- Opowiadanie: katok - Niech was piekło pochłonie

Niech was piekło pochłonie

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Niech was piekło pochłonie

Błysk. Lekko podniosła powieki, ale zaraz bezwiednie same opadły. Błysk. Przeszywający ból w klatce piersiowej. Błysk. Kolejna batalia o otwarcie oczu. Błysk, błysk, błysk. Przeciążenie zgniatające płuca, serce, wszystkie wnętrzności. Błysk. I stała już jasność. Ograniczana nieznacznie przez zaciągniętą blendę hełmu kosmicznego. Obezwładniające gorąco i uderzenie. Wyczekiwana, słodka ciężkość ciała. Grawitacja. Ziemska grawitacja.

 

– Po prawie trzech latach spędzonych na międzynarodowej stacji kosmicznej witamy panią major na Ziemi. Naszej polskiej ziemi. Jesteśmy zaszczyceni.

Major Dusze omiotła wszystkich zebranych wzrokiem. Na wyszycie tych wszystkich pagonów i gwiazdek pewnie zużyto parę ton nici. Bawełnianych – tych najdroższych. Może i ma stopień – major to w końcu nie byle co, ale karierę wojskową zawdzięcza tylko i wyłącznie brakom specjalistów fizyki kosmicznej. Inaczej nigdy by się nie zdecydowała na taką drogę. Rogata dusza – wciśnięta w mundurowe ramy – dla środków na badania, dla sprzętu wartego miliony euro, dla możliwości wyrwania się z szarej wioski w środku szarej Polski.

– Możemy być dumni, że mimo trudności, mimo panującej szarugi, mamy tak wybitną reprezentantkę w stałej załodze międzynarodowej stacji. Gratulujemy.

Gadanie, gadanie. Nikt nie był dumny, gdy w masce gazowej, kombinezonie chemicznym czołgała się przez poligonowe okopy. Nikt nie był dumny, gdy rzygała w wirówce, gdy traciła przytomność przy przeciążeniach. Tylko się śmiali. Z doktorki, której się zachciało w kosmos. Ale to już za nią. Teraz została narodową bohaterką. Przynajmniej w tej chwili i w tym hangarze.

– Spocznij. Rozejść się.

Dusze zarzuciła na barki worek ze swoimi rzeczami – trzy lata czekał na nią w magazynie. Poszarzał, zakurzył się – jak wszystko tutaj. Znów czuła ten ziemski zapach – wydawało się, że intensywniejszy niż gdy ostatnio go czuła. Siarka, zbutwiałe drewno, i coś jeszcze, coś nieuchwytnego, ale bardzo niepokojącego. Dusze pamiętała jeszcze z dzieciństwa jak wyglądał świat przed szarugą. Słońce na twarzy, trawę, drzewa. Podobno niedługo przed jej narodzinami widywano jeszcze ptaki. Teraz szarość, wszędzie szarość, wiatr i pył.

Pod hangar podstawiono busik – miał ją odwieźć poza bazę wojskową. W świat. Była jedynym pasażerem, kierowca nie wydawał się zachwycony zleconym zadaniem.

– Pani major wie jak tam jest?

– Gdzie jak jest? – Dusze uniosła pytająco brew.

– No poza bazą. Trzy lata pani nie było. Trochę się pozmieniało.

Dusze popatrzyła zdziwiona na kierowcę – ile mogło się zmienić przez trzy lata? Była przecież w stałym kontakcie z ziemskim centrum dowodzenia – nie było kolejnej wojny, nowych tąpnięć, otwarć. A ten zapach? Pewnie jest bardziej wyczulona. Kosmos przecież nie pachnie.

– Z resztą, sama pani zobaczy. Już niedługo. Proszę przygotować przepustkę, bo już zbliżamy się do bramy.

Jechali. Ślimaczym tempem posuwali się drogą, która kiedyś była autostradą.

