- Opowiadanie: palpio - Detektyw

Detektyw

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Detektyw

Dro­bin­ki kurzu wi­ro­wa­ły w pro­mie­niach słoń­ca wpa­da­ją­cych przez okno. Męż­czy­zna z uwagą przy­glą­dał się tym małym cząst­kom, które de­li­kat­nie, po­wo­li opa­da­ły ku pod­ło­dze. Wy­da­wał się mak­sy­mal­nie na nich skon­cen­tro­wa­ny, zu­peł­nie nie­za­in­te­re­so­wa­ny tym, co pró­bo­wa­li przed­sta­wić mu sie­dzą­cy z dru­giej stro­nie ro­dzi­ce za­gi­nio­nej dziew­czy­ny. Mogli od­nieść takie wra­że­nie, ale zu­peł­nie mi­ja­ło się to z praw­dą. Męż­czy­zna słu­chał bar­dzo uważ­nie. I ob­ser­wo­wał.

Mał­żeń­stwo przed czter­dziest­ką z jed­nym dziec­kiem, osiem­na­sto­let­nią córką. Miała na imię Olga. Ko­bie­ta po­ka­za­ła, wy­ję­te z to­reb­ki, zdję­cie. Blond włosy, jasne nie­bie­skie oczy i tro­chę pie­gów na nosie i po­licz­kach, bar­dzo uro­cze zdję­cie. Dziew­czy­na uśmie­cha się na nim, wy­da­je się szczę­śli­wa, ale z do­świad­cze­nia wie­dział, że róż­nie bywa. To, co na wierz­chu, nie za­wsze jest od­bi­ciem tego, co dzie­je się w środ­ku.

Po­sa­dził ich na ka­na­pie. Męż­czy­zna obej­mo­wał się rę­ka­mi. Dło­nie mocno za­ci­skał na ra­mio­nach, a no­ga­mi bez prze­rwy po­dry­gi­wał. Ko­bie­ta na­to­miast sie­dzia­ła wy­pro­sto­wa­na, wręcz usztyw­nio­na z za­ci­śnię­ty­mi mocno ko­la­na­mi. Na nich trzy­ma­ła ręce, przez cały czas po­cie­ra­jąc jedną dłoń o drugą. Iza­be­la i Marek Za­jącz­kow­scy.

Arek ob­ser­wo­wał ich uważ­nie z fo­te­la na­prze­ciw­ko. Jego mózg pra­co­wał, ana­li­zu­jąc i wy­cią­ga­jąc wnio­ski, za­pa­mię­ty­wał szcze­gó­ły. Takie skrzy­wie­nie za­wo­do­we trud­ne do opa­no­wa­nia.

Do po­ko­ju we­szła Ania, nio­sąc kawę dla męża i gości. Gdy kła­dła tacę na sto­li­ku, fi­li­żan­ki za­brzę­cza­ły gło­śno. Z drże­niem rąk wy­sta­wi­ła je wraz z cu­krem na blat. Prze­pro­si­ła z lek­kim uśmie­chem i wy­szła.

Go­ściom otwo­rzy­ły się sze­rzej oczy, gdy zo­ba­czy­li bli­zny na rę­kach Ani oraz jedną więk­szą szra­mę na twa­rzy. Arek po­chy­lił się w ich kie­run­ku.

– Pro­szę pań­stwa, moja żona i ja mie­li­śmy kilka mie­się­cy temu bar­dzo po­waż­ny wy­pa­dek sa­mo­cho­do­wy. Żona ledwo… – głos lekko mu się za­ła­mał. – W za­sa­dzie na tę chwi­lę nie zaj­mu­ję się żad­ny­mi spra­wa­mi. Przy­kro mi. – Do­koń­czył, roz­kła­da­jąc bez­rad­nie ręce.

– A ja się za­sta­na­wiam, o co tu cho­dzi? Zgła­sza­my spra­wę na po­li­cję, oni przyj­mu­ją zgło­sze­nie i przy­sy­ła­ją de­tek­ty­wa, który prze­szu­ku­je pokój na­szej córki. Za­cho­wu­je się jakoś tak ner­wo­wo. Po­da­je nam Pań­ski adres i mówi, że w spra­wie córki po­win­ni­śmy ko­niecz­nie, pod­kre­ślam k o n i e c z n i e, na­mó­wić Pana do współ­pra­cy. Na ko­niec jesz­cze dodał, że jakby ktoś pytał, to nie ma z tym nic wspól­ne­go. Jed­no­cze­śnie za­pew­niał, że też z panem po­roz­ma­wia, ale pod­kre­ślił, że bar­dzo ważne jest byśmy się z panem oso­bi­ście i na­tych­miast skon­tak­to­wa­li! – Męż­czy­zna spoj­rzał na Arka, marsz­cząc brwi.

– A czy w ogóle ko­mi­sarz coś pań­stwu wy­ja­śnił? Udzie­lił wam wię­cej in­for­ma­cji?

– Nie! Ni­cze­go nie wy­ja­śnił. Je­ste­śmy tu tylko i wy­łącz­nie dla dobra na­szej córki. Może pan przy­jąć, że je­ste­śmy zde­spe­ro­wa­ni i umie­ra­my z nie­po­ko­ju. Tym bar­dziej bio­rąc pod uwagę za­cho­wa­nie tego tam ko­mi­sa­rza – wy­sy­czał zde­spe­ro­wa­ny oj­ciec, ma­cha­jąc ręką.

Matka w końcu pod­nio­sła oczy, wy­peł­nio­ne z tru­dem wstrzy­my­wa­ny­mi łzami.

– Pro­szę! Bar­dzo pro­szę! Je­że­li jest pan w sta­nie nam pomóc, pro­szę to zro­bić. Je­ste­śmy zdez­o­rien­to­wa­ni. Nie wiemy co robić. My za­pła­ci­my ile trze­ba, byle Olga wró­ci­ła do domu. – Nie­mal wy­szep­ta­ła na końcu ko­bie­ta.

– Pani Izo tu nie cho­dzi o pie­nią­dze – po­krę­cił głową de­tek­tyw. – Kiedy za­gi­nę­ła córka? Bo ten ko­mi­sarz na razie nie roz­ma­wiał ze mną na ten temat.

– Wczo­raj po szko­le nie wró­ci­ła do domu. Na­tych­miast za­czę­li­śmy szu­kać. Dzwo­ni­li­śmy do szko­ły i jej ko­le­ża­nek. Wszyst­ko było jak co dzień. Wy­szła ze szko­ły i udała się w kie­run­ku domu. Jed­nak nie do­tar­ła na miej­sce. Prze­szli­śmy tę samą drogę, ale to nic nie dało, więc na­tych­miast uda­li­śmy się na po­li­cję – od­po­wie­dział oj­ciec.

– I przy­ję­li od razu zgło­sze­nie, i wy­sła­li funk­cjo­na­riu­sza? – zdzi­wił się Arek. – Prze­cież nie mi­nę­ło czter­dzie­ści osiem go­dzin.

– Ale tak wła­śnie było – od­parł Za­jącz­kow­ski.

Po tych sło­wach za­pa­dła cisza. Arek na po­wrót oparł się o fotel, a ra­czej za­padł w niego. W za­my­śle­niu po­tarł ręką brodę.

Nie an­ga­żo­wał się w żadne spra­wy od wy­pad­ku. On do­szedł do sie­bie szyb­ko, ale Ania do tej pory była psy­chicz­nie roz­bi­ta. Poza tym chyba bał się tego, co wtedy zro­bił. Za­czął mieć wąt­pli­wo­ści i wy­rzu­ty su­mie­nia. Użył swo­je­go rze­ko­me­go ta­len­tu in­stynk­tow­nie, bez za­sta­no­wie­nia, gdy był po­grą­żo­ny w roz­pa­czy. Teraz bał się kon­se­kwen­cji, bo tak na­praw­dę nie wie­dział do końca, jak to wszyst­ko dzia­ła, ale wie­dział jedno. W cza­sie wy­pad­ku prze­kro­czył gra­ni­cę i bar­dzo się bał kon­se­kwen­cji, jakie mogą z tego wy­nik­nąć.

Pa­tryk od jakiś dwóch mie­się­cy pró­bo­wał na­mó­wić go do po­no­wie­nia współ­pra­cy, ale Arek od­ma­wiał. Do tej pory nie po­wie­dział przy­ja­cie­lo­wi, co zro­bił pod­czas wy­pad­ku. Po tro­chu bał się oceny, a po tro­chu zlek­ce­wa­że­nia sy­tu­acji. Pa­tryk wciąż su­szył mu głowę, a na dobrą spra­wę nawet nie do­wie­dział się, w czym rzecz. Z ilo­ści te­le­fo­nów i na­tręt­ne­go na­ga­by­wa­nia wy­wnio­sko­wał, że była to jakaś grub­sza spra­wa i że bar­dzo po­trze­bo­wał po­mo­cy Arka, a przede wszyst­kim jego zdol­no­ści.

