
“Największą wadą ludzkości jest niezdolność człowieka do zrozumienia funkcji wykładniczej”
~ Albert A. Bartlett, fizyk
Ilustracja mojego autorstwa.
“Największą wadą ludzkości jest niezdolność człowieka do zrozumienia funkcji wykładniczej”
~ Albert A. Bartlett, fizyk
Ilustracja mojego autorstwa.
– Spójrz na to, moja pani. Znalezisko z jaskini Eli-miin.
Na postumencie tuż przed cesarzową Kanjirą stała misa pełna dymiącego, mieniącego się odcieniami fioletu płynu.
– Co to jest? – zapytała słodkim, ciepłym głosem.
Odkrywca Nejtri uśmiechnął się tylko i wskazał dłonią puchar obok misy, cały skąpany w oparach.
Chwila zawahania. Chłodny dym i jeszcze zimniejsze srebro. Naczynie wędrujące do pięknych ust.
Siarczysty mróz spłynął przełykiem cesarzowej. Odruch nakazywał wszystko zwrócić, lecz dla Kanjiry to byłoby zbyt upokarzające. Wytrwała krótką mękę i mgnienie oka później nieprzyjemne wrażenia zwyczajnie zniknęły. Teraz nasycała ją energia, witalność rozlewała się po całym korpusie, uderzała do kończyn i do głowy. Tak wiele wewnętrznej siły nie rozpierało jej nawet wtedy, gdy po raz pierwszy zasiadła na tronie przed tłumem poddanych bijących pokłony.
Spojrzała na pusty puchar, nadal trzymany w ręce. Srebrzysty połysk ustąpił miejsca czerwieni; płynny metal zatańczył nad dłonią Kanjiry i uformował się w krótki sztylet.
Dzięki tej mocy kłaniać będzie się jej nie tylko cesarstwo, lecz cały świat.
Obróciła ostygły sztylet kilka razy w palcach, po czym wręczyła go Nejtriemu.
– Weź. Niech to będzie znak nowej epoki. – Na jej twarzy zakwitł wyraz szczerego zadowolenia. – Szukajcie tej substancji wszędzie, gdzie się da. Nadaliście już jej nazwę?
– Nie, moja pani. Chcieliśmy, by ten zaszczyt przypadł tobie – odparł skromie odkrywca.
– Zatem niech będzie ren-raam. Płynna potęga.
***
Wultf spoglądał na zmasakrowane ciała żołnierzy. Rozchlastane, jakby puszczono ich bezbronnych między rzędy szermierzy tnących z największą zaciętością. Jakby ich pancerze były tylko lichymi szatami.
Dłonie Wultfa zadrżały w trwodze przed potęgą cesarstwa Jijiruu.
– Jak liczne były siły wroga w tym starciu?
– Je-jedna – wyjąkał żołdak z pokiereszowaną twarzą, jeden z niewielu ocalałych.
– Co „jedna”? – Wultf otworzył usta ze zdziwienia.
– Je-je-jedna os-osoba. – Wojak szczękał zębami, przytłoczony wspomnieniami z bitwy. – Sa-sama Kan-ji-jira.
***
Za każdym razem, gdy spoglądała w lustro, wzdychała z żalu. Zmiany zachodziły tak prędko… Zbyt prędko. Zgubiła połowę włosów, pozostałe posiwiały. Ciało zmizerniało, powyginany kręgosłup z trudem dźwigał niegdyś dumnie zadartą głowę. Serce biło z coraz większym bólem. Jej ukochany Zanhiir zostawił ją; wolał objęcia śmierci niż starzejącej się w zastraszającym tempie żony.
Minęła ledwie dekada, odkąd Kanjira po raz pierwszy zażyła ren-raam. Nie przeżyła nawet trzydziestu pięciu wiosen.
Jednak to, co działo się na zewnątrz, poza tym strutym ciałem, napawało dumą. Magia wykorzystywana na niespotykaną dotąd skalę. Odwieczni wrogowie rozbici w pył. Skarbiec przepełniony złotem i klejnotami. Monumentalne budowle wznoszone w ciągu kilku dni. Śmiertelne choroby i kalectwa leczone bez trudu. Mroki nocy odpędzane tysiącami świateł.
To było piękniejsze niż sny. Sprawiało, że pustka wyżarta w jej duszy przez ren-raam nabierała znaczenia.
Czy nie powinna była zostawić tego wszystkiego nadwornym magom? Przyglądać się wszystkiemu z tronu, z bezpiecznej odległości, dożywszy sędziwego wieku u boku Zanhiira?
Nie. To ja musiałam utorować drogę zmianom. To ja musiałam wznieść cesarstwo na wyżyny chwały i sprawić, by zostało tam na wieki…
Było jednak coś, co wciąż trapiło wyniszczone serce Kanjiry. Powoli kiełkujące ziarno wątpliwości. Werwyl. Odległy kraj z kontynentu za oceanem. Jako pierwszy do tej pory potrafił stawić czoła siłom Jijiruu w bezpośrednim starciu, co oznaczało tylko jedno. Dostęp do ren-raamu.
Ból w trzewiach powalił Kanjirę na podłogę. Umierała wpatrzona w lustro, bez siły, by odwrócić głowę od najsmutniejszego widoku: własnej słabości.
***
Demony znów nadleciały, ogromne, błyszczące w słońcu…
Mama mówiła, że przybyły z daleka, by szukać tu czegoś pod ziemią. Czegoś, co zaspokoi ich głód.
