- Opowiadanie: Simeone - Autostopowicz

Autostopowicz

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Autostopowicz

 Wi­zy­ta u ro­dzi­ców tro­chę się prze­dłu­ży­ła, więc wy­je­cha­łem do­pie­ro o dwu­dzie­stej, ale wie­dzia­łem, że dam radę do­trzeć do domu przed pół­no­cą, jeśli nie na­tra­fię na żadne pro­ble­my po dro­dze. Je­sien­ne niebo zdą­ży­ła przy­kryć już czerń.

 Mi­ną­łem ko­lej­ny sa­mo­chód. W tle przy­gry­wa­ło radio, które w po­łą­cze­niu z kawą miało mnie utrzy­mać przy kie­row­ni­cy przez kilka na­stęp­nych go­dzin. Zwy­kle nie za­sy­pia­łem późno, ale mu­sia­łem się tym razem zde­cy­do­wać na takie po­świę­ce­nie, aby zdą­żyć na jutro do pracy.

 W świe­tle re­flek­to­rów zo­ba­czy­łem kogoś sto­ją­ce­go na po­bo­czu. Gdy­bym je­chał odro­bi­nę szyb­ciej, to z pew­no­ścią mi­nął­bym ubra­ne­go w płaszcz męż­czy­znę, nie po­świę­ca­jąc mu wię­cej niż pół se­kun­dy uwagi. Jed­nak przy pręd­ko­ści, z którą się po­ru­sza­łem, udało mi się za­uwa­żyć, że sto­ją­ca na po­bo­czu osoba macha ręką. Na­ci­sną­łem ha­mu­lec i otwo­rzy­łem szybę.

– Czy mogę w czymś pomóc? – za­py­ta­łem.

– Tak! Jak naj­bar­dziej! – po­wie­dział męż­czy­zna uśmie­cha­jąc się sze­ro­ko. – Zmie­rzam do War­sza­wy, jed­nak uciekł mi ostat­ni bus. Czy mógł­by pan mnie pod­wieźć?

 Wes­tchną­łem, po czym po­wie­dzia­łem:

– Mógł­bym. Ma pan szczę­ście, że zmie­rzam w tym samym kie­run­ku.

– To wspa­nia­le!

 Obcy męż­czy­zna usiadł obok mnie i za­piął pasy. Na­ci­sną­łem pedał gazu, sa­mo­chód ru­szył.

– Jak się pan na­zy­wa? – za­py­ta­łem.

– Edward – od­po­wie­dział nie­zna­jo­my. Miał nad­zwy­czaj bladą skórę, jakby nigdy nie wy­cho­dził z domu. Po­kry­ta była licz­ny­mi zmarszcz­ka­mi, wy­glą­da­ją­cy­mi na przy­kry­te przez grube war­stwy ma­ki­ja­żu. Włosy miał siwe i spię­te w kok, czar­ne oczy i brwi kon­tra­sto­wa­ły z bielą jego skóry. – A do pana mam się zwra­cać…?

– Pa­tryk.

– Hmm. Pa­tryk. Ładne imię. Jeden z moich zna­jo­mych na­zy­wa się tak samo.

 Nie wie­dząc, co od­po­wie­dzieć na oso­bli­wy ko­men­tarz Edwar­da, po­now­nie sku­pi­łem się na dro­dze. W mojej pa­mię­ci świe­że było wspo­mnie­nie z po­trą­ce­nia prze­kra­cza­ją­cej drogę sarny.

– Pan też je­dzie do War­sza­wy? – za­py­tał nie­zna­jo­my.

– Tak. Wła­śnie od­wie­dza­łem ro­dzi­nę, ale muszę wró­cić do domu.

– Nie­ty­po­wa pora na po­dróż. Nie­mniej, nie mam nic prze­ciw­ko, ja sam uwiel­biam noc.

– Ja w nocy wolę spać – za­śmia­łem się. – Ale jutro jest po­nie­dzia­łek…

– Ach, ro­zu­miem. Ja mam to szczę­ście, że je­stem już na eme­ry­tu­rze.

 Je­cha­li­śmy dalej. Ciszę prze­ry­wa­ły je­dy­nie gi­ta­ro­we riffy roc­ko­wej sta­cji ra­dio­wej.

– Dasz gło­śniej? – za­py­tał Edward. – Bar­dzo lubię tę pio­sen­kę.

 Speł­ni­łem proś­bę pa­sa­że­ra, a na ekra­nie wy­świe­tli­ła się in­for­ma­cja: „Teraz gramy: Guns N’ Roses – Sym­pa­thy for the Devil”.

– To chyba nie jest ich ka­wa­łek?

– To cover. Z mo­je­go ulu­bio­ne­go filmu. Wy­wiad z wam­pi­rem. Oglą­da­łeś?

– Coś ko­ja­rzę. To ten z Bra­dem Pit­tem?

– Tak.

 Nasza roz­mo­wa po­now­nie usta­ła.

 Mój wzrok po­wę­dro­wał z ekra­nu na przed­nią szybę, w któ­rej wi­dzia­łem tylko roz­świe­tla­ną przez lampy sa­mo­cho­du ciem­ność i swoje słabe, mdłe od­bi­cie. Jed­nak za­uwa­ży­łem coś jesz­cze. A wła­ści­wie to nie za­uwa­ży­łem, a cze­goś mi bra­ko­wa­ło. W szy­bie nie widać było Edwar­da.