Gdy Arek od­krył w sobie te szcze­gól­ne umie­jęt­no­ści, po­przy­siągł wy­ko­rzy­sty­wać je tylko w do­brym celu i tak robił przez cały czas współ­pra­cy z Pa­try­kiem w cza­sie służ­by w Po­li­cji, a także, gdy zde­cy­do­wał się odejść. Był o tym wła­ści­wie prze­ko­na­ny aż do mo­men­tu wy­pad­ku. Do­pie­ro po tych zda­rze­niach za­czął wię­cej my­śleć i za­sta­na­wiać się nad me­cha­ni­zma­mi, któ­rych uży­wał tak na­praw­dę nie w pełni świa­do­mie. Bar­dziej dzia­łał in­stynk­tow­nie, choć sta­rał się być ostroż­ny. No i kon­se­kwen­cje. Do­pie­ro teraz za­czął się za­sta­na­wiać jaki wpływ jego czyny miały na oto­cze­nie, na in­nych ludzi, na rze­czy­wi­stość.

Cisza prze­dłu­ża­ła się, za­ta­pia­jąc w sobie całą trój­kę. Tym bar­dziej za­sko­czył ich dzwo­nek te­le­fo­nu Arka. Wszy­scy jak na ko­men­dę drgnę­li, nagle wy­rwa­ni z tego snu na jawie. Arek spoj­rzał na ekran. To znowu dzwo­nił Pa­tryk, pew­nie w spra­wie mał­żeństw sie­dzą­ce­go wła­śnie u niego na ka­na­pie. Arek wahał się przez chwi­lę, ale w końcu prze­je­chał pal­cem po ekra­nie w kie­run­ku zie­lo­nej słu­chaw­ki. Chyba nad­szedł czas by do­wie­dzieć się jaka spra­wa drę­czy miej­sco­wą po­li­cję.

– Cześć. Co tam? – za­py­tał z re­zy­gna­cją. Pod­niósł się z fo­te­la. Dał znak Za­jącz­kow­skim, by zo­sta­li na miej­scu, a sam wy­szedł do in­ne­go po­ko­ju, by swo­bod­nie po­roz­ma­wiać.

– Byli u cie­bie Za­jącz­kow­scy.

– Są.

– Słu­chaj, wiem, że prze­cho­dzisz trud­ny okres, ale teraz nie ma na to czasu.

– Zna­la­złeś ją?

– Tak – po­twier­dził głos po dru­giej stro­nie łącza.

– Żyje? – Na wszel­ki wy­pa­dek to py­ta­nie Arek zadał bar­dzo cicho.

– A czy dzwo­nił­bym do cie­bie, gdyby tak było? Jed­nak stało się to nie dawno, jest jesz­cze cie­pła. Więc je­że­li ru­szysz dupę na­tych­miast, to jest duża szan­sa, że da ci się jesz­cze to od­wró­cić. – Chwi­la prze­rwy na głęb­szy od­dech i wes­tchnię­cie. – Słu­chaj to bar­dzo ważna spra­wa. Wszyst­ko wska­zu­je, przy­naj­mniej we­dług mnie, że to se­ryj­ny. To już trze­cia dziew­czy­na, a może być wię­cej, bo zu­peł­nie nie mamy żad­ne­go punk­tu za­cze­pie­nia. Ofia­ry to młode dziew­czy­ny, wła­ści­wie ko­bie­ty, bo wszyst­kie były peł­no­let­nie. Poza tym nic je wię­cej nie łą­czy­ło. Olga i pierw­sza dziew­czy­na cho­dzi­ły jesz­cze do szko­ły, ale druga ofia­ra już pra­co­wa­ła. Nic wię­cej nie mamy, żad­nych śla­dów. Gdyby udało się… – za­wa­hał się. – Gdyby udało się oca­lić Olgę, może do­wie­dzie­li­by­śmy się coś o spraw­cy i mo­gli­by­śmy go po­wstrzy­mać. Ro­zu­miem twoją sy­tu­ację, ale to bar­dzo ważne. Ina­czej nie za­wra­cał­bym ci głowy. To jak?

Przez dłuż­szą chwi­lę nie od­po­wia­dał, na­my­śla­jąc się.

– Prze­cież wiesz – od­parł. – W końcu na­sła­łeś ich na mnie.

– Tylko nic im nie mów – ko­mi­sarz oży­wił się nagle. – Na razie nie po­da­wa­li­śmy żad­nych in­for­ma­cji o mor­der­stwach ani o tym, że to może być se­ryj­ny mor­der­ca.

– Dobra, po­mo­gę. Bę­dzie to jed­nak ostat­ni raz. Wy­ślij mi na­mia­ry. Zaraz będę – roz­łą­czył się, nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź.

Stał przez chwi­lę przy oknie z za­mknię­ty­mi oczy­ma. Po­czuł w ciele zna­jo­me mro­wie­nie. Zbyt łatwo uległ. I prze­stra­szył się, bo po­czuł, że nie bę­dzie to ostat­ni raz, jak za­pew­niał. Prze­szedł go dreszcz.

 

Je­chał przez mia­sto, kie­ru­jąc się na wschód. Był mak­sy­mal­nie skon­cen­tro­wa­ny na pro­wa­dze­niu po­jaz­du, dla­te­go do­pie­ro po chwi­li zdał sobie spra­wę, że za­ci­ska dło­nie na kie­row­ni­cy coraz moc­niej. Spo­koj­nie, wy­lu­zuj, po­my­ślał, pró­bu­jąc roz­luź­nić ciało. Wziął głę­bo­ki od­dech i po­wo­li wy­pu­ścił po­wie­trze.

Choć nie był wi­nien wy­pad­ko­wi, to samo uczest­ni­cze­nie w nim spo­wo­do­wa­ło trau­mę i blo­ka­dy w umy­śle. Za­cho­wa­nie jego żony nie po­ma­ga­ło w zwal­cze­niu tych do­le­gli­wo­ści. Gdy od­pra­wił zle­ce­nio­daw­ców, tak o nich teraz my­ślał, ubrał się szyb­ko i już chciał wyjść, ale Ania usły­sza­ła go i wy­szła z kuch­ni. Po­wie­dział jej, że wy­cho­dzi w spra­wach służ­bo­wych, ale nie spo­tka­ło się to z żadną re­ak­cją z jej stro­ny, oprócz wy­co­fa­nia się z po­wro­tem.

Po­szedł za nią, by się po­że­gnać. Chciał ją objąć i po­ca­ło­wać w szyję jak daw­niej. Pa­mię­tał jesz­cze, jak kie­dyś re­ago­wa­ła na to chi­cho­tem, ale zdą­żył tylko do­tknąć jej ra­mie­nia. Pró­bo­wa­ła to ukryć, ale wy­czuł, jak się wzdry­gnę­ła, więc na tym po­prze­stał i szyb­ko opu­ścił dom.

Jego pro­ble­mem było, że cią­gle wszyst­ko na okrą­gło ana­li­zo­wał. Zda­wał sobie spra­wę, że wy­pa­dek ma ogrom­ny wpływ na całą sy­tu­ację, w tym i na za­cho­wa­nie Ani. Ledwo ją od­ra­to­wa­li, można po­wie­dzieć o szczę­ściu, bo skoń­czy­ło się tylko na kilku bli­znach na ciele. Go­rzej było z psy­chi­ką. Takie rany goiły się naj­go­rzej, szcze­gól­nie je­że­li zra­ni­ły głę­bo­ko. Do tego bał się, że nie­ste­ty to, co zro­bił, także miało wpływ na stan żony. Trud­ność po­le­ga­ła na tym, że tak na­praw­dę nie miał po­ję­cia, jak wiel­ki i głę­bo­ki był to wpływ.

Cią­gle wszyst­ko mie­lił w umy­śle. Wy­pa­dek, walka o życie Ani, jej po­wrót do domu, zmia­na za­cho­wa­nia. Myśli krą­ży­ły. A umysł mie­lił, cią­gle i cią­gle do gra­nic wy­trzy­ma­ło­ści. To też było po­wo­dem, dla któ­re­go zgo­dził się pomóc tym lu­dziom. Chciał wyjść z domu. Choć na chwi­lę uciec. Wie­dział jed­nak, że uciecz­ka nie jest roz­wią­za­niem i prę­dzej czy póź­niej bę­dzie mu­siał zmie­rzyć się z pro­ble­mem. Ra­czej prę­dzej.

W końcu mia­sto się skoń­czy­ło i wje­chał w pas pól oka­la­ją­cych je z każ­dej stro­ny. Dalej wi­docz­ne były lasy. Kie­dyś wszyst­ko wy­glą­da­ło ina­czej, ale zmia­ny kli­ma­tycz­ne wy­mu­si­ły zmia­ny w po­stę­po­wa­niu ludzi i za­go­spo­da­ro­wa­niu te­re­nu. Ob­szar za po­la­mi tam, gdzie kie­dyś mie­ści­ły się oko­licz­ne wsie, teraz po­ra­sta­ły lasy. Po­cząt­ko­wo sa­dzo­ne przez czło­wie­ka, po ja­kimś cza­sie za­czę­ły rzą­dzić się swo­imi na­tu­ral­ny­mi pra­wa­mi. Wiele domów wła­ści­cie­le ro­ze­bra­li, ale część zo­sta­ła po­rzu­co­na, nisz­cze­jąc. Z cza­sem przy­ro­da po­chło­nę­ła je, zmie­nia­jąc w dziki las. Po­dob­no wła­śnie takie po­zo­sta­ło­ści ja­kie­goś domu upa­trzył sobie mor­der­ca. Tam wy­wiózł ofia­rę. Dla­te­go jadąc, Arek mu­siał się po­sił­ko­wać na­mia­ra­mi GPS wy­sła­ny­mi przez Pa­try­ka oraz sta­ry­mi ma­pa­mi wska­zu­ją­cy­mi dawne drogi.