Demony przypominały ludzi, były jednak znacznie większe i bardziej przerażające. Wzniecały niegasnący ogień. Ścinały kilka drzew za jednym zamachem swoimi wirującymi ostrzami. Czasem walczyły ze sobą, rozświetlając niebo nad wyspą setkami kolorowych błysków. Mama mówiła, że są różne rodzaje demonów, które służą różnym panom.
Mała Cieria nie rozumiała demonów. Owszem, były silne i potrafiły robić rzeczy, o jakich zwykłym ludziom się nie śniło. Ale jak można było tak niszczyć, zabijać? Czy nie mogły żyć spokojnie, dbając o innych i o las, tak jak jej rodzina i sąsiedzi w wiosce?
Mama mówiła Cierii, żeby nie oddalała się za bardzo od domu. Cieria jednak o tym zapomniała, zafascynowana pięknym stairikiem o pomarańczowym futerku i długim pyszczku. Śledziła go bardzo długo, dopóki nie zniknął gdzieś w wysokiej trawie.
Cieria została sama, stanowczo zbyt daleko od rodziców. Usłyszała trzask łamanych pni w oddali. Nad koronami drzew zaczął wznosić się dym.
Po jej policzkach spłynęły łzy.
***
Statua Kanjiry prężyła się dumnie nad Salą Narad. Nimviir nerwowo stukał palcami o blat okrągłego stołu, spoglądając na oblicze cesarzowej. Tak wiele się zmieniło od czasów jej panowania. Jijiruu nie rządziła już jedna osoba, lecz wybierani przez lud przedstawiciele, na których czele stał prezydent, czyli aktualnie on we własnej osobie. Użycie ren-raamu spowszedniało; opracowano metodę nasycania nim przedmiotów, tak żeby móc korzystać z magicznych właściwości z mniejszą szkodą dla ludzkiego ciała. Niektóre rzeczy jednak nie zmieniały się nigdy.
– Wieści z frontu, Hamipo?
– Pat – odpowiedziała jego zastępczyni. – Zniszczyliśmy oddział wroga nad Tvurfem, ale straciliśmy przy tym niemal wszystkie golemy stacjonujące w tym rejonie.
– Nie podoba mi się to. – Nimviir cmoknął głośno. – Mam nadzieję, że odlewnie pracują pełną parą. Musimy jak najszybciej uzupełnić brakujące jednostki.
– To znacząco obciąży skarbiec… Wszyscy dobrze wiedzą – Hamipa biegała wzrokiem po całej sali, byle tylko nie spojrzeć w oczy Nimviirowi – że złoża żelaza i tertalu są już na wyczerpaniu, wykopujemy najlichsze rudy. Musimy ściągać surowce od Mierferian. Z ren-raamem jest jeszcze gorzej…
Prezydent oparł łokcie o stół i przetarł twarz dłońmi.
– Dobrze, że jestem już stary i niektórymi problemami będą musiały przejmować się dopiero moje prawnuki.
Hamipa zagryzła wargę. Często brzydziła się tym człowiekiem, nie mogła jednak z tym nic zrobić. Zbyt wiele koneksji, które pętały wszystko nierozwiązywalnym węzłem. Zbyt wiele układów, których nadmierne wzburzenie mogło obrócić całe państwo, a przy tym ją i jej bliskich, wniwecz.
Pozwoliła więc sobie tylko na krótki komentarz.
– Granice naszych możliwości często leżą bliżej, niż nam się wydaje. A konsekwencje działań dotykają nas szybciej, niż byśmy tego chcieli.
***
Znów obudził go przenikliwy ból w lewej nodze. Spurpurowiała, wychudzona kończyna zadrżała lekko. Ewi zaczął oddychać głęboko i sięgnął po buteleczkę stojącą na nocnym stoliku; wytrząsnął z niej dwie tabletki i połknął z trudem. Za chwilę powinno być trochę lepiej. Z każdym kolejnym miesiącem środek przeciwbólowy działał słabiej, lecz Ewi nie przejmował się tym zbytnio. I tak nie zostało mu nic poza życiem z dnia na dzień.
Medycy wspomagający się płynną potęgą byli w stanie uleczyć każdą naturalną przypadłość. Nie mogli jednak odwrócić zmian w organizmie wywołanych ren-raamem. Magiczny płyn wymusił specyficzny kształt społeczeństwa. Podział na służących i obsługiwanych. Na tych, którzy cieszyli się z dobrobytu, i tych, którzy ponosili za to cenę.
Wiele było buntów, protestów, rewolucji, które miały zmienić postać rzeczy i sprawić, że nastanie sprawiedliwość, jednak ludzka natura, w szczególności skłonność do niezgody i zabezpieczania przede wszystkim własnych interesów, pozostawała niezmienna.
Ewi pamiętał, jak z fascynacją oglądał wszystkie materiały zachęcające do wstąpienia do armii Werwylu. Od dziecka marzył, by służyć krajowi, pilotując golema. Zapewniano, że jeżeli nie spożywa się ren-raamu, a jedynie korzysta z nasyconych nim urządzeń, ryzyko trwałej szkody na zdrowiu jest minimalne. Obiecywano splendory i dozgonną wdzięczność państwa.