 Spoj­rza­łem na wy­glą­da­ją­ce­go przez okno pa­sa­że­ra i za­uwa­ży­łem, że jego twarz nie od­bi­ja się rów­nież w lu­ster­ku.

 Do głowy wpa­dła mi myśl, że po­peł­ni­łem błąd wpusz­cza­jąc nie­zna­jo­me­go do sa­mo­cho­du.

 Jed­nak po chwi­li zda­łem sobie spra­wę, że to nie ma sensu. To z pew­no­ścią była jakaś ilu­zja, pod innym kątem na pewno zo­ba­czył­bym od­bi­cie…

 A przy­naj­mniej tak sobie wma­wia­łem.

 Sym­pa­thy for the Devil się skoń­czy­ło. W radiu za­czę­ła grać ko­lej­na pio­sen­ka, a ja sta­ra­łem się sku­pić na me­lo­dii do­bie­ga­ją­cej z gło­śni­ków, za­miast my­śleć o braku od­bi­cia pa­sa­że­ra.

 Tylko, że to nic nie zmie­nia­ło.

 Dalej nie mo­głem do­strzec w szy­bie twa­rzy innej od mojej.

 Uzna­łem, że umysł musi mi pła­tać figle, czu­łem, że jed­nak po­wi­nie­nem to spraw­dzić.

 Na­ci­sną­łem ha­mu­lec, sa­mo­chód za­trzy­mał się z pi­skiem opon.

– Coś się stało? – za­py­tał Edward.

– Nie, nic się nie stało. Chcę tylko zo­ba­czyć czy nie za­po­mnia­łem cze­goś wziąć od ro­dzi­ców.

 Otwo­rzy­łem osłon­kę z lu­strem, w któ­rej trzy­ma­łem różne kart­ki – głów­nie no­tat­ki do sie­bie sa­me­go. Jed­nak kiedy roz­chy­li­łem osło­nę sze­ro­ko, nie od­na­la­złem od­bi­cia twa­rzy Edwar­da.

 Serce, pod­sko­czy­ło mi do gar­dła.

 Sie­dzia­łem przez chwi­lę onie­mia­ły spo­glą­da­jąc przez przed­nią szybę.

– Nie je­dzie­my dalej? – za­py­tał pa­sa­żer.

– W lu­strze nie widać two­je­go od­bi­cia.

 Spoj­rza­łem na Edwar­da, który wy­da­wał się jesz­cze biel­szy, niż na po­cząt­ku.

– To nie­moż­li­we. Jedź­my dalej.

– Udo­wod­nij, że masz od­bi­cie w lu­strze.

– Nie będę ni­cze­go udo­wad­niać. Je­dzie­my dalej.

– To mój sa­mo­chód. Wy­sia­daj, z tobą się ni­g­dzie nie ru­szam.

 Nie na­ci­sną­łem pe­da­łu gazu, cze­ka­jąc na od­po­wiedź ze stro­ny pa­sa­że­ra. Chwi­lę póź­niej po­czu­łem ból… Obcy męż­czy­zna za­to­pił zęby w moim przed­ra­mie­niu.

– Co ty ro­bisz?! – wy­krzyk­ną­łem ma­cha­jąc ręką, przy­trzy­my­wa­ną nie tylko przez zęby nie­zna­jo­me­go, ale rów­nież jego silne ręce.

– Je­dzie­my! – po­wie­dział od­sła­nia­jąc twarz brud­ną od krwi.

 Się­gną­łem lewą ręką ku drzwiom sa­mo­cho­du i je otwo­rzy­łem. Spró­bo­wa­łem wy­ko­nać krok, jed­nak Edward cią­gnął mnie do wnę­trza po­jaz­du. Jego ostre pa­zu­ry wpi­ja­ły mi się w skórę.

 Spró­bo­wa­łem wy­ko­nać krok do przo­du, jed­nak wtedy nie­zna­jo­my ze­brał wszyst­kie siły i rzu­cił mną o sie­dze­nie. Upa­dłem, ude­rzy­łem po­ty­li­cą w za­głó­wek sie­dze­nia. Po­czu­łem się, jak­bym miał ze­mdleć, ale dalej wi­dzia­łem wszyst­ko wy­raź­nie. Edward spo­licz­ko­wał mnie i po­wie­dział, abym je­chał dalej. Kop­ną­łem go w brzuch.

 Nie­zna­jo­my uniósł pięść i ude­rzył mnie w pod­bró­dek. Gdy­bym nie wy­ko­nał uniku, naj­praw­do­po­dob­niej skoń­czył­bym ze zła­ma­nym nosem. Jed­nak tak silny cios wy­star­czył, abym bez­wład­nie zwa­lił się na sie­dze­nie. Trzy­ma­jąc się za pie­ką­ce z bólu miej­sce ude­rze­nia, po­wie­dzia­łem:

– Stop! Nie chcę żad­nych kło­po­tów!

– Tro­chę na to za późno – od­po­wie­dział Edward.

– Od­wio­zę cię do naj­bliż­szej dużej miej­sco­wo­ści, na jaką na­tra­fi­my.

