
Tekst betowali: oidrin, SaraWinter i Radek za co jeszcze raz serdecznie im dziękuję!
Tekst betowali: oidrin, SaraWinter i Radek za co jeszcze raz serdecznie im dziękuję!
1
Ludzka rzecz umierać. Republiki rzecz ten fakt przyspieszać
Napis na murze Ekologicznego Sądu Błyskawicznego
*
Śniło mu się, że celuje do ciężarnej kobiety.
Sekundę później obudził się zlany potem. Było wcześnie rano, ale już panował straszliwy upał. Jeremi ruszył do motelowej łazienki, ściągnął majtki i wszedł do wanny z brudną, letnią wodą. Podciągnął kolana i skrył twarz w dłoniach. Siedział tak długo.
W końcu wstał, wytarł się i wrócił do pokoju. Telefon wibrował niemo. Na wyświetlaczu dziewięć nieodebranych połączeń od nieznanego numeru. Westchnął, odnalazł paczkę i zapalił papierosa.
Odchylił zasłony i popatrzył przez okno. Bilbord tonął w bezlitosnym słońcu, przyciągając ponownie jego uwagę. „Czujesz się źle?”, pytały czarne litery. „Nic niewart? Uważasz, że jesteś niepotrzebny i że to wszystko bez sensu? Chyba masz rację. Śmierć to dobre rozwiązanie. Szczególnie dla Ciebie”.
Kontemplację baneru, przerwał telefon komórkowy, który po raz kolejny rozbłysł matowym światłem. Ten sam nieznany numer. Odebrał.
– Słucham?
– Jeremi? – spytał głos w słuchawce. – To ja.
– Czyli?
– Mikołaj. Twój brat – powiedział tamten. Jeremi się rozłączył i rzucił telefon na łóżko. Dyszał głośno i wpatrywał się w komórkę. Czekał. Po chwili telefon zadzwonił ponownie. Jeremi zaklął, cmoknął, w końcu znowu odebrał.
– Czego? – syknął.
– Ojciec… – zaczął Mikołaj i zaraz urwał.
– Co ojciec?
– Zmarł w zeszłą środę. Jest pogrzeb. Próbowałem się do ciebie dodzwonić. – Przez chwilę milczeli. Słychać było tylko dyszenie Jeremiego w słuchawce.
– Myślałem, że skoro jesteś na przepustce, to będziesz chciał wziąć udział… – wznowił Mikołaj.
– Na przepustce… – powtórzył Jeremi, ale urwał i zaklął. Westchnął i pokręcił głową z niedowierzaniem. – Nie mam zamiaru nigdzie przychodzić.
Znowu milczenie. Jakby obaj wyczekiwali na coś, co nigdy się nie wydarzy.
– Wiem, że nie chcesz. Wiem, że nie widzieliśmy się od trzech lat, ale to naprawdę ważne – stwierdził w końcu Mikołaj i zawiesił głos na chwilę. – Zresztą znam cię trochę, więc jutro podstawię samochód. Obaj przecież wiemy, że przyjdziesz.
A potem się rozłączył bez pożegnania. Jeremi zaklął głośno. Chciał rzucić telefonem, ale ostatecznie kopnął krzywy stolik, strącając pusty wazon. Huk i setka kawałków porcelany rozsypana na podłodze. Podniósł poduszkę i przystawił sobie do twarzy. Długo w nią wrzeszczał.
W końcu się opanował. Opuścił ramiona wzdłuż ciała, jakby się czemuś poddawał. Telefon ponownie rozbłysł matowym światłem, oznajmiając przybycie nowej wiadomości.
2
Europejska Agencja Wywiadowcza (EAW): centralna agencja zajmująca się zbieraniem i analizą informacji o podmiotach fizycznych i prawnych celem zapewnienia bezpieczeństwa w Europejskiej Republice Ekologicznej. Podejrzewa się, że od kilkunastu lat głównym celem organizacji jest inwigilacja i represja osób o nieekologicznych poglądach.
Archiwalny fragment artykułu z portalu fckecolog8y53r6t.onion
*
Następnego dnia samochód przyjechał punktualnie o ósmej rano. Jeremi skończył palić i wsiadł do auta. Ruszyli. Kierowca nie odzywał się ani nie obracał w jego kierunku.
Powoli wyjeżdżali z miasta. Po lewej pas paneli słonecznych ciągnących się aż po horyzont. Dalej fabryka syntetycznego jedzenia, w oddali farmy wiatraków. Przy drodze seria bilbordów zachwalająca bezdzietność i kolejne promujące papierosy, heroinę, alkohol. Leki na bazie benzodiazepiny i barbituranów.
Jeremi patrzył na to beznamiętnym wzrokiem. Elektryczny samochód trzeciej generacji nie wydawał żadnego dźwięku.
– Cisza przed burzą – szepnął mężczyzna, zamykając oczy.
*
Godzinę później byli na miejscu. Jeremi wysiadł z samochodu i ruszył w kierunku cmentarza. Tysiące drzew posadzonych na ciałach zmarłych ciągnęły się w nieskończoność. Obok nich biodegradowalne nagrobki, rozpadające się z czasem jak pamięć po samych zmarłych.
Po chwili dostrzegł Mikołaja, który machnął do niego ręką. Jeremi nie odpowiedział w żaden sposób, tylko ruszył w jego stronę. W niedalekim sąsiedztwie brata dostrzegł czterech dryblasów, ochroniarzy, którzy przysługiwali Mikołajowi ze względu na piastowane przez niego stanowisko.
Gdy się zrównali, Jeremi nie ścisnął wyciągniętej dłoni brata, tylko zapalił papierosa. Mikołaj się uśmiechnął. Miał chudą twarz i gładko zaczesane włosy. W zielonych oczach błądziła pewność człowieka, który wie i może bardzo wiele.
Stali tak przez chwilę w milczeniu. W końcu Jeremi skończył palić i weszli do środka budynku, a potem do małej sali. W jasnym, minimalistycznym pomieszczeniu stało dwanaście krzeseł, a przy ścianie zdjęcie ojca z czarnym paskiem w prawym rogu. Usiedli. Byli sami. Jeremi nerwowo ruszał nogą, Mikołaj zdawał się opanowany. W powietrzu tężał fetor poprzednich żałobników, którego nie potrafił zmyć nieskuteczny ekologiczny detergent.
Do sali wszedł mężczyzna ubrany w czarną koszulę. Pod pachami brudne plamy od potu, widoczne, nawet gdy miał opuszczone ręce. Rozejrzał się dookoła i zmarszczył brwi, widząc tylko ich dwóch.
– To wszyscy? – spytał.
– Tak – potwierdził Mikołaj. – Możemy zaczynać.
Mężczyzna kiwnął głową. Zaczął recytować życiorys ojca, najwyraźniej był mistrzem ceremonii, czy kimś podobnym. Jeremi zaciskał zęby i pięści. Oddychał ciężko, wpatrując się w zdjęcie ojca.
W końcu prowadzący skończył i spytał, czy ktoś chce coś dodać. Jeremi przecząco pokręcił głową, Mikołaj po chwili wahania również. Mistrz przyjął to ze zrozumieniem, wyrecytował końcowe zdanie, przekazał zdjęcie ojca Mikołajowi i wyszedł. Ruszyli za nim. Przed salką stała grupa ludzi oczekujących na kolejny pogrzeb.
Wyszli na zewnątrz. Przez chwilę milczeli.
– No dobra – powiedział w końcu Jeremi. – Mów i miejmy to z głowy. Nie rób takiej miny, nie spotkaliśmy się tu przecież przypadkiem. Nie dostałem przepustki przez jakiś kosmiczny zbieg okoliczności. Jestem tu, bo chcesz, żebym tu był. Więc mów czego chcesz, ja ci odmówię i będziemy mogli się rozejść.
– Wiesz Jeremi – zaczął Mikołaj. – Ja naprawdę się staram. Ta rozmowa mogła wyglądać zupełnie inaczej. Nie musiałem prosić, nie musiałem do ciebie wydzwaniać. Mogłem cię tu przywieźć w kajdankach z workiem na głowie.
Jeremi milczał, zaciskając pięści.
– Ale tego nie zrobiłem. Bo to pogrzeb naszego ojca. Bo jesteśmy rodziną, może przeklętą, ale jednak. A ten drugi powód to… – przerwał i przez chwilę jakby warzył słowa. – Piotr zniknął.
– Piotr zniknął trzy lata temu.
– Ale teraz ponownie trafiłem na jego ślad.
– No to mów. Co się z nim dzieje? Gdzie jest?
– To niestety tajne.
– Tajne? Nie no, ty naprawdę dobry jesteś.
– To chcesz wiedzieć co się z nim dzieje czy nie?
Jeremi otworzył usta, by coś odszczeknąć, ale się powstrzymał. Długo wypuszczał powietrze, w końcu kiwnął głową. Mikołaj odchrząknął i zaczął mówić.
Przypomniał jak Piotr wyjechał na Antarktydę, jak dołączył do ekspedycji zajmującej się rekonstrukcją brył lodowych, po tym, jak rozstał się z Marysią. Po tym, jak mu ją ukradłeś, dodał Jeremi, co brat skwitował westchnieniem. Potem Mikołaj opowiedział, jak Piotr utrzymywał regularny kontakt z byłą żoną i dziećmi, ale też jak ten kontakt słabł z każdym tygodniem i miesiącem, aż w końcu zupełnie się urwał.
Mikołaj użył wtedy swoich wpływów i potwierdził, że z Piotrem wszystko było w porządku. Po prostu nie chciał już z nikim rozmawiać.
Jeremi nie skomentował, tylko słuchał z zaciśniętymi zębami.
– Trzy miesiące temu trafiłem na jego zdjęcie – wznowił Mikołaj. – Piotr wygląda na nim, jakby ktoś go torturował. Ma siwe włosy i ciało pokryte bliznami. Obok niego stoją członkowie Sojuszu Industrialnych Rebeliantów.
– Jesteś pewien, że to on?
– Tak. Myślę, że jest kartą przetargową. I wkrótce wykorzystają go, by mnie w jakiś sposób szantażować.
– Nie wszystko na świecie dzieje się z twojego powodu.
– Może nie wszystko. Ale bardzo wiele.
– Zresztą co ja w ogóle mam z tym zrobić? Czego ty ode mnie oczekujesz? Że co, pojadę go szukać w to tajne miejsce, którego nie chcesz mi nawet wyjawić?
– Mniej więcej – potwierdził Mikołaj. – Zabierzesz się z Zielonymi Służbami pod przykrywką standardowej akcji wywiadowczej. I nie pozwolisz im go zabić. Przyprowadzisz go do mnie. A ja z nim porozmawiam.
– Ze służbami, co? Przecież obaj wiemy co to za akcje. Z nich nie przyprowadza się jeńców.
– Tym razem będzie inaczej. Musisz go tylko rozpoznać.
– Nie ma mowy.
– To twój brat – stwierdził po długiej chwili Mikołaj. – Jesteśmy mu to winni.
– Ty na pewno. Ja niekoniecznie. Zresztą… – urwał i się zawahał. – Pomyliłeś mnie z kimś innym. Ja nie jestem niczyją szansą na nic.
Mikołaj chciał coś odpowiedzieć, ale urwał, bo brat machnął ręką i odszedł kilka kroków w bok. Drżały mu dłonie, cały był pochłonięty przez jakiś niemy dygot, który zżerał go od środka.
Długo milczeli. W końcu przyjechał samochód. Jeremi wsiadł i ruszył z powrotem. Rozstali się bez pożegnania, bez jednego słowa, bez jednego gestu.
3
Nie wiem, gdzie dokładnie jesteś i co tam w ogóle robisz. Ja pracuję, w zakładzie karnym przy przeróbce śmieci. Mikołaj załatwił mi robotę, by uchronić przed śmiercią. Nie wiem, czy to lepsze niż śmierć. Chyba niespecjalnie. To miejsce to odbyt świata, który potrafi złamać każdego. Mnie złamał dawno temu.
Mam nadzieję, że Ci lepiej na tej Antarktydzie, że odnalazłeś tam spokój. Po tym, co zrobili Mikołaj i Marysia. Po tym, co zrobiliśmy wszyscy. Bo ja widziałem, że mają się ku sobie. A raz na święta, jak jeszcze byliście razem, widziałem jak on i Twoja żona się całowali.
Byłem pijany i nie zareagowałam. Nie spytałem ich wtedy, co robią. Nie powiedziałem nic Tobie. Nie zrobiłem awantury. Nic nie zrobiłem.
Jak to o mnie świadczy? Nie wiem, ale myślę, że nie najlepiej. Że bardzo źle. Bierność to najbardziej niedoceniania forma skurwysyństwa.
Fragment wiadomości mailowej od Jeremiego do Piotra przechwyconej przez EAW dwa lata temu
*
Jeremi siedział w motelowym pokoju. Opróżniał butelkę taniej whisky i palił drugiego skręta, próbując się uspokoić.
Nagle z korytarza dobiegły go hałas i krzyki. Wstał i popatrzył przez judasza. Ekologiczna policja wywlekała z pokoju obok starszą parę. Część włosów mężczyzny pokrywała czarna farba, którą zapewne próbował przykryć siwiznę. Jeremi patrzył na to przez chwilę. W końcu wszystko się uspokoiło.
Położył się i podniósł z nocnej szafki stare zdjęcie. Cała rodzina razem. Ojciec, matka i ich trzech. Pierwszy z lewej Piotr z zaciśniętymi jak zwykle ustami. Potem on i Mikołaj. Długo pocierał fragment fotografii ze starszym bratem.
Odłożył zdjęcie i zamknął oczy. Był pijany i naćpany. Zmęczony. Przewracał się z boku na bok przez ponad godzinę, aż w końcu udało mu się usnąć.
*
Męczyły go ciężkie sny.
Najpierw o ojcu wciśniętym do ciasnego pociągu. Siedział skulony, brudny i chudy w tłumie ludzi takich samych jak on. Seniorów, którzy przekroczyli sześćdziesiątkę i zdecydowali się na morderczy obóz pracy, zamiast spokojnej i bezbolesnej eutanazji, którą oferowała republika.
Potem przeskok i Jeremi jest małym chłopcem, którego ojciec bardzo mocno uderza czymś w brzuch. Przeważnie nie był złym rodzicem, ale czasem musiał odreagować zaciskającą się na nim rzeczywistość. I wtedy bił sprawiedliwie, jego, Piotra i Mikołaja – ich przyrodniego brata.
Potem scena jak Piotr postawił się po raz pierwszy ojcu. Od tego momentu brał na siebie ciosy, przejmował i zbierał gniew, odciągał od nich uwagę. Patrzyli na niego z podziwem. Był ich bohaterem. Potem, w kolejnych latach, zmalał, skurczył się. Ubywało go po trochu.
Jeremi wyrwał się ze snu z łomoczącym sercem. Zaklął głośno i długo uspokajał oddech. Położył się znowu w mokrej pościeli, ale już nie zasnął.
4
Przeklęta rodzina. To dobre podsumowanie. Bo jak to inaczej nazwać? Ojciec dziecięcy bokser. Przyrodni brat kradnący bratu żonę. I ja najczarniejsza owca wśród stada czarnych owiec. Zagubiony, poszukujący i nieustannie wściekły. Jakbym miał o co. Jakbym się jeszcze nie nauczył.
Dziwi mnie czasem, że Mikołaj wysłał własnego ojca do obozu śmierci, a nie powinno. To nawet nie miała być zemsta. Tylko część planu. Wielkiego planu Mikołaja. Miał głowę do robienia ludziom krzywdy. Od zawsze. Daleko na tym zaszedł. I trzeba mu oddać, że wszystko zawdzięcza tylko sobie.
Fragment pamiętnika Jeremiego znaleziony w jego celi, w karnej sortowni śmieci
*
– Dzisiaj kończy mi się przepustka – powiedział Jeremi przez telefon. – Poza tym muszę się meldować co dwanaście godzin.
– Nie martw się, załatwię to – uspokajał głos Mikołaja w słuchawce. – Samochód już czeka.
– Skąd wiedziałeś, że się zgodzę?
– Nie wiedziałem. Po prostu miałem nadzieję – odpowiedział i przez chwilę milczeli. W końcu chrząknął i dodał: – Słuchaj, pojedzie z wami jeszcze Błażej. On też znał Piotra. Pomoże ci dogadać się z chłopakami ze służb.
– W porządku – stwierdził Jeremi i się rozłączył. Zaklął głośno. – Błażej. Jeszcze jego tu brakowało.
*
Pół godziny później Jeremi jechał samochodem. Prowadził ten sam kierowca niemowa, co wcześniej. Milczeli przez cztery godziny jazdy i dwa postoje. Poruszali się bardzo wolno, bo tylko takie tempo było możliwe w samochodzie elektrycznym trzeciej generacji. W końcu dojechali na pustynię, jałową ziemię, która kiedyś tętniła życiem.
W oddali pogorzelisko dawnego świata. Rozpadające się budynki, sucha ziemia, martwe drzewa. Na jednym z bloków ogromny wyblakły napis: „To wszystko nasza wina”. Jeremi w ciszy kontemplował ten obraz. Przez chwilę zdawało mu się, że słyszy jakiś odgłos, jakby śpiew ptaka, ale wiedział, że to tylko miraż, ponure echo nieistniejącego świata.
Nic tu już przecież nie żyło.
Pięć minut później na miejsce przyjechała czarna furgonetka. Wysiadł z niej postawny mężczyzna z włosami przyprószonymi siwizną. Mimo że nie widzieli się od lat, Jeremi bez trudu poznał Błażeja. Podali sobie dłonie i niezgrabnie przywitali. Wsiedli do furgonetki. Samochód miał tak ciemne szyby, że na zewnątrz nie było nic widać. Błażej milczał, Jeremi otworzył usta, by coś powiedzieć, ale uprzedził go telefon.
Odebrał.
– Gdzie ty jesteś? – spytał głos w komórce. Jeremi rozpoznał swojego szefa, kierownika z sortowni śmieci.
– Jak to gdzie? Jadę do…
– Nie obchodzi mnie, gdzie jedziesz. Chcę wiedzieć, czemu cię tu nie ma.
– Nie dzwonili do ciebie? Mikołaj miał…
– Jaki Mikołaj? O czym ty mówisz? Ja chcę wiedzieć, o której tu będziesz!
– Nie mam pojęcia.
– Co?
– Powiedziałem, że nie mam pojęcia – stwierdził i urwał połączenie. Oddychał ciężko, w końcu spojrzał na towarzysza podróży, który wzruszył ramionami.
– Nie martw się – uspokoił Błażej. – Mikołaj to załatwi.
Jeremi pokiwał głową i parsknął.
– A więc to tak – stwierdził cicho. Błażej nie skomentował. Elektryczny samochód nie naruszał ciszy.
*
Jechali w milczeniu przez kolejną godzinę. Błażej unikał wzroku Jeremiego, ten z kolei próbował coś dojrzeć przez czarne szyby, które skutecznie blokowały widoczność.
– Gdzie jedziemy? – spytał w końcu Jeremi.
– Po służby.
– A potem?
– Na akcję.
– A konkretniej?
– Konkretniej nie mogę. Ja po prostu mam z tobą nie gadać. Mam mówić tylko to, co musisz wiedzieć.
Jeremi westchnął w odpowiedzi. Jechali dalej w milczeniu.
*
Dwie godziny później stanęli. Drzwi furgonetki się otworzyły i do środka weszło ośmiu potężnych mężczyzn z wielkimi torbami. Po rysach twarzy rozpoznawał Hiszpanów lub Włochów i kilku szeroko pojętych Słowian.
Szeptali po angielsku, klęli po swojemu. Ostrzyżeni na krótko, z gęstymi brodami. Tatuaże na umięśnionych ramionach. Czarne jednolite uniformy bez żadnych oznaczeń czy insygniów. Półksiężyce brudu za paznokciami. Smród niemytego ciała, który momentalnie wypełnił wnętrze.
Krój ich uniformów zmienił się nieco, odkąd Jeremi je pamiętał, ale nie było wątpliwości, że to Zielone Służby Specjalne.
– Telefon! – warknął jeden z nich do Jeremiego po angielsku. Miał kruczoczarną brodę i sądząc po sposobie poruszania się, był ich dowódcą. Jeremi oddał komórkę, tamten wyłączył ją i schował do czarnego futerału, który następnie zamknął na klucz. Potem usiadł na najdalszym z możliwych miejsc.
Błażej odwrócił wzrok. Jeremi chciał o coś spytać, ale dał sobie spokój. To nie było rozmowne towarzystwo. Zapowiadała się długa, cicha trasa.
5
Nie wiem, czy czytasz te wiadomości. Nie odpowiadasz, ale to w porządku. Może nawet lepiej. Jeszcze byś napisał coś, czego nie chcę wiedzieć. Ja będę pisał i tak.
Myślisz czasem o Mikołaju? Ja myślę częściej, niż bym chciał. Najbardziej mnie zastanawia jedna rzecz. Czy w życiu mu się ułożyło dlatego, że był z innego ojca? Że to inna krew. Że nie był skażony naszym starym jak my dwaj? Czy gadam głupoty? Pewnie gadam. Na pewno tak.
