię­ku­ję za ko­lej­ne ko­men­ta­rze :)

 

@Fin­kla

złote sztuć­ce za­brzę­cza­ły cicho,

Za­sta­na­wiam się, czy złote sztuć­ce by­ły­by wy­god­ne w uży­ciu. Czy noże nie byłby za mięk­kie, żeby kroić? Czy wi­del­ce nie by­ły­by cięż­kie albo nie wy­gi­na­ły się pod­czas je­dze­nia?

 

Wy­god­ne ra­czej nie były, dla­te­go więk­szość współ­cze­snej za­sta­wy sto­ło­wej okre­śla­nej jako “złota” jest w rze­czy­wi­sto­ści wy­ko­ny­wa­na ze stali nie­rdzew­nej po­kry­tej war­stwą złota. Drze­wiej na­to­miast wy­ko­ny­wa­no sztuć­ce z czy­ste­go złota, więc przy­pusz­czam, że ktoś bar­dzo bo­ga­ty mógł­by kupić takie za­byt­ko­we sztuć­ce do swo­je­go schro­nu jako eks­klu­zyw­ny do­da­tek. Tym bar­dziej, że omlet ra­czej nie wy­ma­ga dużej siły kro­je­nia ;)

 

https://www.delightedcooking.com/what-are-the-pros-and-cons-of-using-gold-cutlery.htm 

 

. Since gold is such a soft, mal­le­able metal, it is also true the cu­tle­ry is not as du­ra­ble as si­lver­wa­re or sta­in­less steel. This is in large part due to the fact that most gold cu­tle­ry is in ac­tu­ali­ty made from zinc or cop­per with a thin pla­ting of pure gold on its sur­fa­ce, which can easi­ly be abra­ded, scrat­ched, and mar­red over time.

Modern gold electroplating processes have made gold cutlery very affordable.

Mo­dern gold elec­tro­pla­ting pro­ces­ses have made gold cu­tle­ry very af­for­da­ble.

The re­la­ti­ve fra­gi­li­ty of this cu­tle­ry com­pa­red to that of other types of si­lver­wa­re is its major draw­back in re­pe­ated use. Pla­ted cu­tle­ry has a layer of sur­fa­ce gold that is only se­ve­ral mi­crons thick. By com­pa­ri­son, a human hair is usu­al­ly be­twe­en 50-120 mi­crons in thick­ness. An­ti­que gold cu­tle­ry that is solid gold may pre­sent even more dif­fi­cul­ties, as the soft qu­ali­ty of gold makes it li­ke­ly that harm will occur. For exam­ple, the tines in forks will break with re­pe­ated use and the cu­tle­ry will su­sta­in ben­ding and war­ping da­ma­ge with re­gu­lar use that is dif­fi­cult to re­pa­ir.

 

@So­lid­Grec­ky

 

Faj­nie, gdyby kie­dyś jesz­cze coś po­wsta­ło w tym koł­nie­rzo­wym świe­cie. 

Mam jesz­cze kilka in­nych opo­wia­dań po­sta­po osa­dzo­nym w nieco zbli­żo­nym świe­cie przed­sta­wio­nym (w za­sa­dzie to nawet mo­gło­by być to samo uni­wer­sum, nie ma w nich nic wza­jem­nie wy­klu­cza­ją­ce­go), tym razem w Pol­sce:

 

Czer­wień

Prāṇa-345

Roz­pad theta

Cien­ka zie­lo­na linia

 

@A­sy­lum

 

W kwe­stii samej tre­ści uro­czo sta­ro­świec­kie, bo ra­czej nie ro­po­no­śni ma­gna­ci będą "tło­czy­li" się w en­kla­wach. Cho­ciaż może i dla nich znaj­dą się tam ostat­nie miej­sca.

Opo­wia­da­nie było za­in­spi­ro­wa­ne mię­dzy in­ny­mi ra­por­ta­mi o mi­liar­de­rach wy­ku­pu­ją­cych bun­kry w Nowej Ze­lan­dii, temat ostat­nio jest dość modny i po­ja­wił się na kilku por­ta­lach in­for­ma­cyj­nych:

 

https://www.dailymail.co.uk/news/article-8235565/Billionaires-fled-doomsday-bunkers-New-Zealand-coronavirus-crisis-escalated.html

https://www.bloomberg.com/features/2018-rich-new-zealand-doomsday-preppers/

https://edition.cnn.com/2020/07/15/business/bunkers-new-zealand-intl-hnk/index.html 

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

Wiem, @Wic­ke­dzie, że dre­nu­ją ten temat i bun­kry są tam, w Sta­nach, Al­pach, ale nie wiem, kto w nich za­miesz­ka, bo “sie­dzę” w cia­stecz­ko­wych śmie­ciach, kup­nie i sprze­da­ży, roz­la­niu się tego ta­ta­łaj­stwa na cały świat i wszyst­kie usłu­go-pro­duk­ty. Je­stem prze­ra­żo­na, tę­sk­nię za wi­docz­no­ścią i “oswo­jo­nym” sta­rym ka­pi­ta­li­zmem.

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Bar­dzo dobry tekst, który bar­dzo do­brze mi się czy­ta­ło. Przede wszyst­kim duży plus za twist z An­dro­ida­mi, to że tak na­praw­dę są to lu­dzie, zu­peł­nie zmie­nił wy­mo­wę opo­wia­da­nia. Bar­dzo po­zy­tyw­nie też od­bie­ram po­ru­sze­nie w tek­ście kwe­stii ochro­ny śro­do­wi­ska, pan­de­mii i ogól­nie py­ta­nie o sens czło­wie­czeń­stwa. Brak szyb­kiej akcji zu­peł­nie mi nie prze­szka­dzał.

Oczy­wi­ście kli­kam bi­blio­te­kę i dzię­ku­ję za udaną lek­tu­rę :)

@Ka­tia­72

 

Dzię­ku­ję za ko­men­tarz i bi­blio­te­kę :)

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

Wrócę z ko­men­ta­rzem kli­ko­wym nie­dłu­go, obie­cu­ję :)

http://altronapoleone.home.blog

 

Cześć,

 

cie­ka­wa hi­sto­ria, zgrab­nie opo­wie­dzia­na. Dużo już wspo­mnia­no wyżej, fajny twist an­dro­ido­wy, Asi­mov :)

Je­że­li cho­dzi o koń­ców­kę, spo­dzie­wa­łem się, że w jakiś spo­sób Ni­cho­las przed­ierz­gnie się w no­we­go pana. To by mi świet­nie pa­so­wa­ło do tych obaw o kon­ty­nu­ację an­dro­ido­we­go azylu :)

 

Tak czy ina­czej, na­praw­dę dobra hi­sto­ria :)

 

Jesz­cze tro­chę ma­ru­dze­nia:

 

– Nie wiem, panie – od­parł Ni­cho­las. – Nie znam tych ksią­żek. Może ta druga?

Hmmm… Na ja­kiej pod­sta­wie “robot “za­pro­po­no­wał drugą książ­kę? Tro­chę to dla mnie nie­ja­sne i nie­ro­bo­tycz­ne ;)

Na cały pla­nie re­zy­den­cji mi­ga­ło jesz­cze kil­ka­na­ście ta­kich ko­lo­ro­wych kro­pe­czek

“Całym”.

 

Ale to może tylko jakiś re­fleks.

Coś nie tak z szy­kiem, ja bym uło­żył tak: “Ale może to tylko jakiś re­fleks.”

 

Ale to może tylko jakiś re­fleks. Bę­dzie mu­siał przej­rzeć się do­kład­niej w lu­strze i ewen­tu­al­nie zle­cić Beth far­bo­wa­nie wło­sów.

– Ma­jor­do­mu­sie!

– Sys­tem sztucz­ne­go kra­jo­bra­zu uległ awa­rii, panie – roz­legł się nieco me­ta­licz­ny dźwięk z gło­śni­ków za­mo­co­wa­nych w su­fi­cie.

– Ech, jak zwy­kle – żach­nął się Louis. – Przy­ślij mi tutaj Ellen, żeby to na­pra­wi­ła. I puść jakąś mu­zy­kę kla­sycz­ną.

– Tak, panie.

Sa­lo­nik wy­peł­ni­ły dźwię­ki kon­cer­tu skrzyp­co­we­go D-dur Czaj­kow­skie­go. Louis skoń­czył jeść omlet i za­brał się za ciast­ka. Były słod­kie jak ule­pek, prze­bi­ja­ły pod tym wzglę­dem nawet kawę z sy­ro­pem klo­no­wym. I nie­ziem­sko pysz­ne. Nie przy­no­si­ły jed­nak pełni sa­tys­fak­cji, nie po­tra­fił cie­szyć się z każ­de­go kęsa, za­po­mi­na­jąc o całym świe­cie. Wła­śnie, może to przez to, że świat…

Nie, nie wolno było mu o tym my­śleć. Louis nie chciał prze­cież czuć się źle, to od­bie­ra­ło smak życia.

Sporo “tego”.

 

Ża­ło­wał, że w ogóle się tutaj zna­lazł. Tak być nie mogło. Nikt nie po­wi­nien za­zna­wać ta­kie­go upo­ko­rze­nia. Co stało się z tym świa­tem, że do­szło do tego wszyst­kie­go?

Może: “ Nie po­win­no tak być”. Bo mogło i było.

 

Jak wspo­mi­na­li Ja­ni­ce i Ted, rze­czy­wi­ście miał duże szczę­ście, że w ogóle do­stał się do służ­by.

“Dużo szczę­ścia”.

 

Wie­dział, że w głębi duszy wszy­scy go nie­na­wi­dzą. Że knują prze­ciw­ko niemu i tylko cze­ka­ją na do­god­ny mo­ment, na jakąś uster­kę sys­te­mu bez­pie­czeń­stwa, by wbić mu nóż w plecy.

Mam pe­wien pro­blem z tym frag­men­tem i dal­szy­mi zda­nia­mi też, coś mi tutaj nie gra. Ra­czej wy­obra­ża­łem sobie, że Se­ma­the­ry wie­rzy w te bred­nie, bez wiary w ten sztucz­ny świat, wg mnie, traci on sens, za­mie­nia się w teatr w któ­rym Se­ma­the­ry od­gry­wa rolę czło­wie­ka a słu­dzy role ro­bo­tów. Być może taki wła­śnie jest cel…

 

Kiedy jed­nak pierw­sza kost­ka do­mi­na po­szła w ruch…

Pro­po­zy­cja: “ru­nę­ła”.

 

Po­zdra­wiam!

Che mi sento di morir

@Dra­ka­ina

Dzię­ku­ję za klika, cze­kam na ko­men­tarz :)

 

@Ba­se­ment­Key

Dzię­ku­ję za ob­szer­ny ko­men­tarz :) 

 

Je­że­li cho­dzi o koń­ców­kę, spo­dzie­wa­łem się, że w jakiś spo­sób Ni­cho­las przed­ierz­gnie się w no­we­go pana. To by mi świet­nie pa­so­wa­ło do tych obaw o kon­ty­nu­ację an­dro­ido­we­go azylu :)

Lubię za­koń­cze­nia w stylu “ta­king the man­tle”, ale tutaj jakoś mi nie pa­so­wa­ło, wo­la­łem zo­sta­wić clif­fhan­ger z nie­pew­no­ścią Ni­cho­la­sa co do swo­je­go sta­tu­su “jinzō nin­gen”.

 

– Nie wiem, panie – od­parł Ni­cho­las. – Nie znam tych ksią­żek. Może ta druga?

Hmmm… Na ja­kiej pod­sta­wie “robot “za­pro­po­no­wał drugą książ­kę? Tro­chę to dla mnie nie­ja­sne i nie­ro­bo­tycz­ne ;)

Ran­dom Num­ber Ge­ne­ra­tor ;)

 

Ża­ło­wał, że w ogóle się tutaj zna­lazł. Tak być nie mogło. Nikt nie po­wi­nien za­zna­wać ta­kie­go upo­ko­rze­nia. Co stało się z tym świa­tem, że do­szło do tego wszyst­kie­go?

Może: “ Nie po­win­no tak być”. Bo mogło i było.

