- Opowiadanie: Bellatrix - Misja ocalenia człowieka

Misja ocalenia człowieka

Te­stu­ję sobie jak wy­glą­da wrzu­ca­nie sta­rych opo­wia­dań na nową stro­nę ;P

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Misja ocalenia człowieka

 

"Misja oca­le­nia czło­wie­ka"

 

Wszyst­ko, jak okiem się­gnąć, po­kry­wał lód. Po wy­so­ko­ści bu­dyn­ków do­my­ślał się, że do­tar­li wresz­cie do za­mro­żo­nej War­sza­wy. W pro­mie­niu setek ki­lo­me­trów ani jed­nej, żywej duszy. Tylko ich dwoje i on, sza­lo­ny twór­ca tej lo­do­wej pu­sty­ni, ukry­ty po­dob­no w cen­trum mia­sta. Nie­sa­mo­wi­te, że jeden czło­wiek był w sta­nie wy­mro­zić taki ob­szar. Greg, gdyby nie wi­dział tego na wła­sne oczy a mróz od dwóch ty­go­dni nie prze­ni­kał go na wskroś, nigdy by nie uwie­rzył. Przy­le­cie­li do Dre­zna, sa­mo­cho­dem do­tar­li do Wro­cła­wia, ale już za Ole­śni­cą za­czy­na­ła się stre­fa zero. Teraz pew­nie lód ogar­niał i sto­li­cę Dol­ne­go Ślą­ska.

 

Z całej ekipy prze­żył tylko on. Pięć dni temu do­wlókł się do obozu nie­do­bit­ków ekipy Rose. Miał szczę­ście. Ślicz­na, na­iw­na blon­dy­necz­ka, nie roz­sta­wa­ła się z nie­wiel­ką wa­liz­ką. Po­mo­gła mu. Na po­cząt­ku uwa­żał ją za strasz­nie głu­pią. Bez żad­nych pytań po­dzie­li­ła się wła­sny­mi za­pa­sa­mi, wma­so­wa­ła w obo­la­łe stopy maść na od­mro­że­nia, za­opie­ko­wa­ła się nim jakby był co naj­mniej dawno nie­wi­dzia­nym krew­nym. Za­sta­na­wiał się, jak mogła prze­żyć, nawet nie tę sa­mo­bój­czą misję, ale w ogóle, w cy­nicz­nym świe­cie roku 2012, będąc tak nie­skoń­cze­nie na­iw­ną i dobrą. Po­wąt­pie­wał także w zdro­wie psy­chicz­ne tego, który wy­słał ją na sza­lo­ne­go pro­fe­sor­ka, ale teraz już miał pew­ność że, o dziwo, nada­wa­ła się. I to znacz­nie le­piej, niż kto­kol­wiek z jego po­przed­niej ekipy, czy jej to­wa­rzy­szy, z któ­rych ostat­ni wczo­raj skoń­czył jako bryła lodu. Miała in­tu­icję i nie­sa­mo­wi­te­go farta. Umia­ła też do­strze­gać rze­czy, które jemu, do­świad­czo­ne­mu gli­nia­rzo­wi, umy­ka­ły. Mu­siał przy­znać przed sobą, że gdyby nie ona, już dawno za­koń­czył­by żywot w lo­do­wej trum­nie. Szko­da, że po­zna­li się do­pie­ro te kilka dni temu i to w dość kiep­skich oko­licz­no­ściach. W sumie, po­do­ba­ła mu się i chęt­nie by z nią… no, ale na pewno nie tutaj, nie na tym lo­do­wym pust­ko­wiu. Miał już pew­ność, że to War­sza­wa, w od­da­li ma­ja­czył cha­rak­te­ry­stycz­ny kształt Pa­ła­cu Kul­tu­ry. Po­wo­li po­włó­cząc no­ga­mi do­tar­li do nie­czyn­nej sta­cji metra. Pod war­stwą lodu dał się od­czy­tać napis "Ma­ry­mont". Ostroż­nie we­szli do środ­ka, przy­świe­ca­jąc la­tar­ka­mi. Lód chrzę­ścił pod no­ga­mi, ale zda­wa­ło się, że im dalej, tym go coraz mniej. Ze­szli po scho­dach, nagle ciszę prze­ciął krzyk Rose. Greg po­czuł silne pchnię­cie, snop la­tar­ki za­tań­czył po lśnią­cej jak tafla po­sadz­ce pe­ro­nu. Tak zna­jo­my świst wraz z to­wa­rzy­szą­cą falą na­głe­go zimna prze­ciął po­wie­trze.

