- Opowiadanie: Gekikara - Miłość Schrödingera

Miłość Schrödingera

Mia­łem to opo­wia­da­nie gdzieś wy­słać, ale w sumie nie mam szczę­ścia do pu­bli­ka­cji po­za­por­ta­lo­wych, a pew­nie jeśli będę cią­gle spa­mo­wał ma­ila­mi na skrzyk­nę NF’u, to tra­fię na czar­ną listę, więc oto jest.

Je­stem też wiel­ce cie­kaw Wa­szych opi­nii.

 

Bar­dzo dzię­ku­ję be­tu­ją­cym za uwagi do tech­ni­ka­liów, cho­ciaż zna­jąc mnie, jesz­cze wiele ich się ukry­wa w tek­ście.

 

A, i na ko­niec ostrze­że­nie dla tych, co nie spraw­dza­ją tagów. To ro­mans o me­cha­ni­ce kwan­to­wej.

...ale taki ro­mans po ge­ki­ka­ro­we­mu.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Miłość Schrödingera

Marta obu­dzi­ła mnie, bym objął wartę. 

Otwo­rzy­łem oczy, do­strze­głem jej twarz na­chy­la­ją­cą się nade mną i od razu sobie o wszyst­kim przy­po­mnia­łem. Na po­ca­łu­nek za­re­ago­wa­łem zdzi­wie­niem oraz bier­ną ak­cep­ta­cją, która prze­ro­dzi­ła się w pod­nie­ce­nie. Marta wciąż była cho­ler­nie pięk­na, to jedno się nie zmie­ni­ło. Ko­cha­li­śmy się. Nie, to złe słowo. Pie­przy­li­śmy się.

Marta za­mknę­ła oczy. Za­ufa­ła mi i po­zwo­li­ła po­rwać się chwi­li. Kra­jo­braz za oknem ponad ramą łóżka zmie­niał się za każ­dym razem, gdy na niego zer­ka­łem, ale wtedy to było nie­waż­ne. Wspo­mnie­nia ule­cia­ły, czas się za­pę­tlił i przez te kilka chwil by­li­śmy tylko ja i ona.

To za­baw­ne, je­że­li po­my­śleć, że trzy dni wcze­śniej je­dy­nym, czego chcie­li­śmy, to roz­stać się i nie spo­tkać już nigdy wię­cej.

Jakaś część mnie nadal tego pra­gnę­ła – z Martą na pewno było tak samo. Prze­cież nie pa­so­wa­li­śmy do sie­bie, morze gorz­kich słów, które padły z na­szych ust, nie wy­pa­ro­wa­ło. Tylko wybór mie­li­śmy nie­wiel­ki.

W końcu by­li­śmy ostat­ni­mi ludź­mi na Ziemi.

*

Bie­gnie­my przez wy­mar­łe mia­sto, co i raz od­wra­ca­jąc się ner­wo­wo za sie­bie, skąd – z to­ną­cej w ciem­no­ści od­da­li – do­bie­ga nas chrzęst tego, co nas ściga. Nie po­ma­ga fakt, że mu­si­my trzy­mać się za ręce, ale w ta­kiej sy­tu­acji to je­dy­ny gwa­rant, że się nie zgu­bi­my by nigdy już nie od­na­leźć.

Marta jest nie­wia­ry­god­nie szyb­ka, ledwo za nią na­dą­żam. Przy­po­mi­nam sobie stu­dia, kiedy ona tre­no­wa­ła tria­th­lon, pod­czas gdy ja ćwi­czy­łem chla­nie na umór i bieg do ła­zien­ki.

Do­cie­ra­my do drzwi po­bli­skie­go bu­dyn­ku. Za­mknię­te.

*

Od pew­ne­go czasu mie­wa­łem ten sam sen.

Po raz pierw­szy śni­łem go mie­sią­ce przed Tam­tym dniem. Prze­dzie­ra­łem się w nim przez tłum tak samo ubra­nych, po­dob­nych do sie­bie ludzi, spie­sząc się do­kądś, pró­bo­wa­łem biec w gąsz­czu prze­chod­niów, któ­rzy zda­wa­li się w ogóle nie po­ru­szać. Za to wszy­scy pa­trzy­li w jed­nym kie­run­ku – na mnie.

W końcu było ich aż tylu, że nie mo­głem prze­bić się dalej. Ciała ludzi zbi­tych w jedną masę za­ci­ska­ły się wokół mnie ni­czym klesz­cze. Przy­gnia­ta­ły. Po­zba­wia­ły od­de­chu.

Potem się bu­dzi­łem.

Jed­nak w ostat­nich dniach, gdy wy­rwa­ny ze snu na­głym przy­pły­wem ad­re­na­li­ny roz­glą­da­łem się wokół i wra­ca­ła do mnie pa­mięć o tym, że na całym świe­cie poza mną była tylko ta jedna osoba le­żą­ca obok, wra­że­nie ob­rę­czy za­ci­ska­ją­cej się na klat­ce pier­sio­wej wcale nie ustę­po­wa­ło.

*

Ze­ga­rek wska­zy­wał dwu­na­stą, co kom­plet­nie nic nie ozna­cza­ło. Słoń­ce chy­li­ło się ku za­cho­do­wi, śnież­ne zaspy mi­go­ta­ły ni­czym dia­men­ty, a prze­cież mie­li­śmy po­ło­wę maja. To zna­czy: jesz­cze trzy dni wcze­śniej mie­li­śmy. Pory roku stały się rów­nie po­zba­wio­ne zna­cze­nia, co go­dzi­ny.

Marta otwo­rzy­ła lo­dów­kę, którą wsta­wi­li­śmy do sy­pial­ni i od­wró­ci­ła się do mnie z wy­ra­zem twa­rzy, który zna­łem aż za do­brze. Chcia­ła się kłó­cić.

– Nic nie ma! Prze­cież tu były jesz­cze wczo­raj – oznaj­mi­ła z wy­rzu­tem, wska­zu­jąc na puste wnę­trze, wcze­śniej pełne za­pa­sów. – Za­sną­łeś, przy­znaj się!

– Może to przez drzwicz­ki. Nie są prze­zro­czy­ste, więc nie widać, co jest w środ­ku. Jesz­cze wiele mu­si­my się na­uczyć – po­wie­dzia­łem ze spo­ko­jem. To naj­bar­dziej ją draż­ni. Zwłasz­cza, kiedy mogę mieć rację.

Marta za­czę­ła roz­glą­dać się po po­ko­ju za­gra­co­nym do gra­nic moż­li­wo­ści. Ze­bra­li­śmy tu wszyst­ko, co nie­zbęd­ne, tak jak za­le­ca ko­mu­ni­kat. Wie­dzia­łem, co ona ro­bi­ła. Szu­ka­ła róż­nic. Kiedy byłem dziec­kiem, roz­wią­zy­wa­nie ta­kich ła­mi­głó­wek było spo­so­bem na nudę. Kilka dni temu na­bra­ło cał­kiem istot­ne­go zna­cze­nia.

W końcu zna­la­zła. Do­strze­gła to, co chcia­ła. Wska­za­ła sto­ją­ce na ko­mo­dzie zdję­cie z wa­ka­cji. By­li­śmy na nim razem na tle Alp. Tyle że nigdy tam nie po­je­cha­li­śmy – góry nie są dla mnie.

– Nie za­sną­łeś, co? – Wy­krzy­wi­ła usta z nie­sma­kiem.

No i co mo­głem na to od­po­wie­dzieć?

– Mu­si­my zna­leźć coś do je­dze­nia. – Wsta­łem z łóżka, roz­glą­da­jąc się za spodnia­mi. Nie było ich tam, gdzie je zo­sta­wi­łem.

Cmok­ną­łem z po­iry­to­wa­nia. Jak to się wszyst­ko po­chrza­ni­ło! I naj­gor­sze, że tym razem to była moja wina. Zresz­tą, co­kol­wiek się dzia­ło, to za­wsze była moja wina.

– Idź sam – rzu­ci­ła Marta, choć wie­dzia­ła, że to mrzon­ki.

Gdy­bym tak zro­bił… Nie będę ukry­wał, ku­si­ła cza­sem mnie ta myśl.

Marta od­wró­ci­ła się ple­ca­mi, by uda­wać, że za­in­te­re­so­wa­ła ją za­war­tość szu­fla­dy na bie­li­znę. Jesz­cze wczo­raj wrzu­ci­li­śmy tam kilka gar­ści ba­te­rii, tak na wy­pa­dek, gdyby nagle za­bra­kło prądu.

Wtedy zo­sta­nie nam cho­ciaż radio.

Pa­trzy­łem na jej spię­ty kark, który kilka go­dzin wcze­śniej ob­sy­py­wa­łem po­ca­łun­ka­mi. W tym mo­men­cie wy­da­wał mi się na­le­żeć do cał­kiem obcej osoby. Ze mną było tak samo. Zu­peł­nie jak­bym przez chwi­lę nie­uwa­gi zmie­nił się w kogoś in­ne­go.

Naj­gor­sze, że nie mo­głem tego wy­klu­czyć. W końcu tak się dzia­ło ze wszyst­kim, co nas ota­cza­ło. Cho­ciaż wła­ści­wie tak było za­wsze, nie tylko od tych trzech pie­kiel­nych dni.

Ra­dio­wy szum prze­ro­dził się w dźwięk ko­mu­ni­ka­tu, po­wta­rza­ne­go dzień w dzień co trzy go­dzi­ny. Co­kol­wiek by się nie dzia­ło – on jeden się nie zmie­niał. Ostat­nia cząst­ka zba­wien­nej, prze­wi­dy­wal­nej ru­ty­ny, jaka nam po­zo­sta­ła.

Dzię­ki niemu Marta wie­rzy­ła, że ktoś nas kie­dyś znaj­dzie, a wtedy wszyst­ko znów wróci do normy. Ja stra­ci­łem reszt­ki złu­dzeń. I to już dawno temu.

*

Z tymi ostat­ni­mi ludź­mi na Ziemi, to nie takie pro­ste, jak mo­gło­by się wy­da­wać.

Nie było żad­nej ka­ta­stro­fy, glo­bal­ne­go ka­ta­kli­zmu, wojny, epi­de­mii. Ko­niec świa­ta przy­szedł nagle i – je­że­li wie­rzyć tre­ści ko­mu­ni­ka­tu – dla każ­de­go z osob­na.

Dla mnie i Marty był to zwy­kły, nie­dziel­ny po­ra­nek, jeden z wielu ci­chych dni. Wa­liz­ka przy­nie­sio­na z piw­ni­cy już cze­ka­ła w sza­fie, żebym ją spa­ko­wał. Sie­dzie­li­śmy przy kawie. Tro­chę razem, a tro­chę osob­no, po­sy­ła­jąc sobie na­wza­jem ukrad­ko­we spoj­rze­nia. To nas ura­to­wa­ło. To zna­czy: po­zwo­li­ło zo­stać razem.

Chcąc za­głu­szyć ciszę, włą­czy­łem radio. Wtedy po raz pierw­szy usły­sze­li­śmy ko­mu­ni­kat.

– Co za bzdu­ry – wes­tchną­łem, zmie­nia­jąc czę­sto­tli­wość.

Jed­nak bez wzglę­du na to, jaką wy­bra­łem, sły­sze­li­śmy to samo na­gra­nie, kla­row­ne i niezmą­co­ne naj­mniej­szym szu­mem.

– To jakiś żart? – po­wie­dzia­łem do sie­bie i wyj­rza­łem za okno. 

Roz­bi­te, po­rzu­co­ne sa­mo­cho­dy za­le­ga­ły na ulicy. Nikt nie spa­ce­ro­wał po chod­ni­kach. Nie sły­chać było szczeka­nia wy­pro­wa­dza­nych psów ani świer­go­tu pta­ków.

– Co się dzie­je? – za­py­ta­ła Marta, do­łą­cza­jąc do mnie.

Się­gnę­ła po te­le­fon i wy­bra­ła numer do matki. Od­po­wie­dzia­ła jej au­to­ma­tycz­na se­kre­tar­ka.

Dzie­sięć minut póź­niej sie­dzie­li­śmy obok sie­bie i ner­wo­wo wy­bie­ra­li­śmy każdy za­pi­sa­ny numer w na­szych skrzyn­kach kon­tak­to­wych. Żaden nie od­po­wie­dział.

– Zo­ba­czę, co u są­sia­dów – sap­ną­łem, idąc ku drzwiom.

Nim prze­krę­ci­łem zamek, do­pa­dła mo­je­go ra­mie­nia i ści­snę­ła je kur­czo­wo.

To nie tak, że uwie­rzy­ła w sza­lo­ną treść ra­dio­we­go ko­mu­ni­ka­tu, który ata­ko­wał nas na każ­dej sta­cji, ale po pro­stu wo­la­ła dmu­chać na zimne. Nic dziw­ne­go, za­wsze była ode mnie mą­drzej­sza.

Spraw­dzi­li­śmy wszyst­kie drzwi na na­szym pię­trze, potem w całej klat­ce, na ko­niec w całym bu­dyn­ku.

Nie było ni­ko­go prócz nas.

*

Do ko­lej­nych drzwi, da­ją­cych na­dzie­ję oca­le­nia, dzie­li nas ja­kieś dwa­dzie­ścia me­trów. Naj­dłuż­sze dwa­dzie­ścia me­trów, jakie wi­dzia­łem. Od­gło­sy zbli­ża­ją­ce­go się za­gro­że­nia przy­bie­ra­ją na sile, jakby o as­falt ude­rzał pia­sko­wy deszcz. Rzu­ca­my się do biegu, ale gu­bi­my tempo. Marta upada, cią­gnie mnie w dół, ale udaje mi się utrzy­mać na no­gach.

Przez uła­mek se­kun­dy, le­d­wie mgnie­nie w sko­ło­wa­nym umy­śle, za­sta­na­wiam się, czy nie pu­ścić jej dłoni i nie po­biec sa­me­mu. Zaraz potem przy­cho­dzi po­czu­cie winy, jakaż to po­twor­na myśl zro­dzi­ła się w mojej gło­wie.

Po­ma­gam jej wstać i ru­sza­my dalej. Coś za nami jest coraz bli­żej i na­bie­ra roz­pę­du.

*

Pły­ną­ce z gło­śni­ków słowa przy­po­mi­na­ją nam, że kłót­nia nie ma sensu. W za­sa­dzie nic już nie ma sensu, ale tę myśl zo­sta­wiam dla sie­bie. Na razie cią­gnę to dalej, nie za­brak­nie czasu, żeby się pod­dać.

Widzę po­ru­sza­ją­ce się bez­gło­śnie wargi Marty. Trak­tu­je ko­mu­ni­kat jak man­trę, jak mo­dli­twę nowej re­li­gii. Sam mam te słowa wy­ry­te w pa­mię­ci.

Uwaga, tu Osto­ja! Jeśli sły­szysz tę wia­do­mość, skup uwagę na oso­bie naj­bli­żej cie­bie. Patrz na nią, złap ją za rękę. Nie po­zo­stał nikt prócz was. Może je­ste­ście we dwoje, może jest was kil­ko­ro. Ni­ko­go in­ne­go nie spo­tka­cie do czasu, aż was znaj­dzie­my.

Po pierw­sze: Kon­takt wzro­ko­wy lub fi­zycz­ny jest ko­niecz­ny, by­ście zo­sta­li razem – a twój part­ner lub part­ner­ka, to klucz do two­je­go oca­le­nia. Jeśli się roz­dzie­li­cie, na za­wsze zo­sta­nie­cie sami.

Po dru­gie: Mu­si­cie prze­trwać, jak naj­mniej od­da­la­jąc się od miej­sca, w któ­rym je­ste­ście. Znajdź­cie bez­piecz­ne schro­nie­nie. Zbierz­cie za­pa­sy. Umieść­cie wszyst­kie nie­zbęd­ne wam przed­mio­ty na wi­do­ku, w jed­nym po­miesz­cze­niu, gdzie bę­dzie­cie prze­by­wać. Moż­li­wie czę­sto spraw­dzaj­cie, czy są na miej­scu.

Po trze­cie: Kiedy jedno z was śpi, dru­gie musi trzy­mać wartę. Świat wokół was bę­dzie się zmie­niał – tym bar­dziej, im dłuż­sze będą prze­rwy w wa­szej ob­ser­wa­cji. Skup­cie się na miej­scu, w któ­rym je­ste­ście. Niech po­zo­sta­nie moż­li­wie naj­mniej zmie­nio­ne. Dzię­ki temu was znaj­dzie­my.

Po­wta­rzam: tylko kon­takt fi­zycz­ny lub wzro­ko­wy gwa­ran­tu­je wam, że nie zo­sta­nie­cie sami i nie zgu­bi­cie się bez moż­li­wo­ści od­na­le­zie­nia.

Tu mó­wi­ła Osto­ja! Azyl dla ludz­ko­ści roz­pro­szo­nej w bez­li­ku świa­tów. Ocze­kuj­cie nas. Prze­trwaj­cie. Gdy was znaj­dzie­my, do­wie­cie się wszyst­kie­go. Od­dział Ra­tun­ko­wy jest w dro­dze. Po­wta­rzam, Od­dział RAT w dro­dze. Od­dział RAT w dro­dze.

Nic mnie tak w życiu nie iry­tu­je, jak nie­do­po­wie­dze­nia. Dla­te­go za każ­dym razem, gdy ko­mu­ni­kat do­bie­ga końca, mam chęć rzu­cić ra­diem o ścia­nę.

*

Trzy­ma­jąc się za ręce, prze­mie­rza­li­śmy puste ulice mia­sta, szu­ka­jąc skle­pu, który warto splą­dro­wać. To nie takie pro­ste, kiedy oko­li­ca zmie­ni­ła się do tego stop­nia, że nawet na­pi­sy na szyl­dach są wy­pi­sa­ne w ję­zy­ku, który kom­plet­nie ni­cze­go nam nie przy­po­mi­na.

W miej­scu wie­lo­bran­żo­we­go dys­kon­tu na­tra­fi­li­śmy na sklep z bro­nią. Roz­bi­łem szybę ga­blot­ki, wy­ją­łem strzel­bę i za­czą­łem roz­glą­dać się za na­bo­ja­mi.

– Ty w ogóle umiesz strze­lać? – za­py­ta­ła Marta z nie­do­wie­rza­niem. Do­brze wie­dzia­łem, co chcia­ła przez to po­wie­dzieć. „Czy ty w ogóle coś po­tra­fisz?”, tak na­praw­dę brzmia­ło to py­ta­nie.

– Umiem wiele rze­czy – od­po­wie­dzia­łem, cho­ciaż ostat­ni raz trzy­ma­łem broń w rę­kach na far­mie wuja Fran­ka, kiedy mia­łem trzy­na­ście lat.

– Co w ogóle chciał­byś z tym zro­bić? Je­ste­śmy sami, nawet zwie­rzę­ta znik­nę­ły.

To praw­da, a przy­naj­mniej do tam­tej pory za­uwa­ża­li­śmy tylko chma­ry owa­dów i stada dzi­kich szczu­rów. Jeśli było tak, jak mówił ko­mu­ni­kat, i to nie wszyst­ko wokół się zmie­nia­ło, tylko my po­ru­sza­li­śmy się w ja­kimś stru­mie­niu rze­czy­wi­sto­ści, to bez wąt­pie­nia we wszyst­kich z tych świa­tów szczu­ry obej­mą pa­no­wa­nie.

– Na wszel­ki wy­pa­dek – od­po­wie­dzia­łem, bo co mia­łem po­wie­dzieć?

Nigdy jej nie wspo­mnia­łem o fan­to­mo­wych lu­dziach.

*

Za­uwa­ży­łem ich pierw­sze­go dnia, nie­dłu­go po tym, jak wró­ci­li­śmy do miesz­ka­nia. Marta była roz­trzę­sio­na, sła­nia­ła się na no­gach. Ja czu­łem się jak w nie­po­ko­ją­cym śnie, z któ­re­go nie umiem się obu­dzić.

Oby­dwo­je nie chcie­li­śmy my­śleć o tym, że już wię­cej nie zo­ba­czy­my swo­ich bli­skich. Wtedy było to dla nas rów­no­znacz­ne z ich śmier­cią. Do­pie­ro wy­słu­chaw­szy po­now­nie ko­mu­ni­ka­tu, tym razem skru­pu­lat­nie ob­ra­ca­jąc w my­ślach każde słowo, udało nam się ze strzęp­ków in­for­ma­cji uło­żyć obraz tego, co się stało.

– Czy­ta­łem nie­daw­no o te­stach no­we­go ak­ce­le­ra­to­ra czą­stek. Chyba gdzieś w Chi­nach – po­wie­dzia­łem, gdy pró­bo­wa­li­śmy się po­zbie­rać. – Chcie­li badać su­per­po­zy­cję kwan­to­wą. Może to ma zwią­zek z… – Prze­rwa­łem, bo wła­śnie do­strze­głem coś za oknem.

Na dachu prze­ciw­le­głe­go bu­dyn­ku stał ubra­ny na czar­no męż­czy­zna. Wy­prę­żo­ny na bacz­ność, trwał w bez­ru­chu, twa­rzą zwró­co­ny ku na­sze­mu oknu.

– Wi­dzisz go? – za­py­ta­łem, ale gdy tylko mru­gną­łem, tam­ten znik­nął.

Marta nie zdą­ży­ła spoj­rzeć. Trzy­ma­ła pa­pie­ro­sa w drżą­cej dłoni i pró­bo­wa­ła się za­cią­gnąć.

– Za­uwa­ży­łeś kogoś? – za­py­ta­ła z kiep­sko skry­wa­ną na­dzie­ją.

– Nie – od­par­łem po chwi­li na­my­słu. – Przy­wi­dzia­ło mi się.

Tego dnia wi­dzia­łem męż­czy­znę w czer­ni jesz­cze kil­ku­krot­nie, ale za­wsze wtedy, gdy Marta nie pa­trzy­ła. Za każ­dym razem, tak mi się wy­da­je, był o krok bli­żej kra­wę­dzi dachu.

Na­stęp­ne­go dnia też go wi­dzia­łem, ale tym razem nie był sam. Do­łą­czy­ły do niego trzy do złu­dze­nia po­dob­ne zjawy, a bu­dy­nek, na któ­rym stały, zbli­żył się nieco do na­sze­go, więc cała czwór­ka miała gdzie kon­ty­nu­ować swój śli­ma­czy marsz, przy­po­mi­na­ją­cy po­łą­cze­nie za­ba­wy w cho­wa­ne­go z grą w ciu­ciu­bab­kę.

Tam­tej nocy – to zna­czy w cza­sie, który uwa­ża­li­śmy za noc – gdy da­li­śmy się opa­no­wać po­żą­da­niu, przy­glą­da­ło nam się już dwu­na­stu fan­to­mo­wych ludzi. Byli tak bli­sko, że roz­róż­nia­łem ich twa­rze.

Nie mo­głem się po­zbyć wra­że­nia, że gdzieś już ich kie­dyś wi­dzia­łem.

Moż­li­we, że po pro­stu za­czy­na­łem wa­rio­wać.

*

To jakiś kosz­mar.

Nogi mam odrę­twia­łe, po czę­ści ze zmę­cze­nia, po czę­ści ze stra­chu. Marta pró­bu­je wy­krze­sać z sie­bie reszt­ki sił, na­stęp­ne drzwi są nie­da­le­ko. Nie łudzę się jed­nak, że będą otwar­te. Pró­bu­je­my biec, choć coraz czę­ściej się od­wra­ca­my, nie pa­trzy­my przed sie­bie.

Już bez trudu roz­po­zna­je­my to, co nas ściga. Jest tak bli­sko, że nawet w ni­kłym świe­tle gwiazd, któ­rych aku­rat nie przy­sła­nia­ją chmu­ry, mo­że­my to do­strzec.

Na­ci­skam trze­cią już klam­kę. Drzwi nie ustę­pu­ją.

A miało być ina­czej. Miało być zu­peł­nie ina­czej…

*

Sklep zna­leź­li­śmy za ro­giem, przedarł­szy się przez śnież­ne zaspy. Spa­ko­wa­li­śmy w torby wszel­ką go­to­wą żyw­ność, jaką udało nam się zna­leźć. Nie ze­bra­li­śmy tego zbyt wiele, jakby ktoś już tu był przed nami. To wcale nie by­ło­by takie złe – spo­tkać in­nych ludzi.

Nim wy­szli­śmy, przy­sta­ną­łem przed półką z cza­so­pi­sma­mi an­glo­ję­zycz­ny­mi i grze­ba­łem chwi­lę w ma­ga­zy­nach po­pu­lar­no­nau­ko­wych, igno­ru­jąc wes­tchnie­nie Marty, która wzmo­gła uścisk na mojej dłoni.

– Patrz, tutaj – wska­za­łem wy­cią­gnię­ty eg­zem­plarz „Phy­sics Today”. – Na pierw­szej stro­nie. „Chiń­ski ak­ce­le­ra­tor czą­stek zbada gra­ni­ce kwan­to­we­go splą­ta­nia”.

Marta rzu­ci­ła okiem i wy­da­ła z sie­bie mruk­nię­cie, ni­czym kot.

– My­ślisz, że to przez nich? – za­py­ta­ła, szcze­rze mnie za­ska­ku­jąc. Nie są­dzi­łem, że bę­dzie za­in­te­re­so­wa­na. Po pro­stu chcia­łem jej to po­ka­zać.

– Nie wiem – od­po­wie­dzia­łem z wa­ha­niem. – Ale me­cha­ni­ka kwan­to­wa opi­su­je cząst­ki, które znaj­du­ją się w wielu miej­scach czy sta­nach jed­no­cze­śnie, tak jakby było na raz kilka rze­czy­wi­sto­ści. Do­pie­ro kiedy pod­da­my je ob­ser­wa­cji, przyj­mu­ją okre­ślo­ne war­to­ści. Czy nie to samo dzie­je się teraz… ze wszyst­kim?

– Jak w tym eks­pe­ry­men­cie z kotem – pod­ję­ła temat.

W jed­nej chwi­li przy­po­mnia­łem sobie dziew­czy­nę, w któ­rej się za­ko­cha­łem i nasze roz­mo­wy o czym­kol­wiek cią­gnię­te do bla­de­go świtu.

– Tak, do­kład­nie! – Po­twier­dzi­łem. – Tylko ten kot może być żywy, mar­twy albo w mi­lio­nie in­nych sta­nów po­mię­dzy.

Marta po­smut­nia­ła. Do­strze­głem to w jej oczach, za­wsze wtedy wy­da­ją się przy­ga­szo­ne.

– My­ślisz, że nas od­naj­dą?

– To pew­nie kwe­stia czasu – po­wie­dzia­łem to, co chcia­ła usły­szeć. – Chodź­my już.

Kiedy opu­ści­li­śmy sklep, na ze­wnątrz trwa­ła wio­sna, więc zdję­li­śmy kurt­ki i prze­wią­za­li­śmy je w pasie. Ru­szy­li­śmy pod rękę i mia­łem wra­że­nie, że nie tylko z przy­mu­su, że tak wła­śnie byśmy szli, gdyby świat się nie roz­padł, tylko nie dźwi­ga­li­by­śmy wtedy wy­ła­do­wa­nych po brze­gi toreb. Ża­ło­wa­łem je­dy­nie, że nie szu­ka­łem do­kład­niej na­bo­jów i nie za­bra­łem tam­tej strzel­by.

Skrę­ci­li­śmy za róg, gdzie już pro­sta droga pro­wa­dzi­ła do na­sze­go no­wo­ wy­bu­do­wa­ne­go osie­dla – wtedy chwi­la bez­tro­ski pękła jak my­dla­na bańka.

W miej­scu na­sze­go bloku rósł las.

– Wie­dzia­łam! Wie­dzia­łam, że tak bę­dzie! – wy­krzyk­nę­ła Marta, wy­ry­wa­jąc dłoń. – Mo­gli­śmy zro­bić coś in­ne­go. Prze­szu­kać inne miesz­ka­nia. Wy­pra­wa do skle­pu to był idio­tyzm!

„Dla­cze­go wcze­śniej nic in­ne­go nie za­pro­po­no­wa­łaś?” ci­snę­ło mi się na usta, ale wie­dzia­łem, gdzie ta dys­ku­sja za­pro­wa­dzi i nie mia­łem ocho­ty na kłót­nię. Wręcz prze­ciw­nie, czu­łem się w pew­nym sen­sie wy­zwo­lo­ny.

– I do­brze. Dosyć mam tego sie­dze­nia i cze­ka­nia na zba­wie­nie! Znajdź­my sa­mo­chód i po­jedź­my gdzieś. Nad morze. Albo do Pa­ry­ża. Zrób­my coś za­miast sie­dzieć i cze­kać, aż do resz­ty zwa­riu­je­my.

– Co ty wy­ga­du­jesz?! – ob­ru­szy­ła się. – Ko­mu­ni­kat…

– Chrza­nić ko­mu­ni­kat! Nie­zna­ni lu­dzie ka­tu­ją nas nim co kilka go­dzin, już mi się od tego rzy­gać chce. Po­wo­du­ją, że sie­dzi­my w stra­chu przed za­mknię­ciem oczu. Pod­czas, gdy… – Pu­ści­łem torbę, a ta ude­rzy­ła o as­falt z ło­sko­tem; mia­łem tam kilka sło­ików. Chwy­ci­łem obu­rącz dłoń Marty. – To może być dla nas szan­sa! Zo­bacz, mo­że­my po­je­chać gdzie­kol­wiek! Spać, gdzie chce­my, robić to, na co mamy ocho­tę! Za ni­czym nie mu­si­my gonić. Pa­mię­tasz, jak sza­leń­czo by­li­śmy kie­dyś za­ko­cha­ni? Jakby cały świat nie ist­niał! To jak, po­je­dziesz ze mną? Nie mu­sisz się spie­szyć z de­cy­zją, mamy mnó­stwo czasu.

Marta mil­cza­ła. Za­sta­na­wia­ła się. Jej źre­ni­ce tań­czy­ły, to pa­trząc na mnie, to prze­ska­ku­jąc mię­dzy ką­ci­ka­mi oczu. W końcu uśmiech­nę­ła się de­li­kat­nie i wy­po­wie­dzia­ła jedno słowo:

– Paryż.

*

Mi­nę­ło kilka go­dzin, trze­ci dzień do­bie­ga końca, nawet słoń­ce po­sta­no­wi­ło do­pa­so­wać się do zgu­bio­ne­go rytmu i zni­ka­ło za ho­ry­zon­tem. Je­cha­li­śmy w mil­cze­niu zna­le­zio­nym na ulicy SUV-em. Jego wła­ści­ciel mu­siał znik­nąć aku­rat w mo­men­cie, kiedy wło­żył klu­czyk do sta­cyj­ki, po­my­śla­łem, gdy na­tra­fi­li­śmy na to auto. 

Potem jed­nak uświa­do­mi­łem sobie, że ten kon­kret­ny SUV był tylko re­pre­zen­ta­cją ja­kie­goś in­ne­go sa­mo­cho­du, za­ob­ser­wo­wa­ne­go prze­ze mnie w nie­wia­do­mej chwi­li przed Wiel­kim Od­dzie­le­niem – jak za­czą­łem na­zy­wać Tam­ten Dzień – i rów­nie do­brze mógł nie ist­nieć nigdy wcze­śniej, a więc nie było moż­li­wo­ści, by ktoś go po­rzu­cił.

Skąd w takim razie jego obec­ność? Skąd bie­rze się co­kol­wiek?

Im dłu­żej się nad tym za­sta­na­wia­łem, tym mniej znaj­do­wa­łem od­po­wie­dzi, a wię­cej pytań. Rze­czy­wi­stość za­czę­ła przy­po­mi­nać me­cha­ni­kę kwan­to­wą, a jak po­wie­dział jeden z tych mó­zgow­ców, któ­rzy zje­dli na niej zęby: me­cha­ni­ki kwan­to­wej tak na­praw­dę nikt nie ro­zu­mie.

Skrę­ci­li­śmy w kie­run­ku mia­sta, gdy słoń­ce znik­nę­ło, ustę­pu­jąc miej­sca nocy. Zmierzch okrył bu­dyn­ki pół­prze­źro­czy­stą, gra­na­to­wą chu­s­tą. Tak, roz­my­śli­li­śmy się. To zna­czy Marta się roz­my­śli­ła, sły­sząc w radiu ko­mu­ni­kat. Mil­cze­li­śmy. Jej dłoń spo­czy­wa­ła na moim udzie, ale mię­dzy nami ziała prze­paść.

Po dziew­czy­nie, w któ­rej się za­ko­cha­łem, nie było śladu.

Jakby to ująć w sło­wach pa­su­ją­cych do sy­tu­acji? Nasze stany kwan­to­we przy­ję­ły prze­ciw­staw­ne war­to­ści. 

*

Marta krzy­czy, nawet nie pró­bu­je ucie­kać. Ja stoję w bez­ru­chu, wpa­trzo­ny w ma­ka­brycz­ną plą­ta­ni­nę, jesz­cze więk­szą niż po­przed­nio.

– Za­mknij oczy! – wołam w ostat­nim, de­spe­rac­kim zry­wie, z na­dzie­ją, że gdy po­now­nie je otwo­rzymy, mon­strum już nie bę­dzie.

Jakby nasze zmy­sły i myśli miały ja­ką­kol­wiek wła­dzę nad tym, co nas spo­ty­ka…

*

Zga­si­łem sil­nik na skra­ju lasu, jak naj­bli­żej miej­sca, w któ­rym ostat­nie­go ranka była nasza klat­ka scho­do­wa. Marta spała na tyl­nym sie­dze­niu, ści­ska­jąc jedną z toreb wy­ła­do­wa­nych pro­wian­tem. Drugą trzy­ma­ła w no­gach. Kon­takt fi­zycz­ny to forma za­bez­pie­cze­nia – je­dy­na jaką mie­li­śmy. Po­zo­sta­wa­ła też na­dzie­ja, że za­war­tość nie zmie­ni się w masę ru­pie­ci.

Pa­trzy­łem na Martę w lu­ster­ku wstecz­nym. Wy­star­czył­by nie­wiel­ki ruch, bym stra­cił ją z oczu. Za­sta­na­wia­łem się, jak długi czas musi upły­nąć od ob­ser­wa­cji, aby ta zdą­ży­ła się zdez­ak­tu­ali­zo­wać. Dziw­ne, że jesz­cze tego nie spraw­dza­li­śmy.

Zmie­ni­łem po­zy­cję na skraj­nie nie­wy­god­ną i opar­ty ple­ca­mi o kie­row­ni­cę pa­trzy­łem bez­po­śred­nio na – chcąc, nie chcąc – mi­łość mo­je­go życia. O ile tak można było na­zwać łą­czą­ce nas uczu­cie. Nasza więź przy­po­mi­na­ła kota Schrödin­ge­ra: żywa lub mar­twa, za­leż­nie kiedy otwo­rzyć pu­deł­ko.

Mi­nę­ła go­dzi­na, potem na­stęp­na. Las szu­miał jed­no­staj­nie. Żeby nie za­snąć mu­sia­łem czymś zająć umysł, więc się­gną­łem po omac­ku do schow­ka i wy­cią­gną­łem z niego co­kol­wiek. Mapa. Świet­nie, mapa była bez­war­to­ścio­wa, więc mo­głem z niej sko­rzy­stać. Po­ło­ży­łem ją na sie­dze­niu pa­sa­że­ra, od­li­czy­łem do pię­ciu i spraw­dzi­łem, czy jest na miej­scu. Potem od­cze­ka­łem dzie­sięć se­kund. Potem trzy­dzie­ści. Potem… usły­sza­łem coś.

W ostat­niej chwi­li opa­no­wa­łem in­stynk­tow­ną po­trze­bę od­wró­ce­nia się.

– Marta! – za­wo­ła­łem. – Obudź się.

Wy­cią­gną­łem rękę i po­trzą­sną­łem jej ra­mie­niem.

– Mu­sisz wstać – po­wta­rza­łem nie­cier­pli­wie, kiedy roz­chy­la­ła skle­jo­ne snem po­wie­ki. – Coś tam jest. W lesie.

Te kilka słów wy­star­czy­ło, by wró­ci­ła do przy­tom­no­ści.

Prze­ci­snę­ła się do przo­du, na sie­dze­nie pa­sa­że­ra, ale nie od­pa­li­łem jesz­cze sil­ni­ka. Sie­dzie­li­śmy w mil­cze­niu, za­pa­trze­ni w ciem­ność gę­stwi­ny. Moja dłoń, za­mknię­ta mię­dzy obi­ciem drąż­ka a ręką Marty, po­ci­ła się nie­przy­jem­nie. Mia­łem ocho­tę ją wy­cią­gnąć.

Li­ście po­ru­szy­ły się. Naj­pierw nie­znacz­nie, gdzieś w głębi, ale to, co po­wo­do­wa­ło ich ruch, zbli­ża­ło się i po­dą­ża­ło pro­sto na nas. Fan­to­mo­wi lu­dzie, prze­bie­gło mi przez myśl, ale to nie mogli być oni. Nigdy nie wi­dzia­łem, żeby się po­ru­sza­li.

Pod wpły­wem im­pul­su zer­k­ną­łem w lu­ster­ko i uj­rza­łem ich, sto­ją­cych le­d­wie kil­ka­na­ście me­trów za sa­mo­cho­dem. Nigdy nie byli tak bli­sko.

– Cho­le­ra! – krzyk­ną­łem.

– Co ro­bisz? – szep­nę­ła Marta z na­ga­ną, gdy wrzu­ci­łem wstecz­ny i ru­szy­łem, wciąż pa­trząc we wstecz­ne lu­ster­ko.

„Prze­ko­na­my się, czy je­ste­ście praw­dzi­wi” po­wie­dzia­łem do sie­bie w my­ślach, kiedy coś wy­peł­zło z lasu i po­ja­wi­ło się tuż przed maską auta.

– Chry­ste! Co to?! – wrza­snę­ła Marta, wbi­ja­jąc pa­znok­cie w moją dłoń.

W kie­run­ku SUV-a po­dą­żał ogrom­ny robak, nie­wie­le mniej­szy od sa­mo­cho­du. Nie, to nie była po­je­dyn­cza isto­ta. To całe mro­wie wijów, wie­losz­cze­tów i pi­ja­wek sple­cio­nych ze sobą, jakby sta­no­wi­ły jeden or­ga­nizm. Nie­moż­li­we, by to mogło się po­ru­szać – a jed­nak pę­dzi­ło w kie­run­ku na­sze­go auta.

Do­da­łem gazu, wy­krę­ci­łem na wstecz­nym i po­pro­wa­dzi­łem auto jak naj­da­lej od ro­ba­ka. Marta za­ci­snę­ła rękę na moim udzie, by nie roz­dzie­li­ło nas w trak­cie jazdy, gdyby stra­ci­ła mnie z oczu.

– Co to było? Chry­ste, co to było? – po­wta­rza­ła raz po raz, z tru­dem ła­piąc od­dech.

Pę­dzi­li­śmy przez mia­sto, a ro­ba­czy stwór, choć za­dzi­wia­ją­co szyb­ki, zo­stał w tyle. O fan­to­mo­wych lu­dziach przy­po­mnia­łem sobie do­pie­ro za za­krę­tem. Znik­nę­li, jak za­wsze.

*

Mi­nę­ło pół go­dzi­ny, nim się za­trzy­ma­li­śmy. Marta była blada, jakby sama śmierć wy­szła jej na po­wi­ta­nie. Nie mo­głem roz­luź­nić dłoni za­ci­śnię­tej na kie­row­ni­cy. Oboje od­dy­cha­li­śmy jak po pół­ma­ra­to­nie i pa­trzy­li­śmy sobie w oczy. Skurcz po­wo­li mijał.

– Co to było? – za­py­ta­ła Marta po raz setny, jak­bym miał gdzieś ma­gicz­ną księ­gę z od­po­wie­dzia­mi na wszyst­kie py­ta­nia. – Nie goni już nas? Co teraz zro­bi­my?

Pa­trzy­łem na nią tępo, nie wie­dząc, co mam po­wie­dzieć.

– Mia­łaś rację, nie po­win­ni­śmy się ru­szać z bloku. To moja wina, za­sną­łem, spie­przy­łem spra­wę i teraz goni nas ja­kieś cho­ler­stwo. Nasz zwią­zek też ja spie­przy­łem…

– Prze­stań – uci­szy­ła mnie, ale ton nie współ­grał ze sło­wa­mi. Chcia­ła, żebym kon­ty­nu­ował. To była chwi­la jej trium­fu.

– To praw­da. Gdyby nie ten po­krę­co­ny ko­niec świa­ta, nie by­li­by­śmy już razem. I to też by­ła­by moja wina – cią­gną­łem więc wy­zna­nie win.

Marta na­chy­li­ła się i po­ca­ło­wa­ła mnie. Od­wza­jem­ni­łem po­ca­łu­nek. Roz­gar­ną­łem jej włosy, ob­ją­łem kark. Ko­cham ją. Tak, w tam­tej chwi­li byłem tego pe­wien.

Nagle zie­mia za­czę­ła drżeć i usły­sze­li­śmy stłu­mio­ny trzask.

Otwo­rzy­łem oczy i spoj­rza­łem na drogę. Przez ulicę, do­kład­nie pod na­szym SUV-em, bie­gło pęk­nię­cie. Roz­sze­rza­ło się z se­kun­dy na se­kun­dę, two­rząc istną prze­paść.

– Wy­sia­daj! – krzyk­ną­łem.

Marta otwo­rzy­ła drzwi. Nie­mal wy­pchną­łem ją na ze­wnątrz i zaraz sam wy­sko­czy­łem z auta, tym samym wyj­ściem. Po­cią­gną­łem ją za rękę, w prze­ciw­nym kie­run­ku, kiedy chcia­ła wró­cić po torby z pro­wian­tem. Po chwi­li sa­mo­chód spadł na dno prze­pa­ści, która na­bra­ła trzech me­trów sze­ro­ko­ści, nim prze­sta­ła się po­więk­szać.

– Zdą­ży­ła­bym! – rzu­ci­ła Marta, wy­ry­wa­jąc się z objęć.

Padła na ko­la­na i za­nio­sła się szlo­chem.

– Mu­si­my się scho­wać – po­wie­dzia­łem. – Tamto może wró­cić.

