- Opowiadanie: Smasz - Drugie imię

Drugie imię

Cześć, wrzucam pierwsze opowiadanie. 

Użyte słowa: choinka, pierniki, Święty Mikołaj, prezenty, rodzina, śnieg, wigilia, kolędy, śnieżyca, elf

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Drugie imię

Tomek i Maja z nosami wlepionymi w okno czekali, aż Mama wróci z pracy. Śnieg zasypywał wszystko w zasięgu ich wzroku, ale dzieci nie martwiły się o mamę ani tym bardziej o Świętego Mikołaja. Wiedziały, że Święty ma magiczną moc i nic nie powstrzyma go przed dotarciem do nich, a mama była Mamą, nic złego przecież nie mogło jej się stać. Jak tylko wróci, to upieką pyszne pierniki, które później ozdobią i zostawią pod choinką dla Mikołaja.

– Gdzie ona jest? – zapytał Tomek, a szyba przed jego twarzą zaparowała.

– Powinna już tu być, przecież jest Wigilia, a my musimy upiec jeszcze pierniczki dla Mikołaja. Pamiętasz, jak w tamtym roku zjadł wszystkie, nawet te, które leżały w kuchni? – odpowiedziała mu siostra.

Zbliżała się siedemnasta, Mama od półgodziny powinna być w domu, tymczasem mrok pokrywał osiedle i tylko gęste płaty śniegu przebijały się na tle ulicznej latarni. Jeśli opady się utrzymają, śnieg zablokuje wszystkie drogi. Tata włączył światełka na choince, sam już lekko zaniepokojony zastanawiał się gdzie jego żona.

– Widać tam coś? – zapytał.

– Pada i pada, Gwiazdka coraz bliżej a my nie mamy pierniczków dla Mikołaja – powiedziała Maja, odwracając się w jego stronę.

– Zaraz temu zaradzimy – odpowiedział Tata, widząc smutek na twarzy córki. – Chodźmy do kuchni, sami zrobimy pierniki. Najlepsze na świecie! Mikołaj będzie opowiadać o nich swoim elfom. – Tata położył dzieciom ręce na plecach i odwrócił je w stronę kuchni.

W kuchni zrobiło się biało od mąki, dzieci małymi rączkami zagniatały ciasto, podczas gdy tata pilnował piekarnika. Nie obyło się oczywiście bez kilku niespodzianek, parę jajek wylądowało nie tam, gdzie trzeba, a mleko rozlało się po podłodze. Nie mogło to jednak powstrzymać dzieci przed zrobieniem swoich pierniczków. Wycinanie bałwanków, reniferów, choinek i oczywiście piernikowych ludzików, a potem przyglądanie się im w piekarniku było najciekawszą zabawą.

Śnieżyca nie ustępowała. Mama wciąż nie wróciła, ale w trakcie pracy dzieci zapomniały, że jej nie ma. Tata jednak cały czas zerkał na zegar.

Gdy pierniczki były już gotowe, a korzenny zapach unosił się w powietrzu, dzieci poprosiły, by nakryć do stołu i zrobić Mamie niespodziankę. Tomek i Maja niezdarnie zabrali się za szykowanie stołu, a Tata znów wszystko nadzorował. Szklanki, talerze, sztućce, miski z przygotowanym wcześniej jedzeniem, wędrowały po kolei na stół. Następnie dzieci przebrały się odświętnie i razem z Tatą czekały przy stole.

Dochodziła dziewiętnasta, Mamy dalej nie było, Tata teraz już wyraźnie zdenerwowany spoglądał co chwila to na zegarek, to za okno. Maja włączyła kolędy, by było im trochę weselej. Tomek wpatrzony w okno podrywał się razem z każdym przejeżdżającym samochodem. W końcu światła reflektorów trafiły w ich okna.

– Już jest, już tu jest – zawołał radośnie. – Mama wróciła.

Rzeczywiście pod dom zajechał jakiś samochód. Tata w tym śniegu jednak nie mógł dostrzec czy to samochód jego żony. Ktoś zapukał do drzwi i Maja z Tomkiem pobiegli w ich stronę. Tata podszedł, otworzył drzwi i przed nimi ukazała się ośnieżona postać, która śmiało wkroczyła do środka. Dzieci w pierwszej chwili przestraszone schowały się za Tatą. Tajemnicza postać otrzepała się ze śniegu.

