- Opowiadanie: AmonRa - Telefon z zaświatów

Telefon z zaświatów

Po­mysł na opo­wia­da­nie przy­nio­sło życie ;) Hi­sto­ria zwy­czaj­ne­go chło­pa­ka, ja­kich wielu, wy­ko­nu­ją­ce­go nudną pracę oraz ob­ser­wu­ją­ce­go, jak zwy­kły dzień staje się dniem nie­zwy­kłym.

Tekst za­wie­ra w sobie wul­ga­ry­zmy, ale po pierw­sze uzna­łem, że są one nie­zbęd­ne dla utrzy­ma­nia jego au­ten­tycz­no­ści, po dru­gie – jak mo­głem, ogra­ni­cza­łem ich ilość.

Bar­dzo dzię­ku­ję moim be­tu­ją­cym: Da­niel­Ku­row­ski1, mor­te­cius oraz Outta Sewer. Bez udzia­łu chło­pa­ków tekst wy­glą­dał­by znacz­nie mar­niej. 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Telefon z zaświatów

Nowy dzień, nowe wy­zwa­nia, po­my­śla­ła jakaś część miesz­kań­ców globu, otwie­ra­jąc rano oczy. Ro­bert Za­rzec­ki, dwu­dzie­sto­dzie­wię­cio­let­ni miesz­ka­niec Kra­ko­wa, do tego roz­en­tu­zja­zmo­wa­ne­go grona jed­nak nie na­le­żał. Całą siłą woli dźwi­gnął ciało z nie­zbyt przy­jem­nie pach­ną­ce­go łóżka, po­szedł do ła­zien­ki ochla­pać spuch­nię­tą twarz zimną wodą, a na­stęp­nie udał się do kuch­ni. Tam zalał wrząt­kiem lu­ro­wa­tą roz­pusz­czal­ną kawę i nie za­po­mniał do­peł­nić jej dużą ilo­ścią mleka, żeby nadać tym po­płu­czy­nom ja­ki­kol­wiek smak.

Przy­go­to­wa­ny w ten spo­sób mło­dzie­niec, nie­ma­ją­cy na sobie nic za wy­jąt­kiem sta­re­go pod­ko­szul­ka i bok­se­rek z mo­ty­wem Aven­gers, za­siadł przed służ­bo­wym lap­to­pem. Z ko­lej­nym dniem pracy nie wią­zał żad­nych na­dziei. Do osią­gnię­cia celu po­sta­wio­ne­go przed nim przez Bank New Fu­tu­re bra­ko­wa­ło efek­tyw­no­ści i aby otrzy­mać ja­ką­kol­wiek pre­mię, po­wi­nien jesz­cze na­cią­gnąć kogoś na kre­dyt opie­wa­ją­cy na kwotę przy­naj­mniej osiem­dzie­się­ciu sied­miu ty­się­cy zło­tych. Ro­bert był świa­dom, że głu­po­ta w kraju jest wia­tro­pyl­na, ale aku­rat nie wiało w stro­nę klien­tów jego banku. Na zre­ali­zo­wa­nie planu sprze­da­żo­we­go chło­pak nie miał więc żad­nych szans.

Uru­cha­mia­jąc sys­tem, Ber­cik dumał smęt­nie nad swoim ży­ciem. Do­brze zdana ma­tu­ra, pięć lat stu­diów, dwa fa­kul­te­ty i po­dy­plo­mów­ka – wszyst­ko to po­szło jak krew w piach. Pół­to­ra roku temu, w od­po­wie­dzi na sześć­dzie­siąt trzy ro­ze­sła­ne ży­cio­ry­sy i listy mo­ty­wa­cyj­ne otrzy­mał je­dy­nie ofer­tę pracy w banku. Po­sa­da te­le­mar­ke­te­ra urą­ga­ła jego am­bi­cjom, ale, jak to mówią, lep­szy rydz niż nic. Przy­naj­mniej na po­czą­tek. Potem jed­nak przy­szła epi­de­mia, świat zwa­rio­wał, wszy­scy ugrzęź­li w do­mach w oba­wie przed ty­sią­ca­mi le­żą­cych na uli­cach gni­ją­cych ciał, firmy za­wie­si­ły re­kru­ta­cje, a Ro­ber­ta wy­sła­no do domu, żeby pra­co­wał zdal­nie. Z po­cząt­ku chło­pak bło­go­sła­wił dwie go­dzi­ny oszczę­dza­ne co­dzien­nie na do­jaz­dach, ale po czte­rech mie­sią­cach za­czę­ła drę­czyć go de­pre­sja. O tym, ile ki­lo­gra­mów przy­by­ło współ­pra­cow­ni­kom, do­wia­dy­wał się je­dy­nie z por­ta­li spo­łecz­no­ścio­wych. Razem z kra­jo­wą go­spo­dar­ką umie­ra­ły jego dobra forma, życie to­wa­rzy­skie, po­zy­tyw­ne na­sta­wie­nie oraz chęć do życia.

Nie zdo­ła­no na­wią­zać po­łą­cze­nia z ser­we­rem – skon­tak­tuj się z help­de­skiem, aby roz­wią­zać pro­blemob­wie­ścił ko­mu­ni­kat na ekra­nie. Ro­bert po­cząt­ko­wo wes­tchnął z iry­ta­cją, która szyb­ko ustą­pi­ła miej­sca pod­eks­cy­to­wa­niu na myśl o przy­mu­so­wym skró­ce­niu ośmio­go­dzin­nej męki. Wy­brał numer do Dzia­łu Po­mo­cy Tech­nicz­nej, któ­re­go pra­cow­ni­kom ode­bra­nie po­łą­cze­nia zwy­kle zaj­mo­wa­ło nie mniej niż trzy­dzie­ści minut. Potem trze­ba bę­dzie po­cze­kać dru­gie tyle na in­ter­wen­cję Dzia­łu IT. Ro­bert był pewny, że gdyby kto­kol­wiek prze­pro­wa­dzał kon­kurs na Naj­gor­szy Dział IT Kie­dy­kol­wiek, in­for­ma­ty­cy Banku New Fu­tu­re cie­szy­li­by się z pierw­sze­go miej­sca.

Tym razem jed­nak pomoc na­de­szła wy­jąt­ko­wo szyb­ko i już po kwa­dran­sie roz­cza­ro­wa­ny Ber­cik za­ło­żył swój ze­staw słu­chaw­ko­wy i przy­stą­pił do pracy. Ro­bo­ta po­le­ga­ła na wy­bie­ra­niu nu­me­rów z przy­go­to­wa­nej wcze­śniej bazy i li­cze­niu, że któ­ryś z klien­tów skry­cie marzy o pod­pi­sa­niu na­je­żo­nej pu­łap­ka­mi umowy o po­życz­kę go­tów­ko­wą albo po­żą­da la­zu­ro­wej karty kre­dy­to­wej z mro­żą­cym krew w ży­łach opro­cen­to­wa­niem.

– Dzień dobry, na­zy­wam się Ro­bert Za­rzec­ki i dzwo­nię z Banku New Fu­tu­re…

– Czy pani Elż­bie­ta Za­mor­ska? Kon­tak­tu­ję się w spra­wie atrak­cyj­nej ofer­ty na­sze­go banku.

– Mam może przy­jem­ność z panem Da­mia­nem Hum­me­lem? To pana szczę­śli­wy dzień!

– Dzwo­nię, aby przed­sta­wić ko­rzyst­ną i ogra­ni­czo­ną cza­so­wo pro­po­zy­cję kre­dy­to­wą. Ma pan chwi­lę na roz­mo­wę?

Zgod­nie z prze­wi­dy­wa­nia­mi, więk­szość klien­tów wy­ra­ża­ła kom­plet­ny brak za­in­te­re­so­wa­nia ofer­tą. Po dwóch go­dzi­nach pracy chło­pak wy­brał jeden z ostat­nich nu­me­rów przed prze­rwą na dru­gie śnia­da­nie.

– Halo, halo, dzień dobry! Z tej stro­ny Ro­bert Za­rzec­ki, te­le­fo­nu­ję z Banku NF. Czy ma pan chwi­lę na roz­mo­wę na temat na­szej obec­nej ofer­ty kre­dy­to­wej?

– Halo? To znowu wy? – ode­zwał się po­iry­to­wa­ny głos ze słu­chaw­ki. – Dzwo­ni­cie już któ­ryś raz.

– Kon­tak­tu­ję się z panem po raz pierw­szy i chcia­łem przed­sta­wić…

– Gówno mnie ob­cho­dzi, co pan chciał przed­sta­wić! – wy­buch­nął zło­ścią jego roz­mów­ca. – Te­le­fon za te­le­fo­nem, od rana do wie­czo­ra, od­po­cząć czło­wie­ko­wi nie da­je­cie! Tyle razy mó­wi­łem, że ni­czym nie je­stem za­in­te­re­so­wa­ny, że­by­ście ska­so­wa­li mój numer, a wy dalej swoje! Osza­leć można!

– Pro­szę pana, ro­zu­miem pana gniew – od­parł uspo­ka­ja­ją­cym gło­sem Ro­bert, jed­no­cze­śnie od­da­la­jąc tro­chę słu­chaw­kę. My­ślał je­dy­nie o nie­za­do­wo­le­niu li­der­ki ze­spo­łu na wieść o tym, że nie użył w roz­mo­wie wszyst­kich ar­gu­men­tów sprze­da­żo­wych. – Gdyby dał mi pan je­dy­nie chwi­lę na przed­sta­wie­nie ofer­ty…

– Wiesz, spo­łecz­na mendo, gdzie mam twoją ofer­tę?! Tam, gdzie świa­tło nigdy nie do­cie­ra, ot co! Ska­suj ten numer, bo nie ręczę za sie­bie!

– Nie mogę ska­so­wać nu­me­ru, może pan je­dy­nie cof­nąć zgodę na prze­twa­rza­nie pana da­nych w ce­lach mar­ke­tin­go­wych w od­dzia­le banku. Jeśli pan chce, za­dzwo­ni­my w bar­dziej do­god­nym ter­mi­nie…

– Sły­szysz, co do cie­bie mówię?! Mam zły dzień i nie chcę słu­chać two­je­go baj­du­rze­nia. Albo na­tych­miast ska­su­jesz numer, albo bę­dziesz miał kło­po­ty! – za­gro­ził coraz bar­dziej zbul­wer­so­wa­ny męż­czy­zna. – Nigdy, kurwa, nie słu­cha­cie, wiecz­nie tylko te wasze bajki. Ofer­ta-srer­ta! Mam po­wy­żej dupy tego gówna.

– Ja…

– Za­mknij się i słu­chaj, szczy­lu. Prze­gią­łeś pałę. Nie chcę nigdy wię­cej do­stać te­le­fo­nu, ani od cie­bie, ani od two­ich przy­głu­pich ko­leż­ków. Je­stem za­ję­tym czło­wie­kiem i nie życzę sobie, że­by­ście mnie nę­ka­li. Miło by ci było, gdy­bym to ja do cie­bie wy­dzwa­niał? Miło?!

