- Opowiadanie: drakaina - Schwanengesang

Schwanengesang

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Schwanengesang

Sio­stra Cla­ris­se przy­sy­pia­ła przy pa­cjent­ce. Młoda ko­bie­ta, le­żą­ca od kilku dni w szpi­ta­lu w Ha­gu­enau, nie da­wa­ła zna­ków życia, jeśli nie li­czyć nie­znacz­nie uno­szą­cej się pier­si, le­d­wie wi­docz­ne­go ob­łocz­ka pary na lu­ster­ku, sła­be­go pulsu.

Sza­ryt­ka mimo to sia­da­ła, kiedy tylko mogła, przy tym wła­śnie łóżku. Nie po­tra­fi­ła­by po­wie­dzieć, co ją tu przy­cią­ga­ło – może wspo­mnie­nie ojca, który wiele lat temu za­padł na po­dob­ną cho­ro­bę, a ona wtedy po­sta­no­wi­ła, że po­świę­ci życie cho­rym. Oj­ciec nigdy się z le­tar­gu nie obu­dził, po pro­stu pew­nej nocy prze­stał od­dy­chać, dla­te­go Cla­ris­se zwłasz­cza no­ca­mi czu­wa­ła przy nie­zna­jo­mej.

Elsę – to imię nada­ła jej za­kon­ni­ca, kiedy oka­za­ło się, że ko­bie­ty nikt w mie­ście nie zna – zna­le­zio­no nie­przy­tom­ną na progu szpi­ta­la. Na nad­garst­kach miała rany, które uzna­no za próbę sa­mo­bój­stwa. Dok­tor uwa­żał, że nie­szczę­sna w ostat­niej chwi­li zmie­ni­ła zda­nie i szu­ka­ła ra­tun­ku. Ko­mi­sarz Wa­gner na­to­miast upie­rał się, że ktoś chciał ją zabić i upo­zo­ro­wał sa­mo­bój­stwo. Pa­no­wie to­czy­li nie­koń­czą­cy się spór, wy­pi­ja­jąc ry­tu­al­nie po kie­lisz­ku kir­schu, a sza­ryt­ka sie­dzia­ła cicho przy cho­rej, usi­łu­jąc zro­zu­mieć wła­sne emo­cje w obec­no­ści tej ko­bie­ty.

Prze­ło­żo­na z po­cząt­ku gde­ra­ła, ale po­nie­waż Cla­ris­se wy­ko­ny­wa­ła bez­błęd­nie obo­wiąz­ki, dała spo­kój.

Zegar na ko­ściel­nej wieży wybił czwar­tą, wy­ry­wa­jąc za­kon­ni­cę z drzem­ki. Cla­ris­se wzdry­gnę­ła się i zmarsz­czy­ła brwi: dźwięk nigdy jej nie bu­dził. I wtedy zo­ba­czy­ła, że Elsa wpa­tru­je się w nią otwar­ty­mi sze­ro­ko ocza­mi. Sio­stra stłu­mi­ła krzyk i bar­dzo de­li­kat­nie ujęła chorą za rękę. Nad­garst­ki wciąż owi­jał ban­da­ż, choć rany za­skle­pi­ły się nad­zwy­czaj­nie szyb­ko.

Coś jesz­cze zwró­ci­ło uwagę Cla­ris­se. Ma­leń­ki srebr­ny wi­sio­rek, który chora miała na szyi, roz­bły­snął świa­tłem, jakby oży­wio­ny wpa­da­ją­cą przez okna księ­ży­co­wą po­świa­tą. Ko­lej­na za­gad­ka: kiedy ją zna­le­zio­no, Elsa była ubra­na jak osoba za­moż­na i miała na sobie kilka sztuk bi­żu­te­rii. To, zda­niem wielu osób, czy­ni­ło hi­po­te­zę ko­mi­sa­rza nie­praw­do­po­dob­ną. Stary po­li­cjant od­mru­ki­wał krót­ko, że nie każde za­bój­stwo ma tło ra­bun­ko­we, nie dając się wcią­gać w dal­sze dys­pu­ty. Dal­sze dys­pu­ty mo­gły­by kosz­to­wać ko­mi­sa­rza po­sa­dę, gdyby ktoś do­wie­dział się i po­sta­no­wił do­nieść o jego re­pu­bli­kań­skich sym­pa­tiach.

Błę­kit­ne oczy świ­dro­wa­ły Cla­ris­se. Palce lewej dłoni drgnę­ły, jakby chora chcia­ła chwy­cić za­kon­ni­cę za rękę.

– No już, wszyst­ko bę­dzie do­brze – szep­nę­ła sza­ryt­ka. – Niech pani pośpi do rana, a potem po­roz­ma­wia z dok­to­rem.

Za­sta­na­wia­ła się, czy nie po­win­na od razu we­zwać le­ka­rza, nie­mniej czoło ko­bie­ty po­zo­sta­wa­ło chłod­ne, od­dech i puls spo­koj­ny – nie było po­wo­dów do lęku o jej życie.

Ko­bie­ta nie za­my­ka­ła oczu, lecz nadal wpa­try­wa­ła się w pie­lę­gniar­kę. Usta nie­znacz­nie się po­ru­szy­ły. Cla­ris­se po­gła­ska­ła pod­opiecz­ną po gło­wie. Chłod­ne palce za­ci­snę­ły się na jej dłoni.

– Pani cze­goś chce? Mam do pani mówić? – Ro­zej­rza­ła się po sali. Po­zo­sta­łe pa­cjent­ki spały spo­koj­nie. – Albo niech pani mi coś powie, choć­by jak ma na imię?

Na­zy­wa­nie jej wy­my­ślo­nym imie­niem nagle wy­da­ło się pie­lę­gniar­ce nie na miej­scu.

Z ust cho­rej wy­do­był się szept tak ci­chu­teń­ki, że le­d­wie sły­szal­ny. A potem pod­opiecz­na Cla­ris­se po­wtó­rzy­ła:

– Elsa.

Cla­ris­se za­drża­ła i na wszel­ki wy­pa­dek prze­że­gna­ła się. Dok­tor Du­fo­ur na­krzy­czał na nią, kiedy zo­ba­czył, że czyta książ­kę o ma­gne­ty­zmie zwie­rzę­cym, zwy­zy­wał pana Me­sme­ra od hochsz­ta­ple­rów i nawet po­skar­żył się prze­ło­żo­nej, a sio­stra Joséphine na­ka­za­ła Cla­ris­se ty­go­dnio­wy post. A jed­nak… skąd mogła znać imię tej ko­bie­ty, któ­rej nigdy wcze­śniej nie wi­dzia­ła? „To czę­ste imię w Al­za­cji” – pod­po­wie­dział jej zdro­wy roz­są­dek. Dla­te­go prze­cież je wy­my­śli­ła.

– Tak sio­stra do mnie mówi, więc tak mam na imię.

Wy­po­wie­dzia­ne z wy­sił­kiem słowa jed­no­cze­śnie ucie­szy­ły ją i zmar­twi­ły. Z jed­nej stro­ny bę­dzie mogła po­wie­dzieć prze­ło­żo­nej, że czu­wa­nie przy nie­przy­tom­nych cho­rych ma sens. Z dru­giej – naj­wy­raź­niej Elsa stra­ci­ła pa­mięć, nie wie kim jest.

– Chce mi pani coś opo­wie­dzieć?

Pa­cjent­ka usi­ło­wa­ła unieść się ku niej, więc Cla­ris­se po­chy­li­ła się nad łóż­kiem.

– Niech sio­stra go znaj­dzie, bła­gam.

A więc jed­nak są ślady pa­mię­ci. „Po­win­nam we­zwać dok­to­ra. A może ko­mi­sa­rza?”

– Kogo, Elso?

Wolna dłoń bar­dzo po­wo­li po­wę­dro­wa­ła ku szyi i srebr­ne­mu wi­sior­ko­wi. Ko­bie­ta mil­cza­ła.

– To on dał ci ten na­szyj­nik? On cię skrzyw­dził?

Nie od­po­wie­dzia­ła, tylko po jej po­licz­ku spły­nę­ła łza. Elsa za­mknę­ła oczy i Cla­ris­se prze­stra­szy­ła się, że źle zro­zu­mia­ła symp­to­my, że jej pod­opiecz­na od­zy­ska­ła świa­do­mość tuż przed śmier­cią. Chwi­lę póź­niej pa­trzy­ła jed­nak znów na spo­koj­nie uno­szą­cą się pierś, pod pal­ca­mi czuła rów­no­mier­ne tętno. Mimo to do rana nie zmru­ży­ła oka.

 

*

– A więc zda­niem sio­stry skrzyw­dził ją ktoś, kto po­da­ro­wał ten wi­sio­rek?

Ko­mi­sarz Wa­gner wiele w życiu wi­dział, zwłasz­cza że jak wielu po­li­cjan­tów za­czy­nał po dru­giej stro­nie ba­ry­ka­dy, skąd wy­cią­gnął go kil­ka­na­ście lat temu sam szef Sûreté. Rów­nież Vi­do­cq za­ła­twił mu cie­płą po­sad­kę w spo­koj­nym Ha­gu­enau, kiedy re­pu­bli­ka­nizm z po­mniej­sze­go wy­kro­cze­nia zmie­nił się w prze­stęp­stwo, a może i zbrod­nię ob­ra­zy ma­je­sta­tu.

Za­kon­ni­ca roz­ło­ży­ła ręce.

– Co ja mogę uwa­żać? – Po­pra­wi­ła ner­wo­wym ru­chem kor­net. – Wie pan, jak teraz myślę… Może to ra­czej ktoś, kogo ko­cha­ła? Może ten ktoś umarł? A może ją zdra­dził?

Wa­gner dra­pał się po bro­dzie, wpa­trzo­ny w śpią­cą ko­bie­tę. Dok­tor za­pew­nił ich, że naj­wy­raź­niej wraca do zdro­wia i po­szedł do cięż­kich przy­pad­ków.

– Jeśli to za­wie­dzio­na mi­łość, to pew­nie rze­czy­wi­ście sama się chcia­ła zabić – mruk­nął po­li­cjant bez prze­ko­na­nia.

Kiedy oka­za­ło się, że to nikt miej­sco­wy, po­słał do Stras­bur­ga py­ta­nie, czy nie za­gi­nę­ła tam ko­bie­ta pa­su­ją­ca do „Elsy”. Rów­nie do­brze mógł jej szu­kać w dal­szych mia­stach, a może i po dru­giej stro­nie Renu. Ko­bie­ta była po­rząd­nie ubra­na, jak za­moż­na mieszcz­ka, do Cla­ris­se ode­zwa­ła się po fran­cu­sku. Mogła po­cho­dzić skąd­kol­wiek. Ko­mi­sarz uwa­żał, że cie­kaw­sze py­ta­nie brzmia­ło: skąd wzię­ła się na progu szpi­ta­la.

Zna­lazł ją wy­cho­dzą­cy z bu­dyn­ku chło­pak, który po­ma­gał w ko­tłow­ni i staj­ni. „Jak pod­rzu­co­ne dziec­ko” – wy­ra­ził się do le­ka­rza. Rany na rę­kach nie zo­sta­ły opa­trzo­ne, krwa­wi­ły, ale, jak się wy­ra­ził dok­tor, za­czę­ły się nader szyb­ko goić. A jed­nak za­py­ta­ny, czy mogły za­gra­żać życiu, Du­fo­ur po­tak­nął.

Wpa­da­ją­cy przez okno pro­mień słoń­ca odbił się od srebr­nej za­wiesz­ki. Ręka śpią­cej ko­bie­ty po­wę­dro­wa­ła ku szyi, palce za­ci­snę­ły się na nie­du­żym wi­sio­rze. Chwi­lę póź­niej Elsa unio­sła po­wie­ki. Wzrok miała cał­ko­wi­cie przy­tom­ny.

– Do­sko­na­le. – Wa­gner za­tarł ręce. – Obu­dzi­ła się pani.

Błę­kit­ne oczy wpa­try­wa­ły się w niego ba­daw­czo, dłoń po­zo­sta­wa­ła za­ci­śnię­ta wokół wi­sio­ra, na ustach błą­dził cień uśmie­chu.

– Dzień dobry. Kim pan jest?

– Chwi­lo­wo waż­niej­sze jest usta­le­nie, kim pani jest i skąd się pani tu wzię­ła.

Nie chciał, żeby za­brzmia­ło to oschle i ob­ce­so­wo, ale było już za późno. Uśmiech znik­nął.

– Prze­pra­szam – wy­mru­czał Wa­gner. – Ale muszę zadać pani kilka pytań. – Za­cze­kał na re­ak­cję, a kiedy nie na­stą­pi­ła, cią­gnął dalej. – Po­dej­rze­wam, że nie pa­mię­ta pani, jak tu tra­fi­ła?

Po­krę­ci­ła głową. Po jej po­licz­ku spły­nę­ła łza.

– Źle spa­łam – po­wie­dzia­ła tylko.

 

*

Źle spała, bo bu­dził ją szept, przez który tu przy­szła. Nie, nie przy­szła, prze­cież nie była w sta­nie iść, krew pły­nę­ła z otwar­tych żył, otwie­ra­jąc drogę w upra­gnio­ną ciem­ność.

Szept był wy­rzu­tem su­mie­nia. Po­wo­dem, dla któ­re­go cien­kie stru­mycz­ki czer­wo­nej krwi wsią­ka­ły teraz w zie­mię. To szept spra­wił, że srebr­ny ptak za­mie­nił się w nic nie­zna­czą­cą bły­skot­kę. Ale to ona go za­bi­ła.

 

*

Dawny woj­sko­wy szpi­tal znaj­do­wał się na skra­ju mia­stecz­ka. Dalej były już tylko nie­licz­ne domy i pola, za nimi linia lasu, a za lasem Ren. Gdyby Wa­gner po­szedł­ w tam­tym kie­run­ku wy­cią­gnię­tym kro­kiem, do ja­kie­go przy­wykł w roku pięt­na­stym, kiedy wie­dzio­ny od­ru­chem serca za­cią­gnął się do woj­ska, w nie­ca­łą go­dzi­nę zna­la­zł­by się nad rzeką.

Otrzą­snął się. Nie czas na wspo­mnie­nia, nie czas na spa­ce­ry. W za­sa­dzie mógł­by dać sobie spo­kój z „Elsą”, ode­słać spra­wę wyżej. Nie bar­dzo wie­dział, dla­cze­go chce się dalej tym zaj­mo­wać. Am­bi­cje po­rzu­cił dawno, pra­gnął je­dy­nie spo­ko­ju.

Po­wol­nym kro­kiem udał się do swo­je­go biura w me­ro­stwie, gdzie przez kilka go­dzin ślę­czał nad pi­smem do Stras­bur­ga. Miał uczu­cie, jakby pro­mień słoń­ca od­bi­ty od na­szyj­ni­ka Elsy ośle­piał go, nie po­zwa­la­jąc my­śleć o ni­czym poza tą ko­bie­tą.

– To jest spra­wa dla de­par­ta­men­tu! – burk­nął i za­czął walić pię­ścią w biur­ko, aż urzęd­nik pra­cu­ją­cy w są­sied­nim ga­bi­ne­cie zaj­rzał z py­ta­niem, czy wszyst­ko w po­rząd­ku.

Nic nie było w po­rząd­ku. Naj­pierw po­wie­sił się jeden z naj­bo­gat­szych ludzi w mia­stecz­ku, a potem spra­wa tej przy­błę­dy. Może dok­tor ma rację i na­stał sezon na sa­mo­bój­ców. Od po­cho­dzą­ce­go znad Atlan­ty­ku to­wa­rzy­sza broni Wa­gner sły­szał, że tam u nich tak bywa, kiedy wieje suchy go­rą­cy wiatr. Ale tu? Na nud­nym po­gra­ni­czu nie­miec­kim, nad to­czą­cą po­wo­li wody wiel­ką rzeką?

Zegar wybił sie­dem­na­stą, a Wa­gner nadal sie­dział nad pustą kart­ką, na któ­rej skre­ślił je­dy­nie na­głó­wek. Sły­szał wy­cho­dzą­cych urzęd­ni­ków, ktoś rzu­cił mu krót­ką uwagę o tym, że też mógł­by już iść do domu. W Ha­gu­enau nawet po­li­cjant nie pra­cu­je po go­dzi­nach.

Ko­mi­sarz zmiął pa­pier i rzu­cił w kąt, po czym prze­cią­gnął się i wyj­rzał przez okno. Wio­sen­ne słoń­ce cho­wa­ło się za dachy domów, w od­da­li, na tle czer­wie­nie­ją­cej tar­czy bo­cian z gniaz­da na wieży sta­rej bramy miej­skiej roz­po­ście­rał dum­nie skrzy­dła.

Przez dzie­sięć lat, które Wa­gner tu prze­pra­co­wał, Ha­gu­enau było miłym, spo­koj­nym miej­scem. W pięt­na­stym, kiedy on lizał rany od­nie­sio­ne na po­lach Bel­gii, za­trzy­ma­li się tu wszy­scy moż­li­wi kró­lo­wie, ale teraz mało kto o tym pa­mię­tał. Ko­mi­sarz po­li­cji zaj­mo­wał się drob­ny­mi kra­dzie­ża­mi, cza­sem bójką, która koń­czy­ła się kil­ku­ty­go­dnio­wym wię­zie­niem dla uczest­ni­ków, z rzad­ka po­ma­gał żan­dar­mom łapać prze­myt­ni­ków. Mia­stecz­ko po­zo­sta­wa­ło wier­ne kró­lo­wi, więc na szczę­ście Wa­gne­ra nie mu­siał ści­gać ludzi o po­glą­dach, które sam po­pie­rał.

I nagle w ciągu mie­sią­ca dwie ta­jem­ni­cze spra­wy.

Naj­pierw ten Au­tro­ut. Jedne z naj­więk­szych upraw chmie­lu w oko­li­cy. Ładna, choć ponoć nie­zbyt wier­na żona, syn w do­brej szko­le. I nagle znaj­du­ją czło­wie­ka po­wie­szo­ne­go w su­szar­ni. Wa­gner roz­ma­wiał z urzęd­ni­ka­mi – nic nie wska­zy­wa­ło, żeby in­te­res źle szedł, żeby po­ja­wi­ły się długi.

Po­li­cjant po­czuł, że ob­le­wa go zimny pot. Co je­że­li to on miał rację co do Elsy, ale, co wię­cej, w obu przy­pad­kach to były tylko po­zo­ro­wa­ne sa­mo­bój­stwa?

Pro­mień za­cho­dzą­ce­go słoń­ca odbił się od szyby i w tym roz­bły­sku przed ocza­mi ko­mi­sa­rza mi­gnę­ła po­stać prze­my­ka­ją­ca przez plac przed me­ro­stwem. Czło­wiek ten przy­sta­nął w bra­mie jed­ne­go z domów, wta­pia­jąc się w za­pa­da­ją­cy mrok.

Wie­dzio­ny im­pul­sem Wa­gner wy­sko­czył z ga­bi­ne­tu, nie za­my­ka­jąc drzwi, rzu­cił klu­cze stró­żo­wi i po­gnał w tam­tym kie­run­ku, lecz bramę za­stał pustą. Za­klął szpet­nie i w tej samej chwi­li do­strzegł po­ru­sza­ją­cy się szyb­ko w jed­nej z uli­czek kształt, le­d­wie od­róż­nia­ją­cy się od ciem­no­ści, któ­rej nie zdą­ży­ły jesz­cze roz­ja­śnić la­tar­nie – za­pa­lacz jak zwy­kle się spóź­niał. Spraw­dził, czy ma w kie­sze­ni broń, i po­biegł za umy­ka­ją­cym cie­niem.

 

*

– On tu jest.

Sio­stra Cla­ris­se kar­mi­ła wła­śnie inną pa­cjent­kę, nie­mniej na ten głos ski­nę­ła szyb­ko na no­wi­cjusz­kę zwi­ja­ją­cą ban­da­że i prze­ka­za­ła jej miskę.

Elsa usi­ło­wa­ła usiąść, więc sza­ryt­ka uło­ży­ła po­dusz­ki tak, by za­pew­nić cho­rej wy­go­dę.

– Kto? – za­py­ta­ła bez więk­szej na­dziei na od­po­wiedź.

Po wyj­ściu ko­mi­sa­rza ko­bie­ta spała, potem przez chwi­lę mó­wi­ła coś do sie­bie, Cla­ris­se jed­nak nie zdo­ła­ła wiele z tych ury­wa­nych słów zro­zu­mieć. Wa­gner na­ka­zał jej robić no­tat­ki, więc ro­bi­ła. Skła­da­ły się z kilku po­wta­rza­nych w kółko fraz.

Prawa dłoń Elsy po­wę­dro­wa­ła do na­szyj­ni­ka. Sio­stra po­krę­ci­ła głową.

– Jeśli nic wię­cej mi pani nie powie, jak mamy go zna­leźć? Jak on się na­zy­wa? Kim jest dla…

Urwa­ła, bo twarz ko­bie­ty wy­krzy­wił gry­mas bólu. Nie zdej­mu­jąc pra­wej ręki z wi­sior­ka, Elsa lewą unio­sła do ust. Błę­kit­ne oczy wpa­try­wa­ły się w za­kon­ni­cę bła­gal­nie.

Sio­stra Cla­ris­se wy­cią­gnę­ła no­tat­nik i wpi­sa­ła tam od­po­wied­nią uwagę.

 

*

Ta­jem­ni­czy czło­wiek dawno wy­biegł za mia­sto. Po pół go­dzi­nie ści­ga­nia go przez las, w ro­sną­cej ciem­no­ści, Wa­gner uznał się za po­ko­na­ne­go. Prze­szedł jesz­cze kilka kro­ków, które dzie­li­ły go od łąki i po chwi­li wpa­try­wał się we wscho­dzą­cy za Renem księ­życ.

Srebr­na po­świa­ta od­bi­ła się od gład­kiej wody i od cze­goś na brze­gu. Za­in­try­go­wa­ny ko­mi­sarz pod­szedł tam, roz­glą­da­jąc się ostroż­nie, czy skądś nie wy­nu­rzy się wid­mo­wy prze­ciw­nik. Wokół pa­no­wa­ła cisza, prze­ry­wa­na je­dy­nie cy­ka­niem świersz­czy i ci­chym plu­skiem, kiedy ryby pod­pły­wa­ły do po­wierzch­ni.

Na tra­wie le­ża­ło białe pióro. Wa­gner pod­niósł je od­ru­cho­wo: bo­cia­ny przy­no­szą prze­cież szczę­ście, a żona chęt­nie wpla­ta po­dob­ne ozdo­by w bu­kie­ty. Było więk­sze od tych, które za­zwy­czaj przy­no­si­ła do domu, bar­dziej lśnią­ce. An­net­te się ucie­szy, może nawet nie bę­dzie krzy­czeć za włó­cze­nie się po nocy.

Mał­żon­ka nie do­sta­ła jed­nak pióra, a Wa­gner nie wró­cił szyb­ko do domu, po­nie­waż kiedy roz­my­ślał, wpa­trzo­ny w spo­koj­ny nurt rzeki, przy­po­mniał sobie dro­biazg z ra­por­tu o śmier­ci pana Au­tro­ut. Nie­mal rów­nie szyb­ko jak przy­biegł tutaj po­gnał teraz z po­wro­tem do sie­dzi­by me­ro­stwa i obu­dził zdu­mio­ne­go stró­ża. Chwi­lę póź­niej, prze­trzą­snąw­szy szu­fla­dę z ma­te­ria­ła­mi, któ­rych nie włą­czył do ofi­cjal­ne­go śledz­twa, wy­sy­pał z nie­du­żej ko­per­ty kilka bia­łych piór. Mniej­szych, bar­dziej pu­cho­wych, nie­mniej rów­nie lśnią­co bia­łych jak to zna­le­zio­ne nad rzeką.

 

*

Błę­kit­ne oczy po­wo­li zmie­nia­ły kolor, za­mie­nia­jąc się w pta­sią czerń.

Chwi­lę póź­niej ma­je­sta­tycz­ny ptak wzbił się w po­wie­trze, ale ko­bie­ta nie wi­dzia­ła tego przez łzy. Kiedy łopot skrzy­deł ucichł, po­czu­ła mu­śnię­cie na dłoni. Na zie­mię opa­da­ło białe jak śnieg pióro. Pod­nio­sła je i przy­ci­snę­ła do ust. Po po­licz­kach nadal spły­wa­ły jej lo­do­wa­te ni­czym krysz­tał­ki śnie­gu łzy.

 

*

– Wzrok już nie ten – mruk­nął znad lupy stary Neu­man – ale widzi mi się, że to nie bo­cia­nie pióra.

Wie­ko­wy na­uczy­ciel był za­pa­lo­nym or­ni­to­lo­giem, nie­jed­ne­mu pi­sklę­ciu, które wy­pa­dło z gniaz­da, skła­dał skrzy­dła czy nogi. Kilku ta­kich ku­la­wych oca­leń­ców, nie­zdol­nych od­le­cieć na zimę do cie­płych kra­jów, spa­ce­ro­wa­ło za­wsze po ogród­ku przy szko­le.

– Gdzie pan to zna­lazł? – Neu­man odło­żył lupę i wpa­try­wał się teraz w sto­ją­ce­go przed nim po­li­cjan­ta przez grube szkła sie­dzą­cych krzy­wo na nosie oku­la­rów.

– Duże nad rzeką, a te mniej­sze w sta­rej szo­pie. – Wa­gner nie chciał wcią­gać sta­rusz­ka w śledz­two, uznał więc, że takie trzy czwar­te praw­dy wy­star­czą.

– Dziw­ne, dziw­ne. – Na­uczy­ciel wziął po­now­nie lupę do ręki i chwi­lę jesz­cze przy­glą­dał się pió­rom. – Na moje oko to jakby ła­będź zgu­bił, ale mu­siał­by na to chyba z ja­kie­goś pa­ła­cu się tu za­błą­kać. Nie wi­dzia­łem tu dzi­kich ła­bę­dzi, wie pan, od lat, a prze­cież gdyby jakiś przy­le­ciał za­gu­bio­ny, to by mi dzie­cia­ki do­nio­sły. Po­wiem panu, że to bar­dzo, bar­dzo eks­cy­tu­ją­ce, może mi pan…

– To się wiąże z pewną spra­wą – prze­rwał mu Wa­gner. – Muszę już iść.

Nie miał wyj­ścia: jeśli Neu­man się roz­krę­ci, bę­dzie przez kilka go­dzin opo­wia­dał o zwy­cza­jach lę­go­wych róż­nych ga­tun­ków, a co gor­sza na pewno każe się za­pro­wa­dzić na miej­sce zna­le­zie­nia piór. Jakby ła­bę­dzie sta­no­wi­ły ja­kieś ku­rio­zum!

– Pro­szę mi nie mówić, że ktoś ustrze­lił ła­bę­dzia?

Wa­gner stłu­mił jęk.

– Nie, nie, oczy­wi­ście, że nie. To tylko… Nie mogę wię­cej mówić, ta­jem­ni­ca pań­stwo­wa.