To wy­ra­że­nie nie­za­do­wo­le­nia i sprze­ci­wu, a nie stwier­dze­nie stanu rze­czy. “Po­win­no” po­wta­rza­ło­by się z na­stęp­nym zda­niem.

 

Wie­dział, że w głębi duszy wszy­scy go nie­na­wi­dzą. Że knują prze­ciw­ko niemu i tylko cze­ka­ją na do­god­ny mo­ment, na jakąś uster­kę sys­te­mu bez­pie­czeń­stwa, by wbić mu nóż w plecy.

Mam pe­wien pro­blem z tym frag­men­tem i dal­szy­mi zda­nia­mi też, coś mi tutaj nie gra. Ra­czej wy­obra­ża­łem sobie, że Se­ma­the­ry wie­rzy w te bred­nie, bez wiary w ten sztucz­ny świat, wg mnie, traci on sens, za­mie­nia się w teatr w któ­rym Se­ma­the­ry od­gry­wa rolę czło­wie­ka a słu­dzy role ro­bo­tów. Być może taki wła­śnie jest cel…

Louis Se­ma­the­ry cier­piał na za­bu­rze­nia emo­cjo­nal­ne – nie miał jed­nak ty­po­wo psy­cho­pa­tycz­nej oso­bo­wo­ści, sto­so­wał ra­czej me­cha­nizm wy­par­cia, by przy­tłu­mić ne­ga­tyw­ną re­ak­cję su­mie­nia na kosz­ty, ja­kich wy­ma­ga­ła re­ali­za­cja jego wizji życia. Można po­wie­dzieć, że nosił cechy osób okre­śla­nych jako “con­trol freak” i nie­ustan­nie gdzieś w głębi duszy oba­wiał się, że sta­bil­ne życie nagle wy­mknie się spod kon­tro­li.

 

 

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

Panie, a dla­cze­go to jesz­cze nie w bi­blio­te­ce? Zgło­si­łem :)

Che mi sento di morir

Nie do końca mnie prze­ko­na­ło, choć ma wszyst­ko, czego trze­ba. Bi­blio­te­ka tak, ale mam wra­że­nie, że z bar­dzo do­bre­go po­my­słu nie wy­ci­sną­łeś tego, co w wielu Two­ich opo­wia­da­niach wy­da­je się wręcz Twoją spe­cja­li­za­cją.

Jest tu sporo prze­my­śleń na temat ludz­ko­ści i cy­wi­li­za­cji, choć jakoś tak mniej do­sta­nie, niż w przy­pad­ku ter­ra­per­cep­cji. Jest sta­cza­nie się nawet tych, któ­rzy są świa­do­mi pro­ble­mu, co na­da­je tu re­ali­zmu. ale pro­ble­mem jest chyba to, że po­czą­tek za mało za­ak­cen­to­wał “zro­bo­ce­nie”, a z kolei pod ko­niec bra­kło moż­li­wo­ści “po­czu­cia” prze­ła­ma­nia my­śle­nia Ni­cho­la­sa. Tzn. prze­skok mógł­by być, ale tu jest wra­że­nie, jakby to nie był prze­skok, re­wo­lu­cja, szok, zde­rze­nie z wła­ści­wą sy­tu­acją. Nie, tu nie ma ani kon­tra­stu, ani prze­sko­ku, tylko jakby wra­że­nie, jakby tam pier­wot­nie były ja­kieś ze dwa zda­nia, może nawet jedno, które jakby do­peł­nia­ły scenę z uchy­lo­ny­mi drzwia­mi, wła­śnie prze­sko­kiem ją czy­niąc.

Swoją drogą po­czą­tek mocno ko­ja­rzył mi się z Akta Man­ni­skor (True Hu­mans), musze w końcu po­my­śleć o obej­rze­niu tego se­ria­lu. Tu w każ­dym razie do­brze wy­szło, że jest sko­ja­rze­nie w tym kie­run­ku, a jed­no­cze­śnie treść jest zu­peł­nie inna.

 

" Na twa­rzy Ja­ni­ce od­ma­lo­wał się strach."

" – Ale czy nie ro­bisz tych rze­czy"

Nad­mia­ro­we spa­cje na po­cząt­ku aka­pi­tu.

 

"rze­czy­wi­ście miał dużo szczę­ścia, że w ogóle do­stał się do służ­by. Na­le­ża­ło speł­niać od­po­wied­nie wy­ma­ga­nia zdro­wot­ne i spraw­no­ścio­we, by w ogóle zwró­cić na sie­bie uwagę"

Nie je­stem zbyt mocno prze­czu­lo­ny na po­wtó­rze­nia, ale tu rzu­ci­ło się w oczy "w ogóle".

 

Cześć, Wic­ked.

Bar­dzo dobry tekst, sza­le­nie mi się spodo­bał. Po­czu­łam taki po­wiew świe­żo­ści, że wła­śnie cze­goś ta­kie­go szu­ka­łam od dłuż­sze­go czasu. Prze­czy­ta­łam jed­nym tchem, co nie zda­rza mi się czę­sto. Opo­wia­da­nie w takim, do­my­ślam się, że spe­cjal­nie, ja­poń­skim stylu. Czyli mi­ni­ma­li­stycz­ne, sub­tel­ne, bez akcji, a jed­nak po­wo­du­ją­ce szyb­sze bicie serca.

Po­mysł na fał­szy­wych an­dro­idów świet­ny, można by go bar­dziej roz­wi­nąć. Tak, że na­praw­dę nie­licz­na grupa wie, że an­dro­idy to praw­dzi­wi lu­dzie z krwi i kości, a cała resz­ta wie­rzy, że jed­nak ro­bo­ty. Z po­cząt­ku my­śla­łam, że tylko Ni­cho­las jest czło­wie­kiem, co też wy­da­ło­by mi się cie­ka­we. Tak czy siak, twój po­mysł jest bar­dzo zacny.

Do­ce­niam tu wszyst­ko, nic nie spra­wi­ło mi nie­przy­jem­no­ści, nie mam żad­nych uwag. Po pro­stu po­rząd­na ro­bo­ta, au­to­rze ;) Na pewno tekst ten po­zo­sta­nie ze mną na dłu­żej.

 

Po­wo­dze­nia w dal­szym pi­sa­niu! :)

Nie wy­sy­łaj kra­sno­lu­da do ro­bo­ty dla elfa!

Dzię­ku­ję za ko­lej­ne ko­men­ta­rze :)

 

@Wilk-zi­mo­wy

 

Błędy po­pra­wi­łem :)

 

Bi­blio­te­ka tak, ale mam wra­że­nie, że z bar­dzo do­bre­go po­my­słu nie wy­ci­sną­łeś tego, co w wielu Two­ich opo­wia­da­niach wy­da­je się wręcz Twoją spe­cja­li­za­cją. Jest tu sporo prze­my­śleń na temat ludz­ko­ści i cy­wi­li­za­cji, choć jakoś tak mniej do­sta­nie, niż w przy­pad­ku ter­ra­per­cep­cji.

 

Kon­kurs był ra­czej zo­rien­to­wa­ny na SF, więc po­sta­no­wi­łem odejść tutaj od zwy­cza­jo­wych oni­ry­zmu i psy­cho­de­li­ki na rzecz bar­dziej przy­ziem­nej nar­ra­cji.

 

 Swoją drogą po­czą­tek mocno ko­ja­rzył mi się z Akta Man­ni­skor (True Hu­mans), musze w końcu po­my­śleć o obej­rze­niu tego se­ria­lu. Tu w każ­dym razie do­brze wy­szło, że jest sko­ja­rze­nie w tym kie­run­ku, a jed­no­cze­śnie treść jest zu­peł­nie inna.

Nie sły­sza­łem jesz­cze o tym se­ria­lu, ale ogó­łem je­stem ra­czej mało se­ria­lo­wym typem ;)

 

@La­na­Val­len

Cie­szę się, że tekst się spodo­bał :)

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

No ale wła­śnie na tej przy­ziem­nej nar­ra­cji mam tu nie­do­syt na po­zio­mie sa­mych bo­ha­te­rów i ich per­cep­cji. W czym rów­nież je­steś dobry – a jed­nak tego tu bra­kło.

Co do Akta Man­ni­skor – to hi­sto­ria świa­ta, w któ­rym an­dro­idy uzy­ska­ły sa­mo­świa­do­mość, ale wielu ludzi nie przyj­mu­je do wia­do­mo­ści ich pod­mio­to­wo­ści. Nie wiem jak “za­chod­ni” re­ma­ke, ale po­dob­no w skan­dy­naw­skim ory­gi­na­le sku­pio­no się na wątku so­cjo­lo­gicz­nym.

Zresz­tą w ogóle Skan­dy­na­wo­wie mają wła­sne po­dej­ście do se­ria­li… Jak ro­bi­li se­rial o zom­bie, to sku­pi­li się na lu­dziach wy­le­czo­nych z bycia zom­bie­mi.

Wra­cam, zgod­nie z obiet­ni­cą.

 

Bar­dzo mi się ten tekst po­do­bał, a mimo to po­zo­sta­łam z ja­kimś uczu­ciem nie­do­sy­tu. Niby wszyst­ko jest na miej­scu, nie mam się czego cze­pić, ale nie wiem, co my­śleć o za­koń­cze­niu. Nie to, że jest złe. Może mi­ni­mal­nie za bar­dzo przy­spie­szo­ne, taka re­la­cja jak kiedy czło­wiek ma re­fe­rat na kon­fe­ren­cji i za­ga­pi się, że czas się koń­czy, więc ostat­nie slaj­dy tylko stresz­cza. Nie wiem, jakie były li­mi­ty w tym kon­kur­sie, ale za je­dy­ną wadę tego tek­stu uzna­ła­bym zbyt dużą stresz­cze­nio­wość.

Dość szyb­ko do­my­śli­łam się, kim są słu­żą­cy, ale po­nie­waż nie ro­bisz z tego twi­stu, a to nie jest tre­ścią opo­wia­da­nia, nie uwa­żam tego za błąd. Mo­men­ta­mi za dużo było sfor­mu­ło­wań ocie­ra­ją­cych się o in­fo­dump albo ta­kich (te o bo­ga­czach), które le­piej by wy­glą­da­ły w moc­niej sper­so­na­li­zo­wa­nej nar­ra­cji. I jak nie prze­pa­dam za nad­mia­rem emo­cji w li­te­ra­tu­rze, tak tu tro­chę mi ich za­bra­kło.

Trosz­kę mi się też nie klei z tymi re­kru­te­ra­mi – oni też wie­dzą o oszu­stwach? Skoro praw­dzi­we an­dro­idy są “pla­sti­ko­we”?

To całe ma­ru­dze­nie nie unie­waż­nia tego, że uwa­żam, że to dobre opo­wia­da­nie, nawet bar­dzo dobre, acz­kol­wiek jak dla mnie ra­czej nie Twoje naj­lep­sze. Mimo że po­mysł zna­ko­mi­ty. Na­pi­sa­łam, że nie ro­bisz twi­stu z na­tu­ry słu­żą­cych, ale może trze­ba było to trosz­kę dłu­żej wy­trzy­mać? Bar­dziej wejść w psy­chi­kę Ni­cho­la­sa, który opie­ra się znie­wo­le­niu?

 

Garść dro­bia­zgów:

 

Prze­stron­ny hal

Hall albo hol.

 

wy­ście­lo­nym sa­ty­nowymą po­ście­lą

 

Mógł nawet za­pro­sić na nią swo­ich są­sia­dów,

 

Ale bał się tego, że to mu nie wy­star­czy

 

Razem z nią opra­co­wy­wa­li plan

Oraz tro­chę za dużo wie­lo­krop­ków ;)

http://altronapoleone.home.blog

Byłem cie­kaw tego tek­stu. Z tego, co pa­mię­tam, to osią­gną­łeś chyba naj­lep­szy wynik spo­śród wszyst­kich por­ta­lo­wi­czów star­tu­ją­cych w kon­kur­sie PFFN (chyba że coś mi umknę­ło).

 

Opo­wia­da­nie jest przede wszyst­kim bar­dzo do­piesz­czo­ne ję­zy­ko­wo i sty­li­stycz­nie. Czyta się płyn­nie, bez po­tknięć, można się w pełni sku­pić na tre­ści i przed­sta­wio­nej hi­sto­rii. Ta zaś in­try­gu­je od sa­me­go po­cząt­ku.