 

– Rose? – za­py­tał, czu­jąc dła­wie­nie w gar­dle.

 

– W po­rząd­ku – wy­krztu­si­ła. Po chwi­li zo­ba­czył w sła­bym sno­pie świa­tła, jak pod­no­si wa­li­zecz­kę. Zdro­wa i cała.

 

Wes­tchnął z ulgą. Nie za­wio­dła nawet teraz. Prze­wi­dzia­ła, gdzie bę­dzie pu­łap­ka, zdą­ży­li usko­czyć, zanim po­ra­zi­ła ich lo­do­wa­tym zim­nem. Ogrom­na bryła lodu po­trza­ska­ła po­sadz­kę parę me­trów dalej. Zro­bi­ło mu się go­rą­co na myśl, że gdyby nie Rose, to zo­sta­ła­by z niego mia­zga a w naj­lep­szym razie lo­do­wy posąg. Wi­dział po dro­dze setki ta­ko­wych i nie palił się do po­więk­sze­nia ko­lek­cji. Zresz­tą, zbyt do­brze pa­mię­tał, jak skoń­czy­li jego współ­pra­cow­ni­cy. Oparł się ple­ca­mi o lo­do­wa­tą ścia­nę i za­mknął oczy. Szlag! Że też za­chcia­ło mu się ra­to­wać świat.

 

„Król Lodu! Ge­nial­ny na­uko­wiec osza­lał po śmier­ci żony!" – krzy­cza­ły ty­tu­ły gazet. Wzru­szył­by ra­mio­na­mi, prze­czy­tał i za­po­mniał, gdyby nie fakt, iż stary nie dość, że zwa­rio­wał to po­sta­no­wił eks­ter­mi­no­wać pół globu a być może, do­ce­lo­wo i cały. Opra­co­wał tech­no­lo­gię po­zwa­la­ją­cą w pro­sty spo­sób na wiel­ką skalę re­su­bli­mo­wać azot znaj­du­ją­cy się w po­wie­trzu, po czym kon­se­kwent­nie za­czął wy­mra­żać oto­cze­nie. Udało mu się z nie­mal całą Pol­ską i nie spra­wiał wra­że­nia, jakby za­mie­rzał na tym po­prze­stać. Ani per­swa­zje ani groź­by nie po­skut­ko­wa­ły. Licz­ne próby pa­cy­fi­ka­cji speł­za­ły na ni­czym, lo­do­we im­pe­rium roz­ra­sta­ło się z każ­dym dniem. Nawet zbom­bar­do­wać się go nie dało, lo­ka­li­zo­wał bomby i zanim ta tra­fi­ła w cel, ze­sta­lo­ny wokół azot nie do­pusz­czał do wy­bu­chu. Trze­ba więc było dzia­da „prze­ko­nać" oso­bi­ście i w tym celu prze­być roz­ra­sta­ją­cą się lo­do­wą pu­sty­nię a na­stęp­nie la­bi­rynt pu­ła­pek jakim się stała War­sza­wa i jej oko­li­ce. Do tej pory wy­sła­no około setki uzbro­jo­nych ekip a do­brnąć aż dotąd udało się tylko jemu i Rose.

 

Miał dość. Chciał być jak naj­da­lej stąd, w cie­płym miesz­kan­ku, we wła­snym łóżku. Naj­chęt­niej z tą ślicz­ną i na­iw­ną blon­dy­necz­ką.

 

– Greg, nie pod­da­waj się – po­wie­dzia­ła, ła­mią­cym się gło­sem, przy­ci­ska­jąc do pier­si wa­li­zecz­kę.

 

W od­po­wie­dzi objął ją i zbli­żył twarz tak, że ze­tknę­li się czo­ła­mi.

 

– Nie pod­dam się. Do­pó­ki je­steś ze mną, mam pew­ność, że nic mi się nie sta­nie.

