
– Pieprzony L.A. Son! – Drobna kobieta ubrana w przykurzoną podróżną opończę nie potrafiła opanować złości. – Uwierzysz, Wadowitz, ten debil wysadził nas dobre dziesięć mil od celu, niech no tylko trafi w moje łapy…
Sierżant ze zrozumieniem pokiwał głową. Młoda porucznik urodą przypominała anioła, ale nieraz potrafiła dać się we znaki całemu męskiemu personelowi bazy na tyle mocno, że każdy rozsądny facet omijał ją szerokim łukiem. Zresztą w tej chwili daleka była od swego standardowego image`u niezbyt rozgarniętej bywalczyni gabinetów kosmetycznych – starannie naniesiony kamuflaż sprawiał, że jej twarz wyglądała jak ogorzała od wiatru i słońca, a niedomyte dłonie i brudne paznokcie wskazywały, że przywykła do codziennej, ciężkiej pracy. Nietypowe w tych stronach jasne włosy ukryła pod szarą chustą – wyglądała jak miejscowa wieśniaczka udająca się na targ do miasteczka. Oczywiście w towarzystwie mężczyzny. Brodatego i nieskorego do jakiejkolwiek czułości. Jak wszyscy wokół.
Wijąca się pośród skalistych pagórków wąska droga była nierówna, a z rzadka rosnące na poboczu cyprysy nie dawały choćby odrobiny cienia.
Co jakiś czas mijali podobnych sobie ludzi, wymieniali krótkie pozdrowienia i nie niepokojeni ruszali dalej. Ukryty w małżowinie ucha miniaturowy relations-chip pozwalał im na sprawne porozumiewanie się w każdym z miejscowych języków, mężczyzna używał aramejskiego czy hebrajskiego tak dobrze, że nie wzbudzał u tubylców najmniejszych podejrzeń. Kobieta zaś milczała, jak wszystkie tutejsze kobiety, kiedy zdarza się im napotkać obcych.
Tuż przed Nacerat natknęli się na znudzony rzymski patrol, ale legionistom, rozleniwionym panującym, mimo wczesnej pory, upałem, nie chciało się nawet zwrócić koni w ich stronę.
Wywiad tym razem dobrze odrobił lekcje – szybko znaleźli niewielki domek samotnie usytuowany na wzgórzu. Zawiasy dosyć solidnych drewnianych drzwi nawet nie zaskrzypiały, kiedy ostrożnie stąpając, weszli do środka.
Skromna izdebka wypełniona prostymi sprzętami tonęła w półmroku – niewielkie otwory okienne dostarczały jednak na tyle światła, żeby mogli mieć pewność – pomieszczenie było puste.
Za kotarą dzielącą izbę usłyszeli jakiś hałas.
Porucznik zbliżyła palec do ust, nakazując partnerowi zachowanie absolutnej ciszy. Sama, niemal bezszelestnie zbliżyła się do zawieszonej w poprzek ściany zasłony. Nasłuchiwała przez chwilę, potem nieoczekiwanie dla sierżanta szybko zdjęła z głowy chustkę. Kaskada długich jasnoblond włosów zajaśniała na tle ciemnej ściany. Zdecydowanym ruchem zrzuciła z siebie wierzchnie okrycie – w brązowym polowym kombinezonie z dystynkcjami na piersi wyglądała piekielnie władczo. Skinieniem dłoni dała sygnał, ruszyli.
Za przepierzeniem, drżąca ze strachu młoda kobieta, bez powodzenia próbowała się ukryć za drewnianą skrzynią. Widać było, że o tej porze nie spodziewała się nikogo; była ubrana w skromną ciemnozieloną tunikę, mającą swoje najlepsze lata już dawno za sobą – świadczyły o tym ślady wielokrotnego cerowania tkaniny.
– Tyś jest Mariam, córka Joachima? – zapytała porucznik po aramejsku, próbując nadać brzmieniu swego głosu możliwie łagodny ton. – Nie lękaj się, nie stanie ci się żadna krzywda.
Kobieta, nieco ośmielona tym zapewnieniem, zaciekawiona łypnęła na niezwykły strój napastniczki i, dostrzegłszy sierżanta, natychmiast skuliła się z powrotem, chowając w ramiona głowę.