Po­ka­zu­jesz dość smut­ny obraz post apo­ka­lip­tycz­ne­go świa­ta. W przy­czy­nach apo­ka­lip­sy nie­wie­le jest od­kryw­cze­go, ot, coś, co wszy­scy ob­ser­wu­je­my, tylko bar­dziej, moc­niej, spek­ta­ku­lar­niej:

zmia­ny kli­ma­tu, za­nie­czysz­cze­nie, susze, uwol­nie­nie me­ta­nu z kla­tra­tów w wiecz­nej zmar­z­li­nie (nie wiem, czy wiesz, ale za­mar­z­nię­tych hy­dra­tów me­ta­no­wych na dnie oce­anów jest chyba nawet wię­cej niż pod wiecz­ną zmar­z­li­ną), ale nie to jest tutaj istot­ne.

Istot­ne jest to, co się stało z ludź­mi. Mamy człe­ko-an­dro­idaln­hych słu­żą­cych. Nie­wol­ni­ków wręcz. Na usłu­gach nie­licz­nych bo­ga­czy, któ­rzy prze­trwa­li. Nie­mal przez całe opo­wia­da­nie trzy­masz czy­tel­ni­ka w nie­pew­no­ści co do na­tu­ry an­dro­idów. Czy są to ro­bo­ty, które chcia­ły być ludź­mi, czy może lu­dzie, uda­ją­cy an­dro­idy. Stop­nio­wo od­kry­wasz coraz wię­cej, wzbu­dza­jąc w czy­tel­ni­ku współ­czu­cie do tych istot, bez wzglę­du na to kim są.

I przy­znam się, że po za­koń­cze­niu sam nie wiem, kim ten Ni­cho­las w końcu był. Czy praw­dzi­wym an­dro­idem, za­pro­gra­mo­wa­nym, by słu­żyć lu­dziom i za­cho­wy­wać się jak isto­ta ludz­ka, czy może czło­wie­kiem, który osta­tecz­nie zo­stał zła­ma­ny i nie po­tra­fił się już po­zbyć pięt­na nie­wol­ni­ka.

 

Wła­ści­wie to za­koń­cze­nie jest je­dy­nym frag­men­tem, na który mogę tro­chę po­na­rze­kać. Bo hi­sto­ria wy­da­je się urwa­na. Wątek Se­ma­the­ry po­zo­sta­je otwar­ty, nie­do­koń­czo­ny. Nie wiemy do­kład­nie, co się stało. Czy po­peł­nił sa­mo­bój­stwo, po prze­czy­ta­niu R.U.R.? A może zbun­to­wa­ne człe­ko-an­dro­idy go za­bi­ły? A może od­szedł? Tylko gdzie? Po co?

 

Trosz­kę tych pytań tutaj po­zo­sta­je bez od­po­wie­dzi.

 

Moja ocena: 5.25/6

Cóż, kie­dyś musi być ten pierw­szy raz.

Zatem TAK

"Wol­ność po­le­ga na tym, że mo­że­my czy­nić wszyst­ko, co nie przy­no­si szko­dy bliź­nie­mu na­sze­mu". Paryż, 1789 r.

Dzię­ku­ję za ko­lej­ne ko­men­ta­rze :)

 

@Dra­ka­ina

 

Błędy po­pra­wio­ne (za wy­jąt­kiem wie­lo­krop­ków, bo jed­nak cza­sem lubię użyć ich w więk­szej ilo­ści).

Racja, opo­wia­da­nie jest dość mocno oszczęd­ne, ale chcia­łem je takie uczy­nić – limit w kon­kur­sie wy­no­sił 40k.

 

Trosz­kę mi się też nie klei z tymi re­kru­te­ra­mi – oni też wie­dzą o oszu­stwach? Skoro praw­dzi­we an­dro­idy są “pla­sti­ko­we”?

Re­kru­te­rzy wy­bie­ra­li słu­żą­cych spo­śród ludzi dla tych miesz­kań­ców en­kla­wy, któ­rym nie wy­star­cza­ła pod­sta­wo­wa au­to­ma­ty­za­cja smart-ho­me i nie­świa­do­me ro­bo­ty-asy­sten­ci:

 

Jak wspo­mi­na­li Ja­ni­ce i Ted, rze­czy­wi­ście miał dużo szczę­ścia, że w ogóle do­stał się do służ­by. Na­le­ża­ło speł­niać od­po­wied­nie wy­ma­ga­nia zdro­wot­ne i spraw­no­ścio­we, by zwró­cić na sie­bie uwagę re­kru­te­rów. Pech chciał, że wolne miej­sce było aku­rat tylko u pana Se­ma­the­ry’ego.

Za gra­ni­cą en­kla­wy za­cie­ra­ła się gra­ni­ca po­mię­dzy czło­wie­kiem a “rze­czą mó­wią­cą”, cho­ciaż tylko u pana Se­ma­the­ry’ego od­gry­wa­no ten spe­cy­ficz­ny teatr dla uspo­ko­je­nia su­mie­nia mi­liar­de­ra. Teatr, który z cza­sem nie­któ­rym wszedł w krew na tyle, że za­miast ak­to­ra rze­czy­wi­ście sta­wa­li się od­gry­wa­ną po­sta­cią an­dro­ida:

 

Pech chciał, że wolne miej­sce było aku­rat tylko u pana Se­ma­the­ry’ego.

Ni­cho­las przy­pusz­czał jed­nak, że inni bo­ga­cze wcale nie byli lepsi. Ale to, co wi­dział tutaj… Nie przy­pusz­czał, że wszy­scy lu­dzie de­cy­du­ją­cy się na służ­bę będą pod­cho­dzi­li do tego w aż tak po­waż­ny spo­sób. Są­dził, że będą uda­wać an­dro­idów tylko przed szur­nię­tym mi­liar­de­rem, mię­dzy sobą zaś po­zo­sta­ną tacy sami.

 

@Chro­ści­sko

 

I przy­znam się, że po za­koń­cze­niu sam nie wiem, kim ten Ni­cho­las w końcu był. Czy praw­dzi­wym an­dro­idem, za­pro­gra­mo­wa­nym, by słu­żyć lu­dziom i za­cho­wy­wać się jak isto­ta ludz­ka, czy może czło­wie­kiem, który osta­tecz­nie zo­stał zła­ma­ny i nie po­tra­fił się już po­zbyć pięt­na nie­wol­ni­ka.

 

W za­my­śle Ni­cho­las był czło­wie­kiem, który prze­isto­czył się w jinzō nin­gen:

 

Jego brat zgi­nął w za­miesz­kach. Ro­dzi­ce zmar­li z po­wo­du lo­kal­nej epi­de­mii no­we­go, nie­zna­ne­go wi­ru­sa. Ni­cho­las stra­cił wszyst­ko. Do­tar­cie do en­kla­wy było jego celem, wiarą, która pod­trzy­my­wa­ła go przy życiu. […] Czy wszyst­kie wy­go­dy życia w en­kla­wie były war­te­go tego po­świę­ce­nia? Przy­mu­so­wej ste­ry­li­za­cji? Wsz­cze­pie­nia sobie koł­nie­rza z pa­ra­li­za­to­rem? Ko­niecz­no­ści uda­wa­nia ro­bo­ta?

Ale oczy­wi­ście można in­ter­pre­to­wać to jako fał­szy­we, sztucz­nie wy­ge­ne­ro­wa­ne wspo­mnie­nia an­dro­ida, który za­czął uwa­żać sie­bie za czło­wie­ka.

 

A może od­szedł? Tylko gdzie? Po co?

Louis znaj­do­wał się w nie­sta­bli­nym sta­nie. Uciecz­ka mogła nie mieć czy­sto ra­cjo­nal­ne­go po­wo­du i celu (fuga dy­so­cja­cyj­na). Jak wspo­mi­na­łem wcze­śniej, od­po­wia­da­jąc Ba­se­ment­Key, zde­cy­do­wa­łem się tutaj na za­koń­cze­nie clif­fhan­ge­rem (i to w za­sa­dzie do­słow­nie, bo opo­wia­da­nie koń­czy się, gdy bo­ha­ter znaj­du­je się przy urwi­sku), w moim od­czu­ciu to naj­bar­dziej pa­so­wa­ło, gdy pi­sa­łem ten tekst.

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

Okej, ja to zro­zu­mia­łam tak, że jeśli miało się od­po­wied­nią spraw­ność, to czło­wiek był w sta­nie uda­wać an­dro­ida. Bo z po­cząt­ku za­kła­da­łam, że one są nie­odróż­nial­ne na wy­gląd i nawet dla ja­kichś ska­nów. Dla­te­go tro­chę zdzi­wi­łam się nawet tym pla­sti­kiem.

http://altronapoleone.home.blog

Praw­dę mó­wiąc, jak Ba­se­ment­Key po­dej­rze­wa­łem, że Ni­cho­las w jakiś spo­sób “przej­mie wła­dzę”, sta­nie się Se­ma­the­ry’m, albo po pro­stu uciek­nie, jedno i dru­gie wy­da­wa­ło mi się roz­wią­za­niem sła­bym, więc koń­ców­ka (Asi­mov) mnie po­zy­tyw­nie za­sko­czy­ła. Cie­ka­we, spo­koj­ne, nie­na­chal­ne. Resz­tę wy­po­wie­dzie­li już pięk­nie moi przed­mów­cy.

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

@Jim

Dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz :)

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

Jesz­cze za­po­mnia­łem na­pi­sać, że scena z Beth przy­po­mnia­ła mi opo­wia­da­nie, które na­pi­sa­łem kie­dyś, będąc bar­dzo, bar­dzo mło­dym Jimem. Opo­wia­da­nie było stra­aaasz­nie na­iw­nym po­twor­kiem o bun­cie an­dro­idów kie­ro­wa­nym przez BOA* o imie­niu Helga. Cie­szę się, że Twoje opo­wia­da­nie nie po­szło w tym kie­run­ku i mia­łeś tu sa­mych tylko ludzi (choć na ko­niec, jak nie­któ­rzy z po­przed­nich ko­men­ta­to­rów, się za­sta­na­wia­łem czy cza­sem jed­nak nie byli an­dro­ida­mi ze wsz­cze­pio­ny­mi sztucz­ny­mi wspo­mnie­nia­mi, jak w Blade Run­ne­rze).

 

*BOA = Bar­dzo Oso­bi­sty An­dro­id lub Bli­ski Oso­bi­sty An­dro­id – taki eu­fe­mizm na sex-doll ze sztucz­ną in­te­li­gen­cją, uwa­run­ko­wa­ny na bez­gra­nicz­ną mi­łość do pana.

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

@Jim

 

BOA = Bar­dzo Oso­bi­sty An­dro­id lub Bli­ski Oso­bi­sty An­dro­id – taki eu­fe­mizm na sex-doll ze sztucz­ną in­te­li­gen­cją, uwa­run­ko­wa­ny na bez­gra­nicz­ną mi­łość do pana.

Motyw bytów two­rzo­nych sztucz­nie celem za­spo­ko­je­nia po­trzeb ro­man­tycz­no-ero­tycz­nych pod­ją­łem też w szor­cie “Funt kła­ków”.

 

Edit: Po­le­cam jesz­cze ar­ty­kuł Do­ugla­sa Ru­sh­kof­fa, pro­fe­so­ra City Uni­ver­si­ty of New York, wła­śnie na temat przy­go­to­wań bo­ga­czy do przy­szło­ści. Po­mysł na pa­ra­li­żu­ją­ce koł­nie­rze nie­ste­ty nie wziął się czy­sto z mojej wy­obraź­ni.

 

https://onezero.medium.com/survival-of-the-richest-9ef6cddd0cc1 

 

Fi­nal­ly, the CEO of a bro­ke­ra­ge house expla­ined that he had ne­ar­ly com­ple­ted bu­il­ding his own un­der­gro­und bun­ker sys­tem and asked, “How do I ma­in­ta­in au­tho­ri­ty over my se­cu­ri­ty force after the event?”

The Event. That was their eu­phe­mism for the envi­ron­men­tal col­lap­se, so­cial unrest, nuc­le­ar explo­sion, unstop­pa­ble virus, or Mr. Robot hack that takes eve­ry­thing down.

