
[Native speaker na obczyźnie] Opowiadanie o grupce osób podróżujących do stacji nadawczej w post-apokaliptycznym świecie.
[Native speaker na obczyźnie] Opowiadanie o grupce osób podróżujących do stacji nadawczej w post-apokaliptycznym świecie.
Minęło wiele lat od pierwszego ataku zwierzakowych potworów. Skąd się wzięły, nadal do końca nie wiadomo. Część sądzi, że od jakiegoś gryzonia. Najprawdopodobniej szczura. Podobno chorował na wyjątkową odmianę dżumy oraz mieszankę innych chorób zakaźnych. O dziwo, nie tykały ludzi i przenosiły się tylko między zwierzętami. Natomiast mieszanka tych chorób zamiast osłabiać lub uśmiercać owe zwierzęta (tak jakby to było w przypadku większości innych chorób), dawała im sił oraz mutowała w krwiożercze bestie. Część zyskała dłuższe i mocniejsze kły oraz pazury. Inne, dodatkowe cechy lub elementy ciała, których wcześniej nie miały i nie powinny mieć. Przykładowo skrzydła, wydłużone uszy, czy też powiększone łapy. Tak czy owak, zmiany te nie były dokładnie takie same u każdego zwierzęcia. W przypadku psów jeden mógł zostać obdarzony skrzydłami, natomiast inny mógł się przeistoczyć w wilkołaka z ogonem węża. Z racji odmiennych form mutacji ludziom trudniej było się dostosować i radzić z owymi kreaturami. W rezultacie większość ludzkości nie przetrwała.
Natomiast im dłużej zwierzęce potwory atakowały i wybijały ludzi, tym z czasem ich również coraz mniej zostawało. Stało się tak, ponieważ przez malejącą ilość pożywienia (ludzi), zaczęły wyżerać się nawzajem. Z kolei inne były likwidowane przez ludzi, którzy przetrwali. Obecnie praktycznie ich już nie ma. Mimo to od czasu do czasu nadal można na nie natrafić. Skubańce lubią robić niespodzianki.
Odbiegając trochę od tematu, gdyby tak pomyśleć, to fakt, że jest teraz mniej ludzi na świecie, może nawet jest na plus. Przynajmniej nie trzeba aż tak się zamartwiać spalinami i związanymi z nimi zanieczyszczeniami ani tym, że lada chwila rozpuszczą się lodowce i zaleją całą Ziemię. Ba, również jedzenie nie będzie musiało być produkowane masowo, jak to było przed atakiem stworów. Hmm… może nawet będzie zdrowsze. Kolejnym pozytywem może być także to, że nie będzie trzeba przez jakiś czas szukać kolejnej planety do osiedlenia się. No bo w końcu zbyt duża populacja nam nie grozi. Poza tym i tak większość łebskich osób, które miały takie plany, została już dawno pożarta. Co za pech. To co się wydarzyło nie podlega dyskusji, że było straszne, a nawet przerażające. Nawet teraz potrafi przysporzyć koszmarów. No ale cóż, trzeba też spojrzeć na jakieś pozytywy.
*
Z grupką paru osób wybieramy się do jednej z opuszczonych stacji nadawczych. Właściwie to sporo miejsc jest teraz opuszczonych. Kolejny plus tego wszystkiego. Można pozwiedzać obiekty, które wcześnie nie były dostępne dla zwykłych Kowalskich. Wyruszyliśmy bezpośrednio z naszego miasteczka. Mieszka tam lekko ponad tysiąc osób, a to w sumie i tak nadto, jako że sytuacja z jedzeniem wygląda dość krucho. Dobrze, że przynajmniej każdy ma gdzie mieszkać. Czy to w domach, przyczepach lub namiotach.
– Evo, dokąd się wybieracie? – zapytał jeden ze stróżów pełniących wartę przy wyjściu z miasteczka.
– A niedaleko. Niedługo powinniśmy wrócić – skłamałam. Gdybym mu powiedziała, dokąd naprawdę idziemy, nie puściłby nas.
Minęło parę godzin naszej wędrówki…
– Daleko jeszcze? – spytała Sam.
– Nie, chyba jeszcze tylko kawałek – odpowiedziałam, chociaż pierwszy raz zapuszczałam się w te tereny i nie byłam pewna czy na pewno. – Jeśli ufać mapie.
– To dobrze. Bo nogi już zaczynają mnie boleć.
– Mnie w sumie też… – dodał James.
Sam znałam od dłuższego czasu, jeszcze zanim to wszystko się zaczęło. James dołączył trochę później. Właściwie to w trakcie tej całej pseudoapokalipsy. Ale podobno już znał się z Sam przed tym wszystkim. Wygląda na to, że się lubią. O ile można to jeszcze tak nazwać. Ostatnio są nierozłączni. Co w przypadku wypraw takich jak ta, nie do końca jest najlepsze. Zamiast znosić skargi i uwagi Sam, muszę teraz wysłuchiwać również Jamesa. A, że James często takowe ma, to praktycznie co chwilę trzeba ich wysłuchiwać. Bo to nogi go bolą. Bo to kamyczki lub piasek dostały mu się do butów. Albo tak jak ostatnio było, bo srać mu się chce, ale zapomniał papieru i nie ma gdzie. Ubrałby się w jakieś ciuchy lepiej przystosowane do wypraw w różne miejsca, to może nie miałby problemu ze zmieszczeniem rolki papieru, lub kilku opakowań chusteczek. A nie tak jak to do tej pory bywało, że miał sportowe ciuchy praktycznie bez kieszeni, a do tego plecaczek, który mieścił mniej niż plastikowy worek z marketu. Dobrze, że chociaż tym razem się jako tako ubrał. „Dobrze”, bo właściwie to nie wiadomo co nas czeka na w tej stacji nadawczej, a jego bojówki, koszulka z długim rękawem oraz wyższe buty, na pewno się sprawdzą. Tak to niby ma jeszcze plecak (dosyć spory tym razem) czymś wypchany. Ale mogą to być tylko reklamówki do zbierania różnych fantów. No, chyba że wyjątkowo zabrał ze sobą papier toaletowy i to nie tylko jedną rolkę, a całe opakowanie. James z Sam chyba razem się ubierali, bo mają praktycznie to samo na sobie. Z wyjątkiem tego, że Sam zamiast koszulki z długim rękawem, ma taką na ramiączkach. Ale dookoła pasa ma jeszcze zawiązaną bluzę z kapturem. Dosyć grubą jak na tę porę roku. Być może nie miała akurat innej. Ja natomiast założyłam tym razem buty wojskowe sięgające za kostkę, luźne dżinsowe spodnie, oraz koszulkę z krótkim rękawem. Szyję mam obwiązaną chustą, więc jeśli będzie trzeba to mogę się zamaskować.
Z jakiegoś powodu zdecydowaliśmy się wyruszyć tam po południu. Głównie zmierzaliśmy do celu drogami asfaltowymi, które teraz były w większości poprzemieniane w trawiaste. Po bokach przez większość drogi towarzyszyły nam lasy. Kilka razy musieliśmy wejść w głąb i maszerować drogami gruntowymi (również podczas ostatniej prostej do stacji nadawczej), jako że owa stacja jest dosyć daleko od miasteczka w którym mieszkamy, to nawet już w tym ciepłym lipcowym dniu zaczęło się ściemniać. Padać co prawda nie padało, ale im byliśmy bliżej celu wyprawy, tym więcej chmur napływało nad nasze głowami. Dobrze by było dotrzeć do tej stacji zanim lunie – pomyślałam, gdy zaczęło się robić jeszcze ciemniej. Dzisiejszy powrót i tak by raczej nie wchodził w grę, bo najprawdopodobniej wracalibyśmy w najciemniejszym okresie nocy. Latarki ze sobą mamy, ale z nimi też nigdy nie wiadomo. Siądą, bo czemu by nie, i zostałoby nam chodzenie w kompletnej ciemności. A wtedy to James by na pewno się zesrał i już by mu nie przeszkadzało, że nie ma ani papieru, ani odpowiedniego miejsca.
– Wygląda na to, że już jesteśmy blisko – rzekła Sam.
– Na to wygląda – odpowiedziałam. – Chociaż zostało nam jeszcze przebicie się przez krzaki oraz nie wiadomo co jeszcze. Zwłaszcza, że nie wiemy jak długo to miejsce nie było odwiedzane.
