
Bruno uważał za najcudowniejsze w domu dziadka Raimunda to, że na każdym kroku można było napotkać jakąś biblioteczkę.
Największa mieściła się w salonie, gdzie oddzielone od świata grubą szybą tomy prezentowały dumnie grzbiety. Znajdowały się tam wszystkie pozycje, które powinien posiadać prawdziwy Niemiec, a żadna z nich zbytnio chłopca nie interesowała. Kuchnia okazała się naturalnym środowiskiem dla innej biblioteczki – książki kucharskie i czasopisma walały się na regale obok wagi i cukiernicy. W dziadkowej sypialni biblioteczką można było nazwać mały zbiorek czytanych przed snem powieści, który musiał wytworzyć się zupełnie spontanicznie i zapewne podlegał częstym zmianom zawartości. Nawet w łazience, na półce nad wanną, stało kilka wysłużonych pozycji.
W pokoju, w którym Bruno spał, gdy przyjeżdżał na wakacje, również można było znaleźć kilka tuzinów książek, przygotowanych specjalnie dla niego. Dziadek pozwalał mu czytać naprawdę cudowne rzeczy, zupełnie inne od tego, co wpajali w szkole.
W domu ukryta była jeszcze jedna biblioteczka, o istnieniu której Bruno wiedzieć nie powinien. Odkrył ją przypadkiem podczas zeszłorocznego lata.
Zdarzyło się to w lipcowy wieczór. Widząc dziadka schodzącego do piwnicy, chłopiec ruszył za nim, gdyż babcia właśnie wołała na kolację. Mężczyzna zniknął za drzwiami, zamknął je delikatnie, a później przekręcił zamek.
Czy chciał coś ukryć? Ciekawość zawładnęła chłopcem nie na żarty. Przyłożył oko do nieużywanej dziurki na klucz. O dziwo, widać było przez nią mniej więcej połowę piwnicy.
Ledwo powstrzymując śmiech, dumny ze swej przebiegłości, obserwował dziadka. Ten wyjął coś z drzwiczek otwartej szafki, a potem zatrzymał się przed pustą ścianą. Przez chwilę stał bez ruchu, po czym rzucił spojrzenie w stronę schodów. Bruno wzdrygnął się, lecz nie oderwał wzroku. Nie widzi mnie, pomyślał.
Mężczyzna włożył klucz w jakąś niewidoczną szczelinę, przekręcił, po czym otworzył ukryte drzwi i zniknął za nimi.
Chłopiec nie dostrzegał, co znajduje się w kryjówce, lecz nabrał podejrzeń, że to biblioteczka, gdyż dziadek pojawił się po chwili z książką w ręku. Schował ją za pazuchą, zamknął drzwi i odłożył klucz na miejsce. Gdy zaczął zmierzać w stronę schodów, Bruno umknął do swojego pokoju.
Zafascynowany, długo nie mógł zasnąć. Jakiego rodzaju książki trzyma tam dziadek? I dlaczego je ukrywa?
Tuż po północy Bruno wymknął się z pokoju i przemknął przez pogrążony w mroku dom.
Włączył światło w piwnicy, spojrzał w dół schodów i nagle ogarnął go strach. Pomieszczenie było zadbane, jak każde w posiadłości dziadka, unosiła się w nim jednak aura tajemnic i zapomnienia. Przypomniał sobie opowieści o potworach, które zwykły ukrywać się w takich miejscach. Szybko zganił się w myślach. Potworów już nie ma, przypomniał sobie.
Zszedł na dół, wyjął klucz z szafki i podszedł do pustej ściany. Odnalezienie dziurki zajęło mu niemal pół godziny, lecz w końcu zdołał otworzyć ukryte drzwi.
Za nimi znajdowała się metrowej głębokości wnęka, na końcu której wisiało kilka krzywych półek. Książki – łącznie może setka – miały różne rozmiary, grubości i kolory. Wszystkie wyglądały na stare i podniszczone, miały sfatygowane grzbiety, pożółkłe kartki, rozpadające się okładki.
Bruno wziął do ręki jeden z tomów i zaczął wertować. Żadnych ilustracji, kilkaset stron zadrukowanych tekstem o małej czcionce. I co najdziwniejsze – w nieznanym mu języku.
Próbował przeczytać fragment na głos, znaleźć słowa, które będą wydawały się znajome. Bez powodzenia. Litery używane w tym dziwacznym języku były takie same lub zbliżone do tych w niemieckim, jednak chłopiec nie miał pojęcia, z jakiej części świata może pochodzić ten zapis.
Odłożył książkę i sięgnął po następną. A później jeszcze jedną. We wszystkich odnalazł to samo pismo.
Sprawdzał kolejne pozycje o nieodgadnionych tytułach, napisane przez autorów o obco brzmiących nazwiskach. Jedna z nich musiała być tomem wierszy, gdyż na każdej stronie widniało jedynie kilkadziesiąt słów ułożonych jak od linijki. W innej znalazł ilustracje – konnych wojowników, potężne twierdze, olbrzymie stare armaty. W kolejnej, bogato wydanej, widział nagą parę, wielką łódź na morzu, brodatego mężczyznę na czele tłumu i tego samego jegomościa na górze trzymającego jakieś tabliczki.
