Około trzeciej nad ranem z całkiem przyjemnego snu wyrwało mnie głośne pukanie do drzwi. Na wpół przytomna zbliżyłam się do nich. Spojrzałam przez wizjer. Po mundurach rozpoznałam Służby Dostarczania Marzeń, w skrócie SDM.
Krzyknęłam przez drzwi:
– To pomyłka! – Obróciłam się na pięcie i wróciłam do ciepłej pościeli. Pukanie trwało nadal.
– Otwierać! Natychmiast!
Pospiesznie narzuciłam szlafrok i, wciąż jeszcze zaspana, ostrożnie uchyliłam drzwi. Przede mną stało dwóch rosłych SDM-owców, między nimi zaś kompletnie obcy facet.
– Nadgarstek lewy, musimy przyłożyć czytnik, że dostarczono… – powiedział urzędnik, ten ociupinkę wyższy. Stałam nieruchomo. Nie potrafiłam z siebie wydusić słowa…
– Ja nie przyjmuję tego marzenia! – zaprotestowałam. Zerknęłam na faceta w środku, na pewno był zniesmaczony moim zachowaniem, poznałam to po jego minie. Przez sekundę zaglądał mi w oczy. Poczułam ciepło na twarzy.
– Jednostka odrębna Mayumi, radzę milczeć, dopóki mam cierpliwość. Było dekadę temu zgłaszane marzenie do Departamentu Uzupełniana Egzystencji? Było. Jest pieczęć z DNA? Jest. Nie dyskutować, przyjąć natychmiast marzenie. Realizować od zaraz program wdrożenia adaptacji nowej rzeczywistości – klepał swoje formułki urzędnik, sztywny, jakby połknął kij.
– Odmawiam!
Wiedziałam, że podejmuję ogromne ryzyko, może nawet natychmiastowego przewiezienia do Zagrody Pracy. Tam nikt nie chce trafić. Ale przecież nie pamiętam, o czym marzyłam dawno, dawno temu. Dzisiaj, owszem, wiem doskonale, czego potrzebuję…
– Odmowa jest zabroniona. Radzę nie zabierać nam więcej cennego czasu. Za trzy dni ktoś z SDM-owców sprawdzi stan marzenia. Zrobimy szczegółowy wywiad. – Kończąc, niższy facet wepchnął moje zapomniane marzenie, czyli obcego mężczyznę, do środka.
Staliśmy przez chwilę nieruchomo w malutkim przedpokoju. Miałam kompletną pustkę w głowie.
– Juma… – przedstawił się i podał mi ciepłą dłoń. Moje były lodowate i lekko wilgotne, zawsze tak jest, kiedy jestem strasznie spięta.
– Może mnie zaprosisz do pokoju? – zapytał.
– Oczywiście, proszę.
Generalnie, do teraz, dosyć sprawnie radziłam sobie w niekomfortowych sytuacjach, ta mnie przerosła.
Mężczyzna usiadł na dębowym krześle. Nie miał ze sobą nic. Żadnej walizki czy podręcznego bagażu. Przeciągnął powoli ręką po ciemnych włosach, żeby uładzić kosmyki opadające na czoło. Ja tymczasem pomyślałam o tym, że jestem w szlafroku, mam rozczochrane włosy i napuchnięte oczy. Genialnie! Nie marzyłam o pierwszym spotkaniu w takich okolicznościach. To pomyłka! – pomyślałam.
– Chciałbym od razu wyjaśnić, czego oczekuję, bo nie znoszę niedomówień. – Spojrzał na mnie uważnie. – Skoro tak nas dobrano, to musimy wspólnie funkcjonować. Szanuję swój czas i życie, proponuję darować sobie wszelkie żale. Za długo na mnie czekałaś, żeby bawić się w podchody. A ja znam cię, chyba, bardzo dobrze… – westchnął ciężko.
Stałam zdziwiona. Myśli kotłowały się w głowie. Próbowałam sobie przypomnieć marzenie. O jakim facecie mogłam wtedy marzyć? Jaki miał być? Miły, opiekuńczy, czy może zimny drań? Co chwilę miałam kolejną myśl, bałam się sama siebie. Dekadę temu byłam nieobliczalna, może wymyśliłam marzenie po piwie, a wówczas mam niezłą korbę… A może miałam dołek i marzyłam o wiecznym pocieszycielu? Nie zapytam go wprost, jaki ma charakter!
– Mam nadzieję, że nie będziesz tak stać do ósmej rano? – rzucił z uśmiechem. – Jestem zmęczony, chodźmy spać. Liczę na to, że nie chrapiesz?
– Chyba sobie żartujesz? – Poczułam na twarzy falę piekielnego ciepła. Tymczasem Juma zdjął koszulkę, przewiesił ją przez oparcie krzesła, potem rozpiął pasek, zdjął spodnie, skarpety…
Czułam się zawstydzona widokiem jego ciała. Było doskonałe. Mam dzielić łóżko z nieznajomym. Znowu wyciągnął do mnie rękę. Podałam swoją z wahaniem.
– Nie bój się. Naprawdę chce mi się spać – mruknął.
Położyłam się. On obok mnie, odwrócił się plecami i ledwo słyszalnie szepnął:
– Przytul się, wiem, że lubisz. Dobranoc.
Nigdy dotychczas nie leżałam tak sztywna we własnym łóżku. Mętlik w głowie stawał się coraz większy.
