- Opowiadanie: Larifari - A pizza ciałem się stała

A pizza ciałem się stała

Ser­wu­ję moją prze­ką­skę na dziś.

Mam na­dzie­ję, że jest do­brze wy­pie­czo­na i do­pra­wio­na.

Smacz­ne­go!

 

PS

Może za­wie­rać śla­do­we ilo­ści orzesz­ków ziem­nych, ale nie­ste­ty nie za­wie­ra głów­ne­go skład­ni­ka, z któ­re­go sły­nie kuch­nia, w któ­rej mogę dziś go­to­wać. Mam na­dzie­ję, że żaden z tu­tej­szych Gor­do­nów Ram­say­ów, nie weź­mie mnie za to na wi­de­lec. 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

A pizza ciałem się stała

– Czym mogę słu­żyć? – za­py­tał ostroż­nie kel­ner.

– Za­skocz mnie. Niech pla­cek, który przy­nie­siesz, od­ci­śnie na mnie swe pięt­no. – Sie­dzą­cy przy stole męż­czy­zna od­po­wie­dział ci­chym, ak­sa­mit­nym gło­sem, in­ten­syw­nie ge­sty­ku­lu­jąc dłoń­mi. Palce tań­czy­ły za­wzię­cie, jakby miały stwo­rzyć kulę ognia lub przy­wo­łać po­mniej­sze­go de­mo­na ga­stro­no­micz­ne­go.

– Oczy­wi­ście – od­parł skrom­nie przed­sta­wi­ciel ob­słu­gi i zgię­ty wpół wy­co­fał się ze stre­fy za­gro­że­nia.

Mark Por­ter, młody, aspi­ru­ją­cy dzien­ni­karz, przy­glą­dał się sy­tu­acji, sie­dząc po dru­giej stro­nie owal­ne­go stołu. Ilość błysz­czą­cych kie­lisz­ków i za­sta­wy zro­bi­ła­by na nim wra­że­nie, gdyby nie przy­tła­cza­ją­cy prze­pych, pa­nu­ją­cy w całej re­stau­ra­cji. Strop i ścia­ny nośne były za­pew­ne za­pro­jek­to­wa­ne, aby udźwi­gnąć wszyst­kie te an­ty­ki, cięż­kie dę­bo­we blaty oraz ob­ra­zy w ma­syw­nych ra­mach, nie­mniej jed­nak, czuł się tu nie­pew­nie.

– Mo­że­my za­czy­nać – oznaj­mił ła­ska­wie męż­czy­zna sie­dzą­cy przed nim, le­ni­wym, kry­tycz­nym okiem omia­ta­jąc salę.

Dzi­siej­szy wy­wiad sta­no­wił praw­dzi­we speł­nie­nie snów Marka, a do­kład­niej kosz­ma­rów, po­nie­waż sta­wał oko w oko z Pla­cen­tym Ma­ri­na­rą. Był to czło­wiek, który znaj­do­wał się ostat­nio na ję­zy­kach wszyst­kich. Nikt nie znał jego do­kład­ne­go wieku. On sam na­zy­wał sie­bie na­sto­lat­kiem, lecz miał lat co naj­mniej czter­dzie­ści. Biały gar­ni­tur o mod­nym kroju, spod któ­re­go wy­zie­ra­ła kar­ma­zy­no­wa ko­szu­la, ozdo­bio­na zie­lo­nym kra­wa­tem o li­ścia­stym de­se­niu oraz blond włosy w ar­ty­stycz­ny nie­ła­dzie, sku­tecz­nie go od­mła­dza­ły. Nie­ar­ty­stycz­ny ład na gło­wie Marka i jego kla­sycz­na, sta­lo­wa ma­ry­nar­ka spra­wia­ły, że ide­al­nie wta­piał się w tło, przy swym roz­mów­cy. Sie­dzie­li w cen­trum po­miesz­cze­nia, a twa­rze wszyst­kich zgro­ma­dzo­ne przy po­zo­sta­łych sto­li­kach zwró­co­ne były do pana Ma­ri­na­ry, ni­czym li­ście ba­zy­lii do słoń­ca.

– Panie Pla­cen­ty, każdy do­strze­ga pana suk­ces, ale jaką cenę płaci pan za życie, które wy­brał? – za­py­tał Mark. 

– Cóż za głu­pie py­ta­nie. Od­po­wiedź za­war­ta jest w nim samym. Je­stem nie­ustan­nie ob­ser­wo­wa­ny. To cena mego nie­by­wa­łe­go suk­ce­su. Py­tasz mnie o moje życie, muszę więc za­cząć od po­cząt­ku. Je­stem pizzą. Od trzy­na­stu lat z ka­wał­kiem. Po­sta­no­wi­łem pójść tą nie­ła­twą ścież­ką, by za­pi­sać się na kar­tach hi­sto­rii.

Mark nie słu­chał. Ta ty­ra­da była sta­łym punk­tem każ­de­go wy­wia­du. Sie­dział i sta­rał się, by potok słów swo­bod­nie prze­pły­wał od jed­ne­go ucha do dru­gie­go, omi­ja­jąc zwoje mó­zgo­we. Nie­szczę­sny dyk­ta­fon, kon­tra­stu­ją­cy czer­nią z bielą ob­ru­su, nie po­sia­dał po­dob­nej umie­jęt­no­ści i re­je­stro­wał każde słowo.

– Mój świat opar­ty jest na dwóch fi­la­rach – kon­ty­nu­ował z em­fa­zą Pla­cen­ty. – Po pierw­sze: je­steś tym, co jesz, co nie wy­ma­ga chyba żad­ne­go tłu­ma­cze­nia. Dru­gim jest fakt, iż ludz­kie ko­mór­ki sta­rze­ją się. Tam gdzie inni lu­dzie do­strze­ga­ją wy­łącz­nie nie­do­sko­na­łość, ja od­naj­du­ję moż­li­wo­ści. To mój dar. Ludz­kie ko­mór­ki wciąż wy­mie­nia­ne są na nowe, a ich bu­du­lec po­cho­dzi oczy­wi­ście z tego, co czło­wiek spo­ży­wa. Moi do­rad­cy na­uko­wi sza­cu­ją, że czas życia naj­bar­dziej dłu­go­wiecz­nych ko­mó­rek wy­no­si w przy­bli­że­niu dwa­dzie­ścia jeden lat. Od ponad trzy­na­stu jem wy­łącz­nie pizzę. W tym cza­sie, co naj­mniej sie­dem­dzie­siąt pro­cent moich ko­mó­rek zo­sta­ło za­stą­pio­ne przez takie, które wcze­śniej były pizzą.