 

– Bo to praw­da. Nie po­zwo­lę, żeby stało ci się coś złego, Greg.

 

Po­ca­ło­wał ją, czu­jąc, że zlo­do­wa­cia­ła krew w tęt­ni­cach wresz­cie za­czy­na krą­żyć jak po­win­na.

 

– My­ślisz, że do­brym po­my­słem jest prze­no­co­wać tutaj? – szep­nął jesz­cze w prze­rwach mię­dzy po­ca­łun­ka­mi. Nie od­po­wie­dzia­ła, tylko przy­tu­li­ła się moc­niej.

 

Spali długo, grze­jąc się na­wza­jem w jed­nym śpi­wo­rze. Gdy opu­ści­li sta­cję, Słoń­ce znaj­do­wa­ło się już wy­so­ko, cho­ciaż mimo lata nie było w sta­nie uwol­nić War­sza­wy spod war­stwy lodu.Greg pró­bo­wał wy­my­śleć, jak to jest moż­li­we, czemu zmro­żo­ny azot nie sub­li­mu­je z po­wro­tem, ale nie po­tra­fił.

 

– Facet na­praw­dę mu­siał być ge­niu­szem – mruk­nął.

 

– Myślę, że jest nim nadal.

 

– Byłaś tu kie­dyś?

 

– Tak, w po­ło­wie je­stem Polką. Mama po­cho­dzi­ła z Czech, ale uro­dzi­łam się tu, w War­sza­wie.

 

– Czemu w ogóle pod­ję­łaś się tej wy­pra­wy? Tylu ludzi stra­ci­ło życie, zo­sta­ło lo­do­wy­mi po­są­ga­mi, ni­ko­mu się nie udało. My­ślisz, że uda się tobie?

 

– A ty?

 

Greg ro­ze­śmiał się gło­śno. No tak, punkt dla niej.

 

– Nie mam nic do stra­ce­nia. Praca mnie znu­dzi­ła, ro­dzi­ny nie mam. Poza tym, świet­nie płacą.

 

– W za­sa­dzie… już chyba też nie mam ro­dzi­ny. – Uśmiech­nę­ła się smut­no. Jakoś in­stynk­tow­nie po­czuł, że le­piej nie drą­żyć te­ma­tu. Szli dłuż­szy ka­wa­łek w mil­cze­niu, po­dzi­wia­jąc lśnią­co białe i czy­ste jak nigdy przed­tem mia­sto. Co jakiś czas mi­ja­li ko­lej­ne sta­cje metra.

 

– Je­ste­śmy już bli­sko. – Rose przy­sta­nę­ła pod po­trza­ska­ną wiatą daw­ne­go przy­stan­ku au­to­bu­so­we­go, z za­tar­tym, dłu­gim na­pi­sem "Po…ika"

 

– I całe szczę­ście. Nie mogę się do­cze­kać, aż wpa­ku­ję mu kulkę w łeb – od­parł kwa­śno.

 

Po­pa­trzy­ła uważ­nie.W błę­kit­nych oczach była po­wa­ga i smu­tek.

 

– On jest do­brym czło­wie­kiem i wspa­nia­łym na­ukow­cem. Po­gu­bił się pod wpły­wem cier­pie­nia. Nie mo­że­my go tak po pro­stu zabić. On po­trze­bu­je po­mo­cy.

 

Wes­tchnął cięż­ko. No tak, zgo­dził się w chwi­li sła­bo­ści, że naj­pierw wy­pró­bu­ją po­ko­jo­we me­to­dy. Oj, ślicz­not­ko z misją zba­wia­nia świa­ta, obyś nie za­pła­ci­ła za ide­ały zbyt drogo.

 

Ogrom­ny bu­dy­nek Po­li­tech­ni­ki miał mnó­stwo za­ka­mar­ków, ale „Król Lodu" naj­wy­raź­niej nie za­mie­rzał się kryć. Greg omal nie zwy­mio­to­wał na widok ni to czło­wie­ka, ni zwie­rza, z siną, dwu­krot­nie więk­szą niż nor­mal­nie twa­rzą o gro­te­sko­wym wy­ra­zie i wy­ba­łu­szo­nych oczach. Do na­puch­nię­te­go, czer­wo­no­si­ne­go nosa pod­łą­czo­ne miał dwie, kon­tra­sto­wo zie­lo­ne rurki. Rose, nie oglą­da­jąc się, pod­bie­gła pierw­sza. Otwo­rzy­ła wa­li­zecz­kę i wy­ję­ła z niej zwię­dły bu­kiet pą­so­wych róż.

