
Uprzejmie proszę o czytanie opowiadania wieczorem/w nocy, przy zgaszonym świetle ;)
*****************
Mówią, że ciemność jest straszna. W mroku dzieją się złe rzeczy. Ja lubię ciemność, w niej było dobrze, ciepło, bezpiecznie. Ból przyszedł ze światłem, w piękny, spokojny dzień. Dlaczego? Przecież nic nie zrobiłam.
***
Iga stała z bukietem kwiatów nad grobem najlepszej przyjaciółki. Dzień był wyjątkowo piękny jak na listopad. Niebo bez cienia chmurki, ciepło. Chociaż wtedy był taki sam, a właśnie dziś mija rok od kiedy…
Kwiaty upadły na czarny, granitowy pomnik. Zakryła usta rękawem płaszcza i zaczęła szlochać.
– Iga, my też za nią tęsknimy – poczuła na głowie ciepłą dłoń którejś z koleżanek. I co z tego, głaskanie po głowie nic nie pomoże, nie ukoi tego bólu, pustki.
– Liliana na pewno na nas patrzy, tam, z góry – dodała druga.
Patrzy? Nie, nie zniosłaby wzroku Liliany. Tak bardzo czuła się winna jej śmierci. Nikt nie przypuszczał, nawet się nie domyślał, czemu zdrowa, niespełna dwudziestoletnia dziewczyna straciła równowagę i wypadła z balkonu dziesiątego piętra.
Nie miała odwagi podejść i zobaczyć co z niej zostało. Zapamiętała tylko zatrwożone szepty sąsiadów o metalowej siatce ogrodzenia. O drutach, które przeorały całą twarz, zbiły się z roztrzaskanym ciałem w jedną masę.
Śniła jej się często, właśnie taka, z miazgą w miejscu twarzy i pękniętymi oczami z których wystawały zakrwawione druty.
– Wracajmy już. – Koleżanki zapaliły kilkanaście jednakowych zniczy i ustawiły je w kształt serca.
Wizja martwej, zmasakrowanej Liliany była straszna. Ale gdzieś, zepchnięty do głębokiej podświadomości, majaczył obraz znacznie bardziej przerażający.
– Tak, wracajmy – Iga otrząsnęła się, nie dopuszczając, by to wspomnienie choć na chwilę zdołało opanować świadomość.
Widok jej żywej, na minutę przed wypadkiem.
***
Dokończyła sprzątać pokój, zerknęła w plan zajęć. Może zdąży jeszcze spotkać się z ojcem, potrzebowała tego. Rodzice rozwiedli się gdy była jeszcze mała, ale nigdy żadne złego słowa o drugim nie powiedziało. Wręcz przeciwnie, sprawiali zawsze wrażenie dobrych przyjaciół. O ile wiecznie zajęta czymś matka w ogóle potrafiła się przyjaźnić z kimkolwiek. Ojciec chyba nadal ją kochał.
– Tato, dlaczego rozwiedliście się z mamą? – zapytała kiedyś znienacka. Akurat był zajęty naprawianiem czegoś w komputerze.
– Przez Ewę – odparł odruchowo i natychmiast się poprawił. – To znaczy, uznaliśmy oboje, że tak będzie najlepiej. Nie pasowaliśmy do siebie.
Zawsze spokojny, ciepły i serdeczny ojciec tamtego dnia wyglądał, jakby mu przybyło kilka lat. Iga nie wiedziała, czy to przez pytanie czy tajemniczą kobietę, o której najwyraźniej nie chciał mówić. Czyżby zdradził mamę? Nie mogła w to uwierzyć.
***
– Hej, o czym myślisz, piękna? – Jacek od niechcenia potargał czarne, krótkie włosy swojej sympatii. – Pamiętasz, że pojutrze robimy u ciebie imprezę andrzejkową? Mam parę fajnych pomysłów na uatrakcyjnienie wieczoru.
– Byłyśmy na grobie Liliany. Wczoraj – odparła. Spoważniał, objął ją mocno i uścisnął.
– Wiem jak bardzo przeżyłaś jej śmierć.
– To moja wina.
– To był wypadek! Zdejmowała pranie z balkonu, potknęła się i nieszczęśliwie wypadła przez barierkę. Nie mogłaś tego przewidzieć, gdyby nie było cię u niej, wydarzyłoby się to samo.
Potrząsnęła przecząco głową i otarła łzy. O czym rozmawiali wcześniej? A, impreza.
Uatrakcyjnianie zabawy według Jacka polegać miało na kilku trickach, mających na celu wywołać atmosferę strachu i napięcia podczas wróżenia. Przymocował ledwie widzialne nitki do drzwiczek szafki, jakieś gadżety, maskotki mające spaść na głowę w kulminacyjnym momencie wywoływania duchów i takie tam głupoty. Westchnęła ciężko, rok temu pewnie uznałaby pomysł za genialny, ale teraz miała wystarczająco dużo strasznych wspomnień, by odczuwać ochotę na dodatkową porcję adrenaliny. Zresztą, w sumie akurat pomysły Jacka zupełnie nie wydawały jej się straszne. Nie można przestraszyć się skrzypiących drzwi, gdy stało się twarzą w twarz z koszmarem.