This sin­gle qu­estion oc­cu­pied us for the rest of the hour. They knew armed gu­ards would be re­qu­ired to pro­tect their com­po­unds from the angry mobs. But how would they pay the gu­ards once money was wor­th­less? What would stop the gu­ards from cho­osing their own le­ader? The bil­lio­na­ires con­si­de­red using spe­cial com­bi­na­tion locks on the food sup­ply that only they knew. Or ma­king gu­ards wear di­sci­pli­na­ry col­lars of some kind in re­turn for their su­rvi­val. Or maybe bu­il­ding ro­bots to serve as gu­ards and wor­kers – if that tech­no­lo­gy could be de­ve­lo­ped in time.

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

Cał­kiem dobre opo­wia­da­nie. Naj­strasz­niej­sze w nim jest to, że fak­tycz­nie mo­że­my być od krok od przed­sta­wio­ne­go świa­ta, znisz­czo­ne­go przez ka­ta­stro­fę kli­ma­tycz­ną – oczy­wi­ście z tą smut­ną róż­ni­cą, że obec­nie bli­żej nam do sa­mo­za­gła­dy ludz­ko­ści zwią­za­nej z emi­sja­mi CO2 niż do opra­co­wa­nia ja­kich­kol­wiek war­tych uwagi an­dro­idów.

Przy­znam jed­nak, że nie bar­dzo ro­zu­miem to roz­chwia­nie głów­ne­go bo­ha­te­ra. Taki jakiś nie­zde­cy­do­wa­ny (źle za­pro­gra­mo­wa­ny?). Sam nie wie, czego chce. Przy­znam też, że nie ro­zu­miem, jak an­dro­idy mogą być dzieć­mi i ro­snąć.

Przed­sta­wie­nie emo­cji czło­wie­ka też mimo wszyst­ko jakoś do mnie nie tra­fi­ło – da­jesz do zro­zu­mie­nia, że był złym “po­ten­ta­tem” i wcze­śniej mu to jakoś nie prze­szka­dza­ło, a nagle ma wy­rzu­ty su­mie­nia, jest sam/sa­mot­ny i to, co ma, mu nie wy­star­cza. Zna­czy oczy­wi­ście, to może i wia­ry­god­ne, ale do mnie jakoś nie tra­fia, że po pro­stu wy­szedł sobie ze schro­nu.

 

„Wła­śnie nad­cho­dził jeden z nich, nio­sąc w jed­nej ręce omlet…”

 

„– Do­bra­noc, Panie Se­ma­the­ry” – panie małą li­te­rą.

 

„Kto wy­ka­zy­wał nie­po­słu­szeń­stwo w ja­ki­kol­wiek spo­sób – koń­czył ra­żo­ny prą­dem. W razie ko­niecz­no­ści mógł zo­stać nawet za­bi­ty.”

 

„…które zdra­dza­ją nie­do­bre za­mia­ry lub są po­wią­za­ne z nie­wy­god­ny­mi te­ma­ta­mi. Ba­nal­nie pro­ste do omi­nię­cia. Nikt nie zdą­żył roz­szy­fro­wać ta­jem­ni­cy mózgu, zanim z cy­wi­li­za­cją za­czę­ły dziać się nie­do­bre rze­czy.”

 

„Ni­cho­las przy­glą­dał się Ellen, kiedy ta grze­ba­ła w ster­tach szpar­ga­łów.” – Nie­zbyt do­brze do­bra­ne słowo. Raz, że szpar­ga­ły przede wszyst­kim ko­ja­rzą się z pa­pie­ra­mi. A nawet jeśli spoj­rzy­my na to słowo sze­rzej jako na „nie­po­trzeb­ne rze­czy”, to też nie bar­dzo pa­su­je, skoro wśród nich było coś po­trzeb­ne­go do na­pra­wy.

 

Myślą, że pan Se­ma­the­ry może czy­tać ich myśli…”

 

„Wie­rzę, że chcesz mi pomóc. Nie chcesz stać się ro­bo­tem tak jak oni.”

 

„Po­dob­nie jak kilka in­nych wy­da­rzeń za­pla­no­wa­nych przez pana Se­ma­the­ry’ego. Od kilku dni…”

 

„Że knują prze­ciw­ko niemu i tylko cze­ka­ją na do­god­ny mo­ment, na jakąś uster­kę sys­te­mu bez­pie­czeń­stwa, by wbić mu nóż w plecy.

An­dro­idy. Od­czło­wie­cze­ni pod­da­ni z elek­trycz­nym ka­gań­cem. Wszy­scy są­sie­dzi z en­kla­wy my­śle­li, że to tylko dzi­wacz­ny…”

 

„To były tylko zbio­ry liczb, słup­ki w sta­ty­sty­kach. Sto­so­wał de­hu­ma­ni­za­cję jako tar­czę ochron­ną.

Mógł żyć tutaj tylko z pro­sty­mi ro­bo­ta­mi-słu­ga­mi o cia­łach z pla­sti­ku.”

 

„…od­gro­dzo­na niską sta­lo­wą ba­rier­ka.” – ba­rierką

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

@Jo­se­he­im

 

Dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz :) Błędy po­pra­wi­łem.

 

Przy­znam też, że nie ro­zu­miem, jak an­dro­idy mogą być dzieć­mi i ro­snąć.

 

An­dro­idy były w rze­czy­wi­sto­ści ludź­mi (w od­róż­nie­niu od pla­sti­ko­wych, nie­świa­do­mych ro­bo­tów do­mo­wych, które też są wspo­mnia­ne w tek­ście). Opi­sa­łem to w ko­men­ta­rzu wyżej:

 

Trosz­kę mi się też nie klei z tymi re­kru­te­ra­mi – oni też wie­dzą o oszu­stwach? Skoro praw­dzi­we an­dro­idy są “pla­sti­ko­we”?

Re­kru­te­rzy wy­bie­ra­li słu­żą­cych spo­śród ludzi dla tych miesz­kań­ców en­kla­wy, któ­rym nie wy­star­cza­ła pod­sta­wo­wa au­to­ma­ty­za­cja smart-ho­me i nie­świa­do­me ro­bo­ty-asy­sten­ci:

 

Jak wspo­mi­na­li Ja­ni­ce i Ted, rze­czy­wi­ście miał dużo szczę­ścia, że w ogóle do­stał się do służ­by. Na­le­ża­ło speł­niać od­po­wied­nie wy­ma­ga­nia zdro­wot­ne i spraw­no­ścio­we, by zwró­cić na sie­bie uwagę re­kru­te­rów. Pech chciał, że wolne miej­sce było aku­rat tylko u pana Se­ma­the­ry’ego.

Za gra­ni­cą en­kla­wy za­cie­ra­ła się gra­ni­ca po­mię­dzy czło­wie­kiem a “rze­czą mó­wią­cą”, cho­ciaż tylko u pana Se­ma­the­ry’ego od­gry­wa­no ten spe­cy­ficz­ny teatr dla uspo­ko­je­nia su­mie­nia mi­liar­de­ra. Teatr, który z cza­sem nie­któ­rym wszedł w krew na tyle, że za­miast ak­to­ra rze­czy­wi­ście sta­wa­li się od­gry­wa­ną po­sta­cią an­dro­ida:

 

Pech chciał, że wolne miej­sce było aku­rat tylko u pana Se­ma­the­ry’ego.

Ni­cho­las przy­pusz­czał jed­nak, że inni bo­ga­cze wcale nie byli lepsi. Ale to, co wi­dział tutaj… Nie przy­pusz­czał, że wszy­scy lu­dzie de­cy­du­ją­cy się na służ­bę będą pod­cho­dzi­li do tego w aż tak po­waż­ny spo­sób. Są­dził, że będą uda­wać an­dro­idów tylko przed szur­nię­tym mi­liar­de­rem, mię­dzy sobą zaś po­zo­sta­ną tacy sami.

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

Wi­dzisz, jak to jest, jak się nie umie czy­tać… ;p

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Witaj, Wic­ked G!

Bar­dzo cie­ka­wa lek­tu­ra, a przede wszyst­kim nie­zwy­kle do­brze na­pi­sa­na. Warsz­ta­tu można tylko po­gra­tu­lo­wać i po­zaz­dro­ścić. :)

Fa­bu­ła jest rów­nież bar­dzo do­brze skon­stru­owa­na, wspo­mnia­ny przez po­przed­nich ko­men­tu­ją­cych twist po­zwa­la spoj­rzeć na tekst z innej per­spek­ty­wy, zwłasz­cza, że ja czy­ta­łem go dwa razy. Po­do­ba mi się pole do in­ter­pre­ta­cji, które zo­sta­wi­łeś czy­tel­ni­ko­wi. Ja oso­bi­ście kie­ru­je się wła­śnie takim celem – zo­sta­wić ja­kieś dru­gie dno, dać czy­tel­ni­ko­wi szan­sę na in­ter­pre­ta­cję, po­zwo­lić spoj­rzeć na jakiś pro­blem tro­chę z innej stro­ny. Wtedy czy­tel­nik wy­nie­sie coś z lek­tu­ry, za­sta­no­wi się nad pa­ro­ma spra­wa­mi. Takie opo­wia­da­nie jest dla mnie naj­lep­sze.

Ty po­ru­szasz tutaj pro­blem an­dro­idów-nie­wol­ni­ków, ka­ta­stro­fy kli­ma­tycz­nej oraz ukry­tych pod zie­mią bo­ga­czy – jed­nych z głów­nych wi­no­waj­ców, któ­rzy oczy­wi­ście nie od­czu­wa­ją tak bo­le­śnie kon­se­kwen­cji. Poza tym wątek za­tar­cia gra­ni­cy mię­dzy czło­wie­kiem a an­dro­idem. Louis jest ni­czym lal­karz, któ­re­go kukły nie do końca grały ku jego ucie­sze.

Bar­dzo mi się to spodo­ba­ło.

Je­dy­nym mi­nu­sem jest dla mnie po­cząt­ko­we przed­sta­wie­nie Louis’a – ot taki ty­po­wy bo­gacz, co lubi wy­kwint­ną kuch­nię, dobry tru­nek, czy ’’sta­ro­mod­ną’’ już w ich cza­sach kul­tu­rę i sztu­kę – He­min­gway, Si­na­tra. Być może to moje od­czu­cie, gdyż na swo­jej dro­dze spo­tka­łem kilku ta­ko­wych po­ze­rów, jeśli można to tak na­zwać.

Ogól­ne moje wra­ża­nie są bar­dzo po­zy­tyw­ne, nie­zwy­kle do­brze na­pi­sa­na, fa­bu­łą spo­koj­na, lecz z do­brym prze­sła­niem, da­ją­ca do my­śle­nia. Zgło­sić do klika już nie mogę, jed­nak mam teraz dwa dni na za­sta­no­wie­nie się nad no­mi­na­cją do piór­ka.

Po­zdra­wiam i gra­tu­lu­ję bar­dzo uda­ne­go dzie­ła! ;)

,,Celuj w księ­życ, bo nawet jeśli nie tra­fisz, bę­dziesz mię­dzy gwiaz­da­mi,, ~ Pa­trick Süskind

@Da­niel­Ku­row­ski1

 

Dzię­ku­ję za wpad­nię­cie i sko­men­to­wa­nie :)

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

W dość zwię­zły spo­sób przed­sta­wi­łeś sy­tu­ację bo­ga­cza, ży­ją­ce­go w nie­zbyt od­le­głej przy­szło­ści, w od­po­wied­nio spre­pa­ro­wa­nym świe­cie, ob­słu­gi­wa­ne­go przez za­stęp an­dro­idów.

Czy na pewno an­dro­idów? Za­sie­wasz w czy­tel­ni­ku uza­sad­nio­ne wąt­pli­wo­ści, które z cza­sem prze­ra­dza­ją się w pew­ność.

Smut­ne to, że w cza­sach kiedy życie na na­szej pla­ne­cie oka­za­ło się mało moż­li­we, ma­rze­niem ludzi stało się bycie nie­wol­ni­ka­mi-an­dro­ida­mi, któ­rzy, by prze­żyć, muszą spro­stać ocze­ki­wa­niom panów. Ale w pe­wien spo­sób jest dla mnie zro­zu­mia­łe także to, że Ni­cho­las, mimo ro­dzą­ce­go się buntu i za­wią­za­ne­go spi­sku, w fi­na­le wy­ty­cza sobie cel i rusza na po­szu­ki­wa­nie pana Lo­uisa.

