
Dziękuję Stewolf za bycie pierwszą czytelniczką i za zachęcenie mnie do rozbudowania tego pierwotnie szorta do rozmiarów opowiadania :)
Dziękuję Stewolf za bycie pierwszą czytelniczką i za zachęcenie mnie do rozbudowania tego pierwotnie szorta do rozmiarów opowiadania :)
– Panno Różyczko, musisz do tego paniczyka płynąć? – spytał buńczucznie. – Z nami, flisakami, nie będzie ci lepiej?
– Skowronku, ledwom z wami parę godzin na tratwie, a już chcecie mnie do załogi zwerbować? – odrzekła siedząca na drewnianej skrzyni szatynka w zielonej sukni podróżnej.
Skowronek pociągnął łyk dobrego, pszenicznego piwa, po czym odstawił kufel na dekę beczki. Siedział na skrzyni wyłożonej szmatą, a za podłokietniki służyły mu worki z żytem. Całość przypominała tron. Wstał z gracją, niczym książę albo przynajmniej dworak. Albo wiejski akrobata, do którego w istocie było mu najbliżej. Teraz pasażerka mogła podziwiać całą jego szczupłą sylwetkę odzianą w jasną koszulę i białe flisackie szarawary, przewiązane brunatnozielonym pasem, barwionym samodzielnie, lecz nieudolnie.
– Słuchaj, panienko, com umyślił:
Na tratwie żyje się wesoło,
Tu się je, pije i śpi w koło.
Różyczko, moja ty droga,
Czyż to nie jest podróż błoga?
Jakby na potwierdzenie tych słów tuż obok domorosłego poety wzbiła się do lotu cyraneczka. Ochlapała go przy tym, a jej kwakanie brzmiało jak szyderczy śmiech. Róża zachichotała.
– Błagam, zamknij się, Skowron – odezwał się z tyłu tratwy łysy mężczyzna.
Następnie wyciągnął fajkę. Już miał zacząć ją nabijać zwykłym tytoniem, gdy uznał, że na te błazeństwa będzie potrzebował czegoś więcej. Z wysłużonej żołnierskiej delii, nie zdejmowanej nawet podczas największych upałów, wyjął tytoń barodeański. Dla większości palaczy był on cuchnący i w żadnym wypadku niewart swej ceny. Jednak nie dla niego. Przypominał o starych, dobrych czasach. Gdy nie musiał pracować z młodzikami, popisującymi się pożal-się-wierszami przed byle dziewką. Gdy otaczali go twardzi mężczyźni i inteligentne kobiety. Gdy jego kompani myśleli o czymś więcej niż wieczorna pochędóżka. Gdy liczyła się idea. To wspomnienie przynosiło smutek, ale też swego rodzaju spokój.
– Cyruliku, nie martw się, dla ciebie też coś mam.
Na pooranej bliznami twarzy Cyrulika pojawił się grymas rezygnacji. Zapalił fajkę podręcznym krzesiwem i zatonął we wspomnieniach, a Skowronek zaczął:
Mój kompanie, Cyruliku,
Na flisie przygód bez liku.
Nuda tutaj widok rzadki…
– Ale płacić trza podatki – odezwał się niski głos z nabrzeża wyrywając Cyrulika z zadumy.
Głos kończący zarówno wiersz, jak i wesołą atmosferę na tratwie, należał do niskiego, pięćdziesięcioletniego mężczyzny. Jak wskazywały barwy jego lnianej tuniki narzuconej na kolczugę, należał do starościńskiej straży patrolującej okoliczne szlaki, nie tylko lądowe. Jak można się było domyślić po wieku i tuszy, był tego patrolu dowódcą. Towarzyszyło mu trzech młodzieniaszków, dwóch niskich, gołowąsych brunetów i wysoki, pryszczaty rudzielec.
– Zatrzymać się – rozkazał, podnosząc rękę.
Skowronek spojrzał na swego kompana. Cyrulik kiwnął głową przyzwalająco.
– Czym możemy służyć szanownym panom strażnikom? – Skowronek ukłonił się niedbale.
– Kontrola – odrzekł dowódca – i pobór należnych podatków.
– Ależ panie…
– Krostek – dowódca przyzwał rudzielca ręką – wchodzimy. Reszta, bierzcie konie. Spotkamy się za zakolem, tam gdzie zwykle.
Skowronek odbił od brzegu. Tratwa znów wolno dryfowała z nurtem rzeki. Dowódca rozpoczął inspekcję od worka z jabłkami.
– Krostek, zobacz! Taki flisak, ten to ma dobrze! – Strażnik skontrolował smak jabłka wyciągniętego z worka. – Jadła dostatek.
Zobaczywszy na wpół napełniony kufel, wyrzucił nadgryziony owoc w wodę.
– Napitków dostatek. – Dowódca dopił piwo jednym haustem. – Ale żeby flisaki dziewkę sobie wzięli na tratwę to, jako żywo, jeszczem nie widział.
Stanął dumnie z rękami na biodrach, wypinając okrągły brzuch.
– I po coś ty na tego strażnika szedł, Krostek? Nie mówiła ci matula, że na flisaka lepiej?
– Kiedy flisak podatki musi płacić, panie Dzięga – odezwał się Krostek, ostukujący skrzynki.
– Ano właśnie, Krostek. Podatki. – Dzięga pokiwał głową, udając zasmuconego. – Jak tam szło to nasze prawo?
– To było tak… – Rudy otworzył usta. Jak pies ziaje, by się schłodzić, tak Krostek rozwierał paszczę, by ostudzić mózg przy wysiłku umysłowym. Potrzebował paru sekund w tej pozycji. – „Flisak, każden jeden, zobowiązan do opłaty groszy dwudziestu…”
– Czyli razem sześćdziesiąt – wtrącił dowódca.
– „…wyjąwszy flisaków królewskich – recytował dalej Krostek – książęcych et starościńskich, którzy wolni są od opłat”.
– Czterdzieści – sprostował Cyrulik. – Ona nie jest „flisak, każden jeden”.
– Ja tylko pasażerka – włączyła się do rozmowy Róża. – Płynę do narzeczonego, pana…
– Na to chyba paragrafu nie macie, co? – odezwał się Skowronek.
Dzięga spojrzał z nadzieją na podwładnego, ten jednak kapitulująco rozłożył ręce.
– Zadziwiający środek transportu jak na panienkę – zauważył Dzięga. – Narzeczony powozu nie zapewnił?
– Gdyby drogi były lepiej pilnowane – Róża wyraźnie zaakcentowała ostatnie słowo – to może i by zapewnił. Ale, jak widać, na tratwach więcej strażników niż na gościńcach.
Dzięga chwilę milczał, po czym splunął w wodę.
– Pięćdziesiąt – odrzekł w końcu Cyrulik. – I ani grosza więcej. I kwit podatkowy dla nas.
– Niech będzie.
Dzięga już rachunkował, czterdzieści dla starosty, sześć dla mnie, cztery dla chłopaków, od rana mam już uzbierane dwadzieścia, a dzień się jeszcze nie skończył. Niech no tylko trafi się coś większego, niż te dwuosobowe łajby, i może z pół złotego się uzbiera. Będzie na ładne buciki dla mojej Polusi. A może nawet…
Wzrok Dzięgi przykuła niewielka, stara skrzynia, postawiona między workami z żytem.
– Ten kuferek mi jeszcze pokażcie.
– Ten? – burknął Cyrulik. – Toż to nie towar. Moje własne szpargały.
– Pokażcie, mówię.
– Kiedy tam nic do oglądania… – Cyrulik stanął między skrzynią a strażnikiem.
– Ożeż, ty kmiotku! – Tłuste ciało Dzięgi skrywało niespodziewaną siłę. Wystarczyło uderzenie otwartą dłonią w twarz, by odrzucić Cyrulika na bok.
Dzięga nie czekał. Otworzył skrzynię.
– Co do…!
Cyrulik wydobył z rękawa balwierską brzytwę i sprawnym, wyćwiczonym ruchem podciął nachylonemu Dziędze gardło. Jednocześnie owinął je szmatką, by krew nie rozlała się po tratwie. Dowódca straży padł. Uchodziło z niego życie. Na drugim końcu tratwy Skowronek zarzucił Krostkowi sznur na szyję. Nie był tak doświadczony jak kompan, ale i ofiara należała do tych słabszych. Chwilę później strażnicy byli martwi.
Gdy flisacy łapali oddech, o swoim istnieniu przypomniała im Róża. Wycelowała w Cyrulika niewielki pistolet skałkowy. Stała wyprostowana. Ręce jej nie drżały, pewnie trzymała broń. W jej oczach nie było krzty zawahania. Widać, że nie po raz pierwszy celuje w człowieka.
– Panienko, nie bój się nas, my nic… – zaczął niewzruszony Cyrulik.
– Teraz ja mówię – wtrąciła stanowczym głosem sugerującym, że to nie ona powinna się bać. – Oddajecie…
– Różyczko… – spróbował Skowronek, zbliżając się do stojącej tyłem do niego Róży.
– Jeszcze jedno słowo i odstrzelę mu łeb. – Nawet nie odwróciła się do niego. – Jak mówiłam, oddajecie co znaczniejsze towary, zwłaszcza żywność. Zboże możecie sobie zostawić. Ryb sobie nałowicie. – Po chwili dodała: – I tę skrzynkę też biorę.
– Skrzynki nie bierzesz – odrzekł wciąż spokojny Cyrulik.
– Biorę. Banda zaaranżuje napad. Zabójstwo strażników, rabunek towarów i moje porwanie.
– Jaka znowu ban…
Skowronek zrobił o krok za daleko. Poczuł na twarzy smagnięcie powietrza. To strzała wystrzelona ze strony nadbrzeżnych zarośli. Chłopak przełknął głośno ślinę. Zamarł.
– Następna nie wyląduje w rzece – zapewniła Róża, nadal nie odwracając się od Cyrulika. – Strażnicy nie odpuszczą zabójcom kompanów i porywaczom dziewki. Kto wie, może jestem córą jakiego możnego pana? Wy spokojnie odpływacie. Odszkodowanie pokrywa wam straty.
– Rób jak chcesz, skrzynia zostaje – wycedził Cyrulik. Dopiero obecność bandy go zaniepokoiła. Szybko zaczął narastać w nim gniew.
– Im bardziej oponujesz, tym bardziej chcę ją mieć. – Na jej twarzy zagościł szelmowski uśmiech. – To jak? Czekamy w tym stanie, aż dopłyniemy do strażników? Aż opowiem im, jak to w amoku zamordowaliście tę dwójkę i chcieliście czyhać na moją cnotę? Po paru dniach u kata będziecie marzyć o stryczku.
– Skrzynia…
– Zlitujże się! Decyzja, teraz!
Na łysej czaszce Cyrulika pojawiła się żyła, oznaka gniewu. Spojrzał jednak przed siebie. Zaraz zaczną się zbliżać do miejsca spotkania z pozostałymi na lądzie strażnikami. Westchnął jakby wypuszczając z siebie cały gniew i pokiwał z rezygnacją głową. Róża schowała pistolet do ukrytej kieszonki sukni i zagwizdała na palcach.
– Nie masz pojęcia, z kim właśnie zadarłaś – warknął. – Pożałujesz tego. Będziesz błagać o śmierć.
Z gęstwiny po przeciwległej od gościńca stronie rzeki wyłoniła się grupa szarych, zakapturzonych postaci. Przyciągnęli tratwę długim drewnianym drągiem z żelaznymi hakami.
– Cyruliku, nie interesuje mnie to. Nie wiem, kim jesteście, i o to nie pytam. Wiem, że tacy z was flisacy, jak ze mnie panienka w opresji.
Banda zaczęła przestawiać towary, żeby szybciej je zwinąć w trakcie fałszywego napadu.
– Właściwie… Przydałoby mi się dwóch takich, jak wy – ciągnęła Róża. – U mnie jak na flisie. Jadło jest, napitek jest. Nawet i dziewki się znajdą. Byle z własnej woli chciały, bo jajca pourywam. A i w łupach udział dobry. Lepszy zarobek niż na tratwie. Po całej zabawie ze strażą mogę wysłać kogoś po was. Tratwę się zatopi, uznają was za nieboszczyków i witaj wolności.
– Podpisałaś na siebie wyrok śmierci. – Cyrulik pokręcił głową.
– Nie pierwszy, nie ostatni – podsumowała. – Gotowi? No to gramy. Gwałtu! Gwałtu! Mordują, rabują! Pomocy!
***
Tymczasem tuż za zakolem rzeki dwóch gołowąsych strażników oczekiwało przypłynięcia tratwy.
– Ta panienka z tratwy nie wydawała ci się znajoma? – spytał strażnik.
– Ja tam się za dziewkami nie oglądam – odpowiedział drugi.
– Ta, a Polusia Dzięgówna? – zakpił.
– Polusia to co innego!
– Ty durny, myślisz, że Dzięga córkę za ciebie wyda?
Jego towarzysz przemilczał tę uwagę.
– Miałem wrażenie, jakbym ją już gdzieś widział – ciągnął pierwszy ze strażników. – Na obrazku jakimś.
– O swoich świńskich obrazkach gadaj z chłopaczkami przy kartach.
– Z tych obrazków to bym ją pamiętał. Wiesz, że mam jedną z tą karczmarką z oberży Pod Rybią Łuską? Znaczy z nią młodą, bo teraz… – Machnął ręką. – Tę dziewkę to skądinąd… Jakby z plakatów jakichś…
W tym momencie strażnicy usłyszeli krzyki dochodzące z rzeki. Ujrzeli zamieszanie. Awantury na tratwie, zwłaszcza ze strażnikami, to rzecz rzadka. Ale o wiele mniej częste, niesłychane wręcz, było to, co nastąpiło chwilę po krzykach. Na tratwie pojawił się jakby wielobarwny, lewitujący, obracający się wokół własnej osi ośmiościan wielkości co najmniej dwóch koni postawionych na sobie. Jakby mało było zadziwiających zdarzeń, nowo powstały obiekt wciągnął tratwę oraz wszystko i wszystkich, którzy się na niej znajdowali.
