- Opowiadanie: RogerRedeye - Rabuś i kobieta czasów zarazy

Rabuś i kobieta czasów zarazy

Na po­cząt­ku pan­de­mii za­sta­no­wi­łem się, co bę­dzie, je­że­li nie zo­sta­nie ona opa­no­wa­na. Skut­ki by­ły­by oczy­wi­ste: pew­nie świat za­mie­nił­by się w kupę opusz­czo­nych gru­zów. Wtedy przy­szła mi do głowy bar­dzo dziw­na myśl: czy tak na­praw­dę prze­wi­du­je­my do końca wszyst­kie kon­se­kwen­cje zwy­cię­stwa ofen­sy­wy wi­ru­sów co­vi­do­wych? Chyba jed­nak nie, bo prze­cież po­ru­sza­my się w ob­rę­bie wy­tar­tych sche­ma­tów...

I tak po­wstał “Rabuś i ko­bie­ta cza­sów za­ra­zy”, opo­wia­da­nie w sumie in­cy­den­tal­ne, co wcale nie zna­czy, że pro­blem nie jest po­waż­ny. Nie zmie­nia to też faktu, że mia­łem przed­nią za­ba­wę przy pi­sa­nia tej mi­nia­tu­ry.

Spo­koj­nej lek­tu­ry o ko­bie­cie i męż­czyź­nie cza­sów try­um­fu za­ra­zy.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Rabuś i kobieta czasów zarazy

 

John­ny She­ri­dan za­sta­na­wiał się nad ko­lej­nym ra­bun­kiem farmy Sama Da­nver­sa. W oko­li­cy od dawna nie ist­nia­ły już inne za­miesz­ka­łe po­sia­dło­ści, tylko zruj­no­wa­ny domek John­ny’ego i rów­nie nędz­nie wy­glą­da­ją­ce sie­dlisz­cze ro­dzi­ny Da­nver­sów. Skła­da­ła się ona z dwóch osób, ojca i córki.

Kilka ład­nych lat temu She­ri­dan, idąc na ban­dyc­ką ro­bo­tę, za­kła­dał na twarz maskę albo chu­s­tę, ale w końcu zre­zy­gno­wał z tej zbęd­nej czę­ści ubio­ru. Od dawna nie dzia­ła­ły już sądy, po­li­cja stała się dla gra­bież­cy za­le­d­wie mgli­stym wspo­mnie­niem, a bu­dy­nek miej­sco­we­go sze­ry­fa w opusz­czo­nym przez wszyst­kich mia­stecz­ku zmie­nił się w kupę gru­zów. Je­dy­ni są­sie­dzi John­ny’ego prze­cież do­brze wie­dzie­li, kto stale za­bie­ra im część plo­nów, za­rzy­na kury i kacz­ki, ła­du­je do worka boch­ny chle­ba i od czasu do czasu szlach­tu­je sobie wie­prz­ka.

Nie za­cho­dzi­ła już po­trze­ba ukry­wa­nia swo­jej toż­sa­mo­ści.

Le­ci­wy już Sam bez­wol­nie pa­trzył na po­czy­na­nia She­ri­da­na, bo ten dys­po­no­wał bro­nią. Sta­rym re­wol­we­rem, nadal jed­nak spraw­nym, spo­rym za­pa­sem kul, któ­rym John­ny się chwa­lił, ka­ste­tem i ostrym ni­czym brzy­twa kor­de­la­sem. Na­past­nik był też znacz­nie młod­szy. Da­nvers wie­dział, że łu­pież­ca wtedy, kiedy ist­nia­ły jesz­cze inne za­sie­dlo­ne sa­dy­by, nie wahał się strze­lać, gdy sta­wia­no opór jego po­czy­na­niom.

Wszy­scy miesz­kań­cy po­bli­skich do­mostw, a było ich wielu, znik­nę­li. She­ri­dan są­dził, że sys­te­ma­tycz­nie do­się­ga­ło ich coś, co prze­ży­wał w dzie­ciń­stwie. Z przy­jem­no­ścią za­gar­nął ich do­by­tek i długo z niego ko­rzy­stał, ale ten jed­nak wresz­cie się skoń­czył.

Rabuś nigdy nie czuł  wy­rzu­tów su­mie­nia. Za­bie­rał prze­cież Da­nver­som tylko tyle, ile po­trze­bo­wał, żeby prze­żyć. Oszczę­dzał ich… Znacz­ną część świń­skie­go mięsa też zo­sta­wiał go­spo­da­rzom.

Co praw­da, potem po­now­nie ich od­wie­dzał i za­gar­niał szyn­kę, pe­klo­wa­ną po­lę­dwi­cę i kilka pęt kieł­ba­sy, ale za­wsze tłu­ma­czył, że prze­cież musi jakoś uczcić świę­ta. Nigdy nie za­po­mi­nał zło­żyć wtedy ser­decz­nych ży­czeń.

John­ny nie miał po­ję­cia, jakie re­li­gij­ne albo może inne uro­czy­sto­ści nie­gdyś ob­cho­dzo­no, kiedy przy­pa­da­ły i czego do­ty­czy­ły. Ten ele­ment prze­szło­ści cał­ko­wi­cie za­tarł się w jego pa­mię­ci. Wie­dział tylko, że hucz­nie je czczo­no i on, jako ma­luch, z otwar­tą z prze­ję­cia buzią też w nich uczest­ni­czył. Czuł we­wnętrz­ną po­trze­bę kon­ty­nu­owa­nia tej tra­dy­cji.