– Daj mi spo­kój! Mam już to wszyst­ko w dupie! – wrza­snę­ła, za­le­wa­jąc się łzami. – To jest ja­kieś pie­kło!

– Mu­si­my iść – po­na­gli­łem ją.

Po­wi­nie­nem dać jej czas, jed­nak po­zo­sta­wa­li­śmy na wi­do­ku. Gdyby tylko tamto coś po­ja­wi­ło się za ro­giem… Mia­łem wra­że­nie, że by­li­śmy ob­ser­wo­wa­ni, ale nie mo­głem się ro­zej­rzeć. Mu­sia­łem mieć Martę w polu wi­dze­nia. Do­sta­łem gę­siej skór­ki, a przez krę­go­słup prze­mknął dreszcz.

Wbrew po­zo­rom, pa­no­wa­nie nad wzro­kiem wy­ma­ga spo­rej sa­mo­kon­tro­li.

– Mo­żesz mnie zo­sta­wić – do­po­wie­dzia­ła Marta, ocie­ra­jąc twarz. – Chcia­łeś to zro­bić, więc nie krę­puj się.

I w tam­tej chwi­li już sam nie wie­dzia­łem, co po­wi­nie­nem czuć.

Usia­dłem obok, przy­su­ną­łem się dys­kret­nie i ob­ją­łem ją. Po­ło­ży­ła głowę na moim ra­mie­niu i sie­dzie­li­śmy tak nad kra­wę­dzią prze­pa­ści, która po­chło­nę­ła nasze ko­lej­ne schro­nie­nie wraz ze wszyst­kim, co zna­leź­li­śmy.

Coś za­ła­sko­ta­ło mnie w kost­kę. Zer­k­ną­łem – ma­sze­ro­wa­ła po niej sto­no­ga. Nie­da­le­ko zna­la­złem drugą, która zbli­ża­ła się do Marty. Dalej na­stęp­ną i ko­lej­ną. Wy­peł­za­ły z prze­pa­ści.

– Idzie­my stąd, szyb­ko! – Po­de­rwa­łem się, a Marta wraz ze mną.

Ro­ba­ków było coraz wię­cej, kłę­bi­ły nam się u stóp. Strzą­sa­li­śmy je i roz­dep­ty­wa­li­śmy w biegu, sta­ra­jąc się nie pa­trzeć za sie­bie, gdzie z ma­leń­kich po­dłuż­nych ciał za­czę­ła for­mo­wać się jedna masa, którą wi­dzie­li­śmy wcze­śniej.

Skie­ro­wa­li­śmy się do naj­bliż­sze­go bu­dyn­ku, jed­nak nie mo­głem po­zbyć się prze­świad­cze­nia, że drzwi będą za­mknię­te.

*

Marta krzy­czy, nawet nie pró­bu­je ucie­kać. Ja stoję w bez­ru­chu, wpa­trzo­ny w plą­ta­ni­nę chi­ty­no­wych ciał, jesz­cze więk­szą niż po­przed­nio. Owal­na pasz­cza roz­wie­ra się kil­ka­na­ście me­trów od nas, ale po­twór nie zwal­nia – chce nas stra­to­wać, zalać falą od­nó­ży i seg­men­to­wych ciał.

– Za­mknij oczy! – wołam w ostat­nim, de­spe­rac­kim zry­wie, z na­dzie­ją, że gdy po­now­nie je otwo­rzymy, stwo­ra już nie bę­dzie.

Atak nie nad­cho­dzi. Za­miast tego sły­szę szum i serię trza­sków, a chwi­lę potem czuję cie­pło na po­licz­ku.

Uno­szę po­wie­ki i pierw­sze, co widzę, to ogień. Ro­ba­cze ciała skwier­czą, pa­da­jąc na zimny as­falt. Od­dzie­la mnie od nich syl­wet­ka kogoś jakby astro­nau­ty, ma na sobie ska­fan­der. Rura wy­cho­dzą­ca z butli na jego ple­cach, zmie­nia się w lufę mio­ta­cza ognia.

Zer­kam na Martę. Nie krzy­czy. Nic nie mówi. Nawet się nie rusza, tylko ob­ser­wu­je czło­wie­ka zni­kąd, który po­ja­wił się, by oca­lić nam życie.

W po­wie­trzu unosi się smród sto­pio­nej chi­ty­ny. Ro­ba­ki skwier­czą w ogniu lub pę­ka­ją od cie­pła. Sto­imy z Martą jak za­hip­no­ty­zo­wa­ni, pa­trząc na spa­la­ją­ce się bez­krę­gow­ce. Mi­nę­ło może pół mi­nu­ty i jest już po wszyst­kim. Stwór – czym­kol­wiek był – zmie­nił się w po­piół lub, skwier­cząc i pło­nąc, roz­pełzł się po za­ka­mar­kach i szcze­li­nach w po­szu­ki­wa­niu ra­tun­ku, zaś przy­bysz od­wraca się ku nam. Pło­myk pełga u wy­lo­tu lufy mio­ta­cza, a ta wy­ce­lo­wa­na jest w nas.

Wga­pia­my się w niego, a nasze oczy pew­nie nie wy­ra­ża­ją nic, poza bez­den­ną pust­ką w na­szych gło­wach, która prze­gna­ła wszel­kie myśli da­ją­ce się ubrać w słowa. 

– Nie do­tarł do was prze­kaz?! – woła astro­nau­ta dziw­nie pi­skli­wym gło­sem. – Mie­li­ście zo­stać w jed­nym miej­scu i nie do­pusz­czać do zmian! Wła­śnie wi­dzie­li­ście, dla­cze­go.

– Prze… prze­pra­sza­my – od­po­wia­da zbita z tropu Marta.

– Jak to? – tyle wy­cho­dzi z plą­ta­ni­ny pytań, które krążą mi po gło­wie. – Kim je­steś? Co się tu dzie­je? – mam za­miar wy­rzu­cić z sie­bie jesz­cze kilka tego typu ogól­ni­ków, kiedy za­uwa­żam trzy li­te­ry wy­pi­sa­ne na kom­bi­ne­zo­nie wy­baw­cy: RAT i przy­po­mi­nam sobie treść ko­mu­ni­ka­tu.

Mam za­miar coś po­wie­dzieć, ale wszyst­kie py­ta­nia ula­tu­ją mi z głowy, gdy do­strze­gam zbli­ża­ją­ce się stado szczu­rów, które wy­bie­gły jakby zni­kąd. Dzie­siąt­ki, setki osob­ni­ków zbie­ga się przy szcząt­kach bez­krę­gow­ców i, zer­ka­jąc na nas, za­bie­ra się do uczty. Marta wy­glą­da tak, jakby miała zaraz paść nie­przy­tom­na.

– Matko… – szep­cze. – Ile ich…

Łapię ją, nim ude­rza o as­falt.

Astro­nau­ta od­wra­ca się w kie­run­ku gry­zo­ni, a potem prze­krę­ca hełm.

– Bez obaw, one pra­cu­ją dla nas – uspo­ka­ja mnie, od­sła­nia­jąc szczu­ro­po­dob­ny pysk.

*

– Jesz­cze raz – mówię, pró­bu­jąc uło­żyć sobie w gło­wie wszyst­kie fakty, któ­ry­mi za­sy­pał nas szczu­ro­człek.

Marta sie­dzi obok mnie, opar­ta o ścia­nę bu­dyn­ku. Ogień, pod­sy­ca­ny pa­li­wem z butli ska­fan­dra, daje cie­pło, świa­tło i przy­jem­ne uczu­cie schro­nie­nia, cho­ciaż sie­dzi­my na chod­ni­ku, nie­da­le­ko tru­chła ro­ba­cze­go mon­strum. Szczu­ro­człek uparł się, by zo­stać w tym miej­scu. Im czę­ściej zmie­nia­my po­ło­że­nie i dalej się za­pusz­cza­my, tym bar­dziej świat bę­dzie chciał nas zabić, stwier­dził – a my nie mamy pod­staw, by mu nie wie­rzyć.

– Każda zmia­na po­więk­sza roz­dź­więk mię­dzy wami a świa­tem wzor­co­wym – wy­ja­śnia szczu­ro­człek, ry­su­jąc pal­cem po za­ku­rzo­nym chod­ni­ku. – Rze­czy­wi­stość zaś dąży do ujed­no­li­ce­nia. Ścią­gnię­cie was z po­wro­tem wy­ma­ga ogrom­ne­go na­kła­du ener­gii, po­nie­waż wasz wek­tor jest prze­ciw­ny… – wzdy­cha i prze­cho­dzi do sedna. – Żeby po­zbyć się nad­mia­ro­wych rze­czy­wi­sto­ści, naj­ła­twiej jest wy­eli­mi­no­wać roz­pro­szo­nych ob­ser­wa­to­rów. Wtedy sy­tu­acja wróci do normy i prawa me­cha­ni­ki kwan­to­wej wrócą na miej­sce, z któ­re­go nie po­win­ny się roz­prze­strze­niać. To zna­czy do naj­mniej­szej moż­li­wej skali.

– To ro­zu­miem – przy­ta­ku­ję, choć jakaś część mnie do­ma­ga się ob­szer­niej­sze­go wy­tłu­ma­cze­nia. – Ale jak to się w ogóle stało? Jak do­szło do tego… roz­pro­sze­nia.

Szczu­ro­człek ście­ra ry­su­nek wy­glą­da­ją­cy jak drze­wo z po­ła­ma­ny­mi ga­łę­zia­mi i na­chy­la się nad ogniem.

– Wy­obraź­cie sobie za­mknię­ty układ i jed­ne­go ob­ser­wa­to­ra, który nad­zo­ru­je każdy z jego ele­men­tów. A potem do­cho­dzi do zwar­cia i na chwi­lę ga­śnie świa­tło. To wła­śnie przy­tra­fi­ło się pod­czas ostat­nie­go eks­pe­ry­men­tu, kiedy cie­kaw­scy fi­zy­cy ze­chcie­li po­dej­rzeć, jak dzia­ła­ją try­bi­ki ukła­du.

– Ob­ser­wa­tor? – wtrą­ca Marta, do­tych­czas przy­pa­tru­ją­ca się w mil­cze­niu kon­su­mu­ją­cym gry­zo­niom. – Masz na myśli Boga?

– Mówię o jed­nym z przy­mio­tów rze­czy­wi­sto­ści, nie chcę go od­no­sić do żad­ne­go z lo­kal­nych wy­obra­żeń – od­po­wia­da szczu­ro­człek – jed­nak, je­że­li chcesz, mo­żesz go tak na­zwać. My z Ostoi po­ma­ga­my wam do­stać się z po­wro­tem do pier­wot­nej rze­czy­wi­sto­ści…

– Któ­rej do­glą­da Bóg – koń­czy za niego Marta, a szczu­ro­człek przy­ta­ku­je.

– Jesz­cze trzy­dzie­ści se­kund i mo­że­my ru­szać – oznaj­mia, spraw­dza­jąc od­czy­ty z opa­ski na przed­ra­mie­niu. – Jeśli, to wszyst­ko, to…

– To ma być wszyst­ko? – prze­ry­wam mu. – A co z Osto­ją? Czym jest? Skąd się wzię­ła? Czym ty je­steś? I jak w ogóle nas stąd chcesz za­brać?

– I dla­cze­go szczu­ry? – pyta Marta, a szczu­ro­człek uśmie­cha się roz­ba­wio­ny.

– Szczu­ry to in­te­li­gent­ne zwie­rzę­ta. Do tego ewo­lu­cja wy­po­sa­ży­ła je w me­cha­ni­zmy, które nie tylko po­zwa­la­ją wy­czuć im zmie­nia­ją­ce­go po­ło­że­nie ob­ser­wa­to­ra i po­dą­żyć za nim, ale też do­stro­ić się do umy­słów in­nych człon­ków stada, by prze­miesz­czać się wspól­nie – wy­ja­śnia z odro­bi­ną eks­cy­ta­cji i dumy. – Wła­śnie dla­te­go mam w sobie DNA szczu­ra. Tylko tacy jak ja mogą za­brać roz­bit­ków jak wy z po­wro­tem do domu. A Osto­ja? To miej­sce, z któ­re­go po­cho­dzę. Cho­ciaż miej­sce to nie naj­wła­ściw­sze okre­śle­nie – na chwi­lę za­wie­sza głos. – Wy­obraź­cie sobie bez­miar moż­li­wo­ści. Nie­ogra­ni­czo­ny po­ten­cjał, do­ma­ga­ją­cy się zre­ali­zo­wa­nia. Gdy­by­ście tylko wie­dzie­li, do czego zdol­ny jest umysł… – po­now­nie zerka na cza­so­mierz i chwy­ta mnie za rękę, a drugą wy­cią­ga w kie­run­ku Marty. – Już czas. Prze­kaz się roz­po­czął, są w nim za­ko­do­wa­ne ko­or­dy­na­ty. – Z urzą­dze­nia na przed­ra­mie­niu za­czy­na­ją pły­nąć do­brze znane dźwię­ki ko­mu­ni­ka­tu. – Wsłu­chaj­cie się, bę­dzie ła­twiej. Jeśli nie uda się teraz, to mo­że­my spró­bo­wać za trzy go­dzi­ny. Póź­niej me­cha­nizm bez­pie­czeń­stwa au­to­ma­tycz­nie prze­nie­sie mnie do wa­sze­go świa­ta wzor­co­we­go.

– Mam na­dzie­ję, że wię­cej nie usły­szę tego szaj­su – wzdy­cham. – Prze­my­śl­cie jego treść, bo obec­na nic nie tłu­ma­czy.

– Kiedy na­stęp­nym razem bę­dzie­my nada­wać mul­ti­wy­mia­ro­wą wia­do­mość z ukry­ty­mi współ­rzęd­ny­mi, dam ci znać – od­ci­na się szczu­ro­człek. – A teraz słu­chaj­cie i… i… – za­ci­na się i za­czy­na drgać.

Nie wiemy, czy to ele­ment pro­ce­su, więc sie­dzi­my w bez­ru­chu, jed­nak kiedy piana za­czy­na ciec mu z pyska, wiemy, że coś jest nie tak. Pod­ry­wam się, łapię go za ręce – i tylko pa­trzę, bez ja­kie­go­kol­wiek po­my­słu, co teraz.

– Nie patrz tak! Zrób coś! – Marta pa­ni­ku­je.

Szczu­ro­człek z wy­wró­co­ny­mi ocza­mi wije się w kon­wul­sjach, aż w końcu ruchy jego ciała usta­ją. Nie widać nawet od­de­chu. Ostroż­nie ukła­dam go na chod­ni­ku, a do­ko­ła zbie­ga­ją się szczu­ry, jak spóź­nie­ni ża­łob­ni­cy.

Zza koł­nie­rza ska­fan­dra po­wol­i wy­peł­za długi na pięt­na­ście cen­ty­me­trów, zde­for­mo­wa­ny przez ogień wie­losz­czet.

*

Je­że­li pie­kło to brak Boga, to do­sko­na­le wiem, jak wy­glą­da.

Marta śpi. Nie mam jej tego za złe, sen to cza­sem naj­lep­sza i je­dy­na uciecz­ka przed tym, co nas prze­ra­sta. Jed­nak, jeśli ona śpi, to ja muszę czu­wać, w końcu tak się umó­wi­li­śmy. Chyba że…

Pa­trzę na zwło­ki szczu­ro­człe­ka i na mar­twe­go ro­ba­ka opo­dal, który po za­da­niu śmier­tel­ne­go ciosu wy­pełzł, by zdech­nąć. Szczu­ry nie ru­szy­ły żad­ne­go z nich. Jesz­cze. Sie­dzą tylko wkoło i ob­ser­wu­ją nas, jakby na coś cze­ka­ły.

I, cho­le­ra, może rze­czy­wi­ście cze­ka­ją.

Przy­po­mi­nam sobie wszyst­ko to, co po­wie­dział nasz nie­do­szły wy­baw­ca i za­trzy­mu­ję sie na jed­nych z ostat­nich słów. Tych o au­to­ma­tycz­nym po­wro­cie. Od śmier­ci Szczur­ma­na – tak o nim myślę – mi­nę­ły ponad dwie go­dzi­ny, więc jego ciało nie­ba­wem znik­nie. Tylko, czy to musi być on?

Od­pi­nam urzą­dze­nie oka­la­ją­ce rękaw ska­fan­dra i ważę je w dło­niach. Czy samo to wy­star­czy? Nie wiem, ale spraw­dze­nie nic mnie nie kosz­tu­je.

Sia­dam z urzą­dze­niem obok Marty.

Wiem, że ona nie bę­dzie miała od­wa­gi tego zro­bić. Już to prze­ra­bia­li­śmy. Nie odej­dzie, choć­by nie wiem, jak było źle. I przez to mnie znie­na­wi­dzi. Jesz­cze bar­dziej niż teraz. Nie je­stem pe­wien, czy mnie kocha, ale nie­na­wiść – tak, tę musi czuć, przy­naj­mniej chwi­la­mi.

Po­przed­nim razem też na mnie spa­dła de­cy­zja o odej­ściu.

Wła­ści­wie to nie wiem, czemu nam się nie udało. Nie spo­sób wska­zać jed­ne­go, wiel­kie­go pro­ble­mu, oso­bi­stej trau­my, dra­ma­tu, który nas roz­dzie­lił. To było ty­siąc ma­łych, co­dzien­nych spraw, tak jed­nost­ko­wych, ulot­nych, nie­waż­nych, że trud­no by je spa­mię­tać.

Wedle czasu wska­zy­wa­ne­go na urzą­dze­niu, do po­now­nej emi­sji ko­mu­ni­ka­tu po­zo­sta­ły dzie­więć­dzie­siąt dwie se­kun­dy, biorę się więc do ro­bo­ty i – mam na­dzie­ję, że to wy­star­czy – przy­pi­nam to ustroj­stwo do ra­mie­nia.

Do ra­mie­nia Marty, oczy­wi­ście.

Dla­cze­go?

Może mam skłon­ność do au­to­de­struk­cji? A może wła­śnie uchy­li­łem wieko pu­deł­ka, w któ­rym skry­wa­ły się moje uczu­cia do Marty i po­wie­dzia­łem „spraw­dzam”?

Wsta­ję i pa­trzę na nią, po­grą­żo­ną w spo­koj­nym śnie ni­czym nie­win­ne dziec­ko.

Jesz­cze mi­nu­ta.

Nie chcę cze­kać. Za­my­kam oczy i od­li­czam do sześć­dzie­się­ciu. Z mapą do­sze­dłem do trzy­dzie­stu i nic to nie dało, więc teraz po­dwa­jam czas.

*

Kiedy otwie­ram oczy, jest jasno. Na ulicy brak śladu po ogni­stych ję­zy­kach i mar­twych bez­krę­gow­cach, albo ko­czu­ją­cych w po­bli­żu szczu­rach. Szczu­rek rów­nież znik­nął. Tak samo Marta.

Za to po­ja­wi­li się oni. Fan­to­mo­wi lu­dzie. Zaj­mu­ją całą ulicę i chod­nik w oby­dwu kie­run­kach i wszy­scy pa­trzą na mnie. Nie po­ru­sza­ją się, nie mówią, chyba nawet nie od­dy­cha­ją, tylko ob­ser­wu­ją. Że też nie roz­po­zna­łem ich wcze­śniej, prze­cież śni­łem o nich nie­mal co noc.

Nie mają świa­do­mo­ści, są bar­dziej jak rze­czy – można na nich pa­trzeć lub ich wy­ko­rzy­stać. Nawet się nie dzi­wię ich obec­no­ścią, w końcu teraz tylko ja ob­ser­wu­ję ten wa­riant rze­czy­wi­sto­ści. Jest mną na­zna­czo­ny. W za­sa­dzie, je­że­li je­stem tu sam, a świat wokół zmie­nia się tak, jak chce ślepy traf, to jawa nie­wie­le się różni od snu.

Wiem, co musi być dalej, więc ru­szam, naj­pierw po­wo­li, ale wkrót­ce bie­gnę przez tłum. Z coraz więk­szym tru­dem prze­bi­jam się przez ko­lej­ne, cia­śniej spa­ko­wa­ne war­stwy ludz­kiej masy, aż w końcu nie mogę zro­bić kroku, ani nawet zła­pać tchu.

A wtedy za­czy­nam wszyst­ko ro­zu­mieć, prze­sta­ję się opie­rać i za­my­kam oczy.

*

Co się sta­nie, je­że­li, będąc sam w kwan­to­wym świe­cie, zasnę, a ten stra­ci ob­ser­wa­to­ra? Bę­dzie trwał w nie­zmie­nio­nym sta­dium, póki nie otwo­rzę oczu? Zmie­niał się jak w ka­lej­do­sko­pie i usta­li swój kształt do­pie­ro w mo­men­cie, gdy otwo­rzę oczy? Czy może w ogóle nie bę­dzie ist­nieć, nim po­now­nie nie za­cznę go ob­ser­wo­wać?

Ob­ser­wu­ją­cy kształ­tu­je rze­czy­wi­stość, teraz to poj­mu­ję.

Fan­to­mo­wi lu­dzie po­ja­wi­li się, bo o nich śni­łem.

Zna­la­złem ar­ty­kuł w ma­ga­zy­nie, bo wcze­śniej pró­bo­wa­łem o tym opo­wie­dzieć.

Nasz blok zmie­nił się w las, bo chcie­li­śmy wy­je­chać.

Ata­ko­wa­ły nas ro­ba­ki, bo za dnia zwró­ci­łem na nie uwagę.

Prze­paść po­chło­nę­ła sa­mo­chód, bo wcze­śniej po­my­śla­łem o prze­pa­ści dzie­lą­cej Martę i mnie.

Drzwi były za­mknię­te, bo mia­łem prze­czu­cie… Nie. Bo oba­wia­łem się tego.

Mapa, którą pró­bo­wa­łem znik­nąć, przed­sta­wia­ła Paryż – a może mi się tylko wy­da­je?

Nawet szczu­ro­człek – szczu­ro­człek… Wi­dzia­łem szczu­ry. Sły­sza­łem ko­mu­ni­kat… Szczu­ro­człek mógł nie być sa­mo­dziel­ną isto­tą, a sta­no­wić tylko krzy­we od­bi­cie wcze­śniej­szych do­świad­czeń. Wy­ba­wie­niem przy­wo­ła­nym z oce­anu wszech­moż­li­wo­ści, tak jak wcze­śniej sa­mo­chód, któ­rym chcie­li­śmy wy­je­chać.

I sam pusty świat, w któ­rym by­li­śmy z Martą na sie­bie ska­za­ni. Tak samo, jak uprzed­nio ska­zy­wa­li­śmy się na ten zwią­zek, jak gdyby nie było ni­ko­go in­ne­go na Ziemi.

To miało sens… choć wcale nie mu­sia­ło być praw­dą. Mogę to spraw­dzić, gdy otwo­rzę oczy.

A co, jeśli nigdy się nie obu­dzę? Czy w ogóle będę mu­siał? Jeśli nie ma świa­ta wokół mnie, to nie ma też mo­je­go ciała. To nie ono jest ob­ser­wa­to­rem, tylko Ja. Mogę trwać we śnie w nie­skoń­czo­ność. Mogę wy­śnić co­kol­wiek. Mogę za­ob­ser­wo­wać w sen­nym ma­rze­niu całą hi­sto­rię zmy­ślo­ne­go wszech­świa­ta, od Wiel­kie­go Wy­bu­chu, przez po­wsta­nie gwiazd i pla­net, na­ro­dzi­ny życia, aż do… do tego, co sam ob­my­ślę na ko­niec. Każda z moich wizji bę­dzie mogła się urze­czy­wist­nić. Czy wła­śnie o tym mówił Szczu­rek?

Już wiem, dla­cze­go tamto coś chcia­ło nas zabić – Szczu­rek mylił się co do tego, wcale nie cho­dzi o wy­ka­so­wa­nie roz­ra­sta­ją­cych się odnóg rze­czy­wi­sto­ści. To dla­te­go, że by­li­śmy o krok od od­kry­cia, jak rodzą się bo­go­wie.

Sam się o tym prze­ko­nam, już za chwi­lę, gdy tylko zasnę.

*

Ciem­ność. Ni­cość. Cisza. Roz­pa­dam się w bez­cza­sie i bez­prze­strze­ni. Sam, cał­kiem sam. Aż nagle…

– Ko­cha­nie, nic ci nie jest? Otwórz oczy, pro­szę. Nie wy­głu­piaj się.

Mi­ja­ją chyba wieki, nim roz­po­zna­ję zna­cze­nie słów, jak­bym nie sły­szał ich przez całe ży­wo­ta. Nie­pew­nie uno­szę po­wie­ki, któ­rych, zdaje mi się, jesz­cze chwi­lę wcze­śniej w ogóle nie czu­łem. Widzę przed sobą twarz Marty, zmar­twio­ną i uszczę­śli­wio­ną za­ra­zem.

Roz­glą­dam się wokół i roz­po­zna­ję nasze miesz­ka­nie. Nic się nie zmie­ni­ło od tam­te­go ranka, co naj­wy­żej przy­by­ło kurzu. Dwie fi­li­żan­ki z dawno wy­sty­głą kawą stoją na sto­li­ku. Gdzieś zza ścia­ny do­bie­ga­ją mnie dźwię­ki radia.

Pod­cho­dzę do okna. Część po­rzu­co­nych sa­mo­cho­dów zo­sta­ła za­bra­na, inne ze­pchnię­to poza jezd­nię.

– Co się stało? – po­ru­szam war­ga­mi, a z gar­dła wy­do­by­wa się dźwięk, choć w ogóle nie mia­łem za­mia­ru ni­cze­go po­wie­dzieć. – Jak to moż­li­we?

– Wró­ci­li­śmy do domu – od­po­wia­da Marta. – Razem. Dałeś mi to – wska­zu­je urzą­dze­nie na przed­ra­mie­niu – żebym się ura­to­wa­ła, ale wy­szło na to, że prze­nie­śli­śmy się oboje. To już ko­niec tam­te­go kosz­ma­ru. – Rzuca mi się w ra­mio­na i ca­łu­je w usta. – Jeśli tam rzą­dzi­ły te całe prawa kwan­tów, to widać my je­ste­śmy jak dwie splą­ta­ne czą­stecz­ki – do­da­je z uśmie­chem. Po jej po­licz­kach spły­wa­ją łzy.

Tak samo jak po moich.

Koniec

Komentarze

 A to mnie za­cie­ka­wi­łeś, Geki. Wi­dzia­łem ten tytuł na becie chyba i sobie za­pa­mię­ta­łem. Jeden z tagów też mnie za­in­te­re­so­wał. Jako że dłu­bie w tek­ście za­ha­cza­ją­cym o me­cha­ni­kę kwan­to­wą (utkną­łem po od­po­wie­dzi prof. dr hab. Mi­ro­sław Brew­czy­ka z Wy­dzia­łu Fi­zy­ki Uni­wer­sy­te­tu w Bia­łym­sto­ku na moje za­py­ta­nie w waż­nej dla fa­bu­ły kwe­stii), to wszel­kie tek­sty sf za­ha­cza­ją­ce o te spra­wy mnie in­try­gu­ją (a nie ma ich za wiele ;))

Po prze­czy­ta­niu spa­lić mo­ni­tor.

Zmo­ra­sie, tej fi­zy­ki kwan­to­wej nie ma tu aż tak wiele. A może i jest, ale nie z punk­tu ob­li­czeń czy na­uko­wych roz­wa­żań, bo je­stem za cien­ki w uszach na to. Tak tylko uprze­dzam, żebyś nie spadł z góry swo­ich ocze­ki­wań. ;)

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Geki, ty weź bom­bar­duj tę skrzyn­kę NF bar­dziej ener­gicz­nie. Je­steś jak dla mnie jed­nym z naj­cie­kaw­szych w tej chwi­li mło­dych sta­żem au­to­rów, jak cho­dzi o od­wa­gę two­rze­nia nie­ba­nal­nych, nie­oczy­wi­stych świa­tów, Widać to rów­nież w tym tek­ście. Świet­nie wy­cho­dzi w nim także, obok świa­to­twór­stwa, pa­ra­le­la mię­dzy sta­nem świa­ta a emo­cja­mi łą­czą­cy­mi bo­ha­te­rów.

Pi­szesz bar­dzo do­brze, na forum je­steś w ab­so­lut­nej topce, a po­ten­cjał masz, IMHO, na osią­gnię­cie po­dob­nej po­zy­cji wśród pol­skich pi­sa­rzy fan­ta­stycz­nych. Trzy­maj ten po­ziom :)

ninedin.home.blog

Oj, ni­ne­din :)

Łech­cesz moją próż­ność, ale fakty są takie, że – ow­szem, jest tu kilka osób (w tym Ty ;)), które ge­ne­ral­nie lubią moje pi­sa­nie ale – jak do tej pory za­li­czam same po­raż­ki poza por­ta­lem. Długo by je wy­mie­niać, więc sobie tego oszczę­dzę, po­wiem tylko, że Za­na­is są tacy, któ­rzy łapią się to tu, to tam, w ko­lej­ce do NFa też cze­ka­ją, więc gdzie mi do nich.

Ponad pół roku mi­nę­ło, w któ­rym mia­łem na­dzie­ję zła­pać się cho­ciaż w jedno miej­sce, bez po­wo­dze­nia – więc będę sku­piac sie na pi­sa­niu przy­naj­mniej tam, gdzie ktoś chce to czy­tać i (to nie­wąt­pli­wy, naj­więk­szy plus) gdzie moge po­znać opi­nię… czyli tutaj. :)

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Geki, opo­wia­da­nie nie zając; mo­żesz spo­koj­nie słać w <wy­bierz do­wol­ne miej­sce> i jak się nie ode­zwą, to i tak tu wrzu­cić:P

 

Też po­sta­ram się zaj­rzeć do tek­stu, ale pew­nie bli­żej końca mie­sią­ca. W końcu nie mógł­bym prze­oczyć me­cha­ni­ki kwan­to­wej;)

Слава Україні!

Geki, wiesz, ostat­nim fo­ru­mo­wym au­to­rem, któ­re­mu tak tru­łam i ma­ru­dzi­łam o ta­len­cie, był Krzy­siek Mat­kow­ski, który nie­dłu­go potem Zaj­dla do­stał, więc tego XD (a tak serio – no, ty, Za­na­is i Edward Pi­tow­ski to moja topka z au­to­rów fo­ru­mo­wych, któ­rzy są tu kró­cej ode mnie :)

ninedin.home.blog

Z bie­giem czasu sta­łem się, hm, oszczęd­ny w kom­ple­men­tach i le­ni­wy w pi­sa­niu. Dla­te­go myślę, że klik na Bi­blio­te­kę mówi wy­star­cza­ją­co wiele, co i jak myślę o Twoim opo­wia­da­niu.

A dla­cze­go tak, nie­trud­no zgad­nąć.

Po­zdra­wiam – AdamKB

Cześć,

 

To ja, Twój piąt­ko­wy dy­żur­ny!

Choć temat może od­rzu­cać laika, jakim je­stem w te­ma­cie kwan­tów, to po­da­ne jest przy­jem­nie i względ­nie zro­zu­mia­le. Czy­ta­ło się do­brze i lekko, choć mia­łem na­dzie­ję, na coś wię­cej z tych wsta­wek o uciecz­ce od drzwi do drzwi.

Na ko­niec cie­ka­wie splo­tłeś kilka sznur­ków, co do któ­rych mia­łem za­strze­że­nia (ar­ty­kuł, ro­ba­ki, szczu­ry) – faj­nie to wy­pro­wa­dzi­łeś.

Jeśli miał­bym się przy­cze­pić, to do tego:

– Wró­ci­li­śmy do domu – od­po­wia­da Marta. – Razem. Dałeś mi to – wska­zu­je urzą­dze­nie na przed­ra­mie­niu

skąd ona wie, że jej dał? Prze­cież spała, a potem się obu­dzi­ła w miesz­ka­niu – skąd wie, kto jej to za­ło­żył?

Wszel­kie inne wąt­pli­wo­ści, jeśli się po­ja­wi­ły, to uto­nę­ły w do­brym wy­ko­na­niu.

 

Po­zdra­wiam!

Nie za­bi­ja­my pie­sków w opo­wia­da­niach. Nigdy.

Świet­ne! Na fi­zy­ce kwan­to­wej to ja się znam jak kura na pie­przu, ale nie prze­szka­dza­ło to by­naj­mniej w od­bio­rze.

Ko­smos to ba­zgra­ni­na byle ja­kich wie­lo­krop­ków!

No, i taki ro­mans to ja ro­zu­miem.

Bra­wu­ro­we świa­to­twór­stwo. Trze­ba mieć w sobie nutę sza­leń­stwa, żeby po­że­nić fi­zy­kę kwan­to­wą, ro­mans i re­li­gię. Dwie z tych rze­czy – spo­koj­nie, ale trzy to już jazda po ban­dzie.

Fa­bu­ła ni­cze­go sobie, ki­bi­co­wa­łam bo­ha­te­rom.

Bar­dzo mi się po­do­ba­ły wy­ja­śnie­nia co do ro­ba­ków i in­nych ele­men­tów. Uch, jakie kwan­to­we.

Roz­my­ta mi­łość bo­ha­te­rów też faj­nie po­ka­za­na. O wiele re­ali­stycz­niej wy­glą­da niż tak wata cu­kro­wa z po­pkul­tu­ry – są dobre mo­men­ty, są i zwąt­pie­nia. Dobre.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

No to jesz­cze raz ja. Tekst za­słu­gu­je na po­chwa­ły, i to wiel­kie, za trzy różne rze­czy:

Po pierw­sze, za au­tor­ską od­wa­gę. Się­gasz po sza­lo­ne po­my­sły i nie boisz się ich re­ali­zo­wać, a co wię­cej – te po­łą­cze­nia ci wy­cho­dzą. To jest chyba naj­cie­kaw­szy świa­to­twór­czo z two­ich po­my­słów, zde­cy­do­wa­nie przy tym udany.

Po dru­gie, za wia­ry­god­ne po­sta­cie i re­la­cje mię­dzy nimi. Prze­to­czy­ła się nam nie­daw­no dys­ku­sja o uży­ciu mo­ty­wu za­ko­cha­nia/mi­ło­ści jako mo­ty­wa­cji. Twój tekst jest przy­kła­dem, że można to zro­bić nie­ba­nal­nie i po­my­sło­wo, kom­pli­ku­jąc uczu­cie bo­ha­te­rów, do­da­jąc niu­an­sów, po­ka­zu­jąc uczu­cie nie­ide­al­ne, chwi­la­mi pra­wi-umie­ra­ją­ce, a jed­nak zdol­ne obu­dzić w bo­ha­te­rach to, co naj­lep­sze. Przy tym twór­czo wy­ko­rzy­stu­jesz motyw uczu­cia, żeby wokół niego zbu­do­wać / przez nie roz­bu­do­wać cha­rak­te­ry po­sta­ci.

Po trze­cie, bie­gle pa­nu­jesz tu nad ma­te­rią tek­stu, od stro­ny kon­struk­cji (IMHO spój­nej i bez dłu­żyzn), nar­ra­cji (pierw­szo­oso­bo­wa to tu zna­ko­mi­ty wybór, bo pod­kre­śla pa­ni­kę i za­gu­bie­nie bo­ha­te­rów w od­mie­nio­nym świe­cie) i stylu, do­pa­so­wa­ne­go do za­pla­no­wa­ne­go przez cie­bie na­stro­ju.

 

To tak na wy­pa­dek, jakby trze­ba było ja­kie­goś TAK– za uza­sad­nić.

ninedin.home.blog

Geki, opo­wia­da­nie nie zając; mo­żesz spo­koj­nie słać w <wy­bierz do­wol­ne miej­sce> i jak się nie ode­zwą, to i tak tu wrzu­cić:P

Oczy­wi­ście ta robię.

Wy­sła­łem to NF hor­ror sci-fi i cze­kam na od­po­wiedź. Mam też przy­go­to­wa­ny tekst hard sci-fi na PFFN, z któ­re­go je­stem bar­dzo za­do­wo­lo­ny. Zresz­tą chyba go be­to­wa­les. :) 

 

Z bie­giem czasu sta­łem się, hm, oszczęd­ny w kom­ple­men­tach i le­ni­wy w pi­sa­niu. Dla­te­go myślę, że klik na Bi­blio­te­kę mówi wy­star­cza­ją­co wiele, co i jak myślę o Twoim opo­wia­da­niu

Dzię­ku­ję, Ada­mie. 

 

To ja, Twój piąt­ko­wy dy­żur­ny!

Cześć, Kro­ku­sie! 

 

Czy­ta­ło się do­brze i lekko, choć mia­łem na­dzie­ję, na coś wię­cej z tych wsta­wek o uciecz­ce od drzwi do drzwi.

Za­mknię­te drzwi po­wią­za­ne są z bo­ha­te­ra­mi. Ale fakt, drzwi nie od­gry­wa­ją tu za­sad­ni­czej roli. 

skąd ona wie, że jej dał? Prze­cież spała, a potem się obu­dzi­ła w miesz­ka­niu – skąd wie, kto jej to za­ło­żyl? 

To ra­czej oczy­wi­ste, skoro byli je­dy­ny­mi ludź­mi ja świe­cie, a ma­szyn­kę wi­dzia­ła o szczu­ro­człe­ka. Jak rano po prze­bu­dze­niu wi­dzisz kawę na ko­mo­dzie przy łóżku, to za­kła­dasz, że to żona przy­nio­sła, a nie są­siad. ;) 

Świet­ne! Na fi­zy­ce kwan­to­wej to ja się znam jak kura na pie­przu, ale nie prze­szka­dza­ło to by­naj­mniej w od­bio­rze.

Fi­zy­ka to jest tu w ap­tecz­nych ilo­ściach, nie­mniej dzię­ku­ję. 

 

No, i taki ro­mans to ja ro­zu­miem.

Roz­my­ta mi­łość bo­ha­te­rów też faj­nie po­ka­za­na. O wiele re­ali­stycz­niej wy­glą­da niż tak wata cu­kro­wa z po­pkul­tu­ry – są dobre mo­men­ty, są i zwąt­pie­nia. Dobre

Tak też mi się wy­da­je, bo nie ma ty­go­dnia, że­by­śmy się z żoną choć­by przez chwi­lę nie chcie­li udu­sić. :P

W ogóle te dobre i złe chwi­le w związ­ku były za­cząt­kiem tego po­my­słu. Od razu mi się sko­ja­rzy­ły z kotem w pu­deł­ku. 

 

Bra­wu­ro­we świa­to­twór­stwo. Trze­ba mieć w sobie nutę sza­leń­stwa, żeby po­że­nić fi­zy­kę kwan­to­wą, ro­mans i re­li­gię. Dwie z tych rze­czy – spo­koj­nie, ale trzy to już jazda po ban­dzie

Tro­chę się oba­wia­łem, czy nie zbyt bra­wu­ro­we i czy uda mi się wy­ko­rzy­stać choć­by część po­ten­cja­łu tego po­my­słu. 

 

Bar­dzo mi się po­do­ba­ły wy­ja­śnie­nia co do ro­ba­ków i in­nych ele­men­tów. Uch, jakie kwan­to­we

No, skoro ob­ser­wa­cja kształ­tu­je rze­czy­wi­stość, to trze­ba pil­no­wać, na co się pa­trzy. 

 

I w ogóle: dzię­ki, Fin­klo. :) 

 

No to jesz­cze raz ja. Tekst za­słu­gu­je na po­chwa­ły, i to wiel­kie, za trzy różne rze­czy

Oj, ni­ne­din… :>

 

Po pierw­sze, za au­tor­ską od­wa­gę. Się­gasz po sza­lo­ne po­my­sły i nie boisz się ich re­ali­zo­wać, a co wię­cej – te po­łą­cze­nia ci wy­cho­dzą. To jest chyba naj­cie­kaw­szy świa­to­twór­czo z two­ich po­my­słów, zde­cy­do­wa­nie przy tym udany.

Wiesz, ja po pro­stu chcę pisać coś cie­ka­we­go. A że taki udany, to się nie spo­dzie­wa­łem. 

Za to ten na PFFN bar­dzo mi się po­do­ba i pew­nie w przy­szłym roku go wrzu­cę, jak już od­pad­nie z na­bo­ru i z NFa. 

 

Po dru­gie, za wia­ry­god­ne po­sta­cie i re­la­cje mię­dzy nimi. Prze­to­czy­ła się nam nie­daw­no dys­ku­sja o uży­ciu mo­ty­wu za­ko­cha­nia/mi­ło­ści jako mo­ty­wa­cji. Twój tekst jest przy­kła­dem, że można to zro­bić nie­ba­nal­nie i po­my­sło­wo, kom­pli­ku­jąc uczu­cie bo­ha­te­rów, do­da­jąc niu­an­sów, po­ka­zu­jąc uczu­cie nie­ide­al­ne, chwi­la­mi pra­wi-umie­ra­ją­ce, a jed­nak zdol­ne obu­dzić w bo­ha­te­rach to, co naj­lep­sze. Przy tym twór­czo wy­ko­rzy­stu­jesz motyw uczu­cia, żeby wokół niego zbu­do­wać / przez nie roz­bu­do­wać cha­rak­te­ry po­sta­ci

Bar­dzo dzię­ku­ję. Od tego za­czął się po­mysł. A co do tego co naj­lep­sze, to wy­da­rze­nia można in­ter­pre­to­wać róż­nie, ale do tej pory wszy­scy idą happy en­do­wym i ro­man­tycz­nym spoj­rze­niem. To też coś o nas mówi. :P

 

Po trze­cie, bie­gle pa­nu­jesz tu nad ma­te­rią tek­stu, od stro­ny kon­struk­cji (IMHO spój­nej i bez dłu­żyzn), nar­ra­cji (pierw­szo­oso­bo­wa to tu zna­ko­mi­ty wybór, bo pod­kre­śla pa­ni­kę i za­gu­bie­nie bo­ha­te­rów w od­mie­nio­nym świe­cie) i stylu, do­pa­so­wa­ne­go do za­pla­no­wa­ne­go przez cie­bie na­stro­ju

Uwiel­biam nar­ra­cje pierw­szo­oso­bo­wa. Jest bar­dziej oso­bi­sta i po­zwa­la po­ka­zać świat przez bo­ha­te­ra. 