Skończył z sumieniem splamionym okropieństwami wojny i długami za leczenie, które sprowadzało się wyłącznie do ograniczania bólu. Wierność ideałom pożarła jego życie i wypluła je jako koszmar.
Tak bardzo chciałby o tym zapomnieć, jednak wszystkie te żale wciąż wracały, każdego ranka, każdego popołudnia, każdego wieczoru. Tłamsiły serce i wyciskały łzy.
Poczuł dłoń na swojej piersi.
– Już dobrze. Jestem przy tobie.
Odwrócił głowę. Na twarzy ukochanego gościł delikatny uśmiech. Ewi cieszył się, że Amir był przy nim i podczas piekła frontu, i podczas szarej, dojmującej weterańskiej codzienności. Że nie musiał iść przez ten koszmar sam.
Niektórym nie było dane zaznać nawet tego.
***
– Cyklon zmiótł całe miasteczko z powierzchni ziemi. Zginęły ponad dwa tysiące osób, służby ratownicze wciąż jeszcze wygrzebują zwłoki z gruzów.
– Cóż, moja droga prezydentko. – Sarijo, minister Magii i Technologii Jijiruu, podrapał się po brodzie i uśmiechnął kwaśno. – Katastrofy naturalne się zdarzają.
– Ten region nigdy nie słynął z silnych wiatrów! – oburzyła się Venita. – Anomalie stają się coraz częstsze, i to nie tylko pogodowe. Na nekrozę zaczynają chorować ludzie, którzy nie mają styczności z ren-raamem. Musimy przyspieszyć plany uniezależnienia naszej gospodarki od tego surowca. W ciągu najbliższej dekady powinniśmy korzystać już tylko z jen-jii.
– Myślałem, że jesteś świadoma, że machiny zasilane jen-jii działają tylko wtedy, jeśli zostały wstępnie nasycone ren-raamem. Poza tym wykorzystanie jen-jii też wymaga eksploatacji środowiska, odpowiedniej infrastruktury przetwórczej i tak dalej…
Venita zacisnęła pięści z bezsilności. Przeklinała w duchu cały ten bałagan, który jej ojciec, Nimviir, zostawił w państwie. Żałowała, że poszła w jego ślady i wybrała karierę w polityce.
– Co zatem zrobić, aby uniknąć całkowitej zagłady? Zarządzić limitowanie użycia ren-raamu? Równie dobrze mogłabym kazać ograniczać jedzenie albo oddychanie. To poskutkuje tylko buntem.
Sarijo zaśmiał się szyderczo.
– Taka już nasza dola. Jak do czegoś się przyzwyczaimy, bardzo trudno nam to odebrać.
– Społeczeństwo zacznie popadać w coraz większą panikę. – Venita zagryzła wargę. – Potrzebuję działania. Potrzebuję rozwiązań.
– Nie chcesz zostać rozszarpana przez szalejący tłum? Daj mu nadzieję – poradził Sajro. – W kosmosie są inne planety. Puste, martwe, ale teoretycznie to dałoby się zmienić przy pomocy ren-raamu. Praktykę… można przemilczeć.
– To szaleństwo. – Venita pokręciła głową.
– Życie od zawsze było szalone, moja droga – odparł z przekorą minister. – Kto by pomyślał, że ten niepozorny fioletowy płyn, który tkwił sobie pod ziemią, to w rzeczywistości skoncentrowana energia pozwalająca na wpływanie na Sferę Prawdopodobieństwa w prawie nieograniczony sposób, destabilizując ją stopniowo z każdym wykonanym zaklęciem? Wspaniała cesarzowa Kanjira nie była tego świadoma, lecz kierowała się tym, co uważała za słuszne. Jej wybór poprowadził nas na pewną ścieżkę. Czy była właściwa? Pomyśl sama, co byłoby lepsze. Korzystać z tego cudu, z płynnej potęgi, by przez kilkanaście pokoleń móc śmiać się światu w twarz, spojrzeć w jego wnętrzności i choć po części zrozumieć, jak działa, a wreszcie odejść z wielkim hukiem? Czy może siedzieć przez wieki w lasach z magicznymi zdolnościami ograniczonymi do prostych sztuczek, ślepo wierząc szamańskim słowom i drżąc ze strachu przed mrokiem, zwierzyną i zarazą, czekając na i tak nieuchronny kres ludzkości?
– Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Łatwo ci to wszystko mówić, kiedy siedzisz sobie wygodnie w fotelu, a nie czekasz na ratunek w gruzowisku ze zmiażdżoną połową ciała. Patrzysz na to wszystko w zbyt czarno-biały sposób. Może istniała jeszcze inna droga. Gdybyśmy po prostu nie byli tak zachłanni…
– Wszystko ma swój limit – wtrącił się Sajiro. – Nawet magia. Problem w tym, że człowiek to zwierzę, które bardzo nie lubi myśleć o ograniczeniach. O barierach. O końcu…
Jest tu niewątpliwie rozmach, który, mam wrażenie, trochę się dusi w krótkiej formie, w jakiej zawarłeś tę historię. Sam wątek magicznej – czy też dysponującej niepojętym sposobem działania – substancji i jej wpływu na społeczeństwo wydaje mi się dobrze poprowadzony, choć bohaterowie są przez to potraktowani trochę instrumentalnie. Cóż, niewątpliwie to materiał na pełnowymiarową powieść, a nie krótkie opowiadanie. W obecnej postaci są dość słabo zarysowani, czy też raczej szkicowo, zaledwie zdążymy ich poznać, już zastępują ich inni.