Opo­wia­da­nie zna­la­złam jako bar­dzo zaj­mu­ją­ce i prze­czy­ta­łam je z praw­dzi­wą przy­jem­no­ścią.

 

i za­brał się za od­kra­ja­nie ko­lej­ne­go ka­wał­ka omle­tu. ―> …i za­brał się do od­kro­je­nia ko­lej­ne­go ka­wał­ka omle­tu.

http://portalwiedzy.onet.pl/140056,,,,brac_sie­_wziac_sie­_do­_cze­gos_brac_sie­_wziac_sie­_za­_cos,haslo.html

 

Louis skoń­czył jeść omlet i za­brał się za ciast­ka. ―> …i za­brał się do cia­stek.

 

Nalał do kie­lisz­ka Hine An­ti­que… ―> Nalał do kie­lisz­ka hine an­ti­que

Nazwy trun­ków pi­sze­my ma­ły­mi li­te­ra­mi: http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

Beth szyb­ko za­rzu­ci­ła z po­wro­tem swoje ubra­nie i ru­szy­ła w kie­run­ku drzwi. ―> Czy Beth przy­szła w za­rzu­co­nym ubra­niu? A może miało być: Beth szyb­ko się ubra­ła i ru­szy­ła w kie­run­ku drzwi.

Za SJP PWN: za­rzu­cić 4. «na­ło­żyć ubra­nie na ra­mio­na, nie wkła­da­jąc rąk w rę­ka­wy»

 

Nalał sobie pełen kie­li­szek Hine An­ti­que… ―> Nalał sobie pełen kie­li­szek hine an­ti­que

 

i za­czął piąć się w górę scho­dów. ―> Masło ma­śla­ne – czy mógł piąć się w dół?

Pro­po­nu­je: …i za­czął piąć się po scho­dach.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

@Re­gu­la­to­rzy

Dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz :) Błędy po­pra­wi­łem.

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

Bar­dzo się cie­szę, Wic­ke­dzie, bo kiedy miną wy­ma­ga­ne dwa dni, będę mogła udać się do no­mi­no­wal­ni. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Do­pi­szę kilka słów, po­nie­waż chcę no­mi­no­wać. Opo­wia­da­nie cały czas pa­mię­tam, co wię­cej, gdy czy­tam o sil­ni­kach ren­de­ru­ją­cych, tym całym pod-da­wa­niu, klau­zu­lach abu­zyw­nych i IoT, tym ostrzej staje mi przed ocza­mi widok czło­wie­ka z ob­ro­żą na szyi z Two­je­go opo­wia­da­nia. W grun­cie rze­czy nie ma zna­cze­nia, jakie po­wo­dy uzna­my za prze­są­dza­ją­ce (ko­niecz­ne) i kim była kie­dyś osoba, co do­pro­wa­dzi­ło ją do tego miej­sca (po­sia­dło­ści), w któ­rym trzy­ma w ręku te­le­fon, ekran, ta­blicz­kę z do­stę­pem do in­ter­fej­su. 

Bar­dzo po­do­ba­ło mi się roz­my­cie gra­nic An­ro­id-Czło­wiek, które utrzy­ma­łeś do końca opo­wia­da­nia, przy czym "po­do­ba­ło" uży­wam tutaj w zna­cze­niu bar­dzo do­brze to zro­bi­łeś, umie­jęt­nie.

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

@A­sy­lum

Dzię­ku­ję za po­now­ne wpad­nię­cie i dal­sze słowa re­flek­sji nad opo­wia­da­niem :) 

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

Witaj.

Świet­ny tekst. 

Chwi­la­mi, czy­ta­jąc o złym i nie­bez­piecz­nym świe­cie na ze­wnątrz, do któ­re­go nie na­le­ży wy­cho­dzić, mia­łam bar­dzo luźne sko­ja­rze­nia z “Uciecz­ką z No­we­go Jorku”. :)

Gra­tu­lu­ję kunsz­tu oraz do­sko­na­łe­go po­my­słu.

Po­zdra­wiam. 

Pe­cu­nia non olet

@Bru­ce

Dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz :) 

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

Szcze­gól­nie mocno za­pa­mię­ta­łam dy­le­ma­ty mo­ral­ne bo­ha­te­rów. Do­sko­na­le je uka­za­łeś. Świet­ne na­wią­za­nia do prze­szło­ści, tu i ów­dzie pre­zen­tu­ją­ce ważne wy­cin­ki z życia, wska­zu­ją­ce na kon­se­kwen­cje. Do tego owa “sztucz­ność”, przy­gnia­ta­ją­ca/uwie­ra­ją­ca i jed­no­cze­śnie na­ka­za­na, przy­mu­so­wa. Wra­cam do lek­tu­ry z przy­jem­no­ścią i nie­kła­ma­nym po­dzi­wem. :)

Pe­cu­nia non olet

Cześć!

Przy­jem­ne opo­wia­da­nie – twist z an­dro­ida­mi fak­tycz­nie, jak przed­mów­cy pi­sa­li, robi ro­bo­tę. Fakt, że róż­nią się od sie­bie, świad­czy o ich czło­wie­czeń­stwie. Wszyst­ko ład­nie się do­my­ka, cho­ciaż oso­bi­ście chęt­nie bym prze­czy­tał jesz­cze coś o rze­czy­wi­sto­ści poza en­kla­wą. ;) Krót­ko mó­wiąc: dobra ro­bo­ta!

Po­czą­tek i śro­dek bar­dzo dobre. Uwiel­biam opo­wia­da­nia o czło­wie­czeń­stwie an­dro­idów. Tro­chę po­tkną­łem się na zmia­nie nar­ra­to­ra w dru­gim frag­men­cie, pew­nie dla­te­go, że pan Se­ma­the­ry (to ce­lo­wa gra brzmie­niem?) po­ja­wia się w jego pierw­szych zda­niach tak samo czę­sto, jak Ni­cho­las. Potem jed­nak ład­nie utrzy­ma­łeś na­prze­mien­ny rytm dwóch nar­ra­to­rów i nie było już pro­ble­mu. Skrzy­wi­łem się przy sztyw­nych mo­no­lo­gach Ellen – lu­dzie (a już wiemy, że to lu­dzie) tak nie mówią; po­skra­cał­bym te ora­cje, po­ciął­bym na mniej­sze ka­wał­ki. Koń­ców­ka nie­ste­ty nie sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ca – o ile kry­zys pana jest wcze­śniej bu­do­wa­ny, to sama uciecz­ka tro­chę z ka­pe­lu­sza. Z kolei prze­mia­na Ni­cho­la­sa, choć prze­cież spo­dzie­wa­łem się dru­gie­go, od­wrot­ne­go twi­stu, zu­peł­nie nie przy­go­to­wa­na psy­cho­lo­gicz­nie.

To jest bar­dzo dobry po­mysł i do­brze zbu­do­wa­ni bo­ha­te­ro­wie, a przy tym tekst, w po­rów­na­niu z Two­imi wcze­śniej­szy­mi, nie­her­me­tycz­ny, mo­gą­cy tra­fić do bar­dzo wielu czy­tel­ni­ków. Od­no­szę jed­nak wra­że­nie, że za­koń­cze­nie jest pi­sa­ne bez prze­ko­na­nia, przez zmę­czo­ne­go au­to­ra, chcą­ce­go zbyt łatwo do­mknąć już swoją opo­wieść. To nie jest łatwe, grze­bać w za­mknię­tym tek­ście, ale myślę, że jest on wart za­ci­śnię­cia zębów i na­pi­sa­nia od nowa trzech ostat­nich scen.

Była wy­jąt­ko­wo ka­pry­śna od­no­śnie ser­wo­wa­nych na­po­jów i prze­ką­sek

“od­no­śnie” za­wsze “do”, ale to i tak nie­ład­nie brzmi, może le­piej “w kwe­stii” albo po pro­stu “jeśli cho­dzi o”.

@Bru­ce

Dzię­ku­ję za wra­że­nia z po­now­nej lek­tu­ry :)

 

@Cru­cis

Rów­nież dzię­ku­ję za ko­men­tarz. faj­nie, że się po­do­ba­ło :)

 

@Co­bold

Dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz :)

 

Od­no­szę jed­nak wra­że­nie, że za­koń­cze­nie jest pi­sa­ne bez prze­ko­na­nia, przez zmę­czo­ne­go au­to­ra, chcą­ce­go zbyt łatwo do­mknąć już swoją opo­wieść.

 

Cy­tu­jąc Ke­vi­na Ga­te­sa:

 

Get it, get fly, I got six jobs, I don't get tired

 

;)

 

Była wy­jąt­ko­wo ka­pry­śna od­no­śnie ser­wo­wa­nych na­po­jów i prze­ką­sek

“od­no­śnie” za­wsze “do”, ale to i tak nie­ład­nie brzmi, może le­piej “w kwe­stii” albo po pro­stu “jeśli cho­dzi o”.

Po­pra­wi­łem na “w kwe­stii”.

 

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

Wic­ked G

 

@Bru­ce

Dzię­ku­ję za wra­że­nia z po­now­nej lek­tu­ry :)

Cała przy­jem­ność po mojej stro­nie. :)

Wszyst­ko u Cie­bie jest po­da­ne tak kul­tu­ral­nie, wy­su­bli­mo­wa­nie, bar­dzo es­te­tycz­nie. A to, w spo­sób oczy­wi­sty za­chę­ca, przy­cią­ga czy­tel­ni­ka. :)

Moim zda­niem opo­wia­da­nie za­słu­gu­je na sporo lau­rów. 

Film we­dług Two­je­go opo­wia­da­nia byłby na­praw­dę wspa­nia­łym ob­ra­zem. 

Po­zdra­wiam.

Pe­cu­nia non olet

Do­sko­na­le na­pi­sa­ne. Na pierw­szy rzut oka mniej her­me­tycz­ne, niż Twoje opka, które do tej pory czy­ta­łam. Pierw­sze wra­że­nie po prze­czy­ta­niu: spły­casz.

Bu­du­jesz opo­wieść o wred­nym bo­ga­czu i bied­nych nie­win­nych lu­dziach, któ­rych to mon­strum, od­po­wie­dzial­ne prze­cież za ka­ta­stro­fę, de­hu­ma­ni­zu­je. A ci zwy­kli lu­dzie to nie są rów­nie od­po­wie­dzial­ni? On mógł sprze­da­wać i bo­ga­cić się, bo zwy­kli lu­dzie ku­po­wa­li. Gdyby co­ca-co­la w ciągu mie­sią­ca od­no­to­wa­ła spa­dek sprze­da­ży o 50 pro­cent, bo lu­dzie mają rze­czy­wi­ście dość pla­sti­ku, za­czę­ła­by się po­waż­nie za­sta­na­wiać nad wpro­wa­dze­niem szkla­nych bu­te­lek, gdyby to po­trwa­ło dłu­żej – wpro­wa­dzi­ła­by. Wszy­scy je­ste­śmy od­po­wie­dzial­ni.

Pa­ra­dok­sal­nie, chyba naj­więk­sze wy­rzu­ty su­mie­nia w zwąz­ku z ka­ta­stro­fą eko­lo­gicz­ną ma pan Se­ma­the­ry. Na tyle duże, że nie chce w swoim oto­cze­niu wi­dzieć ludzi, zmie­nia ich w ro­bo­ty. Tak mu ła­twiej. Tak mi to przy­naj­mniej gdzieś przez mo­ment w Twoim opku wy­brzma­ło.