Czuła jednak niepokój na myśl o wróżbach. Nikt nigdy nie chciał jej powróżyć. Cyganki, zaczepiające przechodniów, jej nie zaczepiały. Gdy próbowała podejść do jednej ta uciekła, jakby gonił ją patrol straży miejskiej. Raz udały się z Lilianą do profesjonalnej wróżki. Zamknęła im drzwi przed nosem, prosząc, by więcej do niej nie przychodziły. Liliana stwierdziła, że sama w takim razie nauczy się wróżyć, kupiła karty do tarota, jakieś podręczniki. Nauczyła się. Czy to dlatego? Czy musiała zginąć dlatego, że odważyła się powróżyć swojej najlepszej przyjaciółce?
***
Dom był duży, rodzice rozbudowywali go, jak jeszcze byli razem. Znaczy, ojciec rozbudowywał, mama tylko dawała na to pieniądze. Iga często gościła przyjaciół, zajęta wiecznie mama zachęcała ją do tego. Dziś też została dłużej w pracy, dając błogosławieństwo na imprezę andrzejkową.
Jacek, Ania, Gosia, Marek, Krzysiek, Kasia, druga Ania, Kacper, Natalia, Grzesiek z Olą. – Iga zrobiła szybki przegląd zaproszonych gości. Brakowało jeszcze wiecznie spóźniającego się Tomka.
Jacek świetnie się czuł w roli organizatora, piski dziewczyn, gdy przygasało światło i znienacka spadły na głowę maskotki, a potem radosne śmiechy świadczyły o tym, że jego pomysły wypaliły w stu procentach.
– To teraz będziemy wywoływać duchy!
– Ja! Najpierw ja! – Gosia szybko zajęła miejsce przy stoliku. Jacek wyjął planszę i talerzyk.
– I kogo chcesz wywołać?
– Ducha Michaela Jacksona!
Towarzystwo gruchnęło śmiechem, a Gosia z obrażoną miną położyła dłonie na talerzyku.
Iga uśmiechnęła się do siebie i poszła do kuchni, przygotować kolejną porcję błyskawicznie znikających kanapek.
-…zapytaj, czy widział swój pogrzeb i czy podobało mu się…
Jacek wymknął się tuż za nią.
– Pomogę. – Wyjął z lodówki wędlinę i ogórki. Iga kroiła w tym czasie bułkę.
– Nieźle ci to wyszło, wszyscy dobrze się bawią – zauważyła.
– To ty jesteś organizatorką imprezy, ja tylko pomagam. Ale najlepsze jeszcze przed nami. – Puścił oczko, ale widać po nim było, że jest dumny z pochwał. Gdy wrócili z tacą kanapek, Ania właśnie kłóciła się z Kacprem, na temat kto i jakiego ducha ma wywołać w następnej kolejności, bo ani duch Michaela Jacksona ani Curta Cobaina nie raczył współpracować.
– Wiem! – Natalię naglę olśniło i wcelowała palec prosto w Igę.
– Tak? – Uniosła brwi, mając złe przeczucia.
– Możesz przywołać ducha Liliany!
Zapadła nagle cisza. Kilka kanapek zsunęło się z tacy na ziemię.
– To nie jest dobry pomysł – Jacek stanął w obronie dziewczyny, widząc jej zmienioną nagle twarz.
– W porządku – odrzekła, nieswoim głosem, odstawiając jedzenie na stół. Mogę spróbować. Przecież to zabawa.
"A jeśli to coś więcej niż zabawa, to muszę cię zapytać o to." – dodała w myślach, siadając przed talerzykiem. Wszyscy w milczeniu podali sobie ręce, atmosfera stała się dziwnie napięta i poważna. Zamknęła oczy.
– Liliano wzywamy cię, tęsknimy za tobą. Jeśli mnie słyszysz przybądź i daj nam znak.
Położyła dłonie na talerzyku. Światło nagle przygasło na moment.
"Jacek mógłby sobie darować" – pomyślała.
Talerzyk nagle drgnął, strzałka wskazała "nie".
– Co nie? – zapytał Marek.
– T-o-n-i-e-j-a-c-k – zanotowała Ania, pełniąca rolę skryby.
Iga poczuła, jak jeżą się jej włosy na karku.
– Liliano? To ty? – szepnęła, poruszając bezgłośnie ustami.
– N-i-e-t-o-j-a-e-a – odczytała Ania.
Iga popatrzyła na swojego chłopaka, szukając wskazówek, ale on tylko uśmiechnął się niepewnie. Co tym razem wykombinował?