Za to z dzie­ciń­stwa She­ri­dan nadal do­brze pa­mię­tał, jak za­wzię­cie dys­ku­to­wa­no o glo­bal­nej za­ra­zie. I jak ucie­ka­no przez wiele dni do miejsc, uwa­ża­nych za bez­piecz­ne. Szyb­ko oka­zy­wa­ło się, że takie ni­g­dzie nie ist­nie­ją. Cho­ro­ba pręd­ko, ni­czym sokół, pi­ku­ją­cy pod­czas po­lo­wa­nia, do­się­gła jego ro­dzi­cie­li i wszyst­kie to­wa­rzy­szą­ce im osoby. Umie­ra­li pra­wie na­tych­miast.

On, jesz­cze zu­peł­ny mło­dziak, dziw­nym tra­fem oca­lał. Uwa­żał, że wtedy uod­por­nił się na strasz­li­wie sku­tecz­ne­go wi­ru­sa. Zda­rza­ły się takie przy­pad­ki, sły­szał o nich, ale przy­tra­fia­ły się nie­zwy­kle rzad­ko.

John­ny prze­żył potem dłu­gie lata szar­pią­ce­go trze­wia głodu, błą­ka­nia się bez celu i szu­ka­nia opie­ku­nów. Nie zna­lazł ich, ko­na­li jeden po dru­gim. Świat się wy­lud­niał, przy­by­wa­ło tylko sto­sów tru­pów, któ­rych nie miał już kto grze­bać, i stad kru­ków i sępów, bły­ska­wicz­nie się roz­mna­ża­ją­cych i tłu­ście­ją­cych w oczach od nad­mia­ru mię­sne­go po­kar­mu.

Pa­dli­no­żer­cy sy­ci­li się le­żą­cy­mi wszę­dzie zwło­ka­mi, a on nie miał co wło­żyć do ust. Trwa­ło to do czasu, gdy wresz­cie wpadł na po­mysł, że zo­sta­nie ra­bu­siem. Do­rósł już na tyle, że pierw­sze w życiu po­waż­ne za­ję­cie nie spra­wia­ło mu kło­po­tu. Na­resz­cie naja­dał się do syta, zno­szo­ne łachy zmie­nił na po­rząd­ne ubra­nie, no i zajął opusz­czo­ny dom.

Do­oko­ła She­ri­da­na prze­by­wa­ło wtedy jesz­cze sporo ludzi i ko­lej­ne na­pa­dy nie na­strę­cza­ły trud­no­ści.

Ale teraz świat, który go ota­czał, ział już tylko pust­ką… Spraw­dził to, od­by­wa­jąc wie­lu­set­mi­lo­we po­dró­że zdo­bycz­nym sa­mo­cho­dem w po­szu­ki­wa­niu no­wych ob­sza­rów dzia­ła­nia. John­ny me­to­dą prób i błę­dów sam na­uczył się pro­wa­dzić auto.

Nie spo­tkał ni­ko­go, a ben­zy­na szyb­ko się skoń­czy­ła.

John­ny są­dził, że może gdzieś bar­dzo da­le­ko ist­nie­ją jesz­cze ja­kieś sku­pi­ska ludzi, ale tutaj po­zo­sta­li  tylko on, stary Sam i jego la­to­rośl, Joan. Uwa­żał, że na­praw­dę ładna z niej dziew­czy­na. No i wraz z ojcem prze­ży­ła tę strasz­li­wą pan­de­mię, która prze­mie­ni­ła ziem­ski glob w pra­wie kom­plet­ne bez­lu­dzie.

She­ri­dan dolał sobie whi­sky do szklan­ki. W bu­tel­ce świe­ci­ło już dno, a do­brze wie­dział, że do­pi­ja ostat­nią. Po raz ko­lej­ny oce­nił, że Da­nvers pędzi nie­zły bim­be­rek.  

Go­dzi­nę temu John­ny przej­rzał za­war­tość spi­żar­ni. Po­zo­sta­ło nie­wie­le za­pa­sów. Nie miał wy­bo­ru, ju­trzej­szym ran­kiem mu­siał udać się na łu­pież­czą wy­pra­wę.

Po­my­ślał, że może uda mu się po­ga­wę­dzić z Joan. Dziew­czy­na coraz bar­dziej mu się po­do­ba­ła. Miała szczu­płą twarz, wiot­ką kibić, wiel­kie zie­lo­ne oczy i duże, zmy­sło­wo wy­dę­te wargi. Wy­glą­da­ła, jakby cią­gle głę­bo­ko roz­wa­ża­ła coś waż­ne­go. 

Cza­sa­mi She­ri­dan za­sta­na­wiał się, czy nie po­rzu­cić do­tych­cza­so­wej pro­fe­sji i po pro­stu za­cząć pro­wa­dzić ran­cza. Wtedy może sta­li­by się parą. Może przy­szły­by na świat dzie­ci. Da­li­by im geny chro­nią­ce przed za­ra­że­niem i po­wo­li za­lud­ni­li­by ten skra­wek świa­ta. By­ło­by wspa­nia­le…

John­ny uśmiech­nął się, dziw­nie tę­sk­nym, ła­god­nym uśmie­chem czło­wie­ka od lat ży­ją­ce­go sa­mot­nie.

 

***

 

She­ri­dan zdzi­wił się: w obej­ściu nie było Sama. Go­spo­darz po­czą­tek dnia za­wsze spę­dzał w cał­kiem przy­tul­nym sa­lo­nie. John­ny wie­dział, że córka sta­re­go far­me­ra dbała o wnę­trze domu i całe dnie w nim się krzą­ta­ła. Była też świet­ną go­spo­dy­nią. I rów­nież z tego też po­wo­du tak bar­dzo mu się po­do­ba­ła. Za­cho­wy­wa­ła się jak ko­bie­ty z daw­nych dni, które jesz­cze nie­ja­sno pa­mię­tał.

Przy­bysz do­szedł do wnio­sku, że Sam po pro­stu gdzieś wy­szedł w pil­nych spra­wach.