Nie­dro­gi, ale ele­ganc­ki timex, wy­glą­da­ją­cy cie­kaw­sko spod le­we­go man­kie­tu ko­szu­li Marka, skru­pu­lat­nie od­li­czał ko­lej­ne mi­nu­ty. Jego wła­ści­ciel czuł się jak szyn­ka par­meń­ska, doj­rze­wa­ją­ca trzy­na­sty mie­siąc i cze­ka­ją­ca z utę­sk­nie­niem na ostrze, które skró­ci jej cier­pie­nia.

– Je­stem żywą, cho­dzą­cą i my­ślą­cą pizzą. – Pan Ma­ri­na­ra z dumą za­koń­czył mo­no­log.

– To nie­zmien­nie mnie fa­scy­nu­je – od­po­wie­dział grzecz­nie. – Dla­cze­go w erze glo­ba­li­za­cji, z nie­zli­czo­nej ilo­ści po­traw, wy­brał pan aku­rat pizzę. Dla­cze­go wybór nie padł choć­by na spa­ghet­ti?

– Pff, te klu­ski? Pa­sta­fa­ria­nie cię przy­sła­li, chłop­cze? Jem wy­łącz­nie naj­lep­szą pizzę z małą ilo­ścią droż­dży, o chru­pią­cych, ale mięk­kich brze­gach. Nie ak­cep­tu­ję żad­nych pe­inir­li, lan­go­szy, fo­cac­ci, pod­pło­my­ków, oko­no­miy­akich lub abo­mi­na­cji w po­sta­ci cal­zo­ne. Pro­wa­dzę rów­nież mię­dzy­na­ro­do­wą kam­pa­nię, ma­ją­cą na celu de­le­ga­li­za­cję tych be­zec­nych piz­ze­ri­nek, o czym za­pew­ne sły­sza­łeś. 

– Tak, sły­sza­łem. A jaką cenę płaci pana ciało, za takie ogra­ni­cze­nia w die­cie? 

– To czę­ste py­ta­nie, za­da­wa­ne przez zwy­kłych zja­da­czy chle­ba – od­po­wie­dział, wy­raź­nie znu­dzo­ny wy­wia­dem Pla­cen­ty. – Utrzy­mu­ję je w do­sko­na­łej for­mie. Mam zbi­lan­so­wa­ną dietę, a na plac­kach, które spo­ży­wam w ciągu doby, można do­strzec całą pi­ra­mi­dę Ma­sło­wa, w ide­al­nych pro­por­cjach.

– Ma pan na myśli pi­ra­mi­dę ży­wie­nio­wą, tak?

– Oczy­wi­ście! A jaką by inną? Ja już do­brze wiem, jaką jem pi­ra­mi­dę. Ostat­nie py­ta­nie – szyb­ko od­parł pod­de­ner­wo­wa­ny Ma­ri­na­ra.

– Nie jest i nie bę­dzie pan pizzą w stu pro­cen­tach, praw­da? Kiedy osią­gnie pan mak­sy­mal­ny sto­pień piz­zo­ni­fi­ka­cji?

– Piz­zo­ni­fi­ka­cja to ter­min, któ­re­go je­stem au­to­rem i który zo­stał prze­ze mnie za­strze­żo­ny, w celu wy­eli­mi­no­wa­nia mar­nych na­śla­dow­ców i zło­dziei idei. Gdy­bym był w pełni pizzą, na krze­śle przed panem le­żał­by go­rą­cy, do­rod­ny, droż­dżo­wy pla­cek z po­mi­do­ra­mi, czosn­kiem, ore­ga­no i oliwą. Nie jest tak, po­nie­waż kilka pro­cent ko­mó­rek na­szych ciał nigdy nie umie­ra. Znaj­du­ją się głów­nie w rdze­niu krę­go­wym oraz mózgu i sta­no­wią dla mnie pew­ne­go ro­dza­ju szkie­let. Wzno­szę na nim swe ciało na nowo, a za bu­du­lec służą mi ko­lej­ne ka­wał­ki pizzy. Te ko­mór­ki są ostat­nim ba­stio­nem czło­wie­czeń­stwa, w moim świe­cie rzą­dzo­nym przez prze­cier po­mi­do­ro­wy i świe­że zioła pro­wan­sal­skie.

Mark ner­wo­wo prze­łkną ślinę, co przy­wo­ła­ło kel­ne­ra, z dumą dzier­żą­ce­go po­je­dyn­czy ta­lerz. Por­ter tym razem zre­zy­gno­wał z po­sił­ku. Miał umó­wio­ne za­le­d­wie pa­rę­na­ście minut wy­wia­du, cudem wci­śnię­te w porę lun­chu ga­stro-ce­le­bry­ty. Kel­ner po­ło­żył ta­lerz przed Pla­cen­tym. Przez mo­ment wy­da­wa­ło się, że chciał coś po­wie­dzieć, lecz ani chybi stchó­rzył. Jego twarz osią­gnę­ła kolor doj­rza­łe­go po­mi­do­ra San Ma­rza­no i roz­pły­ną się w po­wie­trzu, ni­czym ka­wa­łek moz­za­rel­li w sied­miu­set Fah­ren­he­itach.

– You want a piece of me? – rzu­cił nagle pan Ma­ri­na­ra, uzbra­ja­jąc się w nóż i wi­de­lec.

– Słu­cham? – za­py­tał Mark.

– Po­czę­stu­jesz się? Wy­glą­da nie­źle. I tak za to nie płacę. Dla szefa kuch­ni sam fakt, że jego dzie­ło sta­nie się moją czę­ścią, jest nie­po­mier­nym za­szczy­tem. Bę­dzie mógł je re­gu­lar­nie wi­dy­wać w te­le­wi­zji i na ła­mach lo­kal­nej ga­ze­ty, kiedy gram w golfa albo ści­skam dłoń bur­mi­strza.

– Nie dzię­ku­ję – od­po­wie­dział Mark, de­li­kat­nie onie­śmie­lo­ny spo­ufa­la­ją­cym tonem roz­mów­cy. 