– MAMA! – krzyknęły dzieci i rzuciły się na mokrą dalej kobietę.

– Zobacz co zrobiliśmy z tatą. – Maja złapała Mamę za rękę i zaprowadziła ją do salonu, gdzie obok choinki stał przyszykowany stół. – Upiekliśmy pierniczki dla Mikołaja, tata nam pomógł.

– Masz to? – zapytał w międzyczasie Tata. Kobieta skinęła do niego głową.

– Wspaniale – odpowiedziała Mama i uśmiechnęła się patrząc na męża. – Idźcie teraz na górę, a ja zaraz was zawołam.

– Ale mamo… – Zaczął Tomek, jednak Tata powiedział, żeby posłuchali Mamy i dzieci udały się na górę.

Gdy byli na górze Maja zapytała brata.

– Co oni tam robią bez nas? Przecież to my wszystko przygotowywaliśmy.

– Oj nieważne, patrz lepiej tam – odpowiedział jej Tomek, wskazując palcem za okno. – Pierwsza gwiazdka już jest.

W tym czasie kobieta przyniosła coś z samochodu i schowała w pokoju obok salonu, po czym przebrała się i zawołała dzieci na dół.

Rodzina usiadła do wigilijnej kolacji, wszyscy zajadali się przygotowanymi daniami. Mama podziękowała dzieciom, że nakryły do stołu, a te pełne napięcia nie mogły doczekać się kiedy odwiedzi je Mikołaj. Tata mrugnął do Mamy i powiedział:

– Wyniosę te brudne talerze – po czym wstał i poszedł do kuchni.

Chwilę potem do uszu dzieci dobiegł odgłos dzwonków. Dzyń, dzyń, dzyń – usłyszały gdzieś z zewnątrz i pobiegły do okna, jednak nic tam nie zobaczyły. Tata w tym czasie wrócił szybko do salonu i rzekł:

– Chyba widziałem Mikołaja. – Dzieci zaskoczone odwróciły się z nadzieją ujrzenia prezentów, lecz pod choinką dalej było pusto.

– A prezenty? – zapytała Maja. – Czemu Mikołaj nie zostawił prezentów?

– Może zostawił je gdzieś indziej – powiedział Tata, mrugając porozumiewawczo do Mamy. – Sprawdźcie w swoich pokojach.

Dzieci pobiegły na górę, ale w pokojach też było pusto, zrezygnowane wracały na dół.

– Mikołaj nic nam nie zostawił w tym roku! Już nigdy nie upiekę dla niego pierniczków! – wyrzucił z siebie Tomek, a Maja zawtórowała mu.

– Po co się tak staraliśmy… – Dzieci w pierwszej chwili nie zauważyły, że pod choinką leży jakaś duża paczka, więc dalej smutne głośno komentowały, jak to zostały oszukane przez Mikołaja.

– Mikołaj odwiedza tylko grzeczne dzieci – powiedział Tata. – A wy byliście grzeczni? Jeśli tak to pewnie znajdziecie coś pod choinką.

Maja spojrzała pod drzewko i zobaczyła duży karton owinięty papierem, złapała brata za rękę i zaczęła podskakiwać.

– Udało się, udało! Mikołaj zostawił dla nas prezent. – Dzieci podbiegły do paczki i zaczęły zrywać z niej papier, gdy uniosły wieko, zobaczyły małego brązowego szczeniaczka, który przestraszony spoglądał do góry.

– Mamy pieska!! – zawołała Maja. – Mamo, mamo, jak się nazywa? Możemy go nazwać?

Tomek wyjął delikatnie pieska z pudełka, dzieci zaczęły go głaskać i przytulać.

– To najfajniejszy pies na świecie!

– Nazwiemy go Rudolf jak renifer Mikołaja! – Wymyśliła Maja.