Joan piła w sa­lo­ni­ku kawę. Czar­ny jak smoła płyn cu­dow­nie pach­niał.

– Chcesz fi­li­żan­kę? – nie­spo­dzie­wa­nie ode­zwa­ła się pierw­sza. – Świe­żo pa­rzo­na. Pójdę po im­bryk. Mam też trzci­no­wy cu­kier, je­że­li lu­bisz słod­ką.

– Oczy­wi­ście. – John­ny za­tarł ręce. – Już za­po­mnia­łem, jak sma­ku­je. Dzię­ku­ję.  

Uznał, że ten napad za­po­wia­da się zna­ko­mi­cie. Chyba dziew­czy­na w końcu za­tę­sk­ni­ła za praw­dzi­wym męż­czy­zną, w pełni sił. I byli tylko we dwój­kę… Może dziś speł­nią się ma­rze­nia, po­wta­rza­ne pra­wie każ­dej nocy w snach, z któ­rych bu­dził się zlany potem z na­prę­żo­nym człon­kiem.

Przy­nie­sio­ny z kuch­ni napar nie­biań­sko sma­ko­wał.

Nagle She­ri­dan ze zdzi­wie­niem po­czuł, że pod­nie­ce­nie sy­tu­acją od­pły­wa i ogar­nia go prze­moż­na sen­ność. Za­własz­cza­ła człon­ki i umysł, ni­czym całun cia­sno krę­pu­jąc ciało. Po­wie­ki cią­ży­ły ni­czym ołów i same opa­da­ły.

Nie mógł się ru­szyć, cho­ciaż pró­bo­wał. Nie po­tra­fił nawet kiw­nąć pal­cem.

Wy­czuł, że wiot­ka dłoń wy­cią­ga mu za pasa re­wol­wer. Głos Joan był rów­nie przy­jem­ny jak nie­do­pi­ta za­war­tość por­ce­la­no­wej czar­ki.

– Pew­nie ma­rzy­łeś o ciup­cia­niu? Nic z tego… Do im­bry­ka do­la­łam teraz środ­ka usy­pia­ją­ce­go. Wiesz, że już dzia­ła. Ale jesz­cze nie poj­mu­jesz, że może nie po­czu­jesz bólu śmier­ci…

Nie­spo­dzie­wa­nie za­śmia­ła się per­li­ście.

– Wi­dzisz, ta za­ra­za przy­nio­sła jeden zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­ny, ale bar­dzo po­zy­tyw­ny sku­tek: dzie­wo­ródz­two – cią­gnę­ła po chwi­li. – Wiesz, spraw­dzi­łam to na sobie… Kie­dyś sły­sza­łam o ga­tun­ku raków, skła­da­ją­cym się tylko z samic. Roz­mna­ża­ły się bły­ska­wicz­nie, ru­go­wa­ły in­nych po­bra­tym­ców. Nie wie­rzy­łam, że to ma ja­kieś zna­cze­nie. Do obec­ne­go czasu…

Na chwi­lę za­mil­kła. Pięk­ne wargi Joan uło­ży­ły się w wspa­nia­ły, ma­rzy­ciel­ski uśmiech.

– Teraz wiem, że to samo spo­tka­ło ko­bie­ty, a przy­naj­mniej mnie. Ale prze­cież na mojej oso­bie świat się nie koń­czy… Prze­my­śla­łam wszyst­ko: dziew­czy­nom, które zwal­czy­ły za­ra­że­nie, zmie­ni­ła się ge­ne­ty­ka, tak to chyba na­zy­wa­ją. Ubocz­ny, zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­ny sku­tek tej strasz­nej za­ra­zy… Prze­szły­śmy bły­ska­wicz­ną mu­ta­cję… Wiesz, za­lud­nię świat dziew­czyn­ka­mi. I tylko nimi.

Ście­recz­ką sta­ran­nie prze­tar­ła blat sto­li­ka. Kap­nę­ło na niego tro­chę kawy, gdy ją na­le­wa­ła John­ny’emu i po­wsta­ła brzyd­ka plama. Po pa­ru­na­stu se­kun­dach mebel znowu lśnił jak lu­stro. 

– Chło­py są wcie­lo­nym złem, spraw­ca­mi wojen, gra­bie­ży i mor­dów… – Joan  nie­śpiesz­nie kon­ty­nu­owa­ła wy­po­wiedź. – W końcu na­resz­cie znik­ną. Tak, jak mój oj­ciec.

Nagle prze­rwa­ła, pew­nie zda­jąc sobie spra­wę, że mówi sama do sie­bie i zwie­rza się z skrzęt­nie do tej pory skry­wa­nych uczuć i pla­nów.

Ko­bie­ta wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. Nie miało to już zna­cze­nia, do­oko­ła roz­cią­ga­ła się, jak jej się wy­da­wa­ło, nie po­sia­da­jąca wy­raź­nych gra­nic wiel­ka pu­stać, w któ­rej bę­dzie je­dy­ną ży­ją­cą ludz­ką isto­tą. Je­dy­ną, bo She­ri­dan za chwi­lę sta­nie się tru­pem, a ona nie­spo­dzie­wa­nie po­czu­ła dziw­ną po­trze­bę opo­wie­dze­nia o wszyst­kim.

Znowu wy­bu­chła śmie­chem, który nie­spo­dzie­wa­nie prze­szedł w chi­chot.

– W nocy po­de­rżnę­łam mu gar­dło – nie­śpiesz­nie cią­gnę­ła dziw­nie piesz­czo­tli­wym tonem – bo za­wsze strasz­nie mnie stro­fo­wał, a nie tylko… Nie cier­pia­łam jego ga­da­ni­ny i tych ob­le­śnych umi­zgów, a mu­sia­łam je po­kor­nie zno­sić. Stary im­po­tent, niech go dia­bli wezmą do sie­bie.