– Fakt. Dobrze, że wzięliśmy ze sobą prócz noży jeszcze maczetę. Powinna się sprawdzić idealnie.
Sprawdzić pewnie i dobrze się sprawdzi, o ile się wie jak z niej korzystać. I tak jak Sam ma jako tako pojęcie, to różnie może być z Jamesem. Bo skoro skarżył się już na nogi jakiś czas temu, to teraz i ręce mogą mu powoli odpadać… Ale tym razem to jemu przypadła maczeta.
Szmer w trawie…
– Trzymajmy się blisko – rzekłam. – Krzaki i inne zarośla mogą okazać się naszym najmniejszym zmartwieniem.
– Jak to? – spytał James. – Przecież większość stworów już wyginęła.
– No cóż, większość może i tak. Ale to nie znaczy, że już ich nigdzie nie spotkamy. Poza tym, tak jak wspomniałam, nie wiemy kiedy ktoś ostatnio odwiedził to miejsce. Coś nadal może w nim czyhać.
– Ja… ja… myślałem, że to miejsce ma być bezpieczne.
– Może będzie, a może nie. Sam wiedziała na co się pisze, myślałam, że ty również. Ale jeśli masz jakieś obawy, to możesz wracać. Tyle, że ten powrót po ciemku może okazać się jeszcze bardziej niebezpieczny niż to co może nas tu czekać.
James przełknął ślinę.
– No to skoro już tu jesteśmy, to zostanę do końca.
– I bardzo dobrze. Sam pewnie będzie ci wdzięczna.
Tak jak i pewnie twoje galoty – pomyślałam.
Przez kolejne kilka minut przebijaliśmy się przez gęste zarośla. Powietrze, do tej pory dość rześkie, stało się nieco chłodniejsze. Zaczęła w nim krążyć woń świeżo ściętych liści i gałęzi. Po utorowaniu ścieżki, udało nam się dotrzeć do punktu kontrolnego stacji nadawczej. Znajdowała się tam pseudowieżyczka, lekko podniszczona, z powybijanymi szybami, oraz cała obrośnięta mchem i różnym zielskiem. Obok niej była brama. Na nasze szczęście otwarta, dzięki czemu ominęła nas kolejna zabawa, tym razem z płotem kolczastym.
– To co idziemy? – zapytałam. Do obojga, ale głównie do Jamesa, jako, że wiedziałam, że Sam na pewno się nie wycofa.
– Tak – rzekł James.
– Pewnie! – odpowiedziała Sam.
– No to w drogę! – odparłam.
Gdy już szliśmy w stronę głównego wejścia stacji nadawczej, słońce praktycznie zaszło, a chmur nagromadziło się tyle, że miało się wrażenie jakby to już była noc. Dookoła panowała totalna szarość. Wiatr powiewał lekkim chłodem. Powietrze również wydawało się zmieniać. Zwłaszcza gdy byliśmy coraz bliżej wejścia. Zapach świeżo ściętych liści i krzewów, zaczął przemieniać się w zapach wilgoci, zgnilizny, i czegoś jeszcze.
– Czujecie to? – spytała Sam.
Faktycznie pojawiła się jakaś nowa woń.
– Ale, że co? – zapytał James.
– Tak. Ja także poczułam – odpowiedziałam. – Ale już chyba przeminęło. Tak czy inaczej powinniśmy trzymać się blisko. Bądźcie przygotowani na wszystko.
– Dobrze Evo – rzekła Sam.
Po chwili dotarliśmy do drzwi wejściowych, pokrytych w większości mchem, oraz rdzą.
– Ani drgną… – powiedziałam po kilku chwilach szarpania się z nimi.
– Może ja spróbuję? – spytał James.
– Możesz. Chociaż wątpię, aby to coś dało. Ale kto wie.
Po chwili pomyślałam, że mogłam tego nie mówić. Jeszcze coś sobie zrobi i trzeba będzie wysłuchiwać kolejnej serii marudzenia.
Podczas gdy my z Jamesem próbowaliśmy wygrać walkę z drzwiami, Sam obeszła teren dookoła budynku. Po chwili wróciła.
– Jedno z bocznych okien jest dosyć mocno uszkodzone. Jeśliby uderzyć kilka razy, powinniśmy zdołać przez nie przejść – rzekła Sam.
– Dobry pomysł. Warto będzie spróbować! – odpowiedziałam. – Tylko nie zapomnij założyć bluzy.
– Dobrze mamo.
Obie buchnęłyśmy śmiechem. No a James dalej walczył z drzwiami.
– Yyy… Już prawie je mam. – Trzask! Pękła klamka. – Albo jednak i nie…
– James, ty krwawisz! – krzyknęła Sam.
Faktycznie krwawił. Musiał sobie przeciąć rękę o klamkę w momencie gdy pękła. Lub zahaczył o coś innego. Rana nie była zbyt głęboka, ale najwidoczniej trafiła w jedną z grubszych żył, bo krew sączyła się dosyć mocno. Mimo że nie zabraliśmy ze sobą apteczki ani bandaża, udało się nam zawinąć ranę koszulką Sam. Na początku spróbowała ją rozerwać dłońmi, ale nie udało się. Więc ostatecznie rozcięła jej część nożem. James mógł przez chwilę popatrzeć na jej zgrabny brzuch, ukazujący lekki zarys mięśni. Ja z resztą też. Aż do momentu gdy Sam włożyła na siebie bluzę.
Chwilę później dotarliśmy do wcześniej wspomnianego przez Sam okna. Porozbijaliśmy szło i dostaliśmy się do środka. Tym razem na szczęście nikt się nie pociął. Ale krew nadal przedostawała się i kapała przez prowizoryczny opatrunek na ręce Jamesa.
– Czas zapalić latarki. No, chyba że gdzieś znajdziemy włącznik i jakimś cudem będzie działał prąd – powiedziałam.
– Wątpliwe, patrząc na stan tego pomieszczenia. Latarki muszą nam wystarczyć. – odpowiedziała Sam
– Pewnie masz rację.
Raczej miała. Całe miejsce było praktycznie zarośnięte. Najwidoczniej poza oknem którym się dostaliśmy, musiało być jeszcze więcej nieszczelnych lub uszkodzonych miejsc, które mogła zagospodarować matka natura. Dookoła było pełno porozrzucanych i połamanych mebli biurowych, powykrzywiane obrazy, poprzewracane krzesła, a także armia kubeczków jednorazowych poprzyklejanych do ziemi. W niektórych miejscach zauważyłam również kałuże. Miałam nadzieję, że wody. Przypuszczałam, że to pewnie one przyczyniały się do tego, że była wyczuwalna wilgoć oraz zgnilizna. Ale pewności nie miałam. Ściany dookoła były obdarte z tapet i w niektórych miejscach umazane czymś ciemnym. Na prawo od okna którym weszliśmy, znajdowały się schody. Gdy się do nich zbliżaliśmy rozległ się hałas nad nami. Najwidoczniej tylko ja zwróciłam na niego uwagę. Chociaż być może Sam i James także, ale nikt niczego nie powiedział. Moment później zauważyłam na schodach spore plamy krwi. Zaczęłam mieć złe przeczucie.
Gdy po licznych stopniach szliśmy na górę, czułam wzmagającą się wilgoć i zgniliznę, a kiedy jeszcze doszedł nowy smród, rozbolała mnie głowa. Zbierało mi się na wymioty. Sam chyba zauważyła, co się święci i zapytała, czy wszystko w porządku. Nic jej nie odpowiedziałam w obawie, że potraktuję ją ciepłym prysznicem. Na szczęście zanim osiągnęłam punkt kulminacyjny zasłoniłam sobie twarz chustą, i jakoś udało się dotrzeć na szczyt. Co ciekawe, w trakcie naszego wchodzenia, nie usłyszałam żadnego kolejnego hałasu. Być może się wtedy tylko przesłyszałam.
Na samym szczycie schodów znajdowały się drzwi. Te również wyglądały na zamknięte. Te były drewniane i w kilku miejscach pęknięte. James miał już się szykować do kolejnej szarpaniny. Najwidoczniej jedna krwawiąca ręka mu nie wystarczyła. A z opatrunku nadal co jakiś czas kapało. Uderzył w nie raz, upewniając się czy faktycznie są zamknięte. Na nasze szczęście, a zwłaszcza jego, wystarczyło pociągnąć klamkę i same się otworzyły.