Nie lubił okła­my­wać uczci­wych ludzi. Nawet nie bar­dzo wie­dział, czemu ukry­wa przed Neu­ma­nem, skąd ma pióra. Pew­nie dla­te­go, że na­uczy­ciel uznał­by go za wa­ria­ta.

– Ale przyj­dzie pan znowu? Może wtedy…?

– Oczy­wi­ście. Był­bym za­po­mniał: żona prze­sy­ła ciast­ka.

Po­sta­wił ko­szy­czek na stole i uciekł.

Na ulicy przy­sta­nął, nie­pew­ny, co robić. Nawet jeśli jakiś sza­le­niec zo­sta­wia pióra na miej­scu zbrod­ni, na co zda się wie­dza, do ja­kie­go ga­tun­ku na­le­żą?

 

W biu­rze cze­ka­ło na niego kilka te­czek, przy­nie­sio­nych przez Mo­re­la, ar­chi­wi­stę. Po go­dzi­nie obraz sy­tu­acji zwią­za­nej z sa­mo­bój­stwem Au­tro­uta nie roz­ja­śnił się, choć kilka szcze­gó­łów nie da­wa­ło ko­mi­sa­rzo­wi spo­ko­ju.

Czło­wiek ten nie po­cho­dził stąd, nie był nawet Al­zat­czy­kiem. Dla czasu, kiedy miał się tu osie­dlić, w ak­tach ziała dziu­ra. Za­py­ta­ny, ar­chi­wi­sta podał wy­ja­śnie­nie, które Wa­gner aż za do­brze znał: pod­czas wojny roku czter­na­ste­go wiele do­ku­men­tów ule­gło znisz­cze­niu. Obaj wie­dzie­li też, że potem część akt za­gi­nę­ła bądź ce­lo­wo zo­sta­ła usu­nię­ta w wy­ni­ku po­li­tycz­nych za­wi­ro­wań. Zwłasz­cza wpły­wo­wi, za­moż­ni, nie­in­te­re­su­ją­cy się po­li­ty­ką oby­wa­te­le wo­le­li za­trzeć ślady z prze­szło­ści. A do­kład­nie kimś takim zda­wał się Au­tro­ut.

– Wie pan… – Morel za­trzy­mał się w progu. – Ja pa­mię­tam, jak on się tu spro­wa­dził. Ponoć zza Renu po­cho­dził, ale z fran­cu­skiej ro­dzi­ny, co tam się za ce­sa­rza osie­dli­ła. Z wiel­ki­mi pie­niędz­mi przy­je­chał, pi­wiar­nię za­ło­żył, co ją teraz młody We­in­traub pro­wa­dzi.

Za­śmia­li się, jak wszy­scy w Ha­gu­enau, z tego, że czło­wiek o takim na­zwi­sku sprze­da­je piwo za­miast wina, ale Wa­gne­ro­wi nie było do śmie­chu. Za­sta­na­wiał się, czy prze­szłość sa­mo­bój­cy skry­wa mrocz­ną ta­jem­ni­cę, i czy za­gad­ko­wa Elsa ma z tym co­kol­wiek wspól­ne­go.

Po­ja­wi­ła się kilka dni po sa­mo­bój­stwie bo­ga­cza. Ranna, sama na progu śmier­ci.

Zer­k­nął na no­tat­ki, które przy­sła­ła mu sio­stra Cla­ris­se. „On tu jest”, „bła­gam, znajdź­cie go”. Te zda­nia naj­czę­ściej się po­wta­rza­ły. „On” był kimś, kogo szu­ka­ła, czy też za­bój­cą? A może jed­nym i dru­gim?

Za­mknął tecz­kę, wło­żył do kie­sze­ni ko­per­tę z wszyst­ki­mi ła­bę­dzi­mi pió­ra­mi, i po­wę­dro­wał spo­koj­nym kro­kiem do szpi­ta­la. On też po­cho­dził zza Renu, naj­pierw jed­nak chciał po­ka­zać zna­le­zi­sko ta­jem­ni­czej ko­bie­cie.

 

*

Krzyk­nę­ła, kiedy nie­mal­że ośle­pi­ło ją świa­tło.

– Wró­ci­łeś – szep­nę­ła, po czym uzmy­sło­wi­ła sobie, że to nie on, choć tak bar­dzo mocno czuła jego obec­ność, za­głu­sza­ją­cą szept po­py­cha­ją­cy ją w ciem­ność.

To był znów ten męż­czy­zna, który zja­wił się tu już wcze­śniej i pró­bo­wał z nią roz­ma­wiać. To on przy­niósł świa­tło. Za­ci­snę­ła znów palce na srebr­nym wi­sior­ku, je­dy­nym, co jej po­zo­sta­ło. Tam­ten wy­su­nął ku niej rękę i wtedy po­czu­ła, że jej głowa eks­plo­du­je świa­tłem, a potok myśli pły­nie pro­sto ku temu czło­wie­ko­wi.

Opo­wia­da­ła cha­otycz­nie o tym, co za­pa­mię­ta­ła z dzie­ciń­stwa, o tra­ge­dii, którą prze­ży­ła w mło­do­ści, o czło­wie­ku, który ją ura­to­wał i srebr­nym ptaku, który od­le­ciał, kiedy… Kiedy… Coś ści­snę­ło ją za gar­dło i wię­cej nie była w sta­nie po­wie­dzieć. Tak jak nie po­tra­fi­ła przy­po­mnieć sobie wła­sne­go imie­nia. Ani jego imie­nia. Po­czu­ła znów na po­licz­kach pa­lą­ce łzy, a potem za­pa­dła ciem­ność.

 

*

– Ro­zu­mie coś sio­stra z tego?

Za­kon­ni­ca za­mru­ga­ła, bu­dząc się z ro­dza­ju transu. „Z czego?” – chcia­ła za­py­tać, choć wie­dzia­ła. Elsa usi­ło­wa­ła im opo­wie­dzieć swoją hi­sto­rię, po­ka­za­ła ob­ra­zy, z któ­rych wy­bi­jał się jeden: mło­de­go męż­czy­zny za­mie­nia­ją­ce­go się w ptaka, przez co ko­bie­ta usi­ło­wa­ła się zabić.

– Wy­da­je mi się – od­po­wie­dzia­ła po­wo­li, ocie­ra­jąc pot z czoła cho­rej i zer­ka­jąc po­dejrz­li­wie na białe pióro w ręce po­li­cjan­ta – że ona stra­ci­ła kogoś, kogo ko­cha­ła. To jego widzi jako od­la­tu­ją­ce­go ptaka, praw­da?

Po­li­cjant nie wy­glą­dał na prze­ko­na­ne­go. Ob­ra­cał pióro w pal­cach, wpa­trzo­ny w na­szyj­nik Elsy. Za­wiesz­ka była teraz bez­kształt­ną grud­ką sre­bra.

– Pa­mię­ta sio­stra, co to przed­sta­wia­ło? Przyj­rza­ła się sio­stra?

Wy­si­li­ła pa­mięć. Z po­cząt­ku wzię­ła za­wiesz­kę oczy­wi­ście za krzy­żyk. Teraz nagle zro­zu­mia­ła, co wi­dzia­ła. Pod­nio­sła wzrok na po­li­cjan­ta i do­strze­gła w jego oczach, że on też już się do­my­ślił.

– To był ła­będź, praw­da?

Po­tak­nę­ła.

*

Jesz­cze przed świ­tem ko­mi­sarz proś­bą i groź­bą wy­mu­sił na po­czmi­strzu wy­na­ję­cie mu naj­lep­sze­go konia i po­gnał na zła­ma­nie karku ku znaj­du­ją­ce­mu się kilka ki­lo­me­trów na pół­noc od Ha­gu­enau pro­mo­wi, a na­stęp­nie mach­nąw­szy urzęd­ni­kom przed nosem po­li­cyj­nym pasz­por­tem, prze­pra­wił się na nie­miec­ką stro­nę.

W ak­tach do­ty­czą­cych Au­tro­uta zna­lazł coś, co zro­zu­miał dzię­ki nie­skład­nym ob­ra­zom uka­za­nym przez Elsę. Po­wta­rza­ją­ce się dra­ma­tycz­ne wspo­mnie­nie nie po­zo­sta­wia­ło wąt­pli­wo­ści: coś waż­ne­go wy­da­rzy­ło się w Baden Baden, miej­sco­wości do­brze zna­nej Wa­gne­ro­wi z cza­sów, kiedy w tam­tych oko­li­cach upra­wiał jesz­cze zło­dziej­ski fach. Ku­rort był do­brym miej­scem, by okra­dać lub na­cią­gać na­iw­nych bo­ga­czy. Był też miej­scem, gdzie jedna z ta­kich przy­gód za­pro­wa­dzi­ła w końcu mło­de­go Al­zat­czy­ka na ga­le­ry, a tam wy­pa­trzył go szef Sûreté i za­mie­nił w stró­ża po­rząd­ku jak wielu mu po­dob­nych.

A w naj­wy­raź­niej prze­trze­bio­nych do­ku­men­tach po­wie­szo­ne­go przed­się­bior­cy za­plą­ta­ła się mała no­tat­ka celna z roku czter­na­ste­go, mó­wią­ca o tym, że Au­tro­ut przy­był z od­da­lo­ne­go o rap­tem dzie­sięć ki­lo­me­trów Ra­statt. Mia­sta, do któ­re­go pę­dził w tej chwi­li po­li­cjant z Ha­gu­enau. Mia­sta, w któ­rym jego krew­ny był sza­no­wa­nym kup­cem i rajcą. Mia­sta, w któ­rym spo­dzie­wał się zna­leźć ślady oboj­ga ta­jem­ni­czych sa­mo­bój­ców.

 

– Praca w po­li­cji ci służy – przy­wi­tał Wa­gne­ra kuzyn.

W jego gło­sie po­brzmie­wa­ła lekka iro­nia, ko­mi­sarz po­sta­no­wił to jed­nak zi­gno­ro­wać. Wy­łusz­czył spra­wę i go­dzi­nę póź­niej prze­glą­dał w miej­skiej bi­blio­te­ce ga­ze­ty sprzed ponad dzie­się­ciu lat. Przy są­sied­nim stole to samo robił He­in­rich, ły­piąc co jakiś czas po­dejrz­li­wie na krew­ne­go.

– Jest!

Młody bi­blio­te­karz rzu­cił fran­cu­skie­mu go­ścio­wi zgor­szo­ne spoj­rze­nie, ale Wa­gner le­d­wie to za­uwa­żył, po­nie­waż cią­gnął już ku­zy­na do gma­chu sądu, gdzie za­żą­dał wglą­du w akta pew­ne­go pro­ce­su, który roz­po­czął się tutaj w roku czter­na­stym, a za­koń­czył rok póź­niej nie­uda­ną ape­la­cją w Pa­ry­żu. Za­koń­cze­nie nie in­te­re­so­wa­ło ko­mi­sa­rza, in­te­re­so­wa­ły go na­zwi­ska i miej­sca. I zna­lazł je naj­pierw w ga­ze­cie w oso­bie oskar­żo­ne­go, a na­stęp­nie tu w oso­bie jed­ne­go z ko­ron­nych świad­ków. Zna­lazł też Baden Baden.

– Dzię­ku­ję – rzu­cił na po­że­gna­nie ku­zy­no­wi. – Wpad­nę kie­dyś na dłu­żej z An­net­te.

Nie cze­kał na re­ak­cję He­in­ri­cha, tylko wsko­czył na konia i po­gnał z po­wro­tem ku prze­pra­wie do Fran­cji.

Prom za­stał już za­mknię­ty na noc, a prze­woź­nik naj­wy­raź­niej po­zo­stał po fran­cu­skiej stro­nie, więc nawet nie można go było prze­ku­pić ani za­stra­szyć. Wa­gner za­klął pod nosem i skie­ro­wał kroki do obe­rży. Przez cały dzień pra­wie nic nie jadł, więc wrzu­cił w sie­bie trzy flam­m­ku­che­ny, ale nie wziął izby, tylko skie­ro­wał kroki z po­wro­tem nad skrzą­cy się w świe­tle księ­ży­ca Ren.

*

Elsa… Po­do­ba­ło jej się to imię. Pa­so­wa­ło. Gdyby tylko po­tra­fi­ła się jesz­cze uśmie­chać, uśmiech­nę­ła­by się do tego, jak brzmia­ło. Nie­mal­że sły­sza­ła jak on zwra­ca się do niej tym imie­niem.

Czło­wiek, który przy­niósł tu ośle­pia­ją­ce świa­tło, a wraz z nim pa­mięć, spra­wił, że na chwi­lę wró­ci­ła do tych chwil, kiedy była szczę­śli­wa. Do chwil, zanim usły­sza­ła szept, zanim w skle­pie nie­zna­jo­ma ko­bie­ta nie spoj­rza­ła na nią krzy­wo, zanim w mia­stecz­ku nie za­czę­to opo­wia­dać złych rze­czy. Zanim w jej wła­sne serce nie wkra­dła się po­dejrz­li­wość.

Jasne, cie­płe wspo­mnie­nia bla­dły, od­pę­dza­ne przez sza­rość tych strasz­nych dni, kiedy srebr­ny ptak od­le­ciał, a ona miesz­ka­ła w pu­stym domu, za­po­mi­na­jąc, kim jest, oto­czo­na przez rzu­ca­ją­cą jej po­gar­dli­we spoj­rze­nia służ­bę. Przez ludzi, któ­rzy zni­ka­li jeden po dru­gim, aż w końcu zo­sta­ła cał­kiem sama i wtedy po­szła nad Ren, w tej sukni, którą ma teraz na sobie, w tych sa­mych bu­ci­kach, w tym wszyst­kim, w czym kie­dyś była szczę­śli­wa, i z tą lo­do­wa­tą pa­miąt­ką uwie­szo­ną na szyi ni­czym ka­mień, który po­wi­nien po­cią­gnąć ją szyb­ko na dno rzeki, w za­po­mnie­nie, w wiecz­ny sen.

Pa­mię­ta­ła jak ostry metal rani jej nad­garst­ki, a potem po­win­na za­paść ciem­ność.

Nie zna­la­zła uko­je­nia. Woda wzbu­rzy­ła się w sre­brzy­stej po­świa­cie, a potem Elsa, która nie pa­mię­ta­ła swo­je­go imie­nia, zna­la­zła się tu, w tej ja­snej sali, wśród ludzi sta­ra­ją­cych się przy­wró­cić ją do życia, choć nie po­tra­fi­li oddać jej pa­mię­ci.

 

*

Chłod­ny dotyk obu­dził sio­strę Cla­ris­se z drzem­ki. Błę­kit­ne oczy błą­dzi­ły po sali, aż w końcu spo­czę­ły na twa­rzy za­kon­ni­cy. Sza­ryt­ka po­gła­dzi­ła ko­bie­tę po dłoni. Chcia­ła po­wie­dzieć coś ko­ją­ce­go, ale po tym wszyst­kim, co wi­dzia­ła w cha­otycz­nych ob­ra­zach, ja­ki­mi chora za­rzu­ci­ła ją i ko­mi­sa­rza, sama nie znaj­do­wa­ła uko­je­nia w wy­uczo­nych for­mu­łach. Dok­tor wy­śmiał ma­gne­tyzm. Tu nie cho­dzi­ło o ma­gne­tyzm, lecz o coś wię­cej. Cla­ris­se miała wra­że­nie, że zza opo­wie­ści o zdra­dzie, cier­pie­niu i roz­pa­czy, wy­zie­ra świa­tło, które mo­gło­by rozgo­nić wszel­ką ciem­ność, gdyby dane mu było roz­bły­snąć w pełni. I że ktoś, kto był po­wier­ni­kiem tego świa­tła, sam się mu sprze­nie­wie­rzył.

– Nie wolno wąt­pić – wy­szep­ta­ła Elsa. – Nie po­win­nam…

Za­kon­ni­ca po­tak­nę­ła, choć sama stała wła­śnie na progu zwąt­pie­nia.

– Za­da­łam py­ta­nie. – Słowa przy­cho­dzi­ły cho­rej z tru­dem, Elsa zda­wa­ła się to­czyć o każde z nich walkę z samą sobą albo czymś, co ją po­wstrzy­my­wa­ło od mó­wie­nia. – Szept mnie zwiódł. I on nie umilkł, jest tu. – Unio­sła dłoń ku gło­wie.

– Szept?

Elsa po­tak­nę­ła.

– Zabił mo­je­go ojca, chciał zabić też mnie. Zna­lazł mnie. To przez niego za­da­łam py­ta­nie.

Jej dłoń od­ru­cho­wo, jak tyle już razy, po­wę­dro­wa­ła do na­szyj­ni­ka, tym razem jed­nak cof­nę­ła się, do­tknąw­szy nie­fo­rem­nej grud­ki me­ta­lu.

 

*

Ren to­czył spo­koj­nie wody w świe­tle księ­ży­ca. Do chóru świersz­czy do­łą­cza­ły żaby i nocne ptaki. Coś za­sze­le­ści­ło w trzci­nach, jakby do brze­gu zbli­ża­ła się łódka albo duży ptak. „Ła­bę­dzie nie pły­wa­ją nocą” – po­my­ślał Wa­gner i w tej samej chwi­li wy­czuł za sobą obec­ność. Od­wró­cił się gwał­tow­nie. Przed nim stał młody męż­czy­zna o de­li­kat­nej uro­dzie, któ­re­go po­stać zda­wa­ła się roz­pły­wać w srebr­zystej po­świa­cie. Czar­ne oczy na­bie­ra­ły ja­śniej­szego bla­sku, aż ich barwa prze­szła w błę­kit po­dob­ny do tę­czó­wek Elsy. Na zie­mię opa­dło kilka piór, szyb­ko jed­nak roz­pły­nę­ły się w ni­cość.

Wa­gner nawet nie drgnął i z nie­ja­ką sa­tys­fak­cją przy­glą­dał się zdu­mie­niu mło­dzień­ca. Przez chwi­lę stali wpa­trze­ni w sie­bie: doj­rza­ły męż­czy­zna o po­spo­li­tej, znisz­czo­nej twa­rzy, który w życiu wi­dział wszel­kie zło i wszel­ką na­dzie­ję świa­ta, chło­pak o wy­glą­dzie che­ru­bi­na, który miał krew na rę­kach. Ten drugi nie mógł wie­dzieć, że pod­czas pracy z Vi­do­cqiem w Pa­ry­żu ten pierw­szy wi­dy­wał rów­nież rze­czy dziw­niej­sze niż lu­dzie prze­mie­nia­ją­cy się w zwie­rzę­ta.

– Nie pró­bu­je mnie pan aresz­to­wać? – za­py­tał nie­zna­jo­my.

– Po co? Żeby wy­śli­zgnął mi się pan jako ła­będź?

Tam­ten le­d­wie za­uwa­żal­nie uniósł ką­ci­ki ust w bla­dym uśmie­chu.

– To nie­zu­peł­nie tak dzia­ła, ptak jest moim to­wa­rzy­szem – od­parł. – Ale chyba mamy waż­niej­sze rze­czy do ob­ga­da­nia, praw­da? Za­bi­łem prze­cież czło­wie­ka, sza­no­wa­ne­go oby­wa­te­la tej mie­ści­ny. Pan po­szu­ku­je mnie jako mor­der­cy.

Spo­sób, w jaki mówił to wszyst­ko, bez­brzeż­ny smu­tek wy­czu­walny za po­zor­nie obo­jęt­nym tonem, czy­nił z mło­dzień­ca znacz­nie bar­dziej nie­zwy­kłą isto­tę niż nad­ludz­ka uroda czy też ma­gicz­na prze­mia­na w ła­bę­dzia albo też po­kre­wień­stwo z nim.

– Ro­zu­miem, że miał pan powód – mruk­nął Wa­gner, sta­ra­jąc się nie pod­dać uro­ko­wi chło­pa­ka. Z jego punk­tu wi­dze­nia to za­bój­ca, który wła­śnie przy­znał się do zbrod­ni. – Do­my­ślam się też, że ten powód leży po dru­giej stro­nie rzeki i wiąże się z ro­dzi­ną pew­ne­go wy­so­ko po­sta­wio­ne­go fran­cu­skie­go urzęd­ni­ka z cza­sów, kiedy tam – wska­zał na od­le­gły brzeg – był Zwią­zek Reń­ski. Urzęd­ni­ka, który w roku czter­na­stym zo­stał fał­szy­wie oskar­żo­ny o de­frau­da­cje i zdra­dę. Do­my­ślam się też, że Au­tro­ut miał coś wspól­ne­go z tym oskar­że­niem i dzię­ki temu się wzbo­ga­cił.

– Szyb­kich ma pan in­for­ma­to­rów. – Chło­pak uśmiech­nął się krzy­wo.

– Moi in­for­ma­to­rzy na nie­wie­le by się zdali, gdyby nie Elsa.

Na dźwięk tego imie­nia młody męż­czy­zna po­bladł i omal nie rzu­cił się na Wa­gne­ra. Po­li­cjant wy­cią­gnął pi­sto­let.

– Nie zro­bię panu krzyw­dy. – Nie­zna­jo­my cof­nął się o krok, roz­kła­da­jąc ręce. – Nie po­wi­nie­nem był go za­bi­jać, nie wolno mi tak po­stę­po­wać. – Za­śmiał się krót­ko, gorz­ko, chra­pli­wym śmie­chem nie­pa­su­ją­cym do jego po­wierz­chow­no­ści. – Choć to już nie ma zna­cze­nia. Pierw­szy błąd po­peł­ni­łem, usi­łu­jąc oszu­kać prze­zna­cze­nie.

Wska­zał Wa­gne­ro­wi suchy pień, le­żą­cy kilka me­trów od brze­gu.

– To dłuż­sza opo­wieść.

 

*

– Kim jest twój mąż? – za­py­ta­ła są­siad­ka. – Skąd się wziął?

Nie ona pierw­sza za­da­ła to py­ta­nie. Pierw­szy zro­bił to męż­czy­zna za­pa­mię­ta­ny sprzed lat, ten sam, który ze­zna­wał w są­dzie prze­ciw­ko ojcu. Po­zna­ła­by go na końcu świa­ta, choć­by nosił kró­lew­skie szaty. Kła­mał w są­dzie, a ona pa­trzy­ła na niego, wie­dząc, że nie za­po­mni tej twa­rzy, tego ob­łud­ne­go tonu. Znała go, bo cza­sem przy­wo­ził do nich do domu za­mó­wio­ne przez matkę to­wa­ry. Pra­co­wał w skle­pie ko­lo­nial­nym w Baden Baden i za­wsze pa­trzył ła­ko­mym wzro­kiem na bo­ga­tych ku­ra­cju­szy. Dla­te­go nie lu­bi­ła tam jeź­dzić, miała wra­że­nie, że ten czło­wiek naj­chęt­niej po­za­bi­jał­by ich wszyst­kich.

Dla­cze­go więc nie­po­kój wkradł się w jej serce, gdy usły­sza­ła znów jego głos na we­ncie do­bro­czyn­nej, gdzie po­ja­wił się jako za­moż­ny przed­się­bior­ca z fran­cu­skiej stro­ny? Dla­cze­go dała po­słuch szep­tom? Jego szep­tom? „Kim jest Jo­hann Schwan­ste­in?” „Kim jest twój mąż?”

Jo­hann był pięk­ny jak po­ra­nek, kiedy po­ja­wił się w są­dzie. Jego ze­zna­nie nie zmie­ni­ło wy­ro­ku, od­wo­ła­nie na nic się nie zdało, ale ona wy­szła za swo­je­go zbaw­cę i za­miesz­ka­li nie­da­le­ko Ra­statt, w domu z wi­do­kiem na Ren i gniaz­dem bo­cia­nim na wy­so­kim słu­pie.

– Kim na­praw­dę je­steś? – za­py­ta­ła tam­tej nocy, kiedy ko­lej­ne ko­bie­ty za­cze­pi­ały ją, py­ta­jąc o mał­żon­ka.

Po­ło­żył jej palec na ustach.

– Na­zy­wam się Jo­hann Schwan­ste­in – od­parł – i je­stem twoim mężem. Nie wy­star­czy ci to?

Kim je­steś?

A potem biały ptak od­le­ciał, po­zo­sta­wia­jąc jedno srebr­ne pióro, które zmie­ni­ło się w za­wiesz­kę w kształ­cie ła­bę­dzia.

 

*

Wid­mo­wo biały, nie­mal­że srebr­ny w księ­ży­co­wej po­świa­cie ptak pod­pły­nął do brze­gu.

– Elsa to imię mojej matki – po­wie­dział chło­pak. –  To przez nią… Chcia­łem, by ko­bie­ta, w któ­rej się za­ko­cha­łem, nie po­dzie­li­ła jej losu. Pan nie ro­zu­mie, praw­da? A prze­cież ona to panu po­ka­za­ła?

Nagle w cha­osie ob­ra­zów Wa­gner do­strzegł tego mło­de­go męż­czy­znę. Przy­stoj­ne­go, ład­ne­go, choć nie tą nie­ziem­ską urodą, jaką wi­dział teraz. Jego twarz ścią­gnię­tą bólem, kiedy ko­bie­ta, którą ko­mi­sarz znał jako bez­i­mien­ną Elsę, pa­cjent­kę szpi­ta­la w Ha­gu­enau, wpa­try­wa­ła się w niego z prze­ra­że­niem, po­wta­rza­jąc py­ta­nie, któ­re­go nie po­win­na zadać.

– Je­steś anio­łem? – za­py­tał, nie wie­rząc w to, że takie py­ta­nie wy­szło z jego ust.

Chło­pak za­śmiał się.

– Nie, to tro­chę bar­dziej skom­pli­ko­wa­ne. Je­stem… Byłem ry­ce­rzem.

Za­wie­sił głos, ale Wa­gner nie pytał. Do­my­ślał się i nawet wie­rzył, że ten czło­wiek przy­był z daw­nych cza­sów, ze sta­rych le­gend. Nie takie rze­czy prze­cież się zda­rza­ją.

– Odzie­dzi­czy­łem po ojcu dar, który jest bło­go­sła­wień­stwem i prze­kleń­stwem. Mo­głem ura­to­wać i po­ślu­bić ko­bie­tę, któ­rej płacz do­trze do mnie i po­ru­szy moje serce, ale pod jed­nym wa­run­kiem.

Spoj­rzał py­ta­ją­co na ko­mi­sa­rza.

– Ona ma nie wie­dzieć, kim je­steś? Nie po­znać two­jej na­tu­ry?

– Go­rzej – od­parł kwa­śno mło­dzie­niec. – Nie może po­znać mo­je­go imie­nia. To nigdy nie wy­cho­dzi. Oj­ciec pró­bo­wał kilka razy, aż na­praw­dę za­ko­chał się w mojej matce. Ale i ona nie prze­szła próby, choć zdą­ży­ła uro­dzić mnie. A potem za­da­ła to nie­szczę­sne py­ta­nie. Wtedy on za­mie­nił się w ła­bę­dzia i nigdy wię­cej nie wró­cił do ludz­kiej po­sta­ci.