John­ny usły­szał jesz­cze szczęk od­wo­dzo­ne­go kurka i huk strza­łu.  

Mar­twy zwa­lił się z krze­sła na pod­ło­gę. Już nie wi­dział, jak Joan bie­gnie do kuch­ni i przy­no­si mokrą szma­tę, osa­dzo­ną na kiju, i wia­dro pełne wody. Jak pie­czo­ło­wi­cie ście­ra z desek po­sadz­ki plamy krwi i odłam­ki kości czasz­ki, w którą ude­rzył po­cisk.

Coś w wy­glą­dzie John­ny’ego przy­cią­gnę­ło jej uwagę. Na­chy­li­ła się nad ofia­rą i wy­cią­gnę­ła kor­de­las. Oglą­da­ła go z uzna­niem.

– Do cze­goś się jed­nak przy­da­łeś… – mruk­nę­ła pod nosem. – Ide­al­ne na­rzę­dzie do ob­ci­na­nia pe­ni­sów. Nie na­mę­czę się przy tym. Dwa, twój i ojca, cze­ka­ją w ko­lej­ce, a mo­głam mieć wię­cej… Zo­sta­ną po was ja­kieś pa­miąt­ki. Przy­da­dzą się – kon­ty­nu­owa­ła – żeby moje na­stęp­czy­nie wie­dzia­ły, jak wy­glą­da­li męż­czyź­ni. 

Potem Joan po­ło­ży­ła dłoń na brzu­chu. Od nie­daw­na znowu czuła prze­su­nię­cia się dziec­ka. No­we­go po­tom­ka. Dziś po raz pierw­szy mocno się po­ru­szył.

– Na pewno teraz uro­dzi się dziew­czyn­ka – stwier­dzi­ła z pro­mien­nym uśmie­chem. – A je­że­li znowu chło­piec… Cóż, lu­dzie z ku­ta­sa­mi to okrop­ne zło, więc po pro­stu użyź­ni glebę mo­je­go go­spo­dar­stwa. Tak, jak dwóch jego po­przed­ni­ków.

Ta­necz­nym kro­kiem skie­ro­wa­ła się do kuch­ni. Cze­ka­ło ją przy­go­to­wa­nie obia­du. Zwy­kle nie zwra­ca­ła uwagi na dobór po­traw, ale nie teraz. Nie teraz, gdy jadła nie tylko dla sie­bie, ale i dla przy­szłej po­tom­ki­ni.

I dla jej na­stęp­czyń, które po raz wtóry za­sie­dlą opu­sto­sza­łą kulę ziem­ską.  

 

30 wrze­śnia 2020 r. Roger Re­deye

 

Jako ilu­stra­cję wy­ko­rzy­sta­łem zdję­cie Wy­at­ta Earpa, jed­ne­go z naj­bar­dziej zna­nych re­wol­we­row­ców Dzi­kie­go Za­cho­du.

Źró­dło ilu­stra­cji: https://www.thefamouspeople.com/profiles/wyatt-berry-stapp-earp-3236.php

Koniec

Komentarze

Mrocz­na wer­sja Sek­smi­sji;)

Opo­wia­da­nie po­do­ba­ło mi się, cho­ciaż więk­szą sym­pa­tię po­czu­łam do za­gu­bio­ne­go, bez­ro­bot­ne­go ra­bu­sia, niż do nowej pra­mat­ki.

 

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Na po­rów­na­nie z “Sek­smi­sją” to bym nie wpadł… Do­pie­ro jak już na­pi­sa­łem ten tekst, zo­rien­to­wa­łem się, że nie ma w nim po­zy­tyw­nych bo­ha­te­rów. Mam jesz­cze dru­gie w za­pa­sie, znacz­nie ob­szer­niej­sze, cie­ka­we, czy się ukaże.

Ale fak­tycz­nie, She­ri­dan budzi pewną sym­pa­tię, cho­ciaż to po pro­stu rabuś, tyle, że sa­mot­ny.

Miło, że mi­nia­tu­ra się po­do­ba­ła. Dzię­ki za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz.

Po­zdrów­ka.

Witaj, Ro­ger­Re­deye.

Opo­wia­da­nie prze­po­twor­ne! Ar­cy­cie­ka­we i trzy­ma­ją­ce w nie­złym na­pię­ciu do końca, ale… wow! ileż tu be­stial­stwa! 

Oprócz wspo­mnia­nej już przez Am­bush “Sek­smi­sji”, pod­czas lek­tu­ry ko­ja­rzy­łam mgli­ście pewne sceny z “Po­wro­tu do przy­szło­ści” cz. 2, hor­ro­ru “Mia­sto widmo” (na szczę­ście u Cie­bie nie było ludz­kiej skóry, wy­wie­szo­nej na ścia­nie :)) ), a także z hor­ro­ru “Car­rie” (tu aku­rat córka ma­sa­kru­je matkę). :) Oczy­wi­ście, jak za­wsze u mnie, to tylko moje wła­sne, luźne wspo­mnie­nia po­do­bieństw fil­mo­wych sprzed lat. :)

Do­dat­ko­wo cytat:

za­wsze tłu­ma­czył, że prze­cież musi jakoś uczcić świę­ta. Nigdy nie za­po­mi­nał zło­żyć wtedy ser­decz­nych ży­czeń

przy­wiódł mi na pa­mięć ry­sun­ko­wy żart bo­żo­na­ro­dze­nio­wy Gwi­do­na Mi­kla­szew­skie­go o zło­dzie­ju, który wy­cho­dząc z łupem ze zra­bo­wa­ne­go miesz­ka­nia woła zwią­za­nym do­mow­ni­kom na od­chod­nym:

“A, był­bym za­po­mniał: We­so­łych Świąt!”. :)

 

Gra­tu­lu­ję ory­gi­nal­no­ści oraz – jak za­wsze – świet­ne­go ję­zy­ka i wzbo­ga­ce­nia tek­stu o zdję­cie.