Pla­cen­ty zmarsz­czył się jak ne­apo­li­tań­czyk na widok ana­na­sa, a w jego oczach za­pło­ną ogień pieca opa­la­ne­go drew­nem. Obiek­to­wi ataku mo­men­tal­nie zro­bi­ło się go­rą­co. Cie­pło roz­cho­dzi­ło się rów­no­mier­nie, gwa­ran­tu­jąc prze­pie­cze­nie wszyst­kich warstw.

– A może jed­nak na ka­wa­łek się sku­szę – uprzej­mie od­parł.

Wstał i po­chy­lił się nad sto­łem, ni­czym ol­brzym wi­sząc nad wie­żow­ca­mi i igli­ca­mi krysz­ta­ło­we­go mia­stecz­ka. Chwy­cił kru­chy brzeg jed­ne­go z ka­wał­ków i po­cią­gnął. Pa­ru­ją­cy, wiot­ki trój­kąt ode­rwał się, po­zo­sta­wia­jąc za sobą resz­tę okrą­głe­go kon­ty­nen­tu. Je­dy­nie jego czu­becz­ko­wi nie udała się ta ope­ra­cja. Naj­praw­do­po­dob­niej było to spo­wo­do­wa­ne wy­jąt­ko­wo cien­kim cia­stem na­tu­ral­nie wy­stę­pu­ją­cym w cen­tral­nej czę­ści pra­wi­dło­wo roz­płasz­czo­ne­go plac­ka oraz wpły­wem wil­go­ci za­war­tej w sosie i do­dat­kach, lub też wy­ni­ka­ło z nie­kom­pe­ten­cji kro­ją­ce­go albo jego nie­wy­star­cza­ją­co ostre­go na­rzę­dzia. Rów­nież dobył sztuć­ców, bojąc się zbez­cze­ścić dro­go­cen­ny dar. Robił to pod bacz­nym okiem kel­ne­ra, kry­ją­ce­go się w cie­niu, który przed chwi­lą ze zgro­zą ob­ser­wo­wał kar­ko­łom­ny mię­dzy­ta­le­rzo­wy trans­fer.

Skosz­to­wał. Cia­sto było smacz­ne, wę­dli­na i ser po­rząd­ne. W sosie były chyba ka­pa­ry i jakiś owoc, co czy­ni­ło go wy­śmie­ni­tym, lecz był pewny, że jadł kie­dyś lep­szą pizzę. W cie­ple spo­ufa­la­ją­ce­go gestu pana Ma­ri­na­ry, od­wa­ga w chło­pa­ku wzro­sła ni­czym cia­sto droż­dżo­we i zde­cy­do­wał się na bez­myśl­nie nie­dy­skret­ne py­ta­nie.

– Nie nudzi się to panu?

– W żad­nym wy­pad­ku. Skąd ten po­mysł? Nie ist­nie­je druga tak róż­no­rod­na i za­ska­ku­ją­ca po­tra­wa jak pizza.

– Nie jest panu żal wszyst­kich tych dań, które stały się nie­do­stęp­ne? – po­wie­dział Mark, zer­ka­jąc na ta­le­rze le­żą­ce na sto­łach do­oko­ła.

Coś bły­snę­ło w zie­lo­nych jak oliw­ki oczach pana Pla­cen­te­go, gdy te po­dą­ży­ły za wzro­kiem dzien­ni­ka­rza. Chło­pak wi­dział, że kryje się w nich walka, mi­łość mie­sza się z nie­na­wi­ścią, a po­żą­da­nie ze wstrę­tem i wzgar­dą. Wy­bu­cho­wa mie­sza­ni­na w końcu chyba zo­bo­jęt­nia­ła, bo spoj­rze­nie Ma­ri­na­ry osty­gło, a roz­sze­rzo­ne źre­ni­ce skie­ro­wa­ły się na Por­te­ra.

– Nie po­do­ba mi się twój ton, chłop­cze – po­wie­dział w końcu. – Za­pra­szam cię do stołu, ob­da­ro­wu­je czymś bar­dzo oso­bi­stym, a ty nie prze­sta­jesz za­da­wać tych głu­pich pytań. 

– Je­stem dzien­ni­ka­rzem. Żyję z za­da­wa­nia pytań.

– A ja je­stem świa­to­wym fe­no­me­nem i żyję z wy­zna­cza­nia no­wych kie­run­ków i prze­kra­cza­nia ludz­kich ba­rier.

– Chyba się pan prze­ce­nia.

– Je­stem pie­przo­nym bo­giem, koleś! Je­stem ucie­le­śnie­niem bó­stwa trzę­są­ce­go całym pan­te­onem wło­skiej kuch­ni – krzy­czał, ści­ska­jąc w dło­niach srebr­ne sztuć­ce.

– Je­steś czło­wie­kiem je­dzą­cym dużo pizzy, nikim wię­cej…

– Milcz! – prze­rwał mu. – Ma­lut­ki czło­wiecz­ku, czy wiesz ilu mam fol­lo­wer­sów? Czy zda­jesz sobie spra­wę ile osób ob­ser­wu­je mój fan­pa­ge? Nawet w tej chwi­li mi­lio­ny, po­wta­rzam jesz­cze raz, mi­lio­ny cze­ka­ją, aż wyjdę z tego po­miesz­cze­nia, za­lo­gu­ję się i na­pi­szę choć­by słowo. Jedno słowo. Tyle wy­star­czy żeby znisz­czyć tę knaj­pę lub do­ko­nać jej ascen­den­cji. Jedno słowo wy­star­czy także, żeby znisz­czyć cie­bie, wszyst­ko­żer­ny kmio­cie!

Po­miesz­cze­nie wy­peł­ni­ła at­mos­fe­ra o gę­sto­ści po­rząd­nej, do­brze do­pra­wio­nej pas­sa­ty. Bez czosn­ku.

– Wy­ko­rzy­stał pan limit swych pytań – kon­ty­nu­ował. – Pro­szę mnie opu­ścić. Pra­gnę w spo­ko­ju przy­jąć por­cję tego cy­me­su.