Biały ptak prze­chy­lił szyję i przyj­rzał się kry­tycz­nie Wa­gne­ro­wi. „Myśl” – zda­wał się mówić. – „Nie tak trud­no do­my­ślić się, jak bar­dzo głu­pio po­stą­pił mój syn”.

– Wpa­dłeś na po­mysł, że jeśli po­dasz fał­szy­we imię, klą­twa nie za­dzia­ła?

– Ma pan nie tylko do­brych in­for­ma­to­rów, ale jest pan też by­stry. – Ry­cerz wes­tchnął i rzu­cił w spo­koj­ną wodę mały kamyk. – Za­po­mnia­łem tylko o jed­nym: mo­głem być szczę­śli­wy z moją mał­żon­ką, ale ten, który zdra­dził jej ro­dzi­nę, oba­wiał się, że ona pa­mię­ta. Po­win­ni­śmy byli wy­pro­wa­dzić się na ko­niec świa­ta, gdzie nikt by nas nie zna­lazł, za­miast zo­sta­wać tutaj. Ja jed­nak tylko tu czu­łem się bez­piecz­ny, bo on – wska­zał na ptaka – jest zwią­za­ny z tą rzeką. Pra­gną­łem być zwy­kłym czło­wie­kiem, Jo­han­nem Schwan­ste­inem, u boku ko­bie­ty, którą po­ko­cha­łem, a jed­no­cze­śnie po­zo­stać sobą, ła­bę­dzim ry­ce­rzem o nad­zwy­czaj­nych mo­cach.

Wa­gner mil­czał przez chwi­lę, przy­glą­da­jąc się pta­ko­wi za­ta­cza­ją­ce­mu kręgi na rzece. Miał wra­że­nie, że jego po­stać roz­ta­pia się w przed­świ­to­wej mgieł­ce.

– Au­tro­ut. Co pan z nim zro­bił?

– Nie trze­ba było wiele. Po tym, jak mu­sia­łem odejść od żony, sza­la­łem z roz­pa­czy. Kiedy po­ja­wi­łem się przed nim jako ry­cerz w lśnią­cej zbroi… Wziął mnie za anio­ła ze­msty. Któ­rym po­nie­kąd się sta­łem.

Po­li­cjant pod­niósł się z cięż­kim wes­tchnie­niem. Ski­nął na Jo­han­na, który po­słusz­nie ru­szył za nim.

 

*

Sio­stra Cla­ris­se wpa­try­wa­ła się w małą grud­kę me­ta­lu, która po­wo­li przy­bie­ra­ła kształt srebr­ne­go pióra. Pre­zent od Elsy. Pióro ema­no­wa­ło bla­skiem, o jakim sza­ryt­ka czy­ta­ła tylko w jed­nej opo­wie­ści. Świa­tłem, jakim ponoć ja­śniał świę­ty kie­lich, zwany Gra­alem. Za­ci­snę­ła palce na za­wiesz­ce i po­czu­ła cie­pło, a jej dło­nie roz­ja­śnił blask.

Młody męż­czy­zna, który przy­szedł po żonę do szpi­ta­la, od­wró­cił się w drzwiach i po­słał pie­lę­gniar­ce uśmiech kogoś, kto wi­dział cuda nie­do­stęp­ne ludz­kie­mu oku.

 

*

 

– Au­tro­ut po­peł­nił sa­mo­bój­stwo. Za­my­kam spra­wę.

Mer spoj­rzał na Wa­gne­ra ba­daw­czo.

– A ta ko­bie­ta?

– Zna­lazł się jej mąż. Miesz­ka­li po dru­giej stro­nie Renu, nie­szczę­śli­wy wy­pa­dek. – Na szczę­ście mer nie wie­dział o ra­nach na rę­kach. – Chcą tu za­miesz­kać. On przej­mie szko­łę po Neu­ma­nie, jest na­uczy­cie­lem hi­sto­rii.

Mer po­ki­wał głową i pod­pi­sał po­da­ne mu pa­pie­ry.

Wa­gner zaś udał się do domu sta­re­go na­uczy­cie­la, gdzie do ka­le­kich bo­cia­nów do­łą­czył pły­wa­ją­cy w staw­ku przy szko­le pięk­ny biały ła­będź.

Koniec

Komentarze

Udany, na­stro­jo­wy tekst, jak zwy­kle u cie­bie ład­nie i sub­tel­nie od­wo­łu­ją­cy się do hi­sto­rycz­nych re­aliów (tu np. w losie re­pu­bli­ka­ni­na za fran­cu­skiej Re­stau­ra­cji). Ład­nie na­pi­sa­na po­stać nie­szczę­śli­wie ko­cha­ją­cej bo­ha­ter­ki – moim zda­niem emo­cjo­nal­nie tra­fio­na w dzie­siąt­kę. Fajna też po­stać Wa­gne­ra, w ogóle do­brze ci wy­cho­dzą tacy zwy­kli lu­dzie, pi­sa­ni nie od sztan­cy, choć, ow­szem, umo­co­wa­ni w pew­nych ar­che­ty­pach i li­te­rac­kich mo­de­lach.  

Będę jed­nak z ogrom­nym za­in­te­re­so­wa­niem śle­dzić, jak będą od­czy­ty­wać go osoby, które w od­róż­nie­niu ode mnie nie znają do­brze opo­wie­ści, na któ­rej się opar­łaś. Bo mam wra­że­nie, że dla nich toż­sa­mość bo­ha­te­ra i zwią­zek z ła­bę­dziem (i toż­sa­mość ła­bę­dzia, po­wiedz­my sobie szcze­rze) może po­zo­stać nieco nie­ja­sna. 

ninedin.home.blog

To ja może wrzu­cę tu tę in­spi­ra­cję ;) Nie­ste­ty nie zna­la­złam wer­sji z na­pi­sa­mi, za to ta bar­dzo pa­su­je sce­no­gra­ficz­nie do opo­wia­da­nia:

 

https://www.youtube.com/watch?v=FioGST4B4Jg

 

Btw in­spi­ro­wa­łam się też in­ny­mi opo­wie­ścia­mi z tego “ła­bę­dzie­go” cyklu, więc zna­jo­mość tego nie jest ko­niecz­na, mam na­dzie­ję.

http://altronapoleone.home.blog

Cześć,

 

Pięk­na i nie­na­chal­na in­spi­ra­cja Lo­hen­gri­nem. Czy­ta­łem z przy­jem­no­ścią i wchło­ną­łem opo­wia­da­nie jed­nym tchem, bo bar­dzo lubię tę hi­sto­rię, za­rów­no w wer­sji po­ema­tu Ry­cerz ła­bę­dzia, jak i w ope­rze Wa­gne­ra, które prze­cież nieco się róż­nią.

Fa­bu­łę pro­wa­dzisz wart­ko, bez dłu­żyzn, cały czas trzy­ma­jąc (przy­naj­mniej mnie) w za­cie­ka­wie­niu, co bę­dzie dalej. Od­kry­wa­nie ko­lej­nych na­wią­zań, od ła­bę­dzich piór do, nie­przy­pad­ko­wych prze­cież, imion nie­któ­rych bo­ha­te­rów, wy­wo­ły­wa­ło uśmiech na mojej twa­rzy. Gdy­bym mógł, kli­kał­bym jak sza­lo­ny do bi­blio­te­ki. A po­nie­waż nie mogę, skła­dam je­dy­nie wy­ra­zy uzna­nia i po­dzi­wu. Fan­ta­stycz­na ro­bo­ta. :)

 

Po­zdra­wiam!

Hej,

Po­czą­tek opo­wia­da­nia bar­dzo mi się po­do­bał. Za­cie­ka­wi­łaś mnie. Nar­ra­cja przy­jem­na, po­sta­cie także. Ale im dłu­żej czy­ta­łem, tym bar­dziej tra­ci­łem za­in­te­re­so­wa­nie. Bra­ko­wa­ło mi zro­zu­mie­nia. Wy­kre­owa­ny świat jest kli­ma­tycz­ny (dużo czasu spę­dzi­łaś na world­bu­il­ding), ale też zbyt nie­na­ma­cal­ny/nie­ogra­ni­czo­ny, aby utrzy­mał moje za­an­ga­żo­wa­nie. A szko­da. Przez to śro­dek się dłu­żył. Brną­łem do koń­ców­ki, choć ta aku­rat mi się spodo­ba­ła.

Nie ro­zu­miem też re­ak­cji Sio­stry na cho­ro­bę Elsy. Po­dej­rze­wa­na była próba sa­mo­bój­stwa lub mor­der­stwa. Dla­cze­go więc Elsa trwa­ła w le­tar­gu przez kilka dni? Dla­cze­go mogła prze­stać od­dy­chać? To chyba nie są nor­mal­ne efek­ty ta­kiej trau­my. Więc czy nie po­win­no to su­ge­ro­wać cze­goś in­ne­go niż próbę sa­mo­bój­stwa/mor­der­stwa?

Po­zdra­wiam :)

Stary po­li­cjant jed­nak od­mru­ki­wał tylko krót­ko, że nie każde za­bój­stwo ma tło ra­bun­ko­we, nie dając się wcią­gać w dal­sze dys­pu­ty. Dal­sze dys­pu­ty mo­gły­by kosz­to­wać ko­mi­sa­rza 

Tego typu po­wtó­rze­nia oso­bi­ście mnie draż­nią. Bo albo szu­kasz sy­no­ni­mu dla da­ne­go słowa, albo da­jesz ja­kieś ma­gicz­ne słowo, które mówi nam, że dane po­wtó­rze­nie jest ce­lo­we. Choć­by:

Dal­sze dys­pu­ty mo­gły­by bo­wiem… 

 

*

– Czyli sio­stra uważa, że skrzyw­dził ją ktoś, kto po­da­ro­wał jej ten wi­sio­rek?

Teraz drob­nost­ka nad drob­nost­ka­mi, ale jako ktoś, kto ma ner­wi­cę na­tręctw, muszę zwró­cić uwagę :D Jeśli od po­przed­nie­go frag­men­tu masz spa­cję od­stę­pu od gwiazd­ki, to zrób to samo mię­dzy gwiazd­ką a frag­men­tem niżej ;) :P

 

Dobra, dalej sku­pi­łem już tylko na tre­ści więc do rze­czy!

No, urze­kłaś mnie tym tek­stem. Przy­znam się, że wcze­śniej nie zna­łem opo­wie­ści, na któ­rych się opar­łaś, ale za­zna­jo­mi­łem się z nimi po wpi­sie Adka. No i tym bar­dziej do­ce­ni­łem to opo­wia­da­nie, choć bez tej zna­jo­mo­ści, tekst był dla mnie rów­nież bar­dzo dobry. 

Przede wszyst­kim, dra­ka­ino, bar­dzo faj­nie za­czy­nasz. Taką plą­ta­ni­ną te­raź­niej­szo­ści z prze­szło­ścią, lekką mie­szan­ką hi­sto­rii bo­ha­te­rów i wy­da­rzeń, w które nasz rzu­casz. To wszyst­ko spra­wia, że od po­cząt­ku wcho­dzę w tekst z za­cie­ka­wie­niem. Pi­szesz, jak pi­szesz. Czyli ład­nie, ob­ra­zo­wo, miej­sca­mi wzbu­dzasz emo­cje, chce się czy­tać mó­wiąc wprost. 

Jeno jed­nym chciał­bym się z Tobą po­dzie­lić, tak mię­dzy nami. Wcho­dzę na Twój tekst i widzę na dzień dobry w ta­gach: FRAN­CJA, XIX w.

Nie mówię, że to źle ba­zo­wać na swym ko­ni­ku, ale nie opusz­cza­jąc swo­jej bez­piecz­nej przy­sta­ni spra­wiasz, że Twoje tek­sty są na­praw­dę dobre, jak ten, ale nie za­ska­ku­ją. Przy­naj­mniej tych czy­tel­ni­ków, któ­rzy czy­ta­ją któ­ryś z kolei już Twój tekst. Mo­żesz za­sko­czyć fa­bu­łą, ale nie za­sko­czysz otocz­ką. Czy jest to dobre na dłuż­szą metę? 

Nie od­bie­raj tego ne­ga­tyw­nie. Dzie­lę się tylko wła­sny­mi prze­my­śle­nia­mi. Wielu au­to­rów pi­szą­cych fan­ta­sty­kę (a pew­nie i więk­szość) ba­zu­je na swej spe­cja­li­za­cji i na tym, na czym zna się naj­le­piej. Pro­ste i lo­gicz­ne. Wy­ko­rzy­stu­ją to naj­czę­ściej przy po­wie­ściach. Ja oso­bi­ście cenię wa­ria­cję. Cenię róż­no­rod­ność. I jeśli nie je­stem fanem XIX w. Fran­cji, to chciał­bym co jakiś czas prze­czy­tać coś od au­tor­ki (którą lubię i cenię) coś wy­ła­mu­ją­ce­go się z tych gra­nic.

I to chyba tyle wy­wo­du. Zgła­szam opko do bi­blio, bo mogę i oczy­wi­ście z pełną świa­do­mo­ścią chcę.

 

Cześć, Dra­ka­ino!

 

Bar­dzo na­stro­jo­wy tekst z cie­ka­wą, nie­spiesz­ną nar­ra­cją. Prze­nie­sie­nie le­gen­dy w kon­tekst cza­sów nieco bar­dziej ra­cjo­nal­nych spraw­dza się w kon­wen­cji, którą tu przy­ję­łaś. Wy­szła więc taka trosz­kę bajka, a trosz­kę re­alizm ma­gicz­ny. Kli­mat tego tek­stu z pew­no­ścią zo­sta­nie ze mną na dłu­żej, więc zgła­szam, gdzie trze­ba.

Po­zdra­wiam

Bar­dzo wam wszyst­kim dzię­ku­ję za miłe słowa o tym tek­ście, nie spo­dzie­wa­łam się tak do­bre­go “bi­lan­su otwar­cia” :)

 

Ad­ku­_W – cie­szy mnie, że ktoś roz­po­znał Lo­hen­gri­na i nie uznał do­ro­bie­nia mu syna za świę­to­kradz­two. Cie­ka­wi mnie też, które imio­na roz­szy­fro­wa­łeś :)

 

Re­alu­cu – bar­dzo mi miło, że su­ma­rycz­nie wy­pa­dło okej, bo je­steś ostrym kry­ty­kiem. Co do dal­szych dys­put, po­wiem tylko, że jest to fi­gu­ra sty­li­stycz­na na­zy­wa­ją­ca się “con­du­pli­ca­tio” (dzię­ku­ję, ni­ne­din!) i nie­ste­ty zda­rza mi się ją ce­lo­wo sto­so­wać ;) Co do ner­wi­cy na­tręctw – nie­ste­ty na razie nic z tym nie zro­bię, bo oka­zu­je się, że wolny wiersz po gwiazd­ce liczy się dla por­ta­lo­we­go licz­ni­ka jak znak, więc prze­kro­czy­ła­bym limit XD

 

Co do tej Fran­cji… Tu po­nie­kąd od­po­wiedź na Fre­ze­ra

dużo czasu spę­dzi­łaś na world­bu­il­ding

No wła­śnie nie spę­dzi­łam. Dzie­więt­na­sto­wiecz­ną Fran­cję znam chwi­la­mi le­piej niż dwu­dzie­sto­pierw­szo­wiecz­ną Pol­skę i dla­te­go naj­chęt­niej tam umiesz­czam fa­bu­ły. Do tego opka mu­sia­łam wła­ści­wie spraw­dzić tylko de­mo­gra­fię Hau­ge­nau w epoce (bo samą miej­sco­wość wy­bra­łam ze wzglę­du na lo­ka­li­za­cję: Al­za­cja, bli­sko Renu, bli­sko w miarę waż­ne­go po­li­tycz­nie nie­miec­kie­go mia­sta, samo mia­stecz­ko bez szcze­gól­nych ob­cią­żeń kul­tu­ro­wych), tzn. czy miało ponad 5 tys. miesz­kań­ców, bo do­pie­ro przy ta­kiej po­pu­la­cji bę­dzie miało wła­sne­go ko­mi­sa­rza po­li­cji.

Stąd ta pre­dy­lek­cja. Bro­nić się będę tym, że jak pi­sarz, taki choć­by We­gner czy Pi­li­piuk, pisze wciąż w tym samym uni­wer­sum, to czy­tel­ni­cy nie mają mu tego za złe, wręcz prze­ciw­nie. Może w końcu uda mi się ten świat wy­kre­ować na tyle pla­stycz­nie, że bę­dzie dla czy­tel­ni­ków czy­tel­ny? Wszę­dzie sta­ram się prze­my­cić co nieco z hi­sto­rii, za­ry­so­wać tło. A po pro­stu two­rze­nie wła­snych fan­ta­sy­lan­dów śred­nio mnie kręci – pró­bo­wa­łam, ale za­wie­szam się na tym, że… world­bu­il­ding po­chła­nia mnie do tego stop­nia, że za­po­mi­nam o pi­sa­niu fa­bu­ły ;)

 

Na­to­miast w razie czego po­le­cam opo­wia­da­nia o Gien­ku Wi­do­ku, dzie­ją­ce się w la­tach osiem­dzie­sią­tych XX w. czyli prza­śnym PRL :) Tam opusz­czam swoją bez­piecz­ną przy­stań i ri­sercz, jaka była struk­tu­ra mi­li­cji i urzę­dów z nią zwią­za­nych kosz­to­wał mnie znacz­nie wię­cej czasu devil

 

Ni­ne­din i Oidrin – ogól­nie po­dzię­ko­wać za kliki :)

 

Fre­ze­rze

Po­dej­rze­wa­na była próba sa­mo­bój­stwa lub mor­der­stwa. Dla­cze­go więc Elsa trwa­ła w le­tar­gu przez kilka dni? Dla­cze­go mogła prze­stać od­dy­chać? To chyba nie są nor­mal­ne efek­ty ta­kiej trau­my. Więc czy nie po­win­no to su­ge­ro­wać cze­goś in­ne­go niż próbę sa­mo­bój­stwa/mor­der­stwa?

Tu istot­nie wcho­dzi do­dat­ko­wo kwe­stia magii i ma­gicz­ne­go ra­tun­ku :) Ale bo­ha­te­ro­wie nie mogą tego na­tych­miast wy­my­ślić, bo to nie jest świat, w któ­rym wszy­scy wie­dzą o magii czy nie­zwy­kłych zja­wi­skach. Ta wie­dza w moim bę­dą­cym lekko al­ter­na­tyw­ną Eu­ro­pą, głów­nie XVIII/XIX w., uni­wer­sum jest do­stęp­na tylko nie­któ­rym lu­dziom. A że mamy lata ‘20 XIX wieku, to i me­dy­cy­na nie jest jesz­cze bar­dzo roz­wi­nię­ta, więc pro­win­cjo­nal­ny le­karz nie bę­dzie do­cie­kał, czemu za­sad­ni­czo zdro­wie­ją­ca pa­cjent­ka nie wy­bu­dza się z le­tar­gu.

http://altronapoleone.home.blog

Szcze­rze mó­wiąc, roz­po­zna­łem trzy, z czego dwa są dość oczy­wi­ste. :) Elsa, rzecz wia­do­ma, w po­ema­cie mał­żon­ka Lo­hen­gri­ma, w ope­rze zaś była bro­nio­na przez niego przed oskar­że­nia­mi o mor­der­stwo. Wa­gner, jako autor opery też nie sta­no­wi ta­jem­ni­cy. Na­to­miast Schwan­ste­in ( dziś Neu­schwan­ste­in) to wszak zamek zbu­do­wa­ny przez ba­war­skie­go króla Lu­dwi­ka II, który nie tylko przy­jaź­nił się z Wa­gne­rem, ale za­fa­scy­no­wa­ny jego utwo­ra­mi, a także pod wpły­wem sil­nej in­spi­ra­cji śre­dnio­wie­czem, na­ka­zał wła­śnie bu­do­wę tego zamku. Tyle wy­ła­pa­łem, jeśli było coś jesz­cze, to umknę­ło mi. :) No i Schwa­nen­ge­sang. Ła­bę­dzi Śpiew. Zbiór pie­śni z 1828 roku, wy­da­ny do po­ezji, mię­dzy in­ny­mi, Jo­han­na Se­idla. Choć nie wiem, czy aku­rat w tym wy­pad­ku Jo­hann nie jest przy­pad­ko­wy. :)

Brawo, ale jest coś jesz­cze :) Na­zwi­sko “czar­ne­go cha­rak­te­ra” jest zna­czą­ce, ale ina­czej, bo to nie jest ist­nie­ją­ce fran­cu­skie na­zwi­sko, acz­kol­wiek można by na upór je wy­wieść od “tru­ite” czyli pstrąg, co da­wa­ło­by ko­lej­ną mu­zycz­ną ko­no­ta­cję :D

Jo­hann jest na­to­miast przy­pad­ko­wy, cho­dzi­ło mi o jak naj­bar­dziej po­spo­li­te imię, wyj­ścio­wo zresz­tą on się miał na­zy­wać Jean Ci­gne­au, czyli Ła­bę­dziąt­ko, ale potem do­szłam do wnio­sku, że po­wi­nien mieć nie­miec­kie na­zwi­sko i zo­stał Jo­han­nem, no i po­szłam w Lu­dwi­ka za­miast zdrob­nie­nia, rzecz jasna :D Ale faj­nie, że taki zbieg oko­licz­no­ści, bo oczy­wi­ście tytuł (wy­my­śla­ny na szyb­ko, w ostat­niej chwi­li) na­wią­zu­je do tego zbio­ru.

http://altronapoleone.home.blog

Kwin­tet for­te­pia­no­wy A – dur pod ty­tu­łem "Pstrąg". Na­pi­sa­ny, po­dob­nie jak Schwa­nen­ge­sang, przez Schu­ber­ta. Oczy­wi­ście. :) Idąc dalej, po­rów­nał bym idyl­licz­ną opo­wieść o pstrą­gu, który we­so­ło pływa sobie w rzecz­ce, do­pó­ki nie koń­czy na haku ry­ba­ka, do bez­tro­skie­go i bo­ga­te­go życia czar­ne­go cha­rak­te­ru, który koń­czy na sznu­rze. Ale nie wiem, czy nie brnę za głę­bo­ko. :D

Brniesz, bo to aku­rat przy­pa­dek, acz­kol­wiek ra­du­je się serce moje, że ktoś tu zna taką mu­zy­kę ;) Cho­dzi o to, jak to na­zwi­sko się czyta, jed­na­ko­woż

http://altronapoleone.home.blog

A u Dra­ka­iny coraz le­piej :) Nie wiem dla­cze­go, ale coraz le­piej czyta mi się Twoje hi­sto­rie, może kwe­stia przy­wyk­nię­cia do au­to­ra, a może, co bar­dziej praw­do­po­dob­ne, autor doj­rze­wa i jest w sta­nie wy­do­być z sie­bie w pi­sar­stwie coraz cen­niej­sze skar­by. 

Tekst wcią­ga od sa­me­go po­cząt­ku, a potem nie­mal­że bie­gnie się przez niego do sa­me­go końca, mimo iż akcja sama w sobie ra­czej nie po­ga­nia, tylko ema­nu­je kli­ma­tem i magią.

Oczy­wi­ście kli­kam bi­blio­te­kę i życzę po­wo­dze­nia w kon­kur­sie :)

Katio, bar­dzo Ci dzię­ku­ję! Miło Cię znowu wi­dzieć ak­tyw­ną, no a taki ko­men­tarz… Cóż tu od­po­wia­dać? Po­zo­sta­je mi je­dy­nie dy­gnąć i spło­nić się jak grzecz­na pa­nien­ka z epoki ;)

 

http://altronapoleone.home.blog

Bar­dzo przy­jem­ne opo­wia­da­nie, choć może nie wszyst­ko mnie prze­ko­na­ło, ale to drob­nost­ki. Z racji de­le­ga­cji (oł jea) i pa­da­nia na pysk, obie­cu­ję nieco więk­sze roz­pi­sa­nie w week­end – na ko­mor­ce cież­ko, a na­bra­łem ja­kie­goś obrzy­dze­nia do kompa na dziś. Po­zdra­wiam :)

Uro­cze, po­chła­nia­ją­ce opo­wia­da­nie – widać, że czu­jesz się w tym świe­cie co naj­mniej rów­nie swo­bod­nie jak w na­szym. Po­trze­ba tro­chę wie­dzy hi­sto­rycz­nej, wcale nie je­stem pe­wien, czy wszyst­ko uchwy­ci­łem, ale to prze­cież nie szko­dzi, już sam kli­mat jest fa­scy­nu­ją­cy.

Od razu przy­po­mnia­ła mi się jedna z naj­wspa­nial­szych scen Nie­to­ty, zbu­do­wa­na wła­śnie na na­wią­za­niach do Lo­hen­gri­na, a nawet bar­dziej do Lu­dwi­ka II, nie­szczę­sne­go Kró­la-Ła­bę­dzia. Po­zwo­lę sobie za­cy­to­wać choć­by wy­ryw­ko­wo.

 

(Księż­nicz­ka Zo­li­ma prze­ma­wia na przy­ję­ciu):

– Król (…) mie­wał też na­pa­dy furii:

ści­snął raz mię­dzy drzwia­mi na śmierć ka­mer­dy­ne­ra. Opor­nych kry­ty­ków – nie, rad­ców chce ze skóry ob­dzie­rać, wie­szać, za­my­kać w ce­lach pod­ziem­nych. Lecz nikt go już nie słu­cha.

Wstrzą­sa­ją­cą jest chwi­la, kiedy le­ka­rze czają się nań w ciem­nym ko­ry­ta­rzu: król idzie na wy­so­ką wieżę, aby się z niej rzu­cić i wtedy znie­nac­ka go chwy­ta­ją.

Chory umy­sło­wo czte­ry dni tylko prze­był nad je­zio­rem w zamku Starn­berg.

Śmierć jego nie była tra­gicz­na: pra­gnąc uciec za gra­ni­cę do Au­strii i wal­cząc z dok­to­rem, skoń­czył apo­plek­sją w je­zio­rze, w miej­scu, gdzie było le­d­wie po pas głę­bo­ko.

(…)

Może by zro­bić też jak król? ten kazał wy­ko­pać staw, aby mógł jeź­dzić na swej łódce, jako Lo­hen­grin. Jed­nak uj­rzał na dnie as­falt i był zroz­pa­czo­ny; ali­ści ein Rath kazał wodę za­bar­wić na błę­kit­no przy po­mo­cy ko­bal­tu mie­dzi, odtąd ro­bi­ła wra­że­nie głębi.

Jed­nak­że było za cicho w tych głę­bi­nach.

Więc pod­wod­nym młyn­kiem za­czę­li robić fale, i tak groź­ny był efekt, że król Lo­hen­grin wpadł do wody, gdyż się łódź, już cał­kiem nie­mi­stycz­ny przed­miot, wy­wró­ci­ła!

Staw ten był zbu­do­wa­ny na ta­ra­sie; kiedy ko­balt za­czął wy­że­rać dno as­fal­to­we, woda wdar­ła się przez su­fi­ty do po­ko­jów i uczy­ni­ła de­ko­ra­cje w stylu ja­ski­nio­wym.