Dzieci jakiś czas bawiły się z małym psem, który dopiero poznawał swój nowy dom. Robiło się coraz później, więc rodzice stanowczo kazali swoim pociechom iść spać, dzieci oczywiście nie chciały i opierały się, jak tylko mogły. Piesek wywoływał w nich wielką euforię i w ogóle nie myślały o spaniu. Chciały pokazać Rudolfowi cały dom, patrząc, jak ten niepewnie porusza się w nowym otoczeniu. Tata i Mama byli jednak nieustępliwi i wkrótce dzieci leżały już w łóżkach. Pełne ekscytacji nie mogły zasnąć, czekając na kolejny dzień pełen zabaw z Rudolfem.

Około północy Tomek obudził się, wydawało mu się, że słyszy jakieś dźwięki. Nie wiedział co to ani skąd dochodzi. Rozejrzał się po pokoju, nigdzie nie było Rudolfa. Dźwięk stał się wyraźniejszy i przypominał Tomkowi odgłos dzwoneczków. Wstał jak najciszej z łóżka i spojrzał przez okno, w pierwszym momencie nie rozpoznał żadnego kształtu, ale po chwili przed jego oczami pojawiły się czerwone sanie. Tomek nie wierzył w to, co widział. Sanie a w nich sam Święty Mikołaj znajdowały się przed jego oknem.

– O ja cię – powiedział sam do siebie. Mikołaj zobaczył małego chłopca, szeroko uśmiechnął się i pomachał mu.

– Ho, ho, ho – zaczął Mikołaj. – A czemu to jeszcze nie śpisz Tomku?

Chłopiec dalej zaskoczony wyjąkał tylko:

– Mi… Mi… Mikołaj.

– Zgadza się Mikołaj. A kto by przyniósł dla was prezenty, jeśli nie ja?

– Jesteś prawdziwy. Wiedziałem! Ale nikt mi nie uwierzy – zdołał wyrzucić z siebie chłopiec.

– Jestem najprawdziwszy, wszystkie dzieci to wiedzą. Nie ufaj tym bajkom opowiadanym przez dorosłych.

– Co tu robisz Mikołaju? Przecież już dostaliśmy Rudolfa.

– Rudolfa? Chodzi ci o tego psa? To nie ja wam go dałem, tylko wasi rodzice. Mój worek jest dalej pełen prezentów. Wpuść mnie, a zobaczysz co dla Ciebie mam. – Mikołaj uśmiechnął się do Tomka.

Przed oczami chłopca pojawił się obraz wielkiego worka pełnego zabawek, o których marzył. Tomek znowu był cały podekscytowany, Mikołaj przyniósł to wszystko dla niego? To lepsze niż ten pies, którego dostali wcześniej.

– Już, już otwieram. Wejdź do środka, proszę, pod choinką dalej są pierniczki dla ciebie. Tylko nie obudź nikogo – powiedział Tomek i otworzył okno. Mikołaj bezszelestnie pojawił się w środku, chłopiec nie zwrócił uwagi na to, że Święty cały czas sunął nad ziemią. W tym samym momencie można było usłyszeć skomlenie Rudolfa i Tomek odwrócił się w stronę drzwi.

– A to prezent dla ciebie – dobiegło jeszcze do uszu chłopca, nim zobaczył zbliżającą się do niego trupio bladą twarz i śnieżnobiałe zęby. Tomek poczuł ukłucie na swojej szyi, a potem opuszczające go ciepło. Wampir uśmiechnął się, szczerząc swoje zakrwawione kły.

– To było łatwiejsze, niż myślałem. Do świtu całe miasteczko będzie moje. Ho, ho, ho – zaśmiał się w drodze po resztę rodziny.

Śnieżyca opóźniała podróż Świętego Mikołaja. Gdy dotarł do miasteczka, nie mógł uwierzyć w to, co zastał na miejscu. W każdym kolejnym domu napotykał na martwych mieszkańców, którzy leżeli w swoich łóżkach. Był załamany, w swoim długim życiu, nigdy nie przyszło mu zmierzyć się z czymś takim. Całe miasteczko wymordowane i to w dodatku w Święta.