Nie jestem redaktorem, ale na pierwszy rzut oka tekst wygląda na dobrze technicznie opracowany, nie widzę w nim błędów. W tym względzie jednak zdałbym się na innych, bardziej doświadczonych forumowiczów ;)
Reasumując, sugerowałbym na przyszłość dopracowanie kreacji bohaterów, choć zdaję sobie sprawę, że cel, jaki sobie postawiłeś, czyli ukazanie długiego okresu, mocno się z tym kłóci. Uważałbym też z patosem, który tutaj jest co prawda dobrze wymierzony, nie ma go za dużo, ale no, zawsze trzeba się mieć na baczności, żeby nie popaść w niezamierzony komizm.
Pozdrawiam!
Pójdę po linii najmniejszego, wręcz zerowego oporu i podpiszę się pod komentarzem Maldiego. Jest w nim, komentarzu, diagnoza, z którą się w pełni zgadzam. To jest pomysł na dużo dłuższą, rozbudowaną fabułę.
Pozdrawiam.
Hej! Faktycznie opowiadanie brzmi dla mnie jak powyjmowane fragmenty czegoś większego, jakiegoś sporego uniwersum z własnym systemem społecznym, historia i kulturą. Sporo ciekawych pomysłów, ale potraktowanych momentami powierzchownie ze względu na krótką formę. Bohaterowie siłą rzeczy są tylko figurkami deklamującymi pewne idee i teorie, najbardziej "ludzki" wydaje się fragment o medykach. Chętnie poczytałbym więcej o konsekwencjach społecznych używania "fioletowego płynu". Całość fajna, dość sprawnie napisana, zwięzła. Pozdrowienia!
Czyta się to dobrze! Osobiście mi nie przeszkadza, że historia została podzielona na osobne fragmenty. Chociaż odnoszę wrażenie, że fragmentów z małą Cierii i Ewi równie dobrze mogłoby nie być. Mało co wnoszą i być może rozwinięcie innych części ich kosztem, byłoby dobrym zabiegiem?
Najbardziej boli mnie jednak ostatnie zdanie. Zabrakło mi ostatniego cięcia. Przemyślenie Sajiro nie zwala z nóg :P
Pozdrawiam i tak jak koledzy, chętnie przeczytam coś więcej z tego uniwersum!
Cześć!
Odnoszę wrażenie, że jest to nieco ufantastyczniona przypowieść o ropie naftowej i zmianach, które zainicjowała (chociaż Łukasiewicza tu nie znalazłem ;-) ). Napisane bardzo zgrabnie, wręcz dopieszczone, jak moje niewprawne oko. Umiejętnie zawiadujesz emocjami odbiorcy. Klimat przywodzi mi na myśl daleki wschód, ale nie oznacza to bynajmniej, że świat jest jego wariacją (ale inspiracje czuję). Jak na tak krótką historię sporo tu bohaterów, w tym drugoplanowych, przez co momentami gubiłem się, kto co robi i jakie są między nimi relacje. Bo czas tu płynie szybko, a postacie zazwyczaj wskakują na scenę tylko raz.
Ostatnia rozmowa razi nieco infantylnością rozmówców (to są, jak rozumiem, politycy, jakoś się musieli na stołki wdrapać, usta i dłonie mają brudne), którzy skupiają się na długiej perspektywie i zdają się nie rozumieć mechanizmów, które rozumieć powinni, jeżeli trafili tam, gdzie są (bo to nie są politycy dziedziczni, jak rozumiem).
Pozdrawiam!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Dziękuję wszystkim za przeczytanie i komentarze :)
To niestety jedna z moich licznych przywar, że lubię wymyślać rozległe światy i wciskać je w krótkie teksty, ale parę rzeczy, które zaczęło się od szorta, później rozwinąłem, tak było chociażby z “Czerwienią”. czy “Synem Czasu”. Krar dobrze odgadł, że głównym celem była tutaj refleksja nad paliwami kopalnymi i ich wpływem na cywilizację, stąd taka forma i sposób prowadzenia narracji.
Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing
A ja wyłamię się z dotychczasowych komentarzy i napiszę, że moim zdaniem dobrze jest tak, jak jest. Opowiadanie, jak przyznałeś sam, Wickedzie, to swojego rodzaju refleksja nad wydarzeniami pokroju rewolucji przemysłowej i jej późnymi, obecnie odczuwanymi następstwami, a fragment:
– Dobrze, że jestem już stary i niektórymi problemami będą musiały przejmować się dopiero moje prawnuki.
(…)
– Granice naszych możliwości często leżą bliżej, niż nam się wydaje. A konsekwencje działań dotykają nas szybciej, niż byśmy tego chcieli.
zdaje się być nader aktualny i odzwierciedlać myślenie sporej części “wielkich tego świata” – po nas choćby potop :P Podobało mi się, i to nie tylko z tego powodu. Opowiadanie jest bardzo dobrze napisane, jesteś oszczędny w słowach, ale mimo to wszystko jest plastyczne i łatwe do uchwycenia. Imponuje światotwórstwo, stąd zrozumiałe wydaje mi się pragnienie innych czytelników, żeby przekształcić historię w dłuższą formę.
Jestem usatysfakcjonowany i popędzę polecić opowiadanie do biblioteki.