– K-o-c-h-a-m-k-o-h-a-m-c-i-e – wskazały następne literki. Iga chwilę sklejała sens odczytanej wiadomości, po czym zdjęła dłonie z talerzyka, podeszła do Jacka i zarzuciła mu ramiona na szyję, wtulając się z całych sił.
– Ja ciebie też, wariacie – szepnęła.
Ania odłożyła długopis i zaczęła bić brawo, reszta towarzystwa podchwyciła.
– Jakie to romatyczne – westchnęła Natalia, zerkając na Marka.
Iga nagle poczuła, jak Jacek w jej objęciach wiotczeje. Nie utrzymała ciężaru i chłopak upadł bez przytomności na podłogę. Wszyscy zerwali się z miejsc i zastygli nagle, nie wiedząc co powiedzieć. Pierwsza zaczęła histerycznie piszczeć Gosia, reszta dziewczyn przyłączyła się, tworząc nieznośną kakofonię. Któryś z chłopaków przytomnie wyciągnął telefon i wezwał karetkę.
Iga, blada jak papier, oparła się plecami o ścianę, nie mogąc oderwać wzroku od widoku twarzy Jacka.
Twarzy wykrzywionej strasznym, nieludzkim grymasem przerażenia.
Twarzy, którą już kiedyś widziała.
Twarzy Liliany.
***
Matka przyjechała po nią do szpitala. Nie pytała o nic, Iga też wolała pogrążyć się we własnych myślach. Jacek jeszcze żył, choć miał rozległy zawał, udar i leżał w śpiączce. Nie wiadomo było, kiedy i czy w ogóle się obudzi.
– Co ze mną jest nie tak?! – wybuchnęła. – Najpierw Liliana, teraz Jacek…
Matka przyspieszyła nieznacznie, nie odpowiadając.
– Mamo… co ze mną jest nie tak?! – krzyknęła.
– Przepraszam, nie wiem, nie umiem chyba ci pomóc – odparła w końcu. – Wydaje mi się, że wszystko z tobą jest w porządku. Ale może lepiej będzie, jak zawiozę cię do ojca. Posprzątam w domu za ciebie.
No tak, matka jak zawsze, opanowana, spokojna, praktyczna i zimna jak lód. Nie miała w sobie żadnych emocji, chociaż ojciec twierdził, że kiedyś była inna.
– Dobrze, zawieź mnie do niego – westchnęła, zrezygnowana.
***
Musiała, po prostu musiała w końcu komuś o tym opowiedzieć. Tata z kolei był bardzo wrażliwy, martwiła się, że będzie się przejmował. Ale nie mogła już dłużej tłamsić w sobie tej historii. Usiedli razem, przy kuchennym stole, z butelką słodkiego wina. Światło z jednej, małej żaróweczki nad kuchenką rzucało długie cienie. Wzdrygnęła się. To były ostatnie, przytomne słowa Liliany przed śmiercią.
„Za tobą jest jakiś cień".
Ojciec nalał wina do szklaneczek.
– Przykro mi z powodu Jacka, to bardzo miły chłopak. Mam nadzieję, że się wybudzi. To o nim chciałaś ze mną porozmawiać?
Potrząsnęła przecząco głową.
– Nie, nie o nim. Tato, muszę ci opowiedzieć o Lilianie.
***
– Już mam opanowane podstawy! – śmiała się. – Idziemy do mnie, wreszcie ci powróżę i dowiemy się, co za straszną tajemnicę kryje twoja przyszłość!
Śmiałam się razem z nią, to była przecież zabawa. Cyganki i wróżki to dziwaczki jakieś, kto ich tam wie, czemu nie chciały wróżyć akurat mi. Wjechałyśmy windą na ostatnie, dziesiąte piętro, Lil otworzyła drzwi do mieszkania. Na stoliku leżała jakaś kartka.
– Kurcze, mam zdjąć pranie z balkonu, mama mi zostawiła wiadomość – westchnęła. – Ale to później, pomożesz mi?
– Jasne – przytaknęłam.
– No to chodź, siadaj.
Posadziła mnie przy okrągłym stoliku, nakrytym białą, koronkową serwetką i wyjęła karty. Wzięła mnie za rękę, po czym w skupieniu zaczęła tasować.
– To tarot? – zagadnęłam. Przytaknęła i podała mi karty.
– Przetasuj je, myśląc o pytaniach, na które chcesz poznać odpowiedź. A potem wyłóż siedem kart – pouczyła, poważnym głosem. Nigdy takiej Liliany nie widziałam, zawsze roztrzepana, chichocząca a teraz siedziała przede mną poważna, skupiona. Nie pasowało to do niej.
Zrobiłam to, o co prosiła. Wyłożyłam na stolik siedem kart. Wszystkie miały bardzo ponure obrazy, jakieś miecze powbijane w ciała, czy wiszące nad czyjąś głową i do tego facet wyglądający jak Charon nad Styksem.