 

tak na wy­pa­dek, jakby trze­ba było ja­kie­goś TAK– za uza­sad­nić

:) 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Wy­sła­łem to NF hor­ror sci-fi i cze­kam na od­po­wiedź. Mam też przy­go­to­wa­ny tekst hard sci-fi na PFFN, z któ­re­go je­stem bar­dzo za­do­wo­lo­ny. Zresz­tą chyba go be­to­wa­les. :) 

Chyba jed­nak ten do NF:P

Слава Україні!

Chyba jed­nak ten do NF:P

A chcesz bete zro­bić? xD

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Niech bę­dzie:P

Ale tak tro­chę póź­niej. Mo­żesz mnie za­pro­sić, a ja prze­czy­tam za – po­wiedz­my – 2 ty­go­dnie. Chyba, że chcesz wcze­śniej wy­sy­łać:P

Слава Україні!

Świet­ne opko o sur­re­ali­stycz­nym za­bar­wie­niu (w naj­lep­szym tego słowa zna­cze­niu)!

Motyw z pa­trze­niem na kogoś czy coś, żeby tę osobę, bądź rzecz za­trzy­mać jest ide­al­nie tra­fio­ny! Można to ro­zu­mieć nie tylko w kon­tek­ście fi­zy­ki kwan­to­wej (bo to tro­chę ina­czej dzia­ła, ale przy­mknij­my na to – nomen omen – oko), ale me­ta­fo­rycz­nie – rze­czy ist­nie­ją o tyle o ile sobie uświa­da­mia­my ich ist­nie­nie. Czy nie dla­te­go wła­śnie sa­mot­ność jest tak doj­mu­ją­ca?

Po­sta­po to też obraz prze­mi­ja­nia, od­cho­dzą­cych świa­tów, miejsc i ludzi, któ­rych, nawet in­ten­syw­nie kon­cen­tru­jąc na nich uwagę, nie za­trzy­ma­my.

No i wątek roz­pa­da­ją­cej się i trwa­ją­cej mi­ło­ści, kru­chej, jak kwan­to­wa su­per­po­zy­cja, pro­sto­pa­dłe wek­to­ry mi­ło­ści i nie­na­wi­ści i ich li­nio­wa kom­bi­na­cja. Jakże to praw­dzi­we.

Sam obraz fa­ce­ta w ska­fan­drze, który pod heł­mem kryje twarz szczu­ra, wy­star­czył­by żeby mnie kupić. :) A jest w tym opku jesz­cze wiele rów­nie su­ge­styw­nych mo­ty­wów: sto­ją­cy na bacz­ność fan­to­mo­wi lu­dzie, ko­mu­ni­kat z radia, świat Ostoi, o ta­jem­ni­czym “mo­du­sie” ist­nie­nia. Gra­tu­lu­ję umie­jęt­no­ści pla­stycz­nej wi­zu­ali­za­cji tego, co pod­su­wa twór­cza wy­obraź­nia!

Nie będę opo­wia­da­nia roz­bie­rał na czyn­ni­ki pierw­sze, bo po pro­stu jest dobre i tyle. laugh Kli­kam, choć nie wiem czy to po­trzeb­ne, bo na bank opko bę­dzie w bi­blio­te­ce, a pew­nie i wię­cej.

 

Miś czy­tał z za­in­te­re­so­wa­niem, cho­ciaż jest kwan­to­wym lej­kiem. Po­do­ba­ło mu się.

Hej, Koalo, dzię­ki za wi­zy­tę. :)

 

Cześć, Kro­no­sie.

Motyw z pa­trze­niem na kogoś czy coś, żeby tę osobę, bądź rzecz za­trzy­mać jest ide­al­nie tra­fio­ny! Można to ro­zu­mieć nie tylko w kon­tek­ście fi­zy­ki kwan­to­wej (bo to tro­chę ina­czej dzia­ła, ale przy­mknij­my na to – nomen omen – oko), ale me­ta­fo­rycz­nie – rze­czy ist­nie­ją o tyle o ile sobie uświa­da­mia­my ich ist­nie­nie. Czy nie dla­te­go wła­śnie sa­mot­ność jest tak doj­mu­ją­ca?

W me­cha­ni­ce kwan­to­wej wszyst­ko dzia­ła tro­chę ina­czej, ale jak sama nazwa opo­wia­da­nia wska­zu­je, od­no­si­łem się do pew­ne­go po­rów­na­nia z kotem za­mknię­tym w pu­deł­ku.

No i wątek roz­pa­da­ją­cej się i trwa­ją­cej mi­ło­ści, kru­chej, jak kwan­to­wa su­per­po­zy­cja, pro­sto­pa­dłe wek­to­ry mi­ło­ści i nie­na­wi­ści i ich li­nio­wa kom­bi­na­cja. Jakże to praw­dzi­we.

Im dłu­żej żyję, tym wię­cej ta­kich nie­jed­no­znacz­no­ści widzę. Kwan­ty prze­ni­ka­ją do skali makro. :P

 

Nie będę opo­wia­da­nia roz­bie­rał na czyn­ni­ki pierw­sze, bo po pro­stu jest dobre i tyle. laugh Kli­kam, choć nie wiem czy to po­trzeb­ne, bo na bank opko bę­dzie w bi­blio­te­ce, a pew­nie i wię­cej.

Jak na razie opko się nie do­czoł­ga­ło do bi­blio­te­ki, a licz­ba wcie­leń, które je za­sy­pa­ły, jest ogrom­na, ale wszyst­ko w wa­szych rę­kach. :)

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Wrócę z peł­niej­szym ko­men­ta­rzem, jak się ogar­nę.

Po­do­ba­ło się: Lu­dzie w płasz­czach i ko­niecz­ność za­cho­wa­nia kon­tak­tu fi­zycz­ne­go.

Nie po­do­ba­ło się: Nie przy­padł mi do gustu mo­no­log w mo­men­cie kul­mi­na­cyj­nym. 

 

Gra­tu­lu­ję i po­zdra­wiam!

Wrócę z peł­niej­szym ko­men­ta­rzem, jak się ogar­nę.

Can’t wait!

 

Po­do­ba­ło się: Lu­dzie w płasz­czach i ko­niecz­ność za­cho­wa­nia kon­tak­tu fi­zycz­ne­go.

Nie po­do­ba­ło się: Nie przy­padł mi do gustu mo­no­log w mo­men­cie kul­mi­na­cyj­nym. 

Przede wszyst­kim to chciał­bym po­wie­dzieć, że masz fajny spo­sób ko­men­to­wa­nia. :)

Mo­no­lo­gi w takim albo innym mo­men­cie to coś, czego czę­sto uży­wam i mo­zli­we, że nad­uzy­wam. Prze­my­ślę to. :)

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Wrócę z peł­niej­szym ko­men­ta­rzem, jak się ogar­nę.

Can’t wait!

 

Naj­pierw ko­men­ta­rze piór­ko­we za ze­szły mie­siąc xD

Ge­ki­ka­ro, nie mogę po­wie­dzieć, że zro­zu­mia­łam wszyst­ko co na­pi­sa­łeś i wiem, co tam się wy­da­rzy­ło, ale mogę po­wie­dzieć, że Mi­łość Schrödin­ge­ra prze­czy­ta­łam z praw­dzi­wą przy­jem­no­ścią.

 

– Chcie­li badać su­per­po­zy­cję kwan­to­wą. Może to ma zwią­zek z… – prze­rwa­łem, bo wła­śnie do­strze­głem coś za oknem.– Chcie­li badać su­per­po­zy­cję kwan­to­wą. Może to ma zwią­zek… – Prze­rwa­łem, bo wła­śnie do­strze­głem coś za oknem.

 

droga pro­wa­dzi­ła do na­sze­go no­wo­wy­bu­do­wa­ne­go osie­dla… → …droga pro­wa­dzi­ła do na­sze­go no­wo ­wy­bu­do­wa­ne­go osie­dla

 

Pa­trzy­łem na Martę przez lu­ster­ko wstecz­ne.Pa­trzy­łem na/ Ob­ser­wo­wa­łem Martę w lu­ster­ku wstecz­nym.

Oba­wiam się, że nie można pa­trzeć przez lu­ster­ko.

 

i po­pro­wa­dzi­łem auto czym dalej od ro­ba­ka. → …i po­pro­wa­dzi­łem auto jak naj­da­lej od ro­ba­ka.

 

pod na­szym SUV-em, bie­gło pęk­nię­cie. Roz­sze­rza­ła się z se­kun­dy na se­kun­dę… → Pi­szesz o pęk­nię­ciu, które jest ro­dza­ju ni­ja­kie­go, więc: …pod na­szym SUV-em, bie­gło pęk­nię­cie. Roz­sze­rza­ło się z se­kun­dy na se­kun­dę

 

zer­ka­jąc na nas, za­bie­ra się za ucztę. → …zer­ka­jąc na nas, za­bie­ra się do uczty.

 

Sie­dzą tylko w koło i ob­ser­wu­ją nas→ Sie­dzą tylko wkoło i ob­ser­wu­ją nas

 

Gdzieś zza ścia­ny do­bie­ga­ją mnie dźwię­ki roz­gło­szo­ne­go radia. → Na czym po­le­ga roz­gło­sze­nie radia?

Za SJP PWN: roz­gło­sićroz­gła­szać «opo­wie­dzieć coś wszyst­kim wokół»

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Cie­szę się, droga Re­gu­la­tor­ko, że opo­wia­da­nie było ci przy­jem­nym, nawet je­że­li nie udało się ni­cze­go kon­kret­ne­go z niego wy­nieść. Z pew­no­ścią wina leży po stro­nie au­to­ra. :) 

Dzię­ku­ję jak za­wsze za uwagi. Zo­sta­li już uwzględ­nio­ne. 

 

 A to mnie za­cie­ka­wi­łeś, Geki. Wi­dzia­łem ten tytuł na becie chyba i sobie za­pa­mię­ta­łem. Jeden z tagów też mnie za­in­te­re­so­wał. Jako że dłu­bie w tek­ście za­ha­cza­ją­cym o me­cha­ni­kę kwan­to­wą (utkną­łem po od­po­wie­dzi prof. dr hab. Mi­ro­sław Brew­czy­ka z Wy­dzia­łu Fi­zy­ki Uni­wer­sy­te­tu w Bia­łym­sto­ku na moje za­py­ta­nie w waż­nej dla fa­bu­ły kwe­stii), to wszel­kie tek­sty sf za­ha­cza­ją­ce o te spra­wy mnie in­try­gu­ją (a nie ma ich za wiele ;))

 

Oj ma­ra­sie, cze­kam na cie­bie jak, nie przy­mie­rza­jąc, pe­wien użyt­kow­nik na bi­blio­tecz­ne kliki. 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

 

Marta za­mknę­ła oczy. Za­ufa­ła mi i po­zwo­li­ła po­rwać się chwi­li. Kra­jo­braz za oknem ponad ramą łóżka zmie­niał się za każ­dym razem, gdy na niego zer­ka­łem, ale wtedy to było nie­waż­ne. Wspo­mnie­nia ule­cia­ły, czas się za­pę­tlił i przez te kilka chwil by­li­śmy tylko ja i ona.

Ponad ramą łóżka

Kra­jo­braz się zmie­niał za każ­dym razem

gdy na niego zer­ka­łem -

ale wtedy to było nie­waż­ne! -

bo przez kilka chwil 

byłem tylko ja i mój kot

– z pięk­ną musz­ką na pyszcz­ku – 

kot Hi­tle­ra!

 

Ezo­te­rycz­ny kot ,

któ­re­go czas nie zmie­nia!

Nie jak ten Kot Szre­din­ge­ra -

co raz jest, a raz go nie ma.

 

Marta jest nie­wia­ry­god­nie szyb­ka, ledwo za nią na­dą­żam. Przy­po­mi­nam sobie stu­dia, kiedy ona tre­no­wa­ła tria­th­lon, pod­czas gdy ja ćwi­czy­łem chla­nie na umór i bieg do ła­zien­ki.

Zda­nie wy­rwa­ne z kon­tek­stu by­ło­by takim kwej­ko­wym żar­tem, ale taka nie­wy­mu­szo­na i nie­iro­nicz­na jaj­car­skość tego opo­wia­da­nia, robi z tego żartu coś faj­ne­go. 

 

Ze­ga­rek wska­zy­wał dwu­na­stą, co kom­plet­nie nic nie ozna­cza­ło.

 

o, o Na­praw­dę w tym opo­wia­da­niu czuć cza­czę, cza cza cza!

 

Pa­trzy­łem na jej spię­ty kark, który kilka go­dzin wcze­śniej ob­sy­py­wa­łem po­ca­łun­ka­mi. W tym mo­men­cie wy­da­wał mi się na­le­żeć do cał­kiem obcej osoby. Ze mną było tak samo. Zu­peł­nie jak­bym przez chwi­lę nie­uwa­gi zmie­nił się w kogoś in­ne­go.

 

Ten cytat wy­rwa­ny z kon­tek­stu ko­ja­rzył­by mi się z re­la­cja­mi bo­ha­te­rów z in­nych two­ich opo­wia­dań, które były takim na­rzę­dziem dla świa­to­twór­stwa. Tutaj na­to­miast do­ce­nia się ten na­strój, gdyż wcze­śniej było tro­chę jaj­co­wa­nia.

Wczo­raj oglą­da­łem “Fe­sten” Vin­ter­ber­ga o ro­dzin­nym zjeź­dzie. To może ra­dy­kal­ny przy­kład, ale widać tam jak po­czą­tek filmu miał adhd mon­ta­żo­we, mega eks­pre­syj­ne za­cho­wa bo­ha­te­rów, a potem ład­nie ozna­cza­no re­la­cje mię­dzy bo­ha­te­ra­mi, na­stęp­nie wpro­wa­dza­no “trud­ny pro­blem” i trud­niej­sze “tre­ścio­wo” kwe­stie. 

 

Tej nocy – to zna­czy w cza­sie, który uwa­ża­li­śmy za noc – gdy się pie­przy­li­śmy, przy­glą­da­ło nam się już dwu­na­stu fan­to­mo­wych ludzi. Byli tak bli­sko, że roz­róż­nia­łem ich twa­rze

.

Chyba w tym mo­men­cie można by już odło­żyć słowo “pie­przy­li­śmy” – dobre było by wpę­dzić opko w stan adhd na po­cząt­ku, ale teraz? Może ja­kieś inne prza­śne słowo, ale już na­strój po­wo­li się zmie­nia, fan­to­mo­wi lu­dzie się po­ja­wi­li, zbli­ża­ją się…

Opko jest jak sto­su­nek prze­ry­wa­ny, trze­ba wie­dzieć w któ­rym mo­men­cie prze­stać, a to jest nie­przy­jem­ne.

 

Ale żeby nie było – jakoś wiel­ce to słowo w tym mo­men­cie nie prze­szka­dza, może na siłę się cze­piam. Po pro­stu stwier­dzam mo­ment, w któ­rym to słowo już nie dzia­ła tam mo­car­nie, jak na po­cząt­ku.

 

– Pie­przyć ko­mu­ni­kat! Nie­zna­ni lu­dzie ka­tu­ją nas nim co kilka go­dzin, już mi się od tego rzy­gać chce. Po­wo­du­ją, że sie­dzi­my w stra­chu przed za­mknię­ciem oczu. Pod­czas, gdy… – Pu­ści­łem torbę, a ta ude­rzy­ła o as­falt z ło­sko­tem; mia­łem tam kilka sło­ików. Chwy­ci­łem obu­rącz dłoń Marty. – To może być dla nas szan­sa! Zo­bacz, mo­że­my po­je­chać gdzie­kol­wiek! Spać, gdzie chce­my, robić to, na co mamy ocho­tę! Za ni­czym nie mu­si­my gonić, jakby cały świat nie ist­niał. Pa­mię­tasz, jak sza­leń­czo by­li­śmy kie­dyś za­ko­cha­ni? Jakby cały świat nie ist­niał! To jak, po­je­dziesz ze mną? Nie mu­sisz się spie­szyć z de­cy­zją, mamy mnó­stwo czasu.

To jest dobra od­mia­na od bi­do­ków za­gu­bio­nych w stru­mie­niu sy­tu­acyj­nym – Bena, bo­ha­te­ra Kró­le­stwa (do­słow­nie bi­do­ka z niż­szej klasy spo­łecz­nej), czy też wę­drów­ki z opka o tym ak­to­rze. Tutaj po pro­stu mówią – “to nasza szan­sa”. 

 

Marta mil­cza­ła. Za­sta­na­wia­ła się. Jej źre­ni­ce tań­czy­ły, to pa­trząc na mnie, to prze­ska­ku­jąc mię­dzy ką­ci­ka­mi oczu. W końcu uśmiech­nę­ła się de­li­kat­nie i wy­po­wie­dzia­ła jedno słowo:

– Paryż

Tutaj po­ja­wia się pro­blem. Czy­tel­nik by chciał Pa­ry­ża, a tutaj:

 

Je­cha­li­śmy w mil­cze­niu zna­le­zio­nym na ulicy SUV-em. Jego wła­ści­ciel mu­siał znik­nąć aku­rat w mo­men­cie, kiedy wło­żył klu­czyk do sta­cyj­ki, po­my­śla­łem, gdy na­tra­fi­li­śmy na to auto. 

Nie wy­star­czy­ło­by “je­cha­li­śmy SUV-em”? Wia­do­mo, że ten facet znik­nął. 

Bo­ha­ter stra­cił szan­sę kon­se­kwen­cji w byciu głu­po­lem mi­ło­snym – przez chwi­lę mógł je­chać ro­man­tycz­nie, a teraz gada: “o, jak dzia­ła tak me­cha­ni­ka kwan­to­wa, hmm, jaka skom­pli­ko­wa­na!”

 

Jakby to ująć w sło­wach pa­su­ją­cych do sy­tu­acji? Nasze stany kwan­to­we przy­ję­ły prze­ciw­staw­ne war­to­ści. 

Bo bo­ha­ter się za­my­ślił? Tak czy siak, le­piej by to za­dzia­ła­ło, gdyby była ta ro­man­tycz­na “scena” przez aka­pit lub dwa, w kon­tra­ście do sek­su­al­ne­go adhd z po­cząt­ku, i po tej ro­man­tycz­nej prze­jażdż­ce mo­gło­by się po­ja­wić za­my­śle­nie bo­ha­te­ra – wtedy by się bar­dziej do­ce­nia­ło i wi­dzia­ło ten aspekt “od­lą­cze­nia się” od sie­bie bo­ha­te­rów.

 

Kon­cept chyba ro­zu­miem, re­ali­za­cji tego kon­cep­tu nie­ko­niecz­nie. Chyba ten kie­row­ca SUVA mnie roz­tro­ił… może po pro­stu temat roz­my­ślań bo­ha­te­ra mógł­by być le­piej po­da­ny i bez tej sceny ro­man­tycz­nej, którą za­pro­po­no­wa­łem? Chyba tak, chyba nie trze­ba wpro­wa­dzać kon­tra­stu z po­cząt­kiem opo­wia­da­nia… Wo­lał­bym by wię­cej po­wie­dzia­no o dro­dze, o ho­ry­zon­cie (ech, wiem że ba­na­ły xD), że ten suv miał jakiś spe­cy­ficz­ny kolor, żeby oto­cze­nie mó­wi­ło za sie­bie wię­cej. Żeby nie wcho­dzić od razu w “roz­my­śla­nie nad bo­ha­te­rem, który znik­nął”, żeby można było też “po­czuć”, że ten bo­ha­ter znik­nął. 

 

– Daj mi spo­kój! Mam już to wszyst­ko w dupie! – wrza­snę­ła, za­le­wa­jąc się łzami. – To jest ja­kieś pie­kło!

Może po tym wy­da­rze­niu do­pie­ro by rzu­ci­li się sobie w ra­mio­na? Czu­jąc ir­ra­cjo­nal­ną, prze­czą­cą in­tu­icji bez­pie­czeń­stwa eks­cy­ta­cję? Jakoś te wcze­śniej­sze, cy­tu­jąc z pa­mię­ci – “gdyby nie ko­niec świa­ta, to byśmy się już nie ko­cha­li” – brzmia­ło czer­stwo. 

 

Coś za­ła­sko­ta­ło mnie w kost­kę. Zer­k­ną­łem – ma­sze­ro­wa­ła po niej sto­no­ga. Nie­da­le­ko zna­la­złem drugą, która zbli­ża­ła się do Marty. Dalej na­stęp­ną i ko­lej­ną. Wy­peł­za­ły z prze­pa­ści.

Fan­to­mo­wi lu­dzie, ro­ba­ki, dużo tego. Dla mnie za dużo. 

 

Astro­nau­ta od­wra­ca się w kie­run­ku gry­zo­ni, a potem prze­krę­ca hełm.

– Bez obaw, one pra­cu­ją dla nas – uspo­ka­ja mnie, od­sła­nia­jąc szczu­ro­po­dob­ny pysk.

Może tak po­wi­nien się przed­sta­wić ten astro­nau­ta? Bo wy­sko­czył jak taki pre­ten­sjo­nal­ny na­uczy­ciel z pła­ską twa­rzą, a miał szan­sę być ko­za­kiem, np:

 

“Spo­glą­da­li­śmy na niego w bez­ru­chu. Astro­nau­ta tym­cza­sem pod­niósł ma­łe­go szczu­ra za ogon i po­ma­chał nim:

– Czar­nusz­ku, ty roz­ra­bia­ko!

Astro­nau­ta spoj­rzał się na prze­stra­szo­ną parę.

– Mów­cie mi Lalo – Lalo Astro­nau­ta. Te sło­dzia­ki pra­cu­ją dla nas.  “

 

Może astro­nau­ta nie miał­by “szczu­ro­po­dob­ne­go pyska”, ale jakoś wy­ka­zał­by swoją re­la­cję z szczu­ra­mi. A zmie­nić swój pysk w szczu­ro­po­dob­ny jesz­cze by zdą­żył. xD

 

Np. 

“Po chwi­li nie­zdar­nych uśmie­chów twarz Lalo za­czę­ła wy­gi­nać się w szczu­rze kształ­ty, tak że nie by­li­śmy już pewni, czy to pysk czło­wie­ka, czy twarz szczu­ra. Wzdry­gnę­li­śmy się, a on za­czął mówić innym tonem:

– Teraz po­słu­chaj­cie. – jego twarz na nowo przy­wo­ły­wa­ła na myśl ludz­kie ob­li­cze, ale bar­dzo znie­cier­pli­wio­ne – Każda zmia­na po­więk­sza roz­dź­więk mię­dzy wami, a świa­tem wzor­co­wym. Im wię­cej was ga­niam, tym bar­dziej wy­glą­dam jak mój uko­cha­ny to­wa­rzysz – Czar­nu­szek. Miej­cie li­tość”

 

W innym frag­men­cie, inny szczu­ro­człek mógł­by im po­wie­dzieć wię­cej. Taki z sta­łym szczu­rzym py­skiem. 

 

-

W ogóle, sza­nu­je, że spo­dzie­wać się można było kotów, a tu szczu­ry. 

 

– Kiedy na­stęp­nym razem bę­dzie­my nada­wać mul­ti­wy­mia­ro­wą wia­do­mość z ukry­ty­mi współ­rzęd­ny­mi, dam ci znać – od­ci­na się szczu­ro­człek. – A teraz słu­chaj­cie i… i… – za­ci­na się i za­czy­na drgać.

 

Przy­szedł fizyk i udaną jaj­car­skość opo­wia­da­nia chce “hehe ner­dow­ską iro­nią” przy­sła­niać. Ale – już mu się to chyba nie uda, bo po­ja­wił się dość późno w opo­wia­da­niu. W do­dat­ku ma pysk szczu­ra, więc jego iro­nia jest nawet skon­tra­sto­wa­na. 

 

wie­losz­czet

 

Fajne są, spraw­dzi­łem w go­ogle gra­fi­ka.

 

Ob­ser­wu­ją­cy kształ­tu­je rze­czy­wi­stość, teraz to poj­mu­ję.

Fan­to­mo­wi lu­dzie po­ja­wi­li się, bo o nich śni­łem.

Zna­la­złem ar­ty­kuł w ma­ga­zy­nie, bo wcze­śniej pró­bo­wa­łem o tym opo­wie­dzieć.

Nasz blok zmie­nił się w las, bo chcie­li­śmy wy­je­chać.

Ata­ko­wa­ły nas ro­ba­ki, bo za dnia zwró­ci­łem na nie uwagę.

Prze­paść po­chło­nę­ła sa­mo­chód, bo wcze­śniej po­my­śla­łem o prze­pa­ści dzie­lą­cej Martę i mnie.

O tej fi­lo­zo­fii chciej­stwa, po­trzeb i lu­bień, to już nie raz mó­wi­łem. Ale nie prze­szka­dza mi w tym opo­wia­da­niu, bo… w sumie dla­te­go, że jest tak bez­pre­ten­sjo­nal­nie wy­ło­żo­na. xD Bo­ha­ter po pro­stu był takim zwy­kłym typem (ale nie bi­do­kiem!) i se wresz­cie wy­kom­bi­no­wał, ło co w tym wszyst­kim cho­dzi, hehe. I to ma swój urok. Weźmy taki aka­pit:

 

A co, jeśli nigdy się nie obu­dzę? Czy w ogóle będę mu­siał? Jeśli nie ma świa­ta wokół mnie, to nie ma też mo­je­go ciała. To nie ono jest ob­ser­wa­to­rem, tylko Ja. Mogę trwać we śnie w nie­skoń­czo­ność. Mogę wy­śnić co­kol­wiek. Mogę za­ob­ser­wo­wać w sen­nym ma­rze­niu całą hi­sto­rię zmy­ślo­ne­go wszech­świa­ta, od Wiel­kie­go Wy­bu­chu, przez po­wsta­nie gwiazd i pla­net, na­ro­dzi­ny życia, aż do… do tego, co sam ob­my­ślę na ko­niec. Każda z moich wizji bę­dzie mogła się urze­czy­wist­nić. Czy wła­śnie o tym mówił Szczu­rek?

<3

 

No i szczę­śli­we za­koń­cze­nie, i gi­ta­ra, po­krze­pia­ją­ce dla serca.

 

 

 

Cześć, Re­bu­sie!

Dzię­ki za wi­zy­tę i – w grun­cie rze­czy – po­zy­tyw­ny ko­men­tarz. :)

Ten cytat wy­rwa­ny z kon­tek­stu ko­ja­rzył­by mi się z re­la­cja­mi bo­ha­te­rów z in­nych two­ich opo­wia­dań, które były takim na­rzę­dziem dla świa­to­twór­stwa. Tutaj na­to­miast do­ce­nia się ten na­strój, gdyż wcze­śniej było tro­chę jaj­co­wa­nia.

Nie do­strze­głem tego po­do­bień­stwa. Dzię­ki, przyj­rzę się temu.

 

Ale żeby nie było – jakoś wiel­ce to słowo w tym mo­men­cie nie prze­szka­dza, może na siłę się cze­piam. Po pro­stu stwier­dzam mo­ment, w któ­rym to słowo już nie dzia­ła tam mo­car­nie, jak na po­cząt­ku.

Ono nie jest tam dla mo­car­no­ści. Ono jest po to, by unik­nac tech­nicz­nych zwro­tów (”od­by­li­smy sto­su­nek”) oraz słów zwią­za­nych z uczu­cia­mi (”ko­cha­li­smy się”). Pol­ski język nie­ste­ty nie po­zo­sta­wia wielu al­ter­na­tyw.

 

Chyba tak, chyba nie trze­ba wpro­wa­dzać kon­tra­stu z po­cząt­kiem opo­wia­da­nia… Wo­lał­bym by wię­cej po­wie­dzia­no o dro­dze, o ho­ry­zon­cie (ech, wiem że ba­na­ły xD), że ten suv miał jakiś spe­cy­ficz­ny kolor, żeby oto­cze­nie mó­wi­ło za sie­bie wię­cej. Żeby nie wcho­dzić od razu w “roz­my­śla­nie nad bo­ha­te­rem, który znik­nął”, żeby można było też “po­czuć”, że ten bo­ha­ter znik­nął. 

To ele­ment świa­to­twór­czy i bar­dziej od znik­nio­ne­go kie­row­cy istot­ny jest dal­szy frag­ment roz­wa­żań. Ten o tym, że w sumie nie było żad­ne­go kie­row­cy, bo ten sa­mo­chód nigdy wcze­śniej nie ist­niał.

 

Fan­to­mo­wi lu­dzie, ro­ba­ki, dużo tego. Dla mnie za dużo. 

Dwa to dużo?

 

O tej fi­lo­zo­fii chciej­stwa, po­trzeb i lu­bień, to już nie raz mó­wi­łem. Ale nie prze­szka­dza mi w tym opo­wia­da­niu, bo… w sumie dla­te­go, że jest tak bez­pre­ten­sjo­nal­nie wy­ło­żo­na. xD Bo­ha­ter po pro­stu był takim zwy­kłym typem (ale nie bi­do­kiem!) i se wresz­cie wy­kom­bi­no­wał, ło co w tym wszyst­kim cho­dzi, hehe

Po­przed­ni byli bi­do­ka­mi? Widać ta­kich lubię. :P

 

No i szczę­śli­we za­koń­cze­nie, i gi­ta­ra, po­krze­pia­ją­ce dla serca.

Ko­lej­na osoba do­strze­ga hap­py-end. Warte od­no­to­wa­nia.

 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Przy­by­wam, przy­by­wam.

No i jest bar­dzo do­brze. Zna­ko­mi­cie.

Przede wszyst­kim rzuca się w oczy od­po­wied­nie tempa ca­ło­ści. Nie jest to jakaś długa opo­wieść, ale za­wie­ra wszyst­ko, co po­trzeb­ne – bez dłu­żyzn i nad­mia­ro­wych ele­men­tów. Jest skon­den­so­wa­na, ale w do­brym tego słowa zna­cze­niu, a to już wyż­sza sztu­ka.

Sam po­mysł to, oczy­wi­ście, naj­więk­sza za­le­ta tego tek­stu. Ory­gi­nal­ny, sza­lo­ny i jed­no­cze­śnie osa­dzo­ny twar­do we współ­cze­snej fi­zy­ce, roz­ryw­ko­wy, ale nie głupi.

Jest tu ja­kieś małe uczu­cie deus ex ma­chi­na w po­sta­ci szczu­ro­człe­ka. Jego przy­by­cie po­su­wa akcję do przo­du i daje oka­zję choć po­bież­ne­go wy­ja­śnie­nia całej sy­tu­acji. Błąd w pra­wach fi­zy­ki spra­wia jed­nak, że przy­by­cie szczu­ro­człe­ka jest teo­re­tycz­nie moż­li­we, a w kon­tek­ście ca­łe­go tek­stu wy­da­je się wręcz na­tu­ral­ne. Czy to bo­ha­ter wy­my­ślił ra­tu­nek, czy na­praw­dę ktoś w ta­jem­ni­czej Ostoi pró­bo­wał na­pra­wić rze­czy­wi­stość. Tak jak z przy­sło­wio­wym kotem, każde wy­tłu­ma­cze­nie jest rów­nie dobre. Nawet trud­no za­rzu­cić fa­bu­le, skoro mó­wi­my o błę­dach rze­czy­wi­sto­ści. Spryt­nie, Geki, spryt­nie ;P

To tekst, który na pewno bę­dzie cenną po­zy­cją w an­to­lo­gii (bo nie wy­obra­żam sobie, aby prze­padł w gło­so­wa­niu)

 

A teraz parę pytań od laika z fi­zy­ki, któ­re­mu wy­da­je się, że do­strze­ga kilka rys:

– skoro stra­ce­nie z pola wi­dze­nia da­ne­go obiek­tu nawet na mo­ment może spo­wo­do­wać, że prze­pad­nie, to dwój­ka bo­ha­te­rów mu­sia­ła­by zsyn­chro­ni­zo­wać mru­gnię­cia ocza­mi. Po­nad­to, kiedy jedna osoba śpi, a druga trzy­ma wartę, to też mruga i przez jakiś uła­mek se­kun­dy oboje prze­sta­ją wi­dzieć oto­cze­nie.

– Czy oni muszą mieć kon­takt skóra do skóry? Bo, na przy­kład w sa­mo­cho­dzie bo­ha­ter trzy­ma rękę na nodze Marty. Na spodniach czy nie?

Żeby po­zbyć się nad­mia­ro­wych rze­czy­wi­sto­ści, naj­ła­twiej jest wy­eli­mi­no­wać roz­pro­szo­nych ob­ser­wa­to­rów.

Zna­czy kogo? Ta­kich jak bo­ha­te­ro­wie? Bo jeśli tak, to pierw­szą re­ak­cją po­win­no być ich spa­le­nie mio­ta­czem przez szczu­ro­człe­ka.

Po­zdrów­ka

Przy­by­wam, przy­by­wam

 

 

Jest tu ja­kieś małe uczu­cie deus ex ma­chi­na w po­sta­ci szczu­ro­człe­ka. Jego przy­by­cie po­su­wa akcję do przo­du i daje oka­zję choć po­bież­ne­go wy­ja­śnie­nia całej sy­tu­acji. Błąd w pra­wach fi­zy­ki spra­wia jed­nak, że przy­by­cie szczu­ro­człe­ka jest teo­re­tycz­nie moż­li­we, a w kon­tek­ście ca­łe­go tek­stu wy­da­je się wręcz na­tu­ral­ne. Czy to bo­ha­ter wy­my­ślił ra­tu­nek, czy na­praw­dę ktoś w ta­jem­ni­czej Ostoi pró­bo­wał na­pra­wić rze­czy­wi­stość. Tak jak z przy­sło­wio­wym kotem, każde wy­tłu­ma­cze­nie jest rów­nie dobre

Sam w sobie szczu­ro­człek byłby tym, czym pi­szesz, ale on sta­no­wi tylko ele­ment wcale nie de­cy­du­ją­cy i do tego do­brze ugrun­to­wa­ny – w końcu ko­mu­ni­kat ktoś musi nada­wać od po­cząt­ku – do tego po­zo­sta­je wła­śnie kwe­stia otwar­ta, skąd on się wziął, którą opi­sa­łeś. :) 

 

Nawet trud­no za­rzu­cić fa­bu­le, skoro mó­wi­my o błę­dach rze­czy­wi­sto­ści. Spryt­nie, Geki, spryt­nie ;P

A jak. :D

 

– skoro stra­ce­nie z pola wi­dze­nia da­ne­go obiek­tu nawet na mo­ment może spo­wo­do­wać, że prze­pad­nie, to dwój­ka bo­ha­te­rów mu­sia­ła­by zsyn­chro­ni­zo­wać mru­gnię­cia ocza­mi. Po­nad­to, kiedy jedna osoba śpi, a druga trzy­ma wartę, to też mruga i przez jakiś uła­mek se­kun­dy oboje prze­sta­ją wi­dzieć oto­cze­nie

Wie­dzia­łem, że to może spra­wiać pro­blem, dla­te­go wrzu­ci­łem scenę z mapą, kiedy bo­ha­ter od­li­cza i spraw­dza, czy mapa nadal jest na miej­scu. :P

Bo­ha­te­ro­wie nie znają do­kład­nie wszyst­kich zasad rzą­dzą­cych tym świa­tem, więc nie zna ich też czy­tel­nik. ;) 

 

Zna­czy kogo? Ta­kich jak bo­ha­te­ro­wie? Bo jeśli tak, to pierw­szą re­ak­cją po­win­no być ich spa­le­nie mio­ta­czem przez szczu­ro­człe­ka.

Ale to wcale nie jest celem szczu­ro­człe­ka. To jest cel do­mnie­ma­nej za­sa­dy sa­mo­re­gu­la­cyj­nej mul­ti­wer­sum, która we­dług szczu­ro­człe­ka "wy­sła­ła" ro­ba­ki do ataku. 

To tekst, który na pewno bę­dzie cenną po­zy­cją w an­to­lo­gii (bo nie wy­obra­żam sobie, aby prze­padł w gło­so­wa­niu)

Nie uprze­dzaj­my fak­tów. :P

 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Ano nie uprze­dzaj­my. 

Nie­mniej o gło­so­wa­nie tych fak­tów za­dbać mo­że­my i przy­naj­mniej ja wrzu­cę tutaj przy­sło­wio­wy ka­my­czek do ogród­ka ;)

 

Jeśli cho­dzi o opo­wia­da­nie, chyba jest jed­nym z naj­lep­szych Two­ich tek­stów, jakie czy­ta­łem. 

Przy czym od­bie­ram po­mysł z eks­pe­ry­men­tem jako nieco pre­tek­sto­wy. I nie jest to żaden za­rzut. Po pro­stu hi­sto­rię można ode­brać jako ro­dzaj skom­pli­ko­wa­nej me­ta­fo­ry, cho­ciaż mam wra­że­nie, że do ta­kiej in­ter­pre­ta­cji może le­piej pa­so­wał­by re­alizm ma­gicz­ny a nie SF.

Ale to w sumie nie­istot­ne. Opo­wia­da­nie świet­nie ob­ra­zu­je re­la­cję pary, a jedna z in­ter­pre­ta­cji za­koń­cze­nia otwie­ra furt­kę do po­wie­dze­nia gło­śno jed­nej z moich ulu­bio­nych myśli: nie ko­cha­my ludzi, ale ich obraz, który sami sobie stwo­rzy­li­śmy. W ten spo­sób za­wsze mamy ich w sobie, nie­za­leż­nie gdzie byśmy nie byli.

Tro­chę o tym pisał Cixin Liu, cho­ciaż w zu­peł­nie innym an­tu­ra­żu. 

Mo­men­ta­mi czuć w tym wszyst­kim lo­gi­kę snu, dla mnie aku­rat na plus. 

Z bar­dziej ry­zy­kow­nych punk­tów – dla na­uko­wych or­to­dok­sów w opo­wia­da­niu może być za mało tech­no­beł­ko­tu i CER­Now­skie­go kli­ma­tu :) Rzu­ce­nie czy­tel­ni­ko­wi rę­ka­wi­cy z na­pi­sem “me­cha­ni­ka kwan­to­wa” może przy­wo­łać tro­chę de­mo­nów z tech­no­wy­mia­ru, a kiedy oni się zja­wia­ją, czę­sto bywa dość grubo :) Ale nie kracz­my na zapas.

Co do bom­bar­do­wa­nia po­za­por­ta­lo­we­go – cóż, po­ję­cie mam o tym, jak przy­sło­wio­wa kura o pie­przu :) Ale na chłop­ski rozum wy­cho­dzi mi coś ta­kie­go: im bar­dziej nie­sztam­po­we są tek­sty, tym więk­sze ry­zy­ko sta­no­wią dla osoby po­dej­mu­ją­cej de­cy­zję o druku. Taki tekst jest więk­szą nie­spo­dzian­ką – może być ogrom­nym suk­ce­sem, ale i to­tal­ną klapą. Myślę więc, że im bar­dziej od­je­cha­ne tek­sty pi­szesz, tym bar­dziej trze­ba się uzbro­ić w cier­pli­wość. Ich szan­sa na wy­dru­ko­wa­nie jest mniej­sza, ale po­ten­cjal­ny zysk – więk­szy. Nie­ste­ty po­dob­nie ze stra­tą. To taka gra w karty o duże staw­ki, za­miast bez­piecz­ne­go in­we­sto­wa­nia… Może nie mam racji, bo się nie znam. Piszę, co mi pod­po­wia­da lo­gi­ka jako przy­czy­nę “po­ra­żek”. One mogą być po­zor­ne. Sę­dzia/Re­dak­tor/Wy­daw­ca widzi i myśli “chłop do­brze pisze, ale czy to wy­pa­li? E, le­piej za­in­we­sto­wać w me­lo­die znane z tego, że są znane”…

Ogól­nie – było bar­dziej niż spoko i zgła­szam do pie­rza.

 

Zaraz się­gnę­ła po te­le­fon i wy­bra­ła numer do matki.

Moim zda­niem nie­po­trzeb­ne jest to “zaraz”. Dziw­nie to zda­nie przez to brzmi.

 

Zo­ba­czę, co u są­sia­dów

Bra­ku­ją­cy prze­ci­nek.

 

Do­strze­głem to w jej oczach, za­wsze wtedy wy­da­ją się być przy­ga­szo­ne.

W ję­zy­ku pol­skim mó­wi­my i pi­sze­my „wy­da­je się” i nie uzu­peł­nia­my tego zwro­tu bez­oko­licz­ni­kiem

 

Im dłu­żej się nad tym za­sta­na­wia­łem, tym mniej znaj­do­wa­łem od­po­wie­dzi, a wię­cej pytań.

Bra­ku­ją­cy prze­ci­nek.

 

Wra­ca­li­śmy do mia­sta, aku­rat, gdy słoń­ce znika, ustę­pu­jąc miej­sca nocy.

Cze­goś mi tu bra­ku­je. Pro­po­nu­ję:

→ Wra­ca­li­śmy do mia­sta, aku­rat wtedy, gdy słoń­ce znikało, ustę­pu­jąc miej­sca nocy.

→ Wra­ca­li­śmy do mia­sta, aku­rat w mo­men­cie, gdy słoń­ce znikało, ustę­pu­jąc miej­sca nocy.

 

 

Pod wpły­wem im­pul­su zer­k­ną­łem w lu­ster­ko i uj­rza­łem ich, sto­ją­cych le­d­wie kil­ka­na­ście me­trów za sa­mo­cho­dem. Nigdy nie byli tak bli­sko.

Chyba tro­chę lo­gi­ka zgrzy­ta. Bo do­słow­nie kil­ka­na­ście zdań wcze­śniej bo­ha­ter wspo­mi­nał, że pod­czas sto­sun­ku z uko­cha­ną wi­dział fan­to­mo­wych ludzi tak bli­sko, że mógł roz­po­znać ich twa­rze. A teraz nagle stwier­dza, że są tak bli­sko auta, jak jesz­cze nigdy wcze­śniej. To w końcu jak?

 

W po­wie­trzu unosi się smród sto­pio­nej chi­ty­ny.

Wow, im­po­nu­ją­ca wie­dza :)

 

Łapię ją, nim ude­rza o as­falt.

Bra­ku­ją­cy prze­ci­nek.