Weszliśmy do środka. Przez wielkie szyby, jakby z jakiegoś apartamentowca, rozpościerał się widok na całą okolice. Mimo ciemności która już zapadła, można było dostrzec parę światełek na horyzoncie. Jako, że prawie wszystkie szyby były rozbite, wiatr dał nam się mocno we znaki. Był o dziwo wyjątkowo chłodny. Znacznie chłodniejszy niż wcześniej. Pomyślałam, że być może właśnie to było źródłem wcześniejszego hałasu. Tutaj również wyglądało jakby jakieś tornado przeszło przez całe pomieszczenie. Natomiast nie było tu aż tak zielono jak na dole. Najwidoczniej matka natura potrzebowała więcej czasu żeby wdrapać się na wyższe piętra. Mimo wiatru smród był tu jeszcze większy niż na schodach. Chusta pomagała coraz mniej. W rogu na drugim końcu zauważyłam drzwi do kolejnego pomieszczenia. Najprawdopodobniej właśnie stamtąd ta stacja była kontrolowana w czasach kiedy jeszcze działała.
Początkowo plan był taki żeby gdzieś się w tej stacji przespać. Jednak biorąc pod uwagę wszystko co do tej pory zobaczyliśmy, sytuacja wyglądała kiepsko. To pomieszczenie mieszczące się w rogu, stawało się chyba naszą ostatnią nadzieją.
– Pójdę sprawdzić tamten pokój – rzekłam. – Być może okaże się lepszym miejscem na nocleg.
– Okej! – rzucili Sam z Jamesem.
– Jak chcecie, możecie pójść ze mną. Lub zerknijcie czy czasem tu czegoś ciekawego nie ma.
Zmierzałam w stronę tamtego pomieszczenia. Im byłam bliżej, tym gorsze miałam przeczucie. Smród również się potęgował. Smród również był coraz to intensywniejszy z każdym kolejnym krokiem. W pewnym momencie zahaczyłam o coś butem. Plecak. Nie wyglądał na jakiś stary i odstawał od tego całego otoczenia. Moje obawy związane ze wcześniejszym hałasem, zaczęły jeszcze bardziej mi huczeć w głowie.
– EJ! – krzyknęłam. – Czujność na maksa i broń w pogotowiu. – Słyszałam wcześniejsze opowieści o walkach z tymi różnymi stworami. Ba kilka razy nawet brałam udział. I wiedziałam, że noże, lub nawet maczety, zbytnio się nie sprawdzą. Ale chyba lepsze to, niż nic.
– O co chodzi? – odparła Sam.
– Sama spójrz.
James dalej rozglądał się dookoła gdy Sam podchodziła zerknąć na znaleziony przeze mnie plecak.
– Myślisz, że coś tu może siedzieć? – spytała.
– Nie wiem. Ale ten plecak raczej o niczym dobrym nie świadczy. – No chyba, że ktoś go porzucił, bo nie potrzebował, pomyślałam. Chociaż nie chciało mi się zbytnio w to wierzyć. – A do tego jeszcze ten smród. Coś tu nie gra.
– Mam nadzieję, że nie. Zwłaszcza, że ja jakiegoś konkretniejszego smrodu nie wyczuwam… Jedynie taki sam, lub podobny do tego co wcześniej. Ale przekażę Jamesowi.
– Dobra. Idę dalej. Miejcie się na baczności.
W momencie gdy dotarłam do drzwi pomieszczenia, smród osiągnął taką intensywność, że już miałam wymiotować, ale udało mi się jeszcze jakoś powstrzymać. Na wszelki wypadek zsunęłam chustę z twarzy. Zanim spróbowałam otworzyć drzwi, spojrzałam za siebie. Sam akurat chyba mówiła Jamesowi o tym, o czym jej powiedziałam. James spojrzał na mnie i dał znak, że rozumie. Pociągnęłam klamkę. Te drzwi także okazały się otwarte. Ledwo je uchyliłam, a woń i opary zgnilizny oraz czegoś jeszcze, jakby miedzi, buchnęły prosto na mnie i rozniosły się po całym pomieszczeniu. Sam i James również je poczuli. Trochę ich wygięło. Ja natomiast wyrzygałam wszystko co jadłam dzisiejszego dnia. Oraz całkiem możliwe, że również to co miałam wczoraj na kolację.
Gdy ten szok minął, w pełni otworzyłam drzwi. W środku panowała jaskiniowa ciemność. Poświeciłam na nią latarką i znalazłam właściciela plecaka. Razem z jego kilkoma kompanami. Chyba. Bo były to raczej resztki z tego co z nich zostało. Całe pomieszczenie było umazane czerwienią, jakby ktoś urządzał krwawy pokaz fontann. Różne elementy ciała, lub ciał (trudno określić, czy tego samego właściciela), były porozrzucane po całym pomieszczeniu. Suficie, ścianach, a także na podłodze, niczym galaretki i pulpety w sosie pomidorowym po domowej wojnie na jedzenie. Zauważyłam, że moje buty również zaczęły przesiąkać krwią.
– Co tu się stało!!! – wyrzuciłam z siebie.
Zaczęło mi się znowu robić niedobrze. Usłyszałam, że Sam z Jamesem zbliżają się. Ale usłyszałam wtedy coś jeszcze. Coś innego. Nad sobą. Jakby wyciszony ryk lub miauczenie. I wtedy naszła mnie myśl, że jakoś te ciała musiały się tu dostać, a nie widać żeby poza drzwiami był tu jakiś inny punk wejścia. Może poza kratką wentylacyjną, z której zwisały kawałki jakby kiełbas. No właśnie, kratka. Nie było jej. Sam z Jamesem mieli już wchodzić. Znowu hałas nade mną. Podniosłam odruchowo nóż. Miałam też unieść latarkę, gdy nagle to coś skoczyło. Najwidoczniej chciało mi się wgryźć w głowę, ale na moje szczęście nadziało się na ostrze noża. Najwyraźniej od zbyt wysokiego ciśnienia oraz napływającej krwi, głowa tego potwora eksplodowała. Dookoła trysnęła jego krew, a właściwie coś co w kolorze bardziej przypominało smołę niż krew. Zalała mi całe ubranie i twarz. Ochlapała też Sam i Jamesa, którzy akurat weszli. Za nimi rozległ się kolejny hałas. Tym razem przypomniał ryk rozwścieczonego zwierzęcia.
– Co tu się, się… i co to, to… – próbowała mówić Sam. Była w szoku.
– Szybko, zamykajcie te drzwi! – wykrzyknęłam.
James skoczył do drzwi. W ręce (tej niezranionej) trzymał maczetę. Zaczął brać zamach, tak jakby szykował się do ataku czegoś co miało nadlatywać. Niestety chwyt musiał być zbyt słaby, bo maczeta w ostatniej fazie wyleciała mu z ręki i trafiła Sam. Wbiła się w nią. Stwór doskoczył do Jamesa. Zaczął się nim żywić.
James zaczął się wydzierać.
– Weźcie to ze mnie!! Weźcie to!! WEŹCIE!!
Nim doskoczyłam do Jamesa, krzyki stawały się coraz cichsze. Zamieniały się w szloch. W momencie gdy go łapałam, krew chlustała na wszystkie strony.
– Trzymaj się James!!
Próbowałam trafić tego stwora nożem, ale nie mogłam. Panikowałam. Chwyciłam Jamesa za rękę i zaczęłam przyciągać. Był cały śliski i czerwony. Natomiast ja, jeszcze bardziej przerażona. W pewnym momencie udało mi się go chyba drasnąć, ponieważ stwór odskoczył lub odleciał. Dzięki czemu mogłam wciągnąć Jamesa do środka, po czym zatrzasnęłam drzwi.
– Uff… – wydyszałam – James! Jesteś tam? – spojrzałam na niego. Ale Jamesa już nie było. Twarz miał całą rozdartą jakby był po zbyt bliskim spotkaniu z kosiarką. Tchawicę wyżartą. Już było po nim.
– Evo, co jest!? Hej! Co z Jamesem!?
Próbowała krzyczeć ale z jakiegoś powodu nie mogła. Jej głos był bardzo wyciszony. Chwilę później zrozumiałam dlaczego.