Strażnicy zostawili konie Dzięgi i Krostka i galopem udali się do miasta.
***
Tratwa przestała wirować. Róża kucnęła przy jej skraju i zwróciła posiłek. Skowronek pozieleniał na twarzy, lecz żal mu było pszenicznego piwa. Nie pomagał uderzający zewsząd odór obornika połączony z dziwacznie słonym, jakby morskim, zapachem.
– Łapcie ładunek! – krzyknął Cyrulik. Dzwoniło mu w uszach, ledwie się trzymał, ale nie dawał tego po sobie poznać. – Gdzie skrzynia?!
Wszyscy rzucili się do ratowania towarów, jednak tej jednej skrzyni nie było.
– Przykryj ciała! – syknął Cyrulik do Skowronka, dostrzegłszy zmierzających ku nim ludzi na wodzie. – Ty – zwrócił się do Róży – pistolet w gotowości. – Hersztka bandy nie przywykła do przyjmowania rozkazów, ale przytaknęła, starając się, by było to przytaknięcie towarzysza broni, a nie podkomendnego.
Najpierw zobaczyli, że nadjeżdżających było dwóch. Następnie, że jeden z nich trzymał skrzynię. Ich skrzynię. Dopiero potem, że ich środek transportu to bynajmniej tratwa, szkuta, łódka czy zwykła dłubanka. Przybysze jechali konno. A właściwie to płynęli na koniopodobnych stworzeniach, których góra była jak najbardziej końska, lecz dół przypominał bardziej kaczkę.
– Ałdawizd az oc, zrtap! – rzekł wyższy z nich, przyglądając się z rozbawieniem flisakom.
– Jezrog obla, inajip meikinwep – odpowiedział poważnie niższy, trzymający skrzynię.
– Nabijają się z naszej tratwy – szepnął Skowronek do towarzyszy. – I z nas.
– Rozumiesz ten bełkot? – zapytał równie cicho Cyrulik. Teraz pojmuję, czemu to ciebie przydzieli do tej roboty, pomyślał.
– Azsaw ałyb ainyzrks? – zwrócił się niższy do tratwiarzy.
– Oni mówią po naszemu, tylko… wspak. Będę tłumaczył – rzekł Skowronek, po czym zwrócił się do przybyszy w ich języku: – Skrzynia nasza. Oddacie ją?
– Choćbyśmy chcieli, to nie możemy – odrzekł z udawaną litością wyższy. – Prawo mówi: „Co do wody wpadnie i nie jest na dnie, do króla należy, podać mi gulasz do wieży”.
– Ciekawostka: ostatnia część prawa jest prawdopodobnie pomyłką kopisty… – zaczął entuzjastycznie niższy.
– Nie zanudzaj przybyszy – urwał drugi. – Poruszają się po naszych rzekach, a nie znają podstawowych praw. Nie obchodzą ich twoje sensacje jurystyczne.
Niższy zamilkł wyraźnie oburzony.
– Jakie ich prawo? O co tu… – Cyrulik przerwał, gdy Róża potrząsnęła jego ramieniem. Spojrzał we wskazywanym przez nią kierunku na niebie.
Ujrzał tam lecącą… ławicę okoni. Po obu stronach rzeki zamiast zwykłych drzew były drzewa z kamieniami w miejscu liści. Woda była dość mętna, jednak dał radę dojrzeć, że to co pod nią pływa, prawie na pewno jest gołębiem. Zdecydowanie to oni byli tu przybyszami.
– Cokolwiek z tratwy za skrzynię – zasugerował Cyrulik, kryjąc ogarniający go niepokój. Spojrzał na Skowronka jako tłumacza.
– Nie, nie oddamy im niczego – sprzeciwił się stanowczo Skowronek ku zdziwieniu starszego kompana. – Co możemy zrobić, żeby dostać skrzynię z powrotem?
– Ano… – Wyższy podrapał się po brodzie. – Król pewnie będzie licytował. Możecie wykupić. O tam – wskazał kierunek za nim – prosto rzeką, nie przeoczycie.
– Za ile dni będzie aukcja? – Skowronek przetłumaczył pytanie Cyrulika.
– Dni? – Potrząsnął z rozbawieniem głową. – A któż wie, kto będzie rządził za parę dni! Licytacja będzie jeszcze dziś. Ale małe szanse, że tym wynalazkiem dopłyniecie przed zmrokiem…
Odwrócili wierzchowce. Wyższy rzucił jeszcze:
– To coś za wami ma stąd zniknąć, nie tarasujcie.
Odjechali, czy też odpłynęli, w kierunku siedziby króla.
A to, co za nimi było, stanowiło wierną kopię ośmiościanu, który wystraszył gołowąsych strażników.
– To nas tu przeniosło, gdziekolwiek jesteśmy – rzekła Róża. – I to nas też zabierze.
Wzięła jedno z wioseł i zaczęła odpychać tratwę w stronę ośmiościanu. Cyrulik ją złapał.
– Bez skrzyni nie wracamy! – warknął. – Choćbyśmy mieli płynąć do…
– A płyńże se sam! Puszczaj! – Kobieta zaczęła sięgać po pistolet.
– Różo! – wtrącił się Skowronek, rozdzielając ich. – Żadnego strzelania w tym miejscu! Palenia też! – zwrócił się do Cyrulika. – I spójrzcie – wskazał na lecącego okonia. – Bez skrzyni skończymy…
Okoń spoczął na ośmiościanie. Zmienił się w kamień i spadł do wody.
– …właśnie tak – dokończył.
Róża zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie dostała apopleksji na tratwie, a to wszystko to jakieś chore majaczenia.
– Skrzynia… – dopowiedział Skowronek. – To co w niej jest, to klucz. A to są drzwi. Z zabezpieczeniem. Magicznym.
– Magicznym… – wyszeptała z rezygnacją w głosie Róża. – Ale dlaczego…?
– Gruby musiał otworzyć skrzynię, a ktoś tego nie zauważył. – Spojrzał znacząco na Cyrulika.
Kompan zamamrotał pod nosem coś jakby „szpicuj się”.
– Artefakt działa z opóźnieniem. Wystarczy wyjaśnień? Możemy już płynąć, zawodowa oszustko i królowo grasantów?
***
– Skowron – Róża nie zdrobniła jego imienia – czy ty już tu byłeś?
Na twarzy Skowronka pojawił się grymas dziecka przyłapanego na kłamstwie. Cyrulik zajęty wiosłowaniem udawał, że nie jest zainteresowany opowieściami, choć ciekawiło go to o wiele bardziej niż Różę. Niewiele wiedział o młodym towarzyszu.
– Można tak powiedzieć – odpowiedział chłopak zdawkowo.
– Można tak powiedzieć… – powtórzyła, nie przestając wiosłować. – Jesteśmy w jakiejś dziwacznej krainie…
– Świecie Lustrzanym, Zwierciadlanym, różnie mówią – Skowronek próbował przejąć kontrolę nad kierunkiem, w jakim zmierzała ta konwersacja – albo Odwróconym, Kontrarnym, na Opak, Wspak…
– A ty wciskasz mi tu jakieś pierdoły o nazewnictwie. – Róża nie dawała za wygraną. – Co się tutaj dzieje, do jasnej cholery? – Starała się trzymać nerwy na wodzy, jednak bez ochrony leśnych łuczników nie szło jej to za dobrze. – Jaki Świat Wspak? Jak w karnawałowych zabawach mieszczuchów?
– Z grubsza ten sam. Nie wiem czy w każdej, ale akurat w tej bujdzie jest ziarno prawdy. Prawdę mówiąc, nie wszystko jest tak zupełnie odwrotnie, zobacz chociażby…
– Skowron, przestań pieprzyć! – Róża opuściła wiosło.
– Wiosłuj! – wtrącił Cyrulik.
– Kim jesteście i co jest w skrzynce? – Nie zwracała uwagi na pouczenia Cyrulika.
– Nie pora na to, wiosłuj do cholery!
– To napadanie biednych flisaków zwykle tak nie wygląda? – Skowronek próbował odwrócić kota ogonem.
– Napadamy ich panów i pracodawców, flisacy nic na tym nie tracą – odszczeknęła.
– Do wiosłowania! – krzyknął Cyrulik, samemu przestając wiosłować. – Już!
Wystarczyła chwila nieuwagi. Nagle poczuli mocne uderzenie. Zachwiali się. Tratwa osiadła na brzegu ostrowu.
***
Był to ostrów zamieszkały, gdyż znajdowała się na nim mała drewniana chatka, dość zwyczajna, w przeciwieństwie do jej otoczenia. Wokół rosły podgrzybki dwukrotnie przewyższające dom, a u ich podnóży dało się dojrzeć miniaturowe lipy i klony. Z niewielkiej budy wybiegł bury kocur rozmiarów porządnego psa i zaczął obszczekiwać intruzów miauknięciami. Przywołało to brodatego starca w świeżo poplamionej koszuli.
– Filemon! Spokój! – rozkazał w miejscowym języku. Kot ucichł, jednak wciąż pokazywał kły.
– Przepraszamy, już odpływ… – Cyrulik nie chciał kłopotów.
– Nie szkodzi, nie szkodzi, rzadko mam gości. – Zauważyli, że ich przypadkowy gospodarz nie tylko rozumie Cyrulika, ale teraz też sam nie mówi wspak. – A gości z rodzinnych stron to już w ogóle! Przyjemnie słyszeć swojską mowę.
Uśmiechnięty złapał się pod boki i przyjrzał się gościom.
– A niech mnie, Skowronek? – Podszedł bliżej.
– Stryjcio…
– Skowronku! Kopę lat, mój chłopcze! – Uścisnął go. – Wydoroślałeś! Ta pannica, to twoja?
Róża wyciągnęła pistolet.
– Panienko, nie chciałem urazić. – Stryjcio niczym się nie zrażając poklepał ją po ramieniu. Wskazał im ręką, żeby weszli za nim do środka. – Właśnie jadłem kolację. Znaczy na wasze to będzie obiad. Chodźcie.
– Mówiłem – szepnął Skowronek do bandytki. – Żadnego wymachiwania bronią!
– Napijecie się? – kontynuował już w środku Stryjcio. – Mocniejszego nic nie mam, król przedwczorajszy wymyślił rekwizycję wszystkich trunków w promieniu dziesięciu tysięcy okoni, znaczy tych, od wczoraj liczy się już w koniach: to będzie… A pies ich lizał! Jeden dzień porządzą, zmian narobią, weź się połap. No, o czym to ja?
– Stryjciu…
– Jak mój brat? Jak się ma Koryfeusz? W dobrym zdrowiu? – pytał, nakładając jednocześnie przybyszom niezachęcającą papkę z kotła. Mimo tego Róży zaburczało w brzuchu.
– W dobrym – odrzekł za Skowronka Cyrulik.
– Pracujesz dla niego? Pilnuj tego urwipołcia. – Wskazał chochlą na chłopaka. – Wiesz, że jak był mały…
– Stryjciu – powstrzymał go Skowronek, jednocześnie łapiąc sięgającą po łyżkę rękę Róży.
– Koryfeusz dalej prowadzi badania? – Starzec usiadł do stołu. – Kiedy rewolucja? Nie mówcie, że właśnie po to…?!
– Stryjciu – przerwał głośno Skowronek, zwracając na siebie uwagę Róży. – Dziękujemy serdecznie. Wiesz, że nie możemy jeść nic miejscowego. Zasada równowagi międzyświatowej.
– Tak, tak – westchnął. – A co z rewo…
– Płyniemy po artefakt. Do miasta. Trafi jeszcze dziś na licytację.
– Jeszcze dziś?! Niech no…! To już zaraz! Bierzcie konie! Zostawcie ładunek u mnie! Ruszać się! Ruszać!
***
Rozładowaną i zaprzężoną w kaczkonie tratwą wpłynęli kanałem do Miasta. Jak wyjaśnił po drodze Skowronek, Miasto miało oficjalną nazwę, jednak swego czasu kolejni władcy zmieniali ją tak często, że nikt już nie mógł się połapać, która była prawowita, więc zaczęto mówić po prostu – Miasto. Jednak sprawa dziwnego nazewnictwa zeszła na daleki plan, gdy zobaczyli, jak miasto wygląda. Pierwsze, co im się rzuciło w oczy, to brak jakichkolwiek murów, czy nawet wałów obronnych. Potem ujrzeli domy, kamienne bądź ceglane budowle na drewnianych podmurówkach. Oczywiście wejścia do nich znajdowały się nie na parterze czy pierwszym piętrze, a na ostatniej kondygnacji, a drzwi otwierały się do góry, a nie w bok. Ze ścian parteru wyrastały kominy. Z nich nie wydobywał się dławiący, czarny dym, a… bańki mydlane. Dzięki temu, Miasto było najczystszym, najmilej pachnącym miastem, w jakim kiedykolwiek przybysze mieli okazję, ba, nawet marzenie, być.
Zacumowali tratwę, mając nadzieję, że jest to bezpłatne, i pobiegli w stronę górującego nad miastem zamku. Najprostsza droga wiodła jednak przez zatłoczoną ulicę pełną przekrzykujących się nawzajem straganiarzy. Mogli podziwiać koloryt lokalnego życia. Ktoś się awanturował, że sprzedawca wcisnął mu świeże jabłka, zapewniwszy wcześniej o ich nieskazitelnej zgniłości. Jeden z rybaków reklamował się hasłem „Druga świeżość, tylko u mnie!”. Jakiś dzieciak latał wykrzykując „Psucie obuwia! Psucie obuwia!”. Gdzieś minęli ulicznego portrecistę malującego swoich klientów w jak najbrzydszy, najbardziej wynaturzony sposób. Po tym karnawale cudowności Cyrulik wolał się nawet nie zastanawiać, jak wyglądają tutaj usługi rozrywkowe. Natomiast uwagę Róży zwrócił jeden, powtarzający się niemal u każdego przechodnia element ubioru: wysokie po kolana skórzane buty. Takie, które nosi się w najgorszą pluchę, na połowy albo na romantyczne spacery po bagnach, ale nie w słoneczne, letnie dni w mieście.