Czy na pań­skim morzu będą pan­cer­ni­ki?

czy w oran­że­rii ducha, gdzie ho­du­ją się tylko Ka­ino­the­ria i węże sied­mio­mi­lo­we, każe pan zro­bić pa­no­ra­mę Tatr? mów, o Mi­ło-ssą­cy pol­ski Lo­hen­gri­nie!

(Aria­man uśmie­cha się, ale tak – jakby miał zaraz la­wi­nę strą­cić na całe to­wa­rzy­stwo! –)

Ksią­żę za­śpie­wał z ja­kiejś ope­ret­ki:

– Raz w pięk­ny dzień moja matka,

kiedy ją ła­będź w ob­ję­cia brał,

bro­ni­ła się jemu do ostat­ka,

lecz któż­by się ła­bę­dzia bał?

(…)

Zo­li­ma po­de­szła do Aria­ma­na.

– Pan chciał ze mną mówić po­waż­nie? Teraz ja za­cznę i skoń­czę w trzech sło­wach.

Tej nocy ja wy­bie­ram jed­ne­go z was trzech. Muszę to uczy­nić, bo je­stem zwią­za­na bez­względ­no­ścią za­ko­nu i jest nade mną ma­gne­tyzm.

Jeśli Pan jest ja­sno­wi­dzą­cy, jeśli Pan może prze­zwy­cię­żyć prze­strzeń, mo­ral­ność, nie­praw­do­po­do­bień­stwo – –

to się wtedy okaże – –

Skoń­czy­łam.

 

Cy­to­wał­bym jesz­cze i dalej, bo warto, ale to już przy­bie­ra nie­po­ko­ją­ce roz­mia­ry. Zmie­rzam w każ­dym razie do tego, że ła­będź w li­te­ra­tu­rze jest cie­ka­wy, na­sy­co­ny zna­cze­nia­mi i in­ter­pre­ta­cja­mi. Prze­mia­na w ła­bę­dzia daje dużo wię­cej do my­śle­nia niż prze­mia­na, po­wiedz­my, w wilka. Tutaj cu­dow­ny jest zwłasz­cza ła­będź-ta­tuś, ru­ga­ją­cy pier­wo­rod­ne­go bez słów. Moż­li­we, że tro­chę przy tym sy­czał, takie przy­naj­mniej mam do­świad­cze­nia z ła­bę­dzia­mi. Sss(par­ta­czy­łeś) sss(prawę), sss(ynecz­ku).

Skoro już przy tym je­stem, za­py­tam może o frag­men­ty fa­bu­ły, któ­rych spój­ność lo­gicz­na mi umyka.

– Kim na­praw­dę je­steś? – za­py­ta­ła tam­tej nocy, kiedy ko­lej­ne ko­bie­ty za­cze­pia­ły ją, py­ta­jąc o mał­żon­ka.

Po­ło­żył jej palec na ustach.

– Na­zy­wam się Jo­hann Schwan­ste­in – od­parł – i je­stem twoim mężem. Nie wy­star­czy ci to?

A potem biały ptak od­le­ciał, po­zo­sta­wia­jąc jedno srebr­ne pióro, które zmie­ni­ło się w za­wiesz­kę w kształ­cie ła­bę­dzia.

Jak to ro­zu­mieć? Czy po­da­nie fał­szy­we­go imie­nia uak­tyw­ni­ło klą­twę, pa­cząc ją jed­nak na tyle, że Jo­hann zmie­nił się w ła­bę­dzia tylko tym­cza­so­wo, a Elsa do­sta­ła ry­ko­sze­tem i stra­ci­ła pa­mięć? Czy może on uciekł, aby nie mu­sieć szcze­rze od­po­wia­dać na py­ta­nie, a ona za­pa­dła na zdro­wiu, po­nie­waż jej umysł w jakiś spo­sób uza­leż­nił się od jego aury ma­gicz­nej? Taki wa­riant le­piej by się zga­dzał z tym, że w za­koń­cze­niu opo­wia­da­nia Elsa naj­wy­raź­niej po­wró­ci­ła do zdro­wia, kiedy uko­cha­ny do niej do­łą­czył. Mam jed­nak wra­że­nie, że i to nie do końca wy­ja­śnia prze­bieg zda­rzeń.

Był pięk­ny jak po­ra­nek, kiedy po­ja­wił się w są­dzie. Jego ze­zna­nie nie zmie­ni­ło wy­ro­ku, od­wo­ła­nie na nic się nie zdało, ale ona wy­szła za swo­je­go zbaw­cę

Skoro nie był w sta­nie w ni­czym pomóc, w jakim sen­sie był jej zbaw­cą? Czy takie słowo po­ja­wia się dla­te­go, że za­ofe­ro­wał jej opie­kę po utra­cie ojca? Może mo­gło­by tak być, nie do końca czuję kli­mat epoki, ale to chyba nie­zu­peł­nie wy­ni­ka z tek­stu.

I teraz kilka pytań, które nie wy­ni­ka­ją z nie­zro­zu­mie­nia, lecz z wąt­pli­wo­ści co do re­aliów. Wiem, że znasz je zna­ko­mi­cie, ale współ­cze­sne­mu bar­dzo trud­no wie­dzieć w szcze­gó­łach, co kie­dyś było oczy­wi­ste, co mało praw­do­po­dob­ne, a co cał­kiem nie­moż­li­we. Łatwo spraw­dzić prze­bieg wojen, ale zo­rien­to­wa­nie się w co­dzien­no­ści zwy­kłych ludzi wy­ma­ga czuj­ne­go prze­ko­pa­nia ogrom­ne­go ma­te­ria­łu źró­dło­we­go, jako że nikt o tym na ogół nie sta­rał się spe­cjal­nie pisać. Kon­kret­nie zatem…

Sio­stra Cla­ris­se przy­sy­pia­ła przy pa­cjent­ce. Młoda ko­bie­ta, le­żą­ca od kilku dni w szpi­ta­lu w Ha­gu­enau, nie da­wa­ła zna­ków życia

Jak pa­mię­tam z lek­tur, na przy­kład, o lo­sach Nor­wi­da, jesz­cze w kil­ka­dzie­siąt lat póź­niej szpi­tal był ra­czej przy­tuł­kiem dla ubo­gich, a szpi­ta­le w dzi­siej­szym ro­zu­mie­niu wy­stę­po­wa­ły rzad­ko i tylko w naj­więk­szych mia­stach, cza­sem przy uni­wer­sy­te­tach z wy­dzia­ła­mi me­dycz­ny­mi; le­ka­rze wo­le­li ra­czej od­wie­dzać cho­rych w do­mach, zwłasz­cza że nie ist­niał wów­czas sta­cjo­nar­ny sprzęt me­dycz­ny, który mógł­by czy­nić róż­ni­cę. W ta­kiej War­sza­wie pierw­sza fala in­ten­syw­ne­go roz­wo­ju szpi­tal­nic­twa to do­pie­ro lata 50.-60. XIX wieku.

Wy­łusz­czył spra­wę i go­dzi­nę póź­niej prze­glą­dał w miej­skiej bi­blio­te­ce ga­ze­ty sprzed ponad dzie­się­ciu lat.

Miej­ska bi­blio­te­ka? W tam­tych cza­sach, kiedy anal­fa­be­tów było wię­cej niż ludzi? Nie czuję się na si­łach wy­klu­czyć, ale brzmi na­praw­dę za­ska­ku­ją­co.

Na dźwięk tego imie­nia młody męż­czy­zna po­bladł i omal nie rzu­cił się na Wa­gne­ra. Po­li­cjant wy­cią­gnął pi­sto­let.

Czy wy­cią­gnął­by pi­sto­let? Wtedy jesz­cze nie było wie­lo­strza­łow­ców, pi­sto­let dawał jedną szan­sę, a przy tym miał małą siłę strza­łu i bar­dzo wąt­pli­wą cel­ność. Mam wra­że­nie (ale nie pew­ność), że w od­ru­chu sa­mo­obro­ny się­ga­no ra­czej po szpa­dy i tym po­dob­ne. Pierw­szy w miarę no­wo­cze­sny pi­sto­let to do­pie­ro Brow­ning M1900, a i jego na­bo­je po­tra­fi­ły za­trzy­my­wać się mniej wię­cej na czym­kol­wiek (gor­set, or­de­ry, książ­ka, duży guzik; bar­dzo znany jest też przy­pa­dek Wa­le­re­go Sław­ka, który po­strze­lił się w tylną ścia­nę gar­dła, ale kula nie prze­bi­ła się do mózgu).

 

To chyba tyle pytań i do­cie­kań z mojej stro­ny. Ja, nie­ste­ty, jesz­cze nie mogę się do tego do­ło­żyć, ale Bi­blio­te­ka i tak jest nie­unik­nio­na, a i piór­ko mnie szcze­gól­nie nie zdzi­wi. Dzię­ku­ję Ci, że chcia­łaś być naszą prze­wod­nicz­ką po po­na­po­le­oń­skiej Fran­cji.

Łał, Śli­ma­ku, ależ ko­men­tarz, wpraw­dzie we współ­au­tor­stwie z Mi­ciń­skim, ale jed­nak – im­po­nu­ją­cy :) Dzię­ki za cenne uwagi i py­ta­nia, po­sta­ram się od­po­wie­dzieć jak naj­do­kład­niej.

 

Sss(par­ta­czy­łeś) sss(prawę), sss(ynecz­ku).

 

heart Mnie się zda­rza­ło “roz­ma­wiać” z ła­bę­dzia­mi, bo nie­źle na­śla­du­ję aku­rat wy­da­wa­ne przez nie dźwię­ki, więc coś wiem zwłasz­cza o tym, jak re­agu­je łą­będź za­nie­po­ko­jo­ny tym, że sły­szy, a nie widzi ry­wa­la…

 

Co do kwe­stii hi­sto­rycz­nych.

 

Szpi­tal

Z dużym wsty­dem przy­zna­ję, że na Nor­wi­dzie i pol­skiej emi­gra­cji znam się słabo, mam dość po­tę­pień­czych swa­rów hic et nunc, żeby się jesz­cze zaj­mo­wać nimi in illo tem­po­re ;) Nie­mniej Dom Św. Ka­zi­mie­rza, w któ­rym zmarł, nie był in­sty­tu­cją fran­cu­ską, ale pry­wat­ną pol­ską. I wła­śnie przy­tuł­kiem, a nie szpi­ta­lem. W do­dat­ku to już Trze­cia Re­pu­bli­ka, któ­rej wy­jąt­ko­wo nie lubię :D

Na­to­miast ogól­nie szpi­ta­le w dzie­więt­na­sto­wiecz­nej Fran­cji są za­ska­ku­ją­co no­wo­cze­sne, jak na moż­li­wo­ści me­dy­cy­ny, która zresz­tą już na po­cząt­ku wieku stoi na nie­wia­ry­god­nie wy­so­kim po­zio­mie – z za­cho­wa­niem pro­por­cji, bo oczy­wi­ście np. znie­czu­leń nie znano, a asep­ty­kę co naj­wy­żej prze­czu­wa­no. To już ab­so­lut­nie nie są umie­ral­nie, to są szpi­ta­le, w któ­rych leczy się skom­pli­ko­wa­ne cho­ro­by, a w 1811 roku prze­pro­wa­dza udaną ope­ra­cję ma­stek­to­mii z po­wo­du raka pier­si – pa­cjent­ka żyła na­stęp­nie kil­ka­dzie­siąt lat! Także np. psy­chia­tria (a ra­czej alie­nizm, bo tak się to na­zy­wa­ło) stoi na po­zio­mie od­bi­ja­ją­cym o kilka po­zio­mów od resz­ty Eu­ro­py, głów­nie trak­to­wa­niem cho­rych, ale też zro­zu­mie­niem dla spe­cy­fi­ki cho­rób. Oczy­wi­ście wedle na­szych stan­dar­dów nie było to tip top, bo po pro­stu pew­nych rze­czy jesz­cze nie znano, choć znano wię­cej, niż się po­wszech­nie sądzi, ale po praw­dzie wiele pol­skich szpi­ta­li w XXI w. też nie jest…

Aku­rat w Ha­gu­enau, mia­stecz­ku cał­kiem spo­rym, już wcze­śniej dzia­łał spory szpi­tal woj­sko­wy, za­mie­nio­ny na miej­ski, a na­stęp­nie na coś in­ne­go (za­po­mnia­łam na co). A spraw­dzi­łam sobie de­mo­gra­fię, bo po­trze­bo­wa­łam, żeby miało ponad 5 tys. miesz­kań­ców, bo do­pie­ro wtedy miało osob­ne­go ko­mi­sa­rza po­li­cji :)

Na­to­miast, z całym sza­cun­kiem, “taka War­sza­wa” jest w XIX w. o kilka dekad za Pa­ry­żem, co widać np. ide­al­nie w “Lalce” Prusa i wra­że­niach Wo­kul­skie­go z Pa­ry­ża…

Lu­dzie sobie za­zwy­czaj nie zdają spra­wy z tego, jak gi­gan­tycz­ne re­for­my cy­wil­ne na­stą­pi­ły we Fran­cji już w epoce na­po­le­oń­skiej. Jed­nym z po­wo­dów, dla któ­rych piszę bloga o tej epoce, jest od­cza­ro­wy­wa­nie memu, że to tylko wojny. Lata ‘20 to pod wie­lo­ma wzglę­da­mi re­gres, ale nie aż taki, żeby cof­nąć te cy­wi­li­za­cyj­ne zmia­ny.

 

Bi­blio­te­ka i al­fa­be­tyzm

Jak naj­bar­dziej. Al­fa­be­tyzm we Fran­cji pod ko­niec XVIII w., w przeded­niu Re­wo­lu­cji, wy­no­sił ok. 50% całej po­pu­la­cji mę­skiej, 40% całej ko­bie­cej, oraz od­po­wied­nio 90% i 80% w Pa­ry­żu. Epoka na­po­le­oń­ska – znowu: gi­gan­tycz­ny wzrost al­fa­be­ty­zmu na pro­win­cji, bo po pierw­sze żoł­nie­rzy uczo­no czy­tać i pisać w armii (stąd na­stęp­nie wysyp pa­mięt­ni­kar­stwa, które spra­wia, że tak cu­dow­nie bada się tę epokę), po dru­gie coraz po­wszech­niej, choć jesz­cze nie­sys­te­ma­tycz­nie w sen­sie in­sty­tu­cjo­nal­no-biu­ro­kra­tycz­nym kształ­co­no dziew­czę­ta.

Tu wpraw­dzie bi­blio­te­kę mam w Ra­statt, czyli w Niem­czech, ale tam przez cały okres Związ­ku Reń­skie­go (1806-13) była taka tro­chę Fran­cja, więc i biu­ro­kra­cja i in­sty­tu­cje, a i wcze­śniej to też były te­re­ny dość kul­tu­ro­wo do przo­du. Czyli: we Fran­cji by­ło­by bar­dziej praw­do­po­dob­ne, ale aku­rat tu nie jest nie­moż­li­we. Może takie ar­chi­wum miej­skie z czy­tel­nio-bi­blio­te­ką ra­czej.

 

Pi­sto­let

Po pierw­sze to już nie czasy, kiedy nosi się przy boku szpa­dę. Woj­sko­wi – tak, po­li­cjant w tym cza­sie – jesz­cze nie. Umun­du­ro­wa­ni po­li­cjan­ci po­ja­wia­ją się w Pa­ry­żu do­pie­ro w 1829 roku, a moje opo­wia­da­nie dzie­je się kilka lat wcze­śniej. Na­to­miast wie­lo­strza­łow­ce są znacz­nie wcze­śniej­sze (tzw. pep­per­box, zna­la­złam, że po pol­sku na­zy­wa się to “re­wol­wer wiąz­ko­wy”, kon­struk­cja ską­d­inąd jest znacz­nie wcze­śniej­sza niż po­da­je pol­ska wi­ki­pe­dia, z mu­ze­ów znam eg­zem­pla­rze sie­dem­na­sto­wiecz­ne, a były chyba nawet star­sze), a i jed­no­strza­łow­cem da się kogoś po­ło­żyć, jak się do­brze strze­la. Także pi­sto­le­ty (skał­ko­we lub potem ka­pi­szo­no­we) bar­dzo nie­wiel­kich roz­mia­rów są w po­wszech­nym użyt­ku. Re­wol­we­ry, Colty, też już zresz­tą po­ja­wią się nie­dłu­go.

Co do za­trzy­my­wa­nia się naboi – cóż, ry­zy­ko… Wiele po­my­słów li­te­rac­kich na tym się opie­ra­ło ;)

 

A już we­wnątrz­tek­sto­wo

Skoro nie był w sta­nie w ni­czym pomóc, w jakim sen­sie był jej zbaw­cą? Czy takie słowo po­ja­wia się dla­te­go, że za­ofe­ro­wał jej opie­kę po utra­cie ojca? Może mo­gło­by tak być, nie do końca czuję kli­mat epoki, ale to chyba nie­zu­peł­nie wy­ni­ka z tek­stu.

Hmm. Pew­nie tro­chę limit zjadł te wy­ja­śnie­nia, ale tak, za­sad­ni­czo o to cho­dzi: dziew­czy­na po stra­cie ojca i kon­fi­ska­cie ma­jąt­ku była w za­sa­dzie zdana na łaskę losu (mia­łam gdzieś dodać, że matka zmar­ła). Nie chcia­łam, żeby było jak w Lo­hen­gri­nie, gdzie bo­ha­ter wy­gry­wa po­je­dy­nek o honor Elsy, bo to już nie te czasy, no i spra­wa by­ła­by gło­śna. Więc w ra­mach tego, że Eu­ro­pa po­kon­gre­so­wa robi się coraz bar­dziej miesz­czań­ska, uzna­łam, że i ry­cerz Gra­ala sta­nie się taki wła­śnie – miesz­czań­ski ;)

 

Spój­ność fa­bu­ły… Limit. Ale poza tym Elsa roz­łą­czo­na z uko­cha­nym traci pa­mięć, bo w pew­nym sen­sie klą­twa tak na nią dzia­ła, tak sobie to za­ło­ży­łam. Ma być ba­śnio­wo, plus ona “od­pły­wa”, prze­szłość widzi wi­zyj­nie i nie­cią­gle.

 

Jesz­cze raz: wiel­kie dzię­ki!

http://altronapoleone.home.blog

 Ładne po­łą­cze­nie ła­bę­dzi z Twoją ulu­bio­ną dzie­więt­na­sto­wiecz­ną Fran­cją.

Nie wszyst­ko jest dla mnie jasne (dla­cze­go wi­sio­rek zmie­niał kształt, jak wy­ja­śnić od­gad­nię­cie imie­nia, świa­tło bi­ją­ce od po­li­cjan­ta?), ale nie będę się zbyt­nio cze­piać.

Tekst stoi na­stro­jem i Twoją zna­jo­mo­ścią re­aliów.

Na­wią­za­nia in­te­li­gent­ne.

Nawet jeśli jakiś sza­le­niec zo­sta­wia pióra na miej­scu zbrod­ni, co da mu wie­dza, do ja­kie­go ga­tun­ku na­le­żą?

Czyli co da wie­dza sza­leń­co­wi? Nie o to cho­dzi­ło. Zdaje mi się, że jest taki uste­rek wię­cej, acz to może być tylko wra­że­nie.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Dżem dobry :)

 

Na po­czą­tek kilka, hm, ra­czej pytań.

 

– Wró­ci­łeś – szep­nę­ła, po czym uzmy­sło­wi­ła sobie, że to nie on, choć tak bar­dzo mocno czuła jego obec­ność, za­głu­sza­ją­cą szept po­py­cha­ją­cy ją w ciem­ność.

Może jedno z po­gru­bio­nych słów jest zbęd­ne?

 

 

Jego twarz ścią­gnię­tą bólem, kiedy ko­bie­ta, którą ko­mi­sarz znał jako bez­i­mien­ną Elsę, pa­cjent­kę szpi­ta­la w Ha­gu­enau, wpa­try­wa­ła się w niego z prze­ra­że­niem, po­wta­rza­jąc py­ta­nie, któ­re­go nie po­win­na zadać.

To: “ścią­gniętą bólem” od­no­si się do wcze­śniej­sze­go zda­nia? Za­cy­to­wa­ne zda­nie jest dość dłu­gie. Przez chwi­lę za­sta­na­wia­łem się, czy nie po­win­no być: “ścią­gnięta bólem”.

 

 

Biały ptak prze­chy­lił szyję i przyj­rzał się kry­tycz­nie Wa­gne­ro­wi. „Myśl” – zda­wał się mówić. – „Nie tak trud­no do­my­ślić się, jak bar­dzo głu­pio po­stą­pił mój syn”.

To tylko py­ta­nie: Tak się za­sta­na­wiam, czy gdyby rze­czy­wi­ście ptak tę kwe­stię wy­po­wie­dział (choć­by “te­le­pa­tycz­nie”), to czy pra­wi­dło­wym za­pi­sem by­ło­by:

 

Biały ptak prze­chy­lił szyję i przyj­rzał się kry­tycz­nie Wa­gne­ro­wi.

„Myśl” – zda­wał się mówić. – „Nie tak trud­no do­my­ślić się, jak bar­dzo głu­pio po­stą­pił mój syn”.

 

 

Po­mi­ja­jąc, że ca­łość, może lekko nie­spiesz­na, ale bar­dzo do mnie prze­mó­wi­ła, mam po­dob­ną wąt­pli­wość, jak Śli­mak.

Jak to ro­zu­mieć? Czy po­da­nie fał­szy­we­go imie­nia uak­tyw­ni­ło klą­twę, pa­cząc ją jed­nak na tyle, że Jo­hann zmie­nił się w ła­bę­dzia tylko tym­cza­so­wo, a Elsa do­sta­ła ry­ko­sze­tem i stra­ci­ła pa­mięć? Czy może on uciekł, aby nie mu­sieć szcze­rze od­po­wia­dać na py­ta­nie, a ona za­pa­dła na zdro­wiu, po­nie­waż jej umysł w jakiś spo­sób uza­leż­nił się od jego aury ma­gicz­nej?

 

Na­to­miast nie­za­leż­nie od od­po­wie­dzi, po­wta­rzam, co pi­sa­łem z te­le­fo­nu, z de­le­ga­cji – bar­dzo kli­ma­tycz­ne, przy­jem­ne i cie­ka­we opo­wia­da­nie.

Fin­klo – po­dzię­ko­wać za the last click :) I za to, że się spodo­ba­ło.

 

Nie wszyst­ko jest dla mnie jasne (dla­cze­go wi­sio­rek zmie­niał kształt, jak wy­ja­śnić od­gad­nię­cie imie­nia, świa­tło bi­ją­ce od po­li­cjan­ta?)

Świa­tło imho bije od ry­ce­rza oraz za­kon­ni­cy, ale może coś prze­oczy­łam ;) To jest oczy­wi­ście świa­tło Gra­ala, czym­kol­wiek on na­praw­dę jest i bę­dzie w uni­wer­sum.

 

Uster­ki mogą być, bo pi­sa­łam to oczy­wi­ście w dniu de­dlaj­nu.

 

Si­lva­nie

 

Dzię­ku­ję za miłe słowa, przy­znam, że bałam się, że ten tekst bę­dzie her­me­tycz­ny, nie­zro­zu­mia­ły, za­rów­no z po­wo­du pi­sa­nia w bar­dzo ostat­niej chwi­li, jak i te­ma­tu. A tu taka miła nie­spo­dzian­ka.

 

Za­cy­to­wa­ne zda­nie jest dość dłu­gie.

Wła­śnie czy­tam (po raz n+1, ale pierw­szy od kiedy udzie­lam się ak­tyw­nie na por­ta­lu) “Hra­bie­go Monte Chri­sto”. Wtedy to pi­sa­no ta­siem­ce! Moja do nich pre­dy­lek­cja za­pew­ne wiąże się z prze­siąk­nię­cia od dzie­ciń­stwa ta­ki­mi lek­tu­ra­mi ;)

 

W kwe­stii “twa­rzy ścią­gnię­tej bólem”, tam cały czas jest do­myśl­ne “Wa­gner do­strzegł”, więc musi być bier­nik.

 

Zapis myśli – tak, w Fan­ta­zma­tach też pre­fe­ru­ją taki układ, jak pro­po­nu­jesz, jako po­praw­no­ścio­wy. Ja nie­ste­ty mam z kolei pre­dy­lek­cję do ta­kie­go za­pi­su w przy­pad­ku bar­dzo mocno sper­so­na­li­zo­wa­nej nar­ra­cji, kiedy myśl wy­ni­ka jakby wprost z tego, co mówi nar­ra­tor z per­spek­ty­wy bo­ha­te­ra.

 

I naj­cie­kaw­sze, naj­waż­niej­sze py­ta­nie, to wspól­ne ze Śli­ma­kiem. Za­po­mnia­łam o tym na­pi­sać w od­po­wie­dzi do Śli­ma­ka, więc na­pra­wiam błąd.

On za­ło­żył, że jeśli poda fał­szy­we, a zwy­czaj­nie brzmią­ce imię i na­zwi­sko, i nie powie na wstę­pie “nie pytaj, jak się na­zy­wam” (bo tak to w baj­kach i w ope­rze jest), to oszu­ka prze­zna­cze­nie. Że żonie nawet nie przyj­dzie do głowy pytać, a lu­dzie też nie będą się szcze­gól­nie in­te­re­so­wać. Za­po­mniał, że jak w tra­ge­dii grec­kiej – fatum nie da się oszu­kać i ono znaj­dzie spo­sób, żeby o klą­twie przy­po­mnieć. Tu nie do­ce­nił tego, kto na całej spra­wie zy­skał. Pew­nie to tro­chę pod­krę­cę w wer­sji po­kon­kur­so­wej, ale – limit ;)

http://altronapoleone.home.blog

Bar­dzo Ci dzię­ku­ję za tak ob­szer­ną i rze­tel­ną od­po­wiedź. Na­praw­dę się cie­szę, że tekst tra­fił już do bi­blio­te­ki. Od­no­szę nie­sa­mo­wi­te wra­że­nie, na które chyba się do­tych­czas nie na­tkną­łem (a prze­cież znam paru hi­sto­ry­ków), jak gdy­bym roz­ma­wiał z osobą, która na­praw­dę żyła w danym okre­sie i czuje się w nim rów­nie swo­bod­nie, rów­nie do­mo­wo, jak w te­raź­niej­szo­ści. Przy­pusz­czam, że to musi być efekt po­łą­cze­nia roz­le­głej wie­dzy z wraż­li­wo­ścią pi­sar­ską.