Przecież się z nami wychowywał i dostawał lanie tak samo, jak my. Był z innego ojca, ale traktowano go równo. Przynajmniej pod tym względem. Zresztą czemu krew miałaby cokolwiek determinować? To głupie gadanie. Wiem. Nie zdziwiłbym się, jeśli tego nie czytasz. Bo piszę same głupoty. Ale będę pisał dalej.
Bo dobrze się z Tobą rozmawia.
Fragment wiadomości mailowej od Jeremiego do Piotra przechwyconej przez EAW trzynaście miesięcy temu.
*
Jechali długo i wolno. W ciągu dnia zatrzymywali się niemal równo co sześć godzin. Wysiadali, jedli i ładowali akumulatory samochodu elektrycznego. Często czekali ponad godzinę, aż panele słoneczne na dachu wyłapią wystarczająco dużo energii, by móc ruszyć dalej.
Nie miał pojęcia, dokąd zmierzali. Wszędzie były pustynie, ziemie jałowe, które powstały w ostatnich dziesięcioleciach. Rachunek wystawiony przez naturę. Smutne dziedzictwo ludzkości. Bezkresne nienadające się do życia miejsca.
Mogli być gdziekolwiek.
Nikt nie precyzował celu podróży, a on przestał już pytać. Najwyraźniej miał wiedzieć jak najmniej. Nie rozpoczynał więc rozmów. Skupił się na słuchaniu.
Błażej szybko znalazł sobie innego rozmówcę: łysego dryblasa, z widocznymi śladami po niezaleczonej ospie. Mówił mu o rzeczach powszechnych i wiadomych, a tamten słuchał, albo skutecznie to udawał.
– Bo ty może nie pamiętasz – wyjaśniał Błażej. – Ty możesz nie pamiętać tych dzieciaków, które kiedyś wrzeszczały o ekologii, które strajkowały, płakały i wyły z bezsilności, bo nikt nie traktował ich poważnie, a za szczyt sukcesu uznawali pojawienie się w telewizji zamiast przerwy na reklamę. Ale tak nas wtedy traktowano. Więc kryliśmy się po kątach i rośliśmy w siłę, a w głowie puchła nam tylko jedna myśl: jak ich wszystkich obedrzeć ze skóry, za to, co nam zabrali.
A potem się zaczęło, z przytupem, od zorganizowanej egzekucji prezesów firm, które dalej generowały najwięcej zanieczyszczeń do atmosfery – przerwał na chwilę, nie patrząc na rozmówcę. Ospowaty miał beznamiętny wyraz twarzy.
– Planowaliśmy to od dawna – wznowił Błażej. – Ale brakowało nam odwagi. Ale gdy w końcu zaczęliśmy, to już na dobre się rozkręciliśmy. I to właśnie my, ci ekolodzy, weganie i lewacy w rurkach zgotowaliśmy największy armagedon w dziejach ludzkości.
Błażej urwał, by upić wody z manierki.
– Ale to była i jest jedyna droga – kontynuował. – Wziąć za pysk, urżnąć ręce i powiedzieć: teraz ja rządzę. Bo nikt, rozumiesz, nikt na to nie zważał. To nie jest tak, że my zasnęliśmy za kółkiem, że coś nam umknęło. My świadomie, na pełnej kurwie, wjechaliśmy w mur, dociskając w ostatnich sekundach gaz do dechy.
Błażej kontynuował, mówił coraz głośniej, plując drobinkami śliny na zakończenie każdego zdania.
– Bo mało było znaków ostrzegawczych? Wojny wodne od dwudziestego dziewiątego? Kryzys żywieniowy kilka lat później? Dwa wielkie kryzysy klimatyczne i tysiące spotkań na szczytach władzy, które nic nie zmieniły. Co z tego, że już wtedy jedliśmy sztuczne mięso, genetycznie modyfikowane warzywa i robale przyrządzone na tysiąc sposobów. Co z tego, że morza zatopiły mnóstwo terenów. Co z tego, że mieliśmy takie migracje klimatyczne, że nagle wszyscy zapomnieli słowa humanitaryzm. My zawsze orientujemy się za późno i reagujemy za słabo. Jakbyśmy się bali, że możemy zepsuć palący się dom.
I tak dalej. Szum jego głosu uspokajał. Kojące działanie bełkotu, terapia przez słowotok. Może to był jakiś sposób, by przetrwać niekończące się godziny tej cholernej podróży?
*
Wlekli się po pozostałościach dawnych dróg, strzępach zniszczonego i odkształconego asfaltu. Stanęli po prawie dwudziestu godzinach. Wyszli w noc, w ciemność, w upał. Byli na kolejnej pustyni. Isaac, czarnobrody Hiszpan, ten, który zabrał Jeremiemu telefon, rozmawiał cicho z Błażejem. W końcu ten ostatni potwierdził głową.
– Idziemy! – zarządził czarnobrody po angielsku i oddział wyszedł z furgonetki. Założyli noktowizory, dopięli kevlarowe kamizelki, sprawdzili karabiny i łączność. Potem ruszyli przed siebie w ustalonym kierunku. Jeremi obserwował oddalające się sylwetki, aż zupełnie zniknęły w ciemnościach nocy. Błażej stał obok i również patrzył w ich stronę.
– Myślałem, że mam być obecny na akcji – stwierdził Jeremi. – Żeby rozpoznać Piotrka.
– Tutaj to nie ma sensu. Za wcześnie. Na pewno go tu nie ma.
– To znaczy, że wiecie, gdzie jest?
– Mniej więcej.
– Czyli? – dopytał Jeremi, ale Błażej tylko pokręcił głową i udał, że zapina usta zamkiem błyskawicznym. Uśmiechnął się, a Jeremi westchnął.
Czekali. Noc była duszna i zdawało się im, że są w jakiejś wolno gotującej się zupie. Potem usłyszeli przytłumiony strzał, po którym nastąpiły kolejne serie, niczym ciche klaśnięcia. Kilka minut później żołnierze wrócili w pełnym składzie.
– I jak? – spytał Błażej.
– Siedmiu pod ziemią – odpowiedział Isaac.
– Szybko poszło – skwitował Błażej, na co tamten wzruszył ramionami. Weszli do samochodu i ruszyli dalej.
6
Pomysły do przedyskutowania:
Zakazać terapii psychiatrycznej i psychologicznej
Wzmocnić promocję i dostępność alkoholu, opioidów, barbituranów i całej reszty
Rozpocząć przekazy podprogowe o samobójczym podtekście
Wyznaczyć sześćdziesiąt lat jako graniczny wiek. Po upływie wybór: albo eutanazja, albo obóz pracy o ekstremalnych warunkach
Karne sortownie śmieci zamiast więzień
Zwiększenie podatków od potomstwa
Nałożenie o wiele bardziej drastycznych kar za lekkie przestępstwa ekologiczne
Fragment korespondencji Mikołaja do kierownictwu republiki. Przechwycony i opublikowany na stronie fckecolog8y53r6t.onion trzy lata temu
*
Postój, wymarsz, błyskawiczna eksterminacja i szybki powrót. Powtarzali to jeszcze kilkakrotnie przez kolejne dwie doby. Zdawkowa wymiana zdań pomiędzy czarnobrodym i Błażejem, którzy wyglądali, jakby nudziły ich te eliminacje.
Jechali dalej.
*
Na kolejnym postoju było inaczej. Gdy zostali sami, po tym, jak żołnierze już się oddalili, Błażej przekazał Jeremiemu kevlarową kamizelkę i noktowizor.
– Idziemy – rzekł, a potem wręczył mu pistolet. – Tylko nas nie pozabijaj.
Ruszyli. Noc była jeszcze cieplejsza niż poprzednia i Jeremi czuł, jak podkoszulek lepi się od potu. W noktowizorze pustynia tonęła w zielonych odcieniach. Niemal płaska, pozbawiona czegokolwiek aż po horyzont. Co tu niby miało być?
Błażej dał znak i zaczęli się czołgać. Jeremi oddychał ciężko, przeklinając wszystkie papierosy świata. Sucha i szorstka ziemia. Dziwny zapach w powietrzu. Powoli posuwali się do przodu.
W końcu dojrzeli Isaaca, który pokazał im podniesiony kciuk. Wstali, otrzepali się i ruszyli w jego kierunku. Wskazał im dziurę w ziemi. Weszli do środka i dalej na dół, po wąskich wydrążonych w ziemi schodach.
Wkroczyli w słabo oświetloną przestrzeń. Smród krwi, śmierci i ekskrementów. Jeremi zdjął noktowizor i zobaczył czerwone ślady na ścianach i odnogach licznych korytarzy, które rozchodziły się z głównego pomieszczenia. Pod najszerszą ścianą klęczał mężczyzna. Obok niego stał ospowaty z bronią gotową do strzału. Nad nimi, na ścianie widniał ulubiony slogan rebeliantów: „Pierdolić ekologię”.
Jeremi podszedł bliżej i przez chwilę patrzył na pojmanego mężczyznę.
– To nie on – stwierdził w końcu Jeremi. – Gdzie reszta?
– Nie pasowała – odpowiedział ospowaty.
– Nie pasowała?! A skąd wy możecie to wiedzieć?
– Spokojnie – mitygował Błażej. – Oni wiedzą, co robią – Jeremi chciał mu odpyskować, ale nagle klęczący zaczął się drzeć.
– To nie wy szukacie jego! To on szuka was. Czeka na was!
– Znowu zaczyna – stwierdził ospowaty.
– Nie macie pojęcia, kogo szukacie – ciągnął klęczący. – Nie macie pojęcia, kim on jest, na kogo wyrósł, w kogo się przeobraził!
Krzyczał coś jeszcze przez chwilę, a potem zerwał się z kolan, odepchnął ospowatego i skoczył na Jeremiego z krótkim nożem wyciągniętym nie wiadomo skąd. Jeremi odskoczył, kopnął z całych sił przeciwnika i oddał trzy strzały, dwa w klatkę, trzeci w głowę.
Przez chwilę nikt nic nie mówił ani się nie poruszał.
– Kurwa mać! – wrzasnął Isaac. – Jak go sprawdzaliście?! – A potem krzyczał coś dalej, ale Jeremiemu to umknęło. Usiadł na ziemi i przez kilkadziesiąt sekund patrzył w ścianę, próbując opanować oddech.
7
Nie wiem, czemu to piszę. To podobno pomaga. Może faktycznie tak jest. Co mnie teraz boli? Nie wiem. Chyba wszystko. Większość myśli to kłujące pułapki. Nie wiem, jak można niczego nie żałować. Ja żałuję wszystkiego.
Ciągle śnię o tej kobiecie. Tej w ciąży, której nie zabiłem. Pamiętam jej wyraz twarzy. Wrył mi się w pamięć. Nigdy mi nie podziękowała. Bo mnie przejrzała. Wiedziała, że uratowałem ją ze strachu. Ze strachu przed tym, kim się stanę, jak pociągnę za spust. Mądra była z niej kobieta. Na pewno mądrzejsza ode mnie.
Bardzo często o niej śnię i mnie to męczy. Bo przecież jej nie uratowałem. Odwlekałem tylko to w nieuchronne. To niewiele. Tyle, co nic. Choć ona twierdziła, że to bardzo dużo. Że to właściwie jedyne co możemy zrobić.
Uciec przed nieuniknionym, choć na jedną noc.
Fragment pamiętnika Jeremiego znaleziony w jego celi w karnej sortowni śmieci
*
– Już nikt inny nie chce cię słuchać? – spytał Jeremi, gdy Błażej usiadł obok niego. – A co z tym rozkazem, który zabrania ci ze mną gadać?
Tamten wzruszył ramionami.
– Najwyraźniej wyczerpałem limit na jego słuchanie.
– Na twoim miejscu bym ze mną nie rozmawiał. Cały oddział patrzy na mnie, jakbym im wymazał rodzinę trzy pokolenia wstecz. Narazisz im się.
– Po prostu są nieufni. Słyszeli o tobie te wszystkie historie.
– Jakie historie?
– No różne. Że jak byłeś w służbach, zabiłeś swój oddział. Że spiskowałeś z wrogiem, że torturowałeś swoich, ale zamiast cię za to zabić, to zesłano cię do karnej sortowni śmieci, bo masz plecy. Bo twój brat jest Sekretarzem Stanu w Kancelarii Republiki i ci to załatwił, co w sumie do jakiegoś stopnia jest prawdą.
– Ciekawe.
– No może i ciekawe – stwierdził Błażej, mierząc go wzrokiem. – Ale ja wiem, co zrobiłeś i to wcale nie jest straszne, tylko śmieszne. Bo ty nie tylko nie zabiłeś tej kobiety w ciąży, nie tylko nie wykonałeś rozkazu, ale również ukrywałeś ją przez kilka tygodni. Przywiązałeś się do niej, bo może akurat musiałeś się wtedy do kogoś przywiązać, a jej wdzięczność pomyliłeś z jakimś uczuciem, z jakimś ciepłem. I trwało to wszystko ze dwa miesiące. A potem i tak was złapali, a ona dostała kulkę. Więc po co ci to było?
Jeremi patrzył na rozmówcę z zaciśniętymi zębami. W jego wzroku było coś takiego, co kazało Błażejowi się cofnąć.
– Nie wiem – stwierdził w końcu Jeremi. – Może po prostu nie zabija się kobiet w ciąży.
– To było jej czwarte dziecko. Sama podpisała na siebie wyrok. Takie mamy prawo.
– Irytuje mnie takie gadanie.
– Wiem.
– A i tak słowa wychodzą ci z ust.
– Jezu Jeremi. Czy nie możemy porozmawiać jak starzy kumple?
– Nie jesteśmy starymi kumplami.
– My jesteśmy przecież definicją starych kumpli – zaśmiał się Błażej. – Co, może nie pamiętasz, jak za małolata rozmawialiśmy o kryzysie ekologicznym do późnych godzin? Wtedy gdy podzielałeś te same poglądy co ja.
– Do późnych godzin to myśmy pili wódkę. Byłem młody, to przeciw czemuś musiałem się buntować. To, że ty dorosłeś i dalej w to wierzysz, to nie wiem jak określić.
Błażej pokręcił głową i parsknął.
– Dalej nienawidzisz całego świata, co? – stwierdził po chwili.
– Na nic innego nie zasługuje – odparł Jeremi, zapalając papierosa. Patrzyli przez chwilę w milczeniu, jak dym wędruje w niebo usiane gwiazdami. Wymienili jeszcze kilka zdań, ale w końcu czarnobrody zarządził zbiórkę i ruszyli dalej.
8
Biorąc pod uwagę fakt, że wszelkie terapie są obecnie karalne, a środki przeciwdepresyjne praktycznie niedostępne zalecamy tak zwane pisanie ekspresywne. Metoda ta, jak sama nazwa wskazuje, polega na regularnym pisaniu o rzeczach osobistych, intymnych i często traumatycznych.
Kluczowym założeniem tej metody jest pisanie dla siebie, a więc notatki takie nie powinny być przeznaczone do czytania przez osoby postronne. Metoda ta ma swoje potwierdzenia w badaniach z lat dziewięćdziesiątych a w obecnej sytuacji to właściwie jedyny dostępny środek terapeutyczny.
Dlatego szczerze ją rekomendujemy. Poniżej lista założeń i praktycznych kroków…
Fragment rekomendacji Podziemnego Towarzystwa Psychiatrycznego „Nadal warto" opublikowanego na stronie fckecolog8y53r6t.onion
*
Mijały kolejne godziny. Jeremi od jakiegoś czasu trzymał się za głowę i brzuch. Twarz wykrzywiał mu grymas. Błażej spytał go, czy wszystko w porządku, na co tamten skłamał, że tak.
Zatrzymali się nagle, tak że zatrzęsło furgonetką. Isaac zmarszczył brwi, kiwnął głową do ospowatego. Ten ostatni zakręcił gałką i struktura okna zmieniła się, z czarnej na przezroczystą, ukazując widok na zewnątrz. Był środek dnia, znowu byli na pustyni. Rozglądali się, ale nie dostrzegli nikogo wokół samochodu.
Czarnobrody zawołał kierowcę, ale tamten nie odpowiedział. Dwóch żołnierzy wycelowało w drzwi, reszta wyciągnęła broń w gotowości. Błażej mrugnął do Jeremiego i uśmiechnął się nerwowo.
Jeremi ukląkł. Chwycił się za brzuch, zaczął charczeć, jakby miał zwymiotować. Ktoś wrzasnął, ktoś przeklął, rozległy się strzały. Jeremi upadł na ziemię i zaczął krzyczeć. Odruchowo sięgnął po pistolet i wycelował przed siebie.
W końcu przestał wrzeszczeć. Otworzył oczy. Dziewięć nieruchomych ciał. Z ust, nosa i uszu płynęły im strużki krwi. Sprawdził puls, oddech. Nie żyli. Isaac, ospowaty i Błażej. Cała reszta. Wszyscy byli martwi.
Ale nie. Jeden z nich nadal coś charczał.
– To jakiś gaz albo broń chemiczna – stwierdził Jeremi, przysuwając się do niego. – Musimy się stąd zabierać – dodał, ale już nie miał do kogo. Tamten leżał nieruchomo z wywróconymi oczami.
Jeremi zaklął brzydko. Podniósł karabin, nałożył kamizelkę i zaczął przeszukiwać furgonetkę. W końcu znalazł. Nałożył na twarz maskę przeciwgazową i klęknął, celując w drzwi. Otworzył je i wymierzył w miejsca, gdzie spodziewał się przeciwników. Nikogo nie było. Wyskoczył z samochodu i wszedł pod niego. Rozejrzał się na boki. Prawo, lewo. Nic. Musieli strzelać z daleka.
Wyczekiwał. Był środek dnia i upał momentalnie dokleił mu podkoszulek do pleców. W końcu dostrzegł majaczącą w oddali postać. Wycelował i wystrzelił. Raz, drugi. Tamten padł. Jeremi czekał dalej, rozglądając się po okolicy.
Po pół godzinie wygrzebał się spod samochodu. Popatrzył dookoła. Nikogo. Nagle poczuł jak ktoś z góry przyłożył mu metalowy, rozgrzany przedmiot do głowy.
– Jak dziecko – stwierdził, a potem coś go uderzyło i stracił przytomność.
9
Coś mnie zjada. Od dawna. Powoli i metodycznie. Skrupulatnie. Cal po calu. Dziwnie mieć świadomość tej choroby. Czy ja w ogóle jestem chory? Nie wiem. Mam wrażenie pewnej symbiozy. Jakby to coś mnie czytało. Jakby jadło mój gniew. Rosło na nim. Wyrastało na coś potężnego. Większego niż ja sam. To pewne.
Czuję, że zbliża się koniec. Wyczerpał się mój czas. I siły witalne. I…
(seria niezrozumiałych znaków)
Czy zostałem opętany przez kosmiczną moc? Albo chorobę? Albo…
(seria znaków, część napisana krwią)
To i tak bez znaczenia. Teraz czekam, aż on przyjdzie i dam mu wszystko, na co zasłużył. Oboje mu damy.
Notatka Piotra zapisana chaotycznym pismem na brudnej kartce papieru, znaleziona przez EAW w siedzibie Industrialnych Rebeliantów
*
– Otwórz oczy Jeremi – powiedział ktoś. Miał szorstki i suchy głos. – Jak otworzysz, to poczujesz się lepiej. Nastrój ci się od razu poprawi. Zwłaszcza że jak ich nie otworzysz, to każę ci wyciąć powieki – dodał tamten i zaśmiał się nerwowo.
Jeremi zamrugał by przyzwyczaić się do światła. Był w małym, surowym pomieszczeniu bez okien. Siedział na krześle, nieskrępowany. Naprzeciw niego w słabym świetle migającej lampy rysowała się postać.
– No i co? – spytał tamten, zbliżając się trochę. – Lepiej?
Jeremi przytaknął. Piotr. Włosy miał białe, był przeraźliwie chudy, przedramiona i twarz szpeciły blizny. Ale to na pewno był on.
– Po co tu przyjechałeś? – spytał po chwili Piotr.
– Mikołaj mnie przysłał.
– By mnie zabić?
– By cię uratować.
– Uratować, co? A to dobre. Naprawdę dobre – Piotr wstał i się przeciągnął. Za jego plecami widać było ścianę pokrytą wzorami i znakami. Czerwone i czarne. Dziwne. Niezrozumiałe, a jednak budzące respekt.
– Wysłał tu już trzy ekipy – wznowił Piotr. – Pewnie ci nie wspominał? Tamte, tak samo, jak i twoja, też miały mnóstwo humanitarnego sprzętu i miłych lekarzy gotowych, by mnie uleczyć. By mi pomóc, jeśli byłbym w potrzebie. Szalenie sympatyczni i pomocni ludzie.
Jeremi nie skomentował.
– Poluje na mnie od dawna – kontynuował Piotr. – Myślałem, że w końcu po mnie przyjdzie osobiście, liczyłem, że w końcu będzie chciał to załatwić jak mężczyzna. Zamiast tego przysłał ciebie. Może na pewną śmierć, może na tortury, nie ma przecież pojęcia, co ci zrobię.