Na horyzoncie pojawiła się czerwona łuna, zapach siarki mocno się nasilił tak, że Dusze miała problemy opanować kichanie. Wzdłuż drogi szli ludzie. Ubrani w szmaty, z małymi tobołkami, kobiety, dzieci, mężczyźni. Wszyscy szarzy – praktycznie zlewali się z otoczeniem. Świat tu wyglądał jakby zniknął kolor. Tylko paleta szarości z domieszką niezdrowej żółci.

– Skąd oni idą? I dokąd?

– Widzi pani tą łunę na horyzoncie? To była Łódź. Parę dni temu trochę potrzęsło i otwarły się rozpadliny. Kilkanaście, czy kilkadziesiąt? Teraz to nieważne. Miasta już nie ma.

– Da pan radę zawieźć mnie do Prawdy? To w sumie niedaleko, można odbić na S8. – Kierowca się zaśmiał.

– Pani major, z całym szacunkiem – S8 nie ma od półtora roku. Mogę panią odstawić na węzeł. Resztę drogi musi pani przejść pieszo. Ale zdecydowanie nie polecam.

Dusze brakło tchu. Jeszcze parę dni temu podczas opracowywania napędu do kapsuły słyszała, że nie ma pośpiechu – sytuacja na Ziemi jest stabilna, są miejsca gdzie szczeliny się zasklepiają. Co na to mieszkańcy Łodzi? Czy jej rodzinna miejscowość w ogólne jeszcze istnieje, czy została wchłonięta w rozpadlinę?

Wysiadła za Romanowem. Kierowca zasalutował, zawrócił i odjechał z piskiem opon. Dusze rozejrzała się. Po horyzont szarość. Gdzieniegdzie skamieniałe kikuty drzew, ruiny domów i absolutna cisza. Kto mógł – wyjechał. Kto nie mógł – koczował w piwnicach, czekając na śmierć, ratunek, odkupienie?

Od dziecka miała dobrą orientację w terenie, może się uda. Kompas w zegarku nie był zdatny do niczego – w każdym miejscu gdzie już była, albo wyradzała się z ziemi szczelina, wskazówka szalała i kręciła się dookoła. Ruszyła przed siebie – wzdłuż czegoś co jeszcze niedawno było drogą S8. Miała przed sobą piętnaście kilometrów marszu. W normalnych okolicznościach zajęłoby jej to około dwóch godzin. Ale to nie są normalne okoliczności – w czasie kwarantanny po powrocie ze stacji odbudowała trochę swoją masę mięśniową, jednak kondycja zostawiała jeszcze wiele do życzenia. Warunki marszu też były co najmniej niekomfortowe. Gruz i resztki asfaltu przechodziły miejscami w łachy nawianego pyłu – wielkie niczym wydmy nad morzem. Stopy zapadały się po kostki, po kolana. Siarkowo – gnilny zapach wyciskał łzy z oczu.

Po pewnym czasie zaczęły się pojawiać domy – choć trudno to nazwać domami – rudery, z wyszczerbionymi ścianami, osypującym się tynkiem. Pozawalane dachy nie wróżyły nic dobrego. Jednak z piwnic dało się słyszeć ludzkie głosy, dziecięce śmiechy. Gdzieś przebiegł cień, zachrzęściły kamienie. Znowu dziecięcy śmiech. Dusze już chciała zawołać, ale głos ugrzązł jej w gardle. To nie były dzieci. Przynajmniej nie w naszym rozumieniu. Tuż przed nią stała istota. Ubrana w sukienkę – która kiedyś mogła być biała, z uroczą falbanką na dole, bufkami, kokardą pod szyją. Włosy zaplecione w koronę, poprzetykaną wstążeczkami i kłosami zboża. Jakby istota właśnie wyszła z dożynkowego festynu. Jednak skóra jej była całkowicie szara, zamiast oczu raziły dwa puste, prawie czarne oczodoły. Chude, kościste ręce zwisały bezwładnie wzdłuż równie chudego ciała. Jej stopy, obute w pantofelki, lekko muskały podłoże – na granicy lewitacji, jakby przyciąganie jej nie obowiązywało.

