- Opowiadanie: Selmir - Zderzenie światów

Zderzenie światów

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

black_cape

Oceny

Zderzenie światów

Azif odsunął głowę od kryształowej soczewki, czując wzbierające pod powiekami łzy. Odchylił się na krześle i zamrugał kilkukrotnie, czekając aż nieprzyjemne pieczenie ustanie. Oczy męczyły mu się dużo szybciej, niż czterdzieści lat temu, kiedy po raz pierwszy dostrzegł na niebie mały zielony punkcik, nie wiedząc jeszcze, jak znaczący wpływ będzie miał na jego życie.

Na szczęście dla pomiarów astronoma (a na nieszczęście dla każdego, kogo znał) ciało niebieskie, które w przypływie młodzieńczej skromności ochrzcił Azif I, a które w myślach nazywał po prostu „Planetą”, zbliżało się szybciej, niż wzrok mu się pogarszał. Jeszcze trochę i nawet za dnia będzie je widać gołym okiem. Wolał nie myśleć o tym, jaki chaos się wtedy rozpęta.

Nie powiedział o swoim odkryciu nikomu, no bo po co? Większość ludzi i tak by nie uwierzyła. A ci, którzy by to zrobili, następne kilka dekad żyliby w strachu przed czymś, na co nie mieli najmniejszego wpływu. Jeśli ktoś inny dokonał takich samych obserwacji, wieści na ten temat nie dotarły do Azifa. Nie było w tym zresztą nic dziwnego, gdyż już od dawna nie utrzymywał kontaktu z nikim poza mężczyzną, który raz w tygodniu przynosił zapasy na szczyt jego góry. Mimo to wiedział, że byli tacy, którzy również zdawali sobie sprawę z tego, co nadchodzi.

Pochylił się, ponownie spoglądając przez teleskop. Po raz pierwszy dostrzegł ich dwa lata temu, gdy Planeta znajdowała się już na tyle blisko, że widział lądy i morza skryte pod jej atmosferą. Tysiące obiektów, zbyt małych, by kiedykolwiek zdołał im się przyjrzeć, regularnie odrywało się od zielonego globu i ulatywało chmarami w pustkę kosmosu. Dość szybko stwierdził, że poruszały się w sposób, który wykluczał wszelką przypadkowość. Mógł tylko zgadywać, czy były to stada skrzydlatych bestii, czy może flotylle okrętów, większych niż najludniejsze miasta jego świata, ale jakimś cudem zdolnych wzbijać się w powietrze. Uśmiechnął się lekko, obserwując ich powolny exodus ku gwiazdom. Ilekroć patrzył na ten widok, samotność, jaką od tak dawna odczuwał, stawała się odrobinę mniej dojmująca.

Oko znowu zaczęło łzawić. Przetarł je wierzchem dłoni, po czym wstał z krzesła i powiódł wzrokiem po oświetlonej pojedynczymi świecami pracowni. Sterty pergaminowych kart osypywały się ze stołów i krzeseł na podłogę. Zaschnięte kałuże rozlanego inkaustu straszyły intensywną czernią, przypominającą najciemniejsze rejony kosmosu, gdzie nawet umieszczony na górskim szczycie teleskop nie znajdował choćby jednej gwiazdy.

Do niedawna dbał jeszcze o utrzymanie tu porządku, ale obecnie nie miał już do tego serca. Według powtarzanych niezliczoną ilość razy obliczeń do Zderzenia zostało osiem dni. Oczywiście mógł się odrobinę pomylić. Może czasu było trochę więcej, może trochę mniej. Ale nie ulegało wątpliwości, że w przeciągu dwóch tygodni nie zachowa się nic ze świata, który zamieszkiwał. Kiedyś ta świadomość napawała Azifa lękiem, ale teraz, zwłaszcza w noce takie jak ta, w przedziwny sposób go uspokajała. W jego codzienność wpisany był element pewności, jakiej próżno by szukać w życiu kogokolwiek innego.

Podszedł do najbliższego stołu, zasłanego różnego rodzaju przyrządami mierniczymi. Odsunąwszy je bezceremonialnie na bok, wydobył spod pogniecionej mapy nieba księgę, którą przyniósł ze sobą, kiedy ostatni raz opuścił pracownię, jakieś trzy lata temu. Zorientowawszy się, że wszystkie inne krzesła są czymś zawalone, wrócił pod teleskop i tam zaczął ją wertować, zamiast świec wykorzystując świecący dziś jasno księżyc.