Urwał i popatrzył na brata. Jeremi odchylił się, jakby chciał znaleźć się jak najdalej od tego wzroku.
– Nie był z ciebie nigdy zły człowiek – wznowił Piotr. – Nawet jak wstąpiłeś do tych służb specjalnych to i tak starałeś się zachowywać przyzwoicie. Poprawnie. Tak jakby świat był sprawiedliwym miejscem. Na zewnątrz kolce, a w środku chłopak, który dalej wierzy w ideały. Mimo wszystko.
– To do czegoś prowadzi? – spytał Jeremi. – Te twoje para-psychologiczne analizy?
– Pyskować potrafisz, a nie widzisz oczywistych faktów. Bo przecież Mikołajowi chodziło o to, byś mnie znalazł. Ale nie dlatego, że jesteśmy braćmi czy z powodu jakichś błahych sentymentów. Nie zależy mu na moim życiu czy śmierci. Chodzi o to, co wiem. Co znalazłem.
– A co możesz posiadać w tym królestwie piachu i kurzu? Co tu mogłeś znaleźć?
– Ale on się myli – kontynuował Piotr. – Bo nie chodzi o to, co wiem. Tylko o to, co mam. Kim jestem. Bo coś stamtąd wylazło i do mnie przyszło. Nie wołałem tego, nie prosiłem, ale wybrało akurat mnie. I teraz to mam.
– O czym ty mówisz?
Piotr wstał i przeszedł się wzdłuż pomieszczenia. Dziwnie się poruszał. Przez chwilę szeptał coś w melodyjnym, obcym języku. W końcu usiadł ponownie naprzeciwko brata.
– Na Antarktydzie przy resztkach lodowców – kontynuował. – Coś było zamarznięte przez tysiąclecia, ale się roztopiło, wylazło i zabiło całą ekspedycję. Wszyscy padli jak muchy. Tylko ja zostałem, ja przetrwałem. Tylko ja dostałem ten czarny, lepki prezent. A teraz mogę go dawać innym. Ciemna polewka prosto z mojego serca. I ty przekażesz ją Mikołajowi. Przekażesz mu czarną wiadomość ode mnie na pewien temat. Na bardzo wiele tematów. On zabrał mi przyszłość, ja ukradnę jego.
Piotr przestał mówić. Milczał, wpatrując się gdzieś w bok.
– Posłuchaj Piotr – zaczął Jeremi. – To nie musi tak się kończyć. Masz dzieci i byłą żonę, która nadal się o ciebie troszczy. To nie musi…
– Są bez znaczenia. Maria i dzieci już dla mnie nie istnieją. Ona traktuje go jak męża, one jak ojca. Więc nie ma ich, są złym wspomnieniem, źle zabliźnioną raną.
Jeremi chciał przerwać, ale się powstrzymał.
– Wszystko jest bez znaczenia. Tak jak i reżim ekologiczny, tak jak walka z nim. Tak jak ci ludzie, do których teraz rzekomo przynależę, ten ruch pomylonych rebeliantów. To głupcy z idiotycznymi hasłami i brakiem pomysłu na ich wdrożenie. Ja ich tylko wykorzystuję. By się dostać do Mikołaja. W sumie w jakiś dziwny sposób pomogę mu wypełnić ten jego plan.
– Jaki plan?
– Spytaj go – stwierdził Piotr. – Spytaj, gdy już go spotkasz. Bo Mikołaj chciał mnie. Ale ja dam mu coś o wiele lepszego. A właściwie ty mu to dasz. Ja nie przetrwam podróży powrotnej, raczej złamię się w ciągu kilku dni jak trzcina na wietrze. Już nie mogę tego zdzierżyć, to mnie zżera zbyt długo, pękam od tego wszystkiego, zaraz i tak wybuchnę.
Przerwał i zaczął łapać powietrze krótkimi oddechami. Jakby się dusił, jakby brakowało powietrza. W końcu się uspokoił.
– Ale gdy przekażę to tobie, to będzie kolejny etap – wznowił. – To ewoluuje. Rośnie. W tobie będzie o wiele bardziej zabójcze. Wiem to, bo z tym rozmawiam. Szepcze mi czarne słowa prosto do środka głowy.
– Ty naprawdę oszalałeś.
– Wystarczy, że podasz mi dłoń, że razem podetniemy sobie żyły – Zignorował go Piotr. – A potem będziesz wiedział co robić. Bo widzisz my to ta sama krew. On już nie. On jest kimś innym, mimo że myśli, że jest jednym z nas.
Jeremi zmarszczył brwi. Piotr wstał. Zza pleców wyciągnął nóż. Przeciął swoje przedramię wzdłuż tętnicy. Doskoczył do Jeremiego, złapał go za dłoń. Przeciął również przedramię brata i przycisnął do swojego. Jeremi próbował się wyrywać i bić Piotra po twarzy. Tamten się nie bronił, ale też nie puszczał. Krew płynęła z obu ran, mieszając się powoli. Jeremi się szamotał, ale Piotr trzymał go w stalowym uścisku
– Masz – syknął Piotr. – Bierz i pij! Pij do dna!
Jeremi walczył bezskutecznie. W końcu jego białka zaszły czymś czarnym, a on sam krzyknął przeraźliwie i na kilka sekund stracił przytomność.
*
Kolejne godziny zdawały się brzydkim snem.
Piotr przekazał mu kilka rzeczy przyciszonym głosem, a potem umarł bez pożegnania. Przybiegli ludzie z Sojuszu Industrialnych Rebeliantów. Krzyczeli i machali rękami. Grozili i przytykali broń do głowy Jeremiego. On wpatrywał się tępo w ścianę, nie reagując na ich pytania i wrzaski.
W końcu otworzył nożem dopiero co zasklepioną na przedramieniu ranę. Członkowie sojuszu popatrzyli na niego, marszcząc brwi. Znali ten rytuał, nie bali się go. Piotr robił to wielokrotnie i nic się im nigdy nie stało.
Tym razem było inaczej.
Opadli na kolana, potem zwinęli się na ziemi. Wrzaski i jęki. Bicie dłońmi o posadzkę i ściany, by choć na chwilę zagłuszyć ból. Pękające tętnice i żyły. Ciała powykręcane przez agonię. Prymitywne krzyki przypominające torturowane zwierzęta. Krew lejąca się z ust, uszu, nosa. Ostatnie tchnienia.
W końcu cisza.
Jeremi wstał i wyszedł na zewnątrz. Zabrał tyle akumulatorów, ile zmieściło się do furgonetki służb i ruszył w drogę.
10
Na podstawie badań przeprowadzonych na próbkach krwi od denatów z Antarktydy mamy podstawy sądzić, że czymkolwiek jest to, co wniknęło w Piotra, to ten sam rodzaj mutacji lub symbiozy, z którym mieliśmy do czynienia już kilkakrotnie.
Odmiana, która zintegrowała się z Pańskim bratem, wydaje się jednak mieć niespotykaną dotąd siłę i skalę rażenia. Dotychczas nosiciele powodowali u innych zawroty głowy lub dyskomfort żołądkowy. Tutaj mówimy o śmiertelności w ciągu kilkudziesięciu sekund i to takiej, przed którą nie da się zabezpieczyć.
(…)
Potwierdza się również teoria, która głosi, że osoby o bliskim pokrewieństwie z nosicielem mają zapewniony rodzaj ochrony. Nigdy nie zaobserwowaliśmy takiego działania przy okazji żadnego ze znanych nam przypadków na ziemi, ale tutaj ta korelacja występuje bez najmniejszych wątpliwości.
(…)
Udało się również wyjaśnić powód dla którego członkowie Industrialnych Rebeliantów nie zarażali się od Piotra. To zabrzmi dosyć nieprawdopodobnie, ale mamy wszelkie przesłanki by wierzyć, że nosiciel wirusa może do jakiegoś stopnia decydować kto się zarazi.
Fragment raportu EAW przesłany do Mikołaja trzy miesiące temu
*
Na jednym z postojów Jeremi odnalazł pudło, w którym czarnobrody schował jego telefon. Wyłamał zamek i wyciągnął komórkę. Wyszukał numer Mikołaja. Chodził tam i z powrotem szukając zasięgu. W końcu znalazł. Nacisnął przycisk z zieloną słuchawką.
Mikołaj odebrał za trzecim razem. Jeremi powiedział mu, że ma to, po co go wysłał i że jedzie, by mu to dać. Rozłączył się i wyrzucił telefon najdalej, jak potrafił.
Potem usiadł na ziemi i szeptał coś w obcym języku.
W końcu ruszył dalej. Jechał dzień i noc, bez snu i niemal bez odpoczynku. Po dwudziestu godzinach na jego drodze stanęły dwie furgonetki. Zatrzymał samochód. Z dwóch wojskowych pojazdów wysypało się czternastu mężczyzn ubranych na czarno, w kevlarach i maskach przeciwgazowych.
Jeremi nie wysiadł, tylko opuścił szybę. Trzech żołnierzy zbliżyło się, cały czas w niego celując.
– Gdzie twój brat? – spytał jeden, najpewniej ich dowódca. – Podobno mieliście wrócić we dwójkę.
– Jest martwy – odpowiedział Jeremi. – Oni wszyscy są martwi. Tak samo, jak wy. Tak samo, jak ja.
Dowódca opuścił broń. Chwycił się za brzuch, potem za głowę. Oddychał szybko, jakby nie mógł złapać tchu. Ryba bez wody. Ofiara niewidocznej trucizny. Po chwili wszyscy padli jak muchy. Z oczu, ust i nosa sączyły się im strużki krwi.
Jeremi patrzył na to beznamiętnie. Potem założył opatrunek na nowe, głębokie nacięcie na ramieniu, które właśnie sobie zrobił. Zmrużył oczy, jakby dostrzegł toksynę unoszącą się z czerwonej rany.
Wysiadł i położył się na ziemi wśród ciał. Na przemian zamykał i otwierał oczy, jego białka zdawały się zupełnie czarne. Usta poruszały się, jakby coś recytował. Niemy szept w nieskończonej ciszy. Modlitwa do nikogo o nic. Trwało to jakiś czas, może kwadrans, może dwie godziny.
Gdy otworzył oczy, ujrzał człekokształtne postacie. Wychudzone i brzydkie. Śmierdzące i brudne. Wyszarpywali sobie kanistry z wodą. To nie byli żołnierze, raczej uciekinierzy, którzy ukrywali się przed czymś na pustyni, a których przyciągnął nieruchomy teraz patrol.
Jeremi wstał i ruszył do samochodu. Tamci uspokoili się i rozpierzchli, schodząc mu z drogi. Nie poświęcał im uwagi, nie było sensu. Oni i tak byli już martwi.
Gdy odjeżdżał, widział w lusterku jak człekokształtne postacie wznowiły walkę o wodę.
*
Potem były jeszcze dwa patrole, liczniejsze i ostrożniejsze. Wszystko w gruncie rzeczy skończyło się tak samo.
*
Za czwartym razem było inaczej.
Nagle coś przewróciło jego samochód. Zmiana horyzontu, koziołkująca furgonetka i drobiny szkła fruwające w powietrzu. Chwilowa utrata orientacji. Zapach potu i własnej krwi.
Wywlókł się z furgonetki i dojrzał elektryczny wóz bojowy, który właśnie nawracał, po tym jak przewrócił jego pojazd, uderzając z wielką prędkością w jego bok. Z wozu wyskoczyło kilkunastu mężczyzn w opancerzonym rynsztunku i zaczęli do niego strzelać.
Jeremi wstał i rozłożył ręce na boki. Wśród świszczących kul, wyglądał jak bóg wojny i śmierci, jednoosobowa apokalipsa. Zwiastun końca ludzkości. Może w istocie nim był.
Tamci cały czas napierali i nie przestawali strzelać. Może właśnie to będzie jego koniec. Może właśnie tutaj umrze. Uśmiechnął się do tej myśli.
Upadł, czując rozlewające się ciepło. Jego krew, mnóstwo krwi dookoła z dziesiątek ran. Czuł, że wpada do jakiejś studni. Nadchodziła cisza i ciemność. Spokój. Wieczność. Niemal nie słyszał już świszczących w powietrzu kul.
Chyba się uśmiechał.
W końcu przestali strzelać. Wstał powoli i rozejrzał się po okolicy. Martwa ziemia zasłana martwymi ciałami, które jeszcze przed chwilą wierzyły, że mogą go pokonać lub zabić. Krew wypływająca spod taktycznych wojskowych kasków. Ten sam koniec, inne miejsca, inne ofiary.
Przeszedł obok nich, widząc własną krew na przedramionach i nogach lejącą się z wielu ran. Miał wrażenie, że się goją, że nie naruszyły go wcale. Wszedł do wozu bojowego i ruszył przed siebie.
Wiedział, że jest bardzo blisko.
*
Minął ogromną ludzką elektrownię i plantację jadalnych robaków na obrzeżach miast. Na ulicach pusto jak zwykle o tej porze dnia.
W końcu zajechał w okolicę domu Mikołaja, pod adres, który przekazał mu Piotr. Niewielkie rządowe osiedle, które zajmowali członkowie najwyższego kierownictwa republiki, zdawało się teraz puste. Ani służb, ani policji, ani ochrony. Nikogo.
Jeremi przez pół godziny obserwował okolicę, wyłapując bezruch, szukając tego, co musiało tam gdzieś być.
– Piękna pułapka – stwierdził w końcu. – Szkoda byłoby w nią nie wejść.
Ruszył przez pustą ulicę, zaglądając przez okna domostw. Dostrzegał nieruchome postacie, które wyglądały, jakby zasnęły w trakcie wykonywania czynności. Dziecko leżące na zabawkach. Mężczyzna z twarzą w talerzu. Kobieta spoczywająca na sofie z książką upuszczoną na podłodze.
To samo w kolejnych domach. Spoglądał na to z nieruchomą twarzą.
W końcu wszedł do domu Mikołaja. Przeszedł przez korytarz do największego pomieszczenia. Brat siedział na krześle w salonie i wpatrywał się w widok za oknem. Gdy zdał sobie sprawę z obecności Jeremiego, powoli się obrócił.
– Ćwiczyłem w głowie, co powiedzieć jak się pojawisz – zaczął Mikołaj. – Ale dalej nie mam pewności.
Jeremi nie skomentował.
– Myślałem, by opowiedzieć ci, że znowu się przeliczyliśmy, że mimo naszych najszczerszych chęci i najgorszych restrykcji jest już za późno. Że ciągle gasimy kubkiem wody palący się las. Myślałem też, by ci powiedzieć, że ludzie, których od lat gnębimy, są na skraju załamania. Że już niebawem się zbuntują. Że grup takich jak ci industrialni rebelianci są tysiące w całej Europie, a republika ekologiczna wkrótce straci władzę.
Urwał i popatrzył na brata, który nadal nic nie mówił.
– Mógłbym ci opowiedzieć, że już nie mam siły z tym wszystkim walczyć – wznowił. – Że mam dosyć. Że dlatego uśpiłem całe osiedle, aby w spokoju wszyscy oczekiwali twojego przyjścia. I tak Marysia i dzieci też. Tak będzie dla nich najlepiej – wziął głęboki oddech i długo wypuszczał powietrze.
– Mógłbym też ci powiedzieć, jak chciałem abyś wlał w serce ludzi strach, by się ciebie bali. Abyś był apokalipsą, na jaką zasłużyliśmy. Czystą i naturalną. Ekologiczną. Chciałem ci też powiedzieć, że waham się, czy to dobry pomysł, ale lepszego już nie mam. Może zresztą na lepszy nie zasłużyliśmy.
Jeremi zacisnął zęby. Chciał coś powiedzieć, ale Mikołaj podniósł dłoń w dziwnie przyjaznym geście.
– I wiem, że zginę, bo nie jestem z tej samej krwi co ty i Piotr. Wiem to. Nie zaszedłbym tak daleko, gdybym nie wiedział takich rzeczy. O tym też miałem ci powiedzieć. Wyjaśnić zawiłości tego, co masz w środku i jak to oddziałuje na rzeczywistość. Ale chyba jednak tego nie zrobię. Bo to coś w tobie nie chce wcale o tym słuchać, prawda? I za to cię cenię. Za to zawsze cię ceniłem. Po prostu szczerze chciałeś nas wszystkich pozabijać. A teraz masz okazję.
Jeremi chciał odpowiedzieć, ale wtedy Mikołaj wyciągnął pistolet i strzelił mu w ramię. Draśnięcie, które wystarczyło, by krew zaczęła się obficie sączyć z rany. Jeremi podszedł do brata, ale ten spadł z krzesła na podłogę. Dwie strużki krwi sączyły mu się z nosa.
– Wyobrażam sobie te nagłówki w wiadomościach – zacharczał Mikołaj, patrząc gdzieś w dal. – Na stertach ciał pisze się najlepsze historie. Szczerze mówiąc…
Urwał i przestał oddychać. Jeremi sprawdził puls, którego nie było.
Cisza i spokój. Pustka. Jeremi usiadł po turecku obok brata i patrzył przez okno w niebo. Z oddali słychać było zbliżające się syreny. Siedział nieruchomo i patrzył na krew wypływającą z rany.
W spokoju czekał na przyszłość, która nie nadejdzie, bo dawno mu ją zabrano.
Po tym, co zrobili Piotr i Marysia. Po tym, co zrobiliśmy wszyscy. Bo ja widziałem, że mają się ku sobie. A raz na święta, jak jeszcze byliście razem, widziałam jak Piotr i Twoja żona się całowali.
Skoro to Jeremi pisze do Piotra, to pomyliłeś płeć.
I pomyliłeś tez imiona, bo powinno być Mikołaj i Marysia.
i Mikołaja ich przyrodniego brata.
Po mikołaju postawiłbym półpauzę.
Wielkiego planu Mikołaju.
Literówka.
Jechali długo i wolno. Zatrzymywali się niemal równo co sześć godzin. Wysiadali, jedli i ładowali akumulatory samochodu elektrycznego. Często czekali ponad godzinę, aż panele słoneczne na dachu wyłapią wystarczająco dużo energii, by móc ruszyć dalej.
Pustynia, ekologia… nie prościej użyć wielbłądów?
Fragment korespondencji Mikołaju do kierownictwu republiki.
Literówki.
Wiedziała, że uratowałam ją ze strachu
Literówka.
ubrał kamizelkę
Regionalizm. I to, moim zdaniem, wyjątkowo brzydki.
Nagle poczułm
Literówka.
– Na Antarktydzie przy resztkach lodowców – kontynuował. – Coś było zamarznięte przez tysiąclecia, ale się roztopiło, wylazło i zabiło całą ekspedycję. Wszyscy padli jak muchy.
W tekście nadal czają się błędy, część z nich wypisałem powyżej. Gdzieniegdzie tez brak przecinków, trafiają się tez powtórzenia. Jak przyjdzie Reg albo Tarnina, to będziesz miał robotę. :)
…ale nie jest znowuż tego dużo jak na tekst o takiej długości.
Bardzo dobry tekst, muszę zaznaczyć.
Zbudowałeś dystopijny klimat z ciekawych klocków i chyba obecnie – w czasie globalnego kryzysu gospodarczego, który w wielkiej mierze sami na siebie sprowadziliśmy próbując takim hegemonom jak Chiny mówić jak mają produkować energię, by zmniejszyć ślad węglowy – działa to wyjątkowo mocno. Mnie zaintrygowało, przestraszyło i urzekło.
Pięknie wykreowałeś bohatera, a w zasadzie to bohaterów. Są świetnie skonstruowani, dla mnie wiarygodni i żywi. Fabuła, choć jak ją sobie przedstawić w głowie, ma dość prostą konstrukcję, jest wciągająca i nawet udało ci się mnie zaskoczyć z tym wirusem. A przez chwile myślałem, że znalazł tam jakieś UFO. :P
Do tego podoba mi się to ukazanie beznadziei i braku ratunku, coraz większych okropieństw, do jakich człowiek się może dopuścić i braku dobrej strony barykady.
Do tego, mimo błędów, powiadanie jest napisane świetnym stylem a czytanie było prawdziwą przyjemnością.
Spokojnie. Tak naprawdę mnie tu nie ma.
Rany, bardzo dobry tekst.
Przyznam, że z początku mocno mnie zniechęciło, bo bałem się, że chcesz sprzedać kolejną bajeczkę o złych lewakach i dobrej, prawicowej opcji. Ale na szczęście dałem tekstowi szansę, bo było dobrze napisane i nie żałuję.
Chociaż tekst jest ciężki, to podobał mi się. A może właśnie dlatego mi się podobał? XD
Kupiłeś mnie, mimo, że kompletnie nie umiałem uwierzyć w poziom dewastacji, który przedstawiłeś. Ale poziom emocjonalny tekstu, przekaz itd – bardzo mnie poruszył. Mimo, że nie były to miłe doznania (w sensie przeżywanych emocji, nie odbioru estetyki), to raczej zapamiętam to opowiadanie na długo.
Hej Gekikara
No tak błędów z pewnością jest wiele. Czytam i poprawiam wielokrotnie tekst ale mam wrażenie że z każdą własną poprawką generuję dwa błędy :) No ale to w sumie dzień jak co dzień dla mnie :)
Co do wielbłądów to faktycznie nie przyszło mi to do głowy :) W sumie ma to sens pytanie tylko czy wielbłądy będą jeszcze wtedy żyć. Niemniej jednak dzięki za celną uwagę. Na chwilę obecną zostawię już jak jest bo to by pewnie wymagało zbyt wielu przeróbek w tekście.