Po­stać bo­ga­cza bu­du­jesz pie­czo­ło­wi­cie, IMO jest spój­na. Z kolei Ni­cho­las wy­pa­da przy panu Se­ma­the­ry bar­dzo blado, a jego koń­co­wa prze­mia­na wy­da­je się ni­czym nie­uza­sad­nio­na. To na­su­nę­ło mi pewną myśl. Może po pro­stu nie było prze­mia­ny, może on jest rze­czy­wi­ście an­dro­idem, ludz­kim an­dro­idem, albo jak kto woli ko­niem z klap­ka­mi na oczach. Po­trze­bu­je ja­kie­goś kie­run­ku, w któ­rym ma się prze­miesz­czać, ja­kie­goś celu. I jest ślepy na wszyst­ko, co dą­że­niu do tego celu to­wa­rzy­szy. Jeśli celem współ­cze­sne­go czło­wie­ka jest dą­że­nie do wy­god­ne­go życia, to prze­cież nie bę­dzie sobie za­wra­cał głowy pro­te­stem kon­su­menc­kim. Celem Ni­cho­la­sa było bez­pie­czeń­stwo, więc szedł do miej­sca, które mogło mu je za­pew­nić, po­zwo­lił sobie wsz­cze­pić koł­nierz. I do­pie­ro, gdy cel osią­gnął, za­czął się roz­glą­dać za na­stęp­nym. A czemu by nie prze­jąć po­sia­dło­ści. Znik­nię­cie pana Se­ma­the­ry po­ka­za­ło mu nagle, że wła­ści­wie to już nie ma żad­nych celów, a że po­trze­bo­wał, to ru­szył na po­szu­ki­wa­nia swo­je­go pana.

Jeśli mam rację, to oczy­wi­ście zmie­nia zu­peł­nie prze­sła­nie tek­stu i to, co na­pi­sa­łam w pierw­szym aka­pi­cie traci rację bytu. Jeśli… Bo wcale nie je­stem pewna, czy to tam rze­czy­wi­ście jest, czy tylko ja chcę, żeby było. Rzecz w tym, że ta moja in­ter­pre­ta­cja wy­ni­ka z roz­bie­ra­nia tek­stu na czyn­ni­ki pierw­sze i szu­ka­nia cze­goś, co by mi go wy­ja­śni­ło. Wy­ni­ka z nie­wia­ry w to, że na­pi­sa­łeś tylko to, co się rzuca w oczy pod­czas pierw­sze­go czy­ta­nia. Mó­wiąc krót­ko, ukry­łeś za głę­bo­ko. Jeśli w ogóle.

Do tego mam wąt­pli­wo­ści co do świa­ta jako ta­kie­go. Z jed­nej stro­ny to fan­ta­sty­ka krót­kie­go za­się­gu – pan­de­mia, kry­zys, za­ła­ma­nie się kli­ma­tu wy­mie­nio­ne prak­tycz­nie jed­nym tchem. Więc jak oni, nie­wie­rzą­cy w zmia­ny kli­ma­tycz­ne – zdo­ła­li wy­bu­do­wać to osie­dle. Dalej, mam wra­że­nie, że pań­stwa jako takie już nie funk­cjo­nu­ją, lu­dzie zdani są sami na sie­bie, a w ta­kiej sy­tu­acji war­tość pie­nią­dza leci na łeb na szyję. Cała for­tu­na pana Se­ma­the­ry jest psu na budę. Takie osie­dle mo­gło­by funk­cjo­no­wać je­dy­nie, gdyby miało za­ple­cze, bo prze­cież rze­czy się psują, ileż można jeść żar­cie z pu­szek, które też się prze­cież kie­dyś skoń­czy. Za­ple­cza i sil­ne­go przy­wódz­twa, kogoś, kto chwy­ci wszyst­kich za mordę. Bo ina­czej co stoi na prze­szko­dzie, aby cały ten per­so­nel się zbun­to­wał. I nie mówię tylko o słu­gach z koł­nie­rzem. Nie wspo­mi­na­jąc już o tym, że dziw­ne to, że Ci lu­dzie ży­ją­cy w po­bli­żu jesz­cze nie spró­bo­wa­li sztur­mo­wać kom­plek­su.

Pod­su­mo­wu­jąc: będę na NIE.

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

@Ir­ka­_Luz

 

Dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz :)

 

Bu­du­jesz opo­wieść o wred­nym bo­ga­czu i bied­nych nie­win­nych lu­dziach, któ­rych to mon­strum, od­po­wie­dzial­ne prze­cież za ka­ta­stro­fę, de­hu­ma­ni­zu­je. A ci zwy­kli lu­dzie to nie są rów­nie od­po­wie­dzial­ni? On mógł sprze­da­wać i bo­ga­cić się, bo zwy­kli lu­dzie ku­po­wa­li. Gdyby co­ca-co­la w ciągu mie­sią­ca od­no­to­wa­ła spa­dek sprze­da­ży o 50 pro­cent, bo lu­dzie mają rze­czy­wi­ście dość pla­sti­ku, za­czę­ła­by się po­waż­nie za­sta­na­wiać nad wpro­wa­dze­niem szkla­nych bu­te­lek, gdyby to po­trwa­ło dłu­żej – wpro­wa­dzi­ła­by. Wszy­scy je­ste­śmy od­po­wie­dzial­ni.

 

Sza­cu­je się, że w la­tach 1990-2015 1% naj­bo­gat­szych wy­emi­to­wa­ła dwa razy tyle dwu­tlen­ku węgla co bied­niej­sza po­ło­wa ludz­ko­ści.

 

 

 

Dla po­rów­na­nia rocz­ny ślad prze­cięt­ne­go czło­wie­ka na ziemi to ok. 4 tony CO2eq. To dia­gram ame­ry­kań­ski, więc prze­ci­nek nie ozna­cza tu miej­sca dzie­sięt­ne­go, tylko roz­dzie­la ty­sią­ce.

 

Inna spra­wa – wiel­kie jed­nost­ki mają znacz­nie więk­sze moż­li­wo­ści kształ­to­wa­nia spo­łe­czeń­stwa po­przez lob­bo­wa­nie, kam­pa­nie re­kla­mo­we, et ce­te­ra. Jako przy­kład:

 

“And Exxon Mobil al­le­ge­dly knew about cli­ma­te chan­ge in 1977, back when it was still just Exxon and about 11 years be­fo­re cli­ma­te chan­ge be­ca­me wi­de­ly tal­ked about. In­ste­ad of ac­ting on it, they star­ted a de­ca­des-long mi­sin­for­ma­tion cam­pa­ign. Ac­cor­ding to Scien­ti­fic Ame­ri­can, Exxon hel­ped cre­ate the Glo­bal Cli­ma­te Co­ali­tion, which qu­estio­ned the scien­ti­fic basis for con­cern over cli­ma­te chan­ge from the late '80s until 2002, and suc­cess­ful­ly wor­ked to keep the U.S. from si­gning the Kyoto Pro­to­col, a move that hel­ped cause India and China, two other mas­si­ve so­ur­ces of gre­en­ho­use gas, to avoid si­gning.”

 

Wy­ci­nek z ar­ty­ku­łu: https://www.gq.com/story/billionaires-climate-change 

 

Do­brym pod­su­mo­wa­niem są tutaj słowa Geo­r­ge’a Mon­bio­ta:

 

“We are gu­ided by an ide­olo­gy so fa­mi­liar and per­va­si­ve that we do not even re­co­gni­se it as an ide­olo­gy. It is cal­led con­su­me­rism. It has been cra­fted with the help of skil­ful ad­ver­ti­sers and mar­ke­ters, by cor­po­ra­te ce­le­bri­ty cul­tu­re, and by a media that casts us as the re­ci­pients of goods and se­rvi­ces ra­ther than the cre­ators of po­li­ti­cal re­ali­ty. It is loc­ked in by trans­port, town plan­ning and ener­gy sys­tems that make good cho­ices all but im­pos­si­ble. It spre­ads like a stain thro­ugh po­li­ti­cal sys­tems, which have been sys­te­ma­ti­cal­ly cap­tu­red by lob­by­ing and cam­pa­ign fi­nan­ce, until po­li­ti­cal le­aders cease to re­pre­sent us, and work in­ste­ad for the pol­lu­to­crats who fund them.

In such a sys­tem, in­di­vi­du­al cho­ices are lost in the noise. At­tempts to or­ga­ni­se boy­cotts are no­to­rio­usly dif­fi­cult, and tend to work only when there is a nar­row and im­me­dia­te aim. The ide­olo­gy of con­su­me­rism is hi­gh­ly ef­fec­ti­ve at shi­fting blame: wit­ness the cur­rent ran­ting in the bil­lio­na­ire press about the al­le­ged hy­po­cri­sy of envi­ron­men­tal ac­ti­vi­sts. Eve­ry­whe­re I see rich we­ster­ners bla­ming pla­ne­ta­ry de­struc­tion on the birth rates of much po­orer pe­ople, or on “the Chi­ne­se”. This in­di­vi­du­ation of re­spon­si­bi­li­ty, in­trin­sic to con­su­me­rism, blinds us to the real dri­vers of de­struc­tion.”

 

https://www.theguardian.com/commentisfree/2019/oct/09/polluters-climate-crisis-fossil-fuel 

 

 

Z jed­nej stro­ny to fan­ta­sty­ka krót­kie­go za­się­gu – pan­de­mia, kry­zys, za­ła­ma­nie się kli­ma­tu wy­mie­nio­ne prak­tycz­nie jed­nym tchem. Więc jak oni, nie­wie­rzą­cy w zmia­ny kli­ma­tycz­ne – zdo­ła­li wy­bu­do­wać to osie­dle.

Przy­to­czę frag­ment mo­je­go wcze­śniej­sze­go ko­men­ta­rza:

 

“Po­le­cam jesz­cze ar­ty­kuł Do­ugla­sa Ru­sh­kof­fa, pro­fe­so­ra City Uni­ver­si­ty of New York, wła­śnie na temat przy­go­to­wań bo­ga­czy do przy­szło­ści. Po­mysł na pa­ra­li­żu­ją­ce koł­nie­rze nie­ste­ty nie wziął się czy­sto z mojej wy­obraź­ni.

 

https://onezero.medium.com/survival-of-the-richest-9ef6cddd0cc1 

 

Fi­nal­ly, the CEO of a bro­ke­ra­ge house expla­ined that he had ne­ar­ly com­ple­ted bu­il­ding his own un­der­gro­und bun­ker sys­tem and asked, “How do I ma­in­ta­in au­tho­ri­ty over my se­cu­ri­ty force after the event?”

The Event. That was their eu­phe­mism for the envi­ron­men­tal col­lap­se, so­cial unrest, nuc­le­ar explo­sion, unstop­pa­ble virus, or Mr. Robot hack that takes eve­ry­thing down.

This sin­gle qu­estion oc­cu­pied us for the rest of the hour. They knew armed gu­ards would be re­qu­ired to pro­tect their com­po­unds from the angry mobs. But how would they pay the gu­ards once money was wor­th­less? What would stop the gu­ards from cho­osing their own le­ader? The bil­lio­na­ires con­si­de­red using spe­cial com­bi­na­tion locks on the food sup­ply that only they knew. Or ma­king gu­ards wear di­sci­pli­na­ry col­lars of some kind in re­turn for their su­rvi­val. Or maybe bu­il­ding ro­bots to serve as gu­ards and wor­kers – if that tech­no­lo­gy could be de­ve­lo­ped in time.

Wyżej są też linki o bo­ga­czach wy­ku­pu­ją­cych bun­kry w Nowej Ze­lan­dii. Wiele osób z naj­wyż­szych warstw spo­łecz­nych jest świa­do­ma po­ten­cjal­nie ka­ta­stro­fal­nych kon­se­kwen­cji kie­run­ku, w któ­rym zmie­rza cy­wi­li­za­cja, ale ła­twiej jest utrzy­mać tak zwany “bu­si­ness as usual” i za­bez­pie­czyć się na po­zio­mie per­so­nal­nym, o czym pisał Ru­sh­koff.

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

Taka tro­chę let­nia woda ten tekst. Jest dobry na wielu płasz­czy­znach, ale jed­no­cze­śnie ni­czym nie chwy­cił mnie za gar­dło. Duży plus za na­wią­za­nia do róż­nych form kul­tu­ry, lek­kość prze­ka­zu, twist z toż­sa­mo­ścią an­dro­idów. Przy czym na­czy­ta­łem się ostat­nio, że kom­pu­te­ry choć robią się coraz bar­dziej in­te­li­gent­ne, to nie są ani tro­chę bar­dziej świa­do­me, niż ich pro­to­ty­py z XX-wie­ku, stąd tutaj lam­pecz­ka świe­ci­ła mi się od po­cząt­ku, że coś tutaj jest nie halo. W sumie nie wy­ja­śniasz, jak kon­wer­sja ludzi w ludzi uwa­ża­ją­ce się za an­dro­idy mia­ła­by za­cho­dzić, a to in­te­re­su­ją­ca kwe­stia, np. ma­szy­ny mają wy­mien­ne czę­ści, są od­por­ne na różne czyn­ni­ki, a lu­dzie jed­nak cho­ru­ją, de­for­mu­ją się, po pro­stu sta­rze­ją.