– Od­wie­ziesz mnie do War­sza­wy.

 Wie­dzia­łem, że nic wię­cej nie ugram, a w walce z kimś takim nie mia­łem szans, dla­te­go od­po­wie­dzia­łem:

– Zgoda.

 Za­mkną­łem drzwi i gło­śno od­dy­cha­jąc, po­ło­ży­łem obie ręce na kie­row­ni­cy.

 Sa­mo­chód ru­szył.

 Obaj się do sie­bie nie od­zy­wa­li­śmy. Za­czą­łem je­chać szyb­ciej, chcąc mieć to wszyst­ko za sobą.

 W gło­wie mia­łem tylko jedną myśl: na­tra­fi­łem na wam­pi­ra. Brak od­bi­cia w lu­strze, wy­sy­sa­nie krwi… To nie mógł być zwy­kły wa­riat, mu­sia­łem mieć do czy­nie­nia z kimś z nie tego świa­ta. Wy­da­wa­ło się to nie­praw­do­po­dob­ne, ale żaden inny po­mysł nie przy­cho­dził mi do głowy, dla­te­go za­py­ta­łem:

– Czy je­steś wam­pi­rem?

 Edward nie za­re­ago­wał zło­ścią, spo­glą­da­jąc na ciem­ność za oknem, od­po­wie­dział:

– Tak.

 Cho­ciaż wie­dzia­łem, że pa­sa­żer nie zwra­ca w tej chwi­li na mnie uwagi, czu­łem jego spoj­rze­nie, jakby wam­pir miał za chwi­lę się na mnie rzu­cić i wy­ssać krew ze wszyst­kich żył i tęt­nic.

 Spoj­rza­łem na ranę na ręku. Nie była głę­bo­ka, krew zdą­ży­ła już za­krzep­nąć. Nie za­po­mnia­łem, jed­nak o za­sko­cze­niu i bólu, które po­czu­łem, kiedy zęby Edwar­da ugrzę­zły w mojej skó­rze.

 Mia­łem w kie­sze­ni te­le­fon, jed­nak nie za­mie­rza­łem go uży­wać. Oba­wia­łem się re­ak­cji wam­pi­ra, która mo­gła­by po­zba­wić mnie nie tylko urzą­dze­nia. Po­wi­nie­nem za­dzwo­nić po pomoc, ale mu­sia­łem zro­bić to w od­po­wied­nim mo­men­cie.

 Spoj­rza­łem na deskę roz­dziel­czą. Wy­glą­da­ło na to, że za chwi­lę skoń­czy się pa­li­wo. Po­wie­dzia­łem o tym Edwar­do­wi, na co ten od­parł:

– W takim razie będę uważ­nie wy­pa­try­wał miej­sca, w któ­rym mo­że­my się za­opa­trzyć.

 Je­cha­li­śmy dalej, mi­ja­jąc ko­lej­ne drze­wa i nie­wiel­kie wsie. Po kilku mi­nu­tach jazdy wam­pir się ode­zwał:

– Tutaj.

 Przed nami znaj­do­wał się sta­cja ben­zy­no­wa. Pod­je­cha­łem do dys­try­bu­to­ra.

– Wyj­dziesz, za­tan­ku­jesz, za­pła­cisz – po­wie­dział Edward spo­glą­da­jąc mi w oczy. – Jeśli zaj­mie to dłu­żej niż pięć minut albo za­uwa­żę, jak wzy­wasz pomoc, za­bi­ję cie­bie i wszyst­kich świad­ków tego zda­rze­nia. Ro­zu­miesz?

– Tak – po­wie­dzia­łem po­ły­ka­jąc ślinę, która wy­da­wa­ła się ciąć gar­dło na pół.

 Wy­sze­dłem z sa­mo­cho­du. Wy­bra­łem od­po­wied­ni dys­try­bu­tor, na­la­łem pa­li­wa. Cze­ka­łem. Za­tan­ko­wa­łem do pełna. Wsze­dłem do skle­pu. W środ­ku nie było ni­ko­go poza sprze­daw­cą.

 Ostre świa­tło ja­rze­nió­wek nie­mal­że ośle­pi­ło mój przy­zwy­cza­jo­ny do ciem­no­ści wzrok. Wy­mi­ną­łem półki pełne je­dze­nia oraz na­po­jów i za­pła­ci­łem za pa­li­wo.

– To wszyst­ko?

– Jesz­cze coś – szep­ną­łem. – Mam w sa­mo­cho­dzie nie­chcia­ne­go pa­sa­że­ra. Gro­ził, że mnie za­bi­je. Mam wró­cić na­tych­miast do auta, aby tego nie zro­bił. Niech pan za­dzwo­ni w tej chwi­li na po­li­cję i powie im, że za­trzy­ma­łem się na tej sta­cji i zmie­rzam w kie­run­ku War­sza­wy. Do­brze?

– Ale… – Oczy sprze­daw­cy roz­bły­sły, a jego usta się sze­ro­ko otwo­rzy­ły.

– Nie mam czasu na tłu­ma­cze­nie. Niech pan po pro­stu dzwo­ni i prze­ka­że po­li­cji, co po­wie­dzia­łem. Do wi­dze­nia.