 

Nie wiemy, czy to ele­ment pro­ce­su, więc nie sie­dzi­my w bez­ru­chu, jed­nak kiedy piana za­czy­na ciec mu z pyska, wiemy, że coś jest nie tak.

Więc nie sie­dzą w bez­ru­chu, czyli co robią? Chyba do­da­łeś nie­po­trzeb­nie prze­cze­nie.

 

Na ulicy brak śladu po ogni­stych ję­zy­kach i mar­twych bez­krę­gow­cach, albo ko­czu­ją­cych w po­bli­żu szczu­rach.

Nie je­stem pewna, czy uży­cie tu rów­no­waż­ni­ka zda­nia jest uza­sad­nio­ne. Pro­po­nu­ję:

→ Na ulicy nie ma śladu po ogni­stych ję­zy­kach i mar­twych bez­krę­gow­cach, albo ko­czu­ją­cych w po­bli­żu szczu­rach.

 

W za­sa­dzie, je­że­li je­stem tu sam, a świat wokół zmie­nia się tak, jak chce ślepy traf, to jawa nie­wie­le się różni od snu.

Bra­ku­ją­cy prze­ci­nek.

 

 

No i cóż ja mogę po­wie­dzieć in­ne­go i no­we­go niż po­przed­ni ko­men­ta­to­rzy. Je­stem tu świe­żyn­ką, rap­tem na­pi­sa­łam kilka opo­wia­dań, więc nic dziw­ne­go, że Twoje zro­bi­ło na mnie wra­że­nie. Mimo tego, że je­stem kom­plet­ną dy­le­tant­ką w dzie­dzi­nie fi­zy­ki, temat ują­łeś w tak przy­stęp­ny spo­sób, że nawet ja co nieco za­ła­pa­łam. Po­do­bał mi się też bar­dzo po­dział opo­wia­da­nia na wy­da­rze­nia, które dzia­ły się tu i teraz a re­tro­spek­cje. Tak­ty­ka ta czę­sto jest uży­wa­na w se­ria­lach i też my­śla­łam o tym, by w taki spo­sób pisać opo­wia­da­nia, ale nie jest to łatwe. Bo wszyst­ko musi ład­nie się za­zę­biać i uzu­peł­niać, czego do­ko­na­łeś. Za­zdro!

No i kom­plet­nie nie ro­zu­miem, czemu nie masz szczę­ścia do pu­bli­ka­cji po­za­por­ta­lo­wych. Bo – ileż to razy! – czy­tał czło­wiek ja­kieś gnio­ty na pa­pie­rze, które ktoś ja­kimś cudem chciał opu­bli­ko­wać… Ale nie pod­da­waj się! W chwi­lach iry­ta­cji przy­po­mnij sobie hi­sto­rię J. K. Row­ling i bę­dzie do­brze :)

Bez sztu­ki można prze­żyć, ale nie można żyć

Hej, si­lver!

 

Jeśli cho­dzi o opo­wia­da­nie, chyba jest jed­nym z naj­lep­szych Two­ich tek­stów, jakie czy­ta­łem.

Wow, no to nie­źle. :)

 

Przy czym od­bie­ram po­mysł z eks­pe­ry­men­tem jako nieco pre­tek­sto­wy. I nie jest to żaden za­rzut. Po pro­stu hi­sto­rię można ode­brać jako ro­dzaj skom­pli­ko­wa­nej me­ta­fo­ry, cho­ciaż mam wra­że­nie, że do ta­kiej in­ter­pre­ta­cji może le­piej pa­so­wał­by re­alizm ma­gicz­ny a nie SF.

Po­mysł na wątek oby­cza­jo­wy przy­szedł mi na myśl jako pierw­szy, ale uwa­żam, że kwan­ty tu pa­su­ją jak ulał. Są ide­al­ną me­ta­fo­rą związ­ku. :P

 

Ale to w sumie nie­istot­ne. Opo­wia­da­nie świet­nie ob­ra­zu­je re­la­cję pary, a jedna z in­ter­pre­ta­cji za­koń­cze­nia otwie­ra furt­kę do po­wie­dze­nia gło­śno jed­nej z moich ulu­bio­nych myśli: nie ko­cha­my ludzi, ale ich obraz, który sami sobie stwo­rzy­li­śmy. W ten spo­sób za­wsze mamy ich w sobie, nie­za­leż­nie gdzie byśmy nie byli.

W ogóle to wszy­scy do­strze­ga­ją na końcu po pro­stu happy end… jakby mnie wcale nie znali. ;)

 

Z bar­dziej ry­zy­kow­nych punk­tów – dla na­uko­wych or­to­dok­sów w opo­wia­da­niu może być za mało tech­no­beł­ko­tu i CER­Now­skie­go kli­ma­tu :) Rzu­ce­nie czy­tel­ni­ko­wi rę­ka­wi­cy z na­pi­sem “me­cha­ni­ka kwan­to­wa” może przy­wo­łać tro­chę de­mo­nów z tech­no­wy­mia­ru, a kiedy oni się zja­wia­ją, czę­sto bywa dość grubo :) Ale nie kracz­my na zapas.

Bo tego tech­no­bab­ble tu rze­czy­wi­ście nie ma. Pod­sze­dłem do spra­wy z innej stro­ny i za­miast iśc w na­uko­we dy­wa­ga­cje, po­sta­no­wi­łem po­ka­zać, jak mógł­by zmie­nić się świat, gdyby za­sa­dy me­cha­ni­ki kwan­to­wej, czy ra­czej pewna teo­ria zwią­za­na z nią – ta pana w ty­tu­le i jasne, w uprosz­cze­niu – funk­cjo­no­wa­ły w skali makro.

 

Co do bom­bar­do­wa­nia po­za­por­ta­lo­we­go – cóż, po­ję­cie mam o tym, jak przy­sło­wio­wa kura o pie­przu :) Ale na chłop­ski rozum wy­cho­dzi mi coś ta­kie­go: im bar­dziej nie­sztam­po­we są tek­sty, tym więk­sze ry­zy­ko sta­no­wią dla osoby po­dej­mu­ją­cej de­cy­zję o druku.

E tam, po pro­stu nie na­pi­sa­łem nic na tyle do­bre­go. Może nigdy się taki mo­ment nie trafi. Wszyst­ko inne to sa­mo­oszu­ki­wa­nie się.

 

Ogól­nie – było bar­dziej niż spoko i zgła­szam do pie­rza.

Dzię­ki. :)

 

Cześć, Holly!

Dzię­ki za uwagi. Wpro­wa­dzi­łem wszyst­kie do tek­stu, za wy­jąt­kiem tej o “braku” – bo ce­lo­wo uży­łem rów­no­waż­ni­ka, by unik­nąć po­wtó­rze­nia.

 

Je­stem tu świe­żyn­ką, rap­tem na­pi­sa­łam kilka opo­wia­dań, więc nic dziw­ne­go, że Twoje zro­bi­ło na mnie wra­że­nie.

Bar­dzo dzię­ku­ję. :)

Tak­ty­ka ta czę­sto jest uży­wa­na w se­ria­lach i też my­śla­łam o tym, by w taki spo­sób pisać opo­wia­da­nia, ale nie jest to łatwe. Bo wszyst­ko musi ład­nie się za­zę­biać i uzu­peł­niać, czego do­ko­na­łeś.

Bar­dzo lubię re­tro­spek­cje i za­bu­rze­nia chro­no­lo­gii, cią­gle to sto­su­je – raz le­piej, raz go­rzej – więc to kwe­stia prak­ty­ki.

No i kom­plet­nie nie ro­zu­miem, czemu nie masz szczę­ścia do pu­bli­ka­cji po­za­por­ta­lo­wych. Bo – ileż to razy! – czy­tał czło­wiek ja­kieś gnio­ty na pa­pie­rze, które ktoś ja­kimś cudem chciał opu­bli­ko­wać… Ale nie pod­da­waj się! W chwi­lach iry­ta­cji przy­po­mnij sobie hi­sto­rię J. K. Row­ling i bę­dzie do­brze :)

Patrz wyżej. :)

I dzię­ki za ko­men­tarz!

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Bo wiesz, tu in­ter­pre­ta­cji może być mi­lion, i to wcale nie tylko sa­me­go za­koń­cze­nia. Gdy­bym to czy­tał poza forum, to pew­nie pierw­sze co przy­szło­by mi do głowy, że to wizje czło­wie­ka, który nie­daw­no zmarł, albo np. wpadł w śpiącz­kę. Druga głów­na in­ter­pre­ta­cja jest taka, że ka­ta­stro­fa miała miej­sce, ale od po­czat­ku był sam i wy­ge­ne­ro­wał do­ku­ment­nie wszyst­ko, łącz­nie z part­ner­ką, szczur­kiem, ko­mu­ni­ka­tem itd. Wresz­cie ko­lej­na to taka, że osta­tecz­nie od­kle­ił się od wzor­co­wej rze­czy­wi­sto­ści do­pie­ro na końcu i uroił sobie happy end. Dla mnie żadna nie jest szcze­gól­nie strasz­na, bo po­dob­nie jak Cy­pher w fil­mie Ma­trix uwa­żam, że nie­wie­dza może być bło­go­sła­wień­stwem. Skoro stek sma­ku­je, pach­nie i wy­glą­da jak praw­dzi­wy, to dla mnie taki jest ;) Co gor­sza, za­czą­łem być już scep­tycz­ny co do ist­nie­nia wzor­co­wej rze­czy­wi­sto­ści. Niech praw­dzi­wa bę­dzie ta, w któ­rej bo­ha­ter jest szczę­śli­wy i za­ko­cha­ny ;)

Gdy­bym to czy­tał poza forum, to pew­nie pierw­sze co przy­szło­by mi do głowy, że to wizje czło­wie­ka, który nie­daw­no zmarł, albo np. wpadł w śpiącz­kę.

Nie no, to już bar­dzo da­le­ko od­sze­dłeś od tek­stu, bo nic tego nie su­ge­ru­je. :P

Dla mnie żadna nie jest szcze­gól­nie strasz­na, bo po­dob­nie jak Cy­pher w fil­mie Ma­trix uwa­żam, że nie­wie­dza może być bło­go­sła­wień­stwem. Skoro stek sma­ku­je, pach­nie i wy­glą­da jak praw­dzi­wy, to dla mnie taki jest ;)

O to, to! Dla mnie to naj­lep­sza po­stać z filmu. 

W ogóle Ma­trix uwa­żam za jeden z naj­lep­szych i naj­bar­dziej zna­czą­cych fil­mów współ­cze­sne­go kina. 

…i nadal nie je­stem pe­wien, czy to aby nie zmyśl­na sztucz­ka twór­ców sy­mu­la­cji, w któ­rej ży­je­my. :P

 

Co gor­sza, za­czą­łem być już scep­tycz­ny co do ist­nie­nia wzor­co­wej rze­czy­wi­sto­ści.

To mija de­wi­za, wy­ra­żo­na zresz­tą sło­wa­mi bo­ha­te­ra, gdy po­zo­sta­je sam. Nie ma róż­ni­cy mię­dzy snem i jawą. 

 

Niech praw­dzi­wa bę­dzie ta, w któ­rej bo­ha­ter jest szczę­śli­wy i za­ko­cha­ny ;)

Od­no­to­wać: ko­lej­na osoba przyj­mu­je, że bo­ha­ter na ko­niec jest szczę­śli­wy. :P

 

 

 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Ale super opo­wia­da­nie! Świa­to­twór­stwo na­praw­dę cie­ka­we, tak jak za­uwa­żył si­lver_ad­vent ko­ja­rzy się z Cixin Liu. Mi kli­mat naj­bar­dziej przy­po­mi­na koń­ców­kę “Pio­ru­na Ku­li­ste­go”, zwłasz­cza wid­mo­wi lu­dzie (mmm tamta róża w książ­ce, ne­ver­mind). Wzmi­na­ka o chiń­skich eks­pe­ry­men­tach ze splą­ta­niem kwan­to­wym tylko utwier­dza to sko­ja­rze­nie. (a wła­śnie, lecę spraw­dzić czy tam te ma­kro­cząst­ki pró­bo­wa­li splą­ty­wać, hah)

Dy­na­mi­ka po­sta­ci to zu­pel­nie inna, świet­nie po­pro­wa­dzo­na spra­wa. Nie bar­dzo wiem jak to ory­gi­nal­nie skom­ple­men­to­wać, zga­dzam się z tym jak ujął kronos.maximus

Dzię­ki wiel­kie!

 

Życie to bajka braci Grimm w ory­gi­na­le.

Cześć, Je­re­mia! Bar­dzo się cie­szę, że opo­wia­da­nie przy­pa­dło ci do gustu.

Lek­tu­rę Pio­ru­na Ku­li­ste­go mam jesz­cze przed sobą, więc nie moge się od­nieść do po­rów­na­nia, jed­nak rze­czy­wi­ście nie­zły przy­pa­dek, że na miej­sce wy­stą­pie­nia pro­ble­mu wy­bra­łem Chiny. :)

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

"Po trze­cie: Kiedy jedno z was śpi, dru­gie musi trzy­mać wartę. Świat wokół was bę­dzie się zmie­niał"

– po­wiem Ci, ze dość szyb­ko treść sko­ja­rzy­ła mi się z tym, że kom­bi­nu­jesz z róż­ny­mi wa­ria­cja­mi po­my­słu po­dob­ne­go, jak w “O tym jak Sir Ro­drik…” :) To nie jest za­rzut – tu jest zu­peł­nie inne wy­ko­rzy­sta­nie tych roz­wa­żań, a i temat bar­dzo sze­ro­ki. Mi oso­bi­ście Ro­drik bar­dziej przy­padł do gustu, tu z kolei jest moc­niej­szy ła­du­nek oby­cza­jo­wy i ko­men­tarz splą­ta­nych re­la­cji mię­dzy­ludz­kich.

Czyta się spraw­nie, ale jed­nak pu­bli­ko­wa­łeś już na por­ta­lu bar­dziej an­ga­żu­ją­ce opo­wia­da­nia.

Tym nie­mniej – temat prze­wod­ni, czy ra­czej myśl, idea – zde­cy­do­wa­nie mają po­ten­cjał do dal­sze­go wy­ko­rzy­sta­nia i pró­bo­wa­nia pod róż­ny­mi ką­ta­mi i na różne spo­so­by.

 

" Do ko­lej­nych drzwi, da­ją­cych na­dzie­ję oca­le­nia"

" Po dru­gie: Mu­si­cie prze­trwać"

– przy­cho­dzi wilk i wska­zu­je nad­mia­ro­we spa­cje ;-)

 

Cześć, wil­ku-zmo­wy!

Oczy­wi­ście, opo­wia­da­nie jest roz­wi­nię­ciem tam­te­go po­my­słu. Z jed­nej stro­ny cie­sze się, ze tamto tak się spodo­ba­ło, a z dru­giej… nie no, tam, to była tylko przy­gryw­ka, jed­nak wy­da­je mi się, że tu po­mysł jest znacz­nie le­piej zre­ali­zo­wa­ny, bo nie tylko świat się zmie­nia, ale też uczu­cia, jakie żywią wobec sie­bie bo­ha­te­ro­wie, ich re­la­cje, albo i oni samo. Poza tym tam­ten tekst był na­sta­wio­ny na żart, tutaj bo­ha­ter idzie w cał­kiem inne re­jo­ny, bar­dziej “moje”. ;)

Co do an­ga­żo­wa­nia, to trud­no mi stwier­dzić. Oczy­wi­ście, w tym tek­ście na­cisk na wątek oby­cza­jo­wy jest naj­więk­szy ze wszyst­kich, które do­tych­czas na­pi­sa­łem. Stąd też ostrze­że­nie w ulot­ce. :P

 

P.S.: swoją drogą, czy tekst z an­to­lo­gii można po ja­kimś cza­sie wrzu­cić na por­tal?

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Jed­nak w ostat­nich dniach gdy, wy­rwa­ny ze snu na­głym przy­pły­wem ad­re­na­li­ny, roz­glą­da­łem się wokół

Pierw­szy prze­ci­nek po­sta­wił­bym przed “gdy”, a z dru­gie­go bym w ogóle zre­zy­gno­wał, bo w tym frag­men­cie masz tylko jeden cza­sow­nik. Inna spra­wa, że kon­struk­cja z tak roz­bu­do­wa­nym wtrą­ce­niem mo­gła­by wy­glą­dać nieco schlud­niej jed­nak ze zmie­nio­nym szy­kiem.

 

Je­ste­śmy sami, nawet zwie­rzę­ta znik­nę­ły.

To praw­da, a przy­naj­mniej do tam­tej pory za­uwa­ża­li­śmy tylko chma­ry owa­dów i stada dzi­kich szczu­rów.

A owady i szczu­ry to nie zwie­rzę­ta? ;D

 

Słoń­ce chy­li­ło się ku za­cho­do­wi, ob­sy­pu­jąc śnież­ne zaspy dia­men­to­wym pyłem,

Słoń­ce ob­sy­py­wa­ło pyłem?

 

To jakiś kosz­mar.

Nogi mam odrę­twia­łe, po czę­ści ze zmę­cze­nia, po czę­ści ze stra­chu. Marta pró­bu­je wy­krze­sać z sie­bie reszt­ki sił, na­stęp­ne drzwi nie­da­le­ko.

???

Jakie drzwi?

 

Za ni­czym nie mu­si­my gonić, jakby cały świat nie ist­niał. Pa­mię­tasz, jak sza­leń­czo by­li­śmy kie­dyś za­ko­cha­ni? Jakby cały świat nie ist­niał!

W kie­run­ku SUV-a po­dą­żał ogrom­ny robak, nie­wie­le mniej­szy od sa­mo­cho­du. Nie, to nie była jedna isto­ta. To całe mro­wie wijów, wie­losz­cze­tów i pi­ja­wek sple­cio­nych ze sobą, jakby były tym samym or­ga­ni­zmem.

Do­brze, że bo­ha­te­ro­wie nie sko­ja­rzy­li tego z ple­niem (ple­nią?), bo za­ob­ser­wo­wa­nie tego ponoć zwia­stu­je szczę­ście. XD

 

No cóż, Geki. W Twoim opo­wia­da­niu świat osza­lał, lecz jest to sza­leń­stwo, nad któ­rym zda­jesz się trzy­mać kon­tro­lę. Po­że­nie­nie Schro­din­ge­ra z me­cha­ni­ką kwan­to­wą uwa­żam za udane. Z nie­cier­pli­wo­ścią ocze­ki­wa­łem wy­ja­śnień tego, co wła­ści­wie za­szło i gdy się po­ja­wi­ły, zo­sta­łem usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny.

Wątek oby­cza­jo­wy wy­pa­da za to sła­biej, nie prze­ko­na­ły mnie po­sta­ci głów­nych bo­ha­te­rów. Być może dla­te­go, że siłą roz­pę­du są am­bi­wa­lent­ni w swo­ich uczu­ciach, jak wszyst­ko w tym świe­cie, przez co cała ta fluk­tu­ują­ca mi­łość i nie­na­wiść przy­po­mi­na jakąś psy­cho­zę schi­zo­fre­ni­ka, a nie praw­dzi­we emo­cje.

Zu­peł­nie na­wia­sem mó­wiąc, roz­cza­ro­wu­ją też de­ta­le typu Ten Dzień. To taki ostat­ni szlif, któ­re­go mi tu za­bra­kło, po­dob­nie zresz­tą jak w war­stwie ję­zy­ko­wej.

Mimo wszyst­ko czy­ta­łem z dużym za­cie­ka­wie­niem i sądzę, że Ge­ki­ka­rę w ta­kich od­cie­niach sf lubię naj­bar­dziej.

A owady i szczu­ry to nie zwie­rzę­ta? ;D

Sto­su­ję tu małe uprosz­cze­nie w dia­lo­gu. Zwie­rzę­ta co do za­sa­dy znik­nę­ły, z dwoma ma­ły­mi wy­jąt­ka­mi. :P

Jakie drzwi?

Zja­dłem tam “są”. A jakie drzwi to się oka­za­ło tro­chę póź­niej. :)

Do­brze, że bo­ha­te­ro­wie nie sko­ja­rzy­li tego z ple­niem (ple­nią?), bo za­ob­ser­wo­wa­nie tego ponoć zwia­stu­je szczę­ście. XD

Ponoć zda­nia o tym są po­dzie­lo­ne. :P

No cóż, Geki. W Twoim opo­wia­da­niu świat osza­lał, lecz jest to sza­leń­stwo, nad któ­rym zda­jesz się trzy­mać kon­tro­lę. Po­że­nie­nie Schro­din­ge­ra z me­cha­ni­ką kwan­to­wą uwa­żam za udane. Z nie­cier­pli­wo­ścią ocze­ki­wa­łem wy­ja­śnień tego, co wła­ści­wie za­szło i gdy się po­ja­wi­ły, zo­sta­łem usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny.

Bar­dzo mnie to cie­szy.

Wątek oby­cza­jo­wy wy­pa­da za to sła­biej, nie prze­ko­na­ły mnie po­sta­ci głów­nych bo­ha­te­rów. Być może dla­te­go, że siłą roz­pę­du są am­bi­wa­lent­ni w swo­ich uczu­ciach, jak wszyst­ko w tym świe­cie, przez co cała ta fluk­tu­ują­ca mi­łość i nie­na­wiść przy­po­mi­na jakąś psy­cho­zę schi­zo­fre­ni­ka, a nie praw­dzi­we emo­cje.

Schi­zo­fre­nik tez od­czu­wa praw­dzi­we emo­cje. :P

Poza tym – to kwe­stia róż­nych do­świad­czeń i ob­ser­wa­cji – taki stan rze­czy wy­da­je mi sie znacz­nie bar­dziej od­po­wia­da­ją­cy rze­czy­wi­sto­ści, niż taka wy­le­wa­ją­ca się, nie­wzru­szo­na, nie­usta­ją­ca mi­łość. Wi­dzia­łem wiele związ­ków, gdzie lu­dzie go­to­wi byli się po­za­bi­jac, by za kilka minut oka­zy­wać sobie za­ży­łość. Tak samo w jed­nej chwi­li kry­ty­ko­wać się, a w na­step­nej być miłym.

Czy to zdro­we? Pew­nie nie. Ale wy­da­je mi się bar­dzo re­al­ne. I o takim związ­ku jest to opo­wia­da­nie. Lu­dzie męczą się ze sobą, ale się nie roz­sta­ją. Pró­bu­ja wy­krze­sać jesz­cze po­zy­tyw­ne emo­cje z lep­szym lub gor­szym skut­kiem. Ranią się, ale trwa­ją przy sobie.

…czy­ta­łes może “Dzien­nik” Pa­lah­niu­ka? Tam był taki motyw, który mocno za­padł mi w pa­mięć. Mia­no­wi­cie mąż pró­bo­wal po­peł­nić sa­mo­bój­stwo i wpadł w śpiącz­kę. Żona przy­cho­dzi­ła do niego, opie­ko­wa­ła się nim, wspo­mi­na­ła go… ale na ko­niec każ­dej wi­zy­ty wbi­ja­ła mu bo­daj­że igłę w pięty, bar­dzo głę­bo­ko, z nie­na­wi­ści, jaką do niego czuła.

Zu­peł­nie na­wia­sem mó­wiąc, roz­cza­ro­wu­ją też de­ta­le typu Ten Dzień. To taki ostat­ni szlif, któ­re­go mi tu za­bra­kło, po­dob­nie zresz­tą jak w war­stwie ję­zy­ko­wej

Ja mam taki pro­blem, że war­stwę ję­zy­ko­wa ści­śle łączę z tym, jacy sa bo­ha­te­ro­wie tek­stu i sam kli­mat tegoż. Ina­czej wy­da­je mi się on nie­au­ten­tycz­ny. Dla­te­go pi­sząc o po­etach sta­ram się wznieśc na wy­ży­ny umie­jęt­no­ści ma­lo­wa­nia sło­wem. Za to pi­sząc o zwy­kłym fa­ce­cie, wy­obra­żam sobie, jak by on mówił i po­szcze­gól­ne rze­czy na­zy­wał (zwłasz­cza w nar­ra­cji pierw­szo­oso­bo­wej). Stąd wła­śnie Ten Dzień czy Szczu­rek/Szczur­man i kilka in­nych.

Ale chęt­nie bym po­czy­tał o tym, co ci ję­zy­ko­wo nie grało, a nóż coś się da bez bólu po­pra­wić. :)

Mimo wszyst­ko czy­ta­łem z dużym za­cie­ka­wie­niem i sądzę, że Ge­ki­ka­rę w ta­kich od­cie­niach sf lubię naj­bar­dziej.

Z tym mimo wszyst­ko, to za­brzmia­ło, jakby tekst był skiepsz­czo­ny na maksa, nie­mniej do­ce­niam ostat­nią część ko­men­ta­rza i przyj­mu­ję to za dobra mo­ne­tę. :)

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie!

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Ee, nie. “Mimo wszyst­ko”, bo mam ten­den­cję sku­piać się w ko­men­ta­rzach na nie­do­sko­na­ło­ściach, bo uwa­żam, że ma to dla au­to­ra więk­szą war­tość, niż zwy­kłe po­chwa­ły (które też się na­le­żą). Parę ję­zy­ko­wych wy­bo­isto­ści wy­pi­sa­łem wyżej; ogól­nie nie są to żadne strasz­ne rze­czy i pod­czas ko­rek­ty da radę to łatwo wy­gła­dzić. Na­to­miast od wła­ści­cie­la wielu pió­rek i no­mi­na­cji spo­dzie­wam się ję­zy­ko­wo rów­ne­go, wy­so­kie­go po­zio­mu, dla­te­go w ogóle o tym mówię. Cięż­kie jest życie sta­rych koni. ;D

Ono nie jest tam dla mo­car­no­ści. Ono jest po to, by unik­nac tech­nicz­nych zwro­tów (”od­by­li­smy sto­su­nek”) oraz słów zwią­za­nych z uczu­cia­mi (”ko­cha­li­smy się”). Pol­ski język nie­ste­ty nie po­zo­sta­wia wielu al­ter­na­tyw.

To jest in­ten­cja au­to­ra, a nie efekt. Efekt jest po­dob­ny do wspo­mnia­ne­go prze­ze mnie “Fe­sten”.

 

Na “mo­car­ność” po­cząt­ku opo­wia­da­nia skła­da się nie tylko “uży­cie słów”, ale szyb­ka/mocna akcja.

(A)Bie­gnie­my przez wy­mar­łe mia­sto, co i raz od­wra­ca­jąc się (B)ner­wo­wo za sie­bie, skąd – z to­ną­cej w ciem­no­ści od­da­li – do­bie­ga nas chrzęst tego, co nas ściga.

Na po­cząt­ku “Fe­sten” duń­ski Sebek (A)pę­dził szyb­ko z ro­dzi­ną, by nie spóź­nić się na uro­dzi­ny Ojca, i jesz­cze w aucie była (B)ner­wów­ka, bo się kłó­cił z żoną, a tu jesz­cze brat Sebka idzie na pie­cho­tę, więc Sebek zro­bił dri­fta i po niego za­wró­cił (a ro­dzi­nie kazał iść na pie­cho­tę xD). 

(C)Wy­ra­że­nie “mo­car­ne” to tylko naj­prost­sze wska­za­nie na efekt. Bez ugrun­to­wa­nia w kom­plek­sie-sy­tu­acji, wy­ra­że­nie “mo­car­ne” nie jest mo­car­ne.

Re­bu­sie, twoim głów­nym stwier­dze­niem było, że słowo nie dzia­ła tam tak mo­car­nie, jak na po­cząt­ku. Dla­te­go też wy­ja­śni­łem in­ten­cje au­to­ra, że mo­car­ność nie była w moim za­mia­rze. Efekt jest taki, że słowo nie brzmi mo­car­nie a więc zbież­ny w in­ten­cją. Mam na­dzie­ję, że do­brze po­ją­łem twoje ro­zu­mo­wa­nie. :)

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Na po­cząt­ku, w pierw­szych frag­men­tach, to słowo brzmia­ło mo­car­nie i uzu­peł­nia­ło się z sy­tu­acją mo­car­ną (może po­wi­nien ją na­zy­wać – in­ten­syw­ną? ale znowu to słowo jest wy­świech­ta­ne). ;p Potem za­tra­ci­ło swoją mo­car­ność, ale nie stało się ja­kieś uciąż­li­we – wg. mnie jed­nak, można by je w póź­niej­szych fa­zach opo­wia­da­nia czymś za­mie­nić.

 

Znowu przy­szło mi Fe­sten do głowy i sceny seksu na po­cząt­ku filmu. Spo­sób wy­po­wia­da­nia się bo­ha­te­rów i sceny seksu się do­peł­nia­ły (to te mał­żeń­stwo, które pę­dzi­ło autem), a w Twoim opo­wia­da­niu spo­sób snu­cia opo­wie­ści przez nar­ra­to­ra-bo­ha­te­ra i sceny seksu na po­cząt­ku się do­peł­nia­ły. O to mi cho­dzi­ło. 

 

A co do tej “za­mia­ny”:

 

Tej nocy – to zna­czy w cza­sie, który uwa­ża­li­śmy za noc – gdy się pie­przy­li­śmy, przy­glą­da­ło nam się już dwu­na­stu fan­to­mo­wych ludzi. Byli tak bli­sko, że roz­róż­nia­łem ich twa­rze

Może lep­sze by­ło­by “gdy by­li­śmy w łóżku”? To samo w sobie już su­ge­ru­je coś, a nawet jeśli nie, bo stare pary w łóżku mają na mało rze­czy ocho­ty, to jed­nak po­czą­tek roz­dzia­łu su­ge­ro­wał nam, co się dzia­ło w tym łożu. W do­dat­ku na­stęp­ne zda­nie “przy­glą­da­ło nam się już […]”, to też coś wg. mnie su­ge­ru­je. Bo prze­cież nie przy­glą­da­li się na to, jak le­że­li i nic nie ro­bi­li, to tak… nie­in­tu­icyj­nie ktoś by mu­siał czy­tać wtedy to opo­wia­da­nie. 

“By­li­śmy w łóżku” nie jest tech­nicz­ne, a nie jest też uczu­cio­we (przy­naj­mniej mocno). Z resz­tą po­dob­ne wg. mnie zwro­ty, jak “wpa­dłam/em z kimś do łóżka”, są ja­kimś od­po­wied­ni­kiem wy­ra­zów bę­dą­cych “po środ­ku”, je­że­li cho­dzi o opi­sy­wa­nie ta­kich sy­tu­acji. 

 

Od­no­śnie in­ten­cji i efek­tu.

In­ten­cja wpły­wa chcą­co lub nie­chcą­co na efekt “mo­car­no­ści”. Np. Tony Iommi z Black Sab­bath stra­cił opusz­ki pal­ców. Ob­ni­żył stro­je­nie aby móc ła­twiej grać na gi­ta­rze. A z po­łą­cze­nia tych in­ten­cji wy­szedł he­avy-do­om metal, czyli mo­car­ność.

 

Efekt jest taki, że słowo nie brzmi mo­car­nie a więc zbież­ny w in­ten­cją.

Na po­cząt­ku brzmi mo­car­nie, a więc nie­zbież­nie z in­ten­cją, do­pie­ro potem nie brzmi mo­car­nie zbież­nie z in­ten­cją, więc mleko się już wy­la­ło. To wina ję­zy­ka pol­skie­go, ale jed­nak. Dla­te­go rzu­tu­je to na póź­niej­szy frag­ment tek­stu, gdzie już czy­tel­nik zy­sku­je pewne na­sta­wie­nie, więc “brak” efek­tu mo­car­no­ści, gdy po­ja­wia się słowo “pie­prze­nie”, nie jest tam po pro­stu zwy­kłym “bra­kiem” (takim jakim ty chcia­łeś), ani nie­zwy­kłym bra­kiem (takim, jaki opi­szę pod spodem, przy uży­ciu przy­kła­du Lesz­ka No­wa­ka), tylko zgrzy­tem i prze­peł­nie­niem wła­śnie. Chcąc unik­nąć jed­ne­go pro­ble­mu z ma­trik­sem pol­skie­go ję­zy­ka, wpa­dłeś w drugi. 

 

/ Weźmy Lesz­ka No­wa­ka:

Po­zy­ty­wy – po pro­stu brak cze­goś.

Ne­ga­ty­wy (brak nie­zwy­kły)– Ik­siń­ski i Ygre­kow­ski za­po­wia­da­ją spo­tka­nie, gdzie będą kon­fron­to­wać swoje idee. Ygre­kow­ski nie przy­cho­dzi. Sala się roz­cza­ro­wa­ła. Tenże obiek­tyw­nie dzia­ła i ist­nie­je. 

/

Gdyby bra­kło słowa “pie­prze­nie” w póź­niej­szych czę­ściach tek­stu, będąc za­stę­po­wa­ne choć­by przez “gdy by­li­śmy w łóżku”, ten brak zna­czył­by coś – np. że fa­bu­ła po­su­wa się do przo­du, wcho­dzi­my po­wo­li w kwe­stie on­to­lo­gii świa­ta, po­zna­my bli­żej bo­ha­te­rów, bo­ha­ter-nar­ra­tor nie ma w tych mo­men­tach opo­wie­ści ocho­ty na “mo­car­ne” słowa itd. To byłby nie­zwy­kły brak, ale nie w sen­sie roz­cza­ro­wu­ją­cym, jak w przy­kła­dzie No­wa­ka z Ik­siń­skim. W nie­zwy­kłych bra­kach cho­dzi po pro­stu o to – nie­za­leż­nie od roz­cza­ro­wa­nia (Ik­siń­ski vs. Ygre­kow­ski) czy za­cza­ro­wa­nia bra­kiem (gdy brak cze­goś, co było w pierw­szych fa­zach tek­stu/filmu coś su­ge­ru­je, wpro­wa­dza cie­ka­wy/nowy/od­mien­ny kli­mat) – że obec­ność cze­goś w pierw­szych stro­nach tek­stu wpły­wa na od­biór nie­obec­no­ści, tego cze­goś w póź­niej­szych fa­zach tek­stu. Ow­szem, może być in­ten­cja by takie nie­zwy­kłe braki wy­two­rzyć, ale bar­dziej pilne jest by się nie po­ja­wi­ło nie­zwy­kłe prze­peł­nie­nie (gdy za­czy­na się efekt ko­mi­zmu nie­chcia­ne­go, prze­sa­dzo­ne­go, kicz) lub zwy­kłe prze­peł­nie­nie, czyli obec­ność cze­goś, co jest nadal, a mo­gło­by tego już nie być. Zwy­kłe prze­peł­nie­nie nie prze­szka­dza bar­dzo, ale le­piej zwra­cać uwagę, by się ta­ko­we nie po­ja­wia­ły.

 

To uży­cie słów “pie­prze­nie” w póź­niej­szych czę­ściach tek­stu jest wła­śnie takim zwy­kłym prze­peł­nie­niem

/

 Ewen­tu­al­nie, wra­ca­jąc do bar­dziej tech­nicz­nych kwe­stii, można pró­bo­wać ko­ja­rzyć sy­tu­acje seksu z ja­kimś ele­men­tem po­ko­ju, np. na szaf­ce stoi jakaś fi­gur­ka i ona się trzę­sie, a potem mówić: “wtedy, gdy trząsł się Pi­no­kio/drew­nia­ny-lu­dzik, przy­glą­da­li się nam fan­to­mo­wi lu­dzie […]”. Aku­rat taki lekki ko­mizm by nie prze­szko­dził po­wa­dze roz­wo­ju sy­tu­acji (ru­basz­ność zwią­za­na z tym, że szaf­ka się trzę­sie, nie jest chyba za­nad­to uczu­cio­wa, a jed­nak pełni jakąś rolę za­stęp­ni­ka. Kiedy nie można za­stą­pić cze­goś jed­nym sło­wem, można wsta­wić jedno zda­nie xD).

 

/ Po­wta­rzam jed­nak jesz­cze raz, że słowo “pie­prze­nie” mi w póź­niej­szych frag­men­tach tek­stu bar­dzo nie prze­szka­dza­ło, tylko lekko. Ale kry­ty­ka nie mus być za­wsze “mo­car­na”. laugh

Po­do­ba­ło mi się! Zna­czy będę na -Tak.

 

Naj­bar­dziej:

*Kon­cept kwan­to­we­go splą­ta­nia i su­per­po­zy­cji na­kła­da­ją­cy się na re­la­cję pary (pre­cy­zyj­niej rzecz uj­mu­jąc bo­ha­te­ra).

Na­praw­dę fajny i taki po­dwój­ny za­mysł.

*Język, słowa, zwro­ty pod­kre­śla­ją opo­wia­da­ną hi­sto­rię.

Oszczęd­ność i pe­wien ro­dzaj po­wta­rzal­no­ści są jak dłu­gie sa­ty­no­we rę­ka­wicz­ki no­szo­ne przez he­ro­iny w mi­nio­nych wie­kach (może teraz też się nosi – nie wiem) spa­so­wa­ne na miarę do sy­tu­acji. 

Po raz pierw­szy nie mia­łam od­czu­cia, że coś jest nie­po­trzeb­ne. Jasne, coś tam za­wsze się znaj­dzie, ale nie­wie­le mnie za­trzy­my­wa­ło.

*Za­koń­cze­nie.

No, za­iste, wy­my­śli­łeś je sza­tań­skie. :-) Pod­kre­śla ca­łość, tj. obie war­stwy.

 

Oba­wia­łam się, że będę mu­sia­ła się cze­piać ja­kichś na­uko­wo­ści, ale nie, dla mnie jest na­praw­dę ok! Je­dy­nie przy „zwar­ciu” przy­sta­nę­łam na chwi­lę, szu­ka­jąc ja­kie­goś lep­sze­go słowa lub po­rów­na­nia, lecz mach­nę­łam ręką, cho­ler­nie cie­ka­wa jak po­pro­wa­dzisz dalej i za­mkniesz wątki oraz spra­wy.

Tekst ma za­bar­wie­nie lekko de­tek­ty­wi­stycz­ne, z przy­jem­no­ścią od­ha­cza­łam po­zo­sta­wia­ne wska­zów­ki. :-)

 

Dro­bia­zgi:

Tro­chę razem, a tro­chę osob­no, rzu­ca­jąc ku sobie na­wza­jem ukrad­ko­we spoj­rze­nia.

Tu wy­gła­dzi­ła­bym.

to klucz two­je­go oca­le­nia.

Bra­ku­je „do”, pew­no­ści nie mam? 

To całe mro­wie wijów, wie­losz­cze­tów i pi­ja­wek sple­cio­nych ze sobą, jakby były tym samym or­ga­ni­zmem.

„Jed­nym”?

która na­bra­ła trzech me­trów sze­ro­ko­ści(+,) nim prze­sta­ła się po­więk­szać.

Zza koł­nie­rza ska­fan­dra po­wol­nie wy­peł­za długi na pięt­na­ście cen­ty­me­trów, zde­for­mo­wa­ny przez ogień wie­losz­czet.

„Po­wo­li”?, po­wol­nie wy­peł­zał? 

 

pzd

a

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Re­bu­sie, w końcu zro­zu­mia­łem, co masz na myśli, i wpro­wa­dzi­łem po­praw­ki w tek­ście, by słowa “pie­przyć” nie nad­uży­wać. Dzię­ki. :)

Asy­lum, przy­zna­ję, że twoja opi­nia jest dla mnie miłym za­sko­cze­niem.

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Oto ja, Po­tęż­ny Dy­żur­ny.

 

Za­czy­na­my.

 

Od razu to na­pi­szę – mamy tu do czy­nie­nia z jedną z naj­lep­szych scen otwar­cia, jakie wi­dzia­łem dotąd w Two­ich tek­stach. Zero zgrzy­tu, czy­sta płyn­ność i bar­dzo do­brze wy­brzmie­wa­ją­ce ostat­nie zda­nie.

My­śla­łem, że będę pisał w miarę czy­ta­nia, ale się wcią­gną­łem i mi się nie chcia­ło od­ry­wać :D Tyle co na ła­pan­kę.

Bar­dzo dobry tekst. Po­do­ba mi się jego wie­lo­war­stwo­wość. Nie opo­wia­dasz tu tylko byle hi­sto­ryj­ki po­sta­po, ale ope­ru­jesz cie­ka­wy­mi pa­ra­le­la­mi wzglę­dem związ­ku bo­ha­te­rów per se. Do tego ma­riaż z fi­zy­ką kwan­to­wą, kotem Stras­bur­ge­ra, nutka ab­sur­du ze Szczur­ma­nem – do­brze to wy­szło, a mogło być ki­czo­wa­te. Już sam ro­mans mógł się ocie­rać się o kicz, a po­da­łeś go ze sma­kiem. No umów­my się, “ostat­nia mi­łość na świe­cie” brzmi pre­ten­sjo­nal­nie do szpi­ku kości i tylko wpraw­ny autor może wy­ci­snąć z cze­goś ta­kie­go po­rząd­ny tekst. Co też istot­ne, wątek mi­ło­sny nie oka­zał się bez­na­mięt­ny, o co się nieco oba­wia­łem, zna­jąc już nieco Twój styl pi­sa­nia, gdzie nie­kie­dy wła­śnie bo­ha­te­ro­wie po­do­ba­li mi się naj­mniej (a są dla mnie bar­dzo istot­ni). Tu wszyst­ko było na swoim miej­scu, po­dob­nie jak w Pani Me­ta­mor­foz.

Opko było dla mnie w pełni zro­zu­mia­łe, wcią­ga­ją­ce, a za­ra­zem lek­kie w od­bio­rze. Nie mę­czy­łem się pod­czas lek­tu­ry, z uwagą śle­dzi­łem pe­ry­pe­tie bo­ha­te­rów. Swoją drogą nie­zły hor­ror z tym cią­głym do­ty­kiem/kon­tak­tem wzro­ko­wym – chyba dość ry­chło bym się pod­dał :D 

Tekst na­pi­sa­ny bar­dzo spraw­nie, z wy­jąt­ka­mi po­da­ny­mi po­ni­żej:

 

Nie po­ma­ga fakt, że mu­si­my trzy­mać się za ręce, ale w ta­kiej sy­tu­acji to je­dy­ny gwa­rant, że się nie zgu­bi­my by nigdy już nie od­na­leźć.