 

– Wa­riat­ka! – jęk­nął pod nosem Greg, ob­ser­wu­jąc scenę. Lecz wy­łu­pia­ste oczy sza­leń­ca na­bra­ły wy­ra­zu smut­ku i tę­sk­no­ty. Chciał chyba coś po­wie­dzieć, ale nie był zdol­ny wy­ar­ty­ku­ło­wać słów. Za to do­sko­na­le sły­chać było drżą­cy głos Rose.

 

– Po­zna­jesz? – Do­tknę­ła róż. – To z grobu mamy, za­sa­dzi­łeś je wła­sną dło­nią. Tę­sk­ni­my za tobą, tato.

 

Na­uko­wiec wy­cią­gnął nie­pew­nie ręce w jej kie­run­ku, jakby wahał się, czy przy­tu­lić. Po­wia­ło przej­mu­ją­cym chło­dem i Greg uj­rzał, jak ciało Rose ota­cza tak zna­jo­ma, gruba na pół metra, prze­zro­czy­sta trum­na. Róże upa­dły na mar­mu­ro­wą po­sadz­kę i roz­bi­ły się, ni­czym szkło.

 

– Giń, skur­wy­sy­nu! – wrza­snął. To było na tyle, jeśli cho­dzi o po­ko­jo­we me­to­dy Rose.Wymierzył pi­sto­let i na­ci­snął spust. I drugi raz.

 

Cisza.

 

Glock wy­padł z dłoni i roz­trza­skał się, zu­peł­nie jak przed chwi­lą róże. Stary wa­riat wy­cią­gął ręce, do nad­garst­ków miał przy­mo­co­wa­ny re­su­bli­ma­tor. Greg zro­zu­miał, że prze­grał i za chwi­lę po­dzie­li los Rose.Ale pojął też, że bez niej wcale nie chciał wra­cać.

 

***

 

Pro­fe­sor po­pa­trzył na dwa, za­mro­żo­ne ciała. Ża­ło­wał, że stra­cił głos. Może zdo­łał­by wy­ja­śnić uko­cha­nej córce i jej chło­pa­ko­wi, że za parę mie­się­cy na­stą­pi ka­ta­klizm i jako jedni z nie­licz­nych prze­trwa­ją za­hi­ber­no­wa­ni nad­cho­dzą­cą epokę lo­dow­co­wą.

 

No nic, wy­tłu­ma­czy im za kil­ka­na­ście ty­się­cy lat.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Witam wszyst­kich, to pierw­sza rzecz jaką umie­ści­łam na tym por­ta­lu. Opo­wia­da­nie pier­wot­nie po­wsta­ło jako mi­nia­tu­ra na kon­kurs, ale przed­sta­wiam je tu w nowej, roz­bu­do­wa­nej wer­sji. I pro­szę o rze­czo­we ko­men­ta­rze - mogą być ostre - nie ob­ra­żam się :)

Opo­wia­da­nie cał­kiem dobre, jak na mój gust. Fajną po­sta­cią jest ów Profesor.Nie będę się roz­pi­sy­wał, bo i po co? Po­wiem jesz­cze tylko, że gdy­bym mógł, dał­bym 5/6.

Po­zdra­wiam

Przy­zna­ję, przy­jem­nie się czy­ta­ło. Cie­ka­wa hi­sto­ria, tylko ta koń­ców­ka taka krót­ka. I wiesz...tak się za­sta­na­wiam czy po­win­naś do­po­wia­dać aż tak wy­raź­nie, że prze­trwa­ją jako je­dy­ni. Może le­piej było tylko za­sy­gna­li­zo­wać niech czy­tel­nik sam sie po­głów­ku­je co Pro­fe­sor miał na myśli? Jak uwa­żasz?
Ge­ne­ral­nie opo­wia­da­nie fajne! Takie... inne i za to ogromn­ny plus ode mnie - zwy­kłe­go, sza­re­go czy­tel­ni­ka :)
Pzdr

Opo­wia­da­nie wi­dzia­łem na stro­nie już dawno, ale nie wcho­dzi­łęm - szcze­rze mó­wiąc, tytuł nie za­chę­cał. Wsze­dłem przy­pad­kiem, prze­czy­ta­łem, nie ża­łu­ję. Cał­kiem, cał­kiem.