Wchodząc do kolejnego domu, nie spodziewał się zastać innego widoku. Pod choinką znajdowała się karteczka „dla Mikołaja” a obok niej pierniczki, powinien je zjeść, ucieszyć się, ale teraz jedyne co musiał zrobić to sprawdzić, czy ktokolwiek przeżył. Na górze w sypialni znalazł kobietę i mężczyznę, znów żadnych śladów walki. To coś przyszło do nich i zabrało z nich życie. Kolejny był pokój dziecka, tu ciało chłopca leżało na podłodze, a okno było otwarte. Ten motyw powtarzał się także w innych domach. Więc to coś wykorzystywało naiwność dzieci, dzieci, które tego dnia czekały na Mikołaja. Święty był coraz bardziej zrozpaczony. Odłożył ciało chłopca do łóżka i usłyszał jakiś cichy dźwięk dochodzący gdzieś z domu. Udał się ostrożnie w jego kierunku.

Zza drzwi do kolejnego pomieszczenia dobywały się szmery. Mikołaj wpadł do środka i zobaczył wysoką, chudą postać o bladej cerze trzymającą dziecko w ramionach. Wampir odwrócił się w jego stronę, szyderczo uśmiechnął, po czym wymknął się przez okno. Mikołaj stał sparaliżowany, ciało odmówiło mu posłuszeństwa, był bezsilny wobec żądnego krwi upiora. Na podłogę bezwładnie opadła kilkuletnia dziewczynka, z rany na jej szyi wypłynął czerwony strumień. Do ciała podbiegł mały brązowy szczeniak i merdając ogonkiem, zaczął lizać powiększającą się kałużę krwi. W tym momencie w Mikołaju coś pękło, padł na kolana i wybuchnął płaczem. Tego już było zbyt wiele. Jego zawodzenie trwało kilkanaście minut, nigdy wcześniej Święty nie był w takim stanie. Gdy do Mikołaja podszedł piesek, z brudnym od krwi pyszczkiem i polizał mu dłoń, ten spojrzał na niego, wziął na ręce i zapytał:

– Jak ci na imię? Ach… no tak ty mi przecież nie powiesz. Z tym brudnym noskiem wyglądasz całkiem jak Rudolf.

Koniec

Komentarze

Miś przeczytał. Powodzenia w konkursie.

Dziękuję Misiowi za odwiedziny.

Świetny pomysł! W końcu jakiś inteligentny wampir :)

 

Ale aby się choć odrobiną przyczepić, to:

 

Trochę przydługi wstęp – wiem, atmosferę trzeba zbudować ale gdy to z założenia krótka forma, to zaczynanie akcji w 2/3 treści…

 

dobywały się pomruki.

Nie pasują mi te „pomruki” strasznie…

 

Mikołaj stał sparaliżowany, ciało odmówiło mu posłuszeństwa, był bezsilny wobec

Święty był coraz bardziej zrozpaczony.

Tu i w kilku innych miejscach mam wrażenie „że gdzieś to już czytałem” – może warto by zrezygnować z tych wyeksploatowanych opisów? Powiedziałbym, że cała końcowa reakcja Mikołaja jest mało przekonywująca i nie naprowadza na dalsze jego postępowanie. W sumie nie wiem czy psiakiem chce się tylko zaopiekować czy wykorzystać do przeprowadzenia zemsty.

 

Tata w tym śniegu jednak nie mógł dostrzec czy to samochód jego żony

Naprawdę? Przecież to każdy facet pozna po odgłosie silnika, nie trzeba patrzeć :)

 

z małym psem, który spoglądał na swój nowy dom.

To chyba niezbyt trafne określenie…

 

Jeszcze tytuł – nie mogę znaleźć żądnego nawiązania w tekście…

Wielkie dzięki za komentarz.

Wstęp tak jak zwróciłeś uwagę, stara się zbudować klimat i chciałem odwrócić trochę tropy co do dalszych wydarzeń. 

Przecież to każdy facet pozna po odgłosie silnika, nie trzeba patrzeć

Wcześniej dziewczynka włączyła kolędy, może nie słyszał w tym całym zamieszaniu ;)

 

Tytuł może nie jest oczywisty, odnosi się do tego, że Mikołaj zabierając psa, nie zna imienia jakie nadały mu wcześniej dzieci. Będzie musiał wymyślić coś nowego.

 

z małym psem, który spoglądał na swój nowy dom.

To chyba niezbyt trafne określenie…

Rzeczywiście, już poprawione.

 

Nie pasują mi te „pomruki” strasznie…

Pomruk długotrwały niski dźwięk, podobny do wydawanego przez zwierzęta, np. groźne pomruki burzy za SJP. Tutaj niestety nie potrafię wymyślić innego odgłosu wysysania.