 Wró­ci­łem do sa­mo­cho­du i od­je­cha­łem.

Mi­ja­łem ko­lej­ne jed­na­ko­we drze­wa i lśnią­ce w bły­sku re­flek­to­ra sa­mo­cho­dy. Sta­ra­łem się je­chać po­wo­li, nie na tyle, aby wzbu­dzić po­dej­rze­nia Edwar­da, ale nie przy­spie­sza­łem bez po­trze­by, po­mi­mo tego, że na dro­dze nie znaj­do­wa­ło się wiele po­jaz­dów.

– Jak zo­sta­łeś wam­pi­rem, co? – za­py­ta­łem bia­łe­go jak kreda pa­sa­że­ra.

– To długa hi­sto­ria.

– Ale nawet naj­dłuż­sze hi­sto­rie da się skró­cić w jed­nym zda­niu. A przy­naj­mniej te dobre hi­sto­rie.

– Ta nie jest zbyt dobra. – Głos Edwar­da był apa­tycz­ny, znu­dzo­ny.

– No cóż, jak nie chcesz…

– Wła­ści­wie to mógł­bym coś opo­wie­dzieć.

– W takim razie za­mie­niam się w słuch – po­wie­dziaw­szy to, spoj­rza­łem na lu­ster­ko i za­uwa­ży­łem, że nie po­dą­ża za nami żaden ra­dio­wóz ani w ogóle żaden sa­mo­chód.

– Wy­cho­wa­łem się w wam­pi­rycz­nej ro­dzi­nie. Sio­stra, matka, oj­ciec. Wszy­scy byli krwio­pij­ca­mi. Na obia­dy, za­miast do re­stau­ra­cji, wy­cho­dzi­li­śmy na po­lo­wa­nia. Po­ry­wa­li­śmy ludzi, a na­stęp­nie spi­ja­li­śmy z nich krew. Część zdo­by­czy trzy­ma­li­śmy za­bez­pie­czo­ną w ocze­ki­wa­niu na… gor­sze czasy.

– Gor­sze czasy? Jak długo mo­że­cie wy­trzy­mać bez krwi? – za­py­ta­łem, czu­jąc, że Edward od­po­wie: „Nie­wie­le”, po czym ocali swoje życie za cenę mo­je­go.

– Wbrew po­zo­rom, cał­kiem sporo. Nawet do roku. Oczy­wi­ście kilka mie­się­cy bez do­stę­pu do krwi może za­mie­nić życie w pie­kło, ale da się wy­trzy­mać. Mu­sia­łem kilka razy po­wstrzy­mać się od picia na tak długi okres.

– A kiedy ostat­nio…?

– Nie­daw­no. W du­żych mia­stach mamy omó­wio­ne miej­sca spo­tkań, w któ­rych trzy­ma­my za­pa­sy. Takie bazy. Wła­śnie zmie­rzam do jed­nej z nich.

– Skąd macie krew? Z po­lo­wań?

– Część tak. Część krad­nie­my ze szpi­ta­li. Dobra krew nie może się zmar­no­wać.

 Po­my­śla­łem, że dobra krew by się nie zmar­no­wa­ła, bo mo­gła­by oca­lić komuś życie. Z dru­giej stro­ny…

– To cał­kiem za­baw­ne – po­wie­dzia­łem z lek­kim uśmie­chem. – Krew ze szpi­ta­la służy do ra­to­wa­nia życia. Może nie oca­li­ła kogoś ran­ne­go po wy­pad­ku, ale w za­mian po­mo­gła żyć tobie.

– Racja.

 Spoj­rza­łem w lu­ster­ko. Dalej pusto.

– Nie chcę ci zro­bić krzyw­dy – po­wie­dział Edward, a na jego mdłej, apa­tycz­nej twa­rzy po­ja­wił się smu­tek. – Je­steś do­brym czło­wie­kiem, widzę to. Po pro­stu od­wieź mnie na miej­sce, a wszyst­ko skoń­czy się do­brze – i dla mnie, i dla cie­bie.

 Nic na to nie od­po­wie­dzia­łem, sku­pia­jąc się na dro­dze.

 Spoj­rza­łem po­now­nie w lu­ster­ko, dalej nie je­chał za nami żaden sa­mo­chód. Jed­nak kiedy od­wró­ci­łem spoj­rze­nie, za­uwa­ży­łem, że tuż przed nami stoi ra­dio­wóz, a po­li­cja macha, aby­śmy się za­trzy­ma­li.

– Jedź dalej – mruk­nął Edward.

– Będą nas ści­gać – po­wie­dzia­łem, po czym na­ci­sną­łem ha­mu­lec.

 Młody, na oko nie wię­cej niż trzy­dzie­sto­let­ni po­li­cjant, pod­szedł do szyby. Za­stu­kał w szkło, otwo­rzy­łem okno.

 Wie­dzia­łem na co się za­no­si.

 Jego part­ner­ka – niska ko­bie­ta z blond wło­sa­mi spię­ty­mi w kok stała przy szy­bie pa­sa­że­ra.

 Po­li­cjant wy­cią­gnął pi­sto­let i wy­ce­lo­wał w Edwar­da.