Obojętnie przerzucił pierwsze kilkadziesiąt stron, okazując zainteresowanie dopiero, kiedy kronika zaczęła zajmować się wydarzeniami z ostatniego półwiecza. Ignorując zmęczenie ogarniające już nie tylko oczy, ale i resztę ciała, z niezwykłym skupieniem czytał o tym, co działo się w jego ojczyźnie, podczas gdy on tkwił ze wzrokiem utkwionym w gwiazdach. Konflikty dynastyczne, spory o granice, wojna, z której ojciec Azifa nigdy nie wrócił… Wszystko to wydawało mu się takie trywialne, takie bezcelowe… Mimo to nie potrafił oderwać się od lektury, a dotarłszy do ostatniej zapełnionej stronicy, wrócił na sam początek i tym razem przeczytał całość.

Kiedy skończył, przez jedno z szerokich okien obserwatorium było już widać łunę wschodzącego słońca. Powieki ciążyły mu niemiłosiernie, a księga wysunęła się z drżących dłoni na podłogę. Nagle poczuł przemożne pragnienie, by spojrzeć raz jeszcze przez teleskop. Zrobił to i wszelkie znużenie natychmiast go opuściło.

Kolejna grupa opuszczających Planetę obiektów, znacznie większa od wszystkich poprzednich, unosiła się w eterze na podobieństwo chmury gwiezdnego pyłu. Odruchowo przekręcił pokrętło z boku teleskopu, by migoczące punkciki znalazły się w centrum jego pola widzenia, lecz wtem gwałtownie rozproszyły się we wszystkich kierunkach, niczym ryby spłoszone pojawieniem się rekina. Opanowany straszliwym przeczuciem, nie próbował ich śledzić, tylko skierował spojrzenie z powrotem na Planetę. Przekrwione oczy niemal wyskoczyły mu z orbit, a z gardła dobyło się żałosne stęknięcie.

Powierzchnię zielonego globu rozjaśniały miliony świateł, towarzyszących gigantycznym, ale całkowicie bezdźwięcznym dla obserwującego je astronoma eksplozjom. Wkrótce ich blask stał się tak intensywny, że musiał oderwać się od soczewki, ale nawet wtedy widział rozpalony na czerwono punkt, jakby na niebie zagościła nowa, niezwykle jasna gwiazda. W ciągu zaledwie kilku chwil z Planety, której okrągłe lico oglądał więcej razy, niż jakiekolwiek ludzkie oblicze, pozostały tylko rozżarzone odłamki. Czuł się, jakby obserwował agonię własnego dziecka. Niezdolny dłużej znieść tego widoku, ukrył twarz w dłoniach i zapłakał.

Kiedy doszedł wreszcie do siebie, słońce stało już w zenicie, przesłaniając własnym światłem łunę po śmierci Planety. Nie przypominał sobie upadku na podłogę, ale obolałe kolana i łokcie informowały Azifa, że musiało do niego dojść. Wcześniej jego ciało desperacko domagało się snu, ale teraz to uczucie zniknęło, zabierając ze sobą także wszystkie emocje. Powiódł pustym wzrokiem po swojej pracowni, świadom, jak rozpaczliwie potrzebne mu jest zajęcie. W końcu podszedł do jednego ze stołów i zaczął porządkować zakurzone stosy pergaminu, dokonując korekt w starych notatkach i przerysowując poplamione atramentem mapy nieba.

Tak spędził następny tydzień, dla odmiany wstając o świcie i udając się na spoczynek o zmierzchu. Przez ten czas ani razu nie spojrzał przez teleskop. A kiedy praca dobiegła końca, w dniu, w którym powinno było dojść do Zderzenia, skoczył w przepaść, nad którą mieściło się obserwatorium. 

Koniec

Komentarze

Pierwszy akapit był tak sztywny i dziwny, że porzuciłam lekturę. Kiedy wróciłam, po przebrnięciu przez wstęp opowiadanie dało się czytać. Spodobała mi się historia i (bez spoilerowania) jej zakończenie. Udało ci się zgrabnie uchwycić zatracenie się bohatera w odkryciu i odcięcie od normalności/zwyczajności.