Ro­bert ob­ru­szył się na myśl o klien­cie ży­ją­cym w prze­ko­na­niu, że kon­sul­tan­ci ob­dzwa­nia­ją ludzi dla wła­snej roz­ryw­ki i nie mają nic lep­sze­go do ro­bo­ty.

– Gdy te­le­fo­nu­je ktoś z banku, z re­gu­ły wy­słu­chu­ję uprzej­mie, co ma do po­wie­dze­nia – rzekł chłod­no i nie­zu­peł­nie re­gu­la­mi­no­wo Ber­cik.

Po dru­giej stro­nie na chwi­lę za­pa­dła cisza, ale tylko po to, by za mo­ment ustą­pić miej­sca ko­lej­ne­mu wy­bu­cho­wi gnie­wu.

– Tak?! No do­brze, to zo­ba­czy­my. Ten się śmie­je, kto się śmie­je ostat­ni. Niech no tylko wezmę swoją książ­kę te­le­fo­nicz­ną…

Skon­fun­do­wa­ny chło­pak za­czął słu­chać, jak jego roz­mów­ca mam­ro­cze coś pod nosem i za­wzię­cie prze­wra­ca ja­kieś kart­ki.

– Ro­bert Za­rzec­ki, ulica Gwiaz­dy Be­tle­jem­skiej osiem przez trzy­na­ście, czy tak? – za­py­tał facet pra­wie słod­kim, znacz­nie spo­koj­niej­szym gło­sem. – Syn Te­re­sy i Woj­cie­cha, uro­dzo­ny w Nowym Sączu, szpi­tal świę­te­go Ry­dy­gie­ra. Numer te­le­fo­nu: osiem­set sie­dem­dzie­siąt sześć, pięć­set trzy­na­ście i dwie­ście, tak? Były chło­pak Alek­san­dry Tur, która ode­szła do ja­kie­goś ru­de­go knypa z małym fiu­tem?

– Ja… – wy­du­kał Ro­bert, któ­re­go do­słow­nie za­mu­ro­wa­ło. Za­sta­na­wiał się, w ja­kiej książ­ce te­le­fo­nicz­nej ten facet mógł wy­czy­tać takie dane. – Skąd pan to wszyst­ko wie…? Nie wolno…

– Tobie też, chuju, nie wolno mieć moich da­nych. I co? Komu teraz łyso?

– Pro­szę pana, na­le­gam, żeby…

– Na­le­gać to sobie mo­żesz, po­kur­czu. Po­ża­łu­jesz dnia, w któ­rym do mnie za­dzwo­ni­łeś.

I za­koń­czył po­łą­cze­nie, po­zo­sta­wia­jąc chło­pa­ka w sta­nie głę­bo­kie­go szoku.

Ro­bert roz­po­czął prze­rwę szyb­ciej, niż było za­pla­no­wa­ne i po­wlókł się do kuch­ni cały czer­wo­ny. Skąd ten facet wie­dział to wszyst­ko? Mło­dzie­niec żył na tyle długo, żeby pa­mię­tać książ­ki te­le­fo­nicz­ne, w któ­rych po ad­re­sie można było wy­szu­kać roz­mów­cę, ale w wy­naj­mo­wa­nej za grube pie­nią­dze ka­wa­ler­ce miesz­kał do­pie­ro od sze­ściu mie­się­cy. Poza tym cze­goś ta­kie­go nikt już nie dru­ko­wał, a na pewno nie za­pi­sy­wał tam imion i na­zwisk by­łych part­ne­rów danej osoby. Nie wspo­mi­na­jąc o dłu­go­ści człon­ków przy­pad­ko­wych męż­czyzn. To na­praw­dę dziw­ne, po­my­ślał Ro­bert, za­le­wa­jąc mle­kiem owsian­kę.

Gdy wró­cił do biur­ka z miską i za­pchał gębę naj­tań­szy­mi tro­ci­na­mi, jakie można było kupić w osie­dlo­wym skle­pie, za­dzwo­nił te­le­fon. Spo­glą­da­jąc na ekran chło­pak stwier­dził, że wy­świe­tlił się nie­zna­ny numer. Nie­wie­le my­śląc, ode­brał po­łą­cze­nie.

– Halo?

– No, mam cię. To teraz sobie po­ga­da­my.

– To pan? – za­py­tał zde­ner­wo­wa­ny Ro­bert. – Pro­szę do mnie nie dzwo­nić, to mój pry­wat­ny numer.

– Będę dzwo­nić gdzie mi się po­do­ba, szma­cia­rzu…

Dal­szej czę­ści ty­ra­dy mło­dzie­niec już nie wy­słu­chał, po­nie­waż na­ci­snął czer­wo­ną słu­chaw­kę.

W głę­bo­kich ner­wach Ber­cik do­koń­czył owsian­kę i gdy po­wró­cił do pracy, urzą­dze­nie po­now­nie za­dzwo­ni­ło. Tym razem ipho­ne wy­świe­tlił inny numer, ale chło­pak od­rzu­cił roz­mo­wę i wy­ci­szył dźwię­ki. Nie mi­nę­ło nawet pół se­kun­dy, a sprzęt za­wi­bro­wał. Ko­lej­ne po­łą­cze­nie przy­cho­dzą­ce, z jesz­cze in­ne­go nu­me­ru. I ta roz­mo­wa zo­sta­ła od­rzu­co­na. Nie na wiele się to jed­nak zdało, po­nie­waż wy­ci­szo­ny ipho­ne znowu za­drgał. I znowu inny numer. Sku­ba­niec nie daje łatwo za wy­gra­nąpo­my­ślał roz­złosz­czo­ny chło­pak, po­sta­na­wia­jąc igno­ro­wać la­wi­nę te­le­fo­nów i sku­pić się na pracy.

Po pół go­dzi­nie urzą­dze­nie po­ka­za­ło czter­dzie­ści sześć nie­ode­bra­nych po­łą­czeń przy­cho­dzą­cych, na­stę­pu­ją­cych jedno po dru­gim. Każde po­cho­dzi­ło z in­ne­go nu­me­ru. Ro­bert po­czuł lekki nie­po­kój i po pro­stu wy­łą­czył te­le­fon. Nie­waż­ne, ile urzą­dzeń ma ten rąb­nię­ty gość, albo czy ko­rzy­sta z ja­kiejś cwa­nej apli­ka­cji, teraz może sobie dzwo­nić! Ber­cik na­pa­wał się swoim po­nad­prze­cięt­nym spry­tem aż do mo­men­tu, gdy po pię­ciu mi­nu­tach za­brzmiał do­mo­fon.

– Halo? – za­py­tał chło­pak my­śląc o ku­rie­rze z no­wy­mi stru­na­mi do uku­le­le. Prze­sył­ka miała na­dejść do­pie­ro jutro.

– Nie uciek­niesz mi – za­brzmiał nie­na­wist­ny głos po dru­giej stro­nie.

Ro­bert cof­nął się dwa kroki i po­czuł, jak po ple­cach prze­bie­ga mu zimny dreszcz. On tu, kurwa, przy­szedł. Miesz­ka gdzieś nie­da­le­ko? Szlag by to tra­fił. Po­szedł na bal­kon i wyj­rzał, by zo­ba­czyć ob­li­cze swo­je­go prze­śla­dow­cy, ale nikt nie stał przed drzwia­mi. Czy gość wszedł już do środ­ka? A może spła­tał głu­pie­go figla i uciekł? I co trze­ba mieć w gło­wie, żeby tra­cić swój czas na gnę­bie­nie przy­pad­ko­we­go te­le­mar­ke­te­ra? 

Prze­stra­szo­ny nie na żarty chło­pak wró­cił do służ­bo­we­go lap­to­pa i przej­rzał hi­sto­rię po­łą­czeń. Bez pro­ble­mu od­szu­kał męż­czy­znę, z któ­rym roz­ma­wiał przed prze­rwą. W mię­dzy­cza­sie po­now­nie usły­szał dźwięk do­mo­fo­nu, ale po­sta­no­wił go zi­gno­ro­wać. Przy­naj­mniej do czasu, gdy dowie się wię­cej o swoim prze­śla­dow­cy. Zbi­gniew Ha­liń­ski, lat 57, nie­ak­tyw­ny, po­in­for­mo­wał sys­tem. Sta­tus męż­czy­zny naj­wy­raź­niej mu­siał umknąć Ro­ber­to­wi przy roz­mo­wie. Gdy mło­dzie­niec otwo­rzył za­pi­sa­ne przez in­nych pra­cow­ni­ków banku no­tat­ki, prze­czy­tał coś, co zmro­zi­ło mu krew w ży­łach: Akt zgonu do­star­czo­ny do pla­ców­ki przez córkę 18.11.2018. Po raz ko­lej­ny za­dzwo­nił wście­kle do­mo­fon, a blady Ber­cik od­krył, jak coś staje mu w gar­dle. 

Sys­tem po­wi­nien eli­mi­no­wać z bazy da­nych klien­tów nie­ak­tyw­nych, w tym jed­nak przy­pad­ku stało się ina­czej. Nie pa­ni­kuj, po­my­ślał sobie Ro­bert, na pewno można to lo­gicz­nie wy­ja­śnićJesteś do­ro­słym męż­czy­zną, masz dwa­dzie­ścia dzie­więć lat. Trud­no było jed­nak opa­no­wać myśli, sły­sząc bez prze­rwy za­wzię­ty od­głos do­mo­fo­nu. To nie­moż­li­we, głą­bie, że roz­ma­wia­łeś z nie­ży­ją­cym klien­tem. Na pewno ktoś prze­jął numer te­le­fo­nu. Mimo prób od­zy­ska­nia spo­ko­ju Ro­bert od­czuł, że tem­pe­ra­tu­ra w po­miesz­cze­niu spa­dła przy­naj­mniej o kilka stop­ni i przez jego ciało prze­biegł dreszcz.

Dzwo­nić po po­li­cję? Chło­pak uznał, że to słaby po­mysł, bo nie wie­dział, co też miał­by nie­bie­skim po­wie­dzieć. Poza tym nie ufał stró­żom prawa od czasu do­głęb­niej­szej niżby chciał re­wi­zji prze­pro­wa­dzo­nej w po­szu­ki­wa­niu dra­gów, któ­rej ofia­rą mło­dzie­niec padł trzy lata temu. Po­sta­no­wił je­dy­nie po­dejść do do­mo­fo­nu i odłą­czyć kabel. Sprzęt umilkł, a Ro­bert wydał z sie­bie wes­tchnie­nie ulgi. W domu nie po­zo­sta­ło już nic, co mo­gło­by jesz­cze za­dzwo­nić.