Usłyszał odległy hałas i serce podeszło mu do gardła. Odłożył trzymaną książkę, zamknął kryjówkę, pozbył się klucza i wrócił do pokoju.
Dziadek oczywiście szybko zorientował się, że wnuk odkrył jego sekret.
– Książki na półce są jak klawisze w fortepianie. – Nie wyglądał na zagniewanego, lecz chyba się denerwował. – Jak żołnierze podczas musztry. Przesuniesz jedną, od razu widać. Choć w tym wypadku połowa była nie na swoim miejscu.
– Co to za język? – zapytał. Myślał bardzo długo i miał swoją teorię. – Umiesz w nim mówić? Czy… – Wskazał palcem na las rozciągający się za oknem.
– Przede wszystkim to musi być nasza tajemnica. Obiecasz, że nikomu nie powiesz, co znalazłeś w piwnicy? Nawet babci i rodzicom?
– Obiecuję. – A więc był powiernikiem sekretu. Ekscytujące. Tylko co powiedzieliby o tym w szkole?
– Pewnego dnia wszystko ci wyjaśnię, od początku. Jednak musisz być cierpliwy. – Mężczyzna podszedł do okna i oparł dłonie na parapecie. – A więc słyszałeś o nich, prawda? O tych, którzy żyją głęboko w puszczy?
Bruno pokiwał głową.
– Oni naprawdę istnieją – kontynuował dziadek. – Znam ich język. Utrzymujemy pewne… relacje. Tyle na razie mogę ci powiedzieć. Bądź cierpliwy, a może pewnego dnia i ty ich poznasz.
– Kim oni są? Skąd znasz ich język?
Dziadek uśmiechnął się, lecz był w tym pewien smutek.
– Są bardzo podobni do nas.
W tamte wakacje Bruno nie dowiedział się niczego więcej.
*
Volkswagen taty zwolnił, gdyż widać było już dom dziadka. Biały, zadbany budynek wyglądał na tle ściany lasu niczym twierdza broniąca ludzi przed nieopisaną grozą dziczy. Bruno nie mógł się doczekać na tegoroczne wakacje. Zrobi wszystko, by poznać tajemnicę.
Przywitał się z babcią i dziadkiem, po czym poszedł zanieść torby do pokoju. Zauważył, że wstawili tu jakiś mocno wiekowy komputer. Choć niektórzy koledzy Brunona spędzali przed monitorami całe dni, on wolał książki. Z zadowoleniem stwierdził, że w czasie jego nieobecności biblioteczka obok okna wzbogaciła się o kilka nowych pozycji.
Rodzice zostali na kolacji, a ponieważ pogoda była słoneczna, wszyscy zasiedli w ogrodzie, przy starym, drewnianym stole. Kiedy rozmowy zeszły na temat polityki, Bruno uznał, że nadszedł czas zacząć pierwszą lekturę.
Po zapadnięciu zmroku rodzice odjechali i niedługo potem chłopiec zaczął szykować się do snu. Na chwilkę stanął przy oknie swej sypiali i zaczął obserwować ciemną ścianę drzew. Jeden z największych lasów w kraju. Kilkaset tysięcy hektarów, jak sprawdził w jakiejś książce. Mogło tam znajdować się dosłownie wszystko.
Jutro odwiedzi Lucasa, swojego wakacyjnego przyjaciela mieszkającego kilka domów dalej. Miał nadzieję, że chłopiec nie pojechał nad Bałtyk jak w zeszłym roku. Co ciekawe, to Lucas pierwszy powiedział Brunonowi o istotach z puszczy. To było dwa albo trzy lata temu.
– Mieszkają w lesie? To potwory? – zapytał wtedy Bruno.
Bawili się na maluteńkim placu zabaw, jedynym w wiosce.
– Nie potwory – odparł Lucas, huśtając się od niechcenia.
– Ludzie?
– Nie wiem. Tata nie powiedział.
– Od dawna tam są?
– Tak, bardzo dawna. Byli tu przed nami.
– Co jeszcze mówił?
– Powiedział mamie, że to chyba ci, co… jak to było… „umknęli przed wiatrem”.
– Nie rozumiem.
– Ja też nie.
Bruno odszedł od okna i wślizgnął się w świeżo wykrochmaloną pościel. Cały rok szkolny próbował znaleźć jakieś informacje o mieszkańcach lasu, lecz bezskutecznie. Cóż, dziadek wszystko mu opowie.
Włączył lampkę nocną i sięgnął po książkę. Jeszcze tylko jeden rozdział.
*
Następnego poranka Bruno udał się do domu Lucasa, lecz nie zastał nikogo. Cała rodzina zapewne wyjechała na wakacje, lecz co dziwne na podjeździe stały oba samochody. Może wybrali się koleją?
Przez resztę dnia szukał sposobności, by porozmawiać z dziadkiem w cztery oczy, lecz babcia zawsze krążyła gdzieś blisko. Poszedł spać zawiedziony, lecz wiedział, że wciąż ma dużo czasu.