– Wyjdź z sa­mo­cho­du z rę­ka­mi unie­sio­ny­mi do góry!

 Wam­pir nie pro­te­sto­wał, otwo­rzył drzwi i wy­szedł. Był oto­czo­ny przez dwóch stró­żów prawa. Jed­nak jego spoj­rze­nie dalej było tak samo mdłe, jak wcze­śniej. Nie wy­glą­dał na prze­ra­żo­ne­go. Wy­glą­dał na znu­dzo­ne­go, jakby prze­żył to wcze­śniej mi­lion razy.

 Na­ci­sną­łem pedał gazu. W tym samym mo­men­cie Edward rzu­cił się na po­li­cjan­ta. Chwy­cił go za obie ręce, a trzy­ma­ny przez wam­pi­ra męż­czy­zna wy­strze­lił. Kula po­le­cia­ła na beton i ry­ko­sze­tem tra­fi­ła w oponę sa­mo­cho­du.

 Za­trzy­ma­łem się. Nie zdą­ży­łem jesz­cze nawet osią­gnąć pręd­ko­ści, która wy­rwa­ła­by mnie z sie­dze­nia i rzu­ci­ła o przed­nią szybę. Sie­dzia­łem wpa­trzo­ny w od­bi­cie. Sze­ro­ko otwar­te oczy wy­ra­ża­ły zdzi­wie­nie, mu­sia­łem jed­nak za­re­ago­wać jak naj­szyb­ciej. Otwo­rzy­łem drzwi i wy­sze­dłem. Obej­rza­łem się, aby spraw­dzić stan stró­żów prawa. Po­li­cjant­ka jesz­cze wal­czy­ła, jed­nak po­li­cjant leżał nie­ru­cho­mo w ka­łu­ży krwi.

 Po­bie­głem przed sie­bie. Dla­cze­go mu­sie­li za­trzy­mać nas tuż przed lasem? Żad­nych domów, żad­nych ludzi, je­dy­nie pnące się ku niebu sosny. Wy­ją­łem z kie­sze­ni te­le­fon, aby co­kol­wiek wi­dzieć w tych ciem­no­ściach, jed­nak nie­wie­le to po­mo­gło. Nie byłem pe­wien, ile ki­lo­me­trów mam do naj­bliż­szej miej­sco­wo­ści, mo­głem je­dy­nie biec, li­cząc na szczę­ście.

 Nie minął mnie żaden sa­mo­chód. Byłem sam.

 Bie­głem dalej. Jezd­nia na tym od­cin­ku była po­dziu­ra­wio­na ni­czym ser emen­ta­ler, dla­te­go po­ko­ny­wa­nie ko­lej­nych me­trów stało się jesz­cze trud­niej­sze.

 Las, po­ło­żo­ny na wznie­sie­niu, znaj­do­wał się za wy­so­ko, abym mógł się do niego wspiąć. Roz­wa­ża­łem opcję wej­ścia tam, ale nawet jeśli dał­bym radę, to i tak spę­dził­bym na tym zbyt wiele czasu.

 Od­wró­ci­łem się. Mia­łem wra­że­nie, że za­uwa­ży­łem tam Edwar­da z po­wie­wa­ją­cym płasz­czem.

 Zro­bi­łem kilka na­stęp­nych kro­ków i pa­dłem na zie­mię, wy­cień­czo­ny. Od­dy­cha­łem gło­śno i szyb­ko, pró­bu­jąc zła­pać każdą cząst­kę po­wie­trza. Chcia­ło mi się pić.

 Obej­rza­łem się. Chyba coś się zbli­ża­ło… Nagle ciem­ność prze­ciął ludz­ki kształt, a przede mną sta­nął Edward.

 Jego cała twarz po­kry­ta była krwią, wy­glą­dał jak dziec­ko brud­ne od łap­czy­we­go je­dze­nia cze­ko­la­dy.

– We­zwa­łeś po­li­cję! – po­wie­dział. – A my­śla­łem, że się do­ga­da­li­śmy!

– Nic nie we­zwa­łem! – po­wie­dzia­łem wsta­jąc z ziemi. – To dro­gów­ka!

– Dla­cze­go dro­gów­ka chcia­ła­by mnie za­trzy­mać? – Edward się ro­ze­śmiał. Krew roz­we­se­li­ła go i zmie­ni­ła apa­tycz­ne ob­li­cze. – My­ślisz, że na czole wy­ta­tu­owa­ne mam „wam­pir”?

– Weź mój sa­mo­chód – po­wie­dzia­łem po­wstrzy­mu­jąc się od pła­czu. – Weź mój sa­mo­chód i sam po­jedź do War­sza­wy. Po­wiem, że mnie po­bi­łeś i nic nie pa­mię­tam. Nikt się nie dowie, że to ty zro­bi­łeś!

– Nie! – Wam­pir zro­bił krok do przo­du. Jego pierś była wy­pro­sto­wa­na, jakby był dumny z tego, co zro­bił. – Czas na spra­wie­dli­wość!

 Edward ude­rzył mnie w nos, po­czu­łem ból i spły­wa­ją­cą krew. Siła ciosu zwa­li­ła mnie na zie­mię, sły­sza­łem tylko dzwo­nie­nie w uszach i czu­łem sło­no-me­ta­licz­ny po­smak w ustach.