– Męża mego nie ma w domu, przyjdźcie przed wieczorem – wydusiła wreszcie, wciąż przerażona.
– Nie bój się nas, jestem Gabriela, a ten tam przy ścianie to Joshua. Pokój ci, Mariam.
– Pokój i wam, czego chcecie, wędrowcy? – zapytała już spokojniej. Najwyraźniej oboje nie czyhali na jej życie, no i w biednym domostwie nie było niczego wartego kradzieży.
– Pan nasz przesyła ci pozdrowienie i prosi o posłuchanie – włączył się do rozmowy Wadowitz. – Wybacz nam to niespodziewane najście – dodał miękko. Nie czuł się dobrze już w chwili, kiedy dowiedział się o zadaniu. Teraz, stojąc twarzą w twarz z kobietą, najchętniej zapadłby się pod ziemię…
– Jesteście ze świątyni? Kapłan mnie wzywa? – odezwała się zaskoczona Mariam.
– Jesteśmy ze świątyni wszystkich świątyń, a pan nasz wzywa cię, abyś była posłuszną jego woli.
– Cóż mam uczynić?
– Wolą naszego pana staniesz się brzemienna i urodzisz syna, który będzie równy królom. To jest twoje przeznaczenie – odpowiedziała porucznik.
Kobieta z przerażeniem rzuciła się w najdalszy kąt izby.
– Poniechajcie mnie, prędzej się zabiję, niż dam się zhańbić – krzyknęła przerażona.
– Rzekłam ci przecież szczerze, że nic ci nie grozi, a pana naszego nawet nie zobaczysz. Jego wola wystarczy, abyś była brzemienna, na nic opór.
– Jakże się to stanie? Co wtedy powie mąż mój, cóż na to inni ludzie? – wypowiedziała, kryjąc twarz w dłoniach.
– Mąż zrozumie, a ludzie uwierzą, wielka jest bowiem potęga i moc pana. I skoro potrafi ciebie uczynić brzemienną, sprawi i to, że cię nikt nie potępi.
– Nie sprawi on, że się na to zgodzę, nie ma we mnie grzechu i prędzej się zabiję, niż dam się opętać demonom – odpowiedziała hardo.
– Zatem mówisz, nie? Wolisz pozostać żoną prostego cieśli, kiedy możesz być królową? – dociekał Joshua.
– Taka jest moja wola, odejdźcie i przekażcie panu waszemu, że Mariam pozostanie prawa po kres swoich dni. A gdyby na mnie nastawał, oddam życie wierna swemu Bogu. Martwa więcej będę warta, niż splugawiona – odpowiedziała, wstając.
– A jeśli to bóg żąda od ciebie, abyś mu była posłuszną i sprzeniewierzając się jego woli, źle czynisz? – przerwała jej zirytowana Gabriela.
– Bóg już mi dał męża, da nam kiedyś dzieci, nie stanie się to jednak wbrew mojej woli. Żaden Bóg nie zrobiłby czegoś takiego! – z przekonaniem zawołała kobieta.
– Niechaj zatem będzie, jak chcesz – porucznik podeszła do kobiety, kładąc jej dłoń na szyi.
Mariam zdążyła spojrzeć na nią z przestrachem i osunęła się na ziemię.
– Musiałaś? – z wyrzutem powiedział Wadowitz. – Przecież wyraźnie oświadczyła, że się na nic nie godzi!
– Mamy swoje rozkazy. Tu nie ma miejsca na wątpliwości. Pomóż mi, już!
Pregnanter wskazywał dziewięćdziesiąt sześć procent. Niewielka kapsułka prawie na pewno wypełni swą rolę, pomyślała porucznik.
Nie niepokojeni przez nikogo opuścili miasteczko. Szli obok siebie w milczeniu.
– No co jest? – nie wytrzymała w końcu kobieta. – Nie jestem z siebie dumna, to było świństwo, ale taką mamy służbę. Szef realizuje cele misji i nasze wątpliwości nie mają tu żadnego znaczenia. Odmówiłabym, jutro przysłałby kogoś innego.