Po kil­ku­na­stu mi­nu­tach prze­dzie­ra­nia się przez zie­leń udało mu się do­trzeć na miej­sce. Nie wie­dział jak to na­zwać. Nie była to ty­po­wa po­la­na, a ra­czej jakaś po­zo­sta­łość po placu w środ­ku daw­nej miej­sco­wo­ści. Za­par­ko­wał za po­li­cyj­nym wozem Pa­try­ka, zmarsz­czył brwi. Jego kum­pel nie był sam. Obok niego opie­rał się o sa­mo­chód jakiś młody męż­czy­zna.

 

Pa­tryk przed­sta­wił męż­czy­znę jako aspi­ran­ta, Da­mia­na Sa­dow­skie­go. Naj­now­szy na­by­tek ko­men­dy. Arek podał mu rękę, prze­pro­sił i od­cią­gnął Pa­try­ka na bok, sta­nę­li w od­da­le­niu od sa­mo­cho­dów.

– Co jest? – ode­zwał się Arek. – Je­steś pe­wien, że on tu po­wi­nien być?

– A co mia­łem zro­bić? Przy­dzie­li­li mi go! Pró­bo­wa­łem się wy­wi­nąć, ale szef był nie­ugię­ty – wzru­szył ra­mio­na­mi Pa­tryk. – Co mia­łem po­wie­dzieć, że sorry młody, ale na akcję jadę sam. Poza tym mu­si­my komuś w końcu za­ufać. Prę­dzej czy póź­niej nasze… – za­wa­hał się na mo­ment – zdol­no­ści wyjdą na jaw, a nawet je­że­li nie, to w końcu ktoś za­cznie się za­sta­na­wiać jak … No sam nie wiem, ale uwa­żam, że naj­le­piej za­ufać komuś mło­de­mu. Wiesz, jesz­cze nie jest prze­siąk­nię­ty złymi na­wy­ka­mi, poza tym mło­dzi są teraz bar­dziej otwar­ci i to­le­ran­cyj­ni.

– Strasz­nie męt­nie się tłu­ma­czysz, ale jak chcesz – od­parł Arek. – Dla mnie to i tak ostat­nia taka akcja. Muszę się wy­co­fać. Dla­te­go mam wiel­ką proś­bę. Nigdy wię­cej nie mie­szaj mnie do swo­ich spraw. Mu­sisz za­cząć ra­dzić sobie bar­dziej tra­dy­cyj­nie, ale swoje zdol­no­ści mo­żesz, jak naj­bar­dziej, nadal po kry­jo­mu i ano­ni­mo­wo sto­so­wać. Nie­ste­ty moje in­ge­ren­cje są zbyt duże. To się może źle skoń­czyć, a może już się skoń­czy­ło – koń­ców­kę zda­nia Arek skie­ro­wał ra­czej do sie­bie.

– Co masz na myśli? – zdzi­wił się Pa­tryk.

– Nie po­wie­dzia­łem ci wszyst­kie­go o na­szym wy­pad­ku. – Arek spoj­rzał Pa­try­ko­wi pro­sto w oczy.

– Czego nie po­wie­dzia­łeś? – drą­żył temat Pa­tryk, ale Arek od­wró­cił się do niego ple­ca­mi.

– Nie­waż­ne! Teraz nie czas na to. Nie trać­my więc go. Le­piej po­wiedz mi co i jak tutaj.

Pa­tryk wpa­try­wał się chwi­lę w plecy przy­ja­cie­la, aż w końcu od­pu­ścił i ru­szył w kie­run­ku drzew.

– Jak tutaj spoj­rzysz, to może przy odro­bi­nie szczę­ścia do­strze­żesz, że mu­sia­ła iść tędy droga przez wieś – za­czął tłu­ma­czyć. – Ja­kieś pięć­dzie­siąt me­trów dalej po pra­wej zo­ba­czysz pierw­szy dom, a w za­sa­dzie jego po­zo­sta­ło­ści.

– Jak da­le­ko jest nasz cel? – za­py­tał Arek.

– Coś koło trzy­stu me­trów. Zie­leń tro­chę ustę­pu­je. Domy są le­piej wi­docz­ne. Ten bę­dzie po lewej stro­nie. Był kie­dyś nie­bie­ski, dość cha­rak­te­ry­stycz­ny. Jest w dość do­brym sta­nie jak na oko­licz­no­ści. Gdy wej­dziesz do bu­dyn­ku, kie­ruj się pro­sto, ostat­ni po lewej pokój to ten. Tam ją znaj­dziesz. Na­prze­ciw­ko jest kuch­nia z ja­dal­nią albo była. Za­le­ży jak na to pa­trzeć.

– Dobra. Cze­kaj­cie tu na mnie.

– Może jed­nak pójdę z tobą. Będę cię ubez­pie­czał.

– Mowy nie ma! – Arek po­krę­cił głową. – Nie będę ry­zy­ko­wał. Od­le­głość jest wy­star­cza­ją­ca, więc bę­dzie­cie tu bez­piecz­ni.

– Masz cho­ciaż broń?

– Tak, wzią­łem. Choć wiesz, że nigdy nie prze­pa­da­łem za uży­wa­niem tego że­la­stwa – po­wie­dział, kle­piąc kurt­kę pod lewą pachą.

– Wiem, ale nie wia­do­mo co tam spo­tkasz, a typ może być wy­jąt­ko­wo nie­bez­piecz­ny.

– Będę ostroż­ny – obie­cał Arek. – Idę.

Kiw­nął głową Pa­try­ko­wi i po­szedł we wska­za­nym kie­run­ku.

 

 

Szedł ostroż­nie, omi­ja­jąc co więk­sze sku­pi­ska kol­cza­stych jeżyn. Mimo że dawno nie pa­da­ło, ściół­ka utrzy­my­wa­ła wil­goć dzię­ki gę­stym za­ro­ślom. Do­brze, że na wszel­ki wy­pa­dek wło­żył buty na grub­szej po­de­szwie, a na tyłek wcią­gnął dżin­sy. Po­wo­li prze­dzie­ra­jąc się przez zie­leń, do­tarł do wspo­mnia­nych przez Pa­try­ka po­zo­sta­ło­ści pierw­sze­go domu. Gdy od­da­lił się od nich o na­stęp­nych kil­ka­dzie­siąt kro­ków, za­trzy­mał się. Mu­siał się skon­cen­tro­wać. Przy­mknął oczy i na­brał głę­bo­ko, aż do prze­po­ny, po­wie­trza, które na­stęp­nie po­wo­li wy­pu­ścił. Po­wtó­rzył tak kilka razy, sku­pia­jąc się na ob­ra­zie dziew­czy­ny wi­dzia­nej na zdję­ciach zro­bio­nych przez Pa­try­ka na miej­scu prze­stęp­stwa. Uznaw­szy, że jest gotów, ru­szył dalej.

Sta­wiał kroki po­wo­li, sku­pia­jąc się na celu. W końcu to po­czuł. Zna­jo­my dreszcz prze­szedł po ple­cach. Ob­ser­wo­wał. Wi­dział zmie­nia­ją­ce się nie­znacz­nie oto­cze­nie. Na po­cząt­ku róż­ni­ce były nie­wiel­kie, takie, które dla in­nych po­zo­sta­ły­by ukry­te. On je wi­dział. To ga­łąz­ka nagle wy­krzy­wi­ła się w inną stro­nę, to pająk za­miast lekko po pra­wej stro­nie środ­ka sieci zna­lazł się po lewej. Gdzie in­dziej znowu kora zmie­ni­ła kształt. Rze­czy­wi­stość za­czę­ła drgać, ru­szać się, trząść. To było trud­ne do opi­sa­nia uczu­cie, a na pewno inne niż przy zwy­kłym spa­ce­rze przez las. Bo las się prze­obra­żał. Nie­znacz­nie, ale jed­nak.

Arek szedł, ob­ser­wu­jąc te zmia­ny, które za­cho­dzi­ły poza nim, ale z dru­giej stro­ny przez niego. Gdyby ktoś ob­ser­wo­wał go z ukry­cia, po­my­ślał­by, że facet sobie po pro­stu spa­ce­ru­je po żywym, szu­mią­cym, peł­nym róż­nych stwo­rzeń lesie. Arek jed­nak czuł kształ­tu­ją­cą się rze­czy­wi­stość, wręcz wy­da­wa­ło mu się, że ją kreu­je, a przy­naj­mniej wy­bie­ra. W końcu do­szedł do opi­sa­nych przez Pa­try­ka domów. Skie­ro­wał się to tego po lewej. Fak­tycz­nie był kie­dyś ja­sno­nie­bie­ski, ale czas i las zro­bi­ły swoje.