Po­wo­li do­pro­wa­dza­jąc się do po­rząd­ku, chło­pak wró­cił przed kom­pu­ter z za­mia­rem kon­ty­nu­owa­nia pracy. Nagle ktoś za­czął ło­mo­tać do drzwi. Ber­cik pod­sko­czył na krze­śle i wstrzy­mał od­dech. Jezu Chry­ste, ktoś go wpu­ścił i wlazł na górę. Przez dłuż­szą chwi­lę mło­dzie­niec tkwił w bez­ru­chu nie wie­dząc, co zro­bić, a po­wta­rza­ne z re­gu­lar­ną czę­sto­tli­wo­ścią ude­rze­nia nie usta­wa­ły. W końcu Ro­bert ze­brał całą swoją od­wa­gę i naj­ci­szej, jak tylko się dało pod­szedł do drzwi. Zo­ba­czę przy­naj­mniej, jak on wy­glą­da, po­my­ślał i wyj­rzał przez ju­da­sza.

Ostat­nią rze­czą, jaką za­pa­mię­tał, było strasz­ne oko spo­glą­da­ją­ce na niego z dru­giej stro­ny. Miało w sobie życie i śmierć, było puste, a za­ra­zem wy­peł­nio­ne po brze­gi bólem, gnie­wem, roz­pa­czą i żądzą ze­msty. Nie przy­po­mi­na­ło ni­cze­go, co mło­dzie­niec do tej pory w życiu wi­dział. Zgni­ły, nie­świe­ży i ostry za­pach wy­peł­nił mu noz­drza, a nagły lo­do­wa­ty po­wiew wstrzą­snął jego cia­łem. Ro­bert cof­nął się gwał­tow­nie kilka kro­ków, wy­rżnął łbem w kant szafy i nie­przy­tom­ny upadł na po­sadz­kę z głu­chym ło­sko­tem.

 

* * *

 

Trzy mie­sią­ce póź­niej dok­tor An­to­ni Szlach­ta sie­dział wy­god­nie w fo­te­lu w swo­im ga­bi­ne­cie, na naj­wyż­szym pię­trze Szpi­ta­la Kli­nicz­nego przy ulicy Ba­biń­skie­go. Oczy za­my­ka­ły mu się wbrew woli, a od upra­gnio­ne­go faj­ran­tu dzie­li­ła go tylko jedna kon­sul­ta­cja. Dok­tor Szlach­ta sta­now­czo nie lubił swo­jej pracy. Jeśli miał­by być szcze­ry, prze­kli­nał dzień, w któ­rym po­sta­no­wił pójść na me­dy­cy­nę, a nie na so­cjo­lo­gię, tak jak więk­szość jego ko­le­gów z li­ceum. My­śląc wy­łącz­nie o swo­jej mał­żon­ce, która za­pew­ne po­ło­ży­ła już dzie­ci spać i cze­ka­ła z późną ko­la­cją, le­karz z wes­tchnie­niem się­gnął po kartę pa­cjen­ta.

Ro­bert Za­rzec­ki, trud­ny przy­pa­dek. Przy­ję­to go do pla­ców­ki ze zdia­gno­zo­wa­ny­mi de­pre­sją oraz schi­zo­fre­nią pa­ra­no­idal­ną, a także sil­nym epi­zo­dem psy­cho­tycz­nym. Dok­tor prze­biegł wzro­kiem po hi­sto­rii cho­ro­by, przy­po­mniał sobie listę za­pi­sa­nych środ­ków far­ma­ko­lo­gicz­nych i od­czy­tał no­tat­kę psy­cho­te­ra­peu­ty. Gdy skoń­czył, jak na za­wo­ła­nie otwo­rzy­ły się drzwi ga­bi­ne­tu i kor­pu­lent­na pie­lę­gniar­ka wpro­wa­dzi­ła chło­pa­ka. Dok­tor An­to­ni ob­ser­wo­wał pa­cjen­ta w mil­cze­niu.

– No, jak się dzi­siaj mamy? – za­gad­nął Ro­ber­ta do­kła­da­jąc sta­rań, aby w jego gło­sie za­brzmiał en­tu­zjazm.

Od­po­wie­dzia­ła mu je­dy­nie cisza. Praw­dę mó­wiąc, chło­pak od czasu przy­by­cia do szpi­ta­la wy­po­wie­dział je­dy­nie parę słów i więk­szość czasu spę­dzał ob­ser­wu­jąc oto­cze­nie wy­lęk­nio­nym spoj­rze­niem. Wy­da­wa­ło się, że leki przy­no­si­ły mu pewną ulgę. Gdyby Okrę­go­wa Izba Le­kar­ska otrzy­ma­ła in­for­ma­cję, w ja­kich ilo­ściach po­da­wa­no psy­cho­tro­py chło­pa­ko­wi, bez wąt­pie­nia po­zba­wi­ła­by Szlach­tę prawa do wy­ko­ny­wa­nia za­wo­du. An­to­ni aż wzdry­gnął się na tę myśl.

– No cóż, nie­ste­ty nie mam do­brych wie­ści – rzekł dok­tor, ro­biąc smut­ną minę. – Nie sądzę, by można już było po­zwo­lić panu wró­cić do domu i do pracy. Ro­bi­my po­stę­py, ale jesz­cze ka­wa­łek drogi przed nami. Myślę, że prze­dłu­ży­my pana pobyt w szpi­ta­lu o ko­lej­ny mie­siąc.

Pa­cjent nie spra­wiał wra­że­nia, by te wie­ści w ja­ki­kol­wiek spo­sób go obe­szły. Sie­dział po pro­stu na krze­śle, wbi­ja­jąc spoj­rze­nie w pod­ło­gę.

– Od­nio­słem wra­że­nie, że leki panu po­ma­ga­ją, czyż nie? Tro­chę za wcze­śnie, by je od­sta­wić, ale mo­że­my spró­bo­wać zmniej­szyć dawkę. Nie miewa już pan uro­jeń czy ha­lu­cy­na­cji?

Ro­bert po­krę­cił tylko prze­czą­co głową.

– Wy­śmie­ni­cie. Pro­szę rów­nież pa­mię­tać, że nie­od­łącz­nym ele­men­tem le­cze­nia jest psy­cho­te­ra­pia, a sły­sza­łem, że nie otwie­ra się pan za­nad­to przed grupą. Za­chę­cam, aby spró­bo­wać ujaw­nić emo­cje innym i wy­rzu­cić z sie­bie to, co pana gry­zie. Do­świad­cze­nie od­bie­rze pan jako ko­ją­ce, a resz­ta grupy jako bar­dzo po­moc­ne i cenne. Nie jest pan je­dy­ną osobą, któ­rej kwa­ran­tan­na, od­osob­nie­nie i epi­de­mia dały się we znaki.

Pa­cjent w od­po­wie­dzi kiw­nął głową na znak zro­zu­mie­nia. Dok­tor Szlach­ta już miał się­gnąć po kart­kę, aby spo­rzą­dzić no­tat­kę z kon­sul­ta­cji, gdy nagle za­brzmiał dzwo­nek jego te­le­fo­nu. Ro­bert mo­men­tal­nie pod­niósł głowę, otwo­rzył oczy tak sze­ro­ko, że nie­mal wy­szły mu z orbit i wbił wzrok w urzą­dze­nie le­ka­rza.

– Och, naj­moc­niej prze­pra­szam, mu­sia­łem za­po­mnieć wy­ci­szyć. Zwy­kle mi się to nie zda­rza – rzekł po­spiesz­nie Szlach­ta, przy­su­wa­jąc do sie­bie ko­mór­kę. – Czy bę­dzie pan zły, jeśli od­bio­rę? To pew­nie moja żona. Pro­szę o mi­nu­tę.

Nie cze­ka­jąc nawet na od­po­wiedź pa­cjen­ta – w końcu i tak mil­czał – dok­tor pod­niósł te­le­fon.

– Halo, Zosiu?

– Dobry wie­czór, panie dok­to­rze. – Uprzej­my, męski głos za­brzmiał w słu­chaw­ce. – Pro­szę wy­ba­czyć, że prze­szka­dzam, ale mam pilną spra­wę. Na­zy­wam się Zbi­gniew Ha­liń­ski i chciał­bym pana dok­to­ra pro­sić o prze­ka­za­nie wia­do­mo­ści pa­cjen­to­wi.

– W ta­kich spra­wach pro­szę dzwo­nić na dy­żur­kę. Nie wiem, skąd wziął pan mój numer – po­wie­dział zi­ry­to­wa­ny Szlach­ta. – Jeśli jest pan z ro­dzi­ny, nie po­win­ni robić pro­ble­mów. Z któ­rym pa­cjen­tem w ogóle chce pan roz­ma­wiać?

– Ano z tym, który sie­dzi przed panem.

An­to­ni, który już otwie­rał usta, aby coś po­wie­dzieć, po­ru­szył nimi je­dy­nie bez­gło­śnie. Spoj­rzał na Ro­ber­ta, nie od­ry­wa­ją­ce­go coraz bar­dziej prze­stra­szo­ne­go wzro­ku od te­le­fo­nu.

– Halo, jest tam jesz­cze pan dok­tor? – za­py­tał facet.

– Nie mogę z panem roz­ma­wiać. Je­stem w trak­cie kon­sul­ta­cji. Pro­szę wię­cej nie dzwo­nić na ten numer. W spra­wach pa­cjen­tów pro­szę dzwo­nić na dy­żur­kę, jeśli jest pan osobą upo­waż­nio­ną do otrzy­my­wa­nia in­for­ma­cji me­dycz­nej. Albo jeśli jest pan z ro­dzi­ny. Przy­jem­ne­go wie­czo­ru.

– Zbywa mnie pan dok­tor? Nie­ład­nie, nie­ład­nie. Jesz­cze pan dok­tor to wszyst­ko od­szcze­ka.

Po za­koń­cze­niu po­łą­cze­nia przez mo­ment pa­no­wa­ła głu­cha cisza. Zdez­o­rien­to­wa­ny Szlach­ta ochło­nął i już miał za­miar coś po­wie­dzieć, gdy głos za­brał Ro­bert:

– To on dzwo­nił, p-praw­da?

– Spo­dzie­wał się pan ja­kie­goś te­le­fo­nu? – za­py­tał le­karz psy­chia­tra, nie od­no­to­wu­jąc nawet faktu, że pa­cjent wy­po­wie­dział naj­dłuż­sze zda­nie od mo­men­tu swo­je­go przy­by­cia do pla­ców­ki. – Nie­przy­jem­ny facet. Kto to taki?

– To, panie dok­to­rze, była moja ha­lu­cy­na­cja. 