Struk­tu­ra opo­wia­da­nia za­su­ge­ro­wa­ła mi, że to mo­gła­by być bar­dzo cie­ka­wa dłuż­sza forma. Nie­któ­re wątki zo­sta­ły po­trak­to­wa­ne skró­to­wo, a szko­da. Gdy za­czą­łem się wkrę­cać, hi­sto­ria się skoń­czy­ła. :<

 

Dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz, MrBri­ght­si­de!

 

W sumie nie wy­ja­śniasz, jak kon­wer­sja ludzi w ludzi uwa­ża­ją­ce się za an­dro­idy mia­ła­by za­cho­dzić, a to in­te­re­su­ją­ca kwe­stia, np. ma­szy­ny mają wy­mien­ne czę­ści, są od­por­ne na różne czyn­ni­ki, a lu­dzie jed­nak cho­ru­ją, de­for­mu­ją się, po pro­stu sta­rze­ją.

U czło­wie­ka na dobrą spra­wę też można wy­mie­niać or­ga­ny :) Kon­wer­sja za­cho­dzi­ła wy­łącz­nie na war­stwie men­tal­nej, była przy­kła­dem tego, jak strach może wpły­nąć na po­strze­ga­nie sa­me­go sie­bie i oto­cze­nia. Wy­stra­sze­ni groź­bą kary i wszę­do­byl­skim okiem sys­te­mu słu­dzy ze stra­chu kształ­to­wa­li swą świa­do­mość na wzór ma­szyn, i z cza­sem to za­czę­ło okre­ślać ich byt.

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

No tak, tylko nie wszyst­ko jest kwe­stią woli. Wspa­nia­ły lokaj może do­znać udaru i nie wy­mie­ni się mu uszko­dzo­ne­go frag­men­tu mózgu, żeby nie pre­zen­to­wał de­fi­cy­tów neu­ro­lo­gicz­nych. A lokaj nie­do­sko­na­ły, tak myślę, bu­rzył­by w bo­ga­czach po­czu­cie, że nie ob­cu­ją z ludź­mi.

Chyba że to przy­szłość aż tak od­le­gła, że takie cuda wian­ki są na po­rząd­ku dzien­nym, tylko że wtedy do­brze by­ło­by to za­su­ge­ro­wać.

Żą­da­nia pana Se­ma­the­ry’ego miały ra­czej cha­rak­ter re­ak­cyj­ny; były jego tar­czą przed wy­rzu­ta­mi su­mie­nia: chciał mieć bez­względ­nie po­słusz­nych słu­gów, ale nie za­do­wa­la­ły go zwy­czaj­ne ro­bo­ty (w świe­cie przed­sta­wio­nym tech­no­lo­gia nie zo­sta­ła zna­czą­co roz­wi­nię­ta wzglę­dem obec­ne­go stanu). On w głębi duszy czuł to, że ob­cu­je ze znie­wo­lo­nym czło­wie­kiem, po pro­stu sta­rał się ten fakt wy­przeć:

 

Louis Se­ma­the­ry nie chciał wi­dzieć w nich ludzi. Chciał wie­rzyć, że na­praw­dę są ślepo po­słusz­ny­mi ma­szy­na­mi, które wier­nie imi­tu­ją emo­cje, ale w rze­czy­wi­sto­ści ich nie od­czu­wa­ją. Chciał czer­pać ko­rzy­ści wy­ni­ka­ją­ce z ich po­mo­cy, lecz jed­no­cze­śnie nie mu­sieć wal­czyć z cię­ża­rem spo­czy­wa­ją­cym na su­mie­niu.

Po­stę­po­wał więc tak samo, jak kie­dyś, gdy wi­dział wszyst­kie te in­for­ma­cje o wy­pad­kach na plat­for­mach wiert­ni­czych czy ob­ra­zy nędzy ko­lej­nych osób do­tknię­tych nad­zwy­czaj­nie sil­nym hu­ra­ga­nem. To były tylko zbio­ry liczb, słup­ki w sta­ty­sty­kach. Sto­so­wał de­hu­ma­ni­za­cję jako tar­czę ochron­ną.

Mógł żyć tutaj je­dy­nie z pro­sty­mi ro­bo­ta­mi-słu­ga­mi o cia­łach z pla­sti­ku. Ale bał się, że to mu nie wy­star­czy, że to nie za­spo­koi wszyst­kich jego po­trzeb. Że bę­dzie czuł się tutaj sam, za­mknię­ty w be­to­no­wym schro­nie, skry­ty przed świa­tem, do któ­re­go znisz­cze­nia prze­cież sam się w pew­nym stop­niu przy­czy­nił. Prze­klę­ty, skrzy­wio­ny pa­ra­doks jeża. Pra­gnie­nie bli­sko­ści sple­cio­ne z pra­gnie­niem unik­nię­cia krzyw­dy.

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

Hej, Wic­ke­dzie.

Naj­pierw przy­wo­łam kilka frag­men­tów, może z jed­nym wy­jąt­kiem i wtedy dalej się do nich od­nio­sę. Ła­twiej mi bę­dzie zbu­do­wać sen­sow­ną opi­nię.

 

Louis nie mógł się zde­cy­do­wać. Stwier­dził, że po­pro­si któ­re­goś z an­dro­idów, żeby za niego wy­brał.

 

– Ni­cho­la­sie, czy ku­charz dodał wię­cej sosu so­jo­we­go do omle­tu, tak jak pro­si­łem? – Louis rzu­cił mu groź­ne spoj­rze­nie.

– Tak, panie – od­parł spo­koj­nym gło­sem Ni­cho­las. De­li­kat­ny uśmiech nie zni­kał z jego twa­rzy. – Za­dba­li­śmy o to, by wszyst­ko zo­sta­ło przy­rzą­dzo­ne zgod­nie z pań­ski­mi wy­ma­ga­nia­mi.

Sprawdź­my zatem, czy spro­sta­li­ście wy­zwa­niu…

 

Louis wie­dział, że za po­zor­nym opa­no­wa­niem ro­bo­ta kryje się nie­pew­ność. Ana­li­zo­wa­nie, czy wła­ści­ciel jest za­do­wo­lo­ny, czy jego ocze­ki­wa­nia zo­sta­ły za­spo­ko­jo­ne, czy zaraz nie wy­buch­nie gnie­wem…

 

– Nie wiem, panie – od­parł Ni­cho­las. – Nie znam tych ksią­żek. Może ta druga?

 

Wezwę cię, kiedy skoń­czę jeść, żebyś za­brał na­czy­nia. Albo jeśli ciast­ka będą wy­jąt­ko­wo nie­uda­ne – uśmiech­nął się krzy­wo.

 

Jaki to jest krzy­wy, a jaki pro­sty uśmiech? Masz jesz­cze kilka ta­kich kwiat­ków. Uno­szą­ce się co jakiś czas brwi, lekko otwar­te usta czy groź­ne spoj­rze­nia. Na Twoim po­zio­mie pi­sar­skim nie po­win­ny już po­ja­wiać się błędy po­cząt­ku­ją­cych. To wpy­cha­nie czy­tel­ni­ko­wi za­cho­wań i re­ak­cji bo­ha­te­rów, które po­win­ny bez­po­śred­nio wy­ni­kać z nar­ra­cji, a nie być na­rzu­co­ne au­tor­sko. Do tego w gro­te­sko­wy, mi­micz­ny spo­sób.

 

 

– Ale czy bez­pie­czeń­stwo jest tego warte? – za­py­tał Ni­cho­las, uno­sząc brwi. – Dużo nas tutaj, a pan jest sam. Nigdy nie my­śle­li­ście o tym, żeby… – za­sta­no­wił się nad do­bo­rem od­po­wied­nich słów – zo­stać kró­lem tego zamku?

 

 

Ow­szem, mógł wyjść na wy­ciecz­kę na ze­wnątrz w asy­ście swo­ich an­dro­idów. Mógł nawet za­pro­sić na nią są­sia­dów, żeby było we­se­lej. Ale i tak nie mogli się zbyt­nio od­da­lać od swo­ich re­zy­den­cji. Tam było zbyt nie­bez­piecz­nie. Tam cza­iły się za­ra­zy i nie­do­brzy lu­dzie sie­ją­cy chaos.

 

 

– Na­praw­dę wie­rzysz w to, że je­steś… ma­szy­ną? – Ni­cho­las uniósł brwi ze zdzi­wie­nia.

 

Ted przy­krył się kocem i od­wró­cił ple­ca­mi do Ni­cho­la­sa. Ten otwo­rzył lekko usta, zszo­ko­wa­ny tym, co przed chwi­lą usły­szał.

 

Bo­ga­cze wy­ma­ga­li od słu­żą­cych bez­względ­nej wier­no­ści.

 

Wszyst­ko to okre­śla­ły wa­run­ki umowy. Wy­jąt­ko­wo za­wi­łej i skom­pli­ko­wa­nej. Wedle za­war­tych w niej za­pi­sów nie można było choć­by uży­wać pew­nych słów, które uzna­no za „ne­ga­tyw­ne”. Pan domu, Louis Se­ma­the­ry, miał zaś prawo od­no­sić się do każ­de­go słu­żą­ce­go mia­nem „an­dro­ida” i trak­to­wać go jako ro­bo­tycz­ne­go czło­wie­ka.

 

Ni­cho­las wstał ze swo­je­go łóżka i razem z Ellen wy­szli ze wspól­ne­go po­miesz­cze­nia. Jej gra­na­to­we ogrod­nicz­ki były całe umo­ru­sa­ne sma­rem, z kie­sze­ni wy­sta­wa­ły klu­cze i śru­bo­krę­ty.

 

Po kilku chwi­lach szyb­kie­go mar­szu przez sieć ko­ry­ta­rzy do­tar­li wresz­cie do kuch­ni, oświe­tlo­nej zim­nym świa­tłem i nie­mal ste­ryl­nie czy­stej.

 

– Na pewno to zaj­mie tro­chę czasu. Teraz mu­si­my zająć się zmy­war­ką, mam już wszyst­kie rze­czy.

 

 

Louis Se­ma­the­ry nie chciał wi­dzieć w nich ludzi. Chciał wie­rzyć, że na­praw­dę są ślepo po­słusz­ny­mi ma­szy­na­mi, które wier­nie imi­tu­ją emo­cje, ale w rze­czy­wi­sto­ści ich nie od­czu­wa­ją. Chciał czer­pać ko­rzy­ści wy­ni­ka­ją­ce z ich po­mo­cy, lecz jed­no­cze­śnie nie mu­sieć wal­czyć z cię­ża­rem spo­czy­wa­ją­cym na su­mie­niu.

 

Kiedy byłem dziec­kiem, ma­rzy­łem o świe­cie, w któ­rym wszy­scy by­li­by pod moją ab­so­lut­ną kon­tro­lą. Świe­cie, w któ­rym nie mu­siał­bym słu­chać już ani mamy, ani taty, ani na­uczy­cie­li, tylko oni mnie. Świe­cie peł­nym ro­bo­tów go­to­wych speł­niać wszyst­kie moje roz­ka­zy. I to dzie­cię­ce ma­rze­nie osta­tecz­nie się speł­ni­ło, sta­jąc się moim kosz­ma­rem.

 

Ni­cho­las po­sta­no­wił, że od­naj­dzie pana Se­ma­the­ry’ego. Pew­nie gro­zi­ło mu nie­bez­pie­czeń­stwo. A prze­cież nie można przez brak dzia­ła­nia do­pu­ścić, aby czło­wiek do­znał ja­kiejś krzyw­dy.

Słu­żą­cy ru­szył w dół drogi, czu­jąc de­li­kat­ne mro­wie­nie wokół koł­nie­rza.