A tymczasem bardzo się cieszę że tekst się podobał, udało się zaskoczyć wirusem a nawet konstrukcja bohaterów była w porządku :) Oryginalną część tekstu napisałem dwa lata temu z powodu pewnego przestraszenia kierunku w którym zmierzamy. Stwierdziłem, że wyleje to na papier to trochę pomoże przynajmniej jeśli chodzi o moje samopoczucie, bo jeśli chodzi o sytuację na świecie to nie bardzo.
Dzięki piękne za komentarz, uwagi, klika i obrazek :)
Poprawki naniosłem.
Hej silver_advent
Dzięki za odwiedziny. Cieszę się, że tekst się podobał i że doczytałeś do końca mimo że początek zniechęcił. Chodziło mi tutaj o pewną przewrotność, którą mam nadzieję udało się zawrzeć. Pomysł wziął się z faktu, że stwierdziłem kiedyś, że człowiek nigdy nie zabierze się za poprawę klimatu dopóki nie pojawi się jakaś forma dyktatury ekologicznej, która narzuci radykalne rozwiązania.
Zdaję sobie sprawę, że dewastacja jest w dużym stopniu doprowadzona do ekstremum i raczej to nie będzie tak wyglądać. No ale to dla mnie do jakiegoś stopnia zadanie dystopii , wziąć sobie jakieś zjawisko i dokręcić mu śrubę do samego końca.
Pozdrawiam!
Ja też przyznam, że mam lekką alergię na opowiadania o złych ekologach (choć, surprise, poniekąd o tym jest jedna z moich ulubionych powieści SF, “Carnival” Elizabeth Bear), zwłaszcza narysowanych tak czarnymi, grubymi kreskami, jak twój rząd republiki. Ale tekst jest – znakomity, mimo tej jednoznacznie prosto czarnej wizji rządu. Nie idziesz wbrew pozorom w prostą dychotomię dobrzy/ źli, świetnie ogrywasz klasyczną ideę “coś złego obcego w formie czarnej mazi siedzi w wiecznej zmarzlinie”, dodajesz wiarygodną, niebanalną psychologię postaci, spójną fabułę ujętą w konsekwentną narrację, a do tego – klimat, ciemny i ponury, który trudno zapomnieć. Jestem pod dużym wrażeniem.
ninedin.home.blog
Hej ninedin
No tak. Użyłem złych ekologów jako pewnego rodzaju przewrotnego sposobu na opis problemu. Czytając jakiś czas temu z rosnącym przerażeniem ilość dewastujących informacji odnośnie kryzysu ekologicznego (od którego mówimy od dziesięcioleci) i faktu że w sumie stosunkowo niewiele się dzieje by coś z tym zrobić przyszedł mi do głowy pomysł z tym radykalnym rozwiązaniem narzucenia dosyć szokujących restrykcji by uratować to co jeszcze zostało.
Cieszę się bardzo, że mimo tej alergii na taką tematykę uznałaś tekst za wartościowy, podobał Ci się klimat, fabuła i postacie :)
Dziękuję pięknie za komentarz i klika!
Pozdrawiam!
W zaskakującą stronę zwróciła się ekologia. Nigdy nie przypuszczałam, że może mieć tak radykalnych wyznawców, a sprawy z nią związane przyjmą niezwykle dramatyczny obrót, staną się tak opresyjne, wręcz makabryczne. Twoi bohaterowie zdają się trwać, o ile to możliwe, po trzech stronach barykady i żaden z nich nie wychodzi na tym dobrze.
Pokazałeś świat paskudny i odpychający, opisałeś zdarzenia brutalne, nie żałowałeś krwi, a jednak tę historię czytałam z ogromnym przejęciem, mocno zainteresowana losami braci, zaintrygowana wirusem i pokazanym obrazem świata. Bardzo satysfakcjonująca lektura.
Chciałabym móc polecić opowiadanie do Biblioteki, a może i nominować do piórka, ale na razie muszę się powstrzymać, albowiem wykonanie pozostawia sporo do życzenia.
Odsłonił zasłony i popatrzył przez okno. → Brzmi to fatalnie, zwłaszcza że zasłony nie były zasłonięte – to zasłony zasłaniały okno.
Proponuję: Odsunął/ Odchylił zasłony i popatrzył przez okno.
…po raz kolejny rozbłysł matowym blaskiem. → Blask nie może być matowy, albowiem jest mocny i jaskrawy z definicji.
Jeremi zaprzeczył głową, Mikołaj po chwili wahania również. Mistrz kiwnął im głową… → Czy to celowe powtórzenie?
Proponuję: Jeremi przecząco pokręcił głową, Mikołaj po chwili wahania również. Mistrz przyjął to ze zrozumieniem…
Przed salką czekała grupa ludzi oczekujących na kolejny pogrzeb. → Brzmi to fatalnie.
Proponuję: Przed salką stała grupa ludzi oczekujących na kolejny pogrzeb.
Jeremi siedział w motelowym pokoju. Opróżniał butelkę taniej whisky i palił drugiego skręta, chodząc nerwowo po pokoju. → To siedział czy chodził?
W końcu dojechali na pustynie… → Literówka czy było tam kilka pustyni?
Mam mówić tylko to, co musisz wiedzieć.
Jeremi westchnął tylko w odpowiedzi. → Czy to celowe powtórzenie?
Proponuję w drugim zdaniu: Jeremi westchnął w odpowiedzi.
Po rysach twarzy rozpoznawała Hiszpanów… → Literówka, czy zjawiła się tam kobieta?
Ich krój nieco zmienił się, odkąd Jeremi je pamiętał, ale nie było wątpliwości, że to Zielone Służby Specjalne. → Krój czego się zmienił, bo nie przypuszczam, że zmienił się krój Zielonych Służb Specjalnych?
A może: Krój ich uniformów/ mundurów/ strojów nieco zmienił się, odkąd Jeremi je pamiętał, ale nie było wątpliwości, że to Zielone Służby Specjalne.
…nikt nie traktował ich poważnie, a szczytem ich sukcesu było pokazanie ich w telewizji… → Czy wszystkie zaimki są konieczne?
Proponuję: …nikt nie traktował ich poważnie, a za szczyt sukcesu uznawali pojawienie się w telewizji…
…największy armageddon w dziejach ludzkości. → …największy armagedon w dziejach ludzkości.
Błażej urwał, by upić wody z menażki. → Chyba: Błażej urwał, by upić wody z manierki.
Za SJP PWN:
Co z tego, że zatopiło mnóstwo terenów. → Co zatopiło tereny?
Ubrali noktowizory, dopięli kevlarowe kamizelki… → W co ubrali noktowizory i dlaczego?
A może miało być: Założyli noktowizory, dopięli kevlarowe kamizelki…
Przyrządów, tak jak ubrań, nie ubiera się! Za ubieranie noktowizora grozi surowa kara – trzy godziny klęczenia na grochu, w kącie, z twarzą zwróconą ku ścianie i z rękami w górze!
– Myślałem, że mam być obecny na akcji? – spytał Jeremi. → Jeremi nie zadał pytania, wyraził przypuszczenie.
W końcu dojrzeli Isaac’a, który… → W końcu dojrzeli Isaaca, który…
…ulubiony slogan rebeliantów: „Pierdolić ekologię”. → Cytat ujmujemy w cudzysłów, albo cytujemy kursywą. Nie używany jednocześnie cudzysłowu i kursywy.
– Spokojnie – uspokajał Błażej. → Brzmi to fatalnie.
Proponuję: – Spokojnie – mitygował/ hamował Błażej.
Jeremi odchylił się na fotelu… → Wcześniej napisałeś: Siedział na krześle, nieskrępowany. –> Kiedy Jeremi przesiadł się z krzesła na fotel?
…osoby o bliskim pokrewieństwu z nosicielem… → …osoby o bliskim pokrewieństwie z nosicielem…
Trzech żołnierzy zbliżyło się do niego, cały czas w niego celując. → Pierwszy zaimek jest zbędny.
Ofiara w niewidocznej truciźnie. → Można stać się ofiarą trucizny, ale nie wiem, jak można być ofiarą w truciźnie?
Jego krew, mnóstwo krwi dookoła z dziesiątek jego ran. → Zrezygnowałabym z drugiego zaimka.
Dziecko leżące na zabawkach. Mężczyzna z twarzą w talerzu. Kobieta leżąca na sofie… → Czy to celowe powtórzenie?
Proponuję w ostatnim zdaniu: Kobieta spoczywająca na sofie…
Że grup takich jak ci industrialni rebelianci jest tysiące… → Że grup takich jak ci industrialni rebelianci są tysiące…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Witam regulatorzy :)
Jak zwykle dziękuję pięknie za nieocenione poprawki. Cieszę się, że lektura okazała satysfakcjonująca mimo sporej ilości błędów. Faktycznie nie jest to zbyt pozytywna historia i nie ma w niej wygranych.
Dziękuję bardzo za komentarz i miłe słowo. Poprawki naniosłem.
Przyrządów, tak jak ubrań, nie ubiera się! Za ubieranie noktowizora grozi surowa kara – trzy godziny klęczenia na grochu, w kącie, z twarzą zwróconą ku ścianie i z rękami w górze!
Surowa ale zasłużona kara. Muszę o tym pamiętać, a tymczasem rozrzucam groch i idę do kąta bo w sumie to przeze mnie próbowali ubrać te noktowizory ;)
Pozdrawiam!
Myślę, Edwardzie, że szczera skrucha i solenne obiecanie poprawy może Cię od rzeczonej kary uchronić. ;)
Miło mi, że uznałeś uwagi za przydatne. Daj znać, kiedy poprawisz tekst, bym mogła odwiedzić wiadome miejsca. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
To posypuje głowę popiołem i postaram się poprawić na przyszłość :) Dzięki za wyrozumiałość i jeszcze raz za nieocenioną pracę!
Poprawki naniosłem :)
Dziękuję!
W takim razie pędzę do klikarni i do nominowalni. ;D
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Cześć!
Niestety z trudem dotrwałam do końca. Tekst z tak na siłę wciśniętą tematyką ekologiczną to nie jest to czego oczekuję od fantastyki. W dużej mierze fabuła to opis tego jak oni jadą w ciszy i nic się nie dzieje. Pogrzeb ojca właściwie nie miał żadnego znaczenia i był tylko sztucznym powodem do ubarwienia spotkania. Relacja braci jest ciekawie zarysowana, a fragmenty dokumentów to fajny smaczek.
Bardzo mi się nie podoba styl tego opowiadania, nie różnicujesz zdań i to po prostu usypia, podejrzewam, że chciałeś postawić na surowość tekstu, ale niektóre fragmenty są wręcz nie do przebrnięcia. Na przykład te trzy poniżej, to takie sprawozdanie z nic nieznaczących czynności.
Jeremi przecząco pokręcił głową, Mikołaj po chwili wahania również. Mistrz przyjął to ze zrozumieniem, wyrecytował końcowe zdanie, przekazał zdjęcie ojca Mikołajowi i wyszedł. Ruszyli za nim. Przed salką stała grupa ludzi oczekujących na kolejny pogrzeb.
Wyszli na zewnątrz. Przez chwilę milczeli.
Długo milczeli. W końcu przyjechał samochód. Jeremi wsiadł i ruszył z powrotem.
Pięć minut później na miejsce przyjechała czarna furgonetka. Wysiadł z niej postawny mężczyzna z włosami przyprószonymi siwizną. Mimo że nie widzieli się od lat, Jeremi bez trudu poznał Błażeja. Podali sobie dłonie i niezgrabnie przywitali. Wsiedli do furgonetki. Samochód miał tak ciemne szyby, że na zewnątrz nie było nic widać. Błażej milczał, Jeremi otworzył usta, by coś powiedzieć, ale uprzedził go telefon.
Przypomniał jak Piotr wyjechał na Antarktydę, jak dołączył do ekspedycji zajmującej się rekonstrukcją brył lodowych, po tym, jak rozstał się z Marysią. Po tym, jak mu ją ukradłeś, dodał Jeremi, co brat skwitował westchnieniem. Potem Mikołaj opowiedział, jak Piotr utrzymywał regularny kontakt z byłą żoną i dziećmi, ale też jak ten kontakt słabł z każdym tygodniem i miesiącem, aż w końcu zupełnie się urwał.
Mikołaj użył wtedy swoich wpływów i potwierdził, że z Piotrem wszystko było w porządku. Po prostu nie chciał już z nikim rozmawiać.
Ten zaznaczony fragment powinien być albo dialogiem albo cytatem. Cały opis jest mało zajmujący w takiej formie.
Mam nadzieję, że Ci lepiej na tej Antarktydzie, że odnalazłeś tam spokój. Po tym, co zrobili Piotr i Marysia. Po tym, co zrobiliśmy wszyscy. Bo ja widziałem, że mają się ku sobie. A raz na święta, jak jeszcze byliście razem, widziałem jak Mikołaj i Twoja żona się całowali.
Tu chyba się imiona pomieszały, bo to był list do Piotra.
– Bo ty może nie pamiętasz – wyjaśniał Błażej. – Ty możesz nie pamiętać tych dzieciaków, które kiedyś wrzeszczały o ekologii, które strajkowały, płakały i wyły z bezsilności, bo nikt nie traktował ich poważnie, a za szczyt sukcesu uznawali pojawienie się w telewizji zamiast przerwy na reklamę. Ale tak nas wtedy traktowano. Więc kryliśmy się po kątach i rośliśmy w siłę, a w głowie puchła nam tylko jedna myśl: jak ich wszystkich obedrzeć ze skóry, za to, co nam zabrali.
A potem się zaczęło, z przytupem, od zorganizowanej egzekucji prezesów firm, które dalej generowały najwięcej zanieczyszczeń do atmosfery – przerwał na chwilę, nie patrząc na rozmówcę. Ospowaty miał beznamiętny wyraz twarzy.
To jest zbyt wprost podane, jak na tacy, i od razu odrzuca od tekstu.
@ regulatorzy: Dziękuję za docenienie tekstu :)
Cześć Alicella
Dziękuję że mimo tego że nie podobała ci się tematyka, fabuła ani styl dobrnęłaś do końca. Cieszę się że chociaż relacje braci i fragmenty dokumentu były w porządku w Twoim odbiorze.
Styl faktycznie jest surowy i rozumiem, że może się nie podobać.
Dzięki za poprawkę co do imion, faktycznie trochę tam namieszałem. Co do pozostałych uwag przyjmuję je, ale pozwolę sobie pozostawić tekst bez zmian.
Dzięki za szczery komentarz i pozdrawiam!
Bardzo proszę, Edwardzie. Opowiadanie jest warte docenienia. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Ok. Wszystko fajnie, bardzo fajny tekst, jeszcze tu wrócę, ale czy nie brakuje przecinka w tytule?
Po przeczytaniu spalić monitor.
@regulatorzy: :)
Witam Panie Marasie: Bardzo się cieszę, że tekst jest fajny. Dzięki piękne za klika. A co do przecinka w tytule to chyba jest to jakaś forma ukoronowania mojej nieudolności w tym temacie :). Z tego co zerknąłem faktycznie tytuły powinny zawierać przecinki jeśli nie są złamane w składzie w miejscu gdzie przecinek powinien się znaleźć. Poprawiam więc. Dzięki.
Interesujący tekst. Bardzo fajny pomysł, żeby opisać ekologiczną dystopię. Mocna rzecz, bo miotałam się między kibicowaniem władzy i opozycji. Udało Ci się przerzucić dylemat moralny na czytelnika, a to spore osiągnięcie.
Bohaterowie – trzej bracia-niebracia – dobrze zbudowani. Każdy inny, każdy skonfliktowany z pozostałymi. I każdego jestem w stanie w jakimś stopniu zrozumieć. Ludzcy ludzie z nich.
Podróż mnie nie przekonuje. Zatrzymują się co sześć godzin i ładują akumulatory za pomocą paneli słonecznych. OK. A czym ładują w nocy?
Fajne zagranie z mottami-wprowadzeniami do poszczególnych rozdziałów. Ładnie różnicuje narrację, a przy okazji dostarcza wielu informacji.
BTW, nie przemówił do mnie infodumpowy monolog Błażeja. Wydawał się strasznie sztuczny.
Dwie stróżki krwi sączyły mu się z nosa.
Ojjj. Wstydź się.
Babska logika rządzi!
Hej Finkla!
No tak faktycznie trudno ładować panele słoneczne w nocy :). Zrobiłem małą poprawkę, która mam nadzieje nie zepsuje tekstu. Dzięki za wyłapanie.
Co do tego monologu to to ciąłem i strzygłem go na kilka sposobów tuż przed opublikowaniem, ale ostatecznie zostawiłem w takiej formie bo jakoś nie umiałem z tego wybrnąć (żeby coś z niego zostawić np. a by było bardziej naturalne). Alicella też o nim wspomniała i jeszcze mi się pewnie dostanie. Pomyślę czy jeszcze uda mi się to jakoś zmienić, choć pewnie polegnę :).
Cieszę się za to bardzo że tekst jest interesujący, a szczególnie, że udało się wywołać u Ciebie dylemat moralny i że bohaterowie są ludzcy, bo to zazwyczaj mocno u mnie kulało.
Ojjj. Wstydź się.
Wstydzę się. Nawet bardzo. Tym bardziej, że patrzę i patrzę na to co jest nie tak i nie wiem :( Poproszę o telefon do przyjaciela i małą podpowiedź?
Dzięki wielkie i pozdrawiam :)
No tak teraz rozumiem. Poprawione.
@ regulatorzy: Daj spokój :). Twoja pomoc w łapankach jest nieoceniona i bardzo wyczerpująca temat. Wszystkie zaś błędy w tym opowiadaniu to tylko i wyłącznie moja wina.
Edwardzie, jesteś bardzo miły – pięknie dziękuję. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
No, widzę, że daliście radę, zanim przeczytałam odpowiedź.
Babska logika rządzi!
@regulatorzy: Proszę bardzo. Ja w sumie tylko stwierdzam fakty :)
@Finkla: Tak udało nam się (choć moja żadna w tym zasługa). Ale bez Ciebie z nosa by się sączyły dwie kobiety stróż lub dwie żony dozorcy domu, a wtedy to z pewnością bym musiał dodać Tag absurd żeby to jakoś wytłumaczyć :)
Cześć :)
bardzo podobała mi się pierwsza cześć tekstu, od momentu spotkania z bratem i toną trupów już kapkę mniej, ale to i tak świetnie opowiadanie.
Kupiła mnie przede wszystkim wizja świata – ponura, przytłaczająca, dystopijna, ale jednak dla mnie niepokojąco realna. Bilboardy o samobójstwie, zakaz terapii, ograniczenie liczby posiadanych dzieci. Kupuje mnie to. Udało Ci się też zbudować klimat i naprawdę żywego bohatera (Jeremi) – Mikołaj przekonał mnie o wiele mniej, nie do końca rozumiem co chciał osiągnąć, dlaczego dołożył swoją cegiełkę do apokalipsy. Niemniej Jeremi – czułam jego złość, poczucie beznadziei, to złamanie. Zrobiło na mnie wrażenie backstory o kobiecie w ciąży, mimo że wspomniane krótko, ale dobrze, w odpowiednim doborze słów.
Piotr i jego kierowanie rebeliantami wydaje mi się jednak mocno naciągane. Był człowiek znikąd, z drugiej strony barykady i w sumie dość szybko doszedł do czegoś, choć szaleństwo zaglądało mu mocno w oczy.
Niemniej całość poskładana bardzo dobrze, bez rażących braków logiki, ciekawy bohater i dystopijny świat. Przekonuje mnie to.
Normalnie cytuje czepy, ale te kawałki zrobiły na mnie szczególne mocne wrażenie:
Podniósł poduszkę i przystawił sobie do twarzy. Długo w nią wrzeszczał.
Pomyliłeś mnie z kimś innym. Ja nie jestem niczyją szansą na nic.
Bierność to najbardziej niedoceniania forma skurwysyństwa.
Cześć Shanti :)
Dzięki za komentarz i wizytę.
Bardzo się cieszę, że ogólnie się podobało aż tak, że doceniłaś tekst w wątku piórkowym.
Super, że wizja świata Ci się spodobała, ale chyba najbardziej cieszę się z tego bohatera, że tym razem jakoś się udał, bo zazwyczaj to u mnie kulało :)
Co do Mikołaja, to moje założenie było takie, że on już trochę nie ma siły na walkę z kryzysem ekologicznym. Dostrzega, że to co robią jest spóźnione, niewystarczające nie ma już kolejnych pomysłów jak sobie z tym radzić. Dlatego stwierdza, że może pomoc w szerzeniu zarazy, która jest w Jeremim, będzie jakąś drogą. I choć sam nie wie czy to dobry pomysł, lepszego już nie ma.