– Dziesiątka mieczy, dziewiątka mieczy, ósemka… siódemka, szóstka, piątka mieczy i Pustelnik – ogłosiła Liliana. Jej głos nieco drżał.
– To chyba nie jest najlepsza wróżba, co? – zagadnęłam.
– Nie jestem pewna, to jakiś rzadki i trudny układ, że same karty mieczy i jeszcze Pustelnik.
Czułam, że nie mówi całej prawdy.
– To chyba znaczy… że za tobą jest jakiś cień – dodała i popatrzyła na mnie. Jej oczy nagle rozwarły się szeroko i krzyknęła, zasłaniając dłonią usta z przerażenia.
– Lil, co się stało? – chciałam ją objąć, w tym momencie przez jej twarz przebiegła fala upiornych skurczy, jakby coś od środka próbowało zerwać skórę. Zaczęła histerycznie szlochać i jednocześnie mówić coś, nienaturalnie niskim, na granicy słyszalności, głosem. Przez moment wyraźnie poczułam w pokoju obecność kogoś jeszcze.
– Lil, proszę uspokój się – wykrztusiłam, ale moje słowa brzmiały niewiele lepiej niż jej. Wytrzeszczyła przerażone oczy widząc coś za mną. Zaschło mi w gardle, powoli odwróciłam się. Pokój wyglądał normalnie, za mną stał tapczan i regał ze szklanymi drzwiczkami. W odbiciu widziałam tylko siebie i Lil.
– Nic tam nie ma – wydusiłam z siebie, z uczuciem ulgi. Ale ona nie podzieliła tego uczucia. Wycharczała coś, niezrozumiale.
– Powiedz mi, co się dzieje! – krzyknęłam histerycznie.
– Pranie. – Niski, chrypiący i rozciągnięty głos, jaki nigdy do niej nie należał. – Muszę zdjąć pranie.
Pchnęła mnie i pobiegła, prosto na balkon. Ruszyłam za nią, stanęła na stołku, oparła jedną stopę na barierce i spojrzała na mnie. Jej twarz wykrzywił najgorszy grymas przerażenia, jaki mogłabym sobie wyobrazić, po czym panicznie złapała za jedno z prześcieradeł i razem z nim runęła w dół.
***
Nalał sobie jeszcze trochę wina i wypił, jednym haustem.
– Jest jeden sposób, żeby mieć pewność, czy to faktycznie dlatego – powiedział powoli.
– Jaki? – zapytała. Jej głos jeszcze drżał z wyrzuconych przed chwilą z siebie emocji.
Wstał, wyszedł i wrócił po chwili z talią kart.
– Powróżę ci – odparł.
– Tato, nie chcę – szepnęła. – Jeżeli naprawdę coś w tym jest…
– Sprawdzimy – uśmiechnął się. – Mnie nie jest tak łatwo przerazić.
– Ale ja się boję! – krzyknęła. – Nie chcę, po prostu nie chcę. Jacek leży w szpitalu, Liliana nie żyje, a ty…
– No dobrze już, dobrze – przytulił ją. – W takim razie, utulę cię do snu i poczekam przy tobie aż zaśniesz. Po tych przeżyciach pewnie będzie ci trudno, ale spróbuj.
Zasnęła gdzieś koło pierwszej. Sen miała niespokojny, równo o czwartej trzydzieści obudziła się nagle, zlana potem. Czuła, że wydarzyło się coś złego.
– Tato…? – szepnęła. Zapaliła nocną lampkę i wygrzebała spod łóżka kapcie. Gdy miała wyjść z pokoju, coś ją tknęło. W świetle lampki rzucała na ścianę cień. Ale to nie był jej cień, długie włosy, za ramiona, jakich nigdy w życiu nie miała i nienaturalnie wydłużone ręce o zdeformowanych dłoniach i palcach. Wpatrywała się w zjawisko, nie mogąc wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Poruszyła ręką. Cień na ścianie również. Wykrzywiona, czarna dłoń nagle wysunęła się z płaszczyzny ściany.
Iga wrzasnęła przeraźliwie. Szybki tupot, zapalone światło, zatroskana twarz ojca. Cień zniknął.
– To był zły sen, córeczko – powiedział, przytulając ją. – Tylko zły sen.
Ciepłe, zdeformowane dłonie pogładziły ją po plecach a długie włosy otoczyły ich oboje. Iga chlipiąc cicho wsunęła się z powrotem do łóżka.
Rano, gdy weszła do kuchni, mała żaróweczka wciąż świeciła, wino i szklanki stały na blacie. Ojciec leżał na stole. Obok rozsypane karty i jej zdjęcie, pod nim as pik, as trefl i dziewiątka pik. Oraz zabazgrana kartka i długopis.