Tu mi zgrzy­ta brak “się” albo sub­sty­tu­tu. Wiem, o co cho­dzi w zda­niu, ale bar­dziej z do­my­słu niż z jego tre­ści. Ale może to tylko ja mam taki pro­blem.

 

Do­cie­ra­my do drzwi

Ali­te­ra­cja

 

Słoń­ce chy­li­ło się ku za­cho­do­wi, śnież­ne zaspy skrzy­ły się ni­czym dia­men­ty,

Może w dru­gim za­miast skrzy­ły, to mi­go­ta­ły? Wtedy się bę­dzie zbęd­ne.

 

Tyle, że nigdy tam nie po­je­cha­li­śmy

Za te prze­cin­ki zor­ga­ni­zu­ję na Cie­bie za­mach.

 

Tyle, że nigdy tam nie po­je­cha­li­śmy – góry nie są dla mnie.

Nie za­sną­łeś, co? – wy­krzy­wi­ła usta z niesma­kiem.

+ wy­krzy­wi­ła chyba wiel­ką li­te­rą, nie?

 

i nie zmą­co­ne naj­mniej­szym szu­mem.

nie­zmą­co­ne

 

Chyba, że…

Tak, zor­ga­ni­zu­ję za­mach.

 

Przy­po­mi­nam sobie wszyst­ko to, co po­wie­dział nasz nie­do­szły wy­baw­ca i za­trzy­mu­ję (+się) na jed­nych z ostat­nich słów.

Każda zmia­na po­więk­sza roz­dź­więk mię­dzy wami, a świa­tem wzor­co­wym

Bez prze­cin­ka.

 

Po­wiem tak: Na Panią Me­ta­mor­foz się spóź­ni­łem, Dzie­sięć Sfer mi się nie do końca po­do­ba­ło, ale tu je­stem i usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny, i w samą porę :)

 

Z po­zdro­wie­nia­mi,

fms­du­val

"- Znisz­czy­li­śmy coś swoją obec­no­ścią - po­wie­dział Ber­nard - być może czyiś świat." V. Woolf

Prze­czy­ta­ne, ko­men­tarz po­po­łu­dniu, bo w po­cią­gu na te­le­fo­nie cięż­ko pisać.

„Po­szu­ki­wa­nie praw­dy, która, choć­by naj­gor­sza, mo­gła­by tłu­ma­czyć jakiś sens czy choć­by kon­se­kwen­cję w tym, czego je­ste­śmy świad­ka­mi wokół sie­bie, przy­no­si je­dy­ną moż­li­wą od­po­wiedź: że samo po­szu­ki­wa­nie jest, lub może stać się, ową praw­dą.” J.Kaczmar­ski

Oto ja, Po­tęż­ny Dy­żur­ny.

 

Od razu to na­pi­szę – mamy tu do czy­nie­nia z jedną z naj­lep­szych scen otwar­cia, jakie wi­dzia­łem dotąd w Two­ich tek­stach. Zero zgrzy­tu, czy­sta płyn­ność i bar­dzo do­brze wy­brzmie­wa­ją­ce ostat­nie zda­nie.

Nie ma to jak po­wie­dzieć coś mi­łe­go i nie­mi­łe­go jed­no­cze­śnie. xD

Ale do­ce­niam, sta­ram się. :P

Po­do­ba mi się jego wie­lo­war­stwo­wość.

To opo­wia­da­nie jest jak… jak ce­bu­la!

Nie opo­wia­dasz tu tylko byle hi­sto­ryj­ki po­sta­po, ale ope­ru­jesz cie­ka­wy­mi pa­ra­le­la­mi wzglę­dem związ­ku bo­ha­te­rów per se.

W ogóle ja mam coraz mniej chęci do pi­sa­nia hi­sto­rii ty­po­wo przy­go­do­wych/roz­ryw­ko­wych/wo­jen­nych itp. Ostat­nio na­pi­sa­łem taką, ale nie mam do tego serca. Dla­te­go tu tak na­praw­dę za­czę­ło się od związ­ku dwóch ludzi, kwan­ty przy­szły póź­niej.

Do tego ma­riaż z fi­zy­ką kwan­to­wą, kotem Stras­bur­ge­ra, nutka ab­sur­du ze Szczur­ma­nem – do­brze to wy­szło, a mogło być ki­czo­wa­te

Uff… ale dobry kicz nie jest zły. :D

Co też istot­ne, wątek mi­ło­sny nie oka­zał się bez­na­mięt­ny, o co się nieco oba­wia­łem, zna­jąc już nieco Twój styl pi­sa­nia

Dzię­ki, na­praw­dę dzię­ki. xDDD

gdzie nie­kie­dy wła­śnie bo­ha­te­ro­wie po­do­ba­li mi się naj­mniej (a są dla mnie bar­dzo istot­ni).

W sumie bo­ha­te­rów naj­czę­ściej mam zwy­kłych. Nie lubię two­rzyć prze­ry­so­wań (choć lubię o nich czy­tać :P).

Swoją drogą nie­zły hor­ror z tym cią­głym do­ty­kiem/kon­tak­tem wzro­ko­wym – chyba dość ry­chło bym się pod­dał :D 

 

Po­wiem tak: Na Panią Me­ta­mor­foz się spóź­ni­łem, Dzie­sięć Sfer mi się nie do końca po­do­ba­ło, ale tu je­stem i usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny, i w samą porę :)

Tak bym po­wie­dział, że rzu­tem na taśmę. :P

 

Dzię­ki za ła­pan­kę i w ogóle!

Zo­sta­wi­łem tylko ze dwie uwagi nie­wpro­wa­dzo­ne.

Prze­czy­ta­ne, ko­men­tarz po­po­łu­dniu, bo w po­cią­gu na te­le­fo­nie cięż­ko pisać.

Toż to naj­lep­sze wa­run­ki do pi­sa­nia! :D

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Nie ma to jak po­wie­dzieć coś mi­łe­go i nie­mi­łe­go jed­no­cze­śnie.

Od­czep się! Miało być sym­pa­tycz­nie!

 

W ogóle ja mam coraz mniej chęci do pi­sa­nia hi­sto­rii ty­po­wo przy­go­do­wych/roz­ryw­ko­wych/wo­jen­nych itp. Ostat­nio na­pi­sa­łem taką, ale nie mam do tego serca.

Mam tak samo.

 

Dzię­ki, na­praw­dę dzię­ki.

Panie, weź Pan mi nie dziel zdań w po­ło­wie :D Cho­dzi­ło mi o to, że w czę­ści Two­ich opo­wia­dań – o ile war­stwa fa­bu­lar­na jest bez za­rzu­tu – o tyle na po­zio­mie bo­ha­te­rów i emo­cjo­nal­ne­go zwią­za­nia z nimi czuję nie­do­syt. Tutaj tak nie było.

 

Gif z Clo­oney’em

Tak, zga­dza się, je­stem 110% intro :)

 

Tak bym po­wie­dział, że rzu­tem na taśmę.

Su­spens, Geki, su­spens.

 

Zo­sta­wi­łem tylko ze dwie uwagi nie­wpro­wa­dzo­ne.

Chyba, że i tyle, że? :D

 

"- Znisz­czy­li­śmy coś swoją obec­no­ścią - po­wie­dział Ber­nard - być może czyiś świat." V. Woolf

Nie, zo­sta­wi­łem te z po­wtó­rzo­nym "nie" bo wy­da­je mi się t na­tu­ral­ne i tę pierw­szą uwagę. 

Panie, weź Pan mi nie dziel […] Two­ich opo­wia­dań – […] na po­zio­mie bo­ha­te­rów i emo­cjo­nal­ne­go zwią­za­nia z nimi czuję nie­do­syt.

Tak le­piej? ;D

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Tak le­piej? ;D

Skoń­czy­ło się, leci 1 gwiazd­ka za brak mapki.

"- Znisz­czy­li­śmy coś swoją obec­no­ścią - po­wie­dział Ber­nard - być może czyiś świat." V. Woolf

 Cześć!

 

Od po­cząt­ku wpa­da­my w wir nie­sa­mo­wi­to­ści, do któ­re­go szyb­ko do­kła­dasz „doj­rza­łą” re­la­cję dwoj­ga ludzi, który coś kie­dyś po­łą­czy­ło. Ko­mu­ni­kat – zwłasz­cza część o kon­tak­cie – przy­wo­dzą na myśl mą­dro­ści z kur­sów przed­mał­żeń­skich ;-) przez co utwór jest co naj­mniej wie­lo­płasz­czy­zno­wy.

Po­mi­mo za­sto­so­wa­nych pojęć, nie­wie­le tu fi­zy­ki kwan­to­wej (ale też nie o niej jest tekst imho, a jej hasła do­brze od­da­ją po­ło­że­nie bo­ha­te­rów: raz tak raz siak – to nie jest do końca nie­ozna­czo­ność: nie wiem, do­pó­ki nie spraw­dzę, a jak spraw­dzę, to i tak nie będę wie­dział, bo spraw­dze­nie zmie­ni stan ukła­du) choć po­mysł na świat jest świet­ny i nie zdzi­wię się, je­że­li za­in­spi­ru­je kogoś do zgłę­bia­nia te­ma­tu (albo przy­naj­mniej próby zmie­rze­nia się z po­stu­la­ta­mi). Brawo!

Po ty­tu­le i ta­gach mia­łem wra­że­nie, że to może być „część trze­cia” po „Wszyst­kich te­raź­niej­szo­ściach…” i „Hi­sto­rii mo­je­go…” i po lek­tu­rze takie wra­że­nie po­zo­sta­ło. Coś tak czuję, że po­ka­zu­jesz cząst­kę sie­bie w tych opo­wie­ściach, cho­ciaż tro­pów sporo (przez co jest bar­dzo cie­ka­wie, nawet szczu­ry się za­ła­pa­ły)

Ku­szą­ca – na swój spo­sób – wizja świa­ta: sa­mot­ność na wy­cią­gnię­cie ręki. Bo­ha­te­ro­wie czują to, ale wprost o tym nie roz­ma­wia­ją, choć po­zna­je­my bar­dziej jego zda­nie, niż jej. Ska­za­ni na czu­wa­nie lub nie­ustan­ne trzy­ma­nie za rękę, do czasu… Aż bo­ha­ter za­czy­na mieć wra­że­nie, że wy­wró­co­na rze­czy­wi­stość jest jego wy­two­rem – w pew­nym stop­niu.

Jak rodzą się bo­go­wie? Dobre.

Dużo tu chrze­ści­jań­skich roz­wa­żań, próby zde­fi­nio­wa­nie stwór­cy. Rze­czy­wi­stość sil­nie an­tro­po­cen­trycz­na, oto­cze­nie jako wy­twór ob­ser­wa­to­ra i od­po­wiedź na jego nie­wy­po­wie­dzia­ne tę­sk­no­ty. Mocno za­sko­czy­ło za­koń­cze­nie, choć jak ina­czej mo­gła­by się skoń­czyć hi­sto­ria mi­ło­sna: happy end musi być (choć z per­spek­ty­wy kilku go­dzin od lek­tu­ry za­sta­na­wiam się, czy aby na pewno jest to happy end) ;-)

Świet­ny tekst: do­sko­na­ły po­mysł, po­rząd­ne wy­ko­na­nie, wir zda­rzeń two­rzą­cy ka­lej­do­skop prze­ka­zów (po­pa­trzysz pod innym kątem, co in­ne­go przy­po­mi­na), który zo­sta­nie na jakiś czas w gło­wie. Kawał do­brej ro­bo­ty.

 

Po­zdra­wiam!

„Po­szu­ki­wa­nie praw­dy, która, choć­by naj­gor­sza, mo­gła­by tłu­ma­czyć jakiś sens czy choć­by kon­se­kwen­cję w tym, czego je­ste­śmy świad­ka­mi wokół sie­bie, przy­no­si je­dy­ną moż­li­wą od­po­wiedź: że samo po­szu­ki­wa­nie jest, lub może stać się, ową praw­dą.” J.Kaczmar­ski

Cześć krar!

Od po­cząt­ku wpa­da­my w wir nie­sa­mo­wi­to­ści, do któ­re­go szyb­ko do­kła­dasz „doj­rza­łą” re­la­cję dwoj­ga ludzi, który coś kie­dyś po­łą­czy­ło.

Kie­dyś coś to dobre okre­śle­nie. :)

Ko­mu­ni­kat – zwłasz­cza część o kon­tak­cie – przy­wo­dzą na myśl mą­dro­ści z kur­sów przed­mał­żeń­skich ;-) przez co utwór jest co naj­mniej wie­lo­płasz­czy­zno­wy.

Po­wiem ci, że coś w tym jest, cho­ciaż ja nauk przed­mał­żeń­skich za bar­dzo nie pa­mię­tam, więc nie mo­głem się su­ge­ro­wać.

Po­mi­mo za­sto­so­wa­nych pojęć, nie­wie­le tu fi­zy­ki kwan­to­wej (ale też nie o niej jest tekst imho, a jej hasła do­brze od­da­ją po­ło­że­nie bo­ha­te­rów: raz tak raz siak – to nie jest do końca nie­ozna­czo­ność: nie wiem, do­pó­ki nie spraw­dzę, a jak spraw­dzę, to i tak nie będę wie­dział, bo spraw­dze­nie zmie­ni stan ukła­du) choć po­mysł na świat jest świet­ny i nie zdzi­wię się, je­że­li za­in­spi­ru­je kogoś do zgłę­bia­nia te­ma­tu (albo przy­naj­mniej próby zmie­rze­nia się z po­stu­la­ta­mi). Brawo!

No ko­niec koń­ców wła­śnie do ta­kich po­dej­rzeń do­cho­dzi bo­ha­ter, że jego spraw­dza­nie/ob­ser­wa­cja zmie­nia stan ukła­du. :)

A sa­mych pojęć na­uko­wych jest tu mało, bo ze mnie żaden fizyk, a tym bar­dziej od kwan­tów.

Po ty­tu­le i ta­gach mia­łem wra­że­nie, że to może być „część trze­cia” po „Wszyst­kich te­raź­niej­szo­ściach…” i „Hi­sto­rii mo­je­go…” i po lek­tu­rze takie wra­że­nie po­zo­sta­ło

Już po samym ty­tu­le i ta­gach? Nie­źle kom­bi­nu­jesz.

Cho­ciaż opo­wia­da­nia nijak nie są po­wią­za­ne fa­bu­lar­nie, to świet­nie, że ktoś upa­tru­je w nich taką jakby try­lo­gię, bo z pew­no­ścią roz­wi­ja­ją jeśli nie jedną myśl, to leżą bli­sko na skali.

I wiem, Hi­sto­ria… nie miała en­tu­zja­stycz­ne­go przy­ję­cia, tym bar­dziej mi miło, że ktoś ten tekst pa­mię­ta, bo nadal je­stem z niego mega za­do­wo­lo­ny. Ale (moż­li­we że) na­pi­sze go kie­dyś jesz­cze raz, w for­mie bar­dziej przy­stęp­nej dla czy­tel­ni­ka (ale będę przy tym pła­kać każ­dym skraw­kiem duszy, że odzie­ram ten tekst z jego nie­skrę­po­wa­ne­go cha­osu).

Coś tak czuję, że po­ka­zu­jesz cząst­kę sie­bie w tych opo­wie­ściach, cho­ciaż tro­pów sporo (przez co jest bar­dzo cie­ka­wie, nawet szczu­ry się za­ła­pa­ły)

Chuck Pa­lah­niuk na­pi­sał kie­dyś, że każdy owoc na­szej twór­czo­ści jest au­to­por­tre­tem.

A przy­naj­mniej ta­kiej twór­czo­ści, którą pi­sze­my od serca.

Raz na rok można zdo­być się na taki tekst, wię­cej to by­ło­by mę­czą­ce i dla mnie i dla czy­tel­ni­ka.

…ale w tym roku jesz­cze mam w pla­nach jedno opo­wia­da­nie bar­dziej za­krę­co­ne, choć ra­czej nie z tej becz­ki co te trzy.

Ku­szą­ca – na swój spo­sób – wizja świa­ta: sa­mot­ność na wy­cią­gnię­cie ręki.

Mamy tu sa­mych in­tro­wer­ty­ków. Dla­cze­go mnie to nie dziwi? :P

Mocno za­sko­czy­ło za­koń­cze­nie, choć jak ina­czej mo­gła­by się skoń­czyć hi­sto­ria mi­ło­sna: happy end musi być (choć z per­spek­ty­wy kilku go­dzin od lek­tu­ry za­sta­na­wiam się, czy aby na pewno jest to happy end) ;-)

Nie będę od­po­wia­dał wprost. Po­wiem tyle, że na za­koń­cze­nie można róż­nie spoj­rzeć, a słowa w ostat­nich zda­niach do­bie­ra­łem z chi­rur­gicz­ną pre­cy­zją. ;)

Świet­ny tekst: do­sko­na­ły po­mysł, po­rząd­ne wy­ko­na­nie, wir zda­rzeń two­rzą­cy ka­lej­do­skop prze­ka­zów (po­pa­trzysz pod innym kątem, co in­ne­go przy­po­mi­na), który zo­sta­nie na jakiś czas w gło­wie. Kawał do­brej ro­bo­ty.

Padam do nóg i dzię­ku­ję za tak po­chleb­ną re­cen­zję!

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Cho­ciaż opo­wia­da­nia nijak nie są po­wią­za­ne fa­bu­lar­nie, to świet­nie, że ktoś upa­tru­je w nich taką jakby try­lo­gię, bo z pew­no­ścią roz­wi­ja­ją jeśli nie jedną myśl, to leżą bli­sko na skali.

Nad tym się wła­śnie za­sta­na­wiam – czy to fak­tycz­nie jedna myśl w róż­nych od­sło­nach czy też coś bli­skie­go sobie.

I wiem, Hi­sto­ria… nie miała en­tu­zja­stycz­ne­go przy­ję­cia, tym bar­dziej mi miło, że ktoś ten tekst pa­mię­ta,

Wrzu­ci­łeś jako ano­nim w ostat­nich dniach grud­nia. Ja za­zwy­czaj czy­tam naj­pierw tek­sty, które mam z dy­żu­ru a potem te, któ­rych au­tor­stwo su­ge­ru­je coś cie­ka­we­go. Ano­ni­my nie sta­no­wią prio­ry­te­tu.

Padam do nóg i dzię­ku­ję za tak po­chleb­ną re­cen­zję!

Nie padaj do nóg tylko pisz, z chę­cią prze­czy­tam, bo za­zwy­czaj pi­szesz cie­ka­wie i in­spi­ru­ją­co. (choć cza­sem to po­wo­du­je, że od­kła­dam Twoje tek­sty na potem, by móc je prze­czy­tać na spo­koj­nie i na jeden raz)

Żeby sko­men­to­wać dzie­sią­te­go, mu­sia­łem się nie­źle na­gło­wić. Prze­czy­ta­łem w po­cią­gu na te­le­fo­nie, potem sia­dam wie­czo­rem do pi­sa­nia ko­men­ta­rza, a tu lipa, bo – jak zwy­kle w uro­kli­wej oko­li­cy – nie ma neta. Ale po kon­sul­ta­cji z wła­ści­cie­lem do­wie­dzia­łem się, że net w tym roku jest, tylko tak 5 – 6 m nad zie­mią (zro­zu­mia­łem, po co jest taka dra­bi­na opar­ta o dom, taka no­wo­cze­sna budka te­le­fo­nicz­na…), więc z po­mo­cą te­le­fo­nu i pod­bie­ra­ka do owo­ców udało mi się po­łą­czyć.

Fan­ta­sty­ka wy­ma­ga po­świę­ceń…

„Po­szu­ki­wa­nie praw­dy, która, choć­by naj­gor­sza, mo­gła­by tłu­ma­czyć jakiś sens czy choć­by kon­se­kwen­cję w tym, czego je­ste­śmy świad­ka­mi wokół sie­bie, przy­no­si je­dy­ną moż­li­wą od­po­wiedź: że samo po­szu­ki­wa­nie jest, lub może stać się, ową praw­dą.” J.Kaczmar­ski

Fan­ta­sty­ka wy­ma­ga po­świę­ceń…

Ale i uczy (zwłasz­cza jej pi­sa­nie) szu­ka­nia nie­sztam­po­wych roz­wią­zań. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Ale i uczy (zwłasz­cza jej pi­sa­nie) szu­ka­nia nie­sztam­po­wych roz­wią­zań. ;-)

Oj tak, ja po­cząt­ko­wo chcia­łem robić kot-spo­ta (bie­rzesz kota na smycz, przy­pi­nasz do niego te­le­fon z włą­czo­nym hot-spo­tem i spra­wiasz, by kicia we­szła na wy­so­kie drze­wo), ale że pod­bie­rak był pod ręką a kot nie, to uży­li­śmy pod­bie­ra­ka.

„Po­szu­ki­wa­nie praw­dy, która, choć­by naj­gor­sza, mo­gła­by tłu­ma­czyć jakiś sens czy choć­by kon­se­kwen­cję w tym, czego je­ste­śmy świad­ka­mi wokół sie­bie, przy­no­si je­dy­ną moż­li­wą od­po­wiedź: że samo po­szu­ki­wa­nie jest, lub może stać się, ową praw­dą.” J.Kaczmar­ski

Kot-spot też brzmi nie­źle. Zwłasz­cza pod tek­stem ze Schro­edin­ge­rem w ty­tu­le. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Po­czą­tek i w sumie spora część środ­ka mnie wcią­gnę­ły. Dobre roz­po­czę­cie, cie­ka­we roz­wi­nię­cie. Ale gdzieś tak przy ataku ro­ba­ków za­czę­ło mi się tro­chę dłu­żyć. O ile sam po­mysł na ko­niecz­ność ob­ser­wo­wa­nia jest cie­ka­wy, to bo­ha­ter i Marta imo cie­ka­wi nie są. Pi­szesz, że się ko­cha­ją/nie­na­wi­dzą, chcą się roz­stać ale muszą ze sobą być, a ja zu­peł­nie tego nie czu­łam. Zwłasz­cza Marta zda­wa­ła mi się cał­ko­wi­cie bez­pł­cio­wą po­sta­cią, która ma masę zalet ist­nie­ją­cych dla bo­ha­te­ra (wy­spor­to­wa­na, by­stra, pięk­na), ale nie­prze­ko­nu­ją­cych mnie, jako czy­tel­ni­ka (z tego, co mówi i jak się za­cho­wu­je, wy­cho­dzi ste­reo­ty­po­wa, cze­pial­ska laska i zde­cy­do­wa­nie nie ży­czy­łam jej hap­py­en­du ;p).

Cie­ka­wi­ło mnie, jak wy­brniesz z tego rów­na­nia i za­miast przy­kład­nie te funk­cje fa­lo­we wy­li­czyć, to zro­bi­łeś jakiś po­dział ope­ra­to­ra, żeby się z grub­sza zga­dza­ło :P Wy­ja­śnie­nia szczu­ro­człe­ka, a póź­niej i tłu­ma­cze­nia sa­me­go bo­ha­te­ra imo mało ele­ganc­kie, jak­byś po pro­stu chciał już skoń­czyć i jed­no­cze­śnie wy­ło­żyć kawę na ławę czy­tel­ni­ko­wi ło­pa­tą przez łeb, żeby aby na pewno zro­zu­miał Twój za­mysł i się nie po­my­lił. Ta­jem­ni­cze ‘ustroj­stwo’ ra­tu­ją­ce bo­ha­te­rów też tro­chę taki dia­be­łek z pu­deł­ka.

Pod­su­mo­wu­jąc, do po­ło­wy świet­ne, ale druga część mnie nieco roz­cza­ro­wa­ła. Plus draż­nią­ca mnie Marta, któ­rej za­miast opko­wej kary za te fochy i do­ga­dy­wa­nia; za­ser­wo­wa­łeś mi­łość, po­świę­ce­nie bo­ha­te­ra oraz happy end. Nie tego ocze­ki­wa­łam :p

 

PS:

“Po dziew­czy­nie, w któ­rej się za­ko­cha­łem, nie było śladu. Jakby to ująć w sło­wach pa­su­ją­cych do sy­tu­acji? Nasze stany kwan­to­we przy­ję­ły prze­ciw­staw­ne war­to­ści. “

– nie uczy­li go, że wła­śnie spa­ro­wa­ne elek­tro­ny mają prze­ciw­ne spiny? :P

 

PPS:

W opo­wia­da­niach ‘hu­ma­ni­stycz­nych’ za­kła­dasz, że czy­tel­nik ma dużą wie­dzę li­te­ra­tu­ro­wą i wy­ła­pie od­nie­sie­nia do np. mi­to­lo­gii, na­to­miast w tych s-f jak dla mnie zbyt ło­pa­to­lo­gicz­nie tłu­ma­czysz/pod­kre­ślasz na­wią­za­nia, które są oczy­wi­ste (mu­sia­łeś w opo­wia­da­niu ze Schro­edin­ge­rem w ty­tu­le tłu­ma­czyć tego nie­szczę­sne­go ży­we­go/mar­twe­go kota?). Ja bym wo­la­ła, żebyś robił od­wrot­nie ;)

za­ser­wo­wa­łeś mi­łość, po­świę­ce­nie bo­ha­te­ra oraz happy end.

Bel­la­trix, za­koń­cze­nie nie jest happy endem, bo takim być nie może. ;-)

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Dzię­ki, Bella, za ko­men­tarz. Twoje opi­nie za­wsze są cemme, bo je­steś bar­dzo me­ry­to­rycz­ną ma­ru­dą.:P

Pi­szesz, że się ko­cha­ją/nie­na­wi­dzą, chcą się roz­stać ale muszą ze sobą być, a ja zu­peł­nie tego nie czu­łam

Trud­no dys­ku­to­wać z uczu­cia­mi. Sta­ra­łem się opi­sać to przez sceny, przez to co ich spo­ty­ka. Nie lubię opi­sy­wa­nia uczuć, ckli­wo­ści oraz li­te­rac­kie­go prze­ry­so­wa­nia bo­ha­te­rów (bo tego nie cier­pię o ipe nie jest to ele­ment kon­wen­cji i wszy­scy ci barw­ni i wy­ra­zi­ści bo­ha­te­ro­wie, któ­rych niby czy­tel­ni­cy lubią, tacy mi się wy­da­ją).

Wy­da­wa­ło mi się, że od­da­łem wier­nie tę huś­taw­kę w ich re­la­cjach.

Wy­ja­śnie­nia szczu­ro­człe­ka, a póź­niej i tłu­ma­cze­nia sa­me­go bo­ha­te­ra imo mało ele­ganc­kie, jak­byś po pro­stu chciał już skoń­czyć i jed­no­cze­śnie wy­ło­żyć kawę na ławę czy­tel­ni­ko­wi ło­pa­tą przez łeb, żeby aby na pewno zro­zu­miał Twój za­mysł i się nie po­my­lił.

Z dru­giej stro­ny, bez wy­ja­śnień, opo­wia­da­nie by­ło­by nie­zro­zu­mia­łe (wiem, te­sto­wa­łem w innym tek­ście z po­dob­nym mo­ty­wem), a w do­dat­ku to te doj­ście do roz­wa­żań czy pew­ne­go prze­świad­cze­nia jest clou tego opo­wia­da­nia – bo­ha­ter za­czy­na ro­zu­mieć świat, jego naj­bar­dziej pod­sta­wo­we za­sa­dy, staje u progu bo­sko­ści, a potem… na­stę­pu­je za­koń­cze­nie, ale nie będę wy­ja­śniał, co ono ozna­cza, bo to kwe­stia in­ter­pre­ta­cji. Więk­szość widzi ro­man­tycz­ny happy end. :)

Plus draż­nią­ca mnie Marta, któ­rej za­miast opko­wej kary za te fochy i do­ga­dy­wa­nia; za­ser­wo­wa­łeś mi­łość, po­świę­ce­nie bo­ha­te­ra oraz happy end.

Fochy i do­ga­dy­wa­nie to naj­bar­dziej re­ali­stycz­ny ele­ment tego tek­stu i wiem, że od płci pięk­nej mogę do­stać po gło­wie za to stwier­dze­nie. :P Poza tym warto wziąć pod uwagę, że w każ­dej sce­nie wi­dzi­my Martę tak, jak ją widzi bo­ha­ter. To jego po­strze­ga­nie. A – i to w sumie też ele­ment zwią­za­ny z "kwan­to­wą­ścią" opo­wia­da­nia – w związ­kach tak bywa, że im moc­niej oce­nia­my kogoś w pe­wien spo­sób, tym bar­dziej takim on się dla nas staje.

nie uczy­li go, że wła­śnie spa­ro­wa­ne elek­tro­ny mają prze­ciw­ne spiny? :P

W opo­wia­da­niach ‘hu­ma­ni­stycz­nych’ za­kła­dasz, że czy­tel­nik ma dużą wie­dzę li­te­ra­tu­ro­wą i wy­ła­pie od­nie­sie­nia do np. mi­to­lo­gii, na­to­miast w tych s-f jak dla mnie zbyt ło­pa­to­lo­gicz­nie tłu­ma­czysz/pod­kre­ślasz na­wią­za­nia, które są oczy­wi­ste (mu­sia­łeś w opo­wia­da­niu ze Schro­edin­ge­rem w ty­tu­le tłu­ma­czyć tego nie­szczę­sne­go ży­we­go/mar­twe­go kota?). Ja bym wo­la­ła, żebyś robił od­wrot­nie ;)

Po­wie­dzia­ła pani ści­sło­wiec. :P

Moje po­dej­ście do nauki w opo­wia­da­niach jest takie, jak ludzi pier­wot­nych kiedy pa­trzy­li na bu­rzo­we chmu­ry i wy­obra­ża­li tam sobie bogów i nie­bian­skie ry­dwa­ny. Czyli są to zdane na nie­po­wo­dze­nie próby zro­zu­mie­nia siły, którą w swo­jej nie­wie­dzy spo­koj­nie mógł­bym na­zwać magią.

W opo­wia­da­niach hu­ma­ni­stycz­nych ina­czej, tam mogę pły­wać jak ryba w oce­anie. :P

Poza tym jest jedna róż­ni­ca, bo w tyk tek­ście bo­ha­ter nie ro­zu­mie ota­cza­ją­cej go rze­czy­wi­sto­ści, a w ta­kiej Pani Me­ta­mor­foz, bo ro­zu­miem, że o tym tek­ście mó­wisz, byli jej czę­ścią i do­brze znali świat wokół nich.

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Wy­da­wa­ło mi się, że od­da­łem wier­nie tę huś­taw­kę w ich re­la­cjach.

Huś­taw­kę od­da­łeś wier­nie, ale bez ‘iskry’. I ab­so­lut­nie nie chcę od Cie­bie żad­nej ckli­wo­ści w tek­stach, cho­dzi mi o to, żeby jako czy­tel­nik czuć, że bo­ha­te­ro­wie się lubią, nie­na­wi­dzą, ko­cha­ją, fa­scy­nu­ją sobą itd., bez pi­sa­nia tego wprost. Takie niu­an­se (czę­sto w dia­lo­gach), które spra­wia­ją, że od­bior­ca ma wra­że­nie, że po­sta­cie na sie­bie ‘lecą’, a nie, że to autor chce ich spa­ro­wać. Tego typu efekt masz np. u Chro­ści­ska w “Gorz­kich mig­da­łach” – tam nie pada ani jedno słowo na temat uczuć mię­dzy pro­fe­sor a bo­ha­te­rem, a nawet Ty mia­łeś wra­że­nie, że coś za­czy­na się mię­dzy nimi dziać ;)

No i to zwy­kle dzia­ła tak, że im bar­dziej pi­szesz ‘ko­chał ją’ tym bar­dziej w to nie wie­rzę ;).

Huś­taw­kę od­da­łeś wier­nie, ale bez ‘iskry’. I ab­so­lut­nie nie chcę od Cie­bie żad­nej ckli­wo­ści w tek­stach, cho­dzi mi o to, żeby jako czy­tel­nik czuć, że bo­ha­te­ro­wie się lubią, nie­na­wi­dzą, ko­cha­ją, fa­scy­nu­ją sobą itd., bez pi­sa­nia tego wprost. Takie niu­an­se (czę­sto w dia­lo­gach), które spra­wia­ją, że od­bior­ca ma wra­że­nie, że po­sta­cie na sie­bie ‘lecą’, a nie, że to autor chce ich spa­ro­wać. Tego typu efekt masz np. u Chro­ści­ska w “Gorz­kich mig­da­łach” – tam nie pada ani jedno słowo na temat uczuć mię­dzy pro­fe­sor a bo­ha­te­rem, a nawet Ty mia­łeś wra­że­nie, że coś za­czy­na się mię­dzy nimi dziać

Tam mamy fa­scy­na­cję, sam po­czą­tek zna­jo­mo­ści i w sumie ko­niec koń­ców wątek jest nie­roz­wi­ja­ny. Tutaj bo­ha­te­ro­wie są ze sobą już na tyle długo, że żadne iskry nie lecą, choć sami pró­bu­ją je wy­krze­sać -czy to na po­cząt­ku, czy kiedy bo­ha­ter pro­po­nu­je, by wy­je­cha­li. Cał­kiem inny etap i spe­cy­fi­ka re­la­cji. :)

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

E, re­la­cję, gdzie bo­ha­te­ro­wie znają się długo też można na­pi­sać ‘z che­mią’. Po­zo­sta­jąc przy pla­ne­tar­nych, w “In­nych lu­dziach” Ca­er­na bo­ha­ter jest po roz­wo­dzie z żoną a ich re­la­cja ma w sobie na­pię­cie.

I ow­szem, zrzę­dy po­kro­ju Two­jej Marty się w życiu tra­fia­ją, ale czemu robić z ta­kiej bo­ha­ter­kę opo­wia­da­nia? :P

A może, Bello, mamy jesz­cze jed­ne­go ob­ser­wa­to­ra prócz bo­ha­te­ra? A co, jeśli jed­nym z nich jest czy­tel­nik. <3

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

…w takim wy­pad­ku, w mojej kopii tek­stu, Marta by znik­nę­ła ;)

Hi, hi… xd Po­zo­sta­je kło­pot z bo­ha­te­rem, on ją widzi, a Ty czy­tasz jego re­la­cję. Po­krę­co­ne. :-)

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Przy­znam, że mam z tym opo­wia­da­niem bar­dzo duży pro­blem. Jest ono bar­dzo so­lid­nie na­pi­sa­ne, wątek ro­man­so­wy ma w nim sens, ale… Po pierw­sze po­sta­cie wy­da­ją mi się wy­łącz­nie no­śni­ka­mi akcji i au­tor­skich idei, a nie ludź­mi z krwi i kości. Po dru­gie chyba za dużo czasu w dzie­ciń­stwie i wcze­snej mło­do­ści spę­dzi­łam na przy­słu­chi­wa­niu się dys­ku­sjom fi­zy­ków i fi­lo­zo­fów o m.in. ob­ser­wa­to­rze, świa­do­mym ob­ser­wa­to­rze, in­ter­pre­ta­cji ko­pen­ha­skiej, on­to­lo­gii dzieł sztu­ki i tak dalej, żebym ku­pi­ła to, jak po­ka­za­łeś/zre­ali­zo­wa­łeś swój po­mysł.

Bo jest to bar­dzo efek­tow­ne, nie za­prze­czam, ale mam głę­bo­kie wra­że­nie gra­ni­czą­ce z prze­ko­na­niem, że jak zaj­rzeć nieco głę­biej, to to się wszyst­ko sypie od stro­ny kwan­to­wo-on­to­lo­gicz­nej.

Pa­ra­dok­sal­nie, gdy­byś nie pró­bo­wał tego tłu­ma­czyć “ra­cjo­nal­nie”, byłby mniej­szy pro­blem z tymi prze­mia­na­mi rze­czy­wi­sto­ści, ale oczy­wi­ście nie by­ło­by wtedy “efek­tu Schro­edin­ge­ra”.

Naj­mniej w tym wszyst­kim ku­pu­ję to, że świat się de­for­mu­je we­dług tego, co sobie wyśni czy wy­my­śli ob­ser­wa­tor – to trąci ra­czej Du­ka­jo­wy­mi kra­ti­sto­sa­mi z “In­nych pie­śni”, któ­rzy do­sko­na­le się tłu­ma­czy­li w ob­rę­bie fi­zy­ki ary­sto­te­le­sow­skiej. Tu zaś kon­cep­cja, że brak ob­ser­wa­to­ra uni­ce­stwia rze­czy­wi­stość, się tłu­ma­czy w ob­rę­bie kon­cep­cji, ale de­for­ma­cja świa­ta i jego stwa­rza­nie już nie­ko­niecz­nie.

Nie prze­ko­na­ło mnie też roz­wią­za­nie. Cała ta Osto­ja – czemu to po­wsta­ło? Jak dzia­ła? Jak jest w sta­nie przy­wra­cać na miej­sce wszyst­kie roz­le­cia­ne, roz­bi­fur­ko­wa­ne świa­ty?

Plus w osta­tecz­nym roz­ra­chun­ku strasz­nie łatwo przy­szło to przy­wró­ce­nie rów­no­wa­gi. Jest urzą­dze­nie, jak się je zdo­bę­dzie, to cyk – i wszyst­ko wraca na miej­sce.

Znów: gdyby to był tekst bar­dziej me­ta­fo­rycz­ny, a mniej su­ge­ru­ją­cy jed­nak hard scien­ce sto­ją­cą za po­my­słem świa­to­twór­czym, mach­nę­ła­bym na to ręką. Zresz­tą ta kon­cep­cja nie­skoń­czo­nych moż­li­wo­ści jest fajna, ale roz­wią­za­nie za po­mo­cą ga­dże­tu trosz­kę zbyt star­tre­ko­we ;)

Jesz­cze taki dro­biazg o fan­to­mo­wych:

Nie mają świa­do­mo­ści, są bar­dziej jak rze­czy

Skąd bo­ha­ter to wie, skoro nie pró­bo­wał in­te­rak­cji? A nawet gdyby pró­bo­wał i nie do­stał od­po­wie­dzi, to też nie roz­strzy­ga, że nie mają świa­do­mo­ści.

 

Pod­su­mo­wu­jąc: łyka się gład­ko i lek­tu­ra jest przy­jem­no­ścią, ale pod po­wierzch­nią zna­la­złam zbyt dużo mie­lizn ;)

 

Ba­bol­ków mało, ale coś się zna­la­zło:

a twój part­ner lub part­ner­ka[-,] to klucz do two­je­go oca­le­nia

Marta się roz­my­śli­ła, sły­sząc w radiu ko­mu­ni­kat.

usły­szaw­szy

 

– Zdą­ży­ła­bym! – rzu­ci­ła Marta, wy­ry­wa­jąc się z objęć.

“wy­ry­wa­jąc mi się z objęć” lub “wy­ry­wa­jąc się z moich objęć”

 

– Jak to? – tTyle wy­cho­dzi z plą­ta­ni­ny pytań

Co się tu dzie­je? – mMam za­miar wy­rzu­cić z sie­bie jesz­cze kilka tego typu ogól­ni­ków

Nawet się nie dzi­wię ich obec­no­ścią

“Nie dzi­wię obec­no­ści” [komu czemu] albo “nie je­stem zdzi­wio­ny obec­no­ścią”.

Pol­ska język dziw­na język ;)

http://altronapoleone.home.blog

Tro­chę mi ścier­pła skóra, jak do­sta­łeś no­mi­na­cję, bo ostat­ni­mi czasy coś mi­ja­my się, jeśli cho­dzi o gusta i uwa­lam Ci ko­lej­ne opka ;) Ale tym razem au­ten­tycz­nie spa­si­ło :) Po­do­ba mi się kon­struk­cja opka. Można czy­tać na po­zio­mie oby­cza­jów­ki, fi­zy­ki, albo obu jed­no­cze­śnie. W tym pierw­szym po­do­ba mi się spoj­rze­nie na mi­łość – jest jed­no­cze­śnie żywa i mar­twa, po­trze­ba apo­ka­lip­sy, żeby do­ce­nić, co się ma, czyli w pew­nym sen­sie za­le­ży od ob­ser­wa­cji. Cał­kiem sporo ży­cio­wych prawd udało Ci się wci­snąć w te kwan­ty ;)

Na po­zio­mie na­uko­wym je­stem za cień­ka żeby dys­ku­to­wać, ale IMO świet­nie roz­gry­wasz po­tocz­ne in­for­ma­cje na temat kwan­tów. Jest w tym nutka sza­leń­stwa, ale jest też me­to­da. A przede wszyst­kim IMO udało Ci się unik­nąć na­uko­we­go beł­ko­tu i na­pi­sać coś, co jest zro­zu­mia­łe.

Jeśli się po­łą­czy oba po­zio­my, wy­cho­dzi, no, może nie jazda bez trzy­man­ki – na tę za­pra­szam do książ­ki Kwan­to­wy zło­dziej – ale bar­dzo in­te­re­su­ją­ca po­dróż.

Bo­ha­te­ro­wie, bio­rąc pod uwagę oko­licz­no­ści, w ja­kich ich po­zna­je­my, są nie­źle przed­sta­wie­ni. Do­sta­ło Ci się za Martę, ale ja mam wra­że­nie, że ona jest zwy­czaj­nie spa­ni­ko­wa­na do tego stop­nia, że poza stra­chem i zło­ścią nim spo­wo­do­wa­ną, nie­wie­le po­tra­fi z sie­bie po­ka­zać.

Czy­ta­łam z au­ten­tycz­nym za­in­te­re­so­wa­niem, wcią­gnę­ło mnie, zło­ży­ło się w lo­gicz­ną ca­łość. Jak zwy­kle za­zdrosz­zę świa­to­twór­stwa. Bar­dzo udane opko, faj­nie, że bę­dzie do­stęp­ne dla szer­szej pu­blicz­no­ści :)

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

A więc jest to wa­ria­cja na temat tego, że wszyst­ko jest względ­ne? Bar­dzo to okle­pa­ne i nudne.

Marta wciąż była cho­ler­nie pięk­na, to jedno się nie zmie­ni­ło. Ko­cha­li­śmy się. Nie, to złe słowo. Pie­przy­li­śmy się.

Roz­po­czę­cie opo­wia­da­nia od sceny seksu i to jesz­cze tak ni­ja­kiej to tan­de­ta naj­gor­sze­go ro­dza­ju. 