No tak w sumie pomysł że Piotr kieruje rebeliantami może wydawać się nieco naciągany. Mój zamysł był taki, że trafili na siebie (Piotr i rebelianci), a gdy Piotr ujawnił swoje "umiejętności" to w jakiś naturalny sposób został ich przywódcą. Założyłem że rebelianci to bardzo zdesperowana grupa, a gdy pojawia się człowiek, który potrafi takie rzeczy jak Piotr to nawet traktują go jako jakąś formę wybawcy.
Ale zarzut przyjmuję bez uniku, bo rozumiem go i ma sens.
Dzięki, że wymieniłaś cytaty, to zawsze bardzo miłe :)
Pozdrawiam!
Edward,
to bardzo dobre opowiadanie, cóż mogę dodać :) plus łatwo mnie kupić światotwórstwem / ciekawym pomysłem, a u Ciebie to znalazłam.
Ok, rozumiem podejście Mikołaja, nie było to wyeksponowane, ale też automatycznie najbardziej skupiamy się na Jeremim.
Jak chodzi o Piotra, to też rozumiem tą decyzję, choć jak mówiłam, nie przekonuje mnie do końca. Niemniej, przy takiej długości i limicie uproszczeń się nie uniknie. Grunt to wybrać takie, które będą miały mały wpływ na całość i nie będą za bardzo gryźć czytającego.
Trzymam kciuki za wątek piórkowy :)
Dzięki Shanti :)
Rozumiem że może nie przekonywać wątek Piotra. Często w głowie autor ma dopowiedziany cały background, ale potem na papierze / publikacji wychodzi jak wychodzi :)
Cieszę się natomiast bardzo że się podobało :)
Cześć!
Przeczytałem i zdecydowanie muszę pochwalić pomysł. Dystopijny świat przyszłości zniszczonej przez zmiany klimatu. Koncepcja tego świata mi osobiście już nie podeszła, jest zbyt dopasowany do wzajemnych relacji bohaterów i potrzeb opowiadania (republika ekologiczna, zabijanie ludzi za ciążę, ekorewolucja w rurkach…). Wybacz, ale jakoś nie kupuję tego. Nie jestem targetem.
Napisane porządnie, wszystko jest jasne i nastawione na wywołanie emocji czytelnika, i to wyszło. Coś mi tam jeszcze wpadło, ale to już drobnostki (poniżej). Od strony logiki i fizyki niestety jest trochę wtop (zasilanie słoneczne, odbudowa lodowców), i to trochę razi. Przydałby się tu jakiś research.
Bohaterowie zarysowani bardzo dobrze. Niby krótko, ale nie mam problemu, by ich sobie wyobrazić. Relacja trzech braci wysuwa się na pierwszy plan, i to fajnie pokazałeś, natomiast reszta świata jest dla niej tylko tłem (rodzina, dzieci), jak przedmioty. Tak, jakby cała planeta kręciła się wokół trzech skłóconych. To też mi jakoś nie podeszło, bo ludzie są “jedynie” elementem świata, a nie jego centrum (ale może tylko ja szukam nawiązań do świata realnego w opowiadaniach).
Morderczy wirus (kosmita?) z końcówki, który w suchym powietrzu, w pełnym słońcu w kilka sekund pokonuje oddziały specjalne, czyniąc bohatera nieśmiertelnym. Znowu zgrzyta logicznie, jednocześnie bardzo pasując do “potrzeb” fabuły. Troche naciągnięte imho.
Podsumowując: dobrze napisane, z pomysłem, ale mi nie podeszło, nie moje klimaty. Poniżej jeszcze garść fragmentów, które wyłapałem (albo wzbudziły wątpliwości):
Jeremi ruszył do motelowej łazienki, ściągnął majtki i wszedł do wanny z brudną, letnią wodą. Podciągnął kolana i skrył twarz w dłoniach. Siedział tak długo.
Może nie wszedłem w klimat opowiadania/bohatera, ale po co on to zrobił?
Przypomniał jak Piotr wyjechał na Antarktydę, jak dołączył do ekspedycji zajmującej się rekonstrukcją brył lodowych,
Zakładam, że chodzi o rekonstrukcje lodowców. Nieco to osobliwe, pytanie skąd na to wziąć energię?
Po prostu nie chciał już z nikim rozmawiać. → Po prostu nie chciał już z nikim rozmawiać.
Nie spytałem ich, wtedy co robią.
Coś tu jest nie tak.
Jechali długo i wolno. W ciągu dnia zatrzymywali się niemal równo co sześć godzin. Wysiadali, jedli i ładowali akumulatory samochodu elektrycznego. Często czekali ponad godzinę, aż panele słoneczne na dachu wyłapią wystarczająco dużo energii, by móc ruszyć dalej.
Ze słońca można wyciągnąć 1 – 1.1 kW/m2 panelu. Hipotetycznie, zakładając, że nie ma strat, a panele są zamontowane optymalnie. A straty ZAWSZE są. Przez godzinę z powiedzmy 10m2 panelu można by więc wydębić 10kWh (hipotetycznie, bo w praktyce pewnie 4 – 5, może 6; obecnie produkowane panele nawet tyle nie wyciągną). 6 kWh przez 6 godzin to średnio 1kW mocy, moc odkurzacza elektrycznego, to do roweru, czy skutera się nadaje, jadącego po drodze dobrej jakości, a nie do samochodu.
Wlekli się po pozostałościach dawnych dróg, strzępach zniszczonego i odkształconego asfaltu.
Furgonetką z takim ładunkiem to będzie ze 15, 20, może nawet 30 kWh/100km.
– Planowaliśmy to od dawna – wznowił Błażej. – Ale brakowało nam odwagi. Ale gdy w końcu zaczęliśmy, to już na dobre się rozkręciliśmy. I to właśnie my, ci ekolodzy, weganie i lewacy w rurkach zgotowaliśmy największy armagedon w dziejach ludzkości.
Wybacz, ale to brzmi trochę jak mokry sen Grety Thunberg.
Pozdrawiam!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
A nie można mieć cienkich i elastycznych paneli, które się rozwija i rozkłada na dużej powierzchni?
Babska logika rządzi!
Cześć Krarze!
Dzięki za konkretny komentarz. Cieszę się, że niektóre elementy były w porządku. Co do reszty postaram się odnieść.
natomiast reszta świata jest dla niej tylko tłem (rodzina, dzieci), jak przedmioty. Tak, jakby cała planeta kręciła się wokół trzech skłóconych.
Trudno się z Tobą nie zgodzić. Skupiłem się na nich bo zależało mi aby przedstawić historię z ich perspektywy. Rozwinięcie osób postronnych, dalsza eksploracja świata wymagałoby, wydaje mi się, znacznego poszerzenia limitu opowiadania, czego nie chciałem robić (i tak jest bardzo długie).
Morderczy wirus (kosmita?) z końcówki, który w suchym powietrzu, w pełnym słońcu w kilka sekund pokonuje oddziały specjalne, czyniąc bohatera nieśmiertelnym. Znowu zgrzyta logicznie, jednocześnie bardzo pasując do “potrzeb” fabuły. Troche naciągnięte imho.
No tak ten "wirus" nie jest może zbyt realistyczny, ale ponieważ to opowiadanie fantastyczne pozwoliłem sobie na to aby miał pewne nienaturalne właściwości :) (w tym fakt, że osoba która go ma może do jakiegoś stopnia sterować kto się zarazi).
Może nie wszedłem w klimat opowiadania/bohatera, ale po co on to zrobił?
Aby się schłodzić.
Zakładam, że chodzi o rekonstrukcje lodowców. Nieco to osobliwe, pytanie skąd na to wziąć energię?
Przyznam się, że nie pochylałem się jakoś bardzo nad tym tematem. Założyłem, że jest na to wiele pomysłów a w przyszłości kiedy problem będzie o wiele większy (czy właściwie mniejszy bo będzie mniej lodu) niektóre z nich będą mogły być wdrożone. Niektóre pomysły wymagają ogromnego zapotrzebowania energetycznego, niektóre (jak np. przykrycie lodu kocem który będzie trzymał chłód i odbijał promienie słoneczne) może mniej.
Oczywiście cała ta geoinżynieria generuje również problemy i nie rozwiązuje przyczyn. Niemniej jednak jak wspomniałem nie zagłębiałem się bardzo w ten element jak to będzie dokładnie wyglądać więc rozumiem, że mógł on wzbudzić Twoje wątpliwości.
Furgonetką z takim ładunkiem to będzie ze 15, 20, może nawet 30 kWh/100km.
Dzięki wielkie za te wyliczenia i pochylenie się nad temat! Ja po prostu założyłem że w tym obszarze nastąpi spory rozwój przez następne dziesiątki lat. Stąd "Elektryczny samochód trzeciej generacji". Pomysł Finkli też mi się podoba :) Niemniej jednak nie wytłumaczyłem tego w szczegółach więc rozumiem również tutaj Twoje wątpliwości.
Wybacz, ale to brzmi trochę jak mokry sen Grety Thunberg.
No tak :). To dystopia więc pewne elementy są doprowadzone do ekstremum. Triggerem dla tego opowiadania była myśl, że jedyny sposób aby faktycznie pochylić się nad tematem klimatu to jakaś forma dyktatury ekologicznej. Stąd wzięła się cała koncepcja. A że jest ona nierealna, to trudno z tym polemizować.
Myślę że rachunek wystawiony przez naturę nadal będzie wysoki ale zapłaci go kto inny i w inny sposób.
Dzięki raz jeszcze za szczegółowy komentarz i dwie uwagi, które już poprawiłem.
Pozdrawiam!
Witaj.
Strasznie dużo tu wstrząsających obrazów, a sama wizja świata przyszłości wygląda wręcz makabrycznie – jadalne robactwo (jedyne bez modyfikacji?), zniszczona natura, mordowanie kobiet w ciąży, skazywanie ludzi po 60-tce na wybór, jakiego praktycznie nie ma, powolne umieranie wszystkiego… A w tle wiele bolesnych wspomnień, rodzina, rozbita przez zdrady i nikczemność, tłumiona w jej członkach chęć odwetu i niewyobrażalne zło… Myślę, że czytelnik powinien współczuć w sumie każdemu z braci, bo każdy został skrzywdzony czy to przez człowieka, czy los, czy okoliczności, czy samego siebie. Całkiem obok pojawia się też problem katowania dzieci przez sadystycznego ojca, zmiana ich psychiki, próby przeciwstawienia się i ich efekty, chęć odwetu w przyszłości. Trudno tu jednoznacznie coś stwierdzić (a tym bardziej – usprawiedliwiać), ale wielu biografów jest zdania, że sadyzm postaci historycznych (np. Stalin) miał swe źródło w ich dzieciństwie i katowaniu ich jako dzieci przez ojców czy ojczymów.
Wątek zabranej podstępnie żony przez przyrodniego brata oczywiście z miejsca przypomniał mi genialny “Trójkąt Bermudzki”. Tam jednak, o dziwo, to podstępny brat szuka możliwości zabicia porzuconego męża. Z kolei fragment o “czymś w lodowcu” , co wylazło i zabiło ekspedycję, nasunął mi w pamięci dawno temu oglądany horror “Coś” z 1982 r. z Kurtem Russelem.
Opowiadanie niezwykle bogate w rozmaite akcje, zdarzenia, sytuacje, miejsca, odkrywane tajemnice i mroczne sekrety, zapiski czy raporty, a także kolejne etapy zmiany zachowania rozwścieczonego w głębi duszy Jeremiego, traktowanego – jak mogłoby się zdawać – przez każdego bohatera opowieści w sposób pozytywny/zwyczajny/normalny, bo jest on przecież w gruncie rzeczy dobrym człowiekiem (czego sam Jeremi bynajmniej nie potwierdzał).
Pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Witaj bruce
Dzięki wielkie za tak dogłębną analizę tekstu.
Faktycznie nie jest to zbyt wesołe opowiadanie zarówno pod kątem świata przedstawionego jak i bohaterów. Dziękuję że wypisałaś tak wiele elementów z jednego i drugiego obszaru i zwróciłaś na nie uwagę.
Dzięki też za tą wzmiankę odnośnie postaci historycznych i źródła ich sadyzmu. Nie słyszałem o tym.
Fajnie że fragmenty opowiadania przypomniały Ci filmy. "Coś" oczywiście widziałem, “Trójkąt Bermudzki” muszę nadrobić.
Dzięki serdeczne raz jeszcze i Pozdrawiam!
To ja bardzo dziękuję. :)
“Trójkąt Bermudzki” polecam serdecznie, bo zachwyca w nim nie tylko plejada polskich aktorów, ale i znakomity pomysł na scenariusz.
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Duży plus za świat. Za wykorzystanie współczesnych czarnych wizji klimatycznych. Za konflikt ekolodzy vs przemyślidzi.
Mniejszy plus, ale wciąż plus, za fabułę. Dobra konstrukcja, nie jest to może historia, od której nie można się oderwać, ale wzbudza ciekawość i – co ważniejsze – nie męczy.
Stylistycznie jest dobrze, miejscami bardzo dobrze (trafiło się kilka zdań perełek), miejscami mogłoby być lepiej, ale są to raczej pojedyncze akapity do kosmetycznych poprawek niż babole.
Co mi się nie spodobało? Moment, w którym dowiadujemy się, że istnieje jakaś nadprzyrodzona istotna uwolniona z antarktycznych lodów. Bo do tej pory serwowałeś takie czyste postapo bez elementów nadprzyrodzonych i to się bardzo ładnie broniło. Wprowadzenie tego elementu nadprzyrodzonego troszkę “zepsuło” ten świat, bo tu dla mnie już było za dużo fantastyki w fantastyce. Jako czytelnik nie byłem na to przygotowany.
Nie mniej muszę Ci oddać, że całość opowiadania jest skonstruowana tak, że ten dodatkowy element się broni i dobrze współgra z zakończeniem. Niech więc już Ci będzie.
Ogólna ocena jest pozytywna i wysoka. Tekst jest kompletny, przemyślany i zdecydowanie wart wyróżnienia.
Ocena: 5.28/6
"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.
Hej Chrościsko
Dzięki za komentarz. Bardzo mnie cieszy Twoja pozytywna ocena i super że doceniłeś sporo elementów.
Co do istoty/wirusa wyłaniającego się z lodowca to poniekąd to rozumiem. Pamiętam, że trochę głowiłem się od któregoś momentu w którym kierunku pociągnąć opowiadanie i w końcu coś takiego przyszło mi do głowy. Zdaję sobie, że odstaję to do jakiegoś stopnia od pierwszej części opowiadania czy ogólnie świata przedstawionego. Ale dobrze, że mimo wszystko to jakoś razem zagrało :)
Dziękuję i pozdrawiam!
Skupiłem się na nich bo zależało mi aby przedstawić historię z ich perspektywy.
Tak, i to wyszło. Tylko, że tutaj dodatkowo cała reszta świata kręci się wokół nich, a wpływ reszty świata na wydarzenia jest jakby marginalny.
No tak ten "wirus" nie jest może zbyt realistyczny, ale ponieważ to opowiadanie fantastyczne pozwoliłem sobie na to aby miał pewne nienaturalne właściwości :)
Taki nagły zwrot, bohater zyskuje super moc “zabij wszystkich”. Ale jak napisałeś, to fantastyka, więc czemu nie.
Oczywiście cała ta geoinżynieria generuje również problemy
Geoinżynieria w ogóle wydaje się ciekawa wizją, jednak spoglądając na dotychczasowe projekty wielkoskalowe, to tylko efekt cieplarniany się nam udał (jako ludzkości, zakładając, że to ludzie są jego źródłem), a i tak wymagało to wielkich nakładów i kontrybucji działania całej ludzkości ;-) Więc ewentualne cofnięcie skutków będzie wymagało podobnych (albo i większych) nakładów.
Dzięki wielkie za te wyliczenia i pochylenie się nad temat! Ja po prostu założyłem że w tym obszarze nastąpi spory rozwój przez następne dziesiątki lat.
Ok, tylko zawsze warto jeszcze sprawdzić warunki odcięcia. Ze szklanki o pojemości litra nie nalejesz dwudziestu litrów za jednym razem, bo się tam tyle nie zmieści. Rozkładane panele, ok, to już brzmi lepiej. Kilkaset metrów czegoś takiego robiłoby robotę (tylko jak to zaizolować elektrycznie i chłodzić… przepraszam, zboczenie zawodowe ;-) )
Triggerem dla tego opowiadania była myśl, że jedyny sposób aby faktycznie pochylić się nad tematem klimatu to jakaś forma dyktatury ekologicznej.
Dyktatura ekologiczna jak najbardziej, pomysł świetny i niepokojący, tylko jej przedstawienie (rewolucja w rurkach) zgrzyta (przynajmniej mi). Buldożer żartu miażdży klimat opowiadania. Z tego trzeba by zrobić filozofię, wręcz religię może (i zaangażować w to jeszcze tego kosmitę) to by to spójnie (realniej) wyglądało, bo tak szybko przechodzimy do położenia, że to zbyt absurdalne, by było możliwe i przekaz siada imho.
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Bardzo mi się podobało w jaki sposób konstruujesz postacie. Jeremi wyszedł naturalny, żywy, przekonujący z tym buntem przeciw światu i wyrzucaniem sobie różnych rzeczy. Przewijający się motyw strzelania do kobiety w ciąży spełniał rolę haczyka, a wyjaśnienie jej historii jest dobrym wątkiem pobocznym. Relacje braci ciekawie zarysowane. To, co mi nie podeszło, to wyjaśnienie a’la “Coś” i końcówka – z jednej strony pośpieszna, z drugiej, miałam wrażenie, że Mikołaj za dużo gada.
Za to mam problem z ustaleniem pokrewieństwa i faktów. Kto był najstarszym bratem? Mikołaj? Czy Piotr? Nie wynika to z tekstu wprost. Najpierw wydawało mi się, że Mikołaj, ale skoro ‘wysłał własnego ojca na śmierć’, to by znaczyło, że ojciec którego pogrzeb przedstawiłeś (bo to ten sam, wysłany na śmierć, prawda?) jest rodzonym ojcem Mikołaja i nielogiczne jest, żeby rodzinę tworzył ojciec najstarszego dziecka z matką mającą dwójkę młodszych dzieci z innym. Jeśli to Piotr był najstarszym, to Mikołaj wtedy jest najmłodszym. I mam problem z tym fragmentem: “Potem przeskok i Jeremi jest małym chłopcem, którego ojciec bardzo mocno uderza czymś w brzuch. Przeważnie nie był złym rodzicem, ale czasem musiał odreagować zaciskającą się na nim rzeczywistość. I wtedy bił sprawiedliwie, jego, Piotra i Mikołaja – ich przyrodniego brata.” – tu by wynikało, że ojciec był rodzonym ojcem Piotra i Jeremiego. No i jeśli ojciec nie był prawdziwym ojcem Jeremiego, to czemu miałby jechać na ten pogrzeb? No nie zgadza mi się coś. Jak rozjaśnisz, będę wdzięczna ;)
Witam ponownie Krarze!
Taki nagły zwrot, bohater zyskuje super moc “zabij wszystkich”. Ale jak napisałeś, to fantastyka, więc czemu nie.
No tak rozumiem. Również Chrościsko i Bellatrix nie do końca to podeszło, więc przyjmuję krytykę i postaram się na przyszłość to lepiej ogarnąć.
Więc ewentualne cofnięcie skutków będzie wymagało podobnych (albo i większych) nakładów.
Zgadza się. Ogólnie takie też miałem założenie w tym opowiadaniu, że ta cała rewolucja która wydarzy się powiedzmy za kilkadziesiąt lat już będzie spóźniona. I dlatego też Mikołaj się w jakiś sposób poddaje bo też widzi, że to co robią, też już jest spóźnione.
Spotkałem się też z tą teorią że w sumie człowiek się aż tak bardzo nie przyczynił do zmian klimatycznych. Ja raczej przychylam się do tego że ma z tym coś wspólnego :)
Kilkaset metrów czegoś takiego robiłoby robotę (tylko jak to zaizolować elektrycznie i chłodzić… przepraszam, zboczenie zawodowe ;-) )
No widzisz zawsze jakiś Fantasta przyjdzie z pomocą i poda pomysł (dzięki raz jeszcze Finkla). Podobno najwięcej dyskusji na forum generują szczegóły techniczne / rozwiązania przyszłości więc nie dziwię się, że to rodzi więcej pytań niż odpowiedzi :)
Dyktatura ekologiczna jak najbardziej, pomysł świetny i niepokojący, tylko jej przedstawienie (rewolucja w rurkach) zgrzyta (przynajmniej mi). Buldożer żartu miażdży klimat opowiadania. Z tego trzeba by zrobić filozofię, wręcz religię może (i zaangażować w to jeszcze tego kosmitę) to by to spójnie (realniej) wyglądało, bo tak szybko przechodzimy do położenia, że to zbyt absurdalne, by było możliwe i przekaz siada imho.
Ok rozumiem i przyjmuję. Przy którejś tam poprawce myślałem żeby nawet wyrzucić ten fragment tłumaczący genezę, ale go ostatecznie zostawiłem. Religia też ciekawy pomysł.