Mijały kolejne dni, ciepłe i słoneczne. Lucas wciąż się nie pojawił. Bruno chodził na długie spacery, do sąsiedniej wsi lub granicą lasu. Karmił kury, zbierał jajka, a raz musiał heroicznie uratować jednego głupiego ptaka pałętającego się na środku jezdni. Dużo czytał. Wieczorami piekł kiełbasę na ognisku, a wszędzie dookoła cykały świerszcze. Zagrał nawet w kilka gier na komputerze. Dziadek nie wyjawił swoich tajemnic, mimo że Bruno poprosił go o to dwa razy.
W końcu jednak nadszedł kolejny przełomowy lipcowy wieczór.
– Nie idź – powiedziała babcia roztrzęsionym głosem. Z jakiegoś powodu starsza kobieta była w tym roku dużo bardziej znerwicowana i lękliwa niż zazwyczaj. – Masz wnuka pod opieką, zajmij się nim, a nie będziesz się szlajał po lesie. Myślę, że patrzą. To, co się stało w czerwcu…
– To nie ma nic wspólnego z lasem – odparł dziadek, spokojny niczym cisza na morzu. – Tylko z tą dziewczynką i wypadkiem.
Bruno stał w przedpokoju i słyszał ich cichą rozmowę. Myśleli, że już śpi, lecz on czytał do późna.
– Może i nie ma. Jednak jest niebezpiecznie – wyszeptała.
– Wiem, że patrzą – powiedział dziadek. – Patrzyli. I będą patrzeć. Przygotowałaś jajka?
Bruno jak zwykle nic nie rozumiał. Kto patrzy? Jaki wypadek? Nie zauważył, by w wiosce zrobiło się niebezpiecznie.
Wrócił do pokoju, zamienił pidżamę na ciemne spodnie i czarną bluzę, założył buty i wymknął się przez okno.
Sylwetkę dziadka – ciemną plamę na tle atramentowego lasu – wypatrzył po chwili. Bruno ruszył za nim. Wiedział, co robić. Być cicho. Trzymać się na dystans. I nie zgubić krewnego, bo samemu wrócić z pewnością nie zdoła.
Na niebie świeciły gwiazdy i bliski pełni księżyc, lecz głusza, przez którą zaczął się przedzierać, była czarna niczym serce potwora. Raz o mało nie zderzył się z pniem, chwilę potem wystraszyło go pohukiwanie sowy. Trzymał się jednak dziadka, a ten najwidoczniej niczego nie podejrzewał.
Przeszli kilometr, a może pięć. Stracił poczucie czasu. W końcu jednak krewny zatrzymał się w jakimś mrocznym ostępie, powiedział coś, czego Bruno nie zrozumiał i jakby za sprawą czarów w mroku ożyła kolejna sylwetka.
To był mężczyzna, lecz Bruno nie widział jego twarzy. Ów przemówił w języku, którego chłopiec nie znał, możliwe, że tym z książek, a dziadek mu odpowiedział. Pogadali chwilę, wymienili się pakunkami. Nieznajomy pewnie dostał jajka, które Bruno mył dziś rano.
Po chwili było już po wszystkim. Cień z lasu wrócił do mroku, a dziadek ruszył w drogę do domu.
Podsumowując, Bruno nie dowiedział się niczego, poza tym, że istoty z lasu lubią jajka.
– Możesz już wyjść – powiedział dziadek.
Zawstydzony chłopiec podszedł do krewnego. Nie widział dobrze jego oblicza. Czy był zły? Rozczarowany?
– Od początku wiedziałem, że za mną idziesz. Chodź, wracajmy, bo jak babcia odkryje, że nie ma cię w łóżku…
– To był jeden z żyjących w lesie? – zapytał, choć znał odpowiedź.
– Tak.
– Opowiesz mi o nich?
Dziadek długo milczał. Szli powoli przez czerń. Zupełnie, jakby byli ostatnimi ocalałymi w świecie, który pokrył się niewyobrażalnym mrokiem.
– Tak – wyszeptał w końcu dziadek. – Choć nie spodoba ci się to, co usłyszysz. Może nawet nie uwierzysz, ale przysięgam, że wyjawię ci całą prawdę.
– Dlaczego miałbym nie uwierzyć? – Bruno był naprawdę zaskoczony.
– Bo żyłeś w kłamstwie. Oni… byli tu przed nami. Mieszkali tu.
– W lesie?
– Nie… Od czego tu zacząć? Słyszałeś o potworach?
– Pewnie. Pili krew, szczególnie niemowląt. Porywali je z kołysek. Potwory zabito.
– Nie pili żadnej krwi – odparł dziadek. – Byli zwykłymi ludźmi. Ale tak, wymordowano ich. Trwało to kilka lat, w czasie wojny i już po niej, do drugiej połowy lat czterdziestych. Gdy już skończyli – dziadek mówił coraz bardziej roztrzęsionym głosem – zabrali się za Polaków. Całe lata pięćdziesiąte i pierwszą połowę lat sześćdziesiątych kominy pracowały bez przerwy. Sobibór, Stutthof, Birkenau i inne. Polaków było tak wielu, że istniejących obozów nie starczyło, utworzono choćby Litzmannstadt i Posen II, trzy razy większe od największego wtedy Birkenau. Dziś niektóre już zniknęły, inne skarlały i przerobiono je na zwykłe kolonie karne.