 

 

Po­wo­li i ostroż­nie sta­wiał stopy na pod­ło­dze, kro­cząc ciem­nym ko­ry­ta­rzem. Na końcu po pra­wej kuch­nia, na lewo pokój. Ten pokój. Naj­pierw zaj­rzał do kuch­ni. Znisz­czo­ne meble, za­śmie­co­na pod­ło­ga, jakaś ro­śli­na wy­ro­sła przy oknie i wy­glą­da­ła na ze­wnątrz przez okno po­zba­wio­ne szyby. Wzrok Arka przy­cią­gnął ka­wa­łek blatu przy umy­wal­ce. Był tro­chę oczysz­czo­ny, a na nim stała mała, czer­wo­na ku­chen­ka ga­zo­wa, tu­ry­stycz­na. Na niej czaj­nik, a obok kubek w ja­kieś śmiesz­ne, ko­lo­ro­we wzor­ki. Rze­czy te zde­cy­do­wa­nie tu nie pa­so­wa­ły. W po­rów­na­niu do oto­cze­nia wy­glą­da­ły na nowe.

Sta­rał się od­wlec tę chwi­lę, jed­no­cze­śnie zda­jąc sobie spra­wę z tego, że upły­wa­ją­cy czas dzia­ła na nie­ko­rzyść. W końcu się prze­mógł i od­wró­cił w stro­nę po­ko­ju. Nadal jed­nak bał się tego, co tam zo­ba­czy. Ru­szył.

Pierw­szy krok. Po pra­wej stro­nie stało biur­ko i ko­mo­da. Na­stęp­ny krok za­pro­wa­dził go przed próg. Zaraz za drzwia­mi po lewej stał jakiś wy­so­ki mebel. Do­my­ślił się, że to szafa. Na­stęp­ne pół kroku. Dalej przy ścia­nie po lewej stro­nie, za szafą stało łóżko. Zo­ba­czył jego róg. Na­stęp­ny krok prze­niósł go do po­ko­ju. Zo­ba­czył stopę. Prze­szedł go dreszcz. Jesz­cze jeden krok w po­łą­cze­niu z ob­ro­tem w kie­run­ku łóżka od­sło­nił jego oczom całą po­stać dziew­czy­ny. Po­li­cjan­ci jej nie ru­szy­li. Le­ża­ła na pół goła w ro­ze­rwa­nym ubra­niu. Mar­twy­mi oczy­ma wpa­try­wa­ła się w sufit. Ręce miała przy­wią­za­ne do ka­lo­ry­fe­ra znaj­du­ją­ce­go się za łóż­kiem. Po­li­cjan­ci mogli ją przy­kryć lub uło­żyć jakoś, ale Pa­tryk wie­dział, że ważne jest za­cho­wa­nie „ob­ra­zu”. Ar­ko­wi ła­twiej jest wtedy ob­ser­wo­wać za­cho­dzą­ce zmia­ny.

Wy­brał miej­sce pod ścia­ną za szafą. Miał dobry widok na dziew­czy­nę, a jed­no­cze­śnie po­zo­sta­wał nie­wi­docz­ny, gdyby ktoś po­ja­wił się w po­ko­ju. Za­wsze sta­rał się za­cho­wy­wać prze­zor­nie. Czas wziąć się do pracy. Przy­mknął oczy i za­czął głę­bo­ko na­bie­rać po­wie­trza. Sku­pie­nie było bar­dzo ważne. Wie­dział to szcze­gól­nie po ostat­nim razie, po wy­pad­ku. Prze­czu­wał, że jesz­cze przyj­dzie mu za­pła­cić za błędy, dla­te­go od­ma­wiał Pa­try­ko­wi, do dziś.

Wdech, wy­dech. Oczy­ścił umysł ze zbęd­nych w tej chwi­li myśli i się­gnął do swo­ich zdol­no­ści. Tak na­praw­dę nie do końca wie­dział, jak to robi, nie po­tra­fił tego lo­gicz­nie wy­tłu­ma­czyć. Dzia­łał in­tu­icyj­nie, za czym nie prze­pa­dał. Zde­cy­do­wa­nie wolał znać me­cha­ni­zmy, wolał wie­dzieć, jak coś dzia­ła.

Otwo­rzył oczy i sku­pił wzrok na dziew­czy­nie. Ob­ser­wa­cja wszel­kich za­cho­dzą­cych zmian była klu­czo­wa, a zmia­ny te mogły być mi­ni­mal­ne, ale istot­ne dla ca­łe­go pro­ce­su. Róż­ni­ce, które on do­strze­gał, dla prze­cięt­ne­go czło­wie­ka mogły być nie­zau­wa­żal­ne. Arek jed­nak je od­no­to­wy­wał, nie do końca pewny, czy uczest­ni­czy­ły w tym tylko oczy, czy może coś wię­cej. Za­czął prze­wi­jać. Tak na­zy­wał cały pro­ces. Prze­wi­ja­niem lub prze­ska­ki­wa­niem. Jedna wer­sja za drugą, aż do ta­kiej, w któ­rej dziew­czy­na bę­dzie jesz­cze żyła.

 

Pa­tryk przy­sta­nął na chwi­lę i za­cią­gnął się pa­pie­ro­sem. Wie­dział, że mu to szko­dzi, ale ze­rwa­nie z na­ło­giem strasz­nie cięż­ko prze­cho­dził. Aby zmi­ni­ma­li­zo­wać syn­drom na­głe­go po­rzu­ce­nia dłu­go­let­nie­go na­wy­ku, nosił przy sobie pacz­kę i od czasu do czasu, w na­praw­dę bar­dzo cięż­kich, nie­wy­obra­żal­nie wręcz stre­su­ją­cych sy­tu­acjach, po­zwa­lał sobie na kilka ma­chów.

W miej­scu, gdzie Arek wszedł w las, Pa­tryk cza­to­wał nie­cier­pli­wie prze­cha­dza­jąc się tam i z po­wro­tem. Młody cze­kał opar­ty o auto. Znu­dzo­ny, nie­ma­ją­cy do końca po­ję­cia co się dzie­je, ob­ser­wo­wał życie lasu. Pa­tryk spoj­rzał na niego, znów się za­cią­gnął, po­ki­wał głową z po­li­to­wa­niem i od­wró­cił się z po­wro­tem w kie­run­ku nie­ist­nie­ją­cej już wsi. Za­sta­na­wiał się, co Arek ukrył przed nim na temat wy­pad­ku. Zu­peł­nie nie wie­dział, o co mogło cho­dzić, ale teraz parę spraw się tro­chę roz­ja­śni­ło. To dziw­ne za­cho­wa­nie kum­pla po wyj­ściu ze szpi­ta­la, wy­co­fa­nie, brak chęci uczest­nic­twa w ak­cjach. Naj­wi­docz­niej było w tym coś wię­cej niż, jak dotąd są­dził, skut­ki sa­me­go wy­pad­ku.

Do tej pory są­dził, że to jakaś trau­ma po­wy­pad­ko­wa, albo coś. My­ślał, że cu­dow­ne wy­rwa­nie się z objęć śmier­ci tak wpły­nę­ło na Arka. Dla­te­go, jak tylko było to moż­li­we, sta­rał się na­mó­wić go do po­wro­tu do pracy, do po­mo­cy innym. Chciał go ode­rwać od czar­nych myśli, ale bez­sku­tecz­nie, jak do tej pory. Roz­my­śla­nia Pa­try­ka prze­rwał nagły krzyk mło­de­go.

– Sze­fie! – młody roz­darł się na cały głos.

– Ci­szej, nie krzycz! Chcesz żebym za­wa­łu do­stał? – Za­py­tał Pa­tryk, od­wra­ca­jąc się w kie­run­ku Da­mia­na. – Co jest?

– Sze­fie, jakiś sa­mo­chód się tu… po­ja­wił – wy­du­kał aspi­rant.

– Jaki sa­mo­chód! – Pa­tryk gwał­tow­nie do­koń­czył od­wra­ca­nie. Fak­tycz­nie tro­chę dalej obok ich auta stał teraz jakiś suw.

– Co do cho­le­ry!?

– Nie wiem. Naj­pierw coś mi bły­sło, za­drga­ło. Jakby po­ja­wił się na chwi­lę i zaraz znik­nął, a na­stęp­nie znowu się po­ja­wił i zo­stał.

Chwi­lę to trwa­ło, zanim do­tar­ło do Pa­try­ka, ale w końcu do­tar­ło. Naj­wi­docz­niej zdol­no­ści Arka znacz­nie wzro­sły i obej­mo­wa­ły swoim za­się­giem wię­cej, niż on sam są­dził. Pa­tryk za­klął, jed­no­cze­śnie wy­szar­pu­jąc broń z ka­bu­ry.

– Młody, za mną! Ubez­pie­czasz! Szyb­ko!

Może prze­bie­gli ze sto me­trów w sza­leń­czym biegu, gdy do­szedł ich przy­tłu­mio­ny strzał z broni. Pa­tryk za­klął jesz­cze raz i przy­spie­szył.