Mam tylko jedną nieśmiałą sugestię:
Z tą mocą kłaniać będzie się jej nie tylko cesarstwo, lecz cały świat.
Jakoś mi to kiepsko brzmi. Może Dzięki tej mocy kłaniać będzie…?
Pozdrawiam!
Interesujące. Czytało się ciekawie. Ma potencjał na rozwinięcie, ale imo tak też jest dobrze.
Fajny cytat. :-) Niestety, wykładnię mało kto rozumie, nie mówiąc o przedstawieniu jej sobie. Jak lawinę błotną czy tornado. Z drugiej strony subtelnością i nieubłagalnością powiązań też mało kto się interesuje.
Dobrze. Tekst jest ciekawy i mocny przez emocje, które wywołuje! Czy jest za krótki i wymagałby rozbudowania – nie wiem? Nie mam zdania, bo opowiadasz o pewnym fenomenie (odkryciu) źródła siły i braku mocy, by zawrócić z obranej ścieżki. Migawki, które przedstawiasz ładnie punktują historię i prowadzą czytelnika, choć jednocześnie bardzo chciałabym się dowiedzieć czegoś więcej o postaciach, ponieważ są żywe i bliskie, podobnie jak o procesach przez uruchomionych przez postaci i od nich już niezależnych.
Kapitalnie połączyłeś technologię z magią! :-)
A teraz przystąpię do narzekactwa. Słownie, momentami wydaje mi się przekombinowane. Zastanawiam się, dlaczego nie można napisać po prostu, bez zadęcia, zwyczajnie. A już „nasycenie” mnie zirytowało, bo używałeś go jak klucza. Jedno użycie bym zdzierżyła. Uff, czy nie dałoby radę ująć tego bardziej prawdopodobnie? Psia kostka, to właściwie kluczowy motyw. Nie mam dobrej propozycji: niekiedy pasowało mi wysycenie, dopełnienie, wypełnienie, wzbogacenie.
Drobiazgi:
,Po przełyku cesarzowej rozlał się siarczysty mróz.
Wzdłuż! Bądź bez.
,Teraz nasycała ją energia, witalność rozlewała się po całym korpusie, uderzała do kończyn i do głowy
Niezgrabne. Rozumiem, że wprawiła jej ciało w stan podwyższonej gotowości, tak jakby przeskoczyła o kilka oczek w górę. Mózg również otrzymał porządnego kopa w górę. Ona była tego świadoma. Opisz, co się działo.
Docierała do kończyn?
Podwójne rozlewanie bym odpuściła. ;-)
,– Weź. Niech to będzie znak nowej epoki. – Na jej twarzy zakwitł wyraz szczerego zadowolenia
Zakwitanie lekko wybija, rozśmiesza.
,Jijiruu nie rządziła już jedna osoba, lecz wybierani przez lud przedstawiciele, na których czele stał prezydent, czyli aktualnie on we własnej osobie.
Czemu tak na okrągło? ;-)
,opracowano sposób na nasycanie nim przedmiotów, tak żeby móc korzystać z magicznych właściwości z mniejszą szkodą dla ludzkiego ciała.
Uwaga wybitnie osobista. Może metodę (jeśli jedna, choć w przypadku różnych obiektów mogły być metody). Słownikowo „sposób” jest ok, niemniej zawsze kojarzy mi się z jakimś obejściem, sztuczką, a nie ustaleniem czegoś porządnie.
Skarżypytuję, znaczy klikam. Podobało misie!
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Krar dobrze odgadł, że głównym celem była tutaj refleksja nad paliwami kopalnymi i ich wpływem na cywilizację, stąd taka forma i sposób prowadzenia narracji.
Trafiłem!? Czas iść do kolektury. Do tekstu siadałem nastawiony na historię – potencjalnie – ekologiczną, mając w pamięci Twoje wcześniejsze teksty. Z początku zastanawiałem się, o czym to będzie, bo historia pędziła na łeb na szyję, ale od sceny z Cierią zacząłem na to patrzeć z innej strony i już tak bardzo nie starałem się nadążyć za imionami. Liczyły się zmiany, które zachodziły. I ten element zdecydowanie wyszedł. Cieszy również moment, w którym kończysz historię, nie ma tu końca świat a jedynie globalna wioska, w której wciąż nie nastał pokój.
Udany tekst, zostaje w głowie na znacznie dłużej niż średnio.
Pozdrawiam!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Trochę za mocno widać przycięcia, choć to chyba nie wina długości tekstu, a braku jego doszlifowania – doszlifowania, które jak najbardziej jest w Twojej mocy, Wickedzie, bo warsztat to Ty zdecydowanie masz.
Metafora eksploatacji surowców wyszła widoczna, podobnie jak skutki uzależniania się od nich. Tematy ekologiczne nie są Ci obce, choć chyba bardziej “płynnie” wyszły w świecie Cienkiej zielonej linii, Czerwieni i pozostałych z universum, które jakiś czas temu eksploatowałeś.
" Za każdym razem"
nadmiarowa spacja przed akapitem
"środek przeciwbólowy działał słabiej"
Podwójna spacja
W ładnej, bajkowej formie przedstawiasz współczesne problemy, nasze uzależnienie od paliw kopalnianych. Do pełnej satsfakcji brakuje mi tu jeszcze jednego elementu: parcia do bogactwa. Mam wrażenie, że kolejni władcy co prawda dążą do podbojów, ale jednocześnie są pozbawieni chciwości, brakuje jej też w otoczeniu władców.