– On… On nie żyje. Przykro mi.
– On… On… Ale… Ale… – bełkotała i krztusiła się.
Zaczęła płakać. Zerknęłam na nią i zrozumiałam, że ona również za długo nie pożyje. Maczeta Jamesa tkwiła dosyć głęboko w jej brzuchu. Mogłam się domyślić, że brzuch który co prawda był zasłonięty bluzą, nie wyglądał już jak wcześniej, a opływał teraz cały krwią. Czerwona plama na bluzie powiększała się z każdą sekundą. W innych okolicznościach może udałoby się Sam jeszcze uratować. Ale z powodu braku jakiegokolwiek sprzętu medycznego oraz sporego dystansu który nas dzielił od domu, szanse na ratunek były marne. Właściwie to ich nie było. Jedyne co było pewne w przypadku Sam, to jej nadchodząca śmierć.
Miałam już jej coś powiedzieć, ale usłyszałam kolejny hałas. Przypomniałam sobie o braku kratki wentylacyjnej. Trzeba będzie ją czymś zasłonić. Szybko powyjmowałam rzeczy ze swojego plecaka, oraz plecaka Jamesa (faktycznie miał zapas papieru toaletowego), i to co mogło się przydać w zapchaniu, nawet jeśli chwilowym, poszło do wentylacji. W tym również papier. Gdy skończyłam, spojrzałam na Sam. Było z nią źle. Strasznie źle. Siedziała, a głowa leciała jej w dół. Wyglądała jakby miała przysypiać na siedząco.
– Sam, trzymasz się?
Próbowała coś odpowiedzieć ale nie mogła. Coraz bardziej kaszlała. Krztusiła się, a właściwie to już dusiła. Zaczęła coś pokazywać, a przynajmniej starała się na tyle ile jeszcze mogła. A prawie nie mogła. Pierw wskazała na siebie, później na Jamesa. Nie miałam pewności o co jej chodzi. No bo raczej nie pokazywała mi tego żeby mnie uświadomić, że zaraz będzie tak samo martwa jak James.
– Nie mów tak. To jeszcze się nie kończy. Wyjdziemy z tego! – powiedziałam – Chociaż w głowie wiedziałam, że to raczej mało prawdopodobne. Mnie może jeszcze by się udało z tego jakoś wyjść. O ile nic by mnie nie zaatakowało. Ale Sam, Sam już raczej nie miała na co liczyć. Chyba, że na jakiś cud. No ale przecież nie powiem jej tego.
Po chwili jednak zrozumiałam, że nie o to jej chodziło.
– Chcesz abym ułożyła cię koło Jamesa? – spytałam.
Odpowiedziała minimalnym kiwnięciem głowy.
I cisza. Odeszła. A ja ją ułożyłam koło Jamesa. A przynajmniej z tego, co z niego zostało. Okazało się, że cały zapas papieru, który tym razem wziął ze sobą, przydałby mu się. Ponieważ wychodziło na to, że prócz wcześniejszego smrodu który nas otaczał, unosił się jakiś dodatkowy. Najwidoczniej James faktycznie się zesrał. Pewnie wtedy jak był pożerany, a może pośmiertnie.
*
Chciałabym napisać, że wydarzył się jakiś cud, że uciekłam, lub ktoś po mnie przyszedł i mnie uratował. Lub, że po prostu potwór, wyglądający jak jakaś upośledzona krzyżówka przedstawiciela kotowatych i nietoperza (o ile to ten sam rodzaj który wcześniej nadział mi się na nóż), sobie poszedł, lub okazał się przyjazny i jest teraz moim zwierzątkiem domowym. Ale nie mogę. Dalej siedzę, w tym samym zakrwawionym i śmierdzącym pomieszczeniu, w którym zginęli Sam i James. Co się okazało, te rolki z papierem przydały się jeszcze do jednego. Pisania. Bo właśnie na nich spisuję te wydarzenia. Próbowałam wcześniej jakoś się stąd wydostać, ale prócz drzwi którymi weszliśmy, oraz kanału wentylacyjnego nic nie ma. Myślałam nawet żeby wyjść tymi drzwiami, spróbować uporać się z tym nadal grasującym stworem i uciec. Ale nie jest on chyba już sam. Słychać coraz więcej uderzeń o różne rzeczy, stuknięcia, ryki. Było nawet drapanie o drzwi. Wszystkie dochodzące z różnych miejsc i różnych odległości. Do tego podróż nocą mogłaby okazać się zgubna. No ale przynajmniej byłaby to jakaś opcja. Jeśli by się nie powiodła to przynajmniej bym umarła na świeżym powietrzu, a nie w smrodzie i zgniliźnie. Jest też szansa, że ktoś się zjawi na ratunek. O ile ta osoba sama nie będzie potrzebowała pomocy. Trzeba było nie okłamywać wtedy tamtego strażnika przy bramie… Co będzie dalej, nie wiem. Najwyżej przyjdzie mi walczyć z nimi wszystkimi. Być może jakimś cudem wyjdę z tego zwycięsko.
Hałasy, zwłaszcza teraz, są coraz głośniejsze. Jakby stwory w jakiś szał wpadły. Zatyczka w wentylacji wytrzymuje chyba coraz mniej. No cóż, pozostaje mi się przygotować na to co nadchodzi. Może kiedyś ktoś to przeczyta, lub sama doniosę to do…
Z góry przepraszam za taki format. Z jakiegoś powodu nie udało mi się wkleić tekstu z MS Worda w należyty sposób.
Wszystko w formacie wygląda okej poza tym, że masz niepotrzebne światło (dodatkowy enter) między akapitami. Powinno się to dać usunąć ręcznie, nie zajmie Ci to dużo czasu, a tekst na tym zyska.
Oraz podejrzewam, że cudzysłów w tytule nie jest potrzebny ;) Zasadniczo z punktu widzenia ortografii/interpunkcji nie powinno go tam być.
A ponieważ jesteś tu nowy, to witaj i łap poradnik survivalu ;) Portal dla żółtodziobów
http://altronapoleone.home.blog
Bardzo dziękuję za komentarz. Spróbowałem to tam poprawić. Mam nadzieję, że teraz już jest lepiej.
Odnośnie tytułu z cudzysłowem, to całkiem możliwe. Nawyk z pisania po angielsku xD
Dziękuję też za poradnik! Na pewno się przyda :D
Myślę, że niekoniecznie z angielskiego, bo w typografii angielskiej też nie dasz cudzysłowu, kiedy tytuł jest tytułem ;) Czyli na górze tekstu. Cudzysłów lub kursywę, lub w sumie dowolne inne wyróżnienie, byle konsekwentnie, dajesz wtedy, kiedy przytaczas tytuł w innym tekście:
– To jest cytat z “Hrabiego Monte Christo” [tu skądinąd bez wyróżnienia czytelnik mógłby uważać, że chodzi o osobę]
– Koniecznie przeczytaj Wehikuł czasu.
– Czytałem wczoraj ‘Panią Bovary’ [forma cudzysłowu rzadziej stosowana w typografii polskiej; po prawdzie w niej pierwszy cudzysłów, niezależnie od typu, powinien być na dole, ale w tym edytorze nie da się tego osiągnąć]
I tak dalej
http://altronapoleone.home.blog
Rozumiem. Przy pisaniu po angielsku (przynajmniej bardziej nazwijmy to ‘oficjalnych’ tekstów – artykuły prawnicze, itp) to właśnie ten cudzysłów pojedynczy górny z obu stron, jest bardziej powszechny. Ogólnie chyba z tego co się orientuję, to używają tylko tych górnych – czy to podwójnych, czy pojedynczych.
Tak czy siak, będę musiał się przestawić i tyle.
Dziękuję za wskazówki!!
Tak, po angielsku najpowszechniejszy jest cudzysłów pojedynczy górny, ale jednak kiedy piszę artykuły naukowe po angielsku, to nie daję na górze tytułu w cudzysłowie, bo chyba żadna (w żadnym języku) norma typograficzna tego nie przewiduje, i w druku ukazuje się też bez cudzysłowu ;) A w dyskutowanym przypadku chodziło o ujęcie tytułu opowiadania w cudzysłów :)
http://altronapoleone.home.blog
[Wrzucam to na razie jako osobny komentarz, potem połączę z poprzednim, ale na wypadek, gdybyś na poprzedni zdążył zajrzeć, żeby się gwiazdka zapaliła].
