- Opowiadanie: kosiorjan - Jesień w Great Falls

Jesień w Great Falls

Draft opo­wia­da­nia, które jakiś czas temu pi­sa­łem, w za­sa­dzie jest to pierw­szy jego roz­dział. Nigdy ni­cze­go nie pu­bli­ko­wa­łem i chciał­bym wie­dzieć, jaki jest tego Wasz od­biór. Będę wdzięcz­ny za kon­struk­tyw­ne uwagi. 

Oceny

Jesień w Great Falls

Był po­czą­tek li­sto­pa­da a je­sień w Great Falls była już tylko wspo­mnie­niem. Zima wy­peł­zła z gór zaraz po Hal­lo­we­en, ob­le­pia­jąc całe hrab­stwo białą sko­ru­pą. Okry­ta śnie­giem pre­ria roz­cią­ga­ją­ca się na wschód od mia­sta była cicha i spo­koj­na, życie na jakiś czas scho­wa­ło się w plą­ta­ni­nę ko­rze­ni i traw, za­pa­da­jąc w cięż­ki, nie­rów­ny sen. Rów­ni­na, spo­wi­ta gru­bym bia­łym dy­wa­nem roz­dar­tym je­dy­nie przez ciem­ny nurt Mis­so­uri cią­gnę­ła się da­le­ko, koń­cząc na ciem­nych ścia­nach gór Hi­gh­wo­od.

 

Mimo kiep­skiej po­go­dy, mię­dzy­mia­sto­wa 87’ka pro­wa­dzą­ca z Great Falls do Havre była już prze­jezd­na. W kilku miej­scach po­dró­żu­ją­cy mogli jesz­cze spo­dzie­wać się drob­nych utrud­nień, ale pługi do­brze ra­dzi­ły sobie z ata­kiem zimy, a na więk­szo­ści sta­cji pa­li­wo­wych można było kupić łań­cu­chy do opon – te które nie sprze­da­ły się w po­przed­nim se­zo­nie teraz miały szan­sę zro­bić to w do­brej cenie. Sta­cję – Town Pump – sie­ciów­kę lo­kal­ne­go po­ten­ta­ta w bran­ży spo­żyw­czej i pa­li­wo­wej, można było spo­tkać na wy­lo­tów­ce więk­szo­ści z mia­ste­czek – ser­wo­wa­ły one do­sko­na­łe że­ber­ka i bur­ge­ry, a noc­leg kosz­to­wał mniej niż 20 do­la­rów za noc, mimo tego będąc w środ­ku za­wsze miało się wra­że­nie, że jest się je­dy­nym go­ściem. W cie­płych mie­sią­cach tra­fia­li się kie­row­cy cię­ża­ró­wek, tu­ry­ści ja­dą­cy w stro­nę parku Yel­low­sto­ne albo do re­zer­wa­tu ple­mie­nia An­ni­shi­na­be – Rocky Boy – na­zwa­ne­go imie­niem ostat­nie­go wodza, cza­sem jakiś lo­kal­ny prze­wod­nik z grupą węd­ka­rzy. Kiedy przy­cho­dzi­ła zima, rzad­ko ktoś tu za­glą­dał, lu­dzie omi­ja­li te miej­sca pę­dząc gdzieś dalej, bli­żej wiel­kich miast, je­dy­nie cza­sem w drzwiach sta­cji po­ja­wiał się jakiś nie­zna­jo­my, py­ta­jąc o drogę lub szu­ka­ją­cy noc­le­gu sa­mot­ny tu­ry­sta.

 