– Smacz­ne­go. – Mark Por­ter wstał, nie mając na po­do­rę­dziu żad­nej cię­tej ri­po­sty. Ostat­ni raz spoj­rzał na ga­stro-ce­le­bry­tę. Ten od­prę­żył się, roz­ko­szu­jąc zwy­cię­stwem. Spoj­rzał dzien­ni­ka­rzo­wi w oczy, pod­niósł kawek pizzy, cier­pli­we cze­ka­ją­cej do tej pory na ta­le­rzu i ugryzł go. Zgro­ma­dze­ni w re­stau­ra­cji lu­dzie mil­cze­li, wsłu­chu­jąc się w eks­cy­tu­ją­ce od­gło­sy prze­żu­wa­nia. Pla­cen­ty, po chwi­li trwa­ją­cej zde­cy­do­wa­nie zbyt długo, prze­łknął, pod­niósł obie dło­nie i prze­rwał ciszę.

– A pizza cia­łem się stała i za­miesz­ka­ła mię­dzy nami – wy­skan­do­wał na­tchnio­nym gło­sem.

Sala eks­plo­do­wa­ła. Siła wy­bu­chu owa­cji, krzy­ków i ogól­nej eu­fo­rii, po­win­na wy­rzu­cić Marka przez okno, on jed­nak opu­ścił po­miesz­cze­nie spo­koj­nym kro­kiem. Wy­cho­dząc, minął kel­ne­ra, który klę­cząc, ronił łzy naj­czyst­szej ra­do­ści. 

Kiedy Mark za­trza­snął za sobą drzwi ob­skur­nej tak­sów­ki, mógł w końcu po­lu­zo­wać kra­wat i roz­piąć naj­wyż­szy guzik ko­szu­li. Nie oba­wiał się gróźb Czło­wie­ka-Piz­zy, su­per­bo­ha­te­ra, na któ­re­go nie za­słu­ży­li­śmy.

„Czy może mnie znisz­czyć?” – my­ślał, gdy tak­sów­ka brnę­ła przez ską­pa­ne w desz­czu ulice. “W żad­nym wy­pad­ku. Może utrud­nić mi ka­rie­rę, ale prze­cież nikt nie trak­tu­je po­waż­nie tego wa­ria­ta. Mi­lio­ny ludzi ob­ser­wu­ją­cych go na por­ta­lach spo­łecz­no­ścio­wych nic nie zna­czą. To samo tyczy się tych kilku na­dę­tych świ­rów, we wło­skiej knaj­pie”.

Na chło­pa­ka za­pew­ne spa­dła­by kry­ty­ka ze stro­ny re­dak­to­ra na­czel­ne­go, za nie­pro­fe­sjo­nal­ne za­cho­wa­nie, lecz wy­wiad, za­koń­czo­ny wy­bu­chem pana Pla­cen­te­go Ma­ri­na­ry, sprze­da­wał się dość do­brze. Naj­wi­docz­niej sam ce­le­bry­ta rów­nież był ukon­ten­to­wa­ny roz­gło­sem, po­nie­waż do­bro­dusz­nie nie urze­czy­wist­nił swych gróźb. Wy­da­wa­ło­by się więc, że w osta­tecz­nym roz­ra­chun­ku, spo­tka­nie w żaden spo­sób nie wpły­nie na dal­sze życie Marka Por­te­ra. Nie była to jed­nak praw­da. Dzien­ni­karz uświa­do­mił to sobie, gdy jego na­rze­czo­na na­stęp­ne­go dnia za­py­ta­ła:

– Może za­mó­wi­my dzi­siaj pizzę, co?

Koniec

Komentarze

La­ri­fa­ri, tekst li­czą­cy nie­mal je­de­na­ście i pół ty­sią­ca zna­ków to już nie szort. Bądź uprzej­my zmie­nić ozna­cze­nie na OPO­WIA­DA­NIE.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nie­źle wy­kpio­ny powód po­pu­lar­no­ści ży­wią­ce­go się pizzą Pla­cen­te­go. Zna­la­złam tu sporą dawkę ab­sur­du, ale wiel­ka szko­da, że za­bra­kło fan­ta­sty­ki.

Wy­ko­na­nie po­zo­sta­wia sporo do ży­cze­nia.

 

– Za­skocz mnie. Niech pla­cek, który prze­nie­siesz, od­ci­śnie na mnie swe pięt­no – sie­dzą­cy przy stole męż­czy­zna… ―> – Za­skocz mnie. Niech pla­cek, który przy­nie­siesz, od­ci­śnie na mnie swe pięt­no.Sie­dzą­cy przy stole męż­czy­zna

Tu znaj­dziesz wska­zów­ki, jak za­pi­sy­wać dia­lo­gi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

wy­wiad był praw­dzi­wym speł­nie­niem snów Marka, a do­kład­niej kosz­ma­rów, po­nie­waż roz­mów­cą był sam Pla­cen­ty Ma­ri­na­ra. Był to czło­wiek… ―> Lekka by­ło­za.

 

a wszyst­kie twa­rze zgro­ma­dzo­ne przy po­zo­sta­łych sto­li­kach… ―> Czy do­brze ro­zu­miem, że przy sto­li­kach sie­dzia­ły twa­rze?

A może miało być: …a twa­rze wszyst­kich zgro­ma­dzo­ne przy po­zo­sta­łych sto­li­kach

 

Nie­szczę­sny dyk­ta­fon, kon­tra­stu­ją­cy swą czer­nią z bielą ob­ru­su… ―> Zbęd­ny za­imek – czy dyk­ta­fon mógł kon­tra­sto­wać cudza czer­nią?

 

wy­no­si w przy­bli­że­niu 21 lat. ―> …wy­no­si w przy­bli­że­niu dwa­dzie­ścia jeden lat.

Li­czeb­ni­ki za­pi­su­je­my słow­nie, zwłasz­cza w dia­lo­gach.

 

Nie­dro­gi, ale ele­ganc­ki Timex… ―> Nie­dro­gi, ale ele­ganc­ki timex

Nazwy pro­duk­tów prze­my­sło­wych za­pi­su­je­my małą li­te­rą: http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

Jego wła­ści­ciel czuł się jak Pro­sciut­to di Parma, doj­rze­wa­ją­ce trzy­na­sty mie­siąc i cze­ka­ją­ce z utę­sk­nie­niem na ostrze które skró­ci jej cier­pie­nia. ―> Pi­szesz o szyn­ce, a ta jest ro­dza­ju żeń­skie­go, więc: Jego wła­ści­ciel czuł się jak Pro­sciut­to di Parma, doj­rze­wa­ją­ca trzy­na­sty mie­siąc i cze­ka­ją­ca z utę­sk­nie­niem na ostrze, które skró­ci jej cier­pie­nia.