Chyba sugerowałabym przeredagowanie wstępu;)

Lożanka bezprenumeratowa

Interesujące. Zakończenie zaskakujące, ale sensowne. W sumie całość dla mnie ok.

Wstęp jak wstęp, niespecjalnie przeszkadza, chociaż faktycznie mogłoby go nie być i tekst nic albo prawie nic by na tym nie stracił.

Samotnego astronoma rozumiem. Zarówno jego pierwszą, podstawową decyzje o zachowaniu odkrycia w sekrecie, jak i tę ostatnią, ostateczną. To oznacza, że pomimo braku sążnistych opisów rozterek astronoma postać jest odpowiednio scharakteryzowana. Moim zdaniem, oczywiście.

Szort przypomniał mi “Kurs na zderzenie” Baileya. Ale nie napiszę, że “niczego nowego Autor nie przedstawił”, bo jednak zrobił to, i pod względem formy, i samej treści.

Pozdrawiam

Dziękuję serdecznie za komentarze!

 

Ambush, cieszę się, że wróciłaś do lektury i że dalszy ciąg się spodobał. Pomyślę jeszcze nad początkiem, bo sam jestem z tego elementu najmniej zadowolony. 

 

Koala75, miło mi, że opowiadanie przypadło Ci do gustu. 

 

AdamKB, jestem wdzięczny za uwagi. Bardzo mnie cieszy Twoja pozytywna opinia o głównej postaci. 

 

Pozdrawiam

Spodobał mi się pomysł opisania szczególnego przypadku, kiedy samozagłada obcej planety spowodowała rozpad świata bohatera i doprowadziła go do ostatecznego desperackiego kroku.

 

Jeśli ktoś inny do­ko­nał tych sa­mych ob­ser­wa­cji… → Jeśli ktoś inny do­ko­nał takich sa­mych ob­ser­wa­cji

 

raz w ty­go­dniu przy­no­sił na szczyt jego góry za­pa­sy. → …raz w ty­go­dniu przy­no­sił zapasy na szczyt jego góry.

 

Oko znowu za­czę­ło mu łza­wić. → Zbędny zaimek – czy mogło łzawić oko kogoś innego?

 

po­wiódł wzro­kiem po ską­pa­nej w bla­sku po­je­dyn­czych świec pra­cow­ni. → …po­wiódł wzro­kiem po oświetlonej po­je­dyn­czymi świecami pra­cow­ni.

Pojedyncze świece nie dają wiele światła, więc pracownia nie mogła być skąpana w ich blasku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, Selmir!

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny!

Chyba dawno Cię tu nie było, dobrze Cię znów widzieć :)

jak znaczący wpływ będzie on miał na jego życie.

I cyk! zdanie od razu ładniejsze!

lecz wtem gwałtownie rozproszyły się one we wszystkich kierunkach

I cyk! Kolejne!

Hmm… nie mogę powiedzieć, by mnie ruszyło. Rozumiem, że do Ziemi zbliżała się inna planeta z dużo bardziej zaawansowaną technologią, zdolna do inwazji. Coś jednak poszło nie tak i jej mieszkańcy się ewakuowali, a planeta uległa zniszczeniu.

Rozumiem, że Azif stracił sens życia, który wyznaczał zbliżający się obiekt i tak się nastawił na zderzenie, że się zabił. Motywacja może nie jakoś mocno osadzona w tekście, ale ok – rozumiem ją, to jest samotnik, które życie poświęcił obserwacji swojego “dziecka”.

Natomiast co do samych “obcych”, to co się z nimi stało? Jeśli mają rozwiniętą cywilizację, to wiedzą też o tym, że zbliżają się do Ziemi. Zatem logicznym ruchem powinna okazać się próba dotarcia do niej, bo jest prawdopodobnie dla nich jedynym ratunkiem. Oni tymczasem rozpływają się w kosmosie.

Napisane całkiem ok.

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Witaj.

 

Bohater główny, jak się okazało, miał w sobie więcej emocji oraz miłości do Planety, niż by się mogło nawet jemu samemu zdawać. 