Dusze zaczęła się wycofywać, stopa po stopie. Postać jednak cały czas podążała za nią. Bezszelestnie. Gdy zmienił się wiatr Dusze poczuła wyraźnie co było tym dodatkowym zapachem towarzyszącym jej od opuszczenia bazy wojskowej. Siarka, butwiejące rośliny i gnilny, niepokojący zapach rozkładającego się mięsa. W tych okolicznościach była już prawie pewna, że ludzkiego. Kim jest ta istota? Skąd się wzięła? Gdzie są wszyscy mieszkańcy – przecież te okolice były dość gęsto zaludnione. Niemożliwe, żeby wszyscy uciekli. W zasięgu wzroku zamajaczyła jej granica czegoś, co kiedyś musiało być niewielkim laskiem lub zagajnikiem – obecnie powbijanymi w ziemię kamiennymi słupami ze sterczącymi na boki resztkami gałęzi. Ruszyła pędem w tamtą stronę. Dziecięcy śmiech niósł się echem po pustkowiu a Dusze biegła, biegła ile sił w nogach. Dopadła pierwszego pnia – rozejrzała się – nikogo w zasięgu wzroku. Próbując uspokoić oddech ruszyła przed siebie. Starała się iść południową stroną trasy S8, jeśli zabudowania zaczną się zagęszczać będzie znaczyło że powoli zbliża się do Prawdy – jej rodzinnej miejscowości. Utrzymywała tempo marszu, jednak niespodziewanie dotarła do wielkiej wydmy piachu i pyłu. Prawda musiała być tuż za nią, albo przynajmniej widoczna ze szczytu. Dusze rozpoczęła mozolną wspinaczkę. Każdy krok był ogromnym wysiłkiem, proch zsypywał się w dół, ciągnąc ją za sobą. Nie miała się czego złapać, żadnej trawy, korzenia. Ręce bezładnie zagarniały pył. Plecak ciążył i wrzynał się w ramiona.

Po kilkudziesięciu minutach mozolnej wspinaczki Dusze stanęła na szczycie. Gdy tylko się wyprostowała podmuch wiatru prawie zwalił ją z nóg. Niewiele brakło by zsunęła się z wydmy. Gorące powietrze zaszczypało w spocone policzki. Obraz, który się jej ukazał całkowicie zszokował. Nie było już Prawdy. Po horyzont ciągnęła się bordowo-złota rozżarzona rozpadlina. Gdzieniegdzie resztki domów stały nad przepaścią, słupy elektryczne, nadal połączone drutami zwisały w poprzek ziejącej złem szczeliny w ziemi.

Nie bez strachu zaczęła schodzić w dół wydmy. Co chwilę stopy grzęzły w pyle, traciła równowagę. Łzy szkliły oczy. Rodzina, przyjaciele, dom – czy coś jeszcze zostało? Gdy w końcu stanęła na stabilnym podłożu próbowała zebrać myśli.

– Co tu się, do cholery, wydarzyło? – mówiła sama do siebie, a wiatr niósł słowa w nicość. – Co chwilę były rotacje personelu, nikt nic nie powiedział? Nikt nie zauważył, że kawał Polski piekło pochłonęło?

Szła ostrożnie stawiając stopy, by nie trafić w żadną, nawet najmniejszą rozpadlinę. Zatopiona w myślach nie zwracała uwagi na dalsze otoczenie. Coś poruszyło się za kupą cegieł, która była kiedyś pewnie ścianą domu. Za resztką płotu wzbił się tuman kurzu. Dopiero dźwięk osypujących się kamieni z gruzowiska po dawnym przedszkolu wyrwał ją z zadumy. Jak mogła być tak nieostrożna? Ktoś tu jest – pytanie tylko czy żywy, czy… Znów ten dziecięcy śmiech niosący się z wiatrem nie wiadomo z jak daleka. Dusze stanęła i rozejrzała się dookoła – nikogo i niczego ruchomego w zasięgu wzroku.