No nic. Dzięki serdeczne za wszystkie wspomniane elementy i dyskusję :)
Hej Bella :)
Cieszę się bardzo, że postacie wyszły w porządku bo w przeszłości wychodziły mi chyba raczej dość płaskie. Rozumiem że z kolei ten "wirus" mógł nie podejść czy nie pasować do całokształtu. Parę osób już wspomniało o tym więc na pewno coś w tym jest.
i końcówka – z jednej strony pośpieszna, z drugiej, miałam wrażenie, że Mikołaj za dużo gada
Teraz to nic :) Jakbyś zobaczył ile gadał w pierwotnej wersji i przed betą… :)
A tak poważnie to rozumiem zarzut i przyjmuję. Na przyszłość spróbuję lepiej to rozegrać aby jeden z bohaterów nie tłumaczył na koniec wszystkiego.
Za to mam problem z ustaleniem pokrewieństwa i faktów.
No tak trochę tu mogłem namieszać. A przycinanie / zmienianie w nieskończoność różnych fragmentów tego opowiadania na pewno nie pomogło.
Ale do rzeczy.
Najstarszy jest Piotr. Jeremi i Piotr to bracia z tego samego ojca i matki. Mikołaj jest bratem przyrodnim. W którejś tam wersji tekstu w pierwszej rozmowie Mikołaj nakłaniając Jeremiego do pojawienia się na pogrzebie mówi: "Choć powinieneś, to w końcu bardziej twój ojciec niż mój." Czyli Mikołaj wysłał swojego ojczyma na śmierć. Założenie było takie, że “wirus” nie zabija osób z tej samej krwi. Ale Mikołaj nie jest do końca z tej samej krwi bo jest z innego ojca.
Jakby coś było niejasne daj znać :)
Pozdrawiam!
To teraz niejasne jest już tylko, czemu ojciec Piotra i Jeremiego tworzył rodzinę z matką, która w trakcie małżeństwa urodziła dziecko innego mężczyzny (i co się z nim stało;p).
No tak aby to wyjaśnić to muszę cofnąć się do wersji tego tekstu z końca 2019 i pozwolę sobie zacytować wycięty fragment:
Bo Mikołaj to zupełnie inna historia, tak absurdalna jak to, że ich matka jakimś cudem zdobyła się na romans z innym facetem, że z tego romansu pojawił się właśnie Mikołaj, a potem ich ojciec, mimo że wiedział, że to nie jego syn to go przygarnął bez słowa i dodatkowej porcji ciosów. Ba nawet traktował Mikołaja lepiej, jakby bał się bić nieswoje dziecko, jakby nie miał do tego prawa. A może po prostu chciał byśmy go znienawidzili, za to że jest specjalnie traktowany, mimo że powinien zbierać dodatkową porcję ciosów? No może był w tym jakiś zamysł, a może nie. W każdym razie zadziałało.
Czyli matka była wspólna dla całej trójki, ale Mikołaj był z innego ojca, który to ojciec po zakończeniu romansu miał przepaść gdzieś bez wieści.
Dzięki za dociekliwość :)
I ja dziękuję za wyjaśnienia :)
Hej, hej
Kurczę, mam problem z tym opowiadaniem. I to nie dlatego, że jakieś błędy czy coś (choć z przecinkami to trzeba by coś zrobić), tylko dlatego, że to praktycznie dwa opowiadania w jednym. Najpierw mamy dystopię, poszukiwanie brata, trudne relacje rodzinne, a potem coś w rodzaju wariacji na temat, co by było, gdyby stwór z “Coś” przedostał się do cywilizacji.
I nie zrozum mnie źle, sądzę, że oba “opowiadania” wyszły Ci bardzo dobrze. Postacie są świetnie zarysowane – choć wiele dowiadujemy się o nich z notatek czy wspomnień – i nadajesz im solidną głębię oraz realizm. Świat tak samo dobry. Dystopia pełną gębą, ale taka, która może się ziścić.
Bardziej do gustu przypadła mi pierwsza część, druga – subiektywnie – zbyt przypominała jakiś film o superbohaterze. Wiem, że to dziwne, no ale takie miałem wrażenie.
Podobał mi się styl. Krótkie zdania, a jednak naładowane emocjonalnie, wystarczające, aby pokazać świat, w którym praktycznie nie ma nic dobrego, dążący do zagłady niezależnie od działań czy to ekologów, czy industrialistów. Grimdark pełną gębą.
Bardzo dobre opowiadanie.
Pozdrawiam
Hej Zanais
Cieszę się że ogólnie odbiór jest pozytywny mimo dwoistości tej historii. Przecinki to moja plaga wiem :). Fajnie, że bohaterzy są dobrze zarysowani i fajnie, że podobał się styl. Nie jesteś pierwszym któremu mniej podobała się ta część z wirusem wychodzącym z lodowca, ale jakoś nie mogłem wymyślić lepszego zakończenia, a jak się w końcu pojawił się ten wirus, to już nie chciał się odczepić i został :)
Dzięki wielkie za komentarz i pozdrawiam!
No, kurczę, już dawno mi się tak czytelnicza opinia nie bujała, jak przy Twoim opku ;)
Początkowo myślałam, że będzie to tekst o wstrętnych ekologach i na pewno pojawią się też ci dobrzy i eee… prawi, którzy się im przeciwstawią. Czytałam, ale nikt taki się nie pojawił, i z pewnym zdumieniem zauważyłam, że wciągnęła mnie ta historia. Byłam autentycznie ciekawa, dokąd mnie prowadzisz i co chcesz mi pokazać. Aż dotarłam do tego czegoś z Antarktydy i krzywa zainteresowania zaczęła gwałtownie spadać. Dotarłam do końca lekko skonsternowana, bo nie wiem, co chciałeś opowiedzieć. Za dużo wątków, za bardzo poplątane.
Sama dystopia mi się podobała. W gruncie rzeczy każdą ideę, nawet najbardziej przyjazną ludziom, można doprowadzić do takiego stanu, w którym stanie się mrocznym totalitaryzmem. I udało Ci się to pokazać. I nawet zasady rządzące tym światem są na swój popieprzony sposób całkiem logiczne. Ale jednocześnie mam wrażenie, że dystopia jest tutaj tylko tłem, na dodatek niewykorzystanym, dla historii trzech braci, którzy nie potrafią się wyrwać z traumatycznego dzieciństwa. W sumie ta historia mogłaby się toczyć także w naszym świecie, dystopia jest tylko dekoracją. Wiąże się to po pierwsze z bohaterami, a po drugie z zakończeniem.
Mimo że opko piszesz z punktu widzenia Jeremiego, tym najbardziej rzucającym się w oczy z braci jest Mikołaj. Początkowo wydaje się, że Mikołaj jest kimś ważnym, twórcą i może nawet przywódcą republiki. Wzmagasz to wrażenie:
– Tak. Myślę, że jest kartą przetargową. I wkrótce wykorzystają go, by mnie w jakiś sposób szantażować.
– Nie wszystko na świecie dzieje się z twojego powodu.
– Może nie wszystko. Ale bardzo wiele.
ale pod koniec doszłam do wniosku, że jest tylko jednym z wielu aparatczyków. Za mało tutaj polityki, żeby było inaczej. Poza tym… ludzie, którzy tworzą i rządzą w totalitaryzmach wierzą, autentycznie wierzą w to, co robią. Nawet jeśli ich ustrój nie funkcjonuje, są przekonani, że to wina wrogów, a nie samej idei, że jeszcze tylko trochę, jeszcze trzeba się tych i tamtych pozbyć i w końcu dojdziemy do raju na ziemi. Tacy nie stracą wiary, a jedynie zaczną dokręcać śrubę. Wierzą do śmierci. Weź dla przykładu Hitlera i dla równowagi Honeckera. Oczywiście, tam w grę wcchodzi jeszcze chęć utrzymania władzy i przywilejów, ale wiara jest w nich wbudowana. Natomiast w Mikołaju widzę jedynie kogoś, kto kieruje się nienawiścią do siebie i do innych ludzi. To nie idealista, raczej facet, który którymś momencie weźmie giwerę i pójdzie strzelać do ludzi na ulicy, a na koniec palnie sobie w łeb.
Jeremi z kolei to urodzony buntownik. Cała trójka jeśli dołączyła do ekologów to bardziej dlatego, że poszukiwali swojego miejsca na ziemi, grupy, do której mogliby przynależeć, niż z przekonania.
W zakończeniu, niczym królik z kapelusza pojawia się to coś z Antarktydy. Piszę to coś, bo właściwie nie wiadomo, co to jest. Z jednej strony gada do Piotra, a więc jest świadome. Obcy? Z drugiej strony mutuje. Wirus? Do tego czyni cuda: zamyka rany. Bóstwo? I nie ma żadnego fabularnego uzasadnienia dla pojawienia się tego czegoś. Wręcz przeciwnie. Piszesz:
Przypomniał jak Piotr wyjechał na Antarktydę, jak dołączył do ekspedycji zajmującej się rekonstrukcją brył lodowych
i to zgrzyta. Bo jak niby oni chcieli te lodowce rekonstruować. Nie potrafili sobie poradzić ze zmienianiem się ziemi w pustynię, a mieli technologie, by poradzić sobie z rekonstrukcją brył lodowych? Pojawia się, bo Ci pasuje, albo raczej zabrakło pomysłu na pociągnięcie opka, bo pasuje no… niespecjalnie.
Reasumując: na bibliotekę bym klikła, ale w głosowaniu piórkowym będę na NIE.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Hej Irko!
Cieszę się, że tekst Cię autentycznie zaciekawił. Trochę mniej się cieszę, że potem krzywa zainteresowania gwałtownie spadła.
Rozumiem i przyjmuję Twój zarzut, bo nie jesteś w nim odosobniona. Wygląda na to, że element z czymś tajemniczym co wychodzi z lodowca wielu osobom się nie podobał i najwyraźniej jest jednym z większych mankamentów opowiadania.
Natomiast w Mikołaju widzę jedynie kogoś, kto kieruje się nienawiścią do siebie i do innych ludzi.
Rozumiem, że tak mogłaś to odebrać. We wcześniejszych wersjach było tam przynajmniej dwa elementy, które miały pokazać, że on w to jednak wierzy. Była notatka gdzie skazywał wiceministra ds. depopulacji za zbrodnie przeciw środowisku. I fragment przemowy gdzie opowiadał jak środowisko jest ważne. Ale ostatecznie zostały usunięte.
W moim zamierzeniu ocieplenie klimatu roztopiło lodowce a wraz z nimi to coś co weszło w Piotra a potem w Jeremiego. Ale rozumiem, że możesz mieć wrażenie, że to nie za bardzo tu przystaje.
Dziękuję Ci bardzo za rozbudowany komentarz i przekazanie mi swojej decyzji.
Pozdrawiam!
Ciekawa sytuacja, bo choć jestem dość mocno zaangażowany w tematy ekologiczne, w zasadzie nie odczułem początku tak, jak niektórzy wyżej wspominali (czyli nie miałem wrażenia “bajki o złych lewakach”). To znaczy owszem, był raptem jeden akapit, który można tak było odebrać (plus drugi gdzieś w połowie tekstu), ale dosłownie zaraz po nim bardzo sensownie, realistycznie, nieoceniająco ponura wizja świata, w którym przy okazji było widać, ze albo interesujesz się tematem albo było trochę researchu (choćby wzmianka o drzewach robiących za cmentarz – to w ogóle temat rzeka, bardzo wielowątkowy).
Z jednej strony każda władza deprawuje. W dodatku szersza osłabia efektywność, skupiona w wąskim gronie – przyczynia się do decyzji mających efekty uboczne. a na to wszystko jeszcze dochodzi nakładka, o której wspomniałeś w komentarzach – jeśli coś się ma zmienić z planetą, to lekkie działania mogą nie wystarczyć. W sumie Watts to nieraz poruszał w swoich felietonach w NF (m.in. wspominając o tym, co wysłał na nabór o optymistycznych wizjach przyszłości). Chyba tylko w publikowanym w którymś Wydaniu Specjalnym NF tekst “Bez sztandaru” pokazywał jakąś wersję bardziej łagodną, a nadal zachowującą wiarygodność.
Także ogólnie, choć podejrzewam, ze mamy rozbieżne spojrzenia na świat (tzn. tak sądziłem już po innym Twoim opowiadnaiu), w ogóle mi to nie przeszkadzało przy lekturze. Tekst jest po prostu dobry.
No i skoro o tekście mowa… Co mnie zdziwiło, to że widać tu pewne nawiązania do kilku różnych filmów SF – podczas gdy zwykle piszesz jakby “swoje historie”. Tu widać trochę “Cosia”, ale tez kilka innych filmów, których nie potrafię zidentyfikować po tytułach, ale których fragmenty i sceny krążą mi w głowie (m.in. ta czerń zalewająca oczy, cała scena., nie tylko same oczy, przypomina jakiś film).
Jest kilka rzeczy, których można się doczepić, acz nie przeszkadza to, zwłaszcza, ze pasuje do “filmowego” obrazu, który ma jakiś posmak akcji. Za to bardzo duży plus za tworzenie scenerii, którą się wręcz widzi. Włącznie z przeskokiem w kolory w ostatniej scenie, na “lepszym osiedlu” – widzi się to, choć nie zostało to przecież zaakcentowane w tekście.
Przemowa Błażeja – to wygląda trochę dziwnie. Jak nie mam problemów z rzeczami, któe są często nazywane infodumpami, tak to tutaj dużo lepiej by pasowało jako coś w formie zwykłego akapitu opisowego.
Zwiększenie podatków od potomstwa – to jest ciekawy przykład właśnie tego, jak władza może się motać, bo… To daje mocniejszą pozycję ludziom zamożnym, którzy często generują więcej śmieci.
Postój, wymarsz, błyskawiczna eksterminacja i szybki powrót – tu jest coś, co się nie klei. Jakby tak było łatwo, to by w tym świecie dawno wymietli źródła oporu. Albo alternatywnie dawno źródła oporu by się przeformowały. A ci tutaj działają jakby szli się odlać w momencie, w którym akurat naszła ochota. Trochę wybija to z realizmu.
Czemu “gaz” nie zadziałał na bohatera przy jego porwaniu – to wyjaśniono później. Czemu on sam się nie zdziwił w tym konkretnym momencie – o, to jest niezłe pytanie. Bo ja, jako czytelnik, od razu uznałem to za coś burzącego realizm, nawet jeśli pasowało do konwencji filmowej (choć później wskoczyło to na miejsce).
"W końcu otworzył nożem dopiero co zasklepioną na przedramieniu ranę"
Przytykali mu broń do głowy, ale dali mu nóż?
"czymkolwiek jest to, co wstąpiło w Piotra"
Dokument stylizowany na okołonaukowy, więc słowo "wstąpiło" trochę nie pasuje. Może "wniknęło"?
"Potem założył opatrunek na nowe, głębokie nacięcie na ramieniu, które właśnie sobie zrobił"
I ponownie w momencie celowania do niego?
"Że dlatego uśpiłem całe osiedle"
– po kilku godzinach nadal to uśpienie i nadal nikt z zewnątrz na osiedlu się nie pojawił? Coś nie tak.
A do tego drobiazgi, dygresyjnie, raczej dla dyskusji, bo nie są to zarzuty:
Ekologiczny detergent – nieskuteczność vs skuteczność
– tu Ci powiem ciekawostkę. Używałem trochę różnych “eko” środków czystości i jakbym miał zrobić ranking najlepszych, średnich i najgorszych, to te eko będą w kategorii górnej i kategorii dolnej, rzadko w środkowej. Zupełnie jakby producenci dzielili się na takich, którzy stwierdzają, ze ze znaczkiem to się sprzeda, choćby najgorszy shit i na takich, którzy bardzo starają się udowodnić, ze to może być naprawdę dobre. Ale to dygresja na boku :)
"Często czekali ponad godzinę, aż panele słoneczne na dachu wyłapią wystarczająco dużo energii"
– a stacje ładowania? Czemu ich nie bo po drodze w świecie, w którym stawiano na OZE?
"lewacy w rurkach"
Tego by raczej nie powiedział były aktywista, bo wśród aktywistów hipsterskie rurki to raczej rzadkość ;) Prędzej właśnie ktoś, kto w młodości po openerach łaził ;)
Tempo elektryków
– tu mnie zaciekawiłeś, bo generalnie perspektywy technologiczne nie są tak koszmarne, przeciwnie. Taki Rimac Nevera to tegoroczny rekordzista z wynikiem maksymalnym 412 km/h. Ograniczniki w samochodach miejskich częściowo są wynikiem systemów bezpieczeństwa.
Hej Wilku!
Dzięki za konkretny komentarz.
Faktycznie trochę temat zgłębiłem swego czasu, aczkolwiek jak widać i tak jest tu sporo braków (widząc wiele uwag od np. Krara czy Ciebie). Faktycznie niektóre z tych rozwiązań to długi i niełatwy temat :)
Cieszę się, że nie odebrałeś tego jako bajki o złych lewakach, bo nie o to mi chodziło :). Opowiadanie powstało z faktu, że ten temat mocno swego czasu wszedł mi na psyche i tej refleksji, że nic się w tym temacie nie zmieni jeśli nie pojawi się jakaś radykalna formacja, która postawi ekologię jako cel ponad wszystko. Pomyślałem o tym i stwierdziłem że przerysuję to w formie takowej dystopii. Ponadto stwierdziłem, że ukazanie strony, która robi teoretycznie coś dobrego jako opcji skrajnie złej może być ciekawym rozwiązaniem fabularnym.
Także ogólnie, choć podejrzewam, ze mamy rozbieżne spojrzenia na świat (tzn. tak sądziłem już po innym Twoim opowiadnaiu)
A to jest ciekawa refleksja z Twojej strony. Nie znamy się co prawda w ogóle ale ja bym strzelał że raczej mamy podobny :). Ale to może kiedyś wyjdzie na jakimś NFowym piwie jak się uda spotkać :)
W filmach jestem zanurzony chyba bardziej niż w książkach. Więc jeśli rozpoznajesz tutaj jakieś kadry to bardzo możliwe, że to nieświadome odpryski, które pojawiły mi się w głowie. Ale żadnym filmem się tutaj nie kierowałem. Nawet Cosiem którego przytoczyłeś Ty i kilka innych osób. Fakt, że coś wyszło z lodowca był dodatkową konsekwencją kryzysu klimatycznego, bo lód został roztopiony.
Co do przemowy Błażej to rozumiem i nie jesteś tutaj osamotniony. Po dłuższej analizie już wiem czemu zostawiłem ten tekst. To po prostu pewnego rodzaju moja własna wypowiedź odnośnie tego gdzie zmierzamy. I choć to błąd fabularny i literacki chyba dlatego nie umiałem się tego pozbyć.
Zwiększenie podatków od potomstwa – no tak to (zresztą jak większość kar i podatków) uderza bardziej w biedniejszych niż bogatych.
Postój, wymarsz, błyskawiczna eksterminacja i szybki powrót – tu jest coś, co się nie klei. Jakby tak było łatwo, to by w tym świecie dawno wymietli źródła oporu. Albo alternatywnie dawno źródła oporu by się przeformowały. A ci tutaj działają jakby szli się odlać w momencie, w którym akurat naszła ochota. Trochę wybija to z realizmu.
Ok przyjmuję i rozumiem. W moim założeniu industrialni rebelianci byli dosyć rozproszoną grupą, którą można było w miarę łatwo rozbić (a przynajmniej niektóre ich oddziały). No ale nie ukazałem chyba tego w tekście, więc rozumiem, że mogło wybyijać.
W końcu otworzył nożem dopiero co zasklepioną na przedramieniu ranę"
Przytykali mu broń do głowy, ale dali mu nóż?
W moim założeniu ten nóż tam cały czas leżał i to był ten którym zabił się Piotr. No ale może tego do końca nie pokazałem.
Dokument stylizowany na okołonaukowy, więc słowo "wstąpiło" trochę nie pasuje. Może "wniknęło"?
Racja poprawione.
"Potem założył opatrunek na nowe, głębokie nacięcie na ramieniu, które właśnie sobie zrobił"
I ponownie w momencie celowania do niego?
On to robi po tym jak wszyscy są już martwi.
"Że dlatego uśpiłem całe osiedle"
– po kilku godzinach nadal to uśpienie i nadal nikt z zewnątrz na osiedlu się nie pojawił? Coś nie tak.
No tak racja. Pomyślę nad tym.
Ekologiczny detergent – nieskuteczność vs skuteczność
A to ciekawe. Ja mam akurat doświadczenia raczej kiepskie z nimi, choć może to kwestia trafienia na właściwy model :)
"Często czekali ponad godzinę, aż panele słoneczne na dachu wyłapią wystarczająco dużo energii"
– a stacje ładowania? Czemu ich nie bo po drodze w świecie, w którym stawiano na OZE?
W moim założeniu tam gdzie się udali niespecjalnie już działała cywilizacja. Czyli nawet jeśli byłyby tam stacje to bez prądu.
"lewacy w rurkach"
Tego by raczej nie powiedział były aktywista, bo wśród aktywistów hipsterskie rurki to raczej rzadkość ;) Prędzej właśnie ktoś, kto w młodości po openerach łaził ;)
Hehe. No pewnie tak.