Co do kwe­stii hi­sto­rycz­nych i we­wnątrz­tek­sto­wych, Twoje wy­ja­śnie­nia cał­ko­wi­cie do mnie tra­fi­ły. Kon­cep­cja miesz­czań­skie­go ry­ce­rza wy­da­je się bar­dzo od­po­wied­nia, jak rów­nież do­brze pa­su­je to uwspół­cze­śnio­ne, od­bi­te może w krzy­wym zwier­cia­dle uję­cie prze­świad­cze­nia o nie­uchron­no­ści fatum. Ze szcze­gó­ła­mi do­ty­czą­cy­mi re­aliów w żad­nym razie nie czuję się na si­łach po­le­mi­zo­wać; dzię­ku­ję, że ze­chcia­łaś je tak szcze­gó­ło­wo wy­tłu­ma­czyć. Je­dy­nie może w kwe­stii szpi­ta­la do­rzu­cę jesz­cze parę słów: wiem oczy­wi­ście, że Dom Św. Ka­zi­mie­rza był w obec­nym ro­zu­mie­niu przy­tuł­kiem, ale ów­cze­śni zwali go szpi­ta­lem, nie było jesz­cze (jak sądzę) roz­po­wszech­nio­ne­go ro­zu­mie­nia szpi­ta­la jako miej­sca słu­żą­ce­go ra­to­wa­niu życia, wielu le­ka­rzy było skłon­nych za­nie­chać le­cze­nia w celu na­uko­wej ob­ser­wa­cji na­tu­ral­ne­go prze­bie­gu cho­ro­by. Wie­dzia­łem, że w wiel­kich mia­stach uni­wer­sy­tec­kich zda­rza­ły się pla­ców­ki wy­prze­dza­ją­ce swoją epokę, za­sko­czy­ła mnie obec­ność ta­ko­wej w pię­cio­ty­sięcz­nym mia­stecz­ku przy­gra­nicz­nym, ale – jak mó­wi­łem – ufam Two­je­mu osą­do­wi sy­tu­acji.

Na­praw­dę spra­wi­łaś mi dużo przy­jem­no­ści tym opo­wia­da­niem, po­zwa­la­ją­cym za­nu­rzyć się w hi­sto­rii z lekką do­miesz­ką re­ali­zmu ma­gicz­ne­go. Cze­kam na wer­sję po­kon­kur­so­wą.

Co do Domu Św. Ka­zi­mie­rza, to, jak wspo­mnia­łam, nie sie­dzę aż tak w tych kli­ma­tach, mogę ską­d­inąd za­py­tać zna­jo­me­go nor­wi­do­lo­ga, jak on to widzi i co ewen­tu­al­nie Po­la­cy ro­zu­mie­li przez to okre­śle­nie “szpi­tal”. Nie­ste­ty nie ma on wła­snej stro­ny na fran­cu­skiej wi­ki­pe­dii, pol­ska po­da­je je­dy­nie nazwę fran­cu­ską – “Œuvre de Saint Ca­si­mir” czyli “Dzie­ło św. K.”, co nie jest ty­po­wą nazwą szpi­ta­la ;) I po­dej­rze­wam, że Fran­cu­zi, a zwłasz­cza le­ka­rze, szpi­ta­lem tego nie na­zy­wa­li.

[Edyta: zna­jo­my nor­wi­do­log nie spo­tkał się z takim okre­śle­niem, po­wie­dział, że być może to jakaś kon­ta­mi­na­cja przez sza­ryt­ki, ale sza­ryt­ki pro­wa­dzi­ły też przy­tuł­ki. Le­ka­rza tam nie było na stałe ani jed­ne­go.]

W daw­nej Fran­cji szpi­ta­le czę­sto na­zy­wa­ły się Hôtel-Dieu (oczy­wi­ście hôtel nie zna­czy tego, co dzi­siej­szy hotel), ale nawet Pitié-Salpêtrière, czyli pierw­szy z praw­dzi­we­go zda­rze­nia szpi­tal psy­chia­trycz­ny w Eu­ro­pie, który w XVII w. star­to­wał jako przy­tu­łek, na­zy­wał się w XIX w. Hôpital de la Pitié-Salpêtrière (i gra ską­d­inąd ważną rolę w jed­nym z moich piór­ko­wych opek ;)).

Teo­re­tycz­nie przy­tuł­kiem można by na­zwać np. Hôtel des In­va­li­des, bo był to dom i szpi­tal dla we­te­ra­nów, ale jaki dom… Ten św. Ka­zi­mierz na wy­gląd fa­sa­dy też zresz­tą ni­cze­go sobie, a o wa­run­kach w środ­ku de­cy­do­wa­li dar­czyń­cy i wła­ści­cie­le. Spo­dzie­wa­łam się zresz­tą nazwy Hôtel Saint Ca­si­mir, bo jakoś nigdy wcze­śniej nie spraw­dza­łam, jak on się po fran­cu­sku na­zy­wał ;)

Ską­d­inąd dzię­ki temu wszyst­kie­mu do­wie­dzia­łam się, że dziś są tam m.in. noc­le­gi, a że jest to w po­bli­żu nowej sie­dzi­by Bi­blio­te­ki Na­ro­do­wej Fran­cji, z któ­rej to sie­dzi­by będę mu­sia­ła w naj­bliż­szym cza­sie sko­rzy­stać (głów­nie ko­rzy­stam ze sta­rej, bo tam są rę­ko­pi­sy), to może się przy­da ;)

http://altronapoleone.home.blog

Ro­zej­rza­łem się w źró­dłach. Moż­li­we, że nie­po­trzeb­nie skom­pli­ko­wa­łem z Nor­wi­dem, jako że nie je­stem obec­nie w sta­nie okre­ślić, skąd mo­głem wziąć taką in­for­ma­cję. Pew­nie gdzieś o tym czy­ta­łem, ale czy było to rze­tel­ne źró­dło – nie mam bla­de­go po­ję­cia. Spraw­dzi­łem pierw­szy rocz­nik Pa­mięt­ni­ka To­wa­rzy­stwa Le­kar­skie­go War­szaw­skie­go (1837) i tam już piszą o szpi­ta­lu Sgo Ducha w War­sza­wie, w któ­rym szu­ka­li ra­tun­ku cięż­ko cho­rzy z mia­sta i sze­ro­ko po­ję­tej oko­li­cy. Prze­pro­wa­dza­no tam ope­ra­cje, na­tu­ral­nie z roz­ma­ity­mi re­zul­ta­ta­mi. Wzmian­ko­wa­ny jest także szpi­tal Sgo Lu­dwi­ka w Pa­ry­żu oraz Kró­lew­ska In­fir­me­rya w Glas­go­wie. Kilka lat wcze­śniej jed­nak­że Mic­kie­wicz pisał na­stę­pu­ją­co:

Jak żoł­nierz, który życie stra­wił, to­cząc wojnę,

a na sta­rość w szpi­ta­lach spo­czy­wa ka­le­ki,

skoro po­sły­szy trąbę lub bęben da­le­ki,

zrywa się z łoża, krzy­czy przez sen “Bij Mo­ska­la!”

i na drew­nia­nej nodze ska­cze ze szpi­ta­la

tak pręd­ko, że go le­d­wie może zło­wić mło­dzież.

Z tego jasno wy­ni­ka­ło­by, że poeta pod ha­słem “szpi­tal” miał na myśli przy­tu­łek. Wnio­sko­wał­bym więc, że zmia­na zna­cze­nio­wa za­szła około tego czasu, czyli w la­tach 30. XIX wieku, względ­nie za­szła wcze­śniej wśród le­ka­rzy, a póź­niej wśród osób nie­zwią­za­nych z me­dy­cy­ną.

A do wspo­mnia­ne­go piór­ko­we­go opo­wia­da­nia będę swoją drogą mu­siał zaj­rzeć…

Ehhh… a ja po ty­tu­le głupi my­śla­łem, że to Je­zio­ro Ła­bę­dzie a nie Lo­hen­grin, mimo, że wska­zó­wek od po­cząt­ku było aż za dość (nie­miec­ki w ty­tu­le, Wa­gner) itp.

Z przy­jem­no­ścią prze­czy­ta­łem samo opo­wia­da­nie jaki i dys­ku­sję pod nim – @A­dek_W – za­im­po­no­wa­łeś mi wie­dzą mu­zycz­ną, @Śli­mak Za­gła­dy – po­my­śleć, że to ja my­śla­łem, że za dłu­gie piszę ko­men­ta­rze i zbyt wiele cy­tu­ję ;-) – chylę czoła!

Hi­sto­ria nie­spiesz­na, na­stro­jo­wa do­brze od­da­ją­ca kli­mat pierw­szej po­ło­wy wieku dzie­więt­na­ste­go – choć to "nie moja" epoka – do­ce­niam tę jed­ność tre­ści, nar­ra­cji i dro­bia­zgów bu­du­ją­cych świat przed­sta­wio­ny (jak choć­by ta scena z pro­mem na Renie). Do­ce­niam, że nie spie­szysz się – ca­łość pły­nie jak rzeka – je­dy­nie koń­ców­ka nieco za bar­dzo przy­spie­sza – ogól­nie lubię zmia­ny szyb­ko­ści nar­ra­cji, ale tu ta zmia­na nie jest płyn­na tylko wręcz sko­ko­wa i nieco za­ska­ku­je (obraz mi ska­cze ;-) )

Ogól­nie: bar­dzo ład­nie opo­wie­dzia­ne – poza tym może nieco zbyt sko­ko­wym przy­spie­sze­niem nar­ra­cji (tro­chę nie zro­zu­mia­łem tego za­bie­gu, choć pew­nie jakiś za­mysł w nim tkwił, któ­re­go nie zgłę­bi­łem) – nic mi nie zgrzy­ta­ło.

Aha – i mimo, że nie czy­ta­łem zbyt wielu Twych tek­stów to na pewno nie zga­dzam się z @Re­alu­cem, że warto za­wsze na siłę iść w wa­ria­cję i róż­no­rod­ność – jak to ponoć ma­wiał Bruce Lee "Nie oba­wiam się kogoś, kto tre­nu­je 10000 kop­nięć, ale tego, który 10000 razy tre­no­wał jedno kop­nię­cie" – u Cie­bie, Dra­ka­ino, to jedno kop­nię­cie jest na­praw­dę do­pro­wa­dzo­ne do per­fek­cji :)

Co do Two­je­go con­du­pli­ca­tio – ja sam mam po­dob­ne zbo­cze­nie, gdy za­po­mnę ja­kiejś czę­ści zda­nia, to upar­cie twier­dzę, że do­pu­ści­łem się wy­rzut­ni ;)

Brniesz, bo to aku­rat przy­pa­dek

 

ale chyba mu nie za­bro­nisz brnąć? ;) Dzie­ło, jak już opu­ści łono twór­cy prze­sta­je być jego wła­sno­ścią – więc chyba tym le­piej, że czy­tel­ni­cy znaj­du­ją w nim sensy, któ­rych tam nie umie­ści­łaś? Ja oso­bi­ście był­bym bar­dzo smut­ny, gdyby ktoś od­czy­tu­jąc moją gra­fo­ma­nię szu­kał tam je­dy­nie tego, co autor miał na myśli… brrrrr… (dla­te­go tak się bro­nię przed po­da­niem wa­run­ków przed­wstęp­nych i prze­my­śleń pro­wa­dzą­cych do po­wsta­nia "chyba kuszy…" – bo jak je podam, to nikt już nic wię­cej nie od­naj­dzie ;-) )

 

co do tech­ni­ka­liów, małe cze­pial­stwo:

"Gdyby Wa­gner po­szedł­by w tam­tym kie­run­ku wy­cią­gnię­tym kro­kiem," – po­dwo­je­nie trybu przy­pusz­cza­ją­ce­go – "by" przy "gdy" już wy­star­czy nie na­le­ży go do­da­wać do "po­szedł", pra­wi­dło­wo:

"Gdyby Wa­gner po­szedł w tam­tym kie­run­ku wy­cią­gnię­tym kro­kiem,"

tro­chę nie mam po­my­słu jak prze­for­mu­ło­wać to zda­nie, by nie su­ge­ro­wa­ło, że przy­błę­da też się po­wie­si­ła:

"Naj­pierw po­wie­sił się jeden z naj­bo­gat­szych ludzi w mia­stecz­ku, a potem ta przy­błę­da."

Może ja­kieś do­okre­śle­nie dru­giej czę­ści zda­nia, albo ko­lej­ne zda­nie? Na przy­kład:

"Naj­pierw po­wie­sił się jeden z naj­bo­gat­szych ludzi w mia­stecz­ku. Potem przy­błą­ka­ła się ta Elsa."

albo:

"Naj­pierw po­wie­sił się jeden z naj­bo­gat­szych ludzi w mia­stecz­ku, a potem spra­wa tej przy­błę­dy."

"Dla czasu, kiedy miał się tu osie­dlić, w ak­tach ziała dziu­ra." – przez dłuż­szą chwi­lę się mu­sia­łem za­sta­no­wić, co tu mia­łaś na myśli, jak się do­my­ślam z póź­niej­szych zdań, cho­dzi­ło Ci naj­praw­do­po­dob­niej o to, że bra­ko­wa­ło akt do­ty­czą­cych okre­su, gdy Au­tro­ut osie­dlał się w mie­ście… może to tylko ja mam tak nie­wy­dol­ny umysł, ale dla mnie to nie było oczy­wi­ste. Jeśli cho­dzi­ło na­to­miast o to, że bra­ko­wa­ło w ogóle akt po­prze­dza­ją­cych to zda­rze­nie to wy­pa­da­ło­by za­mie­nić "Dla" na "do"…

"– A więc uważa sio­stra, że skrzyw­dził ją ktoś, kto po­da­ro­wał jej ten wi­sio­rek?"

Sio­strę skrzyw­dził? ;-) Wiem, że to przez grzecz­ność zwra­ca się do sio­stry w trze­ciej oso­bie, ale jed­nak za­brzmia­ło mi to tak, jakby to sio­strę skrzyw­dzo­no, a nie Elsę :)

Moja po­lo­nist­ka tę­pi­ła bar­dzo za za­czy­na­nie zda­nia od "A więc" – ale po pierw­sze nic sobie z tego nigdy nie ro­bi­łem i to błę­dem nie jest (taż sama po­lo­nist­ka twier­dzi­ła, że w ję­zy­ku pol­skim nie ma trybu roz­ka­zu­ją­ce­go w pierw­szej oso­bie, więc jak dla mnie to żaden au­to­ry­tet ;-) ), po dru­gie w dia­lo­gu wiele rze­czy ucho­dzi, które gdzie in­dziej by nie uszły :)

 

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Witaj, Dra­ka­ino!

Hi­sto­ria nie­zwy­kle kli­ma­tycz­na i na­stro­jo­wa, jak już zdą­ży­li wspo­mnień po­przed­ni ko­men­tu­ją­cy. Jed­nak co naj­waż­niej­sze, jest to Twój kli­mat i styl. Zdą­ży­łem już po­znać Twoją fa­scy­na­cję XIX wie­kiem i Fran­cją, po­do­ba mi się, jak łą­czysz to ze swoją twór­czo­ścią. Na­da­jesz pra­com nie­po­wta­rzal­ny cha­rak­ter. Mimo iż więk­szość tek­stów utrzy­ma­nych jest w po­dob­nym kli­ma­cie, po­tra­fisz uka­zać coś no­we­go, za­ska­ku­ją­ce­go. Zna­jo­mość re­aliów rów­nież jest godna po­dzi­wu.

Opo­wia­da­nie jest z tych na po­gra­ni­czu fan­ta­sty­ki a li­te­ra­tu­ry pięk­nej. Nie­zwy­kle do­bra­ne opisy oto­cze­nia oraz emo­cji. Do­brze po­pro­wa­dzo­na nar­ra­cja, z cie­ka­wą fa­bu­łą i wie­lo­ma od­nie­sie­nia­mi do hi­sto­rii i kul­tu­ry, nie wszyst­ki­mi prze­ze mnie do­strze­żo­ny­mi.

To chyba tyle z mojej stro­ny, wię­cej dodać już nie po­tra­fię. Pa­mię­tam swój nie­for­tun­ny de­biut na tej stro­nie (mam na­dzie­ję, że Ty nie ;)), jed­nak na­tra­fie­nie na takie opo­wia­da­nia po­zwa­la do­strzec praw­dzi­wy ta­lent, który może stać się in­spi­ra­cją dla nie­po­kor­nych po­cząt­ku­ją­cych ta­kich, jak ja ;) Na szczę­ście wy­da­je mi się, że nowe opo­wia­da­nia są już tro­chę lep­sze.

Zgło­sić do bi­blio­te­ki nie mogę, jed­nak za­sta­no­wię się nad zgło­sze­niem do piór­ka za luty, bo tyle chyba mogę zro­bić. Opo­wia­da­nie to na pewno stoi na moim małym po­dium tuż obok tek­stu Silvy i Ni­ne­din.

Po­zdra­wiam i życzę dal­szych suk­ce­sów w pi­sa­niu, oraz Wa­szym kon­kur­sie!

 

P.S

Bio­rąc pod uwagę Twój styl i kli­mat, je­stem cie­kaw opo­wia­da­nia, które przy­go­tu­jesz na kon­kurs Bi­zar­ro ;)

,,Celuj w księ­życ, bo nawet jeśli nie tra­fisz, bę­dziesz mię­dzy gwiaz­da­mi,, ~ Pa­trick Süskind

To nie był ma­gne­tyzm, to było coś wię­cej. Cla­ris­se miała wra­że­nie, że zza opo­wie­ści o zdra­dzie, cier­pie­niu i roz­pa­czy, wy­zie­ra świa­tło, które by­ło­by zdol­ne od­go­nić wszel­ką ciem­ność, gdyby dane mu było roz­bły­snąć w pełni. I że ktoś, kto był po­wier­ni­kiem tego świa­tła, sam się mu sprze­nie­wie­rzył.

Przed nim stał młody męż­czy­zna o de­li­kat­nej uro­dzie, któ­re­go po­stać zda­wa­ła się roz­pły­wać w srebr­nej po­świa­cie. Czar­ne oczy sta­wa­ły się coraz ja­śniej­sze, aż ich barwa zmie­ni­ła się w błę­kit po­dob­ny do tę­czó­wek Elsy. Na zie­mię opa­dło kilka piór, szyb­ko jed­nak roz­pły­nę­ły się w ni­cość.

Wa­gner nawet nie drgnął z nie­ja­ką sa­tys­fak­cją przy­glą­dał się zdu­mie­niu mło­dzień­ca. Przez chwi­lę stali wpa­trze­ni w sie­bie: doj­rza­ły męż­czy­zna o po­spo­li­tej, znisz­czo­nej twa­rzy, który w życiu wi­dział wszel­kie zło i wszel­ką na­dzie­ję świa­ta, i chło­pak o wy­glą­dzie che­ru­bi­na, który miał krew na rę­kach.

Za­wie­sił głos, ale Wa­gner nie pytał. Do­my­ślał się i nawet wie­rzył, że ten czło­wiek przy­był z daw­nych cza­sów, ze sta­rych le­gend. Nie takie rze­czy ponoć się zda­rza­ją.

Skoro wcze­śniej zwró­ci­łaś uwagę, że ko­mi­sarz dziw­ne przy­pad­ki zna z wła­sne­go do­świad­cze­nia, a nie z po­gło­sek, chyba wła­ściw­sze od “ponoć” by­ło­by “prze­cież”.

Strasz­nie dużo cza­sow­ni­ka “być” w tym opo­wia­da­niu. Wy­pi­sa­łem tylko jeden przy­kład z koń­ców­ki, bo po­czą­tek czy­ta­łem na te­le­fo­nie, ale tam też jest sporo po­wtó­rzeń.

 

Nie bar­dzo zro­zu­mia­łem re­la­cję mię­dzy synem Lo­hen­gri­na, a Elsą. Skoro nie za­mie­nił się w ła­bę­dzia, na­le­ży ro­zu­mieć, że nie za­da­ła mu ona fe­ral­ne­go py­ta­nia, co więc się wła­ści­wie mię­dzy nimi stało? No i dla­cze­go Elsa stra­ci­ła pa­mięć, skoro klą­twa cią­ży­ła na jej mężu? Wy­ssał jej świa­do­mość, żeby za­po­mnia­ła jego imie­nia? :D

Dalej nie będę się roz­pi­sy­wał, bo opo­wia­da­nie jest ty­po­wo dra­ka­ino­we, czyli bar­dzo dobre, choć wspo­mnia­ne po­wtó­rze­nia tro­chę kłuły w oczy. Ach, i, nie wie­dzieć czemu spodo­bał mi się ko­mi­sarz, może to przez na­zwi­sko ;)

Śli­ma­ku – wła­śnie za­uwa­ży­łam, że nie za­pi­sa­ło mi ko­men­ta­rza pi­sa­ne­go z ko­mór­ki kilka dni temu :(

Stresz­cza­jąc: trze­ba by spraw­dzić pole se­man­tycz­ne “szpi­ta­la” za Mic­kie­wi­cza, acz­kol­wiek po­dej­rze­wa­ła­bym tu ra­czej in­sty­tu­cje takie jak les In­va­li­des w Pa­ry­żu (choć z mniej­szym roz­ma­chem), łą­czą­ce funk­cje przy­tuł­ku i szpi­ta­la. Dom Św. K. tych funk­cji nie łą­czył.

 

Jim – oczy­wi­ście, że nie za­bra­niam brnąć ;)

I ogól­nie dzię­ki za roz­bu­do­wa­ny ko­men­tarz, w wer­sji po­kon­kur­so­wej, za­pew­ne lekko roz­sze­rzo­nej, zwłasz­cza gdy­bym chcia­ła to gdzieś pu­bli­ko­wać, uwzględ­nię wszel­kie uwagi czy­tel­ni­cze, ofkors.

 

Da­nie­lu – nie pa­mię­tam nie­for­tun­ne­go de­biu­tu :) I dzię­ku­ję za miłe słowa, je­stem za­sko­czo­na, że opo­wia­da­nie, co do któ­re­go oba­wia­łam się o her­me­tycz­ność i nie­ja­sność, po­do­ba się tak wielu róż­nym czy­tel­ni­kom.

Mimo iż więk­szość tek­stów utrzy­ma­nych jest w po­dob­nym kli­ma­cie, po­tra­fisz uka­zać coś no­we­go, za­ska­ku­ją­ce­go.

Och, jakże mi się cie­pło na sercu zro­bi­ło :)

 

Świa­to­wi­de­rze – dzię­ki za uwagi. Pi­sa­łam to w za­sa­dzie dwa dni w dwóch dłuż­szych zry­wach, w dniu de­dlaj­nu mając na do­da­tek rów­no­le­gle ze­bra­nie on­li­ne (ka­mer­ka wy­łą­czo­na, mi­kro­fon wy­łą­czo­ny, słu­cha­łam pół­u­chem i od­zy­wa­łam się we wła­ści­wych mo­men­tach, prze­ry­wa­jąc stu­ka­nie w kla­wia­tu­rę)… Nie jest więc źle, za wszel­kie uwagi sto­krot­nie dzię­ku­ję :)

http://altronapoleone.home.blog

Nie jest więc źle, za wszel­kie uwagi sto­krot­nie dzię­ku­ję :)

Bar­dzo pro­szę :) Nie wiem czy za­uwa­ży­łaś, ale zo­sta­wi­łem też ostat­nio ko­men­tarz pod "Desz­czo­wą obe­rżą".

Na­resz­cie zna­la­złem mo­ment, żeby prze­czy­tać Twoje opo­wia­da­nie, dra­ka­ino – tekst, do któ­re­go już kilka dni temu przy­cią­gnął mnie tytuł. Usia­dłem do niego po pracy z her­bat­ką i muszę przy­znać, że lek­tu­ra spra­wi­ła mi dużo przy­jem­no­ści :) Nie czy­ta­łem in­nych Two­ich tek­stów, wiec to co na­pi­sał Re­aluc (z twa­rzą Ra­gna­ra Lo­th­bro­ka) o po­wta­rzal­no­ści nie może spo­tkać się z żad­nym moim ko­men­ta­rzem.

Bar­dzo po­do­ba mi się spo­sób, w jaki bu­du­jesz świat. Ro­bisz to sub­tel­nie, o róż­nych szcze­gó­łach na­po­my­kasz niby mi­mo­cho­dem (jak na przy­kład o tym, że re­pu­bli­kań­skie sym­pa­tie nie są mile wi­dzia­ne i mogą kogoś kosz­to­wać po­sa­dę), dzię­ki czemu nie czu­łem się przy­tło­czo­ny, a stop­nio­wo, krok po kroku, wcho­dzi­łem w kli­mat. Stwo­rzy­łaś bar­dzo na­stro­jo­wą, przy­ja­zną czy­tel­ni­ko­wi otocz­kę wy­da­rzeń i lek­tu­rze to­wa­rzy­szy­ło po­czu­cie sa­tys­fak­cji ;)

Je­stem pod wra­że­niem warsz­ta­tu. Dzię­ki za przy­jem­ne chwi­le spę­dzo­ne z tek­stem :D

O, bar­dzo ład­nie i kli­ma­tycz­nie. Czego chyba do­da­wać nie muszę, bo to wia­do­mo??

Ale…

Ale tym razem mam sporo drob­nych uwag, które pew­nie w więk­szo­ści są nie­traf­ne, ale ostat­nio mam jakiś taki cze­pial­ski na­strój.

No to – sama tego chcia­łaś, Dra­ka­ino :P

– “nie da­wa­ła zna­ków życia” – a nie “oznak życia”?;

– “rany, które uzna­no za próbę sa­mo­bój­stwa” – rany nie są próbą, ra­czej jej śla­da­mi;

– “usi­łu­jąc zro­zu­mieć wła­sne emo­cje w obec­no­ści tej ko­bie­ty” – to też mi kwa­dra­to­wo brzmi – ra­czej “wy­wo­ły­wa­ne obec­no­ścią tej ko­bie­ty”;

 – “rany za­skle­pi­ły się nad­zwy­czaj­nie szyb­ko” – a tu by mi le­piej brzmia­ło “nad­zwy­czaj szyb­ko”;

– “cie­kaw­sze py­ta­nie brzmia­ło: skąd wzię­ła się na progu szpi­ta­la” – jeśli to py­ta­nie, to chyba py­taj­nik na końcu?; jesz­cze gdzieś póź­niej też jest takie py­ta­nie bez py­taj­ni­ka, ale nie za­pi­sa­łem gdzie;

– “i na­stał sezon na sa­mo­bój­ców” – tak wła­ści­wie to sa­mo­bój­stwo było jedno; Elsy przy­pa­dek nie­pew­ny; ale niech bę­dzie :);

– “na szczę­ście Wa­gne­ra nie mu­siał ści­gać ludzi o po­glą­dach, które sam po­pie­rał” – a tu słowo “Wa­gne­ra” uwa­żam za nad­mia­ro­we i nie­po­trzeb­ne;

– “i ci­chym plu­skiem, kiedy ryby pod­pły­wa­ły do po­wierzch­ni” – no nie, plusk jest, kiedy one przy­naj­mniej czę­ścio­wo się nad tę po­wierzch­nię wy­do­bę­dą;

– “Dla czasu, kiedy miał się tu osie­dlić, w ak­tach ziała dziu­ra” – hmm, “dla czasu”? może le­piej “z okre­su”?;

– “I zna­lazł je naj­pierw w ga­ze­cie w oso­bie oskar­żo­ne­go” – w ga­ze­cie zna­lazł osobę? ra­czej jej na­zwi­sko chyba;

– “Prom za­stał już za­mknię­ty na noc” – ra­czej “prom był już za­cu­mo­wa­ny po fran­cu­skiej stro­nie Renu” czy jakoś tak; promu się nie za­my­ka, to nie izba (moim zda­niem przy­naj­mniej);

– “co wi­dzia­ła w cha­otycz­nych ob­ra­zach, ja­ki­mi chora za­rzu­ci­ła ją i ko­mi­sa­rza” – ale ona tych ob­ra­zów nie wi­dzia­ła, tylko sły­sza­ła? tutaj nie wiem, jakby to le­piej na­pi­sać;

– “o de­frau­da­cje i zdra­dę” – za­bra­kło ogon­ka.

