- Opowiadanie: maciekzolnowski - Wieczornice

Wieczornice

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Finkla, Użytkownicy, Użytkownicy II

Oceny

Wieczornice

Do­brzy­ko­wi­ce to miej­sco­wość znana przede wszyst­kim z „Sa­mych swo­ich” – filmu o Kar­gu­lu i Paw­la­ku. Praw­dę mó­wiąc ani to mia­sto, ani wieś z praw­dzi­we­go zda­rze­nia. O ile stara część mego graj­doł­ka po­sia­da jesz­cze jakąś prze­my­śla­ną struk­tu­rę, ze skle­pa­mi i ko­ścio­łem w cen­tral­nym miej­scu, o tyle nowa część – to już zu­peł­nie wolna ame­ry­kan­ka, w któ­rej pełno domów wolno sto­ją­cych i blo­ków de­we­lo­per­skich, roz­lo­ko­wa­nych bez ładu ani skła­du. Ale nie ma tego złego. Do­brzy­ko­wic­kie pola, które upodo­ba­ło sobie dzi­kie ptac­two, mo­gły­by śmia­ło słu­żyć jako re­zer­wat, bo­wiem w oko­li­cy znaj­du­je się wiele prze­róż­nych cie­ków wod­nych, nie­ure­gu­lo­wa­nych roz­le­wisk i ka­na­łów, a także bar­dziej lub mniej efek­tow­nych je­zio­rek i ba­gnisk. Jest to więc kra­ina lilii i pałek wod­nych, praw­dzi­wie dzi­kiej przy­ro­dy, naj­bar­dziej dzie­wi­cza w oko­li­cach ta­kich miej­sco­wo­ści, jak Li­go­ta Mała, Chrzą­sta­wa i Brze­zia Łąka; na do­da­tek – co warto pod­kre­ślić – przez Chrzą­sta­wę prze­bie­ga szlak tu­ry­stycz­ny żółty. I to wła­śnie tu, w tej miej­sco­wo­ści ugrzą­złem – to wła­ści­we słowo – po prze­pro­wadz­ce z mia­sta na ład­nych parę lat. A choć do Wro­cła­wia mia­łem teraz odro­bi­nę da­le­ko, to jed­nak sta­ra­łem się nie na­rze­kać i za­ist­nia­łą sy­tu­ację wy­ko­rzy­stać na swoją ko­rzyść, cie­szyć się ile wle­zie pięk­ną przy­ro­dą i czy­stym po­wie­trzem. Aby nie być go­ło­słow­nym, po­wiem tylko, że na spa­ce­ry z psem cho­dzi­łem co­dzien­nie. Do­dat­ko­wo przy­naj­mniej raz na ty­dzień sta­ra­łem się robić dłuż­sze wy­pa­dy wa­ła­mi oka­la­ją­cy­mi Wi­da­wę oraz kanał gra­nicz­ny, pod­czas któ­rych wy­cho­dzi­łem da­le­ko w pole i po­ko­ny­wa­łem, „trza­ska­łem” ki­lo­me­try.

Tak było i tym razem. W pewne zi­mo­we późne po­po­łu­dnie po­sta­no­wi­łem przejść się żuż­lo­wą, a gdzie­nie­gdzie błot­ni­stą drogą łą­czą­cą wspo­mnia­ny kanał z Do­brzy­ko­wi­ca­mi. Teraz po za­cho­dzie wi­docz­ność zde­cy­do­wa­nie spa­dła, i to do tego stop­nia, iż po­śród za­dym­ki dało się do­strzec je­dy­nie lekko za­ry­so­wa­ną linię ho­ry­zon­tu, a także chasz­cze ro­sną­ce wzdłuż bia­ło-czar­nej alej­ki. A kra­jo­braz zro­bił się pla­stycz­no-ma­nie­rycz­ny i za­czął przy­po­mi­nać wszyst­kie te aka­de­mic­kie pej­za­że wę­glem kre­ślo­ne. Śnieg mie­szał się z bło­tem, a czerń kon­tra­sto­wa­ła z bielą, a ra­czej z wszel­ki­mi od­cie­nia­mi sza­ro­ści. Dróż­ka, którą sze­dłem, zda­wa­ła się skła­dać z dwóch rów­no­le­głych wzglę­dem sie­bie, czar­nych kre­sek z czymś bia­łym po­mię­dzy nimi, linię ho­ry­zon­tu zdo­bi­ły czar­ne – a jakże – za­gaj­ni­ki, a gra­ni­cę ugo­rów wy­zna­cza­ły różne od­cie­nie sza­ro­ści i oczy­wi­ście czer­ni. Ob­ser­wo­wa­łem to wszyst­ko przez dłuż­szą chwi­lę ni­czym na­tchnio­ny ma­larz, ma­sze­ru­jąc pod lo­do­wa­to zimny wiatr, który śmi­gał po po­lach i spra­wiał, że czu­łem się dziw­nie nie­swo­jo. Stra­chem bym tego jesz­cze nie na­zwał, ale cała ta su­ro­wa, asce­tycz­na aura mnie się udzie­li­ła. Głu­cha prze­strzeń z opo­wia­da­nia Ste­fa­na Gra­biń­skie­go w wy­da­niu do­brzy­ko­wic­kim była na­praw­dę głu­cha i zio­nę­ła. Chło­dem i wil­go­cią! Ale naj­lep­sze miało do­pie­ro na­stą­pić.