Dobrze napisane, czytałam z przyjemnością. Pewnie dałoby się trochę rozwinąć, potraktować uniwersum z większym rozmachem, ale to, co chciałeś przekazać, przekazałeś, więc nie będę za bardzo narzekać :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Dobre! Podoba mi się jak przeniosłeś nasze problemy na grunt fantastyki: eksploatacja surowców, walka o zasoby i refleksja nad tym, czy wybrana kiedyś ścieżka była tą właściwą. Najbardziej przeszkadzała mi mnogość bohaterów, którą wprowadziłeś do tekstu, bo choć się nie pogubiłem, to potrzebowałem po każdych asteryksach momentu oddechu, żeby chronologię wydarzeń poukładać, wracając do już porzuconych postaci – robiłem tak dlatego, bo obawiałem się, że zaraz jednak wrócisz do którychś postaci i się wtedy pogubię.
Ciekawie wyszły te fragmenty, które nie dzieją się wśród ludzi u władzy i fajne rzeczy tam pokazujesz. Fragment z Cirią ma chyba pokazywać, że starcia pomiędzy potęgami wpływają też bezpośrednio na społeczeństwa, które są teoretycznie poza konfliktem; z kolei ten fragment z Ewim i Amirem to próba pokazania czegoś w rodzaju PTSD, tak? W kazdym razie skojarzyła mi się z historiami żołnierzy, których faszerowano na wojnie różnymi chemikaliami, które miały poprawiać ich sprawność bojową – miałem tutaj przebitki z “Drabiny Jakubowa”, motyw pierwszej misji bojowej Mandeli z “Wiecznej wojny” i jeszcze kilka podobnych (Punisher: Born trochę na przykład ;)).
Podobało się, więc klikam.
Pozdrawiam serdecznie
Q
PS.
Śledziła go
przezbardzo długo, dopóki nie zniknął gdzieś w wysokiej trawie.
Tak będzie lepiej.
Known some call is air am
Dziękuję wszystkim za komentarze i kliki do biblioteki! Postaram się przejrzeć uwagi i sugestie poprawek wkrótce, weekend miałem zajęty Coperniconem. Outta, dobrze odgadłeś funkcje wstawek z Cierią i Ewim, chodziło dokładnie o ukazanie postronnych, żyjących bliżej natury cywilizacji dotkniętych ekspansją polityczno-gospodarczą oraz o los żołnierzy poszkodowanych na wojnie i zapomnianych przez system.
Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing
Żałuję, Wickedzie, że ta historia została przedstawiona w tak skondensowanej formie.
…i wskazał dłonią na puchar obok misy… → …i wskazał dłonią puchar obok misy…
Dłonią wskazujemy coś, nie na coś.
Siarczysty mróz spłynął wzdłuż przełyku cesarzowej. → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy coś może spłynąć w poprzek przełyku?
Może wystarczy: Siarczysty mróz spłynął przełykiem cesarzowej.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dziękuję za przeczytanie i komentarz, Reg :) Błędy poprawione.
Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing
Bardzo proszę, Wickedzie. Miło mi, że uznałeś uwagi za przydatne. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Witaj Wickedzie G!
Fabuła
W pewnym momencie zaczęła mi się kojarzyć z jakimś backstory to większej opowieści. Może coś kiedyś? Hę? Hę?
Niemniej, zdecydowana większość scenek przyjemna, angażująca, a przez to tym bardziej szkoda było opuszczać tych bohaterów. Rozumiem jednak, że prawdziwym (anty)bohaterem była ludzkość i jej przygoda z ren-raam. Narracja poprowadzona ładnie i rozpoczęcie jej cytatem A. A. Bartletta również bardzo udane. Jest obietnica i jest jej spełnienie.
Język
Generalnie im dalej tym lepiej – takie odniosłem wrażenie. Dosłownie w pierwszej scence wyłapałem kilka fraz, które brzmiały mi dziwnie:
– mgnienie oka później
– Teraz nasycała ją energia
– witalność […] uderzała do kończyn i do głowy
– Tak wiele wewnętrznej siły […] rozpierało
– Spojrzała na pusty puchar, nadal trzymany w ręce
Ponadto: Naczynie wędrujące do pięknych ust.
W tym przypadku te piękne usta niepotrzebnie wytrącają z nieco mrocznego klimatu, wnoszą nutę erotyki, która nie jest dalej rozwijana, a więc wypada to uznać za zbędny epitet, który w zasadzie nic nie wnosi.
No ale później taki opis, który mi się bardzo podobał:
Demony przypominały ludzi, były jednak znacznie większe i bardziej przerażające. Wzniecały niegasnący ogień. Ścinały kilka drzew za jednym zamachem swoimi wirującymi ostrzami. Czasem walczyły ze sobą, rozświetlając niebo nad wyspą setkami kolorowych błysków. Mama mówiła, że są różne rodzaje demonów, które służą różnym panom.
Nazewnictwo też bardzo udane. Z ciekawości: skądś te nazwy bierzesz, czy wymyślasz po prostu fajnie brzmiące zbitki słów? Próbowałem googlować i dowiedziałem się np. że kanjira to południowoindyjski bębenek.
Tak ogólnie powiedziałbym, że językowo jest poprawnie, chociaż też bez wyczynów. I spoko, wyczynów wcale być nie musi.