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie. :)

Pe­cu­nia non olet

Dzię­ki za ko­men­tarz i wy­so­ką ocenę tek­stu.

Z ilu­stra­cję mia­łem spory kło­pot, żeby od­na­leźć wła­ści­wą, cie­ka­wą, ale nie mó­wią­ca za dużo. Długo to trwa­ło, ale prze­my­śla­łem, kogo po­do­bi­zna by­ła­by od­po­wied­nia. no i od razu tra­fi­łem na dobre zdję­cie Earpa.

Nar­ra­cja jest chyba dla mnie ty­po­wa. Cie­szę się, że opo­wia­da­nie po­do­ba­ło się i przy­wio­dło pa­mięć o wielu in­nych zna­nych tek­stach.

Po­zdra­wiam.

Bar­dzo dziw­na myśl, która przy­szła Ci do głowy, za­owo­co­wa­ła cał­kiem nie­złym szor­tem. Pod po­zor­nie spo­koj­ną i po­wol­ną nar­ra­cją ukry­łeś sporo dość pa­skud­nej, ale i zaj­mu­ją­cej tre­ści. Szcze­gól­nie za­kła­ma­na wy­da­ła mi się Joan, która twier­dząc: – Chło­py są wcie­lo­nym złem, spraw­ca­mi wojen, gra­bie­ży i mor­dów… – sama mor­du­je z zimną krwią.

Uwa­żam, że tekst za­słu­gu­je na Bi­blio­te­kę.

 

w opusz­czo­nym przez wszyst­kim mia­stecz­ku… ―> Li­te­rów­ka.

 

ale ten w końcu się skoń­czył. ―> Czy to ce­lo­we?

 

Wy­glą­da­ła, jakby cią­gle się nad czymś roz­my­śla­ła. ―> Czy to ce­lo­wy rym?

Chyba miało być: Wy­glą­da­ła, jakby cią­gle nad czymś roz­my­śla­ła.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Miło mi bar­dzo, po­zdra­wiam ser­decz­nie. :)

Pe­cu­nia non olet

Cie­ka­wy po­mysł na skut­ki ubocz­ne. 

Ale jeśli to par­te­no­ge­ne­za, to chyba po­win­ny się ro­dzić same dziew­czyn­ki. Albo oj­ciec nie był takim im­po­ten­tem, jak się dziew­czy­nie wy­da­wa­ło. No bo skąd ko­bie­cy or­ga­nizm ma wy­trza­snąć gen Y?

In­te­re­su­ją­ce może być spo­łe­czeń­stwo zro­dzo­ne przez bo­ha­ter­kę i po­dob­ne dziew­czy­ny. Czyli “Sek­smi­sji” ciąg dal­szy. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nie­ko­niecz­nie, bo akcja opo­wia­da­nia toczy się po zwy­cię­stwie pan­de­mii, a Joan przy­pusz­cza, że to, iż w ogóle wy­stą­pi­ło dzie­wo­ródz­two, ale rodzą się i chłop­cy, i dziew­czy­ny, jest efek­tem ubocz­nym pan­de­mii, zresz­tą świa­do­mie przez mnie bli­żej nie­okre­ślo­nej.

Jakby na to nie pa­trzeć, pan­de­mia po­wo­du­je wiele skut­ków, głów­nie cho­ro­bę i śmierć, ale moż­li­we też są inne, zu­peł­nie nie­prze­wi­dy­wal­ne. W każ­dym bądź razie, Joan jest tego pewna. Bar­dzo moż­li­we, że tak mogło być…

Tak w ogóle, gdzieś prze­czy­ta­łem o tych ra­kach, a o pan­de­mii trą­bią na okrą­gło, i wtedy na­ro­dził się po­mysł tej mi­nia­tu­ry.

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz.

Rze­czy­wi­ście Sek­smi­sja, ale bar­dziej cre­epy :P Cie­ka­wa i ory­gi­nal­na kon­cep­cja, nie spo­tka­łam się jesz­cze z po­łą­cze­niem po­sta­po i Dzi­kie­go Za­cho­du. W za­koń­cze­niu tro­chę śmie­chłam, kiedy bo­ha­ter­ka ni­czym kla­sycz­ny zło­czyń­ca wy­po­wia­da­ła swoje nie­cne plany na głos, ale ro­zu­miem, że tak mu­sia­ło być na po­trze­by przed­sta­wie­nia sy­tu­acji ;)

Po­zdra­wiam!

„Bóg jest Panem anio­łów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tol­kien

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz.

Fak­tycz­nie, wy­po­wiedź Joan w ostat­nich aka­pi­tach dru­gie­go roz­dzia­łu wy­ni­ka z po­trze­by za­mknię­cia nar­ra­cji do końca, ale fak­tem jest, że jed­nak chyba zro­bi­łem to nieco sche­ma­tycz­nie. Do­da­łem w tej czę­ści z trzy zda­nia, wy­ja­śnia­ją­ce, czemu Joan tak po­stę­pu­je. No i przy oka­zji uży­łem rzad­ko już sto­so­wa­ne­go wy­ra­zu “pu­stać” . Bar­dzo ład­nie brzmi.

Przy­po­mnia­ło mi się, że motyw za­ra­zy wy­ko­rzy­sta­łem nie po raz pierw­szy. Znacz­nie wcze­śniej sta­no­wił osno­wę akcji opo­wia­da­nia “Spo­tka­nie”.

Tutaj → https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/11146

Po­zdrów­ka.