An­to­ni do­brze wie­dział, że osoba do­świad­cza­ją­ca sil­nej psy­cho­zy czę­sto nie umie od­róż­nić fik­cji spo­wo­do­wa­nej cho­ro­bą od rze­czy­wi­sto­ści, ale zanim zdą­żył uspo­ko­ić chło­pa­ka, dzwo­nek za­brzmiał po­now­nie. Dok­tor spoj­rzał na wy­świe­tlacz. Zwy­kle po­ka­zy­wał on dzie­wię­cio­ele­men­to­wy numer te­le­fo­nu na środ­ku ekra­nu, ale tym razem cyfr było tak wiele, że wy­peł­ni­ły całą wolną prze­strzeń. Szlach­ta za­mru­gał, uzna­jąc to za przy­wi­dze­nie wy­wo­ła­ne cięż­kim dniem w pracy, ale gdy po­now­nie otwo­rzył oczy, te­le­fon po­ka­zał: Uprzej­mie pro­szę ode­brać, bo ina­czej bę­dzie źle! :-)

W mo­men­tach zde­ner­wo­wa­nia i nie­pew­no­ści An­to­ni zer­kał na opra­wio­ną w ramkę ro­dzin­ną fo­to­gra­fię sto­ją­cą po pra­wej stro­nie biur­ka. Gdy jed­nak spoj­rzał w jej kie­run­ku tym razem, wszyst­kie uśmie­cha­ją­ce się na tle egip­skich pi­ra­mid po­sta­cie po­ru­sza­ły w iden­tycz­ny spo­sób usta­mi, zda­jąc się mówić: Od­bierz, od­bierz, od­bierz… Sza­no­wa­ny le­karz psy­chia­tra prze­łknął gło­śno ślinę i po­lu­zo­wał nieco kra­wat, po­sta­na­wia­jąc jed­no­cze­śnie prze­nieść wzrok na pa­cjen­ta. Ro­bert wbi­jał w niego prze­stra­szo­ne spoj­rze­nie.

– Ekhem… – wy­chry­piał Szlach­ta sła­bym gło­sem. – Czego… ten ktoś… ode mnie chce?

– Z-zde­ner­wo­wał go pan – wy­szep­tał chło­pak. W tym mo­men­cie wy­glą­dał, jakby był kom­plet­nie obłą­ka­ny. Jego głos drżał, a spoj­rze­nie Ro­ber­ta błą­dzi­ło po całym po­miesz­cze­niu.

– Czy wiesz o nim coś wię­cej?

– Nie­wie­le, dok­to­rze. Do nie­daw­na b-był zwy­kłym czło­wie­kiem, ale chyba tra­fił do miej­sca, do któ­re­go wo­lał­by nie tra­fić… Jest za­gnie­wa­ny, bo my też je­ste­śmy tam, gdzie nie chcie­li­by­śmy być, ale… w od­róż­nie­niu od niego mamy p-przy­naj­mniej jesz­cze jakąś drogę uciecz­ki.

– Ja chyba śnię… – wy­mam­ro­tał An­to­ni, gdy w mię­dzy­cza­sie te­le­fon za­dzwo­nił po­now­nie. Tym razem na ekra­nie było na­pi­sa­ne: Kiep­sko idzie panu le­cze­nie pa­cjen­tów, a od­bie­ra­nie te­le­fo­nu jesz­cze go­rzej! – Ale… dla­cze­go ja? 

– Pew­nie po­ja­wił mu się pan dok­tor w książ­ce te­le­fo­nicz­nej – od­po­wie­dział śmier­tel­nie po­waż­ny Ro­bert, wbi­ja­jąc rów­no­cze­śnie pa­znok­cie w swoje przed­ra­mio­na. – Za­wsze nosi ze sobą książ­kę, bar­dzo długą, ale za­pi­sa­no w niej tylko j-je­den numer, a przy oka­zji wszyst­kie in­for­ma­cje na pana temat. 

– Skąd pan to wszyst­ko wie?

W tym mo­men­cie chło­pak za­mknął na chwi­lę oczy, jak gdyby przy­po­mi­nał sobie coś strasz­li­we­go. Potem ro­zej­rzał się po ga­bi­ne­cie spraw­dza­jąc, czy nikt nie pod­słu­chu­je.

– W-w-wi­dzia­łem, sły­sza­łem… przy­szedł do mnie, do d-d-d-… domu…

Szlach­ta jęk­nął przy akom­pa­nia­men­cie dzwo­nią­cej wście­kle ko­mór­ki.

– To brzmi jak jedna wiel­ka bzdu­ra!

– M-mo­że tak… może nie. Ale skoro dzwo­ni do p-p-pa­na, to ozna­cza tylko jedno…

Pa­cjent pod­niósł się z krze­sła i szyb­kim kro­kiem ru­szył w stro­nę drzwi.

– Hola, hola, gdzie idziesz?! – za­py­tał zroz­pa­czo­ny An­to­ni, za­po­mi­na­jąc przy oka­zji o for­mie grzecz­no­ścio­wej.

– To już, jak to mówią, nie moja bajka – rzu­cił na od­chod­ne Ro­bert, który zdą­żył otwo­rzyć drzwi. – Bar­dzo dzię­ku­ję za le­cze­nie i dzi­siej­szą kon­sul­ta­cję, czuję, że przy­nio­sły spo­dzie­wa­ne e-e-efek­ty. A panu radzę ode­brać jak naj­szyb­ciej i nie prze­dłu­żać, bę­dzie tylko go­rzej. I może warto po­szu­kać sobie ja­kie­goś księ­dza. Czy coś.

Gdy pa­cjent wy­szedł po­spiesz­nie i trza­snął za sobą drzwia­mi, po­miesz­cze­nie wy­peł­nił zgni­ły, nie­przy­jem­ny za­pach. Te­le­fon nie prze­sta­wał dzwo­nić, a z wy­łą­czo­ne­go radia za­czę­ła pły­nąć me­lo­dia do złu­dze­nia przy­po­mi­na­ją­ca jeden z utwo­rów Fran­ka Si­na­try.

And now the end is here, and so i face that final cur­ta­in…

Prze­ra­żo­ny dok­tor Szlach­ta jesz­cze raz zer­k­nął na ekran dzwo­nią­ce­go te­le­fo­nu, który tym razem wy­świe­tlił zda­nie: Sły­sza­łem, że zwol­nił się panu ostat­ni ter­min na kon­sul­ta­cję! Po­nie­waż nie chce pan ode­brać, wpad­nę za pół mi­nut­ki. :-)

Koniec

Komentarze

 

Cześć!

 

 

Nowy dzień, nowe wy­zwa­niapo­my­śla­ła jakaś część miesz­kań­ców globu, otwie­ra­jąc rano oczy.

Za­pi­sał­bym kur­sy­wą jak w resz­cie opo­wia­da­nia:

Nowy dzień, nowe wy­zwa­niapo­my­śla­ła jakaś część miesz­kań­ców globu, otwie­ra­jąc rano oczy.

 

wszyst­ko to po­szło jak krew w piach. 

Za Czte­rech pan­cer­nych za­wsze plus :D!

 

ale, jak to mówią, lep­szy rydz niż nic

jw. – ale, jak to mówią lep­szy rydz niż nic

 

Z po­cząt­ku chło­pak bło­go­sła­wił dwie go­dzi­ny codzien­nie oszczę­dza­ne na do­jaz­dach

Chyba le­piej z tym co- :D. 

 

Jeśli cho­dzi o fa­bu­łę, to mia­łem nie­zdro­wą sa­tys­fak­cję przy czy­ta­niu :D. Ile razy wy­obra­ża­łem sobie, że wy­wi­jam taki numer ja­kie­muś szcze­gól­nie na­mol­ne­mu te­le­mar­ke­te­ro­wi. Faj­nie zbu­do­wa­na, prze­my­śla­na akcja. Za­koń­cze­nie sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce. Dobra ro­bo­ta :D!

 

po­zdra­wiam 

M. 

Je­stem ban­dzior! Świr! Sa­dy­sta! Nie­po­praw­ny opty­mi­sta!

Mor­der­co, z sa­tys­fak­cją przy­ją­łem wia­do­mość, że lek­tu­ra wy­da­ła Ci się przy­jem­na! :) Jeśli po­zwo­lisz, nad uwa­ga­mi tech­nicz­ny­mi po­chy­lę się po go­dzi­nie 15, gdy uzy­skam do­stęp do kom­pu­te­ra. Na te­le­fo­nie tro­chę cięż­ko mo­dy­fi­ko­wać tekst. Od razu mówię, że z kur­sy­wą na po­cząt­ku już zgłu­pia­łem, bo ile osób, tyle opi­nii – czy ona po­win­na tam być :p Wiel­kie dzię­ki za prze­czy­ta­nie tek­stu. Życzę uda­ne­go dnia :D

Uru­cha­mia­jąc sys­tem, Ber­cik dumał smęt­nie nad swoim ży­ciem. Do­brze zdana ma­tu­ra, pięć lat stu­diów, dwa fa­kul­te­ty i po­dy­plo­mów­ka – wszyst­ko to po­szło jak krew w piach. Pół­to­ra roku temu, w od­po­wie­dzi na sześć­dzie­siąt trzy ro­ze­sła­ne ży­cio­ry­sy i listy mo­ty­wa­cyj­ne otrzy­mał je­dy­nie ofer­tę pracy w banku.

Tak jak już na­pi­sa­łem w becie, ten frag­ment po­tra­fił zdo­ło­wać i wpro­wa­dzić czy­tel­ni­ka w na­strój hor­ro­ru ;)

Do­brze jed­nak się stało, że nie mamy tu czy­ste­go hor­ro­ru, tylko do­brze na­pi­sa­ną opo­wieść z ele­men­tem po­za­gro­bo­we­go prze­śla­dow­cy. Po­mysł nie­zwy­kle cie­ka­wy, uka­za­nie, że tak zwani ‘nę­ka­ją­cy’ stali się nę­ka­ni. Moim zda­niem do­brze po­ra­dzi­łeś sobie z tym te­ma­tem.

Po­stać Ro­ber­ta nie wy­da­je się obo­jęt­na, w końcu każdy z nas może nim być.

Faj­nie za­koń­czo­na opo­wieść, prze­nie­sie­nie ‘psy­cho­zy’ lub ‘klą­twy’ na kogoś in­ne­go. Prze­śla­dow­ca ten jest dosyć roz­chwia­ny emo­cjo­nal­nie i bar­dzo ner­wo­wy (wręcz za bar­dzo, jakby tylko cze­kał na pro­wo­ka­cję), co na­da­je mu spe­cy­ficz­ną cha­rak­te­ry­sty­kę ;)

Ode mnie bę­dzie zgło­sze­nie do bi­blio­te­ki.

Po­zdra­wiam i życzę wię­cej ta­kich prac!

,,Celuj w księ­życ, bo nawet jeśli nie tra­fisz, bę­dziesz mię­dzy gwiaz­da­mi,, ~ Pa­trick Süskind

Bar­dzo po­do­ba mi się po­mysł z życia wzię­ty i sple­cio­ny z za­świa­ta­mi. Po­wsta­ła sy­tu­acja tyleż co­dzien­na, z jaką nie­mal każdy chyba się ze­tknął, a jed­no­cze­śnie tak ab­sur­dal­na, że nie dzi­wo­ta, iż finał roz­gry­wa się w ga­bi­ne­cie psy­chia­try.

Mam na­dzie­ję, Amo­nie­Ra, że po­pra­wisz uster­ki, bo chciał­bym móc zgło­sić opo­wia­da­nie do Bi­blio­te­ki.