Tempo elektryków
No to trochę moja wyobraźnia raczej niż faktyczne dane/prognozy. Elektryczne samochody to dobry kierunek ale na chwilę obecną ich produkcja i utylizacja (baterie) są nadal problemem pod kątem ekologii. Stąd wymyśliłem, że może uda się znaleźć rozwiązanie tego problemu ale będą konsekwencje i właśnie stąd samochód elektryczny trzeciej generacji który jest bardziej ekologiczny ale wolniejszy.
Jeszcze raz dzięki za wizytę i konkretny komentarz!
Pozdrawiam!
Edward, Finkla
W nawiązaniu do pomysłu rozkładanych paneli słonecznych.
Pozdrawiam!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
O ciekawe. Dzięki Krarze!
Interesujący tekst. Na pierwszym miejscu podobały mi się dialogi postaci – dla mnie wychodziły naturalnie, choć tu i ówdzie dało się zobaczyć ślady przegadania.
Drugie miejsce to portret postaci. Te wszyły bardzo dobrze, wyraźne, z zarysowanymi celami, emocjami oraz relacjami.
No i na koniec wyraźnie zarysowałeś konflikt bohatera jak i otaczającego go świata. Jest tu napięcie, jest i komu kibicować lub nie.
Konstrukcja tekstu też na plus – same wprowadzające fragmenty dobrze rozszerzają informacje o świecie przedstawionym albo o psychologii postaci.
Tak więc dobry koncert fajerwerków.
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
Hej NoWhereManie
Cieszę się, że podobały Ci się dialogi i portret postaci. Te elementy mam wrażenie u mnie kulały dotychczas więc fajnie że się udało tym razem mimo że były tam faktycznie przegadane sceny.
Fajnie, że koncert się udał :) . Dzięki wielkie za komentarz i pozdrawiam!
Leki na bazie benzodiazepamów i barbituranów.
Grupa leków nosi nazwę “benzodiazepiny”. Jedną z benzodiazepin jest diazepam. Nie istnieją benzodiazepamy.
Błażej unikał wzroku Jeremiego, ten
ostatniz kolei próbował coś dojrzeć przez czarne szyby, które skutecznie blokowały widoczność.
Witaj, Edwardzie!
Zacznę od tego, że na miejscu Jeremiego, to dawno trafiłby mnie szlag i powiedziałbym moim wspaniałym braciszkom, żeby załatwiali sprawy między sobą i nie zawracali mi głowy swoimi problemami, skoro każdą prośbę o wyjaśnienia zbywają hasłem “powiedziałbym ci, ale nie mogę”. To nie mów i daj mi żyć! ;D
Sama trójka głównych bohaterów została wykreowana, moim zdaniem, bardzo porządnie. Podobało mi się, że każdy miał jakiś charakter i osobowość oraz że nie wynikało to z rzuconych tu i ówdzie epitetów, lecz z naprawdę satysfakcjonujących dialogów – w każdym razie pod kątem relacji między postaciami. Pierwsza rozmowa z Mikołajem zaczęła mi się dłużyć, bo odniosłem wrażenie, że nic z niej nie wynika. Mikołaj chciał czegoś od Jeremiego, nie chciał powiedzieć czego i w zasadzie to samo powtarza się w scenie rozmowy przez telefon i później w scenie pogrzebu. Dalej podobnie zachowuje się Błażej, też nie ma ochoty rozwiewać żadnych wątpliwości, a moja ochota, jako czytelnika, by poznać, o co im właściwie wszystkim chodzi, zaczęła z wolna ulatywać.
Pojawiła się wtedy podejrzenia w kilku zdaniach informacji o świecie przedstawionym i tutaj też scedowałem moją uwagę. Świat rządzony przez ekologów, którzy nadużywają swojej władzy i na sztandary biorą np. antynatalizm, odebrałem jako mocną, ciekawą koncepcję. Myślę, że podkreśla, że każdy ekstremizm jest zły, nawet jeśli komuś się wydaje, że robi dobrze. Wykreowany świat, w moim odczuciu, trzymał się kupy.
I tak sobie brnąłem w tym ekologicznym postapo, delikatnie w zasadzie ledwo smyrany fantastyką, gdy pojawia się ufok z Antarktydy, który totalnie zmienia charakter tego opowiadania. Nie mam o to pretensji, taki zabieg to w sumie ciekawy twist. Tylko tutaj nie wszystko zagrało. Nie ma żadnej sugestii, że czegoś takiego w ogóle można się spodziewać (i nie chodzi mi o fakt znalezienia <czegoś> na Antarktydzie, bo to jest sugerowane od początku, a raczej brak najmniejszego sygnału, że skala tego czegoś jest aż tak odjechania). Piotr, a później Jeremi stali się jakimiś op terminatorami, którzy szli przed siebie i mordowali wszystko co się rusza, jakby od niechcenia. I się skończyło. Jasne, historia braci się domknęła, tylko np. co teraz stanie się z ludzkością, skoro antarktyczny ufok zdaje się planować wymordować wszystkich przed końcem tygodnia?…
Summa sumarum, czytało mi się przyjemnie. Opowiadanie warte poświęconego czasu, choć nie uchroniło się od usterek.
Ciekawy wybrałeś sobie pomysł na tekst.
Masz tu kilku bohaterów, o różnej roli, ale wprowadzasz ich na tyle umiejętnie, że nie tylko żaden się nie myli i nie trzeba w żaden sposób się ich uczyć albo zapamiętywać. W dodatku każdy z nich ma odpowiednio nakreśloną osobowość, ma swoje motywacje. Sam tekst jest przy tym bardzo przyjemnie stonowany emocjonalnie. Nie epatujesz emocjami, nie ciskasz nimi w czytelnika, ale tylko subtelnie nakreślasz, tak, by czytelnik mógł je wyczuć i zrozumieć, ale zarazem nie czuł się “szantażowany emocjonalnie”. I to jest właśnie jeden z najfajniejszych elementów tekstu, bo on – mimo określonej warstwy emocjonalnej – nie bazuje na emocjach i nie tym ma trafiać do czytelnika, ale samym pomysłem na świat i na to, jak poszczególnie bohaterowie w nim funkcjonują.
Fabuła pozostawia mieszane uczucia. To znaczy, po pierwszej części tekstu chciałem napisać, że pewnie nie trafi do każdego, ale ze względu na swoją charakterystykę świetnie pasuje do opowiadania. Po drugiej trochę swoje zdanie zmieniłem, ale o tym za moment.
Ta pierwsza część jest o tyle specyficzna, że tam, jeśli chodzi o bieg zdarzeń jakoś szczególnie dużo się nie dzieje. Zwłaszcza w przypadku rozjaśniania tego biegu zdarzeń. Z grubsza rozumiemy, co się dzieje w tej historii i jakie są tego motywacje, ale w gruncie rzeczy nadal nie do końca widzimy cel. Na jakieś poważniejsze zawiązanie akcji przychodzi nam poczekać. I, jak wspomniałem, z początku chciałem napisać, że to do każdego nie trafi (bo nie ma dużo akcji, fabularnych fajerwerków, może “wybuchów emocjonalnych” – które pewnie niektórzy w literaturze lubią), ale że świetnie pasuje do konstrukcji opowiadania, bo fabuła służy tu też niejako do dalszej ekspozycji świata, które nie tylko jest ważnym elementem tekstu, ale i jego dużą zaletą.
Tak chciałem napisać, natomiast później, kiedy ta akcja się zawiązuję, siłą rzecz przyszło mi zmienić zdanie. Bo w sumie niejako dostajemy tu wszystko to, czego w jakiś sposób “rzekomo” brakowało (te fajerwerki fabularne, przyspieszenie akcji, większa efektowność). Natomiast nie jestem przekonany, czy to do końca służy opowiadaniu. Bo ten przeskok budził jednak pewien dysonans. W pewnym momencie czułem się trochę tak, jakby mnie ktoś ze stonowanych klimatów Zajdlowskich wrzucił w jednej chwili do Lovecrafta. Ten pomysł sam w sobie nie jest zły, ale to się tutaj nie zgrało. Jakbym dostał trochę połączenie dwóch różnych stylów i koncepcji budowy opowiadania, tak, żeby każdy znalazł coś dla siebie.
Nie napiszę, że odebrało mi to frajdę z lektury, bo to kawał porządnego, ciekawego opowiadania i naprawdę cieszę się, że w końcu udało mi się wygrzebać kawałek czasu, by do niego przysiąść. Więc w sumie może podsumuję swoją opinię najprościej jak można: bardzo ciekawe opowiadanie z jednym felerem koncepcyjnym, polegającym na nagłej wolcie konstrukcyjnej i w sumie może nawet gatunkowej.
Tak czy inaczej podziękował za dobre opowiadanie. :)
Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków
Witam Pana Jasną Stronę :)
Dzięki za uwagi. Poprawione!
Zacznę od tego, że na miejscu Jeremiego, to dawno trafiłby mnie szlag i powiedziałbym moim wspaniałym braciszkom, żeby załatwiali sprawy między sobą i nie zawracali mi głowy swoimi problemami, skoro każdą prośbę o wyjaśnienia zbywają hasłem “powiedziałbym ci, ale nie mogę”. To nie mów i daj mi żyć! ;D
No tak rozumiem, że można się poirytować :)
Bardzo cieszę się, że uznałeś postacie i dialogi za porządne (a przynajmniej ich część). Cieszę się że i świat jakoś trzymał się kupy.
Mniej cieszy mnie, że inne rzeczy nie do końca się udały, ale przyjmuję zarzuty bez większej polemiki z mojej strony.
Rozumiem, że mogłem przesadzić z niektórymi momentami kiedy bohaterowie stwierdzają, że "wiem ale nie powiem" i zamiast budzić ciekawość to rodzi to niechęć i właściwie jak nie chcą gadać to niech się wypchają :)
Biorę też na klatę uwagę o dysonansie wywołanym przez kosmiczne niewiadomoco z lodowca. Faktycznie może nie do końca dobrze to wyważyłem i nauczka na przyszłość aby raczej trzymać się ustalonej konwencji.
Cieszę się, że mimo wszystko czytało się przyjemnie. Dziękuję Ci bardzo serdecznie za przeczytanie i poświęcony czas!
Pozdrawiam!
Witam również CM'a
Cieszę się bardzo że zauważyłeś kreację bohaterów i że jakoś udało mi się wykreować ich osobowość. Wydaje mi się, że dotychczas to u mnie trochę kulało, a to w sumie dosyć krytyczne właściwie w każdej opowieści.
Co do fabuły to rozumiem mieszane uczucia. Faktycznie wykonałem (jak to trafnie ująłeś) woltę konstrukcyjną i gatunkową i faktycznie to może wprowadzać pewien dyskomfort. Wiele osób o tym wspominało wcześniej, więc to dobra nauczka na przyszłość aby uważać i może póki co jechać na jednym koniu a nie przeskakiwać w trakcie z konia na np. wielbłąda :).
Cieszę się bardzo natomiast, że ogólnie się podobało mimo tych wad i żonglowania konwencją :)
I to raczej ja dziękuję bardzo za solidny komentarz :).
Pozdrawiam!
Hej, hej,
zacznę od tego, że początek wyrzuca z kapci. Tak właśnie powinno się pisać początki – ile tam jest konfliktów, niemal nie da się zliczyć. Przede wszystkim sen o ciężarnej, w dalszej kolejności nieodebrane połączenia na telefonie, info o przepustce, rozmowa z Mikołajem i zapowiedzenie podstawienia samochodu na drugi dzień. I jeszcze wszystko przeplecione migawkiami z “podwórka” – palące słońce plus bilboardy “strzel sobie samobója”. To jest to! Uwaga czytelnika jest przykuta maksymalnie, nie sposób się oderwać.
Jest też kilka smaczków, na które zwróciłem uwagę – np. śmierdzących, spoconych ludzi, z jednej strony upał, a być może z drugiej skórka od cytryny, którą miziają się pod pachami zamiast chemicznymi antyperspirantami.
Ogólnie dalej jest bardzo dobrze, masz opanowane pisanie, wciągasz w historię i nie wypuszczasz do końca ;)
Pytanie jakie mi się nasuwaja – dlaczego tak mało kobiet? Troche poczułem brak kobiecego bohatera, może ktoś z marines mógłby chociaż być kobietą? Tak mi się jakoś kojarzy, że ekologia to też kobiety, matki walczące o przyszłość swoich dzieci; to również prawa kobiet czy szerzej rodzin, które kobiety niejako uosabiają, jako osoby odpowiedzialne za utrzymywanie płomienia domowego ogniska.
Kobiety są mocno uprzemdiotowione w tekście – można je zabrać komuś jak przedmiot (Mikołaj zabiera Piotrowi) można je chować w pokoju lub zdecydować o ich śmierci czy życiu. Wydawało mi sie przez chwilę, że będzie jakieś rozwinięcie kobiecego motywu, dopowiedzenia, ale nie. Miałem wrażenie, że ruch antyekologiczny skupiał koniety, np. ten dialog:
“– To nie on – stwierdził w końcu Jeremi. – Gdzie reszta?
– Nie pasowała – odpowiedział ospowaty.
– Nie pasowała?! A skąd wy możecie to wiedzieć?
– Spokojnie – mitygował Błażej. – Oni wiedzą, co robią – Jeremi chciał mu odpyskować, ale nagle klęczący zaczął się drzeć.”
Tutaj wydawało mi się, że wymordowali kobiety. Ale chyba jednak nie… ;)
Kolejna sprawa – monolog Błażeja jest trochę infodumpowy. Lepiej pewnie byłoby go wpleść w dialog, albo w retrospekcję (może nawet przywołaną jako sen Jeremiego).
No i na koniec: stwór, który zamieszkał w Piotrze przypomina mi skrzyżowanie Venoma z Lovecraftem. Wydaje mi się nieco mało oryginalny. Jego nieśmiertelność zaś jest dla mnie po prostu nudna – zresztą żołnierze atakują go w mało finezyjny sposób, można by tutaj, myślę, popuścić nieco wodze wyobraźni. Te “szczegóły” dla mnie sprawiają, że tekst jest jest “jedynie” bardzo dobry, a nie świetny ;) Gdzie się podziała technika budowania konfliktów, która tak świetnie zagrała na początku?
Mimo wszystko – tak jak napisałem wyżej – jest bardzo dobrze i w głosowaniu piórkowym będe na “tak”. Szukaj wydawcy, Panie, bo już jesteś gotowy, żevty wyfrunąć z NF, w moim przekonaniu ;) A może już coś wydajesz?
Pozdrawiam serdecznie!
Che mi sento di morir
Hej BasementKey :)
zacznę od tego, że początek wyrzuca z kapci.
:)
Uwaga czytelnika jest przykuta maksymalnie, nie sposób się oderwać.
Wielka radość :)
Pytanie jakie mi się nasuwaja – dlaczego tak mało kobiet?
No faktycznie, słuszna uwaga, jakoś nie zdawałem sobie z tego sprawy. Jakoś pisząc faktycznie brałem pod uwagę mężczyzn jako bohaterów i faktycznie mogło to wyjść nieco nienaturalnie.
W każdym razie dwa kolejne teksty, które gdzieś tam mi się kłębią w głowie mają sporo bohaterów kobiecych, więc może się to jakoś wyrówna (zakładając, że coś z tych tekstów wyjdzie) :)
Kolejna sprawa – monolog Błażeja jest trochę infodumpowy. Lepiej pewnie byłoby go wpleść w dialog, albo w retrospekcję (może nawet przywołaną jako sen Jeremiego).
Pełna zgoda. Ten fragment wspomniany już przez kilka osób to jeden z dwóch / trzech grzechów głównych tego opowiadania :).
No i na koniec: stwór, który zamieszkał w Piotrze przypomina mi skrzyżowanie Venoma z Lovecraftem. Wydaje mi się nieco mało oryginalny. Jego nieśmiertelność zaś jest dla mnie po prostu nudna
No tak. Wygląda, że to chyba największa wada tego tekstu. Myślałem, że ten element będzie jakoś intrygujący, ale chyba nie do końca wyszło.
Mimo wszystko – tak jak napisałem wyżej – jest bardzo dobrze i w głosowaniu piórkowym będe na “tak”. Szukaj wydawcy, Panie, bo już jesteś gotowy, żevty wyfrunąć z NF, w moim przekonaniu ;)
Dzięki wielkie za werdykt piórkowy i Twoją bardzo przychylną opinię ogólną. Bardzo mnie to cieszy i daje mnóstwo motywacji. Niemniej jednak wydaje mi się, że jeszcze długa droga przede mną :)
Dziękuję Ci pięknie i pozdrawiam!
Niemniej jednak wydaje mi się, że jeszcze długa droga przede mną :)
Droga mierzona napisaniem powieści lub trzymającego się kupy zbioru opowiadań oraz wysłaniem książki do wydawcy. Długość tej drogi jest względna, może być tak, że nigdy jej nie przebędziesz, a możesz to również zrobić jeszcze w tym roku.
Che mi sento di morir
Dzięki za krzepiące słowa! :)
Przyznam, że mam mieszane uczucia co do tego opowiadania. Z jednej strony czytałem je na raty i miałem za każdym razem ochotę do niego wrócić i czytać dalej, z drugiej – jak już skończyłem – to nie pozostało mi nic innego jak wzruszyć ramionami :)
Po pierwsze – lubię, jak pewnie wiadomo, klimaty postapo, więc na plus trzeba zaliczyć krajobrazy opowiadania. Brakowało mi jednak pewnego poetyzmu w opisach zniszczeń i paru takich bardziej atrakcyjnych panoram końca świata. Tu dochodzimy do pewnego mankamentu – mianowicie ta podróż przez pustynię w pewnym momencie zaczęła być nieco nużąca, za długo to trwało i było zbyt monotonne.
Nie podobał mi się sposób kreacji tego rządu. Było to zdecydowanie zbyt groteskowe jak na coś, co miałoby obejmować, jak się zdaje, całą Europę.
No i mroczna papa ze śniegu – jak ktoś wcześniej w komentarzu zauważył, zrobiły się z tego dwa opowiadania.
Reasumując, opowiadanie wygląda trochę jak złożone z obrazów i idei z filmów z jakichś lat 60. czy 70., ale trochę za bardzo na poważnie, ale z drugiej strony jest całkiem wciągające :)
I po co to było?
Hej Syfie!
Z jednej strony czytałem je na raty i miałem za każdym razem ochotę do niego wrócić i czytać dalej
To mnie cieszy bardzo :)
jak już skończyłem – to nie pozostało mi nic innego jak wzruszyć ramionami :)
To mniej ale biorę to na klatę. Podobnie jak pozostałe zarzuty.
Jeśli chodzi o poetyckość w opisie to co prawda postawiłem tutaj na surowość tekstu, ale pewnie jeden czy drugi opis by się przydał. Rozumiem, że podróż przez pustynię mogła być nieco nurząca. Pomyślę nad tym.
Co do kreacji rządu to jest on przerysowany, zgadza się. Ale pewnie w ogóle pomysł aby ekologia stała się priorytetem jest nierealny, więc pozwoliłem sobie na pójście w pewne ekstremum. Rozumiem jednak, że mogło nie siąść.
A “mroczna papa ze śniegu” :) to faktycznie wygląda, że wiele osobom to nie podpasowało.
Dzięki wielkie za komentarz i przeczytanie.
Pozdrawiam!
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Dzięki Anet, bardzo się cieszę. Radość została przyniesiona :)
Hej, Edwardzie.
Na początek kilka drobiazgów, nie nazwałbym ich uwagami, bardziej miejscami do wygładzenia tekstu.
Archiwalny fragment artykułu z portalu fckecolog8y53r6t.onion
Szkoda, że nie brzmi bardziej realnie. Pewnie połowa czytelników sprawdziłaby, czy istnieje. :)
Elektryczny samochód trzeciej generacji nie wydawał żadnego dźwięku.
Mam rozumieć, że bardzo dobry i zaawansowany?
W niedalekim sąsiedztwie brata dostrzegł czterech dryblasów, ochroniarzy, którzy przysługiwali Mikołajowi
Używasz w życiu takiego określenia? Słyszałeś chociaż raz od kogoś?
Stali tak przez chwilę w milczeniu. W końcu Jeremi skończył palić i weszli do środka
budynku, a potem do małej sali.W jasnym, minimalistycznym pomieszczeniu stało dwanaście krzeseł, (…)Do sali wszedł mężczyzna ubrany w czarną koszulę. Pod pachami brudne plamy od potu, widoczne, nawet gdy miał opuszczone ręce. Rozejrzał się dookoła i zmarszczył brwi, widząc tylko ich dwóch.
Jaki jest tego cel? Ilość pogrzebów? Bagatelizowanie pochówku?
Poruszali się bardzo wolno, bo tylko takie tempo było możliwe w samochodzie elektrycznym trzeciej generacji.
Czyli jednak trzecia generacja ma znaczenie.
Drzwi furgonetki się otworzyły i do środka weszło ośmiu potężnych mężczyzn z wielkimi torbami.
Uważaj na takie zdania, brzmią trochę groteskowo.
Później już nie wyłapywałem takich zwrotów czy miejsc, ale masz mniej więcej pogląd, co mi trochę przeszkadzało.