Dobra, podyskutowaliśmy sobie o cudzysłowach, a teraz będzie o tekście. Przykro mi to powiedzieć, bo nie chciałabym Cię zniechęcić, ale nie jest dobrze. Prawdę mówiąc, czuję się nieco zbita z pantałyku, bo po odpowiedziach w kwestii cudzysłowów sądziłabym, że jesteś człowiekiem dorosłym, a tekst, prawdę mówiąc, sprawia wrażenie napisanego przez co najwyżej piętnastolatka.
Fabuła jest szczątkowa, przewidywalna, nieoryginalna; pomysł na postapo bardzo taki sobie – to wszystko już było przede wszystkim w mnóstwie zazwyczaj niezbyt dobrych filmów… Na dodatek średnio się kupy trzyma, bo niby coś tam już minęło i asfaltowe drogi porosła trawa, ale bohaterowie znają się od przed apokalipsą, mimo że sprawiają wrażenie nastolatków, a co najwyżej dwudziestolatków. Na to, żeby asfaltowe drogi się rozpadły i porosła je trawa, trzeba sporo lat, no więc tu całkowicie odpadłam – na chronologii postapo. Bohaterowie też zachowują się jakby nie wiedzieli, co się na świecie działo, wydarzyło – jak grupa głupich nastolatków na urbeksie. I zaskakuje ich coś, co straszyło ludzkość do niedawna? Nie wiedzą o tym? A podobno znają się od przed katastrofą, więc przeżyli katastrofę…
Sami bohaterowie kompletnie papierowi.
Ale najgorszy jest sposób, w jaki to opowiadasz. Nawet skrajnie nieoryginalną fabułę można opowiedzieć tak, że dech zapiera, a człowiek się boi. Tu natomiast mamy wyłącznie relacjonowanie akcji i infodumpy. Cały pierwszy “rozdzialik” jest jednym wielkim infodumpem, bo nawet nie ekspozycją. Wszystkie podane tam informacje mógłbyś wpleść w fabułę i akcję, podawać je stopniowo, budować za ich pomocą nastrój grozy. Bo grozy nie ma tu ani na lekarstwo – głównie z powodu sposobu, w jaki wszystko opowiedziałeś.
Na dodatek wykonanie bardzo kuleje. Przede wszystkim tragiczna interpunkcja (poniżej wypisałam tylko część błędów w tym względzie), po drugie stylistycznie też mocno niezgrabnie. Trochę powtórzeń i zaimkozy, ale to akurat umiarkowanie.
Nie desperuj, ale jeśli chcesz pisać, to przed Tobą długa droga…
Skąd się wzięły[+,] nadal do końca nie wiadomo.
mix tych chorób
Mieszanka, zespół, połączenie itd. “Mix” (raczej zresztą miks) to słowo bardzo potoczne i nie pasuje do narracji. Gdybyś ją mocno wystylizował na młodzieżową gawędę, proszę bardzo, ale tego tu nie ma.
W przypadku psów[-,] jeden mógł zostać obdarzony skrzydłami, natomiast inny
, zamiast owych skrzydełmógł się przeistoczyć w wilkołaka z ogonem węża. Z racjitychodmiennych form mutacji[-,] ludziom ciężej było się dostosować i radzić z owymi kreaturami. W rezultacie[-,] większość ludzkości nie przetrwała.
Cały ten fragment stylistycznie jest słaby, pomijając infodumpowość i naiwność
Natomiast[-,] im dłużej zwierzakowe potwory atakowały i wypleniały cywilizację
Wypleniały nie jest tu dobrym czasownikiem
Z kolei inne[-,] były likwidowane przez ludzi[+,] którzy przetrwali. Obecnie praktycznie ich już nie ma. Mimo to[-,] od czasu do czasu nadal można na nie natrafić.
I tu już mamy pewność, że bohaterowie na nie natrafią i diabli biorą całe napięcie…
Odbiegając trochę od tematu, to gdyby tak pomyśleć, to fakt, że jest teraz mniej ludzi na świecie[+] może nawet jest i na plus. Przynajmniej nie trzeba aż tak się zamartwiać spalinami i związanymi z nimi zanieczyszczeniami[-,] oraz [raczej: ani] tym, że lada chwila rozpuszczą się lodowce i zaleją całą Ziemię. Ba, nawet jedzenie nie będzie musiało być produkowane masowo, jak to było
dotychczasprzed atakiemtychstworów. Hmm… może i nawet będzie zdrowsze. Kolejnym pozytywem może być nawet to, że nie będzie trzeba przez jakiś czas szukać kolejnej planety do osiedlenia się. No bo w końcu zbyt duża populacja nam nie grozi. Poza tym i tak większość łebskich osób[+,]co miałaktóre miały takie plany, została już dawno pożarta. A to pech. To co się wydarzyło nie podlega dyskusji,
A ten kawałek to tak ni z gruszki, ni z pietruszki… Niby końcówka sugeruje, że to może mówić narratorka, ale w tym miejscu to irytująca wstawka sprawiająca wrażenie autorskiej. Takie właśnie teksty miałyby więcej sensu, gdybyś nie pisał infodumpu na początku, ale scharakteryzował przez nie bohaterkę.
OD TEGO MIEJSCA ŁAPANKA WYRYWKOWO
miejsca[+,] które wcześnie nie były dostępne
To już chyba niedbalstwo? W szkole akurat tłuką do głowy przecinek przed zaimkami “który”
Czy to w domach, przyczepach[-,] lub namiotach.
Evo[+,] gdzie się wybieracie?
O przecinkach i wołaczach też chyba uczą?
Gdybym
faktyczniemu powiedziała,gdziedokąd naprawdę idziemy, nie puściłby nas.
Nie chodzi o to, żeby ona mu rzeczywiście odpowiedziała, ale o powiedzenie prawdy.
– Nie, chyba jeszcze tylko kawałek[-.] – odpowiedziałam[+,]
– Cchociaż pierwszy raz zapuszczałam się w te tereny i nie byłam pewna czy na pewno. – Jeśli ufać mapie.
Znajdź sobie, choćby przez mój poradnik, link do reguł zapisu dialogów, bo jest bardzo źle (nie zaznaczałam wszystkiego). Na dodatek układ półpauz sugeruje, że “Chociaż…” to wypowiedź, a nie didaskalium.
Dobrze by było dotrzeć do tej stacji zanim
coślunie,
Z jakiegoś powodu zdecydowaliśmy się wyruszyć tam po południu. Głównie kierowaliśmy się tam drogami asfaltowymi
– Wygląda na to, że już jesteśmy blisko[-.] – powiedziała Sam.
– Na to wygląda[-.] – odpowiedziałam.
wzięliśmy ze sobą prócz noży jeszcze tamtą maczetę
Dlaczego “tamtą”? W sumie w ogóle zaimek zbędny.
Mimo[-,] że nie zabraliśmy ze sobą apteczki ani bandaża, udało się nam zawinąć
tąranę koszulką Sam. Pierw próbowała ją rozerwać, ale ostatecznie rozcięła kawałek nożem.
Jeśli już, to “tę”, ale zaimek zbędny.
“Pierw” brzmi bardzo archaicznie. Całe zdanie niezgrabne.
Podczas gGdy wchodziliśmy na górę, ilość mijanych stopni połączona teraz już nie tylko z wilgocią i zgnilizną, a smrodem, zaczęła źle działać mi na głowę.
Liczba, nie ilość. Plus coś tu się w tym zdaniu poplątało – może “w połączeniu”?
Mogłam się domyślić, że brzuch[+,] który co prawda był zasłonięty bluzą, nie wyglądał już jak wcześniej, a opływał teraz cały krwią. Czerwona plama na bluzie powiększała się z każdą sekundą. W innych okolicznościach może i by się udało ją jeszcze uratować. Ale brak jakiegokolwiek sprzętu medycznego{-,] oraz spory dystans dzielący nas od domu[-,] źle prognozował.
To jest dość kuriozalny fragment, bo sprawia wrażenie żartobliwego, co nie pasuje, ale podejrzewam, że nie było zamiarem wywołać taką reakcję. Z wskazywaniem wszystkich błędów interpunkcyjnych i składniowych w tym kawałku poddaję się, bo tu nic się kupy nie trzyma.