Za­jazd numer 67, sto­ją­cy na wy­lo­cie z Great Falls zbu­do­wa­ny był zgod­nie z kor­po­ra­cyj­ny­mi stan­dar­da­mi – śred­niej wiel­ko­ści szary bu­dy­nek kryty fa­li­stą bla­chą z dużym pod­jaz­dem z przo­du i wiel­kim czer­wo­no-nie­bie­skim logo Town Pump. Na dole ca­ło­do­bo­wy bar i sklep, na górze po­ko­je go­ścin­ne i jeden apar­ta­ment seg­men­tu pre­mium dla no­wo­żeń­ców. Z tyłu mini par­king i pod­jazd z od­dziel­nym wej­ściem i pry­wat­ną kwa­te­rą wła­ści­cie­la – Henry O’Mally’ego i jego dzie­ci – 21 let­nie­go syna Pa­tric­ka i o rok młod­szej córki Hazel. W tym roku zima za­sko­czy­ła ich przy­cho­dząc tak wcze­śnie, w wi­try­nach sta­cji wciąż stały wiel­kie hal­lo­we­eno­we dynie, za­pra­sza­jąc do środ­ka prze­jeż­dża­ją­cych kie­row­ców ko­lo­ro­wą cho­rą­giew­ką, a przy wej­ściu opar­ta o drzwi przy­sy­pa­na śnie­giem po­stać Hra­bie­go Dra­cu­li świe­ci­ła we­tknię­tym w klapę logo Town Pump. Henry wstał wcze­śniej niż zwy­kle wy­rwa­ny ze snu prze­ni­kli­wym alar­mem bu­dzi­ka. Ból ple­ców który do­ku­czał mu od kilku dni, teraz był szcze­gól­nie silny. Usiadł na łóżku i przez chwi­lę stopą szu­kał kapci, które le­ża­ły na pod­ło­dze gdzieś obok. Prze­tarł twarz i prze­cią­gle ziew­nął, prze­cią­ga­jąc chwi­lę, kiedy bę­dzie mu­siał się pod­nieść. Była 3:20 Wstał i cicho syk­nął, ból pro­mie­nio­wał od lę­dź­wi w stro­nę bio­dra. Na te­le­fo­nie wy­krę­cił numer do re­cep­cji. Hazel nie od­bie­ra­ła. Długi sy­gnał ocze­ki­wa­nia na po­łą­cze­nie po chwi­li za­mie­nił się w cichy trzask, po czym urwał się zu­peł­nie. – Cho­ler­na zima, pew­nie znów ze­rwa­ło linię. W kuch­ni ze stołu zgar­nął garść ta­ble­tek aspi­ry­ny po­pi­ja­jąc je reszt­ka­mi Seven Up’a – Ta ro­bo­ta, po­wo­li za­czy­na dawać mi się we znaki – po­my­ślał wrzu­ca­jąc na ta­lerz wczo­raj­sze tacos. Do­brze, że dzie­cia­ki nie pry­snę­ły stąd jesz­cze do Bil­lings albo gdzieś dalej na za­chod­nie wy­brze­że, z dala od tego pust­ko­wia. Pa­trick co praw­da za­czął coś wspo­mi­nać o wy­jeź­dzie do Eu­ro­py na kilka mie­się­cy, ale zimę spę­dzi jesz­cze na pewno tutaj w Falls. Stał tak w pół­mro­ku pa­trząc przez chwi­lę w pod­ło­gę, na któ­rej peł­za­ły plamy świa­tła – czer­wo­na po­świa­ta bi­ją­ca od logo sta­cji i tru­pia biel ża­rów­ki mi­kro­fa­li, w któ­rej wła­śnie za­czy­na­ło skwier­czeć jego śnia­da­nie. Szyb­ko zjadł, prze­kła­da­jąc z ręki do ręki pa­rzą­cy palce ku­ku­ry­dzia­ny pla­cek. Na­ło­żył prze­rzu­co­ne przez krze­sło bo­jów­ki i za­pi­na­jąc nie­bie­ski cie­pły polar marki Pa­ta­go­nia wspiął się po­wo­li po scho­dach które pro­wa­dzi­ły na górę, na pię­tro, gdzie znaj­do­wał się bar i kasa słu­żą­ca też za mini re­cep­cję. Hazel pew­nie już przy­snę­ła, nikt dziś nie no­co­wał a po­go­da nie za­chę­ca­ła do noc­nych prze­jaż­dżek, śnieg sypał wiel­ki­mi pła­ta­mi od rana a ter­mo­metr za oknem po­ka­zy­wał pra­wie minus 20 stop­ni. Hol roz­świe­tlo­ny jedną ja­rze­niów­ką był chłod­ny i cichy, wnę­trze za­pro­jek­to­wa­ne w stylu co­un­try we­stern z ele­men­ta­mi lo­kal­ne­go folk­lo­ru – gip­so­we fi­gur­ki niedź­wie­dzi i dzi­kich koni stały obok wy­ro­bów z rogu je­le­nia: scy­zo­ry­ków, spi­nek do man­kie­tów, pu­de­łek na pa­pie­ro­sy. Na ścia­nach wi­sia­ły ko­lo­ro­we mapy i wy­cin­ki z gazet pre­zen­tu­ją­ce lo­kal­nych my­śli­wych z ich świe­żo ustrze­lo­ny­mi tro­fe­ami. Kilka lekko za­ku­rzo­nych ła­pa­czy snów krę­ci­ło się na nie­wi­dzial­nym po­dmu­chu wen­ty­la­to­ra. Nad wyj­ściem wy­wa­liw­szy swój wiel­ki brą­zo­wy jęzor, szkla­ny­mi ocza­mi spo­glą­da­ła w pust­kę wy­pcha­na głowa wiel­kie­go bi­zo­na. Przy­bi­ta do so­sno­wej deski kil­ko­ma so­lid­ny­mi bret­na­la­mi że­gna­ła gości nie­mym krzy­kiem. Obok wiel­kiej dra­ce­ny we­tknię­tej w gli­nia­ną do­ni­cę stała ta­blicz­ka z na­pi­sem: Do kasy.