I tak pod ko­niec prze­chadz­ki spoj­rza­łem jesz­cze przed sie­bie w naj­od­le­glej­szą dal, chcąc się prze­ko­nać, jaki dy­stans dzie­li mnie od wału prze­ciw­po­wo­dzio­we­go oraz sta­re­go młyna, ku któ­re­mu zmie­rza­łem. I wtedy to uj­rza­łem. Na­przód ja­kieś dwa ki­lo­me­try przed sobą za­uwa­ży­łem dwie czar­ne, po­chy­lo­ne do przo­du syl­wet­ki. Po­ja­wi­ły się nie wia­do­mo skąd i wy­glą­da­ły jak dwie zgar­bio­ne sta­rusz­ki z chu­s­ta­mi na gło­wie. Były całe, ca­luś­kie smo­li­ście czar­ne. Nie mo­głem uwie­rzyć w to, co za­ob­ser­wo­wa­łem. Ze zdzi­wie­niem wy­tę­ża­łem wzrok i prze­cie­ra­łem oczy, ale obraz wcale nie zni­kał, a wręcz prze­ciw­nie – wy­ostrzał się. Po chwi­li jakby spod ziemi wy­ro­sła trze­cia syl­wet­ka i ta rów­nież skie­ro­wa­ła się w moją stro­nę. Ko­bie­ty, bo to mu­sia­ły być na pewno ko­bie­ty, one za­wsze cho­dzą sta­da­mi, zda­wa­ły się uno­sić w po­wie­trzu. Mia­łem w związ­ku z tym uno­sze­niem się bar­dzo złe prze­czu­cia i uzna­łem, że nie ma chwi­li do stra­ce­nia. Od­wró­ci­łem się na pię­cie i skie­ro­wa­łem po­śpiesz­nie ku Do­brzy­ko­wi­com. Jed­nak co pe­wien czas spraw­dza­łem dy­stans, jaki dzie­lił mnie od dzi­wo­two­rów. W końcu z nie­do­wie­rza­niem stwier­dzi­łem, że ob­ser­wo­wa­ne zjawy zmniej­szy­ły dzie­lą­cą nas od­le­głość o wię­cej jak po­ło­wę. Za­mar­łem, a serce za­czę­ło mi ło­mo­tać. I wtedy po­czą­łem biec co tchu. Mia­łem na­dzie­ję, że uda mi się uciec tym trzem oso­bli­wo­ściom, któ­rych nie po­tra­fi­łem nawet po ludz­ku na­zwać. Ostat­nie metry oka­za­ły się być naj­trud­niej­sze do po­ko­na­nia, bo zmę­cze­nie zdą­ży­ło już zro­bić swoje, nie­mniej wo­la­łem sobie nawet nie wy­obra­żać, co by było, gdyby do­pa­dły mnie te… de­mo­ny. W końcu udało mi się do­trzeć do pierw­szych do­mostw, gdzie po­czu­łem na­tych­miast ulgę, a dzi­wo­two­ry zni­kły i wię­cej się już nie po­ja­wi­ły.

Na drugi dzień od­wie­dzi­łem pro­bosz­cza z Gaj­ko­wa, który tym­cza­so­wo spra­wo­wał pie­czę nad naszą do­brzy­ko­wic­ką pa­ra­fią, by do­wie­dzieć się cze­goś na temat miej­sco­wych le­gend i za­po­znać się z tu­tej­szą de­mo­no­lo­gią. Mia­łem na­dzie­ję, że uda mi się coś od­kryć. Sę­dzi­wy ka­płan przy­wi­tał mnie nie­zwy­kle cie­pło i z po­wa­gą wy­słu­chał tego, co mia­łem mu do po­wie­dze­nia. Nie byłem ani prze­sad­nie wie­rzą­cy, ani jakoś spe­cjal­nie bo­jaź­li­wy, jed­nak spra­wę wi­dzia­deł na­le­ża­ło po ludz­ku zba­dać. Ksiądz po­ka­zał mi ilu­stro­wa­ną księ­gę pa­ra­fial­ną z ubie­głe­go wieku, z któ­rej wy­ni­ka­ło nie­zbi­cie, że pod ko­niec wojny żoł­nie­rze po­wra­ca­ją­cy z fron­tu do­pu­ści­li się okrut­ne­go gwał­tu na trzech miesz­kan­kach są­sied­nie­go Krzy­ko­wa, a te – po­dług le­gen­dy – stały się wkrót­ce wie­czor­ni­ca­mi.