Jedyne, co mnie pocieszało, to to, że powinnam być przy nim bezpieczna…
*
Nie minęło kilka minut, a moje nieodgadnione marzenie spało niczym niemowlę. Oczywiście przez kolejne trzy godziny nie zmrużyłam oka. Najostrożniej, jak umiałam, żeby nie zbudzić intruza, wydostałam się z łóżka. Po cichutku ruszyłam w stronę łazienki i weszłam pod prysznic.
Odświeżona, zajęłam się przygotowaniem śniadania. Uświadomiłam sobie, że nie mam zielonego pojęcia o tym, co on jada, a czego nie. Z drugiej strony, co mnie to w ogóle obchodzi? Albo zje, albo nie. Zawsze jest wybór. Przetarłam stół, położyłam serwety, talerze, chleb, jajka ugotowane na miękko, kilka plastrów chudej szynki i miód. Tyle miałam.
No i mam teraz dylemat, czy on pije kawę, czy może herbatę? Po krótkiej chwili namysłu zaparzyłam kawę, tradycyjną, tak jak uczyli mnie kiedyś rodzice. Poza tym nie muszę się w końcu starać dla kogoś, kogo nie zapraszałam.
Aromat kawy rozniósł się po całym mieszkaniu, usłyszałam w głębi ziewnięcie Jumy. Poczułam się nieswojo. Pomyślałam tylko, że naprawdę coś ze mną nie tak. Po krótkiej chwili Juma wszedł do kuchni, jeszcze zaspany. Przeciągnął się jak kocur (natychmiast pomyślałam: bezwstydnik jeden!) i bezczelnie zapytał:
– Nie masz innego pieczywa?
– To znaczy? – wysyczałam przez zęby.
– Lubię żytnie.
Gdybym potrafiła kogoś zabić w afekcie, to chyba właśnie jego.
Czy z nim da się w ogóle wytrzymać? Był pewny siebie, a mnie tego brakowało. To niemożliwe, żebym ja, taka wyważona, marzyła o impertynencie.
– Ja wiem o tobie sporo, więc masz trudniej – dorzucił.
(W tym momencie zabiłam go w wyobraźni po raz pierwszy).
– Doprawdy? – Nic innego nie przyszło mi do głowy.
– Spodziewałem się bardziej wymagającej kobiety. Twoja biblioteczka też nie jest zbyt okazała. Nie wiem, czy będziemy mieli sobie wiele do powiedzenia.
(Zabiłam go w myślach powtórnie).
– Więc pomilczmy.
– To nie wchodzi w rachubę, musisz dbać o mnie… Wiesz, ktoś, kto nie pielęgnuje swojego marzenia, ponosi karę . A ja nie lubię być przeźroczysty.
– Niestety, zauważyłam – docięłam mu.
– Chyba nie zamierzasz mnie skrzywdzić? – Spojrzał na mnie.
(Zabiłam go po raz trzeci).
Przy nim zostanę chyba seryjną morderczynią!
Obiecałam sobie, że nigdy, przenigdy nie kupię takiego chleba. I nie będę uległa, zawstydzona, wycofana. A może jednak skoro to ja marzyłam, więc powinnam się bardziej starać? Szlag.
– Twoja przewaga, Juma, dzisiaj jest, jutro może jej nie być. Niebawem sobie wszystko przypomnę, a wtedy… – wysyczałam przez zęby.
– Wtedy nie dasz mi już w ogóle spokoju… – dokończył pewnie.
(Znowu go zabiłam, jestem nienormalna!).
*
Kiedy Juma mył się pod prysznicem, naszły mnie refleksje. Niby lubię być szczera, ale często nie jestem. Kalkuluję w myślach. On nie. Chyba jest prawdomówny do bólu, a taką formę wypowiedzi najtrudniej zaakceptować. Nie pozostawia marginesu niedopowiedzenia. Oczywiste jest jedno. Prawda. Tyle tylko, że tak na serio, nikt nie chce prawdy wprost.
Wychodzi się, ot tak, z własnej strefy komfortu i trzeba się zmierzyć z inną koncepcją widzenia rzeczywistości. I to oczami drugiego człowieka. Przypomina to czytanie komuś niewidomemu. Nie wiesz, czego się spodziewa po twojej interpretacji, a musisz to zrobić na tyle dobrze, by zrozumiał sedno utworu i jednocześnie pozostał indywidualnym odbiorcą. To cholernie trudne.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Jumy, dochodzący z łazienki.
– Przynieś mi czysty ręcznik!
– Chwila…
Poczłapałam do szafy w przedpokoju, wybrałam mu purpurowy frotte, najmniej używany.
(W takim momencie mój tato powiedziałby „jasna dupa!”).
*
Juma panoszy się w moim azylu. Wszędzie go pełno, co gorsza, hałasuje i do tego jest skoncentrowany, póki co, tylko na sobie. Jak ja to wytrzymam jeszcze dwie doby?
Mój plan był prosty. Zadzwonię do Wspomagania Sytuacji Marginalnych i zapytam o możliwość zamiany marzenia. No tak, ale jak dostanę w zamian trójkę dzieci?!
O tym nie pomyślałam… Dam sobie spokój z tą zamianą.
Kiedy ukradkiem zerkałam na Jumę, zauważyłam, że zmieniają mu się rysy twarzy. Tak mnie to zaniepokoiło, że musiałam spytać, o co chodzi.
– Juma?
– Tak?
– Zmieniasz się? Znaczy, to może zabrzmi głupio, ale twoja twarz zmienia się…
– To normalne. Będę się zmieniał do końca próby. To jest zapisane w umowie SDM, o przyjęcie marzenia. Czytałaś ją? – Spojrzał na mnie zaciekawiony.
– Nie pamiętam, nie mam pojęcia, gdzie ją mam, poszukam…
– Boisz się?