 

 

Ciało nagle ze­sztyw­nia­ło, na­pię­ły się mię­śnie, od­dech za­trzy­mał na chwi­lę, źre­ni­ce roz­sze­rzy­ły. Nagła fala cie­pła roz­la­ła się po ciele. Widok tak go za­sko­czył, że Arek prze­sko­czył do na­stęp­nej wer­sji bez za­trzy­ma­nia. Tu dziew­czy­na znowu le­ża­ła mar­twa. Przed chwi­lą jed­nak była żywa. Mio­ta­ła się w wę­złach, a nad nią po­chy­lał się jakiś męż­czy­zna. Mor­der­ca. Wła­śnie przy­mie­rzał się do gwał­tu.

Bły­ska­wicz­nie prze­ana­li­zo­wał sy­tu­ację. Wnio­sek mógł być tylko jeden. Dzia­łać, na­tych­miast dzia­łać! Arka za­sko­czy­ła sy­tu­acja, bo do tej pory nie przy­da­rzy­ło mu się coś ta­kie­go. Za­zwy­czaj zmia­ny na­stę­po­wa­ły spo­koj­niej, stop­nio­wo. Teraz jedna z moż­li­wo­ści po­ja­wi­ła się nagle wśród ła­god­nych przejść. Dla­cze­go? Co to zna­czy­ło? Jedno było pewne, Arek musi się jesz­cze dużo na­uczyć, zanim po­now­nie bę­dzie chciał kie­dy­kol­wiek użyć swo­je­go daru. Jed­nak na ana­li­zę szcze­gó­łów bę­dzie czas póź­niej. Się­gnął po broń i cof­nął się o jedną moż­li­wość.

Obraz znów gwał­tow­nie się prze­sko­czył. Na­past­nik się­gał do spodni, jed­no­cze­śnie pró­bu­jąc unie­ru­cho­mić wierz­ga­ją­cą no­ga­mi dziew­czy­nę. Wal­czy­ła, prze­ra­że­nie do­da­wa­ło jej sił, przy­naj­mniej na razie. Arek nie cze­kał, wy­cią­gnął przed sie­bie od­bez­pie­czo­ną broń.

– Stój! Ręce do góry! – krzyk­nął. Na­past­nik za­stygł. Ob­ró­cił gwał­tow­nie głowę w kie­run­ku de­tek­ty­wa. Twarz zdra­dza­ła cał­ko­wi­te za­sko­cze­nie. Szyb­ko się jed­nak opa­no­wał. Ode­pchnął się od łóżka i sko­czył do wyj­ścia. Do­pie­ro gdy linia strza­łu była czy­sta, Arek na­ci­snął spust. Wtedy jed­nak było za późno. Na­past­nik zdą­żył do­paść do wyj­ścia. De­tek­tyw sko­czył za nim. Tam­ten wy­padł na ko­ry­tarz. W locie ob­ró­cił się i upadł na plecy. Arek wy­ce­lo­wał, ale za­wa­hał się przed od­da­niem strza­łu. Nie chciał za­bi­jać. To był błąd. W ręku na­past­ni­ka po­ja­wił się pi­sto­let, gdy męż­czy­zna rąb­nął ple­ca­mi o pod­ło­gę, po­cią­gnął za spust. Uła­mek se­kun­dy póź­niej Arek zro­bił to samo. Od­da­li po dwa strza­ły. Przy­naj­mniej tak mu się wtedy wy­da­wa­ło. Pew­ność miał tylko do tego, że jeden strzał na­past­ni­ka był chy­bio­ny. Drugi nie. Po­czuł szarp­nię­cie. Broń wy­pa­dła mu z nagle bez­wład­nej ręki. Wpadł z po­wro­tem do po­ko­ju, prze­wra­ca­jąc się na pod­ło­gę.

 

Zdy­sza­ni do­bie­gli do ruin domu. Przy­cza­ili się po obu stro­nach drzwi. Pa­tryk wyjął la­tar­kę. Włą­czył ją i dał znak mło­de­mu, by przy­go­to­wał się do otwar­cia drzwi. Aspi­rant po­twier­dził, ski­nąw­szy głową. Zła­pał za klam­kę i spoj­rzał na Pa­try­ka. Ten kiw­nął głową. Wpa­dli do bu­dyn­ku z krzy­kiem.

– Po­li­cja! Nie ru­szać się!

Pa­tryk pro­mie­niem la­tar­ki wy­ło­wił z pół­mro­ku le­żą­ce na końcu ko­ry­ta­rza ciało. Serce mu za­mar­ło. Szyb­ko ru­szy­li w kie­run­ku le­żą­ce­go. Młody ubez­pie­czał, za­glą­da­jąc do in­nych po­miesz­czeń. Ko­mi­sarz w końcu do­strzegł, że le­żą­cy na ko­ry­ta­rzu męż­czy­zna to nie jego przy­ja­ciel.

– Arek! – krzyk­nął. Z po­ko­ju, gdzie po­przed­nio za­sta­li mar­twą dziew­czy­nę do­biegł słaby jęk i jed­no­cze­śnie zdu­szo­ny krzyk. Po­li­cjan­ci z wy­ce­lo­wa­ną bro­nią do­pa­dli le­żą­ce­go i do­pie­ro gdy upew­ni­li się, że nie sta­no­wi za­gro­że­nia, za­bie­ra­jąc broń z jego ręki, skie­ro­wa­li się do po­ko­ju.

Za pro­giem na pod­ło­dze opar­ty o biur­ko sie­dział Arek. Wła­śnie opa­try­wał prawy bark urwa­nym rę­ka­wem z ko­szu­li. Dłoń bar­wi­ła czer­wień krwi. Na łóżku le­ża­ła sku­lo­na dziew­czy­na, od­dy­cha­ła, była żywa. Młody scho­wał broń i uspo­ka­ja­ją­co za­pew­niał dziew­czy­nę, że jest już bez­piecz­na, a oni są z po­li­cji. Wy­cią­gnął nóż i roz­ciął dziew­czy­nie węzły, a także de­li­kat­nie od­kle­ił taśmę, którą po­ry­wacz za­kle­ił jej usta. Roz­pła­ka­ła się.

Pa­tryk ob­ser­wo­wał przez chwi­lę za­cho­wa­nie Da­mia­na i jego re­ak­cję w ob­li­czu zmie­nio­nej sy­tu­acji. Był pod wra­że­niem opa­no­wa­nia mło­de­go męż­czy­zny i jego pro­fe­sjo­na­li­zmu. Za­re­ago­wał na bie­żą­co, zo­sta­wia­jąc trud­ne py­ta­nia i wy­ja­śnie­nia na potem. A takie żą­da­nie na pewno pad­nie. W końcu zna­leź­li dziew­czy­nę mar­twą, a teraz jest żywa. Na­chy­lił się jesz­cze nad le­żą­cym nie­ru­cho­mo na­past­ni­kiem. Miał na­dzie­ję zna­leźć jakiś do­ku­ment toż­sa­mo­ści. Nie­ste­ty mor­der­ca nie miał ni­cze­go przy sobie. Ko­mi­sarz się­gnął po te­le­fon, by zro­bić na­past­ni­ko­wi zdję­cie twa­rzy. Przyj­rzał jej się do­brze i zdał sobie spra­wę, że znał tę twarz. Znał i nie mógł uwie­rzyć. W końcu od­wró­cił się do Arka.

– Co się stało? – Pa­tryk przy­klęk­nął obok przy­ja­cie­la. Ten w od­po­wie­dzi mach­nął ręką, wska­zu­jąc na le­żą­ce­go.

– Za­sko­czył mnie – za­śmiał się. – Pierw­szy raz coś ta­kie­go mi się przy­tra­fi­ło. Chyba jesz­cze mało wiem i umiem, by móc kon­tro­lo­wać sy­tu­ację. Na razie spro­wa­dza się wszyt­ko do tego, że pa­trzę, co się przy­tra­fia. Nie­po­koi mnie to.

– Daj spo­kój. Prze­cież nie ro­bisz nic złego, a wręcz prze­ciw­nie.

– Skąd wiesz? – Gwał­tow­nie za­prze­czył Arek. – Skąd wiesz, jakie mogą być tego kon­se­kwen­cje? Może w ten spo­sób na­ru­szam rów­no­wa­gę. Wła­śnie przed chwi­lą, po­zba­wi­łem ro­dzi­ców z tam­tej rze­czy­wi­sto­ści córki.

– Dobra! Spo­koj­nie to wszyst­ko prze­ana­li­zu­je­my, ale potem, naj­pierw trze­ba za­pew­nić opie­kę dziew­czy­nie i opa­trzyć jej wy­baw­cę. Dasz radę do­koń­czyć? – Ostat­nie py­ta­nie Pa­tryk wy­szep­tał.

– Muszę – od­parł krót­ko Arek i za­czął zbie­rać się z pod­ło­gi.

– Wy­cho­dzi­my z bu­dyn­ku – za­rzą­dził Pa­tryk.