 

Syke rzu­cił na sie­dze­nie skó­rza­ną tecz­kę z do­ku­men­ta­mi. Jego dłu­gie czar­ne włosy le­pi­ły się do ciem­no­zie­lo­nej kurt­ki, na po­licz­ku czuł spły­wa­ją­cą struż­kę top­nie­ją­ce­go śnie­gu. Te­le­fon od sze­ry­fa obu­dził go po 3 w nocy – znów ja­kieś pro­ble­my w re­zer­wa­cie Rocky Boys. Dzwo­ni­li z St. Pier­re – na noc do schro­ni­ska nie wró­ci­ła parka tu­ry­stów. Chłop­cy już tam byli, ale ktoś mu­siał po­roz­ma­wiać z An­ni­shi­na­be – oni nie lu­bi­li noc­nych wizyt. Po­pra­wił skó­rza­ne rę­ka­wi­ce i prze­krę­cił klu­czyk, 6 li­tro­wy sil­nik pic­ku­pa za­mru­czał cie­pło. Wolno sto­czył się na M87, radio za­gra­ło pierw­sze akor­dy Wild Child – Lou Reed’a, kiedy kon­tro­l­ka re­zer­wy za­pa­li­ła się na po­ma­rań­czo­wo. Po­wo­li do­je­chał do skrzy­żo­wa­nia. W ha­lo­ge­no­wym świe­tle re­flek­to­rów świat na ze­wnątrz wy­da­wał się zimny i pusty. Śnieg cięż­ki­mi płat­ka­mi tań­czył na po­ry­wi­stym wie­trze. Kilka skle­po­wych neo­nów świe­ci­ło żół­tym i nie­bie­skim świa­tłem, roz­my­wa­ją­cym się na mo­krej szy­bie sa­mo­cho­du. Syke rzu­cił okiem na tecz­kę, którą do­stał od sze­ry­fa. W środ­ku było kil­ka­dzie­siąt kar­tek, akta spraw do­ty­czą­cych ple­mie­nia Chip­pe­wa, kilka map, parę te­le­fo­nów, ja­kieś zdję­cia. Nie miał czasu się temu przyj­rzeć, sze­ryf wci­sną mu tecz­kę, kiedy ten był już pra­wie jedną nogą za drzwia­mi. Prze­rzu­cił pal­ca­mi szyb­ko kilka kar­tek, wy­glą­da­ły na dość stare, do jed­nej przy­kle­jo­ny wy­ci­nek z ga­ze­ty „Zie­mia dla Chip­pe­wa. Far­me­rzy pro­te­stu­ją” Data – 7 wrze­śnia, 1906 roku. I dalej „Pło­nie zie­mia Chip­pe­wa. Wódz Ka­mien­ne Dziec­ko za­bi­ty”. Zdję­cie na stro­nie po­ka­zy­wa­ło kilka ciał In­dian roz­rzu­co­nych w tra­wie i trój­kę far­me­rów sto­ją­cych nad nimi ni­czym nad za­bi­tą zwie­rzy­ną. Za­sę­pił się na chwi­lę. Czer­wo­ne świa­tło w końcu drgnę­ło. Ru­szył. 102 mile do re­zer­wa­tu Rocky Boys w taką po­go­dę po­win­ny zająć ponad 3 go­dzi­ny, może wię­cej. Nie bę­dzie się spie­szył. W re­zer­wa­cie bę­dzie około 7. Teraz po­trze­bo­wał moc­nej kawy, żeby się tro­chę roz­ru­szać i nie za­snąć za kie­row­ni­cą. Ciem­na nitka drogi po­ły­ka­na przez krót­kie świa­tło re­flek­to­rów spra­wia­ła, że po go­dzi­nie jazdy oczy za­my­ka­ły się same znu­żo­ne tą mo­no­to­nią.

 

Koniec

Komentarze

Cześć ko­sior­ja­nie,

 

 

Ope­ru­jesz bar­dzo pla­stycz­nym ję­zy­kiem, Twoją hi­sto­rię po pro­stu widać. Nie­któ­re szcze­gó­li­ki jak te wszyst­kie scy­zo­ry­ki, spin­ki do man­kie­tów, pu­deł­ka, szkla­ne oczy wy­pcha­ne­go bi­zo­na itp. – bar­dzo mocno bu­du­ją ten świat przed­sta­wio­ny i w nim czy­tel­ni­ka za­ko­twi­cza­ją.

Ca­łość szy­ku­je nas na jakąś ta­jem­ni­cę, któ­rej nawet jesz­cze do końca nie prze­czu­wa­my.

Mimo to – ta jak znu­żo­ne są mo­no­to­nią oczy bo­ha­te­ra, tak i oczy czy­tel­ni­ka – nuży mo­no­to­nia blo­ków tek­stu. Tnij aka­pi­ty na dużo mniej­sze – taka optycz­na ścia­na słów po­tra­fi każ­de­go znie­chę­cić, a szcze­gól­nie na ekra­nie – męczy to wzrok i znie­chę­ca do tek­stu.

Na­le­ża­ło­by też co­nie­co wy­gła­dzić, a nie­któ­re sfor­mu­ło­wa­nia są bar­dzo zgra­ne, utar­te, a wręcz wy­tar­te ze zna­cze­nia (przy­kła­do­wo “nitka drogi”) – oczy­wi­ście cza­sem nie spo­sób od tego uciec, ale czy­ta­my rów­nież po to, by cza­sem do­świad­czyć pięk­ne­go ję­zy­ka – a tu, mimo, że bu­du­jesz bar­dzo ładne ob­ra­zy, to fak­tu­ra tych ob­ra­zów – nie za­chwy­ca.

Prze­czy­taj pro­szę por­ta­lo­we po­rad­ni­ki – to z pew­no­ścią po­mo­że w ko­lej­nych pró­bach…

 

Frag­men­ty – tu nie cie­szą się zbyt dużą po­pu­lar­no­ścią – wrzu­ca­jąc ko­lej­ny utwór spró­buj ura­czyć nas jakąś za­mknię­tą ca­ło­ścią – jeśli bę­dzie tak nie­wiel­ka jak ten tekst – tym le­piej. Jeśli my­ślisz o czymś dużym, roz­waż me­cha­nizm be­to­wa­nia.

 

Mała uwaga od­no­śnie tzw. “gen­de­ru” – widzę, że w przed­mo­wie pi­szesz w for­mie mę­skiej, a płeć w pro­fi­lu – masz wy­bra­ną ko­bie­cą. Bez wzglę­du na to ja­kiej je­steś bio­lo­gicz­nie płci, o ile chcesz by do Cie­bie się zwra­ca­no w for­mie mę­skiej – wy­bierz taką płeć w pro­fi­lu, bo ktoś może za­po­mnieć o przed­mo­wie, a płeć wy­raź­nie widać – chyba, że jed­nak wo­lisz być roz­po­zna­wa­ny jako ko­bie­ta, lub chcesz tym kon­fu­do­wać, raz się ja­wiąc jako męż­czy­zna raz jako ko­bie­ta – nie­bi­nar­nie – ale por­tal tu za bar­dzo nie przy­cho­dzi z po­mo­cą :)

 

Jeśli li­czysz na to, że ktoś Ci na­pi­sze że nie jest źle – to Ci wła­śnie teraz piszę: nie jest źle :)

Życzę po­wo­dze­nia w pi­sa­niu ca­ło­ści,

 

po­zdra­wiam,

 

Jim

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Zga­dzam się z Jimem, że jest nie­źle. Po­gry­ma­szę jesz­cze na wiel­kie kloce tek­stu i bardo dłu­gie zda­nia. Warto by jakoś to roz­bić. No i jesz­cze czy­ta­nie hor­ro­ru, gdzie pada śnieg i można kupić łań­cu­chy, a nie ma krwi, du­chów, ani nawet jed­ne­go wi­mi­ze­ro­wa­ne­go wam­pi­ra, jest smut­nym do­świad­cze­niem;)

A licz­by za­pi­su­je­my słow­nie.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Tnij aka­pi­ty na dużo mniej­sze – taka optycz­na ścia­na słów po­tra­fi każ­de­go znie­chę­cić, a szcze­gól­nie na ekra­nie – męczy to wzrok i znie­chę­ca do tek­stu.

Tak – chyba jakoś nie­po­trzeb­nie ten tekst skom­pi­lo­wa­łem wkle­ja­jąc go tutaj, aka­pi­tów było wcze­śniej jakoś wię­cej – nie za­uwa­ży­łem tego. 

Frag­men­ty – tu nie cie­szą się zbyt dużą po­pu­lar­no­ścią – wrzu­ca­jąc ko­lej­ny utwór spró­buj ura­czyć nas jakąś za­mknię­tą ca­ło­ścią – jeśli bę­dzie tak nie­wiel­ka jak ten tekst – tym le­piej. Jeśli my­ślisz o czymś dużym, roz­waż me­cha­nizm be­to­wa­nia.

Muszę po­czy­tać o tym me­cha­ni­zmie be­to­wa­nia – mia­łem jesz­cze 2 roz­dzia­ły, ale zro­bi­łem „po­rzą­dek” na Go­ogle Drive i nie­ste­ty tra­fił je szlag. Ja sia­dam i piszę dość spon­ta­nicz­nie, nie re­da­gu­je, nie pi­cu­je, taki stru­mień świa­do­mo­ści :) – przy­ło­żę wię­cej uwagi do tej fak­tu­ry.

Mała uwaga od­no­śnie tzw. “gen­de­ru” – widzę

Je­stem fa­ce­tem, chyba za szyb­ko prze­kli­ka­łem pro­fil i stąd ten am­ba­ras :)

 

 

 

 

Je­stem fa­ce­tem, chyba za szyb­ko prze­kli­ka­łem pro­fil i stąd ten am­ba­ras :)

 

Tak mi się wy­da­wa­ło, ale wo­la­łem tego nie do­mnie­my­wać zbyt po­chop­nie :)

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

No to ja trosz­kę po­ma­ru­dzę.

 

Pi­szesz w przed­mo­wie, że to “draft” czyli szkic. Ale to nie jest szkic opo­wia­da­nia, tylko sam jego po­czą­tek. Nie na­zy­wa­ła­bym tego “roz­dzia­łem”, bo opo­wia­dań ra­czej nie dzie­li­my na roz­dzia­ły, co naj­wy­żej takie pseu­do-roz­dzia­li­ki wy­róż­nia­ne gwiazd­ka­mi albo po pro­stu świa­tłem, cza­sem po­nu­me­ro­wa­ne, ale jed­nak nie są to peł­no­wy­mia­ro­we roz­dzia­ły. Czyli spójrz­my praw­dzie w oczy: to jest po­czą­tek cze­goś, co może roz­wi­nąć się w opo­wia­da­nie.

Pi­szesz enig­ma­tycz­nie, że to opo­wia­da­nie “które jakiś czas temu pi­sa­łem”. Pi­sa­łem to czyn­ność nie­do­ko­na­na, czyli nie do­koń­czy­łeś? Może warto by­ło­by skoń­czyć i wkle­ić ca­łość? Bo zu­peł­nie szcze­rze, po takim ka­wał­ku nie da się wiele po­wie­dzieć, oce­nić.

 

Co do sa­me­go frag­men­ci­ku to tak: fa­bu­lar­nie nic się tu nie dzie­je, do­sta­je­my je­dy­nie eks­po­zy­cję i to jak na opo­wia­da­nie dość długą, mo­men­ta­mi wpa­da­ją­cą w in­fo­dum­po­wość. Bo czego do­ty­czą ko­lej­ne ka­wał­ki? Naj­pierw po­ka­zu­jesz kra­jo­braz i oko­li­cę. Okej, można tak za­czy­nać, choć le­piej spraw­dza się to w for­mach dłuż­szych, jak po­wieść. W opo­wia­da­niu takie in­for­ma­cje le­piej wpleść w tekst, bo ina­czej eks­po­zy­cją przy­tło­czysz ca­łość.

Zadaj sobie py­ta­nie, czy wszyst­kie in­for­ma­cje, jakie umie­ści­łeś na sied­miu ty­sią­cach zna­ków (co jest dłu­go­ścią so­lid­ne­go szor­ta), są czy­tel­ni­ko­wi opo­wia­da­nia na­praw­dę po­trzeb­ne? Np. ta o lo­kal­nym po­ten­ta­cie? Jeśli ten czło­wiek nie po­ja­wi się na­stęp­nie w fa­bu­le albo też fakt, że oko­li­ca po­sia­da wła­sne­go po­ten­ta­ta, nie okaże się ważny, to in­for­ma­cja ta jest nad­mia­ro­wa. Ogól­nie po­wie­dzia­ła­bym tak: w opo­wia­da­niu pierw­szy aka­pit jest zbęd­ny, a drugi prze­ga­da­ny. (W po­wie­ści by się obro­ni­ły ze wzglę­du na pro­por­cje oraz więk­szy na­cisk na szcze­gó­ło­wość opisu). Drugi aka­pit warto by po­dzie­lić na co naj­mniej dwa.

Aka­pit trze­ci w ogóle wy­ma­ga bez­względ­nie po­cię­cia, bo to kilka ca­ło­stek nar­ra­cyj­nych. Na pewno nowym aka­pi­tem po­wi­nien być ka­wa­łek od “Henry wstał wcze­śniej”, a potem dia­lo­gi też za­pi­sa­ne po­praw­nie, czyli kwe­stie dia­lo­go­we w od­ręb­nych aka­pi­tach, a nie w cią­głym tek­ście.

W aka­pi­cie czwar­tym (też do po­dzia­łu!) za­czy­na się akcja, po­zna­je­my za­pew­ne głów­ne­go bo­ha­te­ra, do­wia­du­je­my się, że cho­dzi o coś z jakąś za­daw­nio­ną spra­wą in­diań­ską… i ury­wasz. Nie mamy po­ję­cia, czy masz na to fajny po­mysł, czy coś z tego cie­ka­we­go bę­dzie i tak dalej.

Dla­te­go Jim ma rację: na­pisz coś ca­łe­go. To albo coś in­ne­go.

 

Teraz w kwe­stiach tech­nicz­nych.

Pierw­sza spra­wa: aka­pi­tów nie ro­dzie­la­my świa­tłem (po­dwój­nym en­te­rem). To służy do od­dzie­la­nia więk­szych czą­stek nar­ra­cyj­no-fa­bu­lar­nych, zwłasz­cza jak ro­bi­my prze­skok w cza­sie lub prze­strze­ni albo zmie­nia­my per­spek­ty­wę nar­ra­cji. W tym tek­ście taki po­dział mógł­by się po­ja­wić do­pie­ro przed ostat­nim ka­wał­kiem, tym o Syke’u, bo tam zmie­nia się per­spek­ty­wa, na­to­miast nie roz­dzie­la­ła­bym po­cząt­ku od per­spek­ty­wy, bo Henry na­le­ży do tego świa­ta, który opi­su­jesz na po­cząt­ku.

 Druga spra­wa, czyli styl itd. Jak dla mnie prze­sa­dzasz z udziw­nia­niem ję­zy­ka, jego me­ta­fo­ry­zo­wa­niem. Pro­sto­ta bywa zło­tem, ozdob­ność zaś łatwo prze­cho­dzi w “pur­pu­rę” (wy­gu­glaj pur­ple prose, jeśli nie znasz tego ter­mi­nu) i u Cie­bie to się zda­rza.

 

Weź takie zda­nie: “Zima wy­peł­zła z gór zaraz po Hal­lo­we­en, ob­le­pia­jąc całe hrab­stwo białą sko­ru­pą”. Masz tu sporo grzyb­ków w barsz­czu: nie­ty­po­wy dla pi­sa­nia o porze roku cza­sow­nik (wy­peł­zła), dość dzi­wacz­ne i już me­ta­fo­rycz­ne ob­le­pie­nie (ro­zu­miem, że cho­dzi o po­kry­cie śnie­giem), a na do­da­tek za­miast śnie­gu po­ja­wia się “biała sko­ru­pa”. Na do­da­tek to ostat­nie pod­po­wia­da zmro­żo­ny śnieg (np. firn), wiel­ki mróz i ogól­nie bar­dzo trud­ne wa­run­ki, a ewi­dent­nie aż tak nie jest.

Na­stęp­ne zda­nie: “Rów­ni­na, spo­wi­ta gru­bym bia­łym dy­wa­nem roz­dar­tym je­dy­nie przez ciem­ny nurt Mis­so­uri” przy­no­si ko­lej­ne me­ta­fo­rycz­ne po­rów­na­nie dla śnie­gu, a już na­praw­dę wiemy, że tam spadł i leży śnieg ;) Plus – roz­dar­ty? Nie za bar­dzo dra­ma­tycz­nie?

 

Potem jest tych ocie­ra­ją­cych się o pur­pu­rę ka­wał­ków mniej, więc uwa­żaj głów­nie z opi­sa­mi. Cza­sem mniej zna­czy wię­cej, a za­sa­da “keep it sim­ple” za­zwy­czaj się spraw­dza.

 

Wra­ca­jąc do in­fo­dum­pów: taki jest rów­nież ka­wa­łek, w któ­rym opi­su­jesz za­war­tość te­czek Syke’a. Czy ta wie­dza jest czy­tel­ni­ko­wi po­trzeb­na już teraz? Syke wie, co tam jest, i ra­czej nie wy­li­cza tego w my­ślach, jest to więc kla­sycz­na nar­ra­ti­ve de­vi­ce: ka­żesz bo­ha­te­ro­wi “my­śleć” o czymś, co chcesz przed­sta­wić czy­tel­ni­ko­wi. Tyle że wra­cam do po­sta­wio­ne­go wcze­śniej py­ta­nia: czy czy­tel­nik musi to już teraz wie­dzieć? Nie le­piej roz­ło­żyć te in­for­ma­cje na ca­łość tek­stu, po­ka­zy­wać je stop­nio­wo, wtedy, kiedy staną się istot­ne dla akcji? Poza wszyst­kim wrzu­co­ne w tak re­la­cyj­ny spo­sób na samym po­cząt­ku zo­sta­ną ra­czej za­po­mnia­ne, a kiedy będą “po­trzeb­ne”, czy­tel­nik nie bę­dzie o nich pa­mię­tał.

 

Z dro­bia­zgów, które łatwo po­pra­wić i łatwo też się ich warsz­ta­to­wo na­uczyć. Bar­dzo ku­le­je in­ter­punk­cja. Po­ja­wia­ją­cy się gdzieś tam za­imek “swój” jest do wy­rzu­ce­nia (w pol­sz­czyź­nie 95% za­im­ków dzier­żaw­czych jest nie­po­trzeb­na, bo dzię­ki de­kli­na­cji kon­tekst za­zwy­czaj wska­zu­je na to, o czyim czymś mowa, a już “swój” to wy­jąt­ko­wo śmie­cio­we słowo). Masz w paru miej­scach po­mie­sza­ne pod­mio­ty.

Sporo błęd­nie uży­tych kon­struk­cji z imie­sło­wem przy­słów­ko­wym współ­cze­snym (tym na -ąc). Np. “Prze­tarł twarz i prze­cią­gle ziew­nął, prze­cią­ga­jąc chwi­lę, kiedy bę­dzie mu­siał się pod­nieść” – tu w ogóle sporo się po­mie­sza­ło, bo cho­dzi nie o prze­cią­ga­nie, ale od­wle­ka­nie chwi­li. Plus imie­słów tu tak sobie, bo on ozna­cza czyn­no­ści na­praw­dę rów­no­cze­sne. To bar­dzo po­wszech­ny błąd, ale do wy­ćwi­cze­nia.

 

Pa­trick co praw­da za­czął coś wspo­mi­nać o wy­jeź­dzie do Eu­ro­py na kilka mie­się­cy, ale zimę spę­dzi jesz­cze na pewno tutaj w Falls. Stał tak w pół­mro­ku pa­trząc przez chwi­lę w pod­ło­gę

Tu masz przy­kład po­mie­sza­nych pod­mio­tów, bo dru­gie zda­nie (od “stał”) lo­gicz­nie od­no­si się do Pa­tric­ka, a nie Henry’ego. Pod­mio­ty do­myśl­ne są zdra­dziec­kie! Plus znów: za­miast “pa­trząc” lep­sze by­ło­by “wpa­trzo­ny”.

 

Zda­rza­ją się też nie­for­tun­ne sty­li­stycz­nie sfor­mu­ło­wa­nia:

 

Obok wiel­kiej dra­ce­ny we­tknię­tej w gli­nia­ną do­ni­cę

Dra­ce­na chyba jed­nak po pro­stu ro­śnie w tej do­ni­cy, a nie jest w nią “we­tknię­ta” (to su­ge­ru­je ścię­tą ro­śli­nę, nie­za­ko­rze­nio­ną itd.), a ogól­nie to znów nad­mia­ro­we in­for­ma­cje. Wy­star­czy “obok wiel­kiej dra­ce­ny”, bo za­sad­ni­czo nasza “wie­dza” pod­po­wia­da nam, że taka ro­śli­na jest w do­ni­cy. Po­trze­bu­jesz do cze­goś in­for­ma­cji, że do­ni­ca jest gli­nia­na? 

 

Są też błędy za­pi­su.

Am­bush zwró­ci­ła już uwagę na li­czeb­ni­ki – nie­ste­ty pol­ska norma wy­ma­ga ich za­pi­su słow­ne­go w li­te­ra­tu­rze, w tym tek­ście licz­bo­wo może zo­stać tylko M67 i od biedy “za­jazd nr 67”, jeśli uzna­my to za nazwę wła­sną. Ale np. “mię­dzy­mia­sto­wa 87ka” to po­two­rek i musi być “osiem­dzie­siąt­ka sió­dem­ka”; “21 let­nie­go” → dwu­dzie­sto­jed­no­let­nie­go; “była 3:20” → była trze­cia dwa­dzie­ścia; “102 mile” → sto dwie mile i tak dalej, nie wy­pi­sa­łam wszyst­kie­go.

Takoż zmia­na za­pi­su ko­niecz­na tu: “radio za­gra­ło pierw­sze akor­dy Wild Child – Lou Reed’a” → “radio za­gra­ło pierw­sze akor­dy Wild Child Lou Reeda”. Apo­strof da­je­my tylko wtedy, kiedy nie wy­ma­wia­ne są ostat­nie li­te­ry na­zwi­ska, na­to­miast ty­tu­ły da­je­my albo kur­sy­wą albo w cu­dzy­sło­wie (obo­jęt­ne, byle kon­se­kwent­nie).

 

To chyba więk­szość pro­ble­mów. Tra­ge­dii nie ma, mimo że wy­pi­sa­łam tego sporo, bo więk­szość to są wbrew po­zo­rom dro­bia­zgi, które łatwo opa­no­wać. Na­to­miast nie spo­sób po­wie­dzieć ni­cze­go o fa­bu­le czy bo­ha­te­rach, bo tego nam tu nie po­ka­za­łeś ani tro­chę.

Ergo po­wta­rzam za Jimem raz jesz­cze: na­pisz coś fa­bu­lar­nie za­mknię­te­go, to oce­ni­my ;)

 

A tu masz po­rad­nik zbie­ra­ją­cy więk­szość spraw, o które py­ta­ją świe­żyn­ki: Por­tal dla żół­to­dzio­bów

 

Po­wo­dze­nia! 

http://altronapoleone.home.blog

Witaj.

Jako frag­ment po­zo­sta­wia oczy­wi­ście nie­do­syt. Jest jakiś po­mysł, lecz to za mało, aby oce­nić ca­łość jako “dobry hor­ror”. Każdy in­te­re­su­ją­cy wątek (np. śmierć In­dian) zo­stał je­dy­nie lekko za­sy­gna­li­zo­wa­ny. Do tego mnó­stwo uste­rek ję­zy­ko­wych, wy­ma­ga­ją­cych po­pra­wy, w tym nawet brak kro­pek na końcu zdań czy prze­cin­ków przed “który”, gra­ma­tycz­nych (np. “sze­ryf wci­sną mu tecz­kę”) i sty­li­stycz­nych. O wielu wspo­mnie­li już moi Przed­mów­cy. 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie. :)

Pe­cu­nia non olet

Frag­ment przy­jem­ny, lecz trud­no tu co­kol­wiek oce­nić. Na przy­kład po­cząt­ko­we opisy – jeśli tekst bę­dzie ob­szer­ny, to pa­su­ją, jeśli krót­ki, to zde­cy­do­wa­nie mniej. W każ­dym razie to, co na­kre­śli­łeś, wy­da­je się wia­ry­god­nym tłem, gdyby mi po­wie­dzia­no, że to tekst prze­tłu­ma­czo­ny ame­ry­kań­skie­go au­to­ra, to bym to kupił. Choć eks­per­tem od tych re­gio­nów nie je­stem.

Nowa Fantastyka