– Czego? – Oddałam pytanie za pytanie.
– Tego, kogo ujrzysz za dwie doby. Będę miał nową twarz. Tak więc nie przywiązuj się zbytnio do aktualnego wyglądu. To, że teraz mam na przykład ciemne włosy, nie oznacza, że jutro nie mogą wszystkie wypaść. Wygląd nie powinien mieć żadnego znaczenia w doborze marzeń. – Obrócił się w stronę dotykowego ekranu. – Szukam sobie zajęcia – poinformował mnie od niechcenia.
– Ale przecież tyle razy słyszałam, że ten pierwszy, najpiękniejszy moment zauroczenia jest wówczas, kiedy spośród milionów twarzy zapamiętujesz właśnie tę jedną, tę, która będzie wpisana w pamięć już zawsze. – Chciałam przeciągnąć naszą rozmowę.
– To głupie. Ludzie przez to są zbyt powierzchowni. Co z tego, że są atrakcyjni fizycznie, skoro nie da się z nimi głębiej porozmawiać na żaden temat? – odpowiedział.
No tak, chciałam – to mam. Same niewiadome. Czy ja to potrafię ogarnąć? Usiłowałam sobie przypomnieć, gdzie mogłam wrzucić umowę na marzenie. Niestety, nadal miałam pustkę w głowie.
Założyłam sweterek i przypomniałam sobie, że muszę zrobić zakupy na weekend.
– Masz na coś ochotę? Idę do sklepu… – rzuciłam.
– Kup żytni chleb i białe wino, dobrze?
– Jasne…
Wyszłam na klatkę schodową, poczułam chłód…
Kiedy tylko znalazłam się w niewielkim sklepie, natychmiast przypomniałam sobie obietnicę, że przenigdy nie kupię żytniego pieczywa. A jednak było pierwszym, co włożyłam do koszyka. Juma prosił. Zdałam sobie sprawę z tego, że myślę o nim non stop.
Na dłuższą chwilę zatrzymałam się przed regałem z winami. Juma życzył sobie białe, nie sprecyzował, ja nie dociekałam. Czyli wytrawne? Może jednak półwytrawne? Albo słodkie? Jednak chyba półsłodkie? Świetnie! – biłam się z myślami.
Wybrałam wytrawne. Zawróciłam i dorzuciłam jeszcze półwytrawne. Może uda mi się trafić w gust. Poza tym wzięłam sporo torebek z suszonymi warzywami, a także inne przetworzone produkty. Bylebyśmy przetrwali następny tydzień. Tutaj robi się zakupy dwa razy w tygodniu. Każdy ma karnet i ograniczoną ilość czasu.
*
Wróciłam do mieszkania spokojniejsza, prawie pogodzona z nową sytuacją. Kiedy spojrzałam na Jumę, nadal siedzącego przed ekranem, prawie krzyknęłam. Twarz miał strasznie napuchniętą i czerwoną, oczy ledwo widoczne jak maleńkie szparki.
– Juma, co się dzieje? – zapytałam przez łzy.
– Nic. Twoje marzenie się realizuje… Boli jak cholera…
Niewiele myśląc, postawiłam siatki i pocałowałam go w policzek. Spojrzał na mnie nieufnie.
– Przepraszam, przepraszam… – bełkotałam.
– Dam radę. Spokojnie – wyszeptał obolały. – Chcę żyć, być tutaj, mam zadanie do wykonania. Rozumiesz? Pomożesz mi?
– Postaram się… – wybąkałam zaskoczona.
– Oczekuję odpowiedzi: tak lub nie.
– Tak.
Bezsensowna procedura, pomyślałam, skoro marzenia tak cierpią.
– Mam pracę – powiedział.
– Ciekawa?
– Niezbyt.
– To poszukaj innej – rzuciłam.
– Muszę coś robić, inaczej zwariuję, chyba jestem pracoholikiem… Hmm… – Zamyślił się.
– Poczekaj, przemyśl jeszcze. Lepiej robić coś, co daje satysfakcję – podpowiedziałam tak, jakbym miała ją z własnej pracy.
– Muszę pracować w Archiwum Ziemskich Kataklizmów i Wojen… Zobowiązałem się Braciom Wolności, że pomogę rozwiązać zagadkę korupcji… Nie mam wyjścia – rzekł.
– Masz… Każdy ma…
– To mój cel.
Spędziliśmy kolejny wieczór nie tak, jak pragnęłam, ale nie było gorzej, niż poprzednio. To dobry znak. Za każdym razem, kiedy zerknęłam na jego twarz, ogarniał mnie lęk. Myśl o tym, kogo naprawdę zobaczę, z godziny na godzinę coraz częściej wracała. Dopiero teraz dotarło do mnie, jak wymyślanie ideału kogoś, w kim chcemy mieć przede wszystkim oparcie w chwilach słabości i w chwilach szczęścia jest idiotyczne. Wtedy jeszcze chyba chciałam wierzyć, że są na świecie ideały…
Niestety moje marzenie – teraz – właśnie siedziało przede mną i raczyło się lampką wytrawnego wina.
– Jak to jest, być marzeniem? – zapytałam wprost.
– Trudno. Staram się dopasować do ciebie, jednocześnie obawiając się odrzucenia z byle powodu. Od ciebie zależy moje być albo nie być. Gorzej trafić nie mogłem… – roześmiał się jak dziecko.
– Gad.
– I dla nich jest miejsce – skwitował.
– A jeśli jestem najprawdziwszą wariatką? Nie boisz się?