 

Bardzo znamienity fragment:

Konflikty dynastyczne, spory o granice, wojna, z której ojciec Azifa nigdy nie wrócił… Wszystko to wydawało mu się takie trywialne, takie bezcelowe…

Człowiek, zamiast cieszyć się tym, co ma i doceniać swoje szczęście, nieustannie podbija, najeżdża, niszczy, walczy, zabija, gromadzi, powiększa fortunę, pała żądzą zysku kosztem innych, jakby był panem Wszechświata. Wystarczy moment i wszystko znika, niczego zabrać ze sobą już nie może. 

 

Pozdrawiam. 

Pecunia non olet

regulatorzy,

Dziękuję za jak zwykle celne uwagi, już dokonałem poprawek. Cieszy mnie, że spodobał 

Ci się pomysł. 

 

Cześć, Krokus!

Dziękuję za komentarz, dobrze jest być z powrotem :)

Dokonałem sugerowanych przez Ciebie poprawek. Przyznam szczerze, że nie poświęciłem dużo czasu na zastanawianie się nad dalszymi losami “obcych”. Na pewno wiedzieli, co się stanie i początkowo planowałem nawet zawrzeć wyraźną sugestię, że celowo wysadzili własną planetę, żeby chociaż ojczyzna astronoma miała szanse przetrwać. Ich technologia pozwala im żyć w pustce kosmosu, więc podjęli decyzję o poświęceniu własnego domu i ocaleniu młodszej, mniej rozwiniętej cywilizacji, chociaż zapewne byliby w stanie zniszczyć zamiast tego planetę Azifa. 

Pozdrawiam

 

Witaj, bruce.

Dziękuję bardzo za uwagi. Cieszy mnie, że tekst skłonił do rozważań. 

Pozdrawiam

Bardzo proszę, Selmirze. Miło mi, że mogłam się przydać. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

I ja się cieszę, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Dobry wieczór,

 

Mam wrażenie, jakbym już gdzieś czytała to opowiadanie, albo bardzo, bardzo podobne. Pierwsze skojarzenie z Kometą nad Dolinie Muminków odrzuciłam (z oczywistych względów xd ), ale, no… 

 

Inna sprawa, to skoro Księżyc tak dalece potrafi wpływać na życie na Ziemi (np. przypływy i odpływy… etc), to czy tak potężny obiekt, jak nadlatująca planeta, nie wywrze na niej żadnych efektów – od odchylenia orbity począwszy, po drżenia/trzęsienia gruntu, zwiększony wulkanizm etc., że o wpływie na sam Księżyc nie wspomnę?

Zastanawiam się, bo gdy patrzę przez teleskop w kierunku naszego naturalnego satelity, to gdyby coś z niego startowało, mam marne szanse (zerowe), abym to dostrzec, więc wnoszę z tego, że ten obiekt w momencie, kiedy go opisujesz w tej historii, był jednak bliżej odległości księżycowej od Ziemi, niż marsjańskiej…

Inna sprawa, że nawet po eksplozji planety odłamki powinny jakoś oddziaływać na Ziemię. Choćby pod postacią kaskady bolidów czy meteorów przecinających firmament. W końcu lecąc miały nadany pewien pęd, a eksplozja powinna je dodatkowo zasilić energią.

Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi xd 

Z jeszcze innej strony rozumiem, że ciężko by było chyba to wszystko zmieścić w szorcie ;) Ciekawi mnie natomiast, czy sam o tym myślałeś, pisząc to opowiadanko.

 

Podsumowując, kawałek dość przyjemnej lektury. 

Pozdrawiam,

 

 

Interesująca decyzja astronoma. Na swój sposób zrozumiała.

Nie wiem, czy kilka dni przed zderzeniem to już nie jest za późno na takie akcje – i tak odłamki jednej planety spadną na drugą, bo raczej w okolicy nie ma ciała, które mogłoby przejąć większość. Katastrofa o wiele poważniejsza od tej, która wykończyła dinozaury. Inna sprawa, że nie wiadomo, jak długo trwa dzień u Azifa…

Jeśli mają rozwiniętą cywilizację, to wiedzą też o tym, że zbliżają się do Ziemi. Zatem logicznym ruchem powinna okazać się próba dotarcia do niej, bo jest prawdopodobnie dla nich jedynym ratunkiem. Oni tymczasem rozpływają się w kosmosie.

Krokusie, nie, bo jeśli planety się zderzą, to na obydwu szlag trafi życie. IMO, rozsądnym byłoby walnąć z dużym wyprzedzeniem asteroidą w którąś planetę, żeby zmienić jej trasę. Wtedy przynajmniej druga ocaleje.

Babska logika rządzi!

O, pozdrawiam kolegę z antologii. B)

Bardzo podobała mi się elegancka narracja, pod której niespiesznym tempem (budowanym długimi zdaniami) kryje się narastająca izolacja i obsesja bohatera, znajdująca ujście w przewrotnym zakończeniu. Jakość dodatkowo podnoszą piękne, obrazowe porównania (“zaschnięte kałuże rozlanego inkaustu straszyły intensywną czernią, przypominającą najciemniejsze rejony kosmosu”, “migoczące punkciki […] rozproszyły się we wszystkich kierunkach, niczym ryby spłoszone pojawieniem się rekina”).

Myślę, że tekst mógłby zyskać, gdyby podrzucić nieco więcej wskazówek na temat Planety (może więcej teorii i domysłów bohatera?), choć niedomówienia również wypadają intrygująco; lekki niedosyt jest w tym przypadku wskazany. :)

Moim zdaniem szort jak najbardziej biblioteczny – mimo pewnej statyczności narracji mamy tu wyraźnie zarysowaną i domkniętą fabułę, mamy ciekawy zamysł i przejrzystą kompozycję – a zatem klikam.

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

Baska.Szczepanowska

Przyznam, że bardziej chciałem skupić się na samym astronomie niż na Planecie, jej mieszkańcach i na „technicznych” aspektach nadchodzącego zderzenia. Zależało mi w większym stopniu na opowiedzeniu tej historii niż zachowaniu realizmu, więc mogłem pozwolić na pewne nieścisłości, zwłaszcza że nie jestem znawcą tematu.

O kilku ze wspomnianych przez Ciebie rzeczach myślałem przy pisaniu, np. początkowo stworzyłem dokładny opis teleskopu jako niesamowitego i unikalnego cudu techniki, żeby wyjaśnić, jak Azif jest w stanie dostrzegać z takiej odległości tak małe obiekty. Jeśli chodzi o kwestię wpływu samej eksplozji i odłamków na Ziemię, to akurat założyłem, że cywilizacja Planety po ewakuacji zadbała o to, by zdetonować ją bez zagrażania swoim galaktycznym sąsiadom (z których istnienia rzecz jasna zdawali sobie sprawę, tak jak Azif z ich). Ewidentnie dysponują oni dużo bardziej rozwiniętą technologią niż my, więc może byliby zdolni do czegoś takiego…

Także na część z potencjalnych pytań miałem przygotowane odpowiedzi, ale ostatecznie zrezygnowałem z większości, doszedłszy do wniosku, że lepiej zostawić trochę niedopowiedzeń, niż przytłoczyć czytelnika natłokiem wyjaśnień i zakłócić rytm narracji.  

Cieszę się, że lektura była przyjemna.

 

Finkla

Rzeczywiście mogłem trochę lepiej przemyśleć kwestie czasu i odległości, żeby eksplozja Planety nastąpiła na tyle wcześnie i daleko, by ocalenie ojczyzny Azifa miało więcej sensu.

Dziękuję za uwagi. 

 

Hej black_cape, również pozdrawiam. Jaki ten świat mały :)

Trochę myślałem nad zawarciem dodatkowych informacji o Planecie i miałem nawet napisany bardziej rozbudowany opis pracowni astronoma (zwłaszcza teleskopu), ale z obu tych rzeczy zrezygnowałem, bo miałem wrażenie, że ostatecznie za bardzo „rozrzedzały” opowiadanie. Zadecydowanie, które elementy zawrzeć, a które pominąć było chyba największym wyzwaniem przy tworzeniu tak krótkiej formy, ale z Twojego komentarza wnoszę, że w przynajmniej w miarę mi to wyszło :)

Dziękuję za klika! Cieszę się, że short się spodobał! 

Nowa Fantastyka