– Tato – szepnęła błagalnie, potrząsając jego ramię. Było bardzo zimne.
***
Sekcja wykazała, że zgon nastąpił o czwartej trzydzieści, zawał serca. Widziała twarz ojca po śmierci, miał rację, nie bał się. Umarł z błogim uśmiechem na ustach.
– Iga, zamówiłam ci na jutro wizytę u psychologa – powiedziała matka. – Za dużo rzeczy ostatnio się wydarzyło, a ja nie wiem jak ci pomóc.
– Mogłabyś mnie przytulić – wybuchnęła.
– Jeśli to coś ci da… – wyciągnęła ręce i objęła ją. Oschle. W ramionach matki nie było czułości, miłości, jakichkolwiek uczuć. Jej dotyk był tak różny od serdecznego, ciepłego uścisku ojca. Ojca, który już jej nie przytuli, który umarł nad ranem bo chciał jej pomóc.
Iga rozszlochała się na tą myśl. Mama chyba ma rację, psycholog się przyda. Czuła, że sobie nie radzi z tym wszystkim, wyrzuty sumienia pożerały ją od środka.
– Dziękuję mamo – szepnęła. – Pójdę teraz do siebie.
– Muszę wrócić do pracy, dasz sobie radę?
– Tak, nie martw się.
Usiadła w pokoju i wyciągnęła z kieszeni pomiętą kartkę, którą ojciec zostawił przed śmiercią. Widać było, że kilka razy próbował coś napisać, ale litery rozjeżdżały się, tworząc nieczytelne bazgroły. Obróciła kartkę kilka razy. Odsunęła na odległość ramienia i wtedy zauważyła. Wśród poplątanych linii widniał krzywy napis.
„Ewa Cię kocha".
Z czymś jej się to skojarzyło.
Na stoliku leżał zeszyt, w którym Ania zapisywała na zabawie wskazania „duchowego talerzyka". Wzięła go do ręki. Po serii nieczytelnych wezwań Gosi był zapis jej.
– T-o-n-i-e-j-a-c-k
– N-i-e-t-o-j-a-e-a
– K-o-c-h-a-m-k-o-h-a-m-c-i-e
Śmieszny błąd ortograficzny w drugim „kocham". Zaraz. Przyjrzała się uważnie jeszcze raz. W pierwszym zdaniu też brakowało jednej litery. Dziewiątej. Tak jak tu. I tak jak w zdaniu drugim.
– Nie, to ja, Ewa… – szepnęła do siebie i zrozumiała nagle wszystko. To nie były wygłupy Jacka, on, tak jak tata i Liliana zobaczyli tajemniczą Ewę.
– Więc pokaż się i mi – powiedziała Iga, dumnie unosząc głowę.
***
Było już ciemno, w pokoju świeciła tylko lampka nocna. Iga rozłożyła karty, zerkając na wydrukowaną przez siebie ściągę.
– No chodź – syknęła. Trzy karty, te same co u ojca na stole. As pik, as trefl i dziewiątka pik. Wiedziała już, że oznaczają śmierć.
– Chodź po mnie i zostaw Jacka! – krzyknęła. Popatrzyła wprost, na ścianę. Cień był normalny, nic się nie działo.
„Wariuję? Chyba naprawdę z tym psychologiem to był niezły pomysł" – westchnęła, doceniając pragmatyzm matki.
Nagle zobaczyła. Za jej cieniem widniał drugi, słaby ale ciemniejący z każdą sekundą. Serce zaczeło bić jak oszalałe, kiedy postać o długich włosach i powykrzywianych rękach stawała się coraz wyraźniejsza. Iga wstała i powoli ruszyła w stronę przedpokoju. Cień, teraz już wyraźny i czarny, przesunął się za nią. W gardle dziwnie drapało, czoło zrosiło się kroplami potu. Stanęła przed lustrem i powoli, czując paraliżujący strach, podniosła wzrok.
Odbicie było jej i zarazem nie-jej. Twarz blada, spocona, starsza o kilka lat. I włosy, długie do pasa. Wyciągnęła rękę – w odbiciu sprawiała wrażenie połamanej, nienaturalnie powykręcanej.
– Czego chcesz? Co zrobiłaś tacie i Lil? Uwolnij Jacka! – wykrzyczała histerycznym szlochem. Wtedy lustro zafalowało i drgnęło. Sparaliżowana nagłym lękiem Iga patrzyła, jak jej odbicie robi krok naprzód i staje przed lustrem. Powykręcane dłonie wyciągnęły się i przytuliły ją mocno, objęły, wchłonęły z całych sił.
Iga zapadła w ciemność.
***
– Nie bój się, kocham cię. Tata zawsze chciał mnie zobaczyć, jemu tu dobrze.
– Kim ty jesteś?
– Teraz tobą. Chodź, pokażę ci coś.