– Co oni z tymi butami?
– Chyba stara moda. Kiedyś zamiast ulic były kanały… – Skowronkowi nie dane było skończyć, gdyż właśnie dotarli na przedzamcze.
– Przedmiot numer dwadzieścia cztery. – Usłyszeli mocny głos aukcjonera. – Skrzyneczka z egzotycznego drewna, nieustalonej proweniencji, wymiary około osiem tysięcznych konia sześciennego. Uwaga! Zawartość skrzynki jest nieznana! Rozpoczynam licytację! – Na placu rozległo się uderzenie kuchennym wałkiem w pulpit.
– Dam wieś! – zawołał bosy mężczyzna w prostej, ciemnej koszuli.
– Dam trzy konie! – zalicytowała kobieta wystrojona w elegancką suknię.
– Dam kota! – krzyknął mężczyzna w gronostajowym płaszczu podszytym mieniącymi się w słońcu kamieniami szlachetnymi.
– No dalej, kto da mniej? – krzyczał aukcjoner. Po chwili uderzył w pulpit. – Kot po raz pierwszy!
Wśród licytujących zapanowało drobne poruszenie. Aukcjoner walnął wałkiem kolejny raz.
– Kot po raz drugi!
– Nic!
Zapadła cisza. Oczy wszystkich na placu zwróciły się na chwilę w stronę dziwnej szatynowłosej przybyszki w zielonej sukni, po czym z powrotem w kierunku aukcjonera. Ten w zakłopotaniu wyjął spod pulpitu tekst ustawy o aukcjach królewskich i pośpiesznie go przewertował. Wyprostował się i odezwał się do licytujących.
– Właściwie… – zaburczał. Kropla potu spłynęła mu po czole. – Jest to zgodne z prawem…
Rozległo się szemranie, jednak nikt nie odważył się zabrać głosu.
– Nic po raz pierwszy!
– Nic po raz drugi!
– Nic po raz trzeci! Sprzedane! Skrzyneczka należy do panny w zielonej sukience!
W ten oto sposób pewna panna obróciła w perzynę cały system aukcji. Tym samym dolała jedną, nadmiarową kroplę dezorganizacji do i tak już wypełnionej chaosem czary ekonomii Świata Wspak.
***
– Wielkie nieba! – zakrzyczał Stryjcio, widząc tratwę, a za nią gorejącą łunę nad miastem. – Co się stało?
Trójka z tratwy zaczęła naprędce ładować towar z powrotem, uważając, by nic nie wypadło. Stryjcio kiwał głową, gdy opowiadali mu przebieg licytacji.
– Po zabraniu skrzynki wybiegliśmy z placu – kończył opowieść Skowronek. – Aukcjoner chyba musiał dokończyć licytację reszty towarów, ludzie darli się, nie mogli ustalić, kto pierwszy powiedział „nic”. Jak wypływaliśmy to zdaje się, że w ruch poszły pięści. A teraz… – Chłopak chciał pokazać ręką płonące miasto, jednak na horyzoncie dostrzegł coś więcej. – Psiajucha, to sztandar królewski! – ryknął, rzucając jeszcze szybciej ostatnie worki Cyrulikowi. – Jak nic gonią za nami!
– Król-idiota musiał wydać jakiś dekret, który odwrócił całe prawo! – wyjaśnił Stryjcio.
– Prawo działa tu wstecz?! – spytała Róża, która jako hersztka rozbójników na prawie znała się lepiej niż grodzki jurysta.
– Takie uroki jednodniowładztwa – odrzekł Stryjcio. – Ruszajcie już! Konie zostawcie na rzece. Tylko rzućcie lejce na ląd, bo je stracę. No płyńcie już! Spróbuję jakoś zatrzymać pościg.
– Nie, Stryjciu, nie wychylaj się – zaoponował Skowronek. – Przecież król nie da ci później żyć.
– Co? Skowronku – uspokajał starzec – tej łajzie zostało może pięć, sześć kwadransów panowania. A potem elekcja nowego władcy. Obecny jak wróci do hodowania karasi pocztowych, to będzie mógł mi naskoczyć!
***
Tymczasem na brzeg rzeki podążał orszak starościński. Po dziewięciu piechurów z rusznicami po bokach, sześciu konnych rycerzy i lekko podpity, wyrwany z karczmy chorąży. Za nimi kilku pachołków z gotowymi dłubankami, gdyby trzeba było podpłynąć. Następnie szedł miejscowy mistrz alchemii, Ukwap, wraz ze swoimi gośćmi ze stron odległych: mistrzem Mateyem i uczniem Jadamem. Kroku próbował im dotrzymywać podstarzały kapłan Jawor, który swą obecność tłumaczył niedoskonałością alchemii. I na końcu sam pan Starosta z dwoma gołowąsymi strażnikami.
Gdy dotarli do miejsca, w którym miało znajdować się to nieopisywalne według nich dziwo – zobaczyli jedynie poturbowaną tratwę, choć z pełnym załadunkiem.
– Wy łachudry! – Starosta zamachnął się buławą. – Rozbitą łajbę mi pokazujecie?
Strażnicy próbowali unikać uderzeń i jednocześnie się tłumaczyć. Posłano część ludzi w dłubankach do sprawdzenia łajby.
– Panie – zawołali po przejrzeniu ładunku – tu leżą dwa ciała!
Strażnicy przełknęli ślinę.
– W strażniczych uniformach! Jeden z nich to Dzięga, drugi jakiś młody rudy!
– Co to jest? Zasadzka? W gotowości! – zakrzyczał Starosta, po czym zwrócił się do gołowąsów. – W zmowie jesteście ze zbójcami! Zamordowaliście dowódcę i własnego towarzysza! Do lochu z nimi! Niech kat się zajmie tymi łajdakami!
***
– Tu się rozstaniemy – rzekł sucho Cyrulik, gdy weszli głębiej w las. Przystanęli.
Po powrocie ze Świata Wspak nie mieli wiele czasu. Ku ich zaskoczeniu nikt na nich nie czekał. Ale spodziewali się, że w każdej chwili może się ktoś pojawić, więc uciekli, łapiąc naprędce trochę zapasów. I oczywiście skrzyneczkę, z którą Cyrulik już się nie rozstawał.
– Propozycja wciąż aktualna – powiedziała Róża. – Znajdzie się miejsce w bandzie. Może odpuszczę wam nawet etap latryniarzy i awansujecie od razu na nosiwodów. – Uśmiechnęła się.
Cyrulik pokręcił głową. W międzyczasie zdążył już zapalić upragnioną fajkę. Zdawało się, że kącik jego ust lekko się podniósł.
– Mamy oczekiwać strzały między oczami?
– Ostatnia propozycja: ty uchylasz swój wyrok śmierci na mnie, a ja odwołuję zawody strzeleckie z waszymi głowami zamiast tarcz.
Cyrulik i Róża uścisnęli sobie ręce. Był to jednak bardziej uścisk władców finalizujących pertraktacje o losach królestw niż serdeczne pożegnanie przyjaciół.
– Jeden wyrok śmierci mniej – rzekła.
– Oni tu w ogóle są? Obserwują? – wtrącił Skowronek.
– Nie wiem – odpowiedziała Róża, rozkładając ręce i uśmiechając się tajemniczo. – Może tak, może nie. Żegnaj, Skowronku.
Odwróciła się i ruszyła w swoją stronę. Zatrzymała się jednak po paru krokach.
– Skowronku, ostatnia rzecz – zawołała. – Mówiłeś o równowadze między naszym światem a Światem Wspak. Jeżeli Stryjcio jest z naszego świata, to znaczy, że ktoś ze Świata Wspak jest tutaj, prawda?
Skowronek wzruszył ramionami i wyrecytował:
Prosty chłopak jestem,
Odpowiedzi nie znam,
I znać nie chcę.
A ja Jim jestem prosty,
podobało mi się,
po cóż pisać dłuższe posty ;-)
Fajna wariacja na temat Alicji po drugiej stronie lustra.
Propsy za kota Filemona. Jedyne prawilne imię dla kota – poza Bonifacym oczywiście!
Bardzo fajne te odzywki straganiarzy i psujbutów.
Humor, zwroty akcji – czegóż chcieć więcej?
Powodzenia w konkursie!
entropia nigdy nie maleje // Outta Sewer: Jim, indioto Ty, nadal chyba nie rozumiesz
Dziwny jest świat, gdzie bogacz żyje w biedzie,
a żołnierz na koniokaczce jedzie,
lecz z uśmiechem na ustach powiem wiecie,
PanieDomingo, niech ci się w konkursie wiedzie.
EDIT.
Konrad był, Konrad łypał,
Konrad Jima machinacje widział.
HAHAHA!!!
Za te rymowane komentarze dziękuję,
Cieszę się, że i Jim, i Konrad aprobuje ;)
Zachwyciły mnie konie.
Poza tym opowiadanie fajne, bo nieprzewidywalne.
I Różyczka wielowymiarowa i – w odróżnieniu od wielu innych opowiadań – nie zachwycająco piękna, szlachetna i słodka;)
W większości opowiadań mężczyźni są ciekawsi od kobiet, a tu nie.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Mogła być saga, a jest trylogia,
zbierzcie się poeci,
niechaj wyjdzie antologia!
Przybył Amon i przeczytał,
a ponieważ dobry z niego chłopak,
musi powiedzieć, że bardzo mu się spodobał
ten Twój Świat na Opak.
Nie umiem w rymy, ale czytałem z niekłamanym zainteresowaniem i dużą przyjemnością ;) Udana lektura, brawo. Bardzo nienachalny humor, pełno zwrotów akcji, zaskakujesz czytelnika na każdym kroku. Fajnie wykreowałeś również bohaterów i super Ci wyszedł zaprezentowany świat. Oprócz tego wszystkiego, całkiem niezłe wykonanie.
Uśmiechnąłem się przy przepisie prawa wzbogaconym o komendę dostarczenia gulaszu do wieży, spodobał mi się bardzo opis targowiska w Świecie na Opak. Dużo tego, ale nie będę wszystkiego wymieniać, żeby nie spoilerować ewentualnym nowym czytelnikom.
Oczywiście zaskarżę gdzie trzeba.
Jeśli coś można byłoby poprawić, to odsączyć tekst z nadmiaru zaimków, na przykład tutaj:
Przypominał
muo starych, dobrych czasachTo wspomnienie przynosiło
musmutek, ale też swego rodzaju spokój.
W przecinki niezbyt umiem, ale tutaj ewidentnie zabrakło:
– Cyruliku, nie martw się(+,) dla ciebie też coś mam.
I jeszcze kilka głupotek:
król przedwczorajszy wymyślił rekwizycje wszystkich trunków w promieniu dziesięciu tysięcy okoni,
Czy nie miało być rekwizycję?
Jak tam szło te nasze prawo?
to nasze prawo
Rozumiesz ten bełkot? – zapytał równie cicho Cyrulik. Teraz rozumiem, czemu to ciebie przydzieli do tej roboty, pomyślał.
Może pojmuję?
Pozdro,
Amon
A Silvana jeszcze nie bylo, Zaiste, gdzieś mu się zmyło. Ale nadrobi wkrótce, Gdy usiądzie przy… Cholera. Chodziło o piwo.
Silvan,
Gdy usiądzie cierpliwie przy…
A Tratwa dodana do kolejki.
“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman
Ambush, dziękuję za wizytę! Starałem się wykreować ciekawą postać kobiecą i widzę, że mi się udało :)
AmonRa, cieszę się, że się podobało. Dziękuję za łapankę, zaraz poprawię tekst :)
silvanie, miłej lektury i smacznego trunku, jaki by on nie był ;)
Prosty chłopak jestem, prosty jak cholera,
poproszę o numer Twojego dealera :)
Bardzo mi się podobało! Przewróciłeś mój świat na drugą stronę. Historia jest ciekawa, spójna i dopracowana.
Przeczepiłbym się do psa, który ziaja i do jednej obrazki z karczmarką.
Poza tym, Ajcalewer!
“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman
Poprzednicy piękne rymy napisali,
opowiadanie słusznie pochwalili,
ale ja to nie umiem w te klocki,
więc idę oglądać dobranocki
Uff to utwierdza mnie w przekonaniu, że nie umiem w rymy.
Opowiadanie mi się podobało, sześcian mnie zupełnie zaskoczył, tak samo Róża – bandytka (ale nie sztampowa bohaterka kobieca zawsze ma u mnie plusa!). Ciekawy świat, ale mam spory niedosyt, tj. chciałabym usłyszeć o nim więcej, szczególnie o zwierzętach/roślinach. Choć trochę zaczęłam się zastanawiać jak wygląda ekonomia świata na Wspak
Kolejny niedosyt mam po niewyjaśnieniu zupełnie tematu ośmiokąta, Skowronka, skąd miał go Cyrulik itp. Nie mówię, żeby odsłaniać wszystko, ale zdecydowanie za dużo zostało niedopowiedziane (to jak dać dziecku cukierek, ten otwiera sreberko, napawa się widokiem i wtedy ktoś mu go zabiera).
Kilka łapanek:
Skowronek spojrzał na Cyrulika. Kiwnął głową przyzwalająco
Podmiot? Bo ja nie wiem czy Skowronek czy Cyrulik?
– Błagam, zamknij się, Skowron – odezwał się z tyłu tratwy łysy mężczyzna.
Mężczyzna wyciągnął fajkę
Jak wyżej? Skowron? Dzięga?
I po coś ty na tego strażnika szedł, Krostek? Nie mówiła ci matula, że na flisaka nie lepiej?
Jak wyżej, nie do końca jestem pewna kto to powiedział, wyjaśnia się kilka linijek później.
Jak pies ziaja, by się schłodzić, tak Krostek rozwiera paszczę, by ostudzić mózg przy wysiłku umysłowym
Tu mi mocno zgrzyta gramatycznie – specem nie jestem ale “tak Krostek rozwierał…”?
– Nie masz pojęcia, z kim właśnie zadarłaś – warknął. – Pożałujesz tego. Będziesz błagać o śmierć.