Za­miast Pro­sciut­to di Parma, na­pi­sa­ła­bym: szyn­ka par­meń­ska.

 

– Nie nudzi się to Panu? ―> – Nie nudzi się to panu?

Formy grzecz­no­ścio­we pi­sze­my wiel­ką li­te­rą, kiedy zwra­ca­my się do kogoś li­stow­nie.

 

ile osób ob­ser­wu­je mój fun­pa­ge? ―> …ile osób ob­ser­wu­je mój fan­pa­ge?

 

Ostat­ni raz spoj­rzał na ga­sto-ce­le­bry­tę. ―> Li­te­rów­ka.

 

pod­niósł kawek pizzy, cier­pli­we cze­ka­ją­cej do tej pory na jego ta­le­rzu i wziął kęs. ―> …pod­niósł kawek pizzy, cier­pli­we cze­ka­ją­cej do tej pory na ta­le­rzu i zjadł/ po­łknął/ prze­łknął kęs.

Kęsów się nie bie­rze.

 

Kiedy Mark za­trza­sną za sobą… ―> Kiedy Mark za­trza­snął za sobą

 

„Czy może mnie znisz­czyć? – my­ślał, gdy tak­sów­ka brnę­ła przez ską­pa­ne w desz­czu ulice. – W żad­nym wy­pad­ku. Może utrud­nić mi ka­rie­rę, ale prze­cież nikt nie trak­tu­je po­waż­nie tego wa­ria­ta. Mi­lio­ny ludzi ob­ser­wu­ją­cych go na por­ta­lach spo­łecz­no­ścio­wych nic nie zna­czą. To samo tyczy się tych kilku na­dę­tych świ­rów, we wło­skiej knaj­pie”. ―>  W cu­dzy­słów uj­mu­je­my tylko my­śle­nie, nie di­da­ska­lia.

„Czy może mnie znisz­czyć? – my­ślał, gdy tak­sów­ka brnę­ła przez ską­pa­ne w desz­czu ulice. W żad­nym wy­pad­ku. Może utrud­nić mi ka­rie­rę, ale prze­cież nikt nie trak­tu­je po­waż­nie tego wa­ria­ta. Mi­lio­ny ludzi ob­ser­wu­ją­cych go na por­ta­lach spo­łecz­no­ścio­wych nic nie zna­czą. To samo tyczy się tych kilku na­dę­tych świ­rów, we wło­skiej knaj­pie”.

Tu znaj­dziesz wska­zów­ki, jak za­pi­sy­wać myśli: Zapis myśli bo­ha­te­rów

 

Dzien­ni­karz uświa­do­mił to sobie, gdy jego na­rze­czo­na na­stęp­ne­go dnia za­py­ta­ła: Może za­mó­wi­my dzi­siaj pizzę, co? ―> Wy­po­wiedź dia­lo­go­wą za­pi­su­je­my w nowym wier­szu.

Dzien­ni­karz uświa­do­mił to sobie, gdy jego na­rze­czo­na na­stęp­ne­go dnia za­py­ta­ła:

– Może za­mó­wi­my dzi­siaj pizzę, co?

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Ser­decz­nie dzię­ku­ję za wska­za­nie błę­dów i wszyst­kie su­ge­stie re­gu­la­to­rzy.

 

Mam tylko wąt­pli­wość do pierw­sze­go wska­za­ne­go przez Cie­bie błędu, a mia­no­wi­cie do:

…od­ci­śnie na mnie swe pięt­no – sie­dzą­cy przy stole męż­czy­zna od­po­wie­dział ci­chym, ak­sa­mit­nym gło­sem…

Czy po pięt­no po­win­na być krop­ka, je­że­li mamy do czy­nie­nia z tzw. “czyn­no­ścią gę­bo­wą”? 

Ro­zu­miem, że zapis:

…od­ci­śnie na mnie swe pięt­no – od­po­wie­dział ci­chym, ak­sa­mit­nym gło­sem, sie­dzą­cy przy stole męż­czy­zna…

jest już po­praw­ny. 

La­ri­fa­ri, di­da­ska­lia w rze­czo­nym zda­niu za­czy­nasz od słów: sie­dzą­cy przy stole męż­czy­zna… a to, moim zda­niem, nie wy­glą­da na czyn­ność gę­bo­wą, wzmian­ka o mó­wie­niu po­ja­wia się nieco póź­niej i na­tych­miast pi­szesz o ge­sty­ku­lo­wa­niu, któ­re­mu po­świę­casz też ko­lej­ne zda­nie.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

La­ri­fa­ri na­nieś po­praw­ki. Ko­lej­nym czy­tel­ni­kom bę­dzie ła­twiej.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Dzię­ki Am­bush, za zwró­ce­nie uwagi. Na­no­si­łem wska­za­ne po­praw­ki chyba w zbyt dużym po­śpie­chu i dwie fak­tycz­nie mi umknę­ły. Nie wąt­pię, że w tek­ście wciąż znaj­du­ją się ja­kieś ba­bo­le, które mi umy­ka­ją, kilka w mię­dzy­cza­sie zna­la­złem. Je­że­li coś wpa­dło ci w oko, to pro­szę daj znać.

Cześć! 

 

Z dozą iro­nii udało Ci się po­ka­zać ab­sur­dy po­pu­lar­no­ści ce­le­bry­tów, co uwa­żam za duży plus. Opo­wia­da­nie czyta się przy­jem­nie. Zgrzyt­nę­ła mi jedna rzecz w kre­acji po­sta­ci dzien­ni­ka­rza. Mark na po­cząt­ku wy­da­je się spe­szo­ny i tro­chę znu­dzo­ny, a potem nagle staje się od­waż­ny i bez­czel­ny, nie prze­ko­nu­je mnie fakt, że na­stą­pi­ło to pod wpły­wem po­czę­sto­wa­nia pizzą.

Wy­ła­pa­łam parę kwe­stii tech­nicz­nych.

Jego wła­ści­ciel czuł się jak szyn­ka par­meń­ska, doj­rze­wa­ją­ca trzy­na­sty mie­siąc i cze­ka­ją­ca z utę­sk­nie­niem na ostrze[+,] które skró­ci jej cier­pie­nia.

– Je­stem żywą, cho­dzą­cą i my­ślą­cą pizzą. – Z dumą za­koń­czył mo­no­log Pan Ma­ri­na­ra.