Powoli zeszła do piwnicy. Wykrzywione ręce odsunęły stary, zakurzony regał. Za nim znajdowała się metrowa wnęka. W niej plastikowa beczka z wydrapanymi literami.
„Ewa + 1985"
– Zajrzyj do środka.
Posłusznie wyciągnęła beczkę i sięgnęła. Dłonie wyjęły zawiniątko, okręcone szmatami. Położyła je na podłodze. Żarówka tańczyła dziko, ze ścian przyglądały się sylwetki ojca, Jacka i Liliany.
W zawiniątku znajdował się malutki, biały szkielet.
– Zabiła mnie, bo chciała robić karierę. Tata nigdy jej nie wybaczył. Ja też jej nie wybaczyłam. Ani tobie, kochana siostro, tego, że zajęłaś moje miejsce. Ale teraz mi pomożesz. Chodź, poczekamy na nią, aż wróci z tej pracy.
Wyszła powoli z piwnicy, z zawiniątkiem na rękach. Usiadła w fotelu, w ciemnościach, czekając długie lata, choć minęło zaledwie parę godzin. Chrobot klucza w zamku, wróciła.
– Teraz, idziemy!
Matka zatrzymała się wpół kroku. Jej młodsza córka z obłąkanym wyrazem oczu trzymała w dłoniach szkielet noworodka, mamrocząc coś przy tym. Czarny cień oplótł ramiona, wypełnił całe pomieszczenie duszną wonią.
– Daj jej spokój – powiedziała, jak zawsze spokojna i opanowana. – To mnie szukasz, Ewo.
Czarny kłąb rzucił się na nią, lecz nagle zahamował, zaczął się rozpływać.
– Zabrałaś mi wszystkich, których kochałam. Tatę, Lilianę, Jacka. Nie pozwolę ci zabrać jeszcze mamy – powiedziała Iga. Zgniotła nadludzką siłą drobne kostki. Czarny cień jęknął przeraźliwie, głuche dudnienie i wycie przetoczyło się gdzieś pod ziemią. Przez palce Igi ściekała krew.
Matka i córka patrzyły na siebie, nie wiedząc co powiedzieć. Pierwszy raz tak bliskie sobie, połączone potworną tajemnicą.
– Nigdy nie umiałam być dobrą matką, ani dla niej, ani dla ciebie. Przepraszam, Iguś – odezwała się w końcu.
– Nie szkodzi i tak cię kocham, mamo. W końcu to mnie wybrałaś.
– Dziękuję.
Przytuliła ją mocno i wreszcie z serdeczną czułością.
Przyjemne opowiadanko, klimatyczne. Podobało mi się.
OK, do konkursu. :)
Magiczne, ciekawe i trzymające nastrój. Jak dla mnie 5. Choć ja mały żuczek - nie moge oceniać ;)
A czy miały sens ataki Ewy przed atakiem na matkę? Bo z jednej strony upiorną siostrą kieruje zupełnie jasny cel, a z drugiej zachowuje się ona jak jakiś niewyżyty poltergeist o morderczych zapędach. Pomijając niespójności, nie-w-pełni-logiczności, jest to wciąż niezłe opowiadanie.
Zapowiadało się jak kolejna odsłona "zmierzchopodobnej" historii dla nastolatków, ale potem było już tylko lepiej. Udało Ci się mnie zaskoczyć, zmylić, zaciekawić. Dobra robota. Chociaż się czepnę: nie podobało mi się zdanie na końcu: Zgniotła nadludzką siłą drobne kostki. - czy rzeczywiście trzeba nadludzkiej siły, żeby zgnieść rozpadający się szkielecik noworodka?
Nie czytałam przy zgaszonym świetle, ale mam gorączkę, też niezły efekt ;)
Ode mnie 5. Pozdrawiam.
Dołączam swoje "achy". Opowiadanie posiada niezwykły klimat, wciąga i jednocześnie zaskakuje. Zasługuje na 5.
Dziękuję wszystkim za komentarze i przychylne przyjęcie opowiadania :)
@wysniony: nie lubię bronić swoich opowiadań, bo uważam, że tekst ma się obronić sam, ale napiszę tylko, że ona nikogo poza matką nie próbowała mordować - po prostu po spełnieniu warunku, nieprzygotowani "wybrańcy" ją widzieli (i to niekoniecznie w przyjaznym ustosunkowaniu) a reakcją na ten niecodzienny widok ;) było zwariowanie/zawał.
@Dreammy - jeśli chodzi o "zgniecenie" rozumiane jako "rozdzielenie szkieletu na kostki pierwsze" to owszem, masz rację. Pisząc ten fragment miałam na myśli raczej zgniecenie na bardziej drobną formę. Ale mój błąd, mogłam to ująć jaśniej.