– I co teraz? – po­wie­dział wam­pir, po czym ude­rzył mnie w brzuch.

 Ból był obez­wład­nia­ją­cy, po­czu­łem, jakby całe życie ze mnie uszło, a ja już prze­cho­dzi­łem na tam­ten świat.

 Ko­lej­ny kop­niak bolał już mniej, jak­bym się do tego przy­zwy­cza­ił. Mimo to my­śla­łem, że je­stem już na gra­ni­cy tego, co mogę wy­trzy­mać, że zaraz ze­mdle­ję albo umrę.

 I wtedy zo­ba­czy­łem świa­tło. Nie, nie było to świa­tło nor­mal­ne­go sa­mo­cho­du. Nie­bie­ski kogut po­li­cyj­ny roz­świe­tlił noc. Ko­bie­ta w mun­du­rze – ta sama, która za­trzy­ma­ła nas wcze­śniej, wy­szła z ra­dio­wo­zu krzy­cząc do wam­pi­ra, aby się pod­dał.

 Jed­nak Edward nie był typem osoby, która się pod­da­wa­ła. Rzu­cił się w kie­run­ku po­li­cjant­ki, ale nie zdą­żył wy­ko­nać ciosu, po­strze­lo­ny w klat­kę pier­sio­wą.

 Chwi­lę póź­niej zja­wi­ła się ka­ret­ka, a ja my­śla­łem tylko o tym, jakie szczę­ście mia­łem, że wczo­raj nie za­tan­ko­wa­łem do pełna.

Koniec

Komentarze

Po­do­ba­ło mi się, lubię takie kli­ma­ty. Jed­nak mimo tego, że to krót­ka hi­sto­ria to za­koń­cze­nie po­zo­sta­wi­ło u mnie lekki nie­do­syt.

wisny

Dzię­ki za ko­men­tarz i opi­nię, Wisny! Czy mógł­byś może roz­wi­nąć co spra­wi­ło, że za­koń­cze­nie po­zo­sta­wi­ło u cie­bie nie­do­syt?

All in all, it was all just bricks in the wall

Wła­ści­we za­koń­cze­nie fak­tycz­nie jest przy­spie­szo­ne i skró­to­we – bu­du­jesz hi­sto­rię przez 15 000 zna­ków, za­my­kasz w czte­rech li­nij­kach stresz­cze­nia, co się stało. Bra­ku­je emo­cji bo­ha­te­rów w mo­men­cie za­strze­le­nia wam­pi­ra, jego re­ak­cji – ktoś tak aro­ganc­ki, pewny sie­bie i nie pod­da­ją­cy się mu­siał mieć przed śmier­cią mo­ment szoku, że ża­ło­sne ludz­kie isto­ty go za­ła­twi­ły, i faj­nie by to było choć­by skró­to­wo opi­sać.

Ge­ne­ral­nie ten tekst cier­pi na czę­stą cho­ro­bę opo­wia­dań dość z po­cząt­ków ka­rier au­to­rów (been there, done that), a mia­no­wi­cie – w więk­szym stop­niu jest stresz­cze­niem pew­ne­go po­my­słu na opo­wia­da­nie niż opo­wia­da­niem w for­mie go­to­wej. Chwi­la­mi sta­rasz się bu­do­wać na­strój, ale nie za­wsze i zda­rza ci się (jak w koń­ców­ce) po­pa­dać wła­śnie w takie krót­kie opo­wie­dze­nie, co się stało, przez co gubi się na­strój. A taki tekst – o fa­bu­le i for­mu­le wie­lo­krot­nie już ogry­wa­nej (o czym wiesz, bo alu­zja­mi do wam­pi­rycz­nej mniej lub bar­dziej kla­sy­ki po­gry­wasz) – bę­dzie od­róż­niał się od in­nych albo formą, albo kre­acją po­sta­ci, albo kli­ma­tem.

U cie­bie, w tym tek­ście, chyba roz­bu­do­wać kli­mat i na­strój by­ło­by naj­ła­twiej. Może warto by­ło­by spró­bo­wać udra­ma­ty­zo­wać nie­któ­re sceny (jak mo­ment, kiedy nar­ra­tor od­kry­wa, że Edward nie ma od­bi­cia). Może spró­bo­wać sku­pić się na emo­cjach nar­ra­to­ra – naj­pierw nie­do­wie­rza­niu, potem może zło­ści na sa­me­go sie­bie (”bądź ra­cjo­nal­ny, co za bzdu­ry ci się zwi­du­ją?!), potem stra­chu, prób oca­le­nia życia przez roz­mo­wę… Na razie masz mało, po praw­dzie, an­ga­żu­ją­cy opis wy­da­rzeń, ale ma­te­riał jest na na­praw­dę fajny tekst i jest nad czym pra­co­wać.

ninedin.home.blog

Myślę po­dob­nie jak @ni­ne­din. Te alu­zje do kla­sy­ki bar­dzo mi się spodo­ba­ły.

wisny

 

Dobry vie­czór,

 

Czy­ta­ło się OK, ale mam wra­że­nie, że to bar­dzo mocno wszyst­ko na­szki­co­wa­ne, a miej­sca­mi tylko dałeś grub­szą kre­skę, do­star­cza­jąc nam wie­dzy gdy wam­pir robi się wy­lew­ny. Opo­wia­da­nie się urywa, a ja wła­ści­wie nie zdą­ży­łem się tu ni­czym spe­cjal­nie prze­jąć, pew­nie także dla­te­go, że wam­pi­rze hi­sto­rie nigdy spe­cjal­nie mnie nie eks­cy­to­wa­ły. 