Ko­niec mnie za­sko­czył. Po­do­ba­ło mi się.

wy­słał ją na sza­lo­ne­go pro­fe­sor­ka  --> do sza­lo­ne­go :)

po­sta­no­wił eks­ter­mi­no­wać pół globu a być może, do­ce­lo­wo i cały. --> po­sta­no­wił eks­ter­mi­no­wać pół globu, a byż może - do­ce­lo­wo - cały. Tak wy­da­je się lo­gicz­niej. Za­miast "-" moż­na­by dać zwy­kłe prze­cin­ki. Ale to taka ko­sme­ty­ka, co kto lubi.

I tro­chę prze­cin­ków bra­kło.

Ko­bie­to, sto razy le­piej ra­dzisz sobie z wiel­ki­mi mo­ty­wa­mi, ta­ki­mi jak za­mro­żo­na War­sza­wa. Tak, le­piej się to czyta, kiedy nie cho­dzi o po­je­dyn­cza, małą spra­wę jak w two­ich ma­sa­krach. I po­do­ba­ły mi się te po­sta­ci, zanim nie za­czę­ły się ca­ło­wać, tulić, oka­zy­wać uczuć. Zwy­czaj­nie nie lubie tego, więc to nie jest za­rzut, może więk­szość czy­tel­ni­ków lubi, kiedy bo­ha­te­ro­wi się ca­łu­ja po kilku aka­pi­tach, ja nie.
Ogól­nie, myślę, ze też le­piej­byś sobie po­ra­dzi­ła z bo­ha­te­ram­ni, któ­rzy są w wieku +30. Nie wiem skąd to wiem, zwy­czja­nie tak ob­sta­wiam.

A i ame­ry­kan­dżań­skie imio­na mi się nie po­do­ba­ją, ale to też moje wła­sne małe zbo­cze­nie.

Żal trosz­kę, ze tak szyb­ko się koń­czy, ale koń­ców­ka za­ska­ku­ją­ca :)


Po­zdra­wiam
A

Dzię­ki za ko­men­tarz, cie­szę się, że Ci się po­do­ba­ło :) Po­sta­ram się umie­ścić nie­dłu­go jesz­cze coś z bo­ha­te­ra­mi do­ro­sły­mi.

"do kogoś" za­kła­da chyba jakiś kon­takt z tym "kimś", a bo­ha­ter wtedy jesz­cze nie wie­dział i my­ślał, że jej celem jest po­wstrzy­ma­nie/zli­kwi­do­wa­nie go, stąd "na". Tak jak "na po­lo­wa­nie/na ryby/na grzy­by" itd. :)

Z prze­cin­ka­mi to wiem, że mie­wam pro­ble­my. Cza­sem sta­wiam za mało, a cza­sem za dużo ;)

Ogrom­ny plus za za­koń­cze­nie. Wcze­śniej jest go­rzej. Bo­ha­te­ro­wie idą sobie przez skutą lodem War­sza­wę. Póź­niej spada na nich ka­wa­łek lodu. Ot, nic się nie dzie­je. Może dla­te­go za­koń­cze­nie jest za­ska­ku­ją­ce. Z po­wo­du tego za­koń­cze­nia wy­sta­wiam 5.

Za ogól­ne wra­że­nie. To ono się liczy a nie śred­nia aryt­me­tycz­na ;)

Je­stem sy­gna­tur­ką i czuję się nie­po­trzeb­na.

Bar­dzo dobra kon­cep­cja, za­koń­cze­nie za­ska­ku­ją­ce. Bra­ku­je jed­nak tro­chę akcji w tym jak do­cie­ra­ją do Pro­fe­so­ra, tro­chę rwana akcja: leżą na sta­cji, już nie­mal w na­stęp­nym zda­niu widzą Pro­fe­so­ra.