To za­baw­ne, je­że­li po­my­śleć, że trzy dni wcze­śniej je­dy­nym, czego chcie­li­śmy, to roz­stać się i nie spo­tkać już nigdy wię­cej.

Bar­dzo pod­ręcz­ni­ko­wy i okle­pa­ny spo­sób na bu­do­wa­nie na siłę na­pię­cia, które ma w zu­peł­nie nie­wy­ra­fi­no­wa­ny spo­sób oszu­kać czy­tel­ni­ka, że dalej bę­dzie cie­ka­wie.

W końcu by­li­śmy ostat­ni­mi ludź­mi na Ziemi.

I po­now­na pod­ręcz­ni­ko­wa sztucz­ka, tylko jesz­cze bar­dziej ni­ja­ka, bo opar­ta o okle­pa­ny motyw, który potem oka­zu­je się okła­my­wa­niem czy­tel­ni­ka.

Bie­gnie­my przez wy­mar­łe mia­sto, co i raz od­wra­ca­jąc się ner­wo­wo za sie­bie, skąd – z to­ną­cej w ciem­no­ści od­da­li – do­bie­ga nas chrzęst tego, co nas ściga.

To jest czy­sta gra­fo­ma­nia. Styl jakim tekst jest na­pi­sa­ny to ka­ry­ka­tu­ra li­te­rac­ka. “Z to­ną­cej w ciem­no­ści od­da­li” to sfor­mu­ło­wa­nie jest tak bez­na­dziej­ne, że aż śmiesz­ne. Do tego w tek­ście pa­nu­je zu­peł­ny roz­dź­więk mię­dzy sty­lem nar­ra­cji a opi­sy­wa­ny­mi wy­da­rze­nia­mi.

Jed­nak w ostat­nich dniach, gdy wy­rwa­ny ze snu na­głym przy­pły­wem ad­re­na­li­ny roz­glą­da­łem się wokół i wra­ca­ła do mnie pa­mięć o tym, że na całym świe­cie poza mną była tylko ta jedna osoba le­żą­ca obok, wra­że­nie ob­rę­czy za­ci­ska­ją­cej się na klat­ce pier­sio­wej wcale nie ustę­po­wa­ło.

Nuda do kwa­dra­tu. Jak nie wia­do­mo, co na­pi­sać albo skąd bo­ha­ter ma coś wie­dzieć, to trze­ba opi­sać sen.

– Może to przez drzwicz­ki. Nie są prze­zro­czy­ste, więc nie widać, co jest w środ­ku. Jesz­cze wiele mu­si­my się na­uczyć – po­wie­dzia­łem ze spo­ko­jem. To naj­bar­dziej ją draż­ni. Zwłasz­cza, kiedy mogę mieć rację.

I tu już wia­do­mo, w jak bez­sen­sow­ny i uwła­cza­ją­cy nauce spo­sób zo­sta­nie po­trak­to­wa­ny do­ro­bek wiel­kie­go na­ukow­ca.

Nie było żad­nej ka­ta­stro­fy, glo­bal­ne­go ka­ta­kli­zmu, wojny, epi­de­mii. Ko­niec świa­ta przy­szedł nagle i – je­że­li wie­rzyć tre­ści ko­mu­ni­ka­tu – dla każ­de­go z osob­na.

Ko­lej­na za­pla­no­wa­na gra­fo­mań­ska sztucz­ka, teraz czy­tel­nik do­sta­nie dłu­gie wy­ja­śnie­nie tego, co spo­tka­ła bo­ha­te­rów i dowie się, że wcze­śniej zo­stał po pro­stu okła­ma­ny.

Do ko­lej­nych drzwi, da­ją­cych na­dzie­ję oca­le­nia, dzie­li nas ja­kieś dwa­dzie­ścia me­trów.

Mie­sza­nie czasu te­raź­niej­sze­go i prze­szłe­go w nar­ra­cji jest po­my­słem po pro­stu idio­tycz­nym. Jak się nie ma ni­cze­go in­te­re­su­ją­ce­go do na­pi­sa­nia to zo­sta­je gra­nie formą, aby kicz mógł uda­wać coś war­to­ścio­we­go.

Uwaga, tu Osto­ja! Jeśli sły­szysz tę wia­do­mość, skup uwagę na oso­bie naj­bli­żej cie­bie. Patrz na nią, złap ją za rękę. Nie po­zo­stał nikt prócz was. Może je­ste­ście we dwoje, może jest was kil­ko­ro. Ni­ko­go in­ne­go nie spo­tka­cie do czasu, aż was znaj­dzie­my.

Cały po­mysł w tym tek­ście jest nudny i nie­sa­mo­wi­cie uprosz­czo­ny. To taki ża­ło­sny chwyt pod pu­blicz­kę, wy­ko­rzy­sta­nie zna­ne­go na­zwi­ska i bar­dzo zna­ne­go eks­pe­ry­men­tu do tego, aby stwo­rzyć po­zo­ry ja­kiej­kol­wiek war­to­ści i ory­gi­nal­no­ści. To opo­wia­da­nie jest jak świą­tecz­na cho­in­ka w su­per­mar­ke­cie. Z da­le­ka wy­glą­da na coś ład­ne­go, ale wy­star­czy po­dejść bli­żej, aby do­strzec tan­det­ny pla­stik ob­sy­pa­ny bro­ka­tem. 

Tam­tej nocy – to zna­czy w cza­sie, który uwa­ża­li­śmy za noc – gdy da­li­śmy się opa­no­wać po­żą­da­niu, przy­glą­da­ło nam się już dwu­na­stu fan­to­mo­wych ludzi. Byli tak bli­sko, że roz­róż­nia­łem ich twa­rze.

To za­słu­gu­je na osob­ne ob­śmia­nie. Zu­peł­ny brak umie­jęt­no­ści zbu­do­wa­nia sceny i pa­su­ją­cych do niej emo­cji.

– Nie wiem – od­po­wie­dzia­łem z wa­ha­niem. – Ale me­cha­ni­ka kwan­to­wa opi­su­je cząst­ki, które znaj­du­ją się w wielu miej­scach czy sta­nach jed­no­cze­śnie, tak jakby było na raz kilka rze­czy­wi­sto­ści. Do­pie­ro kiedy pod­da­my je ob­ser­wa­cji, przyj­mu­ją okre­ślo­ne war­to­ści. Czy nie to samo dzie­je się teraz… ze wszyst­kim?

– Jak w tym eks­pe­ry­men­cie z kotem – pod­ję­ła temat.

In­for­ma­cja dla czy­tel­ni­ka, gdyby jesz­cze ja­kimś cudem nie sko­ja­rzył, o co cho­dzi. Poza tym jest to bar­dzo nie­na­tu­ral­na wy­po­wiedź bo­ha­te­ra.

Rze­czy­wi­stość za­czę­ła przy­po­mi­nać me­cha­ni­kę kwan­to­wą, a jak po­wie­dział jeden z tych mó­zgow­ców, któ­rzy zje­dli na niej zęby: me­cha­ni­ki kwan­to­wej tak na­praw­dę nikt nie ro­zu­mie.

Bar­dzo to wy­god­na i cwana za­gryw­ka. Wy­star­czy za­cy­to­wać Feyn­ma­na i można uspra­wie­dli­wić wszyst­kie bzdu­ry i uprosz­cze­nia w tym tek­ście. Nie je­stem zwo­len­ni­kiem trzy­ma­nia się je­dy­nie fak­tów w fan­ta­sty­ce na­uko­wej, nie mam nic prze­ciw­ko łą­cze­niu sci-fi i fan­ta­sy, ale je­stem prze­ciw­ny ta­kie­mu po­zo­ranc­twu.

Zmierzch okrył bu­dyn­ki pół­prze­źro­czy­stą, gra­na­to­wą chu­s­tą.

Ależ to jest złe. Gra­fo­ma­nia!

Po dziew­czy­nie, w któ­rej się za­ko­cha­łem, nie było śladu.

Opis mi­ło­ści bo­ha­te­rów jest wy­ko­na­ny tra­gicz­nie. Nie widać tej re­la­cji, pa­da­ją tylko puste stwier­dze­nia w nar­ra­cji, co w ze­sta­wie­niu ze sceną “pie­prze­nia” na po­cząt­ku two­rzy ka­ry­ka­tu­rę. Na pod­sta­wie tego tek­stu można by prze­pro­wa­dzić warsz­ta­ty typu: jak tego nie robić.

Zga­si­łem sil­nik na skra­ju lasu, jak naj­bli­żej miej­sca, w któ­rym ostat­nie­go ranka była nasza klat­ka scho­do­wa.

Tę scenę i na­stęp­ne prze­czy­ta­łem po­bież­nie, bo tekst stał się już tak nudny, że trud­no wy­trwać.

 

To jest przy­kład li­te­ra­tu­ry mar­twej w środ­ku, za­pla­no­wa­nej i prze­kła­ma­nej, po­zba­wio­nej ja­kich­kol­wiek emo­cji, chęci opo­wie­dze­nia hi­sto­rii, pasji, bu­do­wa­nia świa­ta. Nie­zwy­kle przy­kre jest czy­ta­nie ta­kich gra­fo­mań­skich pod­ró­bek li­te­ra­tu­ry.

„Ten, który z de­mo­na­mi wal­czy, wi­nien uwa­żać, by sa­me­mu nie stać się jed­nym z nich" – Frie­drich Nie­tz­sche

OK, Osval­dzie, bawi Cię ta za­ba­wa, prze­cież masz rację, tę nie­zby­wal­ną i za Tobą stoi wie­dza (?), re­cen­zje i bóg wi co. Do­brze, nie mu­si­my gadać, pro­wadź swój mo­no­log i ruską (ce­lo­we uży­cie obe­lgi) par­ty­znt­kę w oce­nach. Takie są Twoje wy­bo­ry i nie będę z nimi wcho­dzić w szran­ki. Chcesz się bok­so­wać znajdź obiekt.

 

Ocena tek­stu Ge­kie­go:

*nie nasz się na fi­zy­ce, a kwan­to­wej w szcze­gól­no­ści (pro­szę o nie dys­ku­to­wa­nie, ra­czej, bo skoń­czy się spo­rym stra­co­nym cza­sie na zdo­by­wa­nie wie­dzy),

*ope­ru­jesz na kon­kre­cie,  co jest cho­ler­ną bo­lącz­ką czy­ta­ją­cych. Ła­twiej­sze, na­tu­ral­ne (za­le­ży kto re­agu­je), me­dial­ne (mam na­dzie­ję, że się skoń­czy, może płon­ną). Cza­sa­mi ból wie­dzie do szko­ły, nie­kie­dy do kom­plek­sów lub in­nych ura­zów.

Wi­dzisz, ostat­nio, trze­ba było trafu za­cho­ro­wa­nia, abym mogła prze­brnąć przez nie­bie­żą­ce. I tak tra­fi­łam na dziw­ne pod­rzu­ca­ne od przy­ja­ciół i zna­jo­mych na yt. Nie­któ­re mnie zmro­zi­ły, bo wi­dzisz, nie sie­dzę w bańce. Przed­wczo­raj w go­rącz­ce za­ba­wia­łam się w nie­świa­do­mo­ści sen­nej, kim mo­żesz być – co pa­su­je, lecz bez po­chlebstw – wszyst­kie po­my­sły były ne­ga­tyw­ne. W tym sen­sie, że lu­dzie, któ­rych uzna­wa­łam za ra­cjo­nal­nych – od­jedż­dża­li. Może z Tobą tak nie jest, ale ak­tyw­ność i ko­men­ta­rze budzą spore wat­pli­wo­ści, 

To bę­dzie moje ostat­nie od­nie­sie­nie się do Two­je­go ko­men­ta­rza za­miesz­czo­ne­go pod tym nic­kiem. Chyba, że się po­pra­wisz, choć nie sądzę. Nie sądzę, że sta­nął­byś twa­rzą w twarz z Au­to­rem. W necie za­miesz­czać jest  łatwo. Ano, tak, i na­oglą­da­łam się ostat­nio dok­to­rów, spe­cja­li­zu­ją­cych się w grach i sf na z ścian­ki z nie­czy­ta­nych ksią­żek. Fa­ke-owe.

Pod­ca­sty prze­sła­ne przez zna­jo­mych zbul­wer­so­wa­ły mnie. Nie trzy­ma­ją formy, ja­ko­ści myśli, kon­kre­tów. Dla od­trut­ki prze­wer­to­wa­łam sobie kam­pa­nię RJP o etyce słowa i wy­ra­ża­niu się (FB).

Wi­dzisz, Osval­dzie, pa­nu­jesz nad in­ter­punk­cją i sło­wem (z tym jest róż­nie), lecz nad myślą i swo­imi prze­ko­na­nia­mi już nie­ste­ty – „Nie”. Nie roz­wi­jasz ich, lecz kle­piesz. W do­dat­ku nawet nie chcesz po­znać. Szko­da. Idzie­my: jeden krok do przo­du i ko­lej­ny ko­men­tarz – dwa do tylu. Nie będę grała, szko­da czasu na lans i po­dob­na za­ba­wę. 

 

Geki, Twoje opo­wia­da­nie jest na­praw­dę dobre. Cza­sa­mi nawet Autor co końca nie wie, jaki pro­ces my­ślo­wy uru­cho­mi w czy­tel­ni­ku. :-)))

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

OK, Osval­dzie, bawi Cię ta za­ba­wa, prze­cież masz rację, tę nie­zby­wal­ną i za Tobą stoi wie­dza (?), re­cen­zje i bóg wi co. Do­brze, nie mu­si­my gadać, pro­wadź swój mo­no­log i ruską (ce­lo­we uży­cie obe­lgi) par­ty­znt­kę w oce­nach. Takie są Twoje wy­bo­ry i nie będę z nimi wcho­dzić w szran­ki. Chcesz się bok­so­wać znajdź obiekt.

Nie wiem, dla­cze­go i po co dys­ku­tu­jesz, Asy­lum, nie wcho­dzi­łem, jak do tej pory, w żadne dys­ku­sje z Tobą, ale ce­lo­wych obelg to­le­ro­wał nie będę.

To opo­wia­da­nie jest słabe pod każ­dym wzglę­dem, a ma­nie­ra sty­li­stycz­na au­to­ra jest po pro­stu śmiesz­na. Ty masz prawo uwa­żać ina­czej, ale nie masz prawa ata­ko­wać in­nych ko­men­tu­ją­cych, bo nie po­dzie­la­ją Two­jej opi­nii. Od ja­kie­goś czasu wy­pi­su­jesz tego typu wy­nu­rze­nia pod moimi ko­men­ta­rza­mi i ani razu nie było tam żad­nej me­ry­to­ry­ki, a tylko ocena i nie­udol­na ana­li­za mojej osoby i moich wy­po­wie­dzi.

„Ten, który z de­mo­na­mi wal­czy, wi­nien uwa­żać, by sa­me­mu nie stać się jed­nym z nich" – Frie­drich Nie­tz­sche

Osval­dzie

Jeśli uwa­żasz, że ktoś rzuca w cie­bie obe­lga­mi, to jest przy­cisk “zgłoś”, tuż przy go­dzi­nie ko­men­ta­rza. Mo­de­ra­cja po­pa­trzy na spra­wę.

Ty masz prawo uwa­żać ina­czej, ale nie masz prawa ata­ko­wać in­nych ko­men­tu­ją­cych, bo nie po­dzie­la­ją Two­jej opi­nii.

Przy­cisk “zgłoś”.

To opo­wia­da­nie jest słabe pod każ­dym wzglę­dem, a ma­nie­ra sty­li­stycz­na au­to­ra jest po pro­stu śmiesz­na.

Ale nie udo­wad­niasz ni­g­dzie tych słów. Słabe we­dług ja­kich kry­te­riów? Nie da­jesz żad­nej me­ry­to­rycz­nej pod­sta­wy, by tak twier­dzić. Wy­szcze­gól­nie­nie kilku tech­ni­ka­liów, które, twoim zda­niem, są słab­sze, nie skre­śla opo­wia­da­nia.

a tylko ocena i nie­udol­na ana­li­za mojej osoby i moich wy­po­wie­dzi.

Przy­cisk “zgłoś”.

 

Chcesz me­ry­to­ry­kę? Pro­szę bar­dzo:

A więc jest to wa­ria­cja na temat tego, że wszyst­ko jest względ­ne? Bar­dzo to okle­pa­ne i nudne.

Dla­cze­go okle­pa­ne i nudne? Wy­mień mi, pro­szę, ten tłum opo­wia­dań i po­wie­ści, które spra­wia­ją, że ów temat jest wy­czer­pa­ny. 

Roz­po­czę­cie opo­wia­da­nia od sceny seksu i to jesz­cze tak ni­ja­kiej to tan­de­ta naj­gor­sze­go ro­dza­ju. 

Wiele tek­stów, rów­nież zna­nych, za­czy­na się od sceny seksu. Tan­de­ta? Kwe­stia gustu. Można nie lubić roz­po­czę­cia od sceny walki, opisu mia­sta, bu­dze­nia się w zwy­czaj­nym dniu, prze­glą­da­nia się w lu­strze, prze­my­śleń bo­ha­te­ra, i tak dalej… Co we­dług cie­bie nie jest tan­det­nym po­cząt­kiem? Chęt­nie po­słu­cham.

Bar­dzo pod­ręcz­ni­ko­wy i okle­pa­ny spo­sób na bu­do­wa­nie

I po­now­na pod­ręcz­ni­ko­wa sztucz­ka, tylko jesz­cze bar­dziej ni­ja­ka, bo opar­ta o okle­pa­ny motyw,

Widzę, że prze­pa­dasz za sło­wa­mi: pod­ręcz­ni­ko­wy i okle­pa­ny. Mam na­dzie­ję, że ro­zu­miesz, co ozna­cza­ją użyte słowa – co ro­zu­miesz przez „pod­ręcz­ni­ko­wy”? Jest jakiś uni­wer­sal­ny pod­ręcz­nik pi­sa­nia, który prze­ga­pi­łem?

To jest czy­sta gra­fo­ma­nia. Styl jakim tekst jest na­pi­sa­ny to ka­ry­ka­tu­ra li­te­rac­ka.

Bo? Znów ocena bez żad­nych ar­gu­men­tów. Zero war­to­ści.

Jak nie wia­do­mo, co na­pi­sać albo skąd bo­ha­ter ma coś wie­dzieć, to trze­ba opi­sać sen.

Serio? Opi­sy­wa­nie snu to dowód na brak po­my­słu? Sny są tak czę­sto wy­ko­rzy­sty­wa­ne w fan­ta­sty­ce, że po­wi­nie­neś wielu zna­nych au­to­rów oskar­żyć o okle­pa­nizm i pod­ręcz­ni­czyzm.

Ko­lej­na za­pla­no­wa­na gra­fo­mań­ska sztucz­ka, teraz czy­tel­nik do­sta­nie dłu­gie wy­ja­śnie­nie tego, co spo­tka­ła bo­ha­te­rów i dowie się, że wcze­śniej zo­stał po pro­stu okła­ma­ny.

Ko­lej­ne pi­sa­nie pod tezę. Gdyby wy­ja­śnień nie było, na­pi­sał­byś, że to źle, są wy­ja­śnie­nia – też źle. I znów my­lisz po­ję­cie, co to gra­fo­ma­nia.

Zo­sta­wię resz­tę tak zwa­nych za­rzu­tów, bo nie warto tra­cić na nie czasu.

To jest przy­kład li­te­ra­tu­ry mar­twej w środ­ku, za­pla­no­wa­nej i prze­kła­ma­nej, po­zba­wio­nej ja­kich­kol­wiek emo­cji, chęci opo­wie­dze­nia hi­sto­rii, pasji, bu­do­wa­nia świa­ta. Nie­zwy­kle przy­kre jest czy­ta­nie ta­kich gra­fo­mań­skich pod­ró­bek li­te­ra­tu­ry.

Li­te­ra­tu­ra mar­twa w środ­ku to takie okre­śle­nie-wy­dmusz­ka. Niby jest, ale może zna­czyć co­kol­wiek.

Nie wie­dzia­łem, że li­te­ra­tu­ra „za­pla­no­wa­na” to li­te­ra­tu­ra zła. Czyli we­dług cie­bie po­win­ni­śmy wszy­scy nie my­śleć, o czym pi­sze­my? Szlag, wielu zna­nych au­to­rów bę­dzie zdzi­wio­nych.

Prze­kła­ma­na? Czyli war­stwa scien­ce jest tutaj od czapy? Zda­rza się naj­lep­szym. Zo­staw­my pi­sa­nie opo­wia­dań fi­zy­kom? To tak nie dzia­ła.

Nie ma też chęci opo­wie­dze­nia hi­sto­rii? Czyli to książ­ka te­le­fo­nicz­na? Ten ar­gu­ment to gra­fo­ma­nia.

Pasji? Autor z pew­no­ścią na­pi­sał to opo­wia­da­nie w ra­mach prac spo­łecz­nych za wy­ko­na­nie graf­fi­ti na śmiet­ni­ku miej­skim. Innej opcji nie widzę.

Bu­do­wa­nia świa­ta? Czy to książ­ka te­le­fo­nicz­na? Może po­wieść? Albo roz­dział „świat” z pod­ręcz­ni­ka do RPG? Atlas przy­rod­ni­czy? Świat jest wy­star­cza­ją­cy, kiedy czy­tel­nik po­ru­sza się bez pro­ble­mu w gra­ni­cach na­kre­ślo­nych przez au­to­ra. Jakoś nikt tutaj nie zwró­cił uwagi, aby świat był nie­zro­zu­mia­ły.

 

Kry­ty­ko­wać trze­ba umieć. Twój ko­men­tarz po­ka­zu­je, że pi­szesz dużo, ale nie­ko­niecz­nie my­śląc nad sło­wa­mi. I uwaga! To moja opi­nia, więc zgod­nie z twoją fi­lo­zo­fią, nie mo­żesz jej pod­wa­żyć :)

Po­zdra­wiam

Ale nie udo­wad­niasz ni­g­dzie tych słów. Słabe we­dług ja­kich kry­te­riów? Nie da­jesz żad­nej me­ry­to­rycz­nej pod­sta­wy, by tak twier­dzić. Wy­szcze­gól­nie­nie kilku tech­ni­ka­liów, które, twoim zda­niem, są słab­sze, nie skre­śla opo­wia­da­nia.

Za­na­is, po­wo­dy po­da­łem w pierw­szym ko­men­ta­rzu. Jak widzę jed­nak, uwa­żasz, że każde stwier­dze­nie po­win­no zo­stać po­par­te kry­te­ria­mi i me­ry­to­rycz­ny­mi pod­sta­wa­mi z teo­rii li­te­ra­tu­ry. Po­zwól więc, że zer­k­nę na Twój ko­men­tarz, może tam od­naj­dę te ele­men­ty i będę w końcu wie­dział, jak po­praw­nie uza­sad­niać. W końcu skoro ro­ścisz sobie prawo do kry­ty­ko­wa­nia czy­ichś ko­men­ta­rzy, to za­pew­ne sam je­steś mi­strzem w ko­men­to­wa­niu. Poza tym skoro po raz bo­daj­że trze­ci po­zwa­lasz sobie na od­no­sze­nie się do moich opi­nii, to po­wi­nie­nem Ci się chyba od­wdzię­czyć.

No i co my tu mamy?

No i jest bar­dzo do­brze. Zna­ko­mi­cie.

We­dług ja­kich kry­te­riów? 

Przede wszyst­kim rzuca się w oczy od­po­wied­nie tempa ca­ło­ści. Nie jest to jakaś długa opo­wieść, ale za­wie­ra wszyst­ko, co po­trzeb­ne – bez dłu­żyzn i nad­mia­ro­wych ele­men­tów. Jest skon­den­so­wa­na, ale w do­brym tego słowa zna­cze­niu, a to już wyż­sza sztu­ka.

Nic z tego nie wy­ni­ka. To je­dy­nie od­czu­cie. Nie ma żad­nych wy­znacz­ni­ków w tej kwe­stii.

Sam po­mysł to, oczy­wi­ście, naj­więk­sza za­le­ta tego tek­stu. Ory­gi­nal­ny, sza­lo­ny i jed­no­cze­śnie osa­dzo­ny twar­do we współ­cze­snej fi­zy­ce, roz­ryw­ko­wy, ale nie głupi.

Czy nie ma żad­nej po­wie­ści ani opo­wia­da­nia na­wią­zu­ją­ce­go do so­lip­sy­zmu w ta­kiej czy inne for­mie? A utwo­ry Lema, Dicka czy Że­la­zne­go? Tekst nie jest ory­gi­nal­ny, może po pro­sty Ty za mało czy­tasz? Nie ma też żad­nych do­wo­dów czy kon­kre­tów w ko­men­ta­rzu na to, że fak­tycz­nie jest to tekst osa­dzo­ny w fi­zy­ce. Ni­czym nie po­par­łeś tego stwier­dze­nia.

zy to bo­ha­ter wy­my­ślił ra­tu­nek, czy na­praw­dę ktoś w ta­jem­ni­czej Ostoi pró­bo­wał na­pra­wić rze­czy­wi­stość. Tak jak z przy­sło­wio­wym kotem, każde wy­tłu­ma­cze­nie jest rów­nie dobre. Nawet trud­no za­rzu­cić fa­bu­le, skoro mó­wi­my o błę­dach rze­czy­wi­sto­ści. Spryt­nie, Geki, spryt­nie ;P

Ty na­zy­wasz to spry­tem, a ja oszu­stwem i tan­de­tą.

To tekst, który na pewno bę­dzie cenną po­zy­cją w an­to­lo­gii (bo nie wy­obra­żam sobie, aby prze­padł w gło­so­wa­niu)

Nie uza­sad­niasz tego, a poza tym wy­glą­da to tak, jak­byś usi­ło­wał wpły­wać na wynik gło­so­wa­nia.

 

Dla­cze­go więc Ty mo­żesz ko­men­to­wać, nie po­da­jąc ab­so­lut­nie żad­nej me­ry­to­ry­ki czy do­wo­dów (zer­k­ną­łem też na inne Twoje ko­men­ta­rze i są tak samo la­ko­nicz­ne i nic z nich nie wy­ni­ka), a ja mam to robić? A skoro mowa o de­fi­ni­cjach słow­ni­ko­wych to po­le­cam spraw­dze­nie, co zna­czy hi­po­kry­zja.

„Ten, który z de­mo­na­mi wal­czy, wi­nien uwa­żać, by sa­me­mu nie stać się jed­nym z nich" – Frie­drich Nie­tz­sche

Osval­dzie, ale jest za­sad­ni­cza róż­ni­ca mię­dzy nami. Ja sobie nie przy­pi­su­ję kwa­li­fi­ka­cji za­wo­do­we­go kry­ty­ka. Co in­ne­go ocze­ku­je się od fa­ce­ta, który cho­dzi w week­end na si­łow­nię, a co in­ne­go od uty­tu­ło­wa­ne­go kul­tu­ry­sty. Sam sobie przy­pi­sa­łeś taką łatkę, więc teraz pokaż, że nie rzu­casz słów na wiatr.

Bar­dzo wy­god­nie nie od­nio­słeś się do mo­je­go ko­men­ta­rza. Nadal cze­kam na wy­ja­śnie­nia do­ty­czą­ce prze­kła­ma­nej li­te­ra­tu­ry, za­pla­no­wa­nej i tak dalej. Nie prze­my­śla­łeś uży­cia tych słów? Wy­ja­śnij ama­to­ro­wi, bo re­cen­zja, którą ro­zu­mie tylko kry­tyk, jest nie­wie­le warta.

Opo­wia­da­nie prze­czy­ta­łam jakiś czas temu, teraz przy­by­wam z ko­men­ta­rzem.

Prze­czy­ta­łam z przy­jem­no­ścią.

Po­do­ba­ła mi się kon­struk­cja – sceny akcji prze­pla­ta­ne z wy­ja­śnie­nia­mi i re­tro­spek­cja­mi.

Wy­ja­śnie­nie na­uko­we – prze­ko­nu­ją­ce, ale fi­zy­ka kwan­to­wa nigdy nie była moją mocną stro­ną, więc nie było trud­no mnie prze­ko­nać. Bar­dzo po­do­bał mi się wy­bra­ny tytuł w kon­tek­ście zja­wisk, które po­ka­za­łeś. Cały po­mysł na po­wią­za­nie re­la­cji bo­ha­te­rów z fi­zy­ką uwa­żam za świet­ny.

Za naj­słab­szy ele­ment tek­stu uwa­żam po­sta­cie głów­nych bo­ha­te­rów, mo­men­ta­mi wy­da­ją się nieco pa­pie­ro­we, przez co cier­pi obraz re­la­cji mię­dzy nimi. A na do­brze po­ka­za­ną re­la­cję w tym tek­ście li­czy­łam naj­bar­dziej.

Po­zdra­wiam :)

 

Za­na­is, nic nie muszę po­ka­zy­wać, bo tak jak już kie­dyś na­pi­sa­łem nie je­stem tu za­wo­do­wo. A Ty jeśli ro­ścisz sobie prawo do udzie­la­nia rad innym na temat ko­men­to­wa­nia, to sam naj­pierw się do nich za­sto­suj. Nie od­nio­słem się do ko­men­ta­rza, bo za­koń­czy­łeś go stwier­dze­niem, iż jest to opi­nia i nie mogę jej pod­wa­żyć. Jeśli teraz zmie­niasz zda­nie, to się od­nio­sę sze­rzej do kwe­stii prze­kła­mań i pla­no­wa­nia. Nie ma zna­cze­nia, czy autor pisze tekst spon­ta­nicz­nie, czy do­kład­nie pla­nu­je, ważne jest, aby efekt koń­co­wy nie uwi­dacz­niał sche­ma­tu. Pi­sarz jest tro­chę jak ilu­zjo­ni­sta, widz nie może wie­dzieć, na czym po­le­ga sztucz­ka. Jeśli autor używa okle­pa­nych za­bie­gów, które są jak za­czerp­nię­te z kiep­skie­go pod­ręcz­ni­ka pi­sa­nia to wła­śnie jest li­te­ra­tu­ra prze­kła­ma­na i mar­twa. Mó­wiąc ina­czej, autor pisze pod pu­blicz­kę, na pierw­szym pla­nie jest sztucz­ne wy­wo­ła­nie kon­kret­nej re­ak­cji, umiesz­cze­nie da­ne­go ele­men­tu sche­ma­tu, a nie opo­wia­da­nie hi­sto­rii bo­ha­te­rów. I wła­śnie tak pisze Ge­ki­ka­ra, po­słu­gu­je się sche­ma­ta­mi i sztucz­ka­mi, które widać jak na dłoni, ale nigdy nie bę­dzie w jego tek­stach au­ten­tycz­no­ści. Nie bę­dzie bo­ha­te­rów po­sia­da­ją­cych oso­bo­wo­ści. Nie wszyst­ko je­stem Ci też wsta­nie wy­tłu­ma­czyć, bo Ty wcale nie chcesz zro­zu­mieć, chcesz się je­dy­nie wy­kłó­cać.

„Ten, który z de­mo­na­mi wal­czy, wi­nien uwa­żać, by sa­me­mu nie stać się jed­nym z nich" – Frie­drich Nie­tz­sche

sze tekst spon­ta­nicz­nie, czy do­kład­nie pla­nu­je, ważne jest, aby efekt koń­co­wy nie uwi­dacz­niał sche­ma­tu. Pi­sarz jest tro­chę jak ilu­zjo­ni­sta, widz nie może wie­dzieć, na czym po­le­ga sztucz­ka. Jeśli autor używa okle­pa­nych za­bie­gów, które są jak za­czerp­nię­te z kiep­skie­go pod­ręcz­ni­ka pi­sa­nia to wła­śnie jest li­te­ra­tu­ra prze­kła­ma­na i mar­twa. Mó­wiąc ina­czej, autor pisze pod pu­blicz­kę, na pierw­szym pla­nie jest sztucz­ne wy­wo­ła­nie kon­kret­nej re­ak­cji, umiesz­cze­nie da­ne­go ele­men­tu sche­ma­tu, a nie opo­wia­da­nie hi­sto­rii bo­ha­te­rów. I wła­śnie tak pisze Ge­ki­ka­ra, po­słu­gu­je się sche­ma­ta­mi i sztucz­ka­mi, które widać jak na dłoni, ale nigdy nie bę­dzie w jego tek­stach au­ten­tycz­no­ści. Nie bę­dzie bo­ha­te­rów po­sia­da­ją­cych oso­bo­wo­ści.

To nie­moż­li­we, żeby Osvald miał 47 lat – gdyby tak było, nie miał­by cy­ta­tu z Nie­tz­sche­go w pod­pi­sie.

 

Dodam, że też za­wo­do­wo zaj­mu­ję się re­cen­zja­mi, wię­cej, na­le­żę do ści­słej czo­łów­ki pol­skich re­cen­zen­tów!

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Nie żebym bro­ni­ła Osval­da, ale dla­cze­go taki wiek wy­klu­cza Nie­tz­sche­go?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nie żebym bro­ni­ła Osval­da, ale dla­cze­go taki wiek wy­klu­cza Nie­tz­sche­go?

Sam z nie­cier­pli­wo­ścią cze­kam na od­po­wiedź, bo za­pew­ne Gre­asy­Smo­oth prze­pro­wa­dził wni­kli­wą ana­li­zę so­cjo­lo­gicz­no-fi­lo­zo­ficz­ną i stąd tak ka­te­go­rycz­ne stwier­dze­nie. I le­piej żeby to nie był jakiś bzdur­ny wnio­sek od in­ter­ne­to­wych spe­cja­li­stów od sied­miu bo­le­ści, mó­wią­cy o tym, że Nie­tz­sche stwo­rzył na­zizm.

A żeby umi­lić czas ocze­ki­wa­nia przy­to­czę jesz­cze jeden cytat: “Naj­po­waż­niej­szym spo­so­bem zde­pra­wo­wa­nia mło­dzień­ca jest na­uczyć go wyżej cenić tych, któ­rzy myślą tak jak on, niż tych, któ­rzy mają od­mien­ne po­glą­dy”.

„Ten, który z de­mo­na­mi wal­czy, wi­nien uwa­żać, by sa­me­mu nie stać się jed­nym z nich" – Frie­drich Nie­tz­sche

Kur­czę, zro­bi­ło się tu tro­che nie­mi­ło i tro­chę nie wie­dzia­łem, jak się wscze­lić z ko­men­ta­rzem. Chyba mam spo­sób – to bę­dzie ko­men­tarz po­zy­tyw­ny mimo, że kry­tycz­ny. Że­by­ście zo­ba­czy­li, że można, że się da, wy­star­czy tylko chcieć :P

 

100% po­zy­tyw­ne­go prze­ka­zu:

 

1. Czy­ta­łem już znacz­nie lep­sze opo­wia­da­nia Au­to­ra

2. Opo­wia­da­nie znacz­nie by zy­ska­ło, gdyby oczy­ścić je cał­ko­wi­cie, lub bar­dzo ogra­ni­czyć wy­stę­po­wa­nie w nim me­ta­fi­zycz­nie i po­wierz­chow­nie uję­te­go te­ma­tu me­cha­ni­ki kwan­to­wej.

3. Opo­wia­da­nie znacz­nie by zy­ska­ło, gdyby bo­ha­te­rom i re­la­cjom mię­dzy nimi po­świę­cić wię­cej miej­sca i uwagi, wtedy na pewno jesz­cze bar­dziej bym im ki­bi­co­wał i przej­mo­wał ich losem.

4. Opo­wia­da­nie by­ło­by jesz­cze lep­sze, gdyby koń­co­wy mo­no­log bo­ha­te­ra, tłu­ma­czą­ce­go nam o co wła­ści­wie cho­dzi, za­stą­pić jesz­cze cie­kaw­szym spo­so­bem na pre­zen­ta­cję tej tre­ści.

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie, ży­cząc wszyst­kim, żeby – tak jak ja – od­na­leź­li Drogę Po­zy­tyw­ne­go Fe­ed­bac­ku. 

 

ana­li­zę so­cjo­lo­gicz­no-fi­lo­zo­ficz­ną

Czemu so­cjo­lo­gicz­ną?

 

To jest taki żart bran­żo­wy – cza­sem na wy­dział fi­lo­zo­ficz­ny przyj­dzie dłu­go­wło­sy metal, który bar­dzo przej­mu­je się Nie­tz­schem (to był­bym do­słow­nie ja, gdy­bym wcze­śniej nie po­znał Wit­ka­ce­go), po czym nagle do­wia­du­je się, że spora część kadry na­uko­wej pa­trzy na N. przez palce. 

 

Tek­sty Nie­tz­sche­go to fe­sti­wal cha­otycz­nej myśli. Jego twier­dzeń nie po­prze­dza­ją żadne me­to­dycz­ne ba­da­nia, są to ra­czej wy­ra­zy przy­pad­ko­wych in­tu­icji na gra­ni­cy ko­mu­ni­ko­wal­no­ści. Sam Nie­tz­sche to przy­zna­je w “Za­ra­tu­strze”.

 

Twier­dze­nia są wy­po­wia­da­ne wie­lo­znacz­nym, me­ta­fo­rycz­nym ję­zy­kiem, jed­no­cze­śnie mają ogrom­ny za­sięg i moc – tu w jed­nym zda­niu pod­su­mu­je operę wło­ską, tu w dru­gim lu­te­ra­nizm, w trze­cim róż­ni­cę mię­dzy kul­tu­rą nie­miec­ką i fran­cu­ską.

 

Jego wie­dza na temat kul­tu­ry an­tycz­nej opie­ra się na prze­sta­rza­łej wie­dzy, wtło­czo­nej w ku­rio­zal­ny du­alizm. Nie­tz­sche ata­ko­wał Ja­co­ba Burc­khard­ta, uwa­ża­ne­go za ojca fi­lo­lo­gii kla­sycz­nej (spraw­dzić, czy nie do­sta­nie mi się od ni­ne­din). O ile wiem, to jego kon­cep­cji nie trak­tu­je się zbyt po­waż­nie na wy­dzia­łach fi­lo­lo­gicz­nych.

 

Nie­tz­sche ata­ku­je in­nych fi­lo­zo­fów, ale ta kry­ty­ka jest dość ba­nal­na i nie wska­zu­je na to, żeby ich za bar­dzo czy­tał – Kant, Hume, etc.

 

Ataki na chrze­ści­jań­stwo cie­ka­wie od­parł Spen­gler – że w prak­ty­ce Bar­ba­ros­sa był bli­ski jego ide­ało­wi Nad­czło­wie­ka, więc Nie­tz­sche po pro­stu nie roz­róż­niał po­stu­la­tów mo­ral­nych od prak­ty­ki hi­sto­rycz­nej.

 

Nie ne­gu­ję jego zna­cze­nia dla fi­lo­zo­fii, m.in. wi­ta­li­zmu czy her­me­neu­ty­ki po­dejrz­li­wo­ści, czy tego, że zda­rza mu się mówić cie­ka­we rze­czy. Bar­dzo cenię “Nie­wcze­sne roz­wa­ża­nia”, ich kon­cep­cję etycz­ną czy kry­ty­kę pru­skie­go mi­li­ta­ry­zmu.

 

Ale pod ko­niec to ra­czej afo­ry­sta przy­gar­nię­ty przez póź­niej­szą fi­lo­zo­fię, niż fi­lo­zof.

 

 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Cześć!

Do tej pory nie od­po­wia­da­łem, bo nie lubię tra­cić czasu na bez­pro­duk­tyw­ne dys­ku­sje, ale ta roz­ro­sła się już za bar­dzo i da­le­ko ode­szła od tego, co jest celem ko­men­ta­rzy pod opo­wia­da­nia­mi. Z jed­nej stro­ny taka uwaga jest dla mnie miła (tak, tak), bo opo­wia­da­nie nie spada z pierw­sze­go miej­sca ostat­nio ko­men­to­wa­nych (i może w końcu maras je prze­czy­ta), ale z dru­giej: nie jest to dys­ku­sja, którą można uznać za naj­bar­dziej war­to­ścio­wą.

Za­na­is, Fin­kla, Gre­asy, Asy­lum i inni – do­ce­niam wasz zapał i chęć do po­le­mi­ki z jed­no­stron­ną i bar­dzo mocną opi­nią, która od­bie­ga w stop­niu znacz­nym od opi­nii po­zo­sta­łych czy­tel­ni­ków, ale zu­peł­nie nie ma po­trze­by ta­kiej obro­ny. :) Każdy ma prawo do wła­snej opi­nii, nawet je­że­li nie po­tra­fi jej wy­ra­zić w spo­sób cho­ciaż­by mi­ni­mal­nie zbli­żo­ny do uprzej­mo­ści i stan­dar­dów kon­struk­tyw­nej kry­ty­ki. Ko­niec koń­ców Osval­do­wi opo­wia­da­nie mogło się cał­ko­wi­cie nie spodo­bać (umów­my się, nikt z nas nie jest ge­niu­szem li­te­ra­tu­ry, a i od­biór dzieł tych­że jest czę­sto nie­jed­no­rod­ny), pró­bo­wał to nawet uza­sad­nić z mniej­szym lub więk­szym po­wo­dze­niem. Ma do tego prawo. A np. ja mam prawo to cał­ko­wi­cie zi­gno­ro­wać, jeśli jest to skraj­na opi­nia, któ­rej da­le­ko do do­mi­nu­ją­cej wśród czy­tel­ni­ków.

Wbrew po­zo­rom w po­stach Osval­da jest pewna war­tość. Oczy­wi­ście nie ma nic wspól­ne­go z oceną opo­wia­da­nia. Osvald to dobry pre­tekst do ćwi­cze­nia swo­jej po­sta­wy wobec ludzi ze wszyst­kie­go kom­plet­nie nie­za­do­wo­lo­nych – a im wię­cej bę­dzie­my pisać, tym wię­cej ta­kich siłą rze­czy spo­tka­my. ;)

Osval­dzie – nie od­po­wia­da­łem do tej pory na twoje ko­men­ta­rze, bo też nie wi­dzia­łem w nich za­chę­ty ani w ja­ki­kol­wiek spo­sób wy­ra­żo­nej przez cie­bie po­trze­by dys­ku­sji. Ty już swoje wiesz, a twoja racja jest naj­moj­sza i roz­mo­wa by­ła­by rów­nie owoc­na co próby zbu­rze­nia głową ścia­ny. I bar­dzo do­brze dla cie­bie! Masz swoje zda­nie, wiesz czego ocze­ku­jesz – a że nie znaj­du­jesz tego, to da­jesz upust emo­cjom. Są­dząc po roz­mia­rach tych za­wo­dów i roz­go­ry­cze­nia prze­bi­ja­ją­ce­go przez stale po­wta­rza­ne przy­miot­ni­ki “śmiesz­ne” i “ża­ło­sne”, cięż­ko jest być tobą i w życiu bym się nie za­mie­nił.