Da­mian otu­lił dziew­czy­nę kocem, po­mógł jej wstać i po­pro­wa­dził ko­ry­ta­rzem do wyj­ścia. Za nimi ru­szył Pa­tryk, oświe­tla­jąc drogę la­tar­ką. Arek zo­stał z tyłu, a gdy tamci opu­ści­li dom, za­trzy­mał się w po­ło­wie ko­ry­ta­rza. Znów przy­mknął oczy i sku­pił się, by opu­ścić tę wer­sję rze­czy­wi­sto­ści i wró­cić do wła­ści­wej, swo­jej. We­dług jego do­świad­cze­nia i po­zio­mu obec­nej wie­dzy wszyst­ko po­win­no się sko­ry­go­wać, tak jak dzia­ło się to do­tych­czas. Mar­twa dziew­czy­na prze­nie­sie się, gdy tutaj zo­sta­nie żywa. Będą mu­sie­li zadać jej jesz­cze kilka pytań ko­ry­gu­ją­cych, by stwier­dzić czy obie rze­czy­wi­sto­ści nie od­bie­ga­ją za bar­dzo od sie­bie.

Pro­ble­mem mógł być za­strze­lo­ny mor­der­ca, dla­te­go Arek mu­siał to jesz­cze spraw­dzić. Gdy wy­szedł już przed dom, nagle się za­trzy­mał.

– Kur­cze! Moja broń zo­sta­ła na pod­ło­dze. Muszę ją za­brać! Idź­cie, do­go­nię was.

Pa­tryk w od­po­wie­dzi kiw­nął tylko głową. Arek wró­cił do bu­dyn­ku. Gdy szedł w kie­run­ku po­ko­ju, na końcu ko­ry­ta­rza nie było już zwłok. To ozna­cza­ło, że w ich rze­czy­wi­sto­ści mor­der­ca żyje i ma się do­brze. Jed­nak już nie­dłu­go. Pa­tryk ma jego zdję­cie. Na pewno po­mo­że mu to zna­leźć mor­der­cę. W rę­kach Pa­try­ka jest zna­le­zie­nie spraw­cy i do­koń­cze­nie spra­wy. Ru­szył z po­wro­tem, by do­go­nić po­li­cjan­tów. Za­czy­nał in­ten­syw­niej od­czu­wać ranę. Mocno pul­so­wa­ła, zde­cy­do­wa­nie po­trze­bo­wał le­ka­rza.

Na szczę­ście nie mu­sie­li długo cze­kać. We­zwa­ne przez mło­de­go wspar­cie oraz ka­ret­ka zja­wi­ły się kilka minut póź­niej. W tym cza­sie pró­bo­wa­li zadać dziew­czy­nie kilka pytań, ale szło to bar­dzo opor­nie. Za­mknę­ła się w sobie, na­to­miast bar­dzo do­brze za­re­ago­wa­ła na ma­skot­kę, którą Pa­tryk za­brał z jej po­ko­ju, by móc ją od­na­leźć. Zła­pa­ła ją mocno, przy­gar­nia­jąc plu­sza­ka do sie­bie. Ozna­cza­ło to, że w swo­jej rze­czy­wi­sto­ści miała ta­kie­go sa­me­go. Zgod­ność w szcze­gó­łach była bar­dzo ważna, co Arek za­czął sobie w pełni uświa­da­miać do­pie­ro po wy­pad­ku.

Po­go­to­wie w asy­ście po­li­cji za­bra­ło nie­do­szłą ofia­rę i ran­ne­go Arka, a tech­ni­cy po­li­cyj­ni wzię­li się za swoją pracę. O słusz­no­ści swo­ich obaw i lęków Arek prze­ko­nał się, gdy po opa­trze­niu rany po po­strza­le i po zło­że­niu od­po­wied­nio uło­żo­nych wy­ja­śnień wy­pusz­czo­no go do domu. Jeden z po­li­cjan­tów na roz­kaz Pa­try­ka od­wiózł go, bo z jedną ręką i to na do­da­tek lewą trud­no by­ło­by mu pro­wa­dzić sa­mo­chód.

 

Do­szedł do drzwi wej­ścio­wych. Wy­cią­gnął klu­cze z pra­wej kie­sze­ni, co wcale nie było tak pro­ste, bo mu­siał się­gnąć po nie lewą ręką. Do­ko­pał się do naj­więk­szych po­kła­dów swo­ich zdol­no­ści ekwi­li­bry­stycz­nych, ale po chwi­li miał je w gar­ści. Prze­krę­cił klucz w zamku i wszedł do domu. Włą­czył świa­tło, bo tak jak na dwo­rze rów­nież w domu pa­no­wał mrok, a do tego cisza. Głę­bo­ko nie­po­ko­ją­ca cisza. Wszak­że było dosyć późno, ale nie aż tak by Ania po­szła już spać. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach sprzed wy­pad­ku cze­ka­ła­by na niego z ko­la­cją, może oglą­da­ła jakiś film lub se­rial. Nie były to jed­nak nor­mal­ne oko­licz­no­ści. Jego żona po wy­pad­ku bar­dzo się zmie­ni­ła i choć le­ka­rze teo­re­tycz­nie za­pew­nia­li, że z fi­zycz­ne­go punk­tu wi­dze­nia nic już jej nie grozi, to do rów­no­wa­gi psy­chicz­nej było bar­dzo da­le­ko. Naj­gor­sze, że Arek nie wie­dział jak do­trzeć do żony. Za­mknę­ła się w sobie. Cza­sem od­no­sił wra­że­nie, że wręcz się go boi. Naj­gor­sze było to, że do­my­ślał się, dla­cze­go tak mogło być.

– Ania. – Głos, który wy­do­był się z jego gar­dła, nie był tak gło­śny jak chciał. Brzmiał bar­dziej jak nie­pew­ne py­ta­nie, niż wo­ła­nie. – Ania. – Tym razem słowo było gło­śniej­sze, ale i tak po­zo­sta­ło sa­mot­ne bez od­po­wie­dzi.

Ob­szedł cały par­ter, ale nie zna­lazł żony, skie­ro­wał się więc do scho­dów pro­wa­dzą­cych na pię­tro, gdzie mieli sy­pial­nię. Drogę po scho­dach oświe­tla­ło świa­tło lamp, które włą­czył na ko­ry­ta­rzu na par­te­rze. Na górze na­po­tkał tę samą parę co przy wej­ściu do domu. Mrok i ciszę. W sprzy­ja­ją­cych oko­licz­no­ściach była to bar­dzo groź­na para. Na­pa­wa­ła stra­chem. Arek prze­łknął ślinę i ru­szył dalej.

Kie­ru­jąc się prze­czu­ciem, udał się pro­sto do sy­pial­ni. Wy­da­wa­ło mu się, że coś usły­szał, ale do­pie­ro gdy przy­sta­nął i wy­tę­żył słuch, na­brał pew­no­ści. Przy­tłu­mio­ny szloch. Szyb­szym kro­kiem do­tarł do po­ko­ju, na­ma­cał włącz­nik i na­ci­snął. Za­świe­ci­ły się lamp­ki przy łóżku. Świa­tło wy­do­by­ło z ciem­no­ści sku­lo­ną syl­wet­kę Ani. Ko­ły­sa­ła się, opla­ta­jąc rę­ko­ma ko­la­na. Po­licz­ki miała mokre od łez.

– Ko­cha­nie co się stało! – Arek rzu­cił się do żony, chcąc ją przy­tu­lić i po­cie­szyć, ale ta gwał­tow­nie od­rzu­ci­ła te za­mia­ry.

– Zo­staw mnie – krzyk­nę­ła. – Dla­cze­go mnie tu wię­zisz? Co ja ci zro­bi­łam? Kim je­steś?!

Py­ta­nia ścię­ły Arka z nóg bar­dziej niż kula, którą obe­rwał kilka go­dzin temu. Z tru­dem przy­klęk­nął przy łóżku, pod­pie­ra­jąc się zdro­wą ręką.

– Ale o czym ty mó­wisz? Prze­cież dom jest otwar­ty, masz klu­cze, mo­żesz wyjść. A ja… ja je­stem prze­cież twoim mężem. To ja Arek. Nie po­zna­jesz mnie?

– Nie! – krzyk­nę­ła. – Je­steś po­dob­ny… ale to nie ty… i to mia­sto oto­czo­ne przez las… i w ogóle wiele rze­czy się nie zga­dza – cha­otycz­nie wy­łka­ła.

– Ale ja­kich rze­czy? Prze­cież las jest od dawna. Nie pa­mię­tasz? To po­li­ty­ka prze­ciw­dzia­ła­nia za­nie­czysz­cze­niu po­wie­trza, glo­bal­ne­mu ocie­ple­niu…

– Przed wy­pad­kiem to było nor­mal­ne mia­sto oto­czo­ne in­ny­mi miej­sco­wo­ścia­mi! Nie było ta­kie­go lasu! – krzyk­nę­ła, pró­bu­jąc cof­nąć się, uciec jesz­cze dalej, ale blo­ko­wa­ła ją ścia­na.

Gdy usły­szał ostat­nie zda­nia, zro­zu­miał. O Boże! Co ja zro­bi­łem, co ja naj­lep­sze­go zro­bi­łem! Gwał­tow­na fala go­rą­ca za­la­ła jego ciało, a pa­ni­ka za­ci­snę­ła ręce na jego gar­dle.