 

ode­bra­nie po­łą­cze­nia zwy­kle zaj­mo­wa­ło nie kró­cej niż trzy­dzie­ści minut. ―> …ode­bra­nie po­łą­cze­nia zwy­kle zaj­mo­wa­ło nie mniej niż trzy­dzie­ści minut. Lub: …ode­bra­nie po­łą­cze­nia zwy­kle trwa­ło nie kró­cej niż trzy­dzie­ści minut.

 

– …Czy pani Elż­bie­ta Za­mor­ska? ―> Wie­lo­kro­pek jest tu zbęd­ny.

Za SJP PWN: wie­lo­kro­pek «znak in­ter­punk­cyj­ny zło­żo­ny z trzech kro­pek na­stę­pu­ją­cych po sobie, ozna­cza­ją­cy prze­rwa­nie toku mowy lub nie­do­mó­wie­nie»

 

– …Mam może przy­jem­ność z panem Da­mia­nem Hum­me­lem? ―> Jak wyżej.

 

– …Dzwo­nię, aby przed­sta­wić ko­rzyst­ną i ogra­ni­czo­ną cza­so­wo pro­po­zy­cję kre­dy­to­wą. ―> Jak wyżej.

 

Nie­waż­ne, ile urzą­dzeń miał ten rąb­nię­ty gość (może ko­rzy­sta z ja­kiejś spryt­nej apli­ka­cji, prze­mknę­ło przez myśl chło­pa­ka) ―> Na­wias jest tu zbęd­ny.

W dal­szej czę­ści opo­wia­da­nia za­pi­su­jesz myśli w cu­dzy­sło­wie – by­ło­by wska­za­ne, abyś ujed­no­li­cił zapis

Tu znaj­dziesz wska­zów­ki, jak za­pi­sy­wać myśli: Zapis myśli bo­ha­te­rów

 

dok­tor An­to­ni Szlach­ta sie­dział wy­god­nie w fo­te­lu swo­je­go ga­bi­ne­tu… ―> Co to jest fotel ga­bi­ne­tu?

A może miało być: …dok­tor An­to­ni Szlach­ta sie­dział wy­god­nie w fo­te­lu w swo­im ga­bi­ne­cie

 

Pa­cjent pod­niósł się ze swo­je­go krze­sła… ―> Zbęd­ny za­imek.

Wy­star­czy: Pa­cjent pod­niósł się z krze­sła

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Da­nie­lu, bar­dzo dzię­ku­ję za miłe słowa i zgło­sze­nie do bi­blio­te­ki :) Co do roz­chwia­nia emo­cjo­nal­ne­go prze­śla­dow­cy – cze­góż in­ne­go na­le­ża­ło­by ocze­ki­wać po kimś, kto tra­fił do miej­sca co naj­mniej pie­kło­po­dob­ne­go? ;) Dzię­ki też za bez­cen­ne su­ge­stie i uwagi na eta­pie bety!

Droga Re­gu­la­tor­ko, Twoje po­chwa­ły od­bie­ram jako słod­sze od miodu ;) Wła­śnie ru­szam do eli­mi­no­wa­nia uste­rek z tek­stu. Je­stem bar­dzo wdzięcz­ny za czas po­świę­co­ny na prze­czy­ta­nie tek­stu, jak rów­nież za traf­ne jak zwy­kle su­ge­stie po­pra­wek.

Po­zdra­wiam!

Do­brze się czy­ta­ło, po­mysł z “ze­mstą” z za­świa­tów rów­nież do mnie prze­mó­wił, zwłasz­cza, że zo­stał nie­źle zre­ali­zo­wa­ny. Naj­lep­sze było, jak po odłą­cze­niu do­mo­fo­nu cze­ka­łam już na dal­szą eska­la­cję wy­da­rzeń. ;D Tro­chę mi prze­szka­dza­ły pewne uprosz­cze­nia (skró­ty?) fa­bu­lar­ne, jak np. roz­mo­wa psy­chia­try z Ro­ber­tem – nawet jeśli dzia­ły się dziw­ne rze­czy, to tro­chę za szyb­ko za­czął po­waż­nie trak­to­wać wy­wo­dy pa­cjen­ta. No i przy scen­ce z ju­da­szem od­czu­łam tro­chę zbyt­nią ło­pa­to­lo­gię, wo­la­ła­bym w tym miej­scu wię­cej nie­do­mó­wień dla pod­trzy­ma­nia at­mos­fe­ry ta­jem­ni­cy. Ale to takie moje ma­ru­dze­nie. ;)

Ogól­nie – so­lid­na ro­bo­ta i przy­jem­na lek­tu­ra, więc po­le­cę do bi­blio­te­ki.

deviantart.com/sil-vah

Bar­dzo się cie­szę, Amo­nie­Ra, że ko­men­ta­rzyk spra­wił Ci prze­słod­ką przy­jem­ność. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Yo, Amo­nie!

 

No, z bety już znasz moją opi­nię. Fajny po­mysł z te­le­mar­ke­te­rem, który na wła­snej skó­rze do­świad­cza w dość ma­ka­brycz­ny spo­sób na­ga­by­wa­nia ze stro­ny nie­do­szłe­go klien­ta. Jak wyżej na­pi­sał MBS, pew­nie wiele osób po­czu­je sa­tys­fak­cję, że na­ga­by­wacz sam zo­stał ofia­rą :)

Te uprosz­cze­nia, które za­rzu­ca Ci Silva, są oczy­wi­ście za­sad­ne, ale z dru­giej stro­ny roz­wle­ka­nie roz­mo­wy po­mię­dzy bo­ha­te­rem a psy­chia­trą nie­po­trzeb­nie prze­cią­gnę­ło­by tekst i naj­praw­do­po­dob­niej znu­dzi­ło­by czy­tel­ni­ka. Zło­te­go środ­ka tutaj nie ma, po­sze­dłeś w jedną stro­nę skali, jed­nak taki śro­dek cięż­ko by­ło­by zna­leźć. Oczy­wi­ście w dłuż­szym tek­ście da­ło­by rade zmie­ścić wię­cej in­for­ma­cji, ale aby wy­glą­da­ło to na­tu­ral­nie, to mu­sia­ło­by po­cią­gnąć za sobą rów­nież wy­dłu­że­nie fa­bu­ły w in­nych miej­scach. Ja uwa­żam, że jak się ma jakiś po­mysł i nie ma ocho­ty (albo czasu, po­my­słu, cze­go­kol­wiek) na jego mę­cze­nie, to trze­ba go podac w ta­kiej for­mie, w ja­kiej po­mysł się po­ja­wił. Potem do­sta­jesz fe­ed­back i już wiesz, czy jest do­brze, czy warto jesz­cze nad tek­stem po­pra­co­wać i roz­wi­nąć go. A fe­ed­back masz tutaj cał­kiem nie­zły, co po­win­no Cię cie­szyć, bo mnie oso­bi­ście cie­szy ;)

Po­zdra­wiam ser­decz­nie i po­le­cam się na przy­szłość

Q

Known some call is air am

Silvo, dzię­ki za fe­ed­back :D Cie­szę się, że udało mi się wy­wo­łać w czy­tel­ni­ku ja­kieś ocze­ki­wa­nie na ciąg dal­szy wy­da­rzeń w trak­cie lek­tu­ry. Oczy­wi­ście Two­je­mu za­rzu­to­wi nie spo­sób od­mó­wić so­lid­nych pod­staw i prze­mknę­ło mi kil­ka­krot­nie przez myśl, że może wy­da­rze­nia roz­gry­wa­ją się zbyt szyb­ko. Tak, jak na­pi­sał Outta Sewer, dia­log mię­dzy Ro­ber­tem a dok­to­rem Szlach­tą można by­ło­by prze­dłu­żyć i o 10 tys. zna­ków, jed­nak uzna­łem, że tekst stra­cił­by przez to na po­czyt­no­ści. Po­nad­to, jesz­cze jed­nym czyn­ni­kiem, który za­wa­żył na moim braku chęci do roz­wi­ja­nia tego wątku, było spraw­dze­nie sie­bie sa­me­go w krót­szych for­mach. Zwy­kle roz­bu­do­wu­ję wszyst­kie swoje opo­wia­da­nia do strasz­li­wych roz­mia­rów, tutaj za­ło­ży­łem sobie, że prze­ka­żę to co trze­ba w 15 tys. zna­ków i jak widać, w li­mi­cie się i tak nie wy­ro­bi­łem :D Skoro jed­nak ogól­na ocena opo­wia­da­nia wy­pa­da ra­czej na plus, to po­zo­sta­je mi się cie­szyć, że mimo nie­do­sy­tu i za­strze­żeń tekst wy­da­je się być w po­rząd­ku.

Outta Sewer, dzię­ki raz jesz­cze za współ­udział i fa­cho­wą pomoc w po­peł­nio­nym po­wy­żej tek­ście ;) Tro­chę się wko­pa­łeś, bo jeśli jesz­cze przyj­dzie mi do głowy coś tutaj na­pi­sać, to bez wąt­pie­nia do Cie­bie za­pu­kam xd Oczy­wi­ście ofe­ru­ję także swoją pomoc, gdyby oka­za­ła się po­trzeb­na przy Two­ich po­my­słach. A co do uwagi o mę­cze­niu po­my­słu, moja pani od hi­sto­rii w li­ceum na te­stach za­wsze po­wta­rza­ła, że “pierw­sza myśl jest za­wsze naj­lep­sza i nie ma co kom­bi­no­wać”…

Chil­lin, nie wko­pa­łem się :) Sam się po­le­cam, to wiem co robię… za­zwy­czaj ;)

Known some call is air am

Tak, jak na­pi­sał Outta Sewer, dia­log mię­dzy Ro­ber­tem a dok­to­rem Szlach­tą można by­ło­by prze­dłu­żyć i o 10 tys. zna­ków, jed­nak uzna­łem, że tekst stra­cił­by przez to na po­czyt­no­ści.

Nie­ko­niecz­nie. Le­karz mógł­by po­cią­gnąć pa­cjen­ta za język w ce­lach czy­sto po­znaw­czych, aby do­wie­dzieć się wię­cej o jego “psy­cho­zach”. No, ogól­nie sądzę, że da­ło­by się coś wy­my­ślić bez do­da­wa­nia sty­ro­pia­nu do tek­stu. ;) Ale też nie jest to z mojej stro­ny jakiś wiel­ki za­rzut, bo na to można przy­mknąć oko, jed­nak wspo­mi­nam, jako że tro­chę mi zgrzyt­nę­ło przy lek­tu­rze.

I tak, wra­że­nia po lek­tu­ry ca­ło­ści były po­zy­tyw­ne. :)

deviantart.com/sil-vah

Opo­wia­da­nie na­praw­dę fajne, przy­jem­nie się czyta, że wła­ści­wie nie mam uwag.

Silvo, bar­dzo do­brze, że o tym na­pi­sa­łaś ;) Będę miał na takie rze­czy ba­cze­nie w przy­szło­ści, gdy po­czu­ję nie­opa­no­wa­ny przy­pływ weny xd

Mor­te­cius, dzię­ki za po­now­ną lek­tu­rę tek­stu oraz miłe słowa :D No i oczy­wi­ście za pomoc pod­czas bety!