 

Ok. A teraz już o samym tek­ście. Jest tu po­mysł na ka­ta­stro­fę, może nie ory­gi­nal­ny, ale nie musi być. Wręcz zga­dzam się z Tobą, że jeśli na­stą­pi za­gła­da, to za­cznie się pro­za­icz­nie. Choć sama przy­czy­na ka­ta­stro­fy nie ma tu więk­sze­go zna­cze­nia i nie jest isto­tą tek­stu. Isto­tą są skut­ki, które nie­ste­ty są nie­prze­ko­nu­ją­ce, pełne sprzecz­no­ści i ste­reo­ty­pów, a wszyst­ko to okra­szasz jed­no­wy­mia­ro­wy­mi bo­ha­te­ra­mi.

Na po­czą­tek kilka słów o sprzecz­no­ściach.

Louis prosi an­dro­ida o coś tak istot­ne­go, jak wy­bra­nie książ­ki, gdzie rów­no­cze­śnie za­cho­wu­je się au­to­ry­tar­nie „groź­nie spo­glą­da­jąc” przy byle błę­dzie.

Ni­cho­las wy­da­je się mieć bar­dzo lo­gicz­ne prze­my­śle­nia, a jed­no­cze­śnie trud­no­ści z pro­sty­mi sfor­mu­ło­wa­nia­mi, patrz „zo­stać kró­lem tego zamku”, które brzmi gro­te­sko­wo i nie­wia­ry­god­nie. Z ja­kiej racji miał­by w przy­szło­ści przyjść mu do głowy aku­rat król i zamek za­miast bie­żą­cych okre­śleń? Nie jest prze­cież wie­śnia­kiem z gór ży­ją­cym w cza­sach śre­dnio­wie­cza.

No i bun­tow­ni­cza Ellen, która aku­rat pod­czas na­pra­wia­nia zmy­war­ki, po­sta­no­wi­ła wpro­wa­dzić Ni­cho­la­sa w swój se­kret­ny plan. To sobie wy­bra­ła mo­ment. Po­mi­jam fakt ste­ryl­nej kuch­ni, ty­ra­na Lo­uisa i jej uma­za­nych sma­rem spodni w tejże kuch­ni. Choć nie, nie po­mi­jam. Mam bo­wiem wra­że­nie, że wi­dzia­łeś wszyst­kie czę­ści Trans­for­mer­sów i zbu­do­wa­łeś bo­ha­ter­kę po­dob­ną do pięk­nej bru­net­ki, która pa­ra­du­je tam w ob­ci­słych spoden­kach, uma­za­na sma­rem i któ­rej co druga scena na ekra­nie za­wie­ra ja­kieś ukry­te, albo i nie, sek­si­stow­skie pod­tek­sty. Wi­dzia­łem tylko jedną część, ale to za­pa­mię­ta­łem. :) Tylko wra­ca­jąc do po­wa­gi, na Boga, to film. To week­en­do­wa roz­ryw­ka, na­sta­wio­na na zysk, a która nie­wie­le ma wspól­ne­go z rze­czy­wi­sto­ścią, i mówię tu o za­cho­wa­niach, a nie ro­bo­tach. Bo czy przyj­dzie tu kto­kol­wiek, kto powie, że w ser­wi­sie wy­szła do niego z warsz­ta­tu pięk­na pani (ja­ka­kol­wiek pani) umo­ru­sa­na sma­rem i opo­wia­da­ła mu, jak to na­pra­wi­ła sprzę­gło i skrzy­nię bie­gów? Nie chcę tu słu­chać, że ktoś wi­dział na blogu, YT, czy cu­sto­mych ga­ra­żach, bo to pro­mil z pro­cen­ta. Wic­ke­dzie, pi­sząc po­waż­ny tekst, opi­suj po­waż­ne, RE­AL­NE sy­tu­acje. Bo Twoje opo­wia­da­nie to jak sce­na­riusz wła­śnie a'la Trans­for­mers.

Nie wiem też, skąd bie­rze się po­gląd, że mi­liar­de­rzy to tacy jed­no­wy­mia­ro­wi, tępi ty­ra­ni. Prze­cież żeby za­ro­bić mi­lio­ny, nie mó­wiąc o mi­liar­dach, trze­ba mieć łeb na karku. Nawet gdy dzie­je się to nie­zgod­nie z pra­wem itd., to wy­ma­ga zło­żo­ne­go, sil­ne­go cha­rak­te­ru, oso­bo­wo­ści, po­my­sło­wo­ści, de­ter­mi­na­cji, ta­len­tu i wielu in­nych cech. A co robi Twój bo­ha­ter? Przy­ta­cza na końcu ma­rze­nie z dzie­ciń­stwa. Na­praw­dę? Ja też ma­rzy­łem, jak byłem dziec­kiem. Chcia­łem być kie­row­cą Tira, a moja ku­zyn­ka od ma­łe­go wo­ła­ła, że zo­sta­nie księż­nicz­ką. Jed­nak w końcu każdy do­ra­sta i nasze dzie­cię­ca ma­rze­nia się zmie­nia­ją. Na pewno takie. Mamy już bo­wiem do­świad­cze­nie ży­cio­we, wie­dzę i wła­sne po­strze­ga­nie świa­ta, które sku­tecz­nie nas z nich leczy. I Twój Louis w pew­nym wieku też prze­stał­by ma­rzyć o słu­cha­niu mamy czy taty oraz o ro­bo­tach, które speł­nia­ją wszyst­kie jego roz­ka­zy. Przy­naj­mniej w for­mie, jaką nam przed­sta­wiasz. Całe jego za­cho­wa­nie prze­sta­wi­łeś tak, że znacz­nie bli­żej mu do na­sto­lat­ka, niż do­ro­słe­go męż­czy­zny, wpa­ko­wu­jąc mu w usta dziw­ne zwro­ty, na przy­kład o „nie­do­brych lu­dziach sie­ją­cych chaos”. Rany, Wic­ke­dzie, czy kie­dy­kol­wiek uży­łeś w życiu ta­kie­go sfor­mu­ło­wa­nia? Sły­sza­łeś je od kogoś? Nie­do­brzy lu­dzie za­gło­so­wa­li w sej­mie, nie­do­brzy ludzi na­pa­dli na są­sia­da? Może gdzieś u księ­dza czy Ami­szów…

Po­dob­nie nie­re­al­nie za­cho­wu­ją się wszyst­kie an­dro­idy/lu­dzie. Skąd po­mysł by wtła­czać w nich men­tal­ność rodem z nie­wol­nic­twa wojny se­ce­syj­nej? Też z fil­mów? Bo na­praw­dę wiele rze­czy pach­nie mi tu kinem klasy B. Albo ta nie­szczę­sna, „wy­jąt­ko­wo za­wi­ła i skom­pli­ko­wa­na” umowa. Po co taka umowa z ludź­mi, któ­rzy wręcz słabo for­mu­łu­ją myśli i w za­sa­dzie nic nie mają, a co za tym idzie, nic nie bę­dzie można od nich wy­eg­ze­kwo­wać?

 

Nie­ste­ty w tym opo­wia­da­niu jest dobry tylko krót­ki, ostat­ni aka­pit. Re­ak­cja Ni­cho­la­sa, aby od­na­leźć pana Se­ma­the­ry’ego. Nie spo­dzie­wa­łem się ta­kie­go za­koń­cze­nia, ale brzmi to bar­dzo wia­ry­god­nie i lo­gicz­nie. Dla­te­go małe brawa za finał.

 

Roz­cza­ro­wa­ny je­stem Wic­ke­dzie, cho­ciaż ludz­kie emo­cje i za­cho­wa­nia to nie jest Twoja mocna stro­na. W od­róż­nie­niu od świa­to­twór­stwa, któ­re­go nie­raz dałeś nie­złą prób­kę. Pa­mię­taj też, że za­wsze wy­po­wia­dam się o tek­stach, nie Au­to­rach.

 

Po­ja­wi­łem się po roku z myślą o cie­ka­wych opo­wia­da­niach. Za­czą­łem więc od ze­szło­rocz­nych pió­rek, a tu taki zonk na star­cie… Przy­po­mniał mi się mój ostat­ni ko­men­tarz sprzed roku pod opo­wia­da­niem Dra­ka­iny i coś widzę, że trze­ba jesz­cze z rok pobyć w nie­by­cie. Chyba, że trafi tu przy­pad­kiem jakiś z nie­licz­nych sta­rych użyt­kow­ni­ków, któ­rzy jesz­cze mnie pa­mię­ta­ją i przy­wo­ła­ją bar­dzo dobre, ze­szło­rocz­ne opo­wia­da­nia. Z na­ci­skiem na bar­dzo.

 

Po­zdra­wiam.

@Dar­con

 

Dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie :)

 

 

Jaki to jest krzy­wy, a jaki pro­sty uśmiech? Masz jesz­cze kilka ta­kich kwiat­ków. Uno­szą­ce się co jakiś czas brwi, lekko otwar­te usta czy groź­ne spoj­rze­nia. Na Twoim po­zio­mie pi­sar­skim nie po­win­ny już po­ja­wiać się błędy po­cząt­ku­ją­cych.

 

 

Tych kilka przy­kła­dów po­win­no w za­sa­dzie wy­star­czyć jako od­po­wiedź na Twój ko­men­tarz.

Dla wy­ja­śnie­nia dodam jesz­cze, że po­sta­ci cza­sa­mi wy­po­wia­da­ły się w dziw­ny, za­wo­alo­wa­ny spo­sób nie dla­te­go, że miały taki styl mó­wie­nia, tylko dla­te­go, że sta­ra­ły się omi­jać sys­tem de­tek­cji słów klu­czo­wych zdra­dza­ją­cych agre­syw­ne za­mia­ry.

 

– Nie boisz się…?

– Kogo? Głosu mó­wią­ce­go z su­fi­tów? Jest nie­wie­le bar­dziej in­te­li­gent­ny od daw­nych smart­fo­no­wych asy­sten­tów. Nie mają tu su­per­kom­pu­te­rów, to sys­tem mon­to­wa­ny na szyb­ko przez szczu­ry ucie­ka­ją­ce z to­ną­ce­go stat­ku. Na­słu­chu­je nas, ow­szem, ale nie ana­li­zu­je wszyst­kie­go, żeby oszczę­dzać za­so­by. Jego dzia­ła­nie opie­ra się na wy­ła­py­wa­niu słów klu­czo­wych, które zdra­dza­ją nie­do­bre za­mia­ry lub są po­wią­za­ne z nie­wy­god­ny­mi te­ma­ta­mi. Ba­nal­nie pro­ste do omi­nię­cia.

 

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

Nie czy­ta­łem żad­nej z wy­mie­nio­nych po­zy­cji, więc nie mogę się na ich temat wy­po­wie­dzieć. I rze­czy­wi­ście, uno­sze­nie brwi czę­sto się spo­ty­ka i nie brzmi tak gro­te­sko­wo, jak krzy­wy uśmiech, który jak widać, nie zda­rza się tylko po­cząt­ku­ją­cym. Co nie zmie­nia faktu, że takie ustne czyn­no­ści uwa­żam za błąd i wy­ja­śni­łem dla­cze­go. Z wy­po­wie­dzia­mi ro­zu­miem, ale nie widzę tego tak wy­raź­nie w tek­ście.

Mój po­przed­ni ko­men­tarz mógł wy­brzmieć cze­pial­sko, choć sta­ram się za­cho­wać gra­ni­cę mię­dzy kry­ty­ką, a zwy­kłym przyp… się. Mogło tak się stać dla­te­go, że czy­ta­łem przy­naj­mniej kilka bar­dzo do­brych Two­ich opo­wia­dań i ich kon­trast z po­wyż­szym tro­chę mnie ru­szył.

Po­zdra­wiam.

Po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

@Dar­con

Ro­zu­miem. Też nie uwa­żam tego tek­stu za swój naj­lep­szy, na li­ście “za­do­wo­le­nia z wła­sne­go dzie­ła” zna­la­zł­by się gdzieś na dal­szej po­zy­cji.

 

@Anet

Dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie :) 

Those who can ima­gi­ne any­thing, can cre­ate the im­pos­si­ble - A. Tu­ring

Nowa Fantastyka