I tu gwoli wy­ja­śnie­nia dwa zda­nia. Wie­czor­ni­ca­mi sta­wa­ły się dusze ko­biet zmar­łych tuż przed albo w trak­cie ślubu, bądź też wkrót­ce po we­se­lu; te za­da­wa­ły lu­dziom na­po­ty­ka­nym na polu za­gad­ki, od od­po­wie­dzi na które za­le­żał los py­ta­ne­go. Za­bi­ja­ły lub oka­le­cza­ły swe ofia­ry, du­si­ły śpią­cych na polu żni­wia­rzy i po­ry­wa­ły dzie­ci ba­wią­ce się na skra­ju pola; były więc dla czło­wie­ka nie­bez­piecz­ne, tak samo zresz­tą jak owia­ne złą sławą po­łu­dni­ce.

Usły­szaw­szy to i sko­ja­rzyw­szy fakty, wię­cej się wie­czo­ra­mi po do­brzy­ko­wic­kich, krzy­kow­skich i wie­ści­szow­skich po­lach nie wa­łę­sa­łem; w ogóle czy­ni­łem sta­ra­nia, by od tej pory w moim to­wa­rzy­stwie na wa­łach prze­by­wał stale albo spa­ce­ru­ją­cy ze mną są­siad (cho­dziarz z za­mi­ło­wa­nia), albo cho­ciaż pies (mój naj­lep­szy przy­ja­ciel, po­grom­ca upio­rów).

Koniec

Komentarze

Ano­ni­mie, po­dejdź no do płota, jak i ja pod­cho­dzę.laugh

 

Po­czą­tek jest dość le­ni­wy, spo­koj­ny. Mia­łem sko­ja­rze­nia z prze­wod­ni­kiem tu­ry­stycz­nym… Potem mamy, przy­zna­ję, dość nie­po­ko­ją­cą scenę, a na ko­niec, choć czę­ścio­we, wy­ja­śnie­nia. Tro­chę mnie zdzi­wi­ło, że bo­ha­ter udał się aku­rat do księ­dza. Wi­dział­bym w tej roli ra­czej jakąś sta­rusz­kę miesz­ka­ją­cą tam od dziec­ka.

Pod ko­niec sporo "się", ale sam mam sła­bość do za­im­ków, więc, aku­rat mi, aż tak bar­dzo to nie prze­szka­dza­ło.

Ogól­nie do po­czy­ta­nia!

 

Po­zdra­wiam!

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Dzię­ki, Na­zgul (fajna ksywa BTW, taka dzia­ła­ją­ca na wy­obraź­nię – mi­to­lo­gia Śród­zie­mia się kła­nia), no tak, pod­cho­dzę no do płota i obie­cu­ję po­pra­wę, “się” po­pra­wię. Dzię­ki i po­zdra­wiam! 

Mia­łem sko­ja­rze­nia z prze­wod­ni­kiem tu­ry­stycz­nym…

No tak, pierw­sze w hi­sto­rii opo­wia­da­nie grozy, które roz­po­czy­na się od siar­czy­ste­go ma­ru­dze­nia oraz opisu wa­lo­rów przy­rod­ni­czych miej­sco­wo­ści zgoła nie­tu­ry­stycz­nej. Do­brze cho­ciaż, że Trzeb­ni­ca leży nieco dalej. I że jej nie włą­czy­łem do trój­ką­ta: Do­brzy­ko­wi­ce – Li­go­ta Mała – Trzeb­ni­ca. Wtedy to do­pie­ro miał­bym uży­wa­nie. ;) 

smiley

sta­ra­łem się, by od tej pory w moim to­wa­rzy­stwie prze­by­wał stale albo spa­ce­ru­ją­cy ze mną są­siad (cho­dziarz z za­mi­ło­wa­nia), albo cho­ciaż pies (mój naj­lep­szy przy­ja­ciel). 

Jak “pies na baby” to obro­ni…jak nie – uciek­nie. Są­siad ko­niecz­nie z pa­ra­li­za­to­rem. Strzy­gi to to

nie za­trzy­ma, ale po­mniej­sze może tak.

Przed wojną jeden z an­te­na­tów zła­pał w po­łu­dnie na polu ta­kie­go dzi­wo­lą­ga, dla nie­po­zna­ki

prze­mie­nio­ne­go w za­ją­ca. Com­ber za­ją­ca – nawet jak fak­tycz­nie z po­łu­dni­cy – py­chot­ka…

Za­wi­nął w ma­ry­nar­kę, za­wią­zał rę­ka­wy i po­szedł kosić. Wró­cił za go­dzin­kę – a tu ani ma­ry­nar­ki,

ani za­ją­ca, ani po­łu­dni­cy…sad

Teraz mamy więk­szy kło­pot…spod chiń­skiej gra­ni­cy prze­miesz­cza się do Eu­ro­py krwio­żer­cza

ćma – Ca­lyp­tra tha­lic­tri. Bar­dzo lubi miej­sca, gdzie rosną kępy ru­tew­ki, po­spo­li­tej by­li­ny łą­ko­wej.

Zo­ba­czy­cie na spa­ce­rze ru­tew­kę – na­tych­miast nogi za pas!… Naj­le­piej pod wiatr, bo do­go­nią…wink

dum spiro spero

Kon­cep­cja upio­rów na­praw­dę fajna, choć nie­ste­ty motyw wy­ko­rzy­sty­wa­nia prze­mo­cy sek­su­al­nej wobec ko­biet jako na­rzę­dzia fa­bu­lar­ne­go mocno pro­ble­ma­tycz­ny no i, na do­miar złego, zwy­czaj­nie okle­pa­ny. Po­mi­mo tego zgrzy­tu ogól­nie jed­nak cał­kiem przy­jem­nie się czy­ta­ło. Co miało zo­stać po­wie­dzia­ne, zo­sta­ło, co po­zo­stać winno ta­jem­ni­cą – i nią po­zo­sta­ło. Dzię­ku­ję za utwór, ano­ni­mie – do­brze spę­dzo­ne kil­ka­na­ście minut.

"Nie wierz we wszyst­ko, co my­ślisz."

Dzię­ki, Gno­omie; cie­szę się, że się po­do­ba­ło. Motyw może i okle­pa­ny, ale tak się skła­da, że w de­mo­no­lo­gii do­mi­nu­ją ko­bie­ty (tak sądzę, nie li­czy­łem do­kład­nie). ;)

 

Fa­scy­na­to­rze, dzię­ki; oczy­wi­ście: są­siad z pa­ra­li­za­to­rem musi być, a i pies (na baby, he, he, a to dobre) cza­sem się może się przy­dać. 

Tro­chę słaby to hor­ror, w któ­rym bo­ha­ter tylko widzi za­gro­że­nie z da­le­ka i nie po­no­si żad­ne­go fi­zycz­ne­go uszczerb­ku. Ale niech Ci bę­dzie. Przy­naj­mniej jest i fan­ta­sty­ka, i fa­bu­ła.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Dzię­ki, Fin­kla, spo­koj­ne­go week­en­du przy oka­zji.

Hej :)

Kli­ma­tu hor­ro­ru nie­ste­ty nie po­czu­łam. Na po­cząt­ku po­my­śla­łam, że nie czy­tam szor­ta, bo mia­łam po­dob­ne od­czu­cia jak Na­zgul. Faj­nie pi­szesz, ale sku­pie­nie się na opi­sach jakoś mnie nie po­rwa­ło. Nie w tym przy­pad­ku; tro­chę prze­ga­da­ne jak dla mnie :( 

Po­zdra­wiam

te­gar­si­ni pu ta­he­er­ni tva­ern­nat

Tro­chę zgu­bi­łem się kon­cep­cyj­nie. Nie je­stem fanem roz­wle­czo­nych, prze­bar­wio­nych opi­sów, ale tutaj nawet się udały. Potem nie­ste­ty to ru­nę­ło, bo akcja przy­spie­szy­ła, ale nie po­czu­łem re­al­ne­go za­gro­że­nia, ani żad­ne­go punk­tu kul­mi­na­cyj­ne­go. Z jed­nej stro­ny jest oni­rycz­ny wstęp, który osta­tecz­nie nic nie wnosi, z dru­giej le­cą­ca na łeb na szyję akcja, któ­rej bra­ku­je ja­kie­goś kon­kre­tu.

Wy­szło to tro­chę ni­ja­kie i mam wra­że­nie, że gdy­byś zde­cy­do­wał się na jedno, czyli albo po­etyc­ki, nawet de­li­rycz­ny obraz świa­ta albo trzy­ma­ją­ce w na­pię­ciu, pro­ste fan­ta­sy, to by­ło­by le­piej.

Po­zdra­wiam

NP

Za­pra­szam na mój kanał YouTu­be

gdy­byś zde­cy­do­wał się na jedno, czyli albo po­etyc­ki, nawet de­li­rycz­ny obraz świa­ta albo trzy­ma­ją­ce w na­pię­ciu, pro­ste fan­ta­sy, to by­ło­by le­piej.

Pew­nie masz rację, Ni­ko­de­mie, dzię­ki za po­zo­sta­wie­nie ko­men­ta­rza. Swoją drogą, Lo­ve­craft (mistrz bu­do­wa­nia na­pię­cia) miał łeb, łeb i me­to­dę, choć współ­cze­śnie jego dłu­gie opisy nie wszyst­kim od­po­wia­da­ją. 

tro­chę prze­ga­da­ne jak dla mnie.

Prze­ga­da­ne, bo pier­wot­nie miało być krót­kie. Mia­łem po pro­stu wizję tych czar­nych dzi­wo­two­rów i tylko ją chcia­łem przed­sta­wić, no ale jak za­czą­łem pisać o księ­dzu, a wcze­śniej jesz­cze o Do­brzy­ko­wi­cach to z szor­ta zro­bi­ło się opo­wia­da­nie. Dzię­ki, Er­mi­rie. Rów­nież po­zdra­wiam!

Opo­wiast­ka, jak to zwy­kle u Cie­bie, Maćku, nie mogła obyć się bez opi­sa­nia wa­lo­rów przy­rod­ni­czych i tu­ry­stycz­nych oko­li­cy, co sta­no­wi sporą jej za­le­tę, jed­na­ko­woż po­ja­wie­nie się oso­bli­wych figur nie zdo­ła­ło mnie prze­stra­szyć, choć ro­zu­miem, że spa­ce­ro­wicz wi­dział wie­czor­ni­ce, a te z pew­no­ścią mogły mu się wydać prze­ra­ża­ją­ce, skoro za­nie­chał wie­czor­nych prze­cha­dzek.

 

a także chasz­cze oka­la­ją­ce bia­ło-czar­ną alej­kę. → Oba­wiam się, że alej­ka nie może być przez nic oko­lo­na.

Pro­po­nu­ję: …a także chasz­cze ro­sną­ce wzł­duż czar­no-bia­łej alej­ki.

 

aka­de­mic­kie pej­za­że wę­glem ma­lo­wa­ne. → Ra­czej: …aka­de­mic­kie pej­za­że wę­glem kre­ślo­ne/ ry­so­wa­ne.

 

Nie byłem ani prze­sad­nie wie­rzą­cy, ani jakoś spe­cjal­nie bo­jaź­li­wy, jed­nak byłem pe­wien tego… → Nie brzmi to naj­le­piej.

Pro­po­nu­ję: Nie byłem ani prze­sad­nie wie­rzą­cy, ani jakoś spe­cjal­nie bo­jaź­li­wy, jed­nak mia­łem pew­ność tego

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Dzię­ki, Droga Reg. Za­wsze cze­kam na ten mo­ment, kiedy będę mógł usiąść i na­nieść po­praw­ki przez Cie­bie za­su­ge­ro­wa­ne. Cze­kam zwy­kle cier­pli­wie, to mój ulu­bio­ny mo­ment pracy nad tek­stem, a naj­gor­szy jest zdaje się ten, kiedy za­sia­da się przed czy­stą, pustą kart­ką. Dzię­ku­ję raz jesz­cze i po­zdra­wiam ser­decz­nie! MZ ;-) 

 Cie­szę się, Maćku, że mo­głam stać się dla Cie­bie po­wo­dem cze­goś mi­łe­go, na­to­miast przy­kry dla Cie­bie mo­ment sie­dze­nia nad pustą kart­ką jest mi obcy, ale mam wra­że­nie, że chyba Cię ro­zu­miem. ;)

Po­nie­waż do­ko­na­łeś po­pra­wek, mogę po­drep­tać do kli­kar­ni. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Po­nie­waż do­ko­na­łeś po­pra­wek, mogę po­drep­tać do kli­kar­ni.

Wiel­kie dzię­ki. :)

Cała przy­jem­ność po mojej stro­nie. :)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Witaj.

Miło wspo­mnieć kul­to­wy dziś film z tak lu­bia­ny­mi bo­ha­te­ra­mi. :) Po­god­na, przy­jem­na w od­bio­rze opo­wieść o lo­kal­nych de­mo­nach i ich uka­za­niu się bo­ha­te­ro­wi.

 

Su­ge­stie co do spraw ję­zy­ko­wych:

I to wła­śnie tu po prze­pro­wadz­ce ugrzę­złem na ład­nych parę lat. – ta­kiej formy nie mogę zna­leźć w necie…

kanał Gra­nicz­ny – czemu wiel­ką li­te­rą?

Głu­cha prze­strzeń z opo­wia­da­nia Ste­fa­na Gra­biń­skie­go w wy­da­niu Do­brzy­ko­wic­kim była na­praw­dę głu­cha i zio­nę­ła. – czemu wiel­ką li­te­rą? (po­dob­nych przy­miot­ni­ków jest jesz­cze kilka)

Za­mar­łem, a serce za­czę­ło mi ło­mo­tać. Za­czą­łem biec co tchu. – po­wtó­rze­nie

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie. :)

Pe­cu­nia non olet

Bar­dzo mi miło, Bruce, po­praw­ki na­nie­sio­ne, dzię­ki, po­zdra­wiam rów­nież ser­decz­nie, MZ. :)

Dzię­ki wiel­kie za lek­tu­rę, po­zdra­wiam, Maćku. :)

Pe­cu­nia non olet

Do­brzy­ko­wi­ce – miej­sco­wość znana przede wszyst­kim z „Sa­mych swo­ich” – filmu o Kar­gu­lu i Paw­la­ku.

Te dwa dy­wi­zy po sobie, okre­śle­nie do ele­men­tu okre­śle­nia, ja­kieś nie­for­tun­ne.

Dodam, że o ile stara część mo­je­go graj­doł­ka, choć prze­ci­na go na pół ru­chli­wa droga, po­sia­da jesz­cze jakąś prze­my­śla­ną struk­tu­rę, ze skle­pa­mi i ko­ścio­łem w cen­tral­nym miej­scu, o tyle nowa część – to już zu­peł­nie wolna ame­ry­kan­ka, w któ­rej pełno jest domów wolno sto­ją­cych oraz blo­ków de­we­lo­per­skich, roz­lo­ko­wa­nych bez ładu ani skła­du.

Nieco dłu­gie i za­wi­łe zda­nie, przy­da­ło­by się jakoś wy­gła­dzić.

 

“Choć” dla mnie mało zro­zu­mia­łe, gdzie tu jest opo­zy­cja?

 

Do tego od­ru­cho­wo czuję lek­kie za­mie­sza­nie, bo na upar­te­go to droga może być “na pół ru­chli­wa”….

Ale nie ma tego złego. Do­brzy­ko­wic­kie pola, które upodo­ba­ło sobie dzi­kie ptac­two, mo­gły­by śmia­ło speł­niać rolę ja­kie­goś re­zer­wa­tu,

“Ja­kie­goś” i rola re­zer­wa­tu – re­zer­wat to ści­śle okre­ślo­ne po­ję­cie. Może “robić za re­zer­wat”, “być re­zer­wa­tem”?

wy­ko­rzy­stać na swoją ko­rzyść – JA BYM DAŁ PRZE­CI­NEK sło­wem – cie­szyć się ile wle­zie pięk­ną przy­ro­dą i czy­stym po­wie­trzem.

Aby nie być go­ło­słow­nym, po­wiem tylko, że na spa­ce­ry z psem cho­dzi­łem nie­mal­że co­dzien­nie, a do­dat­ko­wo przy­naj­mniej raz na ty­dzień sta­ra­łem się robić dłuż­sze wy­pa­dy wa­ła­mi oka­la­ją­cy­mi Wi­da­wę oraz kanał gra­nicz­ny, pod­czas któ­rych to wy­cho­dzi­łem da­le­ko, da­le­ko w pole i „trza­ska­łem” ki­lo­me­try.

Pierw­szy pa­ra­graf jest za­ra­zem kwie­ci­sty, ga­wę­dziar­ski i jed­nak nieco prze­ga­da­ny.

W pewne zi­mo­we późne po­po­łu­dnie, BEZ PRZE­CIN­KA po­sta­no­wi­łem przejść się żuż­lo­wą, a gdzie­nie­gdzie błot­ni­stą drogą łą­czą­cą wspo­mnia­ny kanał z Do­brzy­ko­wi­ca­mi.

Teraz po za­cho­dzie wi­docz­ność wy­raź­nie spa­dła,

Ali­te­ra­cja.

 

Sło­wem: kra­jo­braz zro­bił się po­etyc­ko-ro­man­tycz­no-ma­nie­rycz­ny i za­czął przy­po­mi­nać wszyst­kie te cha­rak­te­ry­stycz­ne aka­de­mic­kie pej­za­że wę­glem kre­ślo­ne.

Ro­zu­miem in­ten­cję, ale mnie to praw­dę mó­wiąc iry­tu­je. Mam wra­że­nie, że słu­cham stu­den­ta, który nieco na siłę udaje kra­so­mów­cę-ga­wę­dzia­rza. Masz ogól­nie świet­ny styl, ale mam wra­że­nie źle roz­ło­żo­nych ak­cen­tów.

 

Z kolei ma­lar­ski opis kra­jo­bra­zu ry­so­wa­ne­go wę­glem bar­dzo mi przy­padł do gustu. Chciał­bym tego wię­cej. 

Ob­ser­wo­wa­łem to wszyst­ko przez dłuż­szą chwi­lę ni­czym na­tchnio­ny ma­larz, ma­sze­ru­jąc dziel­nie pod lo­do­wa­to zimny wiatr, który śmi­gał po po­lach i spra­wiał, że czu­łem się dziw­nie nie­swo­jo. Stra­chem bym tego w każ­dym razie nie na­zwał, ale cała ta su­ro­wa aura udzie­li­ła mi się i spra­wi­ła, iż po­czu­łem się jakoś tak nie­pew­nie.

Po­wta­rzasz to samo, i tak dość ogól­ni­ko­we zda­nie.

Po chwi­li jakby spod ziemi wy­ro­sła trze­cia do­dat­ko­wa syl­wet­ka i ta rów­nież skie­ro­wa­ła się w moją stro­nę.