Mimo wszechogarniającej szarości Dusze zaczęła rozpoznawać okolicę – tu stał dom Nowakowej – została tylko zasypana piwnica. Tu było przedszkole, tam sklep – z czasem zmieniony na rządowy punkt wydawania żywności. Szła wzdłuż ulicy. Za kolejnym zakrętem powinien być jej dom – może chociaż resztki ścian. Z zamkniętymi oczami skręciła w lewo. Nabrała powietrza w płuca i popatrzyła przed siebie. Jakieś dwadzieścia metrów od niej urywał się asfalt. Był wypiętrzony, strzelał w górę niczym nierówne czarne zęby. A za nim nie było już nic.

Znów rozległ się śmiech. Tym razem jakby bliżej. Dobiegał z każdej strony, zacieśniał się dookoła w pętlę.

Nagle coś poruszyło się w asfaltowym rumowisku. Szurało, skrobało w gładką, czarną powierzchnię niby patykiem. Dusze wytężyła wzrok. Coś cienkiego i twardego wbijało się w podłoże, z siłą kruszącą kamienie. Pojawił się ogromny pazur – najpierw jeden, potem drugi, w końcu trzeci i czwarty. Fala duszącego smrodu uderzyła ją w nozdrza. Nie czekając, na to co wylezie z dziury rzuciła się pędem w stronę głównej ulicy. Zrzuciła plecak. Ciężkie marszowe buty nie sprawdzały się w czasie biegu. Gdy Dusze kątem oka sprawdzała co dzieje się za nią, widziała tylko ogromny cień. Ciszę rozdzierał zgrzyt pazurów – niczym drapanie po szkolnej tablicy – paraliżujący.

Wybiegła zza zakrętu – dokładnie na tę samą drogę którą wkroczyła do miasteczka. Jeszcze jeden rzut oka w tył, i nagle uderzenie zwaliło ją z nóg. Przed sobą zobaczyła jeszcze tylko ceglaną ścianę i odpłynęła w ciemność.

– Major Dusze? Pani major? Wszystko w porządku? Dobrze się pani czuje? – zakończyliśmy testy. Wszystkie wyniki są w porządku. Może pani wracać na stację. – ubrany na biało wojskowy lekarz przeglądał wyniki badań na trzymanym w ręku tablecie. – Wydaje się pani oszołomiona. Na pewno wszystko w porządku?

– Tak tak, wszystko w porządku. Gdzie ja jestem? – Dusze z trudem przełykała ślinę, w ustach miała sucho, język odmawiał posłuszeństwa.

– W bazie na Ziemi. Przyleciała pani na standardowe badania. Może pani wracać spokojnie pracować nad swoim projektem.

– Wracać? A co z Łodzią? Co z mieszkańcami okolicy? Przecież rozpadlina…

Lekarz popatrzył na nią z konsternacją.

– Pani Halinko, chyba nam znieczulenie jeszcze nie zeszło. Proszę panią uspokoić i zostawimy jeszcze na wybudzaniu. – Odwrócił się z powrotem w stronę Dusze. – Proszę się uspokoić. Tu wszystko jest w porządku, pod kontrolą. Wszystkie rozpadliny się zmniejszają. Dusze poczuła ciepło wlewające się przez wenflon wprost do żyły. Powieki zrobiły się ciężkie i bezwolnie opadły.

 

Błysk. Lekko podniosła powieki, ale zaraz bezwiednie same opadły. Błysk. Przeszywający ból w klatce piersiowej. Błysk. Kolejna batalia o otwarcie oczu. Błysk, błysk, błysk. Przeciążenie zgniatające płuca, serce, wszystkie wnętrzności. Błysk. I stała już jasność. Ograniczana nieznacznie przez zaciągniętą blendę hełmu kosmicznego. Obezwładniające gorąco i uderzenie. Skrzeczący szum w słuchawce.

