- Opowiadanie: Bezczelny Jana - Symfonia obłędu

Symfonia obłędu

Ge­ne­za tego opo­wia­da­nia wy­da­je mi się tro­chę za­baw­na. Otóż przy­mie­rza­jąc buty w pew­nym skle­pie, moich uszu do­biegł  dziw­ny, bu­czą­cy dźwięk. Od razu za­in­spi­ro­wa­ło mnie to do na­pi­sa­nia tej hi­sto­ryj­ki. 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Symfonia obłędu

 

 

Życie Ro­ge­ra sta­no­wi­ło pasmo sa­mych suk­ce­sów. Stu­dia ukoń­czył z wy­róż­nie­niem na re­no­mo­wa­nej uczel­ni, dzię­ki czemu szyb­ko zna­lazł do­brze płat­ną pracę w agen­cji re­kla­mo­wej. Klien­ci stale wy­ra­ża­li za­do­wo­le­nie z przy­go­to­wy­wa­nych przez niego pro­jek­tów. Co mie­siąc otrzy­my­wał po­kaź­ną pre­mię, a awans na sta­no­wi­sko me­na­ge­ra był już na wy­cią­gnię­cie ręki. Jego życie pry­wat­ne miało się po­dob­nie. Przy­stoj­ny, nie­bie­sko­oki blon­dyn z po­czu­ciem hu­mo­ru, za­wsze nie­na­gan­nie i mod­nie ubra­ny. Du­sząc się w ro­dzin­nym mia­stecz­ku, pod­jął de­cy­zję o prze­pro­wadz­ce  w sto­sun­ko­wo mło­dym wieku. Gwar ulic, kluby, bary, wie­żow­ce aż do nieba, nowe zna­jo­mo­ści i wy­pa­dy po za­cho­dzie słoń­ca. To wszyst­ko przy­cią­ga­ło go jak ćmę do pło­mie­nia.

Był wto­rek, do­cho­dzi­ła go­dzi­na trzy­na­sta. Wła­śnie za­sta­na­wiał się, jak spę­dzić week­end, kiedy po­czuł, że po­wo­li do­skwie­ra mu głód.

Czas sko­czyć po coś do­bre­go do skle­pu – po­my­ślał.

Na­prze­ciw­ko biu­row­ca w któ­rym pra­co­wał mie­ścił się mar­ket, gdzie w trak­cie przerw ku­po­wał ulu­bio­ny ze­staw obia­do­wy. Jak widać, nawet pan ide­al­ny miał pewne wady. Od­ży­wiał się byle jak i bra­ko­wa­ło mu zdro­wej diety, jed­nak­że los był po jego stro­nie. Ob­da­ro­wa­ny do­bry­mi ge­na­mi nie od­czu­wał żad­nych skut­ków nie­wła­ści­we­go ja­dło­spi­su.

– Nick, idę do skle­pu, kupić ci coś? – za­py­tał ko­le­gę z pracy.

– Nie, dzię­ki, przy­go­to­wa­łem sobie z rana kur­cza­ka z kaszą i wa­rzy­wa­mi.

– O po­pa­trz­cie go, taki to po­ży­je – za­żar­to­wał na od­chod­ne.

Pod­szedł do windy i na­ci­snął przy­cisk. Gdy przy­je­cha­ła na jego pię­tro, wy­sia­dła z niej Liz, młoda, atrak­cyj­na pani od mar­ke­tin­gu. Wy­mie­ni­li za­lot­ne spoj­rze­nia. Roger nie­rzad­ko spę­dzał wie­czo­ry w to­wa­rzy­stwie pięk­nych ko­biet. Pre­fe­ro­wał jed­nak luźne re­la­cje, gdyż uwa­żał, że na po­waż­ny zwią­zek jest wciąż zbyt młody.

– Ach, gdyby tak jakaś dziew­czy­na ro­bi­ła dla mnie pysz­ne je­dze­nie. Nie mu­siał­bym ku­po­wać tych go­tow­ców – par­sk­nął śmie­chem i wsiadł do windy. 

Droga do skle­pu była cał­kiem pro­sta, wy­star­czy­ło przejść tu­ne­lem pod ru­chli­wą ulicą, a na­stęp­nie po­cze­kać na pa­sach, aż któ­ryś z ła­ska­wych kie­row­ców cię prze­pu­ści. Na ich końcu cze­kał punkt do­ce­lo­wy po­dró­ży. Mekka zgłod­nia­łych i spra­gnio­nych kor­posz­czu­rów. Znał bar­dzo do­brze roz­kład ca­łe­go skle­pu. Swoje ulu­bio­ne pro­duk­ty zna­la­zł­by nawet z za­mknię­ty­mi ocza­mi. Piąty regał, trze­cia półka, dania go­to­we. Wła­śnie się­gał po ze­staw do od­grza­nia w mi­kro­fa­li, gdy jego uszu do­biegł po­dej­rza­ny dźwięk.

Roger za­trzy­mał się na mo­ment i za­czął na­słu­chi­wać. Od­głos brzmiał jak prze­ste­ro­wa­ny, po­psu­ty gło­śnik, który za­miast od­twa­rzać płyn­ne dźwię­ki, bzy­czy i brzę­czy ni­czym wście­kła mucha. Mimo tego znie­kształ­ce­nia, wy­da­wa­ło mu się, że wy­chwy­tu­je ja­kieś po­je­dyn­cze słowa. Męż­czy­zna pró­bo­wał zlo­ka­li­zo­wać źró­dło tej ka­ko­fo­nii. Za­ję­ło mu chwi­lę, nim do tego do­szedł – sufit! 

– Prze­cież w tym skle­pie nigdy nie pusz­cza­li mu­zy­ki – przy­po­mniał sobie. – Chwi­la, w tam­tym miej­scu nawet nie ma żad­ne­go gło­śni­ka! – dodał za­in­try­go­wa­ny.

Jedną z jego ko­lej­nych wad była wręcz pie­kiel­na do­cie­kli­wość. Gdy tra­fiał na spra­wę, która na pozór wy­da­wa­ła się nie­wy­tłu­ma­czal­na i nie­roz­wią­zy­wal­na, na­tych­miast od­czu­wał ogrom­ną po­trze­bę jej wy­ja­śnie­nia. Tak było i tym razem. Przy kasie po­sta­no­wił za­gad­nąć o to ka­sje­ra.

Chyba jakiś świe­żak? – nie ko­ja­rzył go z wi­dze­nia. Tak to bywa w hi­per­mar­ke­tach, cią­gle ktoś od­cho­dzi, a na jego miej­sce za­trud­nia­ją nową osobę.

– Dzień dobry – rzekł nie spo­glą­da­jąc nawet w stro­nę pra­cow­ni­ka.

– Dzień dobry. – Chło­pak po­wo­li ka­so­wał za­ku­py Ro­ge­ra: colę, gumy i ze­staw obia­do­wy. – To bę­dzie dwa­dzie­ścia pięć pięć­dzie­siąt.

– Płacę kartą – bąk­nął – A tak w ogóle, ten ze­psu­ty gło­śnik trze­ba by wy­mie­nić, bo nie­źle daje po uszach – udał iry­ta­cję.

– Ze­psu­ty gło­śnik? – za­py­tał sko­ło­wa­ny ka­sjer.

– No tak, ten bu­czą­cy. 

– Nic mi o tym nie wia­do­mo. – Wzru­szył ra­mio­na­mi. – To bę­dzie wszyst­ko? 

– Tak. – Zdzi­wił się, ale nie cią­gnął te­ma­tu, za­pła­cił, za­brał swoje rze­czy i wró­cił do biura. 