Zapis nie zga­dza się ani z re­gu­ła­mi do­ty­czą­cy­mi di­da­ska­liów, ani nar­ra­cji dia­lo­go­wej. Trze­ba prze­re­da­go­wać.

 

Mark ner­wo­wo prze­łkną ślinę, co przy­wo­ła­ło kel­ne­ra, z dumą dzier­żą­ce­go po­je­dyn­czy ta­lerz.

Nie wy­da­je mi się, aby prze­łknie­cie śliny mogło przy­wo­łać kel­ne­ra. Może ciąg zda­rzeń po­wi­nien być od­wrot­ny? 

 

Cie­pło roz­cho­dzi­ło się rów­no­mier­nie, gwa­ran­tu­jąc prze­pie­cze­nie wszyst­kich warstw.

Tego nie zro­zu­mia­łam.

 

Wy­bu­cho­wa mie­sza­ni­na w końcu chyba zo­bo­jęt­nia­ła, bo spoj­rze­nie Ma­ri­na­ry osty­gło, a roz­sze­rzo­ne źre­ni­ce skie­ro­wa­ły [+się] na Por­te­ra.

Po­miesz­cze­nie wy­peł­ni­ła at­mos­fe­ra o gę­sto­ści po­rząd­niej, do­brze do­pra­wio­nej pas­sa­ty.

Li­te­rów­ka

 

– Smacz­ne­go. – Nie mając na po­do­rę­dziu żad­nej cię­tej ri­po­sty, Mark Por­ter wstał.

Zapis nie zga­dza się ani z re­gu­ła­mi do­ty­czą­cy­mi di­da­ska­liów, ani nar­ra­cji dia­lo­go­wej. Trze­ba prze­re­da­go­wać.

 

Nie oba­wiał się gróźb Czło­wie­ka-Piz­zy, su­per­bo­ha­te­ra[+,] na któ­re­go nie za­słu­ży­li­śmy.

Cześć Ali­cel­la. 

Wiel­kie dzię­ki za ko­men­tarz i zna­le­zio­ne błędy. Za mo­ment za­bie­ram się za ich eli­mi­na­cję. 

Zga­dzam się, że zmia­na w za­cho­wa­niu dzien­ni­ka­rza, prze­bie­gła tro­chę zbyt gwał­tow­nie. W moich wy­obra­że­niach, od kiedy tylko o nim usły­szał, da­rzył go an­ty­pa­tią i przy pierw­szej oka­zji dał upust fru­stra­cji. 

A co do prze­pie­cze­nia wszyst­kich warstw, to cho­dzi­ło mi o bied­ne­go Marka, przy­pie­ka­ne­go wzro­kiem Pla­cen­te­go. Bo prze­cież lu­dzie, tak jak ogry i ce­bu­le, mają war­stwy ;).

 

Po­zdra­wiam.

PS.

Prze­łknię­cie śliny, przy­wo­łu­ją­ce kel­ne­ra, to też taki mały żar­cik. Z tymi żar­ci­ka­mi to nie­ste­ty tak jest, że czę­sto śmie­szą one tylko au­to­ra :). 

Zga­dzam się, że zmia­na w za­cho­wa­niu dzien­ni­ka­rza, prze­bie­gła tro­chę zbyt gwał­tow­nie. W moich wy­obra­że­niach, od kiedy tylko o nim usły­szał, da­rzył go an­ty­pa­tią i przy pierw­szej oka­zji dał upust fru­stra­cji. 

Żeby to tro­chę zła­go­dzić, mógł­byś się po­ku­sić o ja­kieś zło­śli­we myśli Marka na temat ce­le­bry­ty, wtedy zmia­na nie by­ła­by tak gwał­tow­na.

 

A co do prze­pie­cze­nia wszyst­kich warstw, to cho­dzi­ło mi o bied­ne­go Marka, przy­pie­ka­ne­go wzro­kiem Pla­cen­te­go. Bo prze­cież lu­dzie, tak jak ogry i ce­bu­le, mają war­stwy ;).

Z mą­dro­ścia­mi ze Shre­ka nie śmiem dys­ku­to­wać ;)

 

Prze­łknię­cie śliny, przy­wo­łu­ją­ce kel­ne­ra, to też taki mały żar­cik. Z tymi żar­ci­ka­mi to nie­ste­ty tak jest, że czę­sto śmie­szą one tylko au­to­ra :). 

W sumie nawet za­baw­ny, jak już wiem, że to żart ;)

La­ri­fa­ri,

 

do­strze­gam w tej pizzy szczyp­tę Lema:

 

“Po­wiedz­my, że ktoś ku­pu­je na kre­dyt u skle­pi­ka­rza żyw­ność – mąkę, cu­kier, mięso i tam dalej, a po ja­kimś cza­sie ten skle­pi­karz wy­stę­pu­je do sądu z żą­da­niem, żeby mu od­da­no na wła­sność dłuż­ni­ka, po­nie­waż, jak wia­do­mo z me­dy­cy­ny, w prze­mia­nie ma­te­rii sub­stan­cje cie­le­sne wciąż są za­stę­po­wa­ne przez środ­ki żyw­no­ścio­we, tak że teraz, po paru mie­sią­cach, cały dłuż­nik razem z głową, wą­tro­bą, rę­ka­mi i no­ga­mi skła­da się z tłusz­czów, bia­łek, jajek i wę­glo­wo­da­nów, które sprze­dał mu na kre­dyt skle­pi­karz. Czy ja­ki­kol­wiek sąd na świe­cie przy­chy­li się do rosz­czeń skle­pi­ka­rza!?”.

“Czy pan ist­nie­je, Mr. Johns”.