– Każdy normalny człowiek się boi, ale nie zapominaj, że mam ogromną cierpliwość. Wytrzymam o wiele więcej, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić… Jeśli uznam, że chcesz zbyt wiele, wycofam się, zniknę. Rozumiesz?
– Nie możesz! Nie bez mojej zgody! – zaakcentowałam pierwsze dwa wyrazy.
– Sama mi na to pozwolisz. Dzisiaj jeszcze tego nie rozumiesz – zapewnił i ze stoickim spokojem wypił spory łyk trunku.
– Wielu moim znajomym dostarczono marzenie. Jestem tu od dawna i wiem jedno, co więcej, jestem tego pewna, marzenie samodzielnie nie może podejmować decyzji o odejściu! – wypowiadałam starannie każde słowo.
– Podejmiemy ją wspólnie, kiedy będziesz gotowa…
O co mu chodzi? – to dziwne, bo nie było kontroli z SDM, a już chce odejść? Muszę być czujna, bardzo. Juma ma zapewne jakiś cel, jestem tylko przykrywką…
– Nie kombinuj, mała, głowa cię rozboli. – Uśmiechnął się szelmowsko.
– Pomyślałam, że skoro źle się czujesz, dzisiejszą noc spędzę na sofie w drugim pokoju – zaproponowałam.
– Masz jakiś problem?
– Nie mam problemu, ale jeśli mam być szczera, to ci nie ufam. Najgorsze jest to, że nie pamiętam marzenia. Za Chiny nie mogę sobie przypomnieć akurat tego jednego. Nie mam pojęcia dlaczego. Wiedziałabym, o jakiej marzyłam twarzy, czy cechach charakteru… – W nagłym przypływie emocji zwilgotniały mi oczy.
– Jutro jest kontrola z SDM. Musisz mnie przyjąć, rozumiesz?!
– Przemyślę to…
*
Smutna ruszyłam do drugiego pokoju z kocem w ręku. Milczał. Słyszałam plusk wody pod prysznicem, a później lekkie kliknięcie zamka w drzwiach. Poszedł spać. I dobrze.
Kolejna nieprzespana noc. Wierciłam się. Dosłownie nic mi nie pasowało. Ze trzy razy otworzyłam okno, by zapalić. Od dawna tak bardzo się nie bałam. Potrafiłam być nieobliczalna. Kogo sobie wymyśliłam? O kogo mogłam prosić? Liczę, że go poznam lepiej.
Juma w środku nocy (zapewne też nie mógł zasnąć) przyszedł do mojego pokoju. Położył się cicho obok, udawałam, że śpię. Przytulił się do mnie delikatnie i zasnęłam po krótkiej chwili.
Obudziło mnie rytmiczne walenie w drzwi.
– Otwierać, osobniku! Natychmiast! – Echo rozległo się na klatce schodowej.
Wstałam, nie zdążyłam przez noc nic przemyśleć. Czułam, że panikuję. Nie chciałam go stracić. Wbrew pozorom bycie samotną nie służyło mi. Teraz zaczęłam w końcu dzielić się emocjami, prowadzić rozmowy z kimś, kto mnie fascynował. Nie tylko fizycznie, ale – co ważniejsze – intelektualnie.
Narzuciłam wysłużony szlafrok. Podbiegłam do drzwi. Przez judasza zobaczyłam SDM-owca, chyba wyższego rangą, bo ubranego w zielony mundur. Otworzyłam drzwi na oścież i zamaszystym gestem zaprosiłam urzędnika do środka.
– Gdzie osobnik ma marzenie?
– Jeszcze śpi – odpowiedziałam szybko.
– Obudzić, nie tracić czasu innych!
Podeszłam do Jumy, który był w tej chwili obrócony do mnie tyłem, i klepnęłam go w plecy.
– Wstawaj, mamy gościa… – oznajmiłam.
Kiedy się obrócił, zamarłam. Już wiedziałam, że jest moim marzeniem. Skąd? Jego oczy… Były szare, jak deszczowe chmury. Miał siwe włosy, te akurat od zawsze uwielbiałam. I twarz, którą rozpoznałam.
Tymczasem urzędnik zwrócił się do Jumy:
– Marzenie zadowolone?
– Tak – odpowiedział.
– Wszystkie potrzeby zapewnione na należytym poziomie?
– Tak.
– Chciałabym coś powiedzieć – wtrąciłam.
– Służb nie interesuje zdanie osobnika, jestem tu dla marzenia, zrozumiano? To nie wykroczenie marzenia, prawda? – spytał urzędnik, którego nazwałam Korniszon.
– Jasne – wykrzyknęłam jak żołnierz.
– Jak marzenie szacuje swoją przyszłość z osobnikiem? – Korniszon strzelał pytaniami jak z procy.
– Pozytywnie.
– Marzenie nie wygląda zachęcająco, są prześwity w obrazie. Zazwyczaj obraz jest kompletny, czyżby osobnik za mało się starał o komfort marzenia? Seks był? – Korniszon nie dawał za wygraną.
– Tak – skłamał Juma.
– Za szybko. Utemperować osobnika – zarekomendował urzędnik.
Mało mi piana nie poszła z ust. A ten cham dalej swoje:
– Włączyć komunikator, wybrać Komisję Ochrony Marzeń, kanał 1689. Nie tracić cennego czasu.
Włączyłam rzutnik dotykowego obrazu. Na wskazanym ukazało się jakieś piętnaście obcych twarzy. Wszystkie patrzyły na Jumę podejrzliwie. Członkowie z komisji, klony w dziwnych, połyskujących mundurach, wymienili między sobą tajemnicze znaki rękoma i kiwnięcia głów.