– Witamy na międzynarodowej stacji kosmicznej. Dalsze instrukcje zostaną wydane po opuszczeniu lądownika. Życzymy owocnej pracy dla dobra całej ludzkości.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Gratuluję debiutu i to zaledwie kilka dni po rejestracji na NF. :)

Interesujący pomysł na przerażający świat powojenny i samą „panią major Dusze”. Fragmenty takie, jak przykładowy, mimowolnie wstrząsają podczas czytania, bo zdają się być bardzo realne:

„Po horyzont szarość. Gdzieniegdzie skamieniałe kikuty drzew, ruiny domów i absolutna cisza. Kto mógł – wyjechał. Kto nie mógł – koczował w piwnicach, czekając na śmierć, ratunek, odkupienie?”.

Dość nietypowe wydaje mi się zamknięcie oczu w opisywanej sytuacji i wobec tak makabrycznych scen dookoła, ale – jak rozumiem – pani major po prostu mocno przeżywała fakt odnalezienia miejsca swojego domu.

 

W opowiadaniu jest nieco usterek językowych (także w zapisie dialogów), jak chociażby te:

– Z resztą, sama pani zobaczy.

– Widzi pani tą łunę na horyzoncie?

– Co tu się do cholery wydarzyło? – mówiła sama do siebie, a wiatr niósł jej słowa w nicość – Co chwilę były rotacje personelu, nikt nic nie powiedział? Nikt nie zauważył, że kawał Polski piekło pochłonęło?

Wybiegła zza zakrętu – dokładnie na tą samą drogę którą wkroczyła do miasteczka.

 

W wielu miejscach tekst rozjechał się i trzeba go poprawić.

Całość wydaje mi się krótkim fragmentem obszerniejszej całości o życiu, wykonywanych zadaniach i o przygodach głównej bohaterki. :)

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Dziękuję bardzo za komentarz i rady :) wezmę sobie do serca :) Co do formatowania tekstu – walczyłam długo, jednak wygląda na to że mało efektywnie. Jeszcze raz dzięki, pozdrawiam.

Droga Katok, spróbuj może poprzez wyrównanie do lewej (?).

W dziale Publicystyka jest Poradnik autorstwa Drakainy, bardzo pomocny dla Nowych Użytkowników. :)

Tu link – jak zapisywać dialogi:

https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

I ja bardzo dziękuję, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Wyrównanie do lewej sprawi, że tekst będzie sformatowany w tak zwaną chorągiewkę. Należy go wyjustować (wyrównać do obu bocznych marginesów) i pozbyć się niepotrzebnych “enterów”, inicjujących nowe akapity w środkach zdań. A jest tego trochę…

<>

Nie rozumiem tego tekstu. Opis wędrówki przez ogarnięty “szarością” i niszczony przez rozpadliny kraj, zawarty między powrotem ze stacji kosmicznej a powrotem na tęże stację, jest snem? kontrolowanym majakiem podczas badań stanu psychicznego? Jedno z drugim, badania na orbicie i katastrofa na Ziemi nie pasują do siebie. Jeżeli (umowne) Piekło wynurza się z głębin, niszcząc kraj i ludzi, to nikt nie będzie miał głowy do misji orbitalnych, bo ważniejsze będzie szukanie środków obrony.

AdamKB – skopiowałam plik z Worda, nie wiedziałam że jeszcze zostanie przetworzony – następnym razem się poprawię, obiecuję. ;) Dzięki za uwagi :)

Nie pojmuję opowiadania. Nie wiem, co przydarzyło się major Dusze, nie wiem, co miałaś nadzieję opowiedzieć.

Wykonanie, co stwierdzam z prawdziwą przykrością, jest bardzo niechlujne. Mam nadzieję, że poprawisz błędy i usterki, aby kolejni czytelnicy nie musieli brnąć przez tekst jak przez rozpadliny i wydmy.

 

ale ka­rie­rę woj­sko­wą za­wdzię­cza tylko i wy­łącz­nie bra­kom spe­cja­li­stów fi­zy­ki ko­smicz­nej. Ina­czej nigdy by się nie zde­cy­do­wa­ła na taką ścież­kę ka­rie­ry. → Nie brzmi to najlepiej.

 

Nikt nie był dumny, gdy rzy­ga­ła

w wi­rów­ce… → Zbędny enter.