Tak, też czuję tu “sek­smi­sję”, ale po­da­ną w ory­gi­nal­ny spo­sób i dużo bar­dziej prze­ra­ża­ją­cą :) Jak to u Cie­bie, bar­dzo do­brze mi się czy­ta­ło, a to że w tek­sie nie po­ja­wia­ją się “po­zy­tyw­ni” bo­ha­te­ro­wie od­bie­ram na plus. Jest mrocz­nie i pa­skud­nie, i in­ter­su­ją­co. Oczy­wi­ście, kli­kam bi­blio­te­kę :)

 

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie i ocenę tek­stu. Cie­ka­we, jak duży wpływ nadal ma “Sek­smi­sja”, no, ale to świet­ny film. I cią­gle jest pa­mię­ta­ny.

To praw­da, w mi­nia­tu­rze nie ma po­zy­tyw­nych bo­ha­te­rów… Cóż, wpływ pan­de­mii… I cie­ka­we jest, jak zmie­nią się ludz­kie cha­rak­te­ry, je­że­li obec­na bę­dzie trwa­ła u nas długo. Jasne, w po­rów­na­niu do tej, którą opi­su­ję w opo­wia­da­niu, a wła­ści­wie o niej nad­mie­niam, obec­na za­ra­za jest ła­god­na ni­czym ba­ra­nek. Ale widać, jakie już budzi emo­cje, i to czę­sto bar­dzo ne­ga­tyw­ne, nie w jej oce­nie, tylko w oce­nie in­nych ludzi. Tak to jest. 

A opo­wieść jest mrocz­na, bo miała być mrocz­na, cho­ciaż od­pu­ści­łem sobie opis kilka szcze­gó­łów.

Po­zdra­wiam.

W ob­li­czu za­ra­zy z pew­no­ścią zmie­nia­ją się ludz­kie cha­rak­te­ry i cóż ra­czej nie na lep­sze… Po­zdra­wiam ser­decz­nie :)

Na pewno, to już widać po wpi­sach i dys­ku­sjach tu i tam…. Ocie­ka­ją jadem wza­jem­nej nie­na­wi­ści. Nie­zły ma­te­riał na po­wieść, i to wcale nie fan­ta­stycz­ną.

A pra­wie wszyst­ko przez wi­ru­sa, który “wy­kluł” się w Chi­nach i opa­no­wał prak­tycz­nie cały świat. No i nadal po­dej­mu­je ko­lej­ne ataki.

Po­zdra­wiam.

Bar­dzo sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ca, choć może nie­ko­niecz­nie “przy­jem­na” lek­tu­ra. Od­nie­sie­nia do sek­smi­sji też się po­ja­wi­ły w mojej gło­wie, do par­te­no­ge­ne­zy mam takie same za­strze­że­nia jak Fin­kla – ale tłu­ma­czy­łem sobie to tym, że w isto­cie żad­nej par­te­no­ge­ne­zy nie ma, a oj­ciec do końca im­po­ten­tem nie był. Znam jedną taką Joan (nieco bli­żej) i po­zna­łem kie­dyś (nieco bar­dziej prze­lot­nie) kilka o po­glą­dach zbli­żo­nych. Ode­rwa­nie od rze­czy­wi­sto­ści wcale by mnie w jej przy­pad­ku nie zdzi­wi­ło.

Ogól­nie utwór od­bie­ram bar­dzo do­brze, brak ty­po­wo po­zy­tyw­nych bo­ha­te­rów w ni­czym mi nie prze­szka­dza.

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

W sumie w opo­wia­da­niu wy­stę­pu­ją trzej bo­ha­te­ro­wie, z tym, że o sta­rym już Samie Da­nver­sie tylko wspo­mi­nam. Nie­cie­ka­wy typ, bo Joan wy­raź­nie opo­wia­da o jego ka­zi­rod­czych skłon­no­ściach. Wy­cho­dzi na to, że naj­po­rząd­niej­szy i w sumie naj­bar­dziej ludz­ki jest She­ri­dan, zwy­kły rabuś, po­spo­li­ty opry­szek, ban­dy­ta, ja­kich było, jest i bę­dzie wielu.

Joan jest jed­nak naj­gor­sza.

Za­sta­na­wiam się nad do­pi­sa­niem jesz­cze naj­wy­żej dwóch, trzech zdań o wy­raź­nie ar­ty­ku­ło­wa­nym przez Joan dzie­wo­ródz­twie. Dla niej to już oczy­wi­stość, przy­nie­sio­na przez za­ra­zę, nie­ja­ko efekt ubocz­ny. Czę­ści czy­tel­ni­ków to nie prze­szka­dza­ło, ale kil­kor­gu tak. Chyba spró­bu­je wy­raź­niej wspo­mnieć, skąd się ona wzię­ła. 

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie i ocenę mi­nia­tu­ry.

Po­zdrów­ka.

PS. Do­ko­na­łem nie­wiel­kiej mo­dy­fi­ka­cji tek­stu w koń­ców­ce, wpro­wa­dza­jąc chyba dwa nowe zda­nia. Wy­ni­ka z nich, że te dziew­czy­ny, któ­rym udało się przejść za­ra­że­nie, zwal­czyć je, przy oka­zji prze­szły mu­ta­cję, dla­te­go może za­ist­nieć dzie­wo­ródz­two. Ubocz­ny efekt opi­sy­wa­nej pan­de­mii, zu­peł­nie nie­ocze­ki­wa­ny i nie­spo­dzie­wa­ny… Mogło tak być? Mogło, bo tej na­szej pan­de­mii też się kom­plet­nie nikt nie spo­dzie­wał…

Wow, ależ to we­so­ło po­pa­pra­ne. Po­czu­łam kli­ma­cik ran­cza na Dzi­kim Za­cho­dzie. Fajny, lekki tekst z dość nie­spo­dzie­wa­nym za­koń­cze­niem.