– No ale to przecież było wbrew kodeksowi, tak? Ludzie mają wolną wolę, żeby nie wiem co, nie możemy aż tak ingerować. Na dobrą sprawę to był gwałt. I dlaczego ona? Nie było starszej? To przecież jeszcze niemal dziecko…
– Wyluzuj, Joshua. To rodzina jednego z tutejszych pracujących w obsłudze bazy. Kojarzysz takiego mocno zakręconego Jana, dbającego o dostawy wody? To jakaś jego krewna. I popatrz na to z drugiej strony, dziewczyna urodzi, i jeśli misja się rozwinie i okrzepnie, ta kobieta kiedyś stanie się jedną z najpotężniejszych matek w historii. To mało?
– Ale żeby zaraz in vitro? U dziewicy? Nie można było normalniej?
– Nasza Mariam od dziecka służyła kapłanom, w tych czasach to jak certyfikat czystości, no nie krzyw się tak… Jeśli urodzi dziecko, uznają to za cud. A projekt we wstępnej fazie potrzebuje cudów, żeby nabrać rozgłosu i przetrwać. A potem zarobić na siebie. Jak myślisz, dlaczego się jej pokazałam w mundurze? I nie wyczyściłam pamięci? Tworzymy legendę, wyluzuj już trochę.
– A ten jej mąż? Uwierzy?
– To dobry, empatyczny facet. Jakby co, zawsze mogę się z nim spotkać i to omówić.
– Paralizatorem? – zapytał uszczypliwie. – Mniejsza z tym, ale do czego nam jest potrzeba ta ciąża? Jesteś blisko szefa, wspominał coś?
Porucznik nerwowo przygryzła usta.
– Nie wiem za dużo… Jakiś projekt genetyczny. Misja sporo kosztuje i wkrótce zwiniemy bazę. Dzieciak będzie miał we krwi komórki pozwalające nam kontaktować się zdalnie i zachować wpływ na przyszłą populację. Dopóki nie zginie, on albo jego następcy – dodała.
Kobieta rozejrzała się wokół. Trakt prowadzący do Kafarnaum był zupełnie pusty.
– A w dupie, nałaziliśmy się dzisiaj za wszystkie czasy. Użyję Graala.
Wyjęła niewielkie gliniane naczynie i wprawnym ruchem odkręciła denko.
Wewnątrz znajdował się przyklejony do ściany miniaturowy pojemnik, wyglądający jak dezodorant w atomizerze. Podeszła do sporego przydrożnego kamienia. Nacisnęła włącznik i obficie spryskała górną powierzchnię głazu. Po krótkiej chwili jego porowata struktura pokryła się cienką warstwą czegoś przypominającego szkło – zrazu matowe, szybko zaczęło wypełniać się kolorami. Ogniwa solarne uaktywniły się i ekran komunikatora ożył na dobre. Komputer w aerozolu działał do piętnastu minut, na tyle długo, żeby nadać swoją pozycję i poprosić o podwózkę. Szybko wklepała koordynaty.
Potem wystarczyło spryskać ekran paroma kroplami wody i po urządzeniu nie było śladu.
Po kilku minutach niemal niewidoczny Apollo Gize miękko zawisł nad drogą i otworzył właz.
Dziewiąta misja zakończona sukcesem – krótko zameldowała pilotowi.
– Jak twoje wszystkie – skwitował uśmiechnięty od ucha do ucha Sam Sung. – Szef będzie zadowolony.
Trzydzieści cztery lata później.
Blady księżyc od czasu do czasu prześwitujący przez chmury, sprawiał, że koszmarnie zimna noc na pustyni nie wydawała się być czymś strasznym. Dwaj wędrowcy, ukryci w zagłębieniu terenu z zainteresowaniem przyglądali się scenie rozgrywającej się niemal na wyciągnięcie dłoni. Młody mężczyzna klęczał na ziemi z uniesionymi wysoko rękoma i głośno krzyczał w stronę nieba.
– Nie możesz tak, nie wolno ci, słyszysz! – darł się tak głośno, że nawet gdyby jego rozmówca znajdował się na księżycu, pewnie usłyszałby każde słowo… – Nie możesz narzucić niczego ludziom, ojcze mój, któryś jest w niebie! Pozwól im decydować o sobie. I powiem ci coś jeszcze… Wiele lat nauczałem ich w dobrej wierze, będąc przekonanym, że mam rację, ale to oni nauczyli mnie, że wszystko co uważasz za słabość, jest właśnie istotą człowieczeństwa. Daj im się mylić, daj wybrać drogę. Potrzebują swojego rozumu, nie jakichś nakazów, rozumiesz to?