– Nie rozumiem – przyznał chłopiec.
– Mieszkasz w Tschenstochau, prawda? Kilkadziesiąt lat wcześniej to miasto nazywało się Częstochowa i nie należało do Rzeszy. Był tu inny kraj. Jak Włochy albo Vichy.
– Na historii mówili, że…
– Kłamali. Żyjemy na ziemiach, które kiedyś były Polską. Wymordowano tu trzydzieści milionów ludzi. A wierz mi, to nie jedyne miejsce w Rzeszy, gdzie dokonano podobnej zbrodni.
Bruno długo zastanawiał się, jak zareagować na rewelacje dziadka. W końcu zdecydował:
– Zasłużyli, prawda?
– Nie.
– To dlaczego ich zabito? – rzucił niemal gniewnie, choć nie wiedział, na kogo się gniewa. Tych zagadkowych Polaków? Na dziadka? No bo chyba nie, pierwszy raz w życiu, na führera?
– Mówili, że dla przestrzeni życiowej – powiedział dziadek. – Podoba ci się miejsce, które dla ciebie stworzyli?
Był w tym jakiś zarzut, który sprawił, że Brunona przeszedł dreszcz.
– A ci w lesie? – zmienił nieco temat. – Nie zabili wszystkich!
– Oczywiście, że nie. Garstka im umknęła. Nieliczni wybrali wolność i żyją jak zwierzęta. Wrócili na leśne polany, które opuścili przed wiekami. Więcej jednak ukrywa się wśród nas. Kultywują pamięć po niemal wymarłym narodzie, spotykając się na strychach i w opuszczonych domach. Pomagają sobie, uczą młodszych języka, chronią dobra kultury, które zdołali ukryć. Gestapo ich ściga i często łapie, co oczywiście jest wielką tajemnicą, bo przecież istnienie Polaków zostało wymazane z historii.
– Te książki z piwnicy dał ci jeden z nich? – Bruno nie mógł pojąć, co podkusiło dziadka do udziału w czymś tak bardzo nielegalnym i niebezpiecznym.
– Bruno – dziadek zatrzymał się – ja urodziłem się Polakiem. Babcia jest Polką. A więc ty również. Nie wiem, kim byli rodzice twojej mamy, ale niewykluczone, że i oni mają polską krew.
Bruno poczuł, jakby osuwał się w przepaść.
– Skoro wszystkich zabili, to skąd ich aż tylu?
Dziadek westchnął.
– Urodziłem się w pięćdziesiątym pierwszym, w wiosce niedaleko Krakowa, znanym dziś jako Krakau. W pięćdziesiątym piątym moją mamę zesłano do krakowskiego getta dla Polaków. To było takie oddzielone murem miasto, w którym trzymano ludzi przed wywozem na śmierć. Rok później rozdzielono nas, ją przetransportowano do obozu, a mnie poddano germanizacji. Niektóre polskie dzieci, które nie ukończyły piątego roku życia, stawały się Niemcami. Trafiłem do rodziny z Drezna, która tu się osiedliła i bardzo pilnowała, bym o wszystkim zapomniał. Ja jednak pamiętałem.
Dziadek pociągnął nosem. W mrocznym lesie Bruno nie widział jego łez, ale i tak nim wstrząsnęły.
– Kiedy dorosłem – kontynuował – zacząłem szukać moich rodaków. Znalazłem. Poznałem babcię. Wiele mi powiedzieli, sporo przypomnieli. Dziś jednak jestem już stary, nie wiem, ile czasu mi pozostało. Dlatego chcę ci przekazać wszystko, co wiem, nauczyć języka, zapoznać z ludźmi z lasu. To musi przetrwać.
– Ja… – Bruno zamilkł.
Widzieli już światła domu dziadka. Mężczyzna nieco zwolnił.
– Idź do łóżka, prześpij się, przemyśl. Wiem, że trudno przewartościować wszystko, w co się wierzy i czemu ufa. Jednak będę ci pomagać. Przede wszystkim zapamiętaj, że państwo to wróg.
Weszli do ogrodu. Nad drzwiami wejściowymi powiewała flaga ze swastyką, w ciemności nocy niemal cała czarna. Bruno spojrzał na nią i jakoś nie potrafił sobie wyobrazić, by symbol ten mógł w kimkolwiek budzić złe skojarzenia.
– Poczekaj. Opowiem ci jeszcze jedną, krótką i bardzo smutną historię – wyszeptał dziadek, siadając na drewnianej ławie. – Niedawno w naszej wiosce zdarzył się wypadek. Samochód potrącił siostrę twojego przyjaciela Lucasa.
Bruno spojrzał na niego zszokowany. Dobrze pamiętał Sandrę. Nawet podkochiwał się w niej skrycie w każde wakacje.
– Co z nią? Wydobrzeje?