Do­brze przed­sta­wiasz świat po apo­ka­lip­sie zu­peł­nie in­ne­go typu niż więk­szość, o któ­rych czy­ta­łam – nie było wy­bu­chów, wojen, ataku z ko­smo­su, tylko pan­de­mia. Ciar­ki prze­cho­dzą, gdy po­my­śleć, że tak mo­gli­by­śmy skoń­czyć.

Sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ca lek­tu­ra. :D

Ponoć robię tu za mo­de­ra­cję, więc w razie po­trze­by - pisz śmia­ło. Nie gryzę, naj­wy­żej na­pusz­czę na Cie­bie Lu­cy­fe­ra, choć Księż­nicz­ki na­le­ży bać się bar­dziej.

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz. Widzę, że tekst jest od­bie­ra­ny w różny spo­sób, ale to do­brze, że budzi róż­no­ra­kie uczu­cia.

Chyba świat po tej opi­sa­nej w mi­nia­tu­rze apo­ka­lip­sie nie mógł być już inny, po pro­stu oca­la­ły nie­do­bit­ki ludzi, a wszę­dzie roz­cią­ga­ła się pust­ka. Piszę o tym wy­raź­nie, i to w pełni świa­do­mie. Gdy­bym przed­sta­wił tę spra­wę sze­rzej, opo­wia­da­nie by­ło­by znacz­nie dłuż­sze, i pew­nie dość sztam­po­we. Sku­pi­łem się na tym, co dla mnie było istot­ne: jak wy­glą­da część świa­ta, i to znacz­na, po try­um­fie za­ra­zy. Tak kie­dyś już było, w śre­dnio­wie­czu, co praw­da, w mniej­szej skali, na przy­kład po przej­ściu dżumy, gdy lu­dzie marli dzie­siąt­ka­mi, a nawet set­ka­mi. 

A nie wia­do­mo, jak to teraz się skoń­czy…

Lubię takie pro­ble­my, po­dob­ny ge­ne­ral­nie obraz, cho­ciaż z zu­peł­nie in­ne­go punku wi­dze­nia, przed­sta­wi­łem w “Pie­śni skow­ron­ka”. Bo­ha­ter też nie oka­zu­je się być po­sta­cią sym­pa­tycz­ną, po­dob­nie jak świat…

Tutaj → https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/22167

Po­zdrów­ka.

O, mam już to opo­wia­da­nie w ko­lej­ce, nie pa­mię­tam, dla­cze­go. Kie­dyś się do niego w końcu do­czła­pię. :D

Po­do­ba­ją mi się opo­wia­da­nia, które przed­sta­wia­ją ogól­ny obraz jakby przez szkło kon­tak­to­we, w przy­bli­że­niu. Mamy trzy osoby – a wła­ści­wie nawet dwie – dwa domy, jedno miej­sce, a i tak mo­że­my sobie spo­koj­nie wy­obra­zić, jak wy­glą­da cała resz­ta. To do­brze.

Myślę – czy też mam na­dzie­ję – że jed­nak nie skoń­czy­my w ten spo­sób.

Ponoć robię tu za mo­de­ra­cję, więc w razie po­trze­by - pisz śmia­ło. Nie gryzę, naj­wy­żej na­pusz­czę na Cie­bie Lu­cy­fe­ra, choć Księż­nicz­ki na­le­ży bać się bar­dziej.

Ja też nie wiem, ale z prze­czy­ta­niem na­tu­ral­nie nie ma po­śpie­chu… Dużo tek­stów tutaj jest pu­bli­ko­wa­nych, i sporo do­brych albo bar­dzo do­brych, więc nie wszyst­kie da się, nie­ste­ty, “ogar­nąć”. Do­brze, że por­tal żyje i ma się zna­ko­mi­cie. je­że­li idzie o pu­bli­ka­cje.

Ja ostat­nio tak czę­sto piszę, co nie zmie­nia faktu, że na­pi­sa­łem sporo na­praw­dę dłu­gich opo­wia­dań. Ale nie tylko ja. Chyba jed­nak­że czas bar­dziej ob­szer­nych tek­stów już się skoń­czył. Si­gnum tem­po­ris… No, ale po­peł­ni­łem też ostat­ni­mi czasy dłuż­sze opo­wia­da­nie i cze­kam na od­po­wiedź od­no­śnie ewen­tu­al­nej pu­bli­ka­cji.

Po­zdra­wiam.

O pro­szę, to życzę po­wo­dze­nia z tym dłuż­szym tek­stem. :D Też od­no­szę wra­że­nie, że na por­ta­lu ła­twiej jed­nak o czy­tel­ni­ków two­rów krót­kich, ale nawet gdyby wszyst­kie pu­bli­ko­wa­ne opo­wia­da­nia miały, dajmy na to, pięć ty­się­cy zna­ków, prze­czy­ta­nie wszyst­kich i tak wy­da­je się za­da­niem wy­bit­nie trud­nym. 

Ponoć robię tu za mo­de­ra­cję, więc w razie po­trze­by - pisz śmia­ło. Nie gryzę, naj­wy­żej na­pusz­czę na Cie­bie Lu­cy­fe­ra, choć Księż­nicz­ki na­le­ży bać się bar­dziej.

Ro­ger­Re­deye też trzy­mam kciu­ki za to by Ci się udało opu­bli­ko­wać to dłuż­sze opo­wia­da­nie :)

 

Po­zdra­wiam!

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Dzię­ki za ży­cze­nia, ale jesz­cze nie mam od­po­wie­dzi. Jed­na­ko­woż ten por­tal tak ma, że na nim pro­ces oce­nia­nia trwa z za­sa­dy długo, a w moim przy­pad­ku już ponad trzy mie­sią­ce. No, ale…

Spraw­dzi­łem sobie po­now­nie ilość zna­ków, opo­wia­da­nie liczy nieco ponad czter­dzie­ści ty­się­cy zna­ków ze spa­cja­mi. Po­ży­je­my, zo­ba­czy­my, co z tego wy­nik­nie, jak mówią Ro­sja­nie.

Po­zdró­wecz­ka.

Czy ja słusz­nie ko­ja­rzę, że to opo­wia­da­nie wy­ni­kło też tro­chę przy oka­zji po­je­dyn­ków, czy z czymś mi się po­my­li­ło?

www.portal.herbatkauheleny.pl

Miś nie wie czy to hor­ror, czy humor, czy oba razem. W każ­dym razie świet­nie się czyta. Chyba miś nie jest mę­skim szo­wi­ni­stą, skoro nie tylko on uważa She­ri­da­na za po­zy­tyw­ne­go bo­ha­te­ra, a Joan za złą. Miej­my na­dzie­ję, że je­sie­nią pan­de­mia się nie roz­hu­la i skut­ki dłu­go­fa­lo­we nie będą, jak w Twoim szor­cie.

Su­zu­ki M. – dzię­ki za ko­men­tarz i “klik­nię­cie”. Nie, w przy­pad­ku “Ra­bu­sia…” tak nie było, ale tak było w przy­pad­ku “Sta­jen­ne­go”, kla­sycz­ne­go, w moim mnie­ma­niu, opo­wia­da­nia grozy. “Rabuś…” po­wstał z prze­zna­cze­niem do “Hi­ste­rii”. Ale “Hi­ste­ria” go nie chcia­ła… Chyba za mało w tym tek­ście jest grozy. No, ale potem przy­ję­li i opu­bli­ko­wa­li wła­śnie “Sta­jen­ne­go”, który jest wła­śnie jest efek­tem po­je­dyn­ku li­te­rac­kie­go na “Her­bat­ce…”. Póź­niej w tym e-zi­nie opu­bli­ko­wa­no “Upio­ra z Wid­mo­we­go Lasu”, co mnie ucie­szy­ło, bo do ewen­tu­al­nej pu­bli­ka­cji nie byłem jakoś prze­ko­na­ny. W “Upio­rze…” też grozy za dużo nie ma…

Po­zdrów­ka.

Koala 75 - dzię­ki za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz. Motyw za­ra­zy i zwią­za­nych z epi­de­mią losów ludz­kich lubię wy­ko­rzy­sty­wać. Tak jest na przy­kład w sta­rej mi­nia­tu­rze “Spo­tka­nie”, też krót­kiej opo­wie­ści “hi­ste­rycz­nej”. Nadal ten tekst, we­dług mnie, “trzy­ma fason”.

A taka “cie­pła” groza tutaj – https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/27421

Wła­śnie dla­te­go, że jest “cie­pła”. nie byłem prze­ko­na­ny, że “Upiór…” znaj­dzie w “Hi­ste­rii” uzna­nie. Ale zna­lazł.

Po­zdrów­ka.

A “Sta­jen­ny” to nie był tekst z kon­kur­su hal­lo­we­eno­we­go? Cho­ciaż nie je­stem pewna, czy to ten tekst, o któ­rym myślę. To ten z frazą “masz luźne ban­da­że”?

www.portal.herbatkauheleny.pl

Oj, Fort, oczy­wi­ście, że “Rabuś” to tekst po­je­dyn­ko­wy, przy­naj­mniej w krót­szej wer­sji. Temat “Zło”, 2020 rok: Po­je­dyn­ki na mi­nia­tu­ry. Jed­nak moja pa­mięć nie jest aż taka kiep­ska :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Sorry, kom­plet­nie wy­le­cia­ło mi to z głowy. Pew­nie dla­te­go, że na “Her­bat­ce…” or­ga­ni­zo­wa­no sporo róż­no­ra­kich kon­kur­sów, no i czło­wiek sta­rał się coś na nie spło­dzić, cho­ciaż, oczy­wi­ście, nie na wszyst­kie. . W każ­dym bądź razie, efekt uczest­nic­twa w nich oka­zał się dla mnie ko­rzyst­ny, bo, jak się oka­zu­je, także i “Rabuś…” po­wstał jako roz­wi­nię­cie “her­bat­ko­wych” zma­gań. 

Jesz­cze uzu­peł­nię od­po­wiedź na ko­men­tarz Ko­ali­75.

Tak, w sumie She­ri­dan jest na­praw­dę sym­pa­tycz­ny. To nie jest mor­der­ca, psy­cho­pa­tycz­ny ban­dzior, tylko czło­wiek, a z tek­stu wy­ni­ka, że jesz­cze młody, który jakoś pró­bu­je sobie ra­dzić w bar­dzo cięż­kich cza­sach. W końcu znaj­du­je spo­sób na prze­ży­cie: staje się ra­bu­siem, po­spo­li­tym ban­dy­tą, ale to nie po­zba­wia go ludz­kich uczuć i od­ru­chów.

Je­że­li do­brze pa­mię­tam, to pier­wo­wzo­rem w bu­do­wa­niu tej po­sta­ci był Harry Luck z we­ster­nu “Sied­miu wspa­nia­łych”. Aku­rat obej­rza­łem sobie ten film na dysku, bo mam, i Luck ge­ne­ral­nie pa­so­wał do tej po­sta­ci jak ulał. Harry Luck to chci­wiec, cwa­niak, myśli tylko o pie­nią­dzach, ale jest po pro­stu sym­pa­tycz­ny, i w de­cy­du­ją­cym mo­men­cie wraca do to­wa­rzy­szy, przy­by­wa im z po­mo­cą – no i ginie. A mógł nie wra­cać, i nikt nie wziął­by mu tego za złe…

Po­zdrów­ka.

Nowa Fantastyka