 

Wy­sze­dłem z sa­mo­cho­du. Wy­bra­łem od­po­wied­ni dys­try­bu­tor, na­la­łem pa­li­wa. Cze­ka­łem. Za­tan­ko­wa­łem do pełna. Wsze­dłem do skle­pu. W środ­ku nie było ni­ko­go poza sprze­daw­cą. – takie za­gęsz­cze­nie krót­kich zdań, jedno po dru­gim, uni­kał­bym, bo to bar­dzo nie brzmi. Na pewno umiesz na­pi­sac to ład­niej :D

Dzię­ki za wszyst­kie ko­men­ta­rze!

 

Ni­ne­din

 

Chcia­łem na­pi­sać coś w miarę dy­na­micz­ne­go, co się szyb­ko czyta, ale ro­zu­miem, że mo­men­ta­mi za­bra­kło mi sku­pie­nia się na szcze­gó­łach.

 

Wisny

 

Uwagi po­dob­ne, więc widzę, że coś jest na rze­czy. Fak­tycz­nie finał wy­szedł mi tro­chę skró­to­wy.

 

Ło­siot

 

Wy­da­wa­ło mi się, że roz­bu­do­wa­nie nie­któ­rych scen je­dy­nie znu­dzi czy­tel­ni­ka, tym bar­dziej, że po­mysł do wy­bit­nych nie na­le­ży i wo­la­łem po­sta­wić na szyb­ką akcję, ale widzę, że ma to swoje mi­nu­sy. Dzię­ki za opi­nię.

Wy­sze­dłem z sa­mo­cho­du. Wy­bra­łem od­po­wied­ni dys­try­bu­tor, na­la­łem pa­li­wa. Cze­ka­łem. Za­tan­ko­wa­łem do pełna. Wsze­dłem do skle­pu. W środ­ku nie było ni­ko­go poza sprze­daw­cą. – takie za­gęsz­cze­nie krót­kich zdań, jedno po dru­gim, uni­kał­bym, bo to bar­dzo nie brzmi. Na pewno umiesz na­pi­sac to ład­niej :D

No nie wiem, ja w miarę lubię, gdy autor pisze takie krót­kie zda­nia od czasu do czasu. Do­da­je to dy­na­mi­ki i, w tym przy­pad­ku, po­ka­zu­je jak ma­chi­nal­nie bo­ha­ter wy­ko­nu­je czyn­ność, którą wy­ko­ny­wał już wcze­śniej ty­sią­ce razy. Ale każdy ma swój gust.

 

Po­zdra­wiam!

 

All in all, it was all just bricks in the wall

Cóż, nie po­rwa­ło. Bra­kło na­stro­ju i zaj­mu­ją­ce­go przed­sta­wie­nia spra­wy. Obec­ność wam­pi­ra i krew w fi­na­le to jesz­cze nie hor­ror. Zga­dzam się z wcze­śniej ko­men­tu­ją­cy­mi, że to bar­dziej szkic niż bu­dzą­ce cie­ka­wość opo­wia­da­nie.

Wy­ko­na­nie mo­gło­by być lep­sze.

 

Świa­tło re­flek­to­rów sa­mo­cho­do­wych oświe­tli­ło kogoś sto­ją­ce­go przed sa­mo­cho­dem. → Brzmi to fa­tal­nie.

Pro­po­nu­ję: W świe­tle re­flek­to­rów zo­ba­czy­łem kogoś sto­ją­ce­go na po­bo­czu.

 

Jed­nak przy pręd­ko­ści, z którą się po­ru­sza­łem, udało mi za­uwa­żyć, że… → Co to zna­czy udało mi za­uwa­żyć?

Pro­po­nu­ję: Jed­nak przy tej pręd­ko­ści udało mi się za­uwa­żyć, że

 

– Tak! Jak naj­bar­dziej! – po­wie­dział obcy męż­czy­zna… → Zbęd­ne do­po­wie­dze­nie – wszak wia­do­mo, że to nikt zna­jo­my kie­row­cy.

 

Obcy męż­czy­zna usiadł obok mnie i za­piął pasy. → Jak wyżej. Ile pasów za­piął?

 

Miał nad­zwy­czaj bladą skórę, jakby nigdy nie wy­cho­dził z domu. Po­kry­ta była ona licz­ny­mi zmarszcz­ka­mi, wy­glą­da­ją­cy­mi na przy­kry­te przez grube war­stwy ma­ki­ja­żu. Włosy miał siwe i spię­te w kok, czar­ne oczy i brwi kon­tra­sto­wa­ły z bielą jego skóry. → Po­wtó­rze­nia. Zbęd­ne za­im­ki.

 

– Nie­ty­po­wa pora na po­dróż. → Co to zna­czy nie­ty­po­wa? Mnó­stwo ludzi jeź­dzi nocą.