Wyczerpany, oddychał ciężko przez dłuższą chwilę. Znikąd nie usłyszeli odpowiedzi.
– Zatem powiem ci jeszcze, com zdecydował – wykrzyczał mężczyzna w ciemność. – Wiem, że tylko moja śmierć uwolni ludzi od ciebie, dlatego wolę zginąć, byś przestał ich nękać . To najlepsze, co mogę dla nich uczynić. Żegnaj więc i uszanuj mą wolę: Zostaw ludzkość w spokoju i nigdy tu nie wracaj.
Wstał z kolan i słaniając się, powoli ruszył przed siebie.
Tydzień później.
Ed Monton nie miał cienia wątpliwości, że oddany z prawie ośmiusetmetrowej odległości strzał był celny. Odłożył broń i wycofał się ze stanowiska na wzgórzu. Niewielki, starannie przykryty siatką maskującą namiot przynajmniej zapewniał nieco chłodu, mimo że dzielił go z naprawdę gorącą partnerką.
Lucy Fair skinęła mu na powitanie.
– Nie było komplikacji, zdjąłeś go?
– Bez problemu. I co teraz?
– Normalka, czekamy dwa dni. Środek jest na tyle mocny, że nikomu nie przyjdzie do głowy uznać go za żywego. Potem to samo zrobisz ze strażnikami i zabieramy chłopaka do domu. Tutaj się już nie przyda. W przeciwieństwie do faktu, że zniknie w niewyjaśniony sposób…
– Myślisz, że to nie koniec, że będą go pamiętali? – zapytał z powątpiewaniem.
– Cholera wie, za ludźmi nie trafisz – wzruszyła ramionami Lucy Fair.
-
Witaj zaczynając lekturę pomyślałem znów kolejna wariacja na stary temat. Jednak historia potoczyła się całkiem ciekawie a zakończenie bomba!
Za horyzontem, dziękuję Ci bardzo. Z niepokojem czekałem na komentarz, bo zdaję sobie sprawę, że to może być nieco kontrowersyjne podejście do znanego wszystkim tematu.
“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman
Podejście niewątpliwie niekanoniczne;)
Czyli Lucy była kobietą, zupełnie jak Kopernik?!
Super!
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Cześć :)
Fajne to było, Andy :) Dobrze napisane, z odpowiednim rytmem, wciągające i dające na koniec niemałą satysfakcję. Trochę przypominało w trakcie lektury starą dobrą fantastykę, nie bojąca się poruszać tematów wiary okraszonych odrobiną retro science fiction, taką w stylu “Obcego w obcym kraju” Heinleina, “Ziemi Chrystusa” Dukaja albo – choć trochę mniej – “Według łotra” Snerga.
Naprawdę dobra robota, bo jedyne do czego musiałbym się przyczepić, to imiona postaci. Bo o ile Lucy Fair, Ed Monton albo Sam Sung są świetne i dodają dodatkowego smaczku opowiadaniu, to Wadowitz trąci klerykalną tandetą (wybacz, jeśli miałoby Cię urazić to sformułowanie, ale nie potrafię lepiej oddać wrażenia) a L.A. Son jest jakby na siłę i mnie skonfundowało już na samym początku i brzmi strasznie nienaturalnie, bo jeśli to inicjały to L. A., a z kolei Son to nazwisko, to ktoś zdenerwowany, przeklinając drugą osobę, na pewno nie użyłby pełnego imienia i nazwiska. Wiesz, to tak jak u nas w kraju, wina jest Tuska a nie Donalda Tuska, ***** Kaczyńskiego, a nie Jarosława Kaczyńskiego, a pewna stonoga krzyczała “Ziobro ty…”, a nie Zbigniewie Ziobro i tak dalej ;) :D
Reasumując: bardzo dobre, zajmujące opowiadanie, bez wahania polecam do biblioteki :)
Pozdrawiam serdecznie
Q
Known some call is air am
Ambush, WTH, kolejny komentarz z Krakowa! Nie zdziwię się, jeśli za chwilę odezwie się Dziwisz! :)
Tak, Lucy jest kobietą, ba, nawet archanioł Gabriela nią jest. W kobiecie mieści się i dobro(?), i zło.