– Jej stan był poważny – wyznał dziadek. – Lekarze twierdzili, że nie będzie mogła chodzić, więc na mocy ustawy jakiejś tam paragraf jakiś tam zarządzili eutanazję. Ojciec Lucasa przekupił jednak lekarza, by ten zmienił diagnozę. Zabrali Sandrę do domu i ukryli. Ktoś ze wsi jednak dowiedział się o dziewczynie i doniósł. Przyjechało Gestapo, rodzice trafili do obozu, Lucasa wysłali do domu Lebensborn, a dziewczynkę skierowali z powrotem do szpitala, gdzie dostała zastrzyk.
Bruno rozejrzał się niespokojnie. Właśnie w tej chwili ten donosiciel mógł obserwować również ich.
– Gestapo ma oko na wioskę – stwierdził dziadek. – Jednak nic nam nie grozi, póki będziemy ostrożni. Wiem, że trudno ci to dostrzec, ale państwo to nasz największy wróg. To ono jest tym twoim mitycznym potworem. – Dziadek westchnął. – No, to chyba tyle na dziś, wślizgnij się przez okno, jest szansa, że babcia nie zauważyła twojej nieobecności i nie wywoła awantury.
Bruno zrobił, jak mu kazano, przebrał się z powrotem w pidżamę i usiadł na łóżku. Wcale nie miał ochoty zasypiać. To, co powiedział mu dziadek, było przerażające. Gorzej, było przestępstwem.
Zaczął chodzić po pokoju. Zdawał sobie sprawę, że powinien zawiadomić Gestapo. Donos na członka rodziny był przykry, lecz zdarzał się często. Z drugiej strony, kochał staruszka, a wakacje tutaj były najcudowniejszą częścią jego życia. Nie chciał tego stracić.
Co robić? Może po prostu odmówi dziadkowi udziału w tej konspiracji i wszystko będzie po staremu? Tak, zdecydował Bruno. To najmądrzejsze wyjście. Nikt nie oskarży go o coś, czego nie będzie częścią.
Drzwi otworzyły się powoli i stanął w nich dziadek.
– Chyba nie muszę mówić, że powinieneś dochować tajemnicy? – zapytał starszy mężczyzna.
– Wiem – odburknął Bruno.
– Mam coś dla ciebie. Książkę, której z pewnością nie znasz.
Położył ją na łóżku.
– Z ukrytej biblioteczki? – domyślił się chłopiec.
– Tak.
Chłopiec poniósł ją i ujrzał na stronie tytułowej „Der Prozess” Franz Kafka.
– Jest po niemiecku – zdziwił się. – Nie widziałem jej wcześniej w piwnicy.
– A kto powiedział, że mam tylko jedną ukrytą biblioteczkę? – zapytał z błyskiem w oku dziadek i odszedł.
Bruno otworzył książkę i spod okładki wyleciało stare czarno-białe zdjęcie. Przedstawiało grupę ludzi z wojskowymi na czele stojących nad olbrzymim ogniskiem. Napis z tyłu objaśniał, że fotografia przedstawia palenie nieprawomyślnych książek w Berlinie w roku tysiąc dziewięćset trzydziestym trzecim.
Bruno nie sądził, że coś jeszcze zdoła wstrząsnąć nim tej nocy, jednak się mylił. Tam były setki tomów. Jak w ogóle można palić książki? Swoje trzymał w specjalnych okładkach i wycierał z kurzu dwa razy w tygodniu.
Kafka, nigdy nie słyszał o tym autorze.
Zaczął czytać.
Przykra i przejmująca historia, bo bardzo prawdopodobna. Niewiele brakowało, a to mogła być rzeczywistość. Podoba mi się stylistyka tajemnicy, która potem się wyjaśnia oraz aura dziadkowych opowieści. Do tego zgrabne wtrącenia np. akcji T4, czy donoszenia na bliskich. Tematyka bardzo ciężka, ale udało Ci się w tym mroku przekazać iskierkę nadziei.
Nie mam żadnych uwag, napisałeś, co chciałeś, a mi się to podobało. Może drobne kwestie typu zapis dialogów, ale to dla mnie nieistotne.
Wiem, że trudno ci to dostrzec, ale państwo to nasz największy wróg. To ono jest tym twoim mitycznym potworem.
Piękna kwestia, touche :)
Dziękuję za betę, powtórzę, że…
Wciągająca akcja. Zaskoczenie przy wyjaśnieniu tajemnicy, bo początkowo sądziłam, że to horror, a w lesie faktycznie ukrywają się potwory. :)
Wizja losów Polski i Polaków – naprawdę przerażająca. Nie czytałam „Procesu”, lecz oglądałam sztukę teatralną (Wilhelmi, Fronczewski, Zapasiewicz i in.) i pamiętam, że fabuła dzieła Kafki również jest szokująco realna. :)
Nieco zastanowiło mnie, że chłopcem wstrząsnęło zdjęcie, pokazujące palenie książek, choć wcześniej słyszał o paleniu oraz mordowaniu ludzi i nie chciał poprzeć dziadka, lecz wiadomo, że w totalitaryzmie zdarzają się rozmaite postawy ludzkie. :) Indoktrynacja robi swoje. :)
Opowieść dobra, taka niedokończona, aby czytelnik sam sobie dopowiedział ciąg dalszy. Porusza wielki problem zachowania człowieka wobec drugiego człowieka podczas wojny i po niej. Ja niestety mam odczucia raczej pesymistyczne – mimo zakończenia, które według mnie daje nadzieję na zmianę decyzji Bruna – chłopak nie poprze dziadka, nie wróci tam już nigdy i z czasem doniesie gestapo na niego oraz rodziców (co do ich pochodzenia). Losy kolegi, jego siostry i rodziców – bardzo przykre i bolesne.