W takim razie można zadać sobie pytanie, dlaczego ktoś zobaczył ducha ;p Gdyby duchy były inkluzywnie widzialne, to Twoi bohaterowie pomarliby jak muchy, wszyscy. A przypominam, że jeden z ataków nastąpił w miejscu pełnym ludzi. Stąd prosty, logiczny wniosek, że aby ujrzeć ducha, duch musi tego chcieć. A jeśli chce... no to wtedy występuje nieścisłość, o której wspomniałem ;]
mogli ją zobaczyć tylko ci, którzy wróżyli bohaterce - w miejscu pełnym ludzi ten warunek tylko niejako "spełniał" organizator imprezy. A co do "chęci" - przypominam, że duch również był zazdrosny i z zazdrości chętnie przy okazji siostrę pozbawiał najbliższych osób :)
Odnoszę wrażenie, że Twój duch po części zachowuje się jak matematyk-zabójca. Dąży do tego, by wytępić wszystkie cele spełniające warunki jemu-tylko-znanego równania. I z jakiegoś powodu nie lubi wróżbitów. A gdy do żądzy mordu dołączyć maniakalną zazdrość, siostrzaną nienawiść przy równoczesnej ślepej, siostrzanej miłości, brak litości dla niewinnego ojca, swojego stworzyciela, wychodzi charakterystyka całkiem interesującego pod względem psychologicznym popaprańca. Po śmierci czlowiek przeżywa kryzys osobowościowy czy jak?
a myślisz, że gdyby Ciebie zabili, to byłbyś normalny? ;)
Myślę, że na dzwonieniu łańcuchami i wydawaniu jęczących odgłosów bym poprzestał :) No, czasem zasypiające dziecko można by nastraszyć, paranoikowi w lustrze się objawić, zabrać komuś kluczyki do samochodu i przyglądać się, jak ich szuka, zakraść się do szatni dziewcząt i sprawić, by ręczniki nagle zaczeły lewitować - ale to są psikusy. Duch-mściciel - raczej nie dla mnie.
Do tej pory najlepsza "Masakra 2010" jaką czytałam :) Bardzo klimatyczne i wciągające.
Jedyny element, do którego mogłabym się przyczepić to motyw z beczką i szkieletem noworodka (brrr...). Ta wizja nie do końca pasuje mi do portretu matki głównej bohaterki - ambitnej i wykształconej kobiety sukcesu. Tym bardziej, że w 1985 roku prawo dopuszczało aborcję ze względu na "trudne warunki życiowe kobiety" (w praktyce wystarczyło oświadczenie kobiety, że znajduje się w takiej sytuacji). Dlatego wydaje mi się, że dokument potwierdzający wykonanie zabiegu skutecznie zastąpiłby beczkę. Wtedy też scena pojednania Igi z mamą byłaby bardziej autentyczna (aborcję łatwiej zrozumieć i wybaczyć niż zabójstwo noworodka).
Poza tym, super :) Zabieram się za Twoje pozostałe teksty ;)
Z tymi beczkami to była afera medialna kilka lat temu. Patologiczne małżeństwo zabijało noworodki i trzymało je w beczkach (nie był to jeden noworodek - kolekcja była większa). Myślę, że stąd wzięła się ta beczka.
Opowiadanie jest tak dobrze napisane, że przeczytałem je w całości, mimo że nie lubię makabry.
Piątka od rinosa :)
Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.
Rinos - znam tamtą aferę (to była prawdziwa real life MASAKRA...). Rzecz w tym, że tam to była jakaś totalna patologia, a matka bohaterki to dobrze sytuowana, wykształcona kobieta. Beczka troszkę gryzie mi się z wizją cudownego pojednania Igi z kobietą, która mimo wszystko zabiła jej siostrę. Za to znacznie lepiej pasuje do tematu konkursu, niż moja lżejsza propozycja ;)
Lubię opowiadania grozy, ale wróżby i mściwe duchy nie stanowią dla mnie szczególnych atrakcji. Jednak rozumiem ich obecność – takie były wymagania konkursu, coś musiało straszyć. Mimo wszystko opowiadanie przeczytałam z pewnym zainteresowaniem, natomiast zupełnie nie kupuję kościotrupka w beczułce.
Uatrakcyjnianie zabawy według Jacka polegać miało na kilku trickach, mających na celu… – Powtórzenie.
-…zapytaj, czy widział swój pogrzeb i czy podobało mu się… – Brak spacji po dywizie, zamiast którego winna być półpauza.
…bo ani duch Michaela Jacksona ani Curta Cobaina nie raczył współpracować. – …bo ani duch Michaela Jacksona ani Curta Cobaina nie raczyły współpracować.
Jest mowa o dwóch duchach.
Cyganki i wróżki to dziwaczki jakieś, kto ich tam wie, czemu nie chciały wróżyć akurat mi. – Cyganki i wróżki to dziwaczki jakieś, kto je tam wie, czemu nie chciały wróżyć akurat mnie.
…złapała za jedno z prześcieradeł i razem z nim runęła w dół. – …złapała jedno z prześcieradeł i razem z nim runęła w dół.