Koniec

Komentarze

Witaj.

 

Bar­dzo dobry po­mysł na kry­mi­nał z ele­men­ta­mi sf.

 

Sporo uste­rek tech­nicz­nych unie­moż­li­wia po­praw­ne od­czy­ta­nie tek­stu, przy­kła­dy:

po­ry­wacz za­kle­ił jej ustach

Kie­ru­jąc się prze­czu­ciem skie­ro­wał się pro­sto do sy­pial­ni

 

Wie­lo­krot­nie ten sam wyraz pi­szesz raz wiel­ką, raz małą li­te­rą. In­ter­punk­cja także wy­ma­ga po­pra­wek.

 

Po­zdra­wiam. :)

Pe­cu­nia non olet

Po­wo­li prze­dzie­ra­jąc się przez zie­leń do­tarł do wspo­mnia­nych przez Pa­try­ka zwłok pierw­sze­go domu.  

???

pa­ni­ka za­ci­snę­ła z ucie­chą ręce na jego gar­dle.

hmm 

Miś nie zna się, ale bra­ku­je mu wielu prze­cin­ków w two­ich zda­niach zło­żo­nych. Sam ma z tym kło­pot. Ca­łość in­te­re­su­ją­ca. Znany pro­blem w nowym dla misia opa­ko­wa­niu. 

 

Opo­wieść in­try­gu­ją­ca i prze­ra­ża­ją­ca, ale błę­dów wsze­la­kich jest w niej tak dużo, że trud­no się prze­bić.

 

Kiedy jest mowa o za­gi­nio­nym dziec­ku, to jed­nak nie my­śli­my o osiem­na­sto­lat­ce. Ona nie­wąt­pli­wie jest ich dziec­kiem, ale sześć­dzie­się­cio­lat­ka też miewa ro­dzi­ców, a jed­nak nie mó­wi­my, że za­gi­nę­ło dziec­kio.

De­li­kat­nie, po­wo­li to chyba jed­nak nie zda­nie.

Po­licz­ki pod ocza­mi, to istna ślicz­not­ka;)

 

– Wczo­raj po szko­le nie wró­ci­ła do domu. Na­tych­miast za­czę­li­śmy szu­kać. Dzwo­ni­li­śmy do szko­ły i jej ko­le­ża­nek. Wszyst­ko było nor­mal­nie.

 

Wszyst­ko było nor­mal­nie brzmi, jakby nor­mal­ny był pro­ces po­szu­ki­wa­nia. 

 

Wiele domów zo­sta­ło ro­ze­bra­nych, ale wiele też zo­sta­ło nisz­cze­jąc.

 

Sta­nę­li w od­da­le­niu od sa­mo­cho­dów i mło­de­go aspi­ran­ta, któ­re­go Pa­tryk przed­sta­wił jako Adama Sa­dow­skie­go. Naj­now­szy na­by­tek ko­men­dy.

Grub­sza nie­lo­gicz­ność. Jeśli Pa­tryk przed­sta­wił go­ścia, to mu­sie­li stać razem. To co, zaraz ode­szli dalej, żeby po­ga­dać?

 

– Strasz­nie męt­nie się tłu­ma­czysz, ale jak chcesz – odparł Arek.

 

A swoje zdol­no­ści mo­żesz nadal śmia­ło po kry­jo­mu i ano­ni­mo­wo sto­so­wać dalej.

To taki po­two­rek:

śmia­ło po kry­jo­mu

nadal/dalej

 

Szedł omi­ja­jąc co więk­sze sku­pi­ska le­śnej flory.

 Flora pre­ten­sjo­nal­na jest nieco. Spra­wia też wra­że­nie, że autor nie zna nazw ro­ślin.

 

Zda­jąc sobie z tego spra­wę spe­cjal­nie ubrał buty tre­kin­go­we i grub­sze dżin­sy.

yyy??!! Czoł­gać się pla­no­wał? Czy tur­lać z górki?;)

 

Po­wo­li wy­pu­ścił.

Co?:)

 

Sta­wiał kroki po­wo­li sku­pia­jąc się na celu. W końcu to po­czuł. Zna­jo­my dreszcz prze­szedł po ple­cach. Ob­ser­wo­wał. Wi­dział zmie­nia­ją­ce się nie­znacz­nie oto­cze­nie. Na po­cząt­ku zmia­ny były nie­wiel­kie, takie które dla in­nych po­zo­sta­ły­by ukry­te. On je wi­dział. To ga­łąz­ka nagle wy­krzy­wi­ła się w inną stro­nę, to pająk za­miast lekko po pra­wej stro­nie środ­ka sieci zna­lazł się po lewej. Gdzie in­dziej znowu kora zmie­ni­ła kształt. Rze­czy­wi­stość za­czę­ła drgać, ru­szać się, trząść. To było trud­ne do opi­sa­nia uczu­cie, a na pewno inne niż przy zwy­kłym spa­ce­rze przez las. Bo las się zmie­niał. Nie­znacz­nie, ale jed­nak.

Arek szedł ob­ser­wu­jąc te zmia­ny. Zmia­ny, które za­cho­dzi­ły poza nim, ale z dru­giej stro­ny przez niego. Gdyby ktoś ob­ser­wo­wał go z ukry­cia po­my­ślał­by, że facet sobie po pro­stu spa­ce­ru­je po żywym, szu­mią­cym, peł­nym róż­nych stwo­rzeń lesie. Arek jed­nak czuł zmia­ny, wręcz wy­da­wa­ło mu się, że je kreu­je, a przy­naj­mniej wy­bie­ra.

 

to jest zmia­no­za;)

A ten pająk na prawo od środ­ka, za­miast na lewo to bę­dzie mi się śnił;)

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Kry­mi­nał i sci fi, czyli to, co ty­gry­ski lubią naj­bar­dziej :D

 

Spo­dzie­wa­łam się wskrze­sze­nia, czy magii ne­kro­man­tów i fakt, że to jed­nak teo­ria wie­lo­świa­tów, po­zy­tyw­nie mnie za­sko­czył. (Cie­szę się, że nie wi­dzia­łam tagów, nim za­bra­łam się za czy­ta­nie).

 

Na­praw­dę mi się po­do­ba­ło i mam na­dzie­ję, że cała hi­sto­ria nie koń­czy się na tym opo­wia­da­niu. 

Well, my so­cial anxie­ty is get­ting the best of me; I'm ta­king a walk. Go­od­bye.

Dzię­ku­ję za ko­men­ta­rze i za wy­tknię­cie błę­dów (fak­tycz­nie jak na to spoj­rzeć ko­lej­ny raz to zmia­no­za to­tal­na ;)

Oczy­wi­ście, ja­kieś dal­sze plany są, więc też mam na­dzie­ję, że ta hi­sto­ria po­to­czy się dalej.

Po­zdra­wiam szyst­kich

autor

 To tak, po­mysł za tym jakiś stał rze­czy­wi­ście, umie­jęt­ność bo­ha­te­ra cie­ka­wa z du­ży­mi moż­li­wo­ścia­mi wy­ko­rzy­sta­nia. Co do wy­ko­na­nia…

Po pierw­sze bę­dziesz mu­siał po­pra­co­wać tro­chę nad sty­lem. Po­wtó­rze­nia, prze­cin­ki, dziw­nie uło­żo­ne zda­nia – źle nie jest, mi to nie prze­szka­dza­ło w czy­ta­niu, ale będą tacy, dla któ­rych może to być za dużo. Coś na dole wy­punk­to­wa­łem, ale znaj­dzie się tego wię­cej.

Więk­szy minus za samą kon­struk­cję opo­wia­da­nia. Hi­sto­ria w za­sa­dzie jest krót­ka, ale roz­wad­niasz ją bar­dzo, głów­nie przez po­wta­rza­ją­ce się roz­wa­ża­nia na temat ta­len­tu głów­ne­go bo­ha­te­ra. Nie­któ­re zda­nia po­wta­rzasz słowo w słowo, nie wiem czy wię­cej niż raz, ale może to być tro­chę iry­tu­ją­ce i za­ło­żę się, że można się na tym tro­chę wy­nu­dzić.

Ko­lej­ny minus za bo­ha­te­rów. Mętni, ni­czym się nie wy­róż­nia­ją, albo bar­dzo wątle (Arek tylko glę­dzi o swo­jej mocy i jej kon­se­kwen­cjach, Ania cią­gle przy­gnę­bio­na etc.), do tego nie­któ­rzy w ogóle nie­po­trzeb­ni w tek­ście (po co tam “młody”?). Na przy­szłość po­do­bie­rał­bym też le­piej imio­na, bo Ania, Arek i Adam są bar­dzo po­dob­ni i mo­gli­by się mylić…

Poza tym wątek z Anią śred­nio pa­su­je do resz­ty tek­stu.

Sama hi­sto­ria kry­mi­nal­na też nie po­ry­wa, bar­dziej służy jako po­ka­za­nie ta­len­tów bo­ha­te­ra.

Nad dia­lo­ga­mi też bym po­pra­co­wał. Tro­chę sztucz­ne są.