Jeśli chodzi o całe opowiadanie, niestety nie podobało mi się. I nie chodzi o pomysł, bo to jest kwestia gustu i subiektywnej oceny. Jednym będzie się podobać, drugim nie. Dlatego staram się nie oceniać pomysłów, ani nikomu nie zmieniać fabuły. Tu chodzi o wykonanie.
Największy zarzut mam do sposobu przedstawienia świata. Poświęcę temu akapit, bo nie jesteś w tym odosobniony. Nie rozumiem dlaczego przyszłość, jeśli już pójdzie w „złym kierunku”, jest przedstawiana w groteskowy sposób. Dlaczego scenografia musi być przejaskrawiona? Czy naprawdę uważasz, że „źli” w przyszłości będą:
Szeptali po angielsku, klęli po swojemu. Ostrzyżeni na krótko, z gęstymi brodami. Tatuaże na umięśnionych ramionach. Czarne jednolite uniformy bez żadnych oznaczeń czy insygniów. Półksiężyce brudu za paznokciami. Smród niemytego ciała, który momentalnie wypełnił wnętrze.
Krój ich uniformów zmienił się nieco, odkąd Jeremi je pamiętał, ale nie było wątpliwości, że to Zielone Służby Specjalne.
Dokładasz do tego kierowcę niemowę, czarne furgonetki itd. Przecież to są rekwizyty z filmów klasy B albo i C. Tak postrzegasz przyszłość albo rzeczywistość? Że w służbach i siłach specjalnych będą pracować tępacy? Ja jedyne czarne wozy widuję w kolumnach rządowych. Mam kuzyna w antyterrorce, nie mają tam żadnych czarnym furgonetek. Jeżdżą na akcję typową policyjną z kratami, albo zwykłą, która wygląda jak dostawcy, stolarza albo piekarza. Czarne widzę tylko przy inwigilacji i na akcjach w amerykańskich filmach. Poza tym ta nieuzasadniona przemoc. Wywlekanie przez policję ekologiczną staruszków? Po co agresja? Jedyną przyczynę widziałbym w nienawiści do osób starszych, ale to trzeba by bardziej umotywować w tekście.
Albo:
I to właśnie my, ci ekolodzy, weganie i lewacy w rurkach zgotowaliśmy największy armagedon w dziejach ludzkości.
No nie, na razie nie widzę ku temu żadnych przesłanek. Wręcz postrzegam wymienione przez Ciebie środowiska jako pacyfistów.
Do tej karykatury świata dokładasz sztuczne dialogi, jak chociażby tu:
– Bo ty może nie pamiętasz – wyjaśniał Błażej. – Ty możesz nie pamiętać tych dzieciaków, które kiedyś wrzeszczały o ekologii, które strajkowały, płakały i wyły z bezsilności, bo nikt nie traktował ich poważnie, a za szczyt sukcesu uznawali pojawienie się w telewizji zamiast przerwy na reklamę. Ale tak nas wtedy traktowano. Więc kryliśmy się po kątach i rośliśmy w siłę, a w głowie puchła nam tylko jedna myśl: jak ich wszystkich obedrzeć ze skóry, za to, co nam zabrali.
Ludzie tak ze sobą nie rozmawiają, to znaczy nie powtarzają sobie w monologach rzeczy, które już wiedzą. Można w dialogach opowiedzieć część, ale resztę trzeba podrzucić w narracji lub akcji. Przecież te informacje mogłeś przemycić w wiadomościach, w starych informacjach w motelu, czy w krótkiej rozmowie z recepcjonistą o starych dziejach i obawach. Ba, Twój bohater sam mógł ich szukać, w końcu siedział i nie był przecież na bieżąco. Aż się prosi, żeby chwilę gdzieś pogrzebał po wyjściu. Czy to nie byłoby naturalne? Można to zrobić na wiele różnych sposobów, zamiast sztucznych rozmów.
Nie będę dalej wytykał, bo takie zajeżdżanie tekstu w niczym Ci nie pomoże, a może przynieść wręcz odwrotny skutek. Pamiętam Twoje bardzo dobre opowiadania. Powiem więc szczerze, że wprowadziłeś mnie w pewną konsternację. Bo tutaj strona obyczajowa, mentalna i scenograficzna nie wygląda, delikatnie mówić, najlepiej.
I żeby nie było, pomysł mi się podobał. Z tym eko terrorem, spychaniem na margines staruszków, systemowym „pozbywaniem się” nadmiaru ludności. To jest ciekawe. A najlepszy jest pomysł z biodegradowalnymi nagrobkami. W przyszłości, z braku miejsca, zwłaszcza w dużych aglomeracjach, to wydaje się wielce prawdopodobne. Bardzo mi się spodobało, tylko dla tego pomysłu warto było przeczytać opowiadanie.
Pozdrawiam serdecznie.
Hej Darconie
Dzięki serdecznie za obszerny i konkretny komentarz. Uwagi są bardzo cenne, bo niebawem usiądę do poprawek nad tekstem.
Szkoda, że nie brzmi bardziej realnie. Pewnie połowa czytelników sprawdziłaby, czy istnieje. :)
Założenie było że są to strony z tego osławionego dark netu. Z tego co się zorientowałem mają one jeszcze mniej znaczące opisy (a właściwie to chyba przypadkowy ciąg znaków). Pozwoliłem sobie w moim adresie jednak zawrzeć jakieś słowo aby nie było to literacko zupełnie bezsensowne.
Jaki jest tego cel? Ilość pogrzebów? Bagatelizowanie pochówku?
Raczej chodzi o to że jest bardzo gorąco nie ma klimatyzacji.
Nie rozumiem dlaczego przyszłość, jeśli już pójdzie w „złym kierunku”, jest przedstawiana w groteskowy sposób. Dlaczego scenografia musi być przejaskrawiona?
No tak być może poszedłem tutaj o krok za daleko. Wyszedłem z założenia, że świat gdzie ekologia jest priorytetem jest sam w sobie nierealny, a więc być może taki przerysowany świat do tego pasuje. Najwyraźniej był to umiarkowanie dobry pomysł.
Przecież to są rekwizyty z filmów klasy B albo i C.
Dzięki za zwrócenie uwagi bo faktycznie może tutaj za bardzo zasugerowałem się jakimiś filmowymi obrazami. Przyjrzę się temu podobnie jak wielu innym elementom które wymieniłeś a do których się nie odniosłem, bo po prostu wydawały mi się dosyć zasadne i niekoniecznie potrzebujące polemiki.
Pamiętam Twoje bardzo dobre opowiadania.
Dzięki za pamięć. No cóż raz wychodzi lepiej raz gorzej. Postaram się aby następnym razem było lepiej :)
A te biodegradowalne nagrobki to w sumie nie jest mój pomysł, znalazłem to przy poszukiwaniach informacji do tekstu (a chyba nawet już takowe gdzieniegdzie istnieją).
Dziękuję serdecznie i pozdrawiam!
Hej Edwardzie!
Może na początku kilka błędów:
Jeszcze byś napisał coś, czego nie chcę słyszeć.
Chyba ciężko się słyszy pismo. Może lepiej “napisał”?
. Bo pisze same głupoty.
piszę* chyba że to specjalnie, by naśladować wiadomości.
Uśmiechnął się smutno, a Jeremi głośno westchnął.
Konieczne są te wszystkie przymiotniki?
Fragment korespondencji Mikołaja do kierownictwu republiki.
kierownictwa*
Wystarczy, że podasz mi dłoń, że razem podetniemy sobie żyły[+.] – Zignorował go Piotr.
Chyba kropka, albo zignorował z małej, nie jestem pewna ;V
Ofiara niewidocznej truciźny.
trucizny*
Cały tekst ciekawy, przeczytałam na raz, wciągnął i zbudował napięcie. Świetnie oddany dystopijny klimat ;) Było kilka potknięć, powtórzeń i dziwnie zbudowanych zdań, ale da się to wybaczyć. Co tu dużo pisać, dobrze się czytało!
Dziękuję za lekturę!
Hej Gruszel
Dzięki serdecznie za poprawki, lekturę i opinię :).
Zdaje sobie sprawę, że tekst ma pewne niedoróbki językowe, ale cieszę się, że podobał się klimat i że tekst wciągnął.
Poprawki pewnie wrzucę w weekend.
I to ja dziękuję pięknie za lekturę :)
Cześć, Edwardzie!
Bardzo dobrze napisany tekst. Nie potykałem się na niczym, płynąłem przez opowieść, a do tego ciągle pchała mnie ciekawość, do czego to wszystko biegnie.
Wizja przyszłości mnie nie przekonała, ale wydaje mi się, że nie taki był cel – odbieram to raczej jako próbę zwrócenia uwagi na wiele aspektów, z którymi powinniśmy się mierzyć obecnie, a już na pewno będziemy się z nimi zmagać w przyszłości. Uważam, że z tekstu nie bije Twoja jedyna słuszna ocena sytuacji, tylko pozostawiasz sprawę otwartą i mówisz “hej, pomyślałeś jakby to mogło być?” – podoba mi się takie podejście do pisania.
Uważam, że w tych 40k znaków dość szeroko pokazałeś świat i w pewnym momencie stwierdziłem nawet, że przydałoby się więcej.
Natomiast ostatecznie końcówki nie chwyciłem – nie do końca rozumiem motywację Mikołaja – dlaczego wysyłał Jeremiego, dlaczego po prostu nie postawił wszystkiego na jedną kartę i nie spróbował wyeliminować Piotra, tylko posłał mu sojusznika.
No i wreszcie w jaki sposób naukowcy stwierdzili, że krewni mają zapewnioną ochronę? Tekst raportu na początku 10 rozdziału brzmi, jakby nie było to określone poprzez pomiar jakichś współczynników, tylko empirycznie. A Piotr przecież nie spotykał swojej rodziny. No i jak w ogóle to zbadali? Przecież musieliby mieć do Piotra dostęp.
Lekturę jednak uważam za udaną, która z eko-postapo skręciła trochę w stronę klimatu “The Thing”.
Pozdrawiam!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Hej Krokusie
Dzięki wielkie za przeczytanie i uwagi. Cieszę się, że dobrze się czytało.
Tak faktycznie wizja jest dosyć nierealna. Kiedyś miałem taką myśl że tego typu dyktatura to chyba jedyny sposób aby skupić się na ekologii w dzisiejszym świecie. Fajnie też że dostrzegłeś niejednostronność przedstawionych założeń.
Natomiast ostatecznie końcówki nie chwyciłem – nie do końca rozumiem motywację Mikołaja – dlaczego wysyłał Jeremiego, dlaczego po prostu nie postawił wszystkiego na jedną kartę i nie spróbował wyeliminować Piotra, tylko posłał mu sojusznika.
Mikołaj wysłał Jeremiego aby odnalazł i przyprowadził mu Piotra bo chciał wykorzystać Piotra do swoich celów. Planem Mikołaja było wykorzystanie tej zarazy z Piotra poprzez Piotra albo Jeremiego.
W końcówce Mikołaj mówi: Mógłbym też ci powiedzieć, jak chciałem abyś wlał w serce ludzi strach, by się ciebie bali. Abyś był apokalipsą, na jaką zasłużyliśmy. Czystą i naturalną. Ekologiczną.
No i wreszcie w jaki sposób naukowcy stwierdzili, że krewni mają zapewnioną ochronę? Tekst raportu na początku 10 rozdziału brzmi, jakby nie było to określone poprzez pomiar jakichś współczynników, tylko empirycznie. A Piotr przecież nie spotykał swojej rodziny. No i jak w ogóle to zbadali? Przecież musieliby mieć do Piotra dostęp.
Założenie jest takie, że ta symbioza już gdzieś tam się pojawiała i stąd mogli dokonać tych badań. Czyli np. kwestie z pokrewieństwem zbadali na innych przypadkach.
W raporcie piszą:
Na podstawie badań przeprowadzonych na próbkach krwi od denatów z Antarktydy mamy podstawy sądzić, że czymkolwiek jest to, co wniknęło w Piotra, to ten sam rodzaj mutacji lub symbiozy, z którym mieliśmy do czynienia już kilkakrotnie.
Odmiana, która zintegrowała się z Pańskim bratem, wydaje się jednak mieć niespotykaną dotąd siłę i skalę rażenia.
Dzięki jeszcze raz za przeczytanie i uwagi!
Pozdrawiam!
Niestety, ale nie czuję tego.
Zacznę może od samej konstrukcji tekstu. Trochę rozumiem Alicellę, która nazywa to “opisem jak jadą w ciszy”. Bo prawdę mówiąc ten środek tekstu nie daje poczucia sensu opowiadania tej historii. Zatrzymują się parę razy, Błażej wygłasza monolog, ale nie ma niczego, co pchałoby historię do przodu. Wiem co się wydarzy na końcu, a te sceny ostatecznie mają bardzo mizerny wpływ na opowieść i w zasadzie omijając je straciłbym niewiele. A biorąc pod uwagę, że zaczyna się to wszystko w czwartej części, a kończy w ósmej…
Druga sprawa to bohaterowie. Dialogi i niektóre ich zachowania wydają mi się nienaturalne. Najbardziej chyba końcowy monolog Mikołaja, ale wcześniej również nagła i niewiarygodna przemiana Błażeja, który nagle zaczyna być strasznie wylewny i gadać z Jeremim. Z pozytywów mogę wyróżnić za to Piotra, po którym rzeczywiście widać szaleństwo.
Warto chyba jeszcze wspomnieć o ekologii, która – moim zdaniem – nie odgrywa tu absolutnie żadnego znaczenia. Bo jest to historia o zupełnie czymś innym, pewnie o upadku ideałów pewnego młodzieńca, podróży, kosmitach i tym podobnych. Fakt, że złym jest ekolog (a nie na przykład, nie wiem, nazista) nie odgrywa praktycznie żadnego znaczenia dla akcji, a pojawia się głównie w jakichś dialogach. Przy czym – to akurat nie odbieram jako minus, bo jakiś kontekst trzeba historii dać.
Co poza tym… Czytało się całkiem sprawnie, choć przez te opisy szybko brnąłeś i ja klimatu nie zdążyłem poczuć. Pojawiły się też stare nagrania i takie tam – w sumie z jednej strony na plus, bo w większości rozwijają fabułę, z drugiej trochę ich dużo.
Miało to w sumie dobre momenty, ale jako całość – niestety – na minus.
Слава Україні!
Hej Golodh
Dzięki za konkretny i szczery komentarz.
No tak rozumiem, że nie dzieje się tutaj aż tak wiele i rozumiem, że tekst z tego powodu mógł nie przekonać.
Parę osób miało uwagi co do stylu, narracji, dialogów więc nie jesteś w tym odosobniony.
Szkoda że całość na minus, ale dobrze że chociaż odnalazłeś w tekście jakieś dobre momenty :).
Dzięki wielkie i pozdrawiam!
Cześć,
niestety nie porwało mnie Twoje opowiadanie. Postaram się w miarę klarownie wyłożyć dlaczego.
Po pierwsze – styl. O ile tekst napisany jest zgrabnie, to nie potrafiłem uciec wrażeniu, że to bardziej sprawozdanie niż opowiadanie. Jeśli miała to być taka stylizacja z uwagi na wojskową przeszłość głównego bohatera – to się to udało i zwracam na tym polu honor. Jeśli zaś piszesz w ten sposób zawsze (czego nie wiem, bo to moje pierwsze spotkanie z Twoją prozą), to myślę, że powinieneś co nieco poprawić.
Po drugie – fabuła. Zaczynasz bardzo ciekawie. Kreacja świata jest całkiem satysfakcjonująca (zwykle trochę mnie krzywi na “ekofaszystowskie wizje”, z których podświadomie przebija mi się przed oczy półprzezroczysta, świecąca postać Korwina) i można powiedzieć, że ją kupiłem. Osadzony w świecie główny bohater to człowiek z krwi i kości. Widzę, że coś go gryzie, że ma za sobą jakieś potężne traumy. Tacy faceci mnie w literaturze obchodzą. Zawsze. Idziemy dalej. Zapowiadasz konflikty rodzinne, trudne relacje z ojcem/bratem/jednym i drugim. Do tego czasu trzymasz mnie w garści i nie wypuszczasz aż po pogrzeb. Zwrot ku poszukiwaniom trzeciego brata coraz mniej mnie obchodzi, w miarę kolejnych, że tak to nazwę, pit-stopów. Mamy to zwłaszcza bardzo sztuczną przemowę Błażeja, którą najjaskrawiej pamiętam z całego tego fragmentu. To byłbym jednak skłonny wybaczyć, mając za sobą bardzo dobry wstęp i wciąż żywą nadzieję na ciekawy finisz. Ale go nie dostajemy, a przynajmniej ja nie byłem z niego zadowolony. Nagły skręt w dziwnego wirusa spod lodów Antarktydy, cała ta sekwencja z Piotrem, superbohaterskość zainfekowanego Jeremiego – no nie. Bardzo mi się to nie podobało. Być może to kwestia gustu, być może też stoi za tym niespełniona, według mnie, obietnica z początku opowiadania. Ostatecznie nie odnalazłem tu bowiem wiele z rodzinnego dramatu.
Na plus, by zakończyć mój komentarz czymś optymistycznym, bardzo podobały mi się wstępniaki do poszczególnych podrozdziałów. Wycinki z wiadomości, dzienników, raportów bardzo wzbogacały tekst. Tego pomysłu, a zwłaszcza jego wykonania, szczerze winszuję.
Pozdrawiam,
fmsduval
"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf
Hej fmsduval
Dziękuję Ci bardzo za komentarz!
Charakter tego opowiadania celowo jest zapisany w taki sposób. Rozumiem że mógł on nie podejść i to cenna lekcja na przyszłość odnośnie stylizowania opowiadań w ten sposób :)
Odnośnie fabuły też rozumiem. Fajnie że chociaż początek trzymał, szkoda że potem było gorzej (a właściwie im dalej tym gorzej). Podkreślasz chyba dwa największe grzechy opowiadania (choć zapewne jest ich więcej) czyli przemowę Błażeja oraz to że to dwa opowiadania w jednym i ta druga część nie jest idealna i być może powoduje jakieś rozwarstwienie. To też jest cenna wiadomość :)
Dziękuję Ci bardzo za szczery komentarz. Fajnie też że chociaż wstępniaki były w porządku.
Pozdrawiam!
Hej!
Wydaje mi się, że nic nowego nie powiem, ale że opowiadanie przeczytałam, to wypada, żebym coś napisała ;) To drugie Twoje opowiadanie, które przeczytałam, choć pierwsze, które komentuję. Widzę zupełnie różny sposób narracji, choć sposób prowadzenia akcji (skakanie w czasie) obecny jest w obydwu, może taki masz styl. Ogólnie zgadzam się z innymi, że pierwsza część opowiadania (a zwłaszcza początek) jest bardzo wciągający, od początku się zainteresowałam głównym bohaterem, chyba pomaga to, że jest jakiś dramat w tle, nagromadzenie emocji, czytelnik jest ciekawy, co dalej. Ale dalsza część nie poszła w tym kierunku, jakiego oczekiwałam i myślę, że może z tego wynika rozczarowanie niektórych. Każdy spodziewał się więcej emocji, wprowadzasz trójkę rodzeństwa po przejściach, więc w pewnym sensie zapowiadasz dramat między nimi. Ale jednak aż takiego dramatu nie było, tekst staje się opowiadaniem drogi + trochę dialogów przedstawiających świat (lepszych i gorszych) no i trochę akcji. Sam pomysł z “przybyszem” z lodowca to taka klasyka klasyki ;) Na plus różne wstawki/wycinki z forów itp, dla mnie zbudowało to świat bardziej niż monologi Błażeja. Jeśli chodzi o postacie, to bardzo dobrze zarysowałeś Jeremego i Mikołaja, szkoda, że nie wiadomo jaki Piotr był przedtem. Reszta to dla mnie tło (może poza Błażejem), wydaje mi się trudne opisać dobrze grupę, jest tam jakiś czarnobrody, ale równie dobrze mogłoby go nie być. Język ładny, piszesz fajnie, płynnie, choć w dialogach (zwłaszcza na końcu) sporo powtórzeń pokroju ‘kontynuował’ itp, ale to naprawdę drobiazgi. Byłeś już zmęczony tekstem na końcu?
Powodzenia w kolejnych tekstach :)
Hej! :)
Dzięki za komentarz :)
No tak wygląda na to że wyszły poniekąd dwa opowiadania. Cieszę się że choć jedno przypadło do gustu :)
Jeśli chodzi o postacie, to bardzo dobrze zarysowałeś Jeremego i Mikołaja
Fajnie dzięki. Cieszy mnie to, bo wydawało mi się, że nie potrafię takich rzeczy :)
Byłeś już zmęczony tekstem na końcu?
W sumie byłem zmęczony już od początku :D. Ale na końcu nawet jeszcze bardziej zgadza się. Zresztą to może być jakaś moja tendencja w tekstach. Im dalej w las tym językowo gorzej :).
Serdeczne dzięki za lekturę i podzielenie się uwagami :)
Pozdrawiam!
Wstrząsający pomysł. Całość taka, że nic dziwnego, że dostałeś za nią piórko. Zasłużenie.
Dzięki serdeczne Misiu za przeczytanie, opinię i dobre słowo!