 

Teraz zo­sta­ła na­ro­do­wą bo­ha­ter­ką, Przy­naj­mniej w tej chwi­li… → Dlaczego wielka litera?

 

trzy lata cze­kał na nią

w ma­ga­zy­nie. → Zbędny enter.

 

Siar­ka, zbu­twia­łe drew­no,

i coś jesz­cze… → Jak wyżej.

 

Dusze pa­mię­ta­ła jesz­cze

z dzie­ciń­stwa… → Jak wyżej.

 

– Z resz­tą, sama pani zo­ba­czy. Już nie­dłu­go. Pro­szę przy­go­to­wać prze­pust­kę – zbli­ża­my się do bramy. → – Z resz­tą, sama pani zo­ba­czy. Już nie­dłu­go. Pro­szę przy­go­to­wać prze­pust­kę, zbli­ża­my się do bramy.

Unikaj dodatkowych półpauz w dialogach. Sprawiają, że zapis staje się mniej czytelny.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Śli­ma­czym tem­pem po­su­wa­li się wzdłuż drogi… → Zbędne dookreślenie – czy poruszaliby się w poprzek drogi?

Wystarczy: Śli­ma­czym tem­pem po­su­wa­li się drogą

 

prak­tycz­nie zle­wa­li się

z oto­cze­niem. → Zbędny enter.

 

Parę dni temu tro­chę po­trzą­sło

i otwar­ły się roz­pa­dli­ny. → Zbędny enter. Winno być: Parę dni temu tro­chę po­trzę­sło i otwar­ły się roz­pa­dli­ny.

 

– Pani major, z całym sza­cun­kiem S8 nie ma od pół­to­rej roku. → Rok jest rodzaju męskiego, więc: – Pani major, z całym sza­cun­kiem, S8 nie ma od pół­to­ra roku.

 

Czy jej ro­dzin­na miej­sco­wość

w ogól­ne jesz­cze ist­nie­je… → Zbędny enter.

 

Miała przed sobą 15km mar­szu. -> Miała przed sobą piętnaście kilometrów mar­szu.

Liczebniki zapisujemy słownie. Nie używamy symboli.

 

Siar­ko­wo – gnil­ny za­pach wy­ci­skał łzy z oczu.Siar­ko­wo-gnil­ny za­pach wy­ci­skał łzy z oczu.

W tego tupu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy; bez spacji.

 

z uro­czą fal­ban­ką na dole, rę­kaw­ka­mi z buf­ka­mi, ko­kar­dą pod szyją. → …z uro­czą fal­ban­ką na dole, z buf­ka­mi, ko­kar­dą pod szyją.

Bufki to rodzaj rękawów. Rękawy nie mają bufek, bufki ma sukienka.

 

Na gło­wie war­ko­czyk za­ple­cio­ny w ko­ro­nę, z wple­cio­ny­mi weń… → Nie brzmi to najlepiej. Wiadomo, że warkoczyki plecie się dziewczynkom na głowie.

Proponuję: Włosy zaplecione w ko­ro­nę, poprzetykaną

 

Ple­cak cią­żył i wrzy­nał się

w ra­mio­na. → Zbędny enter.

 

Nie­wie­le bra­kło by zsu­nę­ła się w dół wydmy. → Masło maślane – czy mogła zsunąć się w górę?

Wystarczy: Nie­wie­le bra­kło, by zsu­nę­ła się z wydmy.

 

Go­rą­ce po­wie­trze za­szczy­pa­ło w spo­co­ne po­licz­ki. Obraz, który się jej uka­zał cał­ko­wi­cie zszo­ko­wał. → Nadmiar zaimków.

Proponuję: Go­rą­ce po­wie­trze za­szczy­pa­ło w spo­co­ne po­licz­ki. Obraz, który zobaczyła cał­ko­wi­cie ją zszo­ko­wał.

 

Nie bez stra­chu za­czę­ła scho­dzić w dół wydmy. → Masło maślane – czy mogła schodzić w górę wydmy?