Mimo, że fi­zycz­nie sie­dział przy biur­ku, oma­wia­jąc z in­ny­mi ważne zle­ce­nie, jego myśli sku­pio­ne były na od­na­le­zie­niu ra­cjo­nal­ne­go wy­tłu­ma­cze­nia zaj­ścia z pory obia­do­wej.

– Może to wcale nie był dźwięk ze skle­po­wych gło­śni­ków? Albo awa­ria na­stą­pi­ła do­pie­ro dziś i ten nowy jesz­cze tego nie za­uwa­żył. W sumie mógł po­cho­dzić z te­le­fo­nu kogoś po dru­giej stro­nie re­ga­łu – po­czuł za­że­no­wa­nie samym sobą. Czemu nie wpadł na to w skle­pie? – Muszę to wszyst­ko spraw­dzić jesz­cze dziś! – zaraz z wy­bi­ciem osiem­na­stej po­gnał do mar­ke­tu w celu po­twier­dze­nia swo­ich teo­rii. 

– Cho­le­ra jasna! – Nie­ste­ty miał pecha, na drzwiach wi­sia­ła kart­ka z na­pi­sem: Prze­pra­sza­my, z po­wo­du awa­rii sklep zo­stał za­mknię­ty. Za­pra­sza­my jutro. 

 

Do miesz­ka­nia wró­cił ze zwie­szo­ną głową, nie miał na nic ocho­ty. Gdyby nie był już umó­wio­ny na wie­czór z kum­pla­mi w barze, z pew­no­ścią sie­dział­by teraz przy­gnę­bio­ny i gapił się w te­le­wi­zor. Nie to nie było w jego stylu, oprzy­tom­niał i prze­glą­da­jąc się w lu­strze wy­gło­sił krót­ką prze­mo­wę mo­ty­wa­cyj­ną. 

– Dobra, uszy do góry. Jutro też bę­dzie oka­zja, Roger Smith nie da tak łatwo za wy­gra­ną! Nie z ta­ki­mi rze­cza­mi czło­wiek sobie po­ra­dził. 

Po­sia­dów­ka w mę­skim to­wa­rzy­stwie wpra­wi­ła go w dobry na­strój. Lubił chwa­lić się przed zna­jo­my­mi, jak to mu świet­nie idzie w pracy i z ko­bie­ta­mi. Na wieść o ślu­bie jed­ne­go z to­wa­rzy­szy wy­buch­nął grom­kim śmie­chem i po­gra­tu­lo­wał za­ob­rącz­ko­wa­nia. Oświad­czy­ny przy­wo­dzi­ły mu na myśl tylko ko­niec wol­no­ści. Ob­rącz­ka sta­no­wi­ła na­to­miast sym­bol da­ją­cy wszyst­kim do zro­zu­mie­nia, że ten towar jest już czy­jąś wła­sno­ścią. Wy­bi­ła pół­noc, na po­że­gna­nie po­sta­wił jesz­cze każ­de­mu ko­lej­kę i lekko pod­pi­ty za­mó­wił tak­sów­kę pod lokal. Nim się spo­strzegł, wy­lą­do­wał w łóżku. Ostat­nie, co przy­szło mu do głowy przed za­śnię­ciem to ten po­dej­rza­ny dźwięk z su­fi­tu. Wresz­cie za­padł w sen, nie wie­dział jed­nak, że nad­cho­dzi ry­chły ko­niec jego ży­cio­wej passy.

Na­stęp­ne­go dnia po raz pierw­szy po­czuł na wła­snej skó­rze nie­za­do­wo­le­nie szefa. Pro­jekt, który Roger wy­ko­nał dla gru­bej szy­chy zo­stał po­są­dzo­ny o pla­giat. Klient roz­wście­czo­ny nad­szarp­nię­ciem re­pu­ta­cji po­przy­siągł po­cią­gnąć agen­cję do od­po­wie­dzial­no­ści praw­nej. Nie­bie­sko­oki per­fek­cjo­ni­sta odro­bi­nę się tym prze­jął, ale wie­dział, że to tylko bzdur­ne po­mó­wie­nia. Poza tym teraz miał co in­ne­go na gło­wie, był po­chło­nię­ty swoim pry­wat­nym do­cho­dze­niem. Cze­kał aż na­resz­cie bę­dzie mógł udać się na prze­rwę. 

Gdy na­stał ten mo­ment, młody męż­czy­zna wy­biegł z pracy nie od­zy­wa­jąc się sło­wem.

Wpadł do skle­pu o mało nie prze­wra­ca­jąc star­szej ko­bie­ty w drzwiach. To na niego cze­ka­ło, wie­dział o tym. Za wszel­ką cenę mu­siał do­trzeć tam jak naj­szyb­ciej. Po przy­by­ciu na miej­sce na­tę­żył w sku­pie­niu słuch. Tak, znowu to sły­szał. Tym razem słowa były wy­raź­niej­sze niż po­przed­nio. Wy­da­wa­ło mu się, że sta­no­wią zle­pek przy­pad­ko­wych wy­ra­zów. Jako ca­łość nie miały więk­sze­go sensu. Po na­my­śle po­sta­no­wił je na­grać i pu­ścić Nic­ko­wi. Choć nie uwa­żał go za in­te­li­gent­niej­sze­go od sie­bie, Ni­co­las skoń­czył ję­zy­ko­znaw­stwo, ist­nia­ła więc szan­sa, iż mógł­by coś z tego zro­zu­mieć. Cho­wa­jąc  te­le­fon, przy­po­mniał sobie, żeby spraw­dzić, czy nikt nie kryje się za dru­gim re­ga­łem.

Pusto. 

– Chwi­la, czy ja przy­pad­kiem nie je­stem w ja­kiejś ukry­tej ka­me­rze? – Wi­dział nie­raz w In­ter­ne­cie fil­mi­ki z po­dob­ny­mi ak­cja­mi. Ro­zej­rzał się po skle­pie w po­szu­ki­wa­niu po­dej­rza­nych urzą­dzeń, które świad­czy­ły­by o ku­glar­skiej na­tu­rze tego wy­da­rze­nia. Nic ta­kie­go nie zna­lazł. Po­ma­sze­ro­wał więc pręd­ko z po­wro­tem do biura, za­po­mi­na­jąc przy tym, że wy­pa­da­ło­by kupić sobie coś na obiad. 

– Szlag, dobra, po­zo­sta­je zupka z biu­ro­we­go au­to­ma­tu – burk­nął po dro­dze. Teraz li­czy­ło się dla niego tylko jedno, pu­ścić ko­le­dze na­gra­nie. Nicka do­padł, gdy ten koń­czył jeść obiad. 

– Słu­chaj, mam do cie­bie spra­wę, pusz­czę ci krót­kie na­gra­nie, a ty mi po­wiesz, co tam sły­szysz. – Wrę­czył mu słu­chaw­ki pod­łą­czo­ne do te­le­fo­nu. 

– Dobra, pokaż, co tam masz. – Za­ło­żył je i kiw­nął na znak go­to­wo­ści. Po pół mi­nu­ty po­pa­trzył na Ro­ge­ra py­ta­ją­cym wzro­kiem. 

– Nic tam za bar­dzo nie sły­chać, sam szum.

– Jak to? Daj, zo­ba­czę – prze­jął sprzęt i od­two­rzył ścież­kę audio. 