 

Oraz z cze­pów więk­szych – za długi zda mi się tro­chę wstęp “szpi­tal­ny”. Jest kli­ma­tycz­ny, ow­szem, ale jed­nak zbyt długo roz­pę­dza tekst IMHO.

A także – nie jest dla mnie jasne, na ja­kiej pod­sta­wie Wa­gner pędzi do Baden Baden? Skąd wie­dział, że dawna spra­wa Au­tro­ut łączy się z Elsą? Co prze­ga­pi­łem?

 

A tak poza tym – opery nie znam, ale Lo­hen­gri­na tak. Ża­łu­ję tylko, że jed­nak sporo mi umknę­ło :(.

Co nie prze­szko­dzi­ło, bym się de­lek­to­wał lek­tu­rą. Lubię Twoje pi­sa­nie, Dra­ka­ino :).

Pierw­sze prawo Sta­ru­cha - li­te­rów­ki w cu­dzych tek­stach są oczo­bi­ją­ce, we wła­snych - nie­do­strze­gal­ne.

Sta­ru­chu, bar­dzom Ci wdzięcz­na za te wszyst­kie uwagi :)

 

Co do Baden Baden (on aku­rat pędzi do po­bli­skie­go Ra­statt), to jest tak: “W ak­tach do­ty­czą­cych Au­tro­uta zna­lazł coś, co zro­zu­miał dzię­ki nie­skład­nym ob­ra­zom uka­za­nym przez Elsę. Po­wta­rza­ją­ce się dra­ma­tycz­ne wspo­mnie­nie nie po­zo­sta­wia­ło wąt­pli­wo­ści: coś waż­ne­go wy­da­rzy­ło się w Baden Baden”. Czyli wspo­mnie­nia Elsy, nie­opi­sa­ne w tek­ście, coś mu pod­po­wie­dzia­ły, ale były cha­otycz­ne. Nie­mniej wi­dział w nich ewi­dent­nie znane sobie BB, a kiedy zna­lazł w ak­tach Au­tro­uta, że i on był w BB, po­łą­czył oba fakty i po­gnał tam szu­kać w ga­ze­tach i ar­chi­wum po­twier­dze­nia swo­ich po­dej­rzeń.

 

Co do pro­por­cji po­cząt­ku i końca – nie­ste­ty kla­sy­ka w przy­pad­ku nie­zbyt du­żych li­mi­tów… Po kon­kur­sie być może roz­bu­du­ję nie­znacz­nie tę koń­co­wą część.

http://altronapoleone.home.blog

Dra­ka­ino, bar­dzo spodo­ba­ło mi się to opo­wia­da­nie! :) Na pierw­szy rzut oka nie moje kli­ma­ty, ale po­sta­no­wi­łam prze­czy­tać. Fajne, kli­ma­tycz­ne opo­wia­da­nie. Oso­bi­ście nie spo­dzie­wa­łam się ta­kich wąt­ków, jak prze­mia­na jed­ne­go z bo­ha­te­rów w ła­bę­dzia. My­śla­łam, że to bę­dzie coś w ro­dza­ju kry­mi­na­łu, a tu pro­szę. ;) Nie znam od­nie­sień i ca­łe­go ła­bę­dzie­go mo­ty­wu, ale mimo to po­do­ba­ło mi się. :)

Po­zdra­wiam ser­decz­nie!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ostrze­gam, że przy­sze­dłem tu po­ma­ru­dzić. 

 

po pro­stu pew­nej nocy prze­stał od­dy­chać, dla­te­go Cla­ris­se zwłasz­cza no­ca­mi czu­wa­ła przy nie­zna­jo­mej.

zna­le­zio­no nie­przy­tom­ną na progu szpi­ta­la. Na nad­garst­kach miała rany

Po­wtó­rze­nia. 

 

Ko­mi­sarz Wa­gner na­to­miast upie­rał się, że ktoś chciał ją zabić i upo­zo­ro­wał sa­mo­bój­stwo.

(Chciał) Upo­zo­ro­wać. Bo w końcu nie upo­zo­ro­wał, dziew­czy­na prze­ży­ła. 

 

Prze­ło­żo­na z po­cząt­ku gde­ra­ła, ale po­nie­waż Cla­ris­se wy­ko­ny­wa­ła bez­błęd­nie obo­wiąz­ki, dała spo­kój.

Wy­jąt­ko­wo krót­ki aka­pit. I nie wiem, czy po­trzeb­ny. 

 

Coś jesz­cze zwró­ci­ło uwagę Cla­ris­se. Ma­leń­ki srebr­ny wi­sio­rek, który chora miała na szyi, roz­bły­snął świa­tłem, jakby oży­wio­ny wpa­da­ją­cą przez okna księ­ży­co­wą po­świa­tą. Ko­lej­na za­gad­ka: kiedy ją zna­le­zio­no

A tu coś bym zro­bił, jakoś to po­dzie­lił, do­pi­sał, opi­sał, albo zro­bił bar­dziej płyn­ne przej­ście, bo tak to mia­łem wra­że­nie, jak­bym prze­sko­czył z jed­nej myśli do dru­giej, nie dając się tej pierw­szej roz­wi­nąć. 

… w sumie jakby wy­kre­ślić to "ko­lej­na za­gad­ka" to jast bar­dziej płyn­nie. Od na­szyj­ni­ka do ele­ganc­kie­go ubio­ru. 

 

Z ust cho­rej wy­do­był się szept tak ci­chu­teń­ki, że le­d­wie sły­szal­ny. A potem pod­opiecz­na Cla­ris­se po­wtó­rzy­ła:

– Elsa.

Cla­ris­se za­drża­ła

Bli­sko. 

I wcze­śniej (nie za­cy­to­wa­łem) ale pod­opiecz­na też bli­sko. 

 

A no i wy­da­je mi się, że jak ktoś budzi się ze śpiącz­ki, to jed­nak wy­oada za­wo­łać le­ka­rza (choć­by żeby spraw­dził re­ak­cje źre­nic na świa­tło) ale może to re­alia epoki. :) 

 

Dobra, czas na wiel­kie ma­ru­dze­nie. 

Tekst jest na­pi­sa­ny cha­rak­te­ry­stycz­nym dla cie­bie sty­lem, nar­ra­cja nie­spiesz­na, wszyst­ko ma w sobie nutę ta­kiej kla­sycz­nej opo­wie­ści (nie wiem, czy do­brze wy­ra­żam to, co mam na myśli). Hi­sto­ria, choć twoja, też ma taki rys. Mamy ko­bie­tę w amne­zji, ta­jem­ni­czy wi­sior, po­dej­rza­ne­go skra­da­ją­ce­go się w cie­niu i po­ścig za nim (czu­łem w tym frag­men­cie kli­mat noir), aż do­cie­ra­my do wy­ja­śnie­nia. Wszyst­ko to pięk­nie na­pi­sa­ne, kli­ma­tycz­ne i wcią­ga­ją­ce. 

Wy­da­je mi się tylko, że owe wy­ja­śnie­nia otrzy­ma­li­śmy zbyt łatwo, nic na­sze­mu bo­ha­te­ro­wi (ko­mi­sa­rzo­wi) nie za­gro­zi­ło, nie mie­li­śmy oka­zji prze­jąć się jego losem. W za­sa­dzie był tylko pre­tek­stem, by tra­fić na męż­czy­znę-ła­bę­dzia, który już cze­kał, by opo­wie­dzieć mu swoją hi­sto­rię. Tylko, że taki spo­sób pro­wa­dze­nia fa­bu­ły bar­dzo pa­su­je do kli­ma­tu hi­sto­rii. Taka opo­wieść nie­sa­mo­wi­ta, opo­wieść o tym jak nie­zwy­kłe wkra­cza w życie zwy­kłych ludzi. 

Po­do­ba­ło mi się. Może ta­jem­ni­ca, którą in­try­gu­jesz, oka­za­ła się nie być tak samo in­try­gu­ją­ca po jej wy­ja­wie­niu, nie­mniej nadal jest to bar­dzo kli­ma­tycz­na hi­sto­ria. 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Dzię­ki, Geki, za tro­chę mało ma­rud­ne ma­ru­dze­nie ;)

 

Tech­ni­ka­lia oczy­wi­ście po­pra­wię w sto­sow­nym po­kon­kur­so­wym cza­sie, pew­nie też roz­wi­nę fa­bu­łę nieco ponad limit… O obec­nym kształ­cie tek­stu zde­cy­do­wał bo­wiem z jed­nej stro­ny kon­kur­so­wy limit wła­śnie (tak, po­pły­nę­łam sobie trosz­kę na po­cząt­ku…), a potem de­dlajn (tak, nie mia­łam już czasu na po­pra­wie­nie pro­por­cji…). Taka cena tego, że ostat­nio je­stem w sta­nie pisać wy­łącz­nie tuż przed de­dlaj­nem, czu­jąc jego go­rą­cy od­dech na karku :(

 

Co do ma­rud­nych ele­men­tów.

nic na­sze­mu bo­ha­te­ro­wi (ko­mi­sa­rzo­wi) nie za­gro­zi­ło, nie mie­li­śmy oka­zji prze­jąć się jego losem.

Za­sta­na­wia mnie (zu­peł­nie szcze­rze, chcę po­pra­wiać swój warsz­tat) to po­czu­cie, że bo­ha­ter, który jest punk­tem wi­dze­nia, musi też być tym, któ­re­mu się coś przy­da­rza? Skąd ten na­cisk, by nie rzec fe­tysz, na akcję, a nie fa­bu­łę?

Tar­ni­na dała kon­kret­ne wy­tycz­ne co do fa­bu­ły – ale ja cał­kiem świa­do­mie za­ło­ży­łam, że one będą w fa­bu­le wła­śnie, a nie w akcji opo­wia­da­nia. Że praw­dzi­wy­mi bo­ha­te­ra­mi będą “Jo­hann” i “Elsa”, a nie ko­mi­sarz. On jest wła­śnie ce­lo­wo takim no­śni­kiem in­for­ma­cji, ka­ta­li­za­to­rem zda­rzeń, ale sam w nich nie bie­rze bar­dzo czyn­ne­go udzia­łu. W sumie nie wiem, co by Jo­hann zro­bił, gdyby ko­mi­sarz nie wplą­tał się w jego ven­det­tę i dzia­ła­nia. I czy cze­kał na opo­wie­dze­nie swo­jej hi­sto­rii. Może tak, bo nie miał już moż­li­wo­ści dal­sze­go dzia­ła­nia? Ura­to­wał Elsę przed sa­mo­bój­stwem, ale czy mógł dzia­łać dalej, zwłasz­cza jako ry­cerz? Sche­mat Tar­ni­ny za­kła­dał happy end, więc happy end mu­siał się po­ja­wić, a poza tym ja nie lubię nie­po­trzeb­nej dramy ;)

Nie­mniej dzię­ki Two­je­mu ko­men­ta­rzo­wi za­sta­no­wi­łam się nad tym i za­pew­ne w roz­bu­do­wa­nej wer­sji fa­bu­ły do­pi­szę (roz­wi­nę) te Jo­han­no­we roz­ter­ki (a może i to, że on np. wal­czy z wy­mu­szo­ną przez magię prze­mia­ną w ła­bę­dzia? to miały zna­czyć te pióra, ale limit nie po­zwo­lił roz­wi­nąć mo­ty­wu, stał się on tylko ozdob­ni­kiem). Może on jako ta Mała Sy­ren­ka musi zo­stać czło­wie­kiem, żeby na­praw­dę wró­cić do Elsy? Ale czy z dru­giej stro­ny oni oboje nie są na tyle do­tknię­ci mocą Gra­ala, że nie będą zwy­kły­mi ludź­mi? To opo­wia­da­nie z uni­wer­sum, więc nawet cho­dzi­ło mi po gło­wie wy­ko­rzy­sta­nie tych po­sta­ci w szer­szym epic­kim wy­mia­rze.

 

Tak czy siak, wiel­kie dzię­ki, bo spro­wo­ko­wa­łeś mnie do my­śle­nia o wła­snym tek­ście i uzna­nia go za do­pie­ro szkic opo­wie­ści :)

http://altronapoleone.home.blog

Cie­ka­wa hi­sto­ria, ład­nie opo­wie­dzia­na. Wiel­ką mi­ło­śnicz­ką opery nie je­stem, więc pew­nych na­wią­zań nie za­ła­pa­łam, ale nawet bez zna­jo­mo­ści Lo­hen­grin tekst się broni. Jest kli­ma­cik, jest na­strój i nawet – ola­bo­ga! – happy end ;)

Z cze­pów: tak ścię­łaś pod limit, że pewne rze­czy są dla mnie nie­zro­zu­mia­łe. Wła­ści­wie mam te same py­ta­nia, co Fin­kla.

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Ujmę to tak: opo­wia­da­nie po­dzie­lił­bym na dwie czę­ści. Pierw­szą, która po­do­ba się bar­dzo i drugą, która już nie robi ta­kie­go wra­że­nia (choć, co może dzi­wić, od­by­wa się to bez spad­ku ja­ko­ści opo­wia­da­nia, de­cy­du­ją­ce są tu inne czyn­ni­ki).

No to za­cznij­my od tej pierw­szej czę­ści. Albo zwy­czaj­nie od po­cząt­ku. Pierw­sze aka­pi­ty, jak wia­do­mo, są bar­dzo ważne, bo mają za za­da­nie “chwy­cić” czy­tel­ni­ka. I to chwy­cić na dobre, tak, żeby chciał za­głę­bić się w tekst z na­dzie­ja­mi na faj­nie spę­dzo­ny czas i cie­ka­wą lek­tu­rę.

Po­czą­tek po­do­bał mi się bar­dzo. Zro­bił wszyst­ko to, czego od tych pierw­szych aka­pi­tów bym ocze­ki­wał. Lekko nie­spiesz­ne tempo, po­wo­li za­pra­sza­my czy­tel­ni­ka do opo­wie­ści, wcią­ga­my go ta­jem­ni­cą – jed­nym z naj­faj­niej­szych “wa­bi­ków” w li­te­ra­tu­rze. Bu­du­je­my cie­ka­wość, pro­wo­ku­je­my do kom­bi­no­wa­nia, co za ta­jem­ni­cą może się kryć i do czego może ona zmie­rzać. Jed­no­cze­śnie pil­nu­je­my, by wpro­wa­dze­nie było od­po­wied­nio wy­wa­żo­ne. Nie si­li­my się na fa­jer­wer­ki od pierw­sze­go zda­nia – ta­kie­mu tek­sto­wi może to tylko za­szko­dzić – pod­rzu­ca­my parę ob­ra­zów i in­for­ma­cji celem zbu­do­wa­nia za­cie­ka­wie­nia. Na razie tylko za­cie­ka­wie­nia – pełna cie­ka­wość ma się nie­ja­ko wy­klu­wać wraz z ko­lej­ny­mi aka­pi­ta­mi.

Na­praw­dę po­czą­tek wydał mi się ogrom­nym atu­tem opo­wia­da­nia, nawet jeśli na pierw­szy rzut oka nie ma w nim nic szcze­gól­ne­go i nie różni się on jakoś mocno od po­cząt­ków wielu in­nych tek­stów. Ten po­czą­tek u Cie­bie jed­nak, jak już pi­sa­łem, robi wszyst­ko, co do niego na­le­ży. Chwy­ta czy­tel­ni­ka, bu­du­je za­cie­ka­wie­nie (oraz kli­mat) i mocno trzy­ma obiet­ni­cą, że bę­dzie to dobra, cie­ka­wa hi­sto­ria.

Ko­lej­ne aka­pi­ty jesz­cze tę cie­ka­wość bu­du­ją. Bo­ha­ter­ka jest fajna, jeśli cho­dzi o do­pa­so­wa­nie do hi­sto­rii. To jej mil­cze­nie, ma­ło­mów­ność jest świet­nie wy­mow­ne, “bu­du­ją­ce” wię­cej niż słowa. Na tym eta­pie opo­wia­da­nia po pro­stu czy­ta­łem. Nie rzu­ca­ło mi się w oczy nic, o co mógł­bym się cze­piać, a to u mnie dosyć rzad­kie. Jeśli zaś miał­bym oce­nić, dla­cze­go te czepy nie chcia­ły przy­cho­dzić, to wła­śnie przez od­po­wied­nie “do­pa­so­wa­nie” po­szcze­gól­nych ele­men­tów w tej czę­ści opo­wia­da­nia. Jak pi­sa­łem, bo­ha­ter­ka pa­su­je, bo swoim mil­cze­nia, po­je­dyn­czy­mi zda­nia­mi, bu­du­je cie­ka­wość. Wpro­wa­dze­nie jest wolne i do­brze, bo w takim tek­ście akcja nie może gnać na łeb na szyję. Wia­do­mo prze­cież, że czy­tel­nik w ta­kich przy­pad­kach bę­dzie pró­bo­wał się z au­to­rem czy au­tor­ką ści­gać. Szu­kać od­po­wie­dzi i roz­wią­zań, jesz­cze zanim do­trze do ostat­niej krop­ki. Na tym w dużej mie­rze po­le­ga za­ba­wa i fraj­da przy ta­kich opo­wia­da­niach.

Póź­niej na­to­miast za­czę­ły się po­ja­wiać ele­men­ty, które pa­so­wa­ły mi mniej. na przy­kład te krót­kie wstaw­ki do­ty­czą­ce Elsy. Do tej pory wie­dzia­łem, że będę uczest­ni­czył w hi­sto­rii nie­ja­ko ocza­mi bo­ha­te­ra, który bę­dzie pró­bo­wał roz­wią­zać ta­jem­ni­cę hi­sto­rii Elsy. Że będę biegł z hi­sto­rią wraz z nim. Te wstaw­ki mnie z tego wy­trą­ca­ją. Już nie je­stem, jako czy­tel­nik, czę­ścią hi­sto­rii (nawet jeśli w jakiś spo­sób udało mi się wczuć w bo­ha­te­ra, który ma bie­gać, pytać i wy­ja­śniać), ale pa­trzę na nią nie­ja­ko z boku. Albo z góry. Do­sta­ję ja­kieś bo­nu­so­wi in­for­ma­cje, wiem i widzę ciut wię­cej. Ale też do końca w tym mo­men­cie nie ma mnie w tej hi­sto­rii.

Oczy­wi­ście, to, o czym piszę, to efekt po­dej­ścia do lek­tu­ry, które prze­cież za­wsze jest mocno in­dy­wi­du­al­ne. Ale z dru­giej stro­ny, jeśli ko­men­tu­ję tekst, to ko­men­tu­ję ze swo­jej per­spek­ty­wy. Ja nie je­stem tu od tego, żeby tekst prze­ana­li­zo­wać, ale żeby spi­sać swoje od­czu­cia. I moje od­czu­cia były takie, że te krót­kie wstaw­ki do­ty­czą­ce Elsy, nawet, jeśli miały swoją rolę, to bar­dziej mnie z hi­sto­rii wy­trą­ca­ły niż do niej za­pra­sza­ły.

Druga część, a może po pro­stu ko­lej­ne aka­pi­ty, spro­wa­dza­ły mnie (wła­śnie aka­pit po aka­pi­cie) z po­zy­cji uczest­ni­ka hi­sto­rii do roli za­le­d­wie jej ob­ser­wa­to­ra. I, jak pi­sa­łem, po­ja­wi­ło się to po­mi­mo, że ja­kość opo­wia­da­nia nie spa­dła. Owa uwaga może więc brzmieć nieco dziw­ne, zaraz spró­bu­ję ją roz­wi­nąć, na­to­miast pod­kre­ślę to, co za­zna­czam bar­dzo czę­sto: ja spi­su­ję swoje od­czu­cia z lek­tu­ry. One nie muszą być ani ra­cjo­nal­ne, ani wy­tłu­ma­czal­ne. Nie za­wsze to, co czu­je­my, da się lo­gicz­nie wy­ja­śnić.

Dla­cze­go więc ko­lej­ne aka­pi­ty spro­wa­dza­ły mnie do roli ob­ser­wa­to­ra? Po pierw­sze dla­te­go, że (tak mi się wy­da­je) limit Ci tutaj mocno prze­szka­dzał. Nie w tym sen­sie, że opo­wia­da­nie jest po­ści­na­ne, czy wręcz “po­chla­sta­ne” jak choć­by moje. To nie jest ani rwane, ani urwa­ne. Aka­pi­ty są płyn­ne. Opo­wieść też.

Ten bied­ny Wa­gner biega, szuka, zbie­ra. Bra­ku­je jed­no­cze­śnie ja­kichś ta­kich dłuż­szych mo­men­tów “re­flek­syj­ne­go” prze­sto­ju. Ta­kich, gdzie bę­dzie w swo­ich my­ślach po­rząd­ko­wał całą spra­wę. Raz jesz­cze ukła­dał fakty w gło­wie. Szu­kał tego roz­wią­za­nia, a jed­no­cze­śnie dawał szan­sę na po­szu­ki­wa­nia i mnie. Jak pi­sa­łem, cała za­ba­wa z lek­tu­rą ta­kie­go opo­wia­da­nia po­le­ga na szu­ka­niu od­po­wie­dzi. Szcze­gól­nie w przy­pad­ku fan­ta­sty­ki, gdzie od­po­wiedź może być nie­ty­po­wa. Chcę sam, będąc czy­tel­ni­kiem, pewne spra­wy wy­ja­śnić. Chcę szu­kać wła­snych roz­wią­zań. Chcę może nawet ubiec bo­ha­te­ra i przy ostat­nich aka­pi­tach po­my­śleć “już wcze­śniej są­dzi­łem, że wła­śnie takie jest roz­wią­za­nie”. Albo może prze­ciw­nie, po­my­śleć “cho­le­ra, spo­dzie­wa­łem się cze­goś zu­peł­nie in­ne­go”. Ale tutaj tego nie ma. Nie ma wła­snych ocze­ki­wań, od­no­śnie za­koń­cze­nia, wła­snych prze­wi­dy­wań. A nie ma, bo i nie ma ich kiedy zbu­do­wać.

Nie chcę przez to na­pi­sać, że opo­wia­da­nie gna na łeb, na szyję. Nie, on dalej trzy­ma ten “Twój” (że tak to ujmę) nie­spiesz­ny styl. Ale jed­no­cze­śnie wy­da­je się ciut cha­otycz­ne (tylko ciut). Ten “ciut­cha­os” to nie baj­zel w opo­wia­da­niu, ale wła­śnie wąt­pli­wo­ści, o któ­rych pi­sa­no już wcze­śniej w ko­men­ta­rzach. Ja­kieś ele­men­ty nie­zro­zu­mia­łe. Na prze­strze­ni ca­łe­go tek­stu to dro­biazg. Ale jeśli bu­du­jesz opo­wia­da­nie na ta­jem­ni­cy, to takie dro­bia­zgi są czę­sto bar­dzo ważne, bo, jak już pi­sa­łem, czy­ta­nie tek­stu opar­te­go na ta­jem­ni­cy po­le­ga rów­nież na tym, by z po­szcze­gól­nych, mniej lub bar­dziej istot­nych ele­men­tów, skła­dać wy­ja­śnie­nie ta­jem­ni­cy w trak­cie lek­tu­ry.

Ja tutaj mo­głem je­dy­nie cze­kać na tę od­po­wiedź. I na tym opie­ra się moja ocena, że tekst, nie tra­cąc na ja­ko­ści, jakoś w pew­nym mo­men­cie za­czął tra­cić na atrak­cyj­no­ści. Bo za­czy­nasz lek­tu­rę z prze­ko­na­niem, że bę­dziesz szu­kać tych od­po­wie­dzi wraz z Wa­gne­rem. A póź­niej, stop­nio­wo, przy­cho­dzi Ci się go­dzić z fak­tem, że już tylko cze­kasz na od­po­wiedź od Wa­gne­ra. Że w po­szu­ki­wa­niu od­po­wie­dzi nie tylko sto­isz na stra­co­nej po­zy­cji, ale wła­ści­wie tekst nie daje ci szcze­gól­nie du­żych szans.

Jeśli już je­stem przy czę­ści “czepy i za­ża­le­nia” to po­świę­cę aka­pit na “sznur­ko­wość” spra­wy. O tym pisał już Geki. Myślę, że po­dob­ne uwagi po­ja­wia­ły się już nie­raz przy wcze­śniej­szych tek­stach. Bra­ku­je tro­chę tych “prze­szkód”. Ja­kichś dzia­łań, zda­rzeń, które mają utrud­nić roz­wią­za­nie spra­wy. Albo wręcz zni­we­czyć wszel­kie próby jej roz­wią­za­nia. Klu­czo­we dla roz­wią­za­nia ta­jem­ni­cy jest po­łą­cze­nie wszyst­kich fak­tów w ca­łość – od­po­wiedź. Ale je­że­li po­wsta­ła ta­jem­ni­ca, to prze­cież praw­do­po­dob­nie dla­te­go, że komuś za­le­ża­ło na ukry­ciu fak­tów czy praw­dy. I taki ktoś po­wi­nien być mocno zmo­ty­wo­wa­ny, by to roz­wią­za­nie ta­jem­ni­cy ukryć.

Może się wy­da­wać, że to pro­sty motyw. Albo motyw tak po­wszech­ny, że aż nudny. Być może tak wła­śnie jest. Być może jest on nudny, wy­świech­ta­ny, wał­ko­wa­ny przy każ­dej oka­zji. Ale jeśli nawet, to powód ta­kie­go wał­ko­wa­nia jest pro­sty. Ten motyw dzia­ła, a czy­tel­nik go po­trze­bu­je. Nie twier­dzę, że każdy. Ale też, dziś w sumie mogę to na­pi­sać, nie jest tak, że CM jest tylko jed­nym czy­tel­ni­kiem, który czuje taką po­trze­bę. Pisał już o tym Geki, pa­mię­tam, że pod któ­rymś (któ­ry­miś?) z wcze­śniej­szych tek­stów się takie uwagi po­ja­wia­ły. Wy­da­je mi się, że to jest motyw, na który warto moc­niej po­sta­wić i moc­niej ak­cen­to­wać. Nie twier­dzę, że mu­siał on być aku­rat tutaj. Wię­cej, sądzę, że przy tym li­mi­cie się go upchnąć nie dało. Ale jeśli po­ja­wi się moż­li­wość na­pi­sa­nia dłuż­sze­go tek­stu, czy nawet bez li­mi­tu, po­my­ślał­bym o tym ele­men­cie, bo choć kla­sycz­ny i ty­po­wy, wy­da­je się takim opo­wia­da­niom po­trzeb­ny.