 

Mikołaj nie chce się mścić. Jego “moc” była zbyt mała, by mierzyć się z Wampirem. Na koniec zabiera psiaka, by chociaż dla niego Święta były “szczęśliwe”.

Cześć, Smasz!

 

Jak dzieci mogły zobaczyć, że pierwsza gwiazdka już świeci, skoro padał śnieg – niebo zapewne było całe zachmurzone.

Tata w tym czasie wrócił szybko do salonu i rzekł – Chyba widziałem Mikołaja. – Dzieci zaskoczone odwróciły się z nadzieją ujrzenia prezentów, lecz pod choinką dalej było pusto.

Wypowiedź taty mogłeś dać spokojnie w nowej linijce jako dialog – teraz jest trochę dziwnie.

Chłopiec dalej zaskoczony wyjąkał tylko – Mi… Mi… Mikołaj.

Tu podobnie

 

Do przyjrzenia się jest też interpunkcja – nie próbowałem łapać, ale chociażby “ho, ho, ho” zapisujemy z przecinkami.

Mama i tata raz małą, raz dużą literą – rozumiem, że koncept był podobny jak Mama Muminka i Tata Muminka, ale to chyba jednak nie ten gatunek literacki.

I właśnie przy gatunku mam największe WTF. Nie zerknąłem na tagi i przez pierwszą część opowiadanie myślałem, że to będzie jakiś dramat, potem sam nie wiedziałem co to będzie, a ostatecznie dostaję horor. Proporcje w tekście są mocno do poprawy – czy musieliśmy czytać o pieczeniu pierników itd.? Wydarzyło się tu zdecydowanie za mało jak na taką ilość znaków.

Trzeba jednak przyznać, że cały pomysł z wampirem ciekawy. Ten twist we mnie uderzył (choć to też wynik tego, że nie wiedziałem, że czytam horror), choć ostatecznie bardzo skróciłeś rolę wampira, a oddałeś pole szczeniakowi.

Sam tekst wymagał podarowania psa pod choinkę – rozumiem potrzebę, ale na to zawsze będę patrzył negatywnie – tak się nie robi.

Podsumowując – pomysł ciekawy, choć nie do końca dobrze zaplanowany, technicznie jeszcze należałoby tekst podrasować.

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć Krokus!

Bardzo dziękuję za komentarz. Nad tymi dialogami właśnie cały czas zastanawiałem się jak to zrobić. Jeśli pisze: wrócił do salonu i rzekł, to czy powinienem zakończyć to kropką? I dalej rozpocząć dialogiem, czy kropki nie powinno być? 

Staram się poprawiać Interpunkcje, czytając poradniki, sprawdzając w programach i czytając na głos. Ale mam tu duże braki.

Mama I Tata właśnie na takiej zasadzie chciałem potraktować, nie nadając im imion ale trochę się pomieszałem w tym. 

Postaram się popracować i przyjrzeć wszelkim uwagom.

Smasz,

Wg. mnie dwukropek, lub modyfikacja zdania.

Wrócił do salonu i rzekł:

– W wannie leży martwy karp.

Albo

Wrócił do salonu.

– W wannie leży martwy karp – rzekł.

Mnie też interpunkcja w wielu momentach przerasta, ale na pewno da się tego nauczyć :P jak będziesz ćwiczył, to pójdzie ku lepszemu.

Powodzenia!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Przeczytane.

Dzięki Ando za odwiedziny.

Przeczytałem. Początek miałeś dość ciekawy, pomimo bardzo sztucznych dialogów i kilku językowych niezręczności, jakiegoś zaburzonego szyku, czy kilku powtórzeń. Ale im dalej, tym było gorzej, tak jakbyś stracił serce dla tego tekstu i przestał dbać o styl. Od momentu wysłania dzieci na górę, do swoich pokoi, żeby tam poszukały prezentów, mniej więcej zaczyna się ten spadek formy.