Agro­eling, mogę tylko po­dzię­ko­wać za po­zy­tyw­ną opi­nię oraz klika :) Na­praw­dę bar­dzo mi miło!

Cześć Amo­nie!

Ależ więź po­czu­łem ze “Zbi­gniew Ha­liń­ski” :D

 

To chyba o mnie opo­wia­da­nie :D

Jak ja uwiel­biam gnę­bić te­le­mar­ke­te­rów :D

Np. – jeśli mam czas – po­dej­mu­ję z nimi kon­wer­sa­cję, glę­dzę pół go­dzi­ny, za­ja­ra­ny wy­py­tu­ję o szcze­gó­ły, pytam: “czy ta wspa­nia­ła ofer­ta rze­czy­wi­ście dla mnie?!”, oni na­krę­ca­ją się, jak pie­prz­nię­ci, ga­da­ją jesz­cze wię­cej, cuda na kiju, po czym, pod sam ko­niec mówię, że kom­plet­nie nie je­stem za­in­te­re­so­wa­ny / albo, że je­stem bied­nym stu­den­tem, i takie tam :D

Ich wku^w dla mnie miod­kiem w pyszcz­ku Ku­bu­sia Pu­chat­ka :D

 

Ale do rze­czy – po­do­ba­ło mi się, choć, zgod­nie z mą imien­nicz­ką Silvą, tyci bra­ko­wa­ło mi sedna. Pewne rze­czy wy­da­rzy­ły się ciut za szyb­ko, faj­nie by­ło­by dać od­czuć czas w tym wszyst­kim, ze ta akcja Zby­sia (dla Ro­ber­ta) trosz­kę trwa­ła, żeby to na­ra­sta­ło wol­niej – a od­no­szę wra­że­nie, że od te­le­fo­nu Ro­ber­ta do Zbysz­ka do od­wie­dzin Zbysz­ka u Ro­ber­ta mi­nę­ła przy­sło­wio­wa go­dzi­na.

 

U pana Szlach­ty wi­dzia­łem też po­ten­cjał na lek­kie roz­wi­nię­cie akcji w szpi­ta­lu, że za­czy­na­ją się dziać ja­kieś nie­po­zor­ne, dziw­ne rze­czy, a sam finał mógł­by wtedy po­zo­stać bez zmian.

 

Po­mi­ja­jąc te de­ta­le (bo to dla mnie de­ta­le) – uwa­żam opo­wia­da­nie za bar­dzo celne i cie­ka­wie po­pro­wa­dzo­ne :) Sam finał rów­nież dość sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cy – taki ro­dzaj “za­mia­ny pa­cjen­ta” ;)

 

Warsz­ta­to­wo nic nie rzu­ci­ło mi się w oczy, może jedna, czy dwie pier­dół­ki.

 

– Dobry wie­czór, panie dok­to­rze – za­brzmiał uprzej­my męski głos w słu­chaw­ce.

To chyba nie jest po­praw­ny zapis. Nie po­win­no być tak?

– Dobry wie­czór, panie dok­to­rze. – Uprzej­my, męski głos za­brzmiał w słu­chaw­ce.

 

 

I za­koń­czył po­łą­cze­nie, po­zo­sta­wia­jąc chło­pa­ka w sta­nie głę­bo­kie­go szoku.

Ro­bert roz­po­czął prze­rwę szyb­ciej, niż było za­pla­no­wa­ne i po­wlókł się do kuch­ni cały czer­wo­ny.

Tro­chę to po­łą­cze­nie mi się nie widzi – czuć tu jakby do­słow­nie ko­lej­ny punkt, roz­dział. Mię­dzy tymi zda­nia­mi nie ma płyn­ne­go przej­ścia (co nie jest żad­nym błę­dem, ani ni­czym). Mam myśl, ze przy­dał­by się tam choć “enter”, aby mi­ni­mal­nie od­se­pa­ro­wać te dwa zda­nia, albo de­li­kat­nie je prze­bu­do­wać.

 

Tyle z pier­dół­ko­wa­tych uwag :)

 

Po­zdro!

Cześć, si­lvan! Faj­nie, że zna­la­złeś kilka chwil na lek­tu­rę i po­zo­sta­wie­nie opi­nii ;) Cie­szę się, że po­czu­łeś więź z czar­nym cha­rak­te­rem mojej opo­wie­ści xd

Je­steś już ko­lej­ną osobą, która zwra­ca mi uwagę, że akcję mógł­bym roz­wi­nąć w wol­niej­szy, le­piej opi­sa­ny spo­sób, a zatem zde­cy­do­wa­nie coś musi być na rze­czy. Obie­cu­ję, że w trak­cie two­rze­nia ko­lej­nych wy­po­cin będę miał te uwagi głę­bo­ko w ser­dusz­ku, tym bar­dziej, że tek­sty qu­asi-hor­ro­ro­we chciał­bym jesz­cze pisać. 

Co do uwag tech­nicz­nych – z tą kwe­stią dia­lo­go­wą 100% racji, umknę­ło to mojej uwa­dze. Już ru­szam do po­praw­ki. Jeśli cho­dzi o drugą uwagę, po­trze­bu­ję chwi­li na za­sta­no­wie­nie się, w jaki spo­sób mógł­bym ten mo­ment prze­re­da­go­wać ;P

Mam na­dzie­ję, że wa­len­tyn­ko­wy dzień upły­wa Ci przy­jem­nie. 

Niech Ci Słoń­ce jasno świe­ci!

Amon

 

Po zmia­nie pracy czas znaj­du­je z wiel­kim tru­dem, ale czasu na “Te­le­fon z za­świa­tów” nie uwa­żam za zmar­no­wa­ny.

 

 

Nie je­stem mega fanem hor­ro­rów, ale więk­szość tych, które za­pa­dły mi w pa­mięć, była nie­spiesz­na, a strach po­wo­do­wa­ły nie­do­po­wie­dze­nia, nie­ja­sno­ści (ale lo­gicz­nie zwią­za­ne z ca­ło­ścią), itd.

Po­wo­dzon­ka :)

 

 

PS. Wła­śnie sobie uświa­do­mi­łem, że ty­tu­łem sprze­da­jesz fa­bu­łę ;)

Bły­ska­wicz­nie człek się do­my­śla, o co cho­dzi ;)

No wła­śnie dla­te­go też od­stą­pi­łem od po­my­słu ozna­cze­nia opo­wia­da­nia jako hor­ror. Ow­szem, może jest tu jakiś pier­wia­stek hor­ro­ru, ale nie na tyle silny, żeby zdo­mi­no­wać tekst :P Być może kie­dyś po­dej­mę się próby na­pi­sa­nia cze­goś cał­ko­wi­cie w takim ga­tun­ku, ale zdaję sobie też spra­wę, jak do­bre­go po­my­słu to wy­ma­ga, no i przede wszyst­kim warsz­ta­tu. I bar­dzo do­brej umie­jęt­no­ści bu­do­wa­nia na­pię­cia. 

Czy ja wiem, czy tak sprze­da­ję? :D Re­flek­sję na temat tego ty­tu­łu mia­łeś już po lek­tu­rze i nie było chyba tak, że prze­czy­ta­łeś tytuł i już wie­dzia­łeś, co się wy­da­rzy w tek­ście ;)

Poza tym przy­zna­ję, że ja w ty­tu­ły zu­peł­nie nie umiem i nigdy nie wiem, jak mam na­zwać swoją pracę ;P

Masz tro­chę racji – po­my­śla­łem o tym w chwi­li, gdy po­ja­wi­ła się wia­do­mość, że gość zmarł.

Ale są tu by­strzej­si ode mnie :D

 

Po­wo­dze­nia, będę wy­cze­ki­wać hor­ro­ru :)

Cześć, Amo­nie!

Świet­ne opo­wia­da­nie. Ro­zu­miem, że sam wy­ko­nu­jesz po­dob­ną pracę? Bo bar­dzo do­brze ją od­da­łeś. Tylko uwa­żaj, żeby i do cie­bie nikt nie za­pu­kał ;)

 

 

Tam zalał wrząt­kiem lu­ro­wa­tą roz­pusz­czal­ną kawę i nie za­po­mniał do­peł­nić jej dużą ilo­ścią mleka, żeby nadać tym po­płu­czy­nom ja­ki­kol­wiek smak.

 

No dobra, to prze­ra­ża­ją­ce. Do­pie­ro co wczo­raj wy­gło­si­łam po­dob­ną myśl do sie­bie. Naj­bar­dziej lubię czar­ną kawę, ale lurę trza zalać mle­kiem, bo ina­czej nie da rady :P

 

Czy­ta­ło się na­praw­dę do­brze. Fak­tycz­nie czu­łam pe­wien nie­po­kój. Nie­ste­ty część po krop­kach już nie po­rwa­ła. Ro­zu­miem, że tra­fił do psy­chia­try­ka, ale emo­cje opa­dły mo­men­tal­nie, bo też czemu gro­ził dok­to­ro­wi? Tam­ten facet sam nie lubił tych co wy­dzwa­nia­li i wku­rzył się, jak ktoś inny był zły o to samo. Oso­bi­ście po­pro­wa­dzi­ła­bym to tro­chę ina­czej, bo wy­szło zbyt kli­szo­wo. Ale ostat­nie dwa zda­nia i ta emot­ka… Cudne! Wręcz ide­al­ne. Takie ty­po­we: “To wi­dzi­my się w są­dzie :)” albo “Kła­niam się :)”. Jest tu jedna osoba na por­ta­lu, która całą duszą nie­na­wi­dzi emo­tek, ale tutaj widać ich siłę.

 

Po­wo­dze­nia w dal­szym pi­sa­niu!

Nie wy­sy­łaj kra­sno­lu­da do ro­bo­ty dla elfa!

La­na­Val­len, ser­decz­ne dzię­ki za lek­tu­rę oraz po­dzie­le­nie się wra­że­nia­mi :) Bar­dzo cie­szy mnie, że jako pierw­sza wska­za­łaś oso­bi­sty pier­wia­stek ukry­ty w tek­ście. Wpraw­dzie ta­kiej pracy nie wy­ko­nu­ję obec­nie (wszyst­kim bogom za to chwa­ła!), ale nie mia­łem tyle szczę­ścia, gdy do­pie­ro za­czy­na­łem do­ro­słe życie, no i sy­tu­acja zmu­si­ła mnie do wy­ko­ny­wa­nia przez dwa mie­sią­ce naj­gor­szej ro­bo­ty w całym moim życiu :P Wy­star­czy­ło je­dy­nie po­łą­czyć tamto do­świad­cze­nie z obec­nym, pracy zdal­nej, no i po­sta­rać się wia­ry­god­nie prze­ka­zać to w tek­ście.