Tyle.

Ile bym nie ma­ru­dził, nie zmie­nia to faktu, że z lek­tu­ry je­stem za­do­wo­lo­ny. To dobry tekst, Dra­ka­ino.

Sa­mo­zwań­czy Lotny Dy­żur­ny-Par­ty­zant; Nie­ofi­cjal­ny czło­nek sto­wa­rzy­sze­nia Mal­kon­ten­tów i Hi­po­chon­dry­ków

Dzię­ku­ję, CM :)

 

Oczy­wi­ście, część pro­ble­mów to kwe­stia li­mi­tu – rzad­ko bywam krót­ko­dy­stan­sow­cem w pi­sa­niu, choć zde­cy­do­wa­nie byłam sprin­ter­ką na wu­efie…

A co do tego “śle­dze­nia z bo­ha­te­rem” vs. wstaw­ki Elsy (czy in­nych bo­ha­te­rów). Jak pi­sa­łam wy­łącz­nie z per­spek­ty­wy bo­ha­te­ra “pro­wa­dzą­ce­go śledz­two” to też były głosy, że nie ma innej per­spek­ty­wy. Wszyst­kich nie­ste­ty się nie za­do­wo­li, a tu aku­rat taki za­bieg był je­dy­nym, dzię­ki któ­re­mu – zwłasz­cza z tym li­mi­tem – dało się po­ka­zać pewne spra­wy, na­świe­tlić je z innej stro­ny.

Mam pro­blem z tymi prze­szko­da­mi – to w za­ło­że­niu jest baśń, która za­wę­dro­wa­ła w wiek XIX, a nie kry­mi­nał, mimo że ma po­li­cjan­ta i po­zo­ry za­gad­ki kry­mi­nal­nej. Może w roz­sze­rzo­nej wer­sji dodam Jo­han­no­wi takie po­czu­cie, że on po­wi­nien to wszyst­ko sam za­ła­twić, a Wa­gner wcho­dzi mu w pa­ra­dę – to jest praw­do­po­dob­ne, a do­da­je to po­czu­cie, że bo­ha­te­ro­wi nie idzie wszyst­ko po sznur­ku, nie uwa­żasz?

http://altronapoleone.home.blog

Daruj po­ślizg w od­po­wie­dzi, za­po­mnia­łem wczo­raj od­pi­sać.

Jak pi­sa­łam wy­łącz­nie z per­spek­ty­wy bo­ha­te­ra “pro­wa­dzą­ce­go śledz­two” to też były głosy, że nie ma innej per­spek­ty­wy.

Wiesz, ja nawet pi­sząc ko­men­tarz o tym po­my­śla­łem, że tak może być. Że w którą stro­nę nie pój­dziesz, za­wsze ktoś bę­dzie ma­ru­dził. Dla­te­go też czę­sto przy tych swo­ich opi­niach pod­kre­ślam, żeby pa­mię­tać, że to tylko jeden ko­men­tarz. Nie ma szans, żeby każ­dym ele­men­tem tra­fić do wszyst­kich. ;)

Mam pro­blem z tymi prze­szko­da­mi – to w za­ło­że­niu jest baśń, która za­wę­dro­wa­ła w wiek XIX, a nie kry­mi­nał, mimo że ma po­li­cjan­ta i po­zo­ry za­gad­ki kry­mi­nal­nej.

Wiem, dla­te­go pil­no­wa­łem się jak mo­głem, żeby nie uży­wać słowa “kry­mi­nał”. :D

Może w roz­sze­rzo­nej wer­sji dodam Jo­han­no­wi takie po­czu­cie, że on po­wi­nien to wszyst­ko sam za­ła­twić, a Wa­gner wcho­dzi mu w pa­ra­dę – to jest praw­do­po­dob­ne, a do­da­je to po­czu­cie, że bo­ha­te­ro­wi nie idzie wszyst­ko po sznur­ku, nie uwa­żasz?

Myślę, że to nawet lep­szy po­mysł od tego “kla­sycz­ne­go” prze­szka­dza­nia, o któ­rym ja pi­sa­łem. Przede wszyst­kim dla­te­go, że jest to po­mysł, na­zwij­my to, ciut śwież­szy. Mniej wy­eks­plo­ato­wa­ny. A jed­no­cze­śnie wpi­su­je się w to za­ło­że­nie, że droga do wy­ja­śnie­nia po­win­na być bar­dziej kręta. Więc tak, uwa­żam, że to jak naj­bar­dziej dobry kie­ru­nek.

Sa­mo­zwań­czy Lotny Dy­żur­ny-Par­ty­zant; Nie­ofi­cjal­ny czło­nek sto­wa­rzy­sze­nia Mal­kon­ten­tów i Hi­po­chon­dry­ków

Hej.

Za­zna­cza­łem pod­czas lek­tu­ry frag­men­ty, o które chciał­bym za­py­tać.

Na nad­garst­kach miała rany, które uzna­no za próbę sa­mo­bój­stwa.

Czy nie mówi się, próbę sa­mo­bój­czą?

 

Prze­ło­żo­na z po­cząt­ku gde­ra­ła, ale po­nie­waż Cla­ris­se wy­ko­ny­wa­ła bez­błęd­nie obo­wiąz­ki, dała spo­kój.

Nie lubię okre­śle­nia “ale po­nie­waż”, wąt­pli­wość i po­twier­dze­nie obok sie­bie. Ko­ja­rzy mi się ze znie­na­wi­dzo­nym, a czę­sto sły­sza­nym “że tak po­wiem”, gdy ktoś nie wie jak po­praw­nie lub w jaki spo­sób za­ko­mu­ni­ko­wać to, co chce.

 

Zegar na ko­ściel­nej wieży wybił czwar­tą, wy­ry­wa­jąc za­kon­ni­cę z drzem­ki. Cla­ris­se wzdry­gnę­ła się i zmarsz­czy­ła brwi: dźwięk nigdy jej nie bu­dził. I wtedy zo­ba­czy­ła, że Elsa wpa­tru­je się w nią otwar­ty­mi sze­ro­ko ocza­mi. Sio­stra stłu­mi­ła krzyk i bar­dzo de­li­kat­nie ujęła chorą za rękę.

Dźwięk nigdy jej nie bu­dził? Dla­cze­go sio­stra mia­ła­by stłu­mić okrzyk? Czy nie czeka się na to, aż pa­cjen­ci od­zy­ska­ją przy­tom­ność? Wy­da­je mi się, że otwar­te oczy pa­cjent­ki to powód do ulgi, a nie stra­chu.

 

Coś jesz­cze zwró­ci­ło uwagę Cla­ris­se. Ma­leń­ki srebr­ny wi­sio­rek, który chora miała na szyi, roz­bły­snął świa­tłem, jakby oży­wio­ny wpa­da­ją­cą przez okna księ­ży­co­wą po­świa­tą. Ko­lej­na za­gad­ka: kiedy ją zna­le­zio­no, Elsa była ubra­na jak osoba za­moż­na i miała na sobie kilka sztuk bi­żu­te­rii. To, zda­niem wielu osób, czy­ni­ło hi­po­te­zę ko­mi­sa­rza nie­praw­do­po­dob­ną. Stary po­li­cjant od­mru­ki­wał krót­ko, że nie każde za­bój­stwo ma tło ra­bun­ko­we, nie dając się wcią­gać w dal­sze dys­pu­ty. Dal­sze dys­pu­ty mo­gły­by kosz­to­wać ko­mi­sa­rza po­sa­dę, gdyby ktoś do­wie­dział się i po­sta­no­wił do­nieść o jego re­pu­bli­kań­skich sym­pa­tiach.

W szpi­ta­lu po­zba­wia się pa­cjen­ta wszel­kiej bi­żu­te­rii, od dawna. Dla­cze­go re­pu­bli­kań­skie sym­pa­tię po­ja­wia­ją się w tym samym aka­pi­cie? Te dwie spra­wy wy­da­je się nic nie łą­czyć. To wtrą­ce­nie z ja­kie­goś po­wo­du?

 

– No już, wszyst­ko bę­dzie do­brze – szep­nę­ła sza­ryt­ka. – Niech pani pośpi do rana, a potem po­roz­ma­wia z dok­to­rem.

Za­sta­na­wia­ła się, czy nie po­win­na od razu we­zwać le­ka­rza, nie­mniej czoło ko­bie­ty po­zo­sta­wa­ło chłod­ne, od­dech i puls spo­koj­ny – nie było po­wo­dów do lęku o jej życie.

O tym też nie de­cy­du­je sio­stra, tylko le­karz. Sio­stra woła le­ka­rza bez wzglę­du na to, co sama myśli. Przy­naj­mniej pod­czas pierw­sze­go kon­tak­tu z pa­cjent­ką, która zo­sta­ła przy­wie­zio­na/zna­le­zio­na nie­przy­tom­na.

 

Ko­bie­ta nie za­my­ka­ła oczu, lecz nadal wpa­try­wa­ła się w pie­lę­gniar­kę. Usta nie­znacz­nie się po­ru­szy­ły. Cla­ris­se po­gła­ska­ła pod­opiecz­ną po gło­wie. Chłod­ne palce za­ci­snę­ły się na jej dłoni.

– Pani cze­goś chce? Mam do pani mówić? – Ro­zej­rza­ła się po sali. Po­zo­sta­łe pa­cjent­ki spały spo­koj­nie. – Albo niech pani mi coś powie, choć­by jak ma na imię?

Gła­ska­nie po gło­wie pa­cjen­tów to wy­mysł pi­sa­rzy i fil­mow­ców. W rze­czy­wi­sto­ści żadna pie­lę­gniar­ka nie po­su­nie się w szpi­ta­lu do tak in­tym­ne­go gestu. Może się zda­rzyć, ale wobec dziec­ka, ewen­tu­al­nie pa­cjen­ta, z któ­rym sio­strę łączy jakaś za­ży­łość. Nie spo­tka­łem się z nikim do­ro­słym w ta­kiej sy­tu­acji, jak się za­sta­no­wisz, Ty za­pew­ne też.

“Mam do pani mówić?”, a co to za py­ta­nie? Sio­stra mia­ła­by za­py­tać, czy ukoić pa­cjent­kę jakąś spo­koj­ną prze­mo­wą? Czy ra­czej za­py­ta­ła­by, co pa­cjent­ka pa­mię­ta? Lub po­dob­ny wy­wiad.

 

Wolna dłoń bar­dzo po­wo­li po­wę­dro­wa­ła ku szyi i srebr­ne­mu wi­sior­ko­wi. Ko­bie­ta mil­cza­ła.

– To on dał ci ten na­szyj­nik? On cię skrzyw­dził?

 

Czy to nie za duży skrót my­ślo­wy? Gdy­byś wi­dzia­ła, jak ktoś łapie za me­da­lik, nawet w stre­su­ją­cej sy­tu­acji, to pierw­sza myśl, jaka przy­cho­dzi Ci do głowy to, czy ofia­ro­daw­ca me­da­li­ka skrzyw­dził osobę przed Tobą?

– A więc zda­niem sio­stry skrzyw­dził ją ktoś, kto po­da­ro­wał ten wi­sio­rek?

Ko­mi­sarz Wa­gner wiele w życiu wi­dział, zwłasz­cza że jak wielu po­li­cjan­tów za­czy­nał po dru­giej stro­nie ba­ry­ka­dy, skąd wy­cią­gnął go kil­ka­na­ście lat temu sam szef Sûreté. Rów­nież Vi­do­cq za­ła­twił mu cie­płą po­sad­kę w spo­koj­nym Ha­gu­enau, kiedy re­pu­bli­ka­nizm z po­mniej­sze­go wy­kro­cze­nia zmie­nił się w prze­stęp­stwo, a może i zbrod­nię ob­ra­zy ma­je­sta­tu.

Za­kon­ni­ca roz­ło­ży­ła ręce.

– Co ja mogę uwa­żać? – Po­pra­wi­ła ner­wo­wym ru­chem kor­net. – Wie pan, jak teraz myślę… Może to ra­czej ktoś, kogo ko­cha­ła? Może ten ktoś umarł? A może ją zdra­dził?

Czy wła­śnie prze­czy­ta­łem, że ko­mi­sarz pyta się za­kon­ni­cy, co myśli o spra­wie?

 

Na tra­wie le­ża­ło białe pióro. Wa­gner pod­niósł je od­ru­cho­wo: bo­cia­ny przy­no­szą prze­cież szczę­ście, a żona chęt­nie wpla­ta po­dob­ne ozdo­by w bu­kie­ty.

 

A to fajna cie­ka­wost­ka, jeśli praw­dzi­wa. Gdzie wpla­ta się pióra w bu­kie­ty? Nie zna­łem tego zwy­cza­ju.

 

Na ulicy przy­sta­nął, nie­pew­ny, co robić. Nawet jeśli jakiś sza­le­niec zo­sta­wia pióra na miej­scu zbrod­ni, na co zda się wie­dza, do ja­kie­go ga­tun­ku na­le­żą?

Pew­nie, że się nada. Wiele pta­ków sym­bo­li­zu­je wiele rze­czy.

 

– Ro­zu­mie coś sio­stra z tego?

Za­kon­ni­ca za­mru­ga­ła, bu­dząc się z ro­dza­ju transu. „Z czego?” – chcia­ła za­py­tać, choć wie­dzia­ła. Elsa usi­ło­wa­ła im opo­wie­dzieć swoją hi­sto­rię, po­ka­za­ła ob­ra­zy, z któ­rych wy­bi­jał się jeden: mło­de­go męż­czy­zny za­mie­nia­ją­ce­go się w ptaka, przez co ko­bie­ta usi­ło­wa­ła się zabić.

– Wy­da­je mi się – od­po­wie­dzia­ła po­wo­li, ocie­ra­jąc pot z czoła cho­rej i zer­ka­jąc po­dejrz­li­wie na białe pióro w ręce po­li­cjan­ta – że ona stra­ci­ła kogoś, kogo ko­cha­ła. To jego widzi jako od­la­tu­ją­ce­go ptaka, praw­da?

Po­li­cjant nie wy­glą­dał na prze­ko­na­ne­go.

I znowu kon­sul­ta­cje ko­mi­sa­rza na temat pro­wa­dzo­ne­go śledz­twa z za­kon­ni­cą…

 

Przed nim stał młody męż­czy­zna o de­li­kat­nej uro­dzie, któ­re­go po­stać zda­wa­ła się roz­pły­wać w sre­brzy­stej po­świa­cie. Czar­ne oczy na­bie­ra­ły ja­śniej­sze­go bla­sku, aż ich barwa prze­szła w błę­kit po­dob­ny do tę­czó­wek Elsy.

Z jed­nej stro­ny ko­mi­sarz nie­wie­le ro­zu­mie, pod­py­tu­je za­kon­ni­cę, a z dru­giej widzi po­do­bień­stwo w tę­czów­kach, w nocy, przy świe­tle księ­ży­ca.

 

– To nie­zu­peł­nie tak dzia­ła, ptak jest moim to­wa­rzy­szem – od­parł. – Ale chyba mamy waż­niej­sze rze­czy do ob­ga­da­nia, praw­da? Za­bi­łem prze­cież czło­wie­ka, sza­no­wa­ne­go oby­wa­te­la tej mie­ści­ny. Pan po­szu­ku­je mnie jako mor­der­cy.

Spo­sób, w jaki mówił to wszyst­ko, bez­brzeż­ny smu­tek wy­czu­wal­ny za po­zor­nie obo­jęt­nym tonem, czy­nił z mło­dzień­ca znacz­nie bar­dziej nie­zwy­kłą isto­tę niż nad­ludz­ka uroda czy też ma­gicz­na prze­mia­na w ła­bę­dzia albo też po­kre­wień­stwo z nim.

– Ro­zu­miem, że miał pan powód – mruk­nął Wa­gner, sta­ra­jąc się nie pod­dać uro­ko­wi chło­pa­ka. Z jego punk­tu wi­dze­nia to za­bój­ca, który wła­śnie przy­znał się do zbrod­ni.

Czy każdy ko­mi­sarz ob­ga­du­je spra­wy z po­dej­rza­nym? Cho­ciaż to pew­nie kwe­stia sfor­mu­ło­wa­nia. Za to nigdy nie sły­sza­łem, żeby ja­ki­kol­wiek ko­mi­sarz ro­zu­miał powód po­peł­nie­nia prze­stęp­stwa i oznaj­miał to po­dej­rza­ne­mu. Pod­pusz­cza­nie tak po­dej­rza­ne­go w cza­sie prze­słu­cha­nia, to już zu­peł­nie inna spra­wa.

 

– Szyb­kich ma pan in­for­ma­to­rów. – Chło­pak uśmiech­nął się krzy­wo.

Jaki to jest uśmiech krzy­wy, a jaki pro­sty?

 

Dra­ka­ino, to cał­kiem fajne opo­wia­da­nie. Choć sporo drob­nych spraw wy­trą­ca­ło mnie pod­czas lek­tu­ry, bu­rząc wia­ry­god­ność fa­bu­ły lub przy­naj­mniej jej płyn­ność. Nie mam zbyt wiele wię­cej do po­wie­dze­nia. Małe spo­strze­że­nie, cho­ciaż nie od­no­śnie opo­wia­da­nia, które pla­su­je się ra­czej w słab­szej po­łów­ce Two­ich tek­stów, tylko sa­me­go stażu, czy też po­by­tu na forum. Chcia­łem na­wią­zać tu do Two­ich słów, gdzie mó­wi­łaś o “chyba naj­lep­szym przy­ję­ciu do­tych­czas tego opo­wia­da­nia przez czy­tel­ni­ków”. Nie czy­ta­łem ko­men­ta­rzy, więc zda­łem się na Twoje słowa. I stąd spo­strze­że­nie: je­steś miłą, sym­pa­tycz­ną i kul­tu­ral­ną osobą, która sporo się na forum udzie­la, a co za­czę­ło wpły­wać na ocenę Two­ich opo­wia­dań.

Po­zdra­wiam ser­decz­nie.

Dar­co­nie, dzię­ku­ję za wni­kli­wą, jak zwy­kle, ana­li­zę :) Z tech­ni­ka­lia­mi w więk­szo­ści się zga­dzam, źle po­dzie­lo­ne aka­pi­ty albo nie­for­tun­ne sfor­mu­ło­wa­nia to efekt głów­nie de­dlaj­nu i pi­sa­nia tego w kilka go­dzin, w ostat­niej chwi­li, jak ostat­nio aż za czę­sto.

 

Na­to­miast po­zwo­lę sobie po­dy­sku­to­wać z kwe­stia­mi me­ry­to­rycz­ny­mi.

 

Dźwięk nigdy jej nie bu­dził? Dla­cze­go sio­stra mia­ła­by stłu­mić okrzyk? Czy nie czeka się na to, aż pa­cjen­ci od­zy­ska­ją przy­tom­ność? Wy­da­je mi się, że otwar­te oczy pa­cjent­ki to powód do ulgi, a nie stra­chu.

Znam aż za wiele osób, któ­rym można tupać przy gło­wie, pusz­czać mu­zy­kę, roz­ma­wiać przy nich gło­śno – a one się nie obu­dzą. Mnie z kolei budzi byle sze­lest. Za­ło­ży­łam, że Cla­ris­se na­le­ży do pierw­szej grupy, ale kiedy jest w ner­wach z po­wo­du pa­cjent­ki, którą się prze­ję­ła ponad miarę, śpi źle i budzi ją coś, co w nor­mal­nych wa­run­kach by prze­spa­ła. Tylko tyle, nie ma tu głęb­sze­go dna ;) Gdyby nie cię­cie pod limit w ostat­niej chwi­li, to aku­rat może by­ło­by nieco bar­dziej roz­wi­nię­te.

Tak, ona cze­ka­ła na prze­bu­dze­nie pa­cjent­ki, ale wy­rwa­na z nie­spo­koj­ne­go snu, na widok wbi­te­go w nią spoj­rze­nia kogoś, po kim ra­czej by się spo­dzie­wa­ła “zmu­le­nia”, po pro­stu się w pierw­szej chwi­li prze­stra­szy­ła. Tylko tyle ;)

 

O tym też nie de­cy­du­je sio­stra, tylko le­karz. Sio­stra woła le­ka­rza bez wzglę­du na to, co sama myśli. Przy­naj­mniej pod­czas pierw­sze­go kon­tak­tu z pa­cjent­ką, która zo­sta­ła przy­wie­zio­na/zna­le­zio­na nie­przy­tom­na.

To jest ok. 1825 roku, helou ;) Fran­cja ma jak na owe czasy bar­dzo roz­wi­nię­tą me­dy­cy­nę, ale jed­nak nie aż tak sfor­ma­li­zo­wa­na i na do­da­tek w małym pro­win­cjo­nal­nym mia­stecz­ku. Aku­rat tam był szpi­tal, po­woj­sko­wy, spraw­dzi­łam. A opie­ka le­kar­ska, mimo że na­praw­dę jak na ów­cze­sne stan­dar­dy bar­dzo so­lid­na, wy­glą­da­ła nieco ina­czej niż dziś. W sumie szcze­rze wąt­pię, czy jeśli w całym szpi­ta­lu nie było ani jed­ne­go pa­cjen­ta z za­gro­że­niem życia (a za­kła­dam, że na co dzień wszyst­kich było kil­ku­na­stu w ogóle), to czy dok­tor no­co­wał w szpi­ta­lu. W razie po­trze­by pcha­ło się kogoś z ob­słu­gi do domu dok­to­ra, żeby go spro­wa­dzić. Cza­sem zresz­tą miesz­ka­li bli­sko.

 

W szpi­ta­lu po­zba­wia się pa­cjen­ta wszel­kiej bi­żu­te­rii, od dawna.

To jest pro­win­cjo­nal­ny szpi­tal dwie­ście plus lat temu. I pa­cjent­ka, która nie idzie na stół ope­ra­cyj­ny. Szcze­rze wąt­pię, czy zdję­to by jej cien­ki łań­cu­szek z za­wiesz­ką przy­po­mi­na­ją­cą krzy­żyk. Nie­ste­ty oba­wiam się, że ta­kich szcze­gó­łów nie znaj­dę ani w pa­mięt­ni­kach z epoki, ani w ga­ze­tach, ani w opra­co­wa­niach “życia co­dzien­ne­go”, bo wszyst­kie te źró­dła za­zwy­czaj po­mi­ja­ją tego ro­dza­ju dro­bia­zgi.

 

Gła­ska­nie po gło­wie pa­cjen­tów to wy­mysł pi­sa­rzy i fil­mow­ców. W rze­czy­wi­sto­ści żadna pie­lę­gniar­ka nie po­su­nie się w szpi­ta­lu do tak in­tym­ne­go gestu. Może się zda­rzyć, ale wobec dziec­ka, ewen­tu­al­nie pa­cjen­ta, z któ­rym sio­strę łączy jakaś za­ży­łość. Nie spo­tka­łem się z nikim do­ro­słym w ta­kiej sy­tu­acji, jak się za­sta­no­wisz, Ty za­pew­ne też.

Aku­rat tak się skła­da, że w 2019 roku spę­dzi­łam sta­now­czo za dużo czasu w szpi­ta­lu. I tak, zda­rza­ło mi się, że pie­lę­gniar­ka od­gar­nę­ła włosy, po­gła­ska­ła po ręce czy gło­wie. Może tra­fi­łam na wy­jąt­ko­wo em­pa­tycz­ne pie­lę­gniar­ki. To są bar­dzo dobre gesty, ja je sobie bar­dzo cenię. Aku­rat w tym okre­sie in­tym­ność ro­zu­mia­no ina­czej i wiele za­cho­wań, które my dziś uzna­li­by­śmy za in­tym­ne, wtedy za takie nie ucho­dzi­ło. Np. bli­ski fi­zycz­ny kon­takt mię­dzy oso­ba­mi tej samej płci był po­wszech­ny i rzad­ko in­tym­ny. Znacz­nie gor­szym mitem po­wie­ści i fil­mów jest rze­ko­me nie­od­sła­nia­nie nawet stopy spod su­kien­ki czy też skan­dal, jeśli panna zna­la­zła się sam na sam z ka­wa­le­rem. To tak dzia­ła­ło w ostat­nich de­ka­dach wieku, za póź­ne­go wik­to­ria­ni­zmu, a i to nie we wszyst­kich sfe­rach.

 

“Mam do pani mówić?”, a co to za py­ta­nie? Sio­stra mia­ła­by za­py­tać, czy ukoić pa­cjent­kę jakąś spo­koj­ną prze­mo­wą? Czy ra­czej za­py­ta­ła­by, co pa­cjent­ka pa­mię­ta? Lub po­dob­ny wy­wiad.

Z tym wła­ści­wie po­win­nam Cię ode­słać do ni­ne­din, bo ona była u mnie w szpi­ta­lu zaraz po ope­ra­cji. Byłam tak słaba, tak pół­przy­tom­na, że je­dy­ne, co w końcu zdało eg­za­min, to było czy­ta­nie mi książ­ki. Żadna roz­mo­wa nie wcho­dzi­ła w grę. Myślę, że tu dzia­ła po­dob­ny me­cha­nizm: Cla­ris­se orien­tu­je się, że ko­bie­ta jest zbyt słaba na roz­mo­wę albo nie chce mówić. Dla­te­go pyta, czy chce, żeby do niej mówić. Ni­ne­din też mi co jakiś czas za­da­wa­ła py­ta­nie, czy ma czy­tać dalej, czy ma mi coś opo­wia­dać – czy to bę­dzie uko­je­nie, czy też coś mę­czą­ce­go. Po­dej­rze­wam, że aku­rat za­cho­wa­nia pie­lę­gniar­ki nie­świa­do­mie opar­łam na wła­snych do­świad­cze­niach. Do­pie­ro Twoje wąt­pli­wo­ści mi to uświa­do­mi­ły.

 

Gdy­byś wi­dzia­ła, jak ktoś łapie za me­da­lik, nawet w stre­su­ją­cej sy­tu­acji, to pierw­sza myśl, jaka przy­cho­dzi Ci do głowy to, czy ofia­ro­daw­ca me­da­li­ka skrzyw­dził osobę przed Tobą?

To nie jest moja au­to­bio­gra­fia, tylko fik­cja li­te­rac­ka z okre­ślo­ną, wy­my­ślo­ną bo­ha­ter­ką i jej ze­sta­wem cech. Jest sku­pio­na (może wręcz za­fik­so­wa­na) na tym, że ko­bie­tę ktoś skrzyw­dził, więc tak – ona tak wła­śnie myśli. Co ja bym my­śla­ła? Nie wiem, do­pó­ki nie spo­tkam się z taką sy­tu­acją… Taką, nie tą.

 

Czy wła­śnie prze­czy­ta­łem, że ko­mi­sarz pyta się za­kon­ni­cy, co myśli o spra­wie?