A teraz o fabule. Bo fabułę masz, tego nie można Ci odmówić. Tyle, że ponad połowa tej fabuły okazuje się nieistotna dla końcowych wydarzeń. Od początku budowałeś klimat pod niepokój, mama nie wraca, dzieciaki czekają, ojciec się martwi, gdzie ta mama? Może jej się coś stało? Może miała wypadek? I to działa, na mnie tym bardziej, że sam napisałem kiedyś tekst o chłopczyku czekającym na mamę w zimowy, straszny wieczór. Ten niepokój narasta, potem potęgujesz go “jakimś” samochodem i “jakąś” postacią, która wchodzi do domu, ja sobie myślę, że to może policjant, który przyszedł poinformować o smierci mamy, o tym, że coś złego się stało, a tu okazuje się, że to jest mama, tylko tata nie rozpoznał ani samochodu, ani jej samej, kiedy pojawiła się w drzwiach. I tutaj siada klimat, na moment, bo tata konspiracyjnie pyta mamę czy to ma. I się zastanawiam, co też oni tam moga mieć, bo budowałeś wczesniej niepokój i on nadal mi się udziela. A oni kupują szczeniaczka. No WTF? Zabiłeś klimat w tym miejscu, bo cały niepokój zniknął.

Potem masz Mikołaja, który jest za oknem, i tu pomyślałem, że idziesz już w bajkę i moralizatorstwo, co nie byłoby może specjalnie odkrywcze, ale jeszcze by się wybroniło. Taki plot twist pozytywny, po niepokojącej narracji. Ale dajesz mi wampira, który zabija dzieciaka, potem resztę jego rodziny i cieszy się, że udało mu się wymyślić niezły bajer. I ja się zastanawiam nad tym, po cholerę było pół opowiadania o dzieciakach czekających na mamę i o prezencie od rodziców, skoro umierają od tak, po prostu, a to co się wydarzyło wcześniej nie ma niczego wspólnego z ich śmiercią, żadnego zaczepienia.

Ale idziesz dalej i wrzucasz do tego worka ze szczeniaczkiem i wampirem jeszcze prawdziwego Mikołaja. Każdą potrawę można zepsuć przesadzając z przyprawami, i to właśnie zrobiłeś w tym momencie, bo smak przestał być dla mnie znośny, a całe danie stało się niejadalne. Mikołaj przybywa do miasteczka, w którym jest pełno wyssanych przez wampira trupów (nienażarty ten wampir jakiś), trafia do domu rodzinki z początku opowiadania, widzi jak wampir wysysa dziewczynkę, a potem pada na kolana i szlocha, zaś wampir ucieka. No i jest jeszcze szczeniak na końcu, który liże krew.

Połamałeś tutaj konwencję co najmniej kilka razy, wyszedł Ci z tego bigos przyprawiony lukrecją i bitą śmietaną. W sumie miałeś przed samą końcówką dwa miejsca, w których mogłeś skończyć, ale ominąłeś te momenty, dalej sypiąc w garnek ingrediencje, które się z głównym zamysłem pogryzły.

Nie była to jakoś specjalnie satysfakcjonująca lektura niestety, chociaż przykrości też mi nie sprawiła. Mam nadzieję, że w przyszłości będzie mi dane przeczytać coś lepiej dopracowanego Twojego autorstwa.

Pozdrawiam serdecznie :)

Q

Known some call is air am

Bez rewelacji, ale nie czytało się źle ;)

Przynoszę radość :)

Hej,

 

przeczytałam i w sumie jakoś w połowie się zaczęłam gubić. Początek ma bardzo świąteczny klimat, chociaż nie ustrzegłeś się logicznych błędów (zaniepokojony mąż nie zadzwoni do żony?).

 

I psów nie daje się w prezencie, nawet w opowiadaniach. Zwłaszcza że dzieci reagują potem właśnie tak:

 

To lepsze niż ten pies, którego dostali wcześniej.

 

Ale potem się już pogubiłam. Mikołaj za Mikołajem. Taki plot twist byłby ciekawy, gdyby nie został podany na szybko. Twoje opowiadanie dzieli się w sumie na dwie, prawie równe części: w pierwszej dzieje się niewiele, ale ma to swój świąteczny klimat i buduje atmosferę, w drugiej historia gna do przodu, gubiąc przecinki i logikę. 

 

Reasumując: historia z potencjałem, w bardziej dopracowanym wydaniu mogłaby się naprawdę podobać. 