– Dzisiaj rozpatrujemy marzenie numer 1689 łamane na 2023 łamane na 04, złożone przez osobnika Mayumi Oshoni na wniosek Wspólnoty Badań Międzyziemskich. Zgadza się?
– Tak – odparłam bez entuzjazmu.
– Osobnik ma jakieś pytania? Przypominam, że odmowa przyjęcia marzenia 1689 jest niemożliwa.
– Wiem – potwierdziłam.
Wtem, ni stąd ni zowąd, wtrącił się Juma.
– Chciałbym zwiększenia poziomu samodecydowania.
– Niemożliwe… Chyba że marzenie czuje się zdominowane – szybko wymamrotał Korniszon.
– Tak właśnie się czuję. Osobnik jest okropnie despotyczny… – Juma przeszedł samego siebie. Zabiłam go w myślach, nie wiem, który raz.
– Przyznana dodatkowa autonomia, marzenie ma obecnie osiemdziesiąt procent decyzyjności w kwestiach najważniejszych do przetrwania w harmonii.
– Nie zgadzam się, w żadnym razie! – krzyknęłam, po czym natychmiast przeprosiłam komisję za podniesiony ton. – To jest niesprawiedliwe, to moje marzenie, to ja mam je kreować, a nie ono siebie…
– Osobnik czytał umowę? – padło pytanie z komisji.
– Nie…
– Jak osobnik śmie dyskutować, skoro nie zna nawet zasad tworzenia własnych marzeń? – dociął mi Korniszon.
– Marzenie jest pewne, że zostaje? – zapytał Jumę.
– Tak – odpowiadając, rzucił mi zawadiackie spojrzenie.
– Osobnik przyjmuje na własną odpowiedzialność marzenie, bez możliwości reklamacji w przyszłości? – Cała Komisja wpatrywała się we mnie w milczeniu.
– Przyjmuję. – Wyciągnęłam nadgarstek w stronę Korniszona. Wszczepił mi jakiś mikroskopijny chip. I dodał – Dbać należycie o marzenie, następna kontrola za trzysta dni. Każde uchybienie będzie karane.
– Rozumiem, że jeśli marzenie popełni wykroczenie, to także? – zapytałam na koniec.
– Tak, oczywiście. Powodzenia. Można rozłączyć się z Komisją – dodał Korniszon.
*
Kiedy tylko zostaliśmy sami, miałam szaloną ochotę wykrzyczeć mu całą złość w twarz, ale powstrzymałam się z trudem. W końcu ma się czuć jak u siebie w domu, zobowiązałam się. Czy nie byłoby dla mnie lepiej, gdybym nie była taka uległa? Należało od razu wyznaczyć granice. On mówi dokładnie, czego oczekuje, a ja jestem więźniem tak zwanego „dobrego wychowania”.
Juma spojrzał na mnie przelotnie, idąc do pokoju. Spędził kilka chwil przed ekranem, po czym wrócił zamyślony, podszedł do mnie cicho i poprosił:
– Zabierz mnie do jakiegoś sklepu z ubraniami. Nie mam nic na zmianę. Wiesz, lubię mieć czyste ubrania.
– W porządku, ale mam niewiele na koncie. Muszę cię zmartwić, bo źle trafiłeś, jeśli chodzi o moje finanse…
– Miałem powód, by wymagać dodatkowych punktów samodzielności. Nie będziesz mnie utrzymywać.
– Spokojnie, to na pewno jest w umowie. Ponosi się koszty marzenia – próbowałam jakoś się wytłumaczyć.
– Tak, tego, które się ubezwłasnowolni swoimi oczekiwaniami. Ja, zapamiętaj, jestem prawie autonomiczny – szorstko wycedził.
Wstałam, upięłam włosy w kok. Zmieniłam koszulkę w łazience, wciąż nie czułam się przy nim swobodnie. Weszłam do pokoju.
– Gotowy? – zapytałam.
– Jak zawsze.
Cóż za ideał – pomyślałam zirytowana.
– Zatem ruszamy w miasto…
– Jasne. Tyle, że żadnych butików i lumpeksów nie bierzemy pod uwagę. Najlepiej sklep sportowy – powiedział.
– Jesteś sportowcem? – zapytałam z ironią.
– Kiedyś owszem. Teraz dbam tylko o kondycję. Muszę być w formie.
(Zabiłam go torebką, bo pomyślałam o swoich okrągłych boczkach).
Kiedy wyszliśmy z klatki schodowej, słońce świeciło ostro. Obiecałam sobie, że będę go tylko obserwować bez emocji. Rozglądał się dookoła, zaciekawiony. Wąskie uliczki wybrukowane kamieniami połyskiwały w słońcu niczym rybie łuski. Gdzieniegdzie zieleniły się liście drzew. Wydawał się zachwycony. Spoglądał co rusz w niebo, albo śledził rozświergotane ptaki. To był przyjemny widok. W końcu trafiliśmy do pierwszego sklepu.
– Tu są chyba takie ciuchy, jakie chciałeś… – powiedziałam.
– Przekonajmy się.
Juma rozejrzał się szybko wokół, po czym stwierdził – Tu nic dla mnie nie ma.
Wyszliśmy bez słowa, jak stare, pokłócone małżeństwo. Tak samo potraktował kolejny sklepik i następny. Przyznam, że miałam ochotę zostawić go samego, ale niestety, nie mogłam. Przy, bodajże, ósmym podejściu, znalazł, tak, to nie żart, dwie szare koszulki i jakieś ciemne dżinsy. Dobrał kilka par skarpetek i bieliznę. Wszystko kupił w sklepiku z certyfikowaną ekologiczną bawełną. Odetchnęłam z ulgą.