Warstwa ideowa
Tutaj jestem trochę rozdarty, bo z jednej strony rzeczy o których piszesz są mi bliskie, ale z drugiej też wiem, że temat jest klepany na miliard różnych sposobów, więc ciężko tu wymyśleć coś świeżego.
W toku czytania pomyślałem na przykład nad takim rozwiązaniem, że ludzkość się prawie wykańcza albo przenosi na inną planetę i tam dopiero odkrywa jen-jii no i zabawa zaczyna się od początku. W sumie nie znam się na SciFi i nie mam pojęcia na ile to jest oklepane. Jak znam życie to pewnie jest. No ale wszedłbyś wtenczas też w obszary dyskusji nad liniowością/cyklicznością czasu (choć pewnie musiałbyś szukać jakiegoś cytatu o sinusie czy czymś ) i pytanie o ludzką naturę (czy potrafimy się uczyć na błędach).
Bardzo podobał mi się fragment:
Korzystać z tego cudu, z płynnej potęgi, by przez kilkanaście pokoleń móc śmiać się światu w twarz, spojrzeć w jego wnętrzności i choć po części zrozumieć, jak działa, a wreszcie odejść z wielkim hukiem? Czy może siedzieć przez wieki w lasach z magicznymi zdolnościami ograniczonymi do prostych sztuczek.
Chociaż to jest świetne, domaga się też rozwinięcia w postaci scenek, które przestawiałyby pozytywny wpływ ren-raam. No bo generalnie czytam o samych wojnach i mordach (a wcale nie wierzę pięknoustym cesarzowym, że jest git, bo to dla dobra cesarstwa), a Ty mi na końcu mówisz, że były jakieś dobre strony.
No więc generalnie bardzo przyjemny tekst, który mógłby, jak wspominali przedmówcy, stać się zarzewiem czegoś większego. W sumie kto wie, czy rozwój tego świata przedstawionego nie stanie się… lawinowy.
@pgujda
Dziękuję za przeczytanie i rozbudowany komentarz :)
Nazewnictwo też bardzo udane. Z ciekawości: skądś te nazwy bierzesz, czy wymyślasz po prostu fajnie brzmiące zbitki słów?
To zbitki sylab, starałem się, żeby w obrębie jednej krainy były używane podobne, stąd Kanjira różni się od Wulfta.
W toku czytania pomyślałem na przykład nad takim rozwiązaniem, że ludzkość się prawie wykańcza albo przenosi na inną planetę i tam dopiero odkrywa jen-jii no i zabawa zaczyna się od początku. W sumie nie znam się na SciFi i nie mam pojęcia na ile to jest oklepane. Jak znam życie to pewnie jest. No ale wszedłbyś wtenczas też w obszary dyskusji nad liniowością/cyklicznością czasu (choć pewnie musiałbyś szukać jakiegoś cytatu o sinusie czy czymś
) i pytanie o ludzką naturę (czy potrafimy się uczyć na błędach).
Chyba nie spotkałem się z tym w żadnym tekście kultury, z reguły w fikcji jeżeli cywilizacja dochodzi już do poziomu star-faring, w którym może zakładać osady na nowych planetach, odpada problem destrukcji habitatu, bo zawsze przecież można znaleźć nowy albo go stworzyć poprzez terraformację.
Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing
Sympatyczne :)
Przynoszę radość :)
Dzięki, Anet :)
Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing
Gdy przeczytałem pierwszy fragment, zastanawiałem się, w jakim kierunku pójdziesz. Bo brzmiał on dosyć baśniowo, a baśń ma to do siebie, że pewne rzeczy są przejaskrawione i przedstawiane bardziej dramatycznie, niż w rzeczywistości są. Patrz, ukochany może być tylko ten jeden i na całe życie. I to się w baśniach wybacza, akceptuje. Jednak czytając Twój tekst doszedłem do wniosku, że Ty tak na poważnie. Więc wybacz, ale ja też będę poważny.
Wultf, jako dowódca, który sam łazi po polu bitwy by znaleźć tego jednego, ocalałego, jąkającego się. W jakiej bitwie w historii świata miało choć raz coś takiego miejsce? Pomijam już jednego ocalałego. Chodzi o zdobycie wiedzy o starciu. Mi w takiej scenerii kojarzy się tylko kapral z Kajka i Kokosza i ściskający go za kapotę Hegemon. Czy zdobywał tak informacje jakiś z rzeczywistych przywódców? Raczej nie.
Później walisz ogranym do bólu schematem, czyli “dostałaś super moc, więc ona wysysa z ciebie życie i szybko umrzesz”, w ramach zachowania proporcji w naturze. :(
Dalej.
Jednak to, co działo się na zewnątrz, poza tym strutym ciałem, napawało dumą. Magia wykorzystywana na niespotykaną dotąd skalę. Odwieczni wrogowie rozbici w pył. Skarbiec przepełniony złotem i klejnotami. Monumentalne budowle wznoszone w ciągu kilku dni. Śmiertelne choroby i kalectwa leczone bez trudu. Mroki nocy odpędzane tysiącami świateł.
W tekście nie ma nawet kilku zdań, skąd i po co ten wróg. Jest, bo trzeba go rozbić w pył. I zaraz później zdania z dwóch różnych bajek. Pazerność i chciwość oraz empatia i bezinteresowna pomoc. Zły czarnoksiężnik i Alladyn w jednej osobie.