Wystarczy: Nie bez stra­chu za­czę­ła scho­dzić z wydmy.

 

Co chwi­lę jej stopy grzę­zły w pyle… → Zbędny zaimek – wiadomo kto idzie i czyje stopy grzęzną.

 

Jej ro­dzi­na, jej przy­ja­cie­le, jej dom – czy coś jesz­cze zo­sta­ło? → Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

– Co tu się do cho­le­ry wy­da­rzy­ło? – mó­wi­ła sama do sie­bie, a wiatr niósł jej słowa w ni­cość → Zbędne zaimki. Brak kropki po didaskaliach. Winno być:

– Co tu się, do cho­le­ry, wy­da­rzy­ło? – mó­wi­ła do sie­bie, a wiatr niósł słowa w ni­cość.

 

Szła przed sie­bie, ostroż­nie sta­wia­jąc stopy… → Czy dookreślenie jest konieczne? Czy mogła iść za siebie?

Proponuję: Szła, ostroż­nie sta­wia­jąc stopy

 

co dzie­je się za nią wi­dzia­ła tylko ogrom­ny cień su­ną­cy za nią. → Nie brzmi to najlepiej.

 

Po­wie­trze roz­dzie­rał zgrzyt pa­zu­rów… → Zgrzyt może zakłócać ciszę, ale w jaki sposób zgrzyt rozdziera powietrze?

 

na samą drogę którą wkro­czy­ła… → …na samą drogę, którą wkro­czy­ła

 

Może Pani wra­cać na sta­cję. ubra­ny na biało woj­sko­wy le­karz prze­glą­dał wy­ni­ki badań na trzy­ma­nym w ręku ta­ble­cie. – Wy­da­je się Pani oszo­ło­mio­na.Może pani wra­cać na sta­cję. Ubra­ny na biało woj­sko­wy le­karz prze­glą­dał wy­ni­ki badań na trzy­ma­nym w ręku ta­ble­cie. – Wy­da­je się pani oszo­ło­mio­na.

Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Pro­szę panią uspo­ko­ić i zo­sta­wi­my jesz­cze na wy­bu­dza­niu. → od­wró­cił się z po­wro­tem w stro­nę Dusze. ->Didaskalia wielką literą.

 

Obez­wład­nia­ją­ce go­rą­co

i ude­rze­nie. → Zbędny enter.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy – dziękuję za baaaardzo merytoryczny komentarz. Pozdrawiam!

Bardzo proszę, Katok. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Muszę powiedzieć, że udało ci się wzbudzić dreszczyk emocji. Not gonna lie, gdy to “coś” zaczęło wyłazić z rozpadliny poczułem lekki niepokój, tak samo przy tej dziwnej Łódzkiej istocie, dzięki Bogu, że naprawdę takich nie spotkamy (chociaż kto wie, Łódź to ciekawe miejsce). Na plus dałbym jeszcze dwie rzeczy – po pierwsze: mizerny obraz pełen szarości i smutku. Do mnie przemówił. Poczułem się depresyjnie. Po drugie: to, że opowiadanie zaczyna i kończy się w prawie ten sam sposób. I wydaje się to całkiem nienaciągane. 

 

Na minus powiedziałbym, że pewna doza powtórzeń, nie do końca zrozumiałem pewne kwestie (czy ta halucynacja była przypadkowa, czy naukowcy specjalnie wprowadzili major Dusze w pewne stany, żeby sprawdzić jej zachowania? Albo dlaczego, do cholery, bohaterka narodowa jak gdyby nigdy nic przechadza się samotnie po postapokaliptycznych pustkowiach narażając życie? Zakładam, że to dlatego, że to tylko sen, no ale dalej odrobinę mi to wadzi). Uważam, że niewystarczająco zostały ukazane emocje Dusze po zobaczeniu rodzinnego pustkowia (tu było całkiem, całkiem, może ja po prostu tego nie poczułem) i po spotkaniu Łódzkiego potwora-dziewczynki. Wydaje się, że w jednym momencie bohaterka staje naprzeciwko demonicznego mutanta, lewitującego nad ziemią i śmiejącego się dziewczęcym głosem, a po 2 zdaniach jak gdyby nigdy nic wraca na S8. 