Już wiele osób w dys­ku­sji z tobą pró­bo­wa­ło ci wy­ło­żyć, ja­kiej ja­ko­ści są twoje re­cen­zje, ana­li­zy, opi­nie czy jak­kol­wiek to na­zwać – więc ja nie będę pró­bo­wał. Kry­ty­kuj dalej w takim tonie, udo­wad­niaj, jak bar­dzo ża­ło­sna jest nasza pi­sa­ni­na, a my dalej bę­dzie­my pisać. Zo­ba­czy­my, kto na tym le­piej wyj­dzie. ;)

Ja ze swo­jej stro­ny mogę tylko po­zaz­dro­ścić kilku oso­bom, które ob­ra­łeś za cele, jak dra­ka­inie, która pu­bli­ku­je w NF i nie tylko, czy Za­na­iso­wi, który łapie się do pra­wie każ­de­go na­bo­ru z na­gro­dą głów­ną w po­sta­ci tek­stu opu­bli­ko­wa­ne­go dru­kiem. Wiele in­nych osób stąd od­no­si mniej­sze lub więk­sze suk­ce­sy, a oso­bi­ście prze­czy­ta­łem tu mnó­stwo lep­szych tek­stów niż wiele opo­wia­dań zna­nych i lu­bia­nych au­to­rów.

Nie był­bym sobą, gdy­bym na ko­niec nie na­pi­sał tego, co wszyst­kim cho­dzi po gło­wie. Nie zwy­kłem gryźć się w język, więc po­wiem wprost: czas, w jakim się zak­ty­wi­zo­wa­łeś z ko­men­ta­rza­mi, zbież­ny z hucz­nym odej­ściem jed­ne­go z użyt­kow­ni­ków, oraz dobór au­to­rów, któ­rych ra­czysz uwagą, każe mi są­dzić, że je­steś co naj­mniej po­moc­nym hej­te­rem, jeśli nie dru­gim wcie­le­niem pew­nej osoby.

Może się mylę, to i tak nie zmie­ni­ło­by nic z tego, jak pod­cho­dzę do two­ich po­stów. Może po pro­stu za­dzia­ła­ła siła przy­pad­ku i w takim a nie innym cza­sie po­sta­no­wi­łeś nieść nam oświe­ce­nie, ale kiedy sły­szę tę­tent kopyt, za­kła­dam że to konie – nie zebry. Dla­te­go w moich i nie tylko moich oczach, nasz pro­fe­sjo­nal­ny kry­ty­ku kry­ją­cy się pod płasz­czy­kiem ano­ni­mo­wo­ści, póki nie dasz po­wo­du, by my­śleć ina­czej, bę­dziesz wy­glą­dał po pro­stu na trol­la.

Sta­wiam na to, że dalej bę­dziesz czy­tał, pisał, ko­men­to­wał z wła­ści­wym sobie na­sta­wie­niem – w końcu to twój czas i twoja de­cy­zja, na co go tra­cisz. Ja swo­je­go tra­cił nie będę na to, by się tym przej­mo­wać i wszyst­kim radzę zro­bić do­kład­nie to samo. :)

Po­zdra­wiam i życzę dal­szych suk­ce­sów! Czy to w pi­sa­niu, czy na polu kry­ty­ki – te dru­gie zdają się być nie­któ­rym bar­dzo po­trzeb­ne.

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Ło­sio­cie, smacz­ku temu opo­wia­da­niu do­da­je fakt, że wspo­mnia­ny Schrödin­ger miał nie­by­wa­le bo­ga­te życie uczu­cio­we, a także trzy nie­ślub­ne có­recz­ki… każdą z inną panią ;D Jedną z żoną in­ne­go fi­zy­ka :P

Także, ten… Takie moje ko­cha­nie, raz je­stem, raz mnie nie ma. Żona – nie żona, jak kot Schrödin­ge­ra ;D Kwark po­wab­ny, potem raz górny, a raz dolny, ryt­micz­nie i na prze­mian. Bomba me-żo­no­wa.

si­lver ad­vent, za­pew­ne w takim razie Schrödin­ger miał moż­li­wość na­uczyć się wielu super po­zy­cji. 

 

[sma­czek bar­dzo cie­ka­wy]

Czemu so­cjo­lo­gicz­ną?

Gre­asy­Smo­oth, so­cjo­lo­gicz­ną po­nie­waż w każ­dym po­ko­le­niu są fi­lo­zo­fie, które zy­sku­ją więk­szą po­pu­lar­ność, gdy inne są od­rzu­ca­ne. 

Zga­dzam się z więk­szo­ścią tego, co pi­szesz o cha­otycz­no­ści tej fi­lo­zo­fii, ale wiele ob­ser­wa­cji było nad wyraz traf­nych. Na­le­ży też pa­mię­tać w jakim sta­nie się znaj­do­wał pod ko­niec życia.

 

Ach, do­stą­pi­łem w końcu za­szczy­tu od­po­wie­dzi od au­to­ra opo­wia­da­nia. I za­miast próby obro­ny tek­stu do­sta­łem ko­lej­ną ana­li­zę mojej osoby. Wiel­ce to in­te­re­su­ją­ce, że tak wielu psy­cho­ana­li­ty­ków jest na tym por­ta­lu. Nie­ste­ty od­po­wiedź na ko­men­tarz jest taka sama, jak Twoje opo­wia­da­nia, Ge­ki­ka­ro, czyli dużo zna­ków, a mało tre­ści.

A np. ja mam prawo to cał­ko­wi­cie zi­gno­ro­wać, jeśli jest to skraj­na opi­nia, któ­rej da­le­ko do do­mi­nu­ją­cej wśród czy­tel­ni­ków.

Oczy­wi­ście, można brać pod uwagę tylko po­chwa­ły. Jak naj­bar­dziej masz do tego prawo.

Ja ze swo­jej stro­ny mogę tylko po­zaz­dro­ścić kilku oso­bom, które ob­ra­łeś za cele, jak dra­ka­inie, która pu­bli­ku­je w NF i nie tylko, czy Za­na­iso­wi, który łapie się do pra­wie każ­de­go na­bo­ru z na­gro­dą głów­ną w po­sta­ci tek­stu opu­bli­ko­wa­ne­go dru­kiem. Wiele in­nych osób stąd od­no­si mniej­sze lub więk­sze suk­ce­sy, a oso­bi­ście prze­czy­ta­łem tu mnó­stwo lep­szych tek­stów niż wiele opo­wia­dań zna­nych i lu­bia­nych au­to­rów.

Jest wielu au­to­rów, któ­rzy wy­da­ją po­wie­ści i nawet te po­wie­ści są ekra­ni­zo­wa­ne, a jed­nak ich pi­sa­ni­na nie za­słu­gu­je na miano li­te­ra­tu­ry.

Daje też do my­śle­nia fakt, że tak bar­dzo uzna­ni au­to­rzy, jak twier­dzisz, nadal sie­dzą na por­ta­lu dla ama­to­rów i tutaj szu­ka­ją po­kla­sku.

Nie był­bym sobą, gdy­bym na ko­niec nie na­pi­sał tego, co wszyst­kim cho­dzi po gło­wie. Nie zwy­kłem gryźć się w język, więc po­wiem wprost: czas, w jakim się zak­ty­wi­zo­wa­łeś z ko­men­ta­rza­mi, zbież­ny z hucz­nym odej­ściem jed­ne­go z użyt­kow­ni­ków, oraz dobór au­to­rów, któ­rych ra­czysz uwagą, każe mi są­dzić, że je­steś co naj­mniej po­moc­nym hej­te­rem, jeśli nie dru­gim wcie­le­niem pew­nej osoby.

Może się mylę, to i tak nie zmie­ni­ło­by nic z tego, jak pod­cho­dzę do two­ich po­stów. Może po pro­stu za­dzia­ła­ła siła przy­pad­ku i w takim a nie innym cza­sie po­sta­no­wi­łeś nieść nam oświe­ce­nie, ale kiedy sły­szę tę­tent kopyt, za­kła­dam że to konie – nie zebry. Dla­te­go w moich i nie tylko moich oczach, nasz pro­fe­sjo­nal­ny kry­ty­ku kry­ją­cy się pod płasz­czy­kiem ano­ni­mo­wo­ści, póki nie dasz po­wo­du, by my­śleć ina­czej, bę­dziesz wy­glą­dał po pro­stu na trol­la.

To jest wiel­ce in­te­re­su­ją­ce, jak wiele spi­sko­wych teo­rii je­steś w sta­nie wy­my­ślić, od­rzu­ca­jąc jed­no­cze­śnie to, co oczy­wi­ste, czyli fakt, że na­praw­dę uwa­żam Twoje opo­wia­da­nia za gra­fo­ma­nię. A chęt­nie się do­wiem, cóż to za użyt­kow­nik, bo może po­wi­nie­nem się do­ma­gać ja­kiejś wdzięcz­no­ści od niego za bycie “po­moc­nym hej­te­rem”. Skoro twier­dzisz, że i tak wszy­scy wie­dzą, to oświeć i mnie. Je­stem szcze­rze cie­kaw kogo przy­po­mi­nam.

A i jesz­cze dodam, że wy­po­wia­da­nie się za wszyst­kich jest bar­dzo nie­ład­ne, bo w ten spo­sób usi­łu­jesz wzmoc­nić sztucz­nie swoją opi­nię i zbu­do­wać wra­że­nie, że masz po­plecz­ni­ków, co mnie ma za­pew­ne za­stra­szyć. Czyż­byś nie miał od­wa­gi pisać za sie­bie i wprost?

„Ten, który z de­mo­na­mi wal­czy, wi­nien uwa­żać, by sa­me­mu nie stać się jed­nym z nich" – Frie­drich Nie­tz­sche

Jest wielu au­to­rów, któ­rzy wy­da­ją po­wie­ści i nawet te po­wie­ści są ekra­ni­zo­wa­ne, a jed­nak ich pi­sa­ni­na nie za­słu­gu­je na miano li­te­ra­tu­ry.

To ja chęt­nie po­znam de­fi­ni­cję li­te­ra­tu­ry z wy­raź­ną gra­ni­cą, od­dzie­la­ją­cą tzw. li­te­ra­tu­rę od pi­sa­ni­ny.

Daje też do my­śle­nia fakt, że tak bar­dzo uzna­ni au­to­rzy, jak twier­dzisz, nadal sie­dzą na por­ta­lu dla ama­to­rów i tutaj szu­ka­ją po­kla­sku.

Nie je­stem zna­nym au­to­rem i nie chcę być. Spo­koj­na głowa. Po­kla­sku nie szu­kam, a sie­dzę tutaj dla zna­jo­mych. Moich wy­bo­rów ży­cio­wych się ła­ska­wie nie cze­piaj.

To ja chęt­nie po­znam de­fi­ni­cję li­te­ra­tu­ry z wy­raź­ną gra­ni­cą, od­dzie­la­ją­cą tzw. li­te­ra­tu­rę od pi­sa­ni­ny.

 

Nie wiem, czy od­po­wiedź Osval­da bę­dzie lep­sza niż moja, ale imo jest to wy­łącz­nie kwe­stia gustu. To, co uważa się za “po­waż­ną li­te­ra­tu­rę” jest kwe­stią umow­ną. De­cy­du­ją o tym grupy wpły­wu w danym spo­łe­czeń­stwie, które zaj­mu­ją się dzia­łal­no­ścią zwią­za­ną z twór­czo­ścią li­te­rac­ką. Sami pi­sa­rze, kry­ty­cy, dzien­ni­ka­rze, re­dak­to­rzy. To oni de­cy­du­ją czy król ma pięk­ną szatę, któ­rej nie po­tra­fią do­strzec je­dy­nie głup­cy. Inni mają się do­sto­so­wać, bo nie są “znaw­ca­mi”, ich głos się nie liczy. 

Je­dy­nym obiek­tyw­nym kry­te­rium, o któ­rym można dys­ku­to­wać, jest zgod­ność z re­gu­ła­mi pi­sow­ni, ale i ta jest od dawna po­gar­dza­na. “Awan­gar­da” nie musi sto­so­wać żad­nych reguł, coś jak “szlach­ta nie pra­cu­je”.

I tyle, już wiek temu do­szli do wnio­sku, że “sztu­ka jest mar­twa”. Od tego czasu nic się nie zmie­ni­ło. Dla mnie “gra­fo­ma­nia” to pu­sto­sło­wie. Ważne, co się komu po­do­ba. A jeśli po­do­ba się wielu oso­bom, to zna­czy, że można na tym tro­chę za­ro­bić :)

Osval­dzie, wy­ty­ka­nie komuś, że coś w wy­po­wie­dzi jest nie­ład­ne, w przy­pad­ku kiedy sam sto­su­jesz bar­dzo nie­ład­ny spo­sób ko­mu­ni­ka­cji swo­ich za­strze­żeń, wy­wo­łu­je tylko uśmiech. :)

Z twoją opi­nią dys­ku­to­wać nie za­mie­rzam, zresz­tą wy­ło­ży­łem to we wcze­śniej­szej wy­po­wie­dzi. I choć widzę, że bar­dzo na tę próbę obro­ny li­czy­łeś – nie­ste­ty, nie do­cze­kasz się. Mu­sisz prze­łknąć to, że spra­wi­łem ci ko­lej­ny zawód. Co do od­po­wie­dzi tylko na po­chwa­ły, to marna przy­nę­ta. Jeśli nie zro­zu­mia­łeś, dla­cze­go nie będę tra­cił czasu na twoje za­rzu­ty, to już chyba nie zro­zu­miesz.

Oso­bli­wie brzmią twoje na­kła­nia­nia do oświe­ce­nia cię w tej czy owej kwe­stii, kiedy sam wi­jesz się jak pi­skorz, kiedy np. naj­pierw usta­wiasz się w po­zy­cji au­to­ry­te­tu pro­fe­sjo­nal­ne­go re­cen­zen­ta, a potem twier­dzisz, że nie je­steś tu za­wo­do­wo. Od­wa­ga pełną parą!

Ja ni­g­dzie się nie ukry­wam, moje imię i na­zwi­sko jest w an­to­lo­gii, jest w te­ma­tach ple­bi­scy­to­wych, łatwo mnie zna­leźć. To jak, Osval­dzie, przed­sta­wisz się, czy mo­że­my sobie już dal­szą roz­mo­wę od­pu­ścić?

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Nie wiem, czy od­po­wiedź Osval­da bę­dzie lep­sza niż moja, ale imo jest to wy­łącz­nie kwe­stia gustu.

Wła­śnie, Si­lve­rze (chcia­łem na­pi­sać do­kład­nie, ale duch Tar­ni­ny czuwa i trza­snął mnie po łbie).

Tek­sty Tol­kien czy Dicka, czy Asi­mo­va też można uznać za gra­fo­ma­nię i ob­ra­zę li­te­ra­tu­ry (można nawet wy­sta­wić im ocenę -6 na pry­wat­nej skali), ale zde­cy­do­wa­na więk­szość czy­tel­ni­ków ma inne zda­nie. 365 dni też można uznać za gra­fo­ma­nię, jed­nak daje au­tor­ce kupę szma­lu, więc au­tor­ka się chyba nie przej­mu­je. Za­le­ży, kto ma jakie cele.

Z ko­men­ta­rzy Osval­da wy­ni­ka, że każdy ro­dzaj li­te­ra­tu­ry tu pre­zen­to­wa­nej jest dla niej niego gra­fo­ma­nią, więc trud­no brać go po­waż­nie.

Nie był­bym sobą, gdy­bym na ko­niec nie na­pi­sał tego, co wszyst­kim cho­dzi po gło­wie. Nie zwy­kłem gryźć się w język, więc po­wiem wprost: czas, w jakim się zak­ty­wi­zo­wa­łeś z ko­men­ta­rza­mi, zbież­ny z hucz­nym odej­ściem jed­ne­go z użyt­kow­ni­ków, oraz dobór au­to­rów, któ­rych ra­czysz uwagą, każe mi są­dzić, że je­steś co naj­mniej po­moc­nym hej­te­rem, jeśli nie dru­gim wcie­le­niem pew­nej osoby.

Ge­ki­ka­ra, nom, nie był­byś sobą, gdy­byś nie wy­ko­rzy­stał oka­zji, żeby mi do­ko­pać ;) W pierw­szym mo­men­cie zro­bi­ło mi się przy­kro, bo to pa­skud­na za­gryw­ka i okrut­ne oskar­że­nie, ale w na­stęp­nej chwi­li za­czę­łam się śmiać. Czło­wiek sobie sie­dzi spo­koj­nie na od­lu­dziu, kon­tem­plu­je przy­ro­dę (serio, po­le­cam, lep­sze to było niż za­gra­nicz­ne wy­ciecz­ki, nawet ko­ma­rów coś nie ma w tym roku), a tym­cza­sem na por­ta­lu…

 

My­śla­łam, że moim naj­więk­szym wy­czy­nem bę­dzie awan­tu­ra o “jest do­brze”, a tu pro­szę, nie muszę się nawet od­zy­wać, mogę odejść z por­ta­lu, a i tak je­stem ob­wi­nia­nia o dramę. To już nie jest ta­lent, to jest jakaś su­per­moc xD

Wła­ści­wie to ci dzię­ku­ję, bo w ułam­ku se­kun­dy uświa­do­mi­łam sobie jaka byłam głu­pia, przej­mu­jąc się Two­imi do­cin­ka­mi. Za­dzia­ła­ło to le­piej niż na­mo­wy do zo­sta­nia w wątku w HP. Nie chcę cię mar­twić, ale chyba sobie tutaj jesz­cze zo­sta­nę, może pójdę na Krzyk­Pu­dło, żeby na­pi­sać strasz­li­we “jest do­brze”, a co xD

Zgło­si­łam Twój ko­men­tarz mo­de­ra­cji, ale nie robę sobie zbyt du­żych na­dziei (ra­czej to ja zaraz obe­rwę, bo pew­nie znowu coś źle na­pi­sa­łam). Ob­cho­dzisz re­gu­la­min, bo rzu­ca­jąc pa­skud­ne oskar­że­nia, nie po­da­jesz nicku. Nie sza­nu­ję ta­kie­go za­cho­wa­nia.

Nie był­bym sobą, gdy­bym na ko­niec nie na­pi­sał tego, co wszyst­kim cho­dzi po gło­wie.

Po­waż­nie, wszy­scy tak my­śli­cie? Wszy­scy macie o mnie takie złe zda­nie? Nikt nie pro­te­stu­je, to chyba tak :( Ale jakby się Wam zda­rzy­ło skry­ty­ko­wać opo­wia­da­nia “pew­nych osób”, to weź­cie na­pisz­cie, że nie je­ste­ście mną, bo zaraz wyj­dzie, że z dzie­sięć kont tu mam.

 

Skoro już zo­sta­łam wy­wo­ła­na do ta­bli­cy, to jesz­cze na­pi­szę ali­cel­lo­wy ko­men­tarz.

Za­czy­nam czy­tać i pierw­sze zda­nie od razu mnie od­rzu­ca, jakoś mi nie gra to „bym”, przez nie zda­nie staje się ja­kieś takie pod­nio­słe. Potem czy­tam scenę ero­tycz­ną, która jest ubar­wio­na wul­ga­ry­zma­mi, a ja uwa­żam, że nic one nie wno­szą, więc jesz­cze bar­dziej się od tek­stu od­da­lam. Bar­dzo dużo in­for­ma­cji pada w pierw­szej sce­nie, w mojej oce­nie za dużo. Zda­nie, że bo­ha­te­ro­wie są ostat­ni­mi ludź­mi na Ziemi, zdaje mi się ode­rwa­ne od resz­ty tek­stu, zbyt wy­eks­po­no­wa­ne. Nie czuję się za­in­te­re­so­wa­na, los bo­ha­te­rów jest mi obo­jęt­ny, a ich re­la­cja płyt­ka. Gdyby to było opo­wia­da­nie w ja­kiejś an­to­lo­gii prze­sta­ła­bym czy­tać po pierw­szej sce­nie.

Bie­gnie­my przez wy­mar­łe mia­sto, co i raz od­wra­ca­jąc się ner­wo­wo za sie­bie, skąd – z to­ną­cej w ciem­no­ści od­da­li – do­bie­ga nas chrzęst tego, co nas ściga. Nie po­ma­ga fakt, że mu­si­my trzy­mać się za ręce, ale w ta­kiej sy­tu­acji to je­dy­ny gwa­rant, że się nie zgu­bi­my by nigdy już nie od­na­leźć.

Ta scena wy­da­je mi się za­baw­na, a chyba miała być po­waż­na. Au­ten­tycz­nie sta­nę­ła mi przed ocza­mi scena ze Shre­ka, w któ­rej bie­gną razem z Fioną przez łąkę, trzy­ma­jąc się za ręce, a gonią ich chło­pi z wi­dła­mi.

Przy­po­mi­nam sobie stu­dia, kiedy ona tre­no­wa­ła tria­th­lon, pod­czas gdy ja ćwi­czy­łem chla­nie na umór i bieg do ła­zien­ki.

To też zdaje mi się in­for­ma­cją o bo­ha­te­rach, która w sumie nic nie wnosi. Do­wia­du­ję się wprost, że ona była su­mien­na, a on ra­czej nie, ale co z tego. Czy fak­tycz­nie bie­gnąc przez mia­sto i wal­cząc o życie, roz­my­ślał­by o ta­kich rze­czach? Nie ku­pu­ję tego. Niby pi­szesz w cza­sie te­raź­niej­szy, ale brak nar­ra­cji dy­na­mi­zmu, nie mam tego od­czu­cia, że coś się roz­gry­wa na moich oczach.

Po raz pierw­szy śni­łem go mie­sią­ce przed Tam­tym dniem. Prze­dzie­ra­łem się w nim przez tłum tak samo ubra­nych, po­dob­nych do sie­bie ludzi, spie­sząc się do­kądś, pró­bo­wa­łem biec w gąsz­czu prze­chod­niów, któ­rzy zda­wa­li się w ogóle nie po­ru­szać. Za to wszy­scy pa­trzy­li w jed­nym kie­run­ku – na mnie. W końcu było ich aż tylu, że nie mo­głem prze­bić się dalej. Ciała ludzi zbi­tych w jedną masę za­ci­ska­ły się wokół mnie ni­czym klesz­cze. Przy­gnia­ta­ły. Po­zba­wia­ły od­de­chu.

Prze­czy­ta­łam ten frag­ment kilka razy i moim zda­niem jest źle na­pi­sa­ny. Kłuje mnie to po­wta­rza­nie „się” i po­da­wa­nie po dwa razy wła­ści­wie tego sa­me­go.

Jed­nak w ostat­nich dniach, gdy wy­rwa­ny ze snu na­głym przy­pły­wem ad­re­na­li­ny roz­glą­da­łem się wokół i wra­ca­ła do mnie pa­mięć o tym, że na całym świe­cie poza mną była tylko ta jedna osoba le­żą­ca obok, wra­że­nie ob­rę­czy za­ci­ska­ją­cej się na klat­ce pier­sio­wej wcale nie ustę­po­wa­ło.

Okre­śle­nie „przy­pływ ad­re­na­li­ny” zu­peł­nie psuje na­strój, jest zbyt zimne i zbyt spe­cja­li­stycz­ne. W bar­dzo wielu sło­wach prze­ka­zu­jesz jedną krót­ką in­for­ma­cję, to, że lęk bo­ha­te­ra nie ustę­pu­je wraz z prze­bu­dze­niem. Nie po­do­ba mi się takie pi­sa­nie, mam wra­że­nie prze­sy­tu i nie­po­trzeb­ne­go roz­my­wa­nia tre­ści.

Czwar­ta scena to wy­ja­śnie­nie zasad funk­cjo­no­wa­nia świa­ta tylko prze­pla­ta­ne krót­ki­mi in­for­ma­cja­mi o re­la­cji bo­ha­te­rów. Wła­ści­wie to mam co do tej sceny mie­sza­ne uczu­cia, bo po­do­ba mi się sama kon­cep­cja, ale moim zda­niem nie zo­sta­ła do­kład­nie prze­my­śla­na. To takie prze­nie­sie­nie su­per­po­zy­cji do ma­kro­ska­li i niech bę­dzie, to tylko fik­cja li­te­rac­ka, ale jeśli wy­cho­dzi się od jed­no­znacz­nie po­sta­wio­ne­go za­ło­że­nia, to cały świat po­wi­nien być wy­kre­owa­ny na jego bazie. A tutaj się to jakoś roz­je­cha­ło, bo mo­ment ob­ser­wa­cji za­cho­dzi wie­lo­krot­nie, do tego w ko­mu­ni­ka­cie pada in­for­ma­cja, że świat zmie­nia się tym bar­dziej im dłu­żej jest nie­ob­ser­wo­wa­ny, to pro­wa­dzi do ko­lej­nych pytań, jak wiele sta­nów w takim razie jest moż­li­wych. Za­miast stanu ze­ro­je­dyn­ko­we­go mamy stan cią­głych prze­mian, co kłóci się z in­ter­pre­ta­cją eks­pe­ry­men­tu Schrödin­ge­ra. I im bar­dziej się nad tym świa­tem za­sta­na­wiać, tym wię­cej nie­spój­no­ści się po­ja­wia, co od­bie­ra przy­jem­ność z lek­tu­ry. Myślę, że na­wią­za­nie do kota za­szko­dzi­ło opo­wia­da­niu, dużo le­piej bym to ode­bra­ła, gdyby nie było pseu­do­nau­ko­wej otocz­ki, a po pro­stu ka­ta­klizm opar­ty na za­ło­że­niu, że dla każ­de­go jest praw­dzi­we tylko to na co pa­trzy i zmie­nia się, gdy od­wra­ca­my wzrok. Od­no­szę wra­że­nie, że Schrödin­ge­ra po­trak­to­wa­łeś jak na­rzę­dzie mar­ke­tin­go­we, który miało wzbu­dzić więk­sze za­in­te­re­so­wa­nie tek­stem i nie­po­trzeb­nie skom­pli­ko­wać po­mysł w grun­cie rze­czy bar­dzo pro­sty.

Scen­ka z po­ści­giem zu­peł­nie do mnie nie prze­ma­wia, nie od­czu­wam lęku o los bo­ha­te­rów ani cie­ka­wo­ści do­ty­czą­cej zasad dzia­ła­nia świa­ta, bo już wiem, że jest tu dużo nie­prze­my­śla­nych roz­wią­zań, więc spo­dzie­wam się, że i wy­ja­śnie­nie bę­dzie mało sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce.

Oby­dwo­je nie chcie­li­śmy my­śleć o tym, że już wię­cej nie zo­ba­czy­my swo­ich bli­skich. Wtedy było to dla nas rów­no­znacz­ne z ich śmier­cią. Do­pie­ro wy­słu­chaw­szy po­now­nie ko­mu­ni­ka­tu, tym razem skru­pu­lat­nie ob­ra­ca­jąc w my­ślach każde słowo, udało nam się ze strzęp­ków in­for­ma­cji uło­żyć obraz tego, co się stało.

Wo­la­ła­bym te emo­cje zo­ba­czyć, za­miast do­stać je w po­sta­ci ta­kie­go stresz­cze­nia.

Sklep zna­leź­li­śmy za ro­giem, przedarł­szy się przez śnież­ne zaspy. Spa­ko­wa­li­śmy w torby wszel­ką go­to­wą żyw­ność, jaką udało nam się zna­leźć. Nie ze­bra­li­śmy tego zbyt wiele, jakby ktoś już tu był przed nami. To wcale nie by­ło­by takie złe – spo­tkać in­nych ludzi.

Jeśli się na coś nie pa­trzy, to znika. Znik­nę­ło je­dze­nie z lo­dów­ki i ba­te­rie z szu­fla­dy, a rze­czy w tor­bach nie znik­ną? Do tego jesz­cze wcze­śniej po­ja­wia się wzmian­ka, że rze­czy nie leżą na swoim miej­scu (chyba to były spodnie), to jest wła­śnie taki przy­kład nie­kon­se­kwen­cji. Mam wra­że­nie, że sam się w tym tek­ście po­gu­bi­łeś. 

– Patrz, tutaj – wska­za­łem wy­cią­gnię­ty eg­zem­plarz „Phy­sics Today”. – Na pierw­szej stro­nie. „Chiń­ski ak­ce­le­ra­tor czą­stek zbada gra­ni­ce kwan­to­we­go splą­ta­nia”.

Nie prze­ko­nu­je mnie taki wy­kre­owa­ny zbieg oko­licz­no­ści, mam wra­że­nie, że tekst zmie­rza w kie­run­ku stwier­dze­nia, że można za po­mo­cą wy­obraź­ni spra­wić, aby coś było praw­dzi­we. Czyli tak, jakby bo­ha­ter ten ma­ga­zyn wy­cza­ro­wał. I in­fo­dum­po­wa roz­mo­wa mnie nie za­in­te­re­so­wa­ła.

– Mo­gli­śmy zro­bić coś in­ne­go. Prze­szu­kać inne miesz­ka­nia. Wy­pra­wa do skle­pu to był idio­tyzm!

Po­my­śla­łam do­kład­nie to samo, ja nie­ste­ty od­czu­wam an­ty­pa­tię do bo­ha­te­rów, któ­rzy za­cho­wu­ją się bez­myśl­nie.

Jej źre­ni­ce tań­czy­ły, to pa­trząc na mnie, to prze­ska­ku­jąc mię­dzy ką­ci­ka­mi oczu.

Ten opis moim zda­niem jest bar­dzo prze­sa­dzo­ny. Jakby do­sta­ła ja­kie­goś oczo­plą­su. Psuje to cał­ko­wi­cie na­strój sceny.

Potem jed­nak uświa­do­mi­łem sobie, że ten kon­kret­ny SUV był tylko re­pre­zen­ta­cją ja­kie­goś in­ne­go sa­mo­cho­du, za­ob­ser­wo­wa­ne­go prze­ze mnie w nie­wia­do­mej chwi­li przed Wiel­kim Od­dzie­le­niem – jak za­czą­łem na­zy­wać Tam­ten Dzień – i rów­nie do­brze mógł nie ist­nieć nigdy wcze­śniej, a więc nie było moż­li­wo­ści, by ktoś go po­rzu­cił.

To utwier­dza mnie w prze­ko­na­niu, że zde­cy­do­wa­nie lepie by­ło­by ode­rwać ten świat od kota, bo teraz już nic się nie klei. Teraz ob­ser­wa­cje z in­nych rze­czy­wi­sto­ści zy­sku­ją formy ma­te­rial­ne w świe­cie bo­ha­te­ra.

Im dłu­żej się nad tym za­sta­na­wia­łem, tym mniej znaj­do­wa­łem od­po­wie­dzi, a wię­cej pytań. Rze­czy­wi­stość za­czę­ła przy­po­mi­nać me­cha­ni­kę kwan­to­wą, a jak po­wie­dział jeden z tych mó­zgow­ców, któ­rzy zje­dli na niej zęby: me­cha­ni­ki kwan­to­wej tak na­praw­dę nikt nie ro­zu­mie.

Bar­dzo mi się nie po­do­ba taki za­bieg, spra­wia, że tracę za­in­te­re­so­wa­nie tek­stem, bo to tak, jak­bym do­sta­ła in­for­ma­cję: i tak nic nie zo­sta­nie tu wy­ja­śnio­ne, bo ten świat od po­cząt­ku nie miał sensu. W tego typu tek­stach, to wła­śnie wy­ja­śnie­nie jest dla mnie zwy­kle naj­cie­kaw­sze.

Drugą trzy­ma­ła w no­gach. Kon­takt fi­zycz­ny to forma za­bez­pie­cze­nia – je­dy­na jaką mie­li­śmy. Po­zo­sta­wa­ła też na­dzie­ja, że za­war­tość nie zmie­ni się w masę ru­pie­ci.

Marta ma kon­takt z torbą, ale nie z każdą rze­czą w środ­ku. W ogóle do­da­nie do ob­ser­wa­cji też do­ty­ku, jako czyn­ni­ka za­po­bie­ga­ją­ce­go zmie­nia­niu się oto­cze­nia, wy­da­je mi się do­da­ne, żeby upro­ścić świat. Bar­dzo mnie do­rzu­ca­ją od tek­stu takie sy­tu­acje, kiedy bo­ha­ter robi coś głu­pie­go, a potem stwier­dza, że wie, że to był kiep­ski po­mysł.

To całe mro­wie wijów, wie­losz­cze­tów i pi­ja­wek sple­cio­nych ze sobą, jakby sta­no­wi­ły jeden or­ga­nizm.

Mnie tro­chę dziwi, że w mo­men­cie stre­su bo­ha­ter jed­no­znacz­nie roz­po­zna­je typy ro­ba­li.

Marta otwo­rzy­ła drzwi. Nie­mal wy­pchną­łem ją na ze­wnątrz i zaraz sam wy­sko­czy­łem z auta, tym samym wyj­ściem. Po­cią­gną­łem ją za rękę, w prze­ciw­nym kie­run­ku, kiedy chcia­ła wró­cić po torby z pro­wian­tem. Po chwi­li sa­mo­chód spadł na dno prze­pa­ści, która na­bra­ła trzech me­trów sze­ro­ko­ści, nim prze­sta­ła się po­więk­szać.

To jest na­pi­sa­ne jakoś tak bez emo­cji, bez dy­na­mi­zmu. Omal nie zgi­nę­li, a nie czuję za­gro­że­nia.

Sto­imy z Martą jak za­hip­no­ty­zo­wa­ni, pa­trząc na spa­la­ją­ce się bez­krę­gow­ce.

„Bez­krę­gow­ce” to moim zda­niem okre­śle­nie zbyt spe­cja­li­stycz­ne.

Wła­ści­wie to nie wiem, czemu nam się nie udało. Nie spo­sób wska­zać jed­ne­go, wiel­kie­go pro­ble­mu, oso­bi­stej trau­my, dra­ma­tu, który nas roz­dzie­lił. To było ty­siąc ma­łych, co­dzien­nych spraw, tak jed­nost­ko­wych, ulot­nych, nie­waż­nych, że trud­no by je spa­mię­tać.

Mam takie wra­że­nie, jakby tekst był dwoma od­ręb­ny­mi wąt­ka­mi nie­łą­czą­cy­mi się w jedną ca­łość. Jest ten dziw­ny świat i jest roz­pa­da­ją­cy się zwią­zek bo­ha­te­rów, ale te oby­dwa ele­men­ty są obok sie­bie. A nagłe wy­zna­nie winy bo­ha­te­ra zu­peł­nie mnie nie prze­ko­na­ło. Sama po­mysł na re­la­cję jest bar­dzo pro­sty i wszyst­ko jest jasne, ale w ogóle nie dzia­ła na moją wy­obraź­nię, widzę li­te­ry, które ukła­da­ją się w słowa, wiem na po­zio­mie przy­czy­no­wo-skut­ko­wym, co z czego wy­ni­ka w tym związ­ku, ale nic nie czuję, czy­ta­jąc. Cza­sa­mi tra­fia­ją się takie opo­wia­da­nia, że po­tra­fią po­ru­szyć, mimo że nie są od­kryw­cze i czę­sto do­ty­czą okle­pa­nych te­ma­tów, to jed­nak w jakiś spo­sób są bli­skie, a w tym przy­pad­ku mię­dzy mną, a po­sta­cia­mi jest ścia­na. Dziwi mnie to.

Ob­ser­wu­ją­cy kształ­tu­je rze­czy­wi­stość, teraz to poj­mu­ję.

Fan­to­mo­wi lu­dzie po­ja­wi­li się, bo o nich śni­łem.

Zna­la­złem ar­ty­kuł w ma­ga­zy­nie, bo wcze­śniej pró­bo­wa­łem o tym opo­wie­dzieć.

Nasz blok zmie­nił się w las, bo chcie­li­śmy wy­je­chać.

Ata­ko­wa­ły nas ro­ba­ki, bo za dnia zwró­ci­łem na nie uwagę.

Prze­paść po­chło­nę­ła sa­mo­chód, bo wcze­śniej po­my­śla­łem o prze­pa­ści dzie­lą­cej Martę i mnie.

Drzwi były za­mknię­te, bo mia­łem prze­czu­cie… Nie. Bo oba­wia­łem się tego.

Mapa, którą pró­bo­wa­łem znik­nąć, przed­sta­wia­ła Paryż – a może mi się tylko wy­da­je? 

I to jest ło­pa­to­lo­gia sto­so­wa­na, w do­dat­ku opar­ta o bar­dzo duże uprosz­cze­nie. Moim zda­niem ten cały frag­ment można by wrzu­cić albo cho­ciaż skró­cić, nie wy­mie­niać tak wszyst­kie­go po kolei.

Jeśli tam rzą­dzi­ły te całe prawa kwan­tów, to widać my je­ste­śmy jak dwie splą­ta­ne czą­stecz­ki

Za­koń­cze­nie jest bar­dzo ckli­we, a splą­ta­nie wcale nie ozna­cza zna­le­zie­nia się w tym samym miej­scu. Nie ro­zu­miem jak mia­ło­by to za­dzia­łać w od­nie­sie­niu do tego świa­ta.

Sam po­mysł na uzna­nie Boga za jed­ne­go ob­ser­wa­to­ra jest na pew­nym po­zio­mie in­te­re­su­ją­cy, ale nie­do­pra­co­wa­ny, zbyt wiele chyba chcia­łeś tu ugrać i sam nie do końca wiesz, jak to wszyst­ko miało za­funk­cjo­no­wać albo nie po­tra­fi­łeś tego po­rząd­nie na­pi­sać. Wy­szło z opo­wia­da­nia po­mie­sza­nie z po­plą­ta­niem.

O! Czyż­by ktoś uchy­lił wieko trum­ny, czy w tym roku Dzia­dy wy­pa­da­ją wcze­śniej niż za­zwy­czaj? :O

Czo­łem, Ali­cel­lo!

Wła­ści­wie to ci dzię­ku­ję, bo w ułam­ku se­kun­dy uświa­do­mi­łam sobie jaka byłam głu­pia, przej­mu­jąc się Two­imi do­cin­ka­mi. Za­dzia­ła­ło to le­piej niż na­mo­wy do zo­sta­nia w wątku w HP. Nie chcę cię mar­twić, ale chyba sobie tutaj jesz­cze zo­sta­nę, może pójdę na Krzyk­Pu­dło, żeby na­pi­sać strasz­li­we “jest do­brze”, a co xD

Hmm… I w tej głu­szy usły­sza­łaś od­bi­ty głos pod­ziem­nych du­chów, który pod­po­wie­dział ci, aby za­lo­go­wać się na por­tal, od­grze­bać opo­wia­da­nie kogoś, kogo nie zwy­kłaś ostat­ni­mi czasy czy­tać i prze­le­cieć przez ko­men­ta­rze? Czy może to te le­gen­dar­ne wy­wo­ły­wa­nie wilka z lasu?

Co do gifa świet­ny! Po­wi­nien zna­leźć się także w twoim te­ma­cie po­że­gnal­nym, nie­ste­ty ten już jest za­mknię­ty i jak widać nie­ak­tu­al­ny. :)

Co do do­cin­ków… ja się do cie­bie nie od­zy­wa­łem od mie­się­cy przed twoim znik­nię­ciem, po­dob­nie pod two­imi tek­sta­mi nim je ska­so­wa­łaś, chyba po­my­li­ły ci się ad­re­sy. Zresz­tą byłem pe­wien, że wró­cisz – nie śmiem przy­pi­sy­wać tu sobie za­sług. :))

 

Przede wszyst­kim dzię­ki za czas po­świę­co­ny, bo w końcu, aby do­ko­nać kry­ty­ki, mu­sia­łaś ten mój tekst prze­czy­tać!

Potem czy­tam scenę ero­tycz­ną, która jest ubar­wio­na wul­ga­ry­zma­mi, a ja uwa­żam, że nic one nie wno­szą, więc jesz­cze bar­dziej się od tek­stu od­da­lam.

Trud­no dwa czy trzy zda­nia na­zwać sceną, ale do­brze. Oso­bi­ście mnie “cho­ler­nie” w nar­ra­cji pierw­szo­oso­bo­wej nie razi. Co do uży­cia słowa “pie­przy­li­śmy” to­czy­łem już dys­ku­sję z Re­bu­sem. Acz­kol­wiek ro­zu­miem to, bo sam tak mie­wam, że mnie wul­ga­ryzm ten czy ów w danym miej­scu jest w sta­nie znie­sma­czyć. Na pewno jest to uwaga do roz­wa­że­nia na przy­szłość.

Nie czuję się za­in­te­re­so­wa­na, los bo­ha­te­rów jest mi obo­jęt­ny, a ich re­la­cja płyt­ka. Gdyby to było opo­wia­da­nie w ja­kiejś an­to­lo­gii prze­sta­ła­bym czy­tać po pierw­szej sce­nie.

Chcia­ła­byś głę­bo­kie­go opisu re­la­cji w 900zna­kach? Bo tyle ma pierw­sza scena. Przy­znam, że chciał­bym to zo­ba­czyć. Tym bar­dziej, że tu cał­kiem inny ele­ment jest przed­mio­tem za­in­te­re­so­wa­nia – i chyba on za­in­te­re­so­wał tych, któ­rzy to za­in­te­re­so­wa­nie po­czu­li.

Ta scena wy­da­je mi się za­baw­na, a chyba miała być po­waż­na. Au­ten­tycz­nie sta­nę­ła mi przed ocza­mi scena ze Shre­ka, w któ­rej bie­gną razem z Fioną przez łąkę, trzy­ma­jąc się za ręce, a gonią ich chło­pi z wi­dła­mi.