Lub, że po prostu[-,] potwór, wyglądający jak jakaś upośledzona krzyżówka przedstawiciela kotowatych i nietoperza (o ile to ten sam rodzaj który wcześniej nadział mi się na nóż), sobie poszła, lub okazała się przyjazna i jest teraz moim zwierzątkiem domowym.
Poszedł i okazał się, bo podmiotem jest potwór, a nie krzyżówka.
Hałasy, zwłaszcza teraz, są coraz głośniejsze. Jakby w jakiś szał wpadły.
Hałasy wpadły w szał?
http://altronapoleone.home.blog
Kolejne bardzo dziękuję będzie niewystarczające. Jestem ogromnie wdzięczny za ten komentarz i poświęcony czas. Postaram się powprowadzać te poprawki w wolnej chwili, a przede wszystkim wyciągnąć z nich jakieś wnioski na przyszłość!
Nie chciałbym się w żaden sposób usprawiedliwiać, ani tłumaczyć, natomiast z tym tekstem będącym napisanym ‘przez co najwyżej piętnastolatka’, to poniekąd by się zgadzało. Formalną edukację w Polsce kończyłem przed ukończeniem piętnastu lat, po czym resztę odbywałem za granicą (w języku angielskim). Więc te wszystkie aspekty stricte językowe (nie licząc fabuły, postaci, itp – bo fakt, powinny być lepsze), nie za dobrze mogą wyglądać. Tylko tak jak napisałem na początku, nie próbuję się tym usprawiedliwiać/tłumaczyć. Jest jak jest i będę musiał się z tym poprawić.
Odnośnie poradnika, a właściwie -ów (na przykład tego dotyczącego reguł zapisu dialogów), to znalazłem takie – https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842843. Czy to o to chodziło?
Jeszcze raz Dziękuję!! :D
Hej, kamień z serca, że tak zareagowałeś :)
Pro tip: pisz w przedmowach o tym, że jesteś native speakerem na obczyźnie, bo to nastawi ludzi od razu lepiej do kwestii językowych.
No i to rzeczywiście tłumaczy np. kwestię interpunkcji, tej przecinkowej, bo stawiasz je rzeczywiście bardziej jak po angielsku, gdzie jest to znacznie bardziej uznaniowe i wynika z intonacji, podczas gdy po polsku istnieją reguły i np. grupy podmiotu nie oddzielamy od grupy orzeczenia przecinkiem, co po angielsku jest dość powszechne.
Skądinąd możesz też skorzystać na przyszłość z “instytucji” bety, prosząc ludzi głównie właśnie o łapanki językowe, skoro musisz to poćwiczyć :)
http://altronapoleone.home.blog
Pewnie! W końcu była to krytyka, a w dodatku konstruktywna. Miło było zobaczyć gdzie popełniam błędy + dostać różne wskazówki :)
Przy kolejnych ‘publikacjach’, na pewno skorzystam z tego pro tipu. Z betalisty myślę, że również :D
Jeszcze raz DZIĘKI!!
W pełni zgadzam się ze zdaniem Drakainy i podpisuję się pod jej wypowiedzią, a od siebie dodaję łapankę.
Mam nadzieję, Patichudy, że Twoje przyszłe opowiadania okażą się ciekawsze i będą zdecydowanie lepiej napisane.
Natomiast mieszanka tych chorób zamiast osłabiać lub uśmiercać owe zwierzęta (tak jakby to było w przypadku większości innych chorób), dawał im sił oraz mutował je w krwiożercze bestie. → > Piszesz o mieszance, która jest rodzaju żeńskiego, więc: …dawała im sił oraz mutowała w krwiożercze bestie.
Inne, dodatkowe cechy lub elementy ciała których wcześniej nie miała i nie powinna mieć. → Inne, dodatkowe cechy lub elementy ciała, których wcześniej nie miały i nie powinny mieć.
…ludziom ciężej było się dostosować… → …ludziom trudniej było się dostosować…
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html
Natomiast im dłużej zwierzakowe potwory atakowały i wybijały cywilizację… → Czy można atakować i wybijać cywilizację?
Proponuję: Natomiast im dłużej zwierzęce potwory atakowały i wybijały ludzi…
…ich również coraz mniej zostawało. Stało się tak, ponieważ przez coraz mniejszą ilość… → Powtórzenia.
…może nawet jest i na plus. → …może nawet jest na plus.
Hmm… może i nawet będzie zdrowsze. → Hmm… może nawet będzie zdrowsze.
Właściwie to sporo miejsc jest teraz opuszczonych. Kolejny plus tego wszystkiego. Można pozwiedzać miejsca… → Powtórzenie.
Proponuję w ostatnim zdaniu: Można pozwiedzać obiekty…
Wyruszyliśmy bezpośrednio z miasteczka w którym obecnie mieszkamy. Mieszka tam… → Powtórzenie.
Może w pierwszym zdaniu wystarczy: Wyruszyliśmy bezpośrednio z naszego miasteczka.
…a to w sumie i tak nadto. Jako, że sytuacja… → …a to w sumie i tak nadto, jako że sytuacja…
– Evo, gdzie się wybieracie? – rzekł jeden ze stróżów… → – Evo, dokąd się wybieracie? – zapytał jeden ze stróżów…
Choć zdaję sobie sprawę, że stróż nie musi mówić poprawnie.
– A niedaleko. Za niedługo powinniśmy wrócić – skłamałam. → – A niedaleko. Niedługo powinniśmy wrócić – skłamałam.
…w trakcie tej całej pseudo apokalipsy. → …w trakcie tej całej pseudoapokalipsy.
Od ostatniego czasu są nierozłączni. → Od ostatniego czasu, czyli od kiedy? Kiedy był ostatni czas?
Proponuję: Ostatnio są nierozłączni.
Co w przypadku takich wypraw jak ta na którą teraz zmierzamy nie do końca jest pomocne. → Są w drodze od kilku godzin, więc nie zmierzają na wyprawę, ale w niej uczestniczą.
Proponuję: Co w przypadku wypraw takich jak ta, nie do końca jest najlepsze.
Zamiast słuchać skarg lub uwag tylko od Sam, muszę teraz znosić je również od Jamesa. → A może: Zamiast znosić skargi i uwagi Sam, muszę teraz wysłuchiwać również Jamesa.
…plecaczek, który mieścił mniej jak plastikowy worek z marketu. → …plecaczek, który mieścił mniej niż plastikowy worek z marketu.
'Dobrze', bo właściwie to nie wiadomo… → „Dobrze”, bo właściwie to nie wiadomo…
Tak to niby ma jeszcze plecach… → Pewnie miało być: Tak to niby ma jeszcze plecak…
No chyba, że wyjątkowo zabrał… → No, chyba że wyjątkowo zabrał…
https://bezbledu.pl/czy-zawsze-przed-ze-stawiamy-przecinek,2,28.htm
…luźne jeansowe spodnie… → …luźne dżinsowe spodnie…
Używamy pisowni spolszczonej.
Głównie zmierzaliśmy do naszego celu drogami asfaltowymi… → Zbędny zaimek – czy zmierzaliby do cudzego celu?
Kilka razy musieliśmy wejść w ich głąb i przejść drogami gruntowymi… → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: Kilka razy musieliśmy wejść w głąb i maszerować drogami gruntowymi…
…do stacji nadawczej). Jako, że owa stacja… → …do stacji nadawczej), jako że owa stacja…
…im byliśmy bliżej celu naszej wyprawy… → Zbędny zaimek.
…tym coraz więcej chmur napływało nad naszymi głowami . → …tym więcej chmur napływało nad nasze głowy.
Dobrze by było dotrzeć do tej stacji zanim lunie, pomyślałam gdy zaczęło się robić jeszcze ciemniej. → A może: Dobrze by było dotrzeć do tej stacji zanim lunie – pomyślałam, gdy zaczęło się robić jeszcze ciemniej.
Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.
…Szmer w trawie… → Szmer w trawie…
Skoro rozpoczynasz zdanie wielką literą, wielokropek jest zbędny.
Za SJP PWN: wielokropek «znak interpunkcyjny złożony z trzech kropek następujących po sobie, oznaczający przerwanie toku mowy lub niedomówienie»
– Trzymajmy się blisko. – rzekłam. → Zbędna kropka po wypowiedzi.
Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.
– I bardzo dobrze. Sam pewnie będzie ci wdzięczna – Tak jak i pewnie twoje galoty, pomyślałam. → – I bardzo dobrze. Sam pewnie będzie ci wdzięczna.
Tak jak i pewnie twoje galoty – pomyślałam.
Powietrze z lekko świeżego i dusznego, które towarzyszyło nam przez większość drogi, zamieniło się w nieco chłodniejsze. A w powietrzu zaczęły krążyć nuty świeżo ściętych liści i gałęzi. → Powtórzenia.
Czy świeże powietrze może być duszne?
Proponuję: Powietrze, do tej pory dość rześkie, stało się w nieco chłodniejsze. Zaczęła w nim krążyć woń świeżo ściętych liści i gałęzi.
Znajdowała się tam pseudo wieżyczka… → Znajdowała się tam pseudowieżyczka…
…cała obrośnięta mchem i innymi zielskami. → Obawiam się, że mech nie jest zielskiem.
Proponuję: …cała porośnięta mchem i różnym zielskiem.
Na nasze szczęście otwarta. Dzięki czemu… → Na nasze szczęście otwarta, dzięki czemu…
– To co idziemy? – powiedziałam. → – To co, idziemy? – zapytałam.
Do obu, ale głównie do Jamesa, jako, że wiedziałam … → Eva zwraca się do dziewczyny i chłopaka, więc: Do obojga, ale głównie do Jamesa, jako że wiedziałam…
Zwróciłaby się do obu, gdyby mówiła do dwóch mężczyzn.
– Dobrze Evo. – rzekła Sam. → Zbędna kropka po wypowiedzi.
Po chwili dotarliśmy do drzwi wejściowych. Pokrytych w większości mchem… → Po chwili dotarliśmy do drzwi wejściowych, pokrytych w większości mchem…
– Możesz. Chociaż wątpię aby to coś dało. Ale kto wie. – po chwili pomyślałam, że mogłam tego nie mówić. → Rozważania narratora nie są narracją.
– Możesz. Chociaż wątpię, aby to coś dało. Ale kto wie.
Po chwili pomyślałam, że mogłam tego nie mówić.
Jeszcze coś sobie zrobi i kolejnej serii marudzenia będzie trzeba wysłuchiwać. → Dość koślawe zdanie.
Proponuję: Jeszcze coś sobie zrobi i trzeba będzie wysłuchiwać kolejnej serii marudzenia.
Jeśli by uderzyć kilka razy… → Jeśliby uderzyć kilka razy…
Obie buchnęliśmy śmiechem. → Piszesz o kobietach, więc: Obie buchnęłyśmy śmiechem.
TRZASK. Pękła klamka. → Dlaczego wielkie litery.
A może wystarczy wykrzyknik: Trzask! Pękła klamka.
Aż do momentu gdy Sam nie włożyła na siebie bluzy. → Aż do momentu gdy Sam włożyła na siebie bluzę.
…przez prowizoryczny bandaż na ręce Jamesa. → Raczej: …przez prowizoryczny opatrunek na ręce Jamesa.
No chyba, że gdzieś znajdziemy jakiś włącznik i jakimś cudem… → Powtórzenie.
Proponuję: No, chyba że gdzieś znajdziemy włącznik i jakimś cudem…
– Wątpliwe, patrząc po stanie tego pomieszczenia. → – Wątpliwe, patrząc na stan tego pomieszczenia.
Patrzymy na coś, nie po czymś.
Ściany dookoła były obdarte… → Z czego obdarte?
Proponuję: Ściany były obdarte z tapet… Lub: Ściany były zniszczone…
…w niektórych miejscach usmarowane jakimiś ciemnymi kolorami. → Obawiam się, że kolorami niczego się nie usmaruje.
Proponuję: …w niektórych miejscach były usmarowane/ umazane czymś ciemnym.
…zauważyłam spore plamy krwi na różnych stopniach schodów. → …zauważyłam na schodach spore plamy krwi.
Nie wydaje mi się, aby schody miały różne stopnie.
Gdy wchodziliśmy na górę, ilość mijanych stopni w połączeniu nie tylko z wilgocią i zgnilizną, ale także nowym smrodem, zaczęła źle działać mi na głowę. → Masło maślane – czy mogli wchodzić na dół? Co to znaczy, że coś źle działa na głowę?
Proponuję: Gdy po licznych stopniach szliśmy na górę, czułam wzmagającą się wilgoć i zgniliznę, a kiedy jeszcze doszedł nowy smród, rozbolała mnie głowa.
Sam chyba zauważyła co się święci i zapytała mnie czy wszystko w porządku. → Zbędny zaimek – wiadomo, kogo pyta.
Wystarczy: Sam chyba zauważyła, co się święci i zapytała, czy wszystko w porządku.
Niczego jej nie odpowiedziałam w obawie, że zaserwuję jej ciepły prysznic. → Czy oba zaimki są konieczne? Nie wydaje mi się, aby można komuś zaserwować prysznic.
Proponuję: Nic nie odpowiedziałam, obawiając się, że potraktuję ją ciepłym prysznicem.
Tym razem były drewniane i w kilku miejscach widać było pęknięcia. → Czy to znaczy, że innym razem drzwi nie były drewniane? Powtórzenie.
Proponuję: Te były drewniane i w kilku miejscach pęknięte.
…wystarczyło pociągnąć za klamkę i same się otworzyły. → …wystarczyło pociągnąć/ nacisnąć klamkę i same się otworzyły.
…wiatr dał nam mocno popalić. → A może: …wiatr dawał nam się mocno we znaki.
Mimo, że wiatr co chwilę przywiewał, to tutaj smród był jeszcze większy niż na schodach. → Co wiatr przywiewał?
Proponuję: Mimo wiatru smród był tu jeszcze większy niż na schodach.
– Być może okaże się lepszym miejscem do rozbicia naszego sprzętu niż tu. → Jaki sprzęt rozbija się w pomieszczeniu?
Proponuję: – Być może okaże się lepszym miejscem na nocleg.
Im byłam bliżej, tym miałam coraz to gorsze przeczucie. Smród również był coraz to intensywniejszy z każdym kolejnym krokiem. → Powtórzenia. Czy można stawiać kroki nie po kolei?
Proponuję: Im byłam bliżej, tym gorsze miałam przeczucie. Smród również się potęgował.
– Czujność na maxa i broń w pogotowiu. → – Czujność na maksa i broń w pogotowiu.
Używamy pisowni spolszczonej.
Trzymajcie się na baczności. → Miejcie się na baczności.
Mieć się na baczności to związek frazeologiczny, czyli ustabilizowane w danym języku połączenie wyrazów, którego znaczenie nie wynika ze znaczeń tych wyrazów. Nie korygujemy go, nie dostosowujemy do współczesnych norm językowych ani nie adaptujemy do aktualnych potrzeb piszącego/ mówiącego.
…smród osiągnął taki poziom… → A może: …smród osiągnął taką intensywność…
…już miałam wymiotować. Ale udało mi się jeszcze jakoś powstrzymać. → …już miałam wymiotować, ale udało mi się jeszcze jakoś powstrzymać.
Na wszelki wypadek zsunęłam chustę z buzi. → Raczej: Na wszelki wypadek zsunęłam chustę z twarzy.
Buzie mają dzieci.
W jego oczach malował się strach. → Widziała to w ciemności?
Pociągnęłam za klamkę. → Pociągnęłam klamkę.
(ciężko określić, czy tego samego właściciela) → (trudno określić, czy tego samego właściciela)
– CO TU SIĘ STAŁO!!! – wyrzuciłam z siebie. → Czy Eva umie mówić wielkimi literami? Wystarczą trzy wykrzykniki, aby podkreślić, że krzyknęła.
Usłyszałam, że Sam z Jamesem zbliżają się za mną i było słychać ich kroki. → Zbędne powtórzenie – skoro słyszała, że się zbliżają, słyszała także ich kroki.
Wystarczy: Usłyszałam, że Sam z Jamesem zbliżają się.
Jakby wyciszony ryk lub miałczenie. → Jakby wyciszony ryk lub miauczenie.
Sprawdź znaczenie słów miałczeć i miauczeć.