 

 

Hej, Smasz!

Dorzucę i ja swoje trzy grosze.

 

wyniosę te brudne talerze – po czym wstał i poszedł do kuchni.

Wielka litera gdzieś się zgubiła.

 

Chwile potem do uszu dzieci dobiegł odgłos dzwonków – dzyń, dzyń, dzyń – usłyszały gdzieś z zewnątrz i pobiegły do okna, jednak nic tam nie zobaczyły.

A tu, po pierwsze, zgubił się ogonek.

Po drugie, zapis z półpauzami jest błędny – zasadniczo w taki sposób (lub przy użyciu przecinków) zapisuje się wtrącenia. Gdybyś w tym momencie wyciął “dzyńdzanie”, zostałoby “do uszu dzeci dobiegł odgłos dzwonków, usłyszały gdzieś z zewnątrz” – co brzmi całkowicie nielogicznie. Sugerowałabym pierwszy myślnik zamienić albo na dwukropek, albo na kropkę i od “dzyń” zacząć nowe zdanie.

 

– Po co się tak staraliśmy.

Tu by się przydał pytajnik, ewentualnie wielokropek dla podbicia dramatyzmu.

 

Dzieci jakiś czas bawiły się z małym psem, który dopiero poznawał swój nowy dom. Robiło się coraz później, więc rodzice stanowczo kazali swoim pociechom iść spać, dzieci oczywiście nie chciały i opierały się, jak tylko mogły. Nowy pies wywoływał w nich wielką euforię i w ogóle nie myślały o spaniu. Chciały pokazać Rudolfowi cały dom, patrząc, jak ten niepewnie porusza się w nowym otoczeniu. Tata i Mama byli jednak nieustępliwi i wkrótce dzieci leżały już w łóżkach. Pełne ekscytacji nie mogły zasnąć, czekając na nowy dzień pełen zabaw z Rudolfem.

Dużo tu tych nowości, psów i domów. Generalnie cały akapit dość niezręcznie wypada.

 

Z bardziej ogólnych uwag: jest problem z przecinkami, to na pewno. Tytuł załapałam dopiero po przeczytaniu Twojego komentarza z wyjaśnieniem, bo rzeczywiście brak bezpośredniego nawiązania.

Zauważalny jest ten podział tekstu na dwie części. Jedna taka sielankowa, choć podszyta lekkim niepokojem (tu fajnie budujesz napięcie, choć trochę się ciągnie). Druga już zdecydowanie idzie w grozę, na którą czekałam od początku – ale jest zrobiona bardzo po łebkach. Zostało Ci jeszcze tyle do limitu, że mogłeś spokojnie rozwinąć. Samo zakończenie wywołało jakiś uśmiech (choć motyw z krwią na pyszczku na swój sposób jest groteskowo upiorny – co akurat dla mnie wychodzi na plus).

Generalnie całość wymagałaby jeszcze sporo pracy, choć ogólnie nie było źle. Czytało się w porządku, mimo pewnych niedoróbek. Życzę powodzenia w pracy nad warsztatem :)

Pozdrawiam!

Spodziewaj się niespodziewanego

Dzięki wam Outta Sewer, Anet, OldGuard, NaNa za odwiedziny i poświęcony czas.

 

Jest to pierwsze opowiadanie, które udało mi się skończyć. Chyba tak jest, że na początku to ze mnie wypływa i jako tako wygląda. Potem muszę dociągnąć do końca i widać jak to wychodzi. Dzięki za wszelkie uwagi. Będę pracować dalej nad warsztatem.

 

Pracuj, pracuj. Na początek zrób też plan i potem się go trzymaj. Musisz też ograniczyć ilość motywów wrzuconych do jednego opowiadania, bo im jest krótsze, tym gorzej to wygląda. Za co na pewno można Cię pochwalić, to za budowanie tego niepokoju na początku – mnie się Om akurat nie ciągnął, tylko powinieneś go zakończyć jakimś łupnięciem, a Ty go wyciszyles. To było zaskoczenie, owszem, ale to z rodzaju mniej pozytywnych. Powodzenia w dalszym pisaniu i nie zniechęcaj się naszym marudzeniem :) Pozdrawiam serdecznie – Q

Known some call is air am

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Nowa Fantastyka