Cieszę się, że przywołałaś postać Kopernika. On to dopiero napisał niekanoniczne dzieło! Mimo, że przecież był kanonikiem. Dziękuję bardzo za przeczytanie.
Outta Sewer, lejesz miód na me złe serce. Dziękuję za niespodziewanie dobrą ocenę mojej “pracy”. Może odniosę się krótko do tego, co Ci się nie spodobało. Nazwiska.
O ile Ed Monton czy Sam Sung zostały użyte dla żartu, a Lucy Fair wymyśliłem w trakcie, to Wadowitz i L.A. Son zawierały pewien klucz.
Wadowitz miał się kojarzyć sam wiesz z kim. Trochę pierdołowaty sierżant w służbie systemu, jednak nie waha się odezwać, kiedy na jego oczach dzieje się zło. Co prawda mu nie zapobiegł, ale dobre i to.
L.A.Son to raczej pseudonim. Wyobraź sobie młodego wyluzowanego chłopaka z Kalifornii. Czarnoskóry, potwornie nudzi się na misji i totalnie ma w nosie swoje obowiązki. Wystartował,w kabinie głośny rap, zostawił zespół w terenie, gdzieś. Bo generalnie, wszystko ma gdzieś. Na imię ma Richard, ale w bazie wołają na niego L.A. Son, czyli fonetycznie: Elejson. Elejson na początku opowieści wprowadza biblijny klimat. :)
Taki był mój plan, nie udało się? Trudno.
I tak jestem piekielnie zadowolony z Twojego komentarza i polecenia, dziękuję!
“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman
Hej
No co mam powiedzieć?
Udało ci się.
Z początku bałem się że zmieszasz religię z gównem obrażając ja na każdym kroku. Jednakże sprytnie balansowałeś na tej granicy wiary zabawy dobrego smaku i interpretacji dowolnej.
Oby tak dalej
Pozdrawiam.
Pisz to co chciałbyś czytać, czytaj to o czym chcesz pisać
dziękuję. Wbrew pozorom, mam duży szacunek do każdej religii i jej wyznawców ( edit. może poza wyznawcami tzw. religii smoleńskiej) i mam nadzieję, że nikogo nie uraziłem moim opowiadaniem. To tylko ukazanie sprawy z innej strony. Co, jeśli to Bóg popełnił grzech pierworodny, a Jezus zdecydował się na śmierć, żeby uchronić nas przed tyranią ojca?
Pozdrawiam!
“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman
Nie ukrywam, że tagi sprawiły, iż do lektury przystąpiłam mocno nastroszona, albowiem teksty poruszające sprawy religii nie są tym, co lubię najbardziej. Jednak bycie dyżurną zobowiązuje, więc westchnęłam i zabrałam się do czytania. I jakież było moje zdumienie, kiedy okazało się, że miałeś bardzo zacny pomysł, a opowiadanie okazało się naprawdę dobre, a gdyby było lepiej napisane, to nawet bardzo dobre. ;D
Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym móc zgłosić Dziewiątą misję do Biblioteki.
– Pieprzony L.A. Son! – drobna kobieta ubrana w przykurzoną podróżną opończę nie potrafiła opanować złości. ―> – Pieprzony L.A. Son! – Drobna kobieta ubrana w przykurzoną podróżną opończę nie potrafiła opanować złości.
Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/
Wijąca się pośród skalistych pagórków wąska polna droga była nierówna… ―> Czy między skalistymi pagórkami na pewno wiła się polna droga? Jeśli na skalistych pagórkach były pola, to co na nich uprawiano?
Za dzielącą dom zaimprowizowaną kotarą usłyszeli jakiś hałas. ―> Kotara może dzielić pomieszczenie, ale nie podzieli domu?
Może: Za kotarą dzieląca izbę/ pomieszczenie usłyszeli jakiś hałas.