Uwa­żam za zbęd­ne.

Mia­łem bar­dzo złe prze­czu­cia. Nie było ni chwi­li do stra­ce­nia. Od­wró­ci­łem się na pię­cie i skie­ro­wa­łem po­śpiesz­nie ku Do­brzy­ko­wi­com. Jed­nak co pe­wien czas kon­tro­lo­wa­łem dy­stans, jaki dzie­lił mnie od dzi­wo­two­rów. W końcu z nie­do­wie­rza­niem stwier­dzi­łem, że ob­ser­wo­wa­ne zjawy zmniej­szy­ły dzie­lą­cą nas od­le­głość o wię­cej jak po­ło­wę. Za­mar­łem, a serce za­czę­ło mi ło­mo­tać. Po­czą­łem biec co tchu. Mia­łem na­dzie­ję, że w porę uda mi się uciec tym trzem oso­bli­wo­ściom, któ­rych nie po­tra­fi­łem nawet na­zwać. Ostat­nie metry oka­za­ły się być wię­cej jak tylko gu­mo­we, nie­mniej wo­la­łem sobie nawet nie wy­obra­żać, co by było, gdyby do­pa­dły mnie te… de­mo­ny, bo to mu­sia­ły być de­mo­ny. W końcu udało mi się do­trzeć do pierw­szych do­mostw i ludz­kich za­gród, w obec­no­ści któ­rych na­tych­miast po­czu­łem ulgę, i to za­rów­no w sen­sie psy­chicz­nym, jak i fi­zycz­nym. Dzi­wo­two­ry zni­kły i wię­cej się już nie po­ja­wi­ły.

Każde jedno zda­nie mi tu wadzi. Prze­pra­szam, to po pro­stu dla mnie nie jest scena ucie­ka­nia przed groź­ny­mi i nie­zna­ny­mi by­ta­mi.

 

Otwie­rasz dwoma ogól­ni­ko­wy­mi, pro­sty­mi zda­nia­mi, bez po­łą­cze­nia mię­dzy nimi. 

Jed­nak co pe­wien czas kon­tro­lo­wa­łem dy­stans, jaki dzie­lił mnie od dzi­wo­two­rów.

To kon­tro­lo­wa­nie dy­stan­su jakoś bar­dzo sucho brzmi.

W końcu z nie­do­wie­rza­niem stwier­dzi­łem, że ob­ser­wo­wa­ne zjawy zmniej­szy­ły dzie­lą­cą nas od­le­głość o wię­cej jak po­ło­wę.

Jakoś mi to nie gra, co tu się dzie­je? Bo­ha­ter idzie szyb­ko, bie­gnie? Stwo­ry la­ta­ją, uno­szą się, idą? Jest to po­wie­dzia­ne, jakby ktoś od­czy­ty­wał radar.

Za­mar­łem, a serce za­czę­ło mi ło­mo­tać. Po­czą­łem biec co tchu.

Te dwa zda­nia bez ja­kie­goś po­łą­cze­nia brzmią dziw­nie.

Mia­łem na­dzie­ję, że w porę uda mi się uciec tym trzem oso­bli­wo­ściom

Uciec w porę – czy można ina­czej?

 

Zda­nie ogól­ni­ko­we i oczy­wi­ste.

Ostat­nie metry oka­za­ły się być wię­cej jak tylko gu­mo­we,

Khe, że co?

W końcu udało mi się do­trzeć do pierw­szych do­mostw i ludz­kich za­gród, w obec­no­ści któ­rych na­tych­miast po­czu­łem ulgę, i to za­rów­no w sen­sie psy­chicz­nym, jak i fi­zycz­nym.

Ja­kieś ba­ro­ko­we to zda­nie.

 

Nie po­tra­fię pod­su­mo­wać. Na pewno za szyb­ko i za krót­ko, cza­sem zbyt ogól­nie i zbyt mało pla­stycz­nie i zbyt mało za­gro­że­nia. Jed­no­cze­śnie są tu prze­bły­ski cze­goś bar­dzo ory­gi­nal­ne­go i na­tchnio­ne­go. 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Wiel­kie dzię­ki za dro­bia­zgo­wą ła­pan­kę, Gre­asy­Smo­oth. Zaraz za­sia­da­my do po­pra­wia­nia, szli­fo­wa­nia tek­stu. :)

Mel­du­ję, że po­pra­wi­łem man­ka­men­ty po­dług za­le­cieć, za które raz jesz­cze dzię­ku­ję. :) 

Pysz­nie!