Hmm, jakoś mi nie pasowała reakcja do Cyrulika. Zbyt napompowana? Jeszcze chwilę wcześniej był zmęczony i tęsknił za starymi czasami?
Wymigać się nie wypada
Od rymowanego komentarza
Czytało się bardzo miło
Aż żal, że już się skończyło
Lekko, śmiesznie i absurdalnie, świetnie się bawiłam! Moje serce zdecydowanie skradła scena z aukcją <3 Dołączam się do pochwał dla Różyczki, najciekawsza postać ;)
Pozdrawiam!
„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien
Andyql, fajnie, że się podobało,
miłych słów, nigdy za mało :)
Pies użyty wyłącznie w celach porównawczych, a “świński obrazek z karczmarką”, byśmy znielubili przynajmniej jednego ze strażników.
Shanti, dziękuję za uwagi wnikliwe,
teraz moje odpowiedzi możliwe:
Odnośnie do opisów świata, tak mogłem rozszerzyć i biję się w pierś, że tego nie zrobiłem. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, proszę o niski wymiar kary ;)
Jeśli chodzi o niedopowiedzenia, głównie w scenie ze Stryjciem daję trochę wskazówek, że może chodzić o szerszy polityczny kontekst, ale też nie chciałem się na tym za bardzo skupiać z obawy o “zbyt wiele grzybów w barszczu”. Wątek wyjaśniający, co i po co mógłby w istocie bardziej zagmatwać. Ale biorę tę uwagę do serca i przy następnych opowiadaniach postaram się, by takich problemów nie było.
Dziękuję za łapankę. Myślałem, że podmioty w tych zdaniach będą jasne, ale widocznie się myliłem. Wprowadzę poprawki :)
A co do nastroju Cyrulika, od momentu, gdy wspomniał stare czasy, zdążył już zamordować człowieka, samemu być na celowniku pistoletu Różyczki i właśnie stracił tak ważny dla siebie przedmiot (dla którego zabił). Mógł się więc trochę “napompować”.
nati-13-98, aukcji takich raczej nie wprowadzę,
ale fanklub Różyczki rozważę :)
Stary Bartek znów toczy swe gadki:
nieodrosłą od ziemi dzieciną
będąc, rzucił dom ojca i matki,
i jął spływać nad morze z wiciną*.
Opowiadał nam o tym od nowa,
jak spotkała go pewna hetmanka,
a choć znamy ten wątek,
niech się plecie osnowa,
więc potrzeba mu dolać do dzbanka!
* Wicina – flisacka barka lub tratwa rzeczna; słowo bliskie wymarcia, choć znane jeszcze Doroszewskiemu, a dziatwie szkolnej ewentualnie za sprawą Prząśniczki (”przyszedł do Królewca młodzieniec z wiciną”).
Tyle tytułem wstępu – a teraz ogólniej o opowiadaniu. Podobało mi się, jestem zadowolony z lektury. Temat rozbójniczek prawie wcale nie był eksploatowany w polskiej literaturze i warto z nim eksperymentować (zakładam, że czytałeś Tetmajerowskie Orlice). Szkoda, że nie opowiadasz więcej o jej kompanii i relacjach wewnątrz niej, o codziennym funkcjonowaniu – wydaje się, że może to być obiecujący materiał na kontynuację. Motyw świata na opak może ograny, ale wprowadzasz go tutaj z pewną gracją i pomysłem. Spróbuję teraz zrobić bardzo przypadkową i chaotyczną łapankę, zwracając przy tym uwagę też na kwestie merytoryczne oraz pozytywne aspekty.
Z nami, flisaskami, nie będzie ci lepiej?
Na pewno flisaskami zamiast flisakami, to celowe?
odstawił kufel na deko beczki.
Czy raczej nie na dekę? (Pokrywa to inaczej “deka”, nie “deko”, chociaż nie mam pewności co do odmian lokalnych.)
odezwał się z tyłu tratwy łysy mężczyzna.
Mężczyzna wyciągnął fajkę.
Jeden i ten sam. Czy nie lepiej napisać “Następnie wyciągnął fajkę”?
– Ale trza płacić podatki
Chyba lepiej brzmiałoby “Ale płacić trza podatki” (bardziej rytmicznie).
Nie mówiła ci matula, że na flisaka nie lepiej?
Logiczne byłoby że na flisaka lepiej.
Niech no tylko trafi się coś większego, niż te dwuosobowe łajby i może z pół złotego się uzbiera.
Przecinek po “łajby” (domknięcie wtrącenia).
Ryb sobie nałowicie. – Po chwili dodała – i tę skrzynkę też biorę.
Proponowałbym zapis… – Po chwili dodała: – I tę skrzynkę też biorę.
Nie wiem, kim jesteście i o to nie pytam.
Przecinek po “jesteście” (domknięcie wtrącenia, sytuacja analogiczna do poprzedniej).
Nawet i dziewki się znajdą. Byle z własnej woli chciały, bo jajca pourywam.
Nie tak bym sobie wyobrażał Różę. Nie sądzę, aby przywódczyni takiej bandy mogła sobie pozwolić na okazywanie względów słabszym. W mojej wersji jeszcze by dołożyła od siebie kijaszkiem lub kolbą pistoletu, ale to przecież Twoja wizja.
Tratwę się zatopi, uznają was za nieboszczyków i witajcie wolności.
“Wolność” tu chyba miała być w wołaczu, więc wymaga przed sobą przecinka.
z tą karczmarką z Pod Rybią Łuską?
Takiej formy raczej się nie używa. Mogłoby być z oberży Pod Rybią Łuską albo spod Rybiej Łuski (ładniejsze, ale niejednoznaczne).
Jakby mało było zadziwiających zdarzeń nowopowstały obiekt wciągnął tratwę
Przecinek przed nowo powstały i pisownia właśnie osobna (jedynym imiesłowem tradycyjnie wcielającym przysłówek nowo jest “narodzony”).
– Ałdawizd az oc, zrtap!
Z miejsca przypomniało mi się Siódme wtajemniczenie i smutny wypadek z maszyną do nauki poprzez podświadome nagrywanie (”Atąk-jurt elop”).
„Co do wody wpadnie, i nie jest na dnie, do króla należy, podać mi gulasz do wieży”.
– Ciekawostka: ostatnia część prawa jest prawdopodobnie pomyłką kopisty…
To się zdarza. Praca kopisty jest rozpaczliwie odmóżdżająca, po paru godzinach nie takie rzeczy można przepuścić.
Po obu stronach rzeki zamiast zwykłych drzew były drzewa z kamieniami zamiast liści.
Warto byłoby usunąć to podwojone “zamiast”.
– Cokolwiek z tratwy za skrzynię – zasugerował Cyrulik
Tutaj dałeś mylny trop – przez moment byłem prawie pewien, że opaczni strażnicy spróbują zabrać Różę.
Skowronek próbował przejąć kontrolę nad kierunkiem w jakim zmierzała ta konwersacja
Przecinek przed “w jakim”.
Co się tutaj dzieje do jasnej cholery?
Przecinek przed “do jasnej”.
bez ochrony strzelców wyborowych
Nie jestem pewien, czy to pasuje do ogólnej wizji – może bez ochrony leśnych łuczników?
od wczoraj liczy się już w koniach to będzie…
Najlepiej myślnik lub dwukropek przed “to będzie”.
Jeden dzień porządzą zmian narobią, weź się połap.
Przecinek przed “zmian”.
niezachęcająca papkę
Brakuje ogonka.
Wiesz, że nie możemy jeść nic miejscowego. Zasada równowagi międzyświatowej.
To bardzo logiczne (wydaje się prawdopodobne, że aminokwasy mają niewłaściwą chiralność, chociaż na tym poziomie rozwoju nauki bohaterowie oczywiście nie mogą o tym wiedzieć).
kaczkokonie
Nie lepiej brzmiałaby wersja krótsza: kaczkonie?
Potem ujrzeli domy, kamienne bądź ceglane budowle na drewnianych podmurówkach.
Naprawdę mi się spodobał ten fragment opisu świata przedstawionego!
nie na parterze czy pierwszy piętrze
Pierwszym piętrze.
Zacumowali tratwę, mając nadzieję, że jest to bezpłatne i pobiegli w stronę górującego nad miastem zamku.
Przecinek po “bezpłatne” (domknięcie wtrącenia).
romantyczne spacery po bagnach
Znakomity pomysł – muszę kiedyś spróbować!
– Nic po raz drugi!
W tym momencie nadpełznął Ślimak Zagłady.
– Dam młodego inteligenta z zaliczoną maturą na pięć!
jako hersztka rozbójników na prawie znała się lepiej niż grodzki jurysta.
Dobre, zupełnie wiarygodne! Z pewnością przydawałoby się to przy jej zajęciu. Samo słowo “hersztka” też zgrabnie dobrane.
tej łajzie zostało mu może pięć, sześć kwadransów panowania.
Słówko “mu” zbędne.
wyrwany z karczmy chorąży Za nimi kilku pachołków
Między chorążym a pachołkami powinna być w tym orszaku kropka.
Był to jednak bardziej uścisk władców finalizujących pertraktacje o losach królestw, niż serdeczne pożegnanie przyjaciół.
Przecinek przed “niż” zbędny (nie ma odrębnych orzeczeń).
Żegnaj Skowronku.
Przecinek.
Skowronek wzruszył ramionami i wyrecytował
Bardzo wyraźnie sugerujesz, że właśnie Skowronek pochodzi z opacznego świata, ale jak w takim razie mógłby mieć stryja, który pochodzi z (mniej więcej) naszego świata? Stosunki pokrewieństwa czynią taki układ raczej niemożliwym.
I to na razie wszystko. Udany, inspirujący tekst. Myślę, że po wyłuskaniu błędów będzie się należało zgłoszenie biblioteczne.
Pozdrawiam!
Choć nie umiem pisać rymów,
piszę coś tu dla zasady:
Przeczytałem, [rym do “rymów”]
tekst był lekki i ciekawy
Lekki niedosyt związany ze światem na opak, chciałoby się spędzić tam chwilę dłużej, ale to co było – podobało mi się. Pomysł ciekawy, w miarę dobrze przedstawiony, humor mi się podobał, a scena aukcji chyba najbardziej :P
Слава Україні!
Ślimaku Zagłady,
dziękuję za twe rady!
Planowałem jeszcze wrócić do postaci Róży, a po tak pozytywnym odbiorze jej postaci czuję się nawet zobowiązanym, by napisać jakąś kontynuację.
Na wszystkie sugerowane zmiany się zgadzam i już je wprowadziłem.
A jeśli chodzi o relację Skowronka i Stryjcia, to niekoniecznie jest to relacja rodzinna. Specjalnie pisałem Stryjcio wielką literą, by zasugerować, że jest to bardziej przydomek czy pseudonim (jak Cyrulik). Ale rozumiem, że mogło to być nie do końca czytelne.
Golodh, kończą mi się rymy,
fajnie, że się podobało,
jestem szczęśliwy ;)
Czytałem z przyjemnością. Z początku wyglądało to na radosny spływ tratwą, ale sytuacja eskalowała w mgnieniu oka – trupy, napady, ukryte tożsamości. Potem bardzo ciekawy odwrócony świat z mnóstwem fajnych pomysłów. Zgadzam się z niektórymi komentarzami, że za dużo zostało niedopowiedziane, ale może rozważysz dalszą część przygód tej wesołej kompanii.
Klikam i pozdrawiam. Bardzo dobre.
Zanais, dziękuję za odwiedziny! W ewentualnej kontynuacji postaram się naprawić te niedopowiedzenia.
Pozdrawiam i dziękuję za klika :)
Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków
CM, witam jurora, dziękuję za wizytę :)
Początek trochę mnie znudził, ale za to dalsza część zaciekawiła i już pozostałam na tratwie :). Ogółem fajne opowiadanie z kolorytem. Opowieść dla mnie miała flisacki klimat (choć pewnie mi mało potrzeba w tym względzie). A i pomysł świata na wspak spodobał mi się – zwłaszcza licytacja. Główna bohaterka wygrywa :). Daje klika :).
Powodzenia w konkursie :)
Monique.M, dziękuję za komentarz! Widocznie musiałem początkowo znudzić, żeby lepiej wybrzmiały plot twisty. Starałem się nadać tego flisackiego klimatu, to cieszę się, że się udało. Witaj w gronie wielbicieli Róży :)
Pozdrawiam i dzięki za klika :)
Albo wiejski akrobata, do którego w istocie było mu najbliżej. Teraz można było podziwiać całą jego szczupłą sylwetkę odzianą w jasną koszulę
Takie małe powtórzenie mi się rzuciło w oczy. :D
Ogólnie to ciekawy tekst. Byłam zaskoczona, że Róża okazała się bandytką i bardzo mi się ten pomysł spodobał. Świat na opak nie jest może niczym specjalnie oryginalnym, ale ci jednodniowi władcy nieco go urozmaicili. Oraz Skowronek ze swoim stryjem, którzy wspomnieli to i owo o równowadze. Najbardziej podoba mi się aspekt aukcji, przez który spłonęło Miasto.
Momentami mam wrażenie nieco topornie się czytało. Próbowałam dojść, skąd wzięło mi się to wrażenie, ale przyznaję, że nie wiem. Może coś jest ze strukturą zdań.
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
Verus, powtórzenie wyeliminowane. Dzięki za komentarz, cieszę, że tekst zaciekawił. Dobrze, że zwróciłaś mi uwagę na toporność. Jak nieco odpocznę od tekstu, przeanalizuję go w poszukiwaniu przyczyny.
Na początku nie bardzo wiedziałam, czego się spodziewać z flisakami i podatkami, a potem nagle się okazało, że nic nie jest tym, na co wyglądało i jakoś mi się popłynęło z nurtem opowieści. Świat wspak – bardzo zabawne i interesujące miejsce, chętnie bym do niego wróciła. Jednodniowe panowanie królewskie chyba najbradziej mi się spodobało. No i licytacja oczywiście. “Nic” prosto z mostu było należycie zaskakujące. Z postaci przypadł mi do gustu szczególnie Stryjcio :)
adanbareth, dziękuję za miłe słowa. Może jeszcze opiszę jakąś przygodę w Świecie Wspak :)
Witajże, Panie Domingo :)
Zaczynamy tę masakrę.