 

To oczy­wi­ście żaden za­rzut. Prze­czy­ta­łem z ape­ty­tem :)

“Kiedy lu­dzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie po­do­ba, pra­wie za­wsze mają rację. Kiedy mówią ci, co do­kład­nie we­dług nich jest źle i jak to na­pra­wić, pra­wie za­wsze się mylą”. Neil Ga­iman

Dzię­ku­ję za ko­men­tarz An­dy­ql. Cie­szę się, że sma­ko­wa­ło :)

 

Lema uwiel­biam, ale o Mr. John­sie do tej pory nie sły­sza­łem. Od­na­la­złem to słu­cho­wi­sko i mi z kolei sko­ja­rzy­ło się ze sta­rym, tro­chę ma­ka­brycz­nym dow­ci­pem, o tym, jak je­niec w nie­miec­kim obo­zie po kolei tra­cił koń­czy­ny, w które wda­wa­ła się gan­gre­na. Po każ­dej am­pu­ta­cji, pro­sił le­ka­rza, aby to co wła­śnie od­ciął, zo­sta­ło zrzu­co­ne nad  jego oj­czy­zną, Wiel­ką Bry­ta­nią, pod­czas naj­bliż­sze­go lotu Luft­waf­fe. Le­karz cho­dził z tymi proś­ba­mi do do­wód­cy, a ten zga­dzał się. Po pew­nym cza­sie, gdy je­niec nie miał już nóg i wła­snie stra­cił drugą rękę, a le­karz znowu po­szedł z proś­bą do do­wód­cy, ten się nie zgo­dził i po­wie­dział: Mi się wy­da­je, że on pró­bu­je nam uciec. ;)

 

Tutaj masz ca­łość:

 

https://przekroj.pl/kultura/czy-pan-istnieje-mr-johns-stanislaw-lem

 

Spryt­ny ten je­niec! :)

 

Po­zdra­wiam.

“Kiedy lu­dzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie po­do­ba, pra­wie za­wsze mają rację. Kiedy mówią ci, co do­kład­nie we­dług nich jest źle i jak to na­pra­wić, pra­wie za­wsze się mylą”. Neil Ga­iman

Cześć.

Czy­ta­ło się do­brze, choć mo­men­ta­mi styl tro­chę prze­do­brzo­ny. Nie wiem, czy taki był za­miar, czy też może po pro­stu nie tra­fia­ją do mnie nie­któ­re użyte zwro­ty.

Opo­wia­da­nie fajne, można się uśmiech­nąć. Tra­fia do mnie tym bar­dziej, że sam kom­plet­nie nie ro­zu­miem fe­no­me­nu wielu “ce­le­bry­tów”, a śle­dze­nie ich życia i bra­nie za idoli przez tak wiele osób jest czymś wręcz abs­trak­cyj­nym.

Teraz czyta się gład­ko.

Bar­dzo po­do­ba­ją mi się ku­li­nar­ne ko­men­ta­rze do­ty­czą­ce cał­kiem in­nych ob­sza­rów życia.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

An­dy­ql

Bar­dzo dzię­ku­ję za link :)

 

bjkp­srz

Dzię­ku­ję za ko­men­tarz. Za­sta­na­wiam się, czy w prze­szło­ści kto­kol­wiek prze­wi­dział po­wsta­nie “in­flu­en­ce­rów” i im po­dob­nych, oraz skalę, jaką przyj­mie to zja­wi­sko, w sko­mer­cja­li­zo­wa­nym świe­cie. Te­le­fo­ny ko­mór­ko­we, In­ter­net i wiele in­nych ota­cza­ją­cych nas wy­na­laz­ków, zo­sta­ło prze­po­wie­dzia­nych przez wi­zjo­ne­rów, czę­sto au­to­rów si-fi. Chyba od za­wsze lu­dzie mieli pew­nych idoli, ale teraz, staje się to coraz bar­dziej ab­sur­dal­ne. 

 

Am­bush

Cie­szę się, że tekst do­brze się czy­ta­ło. Dzię­ku­ję za po­świę­ce­nie czasu i ko­men­tarz.

 

 

To jest tak ab­sur­dal­ne, że aż mo­gło­by być praw­dzi­we ;) Przy­zwo­icie na­pi­sa­ne, z po­my­słe. Do klika bra­ku­je li i tylko odro­bi­ny fan­ta­sty­ki.

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Dzię­ki, Ir­ka­_Luz :)

My­śla­łem oczy­wi­ście o wpro­wa­dze­niu fan­ta­sty­ki, ale jakoś mi się nie kom­po­no­wa­ła z tym po­my­słem. Nie chcia­łem też jej wci­skać na siłę. Prze­nie­sie­nie do in­ne­go świa­ta, zmniej­szy­ło­by także wra­że­nie, o któ­rym pi­szesz w pierw­szej czę­ści ko­men­ta­rza. ;)

 

Po­mysł nie­zły, przede wszyst­kim zacna ka­ry­ka­tu­ra ga­stro-ce­le­bry­ty. Opo­wia­da­nie jest cie­ka­we, ale mo­men­ta­mi ta dość pod­nio­sła nar­ra­cja za­mę­cza. Bra­ku­je spusz­cze­nia po­wie­trza, ale i tak mi się po­do­ba­ło.

 

 A po­ni­żej frag­men­ty, które mi tro­chę nie pa­su­ją:

 

– Panie Pla­cen­ty, każdy do­strze­ga pana suk­ces, ale jaką cenę płaci pan za życie, które wy­brał? – za­py­tał Mark. 

– Cóż za głu­pie py­ta­nie. Od­po­wiedź za­war­ta jest w nim samym. Je­stem nie­ustan­nie ob­ser­wo­wa­ny. To cena mego nie­by­wa­łe­go suk­ce­su. Py­tasz mnie o moje życie, muszę więc za­cząć od po­cząt­ku. Je­stem pizzą. Od trzy­na­stu lat z ka­wał­kiem. Po­sta­no­wi­łem pójść tą nie­ła­twą ścież­ką, by za­pi­sać się na kar­tach hi­sto­rii.

 

Tu warto by chyba było wrzu­cić coś o ni­skich ce­nach pizzy (lub że Pla­cen­ty do­sta­je je za darmo), aby od­po­wiedź fak­tycz­nie była za­war­ta w py­ta­niu. A tak, to do­strze­gam grę słów, ale dal­sza wy­po­wiedź Pla­cen­te­go mi się tro­chę nie klei.

 

Bę­dzie mógł je re­gu­lar­nie wi­dy­wać w te­le­wi­zji i na ła­mach lo­kal­nej ga­ze­ty, kiedy gra w golfa albo ści­ska dłoń bur­mi­strza.

 

Wiem, że na­wią­zu­jesz do dzie­ła, ale Pla­cen­ty skła­da się z wielu róż­nych pizz, a więc to jed­nak on bę­dzie grał w tego golfa, a nie jego część. Zmie­nił­bym więc na: „kiedy gram w golfa albo ści­skam dłoń bur­mi­strza.”.

 

Tyle wy­star­czy żeby znisz­czyć tę knaj­pę lub do­ko­nać jej ascen­den­cji.