Co do uwagi o kawie: żadna kawa roz­pusz­czal­na nie za­stą­pi wspa­nia­łej latte na mleku ko­ko­so­wym, pitej re­gu­lar­nie w cza­sach, kiedy jesz­cze cho­dzi­ło się do biura :D

Teraz o ele­men­cie, który naj­mniej przy­padł Ci do gustu, czyli o sce­nie w ga­bi­ne­cie psy­chia­try. Usi­ło­wa­łem prze­ka­zać w niej, że prze­śla­dow­ca z za­świa­tów nie­na­wi­dzi ludzi, któ­rzy są w nie­wła­ści­wym miej­scu. Sta­ra­łem się prze­ka­zać, że dok­tor Szlach­ta nie prze­pa­da za swoją pracą (po­dob­nie jak Ro­bert), roz­mo­wę z pa­cjen­tem chce uciąć jak naj­szyb­ciej i w sumie nie po­świę­ca mu dużo za­in­te­re­so­wa­nia. Obaj męż­czyź­ni mają tę szcze­gól­ną cechę, że w prze­ci­wień­stwie do “upio­ra” jesz­cze żyją i mogą na swój los w jakiś spo­sób wpły­nąć, coś zmie­nić, co wy­wo­łu­je za­zdrość oraz złość ducha. Mo­głem wpraw­dzie roz­bu­do­wać bar­dziej opis dok­to­ra Szlach­ty, na­po­mknąć, że wzdy­cha z nie­chę­cią, albo dąży do jak naj­szyb­sze­go ucię­cia kon­sul­ta­cji i “za­wi­nię­cia się” do domu, ale uzna­łem, że to nie le­karz psy­chia­tra jest tutaj głów­nym bo­ha­te­rem :P

Uwa­żam, że na temat uśmiesz­ku nie­na­wi­ści po­win­ny po­wstać ja­kieś prace ba­daw­cze :D Chyba każdy, kto kie­dy­kol­wiek za­wi­tał do in­ter­ne­tu wie do­brze, że uśmiech­nię­ta emot­ka w od­po­wied­nich oko­licz­no­ściach po­tra­fi wy­wrzeć więk­sze wra­że­nie niż caps lock, wul­gra­ry­zmy itd. :P 

Na ko­niec po­wiem, że bar­dzo cie­szy mnie fakt, iż lek­tu­ry nie uzna­łaś za stra­tę czasu i po­dzie­li­łaś się swo­imi wra­że­nia­mi, które na­praw­dę dużo dla mnie zna­czą! 

Po­zdro,

Amon

Cześć Amon­Ra:-)

muszę przy­znać, że po­czą­tek mnie nie za­cie­ka­wił. Temat epi­de­mii i pracy zdal­nej nie budzi mo­je­go za­in­te­re­so­wa­nia. Na szczę­ście póź­niej już było tylko le­piej;-)

Po­do­ba mi się dia­log po­mię­dzy Ro­ber­tem a Zbi­gnie­wem z za­świa­tów, wy­szło na­tu­ral­nie, po­dob­nie jak po­zo­sta­łe te­le­fo­ny wy­ko­ny­wa­ne przez Ro­ber­ta. Sama po­stać Ber­ci­ka prze­ko­nu­ją­ca. 

Na­to­miast wi­zy­ta w ga­bi­ne­cie le­ka­rza i słowa, które kie­ru­je do mil­czą­ce­go Ro­ber­ta, tro­chę sztucz­ne (zwłasz­cza w po­rów­na­niu z wcze­śniej­szy­mi dia­lo­ga­mi) i nie­na­tu­ral­ne. Le­karz pyta pa­cjen­ta jak się czuje, a zaraz potem z mańki: nie mam do­brych wie­ści, mu­sisz tu jesz­cze zo­stać. Dziw­nie to za­brzmia­ło. Tak samo py­ta­nie, które na­rzu­ca od­po­wiedź, czyli to:

Nie miewa już pan uro­jeń czy ha­lu­cy­na­cji?

Ja­kiej od­po­wie­dzi się spo­dzie­wał? Chyba, że cho­dzi­ło o to, by pa­cjent przy­tak­nął, a on miał go jak naj­szyb­ciej z głowy. Co z jed­nej stro­ny by­ło­by lo­gicz­ne, po in­for­ma­cji, że le­karz ża­łu­je, że wy­brał me­dy­cy­nę. Nie­mniej, tro­chę mnie gry­zło. 

Po­mysł z umiesz­cze­niem Ro­ber­ta w szpi­ta­lu psy­chia­trycz­nym bar­dzo fajny (to jedno z moich ulu­bio­nych miejsc akcji;-). Po­do­ba mi się także po­mysł z te­le­fo­nem do le­ka­rza i prze­nie­sie­nie fru­stra­cji umar­łe­go z Ro­ber­ta na An­to­nie­go. Aż pa­cjent prze­mó­wił!:-) te­ra­pia gru­po­wa prze­sta­ła mu być po­trzeb­na;-) bar­dzo faj­nie to wy­szło:-) 

A i zwró­ci­łam też uwagę na ten motyw ze zdję­ciem, na któ­rym po­sta­cie za­czy­na­ją po­ru­szać usta­mi. Niby nic ory­gi­nal­ne­go, ale mnie się po­do­ba.

Czyta się płyn­nie, je­stem za­do­wo­lo­na z lek­tu­ry.

po­le­cam do bi­blio­te­ki i po­zdra­wiam:-)

Okej, teraz po two­ich wy­ja­śnie­niach ma to wię­cej sensu i już bar­dziej mi się po­do­ba. Przy­znam, że nie sku­pi­łam się przy czy­ta­niu aż tak mocno jak po­win­nam, więc nie poj­mu­ję tego jako wadę.

 

Uwa­żam, że na temat uśmiesz­ku nie­na­wi­ści po­win­ny po­wstać ja­kieś prace ba­daw­cze :D

 

Może już po­wsta­ły? :) Czy­ta­ła­bym.

 

żadna kawa roz­pusz­czal­na nie za­stą­pi wspa­nia­łej latte na mleku ko­ko­so­wym

 

No ta­kich fancy kaw to nie pijam, ale gdyby ktoś mi przy­rzą­dził albo roz­da­wa­li­by za darmo, na pewno by mi sma­ko­wa­ła! Brzmi smacz­nie :)

Nie wy­sy­łaj kra­sno­lu­da do ro­bo­ty dla elfa!

Do­kli­ku­ję bi­blio­te­kę :)

 

Tekst opar­ty na bar­dzo faj­nym po­my­śle, zgrab­nie wplo­tłeś te­le­mar­ke­ting w fan­ta­sty­kę, ze­msta z za­świa­tów – bar­dzo mi się :) Poza tym opo­wia­da­nie po­rząd­nie na­pi­sa­ne, do­brze się je czy­ta­ło.

Bo­ha­te­ro­wie, dia­lo­gi i sama akcja też na plus. Przy­jem­na lek­tu­ra :)

Amo­nie, widzę, że już można po­gra­tu­lo­wać pierw­szej bi­blio­te­ki ;)

,,Celuj w księ­życ, bo nawet jeśli nie tra­fisz, bę­dziesz mię­dzy gwiaz­da­mi,, ~ Pa­trick Süskind

Ol­ciat­ko, faj­nie, że po­mi­mo nie­zbyt in­te­re­su­ją­ce­go Cię wstę­pu od­wa­ży­łaś się na dal­szą lek­tu­rę :) Co do roz­mo­wy Ro­ber­ta z psy­chia­trą, do­kład­nie taki był za­miar: prze­pro­wa­dzić kon­sul­ta­cję z nie­wiel­ką dba­ło­ścią o pa­cjen­ta, byle szyb­ciej ją skoń­czyć, po­je­chać do domu na upra­gnio­ną ko­la­cję :P Do­star­czy­łaś mi na pewno ma­te­ria­łu do re­flek­sji na temat na­tu­ral­no­ści tego dia­lo­gu, dzię­ki za wska­za­nie zgrzy­ta­ją­ce­go Twoim zda­niem mo­men­tu. No i dzię­ku­ję oczy­wi­ście za po­le­ce­nie, niech Ci bo­go­wie w dzie­ciach wy­na­gro­dzą ;D

Katio, wow! Bar­dzo je­stem wdzięcz­ny za klika :) Faj­nie, że po­mysł Ci się spodo­bał.

Da­nie­lu, nie do końca się tego spo­dzie­wa­łem, ale wy­lą­do­wa­nie opka w Bi­blio­te­ce spra­wi­ło mi bar­dzo dużo ra­do­ści ;) Dzię­ki za gra­tu­la­cję, za betę, za wspar­cie!

 

No i dzię­ku­ję oczy­wi­ście za po­le­ce­nie, niech Ci bo­go­wie w dzie­ciach wy­na­gro­dzą ;D

dzię­ku­ję, ale nie ma ta­kiej po­trze­by, dwój­ka w zu­peł­no­ści mi wy­star­czy:-)

 

Dwoj­ka, to słod­ki tupot czte­rech ma­lych nóżek :D Grat­ki Amo­nie :)

Ol­ciat­ko, wy­bacz – nie mia­łem po­ję­cia! W ta­kiej sy­tu­acji pro­szę z moich ży­czeń wy­kre­ślić dzie­ci i pod­sta­wić w ich miej­sce do­wol­nie wy­bra­ną na­gro­dę, np. pie­nią­dze :D 

Si­lvan, gra­zie mille! Bar­dzo mi miło, że tekst spo­tkał się z takim od­bio­rem ;)

Bar­dzo udane po­łą­cze­nie rze­czy­wi­sto­ści co­vi­do­wej ze świa­tem du­chów. Czy­ta­ło się gład­ko, na­pię­cie stale rosło, byłam bar­dzo cie­ka­wa fi­na­łu. Za­koń­cze­nie też mi się spodo­ba­ło. Roz­mo­wa z psy­chia­trą wy­da­wa­ła mi się zwy­kłym od­wa­le­niem ro­bo­ty, ale też pi­sa­łeś, że Szlach­ta nie lubił swo­jej pracy.

Przy­znam, że było mi żal Ro­ber­ta, nie za­słu­żył sobie na to, Ha­liń­ski po­wi­nien ra­czej wy­brać sze­fów banku ;) Za to dok­tor­ka mi nie żal ;)

Mam tylko jedną wąt­pli­wość: skąd Ro­bert wie­dział, że książ­ka za­wie­ra tylko jeden numer i skoro Ha­liń­ski prze­rzu­cił się na dok­tor­ka to on jest wolny?

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Cześć, Ir­ko­_Luz :) Co do Two­jej wąt­pli­wo­ści, pró­bo­wa­łem na to py­ta­nie od­po­wie­dzieć na­stę­pu­ją­cym frag­men­tem:

 

– Pew­nie po­ja­wił mu się pan dok­tor w książ­ce te­le­fo­nicz­nej – od­po­wie­dział śmier­tel­nie po­waż­ny Ro­bert, wbi­ja­jąc rów­no­cze­śnie pa­znok­cie w swoje przed­ra­mio­na. – Za­wsze nosi ze sobą książ­kę, bar­dzo długą, ale za­pi­sa­no w niej tylko j-je­den numer, a przy oka­zji wszyst­kie in­for­ma­cje na pana temat. 