– Tyś jest Mariam, córka Joachima? – zapytała porucznik po aramejsku, próbując nadać brzmieniu swego głosu możliwie łagodny ton – Nie lękaj się, nie stanie ci się żadna krzywda. ―> Brak kropki po didaskaliach.
…i, dostrzegłszy sierżanta, natychmiast z powrotem skuliła głowę. ―> Jak można skulić głowę?
A może miało być: …i, dostrzegłszy sierżanta, natychmiast z powrotem się skuliła, chowając głowę w ramionach.
…włączył się do rozmowy Wadowitz.– Wybacz… ―> Brak spacji po kropce.
-Jakże się to stanie? ―> Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.
– Ale żeby zaraz In vitro? ―> – Ale żeby zaraz in vitro?
…spryskała górną powierzchnię głazu. Po krótkiej chwili jego powierzchnia pokryła się… ―> Czy to celowe powtórzenie?
– Nie możesz tak, nie wolno ci, słyszysz! – Darł się tak głośno… ―> – Nie możesz tak, nie wolno ci, słyszysz! – darł się tak głośno…
…oddany z prawie ośmiuset metrowej odległości strzał… ―> …oddany z prawie ośmiusetmetrowej odległości strzał…
…namiot przynajmniej zapewniał nieco chłodu. Mimo, że dzielił go z naprawdę gorącą partnerką. ―> …namiot przynajmniej zapewniał nieco chłodu, mimo że dzielił go z naprawdę gorącą partnerką.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
O ile Ed Monton czy Sam Sung zostały użyte dla żartu, a Lucy Fair wymyśliłem w trakcie, to Wadowitz i L.A. Son zawierały pewien klucz.
No i to było dla mnie problemem, bo doszukiwałem się jednego klucza dla wszystkich imion. I tak nie skojarzyłem L.A. Son z Elejson, bo pomyślałem, że to powstało według tego samego klucza co późniejszy Ed Monton – czyli od miast imiona, bez szerszego kontekstu.
Wadowitz miał się kojarzyć sam wiesz z kim.
Wiem, wiem. I to jest ta właśnie nasza, swojska tandeta kojarząca się z dewocjonaliami i otaczaniem kultem kremówek, bo lubił je ten ktoś. Nie pasuje mi to do reszty.
Taki był mój plan, nie udało się? Trudno.
Coś tam się udało, ale ja nie do końca wyłapałem, co do wyłapania było :)
Pozdrawiam serdecznie
Q
Known some call is air am
Drugi raz w krótkim czasie nie czytam tagów i nacinam się na tekst, który na początku na to nie wskazuje, ale w trakcie lektury okazuje się poruszać tematy, za poruszaniem których nie przepadam. Nie jest to oczywiście obiektywna ujma dla opowiadania, a moja osobista opinia. Ciężko brać na poważnie religie politeistyczne, bo ich bóstwa i tak są raczej karykaturalne, i robienie z nich superbohaterów, błaznów itp. nie robi w zasadzie większej różnicy. Inaczej sprawa przedstawia się natomiast w wyznaniach czczących jedno bóstwo, jakie by ono nie było. Ale dobra, bo ja tak o sobie, a miało być o tekście.
A więc – mimo poruszania tematyki, której fanem nie jestem, opowiadanie jest napisane po prostu dobrze. Zarówno technicznie, bo wiele do ewentualnej poprawy tu nie ma, jak i fabularnie. Podoba mi się, że nie pojawiły się tu motywy próbujące wyśmiać religię, co zdarza się bardzo często w tekstach nawiązujących do tej tematyki, a całość jest podana w sposób neutralny. Nie ma tu opinii, a jedynie wariacja podsycona elementami, których w oryginalnej wersji na próżno szukać.
tagi miały stanowić swego rodzaju ostrzeżenie: Achtung, kontrowersyjny temat, a przynajmniej jego ujęcie. Miło mi, że odbiór tekstu jest pozytywny.
Dziękuję Ci bardzo za wszystkie Twoje uwagi, są jak najbardziej zasadne. Błędy zostały poprawione. Winna jest moja gorąca głowa – piszę szybko i zaraz chcę się tym dzielić. Zgłosiłem co prawda tekst do betowania, ale ponieważ przez prawie piętnaście minut nikt nie kliknął, uznałem że nikomu nie będzie się chciało brać za religię. :D No i nie lubię czekać, dzień później opowiadanie byłoby już inne.