Uwa­żam, że te ame­ry­kań­skie imio­na dla pół Polki, pół Czesz­ki i Po­la­ka (?) są nie­po­trzeb­ne, ale cóż. Wizja au­tor­ki.

Ogól­nie cał­kiem nie­złe opo­wia­da­nie.

Od­kła­dam lek­tu­rę tego tek­stu i od­kła­da­łem i teraz ża­łu­ję, że wcze­śniej się z niego nie za­bra­łem. Bar­dzo dobra rzecz. Po­mysł przy­padł mi do gustu.
Je­dy­ny minus wska­zał Mi­chał Stro­gow - po­dzie­lam zda­nie, że mo­gło­by być wię­cej akcji przed do­tar­ciem do celu, ta część mo­gła­by być bar­dziej roz­bu­do­wa­na.

Za­koń­cze­nie - super. Już od dawna koń­ców­ka mnie tak nie za­sko­czy­ła.
Pią­tecz­ka.

Po­zdra­wiam.

bar­dzo fajne cho­ciaż po­dob­nie jak za­uwa­żył Mi­chał Stro­gow w pew­nych mo­men­tach bra­ko­wa­ło mi roz­wi­nię­cia, ale ogól­nie bar­dzo fajne, i udało ci się za­sko­czyć mnie za­koń­cze­niem
po­zdra­wiam ser­decz­nie

Fajne opo­wia­dan­ko, za­ska­ku­ją­ce za­koń­cze­nie. Dla­cze­go ze­sta­lo­ny azot ma sub­li­mo­wać, a nie zwy­czaj­nie się sto­pić?

Mo­żesz usu­nąć tytuł i zbęd­ne od­stę­py. :-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Cał­kiem nie­zły po­mysł, wy­ko­na­nie mo­gło­by być lep­sze, ale bio­rąc pod uwagę, że to Twój de­biut, to był on bar­dzo udany. Prze­czy­ta­łam z przy­jem­no­ścią, choć kiedy wy­obra­zi­łam sobie te za­mar­z­nię­te po­ła­cie, skute lodem mia­sto… brrr!

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Ja chyba tylko na­pi­szę, że tu byłem i prze­czy­ta­łem :D

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

:) a ja zbior­czo po­dzię­ku­ję wszyst­kim, któ­rzy zaj­rze­li i prze­czy­ta­li :)

Wow, po­mysł cie­ka­wy i spraw­nie przed­sta­wio­ny na tych kilku ty­sią­cach zna­ków. Za­koń­cze­nie robi wra­że­nie, choć przez więk­szość czasu szort zdał mi się jed­nak zbyt skró­to­wy i po­bież­ny.

Nie­mniej, przed­sta­wie­nie sku­tej lodem War­sza­wy i twist spra­wia­ją, że warto było prze­czy­tać :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

A to jesz­cze star­szy sta­roć :) Dzię­ki za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz i tu :)

:))) Tak jak obie­ca­łem czy­tam… Spra­wia mi to dużą przy­jem­ność!

 

Po­zdra­wiam :)

Je­stem nie­peł­no­spraw­ny...

Cie­ka­we. Zimno się zro­bi­ło. Miś ża­łu­je, że nie czy­tał tego, gdy były upały. :)

Sym­pa­tycz­ne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Witam.

Dobry szort, po­ka­zu­jesz, że można w krót­kim tek­ście umie­ścić całe opo­wia­da­nie, krót­ko, zwięź­le i kon­kret­nie. Dawno już nie spo­tka­łem się z po­sta­cią li­te­rac­ką sza­lo­ne­go na­ukow­ca, kie­dyś była modna. Wizja za­gła­dy ziemi też nie czę­sto wy­ko­rzy­sty­wa­na w fan­ta­sty­ce. Do­brze pa­su­ją­cy do sie­bie bo­ha­te­ro­wie, świet­nie na­da­ją się do misji. Za­ska­ku­ją­ce za­koń­cze­nie, które uka­zu­je, że pro­fe­sor ma jesz­cze ja­kieś po­zy­tyw­ne uczu­cia oraz to, że po­ko­jo­we spo­so­by za­ła­twia­nia spo­rów czę­sto się opła­ca­ją. 

Po­zdra­wiam, Fe­niks 103.

au­da­ces for­tu­na iuvat

Nowa Fantastyka