 

– Ja w nocy wolę spać.Za­śmia­łem się. → – Ja w nocy wolę spać – za­śmia­łem się.

Su­ge­ru­ję po­wtór­ną lek­tu­rę po­rad­ni­ka jak za­pi­sy­wać dia­lo­gi.

 

W radiu za­czę­ła grać ko­lej­na pio­sen­ka… → Czy pio­sen­ka może grać?

 

abym bez­wied­nie zwa­lił się na sie­dze­nie. → …abym bez­wład­nie zwa­lił się na sie­dze­nie.

Sprawdź zna­cze­nie słów bez­wied­niemi­mo­wol­nie.

 

Oboje się do sie­bie nie od­zy­wa­li­śmy. → Pi­szesz o dwóch męż­czy­znach, więc: Obaj się do sie­bie nie od­zy­wa­li­śmy.

Oboje to męż­czy­zna i ko­bie­ta.

 

Ostre świa­tło do­bie­ga­ją­ce z ja­rze­nió­wek nie­mal­że ośle­pi­ło… → A może zwy­czaj­nie: Ostre świa­tło ja­rze­nió­wek nie­mal­że ośle­pi­ło

 

po­li­cja macha nam, aby­śmy się za­trzy­ma­li. → …a po­li­cja macha, aby­śmy się za­trzy­ma­li.

 

Nie wy­glą­dał na prze­ra­żo­ne­go. Wy­glą­dał na znu­dzo­ne­go… → Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nie?

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Dzię­ki za ko­men­tarz i ła­pan­kę Re­gu­la­to­rzy!

All in all, it was all just bricks in the wall

Cie­ka­we, ale dia­lo­gi zo­sta­wia­ją pe­wien nie­do­syt:

 

– Hmm. Pa­tryk. Ładne imię. Jeden z moich zna­jo­mych na­zy­wa się tak samo.

Po­wy­żej aż się prosi o coś mrocz­ne­go i nie­do­sto­so­wa­ne­go spo­łecz­nie.

 

– To nie­moż­li­we. Jedź­my dalej.

– Udo­wod­nij, że masz od­bi­cie w lu­strze.

– Nie będę ni­cze­go udo­wad­niać. Je­dzie­my dalej.

– To mój sa­mo­chód. Wy­sia­daj, z tobą się ni­g­dzie nie ru­szam.

Po­wy­żej prze­py­chan­ka bez emo­cji i kli­ma­tu.

 

– Jak zo­sta­łeś wam­pi­rem, co? – za­py­ta­łem bia­łe­go jak kreda pa­sa­że­ra.

– To długa hi­sto­ria.

– Ale nawet naj­dłuż­sze hi­sto­rie da się skró­cić w jed­nym zda­niu. A przy­naj­mniej te dobre hi­sto­rie.

– Ta nie jest zbyt dobra. – Głos Edwar­da był apa­tycz­ny, znu­dzo­ny.

– No cóż, jak nie chcesz…

– Wła­ści­wie to mógł­bym coś opo­wie­dzieć.

Nie ku­pu­ję tego tak do końca, ro­zu­miem, że jest zbla­zo­wa­ny, ale w efek­cie nie do­wia­du­ję się ni­cze­go cie­ka­we­go.

 

– Wy­cho­wa­łem się w wam­pi­rycz­nej ro­dzi­nie. Sio­stra, matka, oj­ciec. Wszy­scy byli krwio­pij­ca­mi. Na obia­dy, za­miast do re­stau­ra­cji, wy­cho­dzi­li­śmy na po­lo­wa­nia. Po­ry­wa­li­śmy ludzi, a na­stęp­nie spi­ja­li­śmy z nich krew. Część zdo­by­czy trzy­ma­li­śmy za­bez­pie­czo­ną w ocze­ki­wa­niu na… gor­sze czasy.

J.w.

 

Po­do­ba mi się motyw, że nie widać od­bi­cia – faj­nie by było tak to roz­cią­gnąć, że po­ja­wia­ją się ko­lej­ne wąt­pli­wo­ści, ale nie takie oczy­wi­ste, do­pie­ro po chwi­li smo­king gun. Wtedy mamy stop­nio­wa­nie grozy.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Dzię­ki za ko­men­tarz i opi­nię, Gre­asy­Smo­oth!

All in all, it was all just bricks in the wall

W sumie po ugry­zie­niu przez wam­pi­ra kie­row­ca po­wi­nien stać się wampirem.Podobał mi się po­mysł i cała hi­sto­ria, ale zga­dzam się z przed­pi­ś­ca­mi, że koń­ców­ka tro­chę roz­cza­ro­wu­je.

Re­asu­mu­jąc nie jest źle, ale ocze­ki­wa­nia były więk­sze;)

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Dzię­ki za ko­men­tarz, Am­bush!

W sumie po ugry­zie­niu przez wam­pi­ra kie­row­ca po­wi­nien stać się wam­pi­rem.

Prze­mia­na mogła za­cząć się póź­niej, opo­wia­da­nie koń­czy się dość szyb­ko po ugry­zie­niu, więc nie widać na­tych­mia­sto­wych efek­tów.

Po­zdra­wiam!

 

 

All in all, it was all just bricks in the wall

Nowa Fantastyka