– Już mam to, czego w tej chwili potrzebuję – powiedział beznamiętnie.
– Więc może wypijemy obok kawę? Lubię tę kawiarenkę – próbowałam się przymilić.
– Chętnie, twoja nie jest zbyt smaczna – zauważył.
Domyśliłam się, że pierwszą cechą, którą wpisałam we wniosek o marzenie, była po prostu szczerość. Nie myślałam, że może być tak trudna na co dzień. Dopiero teraz zauważyłam, jaki jest przystojny. Może nie był typem herosa, ale również nie chucherkiem. Siwa czupryna dodawała mu dostojeństwa. Nie! Odwróciłam wzrok. Na pewno nie będę się w niego wpatrywać! Kropka.
Kiedy w końcu usiedliśmy przy niewielkim stoliku, on nad espresso, ja nad parzoną po turecku, spojrzeliśmy na siebie. Poczułam na twarzy rozlewający się rumieniec. Ależ ze mnie wariatka! Kawę niechcący wylałam sobie na uda, zabolało cholernie.
– Boli?
– Wcale – syknęłam przez zęby.
Pobiegłam do toalety.
Wróciliśmy do mieszkania w ciszy. On z torbą zakupów, ja z poparzonymi udami.
– Powiem tyle, ile musisz wiedzieć. Wkręć mnie do pracy w jakiejś przyzwoitej gazecie. Zależy mi na dostępie do tajnych akt w archiwach. Muszę być śledczym, dostać przepustkę do danych. Równolegle będę pracował w ALKiW. Mam niespełna rok, by rozwikłać sprawę korupcji wśród wielu komisji. To nie jest zabawa w chowanego. Rozumiesz? – spytał.
– A co ja mam z tym wspólnego?
– Tyle, że będziesz moją przykrywką – wyjaśnił.
– To duże ryzyko. Nie chcę się narażać na Zagrodę Pracy…
– Przyjęłaś mnie, od teraz wiesz, że wystarczą trzy moje skargi, żeby ściągnąć na ciebie prawdziwe kłopoty. Ale skoro nie pamiętasz umowy, to tłumaczy twoją ignorancję. (W myślach właśnie rzucałam w niego książkami).
I pomyśleć, że przez chwilę, co prawda krótką i bolesną, byłam nim zauroczona.
– Juma, ty chyba nie rozumiesz, że na dobrą sprawę podlegasz mnie i to mnie rozliczą.
– Nie rozliczą cię, jak udowodnię, że marzenia to tylko utopia. Zarabiają na osobnikach. Zobacz sama, to ty mnie utrzymujesz – mówiąc to, nerwowo chodził po pokoju.
– Nie powiedziałeś mi niczego nowego.
– Tak? To po co wysłałaś marzenie?
– Nawet tego nie pamiętam, wtedy to była nowość.
– Wiesz, ilu odbiorców nic nie pamięta? Komisja Równowagi Rozwoju podrzuca wam marzenia, żebyście je za nich utrzymywali, nie mają żadnych obowiązków i kosztów, bo ponoszą je przestraszeni odbiorcy. Mam braci w różnych resortach, chcemy ich nakryć na gorącym uczynku… Boją się nas, obserwują. Dlatego musimy się ukrywać w takich miejscach, jak na przykład twoje mieszkanie… – Juma mówił z ogromnym przejęciem.
– Daj mi spokój. Poza tym z działalności możesz natychmiast zrezygnować, chyba warto zrobić to dla mnie? Czuję, że pasujemy do siebie… Zachowujesz się inaczej, niż zwykłe marzenie. Jesteś dla mnie ważny.
*
Do tej pory mieszkanie było dla mnie wystarczająco duże. Od kiedy dzielę je z Jumą, zbyt często stajemy sobie na drodze. Szczerze mówiąc, odzwyczaiłam się od towarzystwa, a kiedy go potrzebowałam, wybierałam się zwyczajnie do pracy. Miałam sprawdzoną „prawie” przyjaciółkę i dwóch kolegów, z którymi od czasu do czasu chodziliśmy na piwo. Nie czułam żadnej pustki, ani smutku popołudniami. Czas zawsze mijał zbyt szybko.
Wiadomo, że teraz ciągle go słyszę. A to tupie za głośno, a to strzelają mu stawy, a to znowu kichnie, i do jasnej cholery, nie ma ciszy. Najgorsze jest to, kiedy zaczyna brać mnie na spytki… Wówczas natychmiast podnosi mi się ciśnienie. Wiem, że muszę być bardzo ostrożna i na wszystko uważać, bo obawiam się, że ma ukryty cel. Niby chcę mu ufać, ale podświadomość każe mi milczeć.
*
Od dnia odbioru marzenia nie poznaję sama siebie. Nie wiem, czy on czasem nie dosypuje mi do kawy jakiś środków psychoaktywnych? Poza tym, jeżeli przez tyle lat nie potrzebowałam żadnego faceta, wręcz trzymałam się od nich z daleka, dlaczego akurat ten przypadł mi do gustu? Czyżbym była taka zdesperowana?
Stoję przed lustrem i wyrywam pincetą włosy z nosa. Cholerny ból, łzy lecą jedna po drugiej. I tak patrzę na siebie i myślę, ty durna kobieto, co robisz? Po co?
Wklepując krem pod oczy rzuciłam komendę głosową do komórki: podaj etymologię imienia Juma… Natychmiast usłyszałam odpowiedź: po japońsku Yuma, czyli ten, który kroczy swoją drogą, światły, wytrwały. Akurat, póki co, nic takiego w nim nie zauważyłam… Głupoty jakieś.