Podniosłam odruchowo nóż do góry. → Masło maślane – czy mogła podnieść nóż do dołu?
Wystarczy: Podniosłam odruchowo nóż.
Najwidoczniej chciało mi się wgryźć w głowę. Ale na moje szczęście… → Najwidoczniej chciało mi się wgryźć w głowę, ale na moje szczęście…
W ręce (tej niezranionej, oraz jego gorszej) trzymał maczetę. → Co to znaczy, że ręka jest gorsza?
…maczeta w ostatniej fazie wyleciała mu z ręki i poleciała prosto na Sam. → Brzmi to nie najlepiej.
Proponuję: …maczeta w ostatniej fazie wyleciała mu z ręki i trafiła Sam.
…oraz sporego dystansu który nas dzielił do domu… → …oraz sporego dystansu, który nas dzielił od domu…
Jedyne co było pewne w przypadku Sam, to jej nadchodzącą śmierć. → Literówka.
Mi może jeszcze by się udało… → Mnie może jeszcze by się udało…
A przynajmniej z tego co z niego zostało. → A przynajmniej tego, co z niego zostało.
…cały zapas papieru co tym razem ze sobą wziął, by mu się przydał. → …cały zapas papieru, który tym razem wziął ze sobą, przydałby mu się.
…w tym samym krwawym i śmierdzącym pomieszczeniu, gdzie Sam z Jamesem zginęli. → …w tym samym zakrwawionym i śmierdzącym pomieszczeniu, w którym zginęli Sam i James.
…lub sama doniosę to do … → Zbędna spacja przed wielokropkiem.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Tak nawiasem mówiąc, przyszło mi do głowy, że z samego pomysłu można by wycisnąć coś całkiem fajnego, gdybyś poszedł w coś zupełnie innego: np. taki właśnie rodzaj urbeksu że główna bohaterka oprowadza nielegalnie (np. pracuje w parku i robi to po godzinach) żądnych wrażeń ludzi po niebezpiecznych miejscach i sama sobie nie do końca zdaje sprawę, że tam naprawdę może być niebezpiecznie. Na to byłoby lepiej, gdyby bohaterowie byli urodzeni już po apokalipsie, choć niekoniecznie. Albo wręcz przeciwnie: wycieczki są legalne, ale wycieczkowicze mają jakieś niecne zamiary. Czy coś w ten deseń, scenariuszy jest mnóstwo. W każdym razie jakieś tego rodzaju rozwiązanie, kiedy ktoś z bohaterów jest niejednoznaczny i cała sytuacja jest niejednoznaczna, a napięcia między bohaterami realne.
Może spróbujesz napisać drugą wersję takiego postapo świata i nawet podobnych bohaterów, ale dasz im więcej życia i ciekawsze motywacje? To może być niezłe ćwiczenie, bo szkielet już masz, tylko teraz warto by go obudować porządnym literackim mięchem.
http://altronapoleone.home.blog
Regulatorzy, jestem bardzo wdzięczny za łapankę! Postaram się wprowadzić poprawki najszybciej jak będę mógł. A odnośnie opowiadań, to również mam nadzieję, że będą w przyszłości lepsze. To tutaj to było właściwie moją pierwszą ‘skończoną’ próbą w pisaniu jakichkolwiek opowiadań (nie licząc czasów ‘szkolnych’). Kolejne wrzuciłem na betę. Myślę, że wypadło lepiej, ale na pewno jeszcze długa droga przede mną.
Drakaina, faktycznie pomysł jako tako jest. Sama ta historyjka urodziła się w sumie we śnie i tam to bardziej podchodziła pod taki urbeks. Być może spróbuję jeszcze nad tym popracować i skleić coś lepszego.
Dziękuję za wasze komentarze!!
Patichudy, bardzo się ciesze, ze uznałeś uwagi za przydatne. Życzę powodzenia w dalszej pracy twórczej. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Udało mi się powprowadzać poprawki. Jeszcze raz bardzo dziękuję Regulatorzy za poświęcony czas i ‘prześwietlenie’ tego tekstu (a mało tego nie było)!! :D Również dziękuję za różne odnośniki/linki. Na pewno z nich skorzystam! :)
Ogromnie mi miło, że mogłam się przydać. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Wtem dyżurny!
– Nie, chyba jeszcze tylko kawałek – odpowiedziałam, chociaż pierwszy raz zapuszczałam się w te tereny i nie byłam pewna czy na pewno. –
Powyższe trochę niefortunne.
Ale podobno już znał się z Sam przed tym wszystkim. Wygląda na to, że się lubią. O ile można to jeszcze tak nazwać. Ostatnio są nierozłączni. Co w przypadku wypraw takich jak ta, nie do końca jest najlepsze.
Sporo krótkich zdań, czyta się to mało płynnie. Dałoby się ten ustęp też jak dla mnie skrócić.
Ustęp o ubraniach Jamesa jak dla mnie absolutnie do skrócenia.
Głównie zmierzaliśmy do celu drogami asfaltowymi, które teraz były w większości poprzemieniane w trawiaste.
Zgrzyta mi to zdanie, bo szyk od przysłówka, powtórzenie głównie/w większości, do tego dziwne jest to użycie określenia, żeby je w drugim członie zdania zanegować. To nie są duże sprawy, ale wszystko razem prowadzi jak dla mnie do trudnego do przyswojenia zdania.
Po bokach przez większość drogi towarzyszyły nam lasy.
Lekki zgrzyt.
Kilka razy musieliśmy wejść w głąb i maszerować drogami gruntowymi (również podczas ostatniej prostej do stacji nadawczej), jako że owa stacja jest dosyć daleko od miasteczka w którym mieszkamy, to nawet już w tym ciepłym lipcowym dniu zaczęło się ściemniać.
Długie i rozjeżdżające się zdanie.
Postać Jamesa sprawia wrażenie wręcz przerysowanej. Do tego przeładowanie motywem zanieczyszczania ubrań :)
Przez kolejne kilka minut przebijaliśmy się przez gęste zarośla.
Powyżej powtórzenie. Do przemyślenia.
“Pseudowieżyczka” mnie konfunduje… Czemu pseudo?
– To co PRZECINEK idziemy? – zapytałam.
Gdy już szliśmy w stronę głównego wejścia stacji nadawczej, słońce praktycznie zaszło, a chmur nagromadziło się tyle, że miało się wrażenie PRZECINEK jakby to już była noc.
Zapach świeżo ściętych liści i krzewów, BEZ PRZECINKA zaczął przemieniać się w zapach wilgoci, zgnilizny, i czegoś jeszcze.
Ok, na razie przerwę łapankę, bo od tego momentu zaczyna być bardziej płynnie, a zgrzytów jest mniej.
Ogólne refleksje:
Tworzysz ciekawy klimat. Dialogi pisane są nieźle, takoż akcja. Niestety monologi bohaterki zgrzytają – mam wrażenie, że nie do końca czujesz, jak różne informacje ułożyć w zdania. Czasem de facto jedna informacja rozkłada się na kilka zdań, czasem w jednym zdaniu mamy przeładowanie.
O narratorce nie wiemy prawie nic, więc trudno się z nią jakoś bardziej zżyć. Skąd on się tam wzięła, jaką rolę ma w tym świecie, czy ten świat ją akceptuje (np. jej zamiłowanie do chodzenia – przecież to marnowanie czasu, itp.)
Niektóre kwestie dialogowe sprawiają wrażenie napisanych pod czytelnika, bo stwierdzają rzeczy absolutnie oczywiste w danej sytuacji.
Co ciekawe, w trakcie naszego wchodzenia, nie usłyszałam żadnego kolejnego hałasu. Być może się wtedy tylko przesłyszałam.
żadnego więcej?
Na samym szczycie schodów znajdowały się drzwi. Te również wyglądały na zamknięte. Te były drewniane i w kilku miejscach pęknięte.
Powtórzenie i “te” niezbyt dobrze otwiera zdanie.
To pomieszczenie mieszczące się w rogu, BEZ PRZECINKA stawało się chyba naszą ostatnią nadzieją.
Smród również się potęgował. Smród również był coraz to intensywniejszy z każdym kolejnym krokiem.
Jakby stwory w jakiś szał wpadły.
Szyk – polecam do zmiany.
facebook.com/tadzisiejszamlodziez