– Skąd pan to wszyst­ko wie?

W tym mo­men­cie chło­pak za­mknął na chwi­lę oczy, jak gdyby przy­po­mi­nał sobie coś strasz­li­we­go. Potem ro­zej­rzał się po ga­bi­ne­cie spraw­dza­jąc, czy nikt nie pod­słu­chu­je.

– W-w-wi­dzia­łem, sły­sza­łem… przy­szedł do mnie, do d-d-d-… domu…

Wiem, że tro­chę mało i zo­sta­wi­łem tro­chę pewne rze­czy nie­do­po­wie­dzia­ne, ale za­de­cy­do­wa­łem, że nie wszyst­ko chcę wy­kła­dać, no i zresz­tą nie po­ka­zu­ję w tek­ście Ha­liń­skie­go bez­po­śred­nio :D Po­ja­wia się on za­wsze tylko jako ktoś dzwo­nią­cy, ewen­tu­al­nie po­wo­du­ją­cy ja­kieś pa­ra­nor­mal­ne ak­tyw­no­ści na­oko­ło bo­ha­te­rów.

Bar­dzo mi miło, że wpa­dłaś, prze­czy­ta­łaś i po­zo­sta­wi­łaś ko­men­tarz :) Ser­decz­ne dzię­ki i życzę mi­łe­go wie­czo­ru!

Witaj.

Do­sko­na­ły tekst, brawa szcze­gól­nie za mi­strzow­skie po­tę­go­wa­nie na­pię­cia oraz za nie­sa­mo­wi­te po­czu­cie hu­mo­ru. :)

Mo­men­ta­mi ko­ja­rzy­łam fil­mo­we wra­że­nia, które mia­łam przy oglą­da­niu “Po­je­dyn­ku na szo­sie”. 

Gra­tu­lu­ję Ci po­dej­ścia do czy­tel­ni­ka tak bar­dzo na luzie, by prze­ka­zać naj­waż­niej­sze tre­ści tego świet­ne­go opo­wia­da­nia.

Po­zdra­wiam. 

Pe­cu­nia non olet

Bruce, bo się za­ru­mie­nię (a nie­ła­two za­kło­po­tać bo­skie­go Ra ;))!

Bar­dzo ura­do­wa­ła mnie wia­do­mość, że tekst przy­padł Ci do gustu. I na do­da­tek wy­wo­łał sko­ja­rze­nia z tak za­cnym fil­mo­wym ob­ra­zem :) Cie­szę się także, że do­ce­ni­łaś po­czu­cie hu­mo­ru po­łą­czo­ne z próbą bu­do­wa­nia na­pię­cia.

Dzię­ki za wi­zy­tę i ko­men­tarz!

Przy­jem­ne­go wie­czo­ru!

Amon­Ra, cała przy­jem­ność po mojej stro­nie. 

Po­zdra­wiam, wza­jem­nie, dzię­ku­ję. :)

Pe­cu­nia non olet

Dobre. Boski Ra, udał Ci się ten tekst.

Fajny po­mysł, faj­nie, że te­le­mar­ke­ter do­stał za swoje, i faj­nie, że nie na śmierć. Za­iste, dla sze­fów ta­kich ludzi po­wi­nien być jakiś spe­cjal­ny ko­cioł. A z braku laku – może by tak pod­su­nąć dane oso­bo­we Zby­cho­wi…

Tak z cie­ka­wo­ści – czy le­ka­rze spo­ty­ka­ją się z pa­cjen­ta­mi na tyle późno, że dzie­ci już śpią? Ra­czej od­nio­słam wra­że­nie, że po 18 to me­dy­cy­na ma ciszę nocną.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Sie­ma­no, Fin­kla ;) Miło Cię wi­dzieć pod tak an­tycz­nym tek­stem z lu­te­go. 

Czyje dane oso­bo­we chcia­ła­byś pod­su­nąć Zby­cho­wi? :D 

Bar­dzo mnie cie­szy, że uzna­łaś tekst za udany. Co do sys­te­mu opie­ki zdro­wot­nej, zdaję sobie spra­wę, że w zwy­kłym szpi­ta­lu ko­la­cja jest o 16 i nara, aż do rana nikt się pa­cjen­tem nie in­te­re­su­je, ale na tyle, na ile mi wia­do­mo, pla­ców­ki psy­chia­trycz­ne rzą­dzą się ciut in­ny­mi za­sa­da­mi. Le­ka­rze dy­żur­ni są tam zwy­kle ca­ło­do­bo­wo ze wzglę­du na spe­cy­fi­kę le­czo­nych tam scho­rzeń. A dzie­ci cha­dza­ją spać po wie­czo­ryn­ce :D

Uści­ski! Dzię­ku­ję za lek­tu­rę tek­stu <3

No, sze­fów tych te­le­mar­ke­te­rów, ludzi, któ­rzy wy­my­śla­ją te wszyst­kie podłe myki zmu­sza­ją­ce kor­po­nie­wol­ni­ków do wy­ci­ska­nia wszyst­kie­go z każ­de­go klien­ta… Myślę, że Zby­chu bę­dzie za­do­wo­lo­ny. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Cześć!

Bar­dzo do­brze na­pi­sa­łeś to opo­wia­da­nie. Motyw prze­śla­dow­cy, który oka­zu­je się du­chem jest po­pu­lar­ny, ale Tobie udało się dodać tu cie­ka­we ele­men­ty, jak choć­by motyw z książ­ką te­le­fo­nicz­ną. Ja oso­bi­ście współ­czu­łam bied­ne­mu Ro­ber­to­wi. Głów­ny bo­ha­ter zde­cy­do­wa­nie daje się lubić, dzię­ki czemu at­mos­fe­ra grozy jest bar­dziej od­czu­wal­na. Jak czy­ta­łam o dzia­le IT, to przed ocza­mi sta­nę­ła mi scena z pierw­sze­go od­ci­nak The IT Crowd. Je­dy­ny man­ka­ment, jak dla mnie, to fakt, że tytuł zdra­dza za dużo.

Hejo, Ali­cel­lo! :)

Jak miło do­stać ko­men­tarz pod sta­rym opo­wia­da­niem :D Bar­dzo mnie cie­szy, że tekst się spodo­bał i wy­zwo­lił emo­cje, takie jak współ­czu­cie i sym­pa­tia wzglę­dem Ro­ber­ta. Faj­nie, że wy­czu­wal­na była at­mos­fe­ra grozy. 

Z ty­tu­łem to nie­ste­ty praw­da, ale je­stem osobą, która kom­plet­nie, zu­peł­nie i do resz­ty nie umie w ty­tu­ły. Je­dy­ne, jakie mi wy­szły, to te de­dy­ko­wa­ne przy­go­dom Jo­achi­ma i Ty­fu­sa, cała resz­ta przy­po­mi­na do­słow­nie nic i nie za­chę­ca do prze­czy­ta­nia opo­wia­da­nia :D

Bar­dzo dzię­ku­ję za wi­zy­tę! Po­zdra­wiam ;)

Boski dzie­cia­ku, co Ty wiesz o sta­rych opo­wia­da­niach?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Fin­klo, wiel­ki Ra jest wpraw­dzie przed­wiecz­ny i takie tam, ale konto na por­ta­lu za­ło­żył sto­sun­ko­wo nie­daw­no i opo­wia­da­nie z cza­sów, gdy sta­wiał tutaj pierw­sze kroki, spra­wia wra­że­nie an­tycz­ne­go :D Nie­za­leż­nie od faktu, że bó­stwo pa­mię­ta wy­pro­wa­dze­nie ludu moj­że­szo­we­go z Egip­tu, jakby to było wczo­raj!

(Omg, za­ło­ży­łaś konto na por­ta­lu nie­mal de­ka­dę przede mną :O)

Toteż wła­śnie. Twoje po­cząt­ki to dla mnie rap­tem przed­wczo­raj. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Cześć, Amon

wy­glą­da na to, że za­czą­łem Cię stal­ko­wać, mam na­dzie­ję, że nie czu­jesz z tego po­wo­du smro­du i chło­du wokół sie­bie ;)

 

Fajne opo­wia­da­nie, uwa­żam, że taki los po­wi­nien spo­tkać wszyst­kich na­tręt­nych te­le­mar­ke­te­rów oraz ich prze­ło­żo­nych. Po­lu­bi­łem Zbi­gnie­wa, a zwłasz­cza jego tek­sty (w szcze­gól­no­ści te wy­świe­tla­ją­ce się na te­le­fo­nie), po­nie­waż wy­wo­ła­ły u mnie śmiech. Humor tego opo­wia­da­nia tra­fił do mnie nawet bar­dziej niż tych dwóch z uni­wer­sum Jo­achi­ma i Ty­fu­sa. Widzę, że jesz­cze 2 tek­sty po­peł­ni­łeś i korci mnie do nich zaj­rzeć :)

 

Po­zdra­wiam :D

wy­glą­da na to, że za­czą­łem Cię stal­ko­wać, mam na­dzie­ję, że nie czu­jesz z tego po­wo­du smro­du i chło­du wokół sie­bie ;)

Mam być nie­za­do­wo­lo­ny, bo ktoś czyta moje tek­sty? :D Je­stem ra­czej szczę­śli­wy i wdzięcz­ny.

Z jed­nej stro­ny wy­da­rze­nia w opo­wia­da­niu do­ty­czą słusz­nej ze­msty na te­le­mar­ke­te­rze, ale sta­ra­łem się też po­ka­zać, że nie do końca jest on osobą od­po­wie­dzial­ną za cha­rak­ter wy­ko­ny­wa­nej pracy i z dużą dozą praw­do­po­do­bień­stwa chciał­by robić coś in­ne­go. Faj­nie, że opo­wia­da­nie roz­ba­wi­ło i spra­wi­ło przy­jem­ność ;)

 

Widzę, że jesz­cze 2 tek­sty po­peł­ni­łeś i korci mnie do nich zaj­rzeć :)

Tylko na wła­sną od­po­wie­dzial­ność :D

 

Dzię­ku­ję bar­dzo za lek­tu­rę, rów­nież po­zdra­wiam!

 

Z jed­nej stro­ny wy­da­rze­nia w opo­wia­da­niu do­ty­czą słusz­nej ze­msty na te­le­mar­ke­te­rze, ale sta­ra­łem się też po­ka­zać, że nie do końca jest on osobą od­po­wie­dzial­ną za cha­rak­ter wy­ko­ny­wa­nej pracy i z dużą dozą praw­do­po­do­bień­stwa chciał­by robić coś in­ne­go.

Do­brze wy­szło, dla­te­go na­pi­sa­łem też o pra­co­daw­cach te­le­mar­ke­te­rów :)

 

Po­zdro :)

Po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Anet, jak miło ;) po­zdra­wiam go­rą­co!

Nowa Fantastyka