*
Juma właśnie skończył przygotowywać obiad, pachniało naprawdę smakowicie. Co do wyglądu, było już gorzej, zupa przypominała ciemną breję, ale udawałam, że mnie to nie zraziło. No i patrzę na niego, i patrzę, a on stawia talerz na stole. Nic właściwie już nie musi robić, bo gdyby tylko chciał, od razu wskoczyłabym z nim do łóżka. I to są zapewne te dosypywane proszki, które sprawiają, że tak myślę.
Przemieszałam w talerzu łyżką, posmakowałam.
– Pyszna ta zupa – pochwaliłam.
– Wiem, to przepis mojej mamy. Gotuje się ją na proszku z nutrii.
– Żartujesz? – Prawie się zakrztusiłam.
– Pewnie, ależ ty jesteś dziecinnie naiwna, a masz tyle lat. Nie wstyd ci? – Pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Komplement to nie jest. Wiesz, co oznaczają słowa „kultura osobista”?
– Skąd, to bzdury… – Juma roześmiał się na głos.
*
Te trzy dni były totalną katastrofą. Juma podjął wymarzoną konspiracyjną pracę i przestał mnie zauważać. Czułam się jak kołek w płocie. Ale przekonywałam się, że dam radę, nie pozwolę się we własnym kącie osaczyć obojętnością. Do pracy przygotowywał się sumiennie, zawsze świeżo ogolony i schludnie ubrany. Siedział do późnych godzin przy komputerze. Skończyły się wspólne posiłki i ogólnie czas, jak zwał, tak zwał, dla nas. Roznosiło mnie od środka.
Wypaliłam trzy papierosy pod rząd i wpadłam jak huragan do gabinetu. Nagle stanęłam jak wryta, wbiłam wzrok w obraz, i wymsknęło mi się pytanie:
– I jak ci się pracuje?
– Doskonale – wymruczał, nawet na mnie nie zerkając.
– Jest wymagająca? – drążyłam.
– Bardzo wymagająca praca i interesująca, zrobiła na mnie piorunujące wrażenie…
– Doprawdy?
– Masz osobistego asystenta? A może asystentkę?
– Owszem. Długonogą asystentkę.
– W takim razie gratuluję, z tego, co wiem, masz bardzo dobry gust – skwitowałam.
– Jesteś zazdrosna?
– Skąd. Niby dlaczego? Wiesz, że w każdej chwili mogę na ciebie złożyć zażalenie. Komisja czeka.
– A więc, jesteś bardzo zazdrosna… – zaśmiał się. Obróciłam się na pięcie i wyszłam, trzaskając drzwiami.
Żegnaj, mądra kobieto, witaj, idiotko. Tą drogą zajdę tylko na rozstaje własnej klęski.
Nic nie jest takie, na jakie wygląda, nikt, nie jest tym, kogo naprawdę widzimy przez swoje wyobrażenia. Świat to nie wylęgarnia marzeń, a wieczna ułuda i szukanie w nim swojego miejsca. Dla przeciętnych ludzi go nie ma, są tłem wydarzeń, tylko jednostki z ogromnym potencjałem mają czasami to szczęście, że za życia uda się im przemycić ideologię, która porwie tłumy. Zmieni codzienność na lepszą.
*
Nie spałam całą noc. Po prostu nie mogłam, ciągle myślałam o marzeniu. Jest mi z nim tak dobrze. Od dawna nie byłam z nikim tak blisko. Nie oddam go nikomu, tym bardziej jakiejś asystentce.
*
Około szóstej trzydzieści Juma zajrzał do mnie. Salon był w okropnym nieładzie, jak i ja. Było mi to doskonale obojętne. Spojrzał na moje łóżko i rzekł:
– Rozczarowujesz mnie. Z każdym dniem bardziej.
– Z wzajemnością – odparłam.
– Nie zauważyłem. Skupiłaś się na mojej cielesności jak niewyżyta nastolatka, a mnie przecież chodzi o poważne rzeczy, o nasz związek.
– Gratuluję!
– Zdaje się, że to nasz pierwszy kryzys?
*
Wszedł na balkon, spojrzał na mnie i kiwnął, żebym weszła do mieszkania. Nie miałam w ogóle ochoty z nim rozmawiać, ale potrafił, jak nikt, mnie zaciekawić.
– Wiesz, chyba najwyższy czas, bym ci co nieco wyjaśnił. Opowiem o sobie, zrobisz z tą wiedzą to, co uważasz za właściwe. Jestem rebeliantem. Pracuję nad ujawnieniem korupcji wśród polityków. Byłem skazany na zamrożenie, potem na totalny reset mózgu i wgranie programu „Osobnik – Marzenie”, wiesz, na czym to polega, prawda? – mówiąc, chodził nerwowo po pokoju… – Na szczęście, twoja matka włamała się do systemu Komisji, znalazła twoje podanie o marzenie, i się zaczęło… Nie mogła pozwolić, by cię namierzono.
– Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że matka…
– Niestety. Uruchomiła swoje wpływy, by nas ratować. Wiem, jak to brzmi. Przeczytała wszystkie pamiętniki, wiedziała doskonale, czego pragniesz w życiu. Podmieniła ciała w Kopule Odrodzenia. Miałaś otrzymać typowe marzenie, służalcze. Po trzech latach miało wszczepić ci śmiertelną chorobę…
– A ty, co mi zamierzasz zgotować?