Pozdrawiam serdecznie, klikam. :)
Pecunia non olet
Zygfrydzie!
Smutna wizja. W pewnym sensie marzenie byłych okupantów, przedstawione jednak z perspektywy trwającego ruchu oporu. Ciekawe, czy faktycznie germanizowaliby małe dzieci. Czy podjęliby to ryzyko, że dorośli mogą poznać prawdę i się zbuntować. Temat do dyskusji w sumie. Tutaj faktycznie okupanci strzelili sobie w stopę, ale ogólnie marzenie o odzyskaniu utraconych ziem zawsze aktualne. Takie trochę przedstawienie zaborów z XIX wieku w nowszym wydaniu.
A końcówka z Procesem mnie urzekła, lubię tę powieść, chociaż początki z nią miałem trudne. :D
Pozdrawiam i klikam!
Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.
Mam mieszane odczucia.
Zacznę od tego co mi przeszkadzało:
Podsumowując, Bruno nie dowiedział się niczego, poza tym, że istoty z lasu lubią jajka.
To zdanie to taki literacki potworek. Nie wiem jaką rolę miało ono pełnić? Mnie wybiło z opowieści. Poza tym czytelnik nie jest idiotą, wie co się w tekście wydarzyło, nie potrzebuje “podsumowań”.
bo przecież istnienie Polaków zostało wymazane z historii.
Myślę, że nie jest to możliwe do zrealizowania. Chyba, że Niemcy podbiły CAŁY świat. Musieli przeżyć jacyś polscy emigranci. A oni, w bardziej liberalnych krajach, zadbaliby o przetrwanie świadomości narodowej. Polska przez 123 lata zniknęła z map. A jednak świadomość narodowa nie umarła! Wręcz przeciwnie – tylko narastała.
Rok później rozdzielono nas, ją przetransportowano do obozu, a mnie poddano germanizacji.
Nazistom chodziło o zachowanie czystości rasy, nie interesowało ich germanizowanie dzieci. Germanizowano pod zaborami. W obozach koncentracyjnych pełno było dzieci i naziści nie mieli oporów, by posyłać ich do komór gazowych razem z dorosłymi. Piszesz wcześniej, że zamordowano 30 milionów Polaków – niemal całą populację, a potem nagle łagodzisz ten obraz zniszczenia. Dla mnie nie wyszło to wiarygodnie.
Lekarze twierdzili, że nie będzie mogła chodzić, więc na mocy ustawy jakiejś tam paragraf jakiś tam zarządzili eutanazję.
Prawda jest, że w naziści wprowadzili eutanazję dla osób upośledzonych i niepełnosprawnych, ale to miało miejsce dość szybko po dojściu do władzy NSDAP. Wydarzenia z tego opowiadania dzieją się przynajmniej kilkadziesiąt lat później (skoro piszesz, że anihilacja Polaków skończyła się w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych), więc takie rzeczy nie powinny nikogo dziwić. To powinien być jeden z elementów indoktrynacji nazistowskiej w narodzie – czyli społecznie znany i, raczej, akceptowany.
Wiem, że ten fragment miał pełnić rolę “dramtyzmu” opowieści, ale dla mnie wyszedł naciągany i sztuczny.
Z plusów:
Dobrze poprowadzona fabuła. Dobrze się to rozwija, tekst stoi na tajemnicy i powoli dawkowanych tropach. Później może zbyt nachalnie dostajemy odpowiedzi na wszystkie pytania, ale nie wyszło to źle.
Przeczytałem z zainteresowaniem.
Pozdrawiam!
"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49
Dzięki za komentarze.
Nazgul, dzięki za wnikliwość. Co do dwóch kwestii:
bo przecież istnienie Polaków zostało wymazane z historii.
Myślę, że nie jest to możliwe do zrealizowania. Chyba, że Niemcy podbiły CAŁY świat
Tu miałem na myśli, że zostali wymazani z historii w Rzeszy. Oczywiście nie stało się tak, że nikt Polaków nie pamięta, starsi na pewno wiedzą, jak było. Jednak prawdy nie można było mówić i jedenastoletni chłopiec rzeczywiście mógł nie wiedzieć.
Rok później rozdzielono nas, ją przetransportowano do obozu, a mnie poddano germanizacji.
Nazistom chodziło o zachowanie czystości rasy, nie interesowało ich germanizowanie dzieci.