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Spo­koj­ny opis pew­ne­go frag­men­ta Pol­ski. Ani mnie ru­szył ani wzru­szył, po pro­stu nie mój kon­cert fa­jer­wer­kow. Wie­czor­ni­ce ode­bra­łem bar­dziej jako ko­lej­ne ozdob­ni­ki niż in­te­gral­ną część tre­ści. Do­ce­niam jed­nak wa­lo­ry tech­nicz­ne :)

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Na po­cząt­ku za­sta­na­wia­łam się, czy ostat­nio znów za dużo tego czy­tam i wszę­dzie do­strze­gam, czy fak­tycz­na in­spi­ra­cja Lo­ve­cra­ftem, Gra­biń­skim i im po­dob­nym, ale po wy­mie­nie­niu Stef­ka widzę, że jed­nak in­spi­ra­cja :)

 

Z ję­zy­ko­wych uwag, które mi się rzu­ci­ły w oczy:

 nową za­ist­nia­łą sy­tu­ację – nową jest nie­po­trzeb­ne; sy­tu­acja jest jaka jest, każdy ją widzi, nowa, stara,  bez zna­cze­nia, skoro jest za­ist­nia­ła i do niej się od­no­si­my; ewen­tu­al­nie dla wzmoc­nie­nia kon­tra­stu da­ło­by się użyć, “w związ­ku z tą nową sy­tu­acją” – pod­kre­śla­my, że to sy­tu­acja nowa, nie­zna­na nam wcze­śniej, lub nie­spo­dzie­wa­na, pe­wien spo­sób dy­stan­su­jąc swoją od­po­wie­dzial­ność i ewen­tu­al­ne nie­do­pa­trze­nia; taki niu­ans ję­zy­ko­wy. No i tutaj mu­sia­łam chwi­lę po­du­mać, bo do­sta­łam zwie­chy, jak to po­win­no być na­pi­sa­ne, czemu nie “nowo za­ist­nia­łą” i tak dalej.

Sło­wem  – po czym pada całe zda­nie ;)

 

de­mo­ny, bo to mu­sia­ły być de­mo­ny

Ko­bie­ty, bo to mu­sia­ły być na pewno ko­bie­ty – w krót­kim tek­ście dwu­krot­nie użyta cha­rak­te­ry­stycz­na kon­struk­cja rzuca się w oczy; warto by­ło­by zo­sta­wić jedną i dodać jakiś krót­ki ko­men­tarz, bodaj iro­nicz­ny, dla­cze­go mu­sia­ło to być takie a nie inne; “ko­bie­ty, bo to mu­sia­ły być ko­bie­ty, one za­wsze cho­dzą sta­da­mi!” albo “de­mo­ny, to mu­sia­ły być de­mo­ny, bo to po nich tak mnie za­wsze boli brzuch!”. 

 

To, czego mi bra­ku­je, to pew­nej at­mos­fe­ry i prze­żyć bo­ha­te­ra; wiem, ze nie­ła­two to zro­bić – sama z tym sporo eks­pe­ry­men­tu­ję – ale tę hi­sto­rię można stre­ścić tak: Po­sze­dłem na spa­cer, prze­stra­szy­łem się, ucie­kłem, spy­ta­łem księ­dza, a to po­stać z le­gend była.

 

Hor­ror lo­ve­cra­ftiań­ski, do któ­re­go jakby nie pa­trzeć i Gra­biń­skie­go wrzu­ca­my (choć nie do końca słusz­nie…) poza ko­smi­cy­zmem sku­pia się wła­śnie na we­wnętrz­nych prze­ży­ciach; uka­zu­je nam roz­pad ego pod wpły­wem ja­kiejś ze­wnętrz­nej grozy, po­zo­sta­wia­jąc przy tym pole do in­ter­pre­ta­cji czy­tel­ni­ka co jest praw­dą, a co ma­ja­kiem. 

 

No a tutaj tego w ogóle nie było, nie­ste­ty. Samo wy­tłu­ma­cze­nie chyb­ci­kiem co to było w przed­ostat­nim aka­pi­cie do wy­ba­cze­nia, bo to rów­nież był dość czę­sty motyw w tym pod­ga­tun­ku – bu­do­wać at­mos­fe­rę przez dwa­dzie­ścia stron, a potem in­fo­drop na dwóch ostat­nich… nie­ko­niecz­nie to było ich za­le­tą, no ale.

 

W skró­cie, jest po­mysł, sty­li­stycz­nie udało ci się wy­wo­łać sko­ja­rze­nia z pew­ny­mi twór­ca­mi, ale za­bra­kło tego so­czy­ste­go wnę­trza, które takie opo­wie­ści po­trze­bu­ją. Ale pró­buj dalej, naj­waż­niej­sze jest mieć po­my­sły i ćwi­czyć, ja  też pró­bu­ję, kie­dyś nam się uda :D

NWM, dzię­ki za do­ce­nie­nie.

 

Qa­mqun, Tobie rów­nież bar­dzo, ale to bar­dzo dzię­ku­ję, na­nio­słem po­praw­ki i mam wra­że­nie, że jest le­piej, po­zdra­wiam. 

Kie­dyś nam się uda. ;-)

Nowa Fantastyka