 

Che cosa?

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogo­nie." T. Ra­łow­ski

Cześć, La­ri­fa­ri,

przy­jem­nie ab­sur­dal­ny szor­ciak. Styl dosyć pa­te­tycz­ny, lecz pa­su­ją­cy do kon­wen­cji. Nie po­tra­fi­łam sobie do końca wy­obra­zić, co też w za­sa­dzie się stało na ko­niec, ale nigdy nie byłam dobra w ab­sur­dach. Mimo to po­do­ba­ło mi się. 

 

 

– Mo­że­my za­czy­nać – ła­ska­wie oznaj­mił męż­czy­zna sie­dzą­cy przed nim, le­ni­wym, kry­tycz­nym okiem omia­ta­jąc salę.

Ra­czej “oznaj­mił ła­ska­wie”. Nie wiem, czy to błąd, ale tak cho­ciaż­by le­piej brzmi.

 

 

– Po pierw­sze: je­steś tym[+,] co jesz, co nie wy­ma­ga chyba żad­ne­go tłu­ma­cze­nia.

 

– Słu­cham? – za­py­tał Mark[+.]

 

 

– Je­stem żywą, cho­dzą­cą i my­ślą­cą pizzą.

Uwiel­biam to zda­nie. Do­my­ślam się, że wielu ludzi mo­gło­by tak o sobie po­wie­dzieć xD

 

 

Po­wo­dze­nia w dal­szym pi­sa­niu! 

Nie wy­sy­łaj kra­sno­lu­da do ro­bo­ty dla elfa!

Fi­li­pWij

Dzię­ku­ję za ko­men­tarz i spo­strze­że­nia. 

 

Co do pierw­sze­go frag­men­tu, to moje in­ten­cje były zu­peł­nie inne. Do­strze­głeś grę słów, któ­rej ja nie pla­no­wa­łem ani nawet nie za­uwa­ży­łem :). Mó­wiąc: “Od­po­wiedź za­war­ta jest w nim samym”, Pla­cen­ty miał na myśli frag­ment py­ta­nia: “każdy do­strze­ga pana suk­ces”. Cho­dzi­ło mu o to, że każdy widzi jego suk­ces, bo każdy go ob­ser­wu­je. Naj­wyż­szą ceną jest brak pry­wat­no­ści. Za­sta­na­wia­łem się nawet, czy od­po­wiedź na py­ta­nie, nie po­win­na brzmieć: “Od­po­wiedź za­war­ta jest w jego pierw­szej czę­ści”, ale jakoś mi się to gry­zło ;).

 

Sporo za­sta­na­wia­łem się nad Twoją uwagą do­ty­czą­cą pizzy gra­ją­cej w golfa. Po zmia­nie, zda­nie traci tro­chę ab­sur­du, ale fak­tycz­nie jest bar­dziej po­praw­ne. 

 

Mó­wiąc o ascen­den­cji, mia­łem na myśli wy­nie­sie­nie re­stau­ra­cji na wyż­szy, zu­peł­nie nowy po­ziom. Nie je­stem pe­wien, czy takie za­sto­so­wa­nie może być uzna­ne za po­praw­ne, ale wiem, że Pan Pla­cen­ty ta­kie­go słowa by użył ;).

 

Po­zdra­wiam.

 

La­na­Val­len

Dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie, ko­men­tarz i wy­łusz­cze­nie błę­dów. Zmia­ny wpro­wa­dzo­ne ;)

 

Jak po­wie­dział nie­gdyś An­drzej Sap­kow­ski:

“Bo w każ­dym z nas jest Chaos i Ład, Dobro i Zło oraz odro­bi­na pizzy. Ale nad tym można i trze­ba za­pa­no­wać. Trze­ba się tego na­uczyć.”

 

Po­zdra­wiam ;)

 

Dzię­ki za wy­ja­śnie­nia.

 

Przy­znam, że skon­cen­tro­wa­łem się na py­ta­niu, a nie jego wpro­wa­dze­niu, stąd do­strze­głem inną grę słów, niż za­mie­rzo­na. ;-)

 

Ta “ascen­den­cja” jest zaś ele­men­tem wy­po­wie­dzi Piz­zen­te­go, więc może być, na­to­miast wy­ja­śnie­nie było ko­niecz­ne. ;-)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogo­nie." T. Ra­łow­ski

Hej, La­ri­fa­ri!

 

Teraz zamów mi pizzę, bo zgłod­nia­łem. Lubię po­łą­cze­nie ostrych sma­ków z se­ra­mi ple­śnio­wy­mi, naj­le­piej Gor­gon­zol­lą.

Po­do­bał mi się tekst z dwóch po­wo­dów:

  1. Uwielbiam pizzę! Jak jadę na delegację, to w menu na obiadokolację jest tylko jedna opcja: pizza i piwo.
  2. Celeb-follow-mania i jej wypunktowanie. Chyba większość z nas tutaj ma podobne na ten temat zdanie.

W stylu mo­men­ta­mi jest prze­syt po­rów­nań, choć więk­szość z nich jest traf­na i cie­ka­wa.

 

Wy­szło sma­ko­wi­cie.

 

Po­zdra­wiam!

Nie za­bi­ja­my pie­sków w opo­wia­da­niach. Nigdy.

Dzię­ki za ko­men­tarz, Kro­kus. Miło sły­szeć, że opo­wia­dan­ko się po­do­ba­ło.

Też ko­cham jeść pizzę i zbli­ża­ją­cy się week­end chyba bę­dzie wy­glą­dał u mnie tak jak Twoje de­le­ga­cje. Zresz­tą, po­mysł na opo­wia­da­nie po­wstał pod­czas roz­my­ślań nad biz­ne­spla­nem pt. “za­ra­biać na ro­bie­niu tego, co się kocha” ;).

 

Po­zdra­wiam.

blond włosy w ar­ty­stycz­ny nie­ła­dzie ← cho­chlik zjadł m

– To nie­zmien­nie mnie fa­scy­nu­je – od­po­wie­dział grzecz­nie. ← przy­da­ło­by się: – …Marek od­po­wie­dział grzecz­nie.

 roz­pły­ną się w po­wie­trzu, ← roz­pły­nął

Uśmiech­nę­ło mnie do­pie­ro za­koń­cze­nie. W sumie to gorz­ki tekst. Ab­surd, ale nie cał­kiem i gorz­ki.

Nowa Fantastyka