Tu się nie do końca zgodzę, zdarzały się akcje, gdy czystość rasy już nie była taka ważna:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Rabunek_polskich_dzieci
A tu dodatkowo mówimy o czasie, kiedy wojna się skończyła i trzeba było myśleć o zasiedleniu olbrzymich terytoriów, na których rdzenna ludność zostanie zabita. Tak więc każde dziecko na wagę złota.
Interesująco straszny alternatywny wariant historii. Dobrze się czyta, ale nie jest przyjemnie.
Tu się nie do końca zgodzę, zdarzały się akcje, gdy czystość rasy już nie była taka ważna:
Tak więc każde dziecko na wagę złota.
No nie do końca. Prawda, że do wykradania dzieci dochodziło, również na terytorium Polski, ale wszystkie te dzieciaki poddawano jeszcze testom, by sprawdzić czy spełniają wymogi aryjskiego wyglądu – odpowiedni kolor oczu, włosów, wzrost… Dzieci, które nie spełniały tych wymogów trafiały przeważnie do obozów. Wojna wywołana przez Hitlera miała bardzo silne podłoże ideologiczne i naziści niechętnie szli pod tym względem na kompromisy. Mam tutaj na myśli głównie ustawy norymberskie – to one ujawniły jak ważne jest dla nazistów utrzymanie czystości rasowej.
By była jasność – nie przepadam za historiami alternatywnymi. To trudny do ogarnięcia temat. Na takie tekst ZAWSZE patrzy się przez pryzmat prawdziwych wydarzeń i wszelkie niedomówienia budzą w czytelniku domysły. Gdy jest ich dużo, lub są bardzo istotne dla tekstu – psują jego odbiór.
Pozdrawiam!
"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49
Ciągle potrafisz nieźle budować nastrój grozy. Numer, że ludzie okazują się gorsi od potworów, a to my jesteśmy ci źli, nie jest nowy. Ale jakoś mi to nie przeszkadzało.
Kilka godzin wcześniej czytałam o Pawliku Morozowie. Pszipadek? Mam nadzieję, że Bruno nie pójdzie tą drogą.
Zaciekawiła mnie polska Biblia w piwnicy. Dlaczego chłopiec nie rozpoznał obrazków? Czyżby trzymał się innej mitologii? Co się stało z “Gott mit uns”?
Faktycznie, germanizowanie przedszkolaków stwarza ryzyko, że dzieci będą pamiętać. Może byłoby opłacalne, gdyby podkreślić, że tylko te z urodą aryjską?
Babska logika rządzi!
Bardzo “spokojnie” opowiedziana alternatywna wersja historii. Tragicznej, strasznej. Tym straszniejszej, że mogła, miała szanse stać się rzeczywistością.
Jedna kwestia mnie zastanawia: czy dziesięcio– , wkrótce jedenastolatek nie jest dobrym – w sensie: bezpiecznym – powiernikiem tajemnicy. Nawet nie ma potrzeby wdawania się w rozważania, doniesie czy nie doniesie. On się po prostu, myślę, wygada, powodowany naturalną w tym wieku potrzebą zaimponowania przyjaciołom, kolegom, znajomym.
Z drugiej strony dziadek praktycznie miał bardzo ograniczony wybór: okłamać bystrego, ciekawskiego wnuka czy wyjawić prawdę. Wybrał prawdę…
Generalnie dobre opowiadanie. Nic nie przeszkadzało w czytaniu, dziadek zaciekawiał swą pasją do książek i “rozproszonymi biblioteczkami”, jedynie babcia jakoś nic nie miała do zrobienia i powiedzenia…
Pozdrawiam, Adam
Nazgulu, zmieniłem fragment:
Każde polskie dziecko, które nie ukończyło piątego roku życia, zostawało Niemcem.
na
Niektóre polskie dzieci, które nie ukończyły piątego roku życia, stawały się Niemcami.
Rzeczywiście, tak jest bardziej wiarygodnie.
Finkla, AdamKB, dzięki za komentarze.
Rzeczywiście, tak jest bardziej wiarygodnie.
Dziękuję! Wiem, że to trochę czepialstwo z mojej strony, ale uważam tekst za warty przeczytania i chciałbym aby nie było w nim żadnych fabularnych zgrzytów.
Pozdrawiam!
"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49
Hej
Fajnie napisane opowiadanie pomysł na historię też mi się podobał . Super przedstawiona tajemnica, tajna skrytka w piwnicy, dziadek tajemniczy trochę nawet mroczny. Spodziewałem się, że historia będzie skręcać w stronę horroru a tu, bum i … Zaskoczyłeś mnie :). Jedno co mi przeszkadzało, że cała historia wyjaśnia się zbyt szybko i reszta lektury jest nadal przyjemna ale czyta się już bez większego napięcia.
Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Bardjaskier, dzięki za komentarz.
Cześć, Zygfrydzie!
To ja, Twój piątkowy dyżurny!