 

Także no, bar­dzo źle nie było, po­mysł nawet cie­ka­wy, ale po­ten­cjał tro­chę zmar­no­wa­ny.

 

De­ta­le:

 Mał­żeń­stwo przed czter­dziest­ką, jedno dziec­ko, córka. Osiem­na­sto­let­nia dziew­czy­na, bar­dzo ładna, Olga. Ko­bie­ta po­ka­za­ła zdję­cie. Blond włosy, jasne nie­bie­skie oczy i tro­chę pie­gów na nosie i po­licz­kach pod ocza­mi, bar­dzo uro­cze zdję­cie. Dziew­czy­na uśmie­cha się na nim, wy­da­je się być szczę­śli­wa, ale róż­nie bywa. To co na wierz­chu, nie za­wsze jest od­bi­ciem tego co dzie­je się w środ­ku.

Cały, ten aka­pit. Źle. Się czyta. ;)

Kiedy za­gi­nę­ła córka? Bo ten ko­mi­sarz na razie nie roz­ma­wiał ze mną na temat wa­szej córki.

Wy­szła ze szko­ły i udała się w kie­run­ku domu. Jed­nak nie do­tar­ła na miej­sce. Prze­szli­śmy drogę z domu do szko­ły, ale to nic nie dało, więc na­tych­miast uda­li­śmy się na po­li­cję – od­po­wie­dział oj­ciec.

Po­wtó­rze­nia.

Po­szedł za nią(,) by się po­że­gnać.

Pa­mię­tał jesz­cze(,) jak kie­dyś re­ago­wa­ła na to chi­cho­tem, ale zdą­żył tylko do­tknąć jej ra­mie­nia.

Dzia­łał in­tu­icyj­nie. Za czym nie prze­pa­dał.

Czemu nie jako jedno zda­nie?

– Ci­szej, nie wiesz że wbrew obie­go­wej opi­nii, w lesie się nie krzy­czy – od­parł Pa­tryk

Źle to brzmi.

Może w ten spo­sób coś na­ru­szam. Nisz­czę rów­no­wa­gę.

 Jakoś pom­pa­tycz­nie, a w sumie bez żad­ne­go uza­sad­nie­nia i umo­co­wa­nia w hi­sto­rii :P

Wy­cią­gnął klu­cze lewą ręką z pra­wej kie­sze­ni co wcale nie było tak pro­ste jakby się wy­da­wa­ło.

Za dużo de­ta­li i bra­ku­ją­ce prze­cin­ki.

– Ania(.)Głos, który wy­do­był się z jego gar­dła nie był tak gło­śny jak chciał. Brzmiał bar­dziej() jak nie­pew­ne py­ta­nie, niż wo­ła­nie.

– Ania(.)Tym razem słowo było gło­śniej­sze, ale i tak po­zo­sta­ło sa­mot­ne bez od­po­wie­dzi.

Chyba po­wi­nie­neś na­pi­sać to razem?

– Ko­cha­nie co się stało! – Arek rzu­cił się do żony chcąc ją przy­tu­lić i po­cie­szyć(,) ale ta gwał­tow­nie od­rzu­ci­ła te za­mia­ry.

 

Слава Україні!

Nie­zły po­mysł na współ­pra­cow­ni­ka po­li­cji, dys­po­nu­ją­ce­go nie­prze­cięt­ny­mi, wręcz nad­przy­ro­dzo­ny­mi moż­li­wo­ścia­mi. By­ło­by to nawet zaj­mu­ją­ce opo­wia­da­nie, gdy­byś za­dbał o jego na­le­ży­te wy­ko­na­nie. Nie­ste­ty, De­tek­tyw, w obec­nym kształ­cie  wiele traci, al­bo­wiem lek­tu­rę utrud­nia masa błę­dów, uste­rek i nie za­wsze czy­tel­nie skon­stru­owa­nych zdań, że o zlek­ce­wa­żo­nej in­ter­punk­cji nie wspo­mnę.

Od­stą­pi­łam od zro­bie­nia ła­pan­ki, bo za­uwa­ży­łam, że i tak nie masz zwy­cza­ju po­pra­wiać pal­cem wska­za­nych błę­dów.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Ups… nie wie­dzia­łem, że mogę wciąż po­pra­wiać.

My­śla­łem, że jak wsta­wi­łem tekst, zo­stał oce­nio­ny i błędy wy­tknię­te to już ko­niec. Fi­ni­to, mo­gi­ła, null…

No i, nie po­peł­niać tych sa­mych błę­dów w na­stęp­nych tek­stach…

My­śla­łem, że jak wsta­wi­łem tekst, zo­stał oce­nio­ny i błędy wy­tknię­te to już ko­niec. Fi­ni­to, mo­gi­ła, null…

No to teraz już wiesz, Pal­pio, że nie tylko mo­żesz, ale wręcz ocze­ku­je się, aby autor po­pra­wił tekst. Ni­ko­mu nie po­do­ba się opo­wia­da­nia pełne błę­dów, a już naj­mniej ewen­tu­al­nym czy­tel­ni­kom. Nikt nie lubi po­ty­kać się na wy­bo­jach.

Mam wra­że­nie, że przy­da Ci się Por­tal dla żół­to­dzio­bów.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Dzię­ku­ję, po­czy­tam, a na­stęp­nie wezmę się do pracy i po­pra­wię.

;D

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

No do­brze. Tro­chę to za­ję­ło, ale więk­szość po­pra­wi­łem. (tak mi się wy­da­je…:)

Za­rów­no te drob­ne uwagi od bruce i Ko­ala­75, jesz­cze raz dzię­ki.

Jak i te więk­sze od Am­bush (szcze­gól­nie tę zmia­no­zę:) i od Go­lodh (tu pra­wie wszyst­ko. Zo­sta­wi­łem mło­de­go. W pierw­szej chwi­li fak­tycz­nie chcia­łem go usu­nąć, ale stwier­dzi­łem, że może jesz­cze mi się przy­da. Za to zmie­ni­łem mu imię! Ania mu­sia­ła zo­stać, jest klu­czo­wa mimo epi­zo­dycz­ne­go cha­rak­te­ru jej po­sta­ci) Też jesz­cze raz wam dzię­ku­ję!

Poza tym sta­ra­łem się po­pra­wić in­ter­punk­cję i parę zdań ulep­szyć. Mam na­dzie­ję, że jest tro­chę le­piej…

Po­zdra­wiam

Jesz­cze sło­wem wy­ja­śnie­nia do mło­de­go i Ani: nie to są to uwagi ogól­ne do tek­stu, albo ra­czej opi­nia, i bar­dziej je piszę na przy­szłość. Zwy­czaj por­ta­lo­wy su­ge­ru­je po­pra­wiać te "po­cy­to­wa­ne", które są błę­da­mi ję­zy­ko­wy­mi i zwy­kle są wrzu­ca­ne nie­ja­ko jak osob­na sek­cja ko­men­ta­rza. Np. Ja przy­naj­mniej nie ocze­ku­ję, że po moim ko­men­ta­rzu wy­mie­nisz pół tek­stu czy rze­czy­wi­ście wy­rzu­cisz bo­ha­te­rów, ale li­te­rów­ki wła­śnie po to wy­pi­su­ję :P

I do­brze, jeśli zo­sta­wiasz swoje, my też nie je­ste­śmy nie­omyl­ni i zda­rzy się nam dawać złe rady, nie­umyśl­nie oczy­wi­ście :)

Слава Україні!

Ro­zu­miem, nie mniej uwagi i opi­nie są także cenne, szcze­gól­nie na przy­szłość, dla­te­go je­stem za nie wdzięcz­ny, a z imio­na­mi była racja po two­jej stro­nie ;)

Fajny po­mysł, ale skrzyw­dzo­ny wy­ko­na­niem. Acz, jak się zo­rien­to­wa­łam po ko­men­ta­rzach, było go­rzej.

Jaki wła­ści­wie jest ta­lent Pa­try­ka? Bo od­no­szę wra­że­nie, że on też ma coś w za­na­drzu, a ko­niec koń­ców tego nie po­ka­zu­jesz.

Też ocze­ki­wa­łam wskrze­sza­nia, ale Twoje roz­wią­za­nie faj­niej­sze.

– Pro­szę Pań­stwa, moja żona i ja mie­li­śmy kilka mie­się­cy temu bar­dzo po­waż­ny wy­pa­dek sa­mo­cho­do­wy.

W dia­lo­gach ty, twój, pan itp. pi­sze­my małą li­te­rą. Tylko w li­stach dużą.

i ubrał dżin­sy

Ubrań się nie ubie­ra.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

To Pań­stwo to prze­ocze­nie, bo dalej piszę z małej, zdaje się…

Ano rzą­dzi, więc dżin­sy po­pra­wi­łem ;)

Co do Pa­try­ka, to wy­da­wa­ło mi się, że z kon­tek­stu bę­dzie wy­ni­ka­ło, iż ta­lent jego po­le­ga na znaj­do­wa­niu ludzi po­przez kon­takt z przed­mio­ta­mi za­gi­nio­nych. Po­szło więc coś jed­nak nie tak… ale się uczę :)

Dzię­ku­ję za ko­men­tarz

Nowa Fantastyka