Czy miała być po­waż­na? Nie prze­sa­dzaj­my. A sko­ja­rze­nie cie­ka­we. Po­do­ba mi się. :)

To też zdaje mi się in­for­ma­cją o bo­ha­te­rach, która w sumie nic nie wnosi. Do­wia­du­ję się wprost, że ona była su­mien­na, a on ra­czej nie, ale co z tego. Czy fak­tycz­nie bie­gnąc przez mia­sto i wal­cząc o życie, roz­my­ślał­by o ta­kich rze­czach?

Czy ża­ło­wał­by tego, że znisz­czył sobie kon­dy­cję i jest sła­bym bie­ga­czem, kiedy bie­ga­nie może mu ura­to­wać życie? Wy­da­je mi się, że bez wąt­pie­nia. Ale oczy­wi­ście mo­że­my na to mieć od­mien­ny ogląd.

Prze­czy­ta­łam ten frag­ment kilka razy i moim zda­niem jest źle na­pi­sa­ny. Kłuje mnie to po­wta­rza­nie „się” i po­da­wa­nie po dwa razy wła­ści­wie tego sa­me­go.

Z tym “się” masz dużo racji i na pewno przy re­dak­cji trze­ba bę­dzie coś z tym zro­bić.

Co do po­da­wa­nia dwa razy tego sa­me­go – licz­ba ludzi wzra­sta, naj­pierw są bez­czyn­ni, potem wręcz ich ciała się za­ci­ska­ją na bo­ha­te­rze. Jeśli wi­dzisz tam po­wtó­rzo­na in­for­ma­cje, to tylko celem wzmoc­nie­nia tego, co bo­ha­ter prze­ży­wa.

Nie po­do­ba mi się takie pi­sa­nie, mam wra­że­nie prze­sy­tu i nie­po­trzeb­ne­go roz­my­wa­nia tre­ści.

Twoje wra­że­nie, twoje prawo.

Za­miast stanu ze­ro­je­dyn­ko­we­go mamy stan cią­głych prze­mian, co kłóci się z in­ter­pre­ta­cją eks­pe­ry­men­tu Schrödin­ge­ra. I im bar­dziej się nad tym świa­tem za­sta­na­wiać, tym wię­cej nie­spój­no­ści się po­ja­wia, co od­bie­ra przy­jem­ność z lek­tu­ry. Myślę, że na­wią­za­nie do kota za­szko­dzi­ło opo­wia­da­niu, dużo le­piej bym to ode­bra­ła, gdyby nie było pseu­do­nau­ko­wej otocz­ki, a po pro­stu ka­ta­klizm opar­ty na za­ło­że­niu, że dla każ­de­go jest praw­dzi­we tylko to na co pa­trzy i zmie­nia się, gdy od­wra­ca­my wzrok. Od­no­szę wra­że­nie, że Schrödin­ge­ra po­trak­to­wa­łeś jak na­rzę­dzie mar­ke­tin­go­we, który miało wzbu­dzić więk­sze za­in­te­re­so­wa­nie tek­stem i nie­po­trzeb­nie skom­pli­ko­wać po­mysł w grun­cie rze­czy bar­dzo pro­sty.

Z jed­nej stro­ny tak, oczy­wi­ście, nie jest to sy­tu­acja od­po­wia­da­ją­ca ści­śle eks­pe­ry­men­to­wi Schro­din­ge­ra. Punk­tem wspól­nym jest ob­ser­wa­cja i nie­pew­ność stanu obiek­tu, jeśli nie jest pod­da­ny ob­ser­wa­cji.

Tylko, że Schro­din­ger nie na­wią­zu­je tylko do świa­ta – oczy­wi­ście, bo­ha­ter nawet może tak to po­rów­nać, bo lu­dzie po­rów­nu­ją nie­zna­ne do tego, co znane, a nowe do tego, co stare – ale do mi­ło­ści bo­ha­te­rów, jak w ty­tu­le stoi. A ta wła­śnie jak u Schro­din­ge­ra jest, lub jej też nie ma, za­leż­nie od tego, kiedy zaj­rzeć do pu­deł­ka.

Wo­la­ła­bym te emo­cje zo­ba­czyć, za­miast do­stać je w po­sta­ci ta­kie­go stresz­cze­nia.

Praw­da. Acz­kol­wiek nie jest to ele­ment za­sad­ni­czy opo­wia­da­nia, a przy ta­kich można sobie po­zwo­lić (a przy­naj­mniej tak uwa­żam i tak było w co naj­mniej kilku opo­wia­da­niach, o któ­rych wy­ra­ża­łaś się po­chleb­nie), by iść na pewne skró­ty.

Jeśli się na coś nie pa­trzy, to znika. Znik­nę­ło je­dze­nie z lo­dów­ki i ba­te­rie z szu­fla­dy, a rze­czy w tor­bach nie znik­ną? Do tego jesz­cze wcze­śniej po­ja­wia się wzmian­ka, że rze­czy nie leżą na swoim miej­scu (chyba to były spodnie), to jest wła­śnie taki przy­kład nie­kon­se­kwen­cji. Mam wra­że­nie, że sam się w tym tek­ście po­gu­bi­łeś. 

Ab­so­lut­nie się nie po­gu­bi­łem. Prze­cież bo­ha­te­ro­wie nie są w nim wszech­wie­dzą­cy! Nie wie­dzą co i jak dzia­ła. Za­uważ, że przez swoją wy­pra­wę po je­dze­nie, przy­cho­dzi im “zgu­bić” całe miesz­ka­nie.

Do­pie­ro potem bo­ha­ter do­ko­nu­je pew­nych te­stów rze­czy­wi­sto­ści, by spraw­dzić, jak długo może cze­goś nie ob­ser­wo­wać – do­pie­ro za­czy­na spraw­dzać za­sa­dy rzą­dzą­ce świa­tem. To ra­czej zro­zu­mia­łe, że wcze­śniej są to­tal­nie sko­ło­wa­ni.

Bar­dzo mi się nie po­do­ba taki za­bieg, spra­wia, że tracę za­in­te­re­so­wa­nie tek­stem, bo to tak, jak­bym do­sta­ła in­for­ma­cję: i tak nic nie zo­sta­nie tu wy­ja­śnio­ne, bo ten świat od po­cząt­ku nie miał sensu. W tego typu tek­stach, to wła­śnie wy­ja­śnie­nie jest dla mnie zwy­kle naj­cie­kaw­sze.

To wy­ja­śnie­nie jest jak naj­bar­dziej po­da­ne, ale nie do końca wprost.

Mnie tro­chę dziwi, że w mo­men­cie stre­su bo­ha­ter jed­no­znacz­nie roz­po­zna­je typy ro­ba­li.

One się wy­raź­nie od sie­bie róż­nią. :)

To jest na­pi­sa­ne jakoś tak bez emo­cji, bez dy­na­mi­zmu.

Prze­czy­ta­łem jesz­cze raz i ten dy­na­mizm po­czu­łem. Ale może to rze­czy­wi­ście wy­ma­ga zmia­ny. Na pewno przy re­dak­cji zwró­ci­my na to uwagę.

Mam takie wra­że­nie, jakby tekst był dwoma od­ręb­ny­mi wąt­ka­mi nie­łą­czą­cy­mi się w jedną ca­łość…w tym przy­pad­ku mię­dzy mną, a po­sta­cia­mi jest ścia­na. Dziwi mnie to.

Tym bar­dziej ja nie wiem, co o tym po­wie­dzieć. :P

Je­dy­nie mogę za­sta­no­wić się nad tym, czy nie za bar­dzo ukry­łem tę – wy­da­wa­ło mi się oczy­wi­stą – pa­ra­le­lę mię­dzy sta­nem świa­ta, a sta­nem re­la­cji bo­ha­te­rów, któ­rzy się niby ko­cha­ją a niby nie ko­cha­ją.

I to jest ło­pa­to­lo­gia sto­so­wa­na, w do­dat­ku opar­ta o bar­dzo duże uprosz­cze­nie. Moim zda­niem ten cały frag­ment można by wrzu­cić albo cho­ciaż skró­cić, nie wy­mie­niać tak wszyst­kie­go po kolei.

No, tu prze­cież bo­ha­ter tłu­ma­czy sobie to, co go spo­tka­ło. Nic dziw­ne­go jak na nar­ra­cję pierw­szo­oso­bo­wą, że idzie od punk­tu do punk­tu. Za to za­kła­dam się, że gdy­bym tych punk­tów nie wska­zał, to ktoś inny wy­tknął­by mi, czemu to albo owo się niby mogło za­dziać.

Za­koń­cze­nie jest bar­dzo ckli­we, a splą­ta­nie wcale nie ozna­cza zna­le­zie­nia się w tym samym miej­scu. Nie ro­zu­miem jak mia­ło­by to za­dzia­łać w od­nie­sie­niu do tego świa­ta.

Oczy­wi­ście, że nie ozna­cza! To jest od­nie­sie­nie do ich związ­ku, ja­ko­by we­dług Marty byli ze sobą po­łą­cze­ni. Zaś co do ckli­wo­ści. Happy end jest tam wcale nie taki oczy­wi­sty. Bo wiemy, że bo­ha­te­ro­wie ranią się, będąc ze sobą, wiemy, że chcie­li­by od sie­bie odejść. Wiemy też, że na ko­niec w oczach mają łzy – i o ile w przy­pad­ku Marty powód może być jasno za­su­ge­ro­wa­ny, o tyle w przy­pad­ku bo­ha­te­ra to już czy­tel­nik sobie może zin­ter­pre­to­wać, dla­cze­go tak jest. Nar­ra­tor tego nie wska­zu­je. Ce­lo­wo nie pada tam żaden przy­miot­nik np. “łzy szczę­ścia”. :)

Sam po­mysł na uzna­nie Boga za jed­ne­go ob­ser­wa­to­ra jest na pew­nym po­zio­mie in­te­re­su­ją­cy, ale nie­do­pra­co­wa­ny, zbyt wiele chyba chcia­łeś tu ugrać i sam nie do końca wiesz, jak to wszyst­ko miało za­funk­cjo­no­wać albo nie po­tra­fi­łeś tego po­rząd­nie na­pi­sać. Wy­szło z opo­wia­da­nia po­mie­sza­nie z po­plą­ta­niem.

Do­sko­na­le wiem, co chcia­łem po­wie­dzieć i wię­cej, wy­da­je mi się, że więk­szość z tego nawet po­wie­dzia­łem (sama w pew­nym mo­men­cie mi za­rzu­ci­łaś ło­pa­to­lo­gię ;)) – a czy można było to na­pi­sać le­piej? Bez wąt­pie­nia! Na­pi­sa­łem jed­nak tak, jak umia­łem naj­le­piej w cza­sie, gdy ten tekst po­wsta­wał.

Ro­zu­miem, skąd u cie­bie wra­że­nie cha­otycz­no­ści i li­czy­łem się z takim ry­zy­kiem, za­wsze wy­stę­pu­je, kiedy chce się coś wy­kom­bi­no­wać.

 

Po­zdra­wiam!

I jesz­cze raz dzię­ki za ko­men­tarz. Nie­któ­re uwagi bar­dzo do mnie tra­fi­ły, a więk­szość jest zde­cy­do­wa­nie do prze­my­śle­nia. Oczy­wi­ście wąt­pię, by pewne rze­czy w moim pi­sa­niu się mocno zmie­ni­ły, bo już mózg (nie)pra­cu­je w okre­ślo­ny spo­sób i takie rze­czy wy­my­śla, więc też nie sądzę, by więk­szy en­tu­zjazm jakiś w moich tek­stów w tobie wzbu­dził, ale przy­swo­iłem je i może jakoś to za­pro­cen­tu­je w przy­szło­ści. :)

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Hmm… I w tej głu­szy usły­sza­łaś od­bi­ty głos pod­ziem­nych du­chów, który pod­po­wie­dział ci, aby za­lo­go­wać się na por­tal, od­grze­bać opo­wia­da­nie kogoś, kogo nie zwy­kłaś ostat­ni­mi czasy czy­tać i prze­le­cieć przez ko­men­ta­rze? Czy może to te le­gen­dar­ne wy­wo­ły­wa­nie wilka z lasu?

W głu­szy nie, do­pie­ro jak wró­ci­łam, bo “życz­li­wi” mi od razu do­nie­śli. To tro­chę prze­ra­ża­ją­ce, że masz aż tak wiel­kie po­dej­rze­nia. Ja pro­sta dziew­czy­na je­stem, emo­cjo­nal­na (może za bar­dzo, ty­po­wa cho­le­rycz­ka) i bez­po­śred­nia, nie są w moim stylu takie wy­ra­fi­no­wa­ne gier­ki, nie mam do nich cier­pli­wo­ści.

A prze­sta­łam czy­tać Twoje tek­sty, bo czę­sto ole­wasz czy­tel­ni­ków, nie od­po­wia­da­jąc na ko­men­ta­rze. Od Two­ich tek­stów od­rzu­ci­ło mnie też to, że cią­gle je re­kla­mo­wa­łeś na SB, czu­łam się jak­bym do­sta­wa­ła new­slet­ter, któ­re­go nie za­ma­wia­łam. Mę­czy­ło mnie to.

Co do do­cin­ków… ja się do cie­bie nie od­zy­wa­łem od mie­się­cy przed twoim znik­nię­ciem, po­dob­nie pod two­imi tek­sta­mi nim je ska­so­wa­łaś, chyba po­my­li­ły ci się ad­re­sy.

Na tym po­le­ga pro­blem, że bez­po­śred­nio się nie od­zy­wasz, teraz też się nie ode­zwa­łeś do mnie, ale pi­szesz o mnie, tak jak ro­bi­łeś to wcze­śniej. Rzu­casz przy­ty­ki i oskar­że­nia, nie po­da­jąc nicku. Ja wiem, że cho­dzi o mnie i sporo osób ko­ja­rzy sy­tu­ację. Gdy­byś zwra­cał się do mnie, to by­ło­by to uczci­we, ale Ty wo­lisz ata­ko­wać z ukry­cia i pod­stęp­nie. Po­wtó­rzę więc jesz­cze raz: nie sza­nu­ję ta­kie­go za­cho­wa­nia.

I jesz­cze raz dzię­ki za ko­men­tarz. Nie­któ­re uwagi bar­dzo do mnie tra­fi­ły, a więk­szość jest zde­cy­do­wa­nie do prze­my­śle­nia.

Pro­szę bar­dzo, faj­nie, że ko­men­tarz się na coś przy­dał.

W głu­szy nie, do­pie­ro jak wró­ci­łam, bo “życz­li­wi” mi od razu do­nie­śli. To tro­chę prze­ra­ża­ją­ce, że masz aż tak wiel­kie po­dej­rze­nia. Ja pro­sta dziew­czy­na je­stem, emo­cjo­nal­na (może za bar­dzo, ty­po­wa cho­le­rycz­ka) i bez­po­śred­nia, nie są w moim stylu takie wy­ra­fi­no­wa­ne gier­ki, nie mam do nich cier­pli­wo­ści.

Oby nie ci sami, co od wy­ssa­nych z palca re­we­la­cjach do­ty­czą­cych Loży. Zaś co do po­dej­rzeń, to jak wspo­mnia­łem wyżej, może za­szła po pro­stu ko­in­cy­den­cja dwóch zda­rzeń, nie po­ra­dzę, że z na­tu­ry jetem po­dejrz­li­wy. Ro­zu­miem, że twoim celem po­ja­wie­nia się tu było wy­ja­śnie­nie tej spra­wy i jeśli po­czu­łaś się ura­żo­na, a nie masz z nią nic wspól­ne­go, to przyj­mij moje prze­pro­si­ny. Co praw­da ziar­no po­dej­rzeń gdzieś tam po­zo­sta­je, ale to już tylko po­dej­rza­ny jest w mocy coś z tym zro­bić, o co go zresz­tą pro­si­łem. Nie je­stem osobą, która nie bie­rze pod uwagę tego, że może się mylić. :)

Naj­wy­żej moja po­mył­ka – o ile jest po­mył­ką – bę­dzie sta­no­wić przy­czy­nek wa­szej zna­jo­mo­ści. :))

Co do wy­ra­fi­no­wa­nych gie­rek, to nie umniej­szaj sobie! Ostat­nio wy­cho­dzi­ło ci to zna­ko­mi­cie.

Na tym po­le­ga pro­blem, że bez­po­śred­nio się nie od­zy­wasz, teraz też się nie ode­zwa­łeś do mnie, ale pi­szesz o mnie, tak jak ro­bi­łeś to wcze­śniej. Rzu­casz przy­ty­ki i oskar­że­nia, nie po­da­jąc nicku. Ja wiem, że cho­dzi o mnie i sporo osób ko­ja­rzy sy­tu­ację. Gdy­byś zwra­cał się do mnie, to by­ło­by to uczci­we, ale Ty wo­lisz ata­ko­wać z ukry­cia i pod­stęp­nie. Po­wtó­rzę więc jesz­cze raz: nie sza­nu­ję ta­kie­go za­cho­wa­nia.

Sta­now­czo roz­mi­ja­my się tu w per­cep­cji tego, co za­szło, kto kogo i w jaki spo­sób ata­ko­wał, bo z mojej stro­ny wy­glą­da to do­kład­nie od­wrot­nie (swoją drogą, ja żad­nych swo­ich wy­po­wie­dzi, ko­men­ta­rzy czy opo­wia­dań nie ka­so­wa­łem, więc można to łatwo spraw­dzić). Mam na­dzie­ję jed­nak, że twój po­wrót na forum – bez wzglę­du na bo­dziec, który cię do tego przy­wiódł :P – nie ma na celu po­wtór­ki z roz­ryw­ki, więc zo­sta­wię ten temat. Tak bę­dzie le­piej dla nas oboj­ga. :)

A prze­sta­łam czy­tać Twoje tek­sty, bo czę­sto ole­wasz czy­tel­ni­ków, nie od­po­wia­da­jąc na ko­men­ta­rze.

Hmm… mnie się wy­da­wa­ło, że ostat­nio treść two­ich oskar­żeń była zgoła inna, ale jak widać, pa­mięć za­wo­dzi.

Przy tym chciał­bym wy­ja­śnić, że ni­ko­go nie ole­wam. Jasne, nie na wszyst­kie ko­men­ta­rze udaje mi się od­po­wie­dzieć – z róż­nych wzglę­dów.

Czę­sto jest to po pro­stu prze­ocze­nie (99% mojej ak­tyw­no­ści tutaj od­by­wa się przez urzą­dze­nia mo­bil­ne, nie­ste­ty, bar­dzo łatwo cze­goś nie za­uwa­żyć… nie wspo­mi­na­jąc o moim wiel­kim nie­ogar­nię­ciu w tych spra­wach, czę­sto nawet do­py­tu­ję na SB, by ktoś podał linka do tego czy tam­te­go, bo nie umiem zna­leźć xD) i nawet jesli potem ów ko­men­tarz za­uwa­żę, czę­sto jest już “po pta­kach”. Za­zwy­czaj nie od­po­wia­dam na ko­men­ta­rze ju­ror­skie – bo w sumie juror ma prawo do de­cy­du­ją­cej opi­nii w swoim kon­kur­sie. Nie mam też par­cia do po­sia­da­nia ostat­nie­go zda­nia, więc bar­dzo czę­sto, kiedy od­po­wiem komuś na ko­men­tarz, a on od­po­wie na mój, to już na tę od­po­wiedź do od­po­wie­dzi nie od­po­wia­dam, jeśli nie mam cze­goś no­we­go do po­wie­dze­nia. Po­dob­nie jeśli trud­no mi od­po­wie­dzieć na ko­men­tarz coś wię­cej, niż “dzię­ki!” to zda­rza mi się nie od­pi­sać – bo albo cze­kam na lep­szy dzień, kiedy coś lep­sze­go przyj­dzie mi do głowy.

Oczy­wi­ście, mam w tym wiel­kie za­le­gło­ści i okre­so­wo sta­ram się je nad­ra­biać, w prze­rwach mię­dzy roz­da­wa­niem kli­ków, pi­sa­niem tek­stów, od­po­wie­dzią na naj­śwież­sze ko­men­ta­rze (po­ka­zu­ją się na li­ście, naj­ła­twiej je wy­ha­czyć), oraz be­ta­mi – a w sumie nie ma ty­go­dnia, bym nie był uwi­kła­ny w jakąś betę. Cza­sem w kilka na raz, jeśli li­czyć też opo­wia­da­nia, które ktoś be­tu­je mi. NF to cza­so­chłon­na roz­ryw­ka…

Nie­mniej nie jest to żadne uspra­wie­dli­wie­nie i jeśli ktoś się po­czuł olany, to niech wie, że nie było to moja in­ten­cją – bo dla mnie, jak chyba dla wszyst­kich tutaj, bez­cen­ne jest wła­śnie to, że mo­że­my na­wią­zać dia­log z oso­ba­mi czy­ta­ją­cy­mi nasze tek­sty, mo­że­my prze­czy­tać to, co oni wy­sy­ła­ją w świat, wza­jem­nie się in­spi­ro­wać, ko­men­to­wać itp. Pu­bli­ka­cja nawet na pa­pie­rze tego nie ofe­ru­je, choć w sumie jest celem, do któ­re­go każdy mniej lub bar­dziej zmie­rza.

Pro­szę bar­dzo, faj­nie, że ko­men­tarz się na coś przy­dał.

Jasne! Nigdy nie wąt­pi­łem, że jak chcesz to po­tra­fisz. Zresz­tą – abs­tra­hu­jąc już od wszyst­kich po­zo­sta­łych rze­czy – je­stem świa­dom two­je­go wkła­du w roz­wi­ja­nie tej spo­łecz­no­ści. Nigdy nie twier­dzi­łem, że twoje wy­po­wie­dzi po­zba­wio­ne są war­to­ści. No, może za wy­jąt­kiem jed­nej opi­nii, gdzie nie było żad­ne­go kon­kre­tu, a co sama przy­zna­łaś… w sumie po­da­łem to jako przy­kład, oczy­wi­ście nie mó­wiąc o kogo i która wy­po­wiedź cho­dzi, w ja­kiejś dys­ku­sji o kry­ty­ce – i racja, mo­głaś to po­trak­to­wać jako przy­tyk, ale żeby tę sy­tu­acje po­wią­zać z tobą, ktoś mu­siał­by być mocno obe­zna­ny we wszyst­kim, co się tu dzie­je pod więk­szo­ścią opo­wia­dań. Ja w za­sa­dzie ko­men­ta­rzy nie pod swo­imi tek­sta­mi nie czy­tam (za wy­jąt­kiem ko­men­ta­rzy kilku użyt­kow­ni­ków, które są war­to­ścią samą w sobie), więc dla mnie to sy­tu­acja nie­poj­mo­wal­na. :P

Od Two­ich tek­stów od­rzu­ci­ło mnie też to, że cią­gle je re­kla­mo­wa­łeś na SB, czu­łam się jak­bym do­sta­wa­ła new­slet­ter, któ­re­go nie za­ma­wia­łam. Mę­czy­ło mnie to

Wy­da­je mi się, że tro­chę wy­ol­brzy­miasz roz­mia­ry tego dzia­ła­nia, ale może aku­rat pech chciał, że tra­fia­łaś wła­śnie na mnie wła­śnie w takim mo­men­cie, bo wiele osób we wielu roz­mo­wach coś re­kla­mu­je lub au­to­re­kla­mu­je… nie­mniej wiem, że mamy na ten temat zu­peł­nie inne zda­nia i inny za­kres to­le­ran­cji.

Wiem też, że je­stem cał­ko­wi­cie po­zba­wio­ny wy­czu­cia niu­an­sów współ­ży­cia spo­łecz­ne­go zwłasz­cza w spo­łecz­no­ściach in­ter­ne­to­wych, o czym ostat­nio Fin­kla mi de­li­kat­nie przy­po­mnia­ła, a Silva była tego mi­mo­wol­ną ofia­rą, więc nie twier­dzę, że nie mo­głem w ja­kiejś kwe­stii prze­sa­dzić. Zresz­tą nie mam na celu tu wy­wo­ły­wać zde­ner­wo­wa­nia u ko­go­kol­wiek, to też – nie mia­łaś oka­zji tego za­ob­ser­wo­wać, bo cię nie było (chyba ;) ) – od­pu­ści­łem sobie po­dob­ne dzia­ła­nia i gdzie in­dziej ska­na­li­zo­wa­łem ten en­tu­zjazm.

 

Dzię­ki za od­po­wiedź! Chyba mia­łem oka­zję po­wie­dzieć wszyst­ko, co mia­łem do po­wie­dze­nia. :)

 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Oby nie ci sami, co od wy­ssa­nych z palca re­we­la­cjach do­ty­czą­cych Loży.

Po co o tym wspo­mi­nasz? Chyba nie li­czysz, że dam się spro­wo­ko­wać ;)

Zaś co do po­dej­rzeń, to jak wspo­mnia­łem wyżej, może za­szła po pro­stu ko­in­cy­den­cja dwóch zda­rzeń, nie po­ra­dzę, że z na­tu­ry jetem po­dejrz­li­wy.

Po­dejrz­li­wość nie daje Ci prawa do ta­kich za­gry­wek.

Ro­zu­miem, że twoim celem po­ja­wie­nia się tu było wy­ja­śnie­nie tej spra­wy i jeśli po­czu­łaś się ura­żo­na, a nie masz z nią nic wspól­ne­go, to przyj­mij moje prze­pro­si­ny. Co praw­da ziar­no po­dej­rzeń gdzieś tam po­zo­sta­je, ale to już tylko po­dej­rza­ny jest w mocy coś z tym zro­bić, o co go zresz­tą pro­si­łem.

Tak, po­czu­łam się ura­żo­na i tak, nie mam z tym nic wspól­ne­go i nie, nie przyj­mu­ję prze­pro­sin, bo to nie są prze­pro­si­ny tylko ko­lej­na ma­ni­pu­la­cja. Chcesz prze­pro­sić, to zrób to szcze­rze.

Co praw­da ziar­no po­dej­rzeń gdzieś tam po­zo­sta­je, ale to już tylko po­dej­rza­ny jest w mocy coś z tym zro­bić, o co go zresz­tą pro­si­łem.

Czyli jeśli Osvald nie po­twier­dzi, to co? Bez tego moje słowo nic nie zna­czy? No to chyba mam prze­rą­ba­ne, bo on się pew­nie świet­nie bawi. 

Nie je­stem osobą, która nie bie­rze pod uwagę tego, że może się mylić. :)

Do­kład­nie taką osobą je­steś. Dla­te­go mnie wzią­łeś na cel, bo ja nie mam w zwy­cza­ju się pod­li­zy­wać i przy­ta­ki­wać, bro­nię swo­je­go zda­nia.

Naj­wy­żej moja po­mył­ka – o ile jest po­mył­ką – bę­dzie sta­no­wić przy­czy­nek wa­szej zna­jo­mo­ści. :))

Nie­po­trzeb­ne mi Twoje po­mył­ki do na­wią­zy­wa­nia zna­jo­mo­ści, więc nie mu­sisz się już mylić ;)

Co do wy­ra­fi­no­wa­nych gie­rek, to nie umniej­szaj sobie! Ostat­nio wy­cho­dzi­ło ci to zna­ko­mi­cie.

Nie­ste­ty nie je­stem, gdy­bym była wy­ra­fi­no­wa­na, to nie do­sta­ła­bym upo­mnień. Moje re­ak­cje są im­pul­syw­ne a nie wy­ra­fi­no­wa­ne. Spry­tu to ja mam nie­ste­ty tyle co kot na­pła­kał (je­stem wy­jąt­ko­wo dumna z tej alu­zji).

Mam na­dzie­ję jed­nak, że twój po­wrót na forum – bez wzglę­du na bo­dziec, który cię do tego przy­wiódł :P – nie ma na celu po­wtór­ki z roz­ryw­ki, więc zo­sta­wię ten temat.

Nie ma na celu. Po­wrót wcale nie jest pewny, bo je­stem we­wnętrz­nie roz­dar­ta, ale jeśli na­stą­pi, to nie będę się od­gry­zać, po pro­stu każdy atak z Two­jej stro­ny zgło­szę ad­mi­ni­stra­cji i pu­blicz­nie się do niego od­nio­sę, wy­cią­ga­jąc na wierzch tego typu za­gryw­ki. Ta sama za­sa­da od­no­si się do Two­ich ko­le­gów, któ­rzy sto­so­wa­li do­kład­nie tę samą me­to­dę. Swoja drogą, bar­dzo to było ho­no­ro­we, roz­kład sił: trzech na jedną. 

Przy tym chciał­bym wy­ja­śnić, że ni­ko­go nie ole­wam. Jasne, nie na wszyst­kie ko­men­ta­rze udaje mi się od­po­wie­dzieć – z róż­nych wzglę­dów.

Czę­sto jest to po pro­stu prze­ocze­nie (99% mojej ak­tyw­no­ści tutaj od­by­wa się przez urzą­dze­nia mo­bil­ne, nie­ste­ty, bar­dzo łatwo cze­goś nie za­uwa­żyć… nie wspo­mi­na­jąc o moim wiel­kim nie­ogar­nię­ciu w tych spra­wach, czę­sto nawet do­py­tu­ję na SB, by ktoś podał linka do tego czy tam­te­go, bo nie umiem zna­leźć xD) i nawet jesli potem ów ko­men­tarz za­uwa­żę, czę­sto jest już “po pta­kach”.

Na­praw­dę usi­łu­jesz mi wmó­wić, że po kilku la­tach na forum nadal nie ogar­niasz, że się złote gwiazd­ki za­pa­la­ją przy opo­wia­da­niu, jak po­ja­wi się ko­men­tarz xD Nie ku­pu­ję tego. To oczy­wi­ście Twoje prawo, nie mu­sisz od­po­wia­dać oso­bom, które po­świę­ca­ją czas na prze­czy­ta­nie Two­je­go opo­wia­da­nia i zo­sta­wie­nie ko­men­ta­rza. Jakoś inni dają radę, a Ty szu­kaj wy­mó­wek.

Nigdy nie twier­dzi­łem, że twoje wy­po­wie­dzi po­zba­wio­ne są war­to­ści. No, może za wy­jąt­kiem jed­nej opi­nii, gdzie nie było żad­ne­go kon­kre­tu, a co sama przy­zna­łaś… w sumie po­da­łem to jako przy­kład, oczy­wi­ście nie mó­wiąc o kogo i która wy­po­wiedź cho­dzi, w ja­kiejś dys­ku­sji o kry­ty­ce – i racja, mo­głaś to po­trak­to­wać jako przy­tyk, ale żeby tę sy­tu­acje po­wią­zać z tobą, ktoś mu­siał­by być mocno obe­zna­ny we wszyst­kim, co się tu dzie­je pod więk­szo­ścią opo­wia­dań.

Czyli nie twier­dzi­łeś, ale jed­nak twier­dzi­łeś ;) Beryl za­mknął wątek, mnie upo­mniał bez­po­śred­nio, resz­tę zbio­ro­wo, a Ty po tym po­zwo­li­łeś sobie na atak na mnie, na po­da­nie mo­je­go ko­men­ta­rza jako przy­kła­du cze­goś bez­war­to­ścio­we­go i na­pi­sa­ne­go ze złych po­bu­dek, co nie jest praw­dą. To jest wy­ra­fi­no­wa­nie, do­sko­na­le zda­wa­łeś sobie spra­wę, że ja się zo­rien­tu­ję i o to Ci cho­dzi­ło. Pró­bu­jąc udo­wod­nić, że do­kład­nie w taki spo­sób po­stę­pu­jesz, wy­cho­dzę na hi­ste­rycz­kę, która się cze­pia bied­ne­go Ge­ki­ka­ry, więc do­brze, że sam się przy­zna­łeś.

Swoją drogą, co ta­kie­go strasz­ne­go było w tym moim ko­men­ta­rzu, że po roku po­sta­no­wi­łeś to jesz­cze wy­cią­gać i to w taki spo­sób?

Wiem też, że je­stem cał­ko­wi­cie po­zba­wio­ny wy­czu­cia niu­an­sów współ­ży­cia spo­łecz­ne­go zwłasz­cza w spo­łecz­no­ściach in­ter­ne­to­wych,

Nie je­steś, wy­czu­cie masz do­sko­na­łe, nada­wał­byś się do pracy w kor­po­ra­cji, je­stem pewna, że bły­ska­wicz­nie wspiął­byś się na szczyt.

 

I ja też po­wie­dzia­łam już wszyst­ko, co mia­łam do po­wie­dze­nia, czyli: Już każdy po­wie­dział to co wie­dział, trzy razy wy­słu­chał do­brze mnie, wszy­scy zga­dza­ją się ze sobą, a bę­dzie nadal tak jak jest.

 

PS. Bo za­po­mnia­łam jesz­cze o gifie.

Co do gifa świet­ny! Po­wi­nien zna­leźć się także w twoim te­ma­cie po­że­gnal­nym, nie­ste­ty ten już jest za­mknię­ty i jak widać nie­ak­tu­al­ny. :)

Nie, ten nie jest dobry, le­piej pa­so­wał­by taki:

 

A teraz…

Co praw­da ziar­no po­dej­rzeń gdzieś tam po­zo­sta­je, ale to już tylko po­dej­rza­ny jest w mocy coś z tym zro­bić, o co go zresz­tą pro­si­łem.

Żad­nej proś­by w tym za­kre­sie nie było, uprzej­mie pro­szę o nie­prze­ina­cza­nie fak­tów, Ge­ki­ka­ro. Było za to bez­czel­ne żą­da­nie po­da­nia prze­ze mnie imie­nia i na­zwi­ska, czego uczy­nić nie za­mie­rzam.

Co do od­po­wie­dzi tylko na po­chwa­ły, to marna przy­nę­ta. Jeśli nie zro­zu­mia­łeś, dla­cze­go nie będę tra­cił czasu na twoje za­rzu­ty, to już chyba nie zro­zu­miesz.

Ależ ja do­sko­na­le ro­zu­miem dla­cze­go, bo je­steś świę­cie prze­ko­na­ny o ge­nial­no­ści swo­ich opo­wia­dań i nie masz po­ję­cia, co zro­bić, gdy ktoś stwier­dzi, że są kiep­skie.

Czyli jeśli Osvald nie po­twier­dzi, to co? Bez tego moje słowo nic nie zna­czy? No to chyba mam prze­rą­ba­ne, bo on się pew­nie świet­nie bawi. 

My­lisz się, Ali­cel­lo. Ow­szem śmie­szą mnie nie­udol­ne próby psy­cho­ana­li­zy czy zdys­kre­dy­to­wa­nia, lecz nie bawi mnie to, co się tu wy­da­rzy­ło. Nie są­dzi­łem, że po­dej­rze­nie jest skie­ro­wa­ne prze­ciw­ko kon­kret­nej oso­bie, bo za­re­ago­wał­bym wcze­śniej. Za­kła­da­łem, iż jest to je­dy­nie ża­ło­sna ma­ni­fe­sta­cja ura­żo­ne­go ego au­to­ra. Skoro nie, to ni­niej­szym in­for­mu­ję, że nie je­stem Ali­cel­lą. Mam na­dzie­ję, że to za­koń­czy idio­tycz­ne prze­py­chan­ki. Na przy­szłość pro­szę żale oraz fru­stra­cje wy­wo­ła­ne moimi ko­men­ta­rza­mi wy­le­wać na mnie, a nie osoby po­stron­ne. Z góry dzię­ku­ję.

„Ten, który z de­mo­na­mi wal­czy, wi­nien uwa­żać, by sa­me­mu nie stać się jed­nym z nich" – Frie­drich Nie­tz­sche

Ależ ja do­sko­na­le ro­zu­miem dla­cze­go, bo je­steś świę­cie prze­ko­na­ny o ge­nial­no­ści swo­ich opo­wia­dań i nie masz po­ję­cia, co zro­bić, gdy ktoś stwier­dzi, że są kiep­skie.

Oj, Osval­dzie, nawet po­wyż­sza krót­ka dys­ku­sja z Ali­cel­la (mimo oso­bi­stych za­szło­ści, cie­niem rzu­ca­ją­cych się na opi­nię, którą mamy na swój temat) kiedy do­ty­czy­ła opo­wia­da­nia, za­da­je temu kłam. Od­po­wia­da­jąc w ten sam spo­sób: to ty je­steś prze­ko­na­ny o ge­nial­no­ści swo­ich ko­men­ta­rzy i nie je­steś w sta­nie zro­zu­mieć, czemu od­bie­ra­ne są jako bez­war­to­ścio­we, a od­po­wiedź na nie to stra­ta czasu.

Widzę, że zro­bi­li­śmy pętle, mojej proś­by, czy też żą­da­nia – a na­zwij sobie, jak chcesz – nie masz w za­mia­rze speł­nić, za to po­wta­rza­ją się stale te same twier­dze­nia, więc koń­czę i bez od­bio­ru. ;)

 

P.S.: No, jak na kogoś, kto na­wią­zu­je do od­wa­gi, to dałeś przy­kład do­praw­dy go­dzien na­śla­do­wa­nia! 

Jest na to dobre słowo, które też prze­wi­nę­ło się w two­ich ko­men­ta­rzach: hi­po­kry­zja.

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Hej, Ge­ki­ka­ra.

Wy­da­je mi się, że to drugi Twój tekst, z któ­rym mia­łem przy­jem­ność się za­po­znać. Sta­now­czo muszę się­gnąć po wię­cej :)

Bar­dzo po­do­bał mi się “sta­tus” ich związ­ku, na­wią­za­nie do me­cha­ni­ki kwan­to­wej… i kota – po­my­sło­wo.

 

Już wiem, dla­cze­go tamto coś chcia­ło nas zabić – Szczu­rek mylił się co do tego, wcale nie cho­dzi o wy­ka­so­wa­nie roz­ra­sta­ją­cych się odnóg rze­czy­wi­sto­ści. To dla­te­go, że by­li­śmy o krok od od­kry­cia, jak rodzą się bo­go­wie.

Ge­ne­ral­nie ca­łość była cie­ka­wa, ale cy­to­wa­ny frag­ment był dla mnie efek­tem “wow”. Sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce, dobre za­koń­cze­nie.

 

Po­zdra­wiam

Po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Hej!

Po­do­ba­ło mi się po­pro­wa­dze­nie akcji, skoki cza­so­we (i wy­ni­ka­ją­ca z tego nie­wie­dza) wcią­ga­ły. Cie­ka­wy po­mysł na za­sa­dy świa­ta. W któ­rymś mo­men­cie wy­da­ło się tego za dużo, zwłasz­cza szczu­ro­człek, nie pa­so­wał mi, tym bar­dziej, że nie był ważny dla fa­bu­ły. Nawet w koń­co­wym wy­ja­śnie­niu (które z po­wo­du wy­punk­to­wa­nia za bar­dzo przy­po­mi­na pre­zen­ta­cję power point) po­ka­zu­jesz, że szczu­ro­człek nie był istot­ny dla kon­struk­cji świa­ta (pi­szesz: “Nawet szczu­ro­człek – szczu­ro­człek mógł nie być sa­mo­dziel­ną isto­tą, a sta­no­wić tylko krzy­we od­bi­cie wcze­śniej­szych do­świad­czeń.” – czyli mógł, ale nie mu­siał i jest krzy­wym od­bi­ciem ja­kichś­tam do­świad­czeń). Nie­mniej tekst mnie wcią­gnął, bo byłam cie­ka­wa do czego to zmie­rza, choć roz­wią­za­nie nie do końca usa­tys­fak­cjo­no­wa­ło.

Po­wo­dze­nia w ko­lej­nych tek­stach :)

Cześć, Ge­ki­ka­ra

Bar­dzo do­brze wy­kre­owa­ny świat, po­krę­co­ny, ale za­wie­ra­ją­cy w sobie coś ma­gicz­ne­go. Po­do­bał mi się sam kon­cept, jak i ogól­ny za­mysł. Po­sta­cie wy­szły wy­ra­zi­ste i chęt­nie im ki­bi­co­wa­łem. 

A spo­tka­nie ze szczu­ra­mi to ab­so­lut­na topka! :D

Przy­jem­nie rów­nież czy­ta­ło się fi­lo­zo­ficz­ne myśli na temat świa­ta i dzia­ła­nia fi­zy­ki kwan­to­wej. Dla mnie bar­dzo cie­ka­we opo­wia­da­nie, któ­re­mu nie mam nic spe­cjal­ne­go do za­rzu­ce­nia. 

Po­zdra­wiam. 

Sen jest dobry, ale książ­ki są lep­sze

Hello Ge­ki­ka­ra !!!

 

Jeśli o mnie cho­dzi to dość, że nie­zwy­kle po­my­sło­we to też świet­nie na­pi­sa­ne. To się świet­nie czy­ta­ło! Jak ty z tymi kwan­ta­mi po­my­śla­łeś to nie wiem. Nie za bar­dzo ty wszyst­ko zro­zu­mia­łem. Może nawet tro­chę się za­wio­dłem, że ko­niec nie jest bar­dziej oczy­wi­sty, tylko taki skom­pli­ko­wa­ny. Ale już teraz wiem na co za­gło­su­ję. Nie wiem czy to przy­pa­dek, że ostat­ni tekst jest naj­lep­szy. W każ­dym bądź razie na­praw­dę cie­ka­we i fajne.

 

Po­zdra­wiam!

Je­stem nie­peł­no­spraw­ny...

Hej.

Przy­jem­nie się czy­ta­ło, mi­łość mał­żeń­ska pod­czas po­sta­po­ka­lip­sy wy­wo­ła­nej eks­pe­ry­men­ta­mi na­uko­wy­mi nad me­cha­ni­ką kwan­to­wą. Cie­ka­wie wy­tłu­ma­czo­ny powód ka­ta­stro­fy, Bóg prze­stał nas wi­dzieć. Widać wpływ fi­lo­zo­fii Nie­tz­che­go, lu­dzie mogą się stać bo­ga­mi, no ale skoro bo­ha­te­ro­wie wró­ci­li do przeda­po­ka­lip­tycz­ne­go świa­ta, to nie stali się. No cóż, uwa­żam że nie zgo­dzisz się ze mną, ale tak to jest, jak lu­dzie stają się bo­ga­mi. Kto chciał­by być bo­giem w takim świe­cie, jaki opi­su­jesz.

Wart­ka akcja, wciąż nowe wy­da­rze­nia, nie można się nu­dzić.

Po­zdra­wiam.

au­da­ces for­tu­na iuvat

Nowa Fantastyka