A wła­ści­wie dla­cze­go ma nie pytać? To małe mia­stecz­ko, jeden po­li­cjant w tymże mia­stecz­ku (tak, takie były re­alia), wszy­scy się znają, on po­trze­bu­je z kimś po­ga­dać, ona sie­dzi przy cho­rej, ile się da i myśli o niej dniem i nocą. Kogo ma pytać? Woź­ne­go w szpi­ta­lu?

 

A to fajna cie­ka­wost­ka, jeśli praw­dzi­wa. Gdzie wpla­ta się pióra w bu­kie­ty? Nie zna­łem tego zwy­cza­ju.

Po­mi­ja­jąc to, że żona Wa­gne­ra mogła to wy­my­ślić, to np. w dzie­więt­na­sto­wiecz­nych su­szo­nych bu­kie­tach to się zda­rza. Ale ogól­niej: czy coś, co ktoś robi, musi być zwy­cza­jem? Czy nie ro­bi­my rze­czy, które są na­szy­mi wła­sny­mi idio­syn­kra­zja­mi? Myślę, że tu mamy wła­śnie taką sy­tu­ację: ma­da­me Wa­gner się nudzi, więc wy­my­śla ozdob­ne bu­kie­ty.

 

Pew­nie, że się nada. Wiele pta­ków sym­bo­li­zu­je wiele rze­czy.

Ty to wiesz. Ja to wiem. Więk­szość użyt­kow­ni­ków tego por­ta­lu to wie. Wa­gner nie jest in­te­lek­tu­ali­stą.

 

Z jed­nej stro­ny ko­mi­sarz nie­wie­le ro­zu­mie, pod­py­tu­je za­kon­ni­cę, a z dru­giej widzi po­do­bień­stwo w tę­czów­kach, w nocy, przy świe­tle księ­ży­ca.

Pyta ją o wra­że­nia. On sam zaś nie jest in­te­lek­tu­ali­stą od sym­bo­li­ki pta­ków, ale ra­czej ma dobry zmysł ob­ser­wa­cji.

 

Czy każdy ko­mi­sarz ob­ga­du­je spra­wy z po­dej­rza­nym? Cho­ciaż to pew­nie kwe­stia sfor­mu­ło­wa­nia. Za to nigdy nie sły­sza­łem, żeby ja­ki­kol­wiek ko­mi­sarz ro­zu­miał powód po­peł­nie­nia prze­stęp­stwa i oznaj­miał to po­dej­rza­ne­mu. Pod­pusz­cza­nie tak po­dej­rza­ne­go w cza­sie prze­słu­cha­nia, to już zu­peł­nie inna spra­wa.

Ale prze­cież tu nie ma prze­słu­cha­nia. Wa­gner od ja­kie­goś czasu czuje, że spra­wa nie jest zwy­czaj­na, chło­pak nie jest zwy­czaj­ny. W li­te­ra­tu­rze na­to­miast znaj­dziesz wielu po­li­cjan­tów, któ­rzy pusz­cza­ją wolno nawet prze­stęp­ców. Li­te­ra­tu­ra to fik­cja, eska­pizm, za­wie­sze­nie nie­wia­ry. Szcze­rze mó­wiąc, jak je­stem zwo­len­nicz­ką da­le­ko po­su­nię­te­go ri­ser­czu, zwłasz­cza hi­sto­rycz­ne­go i na­uko­we­go, tak nie prze­pa­dam za to­tal­nym “re­ali­zmem”, jakby to po­wie­dzieć… Nie wiem, bo nie cho­dzi ani o psy­cho­lo­gię, ani kwe­stie spo­łecz­ne. Może lo­gi­kę zda­rzeń. W li­te­ra­tu­rze, zwłasz­cza ba­śnio­wej, a tu mamy baśń wkra­cza­ją­cą z bu­ta­mi w wiek ra­cjo­na­li­zmu, król może po­ślu­bić nie­wol­ni­cę, a po­li­cjant da­ro­wać prze­stęp­stwo. Już nie wspo­mnę o tym, że dość nie­daw­no mi się zda­rzy­ło, że po­li­cjant nie dał mi man­da­tu, mimo że po­wi­nien ;)

 

Myślę, że po pro­stu zbyt po­waż­nie pod­cho­dzisz do urban fan­ta­sy, która nie jest ga­tun­kiem ści­słym i po­waż­nym ;)

 

Oraz oba­wiam się, że (jak­kol­wiek bar­dzo mi miło, że po­strze­gasz mnie w ten spo­sób), prze­ce­niasz moje bycie miłą i sym­pa­tycz­ną, w ko­men­ta­rzach bywam bez­li­to­sna. Za­pew­niam Cię też, że jest kil­ko­ro użyt­kow­ni­ków na por­ta­lu, któ­rzy dla za­sa­dy skry­ty­ku­ją wszyst­ko, co­kol­wiek na­pi­szę, jeśli w ogóle za­szczy­cą mnie wi­zy­tą. Nie­mniej aku­rat to opko lu­dziom przy­pa­so­wa­ło, w tym oso­bom, które rzad­ko tu wi­du­ję – może wła­śnie ba­śnio­wo­ścią, która naj­wy­raź­niej nie jest twoją bajką (pun in­ten­ded), ale nie da się za­do­wo­lić na full wszyst­kich czy­tel­ni­ków :)

http://altronapoleone.home.blog

I ja ku­pił­bym wszyst­kie in­for­ma­cje, o któ­rych pi­szesz, gdyby wy­ni­ka­ły bez­po­śred­nio z tek­stu. 

Jeśli cho­dzio o dźwięk, mia­łem na myśli nie­for­tun­ne sfor­mu­ło­wa­nie. To zbyt sze­ro­kie po­ję­cie. Prze­stra­sze­nie też mnie nie prze­ko­nu­je. Jeśli cho­dzi o re­li­kwie na łań­cusz­ku – zga­dzam się, umknę­ło mi, że to krzy­żyk. Gła­ska­nie ok, cho­ciaż. ;)

Co do Ni­ne­din, za­py­ta­ła się, czy ma do Cie­bie mówić, czy jed­nak ina­czej sfor­mu­ło­wa­ła py­ta­nie? ;) Po­czy­tać ci, pobyć z tobą itd. Tak bym się zgo­dził.

 

A wła­ści­wie dla­cze­go ma nie pytać?

A pew­nie, pytać jak naj­bar­dziej tak, ale ja widzę py­ta­nie o opi­nię, zda­nie, ocenę sy­tu­acji, a nie ty­po­we po­li­cyj­ne prze­py­ty­wa­nie. O to ko­mi­sarz za­kon­ni­cy nie pyta. Po­wo­łu­jesz się na tamte czasy, więc wiesz, że wtedy nawet woźny był kimś. Bo peł­nił jakąś funk­cję, a nie był zwy­kłym chło­pem. A ko­mi­sarz? To była per­so­na, która ra­czej się nie spo­ufa­la, a na pewno jaw­nie nie oka­zu­je braku wie­dzy, do­świad­cze­nia itd. Ina­czej, mógł­by, ale wtedy na­le­ża­ło­by od­po­wied­nio zbu­do­wać bo­ha­te­ra, u któ­re­go czy­tel­nik zro­zu­mie takie dzia­ła­nie. To samo do­ty­czy in­for­ma­cji, że nie jest in­te­lek­tu­ali­stą. A praw­de mó­wiąc, kie­dyś chyba prze­cięt­ny cżło­wiek miał więk­szą wie­dzę o przy­ro­dzie i pta­kach, niż teraz.

Ale to wszyst­ko jest już roz­kła­da­niem na de­ta­le. :)

Myślę, że po pro­stu zbyt po­waż­nie pod­cho­dzisz do urban fan­ta­sy, która nie jest ga­tun­kiem ści­słym i po­waż­nym ;)

Po­wiem tak, wolę Cię albo w od­sło­nie czyto ba­śnio­wej, albo cie­ka­wym kry­mi­na­le z Twoim de­tek­ty­wem. :) Mie­sza­nie ga­tun­ków jakoś mniej mi się u Cie­bie po­do­ba. I masz rację, dobry od­biór może być po­dyk­to­wa­ny fa­na­mi baśni , któ­rzy mniej ocze­ku­ją od kry­mi­nal­nych wąt­ków. :)

Po­zdra­wiam.

 

Po­wo­łu­jesz się na tamte czasy, więc wiesz, że wtedy nawet woźny był kimś. Bo peł­nił jakąś funk­cję, a nie był zwy­kłym chło­pem. A ko­mi­sarz? To była per­so­na, która ra­czej się nie spo­ufa­la, a na pewno jaw­nie nie oka­zu­je braku wie­dzy, do­świad­cze­nia itd.]

Pro­po­nu­ję lek­tu­rę pa­mięt­ni­ków z epoki, choć­by i Vi­do­cqa ;) Oraz po­wie­ści pi­sa­nych przez ludzi, któ­rzy żyli w tej epoce. Świet­ny pod tym wzglę­dem jest np. Hra­bia Monte Chri­sto, choć dzie­je się “wokół” czasu mo­je­go opka. To wszyst­ko, o czym pi­szesz, to są wła­śnie wy­my­sły po­wie­ści pi­sa­nych znacz­nie póź­niej oraz fil­mów. Pa­ra­dok­sal­nie w ów­cze­snym spo­łe­czeń­stwie pewne ukła­dy, które my dziś wi­dzi­my jako duży dy­stans mię­dzy­ludz­ki, były bar­dziej po­ufa­łe, a inne – dla nas bar­dzo oso­bi­ste – by­wa­ły wła­śnie na dy­stans. Aku­rat za­kon­ni­ca miała wy­so­ką po­zy­cję, zwłasz­cza sza­ryt­ka-pie­lę­gniar­ka, to nie były współ­cze­sne nie­wol­ni­ce pro­bosz­czów.

 

A praw­de mó­wiąc, kie­dyś chyba prze­cięt­ny cżło­wiek miał więk­szą wie­dzę o przy­ro­dzie i pta­kach, niż teraz.

Nie­ko­niecz­nie. Poza wszyst­kim sys­te­ma­ty­ka do­pie­ro racz­ko­wa­ła, więc prze­cięt­ny czło­wiek mógł wręcz nie roz­róż­niać tylu ga­tun­ków czy pod­ga­tun­ków, jakie my dziś dość łatwo roz­róż­nia­my.

 

Co do Ni­ne­din, za­py­ta­ła się, czy ma do Cie­bie mówić, czy jed­nak ina­czej sfor­mu­ło­wa­ła py­ta­nie? ;) Po­czy­tać ci, pobyć z tobą itd. Tak bym się zgo­dził.

Nie pa­mię­tam, jak wtedy, bo byłam zmu­lo­na. Nie­mniej py­ta­nie “mówić do cie­bie czy ci prze­szka­dzam” wy­da­je mi się rów­nie na­tu­ral­ne jak każde inne.

 

Tak, tro­chę się cze­piasz, ale niech Ci bę­dzie, cze­pial­stwo do­brze uświa­da­mia luki w tek­ście.

 

Fan­ta­zma­to­wy tom z de­tek­ty­wem wła­śnie się znów re­da­gu­je po prze­rwie spo­wo­do­wa­nej ko­lej­ny­mi moimi przy­pad­ka­mi lo­so­wy­mi.

http://altronapoleone.home.blog

Tak, tro­chę się cze­piasz, ale niech Ci bę­dzie,

To nie tak, Dra­ka­ino. Od ta­kich au­to­rek jak Ty wy­ma­gam wię­cej niż od prze­cięt­ne­go użyt­kow­ni­ka. Ale to praw­da, z bie­gam lat robię się coraz bar­dziej wy­ma­ga­ją­cy i coraz mniej opo­wia­dań na por­ta­lu budzi moją cie­ka­wość. Dla­te­go też ko­men­tu­ję coraz mniej, nie chcę pisać “że mi się nie po­do­ba” tam, gdzie więk­szość jest za­do­wo­lo­na, aby nie być po­są­dzo­nym o zgryź­li­wość.

Przez nie­je­den Twój tekst pły­ną­łem, ale nie przez ten.

Po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

[Prze­czy­ta­ne]

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

Hej, dra­ka­ino!

Wpa­dłam tu z so­len­nym po­sta­no­wie­niem nie­cze­pia­nia. Nie do końca wy­szło, ale po­sta­ram się ogra­ni­czyć.

 

Na nad­garst­kach miała rany, które uzna­no za próbę sa­mo­bój­stwa.

Rany same w sobie jako próba sa­mo­bój­cza? No nie wiem, ich za­da­nie to jesz­cze, przy­naj­mniej to jakaś czyn­ność… Ale może cze­piam się na wy­rost.

 

Mia­stecz­ko po­zo­sta­wa­ło wier­ne kró­lo­wi, więc na szczę­ście Wa­gne­ra nie mu­siał ści­gać ludzi o po­glą­dach, które sam po­pie­rał.

Li­te­rów­ka, jak sądzę.

 

Po pół go­dzi­nie ści­ga­nia go przez las, w ro­sną­cej ciem­no­ści, Wa­gner uznał się za po­ko­na­ne­go.

Zwy­kle pisze się “po pół­go­dzi­nie”.

 

Wa­gner nie chciał wcią­gać sta­rusz­ka w śledz­two, uznał więc, że takie trzy czwar­te praw­dy wy­star­czą.

Trzy czwar­te praw­dy – ale jed­nej, więc “wy­star­czy”.

 

A do­kład­nie kimś takim zda­wał się Au­tro­ut.

Bra­kło mi tu ja­kie­goś “być”.

 

Spo­sób, w jaki mówił to wszyst­ko, bez­brzeż­ny smu­tek wy­czu­wal­ny za po­zor­nie obo­jęt­nym tonem, czy­nił z mło­dzień­ca znacz­nie bar­dziej nie­zwy­kłą isto­tę niż nad­ludz­ka uroda czy też ma­gicz­na prze­mia­na w ła­bę­dzia albo też po­kre­wień­stwo z nim.

Z szyku zda­nia wy­ni­ka, że isto­ta była bar­dziej nie­zwy­kła niż uroda itd. Su­ge­ro­wa­ła­bym prze­sta­wić: “(…) znacz­nie bar­dziej czy­nił z mło­dzień­ca nie­zwy­kłą isto­tę, niż nad­ludz­ka uroda…” – niby nie­wie­le, a robi ro­bo­tę.

 

„Kim jest Jo­hann Schwan­ste­in?” „Kim jest twój mąż?”

A tu mi bra­kło ja­kichś zna­ków in­ter­punk­cyj­nych.

“Kim jest Jo­hann Schwan­ste­in?”, “Kim jest twój mąż?”.

albo:

“Kim jest Jo­hann Schwan­ste­in? Kim jest twój mąż?”.

Ge­ne­ral­nie takie za­pi­sy są pro­ble­ma­tycz­ne… Dla­te­go ja zwy­kle sto­su­ję kur­sy­wę xD

 

Dobra, dosyć.

Ogól­nie bar­dzo do­brze na­pi­sa­ne tech­nicz­nie, świet­na sty­li­za­cja, język ładny… Nie­zna­jo­mość dzie­ła, któ­rym się in­spi­ro­wa­łaś, nie prze­szko­dzi­ła mi w od­bio­rze. I tak mnie za­cie­ka­wi­łaś, a czy­ta­ło się bar­dzo płyn­nie.

Nie do końca zła­pa­łam to za­koń­cze­nie – jakoś umknę­ło mi, dla­cze­go Jo­hann jed­nak mógł wró­cić do żony… Ale i tak mi się po­do­ba­ło :)

Po­zdra­wiam!

Spo­dzie­waj się nie­spo­dzie­wa­ne­go

NaNa, dzię­ku­ję za uwagi – uwzględ­nię je w od­po­wied­nim cza­sie, po kon­kur­sie. Pi­sa­łam to na ostat­nią chwi­lę, co oczy­wi­ście nie jest uspra­wie­dli­wie­niem, a je­dy­nie wy­ja­śnie­nie ;) Za­sad­ni­czo zga­dzam się z więk­szo­ścią, więc nie będę z nimi dys­ku­to­wać.

 

Co do “umknę­ło mi, dla­cze­go Jo­hann jed­nak mógł wró­cić do żony” – to też roz­wi­nę nieco, kiedy będę już mogła prze­kro­czyć limit, bo aku­rat to opo­wia­da­nie chcia­ła­bym nieco prze­ro­bić i po­słać gdzieś in­dziej, gdzie przyj­mu­ją por­ta­lo­we re­cy­klin­gi.

 

Anet – nie­usta­ją­co usi­łu­ję roz­gryźć hie­rar­chię Two­ich ko­men­ta­rzy, ale jak się po­do­ba­ło, to nie­źle.

http://altronapoleone.home.blog

Okej, w takim razie chęt­nie prze­czy­ta­ła­bym opo­wia­da­nie raz jesz­cze po roz­wi­nię­ciu :)

Spo­dzie­waj się nie­spo­dzie­wa­ne­go

OT: i ktoś mówił, że ła­bę­dziąt­ka są brzyd­kie…

http://altronapoleone.home.blog

Witaj.

Czy­ta­łam z dużą przy­jem­no­ścią, bo bar­dzo lubię i kry­mi­na­ły, i thril­le­ry, i hor­ro­ry, a w moim od­czu­ciu Twój tekst umie­jęt­nie łączy te trzy ga­tun­ki fil­mo­we, ja zaś znowu wy­obra­ża­łam sobie prze­nie­sie­nie całej tre­ści na ekran. :) W mojej wy­obraź­ni wy­pa­dło re­we­la­cyj­nie! :)

Czu­łam prze­strach i cie­ka­wość za­ra­zem, świet­nie od­da­łaś na­strój oraz ta­jem­ni­czość. 

Gra­tu­lu­ję i po­zdra­wiam. 

Pe­cu­nia non olet

Sre­bro Renu

 

Uch, Ty i te Twoje nie­miec­kie ty­tu­ły… i żebym się cho­ciaż miała tutaj czego cze­piać. No, prze­sa­dzam, trosz­kę mam. Ale tylko trosz­kę.

 

Tym razem za­cznie­my od miodu: to opo­wia­da­nie bar­dzo ele­ganc­ko łączy baśń z kry­mi­na­łem i kla­sycz­ną fa­bu­łą opery. Nie je­stem wiel­bi­ciel­ką tej ostat­niej, więc po­ło­wa na­wią­zań praw­do­po­dob­nie prze­mknę­ła mimo. Tak czy owak, trud­no się ode­rwać. Nie­wie­le tu zbęd­nych słów, sche­mat nie od po­cząt­ku jest wy­raź­ny, ale na końcu wszyst­ko wska­ku­je na miej­sca.

 

Cze­pial­stwo ję­zy­ko­we: „ko­bie­ta pa­su­ją­ca do "Elsy"” a nie do ry­so­pi­su Elsy? „Dla czasu, kiedy miał się tu osie­dlić, w ak­tach ziała dziu­ra.” – to dziw­ne zda­nie.

 

„Błę­kit­ne oczy po­wo­li zmie­nia­ły kolor, za­mie­nia­jąc się w pta­sią czerń.” – ekhm. Oczy nie zmie­nia­ją się w czerń. Po­dob­nie: „zgor­szo­ne spoj­rze­nie” – spoj­rze­nia nie mają uczuć (jak ja, mu­aha­ha­ha). Źle mi się par­su­je: „czy­nił z mło­dzień­ca znacz­nie bar­dziej nie­zwy­kłą isto­tę niż nad­ludz­ka uroda”.

 

Tutaj: „zanim w skle­pie nie­zna­jo­ma ko­bie­ta nie spoj­rza­ła na nią krzy­wo, zanim w mia­stecz­ku nie za­czę­to opo­wia­dać złych rze­czy. Zanim w jej wła­sne serce nie wkra­dła się po­dejrz­li­wość” prze­cze­nia nie pa­su­ją, ja spo­dzie­wa­ła­bym się ich w są­siedz­twie "do­pó­ki", nie "zanim".

 

Tra­fi­ły się też ali­te­ra­cje, parę rymów, jeden i drugi an­gli­cyzm.

 

W kwe­stiach fa­bu­lar­nych: nie do końca ro­zu­miem, dla­cze­go Jo­hann tro­chę się zmie­nił w ła­bę­dzia, a tro­chę nie – bo podał fał­szy­we imię? Bo Elsa na­ci­ska­ła? Ale to w za­sa­dzie wszyst­ko, co mi nie za­gra­ło. W kwe­stii sche­ma­tu: nie je­stem pewna, czy coś, co Jo­hann zro­bił wcze­śniej, to pomoc Elsie, czy nie­przy­ło­że­nie ręki do śmier­ci plan­ta­to­ra, ale za­li­czam.

 

Je­dy­nym ele­men­tem punk­to­wa­nym jest bi­żu­te­ria (wi­sio­rek – pióro) jako ważny, ale nie­roz­wią­zu­ją­cy fa­bu­ły motyw – daje 3 punk­ty.

 

Cze­pia­nie szcze­gó­ło­we, na­tu­ral­nie, wyślę na po­da­ny przez Cie­bie adres.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Pięk­ne opo­wia­da­nie o mi­ło­ści i roz­pa­czy. Mam tylko wra­że­nie, że forma tutaj nieco prze­ra­sta treść – wszyst­ko jest takie dra­ma­tycz­ne i smut­ne, ja­kieś ob­ra­zy, głosy, pełno cier­pie­nia, a tak na­praw­dę cho­dzi­ło w sumie o pro­stą kry­mi­nal­ną spra­wę, pod­sy­co­ną nieco fan­ta­sty­ką i ow­szem, smut­ną, ale nie aż tak jakby wska­zy­wa­ła treść. Po opi­sach my­śla­łam, że bo­ha­ter­ce stało się coś o wiele gor­sze­go niż to, że jej oj­ciec zo­stał nie­słusz­nie oskar­żo­ny, a mąż zwiał, co oczy­wi­ście nie zna­czy, że to jest nic ta­kie­go, a ra­czej zna­czy, że opisy były zbyt dra­ma­tycz­ne. Tylko nie ro­zu­miem, dla­cze­go mąż wró­cił do żony, skoro mu­siał od niej odejść, bo po­zna­ła jego imię? Nie wy­ła­pa­łam tego, jak to się stało, że udało mu się wró­cić. 

Styl oczy­wi­ście mi się po­do­bał, wy­ła­pa­łam jakiś prze­ci­nek: 

Cla­ris­se miała wra­że­nie, że zza opo­wie­ści o zdra­dzie, cier­pie­niu i roz­pa­czy(-,) wy­zie­ra świa­tło, które mo­gło­by roz­go­nić wszel­ką ciem­ność, gdyby dane mu było roz­bły­snąć w pełni. 

To ra­czej nie jest za­koń­cze­nie wtrą­ce­nia, więc bez prze­cin­ka. 

So­na­to, dzię­ku­ję :) To opo­wia­da­nie, a kon­kret­nie wy­ja­śnie­nia fa­bu­lar­ne, ucier­pia­ły na li­mi­cie oraz tym, że jak zwy­kle ostat­nio pi­sa­łam to w ostat­niej chwi­li, więc nie mia­łam czasu na re­dak­cję tek­stu. Za­mie­rzam go wy­dłu­żyć (i może gdzieś po­słać do pu­bli­ka­cji), wtedy jest szan­sa, że mo­ty­wa­cje bo­ha­te­rów i szcze­gó­ły fa­bu­lar­ne staną się ja­śniej­sze, bo rze­czy­wi­ście tak się roz­pi­sa­łam na po­cząt­ku, że za­bra­kło miej­sca i czasu na wy­ja­śnie­nie “me­cha­ni­ki” tego mał­żeń­stwa i co tam się stało, i dla­cze­go oni mogli się z po­wro­tem zejść. Mając le­gen­dę w gło­wie, ja sobie to łatwo do­po­wia­dam, ale czy­tel­nik ma prawo tego nie wi­dzieć.

 

Tar­ni­no, wszyst­kie uwagi słusz­ne, cze­kam na szcze­gó­ło­we, mail chyba znasz, po­pra­wię tekst, oczy­wi­ście :) Fa­bu­lar­ne – zob. od­po­wiedź daną So­na­cie.

 

Ską­d­inąd uwa­żam, że po­win­nam była do­stać wy­róż­nie­nie spe­cjal­ne (ho­no­ura­ble men­tion) za to, że nie dość, że wrzu­ci­łam w ostat­niej mi­nu­cie, to na do­da­tek tekst ma do­kład­nie tyle zna­ków wg licz­ni­ka por­ta­lu, ile wy­no­sił limit z do­dat­kiem ;)

 

http://altronapoleone.home.blog

A, głupi ja czło­wiek, nie­mą­dry, prze­cież mam Twój mail! Zaraz będę wy­sy­łać.

Ską­d­inąd uwa­żam, że po­win­nam była do­stać wy­róż­nie­nie spe­cjal­ne (ho­no­ura­ble men­tion) za to, że nie dość, że wrzu­ci­łam w ostat­niej mi­nu­cie, to na do­da­tek tekst ma do­kład­nie tyle zna­ków wg licz­ni­ka por­ta­lu, ile wy­no­sił limit z do­dat­kiem ;)

Brag­ging ri­ghts na pewno masz :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Wy­szło przy­pad­kiem. Na­praw­dę. Po wrzut­ce w ostat­niej chwi­li było nie tak rów­niut­ko, ale w pierw­szych mi­nu­tach wy­pro­sto­wa­łam kilka prze­cin­ków itd., któ­rych nie zdą­ży­łam wy­pro­sto­wać w pliku, po czym za­pi­sa­łam i pa­trzę – 33k jak w pysk strze­lił :)

http://altronapoleone.home.blog

Magia XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Witaj, Dra­ka­ino!

 

Po­ni­żej moje ju­ror­skie no­tat­ki:

 

Schwa­nen­ge­sang (33000 zna­ków)

 

Dobre, ale nieco senne, mo­no­ton­ne. Cięż­ko przy­cze­pić się do warsz­ta­tu, cho­ciaż, jest kilka drob­nych nie­do­cią­gnięć (pew­nie przez po­śpiech). Nie można ci od­mó­wić re­se­ar­chu, zna­jo­mo­ści re­aliów, czy wielu in­nych po­zy­tyw­nych rze­czy. Do mnie to opo­wia­da­nie po pro­stu nie tra­fi­ło. Tro­chę się nu­dzi­łem, może nie je­stem celem, cho­ciaż nie mam nic prze­ciw­ko do­brej in­try­dze, de­tek­ty­wom itd.

Wy­da­je mi się, że po­mi­mo upchnię­cia ele­men­tów fan­ta­stycz­nych, po­je­cha­łaś tutaj mocno sche­ma­tycz­nie. Przez co tekst wydał się sztyw­ny. No, ale to tylko moje od­czu­cia.

 

Po­zdra­wiam!

"Taki ide­al­ny wy­lu­zo­wy­wacz do obia­du." NWM

Miś nie zna nie­miec­kie­go. Go­ogle po­mógł i tytuł za­cie­ka­wił. Miś za­czął czy­tać i wpadł. :) Zaj­mu­ją­ce, jak za­wsze Twoje do­brze na­pi­sa­ne. Po­pra­wi­ło mi­sio­wi na­strój.

Nowa Fantastyka