“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman
ale ponieważ przez prawie piętnaście minut nikt nie kliknął,
Bardzo optymistycznie zakładałeś chęć betowania :) Ja po przybyciu tutaj, na portal, dałem tekst do bety i czekałem trzy dni, a po tym czasie opublikowałem, bo nikt się nie zgłosił. Najlepiej pozaczepiać ludzi, poprosić o betę na shoutboxie, może się ktoś znajdzie chętny. No i jest zasada wzajemności – ktoś ci pomoże w becie, więc w dobrym tonie jest się odwdzięczyć.
Known some call is air am
Witaj!
Opowiadanko napisane jest całkiem przyzwoicie, choć drobne rzeczy można wypunktować. Gdzieś uciekło chyba kilka przecinków i zdaje mi się, że masz nie do końca poprawny zapis dialogów.
np.
“– Pieprzony L.A. Son! – drobna kobieta ubrana w przykurzoną podróżną opończę nie potrafiła opanować złości.”
→ Drobna z dużej litery, nie zaczynasz tutaj od czynności “gębowej”, tylko od opisu kobiety.
“– Tyś jest Mariam, córka Joachima? – zapytała porucznik po aramejsku, próbując nadać brzmieniu swego głosu możliwie łagodny ton – Nie lękaj się, nie stanie ci się żadna krzywda.”
→ brakuje kropki po ton.
“włączył się do rozmowy Wadowitz.– Wybacz nam to niespodziewane najście”
→ brakuje spacji po kropce
“-Jakże się to stanie? Co wtedy powie mąż mój, cóż na to inni ludzie? – wypowiedziała, kryjąc twarz w dłoniach.”
→ zjadło spację i mamy – zamiast –
Opowiadanko niczego sobie, alternatywna wersja znanych wydarzeń. Lekkie, lae w pamięć nie zapadnie. Nie kleiło mi się tylko to zakończenie:
“Lucy Fair skinęła mu na powitanie.
– Nie było komplikacji, zdjąłeś go?
– Bez problemu. I co teraz?
– Normalka, czekamy dwa dni. Środek jest na tyle mocny, że nikomu nie przyjdzie do głowy uznać go za żywego. Potem to samo zrobisz ze strażnikami i zabieramy chłopaka do domu. Tutaj się już nie przyda. W przeciwieństwie do faktu, że zniknie w niewyjaśniony sposób…
– Myślisz, że to nie koniec, że będą go pamiętali? – zapytał z powątpiewaniem.
– Cholera wie, za ludźmi nie trafisz – wzruszyła ramionami Lucy Fair.”
No bo skoro dla Lucyferki to normalka, to dlaczego nie wie jak to się dalej potoczy? Odniosłem wrażenie, że wykonywała już podobne misje i ta jest kolejną z cyklu powtarzających się, więc skutek jest do przewidzenia.
A pod opowiadaniem zapodział się jakiś zbłąkany minus -
– Pozdrawiam!
edit: Nie odświeżyłem i powtórzyłem pewnie łapankę po reg. :D
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
czytając Twoje uwagi uświadomiłem sobie, że ten Wadowitz, mimo że może jakoś nie pasuje, jednak posiada spory walor. Zwraca uwagę. Czytasz: Ed Monton i uśmiechasz się przez ułamek sekundy. I tyle. Wadowitz Ciebie uwiera, przywodzi na myśl klerykalną tandetę, kremówki i całą miałkość polskiego katolicyzmu i kultu maryjnego pozbawionego jakiejkolwiek treści intelektualnej.No i żydowskie brzmienie nazwiska, przypominające, że jesteśmy nieudolnymi naśladowcami i kiedyś mieliśmy (tu) starszych braci. Dla mnie, jako autora, to niespodziewana wartość dodana :) Co do betowania, z pewnością jest potrzebne i potrafi pomóc. Na pewno Ciebie kiedyś o to poproszę :)
dziękuję bardzo. Pisałem już, że nie miałem i nie mam zamiaru szydzić z religii. Dla mnie to fascynujące, że istnieją ludzie, dla których wiara jest czymś oczywistym, tak bardzo, jak dla innych, oczywistym jest jej brak.
dziękuję! Tak, Reg urządziła sobie łapankę i rozstrzelała mnie w tzw. drobny mak ;) Jeśli chodzi o zakończenie, Lucy udzieliła odpowiedzi dotyczącej działania zespołu w ciągu najbliższych dni. Ed pytał jednak, czy jej zdaniem, kiedy już ewakuują Jezusa, coś z jego nauk przetrwa i będzie miało jakiś wpływ na ludzkość. I tego mogła nie wiedzieć.