Iga rozszlochała się na tą myśl. – Iga rozszlochała się na tę myśl.
Więc pokaż się i mi – powiedziała Iga… – Więc pokaż się i mnie – powiedziała Iga…
Serce zaczeło bić jak oszalałe… – Literówka.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Pora, mam nadzieję, zadowalająca. Gaszenie światła sobie odpuściłam. Szkoda oczu.
Nie zadziałało. :-) Beczka bardziej mnie zdegustowała niż wystraszyła. Ale ja jestem Finkla. ;-)
Babska logika rządzi!
W ostatnim czasie, gdy zasiadam do czytania czegokolwiek dla przyjemności, wybieram tylko solidne, sprawdzone produkty (jak książki ulubionych pisarzy), albo opowiadania kilku ledwie autorów na tym portalu*, a więc…
…zasiadłem do Twojego starego horroru :)
Staruszek wciąż daje radę – było klimatycznie i niepokojąco, a bohaterkę i jej rodziców odmalowałaś w całkiem wiarygodny sposób. Motyw z wywoływaniem duchów wyszedł bardzo fajnie. Tożsamość ducha… ciekawa. Nie dziwota, że wróżbitki unikały dziewczyny…
Warsztatowo nie to co teraz, rozjechało się też formatowanie. Ale pal licho, podobało mi się.
Jak zaleciłaś, światło zgasiłem, a nawet włączyłem w tle muzyczkę, którą odtwarzam tylko przy pisaniu horrorów. Nawet z sympatii podrzucę Ci linka, Bello! :D Może Cię zainteresuje.
Na koniec zwrócę tylko uwagę na jedno zdanie, bo niezmiernie mnie rozbawiło:
Jacek jeszcze żył, choć miał rozległy zawał, udar i leżał w śpiączce.
XD Może jeszcze sepsa, padaczka, odma prężna, wysoka niedrożność, odruch masowy, hmm? Coby nie było mu za lekko? ;P
Tyle od Counta, trzym się ciepło!
*No i ten nieeeeeeeszczęsny dyżur, eeeeech… :(((
"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."
Nie wiem, jak to zrobiłam, ale przegapiłam komentarze Reg i Finkli, dopiero Twój, Councie, mnie tu ściągnął :) Muzyczka przyjemnie niepokojąca, aczkolwiek ja zarówno do czytania jak i pisania muszę mieć ciszę. Opowiadanie to faktycznie staroć i pozostaje mi jedynie przeprosić za usterki. Dziś napisałabym inaczej :)
Może za często gasisz światło? ;-)
Babska logika rządzi!
Albo za rzadko zapalam ;)
Polecam świece liturgiczne albo, na świeżym powietrzu, znicze. Nie dość, że palą się długo i wszystko widać, to jeszcze ten klimacik… <3
Z tej składanki koniecznie sprawdź When a child decide to die. Gdy ten chłopiec deklamuje: “There's no way out… I'm going to die.” ciary przechodzą :D
A tak poza tym… Czy Count mógłby mieć do Ciebie dwie prośby/rozkazy? Hmm?
"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."
Mieć możesz, ale wykonanie ich to już zależy jakie będą :) Dawaj :)
Dobra.
A zaaaaatem!
…
..
.
!!!JEDEN!!! – Czy podzielisz się .pdf-em lub .doc-iem z W twoich snach? Taki żeś bezmiar znaków tam naprodukowała, że chyba tylko jadąc mą limuzyną marki Jelcz dam radę je przeczytać! Hmpf! Jeśli tak → primagen@vp.pl
!!!DWA!!! – Droga Bello – czy zostaniesz moją sojuszniczką? :3
"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."
1!!! – zaraz poszukam, teoretycznie powinnam gdzieś mieć :)
2!!! – jeśli to to, o czym myślę, to chyba… już? :)
Wooohoooo! Mam to!
…
Wooohooo! x2 Jeśli tylko kliknęłaś ze szczerym sercem, Bello, to istotnie – JUŻ. Ufam, że z dużą dozą gorliwości podejdziesz do nowych obowiązków i z dumą będziesz nosić laur Sojuszniczki, czerpiąc z niego – naturalnie – liczne, niebagatelne korzyści! :3
"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."
Obowiązki, powiadasz? :D Ja i obowiązki to się średnio lubimy ;D Ale laur Sojuszniczki to chętnie ponoszę :)
Jest to obowiązek dwojakiego rodzaju, Bello. Permanentnego, wymagającego od Ciebie bezwarunkowej wiary w ideę oraz celowość tego sojuszu, a także okolicznościowego – a mianowicie, jesteś zobowiązana uczcić przymierze drinkiem, który to Ci zamierzam przy najbliższej okazji postawić ;D
Poza tym, same profity! :D
"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."
A, takie obowiązki to ja chętnie :D