– Mnie nie resetowano. Jestem sobą. Przyjaciółka twojej matki zamieniła szuflady, tamto ciało trafiło do kogoś innego. Ja miałem drobne zasługi dla podziemia, nie chcieli mnie stracić, pracowałem również dla twojej matki. Żeby oszukać tych rządowych wałów, przekazano mi wszystko na twój temat, by przejść komisję. Łyknęli. Tym sposobem trafiłem do ciebie nad ranem w asyście tych osiłków. Matka kazała mi cię chronić – wyznał z troską.
– Ale przecież zmieniła ci się twarz, widziałam transformację…
– To prezent od matki, chciała, żebym na pewno ci się spodobał. – Uśmiechnął się jak szelma. – Wstrzyknęli mi tylko część preparatu, żeby uwiarygodnić marzenie.
– Teraz rozumiem twoją przewagę…
– Po prostu chciałem, żebyś mnie poznała, zwyczajnie, jak to bywało kiedyś, gdy dwoje obcych ludzi stawało sobie na drodze. Musieli odkrywać się krok po kroku… Teraz te cholerne marzenia całkowicie degradują resztki moralności ludzi, mówisz i masz… A gdzie głębsze uczucia? Rozumiesz?
– Chcesz powiedzieć, że jestem dla ciebie ważna, tak naprawdę? – zapytałam.
– To chyba jasne… Chociaż trzeba nad tobą jeszcze sporo popracować.
– Gad.
Wszystko zaczęło się powoli układać w obraz. Więc w końcu rozumiem, dlaczego Juma nie jest taki, jak inne marzenia. Wyprodukowane marzenia po prostu są służalcze. Wykonują polecenia swoich osobników, chociażby wyręczając w zakupach. Nie przypuszczałam jednak, że rząd przy ich pomocy rozsyła śmiertelne choroby. To w ten sposób pozyskują nieruchomości, by tworzyć na obrzeżach kolejne zamrażalnie. Bez kosztów. Śmiertelnik do utylizacji, a marzenie do kolejnego resetu i tak tworzy się nieskończony łańcuszek bogactwa polityków.
Byłam oszołomiona tą wiedzą i przyznam, że teraz zaczęłam w końcu doceniać pracę matki. W domu jako dzieciak wiele razy byłam świadkiem kłótni między ojcem a matką. Zwyczajnie martwił się o nasz los. Nie chciał mnie narażać. Matka zawsze była idealistką, musiała mieć wygórowane cele, by czuć się spełniona i przede wszystkim przydatna innym.
Jak bym nie postąpiła, będzie źle. Jedyne, czego teraz pragnęłam, to by Juma wszedł do pokoju i przytulił mnie tak, jak potrafi to zrobić człowiek, w którego ramionach poczuję się bezpiecznie.
Im dłużej myślałam, tym bardziej ogarniał mnie podziw wobec ideologii Jumy.
*
Dni mijały szybko, zawsze coś się u nas działo. Wspólne życie nabierało rumieńców, co prawda wciąż było mnóstwo powodów, by się kłócić, natomiast chwile pojednania – rozkoszne. Miesiąc po miesiącu kochałam go coraz bardziej. To niezwykle wartościowy człowiek, często w myślach dziękowałam za to mamie. Warto było mieć mężczyznę, który na każdy temat ma własne zdanie.
*
Kręciłam się po kuchni dziwnie niespokojna, czułam, że coś wisi w powietrzu.
Juma jeszcze spał. Nagle rozległo się złowieszcze łomotanie do drzwi. Zamarłam.
W końcu do odwiedzin komisji SDM został nam ponad miesiąc z tych trzystu wyznaczonych dni.
Narzuciłam szlafrok i otworzyłam, innej opcji nie było. Dwóch osiłków w zielonych mundurach pewnie przekroczyło próg.
– Osobnik Mayumi Oshina, za nielojalność wobec Komisji Życia w Dostatku i Pokoju, skazana na utylizację na Placu Zdrajców o godzinie trzynastej. Gdzie osobnik-marzenie?
W tej chwili z pokoju wyszedł zdezorientowany Juma, przecierając oczy ze zdziwienia. Podszedł do mnie i przytulił tak, jak tylko on potrafi. Odciągnęli go ode mnie.
– Juma Panes, za nielojalność wobec Komisji Dostarczania Marzeń i sprzeniewierzenie się narzuconej roli, skazany na wieczne zamrożenie. Osobnicy, macie pięć minut, by się ubrać. Przypominam, że jakiekolwiek stawianie oporu nie ma sensu.
W tej chwili rozległ się sygnał telefoniczny. Pozwolili mi odebrać.
– Mayumi, właśnie Komisja wyprowadziła twoich rodziców, tak mi przykro – w słuchawce rozległ się głos zaprzyjaźnionej sąsiadki. – Mama kazała ci przekazać, że było warto.
Tego, co czułam w tej chwili, nie da się opisać. A więc to tak kończy się samodzielne myślenie?
Czy żałuję? Nie, bo zabieram ze sobą, dokądkolwiek zawędruję, życie, którego nie muszę się wstydzić. Miłość, która dała mi spełnienie, rodziców, którzy mieli idee.
*
Ubieraliśmy się z Jumą w pośpiechu. Szepnął do mnie w przelocie – Znajdę cię wszędzie, kiedyś, w innym wymiarze na pewno będziemy razem. Nie zapomnij o mnie…
– Jesteś mój, pamiętaj.
Wyprowadzili nas, jak psy w elektronicznych obrożach założonych na szyje. Juma miał osobny transport do zamrażalni, mnie wrzucili do minibusa, było tam kilka osób w takich samych obrożach…