“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman
Bardzo proszę, Andyql, miło mi, że mogłam się przydać. Teraz mogę udać się do klikarni. ;)
Winna jest moja gorąca głowa – piszę szybko i zaraz chcę się tym dzielić.
Chwalebna jest chęć dzielenia się twórczością, ale powinieneś też zadbać o jak najskuteczniejsze chłodzenie głowy, aby po kilku dniach móc raz jeszcze spokojnie przeczytać tekst, poprawić usterki, jeśli zajdzie taka potrzeba i dopiero wtedy zaprezentować go czytelnikom. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
oczywiście masz rację. Tak powinno być. Czytelnicy są najważniejsi. Jeszcze raz Ci dziękuję!
“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman
Andyql, jeszcze raz bardzo proszę i PSNP. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
DNP :)
“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman
Kurka, zazdroszczę warsztatu, ale albo czegoś niedoczytałem albo znalazłem błąd logiczny. Mężatka dziewicą? Albo z jej mężem coś nie tak, albo akcja dzieje się w dniu ślubu a mąż?
przyjmijmy następujące interpretacje:
“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman
Historia przednia! I bardzo podobają mi się dialogi – nie mam lepszego słowa jak “plastyczne”.
dziękuję! Właśnie w tej chwili licznik lubiących Ciebie człekokształtnych zanotował + 1. Jestem przekonany, że nie potrafię pisać dialogów :)
“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman
Eee, niezłe to było :) Wziąłeś na warsztat temat wałkowany milion razy i udało Ci się stworzyć coś nowego i zaskakującego. Na dodatek tekst jest przyzwoicie napisany. Właściwie jedyne, co mnie zaskoczyło to dziewictwo mężatki. Czytałam Twoje wyjaśnienia powyżej, ale konsekwentnie określasz Miriam jako kobietę, co prawda młodą, ale jednak. Może przydałoby się gdzieś tam dorzucić zdanie, że była właściwie jeszcze dziewczynką.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Właściwie jedyne, co mnie zaskoczyło to dziewictwo mężatki.
No cóż, nie jestem autorem tego pomysłu :) Ten motyw jest starszy ode mnie o jakieś 1800 lat.
A z tą dziewczynką, to też nie do końca tak jest. Zainteresowałem się nieco tematem i dostępne źródła przyjmują, że Maria, w chwili urodzenia Jezusa miała ok. 19 lat.
Pięknie Ci dziękuję za przeczytanie i polecenie!
“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman
Tekst w porządku. Tematyka wałkowana już od dawna, ale nie kojarzę takiego uzasadnienia dla śmierci bohatera.
Tak informacyjnie: na wymowę L.A. Sona nie zwróciłam uwagi. Może, gdyby na pierwsze miał Kyrie… Bo raczej szłam taką drogą: L.A. => Los Angeles => Anioły => Syn Aniołów.
Czytało się przyjemnie.
Babska logika rządzi!
Nigdy nie czytam tagów, żeby nie spalić sobie niespodzianki. Tutaj jednak informacja o aramejskim zrobiła swoje – od razu zapowiadało się chrystusowo ;)
W przeciwieństwie do kilku komentujących wcześniej, ja bardzo lubię wariacje religijne. Ten motyw może nie jest jakoś szczególnie oryginalny, ale fajnie zrealizowany. Bawiłem się dobrze – klikam do biblioteki.
Moje powieści: https://marmaxborowski.pl/kwestia-wyboru/
dziękuję bardzo. Jezus, czego by o nim nie mówić/pisać, zasługuje na bibliotekę. :)
Chociaż Niemcy uważali, że to mit. (Gott mit uns) ;)
“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman