- Opowiadanie: Larifari - A pizza ciałem się stała

A pizza ciałem się stała

Ser­wu­ję moją prze­ką­skę na dziś.

Mam na­dzie­ję, że jest do­brze wy­pie­czo­na i do­pra­wio­na.

Smacz­ne­go!

 

PS

Może za­wie­rać śla­do­we ilo­ści orzesz­ków ziem­nych, ale nie­ste­ty nie za­wie­ra głów­ne­go skład­ni­ka, z któ­re­go sły­nie kuch­nia, w któ­rej mogę dziś go­to­wać. Mam na­dzie­ję, że żaden z tu­tej­szych Gor­do­nów Ram­say­ów, nie weź­mie mnie za to na wi­de­lec. 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

A pizza ciałem się stała

– Czym mogę słu­żyć? – za­py­tał ostroż­nie kel­ner.

– Za­skocz mnie. Niech pla­cek, który przy­nie­siesz, od­ci­śnie na mnie swe pięt­no. – Sie­dzą­cy przy stole męż­czy­zna od­po­wie­dział ci­chym, ak­sa­mit­nym gło­sem, in­ten­syw­nie ge­sty­ku­lu­jąc dłoń­mi. Palce tań­czy­ły za­wzię­cie, jakby miały stwo­rzyć kulę ognia lub przy­wo­łać po­mniej­sze­go de­mo­na ga­stro­no­micz­ne­go.

– Oczy­wi­ście – od­parł skrom­nie przed­sta­wi­ciel ob­słu­gi i zgię­ty wpół wy­co­fał się ze stre­fy za­gro­że­nia.

Mark Por­ter, młody, aspi­ru­ją­cy dzien­ni­karz, przy­glą­dał się sy­tu­acji, sie­dząc po dru­giej stro­nie owal­ne­go stołu. Ilość błysz­czą­cych kie­lisz­ków i za­sta­wy zro­bi­ła­by na nim wra­że­nie, gdyby nie przy­tła­cza­ją­cy prze­pych, pa­nu­ją­cy w całej re­stau­ra­cji. Strop i ścia­ny nośne były za­pew­ne za­pro­jek­to­wa­ne, aby udźwi­gnąć wszyst­kie te an­ty­ki, cięż­kie dę­bo­we blaty oraz ob­ra­zy w ma­syw­nych ra­mach, nie­mniej jed­nak, czuł się tu nie­pew­nie.

– Mo­że­my za­czy­nać – oznaj­mił łaskawie męż­czy­zna sie­dzą­cy przed nim, le­ni­wym, kry­tycz­nym okiem omia­ta­jąc salę.

Dzi­siej­szy wy­wiad sta­no­wił praw­dzi­we speł­nie­nie snów Marka, a do­kład­niej kosz­ma­rów, po­nie­waż sta­wał oko w oko z Pla­cen­tym Ma­ri­na­rą. Był to czło­wiek, który znaj­do­wał się ostat­nio na ję­zy­kach wszyst­kich. Nikt nie znał jego do­kład­ne­go wieku. On sam na­zy­wał sie­bie na­sto­lat­kiem, lecz miał lat co naj­mniej czter­dzie­ści. Biały gar­ni­tur o mod­nym kroju, spod któ­re­go wy­zie­ra­ła kar­ma­zy­no­wa ko­szu­la, ozdo­bio­na zie­lo­nym kra­wa­tem o li­ścia­stym de­se­niu oraz blond włosy w ar­ty­stycz­ny nie­ła­dzie, sku­tecz­nie go od­mła­dza­ły. Nie­ar­ty­stycz­ny ład na gło­wie Marka i jego kla­sycz­na, sta­lo­wa ma­ry­nar­ka spra­wia­ły, że ide­al­nie wta­piał się w tło, przy swym roz­mów­cy. Sie­dzie­li w cen­trum po­miesz­cze­nia, a twa­rze wszyst­kich zgro­ma­dzo­ne przy po­zo­sta­łych sto­li­kach zwró­co­ne były do pana Ma­ri­na­ry, ni­czym li­ście ba­zy­lii do słoń­ca.

– Panie Pla­cen­ty, każdy do­strze­ga pana suk­ces, ale jaką cenę płaci pan za życie, które wy­brał? – za­py­tał Mark. 

– Cóż za głu­pie py­ta­nie. Od­po­wiedź za­war­ta jest w nim samym. Je­stem nie­ustan­nie ob­ser­wo­wa­ny. To cena mego nie­by­wa­łe­go suk­ce­su. Py­tasz mnie o moje życie, muszę więc za­cząć od po­cząt­ku. Je­stem pizzą. Od trzy­na­stu lat z ka­wał­kiem. Po­sta­no­wi­łem pójść tą nie­ła­twą ścież­ką, by za­pi­sać się na kar­tach hi­sto­rii.

Mark nie słu­chał. Ta ty­ra­da była sta­łym punk­tem każ­de­go wy­wia­du. Sie­dział i sta­rał się, by potok słów swo­bod­nie prze­pły­wał od jed­ne­go ucha do dru­gie­go, omi­ja­jąc zwoje mó­zgo­we. Nie­szczę­sny dyk­ta­fon, kon­tra­stu­ją­cy czer­nią z bielą ob­ru­su, nie po­sia­dał po­dob­nej umie­jęt­no­ści i re­je­stro­wał każde słowo.

– Mój świat opar­ty jest na dwóch fi­la­rach – kon­ty­nu­ował z em­fa­zą Pla­cen­ty. – Po pierw­sze: je­steś tym, co jesz, co nie wy­ma­ga chyba żad­ne­go tłu­ma­cze­nia. Dru­gim jest fakt, iż ludz­kie ko­mór­ki sta­rze­ją się. Tam gdzie inni lu­dzie do­strze­ga­ją wy­łącz­nie nie­do­sko­na­łość, ja od­naj­du­ję moż­li­wo­ści. To mój dar. Ludz­kie ko­mór­ki wciąż wy­mie­nia­ne są na nowe, a ich bu­du­lec po­cho­dzi oczy­wi­ście z tego, co czło­wiek spo­ży­wa. Moi do­rad­cy na­uko­wi sza­cu­ją, że czas życia naj­bar­dziej dłu­go­wiecz­nych ko­mó­rek wy­no­si w przy­bli­że­niu dwa­dzie­ścia jeden lat. Od ponad trzy­na­stu jem wy­łącz­nie pizzę. W tym cza­sie, co naj­mniej sie­dem­dzie­siąt pro­cent moich ko­mó­rek zo­sta­ło za­stą­pio­ne przez takie, które wcze­śniej były pizzą.

Nie­dro­gi, ale ele­ganc­ki timex, wy­glą­da­ją­cy cie­kaw­sko spod le­we­go man­kie­tu ko­szu­li Marka, skru­pu­lat­nie od­li­czał ko­lej­ne mi­nu­ty. Jego wła­ści­ciel czuł się jak szyn­ka par­meń­ska, doj­rze­wa­ją­ca trzy­na­sty mie­siąc i cze­ka­ją­ca z utę­sk­nie­niem na ostrze, które skró­ci jej cier­pie­nia.

– Je­stem żywą, cho­dzą­cą i my­ślą­cą pizzą. – Pan Ma­ri­na­ra z dumą za­koń­czył mo­no­log.

– To nie­zmien­nie mnie fa­scy­nu­je – od­po­wie­dział grzecz­nie. – Dla­cze­go w erze glo­ba­li­za­cji, z nie­zli­czo­nej ilo­ści po­traw, wy­brał pan aku­rat pizzę. Dla­cze­go wybór nie padł choć­by na spa­ghet­ti?

– Pff, te klu­ski? Pa­sta­fa­ria­nie cię przy­sła­li, chłop­cze? Jem wy­łącz­nie naj­lep­szą pizzę z małą ilo­ścią droż­dży, o chru­pią­cych, ale mięk­kich brze­gach. Nie ak­cep­tu­ję żad­nych pe­inir­li, lan­go­szy, fo­cac­ci, pod­pło­my­ków, oko­no­miy­akich lub abo­mi­na­cji w po­sta­ci cal­zo­ne. Pro­wa­dzę rów­nież mię­dzy­na­ro­do­wą kam­pa­nię, ma­ją­cą na celu de­le­ga­li­za­cję tych be­zec­nych piz­ze­ri­nek, o czym za­pew­ne sły­sza­łeś. 

– Tak, sły­sza­łem. A jaką cenę płaci pana ciało, za takie ogra­ni­cze­nia w die­cie? 

– To czę­ste py­ta­nie, za­da­wa­ne przez zwy­kłych zja­da­czy chle­ba – od­po­wie­dział, wy­raź­nie znu­dzo­ny wy­wia­dem Pla­cen­ty. – Utrzy­mu­ję je w do­sko­na­łej for­mie. Mam zbi­lan­so­wa­ną dietę, a na plac­kach, które spo­ży­wam w ciągu doby, można do­strzec całą pi­ra­mi­dę Ma­sło­wa, w ide­al­nych pro­por­cjach.

– Ma pan na myśli pi­ra­mi­dę ży­wie­nio­wą, tak?

– Oczy­wi­ście! A jaką by inną? Ja już do­brze wiem, jaką jem pi­ra­mi­dę. Ostat­nie py­ta­nie – szyb­ko od­parł pod­de­ner­wo­wa­ny Ma­ri­na­ra.

– Nie jest i nie bę­dzie pan pizzą w stu pro­cen­tach, praw­da? Kiedy osią­gnie pan mak­sy­mal­ny sto­pień piz­zo­ni­fi­ka­cji?

– Piz­zo­ni­fi­ka­cja to ter­min, któ­re­go je­stem au­to­rem i który zo­stał prze­ze mnie za­strze­żo­ny, w celu wy­eli­mi­no­wa­nia mar­nych na­śla­dow­ców i zło­dziei idei. Gdy­bym był w pełni pizzą, na krze­śle przed panem le­żał­by go­rą­cy, do­rod­ny, droż­dżo­wy pla­cek z po­mi­do­ra­mi, czosn­kiem, ore­ga­no i oliwą. Nie jest tak, po­nie­waż kilka pro­cent ko­mó­rek na­szych ciał nigdy nie umie­ra. Znaj­du­ją się głów­nie w rdze­niu krę­go­wym oraz mózgu i sta­no­wią dla mnie pew­ne­go ro­dza­ju szkie­let. Wzno­szę na nim swe ciało na nowo, a za bu­du­lec służą mi ko­lej­ne ka­wał­ki pizzy. Te ko­mór­ki są ostat­nim ba­stio­nem czło­wie­czeń­stwa, w moim świe­cie rzą­dzo­nym przez prze­cier po­mi­do­ro­wy i świe­że zioła pro­wan­sal­skie.

Mark ner­wo­wo prze­łkną ślinę, co przy­wo­ła­ło kel­ne­ra, z dumą dzier­żą­ce­go po­je­dyn­czy ta­lerz. Por­ter tym razem zre­zy­gno­wał z po­sił­ku. Miał umó­wio­ne za­le­d­wie pa­rę­na­ście minut wy­wia­du, cudem wci­śnię­te w porę lun­chu ga­stro-ce­le­bry­ty. Kel­ner po­ło­żył ta­lerz przed Pla­cen­tym. Przez mo­ment wy­da­wa­ło się, że chciał coś po­wie­dzieć, lecz ani chybi stchó­rzył. Jego twarz osią­gnę­ła kolor doj­rza­łe­go po­mi­do­ra San Ma­rza­no i roz­pły­ną się w po­wie­trzu, ni­czym ka­wa­łek moz­za­rel­li w sied­miu­set Fah­ren­he­itach.

– You want a piece of me? – rzu­cił nagle pan Ma­ri­na­ra, uzbra­ja­jąc się w nóż i wi­de­lec.

– Słu­cham? – za­py­tał Mark.

– Po­czę­stu­jesz się? Wy­glą­da nie­źle. I tak za to nie płacę. Dla szefa kuch­ni sam fakt, że jego dzie­ło sta­nie się moją czę­ścią, jest nie­po­mier­nym za­szczy­tem. Bę­dzie mógł je re­gu­lar­nie wi­dy­wać w te­le­wi­zji i na ła­mach lo­kal­nej ga­ze­ty, kiedy gram w golfa albo ści­skam dłoń bur­mi­strza.

– Nie dzię­ku­ję – od­po­wie­dział Mark, de­li­kat­nie onie­śmie­lo­ny spo­ufa­la­ją­cym tonem roz­mów­cy. 

Pla­cen­ty zmarsz­czył się jak ne­apo­li­tań­czyk na widok ana­na­sa, a w jego oczach za­pło­ną ogień pieca opa­la­ne­go drew­nem. Obiek­to­wi ataku mo­men­tal­nie zro­bi­ło się go­rą­co. Cie­pło roz­cho­dzi­ło się rów­no­mier­nie, gwa­ran­tu­jąc prze­pie­cze­nie wszyst­kich warstw.

– A może jed­nak na ka­wa­łek się sku­szę – uprzej­mie od­parł.

Wstał i po­chy­lił się nad sto­łem, ni­czym ol­brzym wi­sząc nad wie­żow­ca­mi i igli­ca­mi krysz­ta­ło­we­go mia­stecz­ka. Chwy­cił kru­chy brzeg jed­ne­go z ka­wał­ków i po­cią­gnął. Pa­ru­ją­cy, wiot­ki trój­kąt ode­rwał się, po­zo­sta­wia­jąc za sobą resz­tę okrą­głe­go kon­ty­nen­tu. Je­dy­nie jego czu­becz­ko­wi nie udała się ta ope­ra­cja. Naj­praw­do­po­dob­niej było to spo­wo­do­wa­ne wy­jąt­ko­wo cien­kim cia­stem na­tu­ral­nie wy­stę­pu­ją­cym w cen­tral­nej czę­ści pra­wi­dło­wo roz­płasz­czo­ne­go plac­ka oraz wpły­wem wil­go­ci za­war­tej w sosie i do­dat­kach, lub też wy­ni­ka­ło z nie­kom­pe­ten­cji kro­ją­ce­go albo jego nie­wy­star­cza­ją­co ostre­go na­rzę­dzia. Rów­nież dobył sztuć­ców, bojąc się zbez­cze­ścić dro­go­cen­ny dar. Robił to pod bacz­nym okiem kel­ne­ra, kry­ją­ce­go się w cie­niu, który przed chwi­lą ze zgro­zą ob­ser­wo­wał kar­ko­łom­ny mię­dzy­ta­le­rzo­wy trans­fer.

Skosz­to­wał. Cia­sto było smacz­ne, wę­dli­na i ser po­rząd­ne. W sosie były chyba ka­pa­ry i jakiś owoc, co czy­ni­ło go wy­śmie­ni­tym, lecz był pewny, że jadł kie­dyś lep­szą pizzę. W cie­ple spo­ufa­la­ją­ce­go gestu pana Ma­ri­na­ry, od­wa­ga w chło­pa­ku wzro­sła ni­czym cia­sto droż­dżo­we i zde­cy­do­wał się na bez­myśl­nie nie­dy­skret­ne py­ta­nie.

– Nie nudzi się to panu?

– W żad­nym wy­pad­ku. Skąd ten po­mysł? Nie ist­nie­je druga tak róż­no­rod­na i za­ska­ku­ją­ca po­tra­wa jak pizza.

– Nie jest panu żal wszyst­kich tych dań, które stały się nie­do­stęp­ne? – po­wie­dział Mark, zer­ka­jąc na ta­le­rze le­żą­ce na sto­łach do­oko­ła.

Coś bły­snę­ło w zie­lo­nych jak oliw­ki oczach pana Pla­cen­te­go, gdy te po­dą­ży­ły za wzro­kiem dzien­ni­ka­rza. Chło­pak wi­dział, że kryje się w nich walka, mi­łość mie­sza się z nie­na­wi­ścią, a po­żą­da­nie ze wstrę­tem i wzgar­dą. Wy­bu­cho­wa mie­sza­ni­na w końcu chyba zo­bo­jęt­nia­ła, bo spoj­rze­nie Ma­ri­na­ry osty­gło, a roz­sze­rzo­ne źre­ni­ce skie­ro­wa­ły się na Por­te­ra.

– Nie po­do­ba mi się twój ton, chłop­cze – po­wie­dział w końcu. – Za­pra­szam cię do stołu, ob­da­ro­wu­je czymś bar­dzo oso­bi­stym, a ty nie prze­sta­jesz za­da­wać tych głu­pich pytań. 

– Je­stem dzien­ni­ka­rzem. Żyję z za­da­wa­nia pytań.

– A ja je­stem świa­to­wym fe­no­me­nem i żyję z wy­zna­cza­nia no­wych kie­run­ków i prze­kra­cza­nia ludz­kich ba­rier.

– Chyba się pan prze­ce­nia.

– Je­stem pie­przo­nym bo­giem, koleś! Je­stem ucie­le­śnie­niem bó­stwa trzę­są­ce­go całym pan­te­onem wło­skiej kuch­ni – krzy­czał, ści­ska­jąc w dło­niach srebr­ne sztuć­ce.

– Je­steś czło­wie­kiem je­dzą­cym dużo pizzy, nikim wię­cej…

– Milcz! – prze­rwał mu. – Ma­lut­ki czło­wiecz­ku, czy wiesz ilu mam fol­lo­wer­sów? Czy zda­jesz sobie spra­wę ile osób ob­ser­wu­je mój fan­pa­ge? Nawet w tej chwi­li mi­lio­ny, po­wta­rzam jesz­cze raz, mi­lio­ny cze­ka­ją, aż wyjdę z tego po­miesz­cze­nia, za­lo­gu­ję się i na­pi­szę choć­by słowo. Jedno słowo. Tyle wy­star­czy żeby znisz­czyć tę knaj­pę lub do­ko­nać jej ascen­den­cji. Jedno słowo wy­star­czy także, żeby znisz­czyć cie­bie, wszyst­ko­żer­ny kmio­cie!

Po­miesz­cze­nie wy­peł­ni­ła at­mos­fe­ra o gę­sto­ści po­rząd­nej, do­brze do­pra­wio­nej pas­sa­ty. Bez czosn­ku.

– Wy­ko­rzy­stał pan limit swych pytań – kon­ty­nu­ował. – Pro­szę mnie opu­ścić. Pra­gnę w spo­ko­ju przy­jąć por­cję tego cy­me­su.

– Smacz­ne­go. – Mark Por­ter wstał, nie mając na po­do­rę­dziu żad­nej cię­tej ri­po­sty. Ostat­ni raz spoj­rzał na ga­stro-ce­le­bry­tę. Ten od­prę­żył się, roz­ko­szu­jąc zwy­cię­stwem. Spoj­rzał dzien­ni­ka­rzo­wi w oczy, pod­niósł kawek pizzy, cier­pli­we cze­ka­ją­cej do tej pory na ta­le­rzu i ugryzł go. Zgro­ma­dze­ni w re­stau­ra­cji lu­dzie mil­cze­li, wsłu­chu­jąc się w eks­cy­tu­ją­ce od­gło­sy prze­żu­wa­nia. Pla­cen­ty, po chwi­li trwa­ją­cej zde­cy­do­wa­nie zbyt długo, prze­łknął, pod­niósł obie dło­nie i prze­rwał ciszę.

– A pizza cia­łem się stała i za­miesz­ka­ła mię­dzy nami – wy­skan­do­wał na­tchnio­nym gło­sem.

Sala eks­plo­do­wa­ła. Siła wy­bu­chu owa­cji, krzy­ków i ogól­nej eu­fo­rii, po­win­na wy­rzu­cić Marka przez okno, on jed­nak opu­ścił po­miesz­cze­nie spo­koj­nym kro­kiem. Wy­cho­dząc, minął kel­ne­ra, który klę­cząc, ronił łzy naj­czyst­szej ra­do­ści. 

Kiedy Mark za­trza­snął za sobą drzwi ob­skur­nej tak­sów­ki, mógł w końcu po­lu­zo­wać kra­wat i roz­piąć naj­wyż­szy guzik ko­szu­li. Nie oba­wiał się gróźb Czło­wie­ka-Piz­zy, su­per­bo­ha­te­ra, na któ­re­go nie za­słu­ży­li­śmy.

„Czy może mnie znisz­czyć?” – my­ślał, gdy tak­sów­ka brnę­ła przez ską­pa­ne w desz­czu ulice. “W żad­nym wy­pad­ku. Może utrud­nić mi ka­rie­rę, ale prze­cież nikt nie trak­tu­je po­waż­nie tego wa­ria­ta. Mi­lio­ny ludzi ob­ser­wu­ją­cych go na por­ta­lach spo­łecz­no­ścio­wych nic nie zna­czą. To samo tyczy się tych kilku na­dę­tych świ­rów, we wło­skiej knaj­pie”.

Na chło­pa­ka za­pew­ne spa­dła­by kry­ty­ka ze stro­ny re­dak­to­ra na­czel­ne­go, za nie­pro­fe­sjo­nal­ne za­cho­wa­nie, lecz wy­wiad, za­koń­czo­ny wy­bu­chem pana Pla­cen­te­go Ma­ri­na­ry, sprze­da­wał się dość do­brze. Naj­wi­docz­niej sam ce­le­bry­ta rów­nież był ukon­ten­to­wa­ny roz­gło­sem, po­nie­waż do­bro­dusz­nie nie urze­czy­wist­nił swych gróźb. Wy­da­wa­ło­by się więc, że w osta­tecz­nym roz­ra­chun­ku, spo­tka­nie w żaden spo­sób nie wpły­nie na dal­sze życie Marka Por­te­ra. Nie była to jed­nak praw­da. Dzien­ni­karz uświa­do­mił to sobie, gdy jego na­rze­czo­na na­stęp­ne­go dnia za­py­ta­ła:

– Może za­mó­wi­my dzi­siaj pizzę, co?

Koniec

Komentarze

Larifari, tekst liczący niemal jedenaście i pół tysiąca znaków to już nie szort. Bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na OPOWIADANIE.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nieźle wykpiony powód popularności żywiącego się pizzą Placentego. Znalazłam tu sporą dawkę absurdu, ale wielka szkoda, że zabrakło fantastyki.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

– Za­skocz mnie. Niech pla­cek, który prze­nie­siesz, od­ci­śnie na mnie swe pięt­no – sie­dzą­cy przy stole męż­czy­zna… ―> – Za­skocz mnie. Niech pla­cek, który przy­nie­siesz, od­ci­śnie na mnie swe pięt­no.Sie­dzą­cy przy stole męż­czy­zna

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

wy­wiad był praw­dzi­wym speł­nie­niem snów Marka, a do­kład­niej kosz­ma­rów, po­nie­waż roz­mów­cą był sam Pla­cen­ty Ma­ri­na­ra. Był to czło­wiek… ―> Lekka byłoza.

 

a wszyst­kie twa­rze zgro­ma­dzo­ne przy po­zo­sta­łych sto­li­kach… ―> Czy dobrze rozumiem, że przy stolikach siedziały twarze?

A może miało być: …a twa­rze wszystkich zgro­ma­dzo­ne przy po­zo­sta­łych sto­li­kach

 

Nie­szczę­sny dyk­ta­fon, kon­tra­stu­ją­cy swą czer­nią z bielą ob­ru­su… ―> Zbędny zaimek – czy dyktafon mógł kontrastować cudza czernią?

 

wy­no­si w przy­bli­że­niu 21 lat. ―> …wy­no­si w przy­bli­że­niu dwadzieścia jeden lat.

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.

 

Nie­dro­gi, ale ele­ganc­ki Timex… ―> Nie­dro­gi, ale ele­ganc­ki timex

Nazwy produktów przemysłowych zapisujemy małą literą: http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

Jego wła­ści­ciel czuł się jak Pro­sciut­to di Parma, doj­rze­wa­ją­ce trzy­na­sty mie­siąc i cze­ka­ją­ce z utę­sk­nie­niem na ostrze które skró­ci jej cier­pie­nia. ―> Piszesz o szynce, a ta jest rodzaju żeńskiego, więc: Jego wła­ści­ciel czuł się jak Pro­sciut­to di Parma, doj­rze­wa­ją­ca trzy­na­sty mie­siąc i cze­ka­ją­ca z utę­sk­nie­niem na ostrze, które skró­ci jej cier­pie­nia.

Zamiast Pro­sciut­to di Parma, napisałabym: szynka parmeńska.

 

– Nie nudzi się to Panu? ―> – Nie nudzi się to panu?

Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

ile osób ob­ser­wu­je mój fun­pa­ge? ―> …ile osób ob­ser­wu­je mój fan­pa­ge?

 

Ostat­ni raz spoj­rzał na ga­sto-ce­le­bry­tę. ―> Literówka.

 

pod­niósł kawek pizzy, cier­pli­we cze­ka­ją­cej do tej pory na jego ta­le­rzu i wziął kęs. ―> …pod­niósł kawek pizzy, cier­pli­we cze­ka­ją­cej do tej pory na ta­le­rzu i zjadł/ połknął/ przełknął kęs.

Kęsów się nie bierze.

 

Kiedy Mark za­trza­sną za sobą… ―> Kiedy Mark za­trza­snął za sobą

 

„Czy może mnie znisz­czyć? – my­ślał, gdy tak­sów­ka brnę­ła przez ską­pa­ne w desz­czu ulice. – W żad­nym wy­pad­ku. Może utrud­nić mi ka­rie­rę, ale prze­cież nikt nie trak­tu­je po­waż­nie tego wa­ria­ta. Mi­lio­ny ludzi ob­ser­wu­ją­cych go na por­ta­lach spo­łecz­no­ścio­wych nic nie zna­czą. To samo tyczy się tych kilku na­dę­tych świ­rów, we wło­skiej knaj­pie”. ―>  W cudzysłów ujmujemy tylko myślenie, nie didaskalia.

„Czy może mnie znisz­czyć? – my­ślał, gdy tak­sów­ka brnę­ła przez ską­pa­ne w desz­czu ulice. W żad­nym wy­pad­ku. Może utrud­nić mi ka­rie­rę, ale prze­cież nikt nie trak­tu­je po­waż­nie tego wa­ria­ta. Mi­lio­ny ludzi ob­ser­wu­ją­cych go na por­ta­lach spo­łecz­no­ścio­wych nic nie zna­czą. To samo tyczy się tych kilku na­dę­tych świ­rów, we wło­skiej knaj­pie”.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: Zapis myśli bohaterów

 

Dzien­ni­karz uświa­do­mił to sobie, gdy jego na­rze­czo­na na­stęp­ne­go dnia za­py­ta­ła: Może za­mó­wi­my dzi­siaj pizzę, co? ―> Wypowiedź dialogową zapisujemy w nowym wierszu.

Dzien­ni­karz uświa­do­mił to sobie, gdy jego na­rze­czo­na na­stęp­ne­go dnia za­py­ta­ła:

– Może za­mó­wi­my dzi­siaj pizzę, co?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Serdecznie dziękuję za wskazanie błędów i wszystkie sugestie regulatorzy.

 

Mam tylko wątpliwość do pierwszego wskazanego przez Ciebie błędu, a mianowicie do:

…odciśnie na mnie swe piętno – siedzący przy stole mężczyzna odpowiedział cichym, aksamitnym głosem…

Czy po piętno powinna być kropka, jeżeli mamy do czynienia z tzw. “czynnością gębową”? 

Rozumiem, że zapis:

…odciśnie na mnie swe piętno – odpowiedział cichym, aksamitnym głosem, siedzący przy stole mężczyzna…

jest już poprawny. 

Larifari, didaskalia w rzeczonym zdaniu zaczynasz od słów: siedzący przy stole mężczyzna… a to, moim zdaniem, nie wygląda na czynność gębową, wzmianka o mówieniu pojawia się nieco później i natychmiast piszesz o gestykulowaniu, któremu poświęcasz też kolejne zdanie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Larifari nanieś poprawki. Kolejnym czytelnikom będzie łatwiej.

Lożanka bezprenumeratowa

Dzięki Ambush, za zwrócenie uwagi. Nanosiłem wskazane poprawki chyba w zbyt dużym pośpiechu i dwie faktycznie mi umknęły. Nie wątpię, że w tekście wciąż znajdują się jakieś babole, które mi umykają, kilka w międzyczasie znalazłem. Jeżeli coś wpadło ci w oko, to proszę daj znać.

Cześć! 

 

Z dozą ironii udało Ci się pokazać absurdy popularności celebrytów, co uważam za duży plus. Opowiadanie czyta się przyjemnie. Zgrzytnęła mi jedna rzecz w kreacji postaci dziennikarza. Mark na początku wydaje się speszony i trochę znudzony, a potem nagle staje się odważny i bezczelny, nie przekonuje mnie fakt, że nastąpiło to pod wpływem poczęstowania pizzą.

Wyłapałam parę kwestii technicznych.

Jego właściciel czuł się jak szynka parmeńska, dojrzewająca trzynasty miesiąc i czekająca z utęsknieniem na ostrze[+,] które skróci jej cierpienia.

– Jestem żywą, chodzącą i myślącą pizzą. – Z dumą zakończył monolog Pan Marinara.

Zapis nie zgadza się ani z regułami dotyczącymi didaskaliów, ani narracji dialogowej. Trzeba przeredagować.

 

Mark nerwowo przełkną ślinę, co przywołało kelnera, z dumą dzierżącego pojedynczy talerz.

Nie wydaje mi się, aby przełkniecie śliny mogło przywołać kelnera. Może ciąg zdarzeń powinien być odwrotny? 

 

Ciepło rozchodziło się równomiernie, gwarantując przepieczenie wszystkich warstw.

Tego nie zrozumiałam.

 

Wybuchowa mieszanina w końcu chyba zobojętniała, bo spojrzenie Marinary ostygło, a rozszerzone źrenice skierowały [+się] na Portera.

Pomieszczenie wypełniła atmosfera o gęstości porządniej, dobrze doprawionej passaty.

Literówka

 

– Smacznego. – Nie mając na podorędziu żadnej ciętej riposty, Mark Porter wstał.

Zapis nie zgadza się ani z regułami dotyczącymi didaskaliów, ani narracji dialogowej. Trzeba przeredagować.

 

Nie obawiał się gróźb Człowieka-Pizzy, superbohatera[+,] na którego nie zasłużyliśmy.

Cześć Alicella. 

Wielkie dzięki za komentarz i znalezione błędy. Za moment zabieram się za ich eliminację. 

Zgadzam się, że zmiana w zachowaniu dziennikarza, przebiegła trochę zbyt gwałtownie. W moich wyobrażeniach, od kiedy tylko o nim usłyszał, darzył go antypatią i przy pierwszej okazji dał upust frustracji. 

A co do przepieczenia wszystkich warstw, to chodziło mi o biednego Marka, przypiekanego wzrokiem Placentego. Bo przecież ludzie, tak jak ogry i cebule, mają warstwy ;).

 

Pozdrawiam.

PS.

Przełknięcie śliny, przywołujące kelnera, to też taki mały żarcik. Z tymi żarcikami to niestety tak jest, że często śmieszą one tylko autora :). 

Zgadzam się, że zmiana w zachowaniu dziennikarza, przebiegła trochę zbyt gwałtownie. W moich wyobrażeniach, od kiedy tylko o nim usłyszał, darzył go antypatią i przy pierwszej okazji dał upust frustracji. 

Żeby to trochę złagodzić, mógłbyś się pokusić o jakieś złośliwe myśli Marka na temat celebryty, wtedy zmiana nie byłaby tak gwałtowna.

 

A co do przepieczenia wszystkich warstw, to chodziło mi o biednego Marka, przypiekanego wzrokiem Placentego. Bo przecież ludzie, tak jak ogry i cebule, mają warstwy ;).

Z mądrościami ze Shreka nie śmiem dyskutować ;)

 

Przełknięcie śliny, przywołujące kelnera, to też taki mały żarcik. Z tymi żarcikami to niestety tak jest, że często śmieszą one tylko autora :). 

W sumie nawet zabawny, jak już wiem, że to żart ;)

La­ri­fa­ri,

 

dostrzegam w tej pizzy szczyptę Lema:

 

“Powiedzmy, że ktoś kupuje na kredyt u sklepikarza żywność – mąkę, cukier, mięso i tam dalej, a po jakimś czasie ten sklepikarz występuje do sądu z żądaniem, żeby mu oddano na własność dłużnika, ponieważ, jak wiadomo z medycyny, w przemianie materii substancje cielesne wciąż są zastępowane przez środki żywnościowe, tak że teraz, po paru miesiącach, cały dłużnik razem z głową, wątrobą, rękami i nogami składa się z tłuszczów, białek, jajek i węglowodanów, które sprzedał mu na kredyt sklepikarz. Czy jakikolwiek sąd na świecie przychyli się do roszczeń sklepikarza!?”.

“Czy pan istnieje, Mr. Johns”.

 

To oczywiście żaden zarzut. Przeczytałem z apetytem :)

“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman

Dziękuję za komentarz Andyql. Cieszę się, że smakowało :)

 

Lema uwielbiam, ale o Mr. Johnsie do tej pory nie słyszałem. Odnalazłem to słuchowisko i mi z kolei skojarzyło się ze starym, trochę makabrycznym dowcipem, o tym, jak jeniec w niemieckim obozie po kolei tracił kończyny, w które wdawała się gangrena. Po każdej amputacji, prosił lekarza, aby to co właśnie odciął, zostało zrzucone nad  jego ojczyzną, Wielką Brytanią, podczas najbliższego lotu Luftwaffe. Lekarz chodził z tymi prośbami do dowódcy, a ten zgadzał się. Po pewnym czasie, gdy jeniec nie miał już nóg i własnie stracił drugą rękę, a lekarz znowu poszedł z prośbą do dowódcy, ten się nie zgodził i powiedział: Mi się wydaje, że on próbuje nam uciec. ;)

 

Tutaj masz całość:

 

https://przekroj.pl/kultura/czy-pan-istnieje-mr-johns-stanislaw-lem

 

Sprytny ten jeniec! :)

 

Pozdrawiam.

“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman

Cześć.

Czytało się dobrze, choć momentami styl trochę przedobrzony. Nie wiem, czy taki był zamiar, czy też może po prostu nie trafiają do mnie niektóre użyte zwroty.

Opowiadanie fajne, można się uśmiechnąć. Trafia do mnie tym bardziej, że sam kompletnie nie rozumiem fenomenu wielu “celebrytów”, a śledzenie ich życia i branie za idoli przez tak wiele osób jest czymś wręcz abstrakcyjnym.

Teraz czyta się gładko.

Bardzo podobają mi się kulinarne komentarze dotyczące całkiem innych obszarów życia.

Lożanka bezprenumeratowa

Andyql

Bardzo dziękuję za link :)

 

bjkpsrz

Dziękuję za komentarz. Zastanawiam się, czy w przeszłości ktokolwiek przewidział powstanie “influencerów” i im podobnych, oraz skalę, jaką przyjmie to zjawisko, w skomercjalizowanym świecie. Telefony komórkowe, Internet i wiele innych otaczających nas wynalazków, zostało przepowiedzianych przez wizjonerów, często autorów si-fi. Chyba od zawsze ludzie mieli pewnych idoli, ale teraz, staje się to coraz bardziej absurdalne. 

 

Ambush

Cieszę się, że tekst dobrze się czytało. Dziękuję za poświęcenie czasu i komentarz.

 

 

To jest tak absurdalne, że aż mogłoby być prawdziwe ;) Przyzwoicie napisane, z pomysłe. Do klika brakuje li i tylko odrobiny fantastyki.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dzięki, Irka_Luz :)

Myślałem oczywiście o wprowadzeniu fantastyki, ale jakoś mi się nie komponowała z tym pomysłem. Nie chciałem też jej wciskać na siłę. Przeniesienie do innego świata, zmniejszyłoby także wrażenie, o którym piszesz w pierwszej części komentarza. ;)

 

Pomysł niezły, przede wszystkim zacna karykatura gastro-celebryty. Opowiadanie jest ciekawe, ale momentami ta dość podniosła narracja zamęcza. Brakuje spuszczenia powietrza, ale i tak mi się podobało.

 

 A poniżej fragmenty, które mi trochę nie pasują:

 

– Panie Placenty, każdy dostrzega pana sukces, ale jaką cenę płaci pan za życie, które wybrał? – zapytał Mark. 

– Cóż za głupie pytanie. Odpowiedź zawarta jest w nim samym. Jestem nieustannie obserwowany. To cena mego niebywałego sukcesu. Pytasz mnie o moje życie, muszę więc zacząć od początku. Jestem pizzą. Od trzynastu lat z kawałkiem. Postanowiłem pójść tą niełatwą ścieżką, by zapisać się na kartach historii.

 

Tu warto by chyba było wrzucić coś o niskich cenach pizzy (lub że Placenty dostaje je za darmo), aby odpowiedź faktycznie była zawarta w pytaniu. A tak, to dostrzegam grę słów, ale dalsza wypowiedź Placentego mi się trochę nie klei.

 

Będzie mógł je regularnie widywać w telewizji i na łamach lokalnej gazety, kiedy gra w golfa albo ściska dłoń burmistrza.

 

Wiem, że nawiązujesz do dzieła, ale Placenty składa się z wielu różnych pizz, a więc to jednak on będzie grał w tego golfa, a nie jego część. Zmieniłbym więc na: „kiedy gram w golfa albo ściskam dłoń burmistrza.”.

 

Tyle wystarczy żeby zniszczyć tę knajpę lub dokonać jej ascendencji.

 

Che cosa?

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć, Larifari,

przyjemnie absurdalny szorciak. Styl dosyć patetyczny, lecz pasujący do konwencji. Nie potrafiłam sobie do końca wyobrazić, co też w zasadzie się stało na koniec, ale nigdy nie byłam dobra w absurdach. Mimo to podobało mi się. 

 

 

– Możemy zaczynać – łaskawie oznajmił mężczyzna siedzący przed nim, leniwym, krytycznym okiem omiatając salę.

Raczej “oznajmił łaskawie”. Nie wiem, czy to błąd, ale tak chociażby lepiej brzmi.

 

 

– Po pierwsze: jesteś tym[+,] co jesz, co nie wymaga chyba żadnego tłumaczenia.

 

– Słucham? – zapytał Mark[+.]

 

 

– Jestem żywą, chodzącą i myślącą pizzą.

Uwielbiam to zdanie. Domyślam się, że wielu ludzi mogłoby tak o sobie powiedzieć xD

 

 

Powodzenia w dalszym pisaniu! 

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

FilipWij

Dziękuję za komentarz i spostrzeżenia. 

 

Co do pierwszego fragmentu, to moje intencje były zupełnie inne. Dostrzegłeś grę słów, której ja nie planowałem ani nawet nie zauważyłem :). Mówiąc: “Odpowiedź zawarta jest w nim samym”, Placenty miał na myśli fragment pytania: “każdy dostrzega pana sukces”. Chodziło mu o to, że każdy widzi jego sukces, bo każdy go obserwuje. Najwyższą ceną jest brak prywatności. Zastanawiałem się nawet, czy odpowiedź na pytanie, nie powinna brzmieć: “Odpowiedź zawarta jest w jego pierwszej części”, ale jakoś mi się to gryzło ;).

 

Sporo zastanawiałem się nad Twoją uwagą dotyczącą pizzy grającej w golfa. Po zmianie, zdanie traci trochę absurdu, ale faktycznie jest bardziej poprawne. 

 

Mówiąc o ascendencji, miałem na myśli wyniesienie restauracji na wyższy, zupełnie nowy poziom. Nie jestem pewien, czy takie zastosowanie może być uznane za poprawne, ale wiem, że Pan Placenty takiego słowa by użył ;).

 

Pozdrawiam.

 

LanaVallen

Dziękuję za przeczytanie, komentarz i wyłuszczenie błędów. Zmiany wprowadzone ;)

 

Jak powiedział niegdyś Andrzej Sapkowski:

“Bo w każdym z nas jest Chaos i Ład, Dobro i Zło oraz odrobina pizzy. Ale nad tym można i trzeba zapanować. Trzeba się tego nauczyć.”

 

Pozdrawiam ;)

 

Dzięki za wyjaśnienia.

 

Przyznam, że skoncentrowałem się na pytaniu, a nie jego wprowadzeniu, stąd dostrzegłem inną grę słów, niż zamierzona. ;-)

 

Ta “ascendencja” jest zaś elementem wypowiedzi Pizzentego, więc może być, natomiast wyjaśnienie było konieczne. ;-)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Hej, Larifari!

 

Teraz zamów mi pizzę, bo zgłodniałem. Lubię połączenie ostrych smaków z serami pleśniowymi, najlepiej Gorgonzollą.

Podobał mi się tekst z dwóch powodów:

  1. Uwielbiam pizzę! Jak jadę na delegację, to w menu na obiadokolację jest tylko jedna opcja: pizza i piwo.
  2. Celeb-follow-mania i jej wypunktowanie. Chyba większość z nas tutaj ma podobne na ten temat zdanie.

W stylu momentami jest przesyt porównań, choć większość z nich jest trafna i ciekawa.

 

Wyszło smakowicie.

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Dzięki za komentarz, Krokus. Miło słyszeć, że opowiadanko się podobało.

Też kocham jeść pizzę i zbliżający się weekend chyba będzie wyglądał u mnie tak jak Twoje delegacje. Zresztą, pomysł na opowiadanie powstał podczas rozmyślań nad biznesplanem pt. “zarabiać na robieniu tego, co się kocha” ;).

 

Pozdrawiam.

blond włosy w artystyczny nieładzie ← chochlik zjadł m

– To niezmiennie mnie fascynuje – odpowiedział grzecznie. ← przydałoby się: – …Marek odpowiedział grzecznie.

 rozpłyną się w powietrzu, ← rozpłynął

Uśmiechnęło mnie dopiero zakończenie. W sumie to gorzki tekst. Absurd, ale nie całkiem i gorzki.

Nowa Fantastyka