Skowronek pociągnął łyk dobrego, pszenicznego piwa, po czym odstawił kufel na dekę beczki.
Pierwsza masakra, to piwo pszeniczne. Pyszne i orzeźwiające, więc słowo pochwalne za wybór się należy ;)
Siedział na skrzyni wyłożonej szmatą, a za podłokietniki służyły mu worki z żytem. Całość przypominała tron. Wstał ruchem pełnym gracji, niczym książę albo przynajmniej dworak. Albo wiejski akrobata, do którego w istocie było mu najbliżej. Teraz pasażerka mogła podziwiać całą jego szczupłą sylwetkę odzianą w jasną koszulę i białe flisackie szarawary owinięte samodzielnie, lecz nieudolnie barwionym brunatnozielonym pasem.
Następnie wyciągnął fajkę. Już miał zacząć ją nabijać zwykłym tytoniem, gdy uznał, że na te błazeństwa będzie potrzebował czegoś więcej. Z wysłużonej żołnierskiej delii, nie zdejmowanej nawet podczas największych upałów, wyjął tytoń barodeański. Dla większości palaczy był on cuchnący i w żadnym wypadku wart swej ceny. Jednak nie dla niego. Przypominał o starych, dobrych czasach. Gdy nie musiał pracować z młodzikami, popisującymi się pożal-się-wierszami przed byle dziewką. Gdy otaczali go twardzi mężczyźni i inteligentne kobiety. Gdy jego kompani myśleli o czymś więcej niż wieczorna pochędóżka. Gdy liczyła się idea. To wspomnienie przynosiło smutek, ale też swego rodzaju spokój.
W pierwszej chwili zacząłem się zastanawiać, czy nie ma tu nadmiaru zbędnych informacji. Może minimalnie, ale później zrozumiałem, że tak budujesz świat. I – na szczęście – już później za wiele takich opisów nie było ;)
– Zatrzymać się – rozkazał[+,] podnosząc rękę.
Choć mistrzem przecinków się nie nazwę, tu chyba brakuje?
– Napitków dostatek. – Dowódca skończył piwo jednym haustem.
Hmmm…
Skończyć to zakończyć jakąś czynność (np. skończył pić). A “piwo” to nie czynność. Więc może “dopił”?
Chyba. Głośno myślę, sam się ucząc przy tym :)
– Ja tylko pasażerka – włączyła się do rozmowy Róża. – Płynę do narzeczonego, pana…
– Na to chyba paragrafu nie macie, co? – odezwał się Skowronek.
To drugie zdanie, to takie ostro prowokacyjne ;>
Trochę tak, jakby do chcących się przychrzanić panuf poliszjantuf rzekło się: Nie macie szans, nie znajdziecie niczego, o co moglibyście się do mnie dowalić.
A zakład, że znajdą? :D
Na drugim końcu tratwy Skowronek zarzucił Krostkowi sznur na szyję. Nie był tak doświadczony jak kompan, ale i ofiara należała do tych słabszych. Po chwili strażnicy nie żyli.
Walka :D To, co lubię, mój konik :D
Mam tu pewną wątpliwość. Sznur jest gruby. To nie garota. Łajba mała, jak sam pisałeś wcześniej: “dwuosobowa”. Ktoś duszony, ktoś, kto stał z pewnością rzuciłby się w tył, łajba bujałaby się, ktoś duszony zaryzykowałby nawet wypadnięcie za burtę, adrenalina sprawiłaby, że byłby silniejszy.
Wrzucam tak luźno, do przemyślenia i urealnienia pewnych zdarzeń :) Wystarczy, aby Skowronek (od razu po zarzuceniu sznura) obalił / podciął Krostka.
Skowronek zrobił o krok za daleko. Poczuł pęd powietrza smagający mu twarz. To strzała wystrzelona ze strony nadbrzeżnych zarośli. Chłopak przełknął głośno ślinę. Zamarł.
Legolas :D
Po paru dniach u kata będziecie błagać o stryczek.
– Skrzynia…
– Zlitujże się! Decyzja, teraz!
Na łysej czaszce Cyrulika pojawiła się żyła, oznaka gniewu. Spojrzał jednak przed siebie. Zaraz zaczną się zbliżać do miejsca spotkania z pozostałymi na lądzie strażnikami. Westchnął jakby wypuszczając z siebie cały gniew i pokiwał z rezygnacją głową. Róża schowała pistolet do ukrytej kieszonki sukni i zagwizdała na palcach.
– Nie masz pojęcia, z kim właśnie zadarłaś – warknął. – Pożałujesz tego. Będziesz błagać o śmierć.
Może jedno z błagań zamienić na “marzyć”?
– Cyruliku, nie interesuje mnie to. Nie wiem, kim jesteście, i o to nie pytam. Wiem, że tacy z was flisacy, jak ze mnie panienka w opresji.
Celne :)
– Polusia to co innego!.
Zbędna kropka.
Na tratwie pojawił się jakby wielobarwny, lewitujący, obracający się wokół własnej osi ośmiościan wielkości co najmniej dwóch koni postawionych na sobie.
Uff, dobrze, że nie metrów :)
Strażnicy zostawili konie Dzięgi i Krostka i galopem udali się do miasta.
Czy to coś wnosi?
Skowronek pozieleniał na twarzy, lecz żal mu było tego pszenicznego piwa.
Haaaaaaaaa :D
– Przykryj ciała! – syknął Cyrulik do Skowronka, dostrzegłszy zmierzających ku nim ludzi na wodzie. – Ty – zwrócił się do Róży – pistolet w gotowości. – Hersztka bandy nie przywykła do przyjmowania rozkazów, ale przytaknęła, starając się, by było to przytaknięcie towarzysza broni, a nie podkomendnego.
Hm, a tu mam autentyczną wątpliwość.
Skąd oni (zwłaszcza Cyrulik / Skowronek) wiedzieli od razu, na pewniaka, że to robota strony trzeciej?
Skąd wiedzieli, że to nie jakaś sztuczka Róży i natychmiast zaproponowali jej wspólną obronę?
– Ałdawizd az oc, zrtap! – rzekł wyższy z nich, przyglądając się z rozbawieniem flisakom.
– Jezrog obla, inajip meikinwep – odpowiedział poważnie niższy, trzymajacy skrzynię.
Po jakiemu to? Słownik googla nic nie przetłumaczył.
Żartuję :D Brawo za języki własne. To od razu nadaje światu głębi.
Nawet, jeśli to język wspak, co nieco trudno uzasadnić :P
– Oni mówią po naszemu, tylko… wspak. Będę tłumaczył. – Skowronek odpowiedział przybyszom w ich języku. – Skrzynia nasza. Oddacie ją?
Hm. Chyba zapisałbym to minimalnie inaczej. Ten zapis sugeruje, że już pierwsze zdanie jest skierowane do przybyszy i to w innym języku.
– Oni mówią po naszemu, tylko… wspak. Będę tłumaczył – rzekł Skowronek, po czym zwrócił się przybyszy w ich języku: – Skrzynia nasza. Oddacie ją?
Co do wody wpadnie, i nie jest na dnie, do króla należy, podać mi gulasz do wieży”.
Czy pierwszy przecinek nie jest zbędny?
– …właśnie tak – dokończył. Róża zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie dostała udaru na tratwie, a to wszystko to jakieś chore majaczenia. – Skrzynia, to co w niej jest, to klucz. A to są drzwi. Z zabezpieczeniem. Magicznym.
Ten dialog też nieco nie gra. Róża, jako podmiot drugiej części narracji zdaje się wypowiadać następną kwestię, a przecież nie ona to mówi. Czyli:
– …właśnie tak – dokończył.
Róża zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie dostała udaru na tratwie, a to wszystko to jakieś chore majaczenia.
– Skrzynia… – dodał cicho (dopowiedział / rzekł nagle / rzucił / szepnął / warknął) Skowronek. – W niej jest, to klucz. A to są drzwi. Z zabezpieczeniem. Magicznym.
Ale brawo za nieufność, za brak akceptacji czegoś nienaturalnego.
– Skowron – Róża nie zdrobniła jego imienia – czy ty już tu byłeś?
Na twarzy Skowronka pojawił się grymas dziecka przyłapanego na kłamstwie. Cyrulik zajęty wiosłowaniem udawał, że nie jest zainteresowany opowieściami, choć ciekawiło go to o wiele bardziej niż Różę. Niewiele wiedział o młodym towarzyszu.
– Można tak powiedzieć – odpowiedział chłopak zdawkowo.
Tu chyba nie gra podmiot.
Ostatni jest Cyrulik. Więc “odpowiedział chłopak zdawkowo” odnosi się do Cyrulika, a nie Skowronka.
– Świecie Lustrzanym, Zwierciadlanym, różnie mówią – Skowronek próbował przejąć kontrolę nad kierunkiem, w jakim zmierzała ta konwersacja – albo Odwróconym, Kontrarnym, na Opak, Wspak…
Z tego, co rozumiem w kwestii dialogów, tego typu wtrącenia (narrację) wstawiamy w miejscu, gdzie powinien być przecinek. Przed “albo” przecinka być raczej nie powinno, więc nie jestem pewien, czy tu jest to ok. Ale to do upewnienia się.
– A ty wciskasz mi tu jakieś pierdoły o nazewnictwie – Róża nie dawała za wygraną. –
To raczej narracja, niż didaskalia, więc po “nazewnictwie” dałbym kropkę.
– Filemon! Spokój! – rozkazał w miejscowym języku.
:D
– Nie szkodzi, nie szkodzi, rzadko mam gości – zauważyli, że ich przypadkowy gospodarz nie tylko rozumie Cyrulika, ale teraz też sam nie mówi wspak.
Tu również narracja. Po “gości” kropka, “zauważyli” wielką.
– Skowronku! Kopę lat, mój chłopcze! – Uścisnął go. – Wydoroślałeś! Ta pannica, to twoja?
Róża wyciągnęła pistolet.
Śmiechłem :D
– Stryjciu – przerwał głośno Skowronek. Róża zauważyła, w jakim momencie wszedł mu w słowo.
Hm. Tu mocno sugerujesz czytelnikowi, że nie rozumie Twojego zamiaru. Jak dla mnie ciut zbyt mocno.
Zapisałbym:
– Stryjciu – przerwał głośno Skowronek, zwracając na siebie uwagę Róży. – …
Najprostsza droga wiodła jednak przez zatłoczoną drogę pełną przekrzykujących się nawzajem straganiarzy. Kątem oka mogli podziwiać koloryt lokalnego życia.
Powtórzonko.
Druga rzecz, to czytałem, żeby wystrzegać się określenia “kątem oka”. I czy kąt oka może podziwiać?
– Chyba stara moda. Kiedyś zamiast ulic były kanały… – nie dane było Skowronkowi skończyć, gdyż właśnie dotarli na przedzamcze.
Raczej:
– Chyba stara moda. Kiedyś zamiast ulic były kanały… – Skowronkowi nie dane było skończyć, gdyż właśnie dotarli na przedzamcze.
– Chyba stara moda. Kiedyś zamiast ulic były kanały… – nie dane było Skowronkowi skończyć, gdyż właśnie dotarli na przedzamcze.
– Przedmiot numer dwadzieścia cztery – powiedział głośno aukcjoner – skrzyneczka z egzotycznego drewna, nieustalonej proweniencji, wymiary około osiem tysięcznych konia sześciennego. Uwaga! Zawartość skrzynki jest nieznana! Rozpoczynam licytację! – Na placu rozległo się uderzenie kuchennym wałkiem w pulpit.
To “powiedział głośno aukcjoner” sugeruje, że już rozmawiali z nim, znają go, itd.
Zapisałbym raczej:
– Przedmiot numer dwadzieścia cztery. – Usłyszeli mocny głos aukcjonera. – Skrzyneczka z egzotycznego drewna…
No i “Sezon Burz” aż w kościach poczułem :D
– No dalej, kto da najmniej? – krzyczał aukcjoner. Po chwili uderzył w pulpit. – Kot po raz pierwszy!
Świetne :D
Co prawda, aukcjonerzy pytają: kto da więcej, a nie: kto da najwięcej, więc tu zapytałbym: kto da mniej?
W ten oto sposób pewna panna obróciła w perzynę cały system aukcji. Tym samym dolała jedną, nadmiarową kroplę dezorganizacji do i tak już wypełnionej chaosem czary ekonomii Świata Wspak.
Hmm. Czy to potrzebne? Czy to znowu nie jest zbyt nachalne prowadzenie czytelnika za rączkę?
– Po zabraniu skrzynki wybiegliśmy z placu – kończył opowieść Skowronek. – Aukcjoner chyba musiał dokończyć licytację reszty towarów, ludzie darli się, nie mogli ustalić, kto pierwszy powiedział „nic”. Jak wypływaliśmy to zdaje się, że w ruch poszły pięści. A teraz…
Chłopak chciał pokazać ręką płonące miasto, jednak na horyzoncie dostrzegł coś więcej.
– Psia jucha, to sztandar królewski! – ryknął, rzucając jeszcze szybciej ostatnie worki Cyrulikowi. – Jak nic gonią za nami!
Ten dialog równie dobrze mógłby wyglądać tak:
– Po zabraniu skrzynki wybiegliśmy z placu – kończył opowieść Skowronek. – Aukcjoner chyba musiał dokończyć licytację reszty towarów, ludzie darli się, nie mogli ustalić, kto pierwszy powiedział „nic”. Jak wypływaliśmy to zdaje się, że w ruch poszły pięści. A teraz… – Chłopak chciał pokazać ręką płonące miasto, jednak na horyzoncie dostrzegł coś więcej. – Psia jucha, to sztandar królewski! – ryknął, rzucając jeszcze szybciej ostatnie worki Cyrulikowi. – Jak nic gonią za nami!
Miejscowy mistrz alchemii Ukwap wraz z jego gośćmi ze stron odległych: mistrzem Mateyem i uczniem Jadamem.
Jak dla mnie, tu brakuje orzeczenia :)
Próbował dotrzymywać im kroku podstarzały kapłan Jawor, który swą obecność tłumaczył niedoskonałością alchemii.
Kroku próbował im dotrzymywać podstarzały kapłan…
– Wy łachudry! – Starosta zamachnął się buławą. – Rozbitą łajbę mi pokazujecie?
Strażnicy próbowali unikać uderzeń i jednocześnie się tłumaczyć. Starosta posłał część ludzi w dłubankach do sprawdzenia łajby.
Powtórzenie.
– Co to jest? Zasadzka? W gotowości! – zakrzyczał Starosta, po czym zwrócił się do gołowąsów. – W zmowie jesteście ze zbójcami! Zamordowaliście dowódcę i własnego towarzysza! Do lochu z nimi! Niech kat się zajmie tymi łajdakami!
Brawo za czujność i nieufność.
Z drugiej strony, Starosta nieco nie za szybko stwierdził winę?
Tzn: jaki w tym sens, żeby gołowąsy po dokonaniu morderstwa, sprowadzali na miejsce kaźni zastępy straży i Starostę? Po co mieliby sobie robić pod górę? Tu widzę pierwszy i jedyny zgrzyt logiczny.
– Tu się rozstaniemy – rzekł sucho Cyrulik, gdy weszli głębiej w
gęstylas.
Usunąłbym.
– Mamy oczekiwać strzały między oczami?
Strzały, gdzie? Między. Między kogo, co: między oczy.
No dobra.
Pierdółkowate rzeczy ogólnie wymieniałem.
Bardziej mnie interesuje, co ich przeniosło? Albo nawet: co zainicjowało przenosiny?
Dlaczego nie można było przejść przez ośmiościan wstecz (i coś zamieniało się w kamień?)
Ogólnie całkiem niezła historia przygodowa, przy której przednio się bawiłem :)
Nudy nie było, akcji nie brało, zaskoczenia również.
Udany tekst :)
Gratulacje!
SaraWinter, witam jurorkę i dziękuję za piękny obrazek :)
silvan, dziękuję za masakrę! Chyba wszystkie poprawki i uwagi wprowadziłem.
Piwo pszeniczne – w takich warunkach najlepszy wybór ;)
Opisy na początku – właśnie o zbudowanie świata i postaci mi chodziło.
– Ja tylko pasażerka – włączyła się do rozmowy Róża. – Płynę do narzeczonego, pana…
– Na to chyba paragrafu nie macie, co? – odezwał się Skowronek.
To drugie zdanie, to takie ostro prowokacyjne ;>
Trochę tak, jakby do chcących się przychrzanić panuf poliszjantuf rzekło się: Nie macie szans, nie znajdziecie niczego, o co moglibyście się do mnie dowalić.
A zakład, że znajdą? :D
Jak by chcieli, to by znaleźli. Nawet po dostaniu łapówki Dziędze było mało i zainteresował się pewną skrzyneczką. Skończyło się to dla niego nieciekawie :p
Co do sceny walki – dzięki za przemyślenia, przydadzą się w konstruowaniu lepszych scen w przyszłości.
– Przykryj ciała! – syknął Cyrulik do Skowronka, dostrzegłszy zmierzających ku nim ludzi na wodzie. – Ty – zwrócił się do Róży – pistolet w gotowości. – Hersztka bandy nie przywykła do przyjmowania rozkazów, ale przytaknęła, starając się, by było to przytaknięcie towarzysza broni, a nie podkomendnego.
Hm, a tu mam autentyczną wątpliwość.
Skąd oni (zwłaszcza Cyrulik / Skowronek) wiedzieli od razu, na pewniaka, że to robota strony trzeciej?
Skąd wiedzieli, że to nie jakaś sztuczka Róży i natychmiast zaproponowali jej wspólną obronę?
Chyba tylko dzięki temu, że chwilę po teleportacji pomagała im zbierać towar. Ale tak, przyznaję, nie uzasadniłem tego. Dziękuję za wytknięcie :)
W ten oto sposób pewna panna obróciła w perzynę cały system aukcji. Tym samym dolała jedną, nadmiarową kroplę dezorganizacji do i tak już wypełnionej chaosem czary ekonomii Świata Wspak.
Hmm. Czy to potrzebne? Czy to znowu nie jest zbyt nachalne prowadzenie czytelnika za rączkę?
Może rzeczywiście trochę prowadzenie za rączkę, ale chciałem podkreślić, że to nie tylko rozwaliło aukcję, ale mocno naruszyło fundamenty całej gospodarki. I chwilę później miasto nie płonie, bo ktoś przegrał licytację, ale dlatego że są prawdziwe zamieszki.
– Co to jest? Zasadzka? W gotowości! – zakrzyczał Starosta, po czym zwrócił się do gołowąsów. – W zmowie jesteście ze zbójcami! Zamordowaliście dowódcę i własnego towarzysza! Do lochu z nimi! Niech kat się zajmie tymi łajdakami!
Brawo za czujność i nieufność.
Z drugiej strony, Starosta nieco nie za szybko stwierdził winę?
Tzn: jaki w tym sens, żeby gołowąsy po dokonaniu morderstwa, sprowadzali na miejsce kaźni zastępy straży i Starostę? Po co mieliby sobie robić pod górę? Tu widzę pierwszy i jedyny zgrzyt logiczny.
Starosta po informacjach od gołowąsów spodziewał się zobaczyć jakieś “cudaczne coś, co wciągnęło tratwę”. Zamiast tego ujrzał miejsce zbrodni (mogło to dla niego wyglądać jak pewnego rodzaju groźba – “z tobą zrobimy tak samo”). Był poza bezpiecznym grodem (kto wie, może zaraz ktoś na niego wyskoczy z lasu?), a z tego bezpiecznego miejsca wywiedli go pod pretekstem (w jego pojmowaniu fałszywym pretekstem) właśnie ci gołowąsi strażnicy – ich wina. Ale mogłem to lepiej uzasadnić w samym tekście, przyznaję.
Bardziej mnie interesuje, co ich przeniosło? Albo nawet: co zainicjowało przenosiny?
Dlaczego nie można było przejść przez ośmiościan wstecz (i coś zamieniało się w kamień?)
A to zdawało mi się, że wyjaśniłem tu:
– Skrzynia… – dopowiedział Skowronek. – To co w niej jest, to klucz. A to są drzwi. Z zabezpieczeniem. Magicznym.
– Magicznym… – wyszeptała z rezygnacją w głosie Róża. – Ale dlaczego…?
– Gruby musiał otworzyć skrzynię, a ktoś tego nie zauważył. – Spojrzał znacząco na Cyrulika. Kompan zamamrotał pod nosem coś jakby „szpicuj się”. – Artefakt działa z opóźnieniem. Wystarczy wyjaśnień? Możemy już płynąć, zawodowa oszustko i królowo grasantów?
Nieopisany artefakt znajdujący się w skrzynce był nieaktywny, dopóki skrzynia nie została otworzona przez Dzięgę. Artefakt potrzebował chwili, by zainicjować otwarcie portalu (no tak, przyznaję, że nie wyjaśniłem, po co artefaktowi ta chwila – uznajmy, że sam Skowronek znał tylko ogólnikowo działanie artefaktu ;)). Aby przejść przez portal, należało mieć przy sobie ten artefakt – w innym wypadku działa magiczne zabezpieczenie, zmieniające w kamień.
Cieszę się, że ogółem się podobało :)
Bardzo się podobało ;)
A “masakra” to przecież żart.
To raczej pierdoły były, niż poważne usterki.
– Skrzynia… – dopowiedział Skowronek. – To co w niej jest, to klucz. A to są drzwi. Z zabezpieczeniem. Magicznym.
– Magicznym… – wyszeptała z rezygnacją w głosie Róża. – Ale dlaczego…?
– Gruby musiał otworzyć skrzynię, a ktoś tego nie zauważył. – Spojrzał znacząco na Cyrulika. Kompan zamamrotał pod nosem coś jakby „szpicuj się”. – Artefakt działa z opóźnieniem. Wystarczy wyjaśnień? Możemy już płynąć, zawodowa oszustko i królowo grasantów?
Nieopisany artefakt znajdujący się w skrzynce był nieaktywny, dopóki skrzynia nie została otworzona przez Dzięgę. Artefakt potrzebował chwili, by zainicjować otwarcie portalu (no tak, przyznaję, że nie wyjaśniłem, po co artefaktowi ta chwila – uznajmy, że sam Skowronek znał tylko ogólnikowo działanie artefaktu ;)). Aby przejść przez portal, należało mieć przy sobie ten artefakt – w innym wypadku działa magiczne zabezpieczenie, zmieniające w kamień.
Ok, to trochę słabo to zrozumiałem – w sensie tak, że otwarcie skrzynki spowodowało pojawienie się “drzwi” – czyli ośmiościanu. Bo jeśli skrzynia (zawartość) jest kluczem do “drzwi”, ochroną przed magicznym zabezpieczeniem, to w takim razie co spowodowało pojawienie się ośmiościanu?
Czyli widzę pewien szkopuł logiczny.
Artefakt jednocześnie otwiera portal, ale i pozwala przez niego przejść. To po co zabezpieczenie?
W sensie, skoro portal się pojawia, to znaczy, że ktoś użył / miał / posiadał artefakt.
Limit? :)
EDIT:
– Mamy oczekiwać strzały między oczami?
Strzały, gdzie? Między. Między kogo, co: między oczy.
A i tu zwątpiłem.
Może między kim / czym? Może wtedy “oczami” było ok. Cholera!
silvan, oczywiście wiem, że “masakra” to żart ;)
Zabezpieczenie dla wzmocnienia efektu: bez klucza nie tylko nie przejdziesz, ale jeszcze zostaniesz ukarany za samą próbę przejścia ;)
Ale zgodzę się, trochę szkopuł logiczny jest z tą skrzyneczką i nie chcę teraz dobudowywać logiki po fakcie. Przy następnych opowiadaniach na pewno uważniej przyjrzę się podobnym kwestiom.
A ze strzałą i oczami przyznam, że sam już nie wiem :P Zdaje mi się, że pierwotna wersja “między (kim? czym?) oczami” jest poprawna i ją zostawię.
Historia, co tu dużo mówić, całkiem zajmująca,
Aż żal, że tak szybko dotarłam do końca.
Fajny pomysł przeistoczyłeś w niezłą i zajmującą historię, zabawną i dość absurdalną. A choć opisałeś kilka dość niecodziennych i nieoczekiwanych wydarzeń, opowieść okazała się całkiem spójna, przy czym postać hersztki obudziła ochotę na kolejne opowiadanie z Różą.
No i skrzynka – cały czas budzi wielkie emocje, a do ostatniej kropki nie wiemy, co zawierała, zupełnie jak walizka w Pulp Fiction. ;D
Wstał ruchem pełnym gracji, niczym książę… ―> Jakoś nie widzi mi się wstawanie ruchami.
Proponuję: Wstał z gracją, niczym książę…
…białe flisackie szarawary owinięte samodzielnie, lecz nieudolnie barwionym brunatnozielonym pasem. ―> Dlaczego warte podkreślenia jest samodzielne, lecz nieudolne owiniecie szarawarów? Czy wygodnie się chodzi w owiniętych szarawarach?
A może miało być: …białe flisackie szarawary, przewiązane brunatnozielonym pasem, barwionym samodzielnie, lecz nieudolnie.
…był on cuchnący i w żadnym wypadku wart swej ceny. ―> …był on cuchnący i w żadnym wypadku niewart swej ceny.
– W czym możemy służyć szanownym panom strażnikom? ―> – Czym możemy służyć szanownym panom strażnikom?
Choć rozumiem, że Skowronek nie musiał mówić poprawnie.
Jak pies ziaja, by się schłodzić… ―> Jak pies ziaje, by się schłodzić…
Niech no tylko trafi się coś większego, niż te dwuosobowe łajby… ―> Chyba nie nazwałabym tratwy łajbą.
Poczuł pęd powietrza smagający mu twarz. ―> To było pojedyncze smagnięcie, nie smaganie.
Proponuję; Poczuł na twarzy smagnięcie powietrza. Lub: Poczuł na twarzy pęd powietrza.
Przyciągnęli tratwę długim drewnianym drągiem z żelaznymi hakami. ―> Taki drąg nazywa się bosak.
…uznają was za nieboszczyków i witajcie, wolności. ―> …uznają was za nieboszczyków i witaj wolności.
– Ta, a Polusia Dzięgowa? – zakpił. ―> Skoro Polusia była córką Dzięgi, to: – Ta, a Polusia Dzięgówna? – zakpił.
Dzięgowa to żona Dzięgi.
Tratwa skończyła wirować. ―> Raczej: Tratwa przestała wirować.
…odpowiedział poważnie niższy, trzymajacy skrzynię. ―> Literówka.
Teraz pojmuję, czemu to ciebie przydzieli do tej roboty, pomyślał. ―> Nie ma błędu w takim zapisie myśli, ale może zechcesz zajrzeć do poradnika: Zapis myśli bohaterów
– Gruby musiał otworzyć skrzynię, a ktoś tego nie zauważył. – Spojrzał znacząco na Cyrulika. Kompan zamamrotał pod nosem coś jakby „szpicuj się”. – Artefakt działa z opóźnieniem. Wystarczy wyjaśnień? Możemy już płynąć, zawodowa oszustko i królowo grasantów? ―> Narracji nie zapisujemy z didaskaliami. Winno być:
– Gruby musiał otworzyć skrzynię, a ktoś tego nie zauważył. – Spojrzał znacząco na Cyrulika.
Kompan zamamrotał pod nosem coś jakby „szpicuj się”.
– Artefakt działa z opóźnieniem. Wystarczy wyjaśnień? Możemy już płynąć, zawodowa oszustko i królowo grasantów?
Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/
– Psia jucha, to sztandar królewski! ―> – Psiajucha, to sztandar królewski!
…spytała Róża, a ta jako hersztka rozbójników… ―> …spytała Róża, która jako hersztka rozbójników…
Po dziewięciu piechurów z rusznicami po bokach… ―> Dlaczego mieli rusznice po bokach?
Następnie szli miejscowy mistrz alchemii Ukwap wraz z jego gośćmi ze stron odległych: mistrzem Mateyem i uczniem Jadamem. ―> Następnie szedł miejscowy mistrz alchemii, Ukwap, wraz ze swoimi gośćmi ze stron odległych: mistrzem Mateyem i uczniem Jadamem.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Fajowskie, zabawne opko. Świat wspak i przygody gromadki podobały się mi się, a nawet przeczytalabym więcej. :-) Zwroty akcji są niespodziewane. Historia spójna.
Powodzenia w konkursie!
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
regulatorzy, dziękuję za odwiedziny i łapankę. Przy skrzyneczce rzeczywiście inspirowałem się trochę Pulp Fiction ;)
Asylum, dzięki! Starałem się, żeby było fajowskie i zabawne :)
Bardzo proszę, Panie Domingo. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Całkiem sympatyczne opowiadanie, ogrywające różne motywy popkulturowe i to od takich dawnych (świat na opak) po dzisiejsze (Filemon), po drodze mając jakąś Milady skojarzoną z różnymi Księżniczkami Złodziei.
Przyznam, że z początku było dość powolnie i zastanawiałam się, do czego zmierzasz, za to potem akcja przyspieszyła tak, jakby gonił ją konkursowy limit ;) Przez to jest trochę dysproporcja między szczegółowością opisów i powolnym tempem części pierwszej, a skrótowością drugiej, zwłaszcza od chwili przybycia do Stryjcia.
Troszkę mi też chwilami umykały motywacje flisaków, a zakończenie rzuca na to wprawdzie jakieś światło, ale np. o ile coś mi nie umknęło, puściłeś wątek rewolucji – spodziewałam się jakichś wyjaśnień, ale ich nie dostałam. O co z nią chodzi, czy zakończenie ma z nią związek?
Realia wydają mi się takie ogólnie siedemnastowieczne, skoro już broń skałkowa, a poza tym taka mocna “staropolszczyzna”, nie jestem specjalistką od epoki, ale wyglądają sensownie.
Ogólnie ciekawa lektura, chętnie bym się dowiedziała czegoś więcej o tym świecie, no i w wersji, którą przeczytałam, solidna technicznie. Rzuciły mi się w oczy pewne drobiazgi, jeszcze niewychwycone:
– Skowronku, ledwom z wami parę godzin na tratwie, a już chcecie mnie do załogi zwerbować
Tę wypowiedź zakończyłabym pytajnikiem.
Jakby na potwierdzenie tych słów[-,] tuż obok domorosłego poety
– Ożeż[+,] ty kmiotku!
Po chwili strażnicy nie żyli.
To się niefajnie rymuje.
nie niepokojeni
Formalnie wedle obecnej normy powinno być razem. Ale i razem, i osobno wygląda w tekście literackim tak sobie
Czekamy w tym stanie, aż dopłyniemy do strażników?
Tu mi się zawiesiła logistyka – do jakich strażników mają dopływać? Nie są aby właśnie koło nich i części nie pozabijali?
lecz żal mu było tego pszenicznego piwa
Wywaliłabym “tego”, bo w najbliższym sąsiedztwie nie ma mowy o piwie i trochę nie wiadomo, do czego się zaimek odnosi. Możesz go zastąpić jakimś bardziej konkretnym przymiotnikiem. Zaimki to w ogóle ZUO.
nie dostała udaru
Do subtelnej stylizacji chyba lepiej pasowałaby apopleksja?
http://altronapoleone.home.blog
Ojejciu, ależ to się dobrze czytało. Działo się sporo, postacie, a przede wszystkim Różyczka – świetne i zaskakiwałeś co parę akapitów. Sporo smaczków (szczególnie podobał mi się kocur wielkości psa obszczekujący intruzów miauknięciami) sprawiało, że gęba mi się uśmiechała praktycznie przez cały czas. świat na opak był rewelacyjny, licytacji i jej zakończenie po prostu piękne. Ciekawe, że nikt na to wcześniej nie wpadł ;) Słowem, zadowolona z lektury jestem bardzo i liczę, że mnie do Twojego świata jeszcze kiedyś zbierzesz :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
drakaino, dziękuję za komentarz. Na początku trochę rozwlekłem opisy, żeby zbudować świat i potem móc trochę popędzić z akcją, ale jeśli taka dysproporcja rzuca się w oczy, to postaram się nad tym popracować. Wątek rewolucji miał sugerować, że Cyrulik i Skowronek nie są pierwszymi lepszymi flisakami, ale są częścią czegoś większego i artefakt w ich rękach nie znajduje się przypadkowo. Realia starałem wzorować na siedemnastowiecznych, więc cieszę się, że wyglądają sensownie.
Czekamy w tym stanie, aż dopłyniemy do strażników?
Tu mi się zawiesiła logistyka – do jakich strażników mają dopływać? Nie są aby właśnie koło nich i części nie pozabijali?
Widocznie za słabo to zaznaczyłem:
– Krostek – dowódca przyzwał rudzielca ręką – wchodzimy. Reszta, bierzcie konie. Spotkamy się za zakolem, tam gdzie zwykle.
Skowronek odbił od brzegu. Tratwa znów wolno dryfowała z nurtem rzeki. Dowódca rozpoczął inspekcję od worka z jabłkami.
Dwóch strażników kontroluje tratwę podczas płynięcia, a pozostałych dwóch ma czekać na “następnym przystanku”. Dlaczego kontrolują “w biegu”, a nie na spokojnie przy brzegu? Po pierwsze czas to pieniądz, a pieniądz ma władzę: kupcy nie mogą się skarżyć, że jakieś kontrole spowalniają im handel. Po drugie jest to korzystne dla strażników, unikających w ten sposób przypadkowych wścibskich oczu – mogą sobie popróbować, ponarzekać czy powymuszać bez udziału zbędnych świadków. Podobnie dla ewentualnych przemytników. Może jest to trudniejsze logistycznie, ale poza tym korzyści przeważają dla każdej ze stron.
Pozostałe drobiazgi naprawione :)
Irka_Luz, miło mi, że się podobało, może jeszcze kiedyś wrócę do tego świata :)
Panie Domingo – w zasadzie od dedlajnu do ogłoszenia wyników nie wprowadzamy poprawek, ale myślę, że na takie drobiazgi jury przymknie oko ;)
Co do rewolucji: tak, można się domyślić, że oni są częścią czegoś większego, ale jak ani nie fetyszyzuję, ani nie demonizuję strzelby Czechowa, tu akurat ona wyskoczyła, bo owszem, mamy wyprawę do miasta, mamy dziwaczną licytację, ale rewolucja – a to wielkie słowo! – znika. Może gdyby to było mniej wyeksponowane, nie rzuciłoby się w oczy jako coś, o czym autor zapomniał ;)
http://altronapoleone.home.blog
drakaino, ups, mam nadzieję, że ta nieznajomość prawa mi nie zaszkodzi. Więcej poprawek (do ogłoszenia wyników) nie zrobię, a za zrobione żałuję ;) Ale tak na serio dziękuję za informację, gdzieś mi umknęła ta zasada.
Może rzeczywiście trochę wyskoczyłem z tą rewolucją. Na przyszłość będę ostrożniejszy z podobnymi kwestiami.
Nie przejmuj się aż tak bardzo :) Ale ponieważ jesteś dość nowym użytkownikiem, zapewne nie wszystko jest oczywiste. To po prostu zwyczaj, gdyby jurki chciały nietykania niczego, to by to zaznaczyły – i odwrotnie: gdyby wszelkie zmiany były dozwolone w dowolnym momencie, też by to było w regulaminie :)
Nie wiem, czy dotarło do Ciebie moje wiekopomne dzieło czyli poradnik Portal dla żółtodziobów? Jest tam omówiona większość pytań, jakie zadają użytkownicy, niekoniecznie całkowite świeżynki :)
Powodzenia!
http://altronapoleone.home.blog
Wiekopomne dzieło dotarło i staram się do niego stosować :)
Podobało mi się, ciekawy ten świat. Całkiem zabawna, miła lektura. Choć pewnie jedyne, co z niej zapamiętam, to fakt, że była zabawna i mi się podobało. Tak, “przyjemna” to słowo najodpowiedniejsze, takie coś, co czyta się dla czystej rozrywki, ale nie da huśtawki emocjonalnej.
– Mówiłem – szepnął Skowronek do bandytki. – Żadnego wymachiwania bronią!
– Napijecie się? – kontynuował już w środku Stryjcio. – Mocniejszego nic nie m
Myślnik się przesunął.
MaSkrol, dziękuję za komentarz. W czystą rozrywkę celowałem, więc cieszę się, że ją dostarczyłem :)
Udany tekst! Podobała mi się konsekwentna stylizacja i przekonujący język, jak również z początku sielska atmosfera na tratwie, a później nagła odmiana sytuacji. Szczególnie dobrze wypadła tutaj postać Róży – bardzo mi się spodobało, kiedy naiwna panienka okazała się twardą przywódczynią bandy. Ogólnie fabuła wciągała, a tajemnica skrzyni naprawdę ciekawiła. Świat Wspak bardzo pomysłowy, a co ważne, przemyślany i trzymający się – specyficznej, co prawda, ale jednak – logiki.
Szkoda tylko, że szybko się skończyło, a do końca nie wyjaśniło się, o co chodziło ze skrzynią. Jasne, mogło to być coś w stylu pulpfictionowej walizki, ale biorąc pod uwagę, że to krótkie opowiadanie, aż chciałoby się więcej.
deviantart.com/sil-vah
Silva, dziękuję za komentarz! Bardzo mi miło, że się podobało :)
Początek wydał mi się jakiś taki strasznie niemrawy. Leniwe to-to, przegadane – ot, taka pogawędka bohaterów o niczym szczególnym. Wszystko to w dodatku z dość specyficzną stylizacją, która – jeśli tylko tekst będzie “poważny” – ma wszelkie dane, by nawet położyć to opowiadanie.
Takie więc odczucia towarzyszyły wprowadzeniu, natomiast trzeba przyznać, że im dalej w tekst, tym wrażenia lepsze.
Stylizacja, jak pisałem, wydała mi się ryzykowna. Przede wszystkim dlatego, że przy wprowadzeniu nie wiedziałem jeszcze, z jakim rodzajem opowiadania będę miał do czynienia. W kolejnych akapitach okazuje się jednak, że idziesz w takie dosyć baśniowe klimaty, do których akurat wspomniana stylizacja pasuje bardzo dobrze. W dodatku wszystko opowiedziane jest bardzo lekko, pomagasz też sobie odrobiną humoru, co sprawia, że poszczególne elementy fajnie się ze sobą uzupełniają. Już krok bliżej do ciekawego opowiadania. :)
Tekst, jak przed chwilą zaznaczyłem, charakteryzuje pewna baśniowość. Ta stylizacja nie jest szczególnie mocna. Opowiadanie wydaje się być raczej nią „maźnięte”. Na tyle, by czytelnik mógł to zauważyć, a jednocześnie nie porywasz się tu na tekst w pełni stylizowany. Taki, w którym owa stylizacja gra pierwsze skrzypce i rzeczywiście stanowi wiodący element opowiadania.
Czy „Na tratwie…” potrzebowało mocniejszej stylizacji? Myślę, że nie. Ona jest wyczuwalna, dodaje opowiadaniu bardziej indywidualnego charakteru. Jak pisałem, fajnie komponuje się z resztą elementów, a przede wszystkim uprzyjemnia lekturę, co jest o tyle ważne, że tempo momentami bywa wolne, a i fabularnie wielkich fajerwerków oczekiwać nie należy. Widać, że stawiasz tu na inne elementy i dobrze, by te potrafiły się wybronić. Stylizacja radzi z tym sobie całkiem nieźle.
Humor? Fajny. Dobrze współgra przy tym z nutą absurdu zawartą w tekście. To nie jest wiodący element opowiadania, nie ma też go jakoś szczególnie dużo, ale swoje dla „Na tratwie…” robi. Sprawia, że opowiadanie czyta się przyjemniej, ciut szybciej, bo i opowieść staje się dzięki niemu lżejsza. Dobrze podkreśla lekkie przerysowanie bohaterów, wprowadza parę zabawnych smaczków. To nie jest oczywiście tekst humorystyczny, raczej taki baśniowo-sympatyczny, więc nie ma co się jeszcze szerzej nad tym akurat elementem rozwodzić. Dostaje określone zadanie w opowiadaniu, wywiązuje się z tej roli dobrze. Tyle powinniśmy od niego oczekiwać i dokładnie tyle daje.
Element na plus, znaczy. :-)
Świat…
Czego tu nie ma. :D
Latające okonie, karasie pocztowe, podgrzybki przerastające domy. Świat wspak, sam w sobie, nie jest pewnie czymś szczególnie odkrywczym, co na dzień dobry wywoła efekt „wow!”. Natomiast poszczególne elementy składające się na ten świat są tak pozytywne odjechane, że naprawdę trudno ich nie docenić.
Pokazujesz nam świat momentami dość absurdalny, natomiast ta absurdalność wydaje się być przyjemnie nienachalna. Nie ma tu skomasowanego ostrzału dziwactwami czy przesuwania kolejnych granic wariactwa, byle tylko na siłę ten tekst uatrakcyjnić. Owe latające okonie i podobne im cuda pojawiają się głównie jako dodatki, akurat wtedy, kiedy można ubarwić świat i opowieść. Jednocześnie dorzucasz owych osobliwości na tyle dużo, że można już pisać o określonej charakterystyce świata. Nie mogę Ci tu raczej zarzucić wciśnięcia paru absurdalnych elementów celem stworzenia atrapy świata. Parę razy potrafiłeś się w tym tekście przyjemnie pobawić, jak choćby w przypadku tej odwróconej mowy. Udało Ci się przy tym wkomponować absurd w opowiadanie w taki sposób, że dość naturalnie połączył się on z baśniową stylizacją. Oczywiście, trzeba też uczciwie zauważyć, że nie jest to światotwórstwo szczególnie zaawansowane. W dłuższej perspektywie jest to świat jednak do zapomnienia. Należy też zauważyć, że ze względu na konstrukcję, może on raczej wywoływać uśmiech niż fascynować czy wciągać. Ogólnie rzecz biorąc, świat z pewnością jest zaletą tekstu. Charakterystyka opowiadania ciut go ogranicza, jeśli chodzi o złożoność i strukturę, ale też pozwala wprowadzić niezwykle wdzięczną nutkę szaleństwa, która z pewnością wyróżni tekst na tle innych konkursowych światów.
Fabuła? Jednak trochę zbyt licha. Ta fabuła generalnie nie ma tu zbyt wielu argumentów, by zrobić na czytelniku odpowiednie wrażenie. Owo „jednak” bierze się zaś stąd, że do oczekiwań należy przyłożyć właściwą miarę. Dlatego zanim wyjaśnię, dlaczego nazwałem fabułę lichą, uczciwie zaznaczę, że ze względu na gatunek tekstu nie miałem wygórowanych oczekiwań. Czasem, przed ocenieniem danego elementu należy sobie zadać pytanie, ile w tej konwencji rzeczywiście da się zrobić.
Było już w tym komentarzu o lekko baśniowym klimacie, humorze. Pojawiła się też wzmianka o przerysowaniu. W takich tekstach trochę trudniej porwać fabułą. Liczy się przede wszystkim dobór i konwencja stylizacji, odpowiedni poziom malowniczości i przerysowania. Również trzymanie się charakterystyki gatunku.
Fabułą porwać trudniej, tym nie mniej tutaj dostajemy taki trochę krótki program obowiązkowy zbudowany wokół skrzyni. Mocniej uwagę przyciągają świat, absurd, bohaterowie. Na poziomie zadowolenia z lektury to jeszcze wystarcza. Czytało mi się fajnie, spędziłem miło czas. Natomiast, kiedy przychodzi oceniać tekst pod kątem wyróżnienia, wtedy takie opowiadanie potrzebuje maksymalnie dużo argumentów, by pokazać, że jednak jest trochę przed innymi. I na tym poziomie ocena fabuły wypada nieco gorzej, bo ona jednak żadnych argumentów nie daje.
No to zostali nam jeszcze bohaterowie.
Na pewno dobrze dopasowani do konwencji. Na pewno różni. Na pewno każdego z nich można jakoś scharakteryzować. Lekko przerysowani, dosyć sympatyczni, o ciekawych imionach, które (choć nieprzesadnie wymyślne) potrafią zwrócić uwagę i dość szybko zapadają w pamięć.
Główną zaletą bohaterów jest to, że fajnie trzymają się konwencji opowiadania. Oni mają być jednym z elementów tworzących określony klimat opowiadania i ze swojej roli wywiązują się dobrze. Z drugiej strony żadne z nich nie zostało chyba nakreślone (albo wręcz przerysowane) na tyle mocno, by wybić się na tle reszty (choć piszę to jednak z drobnymi wątpliwościami, bo ta Róża jednak napisana fajnie). By sprawić, że całe opowiadanie będzie kojarzone właśnie z jednym z nich.
Podsumowując: przyjemne w odbiorze opowiadanie, które dobrze trzyma się wybranej przez Ciebie konwencji. A zarazem cierpiące jednak na brak takiej zdecydowanej wartości dodanej, która jeszcze mocniej pchnęłaby tekst w kierunku wyróżnienia.
Podziękował za udział w konkursie.
Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków
PanDomingo, zdecydowałam się zgłosić Twoje opowiadanie w wątku z nominacjami do piórka. Tekst jest bardzo odświeżający, przyjemny, sprawny technicznie; akcja konsekwentnie poprowadzona; postaci charakterystyczne i odróżniające się od siebie. Do tego naprawdę nieźle pomyślany świat Wspak i otoczka tajemnicy wokół skrzyni. Będę wypatrywać kolejnych Twoich tekstów.
deviantart.com/sil-vah
CM, bardzo dziękuję za rozbudowaną opinię. Już wiem nad czym popracować przy następnych tekstach.
Silva, dziękuję za zgłoszenie do nominacji do piórka! Cieszę się, że uznałaś opowiadanie za tak dobre. Bardzo to motywujące :)
Komentuję jako opowiadanie biblioteczne i w tej kategorii mi się podobało bardzo ;) Z pewnością ten tekst jest fajny i przyjemny, a także – jak padło w innych komentarzach – odświeżający. Lekko, płynnie, przy czytaniu nie czuć objętości opowiadania. No płynie się przez niego. Fabuła nadająca się dla czytelników w różnym wieku. A przy okazji jest tu jakiś taki powiew familijnego kina fantastycznego. No przyjemne to.
Ta pannica, to twoja?
Róża wyciągnęła pistolet.
O jak prychnąłem XD
wilku-zimowy, miło mi, dziękuję za komentarz :)
PanieDomingo, hej!
Od samego początku nie mogłam wgryźć się w to opowiadanie, ale to pewnie dlatego, że nie jestem wielką fanką tradycyjnego, że tak to ujmę, fantasy w dodatku tak stylizowanego. Ale im dalej w las tym było przystępniej, co można uznać za plus, ale również za minus. Na plus, przynajmniej dla mnie jest właśnie ta przystępność językowa, ale to znowu znaczy, że tekst nie jest napisany równo. Na początku dialogi są ciut inne, później znowu bardziej „nowoczesne”. Takie przynajmniej miałam odczucie, ale jeszcze dopuszczam możliwość, że zrobiłeś to celowo. Język po drugiej stronie lustra wydaje się być nieco inny.
Do bohaterów przejdę teraz. No, nieźli są. Nie jacyś szczególnie intrygujący, ale nie mdli od nich. Różyczka to taka typowa kobietka z jajami, dałabym jej jeszcze jakąś inną, kobiecą cechę i byłaby fajniejsza. Ale, nie mam tu co marudzić. Przejaskrawionych postaci też bym nie chciała.
Fabuła moim zdaniem jest w porządku. Zaskoczyłeś mnie już na samym początku, kiedy to z kobietki ofiary robi się kobieta oprawca. Nie spodziewałam się i fajnie, zgrabnie Ci to wyszło. Później bohaterowie są poniekąd poddawani otoczeniu i dziwnym zjawiskom, rzucani między światami i nie mają wpływu na wydarzenia, ale mnie to wcale nie przeszkadza. Nie zawsze jest tak, jak sobie bohater postanowi.
Wszystko, co do tej pory opisałam było takie pięć na dziesięć. Poprawne, ale nie powalające. Jest w tym opowiadaniu jednak pewien element, który bardzo przypadł mi do gustu – światotwórswto. Podobał mi się ten ośmiościan, podobał mi się odwrócony świat, a scena licytacji, nie dość, że zabawna, to dobrze przedstawiona.
Technicznie nieźle. Nie potykałam się.
Podsumowując; Na początku miałam opory, ale ostatecznie jestem zadowolona z lektury.
SaroWinter, dziękuję za wypunktowanie problemów, będę nad tym pracował. Miło mi, że mimo wszystko byłaś zadowolona z lektury :)
(: .hcikat jecęiW .ołęnhceimśU .aind ketązcop an erboD
(: zratnemok az ikęizD !ołabodop ęis eż ,ęis ęzseic ,57olaoK
Szeroko pojechałeś panie Pisarzu, i tak jak lubię (szeroko uśmiechnięty czytelnik). Fantazja ułańska, a i warsztat godny. Czytało się świetnie i czytałoby się dłużej z wielką przyjemnością.
Tak filozoficznie trochę: jeśli świat na opak to logicznie-odwrotne powinno być nielogiczne?
patetronusie, miło powitać szeroko uśmiechniętego czytelnika :)
Logika mi podpowiada, że logicznie-odwrotne w świecie na opak powinno być nielogiczne. Ale jak coś jest nielogiczne, to wcale nie musi być logiczne, czyli nie musi być nielogiczne, a może być nawet logiczne. Więc, zgodnie z logiczną nielogicznością świata na opak, mam nadzieję, że nic nie wyjaśniłem i wszystko jest teraz ciemne ;)
Dokładnie, nielogicznie zgadzam się z autorem, ale na opak :)
Sympatyczny tekst. Z czasem nabiera lekkości i czyta się przyjemnie.
Ładnie poszalałeś ze światotwórstwem. W efekcie wyszedł bogaty w szczegóły zwierciadlany świat. Ale jakim cudem on się trzyma kupy, to nie wiem…
Bohaterowie też niczego sobie, zwłaszcza pannica.
Babska logika rządzi!
Finklo, dziękuję za komentarz. Rzeczywiście, mam tu trochę światotwórcze szaleństwo ;) Cieszę się, że postacie wyszły dobrze, może jeszcze pojawią się gdzieś w przyszłości .
Cześć!
Bardzo klimatyczny początek. Dobrze zarysowałeś ton opowieści (kontrola, podatki – podane z lekkim przymrużeniem oka – to lubię). Niektóre postacie (szczególnie dowódca straży i jego rudy pomocnik) wyszły trochę sztampowo, ale Róża i „flisacy” na plus.
Dialogi całkiem niezłe, aczkolwiek zawieszałem się czasem na atrybucjach. Są trochę zbyt “różnorodne”, a czasem zanadto rozbudowane, jak na mój gust oczywiście, co w pewnym momencie odrywało mnie od wypowiedzi, bo środek ciężkości był przeniesiony na didaskalia.
Na przykład:
– Gdyby drogi były lepiej pilnowane – Róża wyraźnie zaakcentowała ostatnie słowo – to może i by zapewnił. Ale, jak widać, na tratwach więcej strażników niż na gościńcach.
Wyjaśnienia narratora są tu moim zdaniem zbędne i dialog staje się mniej dynamiczny. Nie jest to zaś rozmowa dżentelmenów z Yorkshire. ;-)
Inny przykład:
– Można tak powiedzieć – odpowiedział chłopak
zdawkowo.
Z samej wypowiedzi wynika, że jest zdawkowa. Podpowiedź znów zbędna.
Kreacja świata na opak to duży atut opowiadania. Nie do końca jasne są dla mnie zasady, które rządzą tym uniwersum (z jednej strony dialogi działają zupełnie wspak, ale kolacją staje się obiad, a nie śniadanie ;-)), lecz nie ma sensu rozkładać tego na czynniki pierwsze, bo jest klimacik i konkretna rozrywka. Dużo w tekście nienachalnego, inteligentnego humoru (nawiązanie do lex retro non agit wykorzystałeś idealnie w takim uniwersum).
Skrzynka jako MacGuffin trochę mnie nie przekonała. Od razu skojarzyło mi się z walizką, w której rzekomo miała zostać umieszczona dusza Marsellusa Wallace’a (i to dobrze), jednak zgrzytnęło mi przede wszystkim, że przed aukcją nie poznano jej zawartości (lub nie wyjaśniono licytantom dlaczego, no chyba że to element świata na opak ;-)). To trochę taki fabularny wytrych.
Następnie szedł miejscowy mistrz alchemii, Ukwap, wraz ze swoimi gośćmi ze stron odległych: mistrzem Mateyem i uczniem Jadamem. Kroku próbował im dotrzymywać podstarzały kapłan Jawor, który swą obecność tłumaczył niedoskonałością alchemii.
Można by spróbować uniknąć powtórzenia. ;-)
Generalnie mi się podobało, chociaż „Dziś pełnia” lepsza, ale to dobrze, bo widać postępy. ;-)
Pozdrawiam!
"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski
FilipieWiju,
dzięki za odwiedziny.
Dialogi całkiem niezłe, aczkolwiek zawieszałem się czasem na atrybucjach. Są trochę zbyt “różnorodne”, a czasem zanadto rozbudowane, jak na mój gust oczywiście, co w pewnym momencie odrywało mnie od wypowiedzi, bo środek ciężkości był przeniesiony na didaskalia.
Właśnie w pierwszej wersji tekstu atrybucje były tak skąpe, że dostawałem głosy, że nie wiadomo, kto co mówi. Widocznie po poprawkach przesadziłem w drugą stronę ;p
Kreacja świata na opak to duży atut opowiadania. Nie do końca jasne są dla mnie zasady, które rządzą tym uniwersum (z jednej strony dialogi działają zupełnie wspak, ale kolacją staje się obiad, a nie śniadanie ;-)), lecz nie ma sensu rozkładać tego na czynniki pierwsze, bo jest klimacik i konkretna rozrywka. Dużo w tekście nienachalnego, inteligentnego humoru (nawiązanie do lex retro non agit wykorzystałeś idealnie w takim uniwersum).
Dziękuję. Światotwórczo chciałem tu trochę poszaleć, ale jednak z naciskiem na przygodę bohaterów. Gdybym chciał stworzyć świat na opak, który dałoby się rozłożyć na czynniki pierwsze i wytrzymałby krytykę analizujących go czytelników, to pewnie samo przedstawienie zasad działania świata zajęłoby z pół, jeśli nie większość, opka. Ale to może innym razem ;)
Skrzynka jako MacGuffin trochę mnie nie przekonała. Od razu skojarzyło mi się z walizką, w której rzekomo miała zostać umieszczona dusza Marsellusa Wallace’a (i to dobrze), jednak zgrzytnęło mi przede wszystkim, że przed aukcją nie poznano jej zawartości (lub nie wyjaśniono licytantom dlaczego, no chyba że to element świata na opak ;-)). To trochę taki fabularny wytrych.
Trochę fabularny wytrych, ale trochę też chciałem zrobić z tego “tajemniczą licytację”. W zwykłej skrzynce mogło być zarówno nic, jak i jakieś drogocenne przedmioty – z pewnością podbija to napięcie wśród licytujących. Wiem, że w prawdziwym świecie nic takiego, raczej, nie miałoby miejsca, ale to w końcu świat na opak ;)
Generalnie mi się podobało, chociaż „Dziś pełnia” lepsza, ale to dobrze, bo widać postępy. ;-)
Dzięki!
Za resztę uwag też dziękuję i pozdrawiam :)
Przyjemnie się czytało :)
Przynoszę radość :)
Anet, dziękuję :)