– Coś mu­sia­ło się po­psuć, nie­waż­ne. – Nic z tego nie ro­zu­miał, prze­cież w skle­pie ta­jem­ni­czy dźwięk był bar­dzo wy­raź­ny. Sta­rał się za­cho­wać spo­kój, nie mógł do­pu­ścić, by jego nie­na­gan­ny wi­ze­ru­nek zo­stał za­chwia­ny z po­wo­du ta­kiej drob­nost­ki. Jed­nak­że tak łatwo nie da za wy­gra­ną, wróci tam jutro ze swoim dro­gim apa­ra­tem o wy­so­kiej ja­ko­ści na­gry­wa­nia. 

 

Gdy już my­ślał, że chwy­cił byka za rogi, nie­sprzy­ja­ją­cy mu ak­tu­al­nie los spro­wa­dził go z po­wro­tem na zie­mię. No­wo­cze­sny sprzęt nie zdo­łał za­re­je­stro­wać ni­cze­go poza zwy­kły­mi, skle­po­wy­mi od­gło­sa­mi. Plan nie wy­pa­lił, a dźwięk po­zo­sta­wał za­dzi­wia­ją­co nie­uchwyt­ny. Dni mi­ja­ły, lecz dziw­ny od­głos wciąż trwał, a on dalej nie był w sta­nie tego roz­szy­fro­wać. Do­świad­czył dotąd nie­zna­ne­go mu uczu­cia po­raż­ki. Jego po­świa­ta ide­al­no­ści po­wo­li za­ni­ka­ła, a lu­dzie do­oko­ła za­czę­li to za­uwa­żać. Mimo wy­nisz­cza­ją­ce­go pro­ble­mu, nie mógł teraz prze­stać, cie­ka­wość prze­ro­dzi­ła się w ob­se­sję. Na do­miar złego, od pew­ne­go czasu drę­czy­ły go prze­ra­ża­ją­ce sny.

Z racji po­gar­sza­ją­ce­go się stanu psy­chicz­ne­go, z tru­dem sku­piał uwagę na obo­wiąz­kach. Efek­tyw­ność spa­dła do mi­ni­mum, był teraz cie­niem sa­me­go sie­bie. Z po­cząt­ku za­nie­po­ko­jo­ny i prze­ję­ty kie­row­nik, po ja­kimś cza­sie prze­stał po­kła­dać na­dzie­ję w swoim nie­gdyś naj­lep­szym pra­cow­ni­ku. W ro­bo­cie naj­istot­niej­szą kwe­stię sta­no­wi­ły ko­niec koń­ców za­do­wa­la­ją­ce wy­ni­ki. Gdy dwa ostrze­że­nia i oj­cow­ska po­ga­dan­ka nic nie dały, zde­cy­do­wał, że drogi Ro­ge­ra i firmy muszą się nie­ste­ty ro­zejść. Po­dzię­ko­wał mu więc za owoc­ną do­tych­czas współ­pra­cę i ży­czył po­wo­dze­nia w dal­szej ka­rie­rze. Mło­dzie­niec przy­jął to z obo­jęt­no­ścią. Na dobrą spra­wę miał dosyć tam­tych dwu­li­co­wych pseu­do­zna­jo­mych. Tak, teraz to wszyst­ko ro­zu­miał. Byli tylko mier­ny­mi nie­udacz­ni­ka­mi, któ­rzy na nim że­ro­wa­li. To on cią­gnął cały ze­spół, to on wpa­dał na naj­lep­sze po­my­sły, nikt inny. Przy­mi­la­li się, bo chcie­li go tylko wy­ko­rzy­stać. A zresz­tą i tak miał teraz waż­niej­szy pro­blem.

Po­grą­żo­ny w roz­wa­ża­niach, za­szył się na dłu­żej w miesz­ka­niu. Z daw­ny­mi przy­ja­ciół­mi nie roz­ma­wiał już w ogóle, a te­le­fo­ny od ro­dzi­ców zby­wał sku­tecz­nie raz za razem. Jego myśli krą­ży­ły tylko wokół jed­nej kwe­stii. Mi­nę­ło tro­chę czasu nim z za­du­my wy­rwał go wresz­cie pe­wien ist­nie dia­bel­ski po­mysł. Na­stęp­ne­go dnia wstał wcze­śnie rano, ubrał się schlud­nie, spa­ko­wał do­ku­men­ty, wsiadł do auta i wy­ru­szył w mia­sto. 

– Dzień dobry – na jego twa­rzy po­ja­wił się sztucz­ny uśmiech. 

– Yyy, dzień dobry, tro­chę tu pana nie było. 

– Nie­ste­ty w moim życiu wy­stą­pi­ły pewne kom­pli­ka­cje, mu­sia­łem zre­zy­gno­wać z po­przed­nie­go miej­sca za­trud­nie­nia – skła­mał – ale teraz jest już wszyst­ko okej.

– Aha, ee mogę jakoś pomóc? – spy­tał za­fra­so­wa­ny tą hi­sto­rią.

– Tak się skła­da, że przy­cho­dzę w spra­wie pracy, otóż chciał­bym się u pań­stwa za­trud­nić. 

– Pan!? 

– Tak, żad­nych obo­wiąz­ków się nie boję (nawet ta­kich ubli­ża­ją­cych god­no­ści czło­wie­ka), 

– myślę, że mógł­bym się tu od­na­leźć (na pewno nie), 

– pa­nu­je tu miła at­mos­fe­ra (pa­to­lo­gia),

– a pra­cow­ni­cy wy­da­ją się być w po­rząd­ku (gar­dzę wami). 

Jedno my­ślał, dru­gie mówił.

– Pro­szę, tutaj jest moje CV, re­fe­ren­cje i list mo­ty­wa­cyj­ny – wrę­czył plik do­ku­men­tów. 

– Ee, no dobra, prze­ka­żę to kie­row­ni­ko­wi, aku­rat Kate idzie na ma­cie­rzyń­skie i nie­dłu­go pew­nie będą szu­kać kogoś na jej miej­sce. 

– Świet­nie – sta­rał się nie oka­zy­wać nad­mier­nych oznak ra­do­ści, ale w środ­ku świę­to­wał już nad­cho­dzą­cy suk­ces. – W takim razie będę ocze­ki­wać te­le­fo­nu. 

 

Cze­ka­nie na te­le­fon stało się jego głów­nym za­ję­ciem. Wręcz nie od­ry­wał od niego wzro­ku, prak­tycz­nie ślę­cząc nad nim cały dzień. Po tylu go­dzi­nach spę­dzo­nych na wpa­try­wa­niu się w ekran ko­mór­ki, zwy­kły czło­wiek miał­by już dawno dość. Jego kon­takt ze świa­tem ze­wnętrz­nym za­wę­ził się do otwie­ra­nia drzwi do­staw­com je­dze­nia. Konto ban­ko­we znacz­nie od­czu­ło nowy tryb życia wła­ści­cie­la. Gdyby nie pie­nią­dze ze sprze­da­ży auta, żyłby teraz w bie­dzie. Trwał tak w sta­gna­cji i ocze­ki­wa­niu, aż któ­re­goś dnia wresz­cie za­dzwo­ni­li. Do­stał tę ro­bo­tę. Choć rzecz jasna nie spo­dzie­wał się od­mo­wy, wia­do­mość o przy­ję­ciu ucie­szy­ła go tak bar­dzo, że z emo­cji nie mógł za­snąć do póź­nych go­dzin. Wresz­cie bę­dzie mógł zre­ali­zo­wać swój plan. 

Jak to bywa w nowej pracy, po­cząt­ki są za­wsze naj­trud­niej­sze. Po ja­kimś cza­sie przy­zwy­cza­ił się do ak­tu­al­nych zadań. Wi­dy­wał spo­ra­dycz­nie by­łych współ­pra­cow­ni­ków, ale od­wra­cał wtedy wzrok, uda­jąc, że ich nie widzi. Gdy już zy­skał uzna­nie kie­row­nicz­ki, a także za­ufa­nie no­wych zna­jo­mych, po­wo­li za­czął badać spra­wę z bli­ska. 