Później jest już tylko patos. Nawaliłeś pełno górnolotnych zdań, czasami wypowiadanych wręcz w dialogach, które być może ładnie się czyta, ale gdy się nad nimi zastanowić, brzmią wręcz komicznie.
To było piękniejsze niż sny. Sprawiało, że pustka wyżarta w jej duszy przez ren-raam nabierała znaczenia.
Starałem się, ale za cholerę nie potrafię sobie wyobrazić, jak pustka nabiera znaczenia.
Nie. To ja musiałam utorować drogę zmianom. To ja musiałam wznieść cesarstwo na wyżyny chwały i sprawić, by zostało tam na wieki…
A dlaczego ona? Nie znalazłem wyjaśnienia w tekście. Tylko nie mów, że zdecydowała się poświęcić dla sprawy. :(
– Nie podoba mi się to. – Nimviir cmoknął głośno. – Mam nadzieję, że odlewnie pracują pełną parą. Musimy jak najszybciej uzupełnić brakujące jednostki.
– To znacząco obciąży skarbiec… Wszyscy dobrze wiedzą – Hamipa biegała wzrokiem po całej sali, byle tylko nie spojrzeć w oczy Nimviirowi – że złoża żelaza i tertalu są już na wyczerpaniu, wykopujemy najlichsze rudy. Musimy ściągać surowce od Mierferian. Z ren-raamem jest jeszcze gorzej…
Prezydent oparł łokcie o stół i przetarł twarz dłońmi.
– Dobrze, że jestem już stary i niektórymi problemami będą musiały przejmować się dopiero moje prawnuki.
Hamipa zagryzła wargę.
Naiwne dialogi z “mam nadzieję”, “wszyscy dobrze wiedzą” i temu podobnymi wypowiedziami. I nie mogę przejść do porządku dziennego z Twoją manierą groteskowej gestykulacji bohaterów, na którą już kiedyś zwracałem Ci uwagę.
Nie starasz się nawet nadać jakieś głębi światu, który stworzyłeś, lecisz po małej linii oporu. Dobry albo zły, biały albo czarny, służący albo obsługiwany.
Podział na służących i obsługiwanych. Na tych, którzy cieszyli się z dobrobytu, i tych, którzy ponosili za to cenę.
Wiele było buntów, protestów, rewolucji, które miały zmienić postać rzeczy i sprawić, że nastanie sprawiedliwość, jednak ludzka natura, w szczególności skłonność do niezgody i zabezpieczania przede wszystkim własnych interesów, pozostawała niezmienna.
I te zdanie od “Wiele”, że światem od wieków targają konflikty, które służą interesom nielicznych, a sprawiedliwości nadal nie ma? To żeś błysnął myślą.
Dobra, nie będę się Cię dłużej męczył. Jak się pewnie domyślasz, nie podobało mi się, zupełnie. Boli mnie to, co napisałem, Wickedzie. Z tego co pamiętam, to już drugi Twój tekst, który “ostatnio” nie bardzo mi podszedł i nie chcę, żeby to wyglądało, jakbym się uparł. Mogę tylko dodać, że kilka starszych tekstów naprawdę mi się podobało.
Pozdrawiam.
Dziękuję za komentarz, Darconie. "Wultf, jako dowódca, który sam łazi po polu bitwy by znaleźć tego jednego, ocalałego, jąkającego się. W jakiej bitwie w historii świata miało choć raz coś takiego miejsce? Pomijam już jednego ocalałego." W tym fragmencie nigdzie nie jest napisane, że Wulft jest jakimkolwiek dowódcą, ani że to on odnalazł osobę, która towarzyszyła mu w oględzinach pola bitwy. Napisałem, że to był jeden z niewielu ocalałych, a nie jedyny. Skrótowość, uproszczenia – OK, przyjmuję zarzut. Czarno-białość? Cóż, uważam, że ten temat da się przedstawić w bardziej spolaryzowany sposób, można poza dzieckiem żadna z postaci nie była tu bez winy, a ich decyzje warunkowało więcej czynników niż tylko pragnienie czynienie dobra czy zła.
Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing
W takim razie zwracam honor. Nie wiem, gdzie wyczytałem o jedynym ocalałbym, ale już mi się zdarzało widzieć coś, czego nie było. Przywołanie Hegemona okazało się niepotrzebne. Jednak fragment z Wulftem tak napisałeś, że dowódca sam się nasuwa.
Pozdrawiam.
Historia romansu ludzkości z czymś, co uzależnia lub przynajmniej przyzwyczaja od pierwszego zażycia, ale w długim okresie przynosi nieoczekiwane straty – przemysł, paliwa kopalne, mocny alkohol, internet, a nawet pismo… Każdy może wstawić własny przykład.
OK, tak to właśnie wygląda – miłe złego początki. I nawet niekoniecznie wprost złego – są przecież korzyści na tyle wyraźnie, że wybrana ścieżka nawet po latach nie wydaje się jednoznacznie błędna.
Cóż, może wcale nie należało wypełzać z wody…
Tak technicznie – nie wydaje mi się, że to szort. I znaków dużo, i wątków niemało.
Babska logika rządzi!
@Finkla
Dziękuję za przeczytanie i komentarz :) Nie pamiętam już dokładnych “granic” szorta, coś mi świta, że chyba wg jednej z klasyfikacji to 15k znaków.
Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing