- Opowiadanie: kronos.maximus - Halhatatlan

Halhatatlan

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Halhatatlan

Dusz­na noc, ka­mień gwiazd na ra­mio­nach

I ta trwo­ga, jak ty – nie­śmier­tel­na.

 

*

 

Kiedy prze­bu­dził się, umie­rał. Dusił się, a w oczy i usta wdzie­rał się chłód. Po­zo­sta­ła mu mi­nu­ta świa­do­mo­ści i kilka minut życia.

Osiem­dzie­siąt sie­dem lat temu z czerw­co­we­go nieba nad Ró­ża­nym Wzgó­rzem w Bu­da­pesz­cie lał się żar. On stał na bal­ko­nie świe­żo na­by­te­go apar­ta­men­tu na dwu­na­stym pię­trze, po­pi­jał pa­lin­kę i bez­myśl­nie gapił się na pa­no­ra­mę mia­sta. Kilka minut wcze­śniej roz­ma­wiał z Zoé. Miała przy­je­chać z dziew­czyn­ka­mi już nie­ba­wem. To tego dnia – jak okre­śli­ła Zoé, z cha­rak­te­ry­stycz­nym dla sie­bie prze­ką­sem – otrzy­mał „dar”.

Naj­pierw w pra­wym uchu po­ja­wił się wy­so­ki dźwięk, jak przy zmia­nie ci­śnie­nia. Od­sta­wił kie­li­szek i na­ci­snął na kręgi szyj­ne koń­ców­ka­mi pal­ców, żeby wy­ma­so­wać kark i roz­luź­nić się. Mo­ment póź­niej fala go­rą­ca prze­to­czy­ła się przez ciało, od czub­ka głowy aż po stopy. Naj­chęt­niej zrzu­cił­by to na karb al­ko­ho­lu, ale do­zna­nie było wszech­ogar­nia­ją­ce i zu­peł­nie nie­po­dob­ne do ni­cze­go co znał.

Na czym po­le­gał ów dar oka­za­ło się kilka mie­się­cy póź­niej, kiedy za­chły­snął się wodą pod­czas meczu piłki wod­nej. Zro­bił to tak nie­szczę­śli­wie, że stra­cił przy­tom­ność i opadł na dno ba­se­nu. Mimo spraw­nie prze­pro­wa­dzo­nej re­su­scy­ta­cji, jego serce za­trzy­ma­ło się, a ra­tow­nik stwier­dził zgon. Kilka minut póź­niej otwo­rzył oczy i, jak gdyby nigdy nic, wstał.

Za­czę­li wołać na niego Hal­ha­ta­tlan, czyli „nie­śmier­tel­ny”.

 

*

 

Kiedy prze­bu­dził się, umie­rał. Ota­cza­ją­ce go gwiaz­dy mru­ga­ły, jakby chcia­ły za­kpić z jego losu.

Pa­mię­tał jak córka mi­ni­stra utknę­ła w pło­ną­cym te­atrze. Wtedy po raz pierw­szy zwró­ci­li się o pomoc do „dro­gie­go pana Hal­ha­ta­tlan”. W sa­mo­cho­dzie po­ka­za­li mu mapę bu­dyn­ku i w kilku sło­wach wy­ja­śni­li, jak do­trzeć na naj­niż­szą kon­dy­gna­cję. Wszyst­ko na wa­riac­kich pa­pie­rach, im­pro­wi­zo­wa­ne.

Po­spiesz­nie za­ło­żył ognio­od­por­ną odzież i wszedł w pło­mie­nie. Wy­trzy­ma­łość kom­bi­ne­zo­nu była ogra­ni­czo­na i nie­ba­wem ogni­ste ję­zo­ry li­za­ły jego ciało przez prze­pa­lo­ny ma­te­riał. Stra­cił przy­tom­ność. Od­zy­skał ją i mimo po­twor­ne­go bólu zdo­łał zro­bić kilka kro­ków do przo­du, zanim po­now­nie ze­mdlał. Zre­ge­ne­ro­wał się, wstał i szedł, dalej i dalej… W końcu zna­lazł się tam, gdzie nie do­tarł­by ani czło­wiek, ani robot.

Dziew­czy­na le­ża­ła opar­ta o ścia­nę, pół­przy­tom­na, z te­le­fo­nem w ręku. Wyjął z ża­ro­od­por­ne­go ple­ca­ka koc izo­la­cyj­ny, okrył ją, zmo­czył jej usta wodą, a na twarz za­ło­żył maskę tle­no­wą. Była bez­piecz­na, po­zo­sta­ło cze­kać aż uga­szą pożar.

Na­stęp­ne misje po­sy­pa­ły się jak ko­ra­le z ro­ze­rwa­ne­go na­szyj­ni­ka: oczysz­cza­nie z od­pa­dów ra­dio­ak­tyw­nych bloku elek­trow­ni ato­mo­wej No­wo­wo­ro­neż, akcja ra­tun­ko­wa po eks­plo­zji che­mi­ka­liów w kom­plek­sie prze­my­sło­wym, za­da­nia woj­sko­we i wy­wia­dow­cze…

 

*

 

Kiedy prze­bu­dził się, umie­rał. Czy do ago­nii można się przy­zwy­cza­ić?

Pro­fe­sor Tóth był jed­nym z nie­wie­lu ba­da­czy jego nie­śmier­tel­no­ści, któ­rych da­rzył sym­pa­tią.

– Niech pan sobie wy­obra­zi dwu­wy­mia­ro­wą prze­strzeń, bio­lo­gicz­ną kart­kę, w któ­rej żyją zu­peł­nie pła­skie isto­ty – tłu­ma­czył. – Isto­ta trój­wy­mia­ro­wa, jak ja, czy pan, z ła­two­ścią mo­gła­by je w ca­ło­ści ze­ska­no­wać. A potem, za każ­dym razem, kiedy jej pła­skie ciało ule­gło­by de­struk­cji, mo­gła­by je od­twa­rzać, atom po ato­mie, za po­mo­cą ja­kiejś za­awan­so­wa­nej, po­wiedz­my, dru­kar­ki…

– Sądzi pan, że jakaś isto­ta z wyż­sze­go wy­mia­ru robi to mnie?

Się­gał już do klam­ki, gdy pro­fe­sor za­wo­łał:

– Panie Hal­ha­ta­tlan! Niech pan na sie­bie uważa. Źli lu­dzie mogą pana skrzyw­dzić dużo bar­dziej niż ko­go­kol­wiek z nas, śmier­tel­ni­ków.

 

*

 

Kiedy prze­bu­dził się, umie­rał. Sam sie­bie prze­ko­ny­wał, że ból to złu­dze­nie.

Bied­na Zoé to­wa­rzy­szy­ła mu dziel­nie, do­pó­ki nie padła ofia­rą bez­li­to­snej rzeki czasu. Zo­stał sam i ogar­nę­ła go roz­pacz, ta mrocz­na sio­stra sa­mot­no­ści. „Zoé, po­wiem ci w se­kre­cie, że śmierć, ale taka, po któ­rej nie ma zu­peł­nie nic, jest praw­dzi­wym darem. Ale kto wie, ko­cha­nie, może spo­tka­my się jesz­cze. Po desz­czu gwiazd, na łące po­pio­łu…”

 

*

 

Kiedy prze­bu­dził się, umie­rał. Prze­stał od­czu­wać chłód, zbli­żał się do Słoń­ca. Po­ja­wi­ło się ko­lej­ne wspo­mnie­nie.

Sie­dział wci­śnię­ty w ciem­ny kąt ho­te­lo­wej re­stau­ra­cji i są­czył czar­ną kawę. Dwóch mocno wsta­wio­nych fa­ce­tów roz­ma­wia­ło przy są­sied­nim sto­li­ku.

– …z na­szch po­dat­ków?

– Taaa… Ponoć jest cho­ler­nie bo­ga­ty.

– Nie wy­glą­da. Na­praw­dę, nie da się go zabić?

– Ponoć nie.

– A gdyby wal­nąć ato­mów­ką?

– Ponoć prze­żył­by i to.

– O rany, serio? A gdyby za­ko­pać go tak z ki­lo­metr pod zie­mią? Chyba by się nie wy­grze­bał?

Za­re­cho­ta­li jed­no­cze­śnie.

 

*

 

Kiedy prze­bu­dził się, umie­rał.

Kon­flikt na Taj­wa­nie, jego ostat­nia misja. Ma przejść linię ostrza­łu ar­ty­le­ryj­skie­go i prze­ka­zać wia­do­mość od­cię­tej jed­no­st­ce. Nic wiel­kie­go.

Zo­stał dwu­krot­nie ro­ze­rwa­ny na strzę­py i dwu­krot­nie się od­ro­dził. Nagi, wy­sma­ro­wa­ny bło­tem, biegł dalej. Cięż­ko dy­sząc, wpadł w ścia­nę tro­pi­kal­ne­go lasu, za którą miał znaj­do­wać się od­cię­ty ba­ta­lion.

Ale za­miast swo­ich za­stał tam grupę chiń­skich żoł­da­ków. Wy­nu­rzy­li się nie wia­do­mo skąd i go oto­czy­li. Zo­stał wy­sta­wio­ny do wia­tru!

We­pchnę­li go do wozu pan­cer­ne­go. Pew­nie chęt­nie by go za­tłu­kli, żeby tylko spraw­dzić, czy przy­do­mek był praw­dzi­wy.

Pa­mię­ta port i rejs ło­dzią woj­sko­wą. Dzień póź­niej, przez małe okno w wię­zien­nej ka­ju­cie do­strzegł Hong Kong. Trzy dni póź­niej zna­lazł się na wy­spie Haj­nan i na wła­sne oczy zo­ba­czył, jak wy­glą­da ko­smo­drom We­nchang. Wtedy zro­zu­miał. Cze­kał go los, ja­kie­go nikt w dzie­jach świa­ta jesz­cze nie do­świad­czył.

Wró­cił do tu i teraz kiedy płuca drgnę­ły w roz­pacz­li­wym roz­kur­czu. Za kilka se­kund znowu umrze. Reszt­ką woli przy­su­nął dłoń do oczu. Wy­czuł brył­ki lodu, za­mar­z­ły mu łzy. Ro­bi­ło się coraz zim­niej, wi­docz­nie od­da­lał się od Słoń­ca i nie było szans na za­koń­cze­nie ody­sei w jego wnę­trzu. A może to też by prze­żył?

Jak gęsto roz­ło­żo­na jest ma­te­ria we wszech­świe­cie? Dry­fo­wa­nie w prze­strze­ni ko­smicz­nej może trwać mi­lio­ny lat. Prze­klę­ty dar, nie po­zwa­lał mu nawet osza­leć…

 

*

 

Kiedy prze­bu­dził się, umie­rał. Kiedy prze­bu­dził się, umie­rał. Kiedy prze­bu­dził się, umie­rał…

Coś cią­gnę­ło palce jego stóp z nie­wia­ry­god­ną siłą. Po­chy­lił głowę. W sła­bym świe­tle gwiazd do­strzegł, że jego stopy wy­dłu­ża­ją się jakby były z pla­ste­li­ny, a potem od­ry­wa­ją się ka­wa­łek po ka­wał­ku. Od­la­ty­wa­ły z dużą pręd­ko­ścią w od­mę­ty próż­ni. Chwi­lę póź­niej ten sam los spo­tkał jego łydki, ko­la­na, a na­stęp­nie uda. Ty­sią­ce czer­wo­nych dro­bi­nek krwi po­dą­ży­ło za nie­szczę­sny­mi czę­ścia­mi ciała. Gi­gan­tycz­ny, ko­smicz­ny lej wsy­sał wszyst­ko do środ­ka.

– Czy­sto teo­re­tycz­nie, panie Hal­ha­ta­tlan… – Pro­fe­sor Tóth po­pra­wił oku­la­ry. – Miej­scem, gdzie mógł­by pan zo­stać osta­tecz­nie uni­ce­stwio­ny jest oso­bli­wość. Nawet dla istot z wyż­sze­go wy­mia­ru, obraz pana stał­by się tam za­ma­za­ny, a moż­li­wość ma­ni­pu­la­cji na ato­mach wy­klu­czo­na, jako że prawa fi­zy­ki w tym miej­scu się za­ła­mu­ją.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Mu­sisz podać w przed­mo­wie wy­ma­ga­na re­gu­la­mi­nem wstaw­kę z lin­ka­mi.

Po­zdra­wiam. 

Pe­cu­nia non olet

Dzię­ku­ję, Bruce, już to zro­bi­łem! :)

Sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce za­koń­cze­nie. W po­ło­wie mia­łem wąt­pli­wo­ści co z tego bę­dzie – bo wła­śnie takie po­my­sły z “nie­śmier­tel­no­ścią”, czę­sto są pro­ble­ma­tycz­ne dla sen­sow­no­ści lo­gi­ki świa­ta. Tutaj bar­dzo mi się spodo­ba­ło, że po­ja­wił się po­mysł na “sen­sow­ne” uśmier­ce­nie nie­śmier­tel­ne­go :)

A i dodam, że po ty­tu­le, spo­dzie­wa­łem się cze­goś o Ma­jach, czy Az­te­kach, słowo nie brzmia­ło dla mnie “wę­gier­sko” , dla­te­go do­dat­ko­wo się za­sko­czy­łem

Super. :)

 

Opo­wieść ba­aar­dzo dobra, lubię fa­bu­ły z uzdro­wi­cie­la­mi, bo w sumie wie­rzę w ta­kich ludzi, jeśli rze­czy­wi­ście mają ów dar. A do tego jesz­cze nie­śmier­tel­ność – nie­złe po­łą­cze­nie mocy. :)

W sumie bar­dzo smut­ny wy­dźwięk opo­wie­ści. Przy­kre to, że wszyst­ko, co nie­zna­ne, inne, obce wła­śnie, musi za­wsze być po­strze­ga­ne jako złe, groź­ne i nie­bez­piecz­ne, że le­piej to uni­ce­stwić, niźli chro­nić i do­ce­nić jego war­tość. Taka nasza, ty­po­wo ludz­ka przy­wa­ra.

A przy­kła­dy jego misji i po­świę­ca­nia się dla in­nych – świet­ne, do­brze prze­my­śla­ne, mimo na­rzu­co­ne­go re­gu­la­mi­nem li­mi­tu. ;)

 

Z tech­nicz­nych – su­ge­stia do prze­my­śle­nia:

Pro­fe­sor Tóth, (zbęd­ny prze­ci­nek?) był jed­nym z nie­wie­lu ba­da­czy jego nie­śmier­tel­no­ści, któ­rych da­rzył sym­pa­tią.

 

Wsta­wi­ła­bym jesz­cze w kilku miej­scach prze­cin­ki, ale ja ma­niacz­ka je­stem. :))

Można wspo­mnieć o wul­ga­ry­zmach.

 

Po­zdra­wiam, po­wo­dze­nia, klik. :)

Pe­cu­nia non olet

Cześć, 

świet­ne opo­wia­da­nie. Wcią­ga­ją­ce, no­stal­gicz­ne. Smut­ne. Dużo nie­do­po­wie­dzeń, ale mi to nie prze­szka­dza. Dobry po­mysł z po­wtó­rze­nia­mi “kiedy prze­bu­dził się, umie­rał”. Chwi­lę mi za­ję­ło zo­rien­to­wa­nie się o co cho­dzi, ale póź­niej na­da­ją rytm. I motto z KKB :D 

Trzy­mam kciu­ki!

E.

Cie­ka­wy po­mysł. Smut­ne jak nie­śmier­tel­ność.

Hej Nil­fhe­im!

 

Wiel­kie dzię­ki za od­wie­dzi­ny! Cie­szę się, że koń­ców­ka Ci się spodo­ba­ła i nie po­czu­łeś się za­wie­dzio­ny.

Co do wę­gier­skie­go słowa ozna­cza­ją­ce­go nie­śmier­tel­ne­go, to wła­śnie dla­te­go je wy­bra­łem, że brzmia­ło jak nazwa Az­tec­kie­go boga. Wy­da­ło mi się to na tyle za­ska­ku­ją­ce, żeby użyć go jako ty­tu­łu opo­wia­da­nia. Faj­nie, że oce­ni­łeś opko na 6, dzię­ki!

 

Witaj Bruce!

Pu­bli­ka­cji nawet tak krót­kie­go tek­stu to­wa­rzy­szy obawa, bo czło­wiek nigdy nie wie jak tekst zo­sta­nie przy­ję­ty i co go czeka w ko­men­ta­rzach. :) Ka­mień mi spadł z serca po Two­jej opi­nii!

Do­sko­na­le od­czy­ta­łaś moją in­te­cję – los su­per­bo­ha­te­ra wcale nie jest lep­szy niż zwy­kłe­go śmier­tel­ni­ka, a może nawet oka­zać się gor­szy, kiedy su­per­mo­ce zo­sta­ną wy­ko­rzy­sta­ne prze­ciw­ko niemu.

Po­cząt­ko­wo tekst był dłuż­szyi kil­ka­krot­nie go po­cią­łem (co jest pew­nie po­wszech­ną prak­ty­ką), no ale limit jest li­mi­tem. :)

Po­pra­wię prze­cin­ki. Za­wsze mam z tym kło­pot.

Mia­łem wąt­pli­wo­ści co do wul­ga­ry­zmów, bo nie prze­pa­dam za nimi. Z dru­giej stro­ny, nie ma co ukry­wać, że takim ję­zy­kiem po­słu­gu­je się spora część spo­łe­czeń­stwa i żeby opi­sać scenę re­ali­stycz­nie ko­niecz­nym jest po nie się­gnąć. Nie je­stem pe­wien, czy można tekst mo­de­ro­wać po pu­bli­ka­cji.

Dzię­ku­ję za klika i miłe słowa!

 

Dobry wie­czór, Ce­sa­rzo­wo­Mor­do­ru!

Kła­niam się i dzię­ku­ję za zer­k­nię­cie na mój tekst. Cie­szę się, że tekst się na tyle do­brze czy­ta­ło, że za­in­te­re­so­wał.

Sta­ra­łem się za­wrzeć mak­si­mum tre­ści w krót­kiej for­mie, z ko­niecz­no­ści skra­ca­łem po­my­sły i pew­nie stąd te nie­do­po­wie­dze­nia. Temat wy­ma­gał­by więk­sze­go for­ma­tu, to bez wąt­pie­nia. Ale mam na­dzie­ję, że isto­tę prze­ka­zu udało mi się za­wrzeć.

Świet­nie wy­pa­trzy­łaś au­to­ra motta – to jeden z pięk­niej pi­szą­cych po­etów. :) Mam dla Cie­bie nie­spo­dzian­kę: jest jesz­cze jedno na­wią­za­nie do kla­sy­ka pol­skiej po­ezji, na końcu jed­ne­go z aka­pi­tów. ;)

Po­zdra­wiam i dzię­ki za kciu­ki.

 

Witaj Koalo!

Miło wi­dzieć Cię pod moim tek­stem, po dłuż­szej prze­rwie. Nie­ste­ty, tekst smut­ny, bo jakiś taki mnie na­szedł na­strój przy my­śle­niu o wy­ob­co­wa­niu tego bo­ha­te­ra. Ogól­nie, życie su­per­bo­ha­te­rów nie jest łatwe.

Cie­szy mnie to, i ja dzię­ku­ję. :)

Przy­ci­na­nie do li­mi­tu jest trud­ne, fakt. :) Wul­ga­ry­zmów rów­nież nie lubię, ale – jak sam na­pi­sa­łeś – cza­sem rze­czy­wi­ście są wręcz wy­ma­ga­ne, aby pod­kre­ślić prze­kaz tek­stu. :)

Po­zdra­wiam, po­wo­dze­nia. :)

Pe­cu­nia non olet

 

Cześć, 

 

Mocno me­lan­cho­lij­ny tekst. Świet­nym roz­wią­za­niem było po­dzie­le­nie go na tak krót­kie frag­men­ty, które mimo trud­niej­sze­go te­ma­tu po­zwa­la­ły nie za­nu­dzić czy­tel­ni­ka i po­py­cha­ły hi­sto­rię do przo­du. Po­dzi­wiam bez­względ­ne cię­cia, bo to trud­ne dla pi­sa­rza. Ale jak na­pi­sał kie­dyś w swoim po­rad­ni­ku King: “mu­si­my za­bi­jać to co ko­cha­my”.

 

Co do prze­kleństw, sama w swoim tek­stach ich uży­wam, więc nie po­win­ny mi prze­szka­dzać, ale w moim od­czu­ciu bar­dzo mocno kon­tra­stu­ją z nieco fi­lo­zo­ficz­nym kli­ma­tem resz­ty szor­tu. 

 

Po za tym dobre opo­wia­da­nie. 

Po­wo­dze­nia w kon­kur­sie. :)

Dobra, bo za­czy­nam się już gubić, gdzie dałem klika, a nie sko­men­to­wa­łem, a gdzie sko­men­to­wa­łem, a za­po­mnia­łem klik­nąć…

 

Su­per­bo­ha­ter­stwo bez try­ko­tów bar­dzo mi się po­do­ba – po­dob­ne było u Kro­ku­sa, ale tu jest po­ka­za­ne sze­rzej, z pod­po­rą w po­sta­ci rysu s-f i dro­bia­zgów typu pro­blem re­la­cji śmier­tel­nik-nie­śmier­tel­ny. Sporo jak na kilka k zna­ków, plus do tego fa­jer­wer­ki su­per­bo­ha­ter­skich akcji bo­ha­te­ra. Bar­dzo to wszyst­ko faj­nie za­gra­ło. Je­dy­ne, co mnie ubo­dło, to że chi­no­le zła­pa­li go ot tak. Tro­chę to było zbyt pro­ste, jakby na ten jeden ele­ment za­bra­kło Ci po­my­słu. Nie­mniej tekst i tak jest zna­ko­mi­ty. Prze­my­śla­ny, smacz­nie po­da­ny (piłka wodna, świet­ny dro­biazg), wpra­wia w tę szcze­gól­ną za­du­mę nad tym, co wła­śnie się prze­czy­ta­ło.

 

Po­zdra­wiam.

Częśc Moon!

Cie­szę się, że po­do­ba­ła Ci się kom­po­zy­cja tek­stu!

Traf­ny cytat z Kinga – rze­czy­wi­ście, cię­cia były bo­le­sne. Kil­ku­krot­nie do­da­wa­łem, ka­so­wa­łem i mo­dy­fi­ko­wa­łem te same frag­men­ty, żeby zmie­ścić się w li­mi­cie, jed­no­cze­śnie za­sta­na­wia­jąc się, czy to jest cią­gle czy­tel­ne. Ale to chyba do­ty­czy wszyst­kich nas, któ­rzy bie­rze­my udział w kon­kur­sie. ;)

Kon­trast w tej przed­ostat­niej sce­nie jest ce­lo­wy, choć może rze­czy­wi­ście, prze­kleń­stwa wpro­wa­dza­ją zbyt mocny dy­so­nans. Dam im jesz­cze od­le­żeć i ewen­tu­al­nie lekko ocen­zu­ru­ję.

Dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny i miłe słowa!

edit: po prze­my­śle­niu usu­ną­łem wul­ga­ry­zmy.

 

Witaj Mi­chał Pe!

Muszę prze­czy­tac tekst Kro­ku­sa, no i wiele in­nych w tem­cie “Obcy”, bo mam za­le­gło­ści. Po­ja­wi­ło się ich tyle, że trze­ba do spra­wy po­dejść sys­te­ma­tycz­nie i dać sobie czas. :)

Rze­czy­wi­ście, mój bo­ha­ter nie za bar­dzo jest wdzięcz­ny lo­so­wi, że ob­da­rzył go su­per­mo­cą, ra­czej, wiele by dał, żeby jej się po­zbyć. Za­mknię­ty jest mię­dzy po­win­no­ścią (bo jak tu nie ra­to­wać ludzi, skoro tylko on może to zro­bić), a prze­ra­ża­ją­cym wy­mia­rem swo­je­go losu (prze­mi­ną po­ko­le­nia, cyw­li­za­cja, a nawet ludz­kość, a on bę­dzie trwał). Mia­łem wiel­ką ocho­tę po­cią­gnąć ten temat bar­dziej, uszcze­gó­ło­wić itp., bo w gło­wie po­ja­wia­ły mi sie coraz to nowe (i bar­dziej ab­sur­dal­ne) kon­se­kwen­cje nie­śmier­tel­no­ści, ale limit… Może ja­kieś opko w przy­szło­ści po­wsta­nie.

Puł­pa­ka Chi­no­li jest tylko na­szki­co­wa­na z ko­niecz­no­ści upchnię­cia wielu wąt­ków w krót­kiej for­mie. Łatwo dał się zła­pać, bo też i nie bar­dzo miał czym się bro­nić – mógł tylko ucie­kać. Nie po­sia­dał nad­przy­ro­dzo­nej siły, zręcz­no­ści itp. Po pro­stu, dobry tre­ning i to, że kilka minut po za­bi­ciu jego or­ga­nizm re­ge­ne­ro­wał się. Mógł na­to­miast być bar­dziej ostroż­ny, tu racja.

Wiel­kie dzię­ki za po­zy­tyw­ny ko­men­tarz i klika!

Fajne (choć smut­ne), po­my­sło­we i cał­kiem zgrab­ne. Zgrzy­ta mi tylko trosz­kę kwe­stia cza­sów – kur­sy­wa i jej brak (plus wprost po­wie­dze­nie o wspo­mnie­niu w któ­rymś mo­men­cie) su­ge­ru­je roz­gra­ni­cze­nie opo­wie­ści na dwa nurty – tego, co dzie­je się teraz i tego, co ro­ze­gra­ło się wcze­śniej, co bo­ha­ter wspo­mi­na. Ro­zu­miem, że kur­sy­wa to "tu i teraz" – nie wiem, czy do­brze in­ter­pre­tu­ję, ale za­kła­dam, że jest to czas kiedy bo­ha­ter zmie­rza ku uni­ce­stwie­niu w oso­bli­wo­ści. W ostat­niej czę­ści wi­dzi­my jed­nak, jak po­wo­li jest "roz­kła­da­ny" na czą­stecz­ki – i frag­ment ten nie jest od­gra­ni­czo­ny w żaden spo­sób od wy­po­wie­dzi pro­fe­so­ra, która, jak za­kła­dam, na linii czasu była gdzieś wcze­śniej, a nie rów­no­le­gle. Teraz przy­szło mi też do głowy, że może kur­sy­wą za­pi­su­jesz po pro­stu punkt wi­dze­nia bar­dziej z per­spek­ty­wy bo­ha­te­ra (bo na pewno nie jego myśli, a przy­naj­mniej nie tylko) – tak na­praw­dę trud­no oce­nić. Nie­mniej jed­nak bra­kło mi ja­kie­goś roz­gra­ni­cze­nia "teraz" i "wcze­śniej" w tym ostat­nim frag­men­cie (bo nie przy­pusz­czam, żeby pro­fe­sor le­ciał do oso­bli­wo­ści z bo­ha­te­rem). I jesz­cze tak czy­sto ko­sme­tycz­nie – przy tej ostat­niej wy­po­wie­dzi pro­fe­sor w di­da­ska­liach po­wi­nien być z wiel­kiej li­te­ry, bo to po­czą­tek zda­nia. Wcze­śniej nie wy­ła­pa­łam pro­ble­mu z za­pi­sem dia­lo­gów, więc nie wiem, czy to tylko przy­pa­dek, choć po praw­dzie nie było ich za wiele, żeby oce­nić :) Po­mysł mi się spodo­bał, czy­ta­ło się lekko :) Po­zdra­wiam!

Spo­dzie­waj się nie­spo­dzie­wa­ne­go

Witaj Nana!

 

Dzię­ku­ję za ko­men­tarz i wni­kli­we przyj­rze­nie się struk­tu­rze tek­stu. Co do Two­jej uwagi z cza­sa­mi, spra­wa jest pro­sta – oczy­wi­ście, że ostat­ni aka­pit po­wie­nien być na­pi­sa­ny kur­sy­wą (oprócz wy­po­wie­dzi pro­fe­so­ra, które było wspo­mnie­niem). Jako je­dy­na do­strze­głaś błąd, chylę czoła przed spo­strze­gaw­czo­ścią i prze­pra­szam za nie­do­pa­trze­nie. Mój za­mysł był wła­śnie taki jak pi­szesz – kur­sy­wa to zda­rze­nia obec­ne, dry­fo­wa­nie bo­ha­te­ra w prze­strze­ni ko­smicz­nej. Resz­ta to wspo­mnie­nia, które po­ja­wia­ją się na te kil­ka­na­ście se­kund być może mi­nu­tę, zanim stra­ci przy­tom­ność a potem umrze i na nowo się zre­ge­ne­ru­je.

Cie­szy mnie Twój po­zy­tyw­ny od­biór szor­ta, a w szcze­gól­no­ści uwaga, że po­mysł zdał eg­za­min. Dzię­ki za zaj­rze­nie! :)

 

Po­zdra­wiam!

 

P.S.: Po­pra­wi­łem pro­fe­sor na Pro­fe­sor. Z tym za­pi­sam mia­łem pe­wien kło­pot, bo chyba można też za­pi­sać tak:

– Czy­sto teo­re­tycz­nie, panie Hal­ha­ta­tlan – pro­fe­sor Tóth po­pra­wił oku­la­ry – miej­scem, gdzie mógł­by pan zo­stać osta­tecz­nie (…)

I mi wy­szło coś po­mię­dzy. ;)

No to cie­szę się, że po­mo­głam :D Co do tego za­pi­su ostat­nie­go, rze­czy­wi­ście jest to druga opcja, ale za­wsze trze­ba się zde­cy­do­wać na jedną :)

Spo­dzie­waj się nie­spo­dzie­wa­ne­go

Mam wąt­pli­wo­ści co do pierw­szej akcji ra­tun­ko­wej – ktoś mu­siał wpaść na ten po­mysł, zlo­ka­li­zo­wać czło­wie­ka, prze­ko­nać go, prze­wieźć na miej­sce, wy­po­sa­żyć… Ogień nie do­tarł­by do dziew­czy­ny szyb­ciej?

Za to spo­sób na sa­mo­bój­stwo bar­dzo efek­tow­ny.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Hej!

 

Co do pierw­szej akcji ra­tun­ko­wej, to “oni” (rząd, służ­by, na­ukow­cy itp.) wie­dzie­li już o tym, że koleś jest nie­śmier­tel­ny, wie­dzie­li też gdzie miesz­ka. Kiedy od­krył, że nie może umrzeć (wtedy na ba­se­nie) stał się sen­sa­cją. 

Po wy­bu­chu po­ża­ru oka­za­ło się, że szan­se na do­tar­cie do córki mi­ni­stra są nikłe i po­sła­no po niego. Tro­chę na za­sa­dzie “a nóż się uda”, co nam szko­dzi. Ogień szedł w górę, dziew­czy­na schro­ni­ła się w piw­ni­cy, za­czy­na­ło jej po­wo­li bra­ko­wać tlenu, kiedy ją zna­lazł była nie­przy­tom­na. Wcze­śniej te­le­fo­nicz­nie po­wie­dzia­ła o tym gdzie się znaj­du­je i że nie może wyjść. To chwa­leb­ne, że nie­śmier­tel­ny się zgo­dził, choć wie­dział, jakie pie­kło może go tam cze­kać.

Spo­sób na sa­mo­bój­stwo wy­szedł tro­chę z “przy­pad­ku”. Chi­no­le po pro­stu chcie­li się go po­zbyć i wy­strze­li­li w prze­strzeń ko­smicz­ną. Dry­fu­jąc tak w ko­smo­sie i raz po raz umie­ra­jąc i się od­ra­dza­jąc w końcu mu­siał tra­fić na jakiś obiekt, który przy­cią­gnie go gra­wi­ta­cją. Tra­fił na czar­ną dziu­rę, koń­cząc tym samym swą nie­szczę­sną eg­zy­sten­cję.

 

Dzię­ki za od­wie­dzi­ny i klika! Mi­łe­go dnia!

 

Cześć, Kro­no­sie!

 

Oj, ta scena z pło­ną­cym te­atrem tro­chę mi się nie zgry­wa – do­cho­dzi do miej­sca, gdzie nie do­tarł­by czło­wiek ani robot, a mimo to dziew­czyn­ka żyje. Wy­glą­da na to, że ona rów­nież ma dar, bo w środ­ku pło­ną­ce­go bu­dyn­ku nie mogła mieć szans, choć­by ze wzglę­du na brak tlenu.

W sce­nie z Taj­wa­nem tro­chę dzi­wi­ły mnie przej­ścia mię­dzy cza­sem te­raź­niej­szym i prze­szłym. Nie ogar­ną­łem tego chyba.

Poza tym bar­dzo faj­nie.

W ogóle ta scena z ra­to­wa­niem z ognia i zdol­ność bo­ha­te­ra przy­po­mnia­ły mi jeden tekst z NFa, to był chyba “Choć­by w ogień” Bie­ło­gła­zo­wa i Ża­ko­wa (pa­trzę po re­cen­zjach Wilka i Sta­ru­cha, więc pe­wien nie je­stem), a mi ten tekst się aku­rat po­do­bał.

Dobrą ro­bo­tę wy­ko­na­ły frazy za­pi­sa­ne kur­sy­wą – na po­cząt­ku za­cie­ka­wia­ły, a z bie­giem tek­stu prze­ewo­lu­owa­ły w swego ro­dza­ju re­fren. Faj­nie wsze­dłeś tym w bo­ha­te­ra.

Cie­ka­wi mnie mo­ty­wa­cja Chiń­czy­ków, żeby zabić go w tak oso­bli­wy spo­sób ;) no ale w końcu się udało.

Ob­cość ma swoje za­ło­że­nie, któ­re­go się trzy­masz, może faj­niej wy­pa­dło­by, gdyby o owej oso­bli­wo­ści wspo­mnieć wcze­śniej, ale to już cze­pial­stwo.

 

Po­zdrów­ka i po­wo­dze­nia w kro­ku­sie!

Nie za­bi­ja­my pie­sków w opo­wia­da­niach. Nigdy.

Przy­sze­dłem, bo spo­dzie­wa­łem się Az­te­ków. XD

Cięż­kie. I to bar­dzo, moim zda­niem. Tro­chę w stylu Alana Moore’a. Nie­po­ko­ją­ce moż­li­wym za­koń­cze­niem. Czyli ogól­nie mocna rzecz, która zo­sta­nie mi w gło­wie na długo… więc mi się nie po­do­ba. ;P Ale bi­blio­te­ka się na­le­ży jak psu buda. (klik klik)

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Witaj Kro­ku­sie!

 

Nie znam tek­stu “Choć­by w ogień” Bie­ło­gła­zo­wa i Ża­ko­wa, ale jak znaj­dę to z ocho­tą prze­czy­tam. laugh Je­że­li miał­bym wska­zać moje “in­spi­ra­cje” to by­ło­by to drze­wo Chyż­wa­ra z cyklu Sim­mon­sa oraz stara książ­ka Ga­brie­li Gór­skiej “Ostat­ni nie­śmie­rel­ny”. Tę osta­nią czy­ta­łem jako dziec­ko i zro­bi­ła na mnie duże wra­że­nie. Motyw nie­śmier­tel­no­ści i co z tego wy­ni­ka jakoś ostat­nio mnie prze­śla­du­je.

W sce­nie z dziew­czy­ną idea była taka, że bie­dacz­ka od­cię­ta jest od drogi uciecz­ki, a prze­cież nie zna­czy to, że ten ogień jest bli­sko niej. Zbie­gła po pro­stu scho­da­mi w dół i schro­ni­ła się w piw­ni­cy. Może my­śla­ła, że bę­dzie tam ja­kieś wyj­ście ewa­ku­acyj­ne? W każ­dym razie piw­ni­ca mogła być duża, mogła mieć małe okna (za­kra­to­wa­ne, kto wie) i mogło być w niej jesz­cze sporo tlenu.

Na­to­miast Chiń­czy­cy chcie­li się nie­śmier­tel­ne­go po pro­stu jakoś po­zbyć, nie­ko­niecz­nie zabić. Na­tu­ral­na myśl: wy­strze­lić ni­czym Voy­age­ra, poza Układ Słon­cze­ny, żeby nigdy nie wró­cił. Może nie umrze, ale na pewno nie wróci. Da­le­ki wschód znany jest z wy­myśl­nych tor­tur, więc może to im przy­świe­ca­ło? ;) I tu spo­dzie­wa­łem się kry­ty­ki, bo żeby wy­słać kogoś/ coś poza Układ Sło­necz­ny, na­le­ża­ło­by to do­kład­nie ob­li­czyć, żeby sko­rzy­stać z asyst gra­wi­ta­cyj­nych.

Wiel­ki dzię­ki za od­wie­dzi­ny, miłe słowa i klika!

 

Cześć SNDWLKR!

 

Mnie rów­nież za­sko­czy­ło przy­po­mi­na­ją­ce brzmie­niem Te­noch­ti­tlan tłu­ma­cze­nie “nie­śmie­rel­ny” na wę­gier­ski. Tłu­ma­czy­łem sobie to słowo go­oglem na różne ję­zy­ki i wła­śnie wę­gier­ski prze­kład wydał mi sie naj­bar­dziej atrak­cyj­ny. A swoją drogą to cie­ka­we ja­ki­mi dro­ga­mi po­dą­ża ewo­lu­cja ję­zy­ka, że ist­nie­je coś ta­kie­go jak ugro­fiń­ski, tak różny od in­nych ję­zy­ków Eu­ro­pej­skich.

Cóż, prze­kaz tek­stu nie na­le­ży do naj­bar­dziej opty­mi­stycz­nych. Może le­piej ta­kich nie pisać? Dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie i po­le­ce­nie do bi­blio­te­ki!

Kop­niak bi­blio­tecz­ny, z ko­men­ta­rzem po­wró­cę.

 

EDIT: Czyż­byś znowu nie dał frag­men­tu re­pre­zen­ta­tyw­ne­go? :D

"- Znisz­czy­li­śmy coś swoją obec­no­ścią - po­wie­dział Ber­nard - być może czyiś świat." V. Woolf

Hej fms­du­val!

 

No nie dałem… jak do tego do­szło nie wiem… crying

A w ogóle zde­cy­do­wa­łem się co­kol­wiek na­pi­sać po Two­jej na­mo­wie pod tek­stem o hisz­pań­skich po­szu­ki­wa­czach re­li­kwi.

 

Dzię­ki za kicka i z nie­po­ko­jem cze­kam na ko­men­tarz. angel

Hej,

 

Na czym po­le­gał ów dar oka­za­ło się kilka mie­się­cy póź­niej, kiedy za­chły­snął się wodą pod­czas meczu piłki wod­nej. Zro­bił to tak nie­szczę­śli­wie, że stra­cił przy­tom­ność i opadł na dno ba­se­nu. Mimo spraw­nie prze­pro­wa­dzo­nej re­su­scy­ta­cji, jego serce za­trzy­ma­ło się, a ra­tow­nik stwier­dził zgon. Kilka minut póź­niej otwo­rzył oczy i, jak gdyby nigdy nic, wstał.

Za­czę­li wołać na niego Hal­ha­ta­tlan, czyli „nie­śmier­tel­ny”.

Hmm, i to mnie zdzi­wi­ło, ale nie do końca w po­zy­tyw­nym zna­cze­niu tego słowa. Sam mo­ment otrzy­ma­nia daru był bar­dzo zwy­czaj­ny, więc dziwi mnie tro­chę, że parę mie­się­cy póź­niej po­wią­zał to ze zmar­twych­wsta­niem.

 

Po­tknę­łam się jesz­cze sce­nie w te­atrze, bo jest ogień, dym, ogól­nie śmierć dla każ­de­go, nawet bo­ha­ter zmarł raz czy dwa, a dziew­czyn­ka prze­trwa­ła. Ro­zu­miem, że to pew­nie jakiś skrót i tutaj przy­zna­ję, że mogę się cze­piać :P

 

Ok, ca­łość przy­po­mi­na mi tro­chę film, z któ­re­go za­czerp­nę­łam swój nick ^^ Koń­ców­ka z twi­stem zro­bi­ła ro­bo­tę, bo nie spo­dzie­wa­łam się, że pój­dzie to w tę stro­nę. Dobry tekst :)

kro­nos

A swoją drogą to cie­ka­we ja­ki­mi dro­ga­mi po­dą­ża ewo­lu­cja ję­zy­ka, że ist­nie­je coś ta­kie­go jak ugro­fiń­ski, tak różny od in­nych ję­zy­ków Eu­ro­pej­skich.

Sam nigdy nie spraw­dza­łem, ale mój tata (hi­sto­ryk) twier­dzi, że Wę­grzy są ostat­ni­mi, da­le­ki­mi po­tom­ka­mi ple­mion no­ma­dów, które przy­by­ły do Eu­ro­py u schył­ku sta­ro­żyt­no­ści, i stąd ten dzi­wacz­ny język (i po­pu­lar­ne u nich imię At­ti­la). Pani, z którą na pierw­szym roku mia­łem hi­sto­rię (sla­wist­ka), przy­zna­ła, że nie wie. Naj­bliż­si krew­ni wę­gier­skie­go to współ­cze­śnie fiń­ski i ja­kieś dia­lek­ty ple­mion La­po­nii i za­chod­niej Sy­be­rii, ale z tego, co się orien­tu­ję, żaden nie brzmi tak… eg­zo­tycz­nie.

Ale i tak prze­gląd pro­stych słów uży­wa­nych w kra­jach środ­ko­wej Eu­ro­py wy­pa­da nie­sa­mo­wi­cie za­baw­nie – ,,dzień dobry”, ,,dobar dan”, ,,dobrý den”… i nagle ,,jó napot”. :D

Może le­piej ta­kich nie pisać?

Nie no, bez prze­sa­dy. Lu­dzie muszą cza­sa­mi po­czuć się nie­kom­for­to­wo.

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Hej Old­Gu­ard,

 

Sam mo­ment otrzy­ma­nia daru był bar­dzo zwy­czaj­ny, więc dziwi mnie tro­chę, że parę mie­się­cy póź­niej po­wią­zał to ze zmar­twych­wsta­niem.

No nie był taki zwy­czaj­ny, było to dla niego mocne i za­gad­ko­we prze­ży­cie: “do­zna­nie było wszech­ogar­nia­ją­ce i zu­peł­nie nie­po­dob­ne do ni­cze­go co znał”.

Po­tknę­łam się jesz­cze sce­nie w te­atrze, bo jest ogień, dym, ogól­nie śmierć dla każ­de­go, nawet bo­ha­ter zmarł raz czy dwa, a dziew­czyn­ka prze­trwa­ła.

Tak, ale prze­cież ona nie cze­ka­ła w ogniu, tylko ucie­kła w dół i schro­ni­ła się w w piw­ni­cy. Tam ognia nie było. Ale żeby tam do­trzeć trze­ba było przejść przez pożar, nie było innej drogi.

 

Ok, ca­łość przy­po­mi­na mi tro­chę film, z któ­re­go za­czerp­nę­łam swój nick ^^ Koń­ców­ka z twi­stem zro­bi­ła ro­bo­tę, bo nie spo­dzie­wa­łam się, że pój­dzie to w tę stro­nę. Dobry tekst :)

Z Char­li­ze The­ron? Muszę obej­rzeć w takim razie. :)

 

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie i miło, że koń­ców­ka Cię za­sko­czy­ła, po­zdra­wiam!

 

 

Jó reg­gelt kívánok SNDWLKR! wink

 

Wę­grzy na­le­żą do ludów ural­skich, do ich ga­łę­zi ugro­fiń­skiej, pod­ga­łę­zi ugryj­skiej. Ich naj­bliż­szy­mi krew­ny­mi są dziś za­miesz­ku­ją­cy za­chod­nią Sy­be­rię Chan­to­wie i Man­so­wie. O wspól­nym po­cho­dze­niu świad­czy dziś tylko po­do­bień­stwo ję­zy­ków (nie­zbyt bli­skie – wę­gier­ski oraz chan­tyj­ski i man­syj­ski nie są wza­jem­nie zro­zu­mia­łe), po­nie­waż wszel­kie więzy kul­tu­ro­we i an­tro­po­lo­gicz­ne za­ni­kły w toku dzie­jów.

Po­zwo­li­łem sobie przy­to­czyć frag­ment z Wiki. W kaz­dym razie jest to język na tyle eg­zo­tycz­ny, że pew­nie będę jesz­cze po niego się­gał. :)

 

Mi­łe­go dnia!

 

 

 

Tak, z Char­li­ze The­ron ;) Oczy­wi­ście, to film Net­fli­xa, więc można lubić albo nie, mi siadł, fajny ak­cyj­niak. 

Sym­pa­tycz­ne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Hej Anet! Miło, że wpa­dłaś! :) 

Świet­nie opko:) tra­fi­łeś w moje kli­ma­ty:)

Hej Vrchamps! Miło to sły­szeć. Dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny! laugh

In­try­gu­ją­ce i przej­mu­ja­ce. Nie­zwy­kły przy­pa­dek nie­śmier­tel­no­ści.

Hal­ha­ta­lan zo­stał od­ko­pa­ny w ra­mach skra­ca­nia ko­lej­ki.

 

bez­myśl­nie gapił się w pa­no­ra­mę mia­sta. → …bez­myśl­nie gapił się na pa­no­ra­mę mia­sta.

 

Odło­żył kie­li­szek… → Od­sta­wił kie­li­szek

Z odło­żo­ne­go kie­lisz­ka wy­le­je się za­war­tość.

 

fala go­rą­ca prze­to­czy­ła się przez jego ciało… → Zbęd­ny za­imek.

 

Się­gał już po klam­kę… → Się­gał już do klam­ki

 

Po desz­czu gwiazd, na łące po­pio­łu…”. → Zbęd­na krop­ka. Po wie­lo­krop­ku nie sta­wia się krop­ki.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny i miłe słowa mimo, że tekst pu­bli­ko­wa­łem dawno temu. Po­praw­ki wpro­wa­dzo­ne!

Bar­dzo pro­szę, Kro­no­sie, miło mi, że mo­głam się przy­dać. :)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nowa Fantastyka