– Wiesz Diana, ostat­nio tak się za­sta­na­wia­łem, czy w su­fi­cie na­sze­go skle­pu bie­gną ja­kieś rury? – za­py­tał z uda­wa­ną grzecz­no­ścią. 

– Kanał wen­ty­la­cyj­ny, a, co? – od­po­wie­dzia­ła lekko zdzi­wio­na.

– Jakoś tak mnie to za­cie­ka­wi­ło, w sumie nawet nie wiem czemu.

In­ne­go razu Roger wy­szedł z ini­cja­ty­wą po­sprzą­ta­nia su­fi­tu, gdyż jak stwier­dził wy­glą­da on na bar­dzo za­ku­rzo­ny. Jed­nak­że jego dzia­ła­nia nie wno­si­ły ni­cze­go no­we­go do spra­wy, za­gad­ka dalej po­zo­sta­wa­ła nie­roz­wią­za­na. By­wa­ły chwi­le, kiedy dziw­ne brzę­cze­nie na­si­la­ło się dra­stycz­nie, a lo­so­we słowa prze­ra­dza­ły w istny sło­wo­tok. Czuł wów­czas jak pęka mu głowa. W ta­kiej sy­tu­acji nie mógł wy­trzy­mać bez wzię­cia ta­ble­tek. Cza­sa­mi nawet to nie po­ma­ga­ło i ból nie chciał ustą­pić. Się­gał wtedy po sil­niej­sze dawki, choć wie­dział, że po­wo­li go to wy­nisz­cza. 

 

Było już późno, nie­dłu­go mieli za­my­kać, ruch ustał jakiś czas temu. Znowu spo­glą­dał w tamto miej­sce, nie po­tra­fił od­wró­cić od niego wzro­ku. Czuł nie­spo­ty­ka­ną więź, coś tam było i on o tym wie­dział. Wtem nad­cią­gnął roz­sa­dza­ją­cy ból, jego czoło zaraz miało eks­plo­do­wać. W na­pły­wie udrę­ki roz­wa­żał, czy tym razem nie na­le­ży za­dzwo­nić po po­go­to­wie. Po­wo­li za­czął sła­niać się na no­gach. Już miał wołać o pomoc, gdy nie­spo­dzie­wa­nie cier­pie­nie usta­ło – ulga – nagle w jego miej­scu po­ja­wił się na­tłok nie­kon­tro­lo­wa­nych myśli.

To wciąż buczy, szep­cze, woła chce coś prze­ka­zać, czemu ci lu­dzie tego nie sły­szą? Może nie chcą? Może nie po­tra­fią? Tak! Wszy­scy tu są tylko mar­ny­mi isto­ta­mi, nie są godni. To wy­bra­ło mnie, czło­wie­ka suk­ce­su. W prze­ci­wień­stwie do resz­ty pra­cow­ni­ków i klien­tów. Nie­god­ni, ża­ło­śni. Na pewno chcie­li­by tego do­świad­czyć, ale TO nie po­zwo­lił­by sobie na kon­takt z byle kim. Oni mi pod­świa­do­mie za­zdrosz­czą, pra­gną być na moim miej­scu! – wy­buch­nął ner­wo­wym śmie­chem.

Myśli znik­nę­ły, sklep ogar­nę­ła za­dzi­wia­ją­ca cisza, Roger spo­strzegł, że teraz jest w nim zu­peł­nie sam. Choć prze­stał już pa­trzeć na sufit, wie­dział, że znaj­du­je się tam teraz wyrwa z któ­rej ktoś na niego spo­glą­da. Ktoś, a może ra­czej coś, prze­szy­wa go dzi­kim spoj­rze­niem. Za­marł w bez­ru­chu, lęk wal­czył z de­ter­mi­na­cją. To mogło sta­no­wić roz­wią­za­nie spra­wy, jed­nak strach trzy­mał go kur­czo­wo i nie miał za­mia­ru pu­ścić.

Dalej, dasz radę, nie bądź cy­ko­rem, rusz się! – wpa­ja­jąc sobie men­tor­skie tek­sty, pró­bo­wał zwal­czyć na­ra­sta­ją­cą we­wnątrz pa­ni­kę.

Ku wła­sne­mu za­sko­cze­niu za­dzia­ła­ło, po­wo­li, ni­czym w zwol­nio­nym tem­pie kie­ro­wał ciało w stro­nę nie­zna­ne­go i… nie­ocze­ki­wa­nie ze­rwał się kom­plet­nie zlany potem. Sie­dział na ka­na­pie przed te­le­wi­zo­rem, wi­docz­nie mu­siał przy­snąć w trak­cie oglą­da­nia filmu. Odkąd zmie­nił prio­ry­te­ty, była to jego je­dy­na roz­ryw­ka. Zszo­ko­wa­ny ma­ra­mi noc­ny­mi spoj­rzał na ze­ga­rek, 2:30. za czte­ry go­dzi­ny za­dzwo­ni bu­dzik. Wy­łą­czył TV i po­szedł do łóżka z na­dzie­ją, że sen na­dej­dzie szyb­ko. 

 

Gdy już za­czy­nał mieć dość tej da­rem­nej ro­bo­ty, on i inny pra­cow­nik zo­sta­li wy­zna­cze­ni przez kie­row­nicz­kę do ju­trzej­sze­go za­mknię­cia skle­pu. Po­trak­to­wał to jako znak do dzia­ła­nia po­da­ro­wa­ny przez los. Nie zniósł­by ani chwi­li dłu­żej z tymi pod­ludź­mi. Na­stęp­ne­go dnia po skoń­czo­nej pracy prze­li­czy­li kasę, umyli pod­ło­gi, upew­ni­li się, że wszyst­ko gra. Za­mknę­li drzwi i włą­czy­li sys­tem alar­mo­wy, Roger wów­czas za­pa­mię­tał kod do­stę­pu, a klu­cze za­brał do domu. Tej nocy ziści się jego plan. Wy­szedł po pół­no­cy z miesz­ka­nia, za­bie­ra­jąc ze sobą w tor­bie od­po­wied­nie na­rzę­dzia. Niebo było bez­chmur­ne, księ­życ uno­sił się wy­so­ko ponad bu­dyn­ka­mi, oświe­tla­jąc mu drogę do upra­gnio­ne­go celu. Prze­mie­rza­jąc mia­sto eks­cy­ta­cja da­wa­ła mu się we znaki, na­pę­dza­ny nad­mia­rem ener­gii, do­tarł na miej­sce w eks­pre­so­wym tem­pie. Po otwar­ciu zamka i wy­łą­cze­niu za­bez­pie­czeń, udało mu się nie­po­strze­że­nie wejść do środ­ka. Do­brze wie­dział co ma robić, po­ło­żył na pod­ło­dze torbę i po­szedł na za­ple­cze, wró­cił po chwi­li z dra­bi­ną. Roz­sta­wił ją w od­po­wied­nim miej­scu. Z torby wyjął mło­tek, la­tar­kę i od razu za­brał się do dzia­ła­nia. Z ca­łych sił za­czął ude­rzać w sufit. Do­tar­cie do ka­na­łu wen­ty­la­cyj­ne­go za­ję­ło mu tylko chwi­lę. Go­rzej było z prze­bi­ciem się przez me­ta­lo­wą ścia­nę wen­ty­la­cji. Zro­bie­nie otwo­ru od­po­wied­niej wiel­ko­ści sta­no­wi­ło nie lada wy­zwa­nie. Po dłuż­szych sta­ra­niach fi­nal­nie za­pre­zen­to­wa­ła się przed nim po­kaź­nych roz­mia­rów dziu­ra. Na tyle duża by z po­mo­cą świa­tła la­tar­ki mógł swo­bod­nie zaj­rzeć do środ­ka. Sklep wy­peł­nio­ny gło­śnym hu­kiem jego pracy, wró­cił teraz do pier­wo­sta­nu. Za­pa­no­wa­ła cisza, cał­ko­wi­ta cisza.

Nie wie­rzę. – Za­gad­ko­wy dźwięk, który drę­czył go przez tyle czasu znik­nął lub tak na­praw­dę może nigdy nie ist­niał?

Wszyst­ko to była tylko wy­two­rem mojej wy­obraź­ni? – Uzmy­sło­wił sobie, jak da­le­ko za­brnął w tej ab­sur­dal­nej sy­tu­acji. Ile po­świę­cił dla tego mo­men­tu. Ogar­nę­ła go roz­pacz. Nie miał po­ję­cia, co robić dalej. Prze­cież po czymś takim z pew­no­ścią trafi do wa­riat­ko­wa. Jest skoń­czo­ny. Jed­nak zanim to na­stą­pi, ostat­ni raz odda się temu sza­leń­stwu. Prze­peł­nio­ny reszt­ka­mi de­ter­mi­na­cji we­tknął głowę w ciem­ny tunel, by spró­bo­wać do­strzec nie­ist­nie­ją­cą przy­czy­nę swo­ich oma­mów. Nie po­my­lił się, w środ­ku ni­cze­go nie było, pust­ka. Wtem, coś wy­peł­zło zza za­krę­tu. To co tam uj­rzał wy­kra­cza­ło poza ludz­kie gra­ni­ce poj­mo­wa­nia….

Na­stęp­ne­go dnia nie po­szedł do pracy, bo i nie miał po co. Wie­dział, że dzię­ki ka­me­rom spraw­ca zo­sta­nie usta­lo­ny bez pro­ble­mu. Spo­dzie­wa­jąc się ry­chłej wi­zy­ty po­li­cji po­sta­no­wił po­rzu­cić swoje miesz­ka­nie. Z pew­no­ścią za­czę­li­by od skru­pu­lat­ne­go prze­słu­cha­nia, za­da­wa­li­by mu py­ta­nia, czemu to zro­bił, czym się kie­ro­wał? W naj­gor­szym przy­pad­ku tra­fił­by do aresz­tu. Obec­nie nie miał na to wszyst­ko czasu. Sta­nął w ob­li­czu no­we­go, śmier­tel­nie po­waż­ne­go za­da­nia i choć­by to była ostat­nia rzecz w jego życiu, mu­siał zli­kwi­do­wać to plu­ga­stwo. By tego do­ko­nać na­le­ża­ło naj­pierw znik­nąć z pola wi­dze­nia, za­paść się pod zie­mię i nie dać od­szu­kać. Za kry­jów­ki słu­ży­ły mu me­li­ny i opusz­czo­ne miej­sca, czę­sto zmie­niał swoje miej­sce po­by­tu. Nikt chyba nie spo­dzie­wał­by się jak nisko upad­nie. Ob­se­sja do­pro­wa­dzi­ła go do ubó­stwa, nędzy i roz­pa­czy. To cena jaką przy­szło mu za­pła­cić. Okres tu­łacz­ki zmie­nił mło­dzień­ca na duszy, a także ciele. Jego oczy stra­ci­ły dawny blask, twarz ozda­bia­ły bruz­dy, skórę oraz włosy po­kry­ła war­stwa brudu. Zno­szo­ne ubra­nia prze­siąk­nię­te były nie­zno­śnym odo­rem potu i braku hi­gie­ny. Dawno prze­stał dbać o wszyst­ko. Żył tylko dla jed­ne­go celu. By go osią­gnąć oddał li­chwia­rzom swój dowód oso­bi­sty. Z otrzy­ma­nych pie­nię­dzy udało mu się za­ła­twić uży­wa­ny pi­sto­let. Nie­dłu­go na­dejść miał zmierzch tej hi­sto­rii. 

Po tym jak wiele po­świę­cił, ile spę­dził w ukry­ciu, ciem­no­ści i osa­mot­nie­niu, ten dzień wresz­cie na­stą­pił. Przy­go­to­wa­nia do­bie­gły końca, wy­brał od­po­wied­nią porę i wbiegł do skle­pu dzier­żąc broń w ręku. Na jego widok lu­dzie wpa­dli w pa­ni­kę. Pierw­szy do­strzegł go Jim, nie od razu roz­po­znał uzbro­jo­ne­go in­tru­za. W pierw­szej chwi­li po­my­ślał, że to jakiś bez­dom­ny wa­riat.

– O Boże to Roger.

Teraz ich spoj­rze­nia się spo­tka­ły, ka­sjer nie zdą­żył nawet za­re­ago­wać, po dwóch strza­łach w klat­kę pier­sio­wą gruch­nął mar­twy o pod­ło­gę. To była istna rzeź, lu­dzie pró­bo­wa­li uciec albo się skryć, lecz nie było dla nich żad­ne­go ra­tun­ku. Roger dzia­łał jak w tran­sie, nikt nie mógł wyjść z tego żywy. Mor­do­wał z zimną krwią, prze­ła­do­wy­wał broń i strze­lał do każ­dej osoby prze­by­wa­ją­cej w skle­pie. Nikt się nie uchro­nił, ko­lej­ni przy­pad­ko­wi klien­ci pa­da­li jego ofia­rą. Na­stęp­na obe­rwa­ła Diana, bła­ga­ła go jesz­cze, by ją oszczę­dził, ale proś­by te do niego nie do­cie­ra­ły. W jego gło­wie było miej­sce tylko na jeden dźwięk. Wie­dział, że w skle­pie po­wi­nien od­na­leźć gdzieś kie­row­nicz­kę. Będąc w amoku nie do­strzegł, kiedy roz­po­czę­ła bieg o życie w kie­run­ku za­ple­cza. Mo­dląc się w my­ślach do Boga, zdo­ła­ła do­biec cudem do drzwi. Po­cią­gnę­ła klam­kę… oka­za­ły się za­mknię­te. Nawet nie zdą­ży­ła po­my­śleć o tym cho­ler­nym klu­czy­ku, kiedy po­czu­ła jak ostry ból prze­szył jej plecy. Drugi strzał otrzy­ma­ła w tył głowy. W skle­pie za­pa­no­wa­ła cisza. Na jego środ­ku sta­nę­ła ostat­nia żywa osoba. Wzno­sząc ręce, z ust wy­do­by­ła te słowa.

– O wszech­wiecz­ny i wszech­po­tęż­ny, o to jest ma ofia­ra. Dusze nie­go­dziw­ców skła­dam na znak mego od­da­nia. Wraz z tą chwi­lą po­wie­rzam Ci sie­bie do­szczęt­nie. Niech ot­chłań ist­nie­nie me po­chło­nie na­mięt­nie, a wraz z nim całe to miej­sce. Chwa­ła Tobie w pi­śmie i mowie.

Roger zde­cy­do­wa­nym ru­chem przy­ło­żył sobie pi­sto­let do skro­ni, za­mknął oczy i po­cią­gnął za spust.

 

Epi­log

Po­li­cja na po­cząt­ku śledz­twa nie po­tra­fi­ła zro­zu­mieć mo­ty­wu tej zbrod­ni. Ana­li­zie pod­da­ny zo­stał zapis wideo z noc­ne­go wła­ma­nia. Roger Smith szu­kał cze­goś w wen­ty­la­cji, ale nie wia­do­mo czego i czy w ogóle to od­na­lazł. Na­to­miast na­gra­nie z dnia mordu oka­za­ło się być po­psu­te. Winę przy­pi­sa­no sa­me­mu spraw­cy, lecz tak na­praw­dę na sprzę­cie do na­gry­wa­nia nie wy­kry­to jego od­ci­sków. Z ze­znań ro­dzi­ny, zna­jo­mych oraz współ­pra­cow­ni­ków wy­ni­ka, że był po­ukła­da­ną, uczci­wą, a przede wszyst­kim dobrą osobą. Nie awan­tu­ro­wał się, nie brał nar­ko­ty­ków, ani nie na­le­żał do sekty, czy też innej po­dej­rza­nej grupy. Jed­nak­że wielu prze­słu­cha­nych od­no­to­wa­ło po­gor­sze­nie stanu psy­chicz­ne­go Smi­tha, bę­dą­ce praw­do­po­dob­nie skut­kiem za­rzu­co­ne­go mu pla­gia­tu. Na co dzień ucho­dził za per­fek­cjo­ni­stę, więc takie zda­rze­nie mogło być dla niego spo­rym szo­kiem z któ­re­go nie zdo­łał się nigdy pod­nieść. Jak orze­kli bie­gli, przy­pusz­czal­nie w wy­ni­ku na­si­le­nia pro­ble­mów psy­chicz­nych Roger po­padł w głę­bo­ką psy­cho­zę. Dnia 26 wrze­śnia po­pro­sił Ni­co­la­sa Lan­dor­fa o prze­słu­cha­nie pew­nej ścież­ki audio, która jak można się do­my­ślić, nie za­wie­ra­ła ni­cze­go szcze­gól­ne­go. Sta­no­wi to po­twier­dze­nie tezy ja­ko­by za­bój­ca już wtedy do­świad­czał oma­mów spo­wo­do­wa­nych za­bu­rze­nia­mi po­strze­ga­nia rze­czy­wi­sto­ści. Nie­ste­ty nie­le­czo­na cho­ro­ba w osta­tecz­no­ści po­pchnę­ła go do tego ma­ka­brycz­ne­go czynu. Spra­wa zo­sta­ła ofi­cjal­nie za­mknię­ta.

 Służ­by nie zdo­ła­ły za­uwa­żyć ma­łe­go szcze­gó­łu. Był nim drob­ny ślad na karku Smi­tha po­zo­sta­wio­ny przez za­pię­cie na­szyj­ni­ka. Na­szyj­nik ten miał na sobie w dniu zbrod­ni, jed­nak­że wy­pa­ro­wał on nagle wraz ze śmier­cią obłą­kań­ca…

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Opo­wia­da­nie, opar­te na dość miał­kim po­my­śle, nie­ste­ty, nie spodo­ba­ło mi się. Spo­dzie­wa­łam się za­po­wie­dzia­ne­go hor­ro­ru, a otrzy­ma­łam opis upad­ku mło­dzień­ca, który ubz­du­rał sobie, że sufit w skle­pie mówi do niego. Fi­na­ło­wa ma­sa­kra nie jest hor­ro­rem, a tylko ma­sa­krą, nie wiem też, do kogo Roger kie­ru­je ostat­nie słowa. Na­to­miast trzy ostat­nie zda­nie cał­kiem mnie zdez­o­rien­to­wa­ły – nie mam naj­mniej­sze­go po­ję­cia o jakim na­szyj­ni­ku pi­szesz i dla­cze­go.

W opo­wia­da­niu nie do­strze­głam choć­by odro­bi­ny fan­ta­sty­ki.

Do ta­kie­go od­bio­ru z pew­no­ścią przy­czy­ni­ło wy­ko­na­nie po­zo­sta­wia­ją­ce wiele do ży­cze­nia – prze­szka­dza­ły błędy i uster­ki, źle za­pi­sa­ne dia­lo­gi i myśli, nie za­wsze po­praw­nie i czy­tel­nie zło­żo­ne zda­nia, że o zlek­ce­wa­żo­nej in­ter­punk­cji nie wspo­mnę.

Mam na­dzie­ję, że Twoje przy­szłe opo­wia­da­nia będą znacz­nie cie­kaw­sze i zde­cy­do­wa­nie le­piej na­pi­sa­ne.

 

Był wto­rek, do­cho­dzi­ła go­dzi­na 13. ―> Był wto­rek, do­cho­dzi­ła go­dzi­na trzy­na­sta.

Li­czeb­ni­ki za­pi­su­je­my słow­nie.

 

Wła­śnie za­sta­na­wiał się, jak by tu spę­dzić week­end… ―> Ra­czej: Wła­śnie za­sta­na­wiał się, jak spę­dzić week­end…

 

– Czas sko­czyć po coś do­bre­go do skle­pu – po­my­ślał. ―> Ra­czej: Czas sko­czyć po coś do­bre­go do skle­pu – po­my­ślał.

Tu znaj­dziesz wska­zów­ki, jak za­pi­sy­wać myśli: Zapis myśli bo­ha­te­rów

 

Na prze­ciw­ko biu­row­ca… ―> Naprze­ciw­ko biu­row­ca

 

 – Nick, idę do skle­pu, kupić Ci coś? ―> – Nick, idę do skle­pu, kupić ci coś?

Za­im­ki pi­sze­my wiel­ką li­te­rą, kiedy zwra­ca­my się do kogoś li­stow­nie.

 

Wy­mie­ni­li się za­lot­ny­mi spoj­rze­nia­mi. ―> Wy­mie­ni­li za­lot­ne spoj­rze­nia.

Wy­mie­nić się można ja­ki­miś przed­mio­ta­mi, ale nie spoj­rze­nia­mi.

 

któ­ryś z ła­ska­wych kie­row­ców Cię prze­pu­ści. ―> …któ­ryś z ła­ska­wych kie­row­ców cię prze­pu­ści.

 

5 regał, 3 półka, go­to­we dania. ―> Piąty regał, trze­cia półka, dania go­to­we.

 

na­tych­mia­sto­wo od­czu­wał ogrom­ną po­trze­bę… ―> …na­tych­mia­st od­czu­wał ogrom­ną po­trze­bę

 

Przy kasie po­sta­no­wił za­gad­nąć o to sprze­daw­cę. ―> Przy kasie po­sta­no­wił za­gad­nąć o to ka­sje­ra.

 

– Dzień dobry – chło­pak po­wo­li ka­so­wał za­ku­py Ro­ge­ra – colę, gumy i ze­staw obia­do­wy.

– To bę­dzie 25, 50. ―> Brak krop­ki po pierw­szej wy­po­wie­dzi. Di­da­ska­lia wiel­ka li­te­rą. Zbęd­na pół­pau­za w di­da­ska­liach. Druga wy­po­wiedź po di­da­ska­liach, nie od no­we­go wier­sza. Winno być:

– Dzień dobry.Chło­pak po­wo­li ka­so­wał za­ku­py Ro­ge­ra: colę, gumy i ze­staw obia­do­wy. – To bę­dzie dwa­dzie­ścia pięć pięć­dzie­siąt.

Tu znaj­dziesz wska­zów­ki, jak za­pi­sy­wać dia­lo­gi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

-Nic mi o tym nie wia­do­mo… ―> Brak spa­cji po dy­wi­zie, za­miast któ­re­go po­win­na być pół­pau­za.

 

z wy­bi­ciem 18 po­gnał… ―> …z wy­bi­ciem osiem­na­stej po­gnał

 

prze­pra­sza­my, z po­wo­du awa­rii sklep zo­stał za­mknię­ty szyb­ciej. ―> Czy do­brze ro­zu­miem, że gdyby nie awa­ria, sklep byłby za­my­ka­ny po­wo­lut­ku?

A może miało być: Prze­pra­sza­my, z po­wo­du awa­rii sklep zo­stał za­mknię­ty.

 

sie­dział­by teraz przy­gnę­bio­ny i gapił w te­le­wi­zor. ―> Pew­nie miało być: …sie­dział­by teraz przy­gnę­bio­ny i gapił się w te­le­wi­zor.

 

Na wieść o ślu­bie jed­ne­go z to­wa­rzy­szy wy­buchł grom­kim śmie­chem… ―> Na wieść o ślu­bie jed­ne­go z to­wa­rzy­szy, wy­buchnął grom­kim śmie­chem

 

Mi­ster­na za­gad­ka. Za wszel­ką cenę mu­siał do­trzeć tam jak naj­szyb­ciej. ―> Do­trzeć do za­gad­ki?

Co mi­ster­ne­go było w za­gad­ce?

 

Wi­dział nie­raz na In­ter­ne­cie… ―> Wi­dział nie­raz w in­ter­ne­cie

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/w-internecie;11081.html

 

– Słu­chaj, mam do Cie­bie spra­wę, pusz­czę Ci krót­kie na­gra­nie, a Ty mi po­wiesz… ―> – Słu­chaj, mam do cie­bie spra­wę, pusz­czę ci krót­kie na­gra­nie, a ty mi po­wiesz

 

Jego po­świa­ta ide­al­no­ści po­wo­li za­ni­ka­ła… ―> Co to jest po­świa­ta ide­al­no­ści?

 

z tru­dem sku­piał uwagę na swo­ich obo­wiąz­kach. ―> Zbęd­ny za­imek – czy sku­piał­by uwagę na cu­dzych obo­wiąz­kach?

 

prze­stał po ja­kimś po­kła­dać na­dzie­ję w swo­je­go nie­gdyś naj­lep­sze­go pra­cow­ni­ka. ―> …po ja­kimś cza­sie prze­stał po­kła­dać na­dzie­ję w swo­im nie­gdyś naj­lep­szym pra­cow­ni­ku.

Na­dzie­ję po­kła­da­my w kimś, nie w kogoś.

 

tam­tych dwu­li­co­wych pseu­do-zna­jo­mych. ―> …tam­tych dwu­li­co­wych pseu­dozna­jo­mych.

 

A z resz­tą i tak miał… ―> A zresz­tą i tak miał

 

Rzad­ko z kim­kol­wiek roz­ma­wiał, nie chciał nawet sły­szeć o ja­kiej­kol­wiek po­mo­cy… –> Nie brzmi to naj­le­piej.

 

wsiadł w auto i wy­ru­szył… ―> …wsiadł do auta i wy­ru­szył

 

– Yyy dzień dobry, tro­chę tu Pana nie było. ―> – Yyy, dzień dobry, tro­chę tu pana nie było.

Formy grzecz­no­ścio­we pi­sze­my wiel­ka li­te­rą, kiedy zwra­ca­my się o kogoś li­stow­nie.

 

– Yyy dzień dobry, tro­chę tu Pana nie było. […]

– Pro­szę, tutaj jest moje CV, re­fe­ren­cje i list mo­ty­wa­cyj­ny – wrę­czył plik do­ku­men­tów. 

– Ee no dobra, prze­ka­żę to kie­row­ni­ko­wi, aku­rat Kate idzie na ma­cie­rzyń­skie i nie­dłu­go pew­nie będą szu­kać kogoś na jej miej­sce. ―> Czy do­brze ro­zu­miem, że o chęci pod­ję­cia pracy w mar­ke­cie Roger roz­ma­wia z ka­sje­rem i ka­sje­ro­wi zo­sta­wia swoje CV, re­fe­ren­cje i list mo­ty­wa­cyj­ny? Dla­cze­go nie roz­ma­wia o tym z sze­fem skle­pu?

 

Po­wie­dzieć, że cze­ka­nie na te­le­fon wziął bar­dzo do sie­bie… ―> Co to zna­czy wziąć do sie­bie cze­ka­nie na te­le­fon?

 

że po­wo­li go to wy­nisz­cza . ―> Zbęd­na spa­cja przed krop­ką.

 

Było już późno, za nie­dłu­go mieli za­my­kać… ―> Było już późno, nie­dłu­go mieli za­my­kać

 

Na pewno chcie­li­by tego uświad­czyć… ―> Na pewno chcie­li­by tego doświad­czyć

 

Choć prze­stał już pa­trzeć na sufit i stał od­wró­co­ny do niego ple­ca­mi… ―> Czy Roger stał po­chy­lo­ny, czy leżał? Bo jak ina­czej mógł od­wró­cić się do su­fi­tu ple­ca­mi?

 

kie­ro­wał swoje ciało w stro­nę nie­zna­ne­go i… ―> Zbęd­ny za­imek.

 

spoj­rzał na ze­ga­rek, 2:30. za 4 go­dzi­ny za­dzwo­ni bu­dzik. ―> …spoj­rzał na ze­ga­rek, 2:30. Za czte­ry go­dzi­ny za­dzwo­ni bu­dzik.

 

po­ło­żył na pod­ło­dze swoją torbę… ―> Zbęd­ny za­imek.

 

Roz­ło­żył ją w od­po­wied­nim miej­scu. ―> Ra­czej: Roz­sta­wił ją w od­po­wied­nim miej­scu.

 

Z ple­ca­ka wyjął mło­tek, la­tar­kę… ―> Skąd nagle ple­cak, skoro na­rzę­dzia za­pa­ko­wał do torby? Ple­cak i torba to nie to samo.

 

Reszt­ka­mi de­ter­mi­na­cji we­tknął głowę w ciem­ny tunel… ―> De­ter­mi­na­cja nie jest czymś, czym można co­kol­wiek we­tknąć gdzie­kol­wiek.

 

poza ludz­kie gra­ni­ce poj­mo­wa­nia…. ―> Po wie­lo­krop­ku nie sta­wia się krop­ki.

 

Na­stęp­ne­go dnia nie przy­szedł do pracy… ―> Na­stęp­ne­go dnia nie po­szedł do pracy

 

Wie­dział, że za spra­wą kamer spraw­ca zo­sta­nie usta­lo­ny… ―> Brzmi to fa­tal­nie.

Pro­po­nu­ję: Wie­dział, że dzię­ki ka­me­rom spraw­ca zo­sta­nie usta­lo­ny

 

czę­sto zmie­niał swoje miej­sce po­by­tu. ―> …czę­sto zmie­niał miej­sce swo­je­go po­by­tu.

 

Zno­szo­ne ubra­nia prze­siąk­nię­te były… ―> Zno­szo­ne ubra­nie prze­siąk­nię­te było

Ubra­nia wiszą w sza­fie, leżą na pół­kach i w szu­fla­dach. Odzież, którą mamy na sobie, to ubra­nie.

 

Po­cią­gnę­ła za klam­kę… ―> Po­cią­gnę­ła klam­kę

 

Wzno­sząc ku górze ręce… ―> Masło ma­śla­ne – czy można wznieść coś do dołu?

 

Wraz z tą chwi­lą po­wie­rzam Ci sie­bie… ―> Wraz z tą chwi­lą po­wie­rzam ci sie­bie

 

Chwa­ła Tobie w pi­śmie… ―> Chwa­ła tobie w pi­śmie

 

za­mknął oczy i po­cią­gnął za spust. ―> …za­mknął oczy i po­cią­gnął spust.

 

nie po­tra­fi­ła zro­zu­mieć mo­ty­wu prze­wod­nie­go tej zbrod­ni. ―> …nie po­tra­fi­ła zro­zu­mieć mo­ty­wu tej zbrod­ni.

Motyw prze­wod­ni su­ge­ru­je, że mogły być też ja­kieś mo­ty­wy po­bocz­ne.

 

po­gor­sze­nie stanu psy­chicz­ne­go Smi­tha, wy­wo­ła­ne praw­do­po­dob­nie na sku­tek za­rzu­co­ne­go mu pla­gia­tu. ―> Ra­czej: …po­gor­sze­nie stanu psy­chicz­ne­go Smi­tha, bę­dą­ce sku­tkiem za­rzu­co­ne­go mu pla­gia­tu.

 

wy­pa­ro­wał on nagle wraz ze śmier­cią obłą­kań­ca…. ―> Zbęd­na krop­ka po wie­lo­krop­ku.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

@re­gu­la­to­rzy Bar­dzo dzię­ku­ję za słowa kry­ty­ki. Jest to moje pierw­sze opo­wia­da­nie, stąd też licz­ne błędy i nie­do­cią­gnię­cia. Mam na­dzie­ję, że po za­po­zna­niu się z po­rad­ni­ka­mi ze stro­ny fantazmaty.pl, moja twór­czość ule­gnie po­pra­wie przy­naj­mniej pod wzgłę­dem tech­nicz­nym. Dziwi mnie na­to­miast opi­nia ja­ko­by w tym opo­wia­da­niu bra­ko­wa­ło fan­ta­sty­ki. Wy­stę­pu­je ona na za­sa­dzie nie­do­po­wie­dzień. Czy Roger po­stra­dał zmy­sły? A może jed­nak ze­tknął się z czymś w wen­ty­la­cji? Za­koń­cze­nie ze zni­ka­ją­cym amu­le­tem ma su­ge­ro­wać drugą opcję. Opo­wia­da­nie wy­sła­łem kilku oso­bom, dotąd nikt nie miał pro­ble­mu z jego in­te­pre­ta­cją. 

Witaj.

Po­dej­rze­wam, że odtąd ina­czej będę spo­glą­dać na sufit każ­de­go skle­pu. :)

Przy­znam szcze­rze, iż w wielu miej­scach Twój tekst mocno mnie za­sko­czył.

Wul­ga­ryzm oraz nie­spo­dzie­wa­nie po­peł­nio­ne, ma­ka­brycz­ne zbrod­nie, są tak wiel­kim prze­ci­wień­stwem dotąd po­ukła­da­ne­go, ide­al­ne­go wręcz Ro­ge­ra (a także jego życia i świa­ta), że nieco za­kłó­ca­ją mi całą wizję. :)

Po­do­ba mi się po­mysł na opis po­pa­da­nia w obłęd i kon­se­kwen­cji tego pro­ce­su. 

Nie wiem, czemu, ale spo­dzie­wa­łam się przy za­koń­cze­niu śla­dów ząb­ków. :)

Po­zdra­wiam. :)

Pe­cu­nia non olet

Dziwi mnie na­to­miast opi­nia ja­ko­by w tym opo­wia­da­niu bra­ko­wa­ło fan­ta­sty­ki. Wy­stę­pu­je ona na za­sa­dzie nie­do­po­wie­dzień.

Ano, nie da się ukryć, że fan­ta­sty­ki bra­ku­je.

Ów ta­jem­ni­czy re­kwi­zyt, ma­ją­cy imi­to­wać fan­ta­sty­kę, po­zo­stał w Two­jej gło­wie. W opo­wia­da­niu nie po­ja­wia się ani razu, a le­d­wie o nim wspo­mnia­łeś w przed­ostat­nim zda­niu, w ko­lej­nym, jak pi­szesz, zdą­żył wy­pa­ro­wać wraz ze śmier­cią obłą­kań­ca. A skoro jest obłą­ka­niec, nie ma, nie­ste­ty, fan­ta­sty­ki

 

Opo­wia­da­nie wy­sła­łem kilku oso­bom, dotąd nikt nie miał pro­ble­mu z jego in­te­pre­ta­cją. 

Po­dej­rze­wam, że te osoby to Twoi zna­jo­mi. Wie­lo­let­nie do­świad­cze­nia na tej stro­nie upew­ni­ły mnie w prze­ko­na­niu, że ro­dzi­na, przy­ja­cie­le i zna­jo­mi ra­czej nie są do­bry­mi re­cen­zen­ta­mi twór­czo­ści po­cząt­ku­ją­cych au­to­rów.

 

Przy­pusz­czam, że może za­in­te­re­so­wać Cię ten wątek: http://www.fantastyka.pl/loza/17

Go­rą­co po­le­cam też Por­tal dla żół­to­dzio­bów.

 

I jesz­cze jedno, bo czuję się lekko zdez­o­rien­to­wa­na – z Two­je­go ko­men­ta­rza wno­szę, że je­steś męż­czy­zną, a w pro­fi­lu jak byk stoi, że je­steś ko­bie­tą…

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

O, ja też sko­rzy­sta­łam teraz z linka o be­to­wa­niu, dzię­ku­ję bar­dzo @Re­gu­la­to­rzy i po­zdra­wiam ser­decz­nie. :)

Pe­cu­nia non olet

Bruce, miło mi, że mo­głam się przy­dać. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Dzię­ku­ję ser­decz­nie, @Re­gu­la­to­rzy. :)

Pe­cu­nia non olet

Bruce dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie opo­wia­da­nia i ko­men­tarz :) 

Cała przy­jem­ność po mojej stro­nie.

O, zatem je­steś jed­nak Męż­czy­zną? :)

Pe­cu­nia non olet

Tak. Być może przy za­kła­da­niu konta prze­oczy­łem opcję wy­bo­ru płci i zo­sta­łem przez to ko­bie­tą :)

Ro­zu­miem.

Jako nowa ja tu prze­oczam znacz­nie wię­cej. :)

Po­zdra­wiam. 

Pe­cu­nia non olet

Tro­chę to wy­li­czan­ka ko­lej­nych nie­szczęść, jakie przy­da­rza­ją się bo­ha­te­ro­wi i tro­chę ta wy­li­czan­ka jest mę­czą­ca. Bra­ku­je bu­do­wy kli­ma­tu. Wszyst­ko jest mocno roz­cią­gnię­te w cza­sie, bo tro­chę mu­sia­ło po­trwać zanim stra­cił ro­bo­tę, prze­jadł kasę, sprze­dał auto zna­lazł nową ro­bo­tę , za­do­mo­wił się w niej na tyle, żeby zro­bić to, co zro­bił. Już nie mówię o zna­le­zie­niu kupca na do­ku­men­ty i sprze­daw­cy broni.

I w tym cza­sie nikt się nie zo­rien­to­wał, że mu od­bi­ja, ani zna­jo­mi, ani ro­dzi­na. A to coś pod po­wa­łą spo­koj­nie cze­ka­ło. O ile w ogóle tam coś było, bo ele­ment fan­ta­stycz­ny po­ja­wia się znie­nac­ka, by na­tych­miast wy­pa­ro­wać. Tro­chę tak, jak­byś opko ko­niecz­nie chciał fan­ta­sty­ką na­pa­ko­wać, nie za­wra­ca­jąc sobie głowy lo­gi­ką zda­rzeń.

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Nowa Fantastyka