Paskudna wizja, na czasie jeśli chodzi o analogie do tego co mamy za wschodnią granicą. Na pewno można dyskutować na ile dałoby się coś takiego wykonać, jakie ślady by pozostały. Aż przypomniało mi to opowieści mojej mamy, która z małej miejscowości wyjechała na studia do Wrocławia jeszcze za komuny i tam dowiedziała się o Katyniu. Gdy opowiedziała o tym w domu, moi dziadkowie kazali jej tylko siedzieć cicho i nikomu o tym nie opowiadać, żeby nie odwiedził ich żaden smutny pan.
Pozdrówka!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Krokus, Anet, dzięki.
Myślę, że jedną z inspiracji do napisania tego tekstu była wypowiedź pewnego polityka. W wywiadzie powiedział, że może powinniśmy byli rozważyć sojusz z Hitlerem, bo przez politykę, którą prowadziliśmy, spotkało nas najgorsze, co tylko mogło. Zastanowiło mnie to i szybko stwierdziłem, że bredził, mogło być dużo gorzej.
Zaskoczyłem się. Spodziewałem się Nocronomiconu, a tam Biblia.
Fabuła opowiadania jest o tyle interesująca, że nic w zasadzie się w nim nie dzieje, a i tak potrafi wzbudzić emocje. Nawet fakt, że kluczowy element tej opowieści to w zasadzie spory infodump nie zmienił faktu, że poznawałem ją z zainteresowaniem – wpierw ciekaw rozwiązania zagadki, potem zajęty składaniem puzzelków.
Kreacja postaci użytkowa, ani na plus ani na minus. Dziadek może troszkę pogłębiony, ale wciąż raczej rekwizyt niż osoba.
Światotwórstwo w porządku. Nic zaskakującego, jak się chwyci, o jakich realiach mowa, ale wszystko opisane na tyle sprawnie, by nie przeszkadzało to szczególnie.
Podsumowując – czytałem z przyjemnością.
E, Ty to już jesteś rutyniarzem. Lekko i przyjemnie się – mogę chyba tak napisać – płynęło. Gdyby było ciężko i nieprzyjemnie, to przynajmniej mógłbym napisać o elemencie zaskoczenia, a tak… nic mnie nie zszokowało, nie zaszokowało negatywnie. Gdyby coś nie wyszło, to byłoby przynajmniej ciekawie… A tak na poważnie: moja ocena to 5! Dziękuję za dostarczenie mi 18751 znaków czystej przyjemności. ;-)
None, maciekzolnowski, dzięki za komentarze.
Pogodna relacja chłopca spędzającego wakacje u dziadków nagle przeradza się w mrożącą krew historię pełną grozy, trudną do pojęcia dla jedenastolatka, ale przypuszczam, że lektura podsunięta przez starszego pana otworzy dzieciakowi oczy i pozwoli właściwie postrzegać rzeczywistość.
To chyba niezbyt właściwe słowo, ale cóż, przeczytałam z przyjemnością.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Regulatorzy, dzięki za komentarz :)
Od początku miałem skojarzenia z “Vaterland” Roberta Harrisa. Podobny klimat, niemieckojęzyczność bohatera oraz niema groźba sekretnej zbrodni leżącej u podstaw obecnego dobrobytu. Sporo zdradził też tag “Inne” mówiący o typie opowiadania – motyw z alternatywną historią nasunął się jako pierwszy z możliwych.
Wyraźnie przedstawiasz bohatera, targające nim emocje. Na plus stopniowe odkrywanie świata (o ile ktoś się nie domyśli, co się dzieje) oraz jego tajemnic. Przesłanie mocne, ale nie z cyklu tych nachalnie wbijanych kijem do głowy czytelnika. Bardziej pozwalasz, bym sam wyciągnął wnioski z emocji i zachowania postaci.
Technicznie czyta się dobrze i płynnie.
Tak więc bardzo dobry koncert fajerwerków, mocny w treści i wykonaniu.
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
NoWhereMan, nie znam przytoczonej przez Ciebie książki, ale opis wydaje się ciekawy. Może kiedyś. W każdym razie dzięki za odwiedziny.
W razie czego jest też film, dosyć znany, acz fabuła książki jest tam mocno uproszczona i pominieto parę ciekawych aspektów naświetlonych w książce Harrisa.
A teraz wracam do grania w mod Hearts of Iron4 – The New Order :) Patrz, do czegoś doprowadził :)
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
We mnie opowiadanie wywołało skojarzenia z filmem Jojo Rabbit. Z początku, kiedy Bruno znalazł książki, myślałam że czyta słowa w Yiddish (choć tam alfabet chyba zupełnie obcy) i okaże się, że jego rodzina jest pochodzenia Żydowskiego.
Jak lubię Twoje teksty, Zygfrydzie, tak ten akurat nie przypadł mi specjalnie do gustu, ale dlatego, że ja po prostu nie lubię opowieści zmieniających bieg historii zwłaszcza tej dotyczącej holokaustu. Film Jojo Rabbit też mi się zresztą niespecjalnie podobał, chyba z podobnych względów.
Z wyłączeniem samej tematyki, czytało się oczywiście przyjemnie.
Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.
Rosebelle, dzięki za komentarz. Nie znam Jojo Rabbit, kolejny tytuł do zapoznania się kiedyś tam :)