 

Ogólnie rzecz biorąc – całkiem niezłe. Pewne niedociągnięcia fabularne i stylistyczne to norma, zdarzają się, sam nie umiem się ich wystrzec. Opowiadanie wzbudziło jednak szereg różnych emocji – głównie beznadzieje, napięcie i wszechogarniającą depresję szarego świata. Taki chyba miał być efekt. Dałbym solidne 6/10. Skoro to debiut… to gratulacje. :D

 

Pozdrawiam!! laugh

„Temu, kto nie wie, do jakiego portu zmierza, nie sprzyja żaden wiatr.“ - Seneka Starszy

 

W kwestii przecinków czy składni też rzuciło mi się parę rzeczy w oczy, ale sama mam problem z autokorektą, więc wiem, jak trudno czasem coś wyłapać. Najważniejsza dla mnie jest historia.

Podoba mi się jak zgrabnie udało ci się wykreować nowy świat bez konieczności zarzucania czytelnika ścianą informacji. Zdanie tu, krótki opis tam, po drodze wzmianka – i gotowe, a resztę pozostawiłaś wyobraźni czytelnika. Takie rzeczy lubię.

To, co podobało mi się już mniej, to zakończenie – IWAJAD to pójście na łatwiznę. Jasne, można to tłumaczyć, że siada jej psychika, że ma zwidy po znieczuleniu, że koniec końców nigdy się nie wydostała ze stacji; ale plot twist w stylu “it was all just a dream” może popsuć nawet najlepszą historię. I jest niezmiernie trudno wpleść to sensownie w fabułę. Poniekąd udało się to Lynchowi w Twin Peaks, ale tam cała opowieść jest oniryczna i niejednoznaczna. Ale taki Labirynt Śmierci Dicka, gdyby nie zakończenie, to byłby wybitny… i w sumie dla mnie nadal jest, bo udaję, że zakończenia nie było, ale o czymś to świadczy ;)

Także jest historia, dobrze napisana, ale nad zakończeniem warto się jeszcze zastanowić :)

#Szlachcic #Qamqun – dzięki za ciepłe słowa :)

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Początek lekko infodumpowy, z tylko symboliczną przerwą na kwestie czy akcję. Potem robi się znacznie ciekawiej – mrocznie, niepokojąco. Świat jest opisany oszczędnie, ale sugestywnie. Istota dziewczynki jest świetnie opisana. Dołączam jednak do wniosku Qamqun – zakończenie to nie to, unieważnia, zamiast zamykać.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Tekst całkiem interesujący, aczkolwiek jak Adam KB nie widzę za dobrze połączenia między dwiema połówkami obu.

Jak wspomniała Reg, są rzeczy do wygładzenia od strony technicznej – a to nadmiarowe słowo, a chrzęszczące zdanie. Fabularnie jest koncepcja na coś większego, ale mi, czytelnikowi, idzie z trudem odsłonięcie tegoż. Tak jak pisałem, słabo zrozumiałem połączenie między obydwoma połówkami dotyczącymi major Dusze. Swoją drogą koncepcja imienia – pierwsza klasa :)

Tak więc jako wprawka jest to tekst ok, w kwestii dłuższej formy warto się zastanowić, co pokazujesz czytelnikowi i jaki obraz on ma sobie zbudować co do fabuły/bohaterów. Może się bowiem okazać, że pokazujesz za mało.

Ode mnie jeszcze przydatne teksty pod linkami:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Poradnik Issandera, jak dostać się do Biblioteki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Opis funkcjonowania portalu i tutejszych obyczajów autorstwa Drakainy:

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842842 

Powodzenia na protalu!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Czy będzie coś więcej, bo to opko jako debiut uważam za bardzo obiecujące? :)

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

GreasySmooth – coś dojrzewa, ale na razie praca, praca, praca…

Nowa Fantastyka